Świdziński: Joe Biden dokonuje rewizji amerykańskich misji wojskowych na świecie

Ekspert Strategy & Future mówi m.in. o przyszłości relacji amerykańsko-izraelskich, o szczepieniach przeciw koronawirusowi w Unii Europejskiej

 

Albert Świdziński komentuje doniesienia izraelskiego dziennika „Haaretz”, zgodnie z którymi rząd USA zażądał możliwości inspekcji portu w Hajfie, wydzierżawionego niedawnie firmie z Chin.

Już wcześniej Amerykanie ostrzegali, że przestaną zawijać do tego portu. […] Warto zauważyć, że Joe Biden do tej pory nie zadzwonił do Benjamina Netanjahu.

Do tej pory, Hajfa była częstym celem dla okrętów 6 Floty USA.  Jeżeli chodzi z kolei o stosunki europejsko-amerykańskie, Joe Biden anulował decyzję o wycofaniu części kontyngentu USA w Niemczech.

To początek rewizji postanowień Donalda Trumpa dotyczących amerykańskich misji wojskowych.

Ponadto, misja w Afganistanie nie zakończy się 1 maja, jak planowano do tej pory.

Ekspert omawia ponadto stan akcji szczepień przeciw koronawirusowi  w Unii Europejskiej, która jak na razie jest „całkowitą porażką”:

Nic nie zostało z szumnych haseł o cywilizacyjnej roli UE. […] Bruksela utrzymuje, że zaszczepienie do lata 70% społeczeństwa jest celem realnym.

Sytuacja w UE martwi rząd Australii, gdyż istnieje ryzyko, iż na antypody dotrze mniejsza liczba dawek szczepionki, niż przewidywano.

Gość „Kuriera w samo południe” analizuje podejście prezydenta Francji Emmanuela Macrona do Chin. Dąży on do „uczciwej współpracy” zarówno z Państwem Środka, jak i USA, a także do kooperacji między mocarstwami. Dodatkowo, w opinii francuskiego przywódcy, Rosja powinna być traktowana jako integralna część Europy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Chińczykom bardzo zależy na tym, by Trump nigdy nie wrócił do polityki / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

„Przemysł pogardy” objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa. Intensywność ataków na Trumpa można porównać tylko z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego.

Jan Martini

Amerykańskie pożegnania

Taki tytuł nosił cykl reportaży emitowanych w CNN w pierwszych latach XXI wieku, ukazujący konsekwencje masowej przeprowadzki amerykańskiej wytwórczości do Chin. W nastroju nieco nostalgicznym pokazywano zamykane zakłady, a nawet likwidowane całe branże i wpływ tych procesów na lokalne społeczności. Miałem okazję oglądać niektóre odcinki – pamiętam likwidowaną gdzieś w Oregonie ostatnią wytwórnię skarpetek, ostatnią fabrykę porcelanowych kubków czy właśnie zamykaną, prowadzoną przez 4 pokolenia rodzinną stolarnię wytwarzającą półki i szafki drewniane.

Oczywiście bez kubków czy skarpetek można żyć, ale doszczętna likwidacja branży oponiarskie wraz z przeprowadzką całej produkcji firmy Bridgestone, mogła stanowić strategiczne zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. W Ameryce pozostał jedynie budynek dyrekcji. Niedługo wymrą ostatni fachowcy i nikt w kraju nie będzie wiedział, jak się robi opony. Będzie trzeba szukać instrukcji w internecie, ale ktoś może ten internet wyłączyć…

Gościnni Chińczycy przyjmowali do siebie fabryki różnych artykułów, pod warunkiem przekazania pełnej dokumentacji i wyszkolenia techników i inżynierów. W ten sposób Amerykanie stworzyli potęgę Chin, nie tylko technologiczną. Ameryka wyhodowała sobie potwora i przyszłe kłopoty na odcinku chińskim są pewne.

Często wspomina się nieszczęsnego Konrada Mazowieckiego jako przykład głupoty Polaków, którzy nie przewidzieli konsekwencji sprowadzenia 3 mnichów – rycerzy krzyżackich na okres 5 lat (może to było 5 mnichów na 3 lata…). Mnisi mieli rozwiązać problem najazdów pogańskich Jadźwingów na Mazowsze. Krzyżacy z zadania się wywiązali i po Jadźwingach ślad zaginął, ale skutki tego faktu historycznego odczuwamy do dziś. Amerykanie znacznie szybciej niż po paru stuleciach doświadczają swego braku wyobraźni.

A wszystko zaczęło się od prezydentury Nixona, który posłuchał swego doradcy ds. bezpieczeństwa Henry’ego Kissingera, mającego pomysł na walkę z Rosją Sowiecką przez wzmocnienie Chin, czyli na zwalczanie dżumy cholerą. Ćwierć wieku później, spacerując po magazynie sieci Walmart w Miami, ze zdumieniem spotykałem niemal wyłącznie chińskie produkty. Tylko siekiera i kilof – jak na urągowisko opatrzone typowym zwrotem Proudly made in USA („z dumą wytworzone”) – nie były chińskie. W ten sposób dążenie do obniżania kosztów pracy, wynikające z pazerności zarządów firm (zresztą działających pod presją akcjonariuszy), musiało wygrać z interesem narodowym. Mimo narracji, że „przyszłość leży w usługach”, nie brak było ludzi dostrzegających niebezpieczeństwo zaprzestania wszelkiej produkcji. Żartowano, że za 10 lat Ameryka będzie krajem, w którym ludzie sobie nawzajem będą sprzedawać na ulicach kiełbaski…

Ale to nie Nixon, a dopiero Bill Clinton był faktycznym twórcą potęgi Chin. W ciągu ośmiu lat jego prezydentury nastąpił gigantyczny transfer technologii i kapitału amerykańskiego do tego komunistycznego kraju. Na wzajemnych relacjach skorzystała także Ameryka (powstało 200 tys. nowych milionerów), ale wzbogaciło się tylko 10% Amerykanów. Relatywnie straciła klasa średnia – fundament demokracji. Tak więc Clinton osłabił Amerykę, a to zawsze oznacza kurczenie się, cofanie zachodniej cywilizacji.

Na razie Ameryka ma niezwykle dużą ofertę dla przybyszów z całego świata, a Amerykanie są chwaleni, że tak chętnie dzielą się swą wiedzą (w USA kształci się wielka rzesza studentów ze wszystkich kontynentów). Wynika to nie tyle z dobrego charakteru Amerykanów, co raczej z interesu.

Mimo że kształcenie kadr dla swojego perspektywicznego konkurenta z pewnością nie leży w interesie amerykańskim, studiuje tu 1,5 mln studentów chińskich, a wiele uczelni jest po prostu uzależnionych od studentów z Chin – bez nich nie utrzymałyby się na rynku. Szacuje się, że co najmniej połowa chińskich studentów zajmuje się (lub zajmie w przyszłości) szpiegostwem.

Taką studentką była ucząca się w Kalifornii piękna Fang Fang, która wdała się w romans z ważnym kongresmenem. Po zażyłych kontaktach z kilkoma innymi politykami Fang została odwołana w 2015 roku do Chin, ale słabość do Kraju Środka pozostała u polityków, którzy ulegli urokom pięknej Azjatki. Chińczycy okazali się mistrzami korupcji politycznej. Nauczeni metod KGB, szukają „kompromatów” na polityków, którymi później posługują się do swoich celów. Tak się złożyło, że właśnie bardzo bliski znajomy panny Fang – kongresmen z Partii Demokratycznej, Eric Swalwell – był liderem w poprzednim procesie impeachmentu Trumpa i zajmuje się także obecnym, kuriozalnie przegłosowanym już po skończonej kadencji prezydenta!

Widać, że Chińczykom bardzo zależy na tym, by Trump nigdy nie powrócił do polityki. Mają ku temu powody, bo po jego wyborze w 2016 roku Chiny zaczęły tracić wpływy w Ameryce. Trump zaczął energicznie zabiegać o powrót wytwórczości do kraju, co przyniosło rezultaty w rekordowym spadku bezrobocia i wzroście zamożności. Trump jako człowiek bogaty był odporny na korupcję i lobbystów. Ponadto zaczął rewidować różne umowy i traktaty, które uznał za faworyzujące Chiny. Powołał na doradcę ds. bezpieczeństwa gen. Spaldinga – znawcę Chin i autora książki Niewidzialna wojna – jak Chiny w biały dzień przejęły wolny Zachód.

Sędziwa (85 lat) senator Dianne Feinstein z Kalifornii miała 3 mężów, ale tylko jednego przez całe życie kierowcę, który okazał się chińskim szpiegiem. Natomiast postać nr 2 w Partii Republikańskiej – Mitch McConnell, marszałek senatu (majority speaker), ma żonę Chinkę. Jego teść jest bliskim przyjacielem przywódcy KP Chin Xi Jingpinga (!), a bratowa teścia zasiada w radzie nadzorczej centralnego banku Chin.

McConnell wręcz sabotował politykę Trumpa na odcinku chińskim, nie poparł prezydenta w walce z oszustwami wyborczymi, a teraz prawdopodobnie poprze impeachment byłego (!) prezydenta. Jest on niewątpliwie najwyższym rangą chińskim lobbystą w Ameryce i prawdopodobnie zawdzięcza swój urząd chińskim koneksjom. Próbowano walczyć z wszechobecną chińską penetracją, ale – rzecz charakterystyczna – wszystkie firmy adwokackie odmówiły współpracy, bo ich najwięksi klienci robią interesy w Chinach…

Ameryka (podobnie jak inne kraje Zachodu) jest bardzo wdzięcznym terenem do penetracji dla komunistycznych służb i żyje się tu przyjemnie. Nic dziwnego, że zdekonspirowani szpiedzy za nic nie chcą wracać do swych ojczyzn. Np. były szpieg KGB, niejaki Michaił Lennikow, schronił się przed deportacją w kościele w Vancouver. W jego obronie murem stanął pastor i wierni, gdyż chrześcijańskie miłosierdzie nie pozwala narażać człowieka na tak wielką przykrość, jaką jest życie w Rosji…

W latach 90. czytałem w „Miami Herald” artykuł o przenikaniu rosyjskiej mafii do najistotniejszych centrów amerykańskiej gospodarki. Choć w Ameryce powszechna jest świadomość, że nie można ustalić wyraźnej granicy między rosyjskim biznesmenem, gangsterem a agentem KGB (sowietolog Christopher Story uważa mafię rosyjską za dział KGB), rosyjscy biznesmeni zasiadają w radach nadzorczych, są menedżerami, podejmują ważne decyzje, słowem – mają coraz większy wpływ w amerykańskich korporacjach (np. Sergiej Brim – współwłaściciel Google’a). Konkluzje artykułu były dwie: 1. Z powodu braku instrumentów prawnych nic się nie da zrobić. 2. Tak widocznie ma być. To dlatego „zarząd główny” rosyjskiej mafii urzęduje w Nowym Jorku.

Nie ma już niestety senatora McCarthy’ego i jego „polowania na czarownice”, więc Ameryka wystawiona jest na harce agentów i lobbystów wszelkiej proweniencji. Ich działania medialne i biznesowe są skuteczne, ale udowodnienie jakichkolwiek powiązań w zasadzie niemożliwe, a już usunięcie z kraju w ogóle nie wchodzi w rachubę (z uwagi na prawa człowieka).

Chińczycy żyją w Ameryce w zwartych skupiskach już 200 lat (kantoński jest trzecim nieangielskim językiem w USA), co obecnie ułatwia infiltrację komunistycznym Chinom. Poza tym, mając ogromne zapasy amerykańskiej waluty, Chiny oddziałują na USA przez giełdę. Dlatego finansiści z Wall Street i ich organy medialne tak bardzo zaangażowały się w poparcie dla Bidena i zwalczanie Trumpa, „szkodzącego owocnej współpracy gospodarczej z Chinami”.

Dla establishmentu nie stanowi problemu fakt, że Chiny prowadzą jawnie wrogą politykę, popierając wszystkie siły mogące szkodzić Zachodowi – Rosję, Iran, Koreę Płn. Wenezuelę. Już Lenin poznał mentalność kapitalistów mówiąc, że „sprzedadzą nam sznur, na którym będziemy ich wieszać”.

Prezydenci właściwi i ci, którzy nie powinni rządzić

Opiniotwórcze media amerykańskie, święcie przekonane o własnej niezależności i obiektywizmie, w ocenie polityków nie kryją swoich sympatii i antypatii. Niezmiennie znakomitą prasę miał (i ma) prezydent Obama.

Wybory prezydenckie w USA stają się z elekcji na elekcję coraz kosztowniejsze, a sponsorzy grają o coraz wyższą stawkę. O ile trudno przypuszczać, by na sukcesję władzy w Rosji, Chinach czy Iranie demokratyczne kraje zachodnie miały jakikolwiek wpływ, to odwrotna sytuacja – zewnętrzne ingerencje w amerykański proces wyborczy – nie ulega wątpliwości.

Pewne jest, że z wyborem Obamy wiązały duże nadzieje (i chyba się nie zawiodły) siły wrogie Zachodowi i jednocześnie dysponujące wielką ilością środków – służby chińskie, rosyjskie i fundamentaliści islamscy.

Kampania prezydencka w USA zaczyna się od spraw zasadniczych – zbierania pieniędzy. Już od pierwszych dni na konto wyborcze Obamy wpływało niewspółmiernie więcej pieniędzy niż na jakiegokolwiek innego kandydata. Fakt ten zadziwiał komentatorów, którzy w końcu doszli do wniosku, że to ubodzy Murzyni wpłacają po 20 dolarów. Ale Afroamerykanów w USA jest tylko kilkanaście procent! Ktoś najwyraźniej inwestował w Obamę. Wiadomo, że transfer pieniędzy z zewnątrz jest utrudniony, ale wspomagać mogą firmy już istniejące w USA – formalnie amerykańskie… Dla zachęty, już na samym początku urzędowania Obama otrzymał pokojową nagrodę Nobla (kontrkandydatka Irena Sendlerowa, ratująca Żydów, nie uzyskała akceptacji). Poprzednio tą nagrodą uhonorowano prezydenta Cartera, ale on miał konkretne „osiągnięcia” – jako miłośnik pokoju dokonał jednostronnego rozbrojenia i przeprowadził wielką czystkę w CIA, na wiele lat paraliżującą działanie tej instytucji (tzw. „Halloween Massacre” z 1977 r.).

Inny niepokojący fakt pojawił się w związku z przysięgą Obamy. Sposób, w jaki o tym wydarzeniu informował „New York Times”, to arcydzieło dziennikarstwa dezinformującego. Zamiast po prostu napisać, że prezydent podczas składania przysięgi opuścił wymagane w konstytucji odniesienie do Boga, co wymusiło powtórzenie całej procedury (sytuacja bez precedensu), stwierdzono, że sędzia, za którym Obama powtarzał rotę, pomylił się i „zmienił lekko tekst” (a little bit). Ta relacja obiegła następnie świat, stając się obowiązującą wykładnią wydarzenia. Sam Obama żartował, że było to zabawne (funny), więc powtórzyli przysięgę.

Obama był pierwszym prezydentem, który nie przyniósł na przysięgę swojej Biblii, bo jej nie posiada.

Tak więc wybór Baraka Husajna Obamy był pod wieloma względami wyjątkowy i budził równie wiele obaw, jak i nadziei. Jeśli o nadziei mowa, to dużo sobie po tym wyborze obiecywał… Fidel Castro, nazywając Obamę „szczerym i uczciwym”. Dobrą stroną wyboru Obamy było definitywnie wytrącenie wrogom Ameryki dyżurnego argumentu o rasizmie.

