Czy mamy do czynienia z nową odsłoną zimnej wojny? Na to i inne pytania próbujemy odpowiedzieć w tym wydaniu audycji.
W pierwszej części audycji przypominamy rozmowy z Jakubem Wiechem i Radosławem Pyfflem, którzy omówili na naszej antenie różne aspekty relacji chińsko-rosyjskich, uwzględniając również rolę USA i kwestię wojny na Ukrainie.
Prof. MichałLubina ocenia, że rezultaty szczytu Xi Jinping-Putin są bardzo skromne, przynajmniej jeżeli opierać się na oficjalnych oświadczeniach. Przedstawiono wprawdzie plan współpracy między Moskwą a Pekinem do 2030 r., lecz sformułowano go bardzo ogólnikowo.
Największym zyskiem Putina jest to, że Xi dał do zrozumienia kremlowskim dworzanom, by schowali sztylety. […] Ze wspólnego oświadczenia znikło sformułowanie o bezgranicznej przyjaźni rosyjsko-chińskiej.
Zdaniem eksperta chińskie władze będą w najbliższym czasie mocno grać na osłabienie Federacji Rosyjskiej.
Dr Janusz Wdzięczak / Fot. Małgorzata Kleszcz, Radio Wnet
Kondycja rosyjskiej gospodarki, przemiany na rynku pracy związane z rozwojem technologicznym i wojną na Ukrainę. Te i inne tematy porusza ekonomista w rozmowie z Jaśminą Nowak.
Zapowiedź rozmieszczenia na Białorusi broni jądrowej, przygotowania do ukraińskiej kontrofensywy. Komentuje dyrektor Instytutu Strategii Wojskowej Akademii Sztuki Wojennej.
Mark 7 and Mark 28 Variant Nuclear Bombs / Fot. Kelly Michals, Flickr, CC BY-NC 2.0
Olga Siemaszko o przygotowaniach Łukaszenki do przyjęcia rosyjskiej broni jądrowej. Dmytro Antoniuk o ukraińskim odbiorze działań Kremla oraz o sytuacji w Bachmucie i Awdijewce.
Olga Siemaszko komentuje decyzję o rozmieszczeniu na Białorusi rosyjskiej broni jądrowej. Jak przypomina, Aleksandr Łukaszenka od dawna oczekiwał od Kremla podjęcia takiego kroku. Przygotowywał się do tego m.in. poprzez likwidację konstytucyjnego zakazu rozmieszczania w kraju takiej broni.
Łukaszenka chce zastraszyć cały świat.
Dmytro Antoniuk relacjonuje, że działania Putina są na Ukrainie odbierane jako przejaw strachu i świadomości tego, że klęska Rosji jest nieuchronna. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy stwierdził dodatkowo, że działania Moskwy i Mińska doprowadzą do wybuchu niezadowolenia społecznego w obu państwach.
Nie widać zagrożenia uderzeniem lądowym Białorusi na Ukrainę. […] Łukaszenka wie, że Ukraina jest w stanie odeprzeć taki atak.
Korespondent omawia ponadto sytuację wokół Awdiejewki. Jak informuje, istnieje duże zagrożenie okrążeniem miasta od północy i południa. Nieco słabną z kolei walki w Bachmucie. W ocenie Dmytra Antoniuka:
Hitler i jego podwładni nie odgrywali wielkich postaci, naśladowali aktorów, grających bohaterów. Oto różnica między artystą a kabotynem. I to naśladownictwo Putin swym gołym torsem farsowo powtarza.
Andrzej Jarczewski
Czasownikowa teoria diermokracji
Język każdego narodu ma swoje własne kalambury i osobliwości nieznane innym językom. W polszczyźnie korzystają z nich poeci i żartownisie, na Zachodzie – różne drobne manipulacje literowe widzimy w reklamach i marketingu, a w Rosji wszystko służy „ruskiemu mirowi”. Dokonano więc tam drobnej manipulacji na rzeczowniku ‘demokracja’, by zohydzić ustrój panujący na Zachodzie.
Wszak rosyjskie ‘diermo’ znaczy tyle, co… ‘shit’ po angielsku.
W PRL marzyliśmy o demokracji, mając na myśli wyłącznie możliwość wyboru polskich władz przez obywateli polskich na współczesny wzór zachodni. W roku 1989 nasze marzenia się spełniły i… na tym poprzestaliśmy. Przyjęliśmy wzorzec dobry, ale niedoskonały, bo demokracja realizuje swoje ideały nie tylko poprzez wybieranie polityków do władzy, ale – w jeszcze wyższym stopniu – przez ich odwoływanie. Pisałem o tym w książce pt. Europoliteja (2007) i przypomniałem na łamach „Kuriera WNET” (nr 28, październik 2016) w artykule KACYKOZA, czyli samorząd psuje się ode łba.
Teraz kolejnych argumentów dostarcza nam Rosja, a poniekąd i Parlament Europejski. Bo ‘demokracja’ i ‘praworządność’ to tylko rzeczowniki. O ich treść pytajmy czasownikowo: kto na kogo pracuje, kto kogo powołuje i – najważniejsze – kto może polityka lub sędziego odwołać.
Możliwość unieważnienia Polaka w funkcji sędziego jest obecnie testowana przez Niemcy po raz drugi, choć nie tak bezpośrednio jak za pierwszym razem (od roku 1939 do 1945). Wtedy to w ramach różnych akcji Niemcy i Rosjanie mordowali polską inteligencję, w tym również prawników. Efekt był taki, że gdy po wojnie trzeba było prawować się o odszkodowania za zbrodnie i zniszczenia – po stronie polskiej nie miał kto tego robić.
Wkrótce kwestia odszkodowań może znów zakłócić spokój pokoleniowych paserów w Niemczech. Kręci się więc europejski bicz na polskich sędziów, by ci – pod groźbą unieważnienia – nie stanowili reparacyjnego zagrożenia. Realną władzę sprawuje bowiem nie ten, kto wybiera, ale ten, kto odwołuje! Tylko on może wymusić natychmiastowe, korzystne dla siebie decyzje i wyroki. I temu służy proniemiecka opcja podważania statusu polskiego sędziego.
Strach rządzi Rosją
Rosjanin rodzi się takim samym człowiekiem jak Polak, Niemiec, Anglik czy Chińczyk. Ale naród rosyjski jest inny niż polski czy chiński, bo ma inną historię. Inne czynniki kształtowały wychowanie dzieci, inne budowano instytucje i inne wytwarzały się relacje między ludem a władcą.
Gdy zapytamy Rosjanina, co jest dlań najważniejsze, często usłyszymy: „żeby nas się bali”. Osobista pomyślność też ma znaczenie, ale najważniejsze jest poczucie wielkości Rosji jako państwa i narodu.
Głównym rosyjskim wektorem mentalnym jest wszechogarniający strach. Próbowano ten strach zasiać w narodach podbitych przez Rosję czy ZSRR, ale – od Estonii do Bułgarii – ta zaraza się nie przyjęła. Wzmocniła się za to w putinowskiej Rosji po nieudanym eksperymencie demokratycznym czasów Jelcyna. Nieudanym z konieczności, bo sprzecznym z kulturą polityczną, zaszczepioną tam jeszcze przez Mongołów w XIII wieku.
Stereotypowe (co nie znaczy, że zawsze zgodne z faktami) dążenie przeciętnego Amerykanina sprowadza się do zdania: „żebym miał więcej niż sąsiad”. Stereotypowy Rosjanin powie to samo innymi słowy: „żeby sąsiad miał gorzej niż ja”. Taki obraz rysuje nam literatura wieku XIX i XX, zastępowana w funkcji mitotwórczej przez kinematografie narodowe i już coraz bardziej przez zawartość internetu.
Strach przed następcą
Ustalenie, kto jest prawowitym władcą Rosji, niewiele różniło się od zwyczajów praktykowanych w innych monarchiach. Zdarzały się różne smuty i dymitriady, ale zazwyczaj było wiadomo, kto jest legalnym lub możliwym do zaakceptowania sukcesorem. Prawie nigdzie na świecie (poza Polską) nie stosowano demokracji elekcyjnej.
Niekiedy jednak król czy car rządził – z punktu widzenia pretendenta – zbyt długo. Wokół możliwych następców wytwarzały się koterie, partie i nierzadko spiski. Te znów bywały obserwowane i niszczone przez zawsze obawiającego się zamachu władcę. Na Zachodzie sukcesja przyjęła formę procedury wyborczej i nikt się nie dziwi, że np. w USA po demokracie prezydentem zostaje republikanin i odwrotnie. W Rosji jest inaczej.
„Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” powiedział Władysław Gomułka w roku 1945, wyrażając główną ideę rosyjską (wtedy w wersji komunistycznej) do dziś obowiązującą w Rosji, Korei Północnej i w wielu innych krajach. Ostatnio również w Chinach, co źle wróży temu krajowi i całemu światu.
Putin, Kim, Xi i im podobni nie boją się pacyfistycznego, mentalnie wręcz spacyfikowanego Zachodu. Boją się tylko tych własnych poddanych, którzy mogliby ich usunąć.
Demokracja odwoławcza
W Polsce, podobnie jak na całym Zachodzie, bardzo trudno odwołać urzędującego prezydenta wybranego przez naród. Losy premierów zależą od chwilowej większości parlamentarnej i zmiany na tym stanowisku zdarzają się często.
Ale spróbujmy odwołać posła czy choćby radnego. Tego się nie da zrobić. Nawet prezydenta miasta nie można już odwołać, bo nasze prawo chroni złych samorządowców wysoką barierą frekwencyjną.
