Komu, komu złoty róg? Reminiscencje powyborcze, czyli o wszystkim po trochu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 65/2019

Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich.

Klaudia J. a sprawa polska, czyli o wszystkim po trochu

Piotr Sutowicz

Okres kampanii wyborczej na szczęście minął. Jednak zgodnie z pewnymi zasadami demokracji parlamentarnej, walka o głosy wyborców wróci, niestety wraz ze wszystkimi swymi patologiami, wskazującymi na coraz większy kryzys w obranym przez zachodni świat, mającym ambicje uniwersalistyczne sposobie wyłaniania elit politycznych.

Po pierwsze demokracja

Czy wybór, jakiego społeczeństwo w imieniu narodu dokonuje za pomocą kartki wyborczej, jest rzeczywistym wskazaniem większego dobra spośród całego szeregu propozycji złożonych mu w czasie kampanii? Wszak takie pytanie powinno być decydującym w tym okresie i ono winno determinować postępowanie wyborców. Śmiem twierdzić, że taka kwestia interesowała stosunkowo niewielką liczbę głosujących.

Paradygmat „PiS” i „anty-PiS” był wyznacznikiem postępowania w znacznie większym niż cokolwiek innego stopniu.

Żebyśmy jednak nie mieli zbyt dużych kompleksów, trzeba jasno stwierdzić, że podobne cechy mają akty wyborcze w całym świecie Zachodu, tu, gdzie decyduje głosowanie na partie polityczne podzielone według klasycznego schematu prawica – lewica. Można powiedzieć, że Polska dogoniła w tym względzie najwyżej rozwinięte kraje, chociaż akurat lepiej by było, by tego nie robiła.

W moim odczuciu dyskurs polityczny, jaki toczy się w świecie euroatlantyckim, jest jałowy i donikąd nie prowadzi. Paradygmaty, wokół jakich toczy się dyskusja, bywają najczęściej subiektywne i wynikają z umowy mediów lub innych znaczących ośrodków wpływu, które decydują, jakie problemy są ważne, a jakie nie. Stąd grupy polityczne muszą mieć zdanie na temat ochrony klimatu, w tym szczególnie efektu cieplarnianego, przy czym musi ono być w miarę zbliżone do tego prezentowanego przez główne ośrodki kształtowania opinii publicznej. Z drugiej strony – co najmniej niejasno trzeba wypowiadać się w tak ważnych sprawach jak choćby prawo do życia osób, które jeszcze na świat nie przyszły. Niebagatelną rolę odgrywają w tym swoistym zderzeniu cywilizacji tzw. harcownicy – pozornie słabo kontrolowani przez główne ośrodki publicyści-performerzy, niby-politycy z bocznych nurtów i wszyscy ci, którzy się na taką rolę zgodzą, często dla swoich prywatnych celów; najczęściej dlatego, że chcą być popularni za wszelką cenę. Ta ostatnia przypadłość nie jest charakterystyczna tylko dla naszych czasów, ale zawsze, kiedy się pojawia w większej populacji, oznacza kłopoty cywilizacyjne. W ten sposób dochodzimy również do nieoczywistego tytułu niniejszego tekstu.

Pani Klaudia

Osoba, o której piszę (celowo pomijam nazwisko), wypełniła sobą znaczną część kampanii wyborczej, dlatego mogę sobie pozwolić na zapytanie: jaki wpływ jej aktywność wywiera na tzw. sprawę polską, czyli na dyskurs o naszym dobru wspólnym? Biorąc pod uwagę treści jej wystąpień, można by powiedzieć, że żadną, a jednak…

Wystąpienia pani J. nie wnoszą niczego do merytorycznej debaty, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że nie ona jedna nie ma nic w tym względzie do powiedzenia, a mówi.

