Gajowy: W Libanie protestują dwa miliony osób, ale rząd nie chce ustąpić

Abuna Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski o protestach w Libanie, ich powodach i stanowisku rządu oraz śmierci al-Baghdadiego.

Abuna Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski o pokojowym proteście w Byblos w Libanie. Protestujący, głównie młodzi ludzie niepamiętający wojny z lat 1975-1990 r., domagają się ustąpienia rządu. Wyszło na ulice ok. 2 mln ludzi, więcej niż połowa dorosłych Libańczyków. Niemniej jednak gabinet również nie zamierza zrezygnować ze sprawowania władzy. Rakowski zauważa, że  nie ma też tak naprawdę komu zastąpić obecnie rządzących, poza ludźmi z nimi powiązanymi.

Rząd tak się upiera, ponieważ nie chce tracić apanaży.

Sam protest wygląda idyllicznie. Ludzie na ulicach przypominają prędzej uczestników festynu, czy wiejskiego odpustu. Czemu protestują? Libańczycy czują, że zostali przez władzę okradzeni. Oskarżają, że rządzący okradli ich na miliardy dolarów. Rząd tymczasem czeka na publikację raportu francuskiego koncernu Total, który wyjaśni, czy w Libanie faktycznie są bogate, nieeksploatowane złoża ropy i gazu. Rządzący liczą, że pozytywny wynik raportu wzmocni ich pozycję.

Nasi goście odnoszą się także do zabójstwa Abu Bakra al-Baghdadiego, który jak zauważa Kazimierz Gajowy, sam sobie przybrał takie imię. Abu Bakr to imię pierwszego (wg sunnitów) następcy Mahometa, czyli kalifa, a al-Baghdadi pochodzi od Bagdadu, skąd zmarły terrorysta pochodził. Gajowy podkreśla, że samo zabójstwo tej osoby jako lidera ISIS nie jest najważniejsze. Inną kwestią, która ma większe znaczenie, jest fakt zabójstwa al-Baghdadiego jako samozwańczego kalifa, czyli następcy Mahometa. Muzułmańska święta wojna dzieli się bowiem na dżihad obronny, mający na celu obronę muzułmanów i zajmowanych przez nich terytoriów oraz dżihad zewnętrzny zakładający ekspansję przeciw niewiernym. Ten ostatni może zarządzić jedynie następca Proroka. [W szerokiej definicji dżihadu obronnego mieści się również atak uprzedzający -przyp.red.]

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!


K.T./A.P.

Rakowski: W Libanie wszyscy żyją zgodnie, ale osobno

O tym, jak w Libanie żyją obok siebie muzułmanie i chrześcijanie, biedni i bogaci opowiada Paweł Rakowski.

Dziennikarz mediów WNET mówi o swoich wrażeniach z Libanu. Nie jest pierwszy raz w tym kraju, wszelako przyjeżdża tam cyklicznie. Niemniej jednak z każdą podróżą odkrywa na Bliskim Wschodzie coś nowego.

Tutaj bogaty nie boi się biednego, tzn. wszyscy razem stoją w jednym korku – luksusowy samochód obok jakiegoś skuterka, na którym znajduje się 6-7-osobowa syryjska rodzina.

Rakowski mówi również o biednej stronie Bejrutu. Co ciekawe tamto społeczeństwo charakteryzuje życzliwe współistnienie ubogich oraz bogatych. Ludzie ubożsi raczej skupiają się na tym, żeby, dzięki pracy podnieść swój status materialny niż pielęgnują uczucia resentymentu wobec zamożniejszych. Także ludzie z różnych grup religijnych i etnicznych żyją obok siebie, według zasad, jakie wynieśli z domu i nikt nie wchodzi drugiemu w drogę, próbując mu coś narzucić. W ten sposób jest możliwe życie w tym małym i zróżnicowanym społecznie kraju.

Palestyńczycy właściwie zdominowali ten kraj i to doprowadziło do katastrofy.

Nasz rozmówca podkreśla, że ta równowaga jest krucha i zbytnia przewaga jednej z grup, może doprowadzić do konfliktu, takiego jak wojna domowa w latach 1975-1990. Z tego powodu Libańczycy muszą pilnować imigracji. Jak mówi Rakowski sytuacja grupy Syryjczyków, którzy tutaj znaleźli schronienie przed wojną, jest trudna, ale nie tragiczna, jak w niektórych miejscach w Europie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Husajn Rkein: Problem fanatyzmu religijnego jest tymczasowy

Jak wyglądają stosunki religijne w Libanie i czemu Arabowie kochają poezję? Na te pytania odpowiada Husajn Rkein, nauczyciel języka arabskiego w Libanie.

Husajn Rkein mówi pokoju między chrześcijanami a muzułmanami, który panuje w Libanie i o wojnie w Syrii.

Oficjalnie mamy 18 religii w Libanie i każdy ma swój Kościół, swoje miejsce religijne i święto. Mamy bardzo dużo przerw świątecznych w Libanie. […] Każda religia ma swoje [święto- przyp. Red.] i wszyscy świętujemy razem.

Odpowiadając na pytanie o wyznanie religijne, Husjan Rkein stwierdza, że jego rodzice byli szyitami, ale jego generacja nie przywiązuje takiej wagi do podziałów wyznaniowych. Sam naucza w chrześcijańskiej szkole Beirut Baptist School, gdzie 90% uczniów to muzułmanie.

Odnosząc się do sytuacji w Syrii, nasz rozmówca stwierdza, że problemem jest fanatyzm, który wiąże się m.in. z nierozwiązaną sytuacją Palestyńczyków. Jak mówi, „Palestyńczycy mieszkają już 70-80 lat w namiotach”. Mówiąc o wojnie w Libanie, wspomina, że wtedy każdy młody miał broń, co także na nich wpłynęło. Jednocześnie sądzi, że obecny fanatyzm religijny przeminie, tak jak przed nim przeminął ruch panarabski Nasera i arabski socjalizm.

Przez pięćdziesiąt lat uczyłem arabskiego w wyższej, liceum, w szkołach prywatnych, jak i państwowych.

Rozmówca Radia WNET mówi, że w języku arabskim zawarta jest pierwotna szorstkość życia na Saharze, gdzie powstawał. Arabowie wtedy nie znali pisma i nie wznosili imponujących budowli ani pomników, tylko oddawali się poezji. Do dzisiaj rządzący w państwach arabskich lubią, kiedy poeci układają dla nich wiersze. Ulubionym arabskim poetą Rkeina jest twórca z czasów dynastii Abbasydów, Ibn al-Rūmī (836-896), którego ojciec był Rzymianinem (Bizantyńczykiem), a matka była z Persji. Wygłasza fragment jednego z jego utworów w oryginale.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!


K.T./A.P.

WESPRZYJ BUDOWĘ NOWEGO STUDIA RADIA WNET: https://wspieram.to/studioWNET

 

Nawrócenie libańskiego wojownika / Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Assaadem Emilem Chaftarim, „Kurier WNET” 49/2018

Do wszystkich dziennikarzy mam takie oto przesłanie: „Płyńcie pod prąd głównego nurtu, ponieważ mainstream nie jest dobrym kierunkiem. Tylko płynąc pod prąd, będziecie w stanie zmieniać świat!”.

Tomasz Wybranowski
Assaad Emile Chaftari

Jestem gotów przejść piekło

Assaad Emile Chaftari był wysokim rangą oficerem i „numerem 2” wywiadu Chrześcijańskiej Milicji (powiązanej z partią chrześcijańsko-demokratyczną Kataeb – Libańską Partią Socjalno-Demokratyczną, nazywaną także Falangami Libańskimi wiernymi Baszirowi al-Dżumajilowi), podczas libańskiej wojny domowej w latach 1975-1990. Kiedy rozpoczęła się wojna, Assaad Chaftari dołączył do jednostki łączności w siłach chrześcijańskich, a później ukończył kurs artyleryjski. Twierdzi, że „przeżył prawdziwe piekło na ziemi”. Był odpowiedzialny podczas działań wojennych za śmierć setek ofiar. W 1988 roku zetknął się z organizacją „Inicjatywa dla Zmian” („Initiatives of Change”). Wtedy przeżył duchowe odrodzenie. Zaczął zastanawiać się, czy rzeczywiście podczas wojny domowej w Libanie stał po stronie Boga.
W 2000 r. napisał długi i przejmujący list z przeprosinami do wszystkich swoich ofiar i ich rodzin, który opublikowano w ogólnokrajowej prasie libańskiej. W 2015 roku cały list ukazał się jako trzystustronicowa książka, pod tytułem La Vérité même si ma voix tremble (Mówić prawdę, nawet jeśli twój głos drży).
Od prawie dwudziestu lat swoje życie poświęca budowaniu pokoju i poszukiwaniu dobra w każdym człowieku, bez względu na wyznawaną religię, kolor skóry i polityczne przekonania. Obecnie jest aktywnym działaczem ruchów i organizacji pozarządowych oraz członkiem koalicji Wahdatouna Khalasouna, która przybliża Libańczykom ideę i potrzebę zmian na poziomie osobistym, dialog i niestosowanie przemocy, by uratować kraj. W swojej misji odwiedzał także Libię, aby ziarno dobra i braterstwa zaszczepić w sercach walczących. W czerwcu bieżącego roku był jednym z gości konferencji zorganizowanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Media as a Public Service” – „Media jako służba publiczna”.
Wywiad przeprowadził Tomasz Wybranowski.

Witam w Polsce.

Dziękuję bardzo za zaproszenie i danie mi szansy tej rozmowy. Bardzo się cieszę, że aż z Libanu mogłem przylecieć na konferencję organizowaną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

To pierwsza Pana wizyta w naszym kraju? Jakie są Pana wrażenia?

Szczerze mówiąc, wiem dużo o Polsce z wielu książek historycznych i opracowań. Teraz mogę to skonfrontować, będąc tutaj. Polska wiele wycierpiała przez ostatnie dwieście lat, szczególnie w trakcie II wojny światowej. I potwierdziło się to podczas wypraw do warszawskich muzeów.

Na twarzach uczestników konferencji, z którymi miałem okazję rozmawiać, malował się przede wszystkim smutek i zaduma. Także Pan po wyjściu z gmachu Muzeum Powstania Warszawskiego, a potem z Muzeum Polin, był bardzo przejęty…

To prawda… Szczególnie pierwsza wizyta, w Muzeum Powstania Warszawskiego, była dla mnie swoistym déjà vu. Polska od zawsze była historycznie otoczona przez potężne mocarstwa, które na przestrzeni wieków nigdy nie życzyły Wam dobrze. To jest trochę jak z Libanem, który jest otoczony przez Syrię. Kiedy słuchałem przewodniczki i przemierzałem sale Muzeum Powstania Warszawskiego, identyfikowałem się z uczuciami ludzi, którzy doświadczali bólu i cierpienia w przeczuciu, że może już nie być dla nich jutra. Kiedy odwiedzałem dzisiaj warszawskie muzea, otworzyła się jeszcze bardziej rana w moim sercu.

Wspomniał Pan, że widzi liczne analogie do historii Libanu i Polski. My w Polsce żyjemy teraz w roku stulecia jubileuszu odzyskania niepodległości. Staramy się budować silną i sprawiedliwą Polskę, zapominając o czasach wojen i komunizmu. Czy Libańczykom udało się przegonić zmory wojny domowej z lat 1975–2005?

Właściwie wojna w Libanie zakończyła się oficjalnie w roku 1990, po piętnastu latach walk. Przygnębiające będzie to moje spostrzeżenie, ale muszę powiedzieć, że w Libanie ciągle święcimy początek wojny domowej, a nie jej zakończenie. To bardzo smutne i oznacza jedno, że ciągle jeszcze nie wyciągnęliśmy wniosków z naszej przeszłości i odniesionych ran. Niewątpliwie jest to trochę związane z kulturą naszego kraju.

Co to oznacza?

Wybieramy chowanie brudów pod dywan niż prawdziwą rozmowę i rzeczywiste rozwiązanie problemów. Niestety w Libanie nie udało nam się nawet otrzeć o sprawiedliwą ocenę wojny. Niestety nie było też prawdziwego pojednania. Oczywiście nasi politycy uważają, że wszystko jest w porządku. W przenośni całowali się wzajemnie w naszym Zgromadzeniu Narodowym, gdzie się spotykają podczas obrad. Ale ludzie nie są tak naprawdę jeszcze ze sobą pogodzeni do końca, w sercach. Oni mieszkają razem, blisko siebie. Zgoda, ale my to nazywamy jedynie współmieszkaniem. Żyjemy obok siebie, choć bardzo chcielibyśmy mieć wspólne perspektywy i własne życie. Tej wspólnoty nie ma. Podsumowując, to nie jest do końca prawda, że my w Libanie zakończyliśmy wojnę.

Bejrut w 1982 roku | Fot. PR Feary, Archiwum Rządu Federalnego USA

W tym miejscu przypomnę motto konferencji organizowanej przez SDP: „Media jako służba publiczna”. Moim zdaniem, aby tworzyć wspólnotę, tę prawdziwą, wiele zależy od mediów. Czy w Libanie media zmieniają sumienia i serca czytelników, słuchaczy?

To bardzo dobre nawiązanie. Aby zbudować pokój i wspólnotę, potrzebne są prawdziwie wolne media. W Libanie niestety nie możemy mówić, że media są wolne i niezależne. Zazwyczaj są one inspirowane i sterowane przez grupy polityczne, aby wychwalały ich liderów i dyskredytowały ideologicznych oponentów albo mają wyraźne powiązania z zagranicznymi ambasadami. To smutne, co powiem, ale muszę być szczery…. Media w moim kraju, niestety, dolewają oliwy do ognia podziałów i konfliktów wewnętrznych. Dzielą, zamiast skupiać się na budowaniu prawdziwego pokoju między wszystkimi Libańczykami.

Brak nadziei, aby ten stan zmienić? Jest tak źle?

Właśnie! Powinniśmy zawsze dodawać w naszych libańskich przekazach i wiadomościach to słowo: nadzieja! Przecież gdyby było tak dobrze, idealnie, to po co mielibyśmy się teraz spotykać w Warszawie na konferencji „Media as a Public Service”, czy w innych zakątkach świata o tym debatować? Może kiedyś uda się takie spotkanie dziennikarzy z różnych stron świata zorganizować i u nas, w Bejrucie. Dlaczego? Ponieważ wiemy, że zmiana jest możliwa. Ja sam to wiem na przykładzie mojego serca, które się odmieniło.

Przeszedłem drogę od walki zbrojnej przez etap wewnętrznego przełomu, do stwierdzenia, że miłość bliźniego jest lepszą drogą niż konflikty, wojny i podziały w imię politycznych i religijnych barier. A ponieważ ja byłem w stanie się zmienić, to jestem przekonany, że każdy człowiek jest w stanie to zrobić. Dlaczego? Bo myślę, że każdy jest lepszy ode mnie.

Czy jesteśmy naprawdę gotowi, gdziekolwiek na świecie, na dobre i braterskie spotkanie z innymi? I czy media mogą zbliżać ludzi?

Oczywiście, że media mogą zbliżać ludzi. My żyjemy, nie rozumiejąc innych. Sami wykreowaliśmy, ba! Pozwoliliśmy, by działały nasze instynkty, często dokarmiane strachem, zamiast nasze serca. I tu powinna pojawiać się chrześcijańska zasada miłowania bliźniego. Jeśli zawsze będziemy starali się dbać o dobro innych, tak samo jak dbamy o interesy nas samych, to zbliżymy się do prawdy o naszym człowieczeństwie. Ważne jest, aby postrzegać drugiego człowieka, jakim on jest w istocie, z jego punktu widzenia, a nie, jakim się nam wydaje lub wolelibyśmy, by taki po prostu był. Tajemnica zrozumienia innego polega na akceptowaniu go takim, jakim on jest, bez próby zmieniania.

Musimy wykonać ten pierwszy krok?

Przede wszystkim trzeba pozwolić temu drugiemu stać się podobnym do mnie lub do sposobu, w jaki ja widzę rzeczy i postrzegam świat.

Nie jest to łatwe, bo można w ten sposób narzucać swoje widzenie rzeczywistości.

Ale trzeba dać mu możliwość posiadania własnego wyobrażenia, a przez to i widzenia rzeczy, jakie jemu się podobają lub wydają się ważne. Tym procesem jest próba lepszego poznania go, aby dostrzec, w jaki sposób możemy osiągać tę wspólną płaszczyznę. By odnaleźć ten wspólny mianownik, musimy unikać zasiedzenia we własnych czterech kątach stereotypowego myślenia, próbując zagarnąć od innych jak najwięcej dla siebie. Mam nadzieję, że będziemy żyli w lepszym świecie.

Myślę też, nawiązując do poprzedniego pytania, że media odgrywają jedną z ważniejszych ról we współczesnym świecie. To właśnie media kreują opinię publiczną. A jak jest opinia publiczna kreowana współcześnie, doskonale wiemy. Oto media dziś wkładają do głów różne informacje, robiąc ludziom codzienne „pranie mózgów”. Jestem pewny, że dziennikarze, redakcje na całym świecie nie robią tego celowo. Czasami nawet nie zauważają, do czego to prowadzi. Mogą sprawić jednym newsem, wywiadem, notką prasową zarówno negatywne, jak i pozytywne „pranie mózgu”. I mam nadzieję, że będą próbowali zbudować tą właściwą, drugą opcję. Wierzę, że o tej drodze we współczesnym dziennikarstwie i roli mediów będziemy rozmawiać w Warszawie.

Wezwanie do walki i wojenna krwawa codzienność

Kiedy dla Pana zaczęła się wojna w Libanie?

Zawsze będę pamiętał tę datę. Moja wojna z muzułmanami rozpoczęła się 13 marca 1975 r. To był początek libańskiej wojny domowej. Do tego momentu, do tamtej chwili moi przyjaciele, nauczyciele i wszyscy wokół mnie definiowali muzułmanów jako „brudnych”, „biednych”, „zgnuśniałych” i „bardzo leniwych”. I pod ich wpływem zmieniała się moja percepcja.

Święcie wierzyliśmy, że Liban został przekazany przez Francuzów właśnie nam, chrześcijanom. Byliśmy przekonani, że jesteśmy prawowitymi mieszkańcami, podczas gdy muzułmanie byli agresorami i zdrajcami. Nie mogliśmy patrzeć również na Palestyńczyków, którzy uczynili Liban swoją kwaterą główną, zyskując poparcie większości muzułmańskich Libańczyków w ich walce z Izraelem.

Pojawił się strach?

Tak, ale był to proces. Najpierw zacząłem nie lubić muzułmanów i Palestyńczyków, potem ich nienawidziłem. W końcu bałem się ich i chciałem ich tylko unicestwić.

W oczach wielu libańskich chrześcijan był Pan bohaterskim weteranem wojny domowej.

Brałem udział w tej długiej wojnie domowej. Byłem odpowiedzialny za chrześcijańskie służby wywiadowcze. Byłem także jedną z głównych postaci tego spektaklu śmierci, który można zobaczyć w telewizyjnych wiadomościach i przeczytać w przekazach prasowych, związanego z jakąkolwiek wojną domową, dziejącą się gdziekolwiek na świecie. Każda z nich wygląda tak samo.

Co robił Pan podczas tej krwawej i długiej wojny?

Byłem odpowiedzialny za wiele śmierci, kiedy niszczyliśmy muzułmańskie kwatery i ich umocnienia. Bardzo łatwo przychodziło mi usprawiedliwianie moich decyzji i działań. Kiedy nasz ruch oporu rozwijał się, ja wzrastałem wraz z nim i ostatecznie stałem się drugim dowódcą jednostki libańskiego chrześcijańskiego wywiadu. Moim zadaniem było decydowanie o losie tych wszystkich, którzy byli zatrzymywani. Ja decydowałem, czy ktoś powinien być oszczędzony, wymieniony za naszych jeńców, czy zabity.

Co było potem? Wydawało się, że w roku 1985 wojna zakończy się, a w Libanie zapanuje pokój.

Do roku 1985 roku wojna doprowadziła nas donikąd. Potem było jeszcze gorzej. Zdecydowaliśmy się w końcu na negocjacje z naszymi wrogami. Podpisaliśmy umowę, która w zasadzie zakończyła wojnę. Jednak piętnaście dni później nastąpił nieoczekiwany zamach stanu w łonie chrześcijańskich ugrupowań. Nagle my, weterani walk, nie byliśmy już postrzegani jako chrześcijańscy bohaterowie, ale jako chrześcijańscy zdrajcy. Wkrótce porozumienie się rozpadło, wielu z nas zginęło, a ja uciekłem z rodzinnego domu z żoną i synem.

Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić…

Mogę użyć metafory, że w tamtych dniach ja i moja rodzina „zostaliśmy wrzuceni w bastion naszego wroga”. Przez następne sześć lat musieliśmy żyć blisko muzułmanów i Palestyńczyków, chronionych przez Syryjczyków. Trzeba przyznać, że Syryjczycy byli wtedy naszymi jedynymi sojusznikami. Nie było absolutnie nikogo, kto odnalazł się w tej sytuacji. Pewnego dnia moja żona powiedziała, że rozumie nienawiść, którą widzi w oczach Palestyńczyków, ponieważ wtedy doświadczyła uczucia, jak to jest być pogardzanym.

Co trzymało Wasz kraj razem do 1975 roku? Liban w latach 60. i 70. ubiegłego wieku często był nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu.

Ta Szwajcaria Bliskiego Wschodu, o której Pan mówi, miała tylko powierzchownie wiele podobieństw do europejskiej Szwajcarii. Ale wewnątrz, w sercach, obywatele Libanu nie mają w sobie tego poczucia państwowości i wspólnoty, jak Szwajcarzy, którzy – o ile mnie pamięć nie myli – przez ponad trzysta lat byli w stanie zbudować kraj z prawdziwymi jego obywatelami. A my mieszkaliśmy przed wojną obok siebie, ale nie tworzyliśmy wspólnoty, takiej gniazdowości.

Dla każdej z opcji Liban oznaczał zupełnie coś innego. Do tego trzeba jeszcze wspomnieć o rozlicznych problemach Arabów i Palestyńczyków, którzy przybyli do Libanu w tamtym czasie uzbrojeni po zęby i z hasłem walki z socjalną niesprawiedliwością. Nierówności społeczne i dyskryminowanie pewnych grup napędzało spiralę niezadowolenia. Do czasów wybuchu wojny domowej chrześcijanie mieli więcej przywilejów, więcej praw i byli po prostu bogatsi. To były największe powody wojennej eksplozji w moim kraju.

I jeszcze jedna analogia do Polski. Wasz kraj na przestrzeni wieków także doświadczał mieszania się krajów ościennych w wasze sprawy, z interwencjami zbrojnymi, czego przykładem były wasze zabory i wymazanie Polski z map świata. Państwa sąsiadujące z Libanem wciąż próbują manipulować naszymi wewnętrznymi podziałami.

Przebudzenie chrześcijańskiego wojownika

Kiedy nastąpił przełom i zdecydował się Pan przeprosić za to, co wydarzyło się podczas tej straszliwej wojny? Nie chcę tutaj szukać porównań i różnic między wojnami sprawiedliwymi a niesprawiedliwymi, bo uważa Pan, że „każda wojna niczego dobrego nie przynosi”. Jak doszło do wyznania win i pierwszych prób ekspiacji?

Pod koniec wojny, w 1988 roku, moja żona po raz pierwszy uczestniczyła w spotkaniu organizowanym przez ruch Inicjatywy Dla Zmian – Initiatives of Change Movement. W wywiadach zawsze o tym wspominam, że jako oficer wywiadu zapytałem ją, jakie mogą być prawdziwe intencje tych osób. Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, zaprosiła mnie na kolejne spotkanie ruchu. Zapytali mnie, czy jestem gotowy na zmianę siebie, zanim będę chciał zmieniać innych. Stanowczo odpowiedziałem, że starałem się być doskonały, choć wiedziałem o swoich wadach. Ale zacząłem intensywnie o tym myśleć. Z dnia na dzień, ze spotkania na spotkanie odkrywałem więcej rzeczy, które musiałem zmienić w sobie.

Podczas spotkań w mojej grupie spotkałem wielu muzułmanów, Palestyńczyków i komunistów. Ze zdziwieniem odkryłem, że większość zasłyszanych informacji o muzułmanach nie była prawdziwa. Z ich wypowiedzi i świadectw zrozumiałem, że oni także naprawdę martwili się o swój kraj i rodziny. Ich kraj to przecież także i mój kraj, pomyślałem. I nagle, podczas mityngów ruchu Inicjatywy Dla Zmian odkryłem, że ci muzułmanie, Palestyńczycy, komuniści i inni, mają imiona. Przestali być dla mnie anonimową masą. Po raz pierwszy czułem, że możemy ze sobą porozmawiać, wymienić poglądy i poznać siebie nawzajem. W trakcie tych rozmów przyznawałem się do tego, że nie zawsze miałem rację. Co było dla mnie odkrywcze, to fakt, że oni także podzielali moje spostrzeżenia i punkty widzenia na różne sprawy. I tak oto, krok za krokiem, bardzo mozolnie, rozmowa za rozmową, ich „Prawda” w połączeniu z moją „Prawdą” stworzyła „TĘ PRAWDĘ”. W taki sposób zacząłem się zmieniać. Krok za krokiem ta droga wciąż trwa. Jeszcze się nie skończyła.

Pana książka „La Verite meme si ma voix tremble” – „Mówić prawdę nawet, jeśli twój głos drży”, to bardzo osobisty list. Przeprasza w nim Pan swoje ofiary i ich rodziny i rozlicza się ze swojej przeszłości. To bardzo przejmująca spowiedź. Nie każdy jest w stanie to zrobić. W jednym z wywiadów z Panem znalazłem taki oto passus: „Stopniowo odkryłem, że nie jestem tak dobrym facetem, za jakiego się uważałem. Miałem tak wiele do zmiany na każdym poziomie”. Dlaczego lubimy się oszukiwać? Czego się boimy?

Po pierwsze obawiasz się samego siebie. Myślisz tylko o tym, w jaki sposób inni będą cię postrzegać, jeśli wszystko o sobie opowiesz szczerze, bez żadnych przemilczeń. Musisz spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie takim, jakim jesteś naprawdę, a nie – jak o sobie myślisz. Musisz otworzyć bardzo szeroko oczy.

Jeśli zobaczysz, że jesteś w jakikolwiek sposób niepociągający z powodu, na przykład, swojego zachowania, złych zasad, grzechów, a głównie jest tak z powodu twojego wielkiego ego, to musisz powiedzieć do tej osoby w lustrze, że dotąd tkwiła w błędzie. To oznacza, że musisz zaatakować swój najbardziej wrażliwy punkt – swoje ego. I to jest bez wątpienia najtrudniejsza część zadania. To jest ten magiczny punkt, gdzie wszystko się zaczyna.

Nie ma nic trudniejszego niż powiedzenie sobie prosto w twarz: „Jest mi przykro z twojego powodu, jest mi ciebie żal”. Później idź do innych i powiedz: „Proszę, przebacz mi”, nawet jeśli oni nie zaakceptują twojej skruchy i nie przebaczą ci. Wtedy nie może przeszkadzać podrażniona duma. Powinniśmy poprosić o przebaczenie bez względu na wszystko. Nawet jeśli nie od razu ktoś nam wybaczy, to nasz akt skruchy może pomóc osobie, do której przyszliśmy z pokorną prośbą o wybaczenie. Nasze zachowanie może być dla tej osoby iskrą zapalną, aby inaczej postrzegała świat. Być może twój gest sprawi, że ktoś przestanie nienawidzić.

Mówmy głośno o tym, że nienawiść zabija. Nienawiść niszczy przede wszystkim nienawidzących. Ten toksyczny kwas, który uderza nienawiścią, jest bardziej szkodliwy dla tego, kto nienawidzi, niż dla osoby, do której to uczucie kieruje.

Pana krucjata pokoju trwa.

I będzie trwała do końca moich dni. W liście do moich ofiar wybaczyłem także moim prześladowcom. Przebaczyłem wszystkim, którzy mnie zranili. To był dla mnie taki punkt zwrotny. Zaangażowałem się w budowę społeczeństwa obywatelskiego. Wielu z nas, zaangażowanych w działalność organizacji pozarządowych, zauważyło, że łączy nas potrzeba łączenia pokoleń. Łączenia w imię pokoju, poprzez wymianę doświadczeń.

W 2012 roku północnym Libanem zaczęły wstrząsać niepokoje, które groziły eskalacją na cały kraj. Dwie organizacje muzułmańskie zaczęły ze sobą walczyć. Zauważyliśmy, że sytuacja staje się niebezpieczna, a my nie chcieliśmy powrotu czasów wojny domowej. Zaczęliśmy wspólnie rozmawiać w ramach ruchu Inicjatywy Dla Zmian – Initiatives of Change movement.

Spostrzegliśmy, że pięć spośród ośmiu osób, które były w zarządzie tej komórki organizacji, miały korzenie w skrajnych i maksymalnie wrogich sobie stronnictwach, walczących ze sobą po roku 1975. Wtedy pojawił się pomysł: dlaczego nie połączyć w ramach ruchu, w nurcie pokojowych zmian i rozmów, „nowych” walczących ze „starymi” weteranami, których reprezentuję?

Jak została przyjęta ta inicjatywa?

Społeczeństwo bardzo dobrze przyjęło nasz pomysł. Ludzie w Libanie zaczęli mówić: „To bardzo dobry przykład”. Odczuliśmy wielką potrzebę pokazania Libańczykom, że możemy się nawzajem słuchać, tak starzy weterani, jak i nowi wojownicy, opozycjoniści i sympatycy rządu, wszyscy, którzy są w stanie pracować razem. To był fundament pod utworzenie nowej organizacji obywatelskiej – Old Fighters for Peace. Dzisiaj w strukturach organizacji działa aktywnie czterdziestu pięciu byłych weteranów wojennych, pochodzących z różnych ugrupowań politycznych i ich odłamów, wyznających inne religie, pochodzących z różnych warstw społecznych. Łączy nas jedno – skupiamy się na stworzeniu wspólnej platformy działania przeciwko przemocy w Libanie i na całym świecie. Old Fighters for Peace starają się wpływać na weteranów wojny, polityków, zwykłych obywateli i media.

Misja „Bliżej Boga”, czyli kochać bliźniego swego jak siebie samego

Uważa Pan, że więzi z rodziną, klanem i wyznaniem są silniejsze niż identyfikacja z narodem. Czy wobec tego wierzy Pan jeszcze w takie pojęcia, jak ‘naród’ i ‘kraj’?

Może Pana zaskoczę, ale muszę powiedzieć, że jestem już ponad takim schematem myślenia o świecie i życiu. Zgadzam się, że obywatelom każdego kraju powinno zależeć na tym, aby zgodnie i sprawiedliwie żyć w ramach konkretnego państwa. Ale najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest życie w harmonii i na równi z innymi istotami ludzkimi na całym świecie.

Misja, aby kochać wszystkich bliźnich jak siebie samego?

Dokładnie tak! Wierzę, że my wszyscy jesteśmy ludźmi, dziećmi bożymi. Jestem przekonany, że gdy wreszcie spotkam się z Bogiem, to On na pewno nie będzie mnie pytał, czy byłem Libańczykiem, Arabem, czy Francuzem. Nie zapyta mnie także o partyjną przynależność i moje zapatrywania. Po śmierci dobry Bóg zapyta mnie: „Assaad, czy byłeś dobrym człowiekiem dla innych ludzi?”. On przyszedł na ziemię w imię miłości do każdego człowieka. Kiedy odkryłem w sobie miłość do drugiego człowieka, zacząłem ewoluować od bycia chrześcijaninem i Libańczykiem do poczucia, że jestem obywatelem tego świata. Teraz wiem, że jestem w stanie kochać każdą istotę ludzką na całym bożym świecie.

To wielka ewolucja ku zrozumieniu Chrystusa. Mając dwadzieścia lat, postanowił Pan bronić swojej chrześcijańskiej społeczności przed muzułmanami. Teraz jest Pan wojownikiem pokoju. Przyświecają Panu takie oto słowa: „Mogę przejść piekło, jeśli historia mojego życia odmieni poglądy i widzenie świata choćby jednej osoby i odsunie ją od fali przemocy!” Mądre i ważne słowa.

Czy mądre i ważne, tego nie wiem. Na końcu mojego życia, od czasu mojego przełomu i wewnętrznej zmiany, codziennie staram się pokazywać, że możemy zmieniać rzeczy w nas, wokół nas, w społeczeństwie, w którym żyjemy i na całym świecie. Nawołuję do pokoju, do dobrych zmian, do dialogu. Gdy moje życie się skończy, byłbym szczęśliwy, gdybym miał świadomość, że mogłem zmienić chociaż jedną ludzką duszę.

Jeśli zmienisz jedną duszę, zmienisz znacznie więcej istnień. Przede wszystkim tych, którzy są też w kontakcie z tą osobą. Tutaj absolutnie nie chodzi o prawienie kazań, ale o pokazywanie na własnym przykładzie właściwego modelu do naśladowania. Tak, odmienić serce i duszę choć jednego człowieka jest warte tego, aby poświęcić całe życie.

Czym jest dla Pana teraz Ewangelia Jezusa i chrześcijaństwo? Stanem umysłu czy stanem serca?

Odpowiem tylko jednym słowem – miłością. I nie jest to miłość, która jest czyimś wyobrażeniem. Ta miłość nie ma twarzy moich najbliższych, rodziny i przyjaciół. To miłość, która każe wszystkich bezwarunkowo kochać! To jest jedyny przekaz, który przychodzi mi na myśl, jeśli jestem pytany o Ewangelię, bo o tym najważniejszym przykazaniu powiedział nam Jezus. On nigdzie nie powiedział: „Zbuduj chrześcijańskie szkoły, utwórz chrześcijańskie kraje i posiadaj chrześcijańskie armie”. On nigdy tak nie powiedział. Jezus użył tylko jednego zdania: „Kochaj innych tak, jakbyś chciał, aby inni kochali ciebie”. „Inni” to nie tylko chrześcijanie, ale wszystkie istoty ludzkie, które On przykazał kochać. Niestety dzisiaj o przykazaniu miłości bliźniego zapominamy.

Grupa New Order I Iggy Pop śpiewają: „The secret of happiness is unconditional love” – “Sekretem szczęścia jest bezwarunkowa miłość”.

Tak, ale dopowiem, że… sekretem szczęścia innych. I dla innych. Jeśli żyjesz tą miłością, jesteś pełny nadziei, ufny. Świat staje się przez to piękniejszy, pogodniejszy. Widzisz wszędzie piękno. Zanim się zmieniłem, postrzegałem świat jako bardzo ciemne miejsce. Od kiedy się zmieniłem, bardzo wierzę w ten świat. Jestem teraz ufny. Nie ma dla mnie zamkniętego horyzontu ani rzeczy niemożliwych, ponieważ miłość jest w stanie czynić cuda. Prawdziwe cuda.

Co chciałby Pan przekazać Polakom, szczególnie dziennikarzom i ludziom mediów w Polsce?

Nie śmiem im nic powiedzieć, ponieważ jestem Libańczykiem, który przybył do Polski na chwilę. Ale chciałbym podzielić się jednym przemyśleniem: że młodzi ludzie, którzy zaczynają pracę w mediach, mogą zmienić świat na lepsze. To są słowa, którymi będę się dzielił podczas konferencji „Media jako służba publiczna”. A do wszystkich dziennikarzy mam takie oto przesłanie: „Płyńcie pod prąd głównego nurtu, ponieważ mainstream nie jest dobrym kierunkiem. Tylko płynąc pod prąd będziecie w stanie zmieniać świat!”.

Dziękuję za niezwykłą i pouczającą rozmowę.

Dziękuję bardzo za wysłuchanie mojej opowieści. Moc najlepszych życzeń dla Czytelników „Kuriera WNET” i Słuchaczy z Libanu.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Assaadem Emilem Chaftarim, pt. „Jestem gotowy przejść piekło”, znajduje się na s. 10–11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Assaadem Emilem Chaftarim, pt. „Jestem gotowy przejść piekło” na s. 10–11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl