Jastrzębski: Erdogan obiecuje kontynuować operację w Syrii, protesty w Iraku i Libanie trwają

Protesty w Iraku trwają pomimo odłączenia internetu. W międzyczasie zebrała się Komisja Konstytucyjna w celu zebrania i omówienia proponowanej nowelizacji konstytucji.

Al-Jazeera

1. Erdogan obiecuje Rosjanom i Amerykanom, że będzie kontynuował swoje działania w Północno-Wschodniej Syrii

We wtorek, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan zapewnił o tym, że tureckie wojsko będzie kontynuowało swoje działania w Północno-Wschodniej Syrii dopóki nie zrealizuje swoich celów.

Celami tymi są ,,przywrócenie bezpieczeństwa regionowi i powrót uchodźców syryjskich do swych domów”.

Prezydent stwierdził ponadto, że kurdyjsko-syryjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG) nie opuściły miejscowości Tell Rif’at i Manbij w Syrii, wbrew porozumieniom z USA i Rosją.

Dodał, że bojownicy YPG ,,kontynuują swoje napady na nasze siły (to jest siły tureckie) zza granic strefy bezpieczeństwa…”. Prezydent Erdogan powiedział również, że USA nadal realizują wspólne patrole z YPG ,,wewnątrz Syrii”, co nie stanowiło części zawartego z USA porozumienia.

Erdogan skrytykował również Waszyngton za nieuznanie SDF za organizację terrorystyczną. Prezydent zadał również pytanie ,,czy te organizacje, których ręce są zbrukane krwią, są niewinne? Naturalnie nie!”

Co do Rosji, Erdogan wyraził przekonanie, że władzom w Moskwie wydaje się, że organizacje terrorystyczne wycofały się z Północnej Syrii, co według tureckiego prawdą nie jest.

Erdogan wyjaśnił, że Turcja będzie się trzymała umów zawartych z USA i Rosją, tak długo jak te będą wypełniały swoją część zobowiązań.

Prezydent Turcji powiedział również, że jego kraj zdołał zmodernizować swoje myśliwce po tym, jak Waszyngton odmówił dostarczenia Ankarze myśliwców F-35.

Wcześniej agencja Reuters podała, że Erdogan być może odwoła swoją wizytę w Waszyngtonie zaplanowaną na 13 listopada. Odwołanie wizyty miałoby być protestem wobec starań Izby Reprezentantów USA zmierzających do nałożenia sankcji na Ankarę oraz przegłosowania prawa uznającego masowe mordy na Ormianach, których dopuściło się Imperium Osmańskie w latach 1915–1917, za ludobójstwo.

 

2. Moskwa potwierdza wycofanie się Kurdów ze strefy bezpieczeństwa

Minister Spraw Zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow ogłosił zakończenie wypełniania zobowiązań rosyjsko-tureckiego porozumienia w sprawie wycofania formacji kurdyjskich 30 km od tureckiej granicy biegnącej wzdłuż Północno-Wschodniej Syrii.

Ławrow dodał, że rosyjscy żołnierze współpracują i koordynują swoje działania z siłami rządu syryjskiego. Minister oznajmił również, że zostały wdrożony wspólny turecko-rosyjski nadzór nad dziesięciokilometrowym pasem w ramach wspomnianej trzydziestokilometrowej strefy bezpieczeństwa.

 

3. Protestujący w Bagdadzie zbliżają się do Kancelarii Premier, władze odcinają internet

Liczba ofiar protestów w Bagdadzie i innych irackich miastach wzrosła do 260 zabitych. Władze zadecydowały o odcięciu internetu w Bagdadzie i na rozległych przestrzeniach w różnych częściach kraju, o czym poinformowała organizacja pozarządowa monitorująca cyberbezpieczeństwo i zarządzanie internetem NetBlocks.

Organizacja odnotowała spadek dostępności do sieci do poziomu 19 procent pełnego potencjału. Basra, Karbala oraz inne duże ośrodki, z wyjątkiem Irackiego Kurdystanu, również zostały odcięte. Dostęp do internetu został na krótko przywrócony we wtorek między 06:00 and 09:00 czasu bagdadzkiego po czym znów go odcięto.

Cytując Reuters, Al-Jazeera podała, że pięciu protestujących zostało zabitych i około 100 została ranna w poniedziałkowy wieczór, gdy irackie siły bezpieczeństwa próbowały rozpędzić demonstrantów zebranych na przestrzeni od Mostu Ahrar do ulicy Ar-Rashida w centrum Bagdadu.

W poniedziałek protestujący zbliżyli się do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów po udanym przejściu mostu. Udało się jednak rozpędzić zgromadzenie przy użyciu gazu łzawiącego i ostrej amunicji. Most został następnie zamknięty.

Sekretarz Generalny szyickiej paramilitarnej organizacji Asa’ib Ahl al-Haq, zwanej również Khazali Network, Qais Al-Khaz ‘Ali wyraził swoją opinię jakoby zewnętrzni aktorzy, a konkretnie Izrael, USA i ZEA uczestniczyli w próbie wywołania chaosu i walk wewnętrznych w Iraku. Al-Khaz ‘Ali stwierdził, że wiodącą rolę w owym sprzysiężeniu gra Arabia Saudyjska.

Ze swojej strony Sekretarz Generalny Światowego Zjednoczenia Uczonych Muzułmańskich ‘Ali Mahii Ad-Din Al-Qaradaghi nazwał protesty ,,rewolucją przeciwko tyranii i obrzydliwemu systemowi sekciarskiemu, który będąc czystym złem rozrywa społeczeństwo Iraku. Jest to też rewolucja przeciwko obcym państwom, jak i rewolucja przeciwko korupcji, która roztrwoniła 600 miliardów dolarów, i jest to rewolucja przeciwko biedzie i głodowi, i niedożywieniu, braku wody i leków w tym dobrym kraju”.

 

Rudaw

  1. Komisja Konstytucyjna w Bagdadzie doprecyzowuje najważniejsze propozycje nowelizacji konstytucji. Pytanie – czy Irak będzie miał system parlamentarny czy prezydencki?

Komisja poinformowała, że pośród różnych kwestii przezeń rozważanych w związku z nowelizacją konstytucji Iraku znajduje się pytanie o typ przyszłego systemu politycznego. Rashid Al-Azzawi, członek komisji, powiedział, że wysłała ona list do Ministerstwa Edukacji Iraku z prośbą o oddelegowanie profesorów specjalizujących się w prawie konstytucyjnym z irackich uniwersytetów do pracy przy komisji.

Poinformowano również, że komisja zaprosiła związki zawodowe, prawników oraz organizacje społeczeństwa obywatelskiego do nadsyłania sugestii co do poprawek konstytucyjnych. Ma to zapewnić udział społeczeństwa w nowelizacji konstytucji.

Komisja wysłała także zaproszenie do specjalistów w prawie konstytucyjnym, działających w ramach ONZ.

 

Al-Arabiya

  1. Protesty studenckie w Libanie

Dzisiaj, to jest w czwartek 7 listopada 2019 r., do protestów przeciwko korupcji i ogólnie niskiej jakości życia trwających w Libanie już od 22 dni dołączyły protesty studenckie. Studenci protestują między innymi w Bejrucie, Hasabiyyi, Balbek, An-Nabatiyi, Al-Matinie, Ash-Shawiface, Akkarze, Al-Batrounie, Jubajli i Sydonie.

Studenci zgromadzili się również przed Ministerstwem Edukacji w Bejrucie. Ulice prowadzące do ministerstwa zostały zamknięte.

Protestujący zgromadzili się również przed bankami i budynkami użyteczności publicznej w Trypolisie, domagając się od urzędników pracowników opuszczenia swych biur, przyłączenia się do demonstracji oraz zamknięcia budynków. Demonstrantom w Trypolisie zależy zwłaszcza na poparciu pracowników Banku Libanu, Przedsiębiorstwa Wodnego Libanu, Przedsiębiorstwa Energii Libanu, Departamentu Edukacji oraz pracowników innych instytucji.

Niektórzy demonstranci doprowadzili do zamknięcia szkół w Minie i Trypolisie. Protestujący wezwali również osoby niezaangażowane do udziału w usuwaniu zdjęć wszystkich polityków Miny i Trypolisu.

Tymczasem, organizacja Lihaqqi (pol. ,,Mam prawo”) wezwała do demonstracji przed Trybunałem Audytowym w dzielnicy Kantari Bejrutu. Demonstracje te mają zaktywizować trybunał i zmobilizować go do błyskawicznego rozpatrywania skarg i spraw oraz osądzenia odpowiedzialnych za marnotrawstwo publicznych pieniędzy.

Ze swojej strony, Narodowa Agencja Informacyjna poinformowała, że we wszystkich szkołach publicznych w Sydonie i na południu kraju aż do niedzieli będzie trwał strajk generalny, domagający się powołania tymczasowego rządu transformacyjnego.


Komentarz: Należy dodać, że Premier Libanu Saad Hariri ustąpił ze swojego urzędu 29 października pod naciskiem opisanych tu największych od 2005 roku demonstracji przeciwko korupcji i drastycznego obniżenia jakości życia w Libanie. Protesty przełamały różnice wyznaniowe. Wielu ekspertów wieści przemodelowanie lub wręcz upadek systemu politycznego opartego na wyznaniowym trójpodziale władzy.


 

2. W Rijadzie podpisano porozumienie między rządem Jemenu a Radą Przejściową

We wtorek w Rijadzie doszło do ceremonialnego podpisania umowy między prawomocnym rządem Jemenu reprezentowanym przez Prezydenta Jemenu Abd Rabbuha Mansura Hadiego a Południową Radą Przejściową. Dokument podpisano w obecności Księcia Koronnego Arabii Saudyjskiej Muhammada bin Salmana oraz Księcia Koronnego Abu Dhabi Muhammada bin Zayeda.

W mowie otwierającej ceremonię bin Salman powiedział, że Arabia Saudyjska ,,pod przewodnictwem Opiekuna Obu Świętych Meczetów [to jest Króla Arabii Saudyjskiej Salmana] zrobiła wszystko, aby zaleczyć rozbrat jaki zapanował w Jemenie.” Książę Koronny dodał, że podpisana umowa będzie stanowić ,,nowe otwarcie dla suwerenności Jemenu” oraz ,,krok w kierunku zakończenia wojny”.

Porozumienie wypracowane przez Arabię Saudyjską i frakcje wrogie bojówkom plemienia Hutich rozpoczyna nowy etap współpracy i wsparcia oraz jednoczy starania zmierzające do zakończenia rewolty i wznowienia odbudowy i rozwoju zwłaszcza w wyzwolonych prowincjach na południu Jemenu.

Jednym z najważniejszych punktów umowy jest zapewnienie powrotu prawomocnemu rządowi jemeńskiemu do Adenu w ciągu siedmiu dni od podpisania, zjednoczenie wszystkich formacji wojskowych pod dowództwem jemeńskich ministerstw spraw wewnętrznych i obrony oraz utworzenie efektywnego rządu.

Inne postanowienia umowy to:

  • przestrzeganie pełni praw obywatelskich i zakończenie dyskryminacji na tle doktrynalno-religjinym oraz regionalnym;
  • zaprzestanie oszczerczych kampanii medialnych;
  • zjednoczenie działań pod dowództwem Koalicji Saudyjskiej w celu zakończenia rebelii Hutich;
  • przeciwstawienie się Al-Kaidzie i ISIS;
  • stworzenie komisji koalicyjnej pod przywództwem Arabii Saudyjskiej w celu realizacji postanowień umowy;
  • uczestnictwo Południowej Rady Przejściowej w konsultacjach nad ostatecznym rozwiązaniem konfliktu w Jemenie.

Ze swojej strony Przewodniczący Południowej Rady Przejściowej Az-Zubaydi powiedział, że podpisana umowa ,,umożliwi nam urzeczywistnienie nowego zwycięstwa przeciwko irańskiej ekspansji”.

 

SANA

  1. Mija czwarty dzień obrad minikomisji do spraw konstytucji Syrii

Obrady mają miejsce w Genewie, a odbywają się pod patronatem ONZ. Komisja składa się z 15 delegatów rządu Baszara Al-Asada, 15 reprezentantów innych stron zainteresowanych oraz 15 przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego.

Wynik prac komisji ma stworzyć propozycje zmian konstytucyjnych, które zadowoliłyby ONZ.

 

2. Odkryto skrytki z bronią w pobliżu Damaszku

Saperzy wojska Prezydenta Baszara Al-Asada odkryli broń i amunicję rzekomo należącą do terrorystów i rebeliantów. Do odkrycia doszło w prowincji Damaszek, Dar’a i Hama. Pośród znalezisk znalazły się amerykańskie pociski Tau oraz substancje toksyczne.

Rakowski: W Libanie może dojść do zmiany systemu politycznego

Bliskowschodni korespondent Radia WNET mówi o niepokojach społecznych w Libanie i o planach zmiany libańskiego systemu politycznego

Paweł Rakowski  opowiada o trwających od dłuższego czasu protestach społecznych w Libanie, które niedawno przeniosły się do Bejrutu.

Od trzech tygodni Liban przeżywa rewolucję

mówi korespondent Radia WNET.

Tłum oblega skwery, place i parki, i tam wyraża swoje niezadowolenie.

Jak relacjonuje Rakowski, w Libanie może niedługo dojść do przebudowy systemu; prezydent państwa opowiada się za zniesieniem systemu konfesyjnego, przewidujące podział najważniejszych  stanowisk w państwie między przedstawicieli głównych wyznań.  Jak zwraca uwagę Rakowski, wprowadzenie wżycie tych propozycji poskutkowałoby odsunięciem od władzy przedstawiciela libańskich chrześcijan, gdyż od momentu skonstruowania tego modelu ich populacja zdecydowanie się zmniejszyła.

Paweł Rakowski na najbliższe dni przewiduje utrzymanie napięcia w Bejrucie i Trypolisie. Rozmówca Adriana Kowarzyka zapewnia, że manifestacje nie utracą swojego pokojowego charakteru. Gość „Kuriera w samo południe” stwierdza, że ani władza, ani opozycja nie głoszą żadnych konstruktywnych haseł. Na koniec, Paweł Rakowski wspomina o stanowisku partii Hezbollah wobec sytuacji w kraju. Ugrupowanie to apeluje, by nie przeprowadzać gwałtownych zmian w składzie rządu, ponieważ  zaszkodzi to procesowi reformowania państwa.

 

 

A.W.K

W Libanie od kilku dni trwają antyrządowe demonstracje. W protestach udział bierze przede wszystkim młodzież

– Protestujący żądają o bezwzględne ustąpienie aktualnego rządu z premierem włącznie. Na dodatek oskarżają całą klasę rządzącą o to, że są złodziejami – dodaje Kazimierz Gajowy.

 

Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski prosto z Bejrutu mówią o trwających właśnie antyrządowych demonstracjach w Libanie. Wybuchły one w czwartek. Powodem są rosnące koszta utrzymania oraz plany władz, by wprowadzić nowe podatki. Jednym z nich miałby być podatek za używanie komunikatorów takich jak WhatsApp:

Protestujący żądają o bezwzględne ustąpienie aktualnego rządu z premierem włącznie. Na dodatek oskarżają całą klasę rządzącą o to, że są złodziejami i proszą o oddanie wszystkiego, co ukradli.

Jak zaznacza nasz korespondent, Kazimierz Gajowy, każdy w Libanie ma poczucie tego, że rządzący, którzy są decydentami już od wielu lat, na pewno mają coś na sumieniu. Jak dodaje, protestujący proszą, aby wszystkie pensje polityków z miejsca zmniejszyć o 50%.

Paweł Rakowski opowiada o protestach, które odbywają się pokojowo. Atmosfera jest bardzo pokojowa, protestujący machają flagami libańskimi, niepartyjnymi:

Do tego słychać muzykę, atmosfera jest piknikowa i rodzinna […] W protestach udział bierze przede wszystkim młodzież. Domaga się ona tego, aby było sprawiedliwie, aby było dobrze i normalnie. Chociaż nie do końca rozumiem tej normalności, bo Liban ze względu na swoją specyfikę normalnym być nie może.

Jak dodaje Kazimierz Gajowy, dzisiejszy dzień może być kluczowym, gdyż trzy dni temu premier Libanu Sad al-Hariri zapowiedział, że dzisiaj da odpowiedź i powie, co zdecydował:

Wszyscy oczekują na to, że powie dziękuje i złoży dymisję, wraz z całym rządem. Partia Prawicowa Chrześcijańska wczoraj rano wycofała się z rządu, więc praktycznie rząd już upada.

K.T. / A.M.K.

Jastrzębski: Pence i Pompeo próbują przekonać Erdogana do zatrzymania ofensywy w Syrii

Nie zatrzymamy ofensywy i nie będziemy układać się z Kurdami, poinformował turecki rzecznik prezydencki w przeddzień spotkania Pence-Erdogan.

Al-Jazeera

1. Po wycofaniu się wojsk USA z Syrii Rosja współkoordynuje swoje działania z Turcją i wznawia patrole w syryjskim mieście Manbij

We wtorek rano ostatni z amerykańskich dowódców opuścili północno-zachodnie syryjskie miasto Manbij. W tym samym czasie do miasta weszły oddziały syryjskie, a rosyjskie media poinformowały, że Moskwa współkoordynuje swoje działania z Ankarą.

Według agencji Interfax, rosyjska żandarmeria wojskowa patroluje linię frontu między siłami tureckimi a syryjskimi w północnej Syrii. Korespondent Al-Jazeery poinformował, że oddziały rządu syryjskiego zbliżyły się do obrzeży Manbij i przejęły kontrolę nad punktami wojskowymi. Wojsko syryjskie również przemieszcza swoje pojazdy opancerzone i czołgi w cieniu szybujących nad nimi samolotów zwiadowczych tureckiego lotnictwa.

Niejasna jest też kwestia porozumienia pośpiesznie podpisanego między rządem syryjskim a siłami kurdyjskimi. Źródło z armii kurdyjskiej poinformowało, że siły kurdyjskie zgodziły się przekazać armii Asada swoje posterunki wojskowe skierowane ku Manbij. Kontrola nad tymi punktami ma być sprawowana wspólnie w celu odstraszenia potencjalnych tureckich ataków. Siły USA zostały poinformowane o umowie i opuściły tereny wokół posterunków.

Źródło Al-Jazeery poinformowało, że jednostki syryjskich wojsk rządowych stacjonują na trzech kluczowych pozycjach w miasteczku 'Ain 'Isa we wschodniej części prowincji Ar-Raqqa. Oddziały syryjskie stacjonują także na północy Manbij i różnych punktach na zachód i wschód od miasteczka ’ Ain al-Arab Kobani.

Ze swojej strony, przywódca wojskowy Rady Wojskowej Manbij powiedział, że rada nie będzie siedziała z założonymi rękoma, jeśli do miasta wejdą wojska tureckie.

Wojsko tureckie oraz syryjscy rebelianci zdołali już przejąć kontrolę nad trzema wioskami w pobliżu Manbij w prowincji Aleppo. Korespondenci donoszą, że rebeliantom udało się zdobyć broń i zapasy Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), które przeprowadziły kontratak przeciwko siłom tureckim w północnowschodniej miejscowosci Ras al-’Ain. Według syryjskiej rządowej agencji prasowej SANA, jednostki lojalne wobec Asada weszły do miejsocowości Tall Tamar położonej 30 kilometrów o Ras al-’Ain w celu stawienia czoła ,,tureckiemu wrogowi” i zatrzymały się 7 kilometrów od syryjsko-tureckiej granicy. Ponadto, siły Asada rozmieściły czołgi i ciężki sprzęt w pobliżu Manbij.

We wtorek tureckie Ministerstwo Obrony podniosło liczbę żołnierzy kurdyjskich zabitych od czasu rozpoczęcia Operacji Krynica Pokoju, to jest od 9 października przez tureckie jednostki, do 595 osób.

 

2. Izraelscy funkcjonariusze szpiegują aktywistów poprzez emiracką firmę

Powołując się na izraelski dziennik Haaretz, Al-Jazeera napisała, że emiracka firma ochroniarska przyciąga byłych oficerów wywiadu izraelskiego, oferując astronomiczne wynagrodzenie wynoszące milion dolarów rocznie.

Śledztwo miało wykazać, że firma „Dark Matter” pracuje na rzecz emirackiego wywiadu, śledząc dziennikarzy i zachodnich aktywistów praw człowieka. Haaretz podało, że temat ten zaniepokoił służby wywiadowcze w Izraelu, zwłaszcza, że pewna liczba z zatrudnionych byłych agentów może ujawnić zagranicznym organizacjom informacje ściśle tajne.

Firma “Dark Matter” ma swoją siedzibę na Cyprze, gdzie pracuje grupa izraelskich programistów. Źródło z sektora izraelskiego cyberwywaidu przekazało Haaretz, że działania tych programistów to ,,wyprowadzanie izraelskiej własności intelektualnej bez żadnego nadzoru”.

Właścicielem firmy „Dark Matter” jest Faysal Al-Bannani. Założył on również firmę Axiom Telecom będącą jednym z największych nabywców telefonów komórkowych na Półwyspie Arabskim. Ojciec Al-Bannaniego jest generałem w armii Zjednoczonych Emiratów Arabskich, podał dziennik Haaretz.

Według profilu firmy ,,Dark Matter” na portalu LinkedIN, zatrudnia ona 650 osób i posiada biura w Finlandii, na Cyprze, w Singapurze i w innych krajach. Wartość jej sprzedaży przekracza miliony dolarów.

Haaretz podało również, że Al-Bannani odwiedzał Izrael kilka razy w celach biznesowych. Spotykał się wtedy z dyrektorami wykonawczymi powiązanymi z cyberbezpieczeństwem Izraela. Jego ostatnia wizyta miała miejsce prawdopodobnie w minione lato.

3. Libanka otwiera drzwi swojego domu przed biednymi pod hasłem ,,Ja też głodowałam”

Tak z Trypolisu, jak i z Bejrutu, Libańczycy z gór, jak i z południa zmierzają do skromnego domku wynajętego przez dobroduszną Ritę Paulos, która oddała go ludzkości i służbie potrzebującym. Adres tego miejsca szybko stał się popularny dzięki mediom społecznościowym.

Rita, pomysłodawczyni pomysłu i matka trojga, stworzyła również stronę na Facebooku, aby przyciągnąć jak najwięcej filantropów, pragnących towarzyszyć jej w pracy i życiu domu dla ubogich, który nazwała  ,,Niebiańska Droga: Ja też głodowałam”.

Pomysł otworzenia jadłodajni dla ubogich zrodził się z dwunastu lat ciężkiej i bolesnej choroby, jaką przeżyła Rita. Dobrodziejka, niemal cudownie, ozdrowiała, a pamiętając własny głód i cierpienie, zdecydowała skoncentrować swoje życie na wyciąganiu pomocnej dłoni w kierunku potrzebujących i uśmierzaniu ich bólu.

– Dawniej musiałam się wiele wycierpieć, aby zapewnić chleb powszedni trójce moich dzieci i mnie samej naturalnie. Po zakończeniu leczenia postanowiłam wynająć ten dom i otworzyć go przed każdym potrzebującym – powiedziała Rita.

Rita i wolontariusze zajmują się teraz tysiącami rodzin, udostępniając im pościele, podstawowe przybory osobiste, posiłki, ubrania i łóżka. Posiłki są serwowane przynajmniej dwa razy dziennie z dodatkiem bliskowschodniej sałatki ze świeżych warzyw, w tym cebuli i pomidorów lub sałatki owocowej. Rita i jej pomocnicy chcą zapewnić potrzebującym poczucie, jakby byli i jedli w domu domowe potrawy.

Rita powiedziała, że początkowo nie mogła uwierzyć, że nawet 200 potrzebujących było w stanie przyjść do niej i do pomagających jej gospodyń każdego dnia. Ogrom pracy nie odstraszył jednak wolontariuszy, którzy przybywali i przybywają ze wszystkich zakątków Libanu, młodzi i starzy, nastolatkowie i nastolatki, mężczyźni i kobiety, aby pomagać potrzebującym. Jak do tej pory nikomu nie odmówiono pomocy.

Inicjatywa Rity nie jest finansowana przez żadną organizację. Pomocy udziela jedynie Hotel Khair w chrześcijańskiej dzielnicy Bejrutu o nazwie Badaro oraz firmy dostarczające posiłki i produkty spożywcze.

 

Al-Arabiya

1. Trump grozi Turcji sankcjami, jeśli spotkanie Penca z Erdoganem zawiedzie

Prezydent USA Donald Trump zagroził w środę nałożeniem sankcji na Turcję, jeśli spotkanie między jej prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem a Wiceprezydentem USA Mikiem Pencem w Ankarze nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Tymczasem Prezydent Erdogan określił Partię Pracujących Kurdystanu (PPK) jako większe zagrożenie od ISIS.

Wiceprezydent USA Mike Pence, Sekretarz Stanu USA Mike Pompeo oraz Doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego Robert O’Brien wylądowali dzisiaj (to jest w czwartek 17.10.2019) rano w Ankarze w celu spotkania się z Prezydentem Erdoganem.

Trump powiedział, że potencjalne sankcje wobec Turcji będą miały niszczycielski efekt, wyrażając swoją nadzieję, że Turcja i Syria wyjaśnią sobie sprawy związane z sytuacją w Północnej Syrii. Prezydent USA dodał, że nie da Erdoganowi zielonego światła do przeprowadzania napaści w Północnej Syrii.

Prezydent Trump powiedział, że nie ma nic przeciwko temu, żeby Rosja udzieliła wsparcia Damaszkowi. Wyraził również swoje przekonanie, że amerykańska broń nuklearna jest bezpieczna w Turcji i że nałożenie sankcji na ten kraj będzie lepsze w skutkach niż uwikłanie się w walki w regionie. Trump powiedział także, że USA pomoże w negocjacjach w kwestii sytuacji w Syrii.

 

2. Turcja przygotowuje odpowiedź na sankcje USA

Turecki rzecznik prezydencki Ibrahim Kalin powiedział w środę, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych Turcji przygotowuje odpowiedź na sankcje nałożone przez Prezydenta Donalda Trumpa na Ankarę z powodu ataku Turcji na Północno-Wschodnią Syrię.

Sankcje sprowadzają się do podniesienia ceł na turecką stal i wstrzymanie rozmów handlowych.

Kalin powiedział, że jasno poinformowano oficjeli z Białego Domu, że Turcja nie ogłosi zawieszenia broni i że nie będzie się układać z Kurdami.

 

Autor: Maciej Maria Jastrzębski

Jastrzębski: Prezydent Libanu uznał atak izraelskich dronów za deklarację wojny, ogłoszono stan wyjątkowy w Gazie

Izrael wzmógł swoje działania zaczepne poprzez przeprowadzenie ataku z wykorzystaniem dronów na Bejrut, a także prawdopodobnie na szyickie bazy w Iraku oraz palestyńskie struktury w Libanie.

Al-Jazeera

1. Prezydent Libanu uznał atak izraelskich dronów za deklarację wojny

Prezydent Libanu Michel Aoun uznał ataki izraelskich dronów na Bejrut, do których doszło w weekend za ,,deklarację wojny”.

– To, co się wydarzyło, to deklaracja wojny – Michel Aoun powiedział specjalnemu koordynatorowi ONZ ds. Libanu Janowi Kubiszowi w poniedziałek. – To pozwala nam na egzekwowanie naszego prawa do obrony naszej suwerenności, niepodległości i integralności terytorialnej – dodał Aoun.

Z kolei libański premier Saad Hariri powiedział, że jego rząd chce uniknąć eskalacji z Izraelem, niemniej społeczność międzynarodowa musi potępić jawne pogwałcenie suwerenności Libanu, jakiego dopuścił się Izrael.

Do rzeczonych ataków doszło w sobotę na południowych przedmieściach Bejrutu.

Przywódca Hezbollahu Hassan Nasrallah powiedział, że jego partia nie pozwoli na agresję ze strony Izraela. – Czas, kiedy izraelskie samoloty bombardowały Liban się skończył – powiedział i poprzysiągł akcję odwetową za kolejny izraelski atak na pozycje Hezbollahu w Syrii, w wyniku którego zginęło 2 członków partii.

Według Al-Jazeery również w niedzielę doszło do kolejnych rzekomo izraelskich ataków, tym razem w Iraku. Szyickie Siły Mobilizacji Ludowej (PMF) w Iraku oskarżyły Izrael o ataki przeprowadzane na terytorium Syrii w pobliżu irackiej granicy.

W poniedziałek iracki prezydent Barham Salih przedyskutował sytuację z premierem i stwierdził, że Izrael podjął wrogie działania przeciw Irakowi. Podkreślił również, że iracki rząd podejmie wszystkie niezbędne kroki w celu ,,odstraszenia agresorów i ochrony Iraku”. Mimo swych słów prezydent nie zapowiedział odwetu.

Później w poniedziałek, PMF poinformowały, że spostrzegły kolejnego drona nad jedną ze swych baz w prowincji Niniwie.

Dron opuścił okolice po znalezieniu się pod ostrzałem.

Również w poniedziałek doszło do kolejnego rzekomego izraelskiego ataku na palestyńskie struktury w Libanie, o czym poinformował Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny (PFLP). Wspierana przez Syrię organizacja odnotowała trzy następujące po sobie ataki na swoją bazę w Libanie przy granicy z Syrią.

 

2. Ogłoszono stan wyjątkowy w Gazie

Do ogłoszenia stanu wyjątkowego doszło w konsekwencji samobójczego zamachu bombowego na punkty kontrolne Hamasu, do których doszło we wtorek.

Rzecznik ministerstwa spraw wewnętrznych Palestyny Eyad al-Bozom powiedział, że “grzeszne ręce, które zostały przyłożone do tej zbrodni, nie umkną karze”, natomiast nie ujawnił żadnych szczegółów dotyczących śledztwa.

Według naocznych świadków pierwszy wybuch pochłonął motocykl, po tym, jak ten przejechał przez punkt kontrolny, zabijając dwóch policjantów i raniąc jednego Palestyńczyka. Do drugiej eksplozji doszło w mniej niż godzinę później przy innym punkcie kontrolnym, w wyniku której zabity został jeden policjant, a kilka osób zostało rannych.

Od czasu przejęcia kontroli nad Gazą w 2007 roku podczas wojny domowej przeciwko palestyńskiemu prezydentowi Mahmoudowi Abbasowi, Hamas spotykał się niekiedy z wewnętrzną opozycją ze strony zacieklejszych organizacji takich jak Al-Kaida czy ISIS. To właśnie lokalni sympatycy ISIS są podejrzewani o zrealizowanie ataku, który Hamas i Islamski Dżihadu zdążyły potępić.

Rzecznik Hamasu Fawzi Barhoum stwierdził, że ,,te ataki służą jedynie izraelskiemu okupantowi… To czego nie udało mu się zrobić wypowiadając wojny przeciwko Gazie, nie uda się również dzięki atakom bombowym.”

Natomiast Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny (PFLP) bezpośrednio oskarżył Izrael o przeprowadzenie ataków. Izrael z kolei nie przyznał się do jakichkolwiekdziałań w Gazie.

Wcześniej we wtorek izraelskie wojsko zbombardowało posterunek Hamasu po tym, jak bojownicy z Gazy wystrzelili pocisk moździerzowy ponad murem granicznym. Ponadto, izraelskie wojsko zbombarodowało w poniedziałek “cele terrorystyczne w obozie Hamasu znajdującym się w północnej Gazie, w tym biuro dowódcy batalionu Hamasu”.

Izrael ogłosił również, że zmniejsza o połowę dostawy prądu do i tak cierpiącej już na niedobór elektryczności Gazy.

 

Al-Arabiya

  1. By przerwać przelew krwi – konflikt w Idlib trafia na tapet ONZ

Kuwejt, Niemcy i Belgia zainicjowały dyskusję nad projektem rozporządzenia ONZ dotyczącym zawieszenia ognia w syryjskim mieście Idlib. Rozporządzenie ma wzywać również do zaprzestania ataków na szpitale polowe i kliniki w prowincji Idlib, a także zobligować walczące strony do chronienia cywilów i medyków.

Sytuacja w Idlib jest trudna. Wojska syryjskiego próbują wyrwać miasto i prowincję z terrorystycznych rąk dawnych Jabhat an-Nusra, obecnie zaś zwanych Hayat Tahrir Ash-Sham, a także mniej skutecznych oddziałów rebelianckich.

Syryjskie i rosyjskie myśliwce codziennie bombardują tereny rozciągające się od dystryktu Południowego Idlib aż po wioski w dystrykcie Północnej Hamy i Północno-Wschodniej Latakii.

 

2. Niejasna destynacja irańskiego tankowca

Tajemnica spowija kurs irańskiego tankowca ,,Adrian Darya I” znanego wcześniej pod nazwą “Grace I”. Rosyjskie media poinformowały, że zmierza on do wybrzeży Turcji, natomiast agencja prasowa Reuters podała, że statek zmienił swój kurs, będąc jeszcze daleko od tureckiego portu Mersin.

Również firma informacyjna Refinitiv podała, że statek będący ością niezgody między Teheranem a Waszyngtonem zmienił swoją trasę. Także według narzędzia służącego do śledzenia statków Tanker Trackers, irański tankowiec zmienił kurs na Grecję. Tanker Trackers poinformował również, że “Adrian Darya 1” zdecydował o przeprawie przez Kanał Sueski, jednak żeby to uczynić, będzie musiał przeładować blisko milion beczek na pokład innego statku.

Ponadto, statek musi przekazać swój ładunek jakiemukolwiek statkowi pływającemu pod inną niż irańską banderą, aby władze kanału zezwoliły mu na przeprawę. Według regulaminu Kanału Sueskiego, statek nie może generować niebezpieczeństwa dla przeprawy innych jednostek, ani doprowadzić do awarii mogącej sparaliżować ruch przez kanał.

,,Adrian Darya I” po raz pierwszy zaistniał w świadomości światowej jako ,,Grace I”, gdy został zarekwirowany przez siły Królewskiej Marynarki Wojennej w Gibraltarze ze względu na podejrzenia, że tankowiec transportuje ropę naftową do Syrii, łamiąc tym samym nałożone nań sankcje Unii Europejskiej.

Natomiast w piątek popołudniu Al-Jazeera podała, powołując się na Reuters, że turecki minister spraw zagranicznych Mawloud Jawishoglu ujawnił faktyczny kurs irańskiego tankowca. Statek ma rzekomo zmierzać nie do Grecji a do Libanu.

Minister finansów Libanu Ali Hasan Khalil oznajmił, że Liban nic nie wiedział o tym, jakoby statek zamierzał do któregoś z libańskich portów.

 

Bulanda bi-l-Arabi

  1. Książę Koronny Kuwejtu zapewnił, że Kuwejtczycy pamiętają o polskim zaangażowaniu w obronie ich ojczyzny

Podczas niedzielnej wizyty Ministra Spraw Zagranicznych Polski Jacka Czaputowicza w Kuwejcie, Szejk Nawaf al-Ahmed al-Jaber as-Sabah, przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Marzouq al-Ghani oraz z wicepremier i ministr spraw zagranicznych Kuwejtu szejk Sabah al-Khalid al-Hamad as-Sabah zgodnie podkreślili, że Kuwejtczycy pamiętają o wsparciu, jakiego Polska udzieliła ich ojczyźnie podczas irackiej agresji na Kuwejt w 1990 znanej jako Pierwsza Wojna w Zatoce.

Ze swej strony, Minister Czaputowicz podkreślił, że Kuwejt był pierwszym państwem Zatoki Perskiej, z którym Polska nawiązała w 1963 r. relacje dyplomatyczne.

– Nasze stosunki polityczne pozbawione są sporów i nieporozumień, co stwarza doskonałe warunki do dalszego konstruktywnego i owocnego rozwoju naszych więzi – powiedział Minister Czaputowicz. –  Wasz kraj cieszy się uznaniem za jego hojność i działalność humanitarną. Z dużym zadowoleniem obserwujemy stały rozwój kontaktów dwustronnych między naszymi państwami – podkreślił polski minister.

Polski polityk wyraził nadzieję na intensyfikację polsko-kuwejckiej wymiany handlowej i wzrost kuwejckich inwestycji w Polsce. Czaputowicz zwrócił uwagę, że Centralny Port Komunikacyjny może być doskonałym celem inwestycyjnym dla kuwejckich inwestorów.

Będąc w Kuwejcie Minister Czaputowicz złożył również wizytę w Ambasadzie RP, gdzie spotkał się z przedstawicielami miejscowej Polonii, w tym żołnierzami stacjonującymi w Ahmad al-Jaber Air Base.  – ‎Chodzi o to, by budować stosunki przyjaźni i wzajemnego zrozumienia. Państwo w tym pomagacie – powiedział minister.‎ Ponadto minister Jacek Czaputowicz wziął udział w mszy celebrowanej przez Nuncjusza Apostolskiego w Kuwejcie – arcybiskupa Francisco Padillę.

 

ANF

  1. Tureckie władze włamują się do mieszkań w Izmir i Mugla

Turecka policja włamała się do mieszkań w dzielnicy Seferihisar tureckiego miasta Izmir. Służby porządkowe weszły również do mieszkań w mieście Mugla.

Podczas akcji policji zatrzymano 15 osób, zarekwirowano książki, telefony i komputery.

ANF określiło rajdy jako element kampanii politycznej eksterminacji, nie doprecyzowując jednak, przeciwko komu rzeczona kampania miałaby być prowadzona.

 

Autor: Maciej Maria Jastrzębski

Rakowski: W Libanie wszyscy żyją zgodnie, ale osobno

O tym, jak w Libanie żyją obok siebie muzułmanie i chrześcijanie, biedni i bogaci opowiada Paweł Rakowski.

Dziennikarz mediów WNET mówi o swoich wrażeniach z Libanu. Nie jest pierwszy raz w tym kraju, wszelako przyjeżdża tam cyklicznie. Niemniej jednak z każdą podróżą odkrywa na Bliskim Wschodzie coś nowego.

Tutaj bogaty nie boi się biednego, tzn. wszyscy razem stoją w jednym korku – luksusowy samochód obok jakiegoś skuterka, na którym znajduje się 6-7-osobowa syryjska rodzina.

Rakowski mówi również o biednej stronie Bejrutu. Co ciekawe tamto społeczeństwo charakteryzuje życzliwe współistnienie ubogich oraz bogatych. Ludzie ubożsi raczej skupiają się na tym, żeby, dzięki pracy podnieść swój status materialny niż pielęgnują uczucia resentymentu wobec zamożniejszych. Także ludzie z różnych grup religijnych i etnicznych żyją obok siebie, według zasad, jakie wynieśli z domu i nikt nie wchodzi drugiemu w drogę, próbując mu coś narzucić. W ten sposób jest możliwe życie w tym małym i zróżnicowanym społecznie kraju.

Palestyńczycy właściwie zdominowali ten kraj i to doprowadziło do katastrofy.

Nasz rozmówca podkreśla, że ta równowaga jest krucha i zbytnia przewaga jednej z grup, może doprowadzić do konfliktu, takiego jak wojna domowa w latach 1975-1990. Z tego powodu Libańczycy muszą pilnować imigracji. Jak mówi Rakowski sytuacja grupy Syryjczyków, którzy tutaj znaleźli schronienie przed wojną, jest trudna, ale nie tragiczna, jak w niektórych miejscach w Europie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Od chrześcijańskiego Bejrutu do szyickiej stolicy Hezbollahu, Dahiyi – przemarsz Pawła Rakowskiego do serca Partii Boga

Bejrut to nie jest miasto. To konglomerat różnych osiedli, położonych niekiedy w różnych strefach klimatycznych, różniących się kolorytem, wyznaniem, a przede wszystkim zamożnością.

25 maja w Libanie jest dniem wyjątkowym – to data obchodów rocznicy wycofania się wojsk izraelskich z południa tego kraju, okupowanego od 1978 roku. Wraz z wycofaniem się (czy raczej, zdaniem niektórych, bezładną rejteradą) izraelskich sołdatów upadła chrześcijańska Armia Południowego Libanu, ostatnia niemuzułmańska formacja zbrojna w tym kraju. Co więcej, tego roku na 25 maja przypada wigilia ramadanu i choć w Libanie przebywałem na chrześcijańskim przedmieściu wschodniego Bejrutu – Junyje, to dziennikarski obowiązek nakazywał mi jedno – podróż do serca Hezbollahu! A więc do bejruckiej dzielnicy Dahiya, zwanej też Shia, a pisanej Chiya.

Po kilku dniach spędzonych w kraju cedru, a nie cydru, jak wielu może mylnie uważać, zorientowałem się, że obecność szyickiej Partii Boga w Libanie jest niezauważalna. Gdzie oni są? – zastanawiałem się w Tyrze, 20 km od granicy z Izraelem, a więc na froncie chwilowo uciszonej wojny. Abuna Gajowy, nasz rodak mieszkający w Libanie 30 lat, w rozmowie na bazarze w Saidzie – biblijnym Sydonie – powiedział mi, że Hezbollahu nie widać, ale on jest, i to na tyle potężny i sprawny, że czasami nie wiadomo, co jest państwem libańskim, a co Hezbollahem. Przestrzegał mnie też przed nadmierną ciekawością:

– Możesz jechać do Dahiyi, ale żadnych zdjęć i nie wypytuj o nic nikogo. Ja już kilku dziennikarzy stamtąd wyciągałem. Jednemu zabrali aparat i telefon, później oczywiście mu oddali. Ale nie wiadomo, ile tam było pluskiew i innego oprogramowania szpiegującego. Oni mają technologię nawet lepszą niż Izrael. Głowy tam nie utną, ale mogą być duże problemy, których lepiej unikać. Jak tam pójdziesz, to zobaczysz, co to jest obserwacja. Ludzie dyskretnie, lub też nie, będą na ciebie patrzyli. Ktoś może zacząć cię wypytywać. I pamiętaj, nie wchodź w uliczki, gdzie są posterunki.

Podobnie o Dahiyi i Hezbollahu mówiła Iwona, Polka mieszkająca 20 lat w Libanie, mająca męża maronitę. Z jej perspektywy, a więc z ekskluzywnych maronickich przedmieść willowych, Dahiya nie stanowi żadnego wartego uwagi obiektu – bieda, smród, chaos i terroryści.

Nasuwało mi się jedno skojarzenie – z zachodnioeuropejskimi przedmieściami, strefami „no-go”, których chwalebnie nie znamy nad Wisłą. Iwona była nieprzychylnie nastawiona do Hezbollahu, tak jak większość maronitów. Entuzjazm wobec triumfu sprzed 11 lat wyparował. Iwona wspominała, że w trakcie wojny 2006 roku Izrael zniszczył jedynie mosty i lotnisko w Bejrucie. Cały arsenał poszedł na Dahiyę, aby ją zrównać z ziemią.

W czwartkowy poranek 25 maja, po nędznym hotelowym śniadaniu, złożonym z omletu, twarożku labanyje, kilku oliwkek i żałosnych plasterków pomidora i ogórka, wraz z pomyjami, które dyletant z kuchni nazywał kawą, postanowiłem udać się do Dahiyi. Bulos, portier, nie zdziwił się moją decyzją:

– Dla mnie jako chrześcijanina pójście do Dahiyi jest bezpiecznie. O wiele bardziej niż wyjazd do Tripolisu; tam jest Daesh, wiesz o tym? Moja matka jeździ do centrum handlowego do Dahiyi i nigdy nie było problemów. Tyle że tam cię będą obserwować. Ludzie się będą na ciebie gapić. Ale jeśli ci to nie przeszkadza, to jedź. O, i żadnych zdjęć! Nie wchodź też w boczne alejki – informował mnie mój imiennik.

Po chwili przyjechał taryfiarz Eli, brat księdza Nadera, który promuje w Libanie kult św. Jana Pawła II. Promuje na tyle skutecznie, że nie wiem, czy w Libanie wiedzą o tym, że jest już inny papież – może wiedzą i dlatego o nim milczą?

Taksówki w Libanie to nie wielkopaństwo. To konieczność. Publicznego transportu (tak jak służby zdrowia, szkół, spółek skarbu państwa – oprócz kasyna) w Libanie nie ma. Są busiki, z reguły wożące syryjskich robotników (tak – tu uchodźcy muszą pracować, a i tak po wojnie zostaną „wykopani” do siebie), jednak one wloką się niemiłosiernie, a po drugie, nie ma żadnych przystanków – szoferowi trzeba powiedzieć, kiedy się chce wyjść, o ile się wie.

Jedziemy z Elim do Bejrutu. Podskórnie czuję, że nie zgodzi się na kurs do Dahiyi, a więc jedziemy pod Muzeum Narodowe (chrześcijański Bejrut), nie utykając wcale w wielkich korkach. Przed dojazdem do celu pytam Elego, czy nie może skręcić do Dahiyi. Przerażony szofer krzyczy po francusku, że nie, i dodaje łamanym angielskim, że tam jest problem, duży problem. Po czym rozemocjonowany stwierdza, żebym tam nie szedł i że tam może być wielkie „boom” i że trzeba mieć paszport.

Nic to. Płacę Elemu za kurs topniejącymi w zatrważającym tempie dolarami i siadam na chwilę w kafejce na wprost muzeum. Może to jest ostatnia placówka, gdzie można kupić zimne piwo – zastanawiam się, pałaszując lahmajoun – tzw. pizzę ormiańską – i popijając ją zimną colą.

Jest przed 10 rano, a słoneczko podkręca niemiłosiernie swoje grzejniki. Przed muzeum skwerek, trawnik i chodnik. Cieszy to po surowej Junyje. Wchodzę do muzeum w celu uzyskania darmowej mapy miasta i zatrzymuję się przy suwenirach. W tym kraju znalezienie takiego ustrojstwa to niełatwa sprawa. Ale wszystko drogie! – myślę sobie, przeglądając jakieś plastiki, chorągiewki i inne badziewie.

– Skąd jesteś? – pyta mnie ekspedientka, urodziwa, loczkowana blondynka po czterdziestce, z wielkim krzyżem w obfitym miejscu. – Polska! Jaki to wspaniały kraj! – stwierdza. –Byłam dwa razy w Polsce! Piękni ludzie. Zielonoocy, wysocy, postawni. Bardzo mi się Polska podoba. – A mnie Liban – odpowiedziałem zgodnie z prawdą – tylko są problemy z lotami tutaj. – No tak, a ile płaciłeś za bilet? – 300 USD. Jej reakcja, że to tanio, przypomniała mi o tym, że funkcjonujemy w innych obszarach płatniczych i w innej rzeczywistości ekonomicznej.

Zapytałem, jak dojść do Dahiyi, która powinna się zacząć zaraz za muzeum. Kobieta nie rozumiała, o co pytam. Kiedy powiedziałem magiczne w tym kraju słowo „Hezbollah”, speszona pokierowała mnie w przeciwną stronę, w kierunku Morza Śródziemnego – idź tam, my, chrześcijanie, chodzimy tam – zaznaczyła.

Zbyt wcześnie na przygody, więc posłuchałem miłej nieznajomej i poszedłem wzdłuż tzw. zielonej linii do centrum miasta. Dlaczego zielonej? Bo pas ziemi, dzielący chrześcijański i muzułmański Bejrut, porósł bujną roślinnością, kiedy to od 1976 do 1991 roku stanowił żelazną kurtynę libańskiej wojny domowej.

A któż tu nie wojował? Oficjalnie zaczęło się po zamachu na Kemala Jumbulatta, lidera druzyjskiego, kiedy to maronici, mający dość Palestyńczyków, wzięli się z nimi za łby. Palestyńczyków zaczęły popierać sunnickie frakcje panarabskie i komunizujące. Maronici przywołali na pomoc Hafeza Al-Asada, który w ogóle nie uznawał odrębności Libanu od Syrii. Po czym nastąpiła zmiana sojuszy. Lider pewnej frakcji maronickiej, tzw. Falangi, skumał się z Żydami, którzy od początku Izraela są zainteresowani w podziale Bliskiego Wschodu na małe, wiecznie zantagonizowane kantony, i przywołał – niczym Hieronim Radziejowski – nowe mocarstwo na libański grunt.

Czołgi Ariela Szarona wjechały do Bejrutu w 1982 roku, przegnały Jasira Arafata i załatwiły Baszirowi prezydenturę, która trwała trzy tygodnie, ponieważ „nieznani sprawcy” wysadzili libańskiego prezydenta w powietrze. I powstał ambaras. W Libanie Izrael wojował z Palestyńczykami i armią syryjską (która została w kraju do 2005 roku). Druzowie zaczęli boksować się z maronitami w Szouf. Następca Baszira, jego brat Amin, wycofał się z sojuszu z Żydami.

W szyickich enklawach w Dolinie Bekaa i tzw. Jabal Amal na południu kraju pojawili się irańscy krzewiciele rewolucji ajatollaha Chomeiniego. Libańska wojna domowa w drugiej połowie lat 80. zamieniła się w absurdalną jatkę wszystkich ze wszystkimi – szyicki Amal wojował z Hezbollahem, Druzowie – klan Jumbulatt z klanem Arslan, maronici z prawosławnymi, nacjonaliści z komunistami, sunnici z szyitami, chrześcijanie z Druzami… a innym razem z szyitami w sojuszu z Druzami.

Bałagan i chaos absolutny, w którym już nikt nie wiedział, co, po co i o co wojuje. Grunt, że w podzielonym Bejrucie raz w tygodniu pojawiała się furgonetka z dolarami jako żołdem dla wojaków. Koniec wojny nastąpił w 1991 roku dzięki mediacjom Saudów, którzy szczodrze opłacili pokój. Ale mieli w tym swój interes. Liban, a szczególnie chrześcijańskie enklawy stały się dla obywateli Zatoki Perskiej kasynami, burdelami i wszelakimi innym zakazanymi u nich przybytkami. Może stąd ta drożyzna?

Znalazłem się w końcu na chodniku i nie musiałem maszerować ulicą wzdłuż pomyj i śmieci. Niskie, niekiedy bardzo zadbane domki stały czasem obok ruder, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Właściciele niektórych posesji zostali zabici lub uciekli i teraz toczą się jałowe sprawy spadkowe. Mijam cmentarz żydowski i w sumie już nie wiem, po której stronie miasta byłem. Raz był kościół, innym razem meczet. Ale przestrzeń zadbana, z śródziemnomorskim sznytem w nowobogackim wydaniu.

Docieram do wielkiego meczetu. Nosi on imię Rafika Haririego, bowiem obok niego ten libański premier został wysadzony w powietrze w 2005 roku. Hariri zasłużył się wielce dla kraju. Odbudował go, czyniąc przy okazji z siebie i swoich synów multimilarderów, ale to Bliski Wschód i jest to zrozumiałe.

Dziś premierem jest syn Rafika, Saad. Ważne, żeby wojny nie było, a gruzy zamieniły się znowu w domy i kawiarnie.

Co ciekawe, odbudowa Bejrutu była wzorowana na odbudowie Warszawy. Libańscy architekci przyjechali do naszej stolicy i konsultowali się z jeszcze żyjącymi polskimi notablami, którzy radzili, jak przywrócić miasto do życia. Oczywiście Bejrut powstał na nowo przy pomocy nie sowietów, lecz Saudów. I to widać. Tylko czy ktoś tutaj mieszka? Miałem wrażenie, że centrum finansowe, administracyjne i gospodarcze tego kraju jest wyludnione, tak jakby po godzinach pracy ludzie wracali do swoich dzielnic, które Allah im przypisał.

Przechadzam się po reprezentacyjnych uliczkach. Taki Berlin Zachodni. Kelnerki przy kawiarniach uśmiechają się i zapraszają do wejścia. Kraj pięknych ludzi, naprawdę. Ale bez natręctwa i targowania. Nie masz kasy? To przyjdź, jak będziesz ją miał! Takie to oczywiste.

Pod skromnym budynkiem parlamentu stoi wojsko, jest kościół i jakaś miejscowa wycieczka szkolna. Dziatwa na widok bladej twarzy krzyczy „Welcome to Lebanon!”, wedle instrukcji zakonnika. Pośród bachorów są też dziewczynki w czadorach. Lepiej, żeby nasi nadwiślańscy pieniacze od islamu tego nie widzieli, bo jeszcze głowy mogłyby ich rozboleć. Człowiek jest tylko człowiekiem, a jest miejsce i czas pokoju, jak i wojny.

Armia stoi pod parlamentem nie tylko, żeby strzec majestatu państwa przed zbirami salafickimi wałęsającym się bezkarnie po okolicy, ale przed własnymi grażdanami. Libańczycy, niezależnie od konfesji, poglądów czy zapatrywań, zgodnie ogłosili, że powywieszają cały parlament, jeśli ten w końcu nie uzgodni ordynacji wyborczej do i tak opóźnionych wyborów parlamentarnych. Samego prezydenta – Michela Aouna – wybrano z trzyletnią zwłoką! Wstyd, hańba, kompromitacja; co na to trybunały i komisję światowe?

Co więcej, libańscy parlamentarzyści rozważali przyznanie sobie dożywotnich pensji za służbę narodowi! Syn wspomnianego Baszira, Nadim, od 2009 roku zasiadający w parlamencie, publicznie stwierdził, że w młodości nienawidził skorumpowanych polityków, ale sam stał się jednym z nich, jak dorósł. Tylko z czego ci politycy kradną?

Największym posiadaczem ziemskim w Libanie jest Kościół maronicki. Kraj nie ma ropy i gazu (tzn. ma w Morzu Śródziemnym, traf chciał, że przy granicy z Izraelem, i złoża są jeszcze niewydobywalne), aparat państwowy jest niewielki, ponieważ praktycznie państwa nie ma. Surowców eksportowych poza wyśmienitą żywnością oraz ludnością brak. Są jedynie banki, a w nich pokaźne, jedne z największych na świecie zapasy złota.

Zmęczyło mnie słońce i marsze. Krajobraz monotonny. Banki, banki, banki, kawiarnia, luksusowe sklepy, samochody. Zajrzałem na chwilę do kawiarni, gdzie na pięcie zawróciłem, widząc cennik. Cola 4 dolce? Kawa 3? Chociaż tam, gdzie mieszkałem, o wiele taniej nie było.

Usadowiłem się w pobliżu jakichś apartamentowców, które dawały cień. Przeglądam mapę i w sumie wiem, że jestem między morzem a „zieloną linią”, ale to za mało. Pytam jakichś miejscowych przechodniów. Jeden nie mówi po angielsku, inny trzyma mapę i małpim wzorkiem patrzy na nią do góry nogami, a kolejny tradycyjnie mi mówi, żebym szedł prosto i w pewnym miejscu skręcił w prawo. Co robić? Busików, które wożą Syryjczyków, w tej elitarnej dzielnicy nie ma. Zostają taksówki. Po sekundzie zajeżdża z klaksonem do mnie pierwszy taryfiarz. – Dahiya, Shia – mówię mu. Zdziwiony taryfiarz mówi „la” – nie i odjeżdża. To samo drugi, trzeci i czwarty. Piąty, jak usłyszał tę nazwę, miał jakby obłęd w oczach.

Szóstego biorę fortelem – do Muzeum Narodowego proszę! Wsiadam i w zawijasach miejskich, których nie sposób spamiętać, dostaję się pod muzeum. Taksiarz za dopłatą 5 dolarów wjedzie do Dahiyi, ale tylko pod galerię handlową. Miast 15 dolarów, to koszt 20. Witamy w Bejrucie! Do tego kraju bez budżetu się nie przyjeżdża.

Taryfiarz, maronita, nie był zdziwiony tym, że wielu nie chce jeździć do Dahiyi. – Dzisiaj jest święto – tłumaczy. Tu w każdej chwili może Izrael zacząć bombardować. Zgodnie z umową przywiózł mnie pod centrum handlowe, które niczym nie różniło się od tych w naszych miastach. No, może nie było działu spożywczego i elektronicznego, za to więcej jubilerów, złotników, dywanów i potężne wesołe miasteczko dla dzieci. A dzieci szyici mają tyle, ile Allah da, a więc z reguły bardzo dużo.

Przespacerowałem się po tej galerii i zorientowałem się, że ludzie się na mnie patrzą. U jubilera udawałem zainteresowanego krzyżykami maronickimi. Trzeba sobie tworzyć legendę. Jakby co – przyjechałem do Dahiyi, bo mi w hotelu powiedzieli, że tu jest taniej i można zrobić zakupy. Zresztą chrześcijanie z szyitami żyją teraz bardzo zgodnie, w przyjaźni i w sojuszu. Co oczywiście nie jest trwałe, jak wszystko w tym regionie.

Z centrum handlowego skierowałem się na wschód i szedłem główną wielkomiejską arterią. 6-, 7-piętrowe bloki, obdrapane, na każdym balkonie suszy się garderoba, kalesony i pieluchy. Dużo pieluch. Tam, gdzie życie, są pieluchy, inaczej mogiła.

Mężczyźni leniwie siedzieli wzdłuż swoich kramików z asortymentem wszelakim. Kobiety – o dziwo – nie wszystkie opatulone zgodnie ze zwyczajem i tradycją, chociaż o krótkich spódnicach mowy być nie może. Pierwsze kilka metrów tej sławetnej Dahiyi wygląda ubogo, ale normalnie. Ludzie się gapią, ale to chyba naturalny odruch. Nie jest to wielkomiejski i bogaty chrześcijański Bejrut.

Zachodzę do cukierni i biorę pieroga oblepionego polewą cukrową, baklawę i kokosowe ciasteczko. Obsługa miła i cena znośna. U sąsiada kupiłem kawę i zasiadłem do przekąski. Ten Hezbollah nie taki straszny, myślę sobie, zerkając na okolicę. Nad moją głową spogląda brodaty grubas w czapeczce z daszkiem – Imad Mughniyeh. Chociaż co my, świat zewnętrzny, o nich wiemy? Nic lub same brednie.

Nie wiadomo, kiedy Hezbollah powstał, chociaż jego narodziny należy łączyć z przybyciem około 1000 irańskich Strażników Rewolucji do Doliny Bekaa w 1982 roku. Szyici mieli już wówczas swoją strukturę – Amal, ale Teheran zabiegał o stworzenie organizacji sobie lojalnej i zgodnej z ideą rewolucji islamskiej ajatollaha Chomeiniego.

Świat dowiedział się o nowym graczu na libańskiej i bliskowschodniej szachownicy w 1983 roku – zamachowcy-samobójcy z nieznanej z imienia organizacji wjechali ciężarówkami nafaszerowanymi ładunkami wybuchowymi w amerykańskie i francuskie koszary, ambasady, a także w izraelską kwaterę główną w okupowanym Tyrze. Tysiące ofiar śmiertelnych, a świat zapoznał się z koncepcją, że w imię Allaha człowiek jest w stanie poświęcić swoje życie, aby zabijać wrogów.

Hezbollah oficjalnie nie przyznaje się do tych zamachów, chociaż wszelkie ślady jawne (m.in. wypłacane renty dla rodzin zamachowców) i niejawne wskazują właśnie, że to była ich robota, a dokładnie Imada Mougniyeha, do 11 września 2001 roku najbardziej poszukiwanego terrorysty na świecie.

Mougniyeh zadziałał jeszcze kilkakrotnie – w Argentynie wysadził izraelską ambasadę i centrum żydowskie, w Arabii Saudyjskiej skutecznie raził żołnierzy amerykańskich oraz był jednym z ojców zwycięskiej wojny z Izraelem w 2006 roku. Został zabity przez „nieznanych” sprawców w Damaszku w 2008 roku, co też mogło być przygotowaniem do koszmaru, na który ten biedny kraj został skazany.

W latach 80. Hezbollah przeżywał swoją „naiwną młodość”, jak to określają eksperci bliskowschodni. Parał się porwaniami cudzoziemców, wojował z konkurencyjnym Amalem, Palestyńczykami, Druzami, maronitami. Na okupowanym przez Izrael południu sukcesywnie przeprowadzał rajdy na posterunki wojskowe i zamachy samobójcze na konwoje.

W 1992 roku Izraelczycy metodą „targeting killing” zlikwidowali przywódcę Hezbollahu Abbasa Musawiego. Sukces okazał się klęską. Na miejsce Musawiego powołany został Hassan Nasrallah, zdaniem wielu komentatorów najwybitniejszy przywódca arabski od czasów Nasera, chociaż słyszy się też porównania do Mohammeda Alego czy nawet Saladyna.

Nasrallah zreformował organizację do machiny niemalże idealnej. Stwierdził, że Hezbollah nie jest od tego, aby szerzyć islamską rewolucję. On jako szyita osobiście bardzo by chciał, aby taki ustrój zapanował, ale to obecnie w Libanie jest niemożliwe. Za Nasrallaha Hezbollah stał się organizacją mającą jeden cel – wyzwolenie południowego Libanu, niezależnie od konfesji ludzi tam żyjących (większości szyitów, ale też maronitów i Druzów). Hezbollah miast ideologii Chomeiniego zaczął promować libański patriotyzm, a więc twór abstrakcyjny dla większości mieszkańców kraju. Nie będziemy walczyć z Amalem, maronitami czy Druzami, grzmiał lider Partii Boga, naszym wrogiem – wszystkich muzułmanów i Arabów – jest Izrael i wspierająca go Ameryka, chociaż tę zwalczamy jedynie za jej politykę, a nie za sam fakt, że istnieje.

Taktyka wojskowa Partii Boga (ponieważ jest też skrzydło polityczne, biznesowe i charytatywne) od objęcia sterów przez Nasrallaha uległa zmianie. Zredukowano szkodliwe wizerunkowo zamachy samobójcze. Awangardą frakcji militarnej stali się doskonale wyszkoleni i wyposażeni żołnierze z klanów szyickich. Zdrada jednego z nich oznacza hańbę dla całego klanu – najlepszy kontrwywiad. Żołnierze Partii Boga muszą być żonaci, albowiem żonaty w kulturze arabskiej uchodzi za osobę poważną, odpowiedzialną. Rzecznik Hezbollahu Naim Qassim w jednym z nielicznych wywiadów powiedział:

– Wzrastaliśmy w latach 70. i 80., obserwując Palestyńczyków, którzy stracili swój kraj. Chcieli żyć po zachodniemu, pili alkohol, zażywali narkotyki, nie żyli moralnie, gwałcili kobiety. Kiedy Izrael ich zaatakował, nie byli dla nich żadnym przeciwnikiem. To nas nauczyło, że tylko droga islamska jest skuteczna nie tylko do życia, ale też do obrony swojego kraju.

W maju 2000 roku Izrael wycofał się z Libanu. Taktyka Partii Boga, która stała się niezniszczalna na własnym terenie, okazała się skuteczna. Domniemane szlaki narkotykowe, kradzież żyznych gleb i wody oraz testowanie najnowocześniejszej technologii wojskowej stały się nieopłacalne dla Żydów w związku z tym, że co kilka dni musieli pokazywać zdjęcia kolejnych zabitych rekrutów.

Nasrallah w chwili triumfu już szykował się na przyszłość. Kazał bojówkom Hezbollahu otoczyć maronickie wsie i miasteczka, żeby nie doszło do pogromów – duża część maronitów wspierała Izrael i służyła w kolaboranckiej Armii Południowego Libanu. Nie! – grzmiał lider Partii Boga – kto jest winny, tego skaże sąd niepodległego Libanu. My zrobiliśmy swoje. Ale walka nie ustała – dodał w przemówieniu dla telewizji Hezbollahu Al Manar. – Musimy wyzwolić Farmy Shebaa, a także nigdy nie zapomnimy krzywdy siedmiu szyickich wsi zniszczonych w Palestynie. I przede wszystkim, nasza walka nie skończy się, aż Palestyna i Jerozolima wróci do świata islamu.

Z cukierni mknę dalej na wschód. Niebo się chmurzy. Anomalia pogodowa w krainie, w której od maja do października nie znają deszczu (w Bejrucie i wzdłuż pasa nadmorskiego, albowiem w Libanie są góry, na których cały rok leży śnieg). Mijam tabuny otyłych bab opatulonych rodem z irackiego Nadżafu. Po kilkupasmowej drodze mkną pojazdy, dużo skuterów. Jak dotąd jest spokój i żaden to obszar „no–go”. Miejscowe shebab nie zaczepia, nie wypytuje, chociaż widać co po niektórych mocarną i umięśnioną sylwetkę. Hezbollah w swoich szkołach dba o kondycję fizyczną (i stawia na technologię, o polityce historycznej to jeszcze nie wiedzą). Od żłobka do nagrobka. Klan, mafia, sekta. Wyjścia z Hezbollahu nie ma. W nim są wszyscy i nikt, albowiem rodziny poległych bojowników z reguły dowiadują się, że ich syn/mąż/ojciec był w oddziałach bojowych, wraz z listem kondolencyjnym z partii i czekiem z odszkodowaniem. Chociaż od wojny w Syrii nawet i czeki potrafią nie przychodzić. Tak dużo szahidów, a taka niska cena perskiej ropy.

Mijam pierwsze wejście w uliczkę obarykadowaną posterunkiem wojskowym. Kto od czego chroni? Hezbollah od świata czy świat od Hezbollahu? Zresztą – na jakim żołdzie są przyglądający mi się żołnierze armii libańskiej? Tym oficjalnym czy nieoficjalnym? Więcej pytań niż odpowiedzi. Zerkam nieśmiało w oddzieloną przestrzeń, w której po oczach bije bieda i zbyt duże zasłony pilnie strzegące domowej intymności.

Rozglądam się po okolicy – może jedna lub dwie żółte chorągiewki. Żadnych portretów, zdjęć, bilbordów. Nic. Idę dalej i trafiam na szereg serwisów samochodowych. Normalna sprawa. Tych ludzi nie stać, tak jak maronitów, na dwa lub więcej aut – jedno do boksowania się za dnia, a drugie, ekskluzywne, do szpanu w nocy. Mijając szereg tych zakładów, skojarzyłem sobie, gdzie w Warszawie za okupacji magazynowano broń – ano w takich przybytkach. W końcu to i to jest metal, a w Dahiyi może on być potrzebny bardzo rychło, kiedy salafici lub Izraelczycy zrobią rajd. Już kilku z ISIS wysadziło się w tej dzielnicy.

Maszeruję dalej Dahiyą i widzę rozwalone budynki, niekiedy bez ścian, ze śladami po kulach. Z której wojny? Nie wiadomo – tyle ich było. W sklepie zoologicznym uśmiechnięty facet pijący herbatę z miętą trzyma w klatkach gołębie, papugi, ale też kota i psa. Dziwne to. Pies w muzułmańskiej części miasta? Przecież muzułmanie psów nie lubią i znęcają się nad nimi.

Nierówno rozlany asfalt prowadzi mnie przez okolicę, w której w nocy nie chciałbym się znaleźć. Kolejny posterunek, a pewną panią w czerwonej bluzce i dżinsach to już trzeci raz zobaczyłem. Czyli jednak jest porządek, pomimo zewnętrznego chaosu. Cały czas czuję czyjś wzrok na swym spieczonym u Charbela karku. Być może lepiej tak niż w rzekomym „cywilizowanym” świecie, gdzie bliźni wadzi i nikt go nie jest ciekawy.

Zatrzymałem się na rozstaju dróg. Za mną była najprawdopodobniej uliczka Amalu – zielone flagi tej partii oraz portrety Musy As-Sadra, zaginionego imama, który w 1978 roku wsiadł do samolotu w Rzymie, ale nie wysiadł w libijskiej stolicy, Trypolisie. Nie wiadomo, co się z nim stało. Dla szyitów zniknął.

Po upadku Kadafiego specjalna komisja udała się na poszukiwania, czy w jakichś czeluściach i lochach nie znajduje się blisko 90-letni As-Sadr lub jakiś ślad po nim. Nic nie znaleziono. To już nie pierwszy ich znikający imam. A nazwisko As-Sadr powinno być też znane nad Wisłą, albowiem krewniak Musy, Muqtada, był hersztem szyickiej insurekcji w Iraku w trakcie amerykańskiej okupacji.

Otwieram mapę, na której widzę Dahiyę vel Shia, vel Chia. Ta dzielnica jest nieopisana na żadnej mapie. Nie ma nazw ulic (zresztą jak prawie wszędzie w Libanie) ani rozrysowanych konturów i układu ulic. Nie ma takiej potrzeby. Tu każdy jest swój. Każdy wie o każdym wszystko. Każdy jest jakimś Abu i każdy ma jakiegoś Abu.

Stoję z tą mapą, a po chwili zagaduje mnie wesoły facet z dobrym angielskim akcentem – Potrzebujesz pomocy? – pyta. – Tak, chciałbym wiedzieć, czy to jest droga na lotnisko – mówię, dumny ze swego sprytu, albowiem droga z lotniska do Junyje prowadzi przez Dahiyę. Facet sprawnie wyjaśnia, gdzie i jak mam iść oraz jaki busik dla uchodźców złapać.

Z boku zauważyłem, tradycyjnie bardzo zadbany, kościół maronicki – Tu są same pogrzeby. Tu maronici już nie mieszkają, przenieśli się do lepszych dzielnic – stwierdza nieznajomy z uśmiechem, który nie wiadomo, czy był szczery. Wyznawcy Alego, a szczególnie ich dalsze, ismailickie odnogi, to urodzeni kłamcy, ale nie można na to się boczyć.

– Dlaczego do lepszych dzielnic? – spytałem naiwnie, sądząc, że może czegoś ciekawego się dowiem. – A chciałbyś tutaj mieszkać? – odparł ironicznie. – To biedna okolica i może być zawsze wielkie „boom”, to się przenieśli – tłumaczył racjonalnie. – A dlaczego ty się nie przeniesiesz? – Ja jestem szyitą i to jest moje miejsce.

Korzystając z niewielkiego ruchu drogowego, przeszedłem na drugą stronę jezdni. Oczywiście nie było żadnych pasów ani świateł. Po przejściu skrzyżowania znalazłem się w lepszej, bogatszej części Dahiyi. Szklane wieżowce, atrakcyjne witryny sklepowe, jednym słowem – nowoczesność. Czasami gdzieś pojawia się zdjęcie szejka Fadl Allaha, jednego z przywódców Hezbollahu, który dystansował się od ruchu.

Moją uwagę przykuł ekskluzywny golibroda. Wszak panowie z Hezbollahu to nie włochaci jak małpy wieśniacy w białych toyotach spod znaku ISIS czy Al-Kaidy! Szyici mają wyglądać schludnie, elegancko i godnie, takie ongiś wydano dyrektywy partyjne. Jednak idąc w głąb tego obszaru bogactwa, poczułem zmęczenie. Równać się to z Bejrutem Wschodnim nie może i nie po to tutaj przyjechałem. Pierwotnie wyobrażałem sobie Dahiyę jako skrzyżowanie Strefy Gazy z jakimś obozem dla uchodźców. A ja tu nawet nie widziałem zdjęcia Nasrallaha! Co jest?

Usiadłem w nowoczesnej kawiarence, która oferowała też wyszukane desery. Wow! Jest wi–fi, i to całkiem sprawne. Zamówiłem sok wyciskany z melona i przeglądam pierwszy raz od kilku dni internet. Jednak szybko to wyłączyłem. Mimo wszystko nawet ta bogata część Dahiyi jest ciekawsza niż ta cała mediokracja internetów. Sprawy pilne i ważne wydają się błahe i durne na prawdziwym odcinku tej wojny światowej.

Po chwili dosiada się do mnie menedżer tego przybytku – Mohammed. Dobry angielski, broda schludnie przycięta trymerem, koszula długa. Oczywiście bez krawata – ten, jako że ma krzyż, jest uznawany za symbol chrześcijański i zakazany wśród szyitów. Prosta rozmowa z uśmiechem na ustach. Już tyle razy to przeżywałem, ale zawsze miło rozmawiać z kimś, kto ma coś ciekawego do powiedzenia.

Chwalę Liban – szczerze, choć są ułomności (brak internetu czy chodników – bo ludzie nie chodzą, tylko jedzą). Mohammed pochodzi z południa, sławetnego Jabal Amal, który w Izraelu budzi przerażenie. Z moich bliskowschodnich pobytów i obserwacji wynika, że Żydzi lekceważą te wszystkie Al-Kaidy, Hamasy, Al-Nusry. Strach ich ogarnia na dźwięk słowa Iran i właśnie Hezbollah.

Nieroztropnie przyznaję się, że kiedyś chciałbym pojechać do Jezzine, Majnoun. Mohammed promienieje, słysząc komplementy o swoich rodzinnych stronach. Takie to piękne! Pomimo że los (obowiązek partyjny?) popchnął tego trzydziestokilkuletniego faceta do stolicy, to jednak dla niego rodzinna wieś to El Dorado. Zresztą nie spotkałem się jeszcze z kimkolwiek na Bliskim Wschodzie, kto nie byłby dumny ze swojej „małej ojczyzny”.

A w Polsce? Ilu jest przyjezdnych do „wielkiego miasta”, co po godzinie zapominają, skąd są? Obrzydliwe! Siła tkwi w regionalności, co wykazała Partia Boga w trakcie wojny 2006 roku, kiedy to najnowocześniejsza armia świata była bezradna wobec lokalnych oddziałów doskonale znających swój teren. Na co wam te czołgi, wozy pancerne, skoro my je zniszczymy w wąwozach? Czemu przychodzicie do naszych wsi, skoro i tak ich nie zdobędziecie, choć przygraniczny Bint Jibel był trzy razy szturmowany, a na gruzach miasteczka komandosi walczyli niekiedy na noże?

Mohammed taktycznie poszedł po gratisowe ciastko dla mnie, a ja się zastanawiałem, czy nie wygłupiłem się za bardzo z tym wymienianiem miejscowości w Jabal Amal. To tak jakby Murzyn w Warszawie chciał wiedzieć, jak jest w Radomiu czy Grudziądzu. Dostałem pierożki z twarożkiem o migdałowym posmaku. Merci, mówię, bo szukran tu mówią tylko Syryjczycy. Podarunek spełnił swoją powinność – trzeba mówić o sobie, jednak nie chwalę się tym, że jestem dziennikarzem. Po co?

Po chwili częstuję Mohammeda papierosem, odmawia. Dobry muzułmanin nie pali, a papierosy są jedyną naprawdę tanią rzeczą w tym kraju – 2 dolary za paczkę. Pytam mojego rozmówcę, gdzie powinna być parada, skoro dzisiaj jest święto? Mówi, że u niego na południu; tutaj w Dahiyi, nic nie ma. Dlaczego? Bo trzeba pracować, odpowiada pragmatycznie, co tylko pokazuje, jak Hezbollah traktuje historię – pamiętać, ale nią nie żyć, albowiem walka trwa i jej koniec jest daleki.

Po odpoczynku udałem się na skrzyżowanie przy kościele, na granicę pomiędzy nędzą i bogactwem Dahiyi. Oczywiście tylko na głównej ulicy. Po drodze widziałem dwóch panów w mundurach (które kojarzyłem ze zdjęć) jadących na skuterach. Uśmiechnięci, pewni siebie. Tak, bo człowiek kompetentny groźną miną czy bufonadą nie nadrabia braków.

W telefonie żadnych zdjęć. Chociaż ten zakaz wydaje mi się tylko skutecznym kontrwywiadem obywatelskim, o którym u nas mówi tylko Rafał Brzeski. I tak satelity, a być może Google to wszystko dokładnie namierzył i wymierzył. Ale robienie zdjęć jest czytelnym sygnałem do reakcji, tak żeby komuś z miejscowych nie zarzucono braku czujności. A po co szukać wrażeń?

Wsiadam do busika wypełnionego syryjskimi uchodźcami. Mężczyźni brudni, styrani, bezmyślni, o pustych wyrazach twarzy. Być może dla przeżycia muszą wysyłać swoje żony i córki na żebry lub do sprzedawania swoich ciał w chrześcijańskich enklawach.

Nie taka ta Dahiya straszna, myślę sobie w spokoju, kiedy przez brudną szybę dostrzegłem jakąś katolicką szkołę po przejechaniu serpentyn autostradowych. To, że tu nie ma ISIS, jest zasługą w dużej mierze Hezbollahu. A więc na tym „odcinku” to szyici są dobrzy, chociaż „cywilizowany” świat, miast zwalczać sponsorów i organizatorów salafickiego barbarzyństwa, wskazuje na Iran i ich sojuszników jako światowe zagrożenie. Albo jest to głupota, albo celowe działanie, myślę sobie, stojąc w korku obok banku rodem z Arabii Saudyjskiej.