Być może różni ją niespotykany gdzie indziej poziom „obciachu”, czegoś nienazwanego. Rodzaj emocji, którą kieruje (czy też kierowała) w stronę odbiorcy, jest zjawiskiem stosunkowo nowym i ciekawym w życiu publicznym. Nie wiem, czy dzięki temu, czy też z powodu tego przebiła się ze swym przekazem na szerokie wody dyskusji medialnej i stała się przedmiotem narodowej debaty wszystkich mediów, co uczyniło ją popularną i rozpoznawalną. Ponieważ mówił o niej dużo zarówno obóz władzy, jak i opozycji, stała się bardzo popularna. Czy została posłem? Jeszcze nie wiem, tekst bowiem piszę w dzień ciszy wyborczej, który przyjmuję z ulgą i przeznaczam częściowo na niniejszy eseik. Na pewno pani Klaudia odniosła ogromny sukces, i tyle.

Kim rzeczona osoba jest? Z tego, co wyłowiłem, jest aktorką pozostającą na swoim utrzymaniu, chociaż dla mnie nie jest pewne, czy nie zarabia na tej swoistej aktywności społecznej. Nie oglądam telewizji, nie posiadam bowiem stosownego odbiornika, więc nie wiem, gdzie występuje. Jakieś fragmenty jej, że się tak wyrażę, twórczości aktorskiej pojawiają się na różnych forach celem obśmiania, nic mi one jednak nie mówią. Sposób, w jaki prezentuje ona swe przekonania – trudno tu bowiem mówić o poglądach – wskazuje na dwie możliwości.

Albo sama wykreowała swą postawę na czyjeś zlecenie, albo została wykorzystana przez czynniki zewnętrzne i szybko zostanie przez nie porzucona jak zużyta motyka po skończonej robocie.

Jaka jest prawda, nie wiem. Być może mamy do czynienia z hybrydą, czyli kimś mającym jakieś problemy z osobowością, którą bezwzględni gracze wykorzystali – nie ją pierwszą i nie ostatnią. Nasza najnowsza historia polityczna pełna jest takich przypadków. Wszyscy chyba pamiętamy karierę medialną pana z Białegostoku, który w ramach swej kampanii ogłaszał światu, że za jego rządów nie będzie „biurokractwa” ani… „niczego nie będzie”.

Ktoś powie: „sorry, taki mamy klimat”, jest w nim miejsce i na takie exempla, ale to nieprawda. W wypadku Białostockiem ludzie się trochę pośmiali, trochę pokiwali głowami z politowaniem, niektórzy rzeczywiście „dla jaj” oddali głos gdzieś tam w wyborach samorządowych, co na pewno było też aktem rozpaczy i jednym objawów kryzysu demokracji. Tu jednak mamy do czynienia z czymś szerszym – wyznaczaniem nowej linii frontu. W wypowiedziach pani Klaudii brak jest jakichkolwiek prób dyplomacji. Nie próbuje ona dobierać wyszukanych słów ani eleganckich gestów.

Zaprezentowana przez nią chyba gumowa kaczka, którą nakłuwa ona na oczach widzów za kolejne wypowiadane głośno „przewiny”, nie jest śmieszna i nie jestem pewien, czy dla kogokolwiek ma taką być. Ten swoisty rytuał wudu jest naprawdę przerażający, wpisuje się bowiem w narrację, z której ma się wyłonić przemoc realna.

Dla mnie bardzo znamienny był fakt, że osoba ta, której dokonania były wszystkim znane, została wciągnięta na listę wyborczą dużego komitetu. Wskazuje to bowiem na cel polityczny, którym nie ma być realizacja takiego czy innego planu, lecz odczłowieczenie przeciwnika, a co dalej? Możliwości się okażą.

Przechył dyskusji

W ogóle przypadek owej biednej gumowej kaczki wyprodukowanej przez jakąś fabrykę w celu zabawy w wannie, najpewniej z myślą o dzieciach, jest ciekawy z jeszcze jednego powodu. Podobny rytuał, który odbył się kilka lat temu we Wrocławiu, polegający na spaleniu kukły, która czynnikom decyzyjnym kojarzyła się z „Żydem”, skończył się procesem i, zdaje się, skazaniem osób, które za owym aktem stały. W wypadku pani J., która wcale nie kryła się z tym, czego symbolem jest ów kawałek gumy, nic takiego nie nastąpiło. Tu i ówdzie coś tam pogadano po to, by establishment doszedł do wniosku, że to jednak jest niewinna zabawa. Przypadków dużo gorszych mamy więcej.

Ruch LGBT w swych prowokacyjnych występach często obraża mojego Boga i uczucia religijne. Oficjalne reakcje w tej kwestii najczęściej kończą się na miałkim gadaniu.

Sprawa udawanego „zabijania” arcybiskupa Jędraszewskiego w mediach nie istnieje. Nie wiem, czy toczy się w sądzie, ale warto przypomnieć tę odbywającą się w Poznaniu kilka miesięcy temu „zabawę” środowisk LGBT, z którego to wypadku wprost wynika wniosek, iż jednym wolno, a innym nie.

Kwestie polityczne i światopoglądowe często się przeplatają i obydwie nie są na swoich miejscach. Przed wyborami ksiądz arcybiskup Stanisław Gądecki wydał list, w którym wzywał katolików i wszystkich, którzy chcieliby jego głosu wysłuchać, do aktywnego wzięcia udziału w wyborach. Pomijając fakt, czy katolik miał tam po co pójść. Na kartach dokumentu hierarcha nakreślił pewne ramy światopoglądowe, którymi katolicy powinni się kierować przy urnach. Oczywiście jak zwykle taki głos znalazł się z jednej strony pod ostrzałem tych, którzy uważali, że Kościół do polityki mieszać się nie powinien, z drugiej zaś tych, którzy chcieliby wykorzystać go do swoich celów dowodząc, że to oni spełniają owe wyznaczone kryteria. Ja należałem do tych specyficznych odbiorców, którzy ze smutkiem skonstatowali, nie tylko zresztą na podstawie listu, że nie ma idealnej listy katolickiej i jedyne, co może zrobić katolik, to iść na jakieś kompromisy, a czy tego zechce, musi to być jego osobistym wyborem.

Warto wszakże zająć się tymi, którzy mówią o owym nieuprawnieniu Kościoła do zajmowania się polityką.

Z tego, co widać gołym okiem – w końcu wszyscy tego konia widzimy i wiemy, jak wygląda – płynie jasny wniosek, że w owej gmatwaninie osądów i opinii, które roszczą sobie prawo do prawdziwości bądź choćby chcą mieć prawo bycia wysłuchanymi, od jakiegoś czasu zabrania się Kościołowi mówić własnym głosem i stawiać własne postulaty społeczne.

Zdaje się, że rzeczywiście dążeniem współczesnej zachodniej cywilizacji jest zepchnięcie Kościoła jedynie do sfery domowej. Katolik w społeczeństwie winien się zachowywać, jakby katolikiem nie był. Taki jest, zdaje się, ostateczny cel tych zamierzeń i temu ma służyć owa walka światopoglądowa, do której używa się wszystkich dostępnych środków możliwych w życiu publicznym: od zarzutów pedofilii po twierdzenia, że nauka Kościoła ogranicza prawa ludzkie, w tym to do aborcji, co staje się kluczowym kryterium prawa do udziału w życiu publicznym. Stąd owa ostrożność części polityków, którzy nie chcieliby swym mimo wszystko katolickim przekonaniom uchybić. Jest na taką postawę stare przysłowie: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

Odpowiedź

Czy ci, którym lewicowa czy raczej lewacka narracja jest obca, dają jej jakiś odpór? Otóż najgorsze jest to, że słaby. Kiedyś katolicka nauka społeczna próbowała być na czasie i Kościół zajmował stanowisko w konkretnych sprawach i dawał konkretne odpowiedzi. Warto w tym względzie przytaczać wciąż na nowo encykliki społeczne i listy papieskie w poszczególnych ważnych kwestiach, które bywały źródłem inspiracji i aktualizacji tego, co trzeba w przestrzeni społecznej czynić. Były katolickie postulaty ustrojowe, które stawały w kontrze do tego, co się działo w dwudziestowiecznym świecie. Wreszcie – potępiano to czy owo, czasem w sposób nieco zakamuflowany ze względów politycznych, ale ci, którzy chcieli, wiedzieli, o co chodzi. Dziś, zdaje się, głos ten stopniowo zamiera. Owszem, katoliccy publicyści głos zabierają – jednak nie aby kłócić się na temat istoty odczytywania Ewangelii we współczesnych realiach, ale często, kogo poprzeć politycznie, jak być bardziej na czasie i nie wzbudzać kontrowersji w głównym nurcie. Zwykłym wiernym często nie pozostaje nic innego jak modlitwa za ojczyznę, co też niektórzy godnie uskuteczniają i dobrze, że aż tyle.

Społeczny aktywizm katolików jest jednak trudny, szczególnie w sytuacji aż tak wyraźnego starcia. Ze strony hierarchów często słyszą o szacunku do człowieka, ale co zrobić z nawałem obcej ideologii – już niekoniecznie.

Jako mały przykład przytoczę, iż w kwestii rzeczonej kukły rzekomego „Żyda” i jej spalenia słyszałem ze strony duchownych sformułowania, iż rzecz jest niedopuszczalna, natomiast w kwestii zachowania pani J. – jakoś nie. Chciałbym wierzyć, iż odbyło się to w imię nierobienia jej reklamy, a nie z tchórzostwa.

Poza oficjalnym głosem Kościoła trwa oczywiście debata publicystów i polityków. Nie wiadomo, na ile szczera, ale postulaty katolickie były obecne w hasłach różnych list wyborczych, najbardziej chyba w wypowiedziach kandydatów Konfederacji, która wszakże nie zdobyła sobie masowego uznania ani elektoratu, ani hierarchów, a i w publicystyce katolickiej podchodzono do niej z dystansem. Być może dlatego, że w jej wnętrzu obecne były różne głosy, uważane niekiedy za co najmniej dziwne; a może dlatego, że Kościół boi się populizmu – zjawiska, co do istoty którego nie wiadomo, czym jest, ale ważne, by go nie popierać. Wydaje się, że odpychanie go od siebie i udowadnianie, że nie ma się z nim nic wspólnego nie jest dobre i to z kilku powodów.

Populiści

Tak naprawdę nie tworzą oni żadnej myśli politycznej. Właściwie nie wiadomo, czym bądź kim są, trudno ich zdefiniować w jednolity sposób. Łączy ich to, że protestują. Czasami przeciwko lewicy, a czasami prawicy. Ogólnie przeciw zabetonowanej scenie politycznej. W świecie zachodnim sytuacja partii politycznych była jasna: władza zmieniała się w określonych cyklach, ludzie mieli dość złudną świadomość, że dokonują wyboru, a partie miały, co chciały, czyli poczucie władzy. Żadna sytuacja nie trwa jednak do końca świata. W pewnym momencie państwa socjalne, oparte na coraz bardziej zgniłych kompromisach ekonomiczno-światopoglądowych, zaczęły gonić w przysłowiową piętkę. Demografia i kryzys mentalny, idące niestety w parze, doprowadziły do zakrętu, który z jednej strony zaowocował lewackim radykalizmem, z drugiej czymś, co określono populizmem, czyli ruchem niezgody na to, co jest.

Cztery lata temu Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, bo kojarzono je ze zmianami. Katolicy chcieli realizacji ich postulatów światopoglądowych, młodzież pracy, ludzie dojrzali – emerytur, państwo potrzebowało dzieci, by starzejące się społeczeństwo nie musiało sięgać po rzesze uchodźców, którzy zmienią oblicze kulturowe miast, a z czasem kraju.

Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich, których, zdaje się, nic nie jest w stanie zatrzymać. Partia rządząca coś deklaruje, ale niewiele robi i w nowej kadencji realizować chyba nie zamierza. Wchodzi w spory z dotychczasowym establishmentem, ale tu, gdzie ten ewidentnie wchodzi jej w drogę. Wiem, że wszelkie analogie są dość ryzykowne, ale w wielu miejscach rzeczywistość polityczna przypomina czasy przedwojennej sanacji, co do której mam duży dystans. Podobnie jest na całym świecie. Populiści bywają różni: w Niemczech są ksenofobiczni, we Francji – na przemian narodowi i lewaccy, a we Włoszech bywają separatystami bądź sympatyzują z dziedzictwem faszyzmu. Wszystko to pokazuje jednak jasno, że obecny system wyłaniania władzy jest do wymiany nie w sensie tych, którzy rządzą, lecz w zakresie mechanizmów, które się proponuje.

Populizm opozycyjny

Kto jest populistą, decydują tzw. swoi, czyli elity, które same się za elity uznały.

Jest to swoiste masło maślane, ale inaczej rzeczy się nazwać chyba nie da. To dlatego pani J. i inni mają prawo do swoistej ekspresji i tylko od czasu do czasu słyszy się coś, co ma nieco dyscyplinować ją i jej podobnych. Być może takie niezdecydowane enuncjacje wynikają m.in. stąd, że część działaczy politycznych, szczególnie tych, którzy dojrzewali jeszcze w minionym systemie, nie chce mieć nic wspólnego z takimi obskuranckimi ekscesami. Na pewno w tym duchu należy patrzeć na skandaliczną wypowiedź Lecha Wałęsy odnoszącą się do działalności śp. Kornela Morawieckiego. W Polsce powszechnie uznaje się zasadę, że w niedługim czasie po czyjejś śmierci nie szarga się pamięci tej osoby. Ocenę, może głębszą, historyczną pozostawia się „na potem”. Niemniej z komentarzy pod oficjalnymi tekstami na stronach internetowych, zamieszczonych przez osoby – nieważne, czy przez kogoś opłacane, czy nie – jasno wynika, iż w młodszym pokoleniu, tudzież być może wśród osób starszych pozbawionych zasad przyzwoitości, na takie ograniczenie miejsca nie ma.

Jest to przykład na to, że jeśli nasz świat stworzył jakieś zasady i świętości, choćby świeckie, to na naszych oczach są one burzone. Oprócz naszego noblisty udział w tym biorą inni, w tym także pani Klaudia, która pozwala sobie, przy zachwycie swoich miłośników, na daleko idące „brunatne” analogie w stosunku do swoich przeciwników politycznych. Nic też nie przeszkadza jej w jakichś dziwnych prezentacjach „bobu, hummusu i czegoś tam”, co ma obśmiewać wartości narodowe i religijne oraz dorobek cywilizacyjny tych, którzy tworzyli naród na długo przed nami.

Ten nowy, dziwaczny populizm, odwołujący się wprost do populacji, która odrzuca przeszłość i wartości, które w historii wypracowano, zdaje się być jednym z największych zagrożeń współczesności.

Kampania wyborcza uwypukla rzeczywiste cele i postulaty nawet nie ludzi, a całych zrzeszeń i nad tym warto się zastanowić w kontekście tego, co przyniesie przyszłość. Pewnie nie wolno nam w tym procesie pozostać jedynie obserwatorami. Chyba, że nie da się już nic zrobić, w co wszakże mimo wszystko wątpię.

Postscriptum

Dziś już wiemy, że pani Klaudia zasiądzie w sejmie i będzie w nim reprezentować naród, tak jak pozostałych 459 posłów. Do tego, co napisałem, niczego nie dodaję ani nie ujmuję; resztę zobaczymy w swoim czasie.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klaudia J. a sprawa polska” można przeczytać na s. 13 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klaudia J. a sprawa polska” na s. 13 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze