Prof. Chwedoruk: PiS-owi grozi trwała utrata części elektoratu. Widać mobilizację najmłodszej generacji wyborców

Prof. Rafał Chwedoruk o kryzysie poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości w związku z pandemią oraz falami protestów, elektoracie tej partii, mobilizacji wyborców, rozdrobnieniu opozycji i nowych partiach

Kłopoty są w polityce pernamentne, nawet częstsze niż sukcesy.

Prof. Rafał Chwedoruk wskazuje, że kryzysu w czasie poprzedniej kadencji były krótkotrwałe i głównie wizerunkowe. Obecnie zaś Zjednoczonej Prawicy grozi stała utrata części wyborców. Na dodatek wewnątrz koalicji, a nawet samego Prawa i Sprawiedliwości ujawnił się konflikt.

Politolog wyjaśnia, że elektorat PiS-u składał się dotąd z dwóch grup: przekonanych wyborców konserwatywnych i popierających doraźnie tę partię wyborców mniej zainteresowanych polityką. Ta ostatnia grupa może w obliczu problemów uciec w absencję wyborczą.

Udało się Prawu i Sprawiedliwości przez ostatnie kilkanaście lat coś, co w 2007 i 2011 r. przyczyniało się do porażek wyborczych tej partii, mianowicie zapobieżenie mobilizowaniu najmłodszej generacji wyborców.

Wśród młodych PiS-owi udało się wywalczyć własną grupę wyborców. Obecnie jednak w kontekście sporu o aborcję taka mobilizacja się unaoczniła. Pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje, iż najbliższe w kalendarzu wyborczym będą wybory samorządowe.

Wybory samorządowe z reguły weryfikują nowe ugrupowania polityczne, które nie zdążyły się zakorzenić lokalnie.

Zauważa, że dla PiS-u im bardziej będzie rozdrobniona opozycja, tym lepiej. Zastanawia się, czy gdyby nie Szymon Hołownia, to czy w sondażach PiS nie przestał być liderem. Trudno sobie jednak wyobrazić zjednoczenia opozycji pod egidą Donalda Tuska. Wokół tego polityka PiS-owi będzie łatwo skupić krytykę.

Sprawowania władzy Zjednoczonej Prawicy nie będzie ułatwiać zmiana w Waszyngtonie, gdzie prezydentem zostanie, jak wszystko wskazuje, Demokrata.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

 

Kalejdoskop powyborczy: Co to jest polityka? To, co moje, jest najmojsze! Kto o tym nie pamięta, najczęściej przegrywa

Jaki jest stan Polski po wyborach? Grozi nam „kaszana”. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie.

Ryszard Surmacz

  • Demokracja
    Demokracja w czasie pokoju jest wartością, w czasie przejściowym – obciążeniem, a podczas wojny klęską.
  • Co to jest polityka (bez osłonek)?
    Najkrócej mówiąc: to, co moje, jest najmojsze! Kto o tej regule zapomina, najczęściej przegrywa.
  • Słabe państwo
    Państwo, w którym demokracja przeradza się w anarchię; administracja płaci za złą pracę, społeczeństwo nie rozumie, że bylejakość i miałkość wykluczają je z wszelkiej gry o przyszłość, a wszyscy udają, że o coś im chodzi. Słabe państwo to takie, w którym obywatele rozkradają własne mienie, nie wiedząc, że nie są w stanie obronić tego, co wcześniej nakradli.
  • Silne państwo
    Państwo, którego obywatele rozumują kategoriami dobra wspólnego, w którym demokracja ma jasno określone reguły, a na ich straży stoi organ wykonawczy. To takie państwo, w którym świadomość obywateli cechuje wrażliwość 1000 lat dziejów, a wykonywana przez nich praca buduje nie tylko własną wspólnotę i dobrobyt, ale także majątek trwały, który wszyscy są w stanie obronić własnymi rękami.
  • Polska po wyborach
    Używając języka młodzieżowego – grozi nam „kaszana”. Znaleźliśmy się bowiem w okresie, w którym stan przejściowy związany z losem UE i cywilizacji chrześcijańskiej nałożył się na stan przejściowy na polskiej scenie politycznej. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie. Żal, że 30 lat po 1989 r. wciąż niedojrzała scena polityczna ma szansę się kompletnie rozpaść i pozostawić Polskę w stanie masy upadłościowej. Chyba że skonsoliduje się i poważnie zacznie budować państwo i własną przyszłość.
  • Co powinien zrobić Jarosław Kaczyński?
    Polityka socjalna nie sprawdziła się, dlatego też, nie rezygnując z niej, w najbliższej kadencji powinien bardzo mocno położyć nacisk na zbudowanie polskiego narodu. Tylko taka opcja daje możliwość wygranej w następnych wyborach. Drugim warunkiem jest weryfikacja we własnych szeregach regionalnych – podczas kampanii ci ludzie byli zupełnie niewidoczni. (…)

Cały „Kalejdoskop polityczny” Ryszarda Surmacza znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

„Kalejdoskop polityczny” Ryszarda Surmacza na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komu, komu złoty róg? Reminiscencje powyborcze, czyli o wszystkim po trochu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 65/2019

Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich.

Klaudia J. a sprawa polska, czyli o wszystkim po trochu

Piotr Sutowicz

Okres kampanii wyborczej na szczęście minął. Jednak zgodnie z pewnymi zasadami demokracji parlamentarnej, walka o głosy wyborców wróci, niestety wraz ze wszystkimi swymi patologiami, wskazującymi na coraz większy kryzys w obranym przez zachodni świat, mającym ambicje uniwersalistyczne sposobie wyłaniania elit politycznych.

Po pierwsze demokracja

Czy wybór, jakiego społeczeństwo w imieniu narodu dokonuje za pomocą kartki wyborczej, jest rzeczywistym wskazaniem większego dobra spośród całego szeregu propozycji złożonych mu w czasie kampanii? Wszak takie pytanie powinno być decydującym w tym okresie i ono winno determinować postępowanie wyborców. Śmiem twierdzić, że taka kwestia interesowała stosunkowo niewielką liczbę głosujących.

Paradygmat „PiS” i „anty-PiS” był wyznacznikiem postępowania w znacznie większym niż cokolwiek innego stopniu.

Żebyśmy jednak nie mieli zbyt dużych kompleksów, trzeba jasno stwierdzić, że podobne cechy mają akty wyborcze w całym świecie Zachodu, tu, gdzie decyduje głosowanie na partie polityczne podzielone według klasycznego schematu prawica – lewica. Można powiedzieć, że Polska dogoniła w tym względzie najwyżej rozwinięte kraje, chociaż akurat lepiej by było, by tego nie robiła.

W moim odczuciu dyskurs polityczny, jaki toczy się w świecie euroatlantyckim, jest jałowy i donikąd nie prowadzi. Paradygmaty, wokół jakich toczy się dyskusja, bywają najczęściej subiektywne i wynikają z umowy mediów lub innych znaczących ośrodków wpływu, które decydują, jakie problemy są ważne, a jakie nie. Stąd grupy polityczne muszą mieć zdanie na temat ochrony klimatu, w tym szczególnie efektu cieplarnianego, przy czym musi ono być w miarę zbliżone do tego prezentowanego przez główne ośrodki kształtowania opinii publicznej. Z drugiej strony – co najmniej niejasno trzeba wypowiadać się w tak ważnych sprawach jak choćby prawo do życia osób, które jeszcze na świat nie przyszły. Niebagatelną rolę odgrywają w tym swoistym zderzeniu cywilizacji tzw. harcownicy – pozornie słabo kontrolowani przez główne ośrodki publicyści-performerzy, niby-politycy z bocznych nurtów i wszyscy ci, którzy się na taką rolę zgodzą, często dla swoich prywatnych celów; najczęściej dlatego, że chcą być popularni za wszelką cenę. Ta ostatnia przypadłość nie jest charakterystyczna tylko dla naszych czasów, ale zawsze, kiedy się pojawia w większej populacji, oznacza kłopoty cywilizacyjne. W ten sposób dochodzimy również do nieoczywistego tytułu niniejszego tekstu.

Pani Klaudia

Osoba, o której piszę (celowo pomijam nazwisko), wypełniła sobą znaczną część kampanii wyborczej, dlatego mogę sobie pozwolić na zapytanie: jaki wpływ jej aktywność wywiera na tzw. sprawę polską, czyli na dyskurs o naszym dobru wspólnym? Biorąc pod uwagę treści jej wystąpień, można by powiedzieć, że żadną, a jednak…

Wystąpienia pani J. nie wnoszą niczego do merytorycznej debaty, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że nie ona jedna nie ma nic w tym względzie do powiedzenia, a mówi.

Być może różni ją niespotykany gdzie indziej poziom „obciachu”, czegoś nienazwanego. Rodzaj emocji, którą kieruje (czy też kierowała) w stronę odbiorcy, jest zjawiskiem stosunkowo nowym i ciekawym w życiu publicznym. Nie wiem, czy dzięki temu, czy też z powodu tego przebiła się ze swym przekazem na szerokie wody dyskusji medialnej i stała się przedmiotem narodowej debaty wszystkich mediów, co uczyniło ją popularną i rozpoznawalną. Ponieważ mówił o niej dużo zarówno obóz władzy, jak i opozycji, stała się bardzo popularna. Czy została posłem? Jeszcze nie wiem, tekst bowiem piszę w dzień ciszy wyborczej, który przyjmuję z ulgą i przeznaczam częściowo na niniejszy eseik. Na pewno pani Klaudia odniosła ogromny sukces, i tyle.

Kim rzeczona osoba jest? Z tego, co wyłowiłem, jest aktorką pozostającą na swoim utrzymaniu, chociaż dla mnie nie jest pewne, czy nie zarabia na tej swoistej aktywności społecznej. Nie oglądam telewizji, nie posiadam bowiem stosownego odbiornika, więc nie wiem, gdzie występuje. Jakieś fragmenty jej, że się tak wyrażę, twórczości aktorskiej pojawiają się na różnych forach celem obśmiania, nic mi one jednak nie mówią. Sposób, w jaki prezentuje ona swe przekonania – trudno tu bowiem mówić o poglądach – wskazuje na dwie możliwości.

Albo sama wykreowała swą postawę na czyjeś zlecenie, albo została wykorzystana przez czynniki zewnętrzne i szybko zostanie przez nie porzucona jak zużyta motyka po skończonej robocie.

Jaka jest prawda, nie wiem. Być może mamy do czynienia z hybrydą, czyli kimś mającym jakieś problemy z osobowością, którą bezwzględni gracze wykorzystali – nie ją pierwszą i nie ostatnią. Nasza najnowsza historia polityczna pełna jest takich przypadków. Wszyscy chyba pamiętamy karierę medialną pana z Białegostoku, który w ramach swej kampanii ogłaszał światu, że za jego rządów nie będzie „biurokractwa” ani… „niczego nie będzie”.

Ktoś powie: „sorry, taki mamy klimat”, jest w nim miejsce i na takie exempla, ale to nieprawda. W wypadku Białostockiem ludzie się trochę pośmiali, trochę pokiwali głowami z politowaniem, niektórzy rzeczywiście „dla jaj” oddali głos gdzieś tam w wyborach samorządowych, co na pewno było też aktem rozpaczy i jednym objawów kryzysu demokracji. Tu jednak mamy do czynienia z czymś szerszym – wyznaczaniem nowej linii frontu. W wypowiedziach pani Klaudii brak jest jakichkolwiek prób dyplomacji. Nie próbuje ona dobierać wyszukanych słów ani eleganckich gestów.

Zaprezentowana przez nią chyba gumowa kaczka, którą nakłuwa ona na oczach widzów za kolejne wypowiadane głośno „przewiny”, nie jest śmieszna i nie jestem pewien, czy dla kogokolwiek ma taką być. Ten swoisty rytuał wudu jest naprawdę przerażający, wpisuje się bowiem w narrację, z której ma się wyłonić przemoc realna.

Dla mnie bardzo znamienny był fakt, że osoba ta, której dokonania były wszystkim znane, została wciągnięta na listę wyborczą dużego komitetu. Wskazuje to bowiem na cel polityczny, którym nie ma być realizacja takiego czy innego planu, lecz odczłowieczenie przeciwnika, a co dalej? Możliwości się okażą.

Przechył dyskusji

W ogóle przypadek owej biednej gumowej kaczki wyprodukowanej przez jakąś fabrykę w celu zabawy w wannie, najpewniej z myślą o dzieciach, jest ciekawy z jeszcze jednego powodu. Podobny rytuał, który odbył się kilka lat temu we Wrocławiu, polegający na spaleniu kukły, która czynnikom decyzyjnym kojarzyła się z „Żydem”, skończył się procesem i, zdaje się, skazaniem osób, które za owym aktem stały. W wypadku pani J., która wcale nie kryła się z tym, czego symbolem jest ów kawałek gumy, nic takiego nie nastąpiło. Tu i ówdzie coś tam pogadano po to, by establishment doszedł do wniosku, że to jednak jest niewinna zabawa. Przypadków dużo gorszych mamy więcej.

Ruch LGBT w swych prowokacyjnych występach często obraża mojego Boga i uczucia religijne. Oficjalne reakcje w tej kwestii najczęściej kończą się na miałkim gadaniu.

Sprawa udawanego „zabijania” arcybiskupa Jędraszewskiego w mediach nie istnieje. Nie wiem, czy toczy się w sądzie, ale warto przypomnieć tę odbywającą się w Poznaniu kilka miesięcy temu „zabawę” środowisk LGBT, z którego to wypadku wprost wynika wniosek, iż jednym wolno, a innym nie.

Kwestie polityczne i światopoglądowe często się przeplatają i obydwie nie są na swoich miejscach. Przed wyborami ksiądz arcybiskup Stanisław Gądecki wydał list, w którym wzywał katolików i wszystkich, którzy chcieliby jego głosu wysłuchać, do aktywnego wzięcia udziału w wyborach. Pomijając fakt, czy katolik miał tam po co pójść. Na kartach dokumentu hierarcha nakreślił pewne ramy światopoglądowe, którymi katolicy powinni się kierować przy urnach. Oczywiście jak zwykle taki głos znalazł się z jednej strony pod ostrzałem tych, którzy uważali, że Kościół do polityki mieszać się nie powinien, z drugiej zaś tych, którzy chcieliby wykorzystać go do swoich celów dowodząc, że to oni spełniają owe wyznaczone kryteria. Ja należałem do tych specyficznych odbiorców, którzy ze smutkiem skonstatowali, nie tylko zresztą na podstawie listu, że nie ma idealnej listy katolickiej i jedyne, co może zrobić katolik, to iść na jakieś kompromisy, a czy tego zechce, musi to być jego osobistym wyborem.

Warto wszakże zająć się tymi, którzy mówią o owym nieuprawnieniu Kościoła do zajmowania się polityką.

Z tego, co widać gołym okiem – w końcu wszyscy tego konia widzimy i wiemy, jak wygląda – płynie jasny wniosek, że w owej gmatwaninie osądów i opinii, które roszczą sobie prawo do prawdziwości bądź choćby chcą mieć prawo bycia wysłuchanymi, od jakiegoś czasu zabrania się Kościołowi mówić własnym głosem i stawiać własne postulaty społeczne.

Zdaje się, że rzeczywiście dążeniem współczesnej zachodniej cywilizacji jest zepchnięcie Kościoła jedynie do sfery domowej. Katolik w społeczeństwie winien się zachowywać, jakby katolikiem nie był. Taki jest, zdaje się, ostateczny cel tych zamierzeń i temu ma służyć owa walka światopoglądowa, do której używa się wszystkich dostępnych środków możliwych w życiu publicznym: od zarzutów pedofilii po twierdzenia, że nauka Kościoła ogranicza prawa ludzkie, w tym to do aborcji, co staje się kluczowym kryterium prawa do udziału w życiu publicznym. Stąd owa ostrożność części polityków, którzy nie chcieliby swym mimo wszystko katolickim przekonaniom uchybić. Jest na taką postawę stare przysłowie: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

Odpowiedź

Czy ci, którym lewicowa czy raczej lewacka narracja jest obca, dają jej jakiś odpór? Otóż najgorsze jest to, że słaby. Kiedyś katolicka nauka społeczna próbowała być na czasie i Kościół zajmował stanowisko w konkretnych sprawach i dawał konkretne odpowiedzi. Warto w tym względzie przytaczać wciąż na nowo encykliki społeczne i listy papieskie w poszczególnych ważnych kwestiach, które bywały źródłem inspiracji i aktualizacji tego, co trzeba w przestrzeni społecznej czynić. Były katolickie postulaty ustrojowe, które stawały w kontrze do tego, co się działo w dwudziestowiecznym świecie. Wreszcie – potępiano to czy owo, czasem w sposób nieco zakamuflowany ze względów politycznych, ale ci, którzy chcieli, wiedzieli, o co chodzi. Dziś, zdaje się, głos ten stopniowo zamiera. Owszem, katoliccy publicyści głos zabierają – jednak nie aby kłócić się na temat istoty odczytywania Ewangelii we współczesnych realiach, ale często, kogo poprzeć politycznie, jak być bardziej na czasie i nie wzbudzać kontrowersji w głównym nurcie. Zwykłym wiernym często nie pozostaje nic innego jak modlitwa za ojczyznę, co też niektórzy godnie uskuteczniają i dobrze, że aż tyle.

Społeczny aktywizm katolików jest jednak trudny, szczególnie w sytuacji aż tak wyraźnego starcia. Ze strony hierarchów często słyszą o szacunku do człowieka, ale co zrobić z nawałem obcej ideologii – już niekoniecznie.

Jako mały przykład przytoczę, iż w kwestii rzeczonej kukły rzekomego „Żyda” i jej spalenia słyszałem ze strony duchownych sformułowania, iż rzecz jest niedopuszczalna, natomiast w kwestii zachowania pani J. – jakoś nie. Chciałbym wierzyć, iż odbyło się to w imię nierobienia jej reklamy, a nie z tchórzostwa.

Poza oficjalnym głosem Kościoła trwa oczywiście debata publicystów i polityków. Nie wiadomo, na ile szczera, ale postulaty katolickie były obecne w hasłach różnych list wyborczych, najbardziej chyba w wypowiedziach kandydatów Konfederacji, która wszakże nie zdobyła sobie masowego uznania ani elektoratu, ani hierarchów, a i w publicystyce katolickiej podchodzono do niej z dystansem. Być może dlatego, że w jej wnętrzu obecne były różne głosy, uważane niekiedy za co najmniej dziwne; a może dlatego, że Kościół boi się populizmu – zjawiska, co do istoty którego nie wiadomo, czym jest, ale ważne, by go nie popierać. Wydaje się, że odpychanie go od siebie i udowadnianie, że nie ma się z nim nic wspólnego nie jest dobre i to z kilku powodów.

Populiści

Tak naprawdę nie tworzą oni żadnej myśli politycznej. Właściwie nie wiadomo, czym bądź kim są, trudno ich zdefiniować w jednolity sposób. Łączy ich to, że protestują. Czasami przeciwko lewicy, a czasami prawicy. Ogólnie przeciw zabetonowanej scenie politycznej. W świecie zachodnim sytuacja partii politycznych była jasna: władza zmieniała się w określonych cyklach, ludzie mieli dość złudną świadomość, że dokonują wyboru, a partie miały, co chciały, czyli poczucie władzy. Żadna sytuacja nie trwa jednak do końca świata. W pewnym momencie państwa socjalne, oparte na coraz bardziej zgniłych kompromisach ekonomiczno-światopoglądowych, zaczęły gonić w przysłowiową piętkę. Demografia i kryzys mentalny, idące niestety w parze, doprowadziły do zakrętu, który z jednej strony zaowocował lewackim radykalizmem, z drugiej czymś, co określono populizmem, czyli ruchem niezgody na to, co jest.

Cztery lata temu Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, bo kojarzono je ze zmianami. Katolicy chcieli realizacji ich postulatów światopoglądowych, młodzież pracy, ludzie dojrzali – emerytur, państwo potrzebowało dzieci, by starzejące się społeczeństwo nie musiało sięgać po rzesze uchodźców, którzy zmienią oblicze kulturowe miast, a z czasem kraju.

Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich, których, zdaje się, nic nie jest w stanie zatrzymać. Partia rządząca coś deklaruje, ale niewiele robi i w nowej kadencji realizować chyba nie zamierza. Wchodzi w spory z dotychczasowym establishmentem, ale tu, gdzie ten ewidentnie wchodzi jej w drogę. Wiem, że wszelkie analogie są dość ryzykowne, ale w wielu miejscach rzeczywistość polityczna przypomina czasy przedwojennej sanacji, co do której mam duży dystans. Podobnie jest na całym świecie. Populiści bywają różni: w Niemczech są ksenofobiczni, we Francji – na przemian narodowi i lewaccy, a we Włoszech bywają separatystami bądź sympatyzują z dziedzictwem faszyzmu. Wszystko to pokazuje jednak jasno, że obecny system wyłaniania władzy jest do wymiany nie w sensie tych, którzy rządzą, lecz w zakresie mechanizmów, które się proponuje.

Populizm opozycyjny

Kto jest populistą, decydują tzw. swoi, czyli elity, które same się za elity uznały.

Jest to swoiste masło maślane, ale inaczej rzeczy się nazwać chyba nie da. To dlatego pani J. i inni mają prawo do swoistej ekspresji i tylko od czasu do czasu słyszy się coś, co ma nieco dyscyplinować ją i jej podobnych. Być może takie niezdecydowane enuncjacje wynikają m.in. stąd, że część działaczy politycznych, szczególnie tych, którzy dojrzewali jeszcze w minionym systemie, nie chce mieć nic wspólnego z takimi obskuranckimi ekscesami. Na pewno w tym duchu należy patrzeć na skandaliczną wypowiedź Lecha Wałęsy odnoszącą się do działalności śp. Kornela Morawieckiego. W Polsce powszechnie uznaje się zasadę, że w niedługim czasie po czyjejś śmierci nie szarga się pamięci tej osoby. Ocenę, może głębszą, historyczną pozostawia się „na potem”. Niemniej z komentarzy pod oficjalnymi tekstami na stronach internetowych, zamieszczonych przez osoby – nieważne, czy przez kogoś opłacane, czy nie – jasno wynika, iż w młodszym pokoleniu, tudzież być może wśród osób starszych pozbawionych zasad przyzwoitości, na takie ograniczenie miejsca nie ma.

Jest to przykład na to, że jeśli nasz świat stworzył jakieś zasady i świętości, choćby świeckie, to na naszych oczach są one burzone. Oprócz naszego noblisty udział w tym biorą inni, w tym także pani Klaudia, która pozwala sobie, przy zachwycie swoich miłośników, na daleko idące „brunatne” analogie w stosunku do swoich przeciwników politycznych. Nic też nie przeszkadza jej w jakichś dziwnych prezentacjach „bobu, hummusu i czegoś tam”, co ma obśmiewać wartości narodowe i religijne oraz dorobek cywilizacyjny tych, którzy tworzyli naród na długo przed nami.

Ten nowy, dziwaczny populizm, odwołujący się wprost do populacji, która odrzuca przeszłość i wartości, które w historii wypracowano, zdaje się być jednym z największych zagrożeń współczesności.

Kampania wyborcza uwypukla rzeczywiste cele i postulaty nawet nie ludzi, a całych zrzeszeń i nad tym warto się zastanowić w kontekście tego, co przyniesie przyszłość. Pewnie nie wolno nam w tym procesie pozostać jedynie obserwatorami. Chyba, że nie da się już nic zrobić, w co wszakże mimo wszystko wątpię.

Postscriptum

Dziś już wiemy, że pani Klaudia zasiądzie w sejmie i będzie w nim reprezentować naród, tak jak pozostałych 459 posłów. Do tego, co napisałem, niczego nie dodaję ani nie ujmuję; resztę zobaczymy w swoim czasie.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klaudia J. a sprawa polska” można przeczytać na s. 13 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klaudia J. a sprawa polska” na s. 13 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długotrwały konflikt polityczny w Polsce przypomina sytuację z XVIII wieku, kiedy Polacy zniszczyli kraj własnymi rękami

Żaden rząd nie jest w stanie zapewnić Polsce rozwoju i bezpieczeństwa, jeśli ponad 11 mln jej obywateli nie interesuje się jej losami, a ponad 10 mln popiera każdą inicjatywę godzącą w dobro Polski.