Życiorys Baraka Obamy podlegał retuszom i początkowo lansowana teza o ubogim chłopcu z przedmieścia szybko przestała obowiązywać. Wiadomo, że babka Baraka (Amerykanka żydowskiego pochodzenia) była prezesem banku na Hawajach, a matka – hippiska i miłośniczka sowieckiej Rosji – jako etnograf przejawiała wielkie zainteresowanie zawodowe muzułmańskimi mężczyznami różnych ras i narodów (ojciec Baraka – Kenijczyk, ojczym – Indonezyjczyk). Dla nas Obama – „bardziej pokojowy i mniej antyrosyjski prezydent” – pozostanie postacią ponurą ze względu na jego dwuznaczną postawę wobec wydarzenia smoleńskiego i wypowiedzenie umowy o budowie tarczy antyrakietowej w Redzikowie w symbolicznym dniu 17 września (2009).

W przeciwieństwie do Obamy, jego poprzednik – republikański prezydent George W. Bush – od początku miał „złą prasę” i funkcjonował w nieprzychylnym środowisku medialnym. Nigdy nie pisano „rząd USA”, tylko „Bush administration” – w domyśle, że administracja ta jest zła (nieudolna, skorumpowana, niekompetentna), a prezydent nie kocha pokoju. W telewizji pokazywano niekończące się powtórki drobnych przejęzyczeń czy gaf prezydenta. Można było wielokrotnie zobaczyć, jak Bush się potknął czy uderzył w głowę, wychodząc z helikoptera itp.

W miłych latach 90., kiedy Amerykanie konsumowali pozycję jedynego supermocarstwa, prezydent Clinton mógł sobie pograć na saksofonie i robić bezeceństwa (w godzinach urzędowania!) w gabinecie zwanym odtąd „oralnym”. Historia nie była tak łaskawa dla Busha-juniora. Po pierwszym w dziejach Ameryki ataku na jej terytorium, Amerykanie byli zaszokowani – nie tylko oczekiwali, ale wręcz żądali, by prezydent coś zrobił, i to natychmiast. Mało kto teraz pamięta, że decyzję o wojnie z Irakiem poparło 80% Amerykanów. Po latach okazało się, że wszyscy byli „za, ale właściwie przeciw”, Bush wplątał Amerykę w „iracką awanturę”, a w ogóle to lekceważył ONZ, nie konsultował się z sojusznikami itp. Lekceważony i ośmieszany przez media, nie zabiegał o sondaże. Mimo że był starannie wykształcony, przyprawiono mu gębę teksańskiego prostaka.

Bush odszedł bez rozgłosu – niemal w niesławie. Właściwie nie było żadnego podsumowania jego prezydentury, ani jednego ciepłego słowa na odejście, a przecież miał też osiągnięcia – choćby fakt, że działania antyterrorystyczne, jakie podjął, okazały się skuteczne. Islamistom nie udało się popełnić żadnego aktu terrorystycznego na terenie USA, a trudno przypuszczać, by byli tak łaskawi, żeby nie próbować. Nikt też nie może mu odmówić woli walki.

„Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa, znienawidzonego przez ekologów, pacyfistów, gejów i lesbijki, autorytety moralne, obrońców praw człowieka i w ogóle całą postępową ludzkość. Intensywność ataków na Trumpa można porównać tylko z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. Niewątpliwie Trump sobie „nagrabił” na wielu polach. Najważniejszym była „wojna handlowa” z Chinami i Niemcami (próba likwidacji nierównowagi handlowej z tymi krajami). Z kolei Rosja źle przyjęła konkretne wzmocnienie wschodniej flanki NATO.

Równocześnie, w trosce o utrzymanie tożsamości amerykańskiej, Trump walczył z nielegalną imigracją, budując kosztowny mur na bardzo długiej granicy z Meksykiem. Budowanie murów jest przyjmowane bardzo źle przez miłośników „społeczeństwa otwartego”, chyba że dotyczy Izraela. Stały, wielki napływ ludności latynoskiej szukającej lepszego życia jest źródłem kłopotów w Ameryce, jednak dla demokratów imigracja jest korzystna, gdyż przysparza wyborców Partii Demokratycznej. Z przyczyn humanitarnych (łączenie rodzin) regularnie przeprowadza się „amnestie” legalizujące pobyt imigrantów, co wiąże się z nabyciem praw wyborczych. Wybory roku 2020 były ostatnimi z przewagą białej anglojęzycznej ludności; w następnych – twórcy państwa amerykańskiego będą w mniejszości.

Trump nie był miłośnikiem aborcji i genderyzmu, ponadto często odwoływał się do patriotyzmu, co posłużyło za pretekst do przyprawienia mu gęby ksenofoba, rasisty i homofoba, niekochającego postępu i demokracji.

Po jego zwycięstwie w 2016 roku pisano, że „na Kremlu strzelają korki szampana”, powtarzano opinie typu „najbardziej proizraelski prezydent”. Nietrudno zauważyć, że są to te same „cepy”, którymi okładało się Lecha i okłada Jarosława Kaczyńskiego.

Pandemia, która umożliwiła zwycięstwo (wątpliwe) Bidena, spowodowała, że Chiny staną się liderem ekonomicznym świata wcześniej niż planowano. Dlatego z pewnością w Pekinie strzelały korki szampana. Ameryka stanie się „społeczeństwem otwartym” jeszcze szerzej niż obecnie, choć już dawno w ramach „swobodnego przepływu towarów, usług, ludzi, idei” przypływały towary chińskie, gangsterzy rosyjscy, rzesze imigrantów i idee marksizmu-leninizmu. Właśnie dzięki tym ideom na uczelniach, studenci chińscy czują się w Ameryce jak w domu.

Żegnając prezydenta Trumpa, wielu z nas obawia się, że równocześnie żegnamy Amerykę taką, jaką znamy – ostoję wolności. A może nawet – żegnamy zachodnią chrześcijańską cywilizację. Osobiście wierzę jednak w zdolności regeneracyjne społeczeństwa amerykańskiego, bo pamiętam sytuację po skończonej kadencji prezydenta Busha, gdy republikanie mieli tylko 20% poparcia. Prognozowano wówczas zmierzch systemu dwupartyjnego, który tak skutecznie zapewniał (i zapewnia) wolność w Ameryce.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Amerykańskie pożegnania” oraz znajduje się na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021. Przemówienie pożegnalne prezydenta Donalda Trumpa do narodu amerykańskiego – na s. 5 tegoż WKW.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Amerykańskie pożegnania” na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Parys o polityce zagranicznej Joe Bidena: w Białym Domu rządzi chaos. Jego opanowanie potrwa 2-3 miesiące

Były minister obrony mówi o różnicy zdań między prezydentem USA a sekretarzem stanu w kwestii polityki wobec Chin. Komentuje ponadto wydalenie z Rosji trzech przedstawicieli państw UE.

Jan Parys mówi o początkach prezydentury Joe Bidena w kontekście polityki zagranicznej. Ocenia, że działania Białego Domu w tej materii cechuje chaos, na którego opanowanie trzeba będzie prawdopodobnie poczekać kilka miesięcy.

Trzeba zwrócić uwagę na rozbieżność między sekretarzem stanu a prezydentem Bidenem. Sekretarz stanu mówił o koalicji antychińskiej z Rosją, że Rosja nie jest zagrożeniem. Biden natomiast wymienił Rosję i Chiny jako przeciwników.

Niezdecydowanie widać m.in. w kwestii gazociągu Nord Stream 2.  Zaskoczenie gościa „Popołudnia WNET” budzi przedłużenie amerykańsko-rosyjskiego porozumienia rozbrojeniowego SALT II; Moskwa wielokrotnie je łamała.

W opinii Jana Parysa naiwna jest nadzieja nowego sekretarza stanu USA Anthony’ego Blinkena, że Niemcy i Rosja pomogą Stanom Zjednoczonym w rywalizacji z Chińską Republiką Ludową.

Rosja nie da się użyć, jako narzędzie antychińskie, pogodziła się z rolą junior-partnera wobec Chin.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego komentuje ponadto wydalenie z Federacji Rosyjskiej polskiego dyplomaty, który rzekomo uczestniczył w manifestacji poparcia dla Aleksieja Nawalnego. Nie sądzi, by faktycznie brał on udział w tej demonstracji, raczej był jej obserwatorem.

To stara taktyka rosyjskich dyplomatów, by poniżać dyplomatów europejskich. To stara stalinowska szkoła dyplomatyczna.

Zdaniem byłego szefa MON przebieg wizyty Josepha Borrella świadczy o tym, że Kreml zupełnie nie liczy się z Zachodem. Jan Parys wyraża również nadzieję, że nowa amerykańska administracja nie będzie ingerować w wewnętrzne sprawy Polski.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Albert Świdziński: 99 proc. nowozelandzkich towarów będzie trafiać do Chin na zasadach wolnego dostępu

Albert Świdziński o niedoborze mikroprocesorów w fabrykach i interwencji niemieckiego ministra oraz o handlu Chin z Australią i Nową Zelandią oraz o napięciu wokół Tajwanu.

W amerykańskich i japońskich fabrykach brak mikroprocesorów spowodował wstrzymanie produkcji. Jak zauważa Albert Świdziński problem niedoboru podzespołów dotknął również przemysł naszych zachodnich sąsiadów.

Niemiecki minister gospodarki Peter Mayer zaapelował do rządu Tajwanu o zwiększenie produkcji chipów.

Interwencja ministra podjęta została na prośbę VDA, stowarzyszenia przemysłu motoryzacyjnego. Ekspert informuje, że Chiny i Nowa Zelandia zawarły uaktualnioną umowę o wolnym handlu.

99 proc. nowozelandzkich towarów będzie trafiać do Chin na zasadach wolnego dostępu.

Wskazuje, że Państwo Środka stanowi głównego odbiorcę nowozelandzkich produktów. Do Chin eksportowanych jest prawie 30 proc. całości nowozelandzkiego eksportu, a do Australii i Stanów Zjednoczonych odpowiednio ok. 15 i 10 proc.

Informując o podpisaniu aktualnie umowy chiński Global Times nie omieszkał wbić szpilę Australijczyka zauważając że współpraca pomiędzy Chinami a Nową Zelandią powinna stać się modelem dla Australijczyków.

Według chińskiej gazety Australijczycy ryzykują pogorszenie relacji handlowych przez konflikt dyplomatyczny z Pekinem związany m.in. z żądaniem przeprowadzenia śledztwa ws. początku epidemii Covid-19. Rozmowy na temat nowej umowy handlowej między Pekinem a Canberrą, które miały miejsce w grudniu, sprowadziły się do wzajemnych oskarżeń o łamanie dotychczasowej. Sytuację tą skomentował nowozelandzki minister handlu Damien O’Connor, stwierdzając, że jego kraj prowadzi szczery dialog z Chinami. Dodał, że

Gdyby [Australijczycy] postępowali jak my i okazali odrobinę szacunku zmysłu dyplomatycznego i ostrożności w wypowiadanych sądach, mogliby znajdować się w podobnej sytuacji.

Tymczasem w sobotę poinformowano o tym, że na wody Morza Południowochińskiego wpłynęły grupa amerykańskich lotniskowców. Następnego dnia 15 samolotów ChRL wleciało w strefę kontroli powietrznej Republiki Chińskiej. Według tajwańskich mediów to 20 taki przypadek w tym roku (do 24 stycznia). Rzecznik chińskiego MON stwierdził, że

Manewry armii Chin w Cieśninie Tajwańskiej były niezbędne aby wysłać mocne ostrzeżenie państwom próbujących mieszać się w sprawy chińskie oraz aby zniechęcić zwolenników niepodległości Tajwanu.

Wu Qian dodał, że niepodległość Tajwanu oznaczałaby wojnę. Jego amerykański odpowiednik, John Kirby ocenił tę wypowiedź jako niefortunną, zaznaczając, że

Pentagon nie widzi powodu dla którego napięcia wokół Tajwanu miały doprowadzić do konfrontacji.

Potwierdził przy tym gotowość Waszyngtonu do wypełnienia swych zobowiązań sojuszniczych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Dr hab. Michał Lubina: Rosjan i Chińczyków łączy chęć ukrócenia amerykańskiej hegemonii i podzielenia Zachodu

Dr hab. Michał Lubina o tym, czemu Mjanma kupuje broń od Rosjan i co na tym zyskuje Kreml oraz o współpracy Rosji i Chin.


Dr hab. Michał Lubina komentuje zakup rosyjskiej broni przed Mjanmę [dawniej Birma- przyp. red.]. Kraj ten objęty jest embargiem przez państwa zachodnie co oznacza, że może kupować broń od Rosji i Chin. Relacje z tą ostatnią są dwuznaczne, gdyż

Z jednej strony Birma kupuje bardzo dużo sprzętu chińskiego, ale z drugiej strony Chińczycy wspierają partyzantów, którzy walczą z rządem birmańskim.

Politolog zauważa, że Birma miała pewne nieznaczne problemy ze Związkiem Radzieckim. Obecnie zaś dla Mjanma nie ma powodów by nie kupować od Rosjan. Sprzęt rosyjski jest nawet lepszy od chińskiego, a nie wiąże się z podtekstami politycznymi.  Prof. Lubina wskazuje, że

Birma się nie lubi się z Bangladeszem, który uznaje za zagrożenie.  Nie lubi  się też, mimo bardzo silnej współpracy gospodarczej, z Tajlandią. Armia birmańskiej rywalizuje z armiami Bangladeszu i Tajlandii, jeżeli chodzi o potencjał wojskowy.

Dzięki relacjom z Rosją Mjanma pokazuje, że nie musi polegać tylko na państwach azjatyckich. Kreml pokazuje się zaś jako gracz globalny.

Element propagandowy jest wykorzystywany przez rosyjskich polityków.

Gość „Popołudnia WNET” odnosi się także do do współpracy sinorosyjskiej, którą określa mianem „małżeństwa z rozsądku”. Tłumaczy, że

Rosja i Chiny są dla siebie bezpiecznymi tyłami.

Główne interesy rosyjskie są w bliskiej zagranicy i Europie Zachodniej, a chińskie w Azji i na Pacyfiku. Nie oznacza to, że nie ma między Rosją a Chinami rozbieżności. W Azji Środkowej trwa między oboma mocarstwami „podskórna rywalizacja”. Sytuacja międzynarodowa karze jednak Kremlowi i Pekinowi przymykać oczy na drobne rozbieżności między nimi. Łączy ich chęć ukrócenia amerykańskiej hegemonii. Pozycja USA słabnie, a ChRL rośnie. Dla Rosjan i Chińczyków „bardzo charakterystyczna jest chęć podzielenia Zachodu”. Pragną oni osłabić związki Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Wagner: Jesteśmy ekipą Kolumba, która rozbiła namiot za Atlantykiem. Za wcześnie na konflikty geopolityczne w kosmosie

Czemu nie grozi nam konflikt w przestrzeni kosmicznej? Ernest Wagner o rywalizacji w kosmosie, konflikcie na orbicie, myśleniu geopolitycznym i ambicjach Elona Muska.

Ernest Wagner przedstawia sinoamerykańską rywalizację w kosmosie. Sądzi, że nie grozi nam konflikt w przestrzeni kosmicznej.

Jakkolwiek ludzie zawsze znajdują jakiś sposób, żeby się obijać w każdym miejscu, to w przestrzeni kosmicznej nie jest to takie proste. Wynika to z tego jak działają orbity.

Wyjaśnia obiekty na orbicie okołoziemskiej poruszają się z dużą prędkością (7,9 km/s), aby się na niej utrzymać. Przy takiej prędkości nawet mały odprysk farby może spowodować duże zniszczenia. Destrukcja jednego satelity grozi reakcją łańcuchową prowadzącą do zniszczeniu wielu innych.

Jesteśmy taką ekipą Kolumba, która dopiero rozbiła namiot na pierwszej wyspie po drugiej stronie Atlantyku. I to jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o konfliktach geopolitycznych. To pewnie przyjdzie z czasem.

Ekspert wskazuje, że tradycyjne geopolityczne myślenie związane jest z geograficznym podziałem skończonych dóbr. Przejawia się to w rywalizacji o kontrolę nad rejonami takimi cieśniny Malakka i Ormuz. W przypadku kosmosu ograniczeniem nie jest przestrzeń, ale technologia potrzebna by ją eksplorować.

Rozmówca Jaśminy Nowak odnosi się także do ambicji Elona Muska, zainteresowanego rozwijaniem prywatnych wycieczek w kosmos. Ocenia, że warto słuchać tego, co mówi amerykański miliarder. Chciałby on, aby na czwartej planecie od Słońca powstało milionowe miasto.

Wydaje mi się, że jest jakaś szansa chociaż to nie będzie łatwe, żeby ta kolonia na Marsie powstała.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Dr Bartosiak: Wykuwa się nowy porządek świata. Biden będzie musiał się z tym zmierzyć, inaczej przegra historię

Dr Jacek Bartosiak o wyzwaniu zwiększenia produktywności USA i groźbie oligarchizacji Stanów oraz o przewadze kapitału nad pracą i transformacji ładu światowego.

Dokonuje się wielka transformacja ładu światowego wynikająca z nierównowagi systemowej, która się ujawniła.

Dr Jacek Bartosiak wyjaśnia, że na Światowym Forum w Davos światowi przywódcy rozmawiają na temat swej pozycji międzynarodowej w nowym układzie. Władimir Putin chce znaleźć w nim jak najlepszą pozycję dla Rosji. Amerykanie woleliby zaś obronić stary ład.

Żeby go obronić będą musieli wszystko zmienić, czyli jak zmienić wszystko, żeby się nie zmieniło.

Państwo Środka będzie chciało mieć więcej do powiedzenia na arenie międzynarodowej. Europie zaś zależy z jednej strony na dobrych relacjach transatlantyckich, a z drugiej na handlu z Chinami. Ekspert wskazuje na deindustrializację Zachodu, po której nastąpił kryzys 2008-2009. Ten ostatni zakończył się masywnym luzowaniem ilościowym.

Powstały dwa główne źródła siły w Stanach Zjednoczonych politycznej, które z czasem mogą służyć oligarchizacji republiki.

Z jednej strony mamy Wall Street obsługujące globalny rynek wokół dolara, a z drugiej cyfrowe imperia zachodniego wybrzeża, które mają praktycznie darmowy dostęp do nowych konsumentów.

Amerykanie mają przed sobą wielki polityczny problem.

Dochodzą do tego fundusze zainteresowane globalizacją. Nasz gość ocenia, że krucha równowaga między kapitałem a pracą została zachwiana, czego symptomem były rządy Donalda Trumpa. Ameryka przeżywała okresy zbytniej władzy związków zawodowych. Obecnie zaś przewagę zyskał kapitał i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Podobny problem mają obecnie nominalnie komunistyczne Chiny, co pokazuje Jack Ma. Założyciel Alibaba Group jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Systemy, które stworzył Mǎ Yún (jak się naprawdę nazywa) pozwalają na dostarczanie paczek i pożyczanie pieniędzy.

Władza mu pokazała miejsce w szeregu.

Dr Bartosiak wskazuje, że tak w biznesie, jak i między państwami liczy się produktywność. Jeśli tej ostatniej będą służyć reformy nowego prezydenta USA to będzie dobrze. Być może według ekipy Bidena przejście do zielonej energii jest drogą do tego celu.

Biden będzie musiał się z tym zmierzyć, jeżeli się nie zmierzy to przegra historię.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego stwierdza, że wszystkie reformy można oceniać pod kątem ich wpływu na produktywność. Zauważa, że w ostatnich latach Amerykanie obniżali swą relatywną produktywność w stosunku do reszty świata. Mogli sobie na to pozwolić ze względu na rolę dolara w gospodarce międzynarodowej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Świdziński: Przemysł USA nie jest przygotowany na wojnę z Chinami

Ekspert Strategy & Future omawia druzgocący raport nt. sił zbrojnych USA. Wskazuje, że Stany Zjednoczone powinny zmodernizować również swoją cywilną infrastrukturę.

Albert Świdziński mówi, że inauguracja Joe Bidena była chroniona przez rekordowo duże siły policyjne i wojskowe. więcej funkcjonariuszy pracowało przy takiej uroczystości za czasów Abrahama Lincolna.

20 stycznia cały Waszyngton został otoczony zasiekami z drutu kolczastego.

Ekspert komentuje serię pierwszych decyzji amerykańskiej głowy państwa. Wycofanie udziału USA w budowie rurociągu Keystone wywołało niezadowolenie premiera Kanady Justina Trudeau. Do tej pory oba państwa współpracowały przy realizacji projektu.

W opinii gościa „Kuriera w samo południe”, władze USA powinny mocno zainwestować w rozwój infrastruktury. Podczas, gdy amerykański rząd nie ma takich planów, w Państwie Środka rusza program inwestycyjny o wartości 1,6 bln dolarów.

Albert Świdziński informuje również, że rząd Korei Południowej zadeklarował, że nie będzie wybierał, czy współpracować z Chińską Republiką Ludową, czy też z USA.

Między Waszyngtonem i Seulem istnieje poważna różnica odnośnie oceny zagrożenia płynącego z Chin.

Omówiony zostaje ponadto raport, z którego wynika, że Stany Zjednoczone nie są sprzętowo przygotowane do pełnoskalowego konfliktu zbrojnego.

W najgorszym stanie znajduje się amerykańska marynarka wojenna.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Ryszard Czarnecki: Stany Zjednoczone będą mniej wojownicze, a bardziej przyjazne dla partnerów i sojuszników

Więcej przedstawicieli mniejszości na stanowiskach i poprawa relacji z Europą. Ryszard Czarnecki o administracji nowego prezydenta Stanach Zjednoczonych i jej polityce wewnętrznej i zagranicznej.


Jak podkreśla Ryszard Czarnecki, Joe Biden wciela się w prezydenta w momencie, kiedy Ameryka jest podzielona, a wielu obywateli neguje wynik głosowania, ponieważ uznaje je za sfałszowane.

Ponad połowa wyborców Donalda Trumpa nie wierzy w uczciwość tych wyborów.

Europoseł  zauważa, że w gabinecie politycznym Donalda Trumpa przedstawicieli mniejszości etnicznych było 17 proc., a w gabinecie obecnego prezydenta 46 proc. Odsetek tych grup etnicznych w społeczeństwie amerykańskim wynosi zaś 28 proc. Gość „Poranka Wnet” sądzi, że nie musimy się obawiać powtórki z resetu relacji amerykańsko-rosyjskich, jaki miał miejsce za Baracka Obamy:

Polityka wobec Rosji będzie kontynuowana, a nawet będzie ostrzejsza.

Nie sądzi, że możemy oczekiwać na drastyczną zmianę polityki zagranicznej USA. Będą to Stany Zjednoczone mniej wojownicze, a bardziej przyjazne dla sojuszników. Liczyć można na polepszenie relacji Waszyngtonu z Berlinem i Paryżem. Retoryka wobec Chin może się trochę zmienić, ale w praktyce stosunek pozostanie ten sam.

Chiny natomiast w relacji z USA będą, jak to mówił Donald Trump, strategicznym konkurentem.

Czarnecki oznajmia, że nowa administracja odziedziczyła amerykańską gospodarkę w świetnej kondycji i fatalną sytuację epidemiczną.  Problemy związane z tą ostatnią będą wyzwaniem dla nowej administracji. Polityk zauważa, że Joseph Robinette Biden  i nowa wiceprezydent Kamala Harris, ukierunkowują kurs amerykańskiej polityki w lewą stronę. Do wojska znów będą mogli być przyjmowani transseksualiści. Jednocześnie podkreśla, iż dużą rolę w nowej administracji Białego Domu będą odgrywać politycy przynależący jeszcze do administracji Baracka Obamy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Prof. Krzysztof Miszczak: Joe Biden musi rozwiązać kilka kryzysów jednocześnie

Prof. Krzysztof Miszczak mówił w popołudniowej audycji Radia WNET o rozpoczynającej się prezydenturze Joe Bidena i wyzwaniach, jakie stoją przed nowym przywódcą.

Profesor Krzysztof Miszczak mówi o wielkim zwrocie w amerykańskiej polityce, jaki zapowiada się po objęciu przez Joe Bidena funkcji prezydenta USA.

To będzie trudna prezydentura, prawdopodobnie dojrzała. #Biden musi rozwiązać kilka kryzysów jednocześnie: gospodarczy i kulturowo-socjalny.

Nowy przywódca będzie chciał odbudować autorytet kraju na arenie międzynarodowej, a także zamanifestować jedność narodu.

Stany Zjednoczone muszą pokazać na zewnątrz, że są jednością. (…) Według mnie to mało istotne czy to Trump, czy Biden, chodzi o wartości amerykańskie, które są przekazywane całemu światu.

Ekspert ocenia styl uprawiania polityki przez Donalda Trumpa jako „koszmarny”.

Trump popełniał dużo błędów, bo nie miał doświadczenia i to było mu wytykane.

Gość „Popołudnia WNET” przestrzega, że próby pogłębiania unijno-chińskiej współpracy gospodarczej mocno zaszkodzą relacjom transatlantyckim. Wskazuje, że strategiczne partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi jest niezbędnym warunkiem bezpieczeństwa Europy.  W opinii rozmówcy Łukasza Jankowskiego nie należy się spodziewać ocieplenia stosunków USA-Chiny. Nic nie wskazuje również na nowy „reset” z Rosją.

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy!

A.N.