O skorumpowanych europosłach szkoda nawet gadać. Naród nie może ich odwołać, nawet gdy są ewidentnymi jurgieltnikami.
W roku 2002 rządząca wtedy SLD wprowadziła groźną dla demokracji zmianę, pozwalającą prezydentom miast, burmistrzom i wójtom rządzić swoją gminą dożywotnio. Od tej chwili, czyli od roku 2002, prezydenci miast tak prowadzą politykę inwestycyjną, kadrową i autoreklamową, by już nigdy władzy nie oddać. Za to znaczenie radnych spadło do zera. Nie mogą odwołać prezydenta miasta i żadną uchwałą nic ważnego nie wymuszą, więc ograniczają się do pobierania diet.
W roku 2018 wprowadzono limit dwóch (5-letnich) kadencji dla szefów gmin, ale to ograniczenie nie dotyczy już starostów i marszałków województw, co może prowadzić do swoistego rozbicia dzielnicowego. Rezultaty wspomnianej ustawy zobaczymy dopiero w roku 2028, chyba że znów jacyś kombinatorzy przywrócą możliwość sprawowania dożywotnich rządów w miastach i gminach.
Nie krytykuję silnej władzy. Podkreślam tylko, że silna władza i jednocześnie praktyczna nieodwoływalność władcy prowadzi do patologii, co obserwujemy ostatnio chociażby na przykładzie obsadzania rad nadzorczych i zarządów spółek komunalnych prezydentami różnych miast.
Gdzie nie ma sprawnych procedur odwoławczych, rozrasta się gminna diermokracja, a bezkarność demoralizuje najskuteczniej.
Diermokracja eventowa
Teoretyczna możliwość zmiany władzy w Rosji stanowi gigantyczne zagrożenie dla aktualnego imperatora; robi się więc wszystko, by tę teorię wykluczyć w praktyce. Stalin co prawda pozwalał się „wybierać” na kolejne kadencje, ale ich liczba nie była niczym ograniczona. Do tego samego, dość pokrętnymi drogami, dążył Putin.
Napaść na Ukrainę nie była przecież do niczego potrzebna. Do niczego… z wyjątkiem koronowania Putina na cara Wszechrosji, bo Rosja bez Ukrainy nie jest Wszechrosją, lecz zaledwie Federacją, a federacje nie miewają carów. Jeżeli ten czynnik zadecydował o rozpoczęciu wojny, to śmierć Putina wyznaczy jej koniec.
Na wojnę Putina z Zełenskim spójrzmy też z perspektywy… eventowej. Oto osiłek, grywający w filmikach internetowych jeźdźca z nagim torsem, hokeistę lub judokę, rzuca się na wieloodcinkowego sługę swego narodu. W krótkim metrażu kabotyn może prezentować się widowiskowo, ale nie wątpię, że w ostatnim odcinku dramatu i w ocenie historii triumf odniesie lepszy aktor.
Hitler też był aktorem. Przez całe lata nie pozwalał remontować nadpalonego w roku 1933 budynku Reichstagu, bo chciał występować na scenie operowej!
W tradycyjnej siedzibie niemieckiego parlamentu nadal odbywały się komisje i działały różne biura, ale skażonej demokratyczną tradycją sali sesyjnej nie odbudowano, bo jeszcze mogłaby powrócić… demokracja. A Hitler chciał grać. Chciał być wielkim wodzem na scenie Krolloper i słuchać tylko entuzjastycznych oklasków. Putin też woli wiece i telewizję niż jakiekolwiek pozory demokracji.
Nie oglądajmy filmików z Hitlerem czy Putinem. Raczej badajmy to, co oglądał Hitler i co ogląda Putin, bo to kształtuje go mentalnie. Na teatralnej czy filmowej scenie główni aktorzy odgrywają wielkich bohaterów historii, wygłaszają wzniosłe kwestie i poruszają się z majestatem w pełnym oddania lub zdrady otoczeniu.
Ale Hitler i jego podwładni nie odgrywali wielkich postaci. Oni naśladowali znanych aktorów, grających bohaterów. Na tym polega różnica między artystą a kabotynem. I właśnie to naśladownictwo Putin swym gołym torsem farsowo powtarza.
Praworządność, faszyzm i nazizm to tylko rzeczowniki. W przekładzie na czasowniki niepraworządność oznacza: „nie damy pieniędzy, dopóki Niemcy nie będą mogli unieważniać polskich sędziów”, z kolei rzucane do niedawna na oślep pomówienie o faszyzm znaczy: „nie lubię cię”. A jeśli Putin oskarża Zełeńskiego o nazizm, to mówi… „muszę cię zabić, bo chcę być… carem!”.
Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Czasownikowa teoria diermokracji”znajduje się na s. 24 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.
Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
T. Cole, Dzieje Imperium: Spustoszenie | Fot. domena publiczna
Wszystko wskazuje na to, że powiedzenie: „Burboni niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli” ma zastosowanie do całej ludzkości, zwłaszcza tej jej części, która z gwałtu czyni sposób na życie.
Zygmunt Zieliński
Tuż po I wojnie światowej ukazało się dzieło Oswalda Spenglera Zmierzch Zachodu. Spengler podjął temat niebezpieczny, bo rodzący pytanie o sens historii ludzkości jako pasma rozwoju od skrajnie prymitywnych form do wysoko rozwiniętej kultury. Spengler nie ograniczył się do spojrzenia historycznego, ale sięgnął w przyszłość. Jaką drogą pójdzie ludzkość?
‘Zachód’ to pojęcie w tym dziele bardzo konkretne, oznacza wszystko, co na przestrzeni wieków narodziło się w basenie Morza Śródziemnego i zapłodniło resztę Europy tzw. łacińskiej i te części świata, gdzie sięgała ekspansja Zachodu.
Spengler twierdzi, że czas Zachodu minął wraz z nastaniem nowoczesnej cywilizacji i że rozpad ten wszedł w ostatnie stadium.
Dzieło Spenglera pojawiło się w momencie, kiedy waliła się spójność świata zachodniego. Trudno było oczekiwać, by zostało przyjęte z entuzjazmem. Rychło okazało się, że rewolucja, o wiele groźniejsza niż rewolty przełomu XVIII i XIX wieku, wyszła tym razem z Rosji i gdyby udało się jej zanieść swe hasła i niszczycielską siłę na Zachód, potwierdziłaby już wówczas przepowiednie Spenglera.
Zachód zrozumiał wtedy, że jeśli grozi mu zmierzch kulturowy i może przede wszystkim tożsamościowy – dotąd była to tożsamość chrześcijańska, aczkolwiek już mocno zatomizowana – to jego źródło leży poza Europą. Tak jak większa część Rosji. Ale gleba podatna na ten destrukcyjny zasiew jest sercu Europy. I na tym polega jej tragedia.
Dzieło Spenglera wywołało zażartą dysputę, w której pobrzmiewały obawy przed spełnieniem jego przygnębiającej prognozy. Wielu nie mogło zaakceptować niemalże rewolucyjnego odwrócenia biegu historii, logicznie znaczącego się rozwojem, a nie załamaniem, klęską. Trudno było sobie wyobrazić, że Zachód, bogaty w tak świetny dorobek, miałby upaść. Linearny rozwój to był dogmat w nauce historycznej, co kazało przewidywać kolejne fazy rozwoju i w żaden sposób nie korespondowało z upadkiem. Niemniej jednak w tezach Spenglera była nieubłagana logika.
Każda kultura znaczona jest etapami rozwojowymi – wiek dziecięcy, dojrzałość, starość. Etap finalny jest nieunikniony, a w wieku XIX według Spenglera etap ten dojrzewał i stawał się rzeczywistością. Cywilizacja była naznaczona dekadencją. Skutki tego musiały się zatem ujawnić niebawem.
(…) W 1945 r. nic nie mogło powstrzymać upadku. Sprzyjało mu ogołocenie narodów, które dostały się pod kuratelę Stalina, z warstwy przywódczej wymordowanej przez Niemców i Sowietów i zastąpionej nowoczesną noblesse de robe, oczywiście odzianą w szaty skrojone w Moskwie. W ten sposób cofnięto o kilka stuleci status moralny, polityczny i materialny narodów obszaru, który eufemistycznie politycy nazwali „Mittelosteuropą”. A Zachód identyfikowany z Unią Europejską, a ściśle: z jej ośrodkami kierowniczymi, zwłaszcza Niemcami, uniemożliwia im, zwłaszcza Polsce, odbudowę swej tożsamości.
Zapaść w 1990 r. ZSRS w wyniku zabójczego systemu komunistycznego ujawniła zdawałoby się zdumiewający, a jednak oczywisty fakt: zwycięzcami w II wojnie światowej koniec końców zostały Niemcy. Wystarczy, że uda im się wypchnąć z Europy USA i ujarzmić ludy dawnej Mittelosteuropy, i sprawa załatwiona.
Droga prowadząca do tego, co Spengler określił jako upadek Zachodu, nie jest zatem zawiła. Ale upadek dokonuje się niezależnie od uwidocznionych tu zewnętrznych czynników. Jego siła motoryczna działa wewnątrz.
Cały artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Oswald Spengler i wojna Putina”znajduje się na s. 28 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.
Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prof. Michał Lubina / Fot. Lech Rustecki, Radio WNET
Czego spodziewać się po spotkaniu sojuszników na Kremlu? Jak wojna odbija się na Chinach? W rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim wyjaśnia ekspert ds. dalekowschodnich.
Wysłuchaj całej audycji już teraz!
Profesor Michał Lubina mówi o wpływie wojny na chińską gospodarkę polityczną oraz tłumaczy jakie korzyści i interesy mają obie strony sojuszu. Gość ,,Poranka Wnet” porusza także wątek stosunku jaki obejmują Chiny wobec Stanów Zjednoczonych.
Chiński mur | Fot. J. Hałun, CC A-S 3.0, Wikimedia.com
W Rosji i w Chinach pamięć o swoim dziedzictwie jest nieskończenie silniejsza niż w krajach Zachodu, które składają się z przybyszów, jak USA, albo stają się społeczeństwami wielokulturowymi.
Chiny wystawią Rosji rachunek
Rozmówcą Jaśminy Nowak jest profesor Jakub Polit, historyk specjalizujący się w historii Chin i Japonii, autor książki Smutny kontynent. Epizody z dziejów Azji Wschodniej w XX wieku.
Proszę spróbować nakreślić krótko relacje japońsko-chińskie.
Te relacje są bardzo stare i bardzo zawiłe. Można powiedzieć, że zaczynają się wraz z początkiem dziejów Japonii, gdyż Chiny w jakimś sensie Japonię stworzyły swoją kulturą, literaturą, sztuką, swoim niealfabetycznym pismem. I to był w gruncie rzeczy proces jednostronny, aż do czasów niemalże najnowszych. Przy czym Japończycy nie byli dla Chin szczególnie ważni. Znajdowali się przecież za morzem, a morze nie wzbudzało nigdy w Chińczykach większego entuzjazmu ani większej ciekawości. Zupełnie inaczej wyglądało to z drugiej strony.
Pamięć o krwawo odpartym najeździe mongolsko-chińskim w wieku XIII, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Polska poznała straszliwych jeźdźców stepowych, pozostała w pamięci Japończyków bardzo żywa. Tym bardziej, że dzięki pewnym przypadkowym okolicznościom i męstwu Japończyków ten najazd udało się odeprzeć. Potem wielokrotnie Chiny utrzymywały, że sprawują nad Japonią zwierzchnictwo lenne.
Trzeba jednak pamiętać, iż Państwo Środka twierdziło, że takie zwierzchnictwo sprawuje nad wszystkimi krainami, nawet takimi, o których istnieniu w Pekinie czy w Nankinie, czy w innych ośrodkach chińskich jeszcze nie wiedziano. Po prostu cały świat był ex definitione chińską strefą wpływów.
Rzecz stała się dramatyczna dopiero w wieku XIX z powodu zupełnie różnej odpowiedzi obu państw na zewnętrzną agresję – na pojawienie się imperializmu zachodniego – europejskiego i amerykańskiego, a także rosyjskiego; w końcu, zwłaszcza z perspektywy Chin i Japonii, Rosja to jest Zachód. Wówczas to okazało się, z przyczyn bardzo zawiłych, niemniej jednak z szokującym rezultatem, że małe wyspiarskie państwo potrafi sobie radzić z tym wyzwaniem o wiele lepiej niż olbrzymie Chiny. O tyle lepiej, że samo wkrótce dołączyło do grona potencjalnych agresorów.
A jeżeli chodzi o wyścig o hegemonię między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, w którym uczestniczy także Rosja, dużo mówi się o tym, że punktem zapalnym może być Półwysep Koreański, który jest także bardzo ważnym, strategicznym miejscem dla Japonii.
Niewątpliwie, chociażby dlatego, że jest to obecnie chyba jedyny punkt na świecie, gdzie się przecinają interesy aż czterech wielkich mocarstw, z których Chiny, Rosja i Japonia są w pobliżu, a Stany Zjednoczone wprawdzie geograficznie są daleko, ale wojskowo stoją pewną stopą na Półwyspie Koreańskim w Korei Południowej.
Dla Japonii Korea jest symbolem bardzo niebezpiecznej pokusy wdarcia się przez tych wyspiarzy na kontynent. Pokusy stania się wielkim imperium lądowym, połykania kontynentu – a to zawsze, niestety, rodzi następstwo niestrawności.
Taki pierwszy epizod miał miejsce jeszcze w wieku XVI. Wtedy wybitny japoński zjednoczyciel tego państwa, Hideyoshi Toyotomi, najechał Półwysep Koreański z wielką armią. Chińczycy zareagowali wówczas, broniąc swojego koreańskiego wasala i wysyłając własną wielką armię. Tutaj analogia z Polską wydaje się oczywista. Zresztą dostrzegali ją też sami Koreańczycy. Korea, bynajmniej nie z własnej woli, stała się polem bitwy dla swoich żarłocznych sąsiadów i ucierpiała z tego powodu najwięcej.
Sytuacja powtórzyła się w wieku XIX. Tym razem w roli nieproszonych obrońców Korei wystąpili Rosjanie; Chińczycy byli zbyt słabi ze swoimi pretensjami. Japończycy zajęli cały półwysep i poczynali sobie z Koreańczykami okrutnie i brutalnie. Ale to im nie wystarczyło. Uczynili Koreę furtką, a potem szeroko otwartą bramą do agresji na Chiny. Od tych czasów minęło już ponad stulecie. Data aneksji Korei to był rok 1910, ale nadal się to Japończykom w Korei pamięta.
I sytuacja jest paradoksalna, dlatego że o ile Korea Północna jest właściwie wrogiem całego cywilizowanego świata, a dla Chin ogromnym kłopotem, to Korea Południowa jest jednym z najdynamiczniej rozwijających się, choć niestety nie demograficznie, państw naszego globu i zarazem tym, które ma w sposób oczywisty wspólne interesy z Japonią. Wrogość jest jednak tak wielka, że pretensje Polaków do Niemców czy do Rosjan wyglądają wobec niej na błahe i bez znaczenia.
Dlatego też, chociaż Korea Południowa utrzymuje zaawansowaną współpracę wywiadowczą i wojskową z Japonią, jest to z konieczności współpraca tajna. W takim sensie tajna, w jakim np. Izrael oficjalnie nie posiada dzisiaj broni jądrowej, chociaż wszyscy wiedzą, że ją ma. Oficjalne ogłoszenie o tej współpracy wywołałoby ogromny sprzeciw mieszkańców Korei Południowej, Północnej zresztą też. A wszystko to budzi żywy niepokój Chinach.
Skoro wspomnieliśmy o Chinach, zostańmy przy nich. O relacjach chińsko-rosyjskich mówi się, że to małżeństwo z rozsądku. Mija rok od rosyjskiej agresji na Ukrainę. Czy z perspektywy roku postawa Chin wobec tej wojny jest dużym zaskoczeniem?
Mój młodszy kolega, znakomity znawca polityki tych obu państw, prof. Michał Lubina, oznajmił kiedyś, że paradoks polega na tym, że o ile Chiny i Stany Zjednoczone mają pewne wspólne interesy, choć nie ma między tymi państwami przyjaźni, odnośnie do stosunków rosyjsko-chińskich dowcip polega na tym, że tam jest wprawdzie niesłychana przyjaźń, ale wspólnych interesów brak.
Była to, jak w każdej paradoksalnej wypowiedzi, przesada. Istnieją wspólne interesy chińsko-rosyjskie. Problem polega na tym, że mają one charakter negatywny. To znaczy: spoiwem tych stosunków jest wspólna niechęć do polityki Stanów Zjednoczonych, natomiast nie ma rzeczywistych interesów o charakterze win-win, jak to mówią Anglosasi, czyli korzystnych dla obydwu stron. Oba te państwa szczerzą zęby, żeby zastraszyć Waszyngton. Pokazują, że zwierają szeregi. No i teraz, jeśli chodzi o agresję na Ukrainę: wydaje się, że jej przebieg był dla Chin, podobnie zresztą jak i dla Rosji, bardzo nieprzyjemnym zaskoczeniem.
Okazało się, że Rosja nie jest tak skuteczna ani tak potężna, jak się wydawało; że nawet gdyby w najkorzystniejszej dla Rosji wersji stwierdzić, że Rosja nie użyła jeszcze wszystkich swoich sił, tylko ich drobnej części, to prestiż rosyjski w Pekinie niesłychanie podupadł, a Rosja, coraz bardziej izolowana w świecie, stała się w jeszcze większym stopniu uzależniona od swojego południowego partnera. Staje się powoli czymś w rodzaju surowcowego zaplecza Chin. To największe terytorialnie państwo świata, mocarstwo nuklearne liczbą głowic nie tylko dorównujące Stanom Zjednoczonym, ale bodajże nieznacznie je przewyższające, nie jest w stanie swojego potencjału użyć.
Chińczycy mają też stare pretensje terytorialne wobec Rosji o utracone w XIX wieku terytoria – 1,5 mln km2, półtora tysiąca razy tyle, ile np. odebrała Chinom Wielka Brytania.
Do tego dochodzi w Rosji odwieczny strach przed Chińczykami, przed żółtą agresją; strach podsycany w latach Chruszczowa, Breżniewa: że przyjdą niezliczone masy żółtych ludzików i zajmą Syberię. Ten strach jest absurdalny, ponieważ Chińczycy nie chcą się osiedlać na północy, ale staje się o tyle uzasadniony, że sami Rosjanie masowo uciekają z Dalekiego Wschodu. Nie mówiąc o tym, że Rosja przeżywa kryzys demograficzny.
Wydaje się, że perspektywy stosunków chińsko-rosyjskich z tego punktu widzenia rysują się bardzo mrocznie. Podsumowując: następuje stała i coraz bardziej dramatyczna zmiana stosunku sił między Rosją a Chinami. Nie wygląda na to, żeby miała się ona odwrócić.
Często dziś stawiamy analitykom czy publicystom, którzy starają się opisać Rosję, Chiny, czy ogólnie Azję, zarzut, że przykładają do nich schematy pasujące raczej do Zachodu. Może miałby Pan na to, jako znawca historii tamtych rejonów, jakąś radę?
Zarówno w Rosji, a już na pewno w Chinach, refleksja nad przeszłością, pamięć o swoim dziedzictwie jest nieskończenie silniejsza niż w krajach Zachodu, które albo składają się z wczorajszych przybyszów, jak Stany Zjednoczone, albo z rozmaitych względów stają się społeczeństwami wielokulturowymi, których władze starają się nie mówić o historii.
W Rosji czynnikiem historycznym jest nieustanne poczucie zagrożenia. W sensie zdroworozsądkowym jest to absurdalne.
Musimy pamiętać, że w czasach późnego średniowiecza, kiedy Rosja miała rozmiary dzisiejszego amerykańskiego stanu, dokonywała inwazji na swoich sąsiadów, bo chciała mieć bezpieczne granice. Kiedy połknęła tych sąsiadów, znowu czuła się zagrożona.
Starała się ekspandować i tak doszła do Pacyfiku. Przekroczyła go, pojawiła się na Alasce. Przy tym sposobie myślenia Rosja byłaby bezpieczna tylko osiągając granice Eurazji, jeżeli nie naszego globu. Natomiast w Chinach jest to myślenie o sobie w kategoriach państwa-cywilizacji, istniejącego właściwie przez czas nieokreślony.
A teraz podsumowanie.
Kiedy w roku 1949 ministrowi Chin Ludowych Stalin narzucił bardzo niekorzystny traktat, ów minister odpowiedział, że jest to upokarzające dla Chin i Rosji zostanie za to wystawiony rachunek. Na pytanie, kiedy Chińczycy wystawią ten rachunek?, odpowiedział bez najmniejszego uśmiechu – bo to wcale to nie był dla niego dowcip: przy najbliższej okazji, w ciągu najbliższych pięciuset lat.
Rosja może czekać, ale Chiny mogą czekać znacznie dłużej. Uważają bowiem, że są wieczne.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Wywiad Jaśminy Nowak z prof. Jakubem Politem, pt. „Chiny wystawią Rosji rachunek”, znajduje się na s. 12 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.
Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Ale jeśli Rosja zacznie upadać, a biurokracja, która od wieków rządzi nią w różnych formach, stwierdzi, że Putin już jej przeszkadza, wówczas Kadyrow będzie pierwszym, który ruszy na Rosję.
Jaśmina Nowak, Marek Reszuta
Dr Marek Reszuta, ekspert Fundacji Instytut Prawa Wschodniego im. Gabriela Szerszeniewicza, były dyplomata na Kaukazie, w rozmowie z Jaśminą Nowak komentuje relacje czeczeńsko-rosyjskie.
Jak Czeczeni, którzy pozostają pod władzą Ramzana Kadyrowa, postrzegają dzisiaj swoją sytuację?
Zacznę od tego, że Czeczeni sami siebie nazywają Wajnachami i zachowały się ślady Wajnachów i języka wajnachskiego pochodzące ze starożytnego państwa Urartu sprzed kilku tysięcy lat. Obecnie jest pierwszy raz w historii, kiedy duża część Czeczenów jawnie współpracuje z okupantem, z Rosją.
Bo jeśli przyjrzeć się tylko ostatnim 200–300 latom, to mamy stały ciąg walki Czeczenów o niezależność swojego narodu, swojej kultury, o suwerenność.
Takie słynne nazwiska jak Mansur czy chociażby Szamil to są nazwiska głośne w całej Czeczenii i są symbolami walki o niezależność od XVII–XVIII wieku Czeczenii; właśnie walki z Rosją.
Czeczenia jest jednym z narodów, które bardzo mocno doświadczyły buta rosyjskiego czy jego bolszewickiej odmiany, kiedy to po 44–45 roku wszyscy Czeczeni zostali wysiedleni do Kazachstanu, na Syberię i do lat 50.–60. nie mieli prawa wstępu na swoje terytoria, a ich sławetne wieże, mosty, twierdze zostały totalnie zrównane z ziemią. To było pustkowie i dopiero kiedy za czasów Chruszczowa pozwolono im wracać na te terytoria, oni zaczęli to odbudowywać, cały czas mając w pamięci – a jest to bardzo pamiętliwy naród – wszystkie krzywdy ze strony Rosji.
Kiedy zaczął rozpadać się Związek Radziecki, w 1991 roku powstała Czeczeńska Republika Iczkerii pod wodzą legendarnego już prezydenta Dudajewa.
W ciągu kilku miesięcy najpierw ogłoszono niezależność w ramach Związku Radzieckiego, później były wybory prezydenta, a później ogłoszenie, że Czeczenia będzie niezależnym, suwerennym państwem.
Na to oczywiście władze moskiewskie nie mogły się zgodzić. Jelcyn wprowadził stan wojenny. Później mieliśmy pierwszą wojnę czeczeńsko-rosyjską, lata 94–96, chwilę przerwy i kolejną wojnę w latach 1999–2009. Przy czym w tej drugiej wojnie o wojnie sensu stricto możemy mówić do roku 2000, bo później mieliśmy wojnę już typowo partyzancką. Oczywiście Rosjanie nazywali to operacją wojskową.
W ciągu tych kilkunastu lat Rosjanie bestialsko wymordowali około jedną trzecią narodu czeczeńskiego. Mówi się, że drugie tyle emigrowało na cały świat.
Obecny prezydent tej emigracyjnej, nazwijmy to, republiki Iczkerii, Ahmed Zakajew, twierdzi, że tylko w Europie Zachodniej żyje 300 tysięcy Czeczenów. A więc jest to masa ludzi.
A pod butem Rosji, dzięki układowi Putin-Kadyrow, została utworzona republika. Tak naprawdę – dla jednego człowieka, dla jednego klanu, który wszystkiego pilnuje dzięki ogromnemu wsparciu Rosji. Tam jest niespotykany terror, a sytuacja będzie prawdopodobnie trwała, aż Rosja, miejmy nadzieję, się rozpadnie. (…)
Dzisiaj czele Czeczeńskiej Republiki stoi Ahmed Zakajew, który zresztą uczestniczył w Parlamencie Europejskim w konferencji poświęconej dekolonizacji i deimperializacji Rosji. Stąd moje kolejne pytanie: czy od Czeczenii może zacząć się rozpad Imperium Rosyjskiego?
Cały Kaukaz doznał bardzo wielu krzywd ze strony rosyjskiej, a Czeczeni bez wątpienia wyczekują okazji do odwetu. W jednej z rozmów z przedstawicielami mediów pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że pierwszą osobą, która zaatakuje Rosję, jeśli tylko zacznie ona się rozpadać, będzie Ramzan Kadyrow. On tworzy ogromną siatkę powiązań osobisto-rodzinno-tejpowych. Tejp to jest coś w rodzaju rodu. W ogóle struktura narodu czeczeńskiego jest bardzo skomplikowana i to nie miejsce, by to wyjaśniać, ale tejp Kadyrowa teraz rządzi w Czeczenii. Przejmuje wszelkie możliwe stanowiska.
Na przykład 47 krewnych, kuzynów i braci Kadyrowa jest w rządzie. Około 30% wyższych urzędników w Czeczenii to są kuzyni Kadyrowa. 23% tych urzędników pochodzi z miejscowości, w której się urodził Ramzan Kadyrow. 12% wszystkich urzędników to są przyjaciele i koledzy Kadyrowa ze szkoły.
(…) Czy Rosja upadnie, nie wiadomo. Natomiast Czeczeni, gdziekolwiek i kiedykolwiek mogą, walczą przeciwko Rosji, starając się wydrzeć chociaż trochę niezależności i suwerenności dla siebie. Teraz mamy tam trochę bratobójczej wojny. Po stronie rosyjskiej mówi się o 21 000 Czeczenów w różnych oddziałach. Przeciwko Rosji w chwili obecnej powstało chyba 7–8 różnych oddziałów w sile około 2–3 tysięcy Czeczenów. Podobno z Syrii zaczynają przyjeżdżać Czeczeni o nastawieniu dżihadystycznym, ale ciężko nie mieć nastawienia dżihadystycznego, jeśli chce się wspomóc walkę z Rosjanami.
Ale czy Czeczenia jako taka będzie punktem zapalnym na mapie Rosji? Przy tym terrorze, jaki wprowadził Ramzan – nie wydaje mi się. On tak jak Putin będzie mocno pilnował Czeczenii i całego regionu. Brak stabilizacji w tym regionie może się odbić na całej Rosji, a Kadyrow nie będzie chciał doprowadzić do pomniejszenia swojej roli.
Putin z Ramzanem są ściśle powiązani. Oni walczą i wiedzą, że w chwili obecnej jeden zależy od drugiego.
Ale jeśli Rosja zacznie upadać, a biurokracja, która od wieków rządzi nią w różnych formach, stwierdzi, że Putin już jej przeszkadza, wówczas Kadyrow, jeśli poczuje swoją szansę, będzie pierwszym, który ruszy na Rosję.
Cały wywiad Jaśminy Nowak z dr. Markiem Reszutą, pt. „Apetyty Kadyrowa”, znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.
Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Wywiad Jaśminy Nowak z dr. Markiem Reszutą, pt. „Apetyty Kadyrowa”, na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.