Celina Martini

Stan permanentnego konfliktu politycznego, w którym od lat tkwią obywatele Rzeczpospolitej Polskiej, a który wyraźnie wykazuje tendencję do pogłębiania się, często nazywany jest „wojną polsko-polską”. Zjawisko to niepokojąco przypomina stan Polski w XVIII wieku, kiedy dzięki perfidnej polityce Rosji Polacy niszczyli swój kraj własnymi rękami. Realizowana przez ambasadora Repnina taktyka polegała na wspieraniu dwóch zbliżonych pod względem siły wrogich obozów: Czartoryskich i Potockich, które walcząc ze sobą, zrywały Sejmy i uniemożliwiały funkcjonowanie państwa. Ostatnie wybory dały mi więc asumpt do refleksji nad naturą podziału w dzisiejszej Polsce. (…)

W Rzeczpospolitej nie było nigdy etnonacjonalizmu: ideę polskości mógł przyjąć za swoją każdy – niezależnie od narodowości i religii – kto akceptował wspólne kody kulturowe.

(…) Polakiem zostawał ten, kto znał i cenił polską tradycję i historię, szanował religię katolicką jako fundament polskiej kultury, był dumny z przynależności do narodu polskiego, przyczyniał się do jego rozwoju i był skłonny do najwyższych poświęceń dla niepodległej Ojczyzny.

Jeśli przyjrzeć się ideom prezentowanym przez wszystkie – z wyjątkiem Konfederacji – partie „antypisu”, to widać, że są diametralnie odmienne od prezentowanych powyżej. Ich demokratycznie wybrani przedstawiciele w radach miejskich nie akceptują polskich bohaterów walki z komunizmem, gdyż bliższe są im postacie z komunistycznych, a więc antypolskich w istocie kręgów. Nagradzani i promowani twórcy lubują się w „odbrązawianiu” polskiej historii, przedstawianiu Polaków jako antysemitów, kolonizatorów (epitet najnowszej noblistki), łajdaków, nieudaczników. Lansuje się wstyd z bycia Polakiem. Obrona ojczyzny jest wykpiwana. („Nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi” – śpiewa gwiazda chełpiąca się tym, że w jej domu nie przestrzegano Bożych przykazań). Kościół katolicki, odsądzany od czci i wiary, przestaje być w ich propagandzie ostoją dobroczynności, ładu moralnego, patriotyzmu, lecz przedstawiany jest jako środowisko dewiantów. (…)

Nie ma już w tym środowisku pojęcia zdrady narodowej czy jurgieltników. Są za to obrońcy demokracji na forum europejskim i stypendyści Niemców czy Sorosa. („Polska jest własnością całej Europy i to Europa powinna decydować o sprawach polskich, a nie rząd” – Julia Pitera).

Osobny rozdział stanowi obrona zdegenerowanego stanu wymiaru sprawiedliwości, gdzie mentalność mafijna połączyła elity prawnicze wyznające „praworządność” zamiast sprawiedliwości, co między innymi umożliwiło – dzięki kalekiemu prawu – promowanie na wysokie stanowiska osób dalekich od uczciwości.

Z faktu, że powyższy zestaw poglądów znalazł akceptację około dziewięciu milionów wyborców „antypisu”, należy wyciągnąć wnioski. Czy można tę grupę obywateli nazwać Polakami w dotychczasowym, tradycyjnym znaczeniu? Czy porzucenie podstawowych idei, takich jak niepodległość, wiara, tradycja – pozwala jeszcze mówić o Polakach? Czy można zatem mówić o wojnie polsko-polskiej?

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Ilu Polaków w Polakach” można przeczytać na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Celiny Martini pt. „Ilu Polaków w Polakach” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pisowska szarańcza, wbrew nadziejom PO, rozpełzła się po całej Polsce / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Niestety tryumf liberałów i lewicy laickiej nad kryjącymi się po kruchtach katofaszystami w Poznaniu jest bezapelacyjny, mimo że katolicyzm jest ważną częścią naszej tożsamości narodowej.

Twierdza Jasnogród

Jan Martini

Wbrew nadziejom Grzegorza Schetyny połączone siły „Europejczyków” i „Euroazjatów” nie zdołały strząsnąć „pisowskiej szarańczy”. Przeciwnie, „szarańcza” się rozpełzła po całej Polsce, kolonizując także jej zachodnią i północną część. Pozostały jedynie jasne wyspy ze wszystkich stron otoczone „jesienią średniowiecza” (R. Biedroń) czy tłumem żądnych zemsty „potomków fornali” (J. Stuhr).

Wśród tych wysp jaśnieje największym blaskiem Poznań – niczym Festung Posen w padłej właśnie Wielkopolsce (52% głosujących na PiS). Na Koalicję Obywatelską PO oddano w Poznaniu 45,38% głosów i jest to wynik najwyższy w Polsce – przebijający nawet trójmiejską „małą Sycylię”.

Także powiat poznański w skali kraju jest liderem postępowości (czy postkomunizmu?), choć już 2 gminy są zdobyte przez PiS – akurat te, w których nie budują sobie podmiejskich rezydencji mieszkańcy Poznania. No i z tego miasta pochodzi najwspanialszy wykwit polskiej lewicowości – europosła doktora Spurek Sylwia (Spurka?).

Na dziesięciu posłów z Poznania tylko trzech reprezentuje partię rządzącą i jest to wynik dokładnie taki sam, jak w poprzednich wyborach. Świadczy to o stałości poglądów politycznych obecnych mieszkańców Poznania, którzy „nie dali się kupić” i okazali się odporni na wszelkie rozdawnictwo i kiełbasę wyborczą. Kandydaci strony postępowej mieli zagwarantowane zwycięstwo – praktycznie nie musząc prowadzić kampanii wyborczej.

Dlatego Jaśkowiak Joanna – która została osobą publiczną nie tylko ze względu na zbieżność nazwisk ze swoim byłym mężem, prezydentem miasta, ale również dzięki publicznemu używaniu słów powszechnie uznanych za wulgarne – otrzymała aż 67 822 głosów, miażdżąco pokonując kandydatkę Zjednoczonej Prawicy – Emilewicz Jadwigę (43 958 głosów).

Tryumf liberałów i lewicy laickiej nad kryjącymi się po kruchtach katofaszystami w Poznaniu jest bezapelacyjny, mimo że katolicyzm jest ważną częścią naszej tożsamości narodowej, a sporo Polaków jest przywiązanych do chrześcijaństwa i zachodniej cywilizacji. Ten fakt jest stałym powodem troski świata o Polskę, troski naprawdę poważnej, skoro zdecydowano się przeznaczyć na ten cel sumy, za które można by nakarmić miliony dzieci w Afryce. Dlatego w kraju – podobnie jak w całej Europie – toczy się wojna ideologiczna, a żołnierzami tej wojny są rzesze stypendystów Sorosa i beneficjentów rozmaitych grantów (na Węgrzech zwie się ich huzarami Sorosa). Na Polskę rzucono armię 30 tys. seksedukatorów. Istotę tej wojny można określić w dwóch zdaniach: Finansowo zmotywowani aktywiści propagują szerokie stosowanie narządów płciowych w celach rozrywkowych (często w sposób niezgodny z ich przeznaczeniem), rzekomo w trosce o zdrowie i dobrostan obywateli. Faktycznym zaś celem jest walka z chrześcijaństwem.

Skutki tej walki odczuwamy w Poznaniu wyjątkowo wyraźnie – jej efektem jest np. niemożność odbudowania Pomnika Wdzięczności. Pomnik – wotum za odzyskanie niepodległości – został zburzony przez Niemców natychmiast po zakończeniu działań wojennych we wrześniu 1939 roku. Nie został odbudowany w PRL, bo komunistom przeszkadzała centralna postać pomnika – monumentalna figura Chrystusa Króla. Niechęć obecnych elit do „obiektów kultu” jest równie głęboka. Ludzie powołujący 10 lat temu społeczny komitet mieli zamiar odbudować pomnik na stulecie odzyskania niepodległości (2018) i nikt wówczas nie spodziewał się, że będzie to „mission impossible”.

Często spotykamy się z pytaniem „gdzie się podział endecki, katolicki Poznań”? Wbrew pozorom procent Poznaniaków w Poznaniakach wcale nie jest duży – mieszkańcy zostali w czasie wojny wysiedleni, po wojnie nie wszyscy wrócili, a w mieście pojawiło się sporo ludności napływowej.

11 lat po wojnie – w 1956 roku – spadł na miasto kolejny cios, którego skutki widoczne są do dziś choćby w wynikach wyborów. Uczestnicy tzw. wypadków poznańskich wprawdzie nie zostali wymordowani (jak powstańcy Budapesztu), ale byli gnębieni aż do lat siedemdziesiątych, nie mając szans na studia czy normalną pracę. Aby zapewnić kontrolę nad niepokornym miastem, powiększono kadry Urzędu Bezpieczeństwa do 900 etatów. Funkcjonariusze ci, ciesząc się względnym dobrobytem, byli w stanie zapewnić lepszy start swoim – resortowym – dzieciom, z których wywodzą się w dużej mierze obecne elity miasta (także finansowe). To dlatego „europejczycy polskojęzyczni” opanowali świat kultury, administracji, mediów, uczelni czy sądownictwa w Poznaniu. Są wśród nich także odnoszący sukcesy przedsiębiorcy. Nie przypadkiem podpoznańskie gminy Tarnowo Podgórne czy Suchy Las należą do najbogatszych w Polsce, a ich wyjątkowo zmotywowani mieszkańcy zjawili się niemal w całości w lokalach wyborczych, zapewniając druzgocącą klęskę kandydatom PiS.

Kto wygrał, kto przegrał?

Wygrała niewątpliwie Państwowa Komisja Wyborcza, która nadzwyczaj sprawnie policzyła głosy, mimo braku szkolenia w Moskwie (a może właśnie dlatego). Pewnie dziś mało kto pamięta, że poprzednia komisja odbyła sympozjum naukowe (?) z moskiewskimi kolegami, gdzie, być może, zaliczyła kurs liczenia głosów.

Wygrał też „antypis”, choć nie było to zwycięstwo miażdżące. Nawet jeśli wiodąca formacja tego ugrupowania straciła sporo głosów, jest to fakt bez znaczenia. Jej lider właściwie wypełnił swoje zadania i zostanie w nagrodę przesunięty do Brukseli lub do biznesu. Na jego miejsce pojawi się kilku innych. Formacja, której przewodził, może zostać rozwiązana (jeśli się uzna, że „wyczerpała swoją formułę”), a elektorat płynnie przejdzie do innej „odmiany alotropowej antypisu”. Taką operację już przerabialiśmy przy przemianie Unii Wolności w PO (przy okazji pozbyto się garbu licznych solidarnościowców w Unii).

O powodzeniu może mówić PiS, bo zdołał utrzymać się przy władzy, mimo ogromnej przewagi medialnej przeciwników. Jednak możliwości kontynuowania reform będą ograniczone.

Obejmując władzę w 2015 roku, PiS spotkał się z zarzutem, że nie ma moralnego prawa do rządzenia, bo popiera go mniej niż 20% Polaków. Ponadto wszyscy wiedzieli, że „PiS nie zna się na gospodarce”. Na wieść o zwycięstwie „populistów” część celebrytów i biznesmenów zapowiedziała, że opuści tenkraj. Niestety wyjechał bodajże tylko jeden – w dodatku zbankrutowany.

Zjednoczonej prawicy przyszło rządzić we wrogim otoczeniu międzynarodowym i medialnym, mając skromny zakres suwerenności, bardzo silną (także materialnie) opozycję i ograniczone możliwości komunikowania się ze społeczeństwem. Partia Kaczyńskiego mogła liczyć tylko na niezbyt liczny i dość ubogi elektorat patriotyczny, a jedynym narzędziem, jakim dysponowała, by przekonać wyborców, było „rozdawnictwo”. O zakresie naszej zdolności do podejmowania samodzielnych decyzji najlepiej świadczył fakt, że niektóre ustawy musieliśmy konsultować z czynnikami zewnętrznymi, a np. prezydent Macron mógł nakazać dymisję ministra Szyszki…

W tej sytuacji osiągnięcia formacji rządzącej w minionym czteroleciu jawią się jako prawdziwy cud nad Wisłą, a umiarkowany, zaledwie 6-procentowy przyrost elektoratu można uznać za czarną niewdzięczność wyborców. Nawet niechętny rządzącej partii (czyli „obiektywny”) Klub Jagielloński wydał opinię: „Bardzo wysoki wzrost gospodarczy, który w dużej mierze wynikał z przyczyn niezależnych od rządu, sprawił, że PiS dostał bardzo silny wiatr w żagle. Rosły wynagrodzenia i spadało bezrobocie, co zaowocowało wzrostem poziomu satysfakcji i optymizmu Polaków do rekordowego poziomu. Najważniejszą konsekwencją był wzrost dochodów do budżetu, umożliwiający wdrożenie programów socjalnych na skalę niespotykaną w dziejach III RP”.

Kaczyński chyba w cichości liczył na większość konstytucyjną, która umożliwiłaby prawdziwą reformę państwa. Niestety – szansa na to została odsunięta poza dający się przewidzieć horyzont czasowy. Taka okazja zresztą może się już w ogóle nie powtórzyć.

Napisana przez komunistów konstytucja z 1997 roku, której niewspółmiernie duża część poświęcona jest sądownictwu, obdarzyła sędziów wielkim zakresem władzy (i brakiem odpowiedzialności), faktycznie czyniąc władzę sądowniczą najważniejszą z władz. „Nadzwyczajna kasta” miała gwarantować neokolonialny status państwa i być strażnikiem interesów postkomunistów. Możemy się tylko bezsilnie przyglądać anarchizacji państwa przez „sądokrację”. Pamiętamy, jak pewna emerytka wzywała premiera „na dywanik” i stawiała mu „warunki graniczne”. Faktycznej dwuwładzy się nie pozbędziemy – musimy pozostać przy państwie z dykty i paździerza.

A więc – przegrała Polska, choć nie była to przegrana miażdżąca. Agentury odetchnęły z ulgą. „Nie będzie Budapesztu w Warszawie”. Przegrali także konserwatywno-niepodległościowi publicyści. Ich wołanie na puszczy ze szpalt niszowych periodyków i portali internetowych nikogo nie przekonało – widocznie „nie mieli zasięgu”.

O frekwencji niezbyt optymistycznie

Wysoka frekwencja w ostatnich wyborach – niemal 62% – dała zwycięskiej partii silny mandat do rządzenia. Skłoniła też ekspertów do opinii, że „Polacy dorastają do demokracji”. Osobiście uważam, że frekwencję napędził smutny fakt głębokiej polaryzacji społeczeństwa. Obie strony były zmotywowane, ale „antypis” chyba bardziej, o czym świadczą rekordy frekwencyjne w niektórych dzielnicach najbardziej „czerwonych” miast. Wszyscy wyczerpali już wszelkie rezerwy – skończyła się możliwość dalszego pozyskiwania wyborców przez transfery socjalne dla partii rządzącej, a „antypis” – dzieląc się na fragmenty – wykorzystał wszystkie segmenty elektoratu niechętnego dobrej zmianie. Wydaje się, że nie ma już wyborców niezdecydowanych. Nawet niezwykle sprawna rządowa akcja ratowania Wisły przed katastrofą ekologiczną nie wpłynęła na preferencje wyborców.

Najwięcej niechętnych rządzącej partii zamieszkuje miasta, co publicyści głównego nurtu tłumaczą lepszym wykształceniem elektoratu miejskiego. Wprawdzie na tę partię głosują wszyscy celebryci, ale jak wytłumaczyć fakt, że niemal 100 procent więźniów głosuje na Platformę, a połowa żelaznego elektoratu PO ma tylko podstawowe wykształcenie?

Autorami sukcesu rynkowego „czerwonych chadeków” są media, które zdołały przekonać mniej rozgarniętych ludzi, że „wszyscy rozumni głosują na Platformę”. Któż z nas nie chce być rozumnym, dawać odpór mrocznym siłom ciemnogrodu, być heroldem postępu i tolerancji?

Warto sobie uświadomić, że miasta – zwłaszcza średnie i duże – zamieszkuje ogromna rzesza ludzi związana z SB, UB, WSW, WSI, ORMO, ZOMO, ROMO, LWP (Ludowe Wojsko Polskie) i tym podobnymi organizacjami. Ilość takich ludzi w Warszawie prof. Wieczorkiewicz szacował na 400 tysięcy, a oni nigdy, przenigdy nie zagłosują na partię niepodległościowo-konserwatywną. To o tych ludziach myślał Jarosław Kaczyński, wspominając o „Polakach gorszego sortu” z uwagi na ich nikłe przywiązanie do polskich kodów kulturowych.

Inną grupą mieszczan (częściowo pokrywającą się z poprzednią) są potomkowie kilkudziesięciu tysięcy Rosjan oddelegowanych po wojnie do „pełnienia obowiązków Polaka” (tzw. POP). Ich wnuki, mówiące już bez akcentu, z pewnością są dobrze umocowane w strukturach społecznych i politycznych kraju i nietrudno przewidzieć ich preferencje wyborcze. O nich wspomniał ambasador Kaszlew („w Polsce mamy wielu zaufanych przyjaciół”), gdy gen. Kiszczak i premier Mazowiecki złożyli mu wizytę kurtuazyjną. Sam Kiszczak został pochowany na cmentarzu prawosławnym („w grobowcu rodzinnym” – jak podano), co trochę tłumaczy jego drogę życiową. Wschodząca gwiazda „chadecji”, posłanka Jachira, podczas jednego ze swoich wygłupów („W imię Ojca i Syna, i brata bliźniaka”) żegnała się w sposób prawosławny. Wprawdzie z kręgu tej kultury pochodzi rzesza ludzi mających piękny wkład do naszej wspólnoty, ale czy pani Jachira znajdzie się wśród nich?

Na wynik wyborczy PiS w miastach mógł wpłynąć też fakt, że partią mieszczańską stał się „ludowy” fragment „antypisu” – 2/3 głosujących na peeselowską Koalicję Polską to mieszkańcy miast.

Taka dziwaczna migracja ludowców do miast występuje chyba w całej Europie, bo niebawem najwybitniejszym ludowcem europejskim ma szansę stać się Donald Tusk jako lider EPP. Inny świeży ludowiec – Kukiz – już nie walczy z partyjniactwem, gdyż został dokooptowany do jego jądra.

Trudno powiedzieć, czy obecność kukizowców pozytywnie wpłynie na oblicze (i działania) PSL, czy raczej niegdysiejsi antysystemowcy roztopią się w środowisku zielonych postkomunistów.

Wprawdzie ludowiec już nie pełni z urzędu funkcji przewodniczącego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, ale w ostatnim ćwierćwieczu właśnie funkcjonariuszom tej partii powierzano główne godzące w interes Polaków zadania – bardzo niekorzystne umowy energetyczne z Rosją (Pohl, Pawlak), „urealnienie” wieku emerytalnego i przejęcie 150 mld funduszy z OFE (Kosiniak-Kamysz). Nawiasem mówiąc – przy okazji tej ostatniej operacji gdzieś się zawieruszyło 19 mln…

Konfederacja – szansa czy zagrożenie?

Z doświadczeń węgierskich wiadomo, że tylko koalicja umożliwia zmianę konstytucji i głębokie reformy państwa. Śp. Kornel Morawiecki o tym wiedział i próbował powołać partię Wolni i Solidarni jako potencjalnego koalicjanta. Również z powstaniem Konfederacji wiązano nadzieję na możliwą koalicję, ale dla PiS byłoby to wystawienie się na zarzuty faszyzmu i antysemityzmu, na co przy obecnej, słabej pozycji międzynarodowej Polski nie można sobie pozwolić. Konfederaci wiedzieli, że nie przejmą elektoratu postkomunistycznego, a głosy mogą pozyskać tylko od zniechęconych pisowców, więc ich ataki na rządzących przewyższały retorykę „totalnych”. Na szczęście dysponenci „antypisu” dość późno na to wpadli, udostępniając konfederatom swoje pisma i telewizje dopiero na końcówkę kampanii wyborczej. Wtedy całkiem realna stała się wizja „rządu ratunku narodowego”, powołanego przez koalicję wszystkich partii opozycyjnych z Konfederacją jako czwartym elementem „antypisu”! Naprawdę niewiele brakowało, by te pięć głosów przewagi PiS otrzymały partie opozycyjne – i mielibyśmy najbardziej egzotyczny rząd koalicyjny na świecie.

Głosujący na Konfederację podjęli wielkie ryzyko, z którego prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy. Trudno sobie nawet wyobrazić bałagan związany z cofaniem wszystkich dotychczasowych reform, a perspektywą mogło też być rozbicie dzielnicowe kraju pod hasłem „autonomia jako najwyższa forma samorządności”.

PiS wprawdzie pozyskał ponad 2 mln nowych wyborców, ale nie wiemy, ilu stracił. Odpłynęli przedsiębiorcy, przerażeni perspektywą płacy minimalnej; „samozatrudnieni” obawiający się Testu Przedsiębiorcy; ale przede wszystkim najbardziej ideowa część wyborców PiS, zniechęcona indolencją, brakiem asertywności i zdecydowania w działaniach rządzących. Jednak Kaczyński wie, że rosyjska wojna hybrydowa polega na generowaniu konfliktów i napięć społecznych, dlatego stara się „schodzić z linii strzału” i unika ostrych starć ideologicznych. Z tych powodów mamy najdelikatniejszą policję świata i ta taktyka chyba się sprawdza. Bo „jasnogród” zionie żądzą zemsty („Wyczyścimy wymiar sprawiedliwości ze wszystkich ludzi, którzy sprzedali się tej władzy” – B. Budka), a jego ludziom obce jest z pewnością chrześcijańskie poczucie miłosierdzia. Listy proskrypcyjne już są gotowe. Nie do pozazdroszczenia byłby los wszystkich, których uznano by za „sługusów pisowskiego reżimu” – urzędników państwowych i samorządowych, sędziów nie utożsamiających się z „kastą”, nauczycieli-„łamistrajków”, którzy pozostali z młodzieżą. Można sobie wyobrazić ścieżkę kariery konserwatywnych dziennikarzy jako pracowników Ubera rozwożących pizzę… Taką operację już przerabialiśmy w stanie wojennym – czystki w sądach i na uczelniach, „weryfikacja” dziennikarzy, brak możliwości awansu dla członków Solidarności. Mało kto sobie zdaje sprawę, że sądy i uczelnie są obecnie bardziej lewicowo-postępowe niż za czasów późnego PRL – właśnie z powodu usunięcia z tych instytucji rzeszy solidarnościowców.

Są ludzie wiążący pewne nadzieje z obecnością Konfederacji w Sejmie. Czy jej posłowie będą „strażnikami idei”, nie dopuszczą, by PiS pobłądził, i ochronią kraj przed zbytnim wpływem lobby żydowskiego?

Z kolei pisowcy obawiają się dość ciepłych uczuć konfederatów do pana prezydenta Putina jako obrońcy chrześcijaństwa. Wprawdzie G. Braun postarał się o oficjalne pismo stwierdzające, że nie jest agentem rosyjskim, ale występując przeciw obecności wojsk amerykańskich w Polsce, może stać się (już jest?) klasycznym „gównojadem” – jak czekiści nazywali zachodnich intelektualistów, którzy świadczyli usługi sowietom jako agenci wpływu, nie wymagając wynagrodzenia.

Dziś mamy poczucie wyjątkowości zmian odczuwalnych jako krok w kierunku odzyskiwania podmiotowości po 45 latach komunizmu i 25 postkomunizmu. Obecnie znacznie większy procent kapitału wypracowanego przez Polaków pozostaje w kraju, a nie wypływa jako „krysza” czy trybut dla patronów zewnętrznych. Międzynarodowe, kosmopolityczne mafie nie mogą już okradać nas tak bezczelnie. Przez 25 lat postkomunizmu podlegaliśmy postkolonialnej eksploatacji, czego jedynym dobrym skutkiem był fakt, że nie obrośliśmy tłuszczem i nie zgnuśnieliśmy. Pozbawieni terenów łowieckich postkolonialiści nie pogodzą się ze stratą żerowisk i będą wspierać „antypis” z wielką determinacją, aż do skutku. Nie liczmy na to, że im się znudzi.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Twierdza Jasnogród” można przeczytać na s. 1 i 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Twierdza Jasnogród” na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Palade: Podział PO-PiS skończył się 13 października. Tusk dla wielu to już czas przeszły dokonany

Marcin Palade o kandydaturze Kosiniak-Kamysza na prezydenta Polski, prawyborach na opozycji, o sentymencie i niechęci wobec Donalda Tuska i o tym, kto zdecyduje o wyniku wyborów prezydenckich.

Marcin Palade mówi o wyborach prezydenckich w 2020 roku. Opozycja szuka kandydatów na prezydenta i sposobu, żeby wyłonić jednego wspólnego. „Pomysłów i chętnych jest  coraz więcej” mówi nasz gość. Sądzi, że Donald Tusk nie ma szans na zostanie głową państwa. Dla nowych, zyskujących prawo do głosowania roczników, „Donald Tusk to czas przeszły dokonany”.

Te kilka lat, które upłynęło, jest sygnałem dla Polaków, że jest już bardziej politykiem formatu europejskiego niż polskiego.

Palade stwierdza, że „sygnały płynące od części Platformy Obywatelskiej, to dowód jak bardzo politycy zatrzymują się w miejscu”. Zauważa, że obecny Prezes Rady Europejskiej„w jakiejś mierze porzucił swoją partię w trudnym momencie”.

Ocenia też szanse Władysława Kosiniaka-Kamysza w tych wyborach. Ma on mniejszy elektorat negatywny od Tuska. Zastanawia się, jak miałyby wyglądać, proponowane przez PSL prawybory na opozycji, gdyż o ile Małgorzata Kidawa- Błońska byłaby do zaakceptowania dla elektoratu PSL-u, to trudno to powiedzieć o np. Robercie Biedroniu.

Podział na PiS i Platformę skończył się z wyborami 16 października. Dwa główne ugrupowania są otoczone z lewej i prawej strony.

Gość „Poranka WNET” podkreśla, że obecnie PO ma konkurentów z lewej strony, a PiS, pierwszy raz od czasów Ligi Polskich Rodzin, z prawej. O elektorat centrowy będzie zaś zabiegać PSL.

Podchodzi również z rezerwą wobec badań, według których PiS stał się mniej popularny po październikowych wyborach parlamentarnych. Stwierdza, że „trudno oczekiwać większych przesunięć zaraz po wyborach”, a spadek poparcia dla PiS mieści się granicach błędu statystycznego.

Kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości przy konstrukcji list nie spodziewało się sytuacji, w której z dalszych list będą wybierani posłowi niezwiązani z twardym jądrem, czyli z Prawem i Sprawiedliwością.

Politolog przyznaje, że zaskoczeniem było wzmocnienie się obydwu mniejszych koalicjantów Zjednoczonej Prawicy. Uważa, że to nie przypadek: zwolennicy „szeryfa Ziobry” szukali kandydatów Solidarnej Polski, a ci, którzy są zwolennikami mniejszego zaangażowania państwa w gospodarkę, szukali polityków Porozumienia. Podkreśla, że „zmieniają się polscy wyborcy”. Obecnie, żeby PiS utrzymało taki pułap poparcia, jaki ma teraz musi zachować szerokie porozumienie.

Odnosząc się do wyborów prezydenckich, Palade stwierdza, że po 8 mln głosów otrzymały w nich Zjednoczona Prawica i łącznie PO KO, Koalicja Polska i  Lewica. Oznacza to jego zdaniem, iż o tym, kto zostanie Prezydentem RP na następną kadencję, zadecydują wyborcy Konfederacji.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Sachajko: Kukiz nie chce być wicemarszałkiem Sejmu, woli jeździć po Polsce i mówić, że normalna Polska jest możliwa

Jarosław Sachajko o tym, na czym chciałby się skupić Paweł Kukiz, jak przebiega współpraca między PSL a Kukiz ’15 i jakich zmian potrzebuje polskie i unijne rolnictwo.

Jarosław Sachajko mówi o koalicji Polskiego Stronnictwa Ludowego i Kukiz’15. Odnosi się informacji o tym, że PSL nie podzieli się pieniędzmi z subwencji z Kukiz ’15:

Oczywiście jest to prawda. My nawet nie namawialibyśmy PSL do łamania prawa. Umowa byłą taka, że subwencję dostanie PSL, w zamian za to będą krzewione idee. […] PSL przeznaczy te pieniądze, aby nasze postulaty wśród obywateli krzewić.

Podkreśla, że jego klub parlamentarny nie został wchłonięty przez ludowców. Są równymi sobie partnerami. Mówi także o stanowisku wicemarszałka Sejmu dla Pawła Kukiza, którego jak mówi, ten nie chce.

On nie chce być wicemarszałkiem Sejmu, bo to jest mocno techniczna praca. On chce robić to, co robi najlepiej, jeździć po Polsce i mówić, że normalna Polska jest możliwa.

Prędzej widziałby lidera Kukiz ’15 na stanowisku szefa klubu parlamentarnego Koalicji Polskiej. Jednak i to wiązałoby się z pracą biurową, zaś Paweł Kukiz chciałby skoncentrować się na działaniach w terenie, które już od dwóch tygodni prowadzi.

Polityk mówi też na temat rozwiązań Kukiz’15 odnoszących się do polityki rolnej. Stwierdza, że zgadza się z diagnozami Janusza Wojciechowskiego, jeśli chodzi o problemy polskiego i unijnego rolnictwa. Należy do nich rozprzestrzenianie się ASF, przez który 30% gospodarstw chlewnych przestało produkować, ekoterroryzm i brak równości w dopłatach unijnych.

Unia Europejska od dłuższego czasu biegnie na zderzenie ze ścianą w kwestii rolnictwa, bo mówi jedno, a robi drugie

Gość „Poranka WNET” stwierdza, że Unia nakłada na rolników kolejne zobowiązania,  dając im coraz mniej. Produkcja staje się niopłacalna, gdyż promuje się produkcję wielkofermową, taką jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie „zwierzęta przez całe życie słońca nie widzą, jedzą przetworzone karmy”. Jak mówi, chodzi, o to, „żeby nie kupować soi z Argentyny, czy Brazylii, tylko żeby te pieniądze zostały w kieszeniach polskich rolników”

Metody są proste, tylko trzeba odważnych decyzji, nie można dalej współpracować z tymi, którzy przez 30 lat niszczyli polskie rolnictwo.

Poseł zwraca uwagę na potrzebę reformy związków zawodowych i izb rolniczych. Podkreśla, że „cztery lata temu napisałem ustawę o izbach rolniczych i ona jest mrożona”.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Konfederacja zorganizuje prawybory na kandydata na Prezydenta RP

Konfederacja, wzorując się, jak mówi, na partiach amerykańskich zamierza wyłonić swojego kandydata na Prezydenta RP poprzez ogólnokrajowe prawybory.

Prawybory zostaną przeprowadzone w systemie elektorskim, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych. Przeprowadzimy 16 zjazdów wojewódzkich (odbędą się w grudniu i styczniu), na których razem z naszymi wyborcami wyłonimy elektorów. Każde województwo będzie miało przypisaną liczbę elektorów, którzy będą głosowali na jednym centralnym zjeździe elektorskim — wówczas wybiorą naszego wspólnego kandydata na Prezydenta RP!

Tak informuje na swoim profilu na portalu Facebook Konfederacja Wolność i Niepodległość. Jak tłumaczył na konferencji prasowej Robert Winnicki, Konfederacja rusza do wyścigu wyborczego i chce zaprezentować najlepszego kandydata na prezydenta, którego wskażą Polacy. Jak dodał:

Czas na zgłoszenie kandydatów w prawyborach prezydenckich to jest najbliższe półtora tygodnia. Do 11 listopada kandydaci mogą się zgłaszać. Ich nazwiska podamy w drugiej połowie listopada.

Wybory prezydenckie odbędą się w kwietniu lub w maju 2020 roku.

A.P.

Marian Kowalski: Amerykanie bez solidnego sojusznika w Europie staną się wyłącznie mocarstwem lokalnym

Marian Kowalski o tym, jak powinna się przebudować Zjednoczoną Prawicę, o wadze sojuszu polsko-amerykańskiego, roszczeniach żydowskich i sojuszu Ruchu Narodowego z KORWiN-em.

Marian Kowalski komentuje wyniki wyborów parlamentarnych. Stwierdza, że „Prawo i Sprawiedliwość zaniedbało Senat”. Podaje przykład swojego własnego miasta, mówiąc, że „to był cud, jakby kandydat w Lublinie wygrał”, gdyż ten nie uczęszczał nawet na debaty.

Działacz narodowy apeluje, by w obozie Zjednoczonej Prawicy dobudować „nogę narodową, czwarty filar”. Wskazuje, że wśród parlamentarzystów ZP są „prawdziwi konfederaci”, w przeciwieństwie do członków Konfederacji Wolność i Niepodległość. To byli działacze Ruchu Narodowego, którzy weszli do Sejmu z list Kukiza, by później przejść do PiS-u. Obwinia przywódców RN, mówiąc o ich „niskich pobudkach”. „Powtarzają to, co gada Korwin”, krytykuje tych ostatnich. Zarzuca im, że nie posłuchali go, kiedy chciał iść razem z Korwinem cztery lata temu, gdy Ruch Narodowy był jeszcze silny. Wtedy to RN mógłby narzucić formacjom Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna swoją narrację.

UPR też leży odłogiem. Po co dawać Korwin-Mikkemu wolną rękę, skoro są działacze, którzy mogą te idee nieść w sposób bardziej odpowiedzialny.

Kowalski mówi, że Zjednoczona Prawica powinna się otworzyć na „wolnorynkowy elektorat drobnych przedsiębiorców” i „pokazać kolejne reformy” w kierunku większej swobody gospodarczej.

Nikt nie miał takiego udział w uzależnieniu Polski od Rosji jak Platforma.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego krytykuje rządy PO-PSL za rozbrojenie Polski, kontrakt gazowy z Rosją i doprowadzenie do tego, że Rosjanie na Polskę „nakładali bez przerwy embarga, a miało być odwrotnie”. Podkreśla, fundamentalne jego zdaniem, znaczenie Polski dla Stanów Zjednoczonych.

Amerykanie bez solidnego sojusznika tu w Europie staną się wyłącznie mocarstwem lokalnym, na dużej wyspie.  […] Bez twardego przyczółka w Polsce, bez twardego przyczółka na Bliskim Wschodzie, jakim jest Izrael, Stany Zjednoczone są państwem marginalnym.

Krytykę wysuwaną pod adresem Amerykanów przez Konfederację odnośnie wycofania się Polski z podatku cyfrowego,  ustawy 447 czy kosztów wojskowej obecności Amerykanów w Polsce określa jako „same kłamstwa”. Stwierdza, że podatek od korporacji ma być rozpatrywany jako ogólnounijny, gdyż nie jest to kwestia, z którą mogłoby sobie poradzić pojedyncze państwo. Podkreśla, że „broń amerykańska jest najlepsza na świecie”.

Mówienie o roszczeniach żydowskich było grubymi nićmi szyte, bo sama Konfederacja przestała o tym gadać w tej kampanii wyborczej.

Stwierdza, że raport może mieć znaczenie jedynie dla Amerykanów i nikt nie będzie próbował wyegzekwować tych roszczeń, gdyż Ameryce także zależy na sojuszu z Polską.

Marian Kowalski pozytywnie ocenia szanse na reelekcję Andrzeja Dudy w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Jednocześnie wyklucza własny start w tych wyborach.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Szewczak: W nowej kadencji rząd powinien skupić się na gospodarce. Nie jest tak, że planowanie jest tylko w komunizmie

Janusz Szewczak o tym, co zostało, jest i powinno zostać zrobione przez rząd w gospodarce, imigracji, deficycie budżetowym, planowaniu rozwoju gospodarczego i składkach na ZUS.

Janusz Szewczak popiera zniesienie limitu trzydziestokrotności składek ZUS, stwierdzając, że to nie tylko kwestia wpływów do budżetu, które można oszacować na od 5 do nawet 8 mld zł, ale także sprawiedliwości społecznej. Pyta czemu przedsiębiorcy mają być zwolnieni z płacenia składek skoro „nauczyciel czy ekspedientka muszą płacić składki cały rok”. Odnosząc się do argumentu, że zniesienie limitu będzie oznaczać konieczność dopłacania do emerytur w przyszłości, mówi, iż:

To jakie będą emerytury za najbliższe 20 czy 40 lat, to kwestia dosyć odległa i niepewna.

Nasz gość mówi o coraz większym ściąganiu imigrantów do Polski. Nasz kraj przyjmuje ich bowiem najwięcej w całej Unii. Z danych unijnego urzędu statystycznego wynika, że w Polsce w 2018 roku wydano 635 tysięcy pierwszych pozwoleń na pobyt. Udzielane są osobom, które przyjeżdżają do danego kraju pierwszy raz. Jest to jedna piąta wszystkich decyzji wydanych w całej UE w u biegłym roku. Zdaniem Szewczaka świadczy to o dużym rynku pracy w Polsce. Stwierdza, że:

U nas ludzie, którzy przyjeżdżają, raczej pracują. Zakład Ubezpieczeń Społecznych zyskuje, bo składki płacą. Wolałbym, żeby przyjeżdżali Polacy z Kazachstanu.

W Niemczech tymczasem imigranci jadą głównie dla zasiłku. Dodaje, że „psim obowiązkiem tych, którzy są w wolnej Polsce, jest dać szansę wszystkim Polakom, by wrócili”. Jak mówi, „musimy Polaków ściągnąć płacą i lokalem”. Przyznaje, że „rząd nie ma wielu instrumentów, by wymuszać pewne ruchu płacowe”.

Nie każdy ma takie szczęście jak burmistrz Włoch z Platformy Obywatelskiej, który jedzie samochodem z otwartymi szybami i ktoś mu wrzuca 200 tys. przez okno.

Poseł PiS wskazuje, że „ciężko młodym utrzymać się w dużych miastach” ze względu na „ogromne koszty mieszkaniowe”. Jego zdaniem w nowej kadencji rząd  musi się skupić obecnie na polityce gospodarczej. A konkretnym celem obozu władzy będzie znalezienie nisz gospodarczych dla dużych podmiotów. Odnosi się także do powrotu do zlikwidowanego w 2017 r. resortu Skarbu, stwierdzając, że nigdy nie był zwolennikiem jego likwidacji. Mówi, iż „nowy bodziec dla spółek Skarbu Państwa”, gdyż dotychczas „jeden minister miał 8 spółek, inny 12”, więc dobrze się dzieje, że wracamy do tego.

To nie jest tak, że planowanie jest wyłącznie cechą komunizmu. […] Chińczycy mają wielkie zespoły, które przewidują, co będzie w 2038 r., nie mówiąc już o japońskim MITI, które planuje rozwój gospodarczy.

Jak mówi, „wolny rynek nie jest na świecie dominujący”, wskazując na rolę międzynarodowych korporacji. Następnie odnosi się do budżetu państwa oraz potrzebie przejrzenia ustaw podatkowych.

Niemcy, którzy mają Schwarze Null, budżet konstytucyjnie zrównoważony, widzą, że Polacy mieli chyba jednak trochę racji za rządów PiS i sami się nie zastanawiają czy nie dorzucić do gospodarki 50 mld euro, a może nawet 100.

Ekonomista sceptycznie odnosi się do teorii gospodarczych, podkreślających jak wspaniały jest budżet zrównoważnony lub z niewielkim deficytem, podkreślając rolę wydatków państwa w napędzaniu wzrostu gospodarczego. Przytacza przykład Japonii, „gdzie ludzie dobrze zarabiają i oszczędzają, zamiast wydawać”.

Gość „Poranka WNET” również, że Polska powinna budować fabryki leków, przypominając, że „myśmy byli kiedyś potęgą eksportową w lekach”. Inną dziedziną, w którą należy inwestować, jest przetwórstwo, gdyż już Ukraina rozpoczyna prywatyzację czarnoziemów, co skutkować będzie zwiększeniem produkcji rolnej. Należy więc wykorzystać tę okazję, by przejąć część zysków, które przy naszej bierności trafią do Ukraińców.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.