KE prosi o wyjaśnienia. Ma wątpliwości co do wykonania przez Polskę wyroku TSUE

Didier Reynders, unijny komisarz ds. sprawiedliwości wysłał list do ministra Zbigniewa Ziobry z prośbą o wyjaśnienie do 24 czerwca 2020 r. jakie środki zostały podjęte w celu wdrożenia orzeczenia TK.

Po przeanalizowaniu odpowiedzi otrzymanej od polskich władz Komisja nie jest w stanie stwierdzić, że Polska podjęła wszelkie niezbędne kroki w celu wykonania orzeczenia.

[related id=106166 side=right] Tak o realizacji przez nasz kraj decyzji Trybunał Sprawiedliwości UE mówił cytowany przez TVN24, Christian Wigand. Na konferencji w Brukseli rzecznik Komisji Europejskie zauważył, że „w niektórych przypadkach Izba Dyscyplinarna nadal działa”. Wykonanie postanowienia jest bowiem zawieszone do czasu wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie.

8 kwietnia TSUE  na wniosek Komisji Europejskiej zobowiązał Polskę do zawieszenia działania Izby Dyscyplinarnej. Trybunał uzasadniał swoją decyzję twierdząc, że

Stosowanie spornych przepisów prawa krajowego, które w sprawach dyscyplinarnych sędziów Sądu Najwyższego i sędziów sądów powszechnych przyznają właściwość organowi, w tym przypadku Izbie Dyscyplinarnej, którego niezależność może nie być zagwarantowana, jest w stanie spowodować wystąpienie poważnej i nieodwracalnej szkody w zakresie porządku prawnego Unii.

Dzień po decyzji Trybunału I prezes SN Małgorzata Gersdorf wezwała Izbę Dyscyplinarną do natychmiastowego powstrzymania się od rozpatrywania wszelkich spraw.

Komisja Europejska potwierdziła w dniu 11 maja otrzymanie o polskiego rządu informacji ws. wykonania postanowień TSUE.

A.P.

Andrzejewski: To, co robi część sędziów SN to zaplanowana oportunistyczna obstrukcja

Piotr Andrzejewski o wyborach I Prezesa SN, tym, jak część sędziów próbuje je sabotować oraz o bezprawnych działaniach prof. Małgorzaty Gersdorf i tym, jak TSUE przekracza swe kompetencje.

 

Mamy do czynienia z przemocą instytucjonalną.

Piotr Andrzejewski podkreśla, że TSUE jest powołany „tylko i wyłącznie do interpretacji prawa europejskiego i traktatowego”. Nie należy do jego kompetencji ocenianie kształtu polskiego sądownictwa. Wskazuje na wyrok niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe, który w swym orzeczeniu postawił tamę przekraczaniu przez unijny Trybunał Sprawiedliwości swych kompetencji.

W każdym stowarzyszeniu […] wybór kandydata […] nie budzi takich trudności, jak obecnie w Sądzie Najwyższym

Wiceprzewodniczący Trybunału Stanu komentuje także wybór I Prezesa Sądu Najwyższego. Podkreśla, że to, co robi w trakcie jego część sędziów to „quasikabaret”. Szukają oni kruczków prawnych, by nie dopuścić do wyboru. Jest to, jak mówi,  „zaplanowana oportunistyczna obstrukcja”. Rozumie decyzję Kamila Zaradkiewicza, który postanowił zrezygnować z pełnienia obowiązków I Prezesa po fali ataków, w tym personalnych, z jaką się spotkał. Tłumaczy, dlaczego stanowisko to jest takie ważne.

Na sześcioletnią kadencję mianuje się I prezesa SN. […] Decyduje też o trybie pracy Sądu Najwyższego, reprezentuje cały sektor wyższy sądownictwa.

Sędzia krytykuje postępowanie Małgorzaty Gersdorf za to, że „zwołała trzy izby, w których miała przewagę sędziów oportunistycznych” i wydała „orzeczenie wykraczające poza kompetencje Sądu Najwyższego”. Podkreśla, że

Ci sędziowie łamią konstytucję.

Wskazuje na art. 168 Konstytucji RP, w którym mowa o zależności sędziów od Konstytucji i ustaw.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Jan Bogatko: Nie ma europejskiego superpaństwa. TK oceniają zgodność ustaw z konstytucją, nie z prawami unijnymi

Jan Bogatko o podważeniu przez niemiecki Trybunał Konstytucyjny orzeczenia TSUE, kompetencjach sądu w Karlsruhe i procedurze jego wyboru.

Jan Bogatko tłumaczy, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny mieści się w Karlsruhe, gdyż podkreśla to federalny charakter tego państwa. Zauważa, że w Holandii nie ma w ogóle TK, co nie przeszkadzało pewnemu politykowi z tego kraju oburzać się na działania polskiego rządu wobec naszego Trybunału.

Wyrok sędziów z Karlsruhe uznał, że Europejski Bank Centralny przekroczył swoje uprawnienia, skupując od 2015 roku obligacje krajów strefy euro. Po wyroku szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen rozpatruje wszczęcie postępowania przeciwko Republice Federalnej Niemiec.

Korespondent stwierdza, że dla władz UE Trybunały Konstytucyjne są raczej sądami określającymi zgodność norm państw członkowskich z prawami unijnymi niż zgodność ustaw z konstytucjami.  Tak jednak, jak stwierdza, nie jest.

Wyjaśnia, że niemiecki TK rozwiązuje spory kompetencyjne na poziomie federalnym oraz między krajami związkowymi. Wybierany jest on przez obie izby parlamenty RFN (po połowie przez Bundestag i Bundesrat).

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Prof. Czarnek: Trybunał Sprawiedliwości równie dobrze mógłby zawiesić papieża Franciszka

Prof. Przemysław Czarnek o uchwalonej tarczy antykryzysowej i decyzji TSUE zawieszającej procedury odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów w Izbie Dyscyplinarnej SN.

nbsp;

Pomoc musi trafiać tam, gdzie jest potrzebna.

Prof. Przemysław Czarnek zwraca uwagę na „ogromne szkody w gospodarce” związane z obecną sytuacją. W związku z tym potrzebne jest dostosowanie tarczy do różnych przedsiębiorców. Stwierdza, że „rozszerzyliśmy zwolnienia zusowskie”. Konstytucjonalista odnosi się do środowej decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE ws. Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Zauważa, że zabezpieczenie dotyczy jedynie działalności w ramach dyscyplinowania sędziów. Tymczasem Izba Dyscyplinarna zajmuje się postępowaniem dyscyplinarnym także w stosunku do innych grup prawników. Decyzja TSUE nie podważa statusu sędziów Izby i nie ma żadnego znaczenia, jeśli chodzi o wybór prezesa Sądu Najwyższego.

Tego postanowienia w ogóle nie musimy brać pod uwagę […] Bzdura, jaką usłyszeliśmy ze strony TSUE jest przeogromna […] Trybunał przekracza swoje kompetencje.

Poseł PiS podkreśla, że „równie dobrze Izba Dyscyplinarna mogłaby zawiesić Trybunał Sprawiedliwości”. Decyzja TSUE nie ma, jak twierdzi, żadnego umocowania w prawie unijnym. Odnosząc się do możliwości nałożenia kar na Polskę stwierdza, że nie mogą nałożyć na nas kar za nieprzestrzeganie przepisów, których nie ma.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Czarnecki: Król jest nagi. We Włoszech poparcie dla Unii na rekordowo niskim poziomie. Eurorealizm będzie rósł w siłę

Ryszard Czarnecki o wyroku TSUE ws. Izby Dyscyplinarnej, euroseceptycyzmie i eurorealizmie i rozczarowaniu Włoch Unią.

 

To groteska, w sytuacji, gdy […] wszyscy jesteśmy na froncie walki z pandemią […], największym wyzwaniem dla naszego kraju po II wojnie światowej.

Ryszard Czarnecki komentuje wyrok TSUE ws. Izby Dyscyplinarnej SN podkreślając, że Europa, w której umierają tysiące ludzi, „ma priorytety zupełnie inne”. Zwraca uwagę na niedostrzeganie problemów krajów przez władze unijne, czego przykładem są Włochy, w których poziom poparcia dla UE jest rekordowo niski wynosząc ok. 30%. Zauważa, że lewicowa „La Repubblica” atakuje Unię za brak reakcji. Eurosceptycyzm czy eurorealizm nie są bowiem domeną wyłącznie narodowej prawicy, jak się może Polakom wydawać, lecz także formacji lewicowych, czego przykładem jest hiszpański Podemos i grecka Syriza. Referendum akcesyjne Norwegii do UE było sukcesem jej przeciwników dzięki antyunijnemu zaangażowaniu lewicowych związków zawodowych.

Król jest nagi, choć polityczna poprawność nakazywałaby mówić, że jest inaczej.

Epidemia to największe wyzwanie, z jakim się mierzy Wspólnota Europejska od czasów traktatów rzymskich. Reaguje ona na nie w sposób bardzo spóźniony. Europoseł uważa, że problemem jest odejście od zasady konsensusu w podejmowaniu decyzji oraz podział na Europę A i Europę B, czyli starych i nowych członków Unii.

Instytucje unijne po prostu patrzą na Polaków, Włochów, Hiszpanów, Francuzów, Belgów i inne nacje z wysokości 20 piętra i w ogóle nie żyją tym, czym żyją ludzie, którzy tę Unię Europejską utrzymują.

Nasz gość przewiduje, że nurt eurorealistyczny zyska na znaczeniu w wyniku takiej postaw władz UE.

A.P.

 

 

Trybunał Sprawiedliwości UE zawiesza Izbę Dyscyplinarną SN pod groźbą kar

Jak ogłosił Trybunał, Polska zostaje zobowiązana do natychmiastowego zawieszenia stosowania przepisów krajowych dotyczących właściwości Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w sprawach dyscyplinarnych

Informację o decyzji unijnego sądu podał portal Onet.pl. O takie działanie wnioskowała Komisja Europejska. W ocenie Trybunału:

Gwarancja niezależności Izby Dyscyplinarnej jako sądu właściwego do orzekania w sprawach dyscyplinarnych sędziów Sądu Najwyższego i sędziów sądów powszechnych ma zasadnicze znaczenie dla zachowania niezależności zarówno Sądu Najwyższego, jak i sądów powszechnych. Już sama bowiem perspektywa wszczęcia postępowania dyscyplinarnego, które mogłoby doprowadzić do rozpoznania sprawy przez organ, co do niezależności, którego brakuje gwarancji, może negatywnie wpłynąć na niezawisłość sędziów Sądu Najwyższego i sędziów sądów powszechnych

Na temat możliwości zawieszenia działania Izby Dyscyplinarnej mówił miesiąc wcześniej Oskar Kida. Prawnik podkreślał w Radiu WNET, że traktaty unijne nie dają TSUE prawa do podjęcia  takiej decyzji.

Inne zdanie wyraził w swym oświadczeniu TSUE, którego zdaniem wspomniana zmiana w polskim wymiarze sprawiedliwości może wpłynąć na unijny porządek prawny. Jak tłumaczono:

W konsekwencji stosowanie spornych przepisów prawa krajowego, które w sprawach dyscyplinarnych sędziów Sądu Najwyższego i sędziów sądów powszechnych przyznają właściwość organowi, w tym przypadku Izbie Dyscyplinarnej, którego niezależność może nie być zagwarantowana, jest w stanie spowodować wystąpienie poważnej i nieodwracalnej szkody w zakresie porządku prawnego Unii.

A.P.

Głosowanie korespondencyjne jest legalne? [WYWIAD]

Sześciomiesięczny okres, w którym nie można zmieniać ordynacji wyborczej nie obowiązuje, jeżeli zachodzą nadzwyczajne okoliczności – stwierdził prawnik prof. Gontarski na antenie Radia Wnet.

W rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim prof. Waldemar Gontarski ostro skrytykował RPO Adama Bodnara, który sprzeciwia się wprowadzaniu korespondencyjnego głosowania:

Słuchałem wczoraj wypowiedzi Rzecznika Praw Obywatelskich pana prof. Bodnara i chcę powiedzieć otwartym tekstem: pan rzecznik kłamie. Pan rzecznik się powołuje na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który mówi, że na 6 miesięcy przed wyborami nie można całkowicie zmienić ordynacji wyborczej. Chodzi o wyrok z 5 listopada 2006 roku. Tak się składa, że ja wtedy jako ekspert sejmowy uczestniczyłem w przygotowaniu pism procesowych przed tym wyrokiem.

W sprawie chodziło rzeczywiście o zmianę ordynacji wyborczej w okresie krótszym niż 6 miesięcy przed wyborami, ale co Trybunał powiedział? – zapytywał prof. Gontarski.

Po pierwsze, że na przyszłość okres [sześciomiesięczny – red.] obowiązuje, ale to nie jest reguła, czyli coś bezwzględnego, tylko zasada, od której są wyjątki, a wyjątkiem są nadzwyczajne okoliczności o charakterze obiektywnym. Zdanie odrębne złożył ówczesny sędzia Trybunału Marek Safjan i podzielił stanowisko Trybunału, że sześć miesięcy przed wyborami nie można zmieniać ordynacji, chyba że zachodzą nadzwyczajne okoliczności. Panu Safjanowi chodziło o to, żeby ta zasada obowiązywała już w tej sprawie, której dotyczył wyrok, a nie tylko na przyszłość, ale absolutnie podpisywał się też pod tym że, standard sześciomiesięcznej karencji przed wyborami nie obowiązuje, gdy zachodzą nadzwyczajne okoliczności o charakterze obiektywnym.

Według profesora Gontarskiego, wprowadzenie głosowania korespondencyjnego na okoliczność wyborów prezydenckich nie narusza zasad konstytucyjnych, ani podstaw demokratycznego państwa prawa, ze względu na aktualną epidemię. Waldemar Gontarski powołał się na przykład niemiecki, gdzie na podstawie ustawy o chorobach zakaźnych wprowadzono głosowanie korespondencyjne w wyborach landowych, rozstawiając dodatkowe skrzynki pocztowe i rozdając karty wyborcze z kilkudniowym wyprzedzeniem.

Profesor skrytykował również najnowszy wyrok TSUE, karzący Polskę za sprzeciw wobec relokacji uchodźców w 2015r. Z powodu procedur wydawania wyroku, Trybunał nie mógł uwzględnić nowych okoliczności epidemicznych:

To jest porażka Trybunału, że wydaje wyrok nie od razu po rozprawie, tylko wiele miesięcy po rozprawie. Tutaj rozprawa odbyła się wiele miesięcy [temu]. U nich jest taka tradycja: jak w marcu gdy przestają istnieć Włochy, to oni na Włochy nakładają olbrzymie kary finansowe, za to, że Włochy kilka lat temu niewłaściwie udzieliły pomocy publicznej przedsiębiorstwom. Kto to zrozumie? Ja jestem adwokatem; sąd wydaje [zazwyczaj] wyrok [zaraz] po rozprawie, chyba że powiedzmy na dwa tygodnie odroczył wydanie wyroku. TSUE nie ma szans uwzględnić aktualnych okoliczności, bo ma taką procedurę, że wyrok wydaje wiele miesięcy po odbytej rozprawie, wiele miesięcy po zapoznaniu się praktycznym i bez reformy Trybunału Sprawiedliwości po prostu ludzie będą tracić zaufanie do tej instytucji.

Według profesora Gontarskiego, procedura wydawania wyroków przez TSUE nadaje się do reformy, nikt jednak takowej nie szykuje. Jak stwierdził prawnik, konieczna jest również reforma unijnego prawa lobbingowego, żeby uszczelnić system i zachować przejrzystość procedur.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Przydacz: „LOT do domu” to ogromna operacja logistyczna. Na każde połączenie czarterowe trzeba było mieć zgodę

Marcin Przydacz o akcji „LOT do domu”, tym, ilu Polaków udało się sprowadzić, problemie Gruzinów w Polsce i o zasadniczej zmianie polityki UE wobec przyjmowania migrantów.

Marcin Przydacz komentuje wyrok TSUE ws. nieprzyjmowania przez Czechy, Polskę i Węgry uchodźców wg. unijnego mechanizmu. Stwierdza, że obecnie tamta sprawa jest zupełnie nieaktualna i pokazuje to opóźnienie organów Unii Europejskiej. Zwraca uwagę, że od tego czasu inne kraje UE przyjęły język, jakim mówiła Grupa Wyszehradzka.

Mówimy o pomocy uchodźcach zgodnie z konwencja dublińską, w kraju, który jest sąsiadem.

Podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odnosi się do zakończenia akcji „LOT do domu”, stwierdzając: „każdy program musi mieć datę końcową”. Przyznaje, że nie wszyscy Polacy wrócili:

Ci, którzy zostali, będą musieli wrócić na własną rękę.

Część turystów nie była zainteresowana powrotem w oferowanym im terminie, gdyż „dopiero zaczęli turnus turystyczny”. Podkreśla, że była to ogromna operacja logistyczna. W krótkim czasie wykonano ok. 350 lotów. Z akcji skorzystało 50 tys. Polaków.

Na każde połączenie czarterowe trzeba było mieć zgodę.

Rząd niejednokrotnie musiał interweniować, ponieważ niektóre kraje w związku z koronawirusem obawiały się przyjmować polskie samoloty. Nie wiadomo, ilu polskich obywateli pozostało poza granicami kraju. Część osób pierwotnie zapisujących się na powrót w ramach akcji ostatecznie wybrało transport kołowy. Gość „Poranka WNET”  zauważa, że poza Polakami w ramach akcji wróciło do siebie ok. tysiąc obcokrajowców: Niemców, Bałtów, Brytyjczyków, Hiszpanów i in. Liczy, że rządy tych krajów odwdzięczą się i w ramach własnych akcji sprowadzania obywateli do domu uwzględnią oprócz swoich tych z Polski.

Zaproponowaliśmy z własnej inicjatywy, że możemy zabrać najbardziej potrzebujących do Gruzji, bo samolot i tak tam leciał.

Przydacz odnosi się do problemu Gruzinów, którzy stracili pracę w Polsce, a nie mają jak wrócić do swego kraju. Stwierdza, że za sprowadzanie swych obywateli z powrotem odpowiadają ich rządu. Dodaje, że rozmawiał już w tej sprawie ze swymi odpowiednikami w gruzińskim rządzie. Z naszej strony, jak mówi, jesteśmy jak najbardziej skłonni do pomocy, mając przy tym w pamięci historycznie dobre relacje, jakie łączą nas z tym kaukaskim państwem.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Wyrok TSUE ws. relokacji uchodźców. Czechy, Polska i Węgry złamały unijne prawo

Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że państwa, które odmówiły udziału w unijnej relokacji uchodźców, nie miały do tego prawa, tytułem dbania o porządek publiczny i bezpieczeństwo wewnętrzne.

Zgodnie z interpretacją sędziów, by skorzystać z art. 72 unijnego traktatu, na który powoływały się rządy naszego kraju i Węgier, państwa muszą udowodnić „konieczność zastosowania przewidzianego w tym postanowieniu odstępstwa”. Jak podaje Interia.pl., w treści uzasadnienia wyroku możemy przeczytać:

Państwa członkowskie nie mogą, w celu uchylenia się od wdrożenia tego mechanizmu, powoływać się ani na swoje obowiązki dotyczące utrzymania porządku publicznego i ochrony bezpieczeństwa wewnętrznego, ani na podnoszone nieprawidłowe funkcjonowanie mechanizmu relokacji.

Zdaniem Trybunału w ramach procedury relokacyjnej, pod kątem potencjalnego zagrożenia powinny być badane poszczególne osoby. Nie można więc zbiorczo odmówić przyjęcia migrantów. Odrzucony został podniesiony przez Czechy zarzut, że można było nie zastosować się do mechanizmu relokacji, gdyż ten nie działał prawidłowo:

Nie można zgodzić się […] na sytuację, w której państwo członkowskie mogłoby opierać się na swojej jednostronnej ocenie, że ustanowiony w tych aktach mechanizm jest nieskuteczny, a nawet funkcjonuje nieprawidłowo, aby uchylić się od wszystkich zobowiązań dotyczących relokacji

A.P.

W wojnie z najazdem imperialnym Polska musi być i lisem, i wężem, i lwem / Bogdan Miedziński, „Kurier WNET” nr 69/2020

Celem prowadzonego na Polskę ataku imperialnego jest dążenie do ujarzmienia jej oporu wobec planowanego przez liderów UE „wtopienia” jej, w drodze federalizacji, w mocarstwo globalne/regionalne.

Bogdan Miedziński

Demokracja liberalna w służbie imperializmu

Gołym okiem widać, że pomimo posiadania przez Zjednoczoną Prawicę wyjątkowo mocnej demokratycznej legitymacji do sprawowania władzy, ma ona ogromne kłopoty z dokonywaniem tak bardzo potrzebnych usprawnień państwa polskiego.

Kluczowym czynnikiem ograniczającym aktywność obozu rządzącego w tym zakresie stał się złowrogi sojusz wewnętrznej opozycji totalnej z zagranicznymi grupami interesu. Opozycja totalna nie potrafi już samodzielnie wytworzyć masy krytycznej niezbędnej do dokonania powrotu „do tego, co było”. Tym niemniej jest ona w stanie wytwarzać impulsy, które po amplifikowaniu ich, właśnie przez polityczne, kapitałowe i medialne wsparcie zagranicy, nabierają mocy pozwalającej paraliżować podejmowane przez obóz rządowy przedsięwzięcia modernizacyjne.

Napastliwość ataków zagranicy na Polskę oraz ich niewspółmierność do zdarzeń będących powodem, a raczej pretekstem do podejmowania tych ataków bulwersuje: o nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych ustanawiającej kary dyscyplinarne dla sędziów za zaangażowanie polityczne Jürgen Hardt, rzecznik ds. polityki zagranicznej klubu parlamentarnego CDU/CSU mówi: niezależność sądów jest kluczowym wymogiem dla utrzymania praworządności. Podjęciem tego kroku Polska odchodzi od podstawowych zasad UE. Z kolei Daniel Freund, eurodeputowany Zielonych ostrzega: każdy, kto w ten sposób narusza nasze podstawowe wartości, musi się liczyć z sankcjami z Brukseli. Jeżeli zostają demontowane podstawowe zasady demokratyczne i konstytucyjne, muszą zostać obcięte dotacje UE. Natomiast Nils Schmid, rzecznik ds. polityki zagranicznej klubu parlamentarnego SPD, domaga się, aby omawiane tu zmiany wprowadzone ustawą dyscyplinującą sędziów uwzględnić w toczącym się przeciwko Warszawie postępowaniu w sprawie naruszenia prawa unijnego. A przecież Sejm uchwalił tę nowelizację, kierując się ewidentną potrzebą przeciwdziałania zagrożeniu państwa paraliżem kompetencyjnym prowokowanym przez niektórych przedstawicieli środowiska sędziowskiego.

Nie sposób nie dostrzegać, że cytowani powyżej politycy niemieccy, obiektywnie biorąc, wspierają wywoływanie chaosu w państwie polskim.

Tymczasem na prawicy nawet wytrawni komentatorzy polityczni, koncentrując się na spektakularnych aspektach omawianego konfliktu politycznego, mają duży kłopot ze wskazaniem rzeczywistych przyczyn ataków kierowanych przez zagranicę na Polskę. Politycy obozu rządzącego jak ognia unikają rzetelnej odpowiedzi na nasuwające się w sposób oczywisty pytanie, dlaczego jesteśmy tak bezlitośnie grillowani. A przecież rozpoznanie i ujawnienie opinii publicznej rzeczywistych motywów sił zagranicznych atakujących Polskę jest niesłychanie istotne dla zapewnienia adekwatnego przeciwdziałania wobec tych agresywnych akcji.

Idziemy bowiem prostą drogą do faktycznej utraty suwerenności. Kamieniami milowymi tej wędrówki, zapoczątkowanej akcesją do Unii Europejskiej w roku 2004, są: przyjęty w roku 2007 traktat lizboński, następnie przyjęcie w 2014 roku przez KE Nowych ram unijnych na rzecz umocnienia praworządności i wreszcie łańcuch przewrotnych orzeczeń polskich i unijnych sądów, zapoczątkowany pytaniami prejudycalnymi Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie wieku emerytalnego sędziów, poprzez wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w tej sprawie, a na uchwale z dnia 2019-01-19 Sądu Najwyższego kończąc. Ten ostatni akt unieważnia, de facto, dotychczasowe rezultaty reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości, a zarazem na oścież otwiera wrota do bezwarunkowego stawiania prawa unijnego ponad Konstytucją RP. Dziś wiceprzewodnicząca KE, Vêra Jurowa, w swoim bezczelnym piśmie w sprawie ustaw dyscyplinujących sędziów, robi to bez ogródek. Robią to gremialnie polskie sądy. Pełną aprobatę dla ich stanowiska wyraża opozycja totalna. A przecież, jeżeli prawo unijne stoi ponad Konstytucją, to jest ono władne wymusić zmianę tej Konstytucji w każdym obszarze. Wystarczy tylko wyrok TSUE, od którego przecież nie ma odwołania.

A zatem tylko patrzeć, jak niedługo kilku jegomościów z TSUE wyda orzeczenie, że dotyczący definicji małżeństwa zapis polskiej Konstytucji jest niezgodny z wartościami unijnym i nakaże Sejmowi jej harmonizację z tymi wartościami. A my? Ano, usłyszymy zapewne od przedstawiciela ekipy akurat sprawującej władzę: „Wicie, rozumicie…”. Jak za Gierka.

Nieodparcie nasuwa się na pamięć wygłoszona przez Jaśka końcowa fraza z Wesela Wyspiańskiego: „Nic nie słysom, ino granie, ino granie, jakieś ich chyciło spanie”.

Ta gra pozorów powinna się skończyć jak najszybciej. Jest oczywiste, że w omawianym tu konflikcie nie chodzi o dokonanie zwykłego przejęcia władzy przez opozycję w ramach demokratycznego werdyktu wyborczego. Stawka jest o wiele większa. Całościowe i pozbawione emocji spojrzenie na trwający w Polsce od 2015 roku konflikt polityczny pokazuje, że przeciwko naszemu krajowi toczy się w istocie wojna imperialna, a więc taka wojna, w której napastnik (imperium) dysponujący potencjałem wielokrotnie przewyższającym ten, którym dysponuje państwo napadnięte (Polska), dąży do jego skolonizowania. Imperium nie wykreśla państwa skolonizowanego z mapy politycznej świata, ale ustanawia w nim porządki chroniące jego własne interesy, a nie interesy napadniętych. Robi to przy użyciu nacisku ekonomicznego, doktryny, ideologii, prawa, a także zainstalowania życzliwych mu kadr w kluczowych ogniwach władzy. Fakt, że w tej wojnie toczonej przeciwko Polsce nie ma armat i nie słychać wystrzałów powoduje, że jej ofiary nierzadko nawet nie wiedzą, że jakaś wojna się toczy i że ją właśnie przegrywają.

Co należy więc robić? W pierwszym rzędzie – obudzić się z tego koszmarnego letargu, w który popadliśmy, skończyć z robieniem dobrej miny do złej gry i powszechnie zacząć dawać świadectwo!

Nie obronimy się przed najazdem udając, że wojny nie ma. Dlatego trzeba rzetelnie ujawnić opinii publicznej, kto w tej wojnie z Polską jest napastnikiem oraz na jakich polach ona się toczy.

Istota władzy imperialnej pozostała bowiem taka jak dawniej, jednakże zmienił się radykalnie profil instytucjonalny najeźdźców, a także formy jej ustanawiania i sprawowania.

Dziś centrami imperialnymi niekoniecznie są pojedyncze państwa. Mogą nimi także być sieci zbudowane z ogniw o bardzo zróżnicowanym statusie (administracyjnym, partyjnym, biznesowym), pozostających względem siebie w złożonych, niekiedy nawet częściowo konkurencyjnych relacjach. Formacje takie mają amorficzną, płynną strukturę, a jej podstawowym spoiwem są interesy oraz kadry przepływające pomiędzy poszczególnymi ogniwami i segmentami tej struktury. Ulokowana w ramach tych sieci władza nie jest dana raz na zawsze – jej lokalizacja zależy od aktualnego układu sił.

Takim właśnie centrum imperialnym jest formacja, z której płynie główny, kierowany z zagranicy atak na Polskę. Składa się ono z dwóch największych państw członkowskich „starej” Unii Europejskiej, wianuszka państw satelickich dobieranych ad hoc do pojedynczych spraw, a także potężnych organizacji lobbystycznych reprezentujących świat kapitału, takich na przykład, jak European Round Table of Industrialists. Ważną funkcję w tej formacji spełniają organy kierownicze Unii Europejskiej wraz ze swoim 45-tysięcznym personelem. Stwierdzenie to nie oznacza oczywiście, że Unia jako taka jest organizacją imperialną. Jednakże jest faktem, że jej organy, oprócz funkcji znajdujących się w jej oficjalnej agendzie, pełnią również i takie funkcje, które oficjalnie deklarowane nie są, a które bez trudu można zidentyfikować jako nakierowane na realizację interesów wskazanego powyżej centrum imperialnego. Politykę imperialną prowadzoną przez tę formację pokrywa negliż demokracji liberalnej. Skrywa on trzy potężne nośniki, przy pomocy których polityka ta jest prowadzona.

  • Pierwszym z nich jest doktryna ekonomiczna będąca osobliwą mieszanką neoliberalizmu i protekcjonizmu. Stanowi ona podstawę kształtowania porządku gospodarczego w strefie wpływów omawianego centrum imperialnego. Zasadnicza funkcja tej doktryny w aspekcie polityki imperialnej polega na tworzeniu takich zasad ładu gospodarczego, które zapewniają beneficjentom tej polityki bezpieczny transfer przysporzeń uzyskiwanych w krajach skolonizowanych do imperialnych centrów zysków.
  • Drugim nośnikiem polityki imperialnej, stanowiącym jej soft power, jest lewicowa ideologia bazująca na libertariańsko rozumianej wolności jako naczelnej wartości przysługującej jednostce ludzkiej. Absolutyzowanie tej wartości przez lewicę prowadzi do atomizacji społeczeństwa w kraju kolonizowanym i przeciwdziała powstawaniu w nim wspólnot zagrażających porządkowi sprzyjającemu konserwowaniu relacji imperialnych.
  • Trzecim nośnikiem polityki imperialnej jest liberalizm konstytucyjny. Stanowi on podstawę kształtowania zasad porządku publicznego. Oznacza pewną zasadę kształtowania tego porządku, polegającą na nadaniu praworządności bezwzględnego, także wobec idei demokracji, priorytetu jako gwarantowi ochrony podstawowych praw, takich jak wolność słowa, zgromadzeń, wyznania czy prawo do własności prywatnej. Jego zasadniczą funkcją jest ochrona istniejącego w skolonizowanym państwie imperialnego porządku publicznego.

Neoliberalizm – ekonomiczny filar polityki imperialnej

Korzenie neoliberalizmu tkwią w kryzysie naftowym lat 70. XX wieku. Jednym ze skutków tego kryzysu, poniekąd ubocznym, było nagromadzenie przez potentatów naftowych z Bliskiego Wschodu gigantycznych aktywów finansowych w bankach, głównie amerykańskich. Powstała z tego tytułu w aktywach tych banków nadwyżka wolnych środków groziła z kolei naruszeniem stabilności całego systemu finansowego i wymagała pilnego zagospodarowania. Ta właśnie okoliczność stała się impulsem uruchomienia w roku 1980 przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, Światową Organizację Handlu, przy wsparciu OECD, grupy G7 oraz World Economic Forum, tak zwanego programu dostosowania strukturalnego (structural adjustment).

Program ten, dedykowany krajom rozwijającym się, polegał na powiązaniu wspierania finansowego tych krajów z wymogiem transformacji przez nie swoich gospodarek, dokonywanej według formatu nazwanego później consensusem waszyngtońskim.

Właśnie to kraje rozwijające się miały wchłonąć wspomnianą powyżej lwią część tej nadwyżki zgromadzonej w bankach.

Rdzeniem consensusu waszyngtońskiego stał się postulat swobodnego przepływu towarów i kapitałów, umożliwiający praktycznie niekontrolowany transfer nadwyżek przechwytywanych w kolonizowanych krajach do centrów zysku zlokalizowanych w ośrodkach imperialnych. Kluczowym warunkiem tego transferu było zniesienie w ramach programu structural adjustment wszelkich instrumentów protekcjonizmu gospodarczego, przy pomocy których państwa narodowe mogłyby chronić swoje rozwijające się gospodarki i w ten sposób zagrażać swobodnemu przepływowi kapitałów. Dziś na straży tak ukształtowanej struktury instytucjonalnej chroniącej własność, oprócz wymienionych powyżej instytucji autoryzujących program structural adjustment, stoją państwa, partie polityczne, banki, kancelarie prawne oraz sieci dyskretnie sterowanych organizacji opiniotwórczych. Ochronie własności służy swoista prywatyzacja wymiaru sprawiedliwości przejawiająca się przenoszeniem w coraz większym stopniu sporów pomiędzy inwestorem zagranicznym a władzą państwową danego kraju z sądów powszechnych do sądów arbitrażowych funkcjonujących w oparciu o klauzulę ISDS (Investor-State Dispute Settlement).

Ogromną rolę w kolonizacji państw rozwijających się odgrywają raje podatkowe, w których beneficjenci polityki imperialnej przechowują uzyskane w nich nadwyżki.

Omawianą tu imperialną logikę tego ładu gospodarczego ekonomista chiński Ha-Joon Chang określił metaforą „odrzucenie drabiny” (kicking off the ladder). W metaforze tej drogę rozwojową krajów bogatych symbolizuje właśnie drabina, a jej szczeble są symbolem instrumentów protekcjonizmu gospodarczego, po których kraje te wspięły się na wysoki poziom dobrobytu. Po jego osiągnięciu kraje bogate drabinę tę odrzuciły, zmuszając do konfrontacji ze swoimi potężnymi gospodarkami kraje gorzej rozwinięte, ale już pozbawione instrumentów protekcjonistycznych, które chroniłyby ich raczkujące gospodarki narodowe.

Takie właśnie „odrzucenie drabiny” towarzyszyło akcesji krajów Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej. Zasada zniesienia instrumentów protekcjonistycznych w relacjach gospodarczych między krajami członkowskimi została w szczególności znacząco zaakcentowana w art. 107 Traktatu o UE, w którym postanowiono, że wszelka pomoc przyznawana przez Państwo Członkowskie lub przy użyciu zasobów państwowych w jakiejkolwiek formie, która zakłóca lub grozi zakłóceniem konkurencji poprzez sprzyjanie niektórym przedsiębiorstwom lub produkcji niektórych towarów, jest niezgodna z rynkiem wewnętrznym w zakresie, w jakim wpływa na wymianę handlową między Państwami Członkowskimi.

Postanowienie to zapewniło komfortowe warunki inwestowania zachodnich kapitałów w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, pozbawiając jednocześnie ich rodzime, wybiedzone przedsiębiorstwa jakiejkolwiek ochrony przed naporem kapitału obcego. Dzięki temu nastąpiła błyskawiczna kolonizacja krajów „nowej” Unii przez kapitał zachodni. W efekcie udział kapitału zagranicznego w przetwórstwie przemysłowym w Europie Środkowo-Wschodniej wynosi obecnie około 53%, a w branżach high-tech sięga 90%. Dla porównania, udział kapitału zagranicznego w przetwórstwie przemysłowym w krajach Europy Południowo-Zachodniej wynosi około 24%.

Dzisiaj już mało kto w naszej części Europy wierzy, że kapitał nie ma narodowości. Niestety, poniewczasie – mleko się rozlało.

Unia Europejska, otwierając szeroko wrota dla napływu kapitału zagranicznego do krajów Europy Środkowo-Wschodniej i umożliwiając w ten sposób krajom „starej Unii” pobudzenie swoich kulejących gospodarek, nie miała zarazem żadnych oporów ze znoszeniem lub zawieszaniem innych traktatowych swobód i praw, w których bilans korzyści i nakładów układałby się na korzyść krajów „nowej Unii”. Taką wymowę na przykład miało uruchomione zaraz po akcesji moratorium na przepływ pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej do krajów „starej” Unii. Taką jest dyskryminująca Polskę, nadal obowiązująca, regulacja dotycząca unijnych dopłat dla rolnictwa. Kanonicznym przykładem dyskryminacji przedsiębiorstw Europy Środkowo-Wschodniej względem przedsiębiorstw „starej Unii” jest świeżo uchwalona dyrektywa przewozowa. Do tej samej kategorii uregulowań dyskryminujących kraje „nowej” Unii zaliczyć należy bulwersującą decyzję Komisji Europejskiej blokującą wsparcie Stoczni Szczecińskiej przez rząd polski, podczas gdy w tym samym czasie akceptowane były identyczne działania rządów Francji i Niemiec wobec przemysłów stoczniowych tych krajów. Przykłady tego rodzaju praktyk można mnożyć.

Niczym innym jak zakamuflowanymi próbami dyskryminacji są podejmowane przez bogate kraje unijne uporczywe próby walki z rzekomym „dumpingiem socjalnym” ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz natarczywe postulaty „harmonizacji” podatkowej zmierzające do unifikacji obciążeń fiskalnych przedsiębiorstw na terenie całej Unii Europejskiej. Podobne oddziaływanie na gospodarki krajów „nowej” Unii będzie miał Zielony Ład. Za tymi wszystkimi przewrotnie brzmiącymi nazwami kryje się całkiem przyziemne dążenie części najbogatszych krajów UE do ograniczenia wewnątrzunijnej konkurencji poprzez poprawę ich pozycji względem mających niższe koszty pracy krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

Jest oczywiste, że zakonserwowanie tego rodzaju imperialnych relacji pomiędzy krajami „starej” Unii a nowymi jej członkami z Europy Środkowo-Wschodniej musi prowadzić do zakotwiczenia na stałe tych ostatnich w tak zwanej pułapce średniego dochodu.

Sprawi to, że dystans między bogatymi krajami starej Unii a krajami Europy Środkowo-Wschodniej zostanie utrzymany, co umożliwi czerpanie przez kraje „starej” Unii renty imperialnej z przewagi kapitałowej nad krajami Europy Środkowo-Wschodniej także w przyszłości.

Libertariańska koncepcja wolności – soft power polityki imperialnej

Dla kapitalizmu neoliberalnego idealnym otoczeniem działalności gospodarczej jest społeczeństwo konsumpcyjne złożone ze zatomizowanych, hedonistycznie motywowanych jednostek. Z kolei, etyka liberalnej lewicy, budowana na haśle paryskiej rewolty studentów 1968 roku „Il est interdit d’interdire” (zabrania się zabraniać), rozpowszechnianym trzydzieści lat później nad Wisłą w wersji „róbta, co chceta”, stanowiła dla takiego konsumenta idealny drogowskaz życia. Zbieg tych czynników sprawił, że na gruncie politycznym ukształtowała się osobliwa symbioza tych dwóch, zdawałoby się przeciwstawnych sił, a mianowicie neoliberalnego kapitalizmu i lewicy kulturowej (oczywiście po odcedzeniu z tej ostatniej zbędnego obciążenia w postaci mało spektakularnej dziś aktywności w sferze socjalnej).

W ramach owego sojuszu lewicy i kapitału ukształtowała się wspólna dla obydwu sił agenda ideowa bazująca na absolutyzowaniu wolności jednostki, skierowana – w imię ochrony praw wszelkich mniejszości – na przeciwdziałanie odwołującym się do wartości konserwatywnych odruchom kształtującym takie wielkie wspólnoty, jak wyznawcy określonych religii, naród czy państwo. Zwolennikom takich wspólnot i wartości przez nie głoszonych przypisywane są standardowo etykiety nacjonalistów, faszystów, kseno(homo)fobów. Wymownym przykładem takiego etykietowania było niedawne określenie przez Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, marszów niepodległości gromadzących setki tysięcy Polaków mianem czarnosecinnych manifestacji. Bezdyskusyjnie za główne zagrożenie dla bronionych przez lewicę wszelkich mniejszości uznawana jest, zaliczana do największych, wspólnota katolicka, stosunkowo zwarta i dobrze zorganizowana, a więc w jej mniemaniu najgroźniejsza.

Perfidnym aspektem funkcjonowania omawianej tu agendy ideowej, ujawniającym się bardzo wyraźnie w Polsce, było to, że tym prowadzonym przez lewicę działaniom zmierzającym do dekompozycji społeczeństwa towarzyszy zarazem ronienie przez lewicowych socjologów i psychologów krokodylich łez nad rzekomo niskim poziomem kapitału społecznego w Polsce.

„Badacze” ci za ten stan rzeczy obwiniają właśnie Kościół, kult rodziny i uczucia narodowe, a więc te instytucje społeczne, które w istocie kapitał ten właśnie tworzą. „Wyrwać dziecko rodzinie” – takim właśnie hasłem „Gazeta Wyborcza” kilka lat temu próbowała budować kapitał społeczny wśród Polaków.

Namacalnym przejawem istnienia wspólnej dla lewicy i neoliberalnego kapitalizmu agendy ideowej, szczególnie istotnym z punktu widzenia polityki imperialnej wobec krajów kolonizowanych, jest finansowanie przez wielkie korporacje różnorodnych ngo-sów prowadzących działalność lewicową, przyjęcie przez korporacje medialne haseł lewicy jako podstawy kształtowania profilu działania kontrolowanych przez nich środków masowego przekazu oraz wykorzystywanie przez te korporacje do indoktrynacji swoich pracowników wzorców zachowania propagowanych przez lewicę kulturową.

Przestrzeń, w której funkcjonuje agenda ideowa lewicy kulturowej, podlega w krajach kolonizowanych szczególnej ochronie. W sposób skuteczny zapewnia ją trzeci z wymienionych na wstępie nośników współczesnej polityki imperialnej, a mianowicie liberalizm konstytucyjny (omówiony poniżej). Dlatego właśnie w Polsce obóz rządowy o uporządkowaniu zawłaszczonego przez kapitał zagraniczny rynku medialnego boi się nawet pomyśleć.

Liberalizm konstytucyjny i praworządność

Koncepcja liberalizmu konstytucyjnego, będąca w istocie pewną odmianą demokracji liberalnej, narodziła się wśród elit wysoko rozwiniętych krajów Zachodu jako propozycja radzenia sobie ze słabościami demokracji, a opisał i nazwał ją amerykański politolog i dziennikarz Fared Zakaria. W tym celu, mówiąc językiem uproszczonym, dokonał on po prostu „odfiltrowania” członu „demokracja” z pojęcia demokracji liberalnej. Intencją tego zabiegu było przywrócenie zachwianej, jego zdaniem, równowagi między demokracją a wolnością

Zakaria twierdzi mianowicie, że przysłowie „co za dużo, to niezdrowo” w całej rozciągłości odnosi się również do współczesnej demokracji: nieustanne kampanie i podlizywanie się wyborcom, zdobywanie funduszy, grupy interesów i lobbing zdyskredytowały system demokratyczny.

Dlatego, według Zakarii, powinien on zostać zastąpiony/uzupełniony sprawowanymi na fundamencie praworządności rządami ekspertów (współczesnych elit).

Formuła liberalizmu konstytucyjnego implantowana w realia krajów o słabiej rozwiniętym systemie demokratycznym, takich właśnie, jak te należące do Europy Środkowo-Wschodniej, bardzo niefortunnie wpłynęła na ciągle dokonujące się w tych krajach przekształcenia instytucjonalne. Formułę tę obrazowo i do bólu szczerze wyraziła Prezes Sądu Najwyższego, Małgorzata Gersdorf, głośnym stwierdzeniem, że w państwie polskim suwerenem jest Konstytucja. Wynikająca z tej konstatacji niemalże automatycznie absolutyzacja imperatywu praworządności, stanowiącej przecież także naczelną zasadę demokracji liberalnej, spowodowała, że ta ważna przecież składowa systemu swobód obywatelskich stała się w istocie kagańcem paraliżującym dojrzewanie się raczkującego dopiero w tych krajach systemu demokratycznego. W rezultacie deformacje, jakim podlega rządzenie, którego podstawy doktrynalne zredukowane zostały do liberalizmu konstytucyjnego, zaczęły być rażące nawet dla badaczy będących szczerymi zwolennikami demokracji liberalnej. I tak, Jan Zielonka, profesor europeistyki na Uniwersytecie Oksfordzkim pisze: Większość, która jest w jakimś stopniu ograniczona, w pewnym momencie nie mogła zrobić nic. Bo kiedy chce coś zmienić, to okazuje się, że rozmaite instytucje, jak Komisja Europejska, centralny bank czy sąd konstytucyjny, jej na to nie pozwalają. Yascha Mounk, Associate Professor w Johns Hopkins University stwierdza, że konieczne dla demokracji liberalnej biurokratyczne instytucje regulacyjne obsadzone przez wyspecjalizowanych ekspertów zaczęły odgrywać rolę quasi-ustawodawczą, co zaowocowało tworzeniem „niedemokratycznego liberalizmu”. Z kolei Andrzej Szahaj, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zauważa, że demokracja liberalna okazała się pełnić jedynie funkcję fasady, za którą prawdziwa władza dystrybuowana była na zasadach niedemokratycznych i pozapolitycznych.

Sprawowanie władzy, zredukowane do formatu liberalizmu konstytucyjnego, zaczęło sprowadzać się do administrowania społeczeństwem przez grona eksperckie znajdujące się pod wpływem dysponujących olbrzymimi pieniędzmi krajowych i zagranicznych grup nacisku.

W efekcie, wskutek niedorozwoju struktur instytucjonalnych państwa, kraje te stały się bardziej podatne na ekspansję imperialną, a ukształtowany w ten sposób system rządzenia, pomyślany pierwotnie jako demokracja liberalna, stał się w praktyce narzędziem wspomagającym ich kolonizację. W warunkach zatomizowania społeczeństw krajów Europy Środkowo-Wschodniej, słabości istniejącej w nich klasy średniej oraz głębokich podziałów politycznych, liberalizm konstytucyjny okazał się wygodnym narzędziem służącym do zamrażania instytucjonalnego status quo, a tym samym do zakonserwowania istniejących luk w funkcjonowaniu instytucji państwa. Nieuporządkowanie to stało się istotnym czynnikiem umożliwiającym inwestorom zagranicznym dokonywanie na wielką skalę niejawnych transferów nadwyżek poza zasięg kontroli podatkowej skolonizowanych krajów.

W Polsce szczególnie niebezpieczną deformacją systemu sprawowania władzy dokonującą się pod wpływem liberalizmu konstytucyjnego – zagrażającą suwerenności państwa polskiego bezpośrednio – stała się alienacja systemu sądowniczego. W rezultacie wadliwie przeprowadzonej w latach 90. reformy polskie sądownictwo, spełniając nadal swoją fundamentalną funkcję bycia organem władzy państwowej, przekształciło się w wyłączoną spod kontroli demokratycznej potężną korporacją zawodową o silnie zaznaczonej hierarchii władzy, dysponującą gwarantowanym i obfitym zasilaniem z budżetu państwa, a także wyposażoną w system wyborczy sprzyjający samoodtwarzaniu się jej kadr kierowniczych na poszczególnych szczeblach. Każda, raz ukształtowana w ten sposób korporacja, musi działać jedynie coraz gorzej i gorzej. Sytuacja ta prowadzi do dramatycznego narastania w funkcjonowaniu tej struktury nie tylko typowych deformacji biurokratycznych, takich jak ociężałość, mała sprawność, wysokie koszty, ale także do skażenia korporacyjnym partykularyzmem rozstrzygnięć podejmowanych w ramach podstawowego zadania statutowego sądownictwa, jakim jest ferowanie wyroków. Skażenie to stałą się już plagą polskiego sądownictwa. Wbrew temu, co twierdzą na prawicy niektórzy fundamentaliści, sądownictwo, pozostając w dotychczasowej strukturze instytucjonalnej, nawet wówczas, gdyby doszło do odgórnego oczyszczenia tego środowiska z pozostałości po PRL, musiałoby działać w ten sam sposób co dzisiaj. Żadna organizacja powołana do dokonywania świadczeń na rzecz otoczenia, pozbawiona zewnętrznych wymuszeń do racjonalizacji swej działalności (takich jak mechanizm konkurencji rynkowej, nadzór bezpośredni innych organów władzy lub demokratyczny system wyborczy) i mająca zagwarantowane zasilenia zewnętrzne, nie będzie dobrowolnie usprawniała się. Wręcz przeciwnie, będzie ona podlegać coraz większym deformacjom o charakterze pasożytniczym. Po to, aby organizacja usprawniała się, musi być poddawana określonym wymuszeniom zewnętrznym. Takie są prawa rządzące działaniami zorganizowanymi. Dobitną egzemplifikacją tego prawa są właśnie wyniki pracy polskich sądów: w Europie pod względem proporcji liczby sędziów do liczby mieszkańców jesteśmy w czołówce, a pod względem czasu trwania procesów – na końcu. I wskaźniki te pogarszają się.

Bulwersującym przejawem alienacji systemu sądownictwa w Polsce stała się uchwała z dnia 2020-01-19 trzech izb Sądu Najwyższego, naruszająca nie tylko fundamenty sądownictwa w Polsce, ale wręcz podważająca podstawy ustrojowe państwa polskiego, zawarte w konstytucyjnej zasadzie trójpodziału i równoważenia władzy państwowej.

Przyjęta przez Sąd Najwyższy, będący najwyższą instancją władzy sądowniczej w Polsce, konstrukcja prawna tej uchwały, budująca w oparciu o incydentalne orzeczenie TSUE zupełnie nowy porządek prawny w Polsce, legitymizuje de facto rezygnację przez nasz kraj z państwowości w dziedzinie stanowienia prawa i władzy sądowniczej.

Oto Sąd Najwyższy, wykorzystując przewrotnie orzeczenie TSUE dotyczące błahego w istocie pytanie prejudycalnego, unieważnia uchwalane przez Sejm ustawy oraz nominacje Prezydenta Polski. Oto sądy powszechne wydają orzeczenia unieważniające de facto postanowienia ustawy dezubekizacyjnej. Oto sędziowie unieważniają status innych sędziów.

Perspektywa relacji Polski z UE

Oczywistym celem prowadzonego na Polskę ataku imperialnego jest dążenie do ujarzmienia jej oporu wobec planowanego przez liderów Unii Europejskiej „wtopienia” jej, w drodze federalizacji, w mocarstwo globalne/regionalne. Głównym rozgrywającym w tym ataku (co nie znaczy głównodowodzącym całością przedsięwzięcia) jest Komisja Europejska, a zasadniczym orężem – przyjęte w 2014 roku Nowe ramy unijne na rzecz umocnienia praworządności.

Unia Europejska od wielu lat traci dystans wobec reszty świata. Dzieje się tak głównie za sprawą pogrążonych w stagnacji krajów „starej” Unii.

Liderzy UE prą więc w kierunku federalizacji w nadziei, że poprawi ona sytuację ich krajów, a być może pozwoli nawet zająć im dogodną pozycję w geopolitycznej rozgrywce o kształt porządku światowego w nadchodzących dekadach. Oczekiwania te są błędne. Federalizacja nie poprawi ani na jotę konkurencyjności Unii jako całości.

Przeciwnie, poprzez pogłębienie imperialnego charakteru już istniejących relacji między centrum a peryferiami, nieuchronnie stłumi dynamikę rozwoju krajów peryferyjnych, napędzających dziś wzrost całej Unii, a zarazem „rozleniwi” kraje będące beneficjentami polityki imperialnej. Także towarzyszące temu przeregulowanie gospodarki unijnej nie zapewni poprawy jej konkurencyjności względem innych regionów świata, czego tak gromko domaga się prezydent Francji Emmanuel Macron, będący zarazem głównym architektem protekcjonistycznych poczynań tę konkurencyjność niszczących. Federalizacja sprowokowałaby również niewyobrażalne koszty wymuszone koniecznością borykania się przez sfederowaną Europę z coraz wyraziściej rysującymi się sprzecznościami interesów gospodarczych i politycznych między poszczególnymi krajami. Wielkie szkody powstałyby w zasobach kulturowych sfederowanych krajów – integracja z pewnością uszczupliłaby bogactwo tych zasobów, wynikające przecież z różnorodności kultur narodowych.

Wizje wspólnej polityki zagranicznej i obronnej Unii, wskazywane jako przesłanka federalizacji, pochodzą chyba z księżyca. Przecież już dzisiaj widać fundamentalne różnice w priorytetach tych polityk prowadzonych przez poszczególne kraje. Z jakiej racji miałyby one zniknąć? U Polaka oparcie polityki zagranicznej na rosyjsko-niemieckich kleszczach gazowych oraz na rojeniach o sojuszu krajów położonych w pasie od Atlantyku aż po Władywostok, snutych przez kieszonkowego Napoleona z Paryża, budzi dreszcz przerażenia, podobny do tego, jaki u kur wywołuje pomysł powierzenia lisowi pilnowania kurnika.

Grubym nieporozumieniem, jakkolwiek gorzko to zabrzmi, jest wskazywanie jako przesłanki integracji instytucjonalnej Unii Europejskiej tak zwanych wspólnych europejskich wartości. Bolesną egzemplifikacją ich braku stało się głosowanie nad deklaracją Szczytu Ludnościowego w Nairobi w 2019 roku, postulującą włączenie prawa kobiety do poddania się aborcji do pakietu praw człowieka. Do uchwalenia tej barbarzyńskiej deklaracji na szczęście nie doszło, ale ogół krajów unijnych (z wyjątkiem Polski i Węgier) głosował za jej przyjęciem. Jeżeli przyjąć z kolei za miarodajną deklarację LXII posiedzenia Konferencji Komisji do spraw Unijnych Parlamentów Unii Europejskiej (COSAC), w której w kwestii tak zwanych europejskich wartości stwierdza się, że to praworządność jest fundamentalna dla legitymizacji UE w oczach jej obywateli, należałoby uznać, że ta sama praworządność, która służy dziś do grillowania Polski i Węgier, musiałaby zapewniać zarazem niezbędną spójność rozumienia przez wszystkie zbiorowości wchodzących w skład Unii tego, czym są w istocie prawa człowieka. Biorąc pod uwagę wyniki głosowania państw członkowskich Unii w Nairobi, należałoby się zatem spodziewać, że Komisja Europejska, stojąc na straży tej praworządności, wkrótce już uzna, iż w Polsce łamane są prawa człowieka, gdyż obowiązujące w niej prawo zabrania aborcji na życzenie i nakaże, przy pomocy nieocenionego TSUE, zmianę tego prawa.

Jest jasne, że chcemy pozostać w Unii Europejskiej. Jednakże dla Polski Unia, de facto, ma wartość jedynie jako związek niepodległych państw tworzących wspólny rynek. Potencjalne walory takiej wspólnoty są ogromne i pozostają nadal w znacznym stopniu niewykorzystane. Do ich osiągnięcia nie jest potrzebne mocarstwo Federacja Europejska.

