Kowalczuk: We Włoszech ludzie ze stref poddanych kwarantannie pracują poza nimi i odwrotnie. To sytuacja, jak ze Szwejka

Piotr Kowalczuk o tym, jak wygląda kwarantanna po włosku, nastrojach Włochów, sytuacji w Watykanie i politycznym wykorzystywaniu koronawirusa.


Piotr Kowalczuk przybliża sytuację związanej z koronawirusem we Włoszech. Jest to państwo z największą liczbą chorych w Europie i druga największą, zaraz po Chinach, na świecie. W Italii wprowadzono kwarantanny, jednak ich funkcjonowanie przywodzi naszemu gościowy, Przygody dobrego wojaka Szwejka. Poddani kwarantannie, których miejsce pracy znajduje się poza nią, opuszczają kwarantannę jadąc do pracy. Są też ludzie, którzy na odwrót – nie są w części poddanej kwarantannie, ale pracują w niej. Co więcej kontrole mieszkańców Włoch dopiero wprowadzono w niedziele wieczorem. Wcześniej każdy mógł się przemieszczać po całym kraju. Włosi boją się koronawirusa. Nie uczęszczają ani na masowe wydarzenia, ani nawet do kawiarni czy restauracji.

Sytuacja jest dramatyczna […] Dochodzi do buntów w więzieniach. W Modenie zginęło trzech więźniów po pacyfikacji buntu.

Kowalczuk przedstawia reakcję włoskiego rządu oraz gospodarki na sytuację. We Włoszech, a także w Watykanie nieodprawiane są msze św. z udziałem wiernych. Zamknięte zostało dla odwiedzających Muzeum Watykańskie. Nasz gość zauważa, że sprawa epidemii koronawirusa jest we Włoszech wykorzystywana politycznie.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Karnowski: Andrzej Duda pilnuje, żeby obóz naprawy państwa nie wypadł z dobrych kolein

Michał Karnowski o kampanii wyborczej, dymisji Jacka Kurskiego, tym czemu potrzebna jest TVP i o pieniądzach na onkologię, roli jaką pełni Andrzej Duda i jego szansach na reelekcję.


Michał Karnowski komentuje ostatnie ruchy sztabów wyborczych oraz dymisję Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa Telewizji Publicznej. Tej ostatniej nie chce rozpatrywać łącznie z powołaniem Funduszu Medycznego, który jego zdaniem jest odpowiedzią na realny lęk Polaków związany z chorobami nowotworowymi. Mówi, iż Kurski pozostawia TVP w bardzo dobrym stanie. Jego dymisja, ma na celu,  jak mówi dziennikarz, „zmniejszenie kontrowersji w telewizji publicznej”. O tej ostatniej mówi, iż jest „instytucja, która pluralizuje nasze życie publiczne”. Nasz gość stwierdza, że wbrew zarzutom opozycji prezydent Andrzej Duda podpisuje wszystkiego bezrefleksyjnie, lecz „pilnuje, żeby obóz naprawy państwa nie wypadł z dobrych kolein”. Karnowski zwraca uwagę na ataki opozycji na kobiety takie jak: Dorota Łosiewicz, Agata Kornhauser-Duda, Patrycja Kotecka czy Magdalena Ogórek, które jak mówi, mają w sobie coś z szowinizmu.

Ponadto pozytywnie ocenia kampanię wyborczą obecnego prezydenta. Podkreśla, iż głowa państwa ma twarde stanowisko wobec wielu spraw, które mogą dzielić Polaków, a także broni wartości konserwatywnych. Dodaje, że dzięki temu Andrzej Duda ma duże szanse na reelekcje. Rozmówca Łukasza Jankowskiego dodaje, że obecny prezydent nie musi kłamać na temat tego jak głosował, w przeciwieństwie do swej kontrkandydatki z Platformy Obywatelskiej. Małgorzata Kidawa-Błońska stwierdziła podczas spotkania z wyborcami, że popierała 500+ i że można sprawdzić jak głosowała. Po sprawdzeniu okazuje się, że wstrzymała się wtedy od głosu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

 

Na wodach Karaibów, oraz latynoski jam session po warszawsku

Marynistycznie i muzycznie: tak będzie w najbliższym wydaniu. Nie tylko dzięki szantom i muzyce karaibskiej, ale i za sprawą ciekawego muzycznego wydarzenia, które pojawi się za kilka dni w Warszawie.

Choć czasy odważnych śmiałków nieustraszenie przemierzających morza i oceany odeszły już do świata fikcji, wcale to nie znaczy, że nie doczekali się swoich następców. I nie mówimy tu o piratach z Morza Czerwonego, ale o współczesnych poszukiwaczach przygód. I choć nowego lądu zapewne nie nikt już nie odkryje, to jednak życie na żaglowcu potrafi być świetną lekcją życia i pokory.

Czy w dzisiejszych czasach żyją jeszcze ludzie, którzy spędzają swe życie na statku, przemieszczając się od portu do portu? Jak najbardziej. Nawet jeśli morska przygoda trwa tylko jakiś czas. I to właśnie oni, współczesne wilczki morskie, będą gośćmi w pierwszej części naszej audycji.

Poznamy Karaiby widziane oczami załogi jednego z najwspanialszych współczesnych polskich okrętów żaglowych, żaglowca „Fryderyk Chopin”. Czekać na nas będą wyspy duże i małe, zatoki przyjazne żeglarzom, spotkania z mieszkańcami, wyzwania językowe, oszałamiająca przyroda, majestatyczne wulkany, doświadczenia kulinarne, oraz wrażenia kulturalne, takie jak karnawał na Martynice, czy tradycyjne mordobicie w nabrzeżnych tawernach. Naszymi gośćmi będą Maja Rubaszek (która podczas rejsu uczy załogę tajemnic języka angielskiego nie tylko w wersji karaibskiej) oraz uczniowie – uczestnicy Niebieskiej Szkoły i jednocześnie załoga „Fryderyka Chopina”.

Ale to nie koniec wrażeń i atrakcji: w drugiej części dowiemy się, czym jest latynoski jam session w wersji nadwiślańskiej. Odwiedzą nas Weronika Mietelska – wokalistka, pasjonatka latynoskich rytmów, w szczególności tych brazylijskiej samby, bossanovy i MPB oraz Ricky Lion – niezwykle utalentowany wokalista i multiinstrumentalista z Konga mieszkający od lat w Polsce. Towarzyszyć im będzie brazylijski gitarzysta Robson Soarez da Silva. Wizyta naszych gości będzie jednocześnie zaproszeniem na bardzo ciekawe wydarzenie, którego szczegóły znaleźć można tutaj.

Audycję poprowadzi Karolina Sawicka przy dyskretnym współudziale Zbyszka Dąbrowskiego. Zapraszamy najbliższy poniedziałek, 9-go marca, jak zwykle o 21H00! Tym razem tylko po polsku.

Z archiwów IPN. Jak sowiecki komendant tajnego obozu zmusił Polkę do małżeństwa/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” 68/2020

Miejscowi twierdzili, że Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali dom i budynki gospodarcze.

Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach cz. 2

Wojciech Pokora

Przechodniu! To jest Błotko –miejsce zbrodni. I choć na chwilę zatrzymaj się w nim i wspomnij sobie o obrońcach Twych z Armii Krajowej rozstrzelanych w obozie tym, przez morderców z NKWD i im podobnym służalcom Moskwy z PPR, a imię ich to PKWN.

Jadąc szosą od Tomaszowa Lubelskiego w stronę Hamerni, można dotrzeć do niewielkiego kamieniołomu. To w nim pracowali więźniowie pobliskiego obozu, który znajdował się po przeciwnej stronie drogi, w odległości około kilometra.

Oficjalnie – obóz nie istniał. Mniej oficjalnie – przetrzymywano w nim volksdeutschów. Nieoficjalnie – był to obóz NKWD dla żołnierzy Armii Krajowej, założony w październiku 1944 roku i zlikwidowany dzięki akcji AK w marcu 1945 roku.

Nie ma dziś po nim śladu. Nie ma też śladu po budynkach mieszkalnych, w których w 1944 roku zamieszkali oficerowie nadzorujący obóz. Przed wojną mieszkali w nich pracownicy kamieniołomu. W trakcie wojny zostali oni wywiezieni podczas akcji kolonizacyjnej na Zamojszczyźnie. Do sierpnia 1943 roku Niemcy wysiedlili z tych terenów ponad 100 tys. mieszkańców, przygotowując miejsce niemieckim osadnikom.

Dziś nie ma tu śladu ani po rdzennych mieszkańcach, ani po osadnikach, zniknął także obóz. Został jednak cmentarz pomordowanych żołnierzy. I postawiony w 1993 roku staraniem żołnierzy III i IV kompanii AK V Rejonu Susiec Obwodu Tomaszów Lubelski z oddziału kpt. „Polakowskiego” pomnik, na którym widnieje cytowany powyżej napis: „Przechodniu! To jest Błotko – miejsce zbrodni…”. Zanim powstał pomnik, w 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa na podstawie materiałów prasowych ukazujących się w „Tygodniku Zamojskim” wszczęła śledztwo w sprawie „rzekomych zbrodni zabójstw żołnierzy w »obozie« na terenie m. Błudek /zamojskie/, jakoby popełnianych w okresie od m-ca października 1944 r. do m-ca marca 1945 r.”. W poprzednim numerze „Kuriera WNET” opisałem jego przebieg od czerwca do września 1989 roku, stawiając na końcu szereg pytań. W kolejnych numerach postaram się na nie odpowiedzieć.

Polska żona sowieckiego oficera

W piśmie z dnia 26 września 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa prosi Wojskowego Prokuratora Garnizonowego w Opolu o pomoc w ustaleniu faktów dotyczących komendanta obozu w Błudku-Nowinach Włodzimierza/Wołodii Konowałowa. Prokurator streszcza w nim dotychczasowe ustalenia:

„Oddział V Naczelnej Prokuratury Wojskowej prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie »obozu karnego w Błudku woj. zamojskie« mającego jakoby istnieć na przełomie 1944/45 roku. Komendantem obozu miał być kpt. Włodzimierz/Wołodia/Konowałow, skierowany do Wojska Polskiego z Armii Radzieckiej.

Wymieniony wedle relacji niektórych osób z tego terenu /Majdan Sopocki, Kamieniołomy Nowiny i inne/ miał pod groźbą dokonania zemsty zmusić do zawarcia związku małżeńskiego Mariannę Wrębiak c. Andrzeja i Józefy z d. Bąk (…). Związek taki został zawarty w kościele katolickim w Majdanie Sopockim gm. Susiec w dniu 19 marca 1945 r.”.

Akt małżeństwa Marianny Wrębiak i Władysława/Wołodii Konowałowa | Fot. W. Pokora

W toku śledztwa prokuraturze udało się ustalić, że Marianna Wrębiak w 1953 roku zawarła powtórny związek małżeński z Zenonem Jankunem, a następnie (w 1976 roku) rozwiodła się z nim i po raz kolejny wyszła za mąż – za Józefa Kocana. Z uzyskanych informacji wynikało, że zamieszkuje wraz z mężem na terenie gminy Głuchołazy, jednak adres nie był prokuraturze znany. W związku z powyższym należało ustalić jej miejsce pobytu i szczegółowo rozpytać: w jakich okolicznościach poznała kpt. Konowałowa, jak doszło do zawarcia związku małżeńskiego, kto był świadkiem na ich ślubie (wg ewidencji byli to tylko przedstawiciele narzeczonego, porucznicy Wojska Polskiego – Stanisław Muzyka i Hipolit Zieliński, co kłóciło się z miejscowymi zwyczajami), czy prawdą jest, że do zawarcia małżeństwa została zmuszona, a jeśli tak, to przez kogo i w jaki sposób. Prokurator polecił również ustalenie, jaką funkcję pełnił kpt. Konowałow, jakiej jednostce był podporządkowany – czy Wojsku Polskiemu, czy Armii Radzieckiej i jakie zadania wykonywali żołnierze w Błudku. Poproszono także o potwierdzenie informacji, czy wśród żołnierzy znajdował się oficer w stopniu majora, który wg ustaleń miał być prokuratorem, Żydem. Ponadto pytania miały dotyczyć osób przetrzymywanych w obozie – jakiej byli narodowości, czy zamiast ubrań nosili na sobie worki i czy prawdą jest, że na terenie obozu dochodziło do zabójstw.

Istnieją dwie wersje dotyczące związku Marianny Wrębiak z Wołodią Konowałowem. Nie różnią się one w zasadniczych sprawach. W obu zgadza się czas i miejsce zawarcia związku, w obu mowa jest o świadkach – oficerach Wojska Polskiego, obie potwierdzają fakt, że do ślubu doszło na kilkadziesiąt godzin przed śmiercią Konowałowa. Różni je jednak postawa Marianny. Pierwsza wersja – opisana także przez prof. Jerzego Markiewicza, który badał temat zbrodni w Błudku w latach 80. – jest historią młodej dziewczyny ze wsi Oseredek, wplątanej w wir historii przez to, że wpadła w oko komendantowi pobliskiego obozu karnego.

Jak już pisałem, Wołodia Konowałow pojawił się w tej okolicy najwcześniej pod koniec września 1944 roku, najpóźniej w drugiej połowie października tego samego roku. Wtedy właśnie w Błudku powstał obóz, którego był komendantem. Biorąc pod uwagę, że do ślubu doszło 19 marca 1945 roku, od „zakochania” do oświadczyn, zapowiedzi i ślubu minęło bardzo mało czasu. To musiało wzbudzić podejrzenia. I wzbudziło. Z zachowanych relacji mieszkańców, które zebrał prof. Markiewicz, wiemy, że rodzina sprzeciwiała się temu związkowi. Marianna Wrębiak zapisała się w pamięci miejscowych jako nadzwyczaj urodziwa kobieta. Według relacji, zarówno ona, jak i jej rodzina byli rzymskimi katolikami, przestrzegającymi „obowiązujących norm moralnych i zasad”. Szybki ślub nie wchodził w grę. Konowałow doskonale o tym wiedział, tym bardziej, że od momentu, gdy upatrzył sobie Mariannę na przyszłą żonę, gościł w jej domu niemal każdego dnia. Przyjeżdżał parokonną bryczką powożoną przez żołnierza, przywoził prezenty jej i rodzicom. Mimo tego nie był tam mile widziany, a dziewczyna traktowała go z dużą rezerwą.

Wołodii jednak bardzo spieszyło się do ożenku. Miał plan, który musiał zostać zrealizowany – za wszelką cenę do końca wojny musiał uwiarygodnić się jako Polak.

Później, gdy na tych terenach pojawi się normalna administracja, zadanie będzie to o wiele trudniejsze. Postanowił więc zmusić dziewczynę i jej rodzinę szantażem. Jak napisał prof. Markiewicz, mieszkańcy Oseredka z którymi rozmawiał na ten temat, jednoznacznie twierdzili, że Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali cały dom i budynki gospodarcze.

Jedna z relacji podaje, że dziewczyna uciekła przed oficerem do Lublina, gdzie została przez niego odnaleziona i siłą sprowadzona z powrotem. Ogłoszono trzy przedślubne zapowiedzi – 4, 11 i 18 marca, po czym 19 marca miejscowy proboszcz – ks. Józef Gonkowski – udzielił młodym ślubu. Zdaniem ówczesnego wikariusza, z którym udało się porozmawiać Markiewiczowi (proboszcz w latach 80. już nie żył), gdyby wówczas istniały jakiekolwiek przeszkody uniemożliwiające udzielenie ślubu, ślub by się na pewno nie odbył. Skoro się odbył, wszystko musiało być w porządku. Ksiądz zapamiętał nawet, że Konowałow był prawosławny, z czego wynikały pewne trudności formalno-prawne. Poza tym, zdaniem księdza, ślub odbył się w asyście wojskowej, był głośny, a po nim odbyło się huczne wesele. Jedna rzecz budzi jednak wątpliwość. Dlaczego świadkami na ślubie byli dwaj podlegli Konowałowi oficerowie – Hipolit Zieliński i Stanisław Muzyka, obaj w stopniu porucznika? Zakochana dziewczyna, wychowana w tradycyjnej rodzinie, nie chciała, by jej druhną była najbliższa przyjaciółka bądź kuzynka? Przede wszystkim – kobieta? Dwóch mężczyzn świadkujących na ślubie jest rzadkością nawet dziś, a w 1944 roku?

Po ślubie młodzi nie zamieszkali razem. Marianna została przy rodzicach, a Konowałow wrócił do obozu. Zamieszkał w domu Makary, ubogiego mieszkańca Błudka, który przed wojną utrzymywał się z pracy w kamieniołomie, a podczas wojny został wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców.

Marianna odmówiła przeprowadzki do tego domu. Z zachowanych relacji wynika, że została tam przewieziona na dwa dni przed śmiercią Konowałowa, i jak miała sama opowiadać, widziała swojego męża sam na sam może dwa razy.

Marianna zeznaje przed „enkawudzistą”

Raport asesora WPG z rozmowy z Marianną Kocan | Fot. W. Pokora

W październiku 1989 roku do Marianny Kocan z d. Wrębiak, nie bez przeszkód dotarł asesor Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu – por. Leszek Kania. Jak napisał w raporcie: „Mariannę Kocan zastałem w nader złej kondycji psychicznej. Kontakt z nią nawiązałem dopiero przy okazji wyjścia jej do miasta. Poprzednio wymieniona nie chciała wpuścić mnie do mieszkania nawet w towarzystwie funkcjonariusza MO i sąsiadów. Wszelkie metody z zakresu taktyki kryminalistycznej i działania podejmowane w celu wytworzenia odpowiedniej atmosfery sprzyjającej odtworzeniu zdarzeń z 1945 r. całkowicie zawiodły w trakcie dwudniowych prób formalnego przeprowadzenia czynności procesowej z udziałem Marianny Kocan. Osobiście stwierdziłem u wymienionej obsesyjny lęk przed powracaniem do przeszłości będącej przedmiotem prowadzonego przez Oddział V NPW w Warszawie śledztwa. Marianna Kocan wielokrotnie podkreślała swój strach przed wyjaśnieniem wydarzeń z marca 1945 r., wielokrotnie sprawdzała moją legitymację służbową i niejednokrotnie myliła mnie z funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa lub byłych organów NKWD. Powody tego stanu rzeczy wynikają z przedstawionej poniżej relacji. (…) nie zdołałem procesowo utrwalić wypowiedzi wymienionej, szczególnie wobec histerycznego wprost oporu przed podpisywaniem protokołu”.

Porucznikowi Kani udało się mimo trudności zebrać najważniejsze informacje. Historia znajomości z Konowałowem zgodnie z zeznaniem Marianny Kocan wyglądała następująco: poznali się na pogrzebie „jakiegoś wojskowego” w Oseredku. Od razu wpadli sobie w oko. Od tego momentu Konowałow odwiedzał ją w domu rodzinnym, zachęcając do małżeństwa. Ostatecznie wzięli ślub w kościele, „bo wtedy tylko taki ślub się brało”. On przyniósł obrączki, a na świadków przyprowadził swoich kolegów. „Wszyscy byli polskimi oficerami, w polskich mundurach” – zeznała. Ślub był cichy, bez wesela. Niewiele wiedziała o swoim wybranku, bo czas był taki, „że ludzie się za dużo nie pytali. Każdy wiedział tylko swoje i nikt nie wtykał nosa w nieswoje sprawy. Powiedział mi tylko, że jest komendantem obozu dla volksdeutschów i musi ich pilnować. Nie widziałam w tym nic złego. (…) Wołodia mi nic nie mówił, albo też i mówił, choć ja nic nie pamiętam.

Nic mi nie mówił o tym, gdzie walczył. Tylko to mnie dziwiło. Pytała go też o to moja rodzina. Jakoś się wykręcał, czy coś takiego. Zazwyczaj wojskowi lubią się tym chwalić”.

I dalej bardzo ważne spostrzeżenie – „Po polsku mówił normalnie, tak jak w naszych stronach lekko ludzie mówią. Czuć jednak z jego mowy było, że on nie jest nasz, a tylko »wschodni«. Jego koledzy mówili lepiej po polsku. W sumie to byli młodzi chłopcy ci jego koledzy. On też był taki młody i ja byłam młoda. Nie rozumiem, o co panu chodzi”. Po ślubie nie zamieszkali razem. To ważne, w jaki sposób mówiła o tym Marianna Kocan podczas tego pierwszego rozpytania, bo narracja z biegiem czasu się jej zmieni. Zatem na pytanie asesora Kani, czy po ślubie zamieszkali razem, odparła – „niestety nie, choć ja oczywiście bardzo chciałam. To chyba jasne. Wołodia mi powiedział, że musi przygotować dla nas dom w Błudku. W sumie to byłam z nim chyba z tydzień mężatką, a przeprowadziliśmy się do niego dopiero na dwa dni przed zabiciem go. Wszystkiego byłam w Błudku trzy dni, z tego dwie noce. (…) Przywiózł mnie do domu, w którym tylko my zamieszkaliśmy. Ten obóz był trochę dalej, gdzie stali wartownicy”.

Z dalszych zeznań wynika, że domy oficerów znajdowały się kilkadziesiąt metrów od obozu. Strażnikami byli żołnierze w polskich mundurach. Z kilkoma rozmawiała i nie zauważyła obcego akcentu. „Wołodia zabronił mi zbliżać się do terenu obozu. Dlatego nic nie mogę o nim powiedzieć” – dodała. Ale jednak coś widziała. Widziała ludzi, którzy kręcili się w pobliżu. Jeden z nich chciał dać jej dużą sumę pieniędzy, by dowiedzieć się o kogoś, kto był osadzony w obozie. Odpowiedziała mu jednak naiwnie, że na pewno jego bliskiemu nie stanie się tam krzywda. – „Powiedziałam mu, że na pewno nic złego się tu nie dzieje, bo człowiekowi nie można bez powodu robić krzywdy”. Wówczas nieznajomy uciekł.

Widziała też, że na miejscu było pięciu oficerów i nieduży oddział żołnierzy. Słyszała także, że w noc przed rozbiciem obozu więźniów wywożono z obozu kolejką. Aut żadnych w pobliżu nie widziała, zatem kolejką można było ich wywieźć tylko w jednym kierunku – do kamieniołomów.

Bardzo interesująco brzmi jej relacja dotycząca napadu Armii Krajowej na obóz: „To było straszne. Spaliśmy z Wołodią w nocy. Nagle jacyś ludzie zaczęli walić w okiennice i drzwi. Słychać było strzały i krzyki. Kazali otwierać. Wołodia uciekł przerażony przez taki właz z klapą pod podłogą, tzn. do piwnicy. Wtedy ci ludzie wysadzili granatami drzwi i wbiegli do środka izby. Zaczęli szukać wszędzie po domu Wołodii. Wreszcie jeden z nich znalazł ten właz, ale nie chciał sam wchodzić. Krzyknął, że jeśli Wołodia sam nie wyjdzie, to wrzuci granaty. Wtedy Wołodia sam wyszedł. Oni zaczęli go strasznie bić i o coś wypytywać. Nie pamiętam o co. Chyba o więźniów. Byłam bardzo przestraszona, choć ci, co nas napadli, mówili po polsku. Kazali nam iść ze sobą. Kiedy nas wyprowadzili, to oprócz jednego byli tam już wszyscy oficerowie z tego obozu. Teraz sobie przypominam, że jeden z tych oficerów był Rosjaninem, bo jak go bili ci partyzanci, to krzyczał po rosyjsku. Zabrali nas do lasu. (…) W pewnym momencie ci partyzanci kazali nam się rozbierać do naga. Mi też. Wyzywali mnie od najgorszych. Ja strasznie płakałam i uprosiłam ich, żeby mnie nie zabijali. Pamiętam, że Wołodia i oficerowie o nic nie prosili. Milczeli. Wtedy ci partyzanci ich zabili. Nie mogłam na to patrzeć. Mało nie zwariowałam ze strachu. Po tym wszystkim partyzanci kazali mi iść z nimi”. Marianna spędziła z partyzantami w lesie 2 tygodnie. W swoich, bardzo naiwnych, zeznaniach utrzymywała, że nie wiedziała, z kim ma do czynienia, że później na spokojnie zobaczyła, że „to byli porządni ludzie. Ich dowódca był porucznikiem”.

Partyzanci opowiedzieli jej, że nie byli z tych okolic i od dłuższego czasu szukali „swoich” ludzi, którzy mieli być osadzeni w obozie. Nie zdążyli. Jednak opowiedzieli jej o Wołodii, że „był mordercą i zabijał ludzi, a to wszystko byli przebrani Rosjanie”.

Akt zgonu W. Konowałowa | Fot. W. Pokora

Jej dalsze losy były przesądzone. Musiała uciekać. „Wtedy byłam młoda i głupia. Ludzie mi wytłumaczyli, że jak przeżyłam napad na obóz, to mnie teraz będzie szukać „ruska” policja, te ich NKWD, no i nasze UB. Ci, co mnie nie lubili, to nawet rozgłaszali, że ja rozkochałam Wołodię po to, żeby on zamieszkał spokojnie ze mną i że go wydałam partyzantom. To wszystko mogło tak wyglądać. Ale to nie była prawda. Ja myślałam, że on był dobry człowiek. Może i był, a teraz wy mówicie, że był niedobry? (…). Siostra mi mówiła, że mnie szukają ci z lasu tak samo jak i UB. Nic dobrego dla mnie z tego ich szukania. Jedni chcą się mścić za swoich, a drudzy… też za swoich”.

Nikomu od 1945 roku nie opowiadała tej historii. W październiku 1989 roku, po 44 latach, otworzyła się przed porucznikiem Leszkiem Kanią, asesorem Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu, sądząc, że dopadło ją wreszcie UB. Na pytanie o jej losy od momentu wydostania się od partyzantów do wyjazdu do Głuchołaz wybuchła – „Nie pamiętam. Pan jest z UB! Nic nie wiem o żadnych więźniach w Błudku. Byłam wtedy młodą dziewczyną i od tamtego czasu minęły wieki. Nikomu o tym nie mówiłam i możecie być spokojni. (…). Niczego nie podpiszę, nic nie wiem. Wszystko powiedziałam. (…) Dajcie mi już spokój. Żeby nikt nigdy więcej mi się już nie naprzykrzał, bo sobie coś zrobię. Nigdy niczego nie podpiszę”.

To bardzo obfite fragmenty zeznań i wiele wyjaśniające. Przede wszystkim żona Konowałowa potwierdziła wersję o jego rosyjskim pochodzeniu, mówiąc, że był „wschodni”. Po drugie zeznała, że co najmniej jeszcze jeden oficer mówił w obozie po rosyjsku. Po trzecie, z dużym prawdopodobieństwem opowiedziała por. Kani oficjalną, nieprawdziwą wersję swojego związku z komendantem obozu w Błudku, sądząc, że ma do czynienia z oficerem Urzędu Bezpieczeństwa bądź enkawudzistą. Przebieg rozmowy i opis jej zachowania mogą świadczyć o tym, że przez lata żyła w strachu przed tą wizytą i zdążyła nauczyć się na pamięć najbezpieczniejszej dla niej wersji. Skąd to przypuszczenie? Pod koniec rozmowy Kania zadał jej bardzo istotne pytanie, które wywołało cytowaną groźbę zrobienia sobie krzywdy, mianowicie – „jednego tylko nie mogę zrozumieć, jeżeli kpt. Konowałow był w porządku, to dlaczego pani zaprzyjaźniła się z mordercami jej męża?”. Pytanie rzeczywiście godne ubeka i nie dziwię się, że od razu upewniła się w swoich podejrzeniach, że ma do czynienia z ubekiem. Jednak pytanie to nie było bezpodstawne. Faktycznie bowiem, jeśliby partyzanci uważali ją za zdrajczynię, to nawet gdyby darowali jej życie, nie pozwoliliby jej przebywać w swoim towarzystwie kolejne dwa tygodnie.

Zapewne nigdy nie dowiemy się, jaka była faktyczna rola Marinny Kocan z d. Wrębiak w całej tej sprawie, ale mimo wykluczających się dwóch wersji jej historii, jedno jest pewne – Marianna stała się ofiarą sowieckiego oficera.

Jeśli została zmuszona do małżeństwa – była ofiarą przemocy, jeśli wyszła za mąż dobrowolnie – stała się przez całe życie zakładniczką tygodniowego małżeństwa z enkawudzistą, żyjąc w strachu przed zdemaskowaniem. Prawdy o małżeństwie Marianny i Wołodii nie dowiemy się już nigdy, ale w kolejnym numerze „Kuriera WNET” opiszę, jak do prawdy o obozie w Błudku-Nowinach docierała prokuratura wojskowa i co z tą prawdą zrobiono w latach dziewięćdziesiątych.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach” znajduje się na s. 6 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach” cz. 2 na s. 6 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

7 dni później. Jak zabić pamięć o Żołnierzach Wyklętych, poniżyć ich i wyszydzić/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Niezły ubaw musieli mieć żyjący jeszcze limanowscy ubecy i ich potomkowie z takiej inscenizacji narodowego święta. Teraz są całą gębą patriotami i mają pełne piersi właściwych już orderów.

1 marca, w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, dostałem od mojego znajomego z Limanowej gotowy lokalny przepis. A później również to zdjęcie z komentarzem. Zacznijmy od zdjęcia. Na pozór wszystko wygląda jak najlepiej.

Poczty sztandarowe oddają hołd zamordowanym przez UB partyzantom Ziemi Limanowskiej. Na pozór, bo w rzeczywistości saluty, hołdy i późniejsze salwy czczą pamięć innych poległych. Nie Żołnierzy Wyklętych, ale ich katów, żołnierzy Urzędu Bezpieczeństwa.

Tak o tej uroczystości pisze do organizatorów w liście otwartym, opublikowanym na portalu Limanowa.in, Paweł Zastrzeżyński – niezależny badacz zbrodni UB na terenie Limanowej:

„1 marca 2020 r. na cmentarzu parafialnym w Limanowej odbyła się uroczystość uhonorowania Żołnierzy Wyklętych. Przemówienia Burmistrza, Starosty i Parlamentarzystów, Pana Wiesława Janczyka i Pani Urszuli Nowogórskiej, wyraźnie podkreślały cel zgromadzenia. Jednak szpalery honorowe i cała uwaga zgromadzonych, jak i zaproszonych gości, była zwrócona w stronę grobów, w których pochowani są byli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, którzy zginęli w wyniku walki o umocnienie sytemu komunistycznego w Polsce.

Niezrozumiałe jest, że organizatorzy, pomimo wcześniej przesłanej informacji, zorganizowali tak ważną uroczystość w tym miejscu. Trzeba podkreślić, że informacja o miejscu pochówku byłych funkcjonariuszy UB była wysłana do Starostwa, Burmistrza, Proboszcza oraz Marszałka Województwa Małopolskiego już w grudniu 2019 r. Dodatkowo w piśmie zostało też wskazane miejsce kaźni w Limanowej, które jest rzeczywistym miejscem pamięci o ofiarach.

To właśnie w limanowskiej katowni UB był główny punkt, w którym rozegrał się cały dramat Żołnierzy Wyklętych na Limanowszczyźnie. To właśnie Stanisław Wałach, pierwszy szef limanowskiej placówki UB, ujął Józefa Kurasia »Ognia« i za to został awansowany na szefa krakowskiego UB. To tu, jak pokazują dokumenty IPN, byli przywożeni aresztowani żołnierze, w bestialski sposób katowani i mordowani. To właśnie ten Limanowski Urząd Bezpieczeństwa przyczynił się do rozbicia kilkudziesięciu oddziałów żołnierzy walczących o wolną i niepodległą Polskę.

Dlatego niezrozumiała jest ignorancja organizatorów uroczystości co do upamiętnienia tego miejsca, a nawet jakiejkolwiek wzmianki o nim”.

Po rozmowie z Pawłem Zastrzeżyńskim okazało się jednak, że ta ignorancja jest jak najbardziej zrozumiała i przeliczalna na brzęczącą monetę. Na srebrniki dla miasta i duże zyski dla firmy, która w miejscu kaźni chce wybudować galerię handlową. Dlatego jakiekolwiek upamiętnianie tego miejsca jest nie na rękę i władzom miasta, i inwestorowi – dużej i bogatej firmie.

Tam, w miejscu kaźni, w Pałacyku pod Pszczółką, leżą ciągle jeszcze nie ekshumowani partyzanci, bojownicy powojennej walki o wolną i niepodległą Polskę. Walki o Polskę wolną od sowieckiej okupacji i od rodzimej podłości. Leżą tam ich niepochowane kości, bo o tym mówią świadkowie. A nawet niewykluczone, że leży tam również sam Ogień.

Niezły ubaw musieli mieć żyjący jeszcze limanowscy ubecy i ich potomkowie z takiej inscenizacji nowego narodowego święta. Wszyscy ci, którzy są spadkobiercami Polski Ludowej w sensie duchowym i materialnym, również musieli czuć radość z wyboru miejsca uroczystości. Teraz są całą gębą patriotami i mają pełne piersi właściwych już orderów. Ale ciągle pamiętają główną zasadę ubecką: zabić człowieka to za mało, przede wszystkim należy zabić pamięć o nim.

I właśnie to dzieje się na naszych oczach w roku 2020, 30 lat od odzyskania niepodległości, 56 lat od zabicia ostatniego Żołnierza Wyklętego, tuż obok nas, w Limanowej.

Jan A. Kowalski

Dr Zasztowt: Armia turecka nie jest szczególnie zainteresowana operacją wojskową, która wspiera syryjskich rebeliantów

Dr Konrad Zasztowt o zawieszeniu broni w syryjskiej prowincji Idlib, roli Rosji, skuteczności tureckich dronów, nastrojach w tureckiej armii i możliwości rozmów pokojowych prezydentów Turcji i Syrii.

Wojna trwa dalej, konflikt w Idlibie trwa dalej.

Dr Konrad Zasztowt stwierdza, że Rosja dalej będzie wspierać prezydenta Asada w odzyskaniu kontroli nad całą Syrią. Rozejm, który wszedł w życie to „zatwierdzenie status quo”. Odnosi się do ataku tureckiego drona na syryjskich żołnierzy tuż przed wejściem w życie zawieszenia broni. Zauważa, że w takich sytuacjach walka aż do wejścia rozejmu w życie to nic nowego. Obie strony bowiem dążą do poprawienia swej pozycji negocjacyjnej przez sukcesy militarne.

Turcja odniosła wiele sukcesów dzięki dronom własnej tureckiej produkcji.

Dzięki nim „duża liczba sprzętu i żołnierzy Asada została wyeliminowana”. Specjalista ds. tureckich zauważa, że prezydent Erdoğan nie może liczyć na pełne poparcie swych wojskowych wobec wojny z Syrią. Poparli oni kampanie przeciw syryjskim Kurdom, których Turcy postrzegają jako przedłużenie Partii Pracujących Kurdystanu. Nie wszystkie kręgi w armii są jednak chętne kontynuować walkę z Asadem.

Prezydent Erdoğan nie rozważa rozmów z Asadem, bo byłoby to sygnałem jego słabości.

W związku z tym, choć obecnie prezydent w Turcji to wyklucza, to w przyszłości może zostać przymuszony przez niechętne wojnie kręgi armii do rozpoczęcia rozmów pokojowych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Polski sąd stoi po stronie nazisty? Niemiecki pracodawca obrażał Polaków i uniknął sprawiedliwej kary

Uczciwy wyrok sądu I instancji został zweryfikowany na niekorzyść pracownicy, która nagrała obraźliwe wypowiedzi swojego szefa.

Natalia Nitek-Płażyńska mówi o absurdalnym wyroku sądu apelacyjnego w Gdańsku. Rozmówczyni Adriana Kowarzyka została skazana za rzekome obrażenie Hansa G., który publicznie i głośno mówił, że jest nazistą i chętnie by zabił wszystkich Polaków.

Tego rodzaju sytuację powtarzały się wielokrotnie. Powtarzał, że zamierza dokończyć dzieło Hitlera. Zostałam skazana za ujawnienie nagrań, a wina Hansa G. została niżej wyceniona niż moja.

Przodkowie Natalii Nitek-Płażyńskiej czynnie sprzeciwiali się działalności niemieckiego okupanta podczas II wojny światowej

Hans G.  często traktował swoich pracowników, którymi są Polacy, jak niewolników. Uważam, że mam obowiązek protestować. Myślałam że praca w firmie Hansa G. będzie znakomitą okazją do rozwoju. Stało się zupełnie inaczej.

Gość 'Kuriera w samo południe” mówi o swoich odczuciach po wysłuchaniu wyroku:

Czułam oburzenie, ogromne zaskoczenie i przykrość. Wyrok umniejszył winę mojego pracodawcy. Wyrok pierwszej instancji był bardziej sprawiedliwy, uwzględnił trudną polsko-niemiecką historię. W mojej opinii sądowi apelacyjnemu  chodziło u upokorzenie polskiego narodu. Jak powiedziała sędzia, wina leżała w nieumiejętności komunikowania się. Czy oznacza to, że powinniśmy się wyrzec naszej historii i o niej zapomnieć?

Zdaniem Natalii Nitek-Płazżńskiej sytuacja jest dobitnym świadectwem fatalnej kondycji polskiego sądownictwa.

 Przestępcy mogą podnieść głowę. Sprawa nadwątla i tak małe zaufanie do polskiego wymiaru sprawiedliwości. Poszczególne sądy wydają całkowicie różne wyroki.

Gdański sąd nakazał Natalii Nitek-Płażyńskiej wpłacić zadośćuczynienie na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Rozmówczyni Adriana Kowarzyka nie ma zamiaru wykonać wyroku i planuje złożyć apelację.

Wyrok został wydany jedynie na podstawie nagrań,  w ogóle nie uwzględniono moich zeznań.

Sama poszkodowana przez sąd oczekiwała, że Hans G. zostanie zobowiązany do wsparcia finansowego dla muzeum w Piaśnicy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Bobołowicz: Nieuznawane władze okupowanego Krymu stwierdziły, że nie ma co liczyć na dostawy wody z Ukrainy

Paweł Bobołowicz o burzy medialnej wokół słów premiera Ukrainy, który stwierdził, że zacznie dostarczać wodę Krym, dotychczasowym stanowisku Ukrainy w tej sprawie i komentarzu samych władz Krymu.

Dopiero co powołany premier Szmyhal w politycznym talk-show wywołał burzę medialną, gdyż zapowiedział, że Ukraina będzie dostarczać wodę na okupowany Krym.

Paweł Bobołowicz komentuje kontrowersje jakie na Ukrainie wywołały słowa jej szefa rządu. Podważył on swoją wypowiedzią dotychczasowe stanowisko władz ukraińskich, twierdzących, że wody na Krym nie będą dostarczać, gdyż ludność cywilna ma jej wystarczająco dużo, a brakuje jej dla rosyjskich sił okupacyjnych. W obliczu krytyki Denys Szmyhal zaczął się wycofywać ze swoich słów, stwierdzając, iż trzeba robić wszystko by zapewnić wodę ludności cywilnej na Krymie, ale nie da się rozdzielić dostarczanej wody na tą dla cywilów i tą dla żołnierzy. Dostarczaniu wody na okupowany przez Rosjan Krym sprzeciwiają się środowiska Tatarów krymskich., które wskazują, że zgodnie z prawem międzynarodowym obowiązek ten spoczywa na okupancie. Co więcej by dostarczać wodę na Krym Ukraina musiałaby podpisać stosowną umowę ze stroną rosyjską de facto uznając aneksję Krymu. Co więcej, jak zauważa korespondent, w możliwość  dostarczania wody na Krym z Ukrainy nie wierzą obecne jego władze.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Zastępca głównego insp. sanitarnego : Służby, dzięki pionowemu zarządzaniu, są w stanie w każdej chwili podjąć działania

Izabela Kucharska o kwarantannie osób narażonych na zarażenie koronawirusem, procedurach, rozwiązaniach prawnych i przebiegu, strukturze służb i zmianach w niej oraz o wizycie w Smoleńsku.

Izabela Kucharska mówi, że 51 osób jest objętych obecnie kwarantanną. Tłumaczy, w jaki sposób osoba jest informowana o podjęciu kwarantanny.  Nawiązywany jest kontakt telefoniczny za pośrednictwem, którego przez dwa tygodnie zbierane są informacje od osoby objętej kwarantanną na temat jej zdrowia. Ma ona obowiązek się do niej zastosować. Kwarantanna trwa do 14 dni. W tym czasie należy ograniczyć swoje kontakty z innymi ludźmi, w te wynikające z obowiązków służbowych. W przypadku osób zatrudnionych na etacie za dni spędzone na kwarantannie należy się pensja. Kwestia ludzi zatrudnionych na inny rodzaj umowy niż umowa o pracę sytuacja jest trudniejsza. Rozmówczyni Krzysztofa Skowrońskiego stwierdza, że będzie to rozwiązane przez zapisy specustawy i w takich przypadkach zostanie wypłacona przez państwo rekompensata.  Państwo obecnie będzie korespondować informacje dotyczące zachowania higieny, które zmniejszą prawdopodobieństwo zachorowania.

Od maja zmienia się podporządkowanie stacji powiatowych. Wchodzą w strukturę organizacji zespolonej wojewodów.

Kucharska chwali organizację polskich służb, które, jak mówi, są skuteczne dzięki ich pionowej organizacji. Obecnie ma ona być jeszcze bardziej scentralizowana. Dotychczas bowiem organami tworzącymi były samorządy. Przez to, jak mówi zastępca głównego inspektora sanitarnego, „mieliśmy do czynienia z różnymi ośrodkami dowodzenia”, które nie zawsze podporządkowały się odgórnym zaleceniom i wprowadzały własne. Skutkowało to m.in. problemami z szybkim zbieraniem informacji.

Kucharska opowiada także o swojej wizycie w Smoleńsku, gdzie odwiedzała miejsce katastrofy. Zwraca uwagę, że miejsce było mocno zapuszczone.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Macierewicz o katastrofie smoleńskiej: Rosyjscy generałowie powinni zostać postawieni w stan oskarżenia [VIDEO]

Antoni Macierewicz zauważa powielanie przez Rosjan modelu kłamstwa katyńskiego w przypadku katastrofy smoleńskiej. Nie ma wątpliwości co do udziału Rosji w spowodowaniu katastrofy.


Antoni Macierewicz, marszałek senior Sejmu, poseł PiS, były minister obrony narodowej mówi o wizycie premiera Mateusza Morawieckiego w Katyniu i Smoleńsku 10 kwietnia:

Najważniejszym kierunkiem obchodzenia tych rocznic, jest obchodzenie ich w prawdzie. To jest najistotniejsze, chociaż dobrze, jeżeli można też oddać hołd tym którzy polegli, tym którzy zostali zamordowani na miejscu tych straszliwych wydarzeń.

Gość Krzysztofa Skowrońskiego porównuje kłamstwa Rosji o zbrodni katyńskiej do katastrofy w Smoleńsku:

Rosjanie ukrywali prawdę o Katyniu przez dziesiątki lat. Kłamali, fałszowali materiał dowodowy, tworzyli fikcyjne komisje. […] Dysponowali także aparatem w Polsce, który powtarzał te kłamstwa, także pewien model kłamstwa katyńskiego jest właściwy Rosjanom. Dlatego prawda o Katyniu i Smoleńsku jest w tę rocznicę najważniejsza.

Omawiając sprawę katastrofy Smoleńskiej, Antoni Macierewicz nie ma wątpliwości co do przyczyn. Pozostaje kwestia ustalenia skali odpowiedzialności poszczególnych osób:

Nasi piloci byli fałszywie sprowadzani przez cały zespół nawigatorów w Smoleńsku, który był kierowany przez generała Benediktowa w centrum Logika w Moskwie. Stamtąd te fałszywe informacje były przekazywane, co było jednym z bardzo istotnych elementów tej tragedii. […] Materiał dowodowy jest bardzo bogaty i nie chodzi tu tylko o Witora Ryżenkę czy Pawła Plusnina [kontrolerów lotu ze Smoleńska – przyp. red], tylko o generalicję, czyli ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych przed rządem Federacji Rosyjskiej.

Postawienie tych osób w stan oskarżenia przez polską prokuraturę jest dla Antoniego Macierewicza oczywiste. Zapowiada także przekazanie odpowiedniego materiału dowodowego do prokuratury:

Całość materiału jest nieporównanie szersza i bardziej precyzyjna. […] Materiał zostanie przekazany prokuraturze jako materiał dowodowy.

W drugiej części rozmowy Antoni Macierewicz mówi o tym, gdzie spędzi czas 10 kwietnia, zbliżających się wyborach prezydenckich oraz swoim spotkaniu z Karolem Wojtyłą w 1975 roku.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K.