Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Zobacz także:
Michał Karnowski: Poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości jest mocne i stabilne
„Jeżeli mamy myśleć o reformie i poukładaniu tego na nowo, to trzeba z powrotem przywrócić odpowiedzialność za swoje działania.” – mówi Łukasz Piebiak, b. wiceminister sprawiedliwości
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Michał Karnowski: Poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości jest mocne i stabilne
Czy należy obchodzić Święto Pracy? Jaki będzie finał procesu Donalda Trumpa? Czy propozycje programowe PiS są słuszne? Odpowiada Wojciech Cejrowski.
Wojciech Cejrowski, w nawiązaniu do amerykańskiego Święta Pracy, wskazuje na negatywną rolę, jaką w życiu społecznym Stanów Zjednoczonych odgrywają związki zawodowe. Jak podkreśla, dobre traktowanie pożytecznych pracowników jest w najlepszym interesie przedsiębiorców.
Relacje z ludźmi, których zatrudniam, nie muszą być regulowane przez ustawę.
Omówiony zostaje również ponownie temat zarzutów przeciwko Donaldowi Trumpowi. Gospodarz „Studia Dziki Zachód” zapewnia, że czynności przeciwko niemu służą jedynie zablokowaniu jego startu w wyborach prezydenckich.
Dla wielu Amerykanów staje się to niesmaczne. Chcą, by pozostała możliwość wypowiedzenia się na temat Trumpa w powszechnym głosowaniu.
Pakowanie wiodącego konkurenta wyborczego do więzienia przypomina standardy białoruskie.
Na koniec audycji, Wojciech Cejrowski komentuje przebieg kampanii wyborczej w Polsce. Ocenia, że ogłaszanie programu 6 tygodni przed głosowaniem, jak zapowiada PiS, jest spóźnione.
Władza przyznała się do porażki programu Rodzina 500+, ogłaszając 800+. Nic nie wyszło również z reformy sądownictwa. Ziobro ani nikt inny nie jest w stanie sobie z tym poradzić.
Wysłuchaj całej audycji już teraz!
Andrzej Zawadzki-Liang: Prezydent Xi nie będzie obecny na szczycie G20 w Indiach
Powołanie Komisji ds. badań wpływów rosyjskich oraz kandydaturę Romana Giertycha komentuje gość Poranka Wnet Marek Kuchciński, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Dnia 30.08 sejm powołał skład komisji ds. badań wpływów rosyjskich. Wśród jej członków znaleźli się m.in. prof. Sławomir Cenckiewicz oraz prof. Andrzej Zybertowicz. Gość Poranka Wnet, Marek Kuchciński, podkreśla skalę zadań stojących przed nową komisją:
Wydaje mi się, że to jest jedna z najważniejszych kwestii – wyjaśnienie związków z Rosją na przestrzeni tych dziesiątków lat, jakie już są za nami.
Te uwikłania wielu polityków polskich w związki międzynarodowe, takie uzależniające Polskę czy osłabiające jej niezależny, suwerenny rozwój, wymagają wyjaśnienia i to jest jedno z najważniejszych zadań dla wszystkich władz państwowych.
Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odnosi się również do ewentualnego powołania na świadka byłego premiera Donalda Tuska:
Mnie osobiście interesowałyby te związki i te wszystkie kontakty, jakie miał pan premier Tusk z Putinem i jego współpracownikami.
Pytany o brak przedstawicieli opozycji w składzie nowo powołanej komisji, Marek Kuchciński zdecydowanie krytykuje postawę oponentów politycznych:
To jest nie tylko godne ubolewania, ale wymaga najwyższej krytyki i najwyższego potępienia.
Zbyt wielu ludzi w Polsce zapomniało już, że przecież dopiero trzydzieści parę lat temu wywalczyliśmy suwerenność, niepodległość dzięki wielkiemu ruchowi Solidarności.
W kwestii startu Romana Giertycha z list Koalicji Obywatelskiej, Gość Poranka Wnet wyraża swój sceptycyzm co do powagi tej kandydatury:
Oceniam ten powrót dość humorystycznie. Widać wyraźnie, że jest to próba instrumentalnego wykorzystania człowieka, który zawsze był niekonwencjonalny, kontrowersyjny.
Marek Kuchciński wskazuje dokładny termin ogłoszenia list wyborczych Prawa i Sprawiedliwości do zbliżających się wyborów parlamentarnych. Jednocześnie wyraża przekonanie, że partia rządząca ma realne szanse na zdecydowane zwycięstwo:
O godzinie 14 będą ogłoszone jedynki na listach i następnie całe listy do sejmu.
Stawiamy na zwycięstwo, pracujemy, aby wygrać wybory i kontynuować zmiany. Ja uważam, że mamy ogromne szanse, aby te wybory wygrać, przekonać do siebie zdecydowaną większość Polaków.
Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.
Jak zachować ciszę, gdy biją dzwony i wyją syreny? Jak pogodzić ból przeszłości z dramatem codzienności? To są pytania, które stoją przed Polakami i Ukraińcami. Minął już 500 dzień rosyjskiej agresji na naszego sąsiada i mija już 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zaczęli mordować Polaków.
To trudna rocznica, ale mimo wojny Ukrainy z Rosją powinniśmy oczekiwać jakiegoś znaczącego gestu ze strony Ukraińców. W ciszy czekam na znaczący głos.
Wiemy, że dla Ukraińców, nawet tych, którzy mieszkają na Wołyniu, to, co tam się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej, to czarna dziura. Dotyczy to zarówno starych, jak i młodych. Nie uczyli się na lekcjach historii o ludobójstwie, jakiego na sąsiadach dokonali ich przodkowie, a tym bardziej nie słyszeli o nim w prywatnych rozmowach. Sowieckie czasy okryły historię stalową kopułą kłamstwa. Ale to, co usprawiedliwia młodych, nie usprawiedliwia elit. Rozbicie tej stalowej kopuły i wydobycie na światło dzienne ludobójstwa wołyńskiego jest zadaniem ukraińskich intelektualistów i polityków
O 11 lipca 1943 roku powinny się uczyć w szkołach ukraińskie dzieci. Bez uznania faktów, bez prawdy nie będzie pojednania.
My wiemy, że dziś Ukraińcy bronią także naszej wolności i nie możemy stawiać warunków uzależniających naszą pomoc wojenną i solidarność od tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.
Oczekujemy od prezydenta Ukrainy odpowiedzi na pytanie, czy Ukraińcy chcą budować swoją przyszłość razem z Polską, czy też traktują Polskę jak pomost łączący Kijów z Berlinem i Brukselą. Ale jeśli chcą budować z nami, to muszą wiedzieć, że możemy to robić wspólnie tylko wtedy, gdy faktycznie uświadomią sobie wagę i ludobójczy charakter wołyńskiej tragedii i wezmą za nią odpowiedzialność.
Czy tak się stanie, wnet się okaże i będziemy mogli ocenić, czy politycy zarówno polscy, jak i ukraińscy zdali „wołyński egzamin”. Ale tych egzaminów w drugiej połowie roku jest więcej. Na pewno nie będzie można mówić o sezonie ogórkowym. Z niepokojem będziemy przyglądać się nie tylko wojnie na Ukrainie, ale też temu, co dzieje się za murem oddzielającym Polskę od Białorusi, na której nie tylko pojawiła się broń nuklearna, ale i Prigożyn wraz z tysiącami swoich bandytów. Ta beczka z prochem, stworzona przez byłego dyrektora kołchozu, jest naprawdę groźna, zwłaszcza że sytuacja polityczna i nastroje w Polsce, im bliżej październikowych wyborów, tym bardziej będą rozchwiane.
Perspektywa dziennikarska jest oczywiście inna niż Państwa, którzy pakują się teraz, by wyjechać na wakacje. Cieszmy się z możliwości ucieczki od codzienności, ale nie zapomnijmy zabrać ze sobą Niecodziennej Gazety. W „Kurierze WNET” tym razem polecam wywiad z byłym białoruskim więźniem kolonii karnej, Aleksandrem Kabanowem, i oczywiście dwa archiwalne wywiady ze śp. Bohdanem Urbankowskim, którego rodzina i przyjaciele pożegnali pod koniec czerwca na Cmentarzu Północnym.
My, także w drugiej połowie czerwca, żegnaliśmy naszego redakcyjnego kolegę, Dariusza Kąkola – muzyka, fotografa, pielgrzyma i przyjaciela, który w sposób nagły i niespodziewany w wieku 58 lat opuścił ten świat.
Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023.
„Moim głównym celem jest pomoc ofiarom pedofilii” – mówi Mariusz Zielke, dziennikarz i pisarz.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Palutkiewicz: Polacy są ciekawi świata, ale coraz częściej pozostają na wakacje w kraju
Pewnie siedzi tam u góry i cieszy się, jak przekręcił to moje moje sumienie. Taki był, taki jest ksiądz Jan Kaczkowski. Kochał ludzi… Jan nigdy drugiemu człowiekowi nie okazał braku szacunku.
Z Patrykiem Galewskim, podopiecznym i przyjacielem księdza Jana Kaczkowskiego, pierwowzorem bohatera filmu Johnny, rozmawia Magdalena Woźniak.
Pan Patryk Galewski jest pierwowzorem Patryka z filmu Johnny o księdzu Janie Kaczkowskim. Na stronie Fundacji Jana Kaczkowskiego jest cytat „Wyrok nie musi wszystkiego kończyć, a może wszystko zacząć”. Jak to się zaczęło?
Jestem gadułą. I spodziewałem się pytań, które pozwolą mi się rozwinąć i po prostu gadać, jak to się zaczęło. Ale może zanim opowiem tę piękną część mojej historii o tym, jak spotkałem Jana, jak dzięki niemu dostałem nowe życie, kiedy zaoferował mi piękną przestrzeń miłości, dzięki której mogę normalnie żyć, muszę zacząć od tej smutnej części.
Oczywiście, proszę.
Ja, choćbym się bardzo mocno starał, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej radosnej chwili z dzieciństwa.
W bardzo młodym wieku zderzyłem się ze światem narkotyków, konfliktów z prawem. Jako dwunastolatek wciągnąłem pierwszą kreskę amfetaminy i od tego czasu moje życie z narkotykami było dość dość dynamiczne. Jako trzynastolatek pierwszy raz wylądowałem na komendzie za kradzież z włamaniem, jak to nazywam. Trochę przypadkiem, ponieważ chcieliśmy z kolegami sobie, że tak powiem delikatnie, pożyczyć nieco petard z takiej budki, gdzie zawsze przed sylwestrem odbywała się sprzedaż tychże petard. I kiedy wszedłem na dach, żeby tam wejść przez okno, dach wpadł razem ze mną do środka.
Od tamtego momentu moja codzienność wyglądała tak: bójki, konflikty z prawem, narkotyki, alkohol – przeogromna destrukcja życia i utrata własnej godności, wartości, poczucia szczęścia, miłości. W domu czułem się niekochany, czułem beznadziejność. I dopiero na ulicy nawiązałem jakiś kontakt z moimi rówieśnikami, którzy pochodzili z podobnych, smutnych domów, takich, z jakiego ja pochodziłem.
Ale mówiąc „smutny” nie mam na myśli tylko takiego domu, gdzie jest alkohol, przemoc, gdzie tata bije mamę lub na odwrót, ale też taki, gdzie była nadwyżka po prostu wszystkiego, ale brakowało przestrzeni, miłości, poczucia bezpieczeństwa.
My na ulicy szybko odnaleźliśmy się wzajemnie i otoczyliśmy się takim złudnym poczuciem bezpieczeństwa, akceptacji. Tam było mi dobrze i tam zacząłem się rozwijać. Mówię też o półświatku przestępczym. I tak do 19 roku życia, czyli do sceny, która rozpoczyna film Johnny, kiedy to zostaję złapany na gorącym uczynku na kradzieży z włamaniem i trafiam do aresztu śledczego.
W tamtym momencie, kiedy byłem przewożony do aresztu śledczego, cholernie się bałem, ale nie tego, że będą się tam nade mną znęcać, bić, poniżać, gwałcić, tylko tego, czy zostanę zaakceptowany przez elitę więzienną i czy stanę się jakby częścią tej subkultury więziennej. Na tym najmocniej mi zależało, bo myślałem, że tak ma wyglądać moje życie, że tak mam je przeżyć, że to jest maksimum, co mnie w życiu może spotkać. (…)
Tak wyglądało moje życie. Ja dzisiaj, jako dorosły, normalnie żyjący facet wiem, jak mocno niekompletny był mój zestaw dotyczący własnej wartości, poczucia szczęścia, miłości, poruszania się w życiu z takimi wartościami, jak, najprościej mówiąc, empatia, a co najmniej tolerancja. Takie wartości były mi po prostu obce. Ja nie odczuwałem względem drugiego człowieka takich emocji, takiej wrażliwości – nie umiałem.
(…) Kiedy Jan przyuważył z okna, że ja sprzedaję narkotyki za rogiem szkoły, kazał mi stamtąd znikać, a ja powiedziałem mu – dosłownie – nie wpierni… się. Tak, bo po prostu nie jest to jego przestrzeń życia i będę musiał go przeładować. I tak wyglądała nasza pierwsza wymiana zdań. W tamtym wymiarze mojego życia kontakt z księżmi było to coś obciachowego, złego. Księża byli źli, niegodni zaufania, bo w półświatku przestępczym ksiądz równa się – i tu mógłbym wymieniać dużo nieprzyjemnych określeń. Więc nic nie wskazywało na to, że moja przyjaźń z Janem będzie intensywna i głęboka. W tym momencie mojego życia ciężko było wypowiedzieć „proszę księdza”, a co dopiero zaufać. I tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie w szkole, to naprawdę pierwsze.
Kolejne, już znaczące spotkanie też było emocjonalne – pięknego, słonecznego popołudnia w niedzielę za kościołem, na ławce. I tu Państwa zdziwię, bo nie byłem w kościele, tylko w Pucku za kościołem była ławka, na której zawsze oddawaliśmy się pewnym czynnościom rekreacyjno-rozrywkowym, czyli służyła nam do spania, picia itd. I kiedy po jednej z takich imprez wracaliśmy do domu, ja wszedłem w uliczkę, która oddzielała plebanię od kościoła. Mój umysł był wtedy mocno poturbowany narkotykami.
Zobaczyłem znowu tego dziwnego księdza, więc w tamtym momencie, w tym dawnym moim wymiarze życia, pomyślałem sobie: tylko nie on! A tymczasem w tamtym momencie ksiądz Jan wiedział, że ta brzydka gęba należy do Patryka Galewskiego, czyli do mnie. Ponieważ ja byłem właścicielem też jednego z wielu już wyroków, które nakazywały mi odpracować 360 godzin w puckim hospicjum, czyli w miejscu, które stworzył Jan.
I kiedy ja wszedłem w tę uliczkę, Johnny, mimo tego, że miał przeogromną wadę wzroku, przyuważył moją brzydką gębę i ku mojemu zdziwieniu zaczął mnie wołać. To tym bardziej wywołało we mnie poruszenie. Czego ten ksiądz chce ode mnie? Wiedziałem, że te godziny do odpracowania mam właśnie u Jana w hospicjum, a Jan wiedział, że ja jestem tym gagatkiem, który ma odpracować. Puck jest małą miejscowością, w której każdy o każdym wszystko wie
Ja w tamtym momencie mojego życia byłem przez społeczeństwo Pucka odbierany jako zły człowiek, ludzie idący z naprzeciwka schodzili na mój widok z chodnika, bo się mnie bali. No, sam sobie zasłużyłem na taką etykietę: złodziej, kryminalista, po prostu zły człowiek, bandyta. Tak mnie nazywali.
W pierwszym momencie, kiedy Johnny mnie zawołał, chciałem uciekać, bo nie chciałem, żeby ktoś z moich ziomków zobaczył, że nawijam z księdzem. To zostałoby przez moich przyjaciół odebrane jednoznacznie jako zdrada. Ale Johnny złapał wiatr w sutannę i szedł w moją stronę, więc ja stałem jak ten słup przy drodze. Nie wiedziałem, co zrobić. No i kiedy Johnny do mnie podszedł, byłem przygotowany na to, że jak na księdza przystało, będzie nawijał mi tu kazania, że jestem zły, nieodpowiedzialny, naćpany. Nie miałem doświadczenia w relacjach z księżmi, więc ciężko było mi się w inny sposób odnieść do niego.
Ale w tamtym momencie Johnny zrobił coś, co zmiotło mnie po prostu z powierzchni ziemi. Bo kiedy do mnie podszedł, zrobił gest takiej klasycznej młodzieżowej essy, czyli kciuk do góry, malutki palec na dół, reszta zgięta. I zadał mi pytanie: – Patryk, dużo będziesz tej trawki jarał? Czy wpadniesz do mnie te godziny odpracować? W taki luźny sposób, praktycznie zbliżając się do mojego poziomu komunikacji, zadał mi to pytanie. To dla mnie było cholernie dziwne.
Facet w sukience, ksiądz, nawija mi tu o trawce, robi klasyczną essę. Ale byłem naćpany, śmierdziało ode mnie alkoholem, bluza z kapturem – sam miałem świadomość tego, że ten wymiar komunikacji jest jedynym możliwym, żeby w jakikolwiek sposób ze mną porozmawiać. I się udało.
Jednak ta rozmowa nie trwała długo i też nie było pięknego happy endu, że po tej rozmowie ja po prostu poszedłem na drugi dzień do Jana te godziny odpracować. (…)
Tak całkiem na luzie rozmawialiśmy. Wiem, jak dużo musiało go kosztować zbliżenie się do mojego poziomu komunikacji. Jan zadał też pytanie, czy będę tam przychodził. I w tamtym dniu ja mu obiecałem: tak, będę chodził, będę i będę. Oczywiście go oszukałem, bo przyszedł konkretny termin i się nie stawiłem.
Ale kiedy przyszedłem znowu, jeszcze tej jesieni, znowu w tym ogrodzie, wyobraźcie sobie takie trochę déjà vu, bo znowu on idzie. Wtedy już naprawdę, proszę mi wierzyć, byłem przygotowany na to, że wystawiłem go, oszukałem, i ile razy można pobłażać, ile razy można w tej sytuacji być grzecznym? Ja nie spotykałem się z takimi zachowaniami; nie wiem, czy nie miałem szczęścia, czy omijały mnie takie rzeczy, bo ludzie raczej niechętnie chcieli oferować mi taki pakiet emocji: – No w końcu jesteś, Patryk! Martwiłem się o ciebie. To była postawa, która mnie zagięła. Nie przychodzę, oszukuję go, a on mówi, że się o mnie martwi. (…)
Stawaliśmy się dla siebie coraz bardziej ważni. I pewnego razu nadszedł taki moment, który też jest mocno widoczny w filmie.
Jan przechodził przez oddział puckiego hospicjum, ni stąd, ni zowąd zadał mi pytanie: – Dyziu, a ty myślisz czasem o Panu Bogu? I wtedy ja, z taką mocno asertywną postawą, jakiej ulica mnie nauczyła i jak naprawdę wtedy czułem, powiedziałem, że myślę, że On ma na mnie wyje…. I Jan nie był wtedy zły na mnie, że tak powiedziałem, że przekląłem – nic z tych rzeczy.
W filmie jest pokazane, że Johnny pociągnął temat, ale w rzeczywistości ta sytuacja została owiana ciszą. Jan poszedł w swoją stronę, ja poszedłem w swoją stronę.
I tutaj zaznaczę, że Jan był inteligentnym, mądrym, ale też cwanym facetem i pomyślał: Rudy, ja zastawię na ciebie pułapki, żeby pokazać ci, co tak naprawdę w życiu jest ważne. Jan oczywiście nie stworzył sam tych pułapek, ale wykorzystał sytuacje, które mnie przeogromnie przemieliły. I mimo że Jana fizycznie w tych sytuacjach przy mnie nie było, to cały czas czułem jego obecność i to, że on wie, że to mnie tak mocno przemieli, że ja po prostu do niego wrócę, żeby mu wykrzyczeć, że się na pewne rzeczy nie godzę, że pewne rzeczy są dla mnie niezrozumiałe, ale że te rzeczy poruszą we mnie takie przestrzenie, których nigdy nie było albo które dopiero będą się we mnie rodzić.
Podam jedną taką sytuację. Jan: – Patryk, proszę cię o pomoc. Tego i tego dnia do hospicjum przyjdzie starsza pani, przyprowadzi dwie małe dziewczynki. Chciałbym, żebyś przez chwilę zajął im czas. Więc ja, mówiąc językiem młodzieżowym, powiedziałem na luźno: – Proszę księdza, nie ma problemu; wielebny, damy sobie radę. O dziwo, konkretnego dnia o konkretnej godzinie przyszedłem. Nawet trzeźwy. I faktycznie, starsza pani przyprowadziła dwie małe dziewczynki, które wtedy były w wieku dzisiaj moich najmłodszych dzieci, czyli 4 i 7 lat.
Dziewczynki były jak takie małe, niewinne aniołki: bladziutkie, długie włosy, białe spódniczki, buciki zapinane na pasek – takie niewinne, małe aniołki. Więc ja, tak po swojemu, dynamicznie powiedziałem: to chodźcie, dziewczynki, do kuchni – bo już wtedy byłem na etapie pracy w kuchni. No i tam ze wszystkich sił starałem się je rozbawić. Robiliśmy naleśniki, tak że nawet jeden się przykleił do sufitu. Ale mimo moich ogromnych starań dziewczynki nie chciały się uśmiechnąć.
W pewnym momencie do kuchni weszła pielęgniarka i powiedziała, że dziewczynki mogą pójść do mamy. Okazało się, że w tym dniu te małe dziewczynki przyszły pożegnać się z umierającą mamą, która miała nieco ponad 40 lat. Poszedłem z tymi dziewczynkami i stałem się częścią tej sytuacji, bo stanąłem w wejściu do pokoju, w którym była mama. Patrzyłem, jak dziewczynki, wtulone w tym łóżku w mamę, słyszą, że są dla niej najważniejsze w życiu, że kocha je najmocniej na świecie, że chciałaby móc być przy nich, patrzeć, jak dorastają, jak są szczęśliwe, jak mierzą się z życiem. Ale nie może tego zrobić, bo umiera.
Ja po raz drugi nie byłem w stanie znaleźć w sobie takich przestrzeni, które pozwoliłyby mi na zinterpretowanie tego, co dzieje się we mnie, jak się mam zachować. Więc ja po prostu po raz drugi uciekłem. I wyobraźcie sobie, że kilka dni później mama zmarła, a ja, wkurzony, pobiegłem do Jana. Zacząłem przeklinać, nawet go odepchnąłem. Taki zbuntowany młody człowiek.
I wyobraźcie sobie, że Jan nie był zły na to, że po raz drugi moje zachowanie było co najmniej nie na miejscu. Że przeklinam, że go odepchnąłem, że mówię: twój Bóg i twoje postawy, jak takie rzeczy mają prawo się dziać, dziewczynki zostaną same, bez mamy. Ich mama zmarła! Byłem taki wkurzony, zbuntowany. Jan nigdy. Jan wiedział, że po tej sytuacji ja przyjdę i że przyjdę właśnie taki mocno gniewny.
Jan nigdy nie udawał, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Po prostu powiedział, że nie wie, dlaczego dzieją się takie rzeczy. Ale dodał też bardzo ważne zdanie. Może proste, ale to zostało we mnie do dzisiaj: że tylko na podstawie prawdziwej miłości, głębokiej, prawdziwej relacji człowiek jest w stanie w tak bardzo głęboki, ale też spokojny sposób przeżywać odejście drugiej, bardzo ważnej dla siebie osoby.
(…) Na spowiedź umówiliśmy się nie w kościele, tylko w mieszkaniu Johnny’ego, czyli nad oddziałem puckiego hospicjum. Przechodząc obok lumpeksu, dzień przed spowiedzią, postanowiłem, że kupię sobie marynarkę w second-handzie, żeby ładnie wyglądać. Na drugi dzień, w niedzielę, kiedy szedłem do niego, musiało to dość zabawnie wyglądać, ponieważ reszta garderoby została. Czyli najpierw dresy, a na wierzchu marynarka. Marynarka, którą do dzisiaj zakładam w ważnych dla mnie wydarzeniach, bo jest dla mnie ogromnie ważnym symbolem.
Idąc na tę spowiedź, zacząłem się bać, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, że kurczę, idę tam do człowieka, a tam przecież nie ma konfesjonału. Takie lęki zaczęły mnie prześladować, ale szedłem dalej. I taki drugi lęk: kurde, ale ja nie pamiętam tej klasycznej, nawijki, którą trzeba powiedzieć podczas spowiedzi. No i zacząłem się bać, że to po prostu nie wyjdzie. Ale dotarłem. No i nie było ani konfesjonału, ani tej tradycyjnej mowy, którą trzeba powiedzieć podczas spowiedzi – oczywiście z całym szacunkiem do tego fragmentu, bo są to bardzo ważne symbole.
A na szczęście nie najważniejsze.
Tak, nie najważniejsze. Usiedliśmy blisko siebie, zacząłem mówić. Jak się Państwo domyślacie, mówiłem bardzo długo, ponieważ tych złych rzeczy, które zrobiłem w życiu, było strasznie dużo, więc zajęło nam to dużo czasu. Dostałem rozgrzeszenie, zaczęliśmy płakać. No i dostałem też rodzaj pokuty. Na szczęście nie była to pokuta w formie klasycznego Zdrowaś Mario, bo gdyby była w takiej formie, to ja chyba do dzisiaj bym jeszcze musiał klęczeć w kościele, a minęło już ponad 12 lat.
Tak dużo było złych rzeczy, które zrobiłem. On załatwił mnie sposobem, bo wiedział, że taka formuła pokuty nie będzie dla mnie wystarczająca. Załatwił mnie pokutą w trzech punktach. Dwa udało mi się już odhaczyć, a na trzeci nie wiem, czy mi życia wystarczy. Tak załatwił mnie ksiądz Jan Kaczkowski. Pewnie siedzi tam u góry i cieszy się, jak przekręcił to moje sumienie. Taki był, taki jest ksiądz Jan Kaczkowski. Kochał ludzi bez względu na to, kto kim jest, dlaczego taki jest… Jan nigdy drugiemu człowiekowi nie okazał braku szacunku.
Tak, on mówił, że człowiek poza prawami ma obowiązki, powinności, ale też, że najważniejsza jest miłość i poczucie wolności.
Jan był oczywiście konserwatywny, był radykalny w wielu kwestiach, ale nigdy w żadnej, żadnej ze swoich postaw nie gardził drugim człowiekiem ani, tym bardziej, nie powiedział, że ktoś jest złym człowiekiem i nie ma prawa do tego, żeby poczuć własne ja na sposób taki, który czuje, oczywiście zachowując przy tym przyzwoitość, bo to rzecz jasna, żeby nie łapać się w związku z tym takich określeń, jak „róbta co chceta”.
Cały wywiad Magdaleny Woźniak z Patrykiem Galewskim, podopiecznym i przyjacielem księdza Jana Kaczkowskiego, pierwowzorem bohatera filmu Johnny, zatytułowany „Jak dobrze spotkać Johnny’ego”, znajduje się na s. 34–37 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.
Część rozczarowanych wyborców może przejść do Konfederacji. To, ilu ich będzie zdecyduje o tym, czy będziemy mieli bezwględną większość, czy nie – mówi poseł PiS.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
W Niemczech sądy są pod znacznie większą kontrolą polityczną niż w Polsce – zauważa prawnik.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Wśród pośmiertnie uniewinnionych znalazło się sześciu polityków PSL i pięciu przedstawicieli PPS.
Proces brzeski był konsekwencją represyjnych działań podjętych przeciwko opozycji przez marszałka Józefa Piłsudskiego w 1930 r. Oskarżonym zarzucano przygotowywanie zamachu stanu. Proces brzeski rozpoczął się 26 października 1931 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Wyroki zapadły 13 stycznia 1932 r., po ponad 50 rozprawach. Dwie apelacje nie przyniosły pożądanego przez skazanych skutku.
Wśród polityków skazanych podczas procesu brzeskiego znaleźli się: Herman Lieberman, Norbert Barlicki, Adam Pragier, Stanisław Dubois, Adam Ciołkosz i Mieczysław Mastek ( PPS) oraz Wincenty Witos, Władysław Kiernik, Kazimierz Bagiński, Józef Putek i Adolf Sawicki ( PSL-Piast i PSL-Wyzwolenie).
Skargę kasacyjną złożył w 2020 r. były Rzecznik Praw Obywatelskich, prof. Adam Bodnar, a o pełną rehabilitację skazanych wielokrotnie upominali się liderzy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wyrok SN z zadowoleniem przyjął obecny prezes partii, Władysław Kosiniak-Kamysz.
Historyczna chwila! Po 91 latach sprawiedliwości stało się zadość! Wincenty Witos i wszyscy skazani w procesie brzeskim NIEWINNI! Dziękuję @BiuroRPO za podjęcie wniosku z inicjatywy @nowePSL. Hańba sądu brzeskiego została zmazana. Dotrzymaliśmy słowa. pic.twitter.com/LBqdhtpE22
— Władysław Kosiniak-Kamysz (@KosiniakKamysz) May 25, 2023
„Kara śmierci jest stosowana w krajach islamskich, Rosji lub Chinach. Polska, mam nadzieję, należy do krajów demokratycznych, gdzie takich kar się nie stosuje” – powiedział poseł PiS.
Wysłuchaj całej audycji już teraz!
Gościem Poranka Wnet był Marek Ast, przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka, która aktualnie pracuje nad ustawą o sądach pokoju. Jak zaznaczył przewodniczący Ast po ostatnim przegłosowaniu przez posłów opozycji, wspartych przez polityków Suwerennej Polski, odroczenia prac nad ustawą do 15 czerwca, szansa na uchwalenie ustawy w tej kadencji jest mała:
Trochę się dziwię, dlatego że PSL też w tym wypadku popiera ustawę o sędziach pokoju, popiera to rozwiązanie, a głosował za odroczeniem prac. Przełożenie o miesiąc prac komisji stawia pod dużym znakiem zapytania uchwalenie przez Sejm tej ustawy w tej kadencji.
Zdaniem Marka Asta przyjęta ustawa o Sądach Pokoju mogłaby jeszcze podlegać późniejszym zmianom:
trzeba rozmawiać wewnątrz koalicji, bo projekt też po pracach w podkomisji ma bezpieczniki w postaci późniejszego wejścia w życie. Sędziowie pokoju rozpoczęliby swoje urzędowanie w 2025 roku, więc jest czas również na poprawienie ewentualnych błędów.
Tematem rozmowy była również ustawa o zmianie zasady procedowania w Trybunale Konstytucyjnym, która na razie nie została poparta przez partię Zbigniewa Ziobry:
Poselski projekt, którego celem jest odblokowanie Trybunału Konstytucyjnego nie tylko w kontekście wyznaczonego terminu na 30 maja, bo wiemy, że 30 maja raczej Trybunał Konstytucyjny się nie zbierze w pełnym składzie, a sam tryb legislacyjny jest taki, że jeszcze po Sejmie ustawa musi trafić do Senatu, który na sto procent miesiąc będzie ją przetrzymać, więc ustawa wejdzie w życie nie wcześniej, jak pod koniec czerwca. Ustawa mogłaby obowiązywać, jeżeli oczywiście uzyska większość sejmową, i w tej sprawie również trwają rozmowy z naszym koalicjantem. Bo sama ustawa w moim przekonaniu ma wyłącznie taki techniczny charakter.
Marek Ast był również pytany o propozycję premiera wprowadzenia kary śmierci:
W Europie praktycznie, poza Stanami Zjednoczonymi i poza oczywiście światem demokratycznym, to kary śmierci się przecież nie stosuje, to tylko tylko gdzieś tam, powiedzmy w państwach islamskich, w Rosji czy w Chinach, tego rodzaju kara jest stosowana. W świecie demokratycznym nie jest i myślę, że Polska do tego świata należy.
Polityk PiS był również pytany o plany na zbliżającą się konwencję partii rządzącej:
To będzie dwudniowa konwencja, w której po prostu w pierwszym dniu, tak jak powiedziałem, będą przedstawiciele Polski zachodniej, a w drugim dniu będą uczestniczyli koledzy z kolei z Polski centralnej i wschodniej. Natomiast tematy będą oczywiście te same. […] Czyli będziemy po prostu podsumowali ten pierwszy etap kampanii, rozmów z Polakami, propozycji co do tego, co można zrobić w poszczególnych regionach. Dlatego też ten klucz regionalny. Natomiast te sprawy, które dotyczą jakby całościowo Polski, spraw Polaków, będą pewnie przez pana premiera i pana prezesa poruszone w jednym i w drugim [dniu].
Marek Sawicki: Ustawy zbożowe PiSu tylko częściowo rozwiążą problemy polskich rolników
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.