Dla Polski koncepcja ta nie niesie żadnej wartości dodanej. Wręcz przeciwnie.

Z powyższych wywodów wynika, że dziś do rangi kluczowego kryterium naszego stosunku do UE urasta kwestia suwerenności. Z tego punktu widzenia można rozważać trzy zasadnicze opcje kształtowania relacji naszego kraju z Unią Europejską. Pierwszą z nich jest płynięcie w głównym nurcie. Unijny mainstream z pełną determinacją zmierza do federalizacji Unii Europejskiej. Płynięcie Polski w głównym nurcie oznacza stopniową, ale nieodwołalną utratę suwerenności. Wiążące się z tą opcją, dające się łatwo przewidzieć usiłowania uzyskania przez przyszłą Federację Europejską statusu mocarstwa równoważnego Chinom i USA, prowadziłyby niewątpliwie do prób zawarcia sojuszu strategicznego z Rosją. Taki deal, siłą rzeczy skierowany przeciwko USA, oznaczałby dla Polski katastrofę. Niepokojące jest, że opozycja totalna, wyraźnie optująca właśnie za płynięciem przez Polskę w głównym nurcie, zakłamuje jednocześnie związane z tą orientacją zagrożenie utraty suwerenności. Trudno doprawdy pojąć, dlaczego obóz rządowy na tę przewrotną postawą nie reaguje. Przyjęta w tym zakresie przez opozycję taktyka narracyjna pozwala jej w ten sposób utrzymać przy sobie znaczną liczbę zwolenników nieświadomych tego zagrożenia. Kampania prezydencka powinna być dobrą okazją do ujawniana i demaskowana tej przewrotnej taktyki.

Drugą, przeciwstawną do płynięcia głównym nurtem opcją kształtowania relacji naszego kraju z Unią Europejską, jest polexit. Do niedawna opcja ta w poważnych dyskusjach na temat przekształceń UE była wygaszona mrożącym krew w żyłach argumentem: to katastrofa, lepiej w ogóle o tym nie myśleć. Straszenie przez totalną opozycję polexitem stanowiło zawsze standardowy argument wytaczany przeciwko PiS, a niemała liczba polityków obozu rządowego była skłonna w takich przypadkach odruchowo zapewniać, że nie ma osób bardziej kochających Unię niż oni.

Dzisiaj, ze względu na brexit, na narastające w niektórych krajach nastroje antyunijne oraz coraz wyraziściej rysujące się zagrożenie utraty przez Polskę suwerenności, a także i to, że już wkrótce staniemy się płatnikiem netto, sytuacja ulega zmianie. Stopniowo będzie zanikać bałamutne, odwołujące się do emocji wyszydzanie Brytyjczyków za podjęcie decyzji o brexicie. Przemówią rynki finansowe. Ciekawe wyniki może przynieść także remanent pobrexitowy w samej UE, obejmujący także sposób prowadzenia negocjacji przez unijną biurokrację. Okoliczności powyższe powodują, że brexit stanie się ważnym punktem odniesienia dla analiz dotyczących pożytków i kosztów bycia w UE.

Opcją trzecią jest dalsze trwanie w Unii Europejskiej jako związku niepodległych państw. Działanie na rzecz realizacji tej opcji wymaga wielkiego wysiłku, bowiem musi się ono zderzyć z presją mainstreamu UE prącego ku federalizacji. Warunkiem wyjścia z tego zderzenia cało jest posiadanie w elektoracie zdecydowanej i zdeterminowanej większości, zdolnej do wsparcia „opcji niepodległościowej”. Obecna sytuacja polityczna i związane z nią wyzwania stojące przed Polską są dobrym momentem do tworzenia wokół spraw fundamentalnych, czyli właśnie suwerenności, tak potrzebnej, ponadpartyjnej platformy wspólnoty narodowej. Działanie w tym kierunku może sprzyjać zjednaniu sobie przez obóz rządzący krytycznie nastawionej do niego, niemałej części patriotycznie zorientowanego elektoratu nie tylko do wspólnych działań na rzecz obrony suwerenności, ale także i do współpracy w innych kwestiach. Dotyczyć to może na przykład środowiska nauczycielskiego, które naprawdę nie ma powodów, aby jako całość stać w kontrze wobec PiS. W tym przypadku do uzyskania pozytywnych efektów wystarczająca byłaby, być może, zmiana tonu dialogu prowadzonego z tym wpływowym środowiskiem.

Maską współczesnej polityki imperialnej jest demokracja liberalna. Osłona ta umożliwia przewrotne operowanie – w celu legitymizowania tej polityki – całym arsenałem pojęć takich jak demokracja, praworządność, wolność, godność osoby ludzkiej, równość, prawa człowieka – w sposób odwrócony, całkowicie przeciwstawny temu, co pojęcia te oznaczają w rzeczywistości.

Pozwala to, przy pomocy kazuistycznie stosowanej zasady praworządności, będącej przecież fundamentem demokracji w ogóle, tę demokrację unicestwiać, narzucając tak zwaną jurystokrację (rządy prawników). Absolutyzując prawo do wolności przysługujące mniejszościom (na przykład seksualnym), można zniewalać większości (na przykład w zakresie swobody wyznawania i głoszenia przekonań religijnych), a posługując się zacnym postulatem poszanowania godności (na przykład kobiet), można doprowadzić do uznania urągającego godności osoby ludzkiej prawa do aborcji za składnik niezbywalnych praw człowieka.

Niezależnie od tego, ośrodki prowadzące politykę imperialną dysponują ogromną zasobową przewagę medialną nad swoimi ofiarami. Zjednoczona Prawica tonie wprost w nawale kłamliwych informacji płynących z krytycznych wobec niej mediów, ngo-sów i ośrodków intelektualnych finansowanych z zagranicy, a także – niestety nie tak rzadko – z pieniędzy polskich podatników. W świadomość Polaków w sposób systematyczny, planowy i wyrafinowany wdrukowywane jest przekonanie, że stanowimy naród faszystów, antysemitów i kseno(homo)fobów.

Powyższe okoliczności powodują, że Zjednoczona Prawica będzie musiała dotrzeć do opinii publicznej z własną narracją. Możliwości służące temu muszą być zwielokrotnione. Warunkiem podjęcia skutecznych działań w tym zakresie jest tworzenie wrażliwego na polską rację stanu potencjału intelektualnego. Kuźnią tego potencjału są wyższe uczelnie. Najwyższa pora, aby Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ocknęło się drzemki i zauważyło, co dzieje się w dziedzinie nauk społecznych. Na wszelki wypadek warto może jednak mu przypomnieć, że dysponuje ono narzędziem prowadzenia polityki naukowej w postaci Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

Zapewne w prowadzonej wojnie z najazdem imperialnym Polska musi być i lisem, i wężem, ale także trochę lwem. Nie jesteśmy w tej wojnie bez szans. Niesłychanie istotne będzie umiejętne wykorzystanie kluczowego – z punktu widzenia przyszłej układanki geopolitycznej określającej ład polityczny w naszej części globu – usytuowania naszego kraju. Okoliczność ta sprawia, że mamy szansę na występowanie w istotnych relacjach zagranicznych z pozycji podmiotowej, a nie z pozycji petenta czekającego w kącie, do którego chcieliby zapędzić nas niektórzy liderzy europejskiej sceny politycznej.

Wiele też wskazuje na to, że po okresie pewnego dezawuowania politycznej roli państw narodowych nastąpi stopniowa zmiana klimatu wobec tych wspólnot, będących jakże ważnym ogniwem światowego ładu politycznego.

Walka o zachowaniem suwerenności Polski wkroczyła w decydującą fazę. Jej kolejnym, być może rozstrzygającym starciem, będzie wynik ataku opozycji totalnej i zagranicy na reformę sądownictwa.

Dr hab. Bogdan Miedziński jest profesorem w Europejskiej Uczelni Informatyczno-Ekonomicznej w Warszawie.

Artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Demokracja liberalna w służbie imperializmu” znajduje się na ss. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Demokracja liberalna w służbie imperializmu” na ss. 10–11 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego