Jan Paweł II: Produkcja broni, jak również handel bronią, na tle prawdziwych potrzeb ludzi są poważnym nieporządkiem

Wojna jest złem i żadne jej uzasadnienie tego nie zmieni. Także to, które w wojnie upatruje ozdrowieńczego wstrząsu dla pogrążającej się w marazmie lub rozpuście społeczności „rozpieszczonej” pokojem.

Teresa Grabińska

Wojna jest współcześnie przedmiotem badań interdyscyplinarnej gałęzi wiedzy zwanej polemologią (od gr. polemos – wojna, bój). Dla bezpieczeństwa państwa od dawna ważne było odkrywanie przyczyn wojny – zarówno tych, które mają swe źródło w wielostronnej rywalizacji wspólnot (państw), jak i tych, które pochodzą z samej natury człowieka. Wojna bowiem, choć jest zjawiskiem kulturowym, to walka o przetrwanie i doskonalenie gatunku toczy się w przyrodzie zarówno między gatunkami, jak i w ramach gatunku.

Następnym zagadnieniem polemologii jest sposób prowadzenia wojny, który zależy od celu konkretnej wojny i możliwości jego realizacji w danych warunkach geograficznych, jakości i ilościowej siły żołnierza oraz od oprzyrządowania technicznego. Jednak zwycięskie wykorzystanie tych zasobów wymaga specjalnych umiejętności kierującego wojną. Te zaś sprowadzają się do strategii i taktyki. (…)

Socjologistycznie zinterpretowane dane badań polemologii nadal lekceważą ontologiczne i etyczne rozważania o wojnie i pokoju. Nadal słynne (także w Europie XV–XVII w.) Kazanie o wojnie sprawiedliwej i niesprawiedliwej Stanisława ze Skarbimierza (ok. 1361–1431) jest traktowane jako co najwyżej pobożne życzenie odwoływania się do sumień poszczególnych osób decydujących o wojnie, prowadzących ją i uczestniczących w niej. Czymże bowiem jest owo sumienie (vide esej w nr. 77 „Kuriera WNET”)? Ot, taką religijną i zabobonną instancją oceny indywidualnych zamierzeń i czynów! A one – w myśl socjologizmu, jak pisał Maritain – jedynie odbijają „struktury i konieczności historyczne grupy społecznej. Kiedy członkowie ludzkich społeczeństw zostaną dostatecznie oświeceni, aby zdać sobie sprawę z tych »naukowych prawd«, w tej samej chwili uświadomią sobie całkowitą relatywność, całkowity brak obiektywności przekonań moralnych”.

Tzw. status normatywny wojny wyznacza jej analizę ze względu na kryteria: sprawiedliwości, słuszności i świętości. W przypadku poszczególnych konfliktów wojennych mogą się one zazębiać. Rzecz jednak w tym, aby tzw. myśl naukowa powróciła do nich na poważnie. A to wymaga  przeproszenia się  współczesnych nurtów kulturowych z filozofią, i to najlepiej w jej antycznych ujęciach systemowych.

Wojna, nawet ta sprawiedliwa, jest zawsze złem, bo – jak pisał Skarbimierczyk – także i w niej „popełniane są liczne czyny, zbrodnie i występki”. I to nie tylko po stronie najeźdźcy (inicjującego wojnę niesprawiedliwą lub niesłuszną), lecz również po stronie napadniętej społeczności, występującej w obronie życia i mienia oraz w samoobronie.

Co prawda obowiązuje wtedy moratorium w stosunku do przestrzegania 5. przykazania „Nie zabijaj”, ale to właśnie indywidualne sumienie mężnego nawet obrońcy nie daje mu spokoju.

Ten brak spokoju, pobudzany natrętnymi nawrotami negatywnych przeżyć drastycznych sytuacji wojennych, jest swoistym przedłużeniem wojny w konkretnym ludzkim sumieniu. Naukowo tę dysfunkcję kwalifikuje się psychologicznie – jako zespół stresu pourazowego PTSD (posttraumatic stress disorder).

Po wojnie wietnamskiej zajęto się w USA leczeniem objawów PTSD. Stosuje się zaawansowane i zobiektywizowane terapie psychologiczne, które dają pozytywne wyniki – jednak cały czas nie do końca efektywne, zwłaszcza w porównaniu z zaangażowanymi środkami.

Prawie nikt jednak nie zajął się innego rodzaju terapią – niesformalizowaną, tą, którą usprawnia duchowość człowieka okaleczonego traumą wojny i która swą skuteczność okazała choćby w polskim społeczeństwie po II wojnie światowej, tak bardzo podczas niej doświadczonym działaniem wszelkiego rodzaju tzw. stresorów.

Co pozostało temu pokoleniu Polaków – prześladowanemu obrazami zbrodni zachodnich i wschodnich sąsiadów i okupantów, zrozpaczonemu utratą bliskich i towarzyszy broni, wypędzonemu z rodzinnej ziemi i zubożonemu materialnie, zawiedzionemu zdradą tzw. sojuszników i pozbawionemu profesjonalnej opieki psychologicznej? Pozostała – tylko i aż – ufność w Boże miłosierdzie i otucha posługi religijnej dzielnych kapłanów w trudnym czasie, zwłaszcza zaraz po wojnie, w okresie stalinizmu, a potem nieco łaskawszego komunizmu.

Wojna jest złem i żadne jej zracjonalizowane uzasadnienie tego nie zmieni. Także to, które w wojnie upatrują „ozdrowieńczego” wstrząsu dla pogrążającej się w marazmie lub rozpuście społeczności „rozpieszczonej” pokojem. W tym przypadku już lepsza była „terapia” Adama Smitha (1723–1790), który zgnuśniałym i otępiałym z nędzy szkockim rodakom (zresztą po wyniszczających wojnach religijnych) zaaplikował business, czyli krzątaninę w wymianie dóbr i usług (transaction). Inną sprawą jest to, że owa terapia zdegenerowała się (choć nie musiała) do urynkowienia wszelkiej ludzkiej działalności, a więc i wojennej. (…)

Naruszanie przez człowieka taoistycznego porządku Nieba i Ziemi zawsze jest pewnym gwałtem, gdyż „[ś]wiat jest uświęconym naczyniem; nie wolno nim manipulować, nie wolno go zagrabić”. Wojna jest taką nieuprawnioną ingerencją: „Ten, kto wie, jak prowadzić władcę ścieżką tao, /Nie próbuje podbijać świata siłą oręża, /Gdyż zwraca się ono przeciwko temu, kto je dzierży.// Gdzie stacjonowały armie, rośną cierniste zarośla./ Po wielkiej wojnie nadchodzą niezmiennie złe lata”. A po zwycięstwie „[n]ależy raczej żałować, że nie dało się zapobiec wojnie”. I dalej: „Radość ze zwycięstwa to radość z zabijania!”.

Tradycja kultury europejskiej, wcześniejsza niż chrześcijańska, zasadniczo różni się od starochińskiej apoteozą ludzkiego działania, przekształcającego otoczenie według własnego zamysłu. Chrześcijanie, zwłaszcza zreformowani, często wywodzili tę naturalność aktywności człowieka z Boskiego nakazu zawartego w Księdze Rodzaju Starego Testamentu: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną”.

Ten nakaz rozumiany dosłownie usprawiedliwiał eksploatację środowiska naturalnego (vide esej w nr. 89 „Kuriera WNET”) i pośrednio – bogacenie się. W perspektywie starochińskiej od razu zaburzał harmonię Nieba i Ziemi.

Jan Paweł II w swojej teologii pracy, wyłożonej w Encyklice Laborem exercens (LS), niejako zuniwersalizował ów proces opanowywania ziemi w tym sensie, że nie jest on tylko zaplanowanym działaniem w otoczeniu człowieka (zewnętrzne środowisko bytowania), lecz – jak pokazał jako filozof Karol Wojtyła w dziele Osoba i czyn – ma równocześnie konsekwencje dla  wewnętrznego środowiska  sprawcy czynu (vide esej w nr. 72 „Kuriera WNET”) – dla jego kondycji duchowej.

W ten sposób nawiązał, nie zmieniając chrześcijańskiej humanistycznej podstawy rozumowania, do owej taoistycznej jedności i harmonii Nieba i Ziemi. Zachował przy tym europejskie naznaczenie bytu ludzkiego powołaniem do działania, ale równolegle z odpowiedzialnością za jego skutki zewnętrzne i wewnętrzne.

Sformułował także tezę, że „prawo osobistego posiadania jest podporządkowane prawu powszechnego używania, uniwersalnego przeznaczenia dóbr”. Przypomina ona postawę taoistycznego mędrca, który „nie ma własnych interesów, / Lecz traktuje interesy ludzi jak swoje własne”. (…)

Autentyczne lub specjalnie fundowane konflikty stają się przyczyną lub pretekstem do potencjalnych wojen. Zgodnie z tą logiką potrzebne jest odpowiednie uzbrojenie, a nawet tzw. wyścig zbrojeń, który miałby mieć w dodatku pokojowe oblicze, ponieważ czyniłby już na wejściu każdą ze stron nie do pokonania. W tym celu wykorzystuje się najnowsze osiągnięcia techniki do produkcji coraz bardziej skutecznych rodzajów broni.

Skoro wciąż produkuje się drogą nową broń i coraz bardziej precyzyjne oprzyrządowanie samolotów i statków, to stare zasoby trzeba sprzedać tym, którzy lokalnie podejmują wojnę z powodu autentycznej lub sprowokowanej wrogości.

W encyklice Sollicitudo rei socialis (SRS) Jan Paweł II ten proceder ocenił tak oto: „Jeśli produkcja broni na tle prawdziwych potrzeb ludzi i konieczności użycia stosownych środków do ich zaspokojenia jest poważnym nieporządkiem panującym w obecnym świecie, to nie mniejszym nieporządkiem jest także handel bronią. Co więcej, trzeba dodać, że osąd moralny jest tu jeszcze surowszy”.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Zło wojny w kulturze starochińskiej i katolickiej” jest zamieszczony na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Zło wojny w kulturze starochińskiej i katolickiej” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy jest możliwe, aby bł. Stefan Wyszyński wniósł nową moc i energię w nasz naród i trawiony kryzysem Kościół Polski?

Jakiej Polski chcecie? Czy Polski bez wiary w Boga i ludzi, a więc bez ideałów, bez zdolności do poświęcenia i ofiary… Drodzy moi! Ja tylko was pytam. Nie czynię wymówek. Nie oskarżam. Ja tylko pytam.

s. Katarzyna Purska USJK

Uroczystość beatyfikacyjna była niezwykle piękna i podniosła (…) A co potem? Nie zauważyłam, aby w kolejnych miesiącach wśród księży i ich parafian wzrosło zainteresowanie osobą i nauczaniem Księdza Prymasa. Zagadkowe jest pominięcie milczeniem osoby, która mogła stać się darem na te czasy.

Spętani lękiem przed pandemią, przed wojną z Białorusią, groźbą rosyjską, troską o byt, wróciliśmy do zmagań z codzienną rzeczywistością. Czy wobec tego jest możliwe, aby bł. Stefan Wyszyński wniósł nową moc i energię w nasz naród i trawiony kryzysem Kościół Polski?

Papież Pius XII widział w nim proroka, kogoś, kto pokazał regułę zwycięstwa”. Odkryć tę regułę oznacza dziś odnaleźć światło, dzięki któremu zobaczymy dalej i więcej, niż dotąd pozwalał panujący wokół nas półmrok. Niewątpliwie Prymas Wyszyński był człowiekiem wielkiego formatu i takim autorytetem, że dziś nie ma sobie równych wśród pasterzy Kościoła katolickiego w Polsce. Co zatem mówi do nas nasz ostatni Interrex?

„Najmilsi! Jeśliby ktoś miał wątpliwości, czy Naród Polski jest jednością, to ja czuję, że mam prawo dziś Wam odpowiedzieć. I nie wiem, kto miałby większe w tej chwili prawo do tego! (…) Polska jest jednością, Polska jest całością, Polska jest jednym sercem, Polska jest jednym ramieniem” powiedział podczas kazania ingresowego arcybiskup Wyszyński. (…)

Teza o Polakach, którzy z natury są kłótliwi i zawistni, nie tłumaczy, dlaczego ks. Prymas stwierdził, że naród nasz jest jednością. Wszak w czasach, kiedy wypowiedział te słowa, sytuacja społeczna w kraju wcale nie wyglądała lepiej. Ludzie byli przestraszeni, nieufni wobec siebie i skłóceni, do czego zresztą w niemałym stopniu przyczyniła się komunistyczna władza oraz „siły zewnętrzne”. Co więcej, spory polityczne i konflikty społeczne miały miejsce w odległej historii, i to nie tylko naszego narodu. (…)

Całe życie ks. Stefana Wyszyńskiego było związane z kultem Matki Bożej Częstochowskiej. Jasna Góra, cudowny wizerunek Czarnej Madonny, to było jego duchowe centrum. Znajdował tu siły i inspirację do podejmowania ciężaru odpowiedzialności za Kościół i dalszych inicjatyw duszpasterskich. Ikona Czarnej Madonny to typ Hodegetrii, czyli „wskazującej drogę”. Bł. Stefan Wyszyński od dzieciństwa słyszał od rodziców: „Gdzie Maryja, tam jest prawdziwa wiara”.

Cześć dla Matki Bożej podzielał z nim jego wielki poprzednik – kard. August Hlond, który na łożu śmierci zapowiedział: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie zwycięstwem Matki Najświętszej”. Przejęty dogłębnie tym proroctwem, nowy Pasterz Kościoła katolickiego w Polsce prowadził naród drogą Maryi. W okresie przygotowań Kościoła do obchodów millenijnych mówił, że do Tysiąclecia Chrztu trzeba Polskę prowadzić ze śpiewem: „Bogurodzico Dziewico, Bogiem sławiena Maryjo”. Kult Matki Bożej jest trwale wpisany w religijność Polaków.

Naśladowanie Jezusa Chrystusa wielu ludziom wydaje się nieosiągalne, lecz Matka Boża jawi im się jako bliska, podobna do nich poprzez życie, które prowadziła w Nazarecie: proste, zwyczajne i pełne pracowitego trudu.

Ks. Kardynał Wyszyński był profesorem i znawcą katolickiej nauki społecznej. Refleksja naukowa przyszłego prymasa w okresie międzywojennym skupiała się na marksizmie i kapitalizmie jako dwóch fundamentalnych zagrożeniach społecznych, które determinowały kształtowanie relacji międzyludzkich bez odniesienia do Boga i Jego Prawa. W związku z tym studiował uważnie Kapitał Marksa i doskonale znał filozofię marksistowską, lepiej od wielu komunistów.

Wobec próby budowania dla doraźnych celów ideologicznych porządku społecznego bez poszanowania dla prawdy i wartości podstawowych, przykład Maryi był bezcenny. Wrażliwa na potrzeby innych ludzi i solidarna z nimi, skromna, uważna i zawsze gotowa do niesienia pomocy Maryja to Osoba obdarzona niezbywalną godnością, a nie jednostka ludzka podporządkowana masie. Zamiast walki klas ukazywała drogę służby we wspólnocie z innymi.

Wskazując na Matkę Bożą, ks. Prymas Wyszyński uczył ludzi, kim naprawdę jest człowiek, jaka jest jego prawdziwa natura i jaką rolę odgrywa w odwiecznym planie Bożym. W ten sposób wyrażał również swój sprzeciw wobec tego, co nazwał „zdradą natury ludzkiej”. Mówił i pisał: „Śmierć Boga przyniosła śmierć człowieka”. (…)

Zenon Kliszko, odpowiedzialny za politykę państwa wobec Kościoła, podobno w czerwcu 1958 r. powiedział: „Wyszyńskiego opanowała jakaś szaleńcza idea, że tutaj w Polsce rozstrzygną się losy światowego komunizmu”. Ciekawe, na czym opierał tę „szaleńczą ideę”, która spełniła się na naszych oczach?

Jednakże w tamtych czasach, tuż przed internowaniem, nie tylko katolicy otwarci – jak byśmy ich dzisiaj nazwali – lecz także wielu księży, a nawet biskupi mówili o nim z lekceważeniem: „Prymas Hodegetria”. Poddany krytyce, prowadził Kościół w Polsce w przekonaniu, że kiedy go zabraknie, „nowe światła i nowe moce da Bóg w swoim czasie”. (…)

1.07. 1949 r. Papież Pius XII przypomniał treść encykliki Divini Redemptoris z roku 1937, w myśl której każdy, kto propaguje komunizm albo choćby współpracuje z komunistami, ściąga na siebie klątwę kościelną. Komuniści nazwali to próbą ingerencji Watykanu w sprawy państwa i zażądali, aby Prymas nazwał dekret wydany przez Piusa XII nawoływaniem do zdrady ojczyzny. Wyszyński wiedział, że jeśli to uczyni, zdradzi Kościół; jeśli nie – przyzna, że jest „wrogiem Polski”. Jak się okazuje, w przyszłości jeszcze nieraz Kościół Polski musiał stanąć wobec takiego dylematu moralnego. Ks. Prymas był świadomy, że toczy się zacięta walka pomiędzy Państwem a Kościołem i to on będzie musiał wziąć odpowiedzialność za drogę, którą podąży naród i Kościół katolicki w naszej ojczyźnie.

W styczniu 1950 r. nastąpiła likwidacja kościelnego Zrzeszenia Caritas. Od 21 stycznia 1953 r. toczył się proces księży i pracowników kurii krakowskiej oskarżonych o działalność szpiegowską na rzecz Stanów Zjednoczonych, a 14.09. 1953 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie stanął kielecki biskup Czesław Kaczmarek i został skazany w sfingowanym procesie pokazowym na 12 lat więzienia. Wobec tej straszliwej sytuacji politycznej, w Wielki Czwartek Prymas powiedział do swoich kapłanów:

„Nie lękajcie się prześladowców Boga! W walce z Bogiem ujawnia się bowiem największa ich słabość. Pamiętajcie, że prześladowcy sami zazwyczaj doznają największej trwogi i godni są naszego współczucia. Wiedzą oni bowiem, że czynią nieprawość”.

Gdy 9.02. 1953 r. został ogłoszony dekret Rady Państwa „o tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, który dawał prawo do kontrolowania i unieważniania każdej nominacji i aktu prawnego Kościoła, odpowiedzią Prymasa było słynne „non possumus”: „Rzeczy bożych na ołtarzu cesarza składać nam nie wolno. Non possumus. Nie możemy”.

(…) Niezłomny Prymas Tysiąclecia doczekał się spełnienia swojego proroctwa, które wypowiedział w 1957 r.: „Los komunizmu rozstrzygnie się w Polsce. Jak Polska się uchrześcijani, stanie się wielką siłą moralną, komunizm sam przez się upadnie. Losy komunizmu rozstrzygną się nie w Rosji, lecz w Polsce. Polska pokaże całemu światu, jak się brać do komunizmu i cały świat będzie jej wdzięczny za to”. Proroctwo to nie fatum, nie ślepy los, który determinuje historię ludzi i narodów. Polska stanie się wielką siłą moralną dopiero wtedy, gdy się „uchrześcijani”.

Szereg lat później, 22.03. 1972 r. do młodzieży akademickiej Kardynał Wyszyński mówił: „Zapytajmy samych siebie, jakiej chcę Polski?… Przemawia do was syn Narodu, który kocha swoją ojczyznę. A kochać ją to znaczy miłować wszystko, co Polskę stanowi.

Jakiej więc Polski chcecie? Czy chcesz Polski bezdzietnej, w której tak wielu nienarodzonych Polaków idzie do… kanałów? Czy chcesz Polski bez wiary w Boga i ludzi, a więc bez ideałów, bez porywów i wzlotów, bez zdolności do poświęcenia i ofiary… Drodzy moi! Ja tylko was pytam. Nie czynię wymówek. Nie oskarżam. Ja tylko pytam: Jakiej chcecie Polski? W rachunku sumienia można i trzeba postawić to pytanie”.

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Błogosławiony Kardynał Stefan Wyszyński do Europejki, która mieszka w Warszawie” znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 93/2022.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Błogosławiony Kardynał Stefan Wyszyński do Europejki, która mieszka w Warszawie” na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 93/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pojednanie i dialog; zawsze ważne, a dziś szczególnie pilne / Teresa Grabińska, „Kurier WNET” nr 92/2022

Dialog międzyreligijny nie jest łatwy do zainicjowania i nie musi przynieść od razu oczekiwanych owoców. Zawsze jednak trzeba do niego dążyć i wierzyć, że przyniesie on dobro, czasem odroczone.

Teresa Grabińska

Pojednanie a dialog

„Duch Asyżu” to nazwa nie tylko atmosfery pojednania na spotkaniu sprzed 35 laty (27.10.1986 r.) w Asyżu. Na zaproszenie św. Jana Pawła II przybyło wówczas do miasta św. Franciszka prawie 50 delegacji złożonych z przedstawicieli różnych wyznań chrześcijańskich i religii niechrześcijańskich. Następnie „Duch Asyżu” stał się określeniem dążenia w ogóle do pojednania nie tylko wyznawców różnych odłamów chrześcijaństwa (ekumenizmu), lecz do zbliżenia wyznawców innych religii, a generalnie dialogu międzykulturowego prowadzonego przez Kościół.

O pojednaniu można mówić w odniesieniu do zwaśnionych osób. Wtedy pojednanie częściej nazywa się pogodzeniem ze sobą tych osób i ma ono w dużym stopniu wymiar psychologiczny.

O pojednaniu w „Duchu Asyżu” mówi się również w odniesieniu do grup społecznych, które pozostają w stanie konfliktu i które często okazują sobie wrogość. Wtedy pojednanie staje się procesem złożonym, gdyż dotyczy uzgodnienia wielu kwestii teologicznych, światopoglądowych, historycznych, kulturowych, a także politycznych.

W Adhortacji apostolskiej Reconcilatio et paenitentia z 1984 r., a więc jeszcze przed spotkaniem w Asyżu, Jan Paweł II pisał, że – z jednej strony – w obliczu ciągłych konfliktów świat „tęskni” za pojednaniem, z drugiej zaś wielu uważających się za realistów w kwestiach społecznych i politycznych ma pojednanie ludzkości za utopię.

Dalej Jan Paweł II podkreślał, że pojednanie musi mieć podstawę w rozpoznaniu zła, które wywołało wrogość. A intensywność procesu pojednania powinna być proporcjonalna do głębi zwaśnienia stron konfliktu.

Zło ma swe źródło w grzechu, który zasadniczo obciąża poszczególne sumienie, ale grzech może też naznaczać piętnem zła całą społeczność, nawet gdy poszczególni jej członkowie nie uczestniczą bezpośrednio w czynieniu zła.

Pojednanie rozpoczyna się od uznania grzechu; potem następuje pokuta i zadośćuczynienie. Dla wiernych – jak pisał Jan Paweł II we wspomnianej adhortacji – „[w] krzewieniu pokuty i pojednania Kościół ma przede wszystkim (…) Katechezę i Sakramenty”.

Jednak w przypadku chrześcijan spoza Kościoła Rzymskiego oraz jednostkowych i grupowych przedstawicieli odmiennych religii i kultur potrzebny jest inny środek służący pojednaniu. Jest nim dialog, na który wskazał Sobór Watykański II w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes.

Stał się on przedmiotem głębszych rozważań Pawła VI w encyklice Ecclesiam suam – jako jedna z trzech ważnych dróg, „którymi Kościół Katolicki powinien kroczyć w dobie obecnej przy pełnieniu swej misji”. Ważnym zadaniem Kościoła jest dialog ekumeniczny i dialog z niechrześcijanami – zarówno wyznawcami innych religii, jak i z niewierzącymi.

Dialog międzyreligijny przybiera różne postaci: po pierwsze – jest to wymiana wiedzy między znawcami różnych tradycji religijnych (religioznawcami) w celu poznania specyfiki danej tradycji zarówno w przesłaniu wiary, w elementach kultu, jak i w osadzeniu ich w danej kulturze; po drugie – jest to instytucjonalne porozumiewanie się między oficjalnymi przedstawicielami wyznawców danej religii w celu nawiązania – jak o tym pisał Jan Paweł II w Encyklice Redemptoris missio – „współpracy na rzecz integralnego rozwoju i ochrony wartości religijnych”; po trzecie – jest to przekazywanie sobie w powszednich kontaktach przez wyznawców różnych religijnych uzasadnień norm i indywidualnych doświadczeń duchowych, które mogą wykraczać poza kontekst konkretnej religii; w tej postaci dialog objawia się również po prostu wspieraniem słowem i czynem w przeświadczeniu o jedności rodu ludzkiego i słuszności działania na rzecz harmonijnej wspólnoty, zjednoczonej więzami braterstwa i poczuciem sprawiedliwości.

Dialog nie zawsze i nie we wszystkich okolicznościach może zostać podjęty, gdyż przed przystąpieniem do dialogu trzeba, aby strony zaprzestały wzajemnego zwalczania się, okazywania wrogości, zajęły pozycje ponad podziałami i aby – jak pisał Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint – „każda ze stron zakładała u swego rozmówcy wolę pojednania, czyli jedności w prawdzie”.

Dialog międzyreligijny ma służyć zbliżeniu tych, którzy w inny sposób wierzą w rzeczywistość nadprzyrodzoną, przedstawianą przez pewien rodzaj Absolutu lub Transcendencji. Zbliżenie w dialogu ma następować w wyniku wzajemnego poznania się, ale nade wszystko we wspólnym poszukiwaniu prawdy, przy uszanowaniu tradycji wyznawców różnych religii.

Dialog międzyreligijny nie jest łatwy do zainicjowania, a nawet jeśli się toczy, to nie musi przynieść od razu oczekiwanych owoców. Zawsze jednak, zwłaszcza w sytuacji głębokich uprzedzeń, trzeba do niego dążyć i wierzyć w to, że jego podjęcie przyniesie dobro, czasem odroczone.

Jan Paweł II, niezależnie od sposobów prowadzenia dialogu, zwłaszcza ekumenicznego, prowadzonego – jak zacytował z soborowego dekretu o ekumenizmie Unitas redintegratio – „między odpowiednio wykształconymi rzeczoznawcami na zebraniach”, wskazał na to, że poszukiwaniu prawdy, rozpoznawaniu przyczyn zła podziału chrześcijan towarzyszy rachunek sumienia. A ten usposabia do modlitwy o jedność.

Skoro zatem klasyczna metoda dialogu polega na wymianie słownych wypowiedzi między dwoma lub kilkoma uczestnikami spotkania, to włączenie do dialogu modlitwy byłoby niedialogiczne. Z drugiej jednak strony w filozofii dialogu stroną, podmiotem dialogu nie musi być konkretny człowiek. Może nim być Bóg lub świat, np. świat doczesności lub wieczności. I wtedy modlitwa może być swoiście dialogiczną ekspozycją wiary. Jeśli bowiem dialog rozumieć jak wymianę wypowiedzi, to modlitwa – po pierwsze – nie musi przybierać postaci słownej, po drugie – „odpowiedź” na zapytania lub prośby przestaje być werbalnym przekazem.

W dialogu z wyznawcami religii pozachrześcijańskich nieklasyczny dialog, ten w formie modlitewnej, polega na wspólnym przeżywaniu kontaktu z Absolutem, z Transcendencją różnie upostaciowaną w poszczególnych religiach. Natomiast w dialogu z niewierzącymi trudno mówić o jednoczeniu się w modlitwie, o dialogu z bytem nadprzyrodzonym. Wtedy z pomocą przychodzi wykładnia dialogu z soborowej Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium, wedle której „[d]ialog nie jest tylko wymianą myśli, ale zawsze w jakiś sposób ‘wymianą darów’”.

Co zatem jest owym darem, który byłby przedmiotem wymiany w dialogu pojednania z niewierzącymi? Niewątpliwie czynnikiem zbliżającym przedstawicieli różnych religii niechrześcijańskich, ale również niewierzących, jest troska o kondycję współczesnego człowieka i o pomyślny rozwój ludzkości w teraźniejszości i w przyszłości.

Wtedy – jak pisał Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint (tam w odniesieniu do dialogu ekumenicznego) – dialog „należy podjąć w duchu szczerej braterskiej miłości, poszanowania nakazów własnego sumienia i sumienia bliźniego, z głęboką pokorą i umiłowaniem prawdy”. W ten sposób obok dialogicznej dyskusji przekazu doktryn lub stanowisk filozoficznych dialog „angażuje całego człowieka: jest także dialogiem miłości”.

W encyklice Fides et ratio Jan Paweł II przypominał o wartości filozofii dla teologii, a zwłaszcza wtedy, gdy w klasycznie rozumianym dialogu uczestniczą przedstawiciele różnych religii i niewierzący. Wtedy „[m]yśl filozoficzna jest często jedynym terenem porozumienia i dialogu z tymi, którzy nie wyznają naszej wiary”. Tworzy płaszczyznę pojednania dzięki klasycznemu dialogowi w jej kategoriach i w odwołaniu się do różnych jej nurtów i systemów pojęciowych, ale też i w zrozumieniu innych wyznań i kultur. Tu „[c]hrześcijaństwo (…) jest największą skarbnicą prób przekładu wiary na dostępne ‘światłu naturalnemu’ konstrukcje metafizyczne”.

Filozofia jednak nie zastąpi wiary. Na rzecz tego Leszek Kołakowski w książce Jeśli Boga nie ma… argumentował, że: „[w]iara nie jest aktem intelektualnego uznawania pewnych zdań, lecz aktem moralnego zaangażowania, wiążącego w jedną niepodzielną całość akceptację intelektualną oraz nieskończoną ufność, której żadne fakty nie są w stanie naruszyć”.

A zatem ani zwerbalizowane argumenty racjonalne, ani odwoływanie się do faktów empirycznych nie wystarczą w szerzej rozumianym dialogu. Potrzebna jest wola pojednania, zrozumienia drugiej strony, a jedno i drugie się spełnia dzięki owemu darowi miłości, emocjonalnie przekazywanemu w dialogu i nie tylko w konkretnej religijnej odsłonie wiary, która „pojęta jako ufność poprzedzać musi wszelkie rozumowanie”. Ufność poprzedzona nadzieją, nie tylko religijną, zawsze jest przekroczeniem wiedzy naturalnej, przynajmniej na jej aktualnym poziomie.

Dlatego ukazana na początku trzecia droga dialogu, polegająca na przekazywaniu sobie w powszednich spotkaniach doświadczeń duchowych, a przede wszystkim na wspieraniu się słowem i czynem w akcie okazywania miłości bliźniemu, pozwala na wzrost ufności i przybliża pojednanie, które nie od razu musi być porozumieniem.

Ale bez tej fazy powstania zaufania między stronami dialogu, bez woli pojednania nigdy nie dojdzie do dialogu prowadzącego do pojednania.

Można wskazać na wiele przykładów, gdy dochodzi do pojednania bez klasycznie rozumianego dialogu, bez porozumiewania, bez zwerbalizowanej perswazji. Takie porozumienie w dialogu nie jest warunkiem koniecznym pojednania. Więcej, samo porozumienie powstałe w wyniku dialogu nie jest warunkiem wystarczającym do pojednania, gdy dialog jest tylko doraźnym środkiem zażegnania konfliktu.

W encyklice Centesimus annus Jan Paweł II, wskazując na dialog jako na właściwy sposób rozwiązywania konfliktów, za przykład do naśladowania podał podjęcie rozmów między przedstawicielami pracowników najemnych (głównie robotników) z komunistyczną władzą w PRL, który doprowadził do porozumień w sierpniu i wrześniu 1980 r. – w Gdańsku, Szczecinie, Jastrzębiu-Zdroju i Dąbrowie Górniczej (w Hucie „Katowice”).

Według Jana Pawła II „[w]ydarzenia roku 1989 są przykładem zwycięstwa woli dialogu i ducha ewangelicznego w zmaganiach z przeciwnikiem, który nie czuje się związany zasadami moralnymi”. Otóż brak tych „zasad moralnych”, brak poszanowania drugiej strony dialogu nie pozwolił, mimo cennego porozumienia, na pojednanie.

Na koniec niech mi będzie wolno przytoczyć fragment przypuszczalnie przedostatniego, przynajmniej spośród opublikowanych, listu św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein, adresowanego do wybitnego filozofa, acz agnostyka, Romana Ingardena, z 1937 r. Ingarden w poprzedniej, niezachowanej korespondencji do „Panny (Fraeulein) Stein”, prawdopodobnie wyraził był jakiś rodzaj dezaprobaty, a co najmniej zdziwienia w stosunku do jej życiowego wyboru wstąpienia do tzw. ścisłego zakonu karmelitanek. Siostra Benedykta, jak chciała, aby ją nazywał, tak mu odpisała, jednak z pewną nadzieją, że zrozumie jej wybór nie tylko ze względu na przyjaźń z nią, lecz w perspektywie duchowości nie poddającej się przekładowi na nawet najbardziej misterny język filozofii, której oboje byli wybitnymi znawcami i twórcami.

„To, co Pan wyraża w Pańskich przypuszczeniach na temat naszego stosunku do życia, tak zupełnie rozmija się z prawdą, że gdybym chciała się zająć jego obalaniem, pewnie nigdy nie doszlibyśmy z tą sprawą do końca. Będzie więc lepiej, jeśli całkiem po prostu opowiem Panu o naszym życiu. Wierzymy, że wolą Boga było wybrać sobie gromadkę ludzi, którzy mieliby bezpośredni udział w Jego własnym życiu, i sądzimy, że tymi szczęśliwcami my właśnie jesteśmy. Nie wiemy, wedle jakich kryteriów dokonuje się wybór, na pewno jednak nie według godności i zasług. Dlatego łaska powołania nie wbija nas w dumę, lecz czyni skromnymi i pełnymi wdzięczności.”

Św. Teresa Benedykta od Krzyża, mimo Jej predylekcji do wyrażania językiem najbardziej wyrafinowanych filozoficznych kwestii, wyraźnie napisała o niemożności dyskursywnego przekazu tajemnicy powołania, o Boskim działaniu przekraczającym ludzki rozum i ludzką wolę. Doświadczenie podobnej transcendencji jest dane ludziom różnych religii i dlatego jest w istocie fundamentem pojednania.

Brak przeczucia doświadczenia transcendencji u niewierzących można rozumieć jak steresis w metafizyce Arystotelesa lub privatio w metafizyce św. Tomasza z Akwinu, tj. brak (nieobecność) w danym bycie czegoś, co powinien z natury posiadać, ale czego niedostatek nie niweczy owego bytu. Wtedy uświadomienie lub odczucie tego niedostatku, odpowiednio w dialogu albo w emocjonalnym lub estetycznym przeżyciu, może prowadzić do jego uzupełnienia.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Pojednanie a dialog” znajduje się na s. 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 92/2022.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Pojednanie a dialog” na s. 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 92/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prawdziwe polskie wyzwania. Praca koncepcyjna, organiczna i broń dla każdego (4) / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nie możemy zachwycać się zmianami kosmetycznymi i hałaśliwym piarem wspieranym przez disco polo. 30-tysięczna armia WOT nie obroni nas nawet przed migrantami z Iraku wspieranymi przez Łukaszenkę.

Nie wiem, co może nas ocalić przez najbliższe trzy lata. Przed Parlamentem Europejskim, Wysoką Komisją, TSUE, Niemcami i Rosją. Do czasu kolejnych wyborów prezydenckich w USA. Chyba tylko modlitwa. Minął zaledwie rok od wygranej Joe’ego Bidena i jego lewackiej orientacji, a z pozycji Polski w Europie nie pozostało nic.

Pamiętacie jeszcze poprzednią hucpę „europejską” przeciwko Polsce? Miała miejsce w końcówce rządów Baracka Obamy i ustała nagle.

Po zwycięstwie Donalda Trumpa i jego koncepcji budowy Trójmorza jako przeciwwagi dla pozycji Niemiec w Europie w oparciu o Polskę jako główne państwo regionu, mieliśmy pełne cztery lata na przebudowę państwa z postkomunistycznego w normalne. Zmarnowaliśmy je.

Może ocali nas biurokratyczna inercja albo kolejny kryzys gospodarczy? Nie wiem. Jednak jedno wiem. Jeżeli dostaniemy kolejną (amerykańską?) szansę, nie możemy jej zmarnować. A żeby jej nie zmarnować, już dziś musimy zacząć pracę nad zmianami ustrojowymi naszego państwa. Takimi, które zapewnią Polsce stałą, a nie sezonową pozycję w Europie i w świecie.

Nie możemy zachwycać się zmianami kosmetycznymi i hałaśliwym piarem wspieranym przez disco polo. 30-tysięczna armia WOT nie obroni nas nawet przed migrantami z Iraku wspieranymi przez Łukaszenkę. Potrzebujemy obywatelskiej armii liczącej 2 miliony przeszkolonych i uzbrojonych obywateli. Zdolnych do podjęcia zorganizowanych działań w ciągu kilku dni, a spontanicznych, likwidujących doraźne zagrożenie, od zaraz.

Potrzebujemy na to powszechnego dostępu do pieniędzy. Do pieniędzy, które większość z nas jest w stanie wygospodarować po likwidacji fiskalnego państwa redystrybucji. Obecnego państwa. Żebrzącego o kredyty w Brukseli za cenę podporządkowania się szaleństwu nowej bolszewii, która właśnie zachodnią Europą zawładnęła w interesie starych Prus, II i III Rzeszy i Niemiec obecnych.

Super, że możemy podziwiać w ostatnich dniach odwagę naszego premiera „nie pozwolimy” Morawieckiego. Szkoda tylko, że przed niespełna rokiem zgodził się na ideologiczny warunek przyznawania europejskich pieniędzy.

To znaczy europejskich kredytów, bo Europa od dawna nie ma żadnych pieniędzy. Na powiązanie przyznawania funduszy z przestrzeganiem ideologicznego szaleństwa tolerancji dla 51 płci. Co może się skończyć wymogiem wpłacania pieniędzy do wspólnego wora, żyrowania europejskich pożyczek naszym majątkiem państwowym i oglądaniem europejskiej figi z powodu niespełniania europejskich standardów.

Dla obrony przed nową bolszewią potrzebujemy własnych polskich pieniędzy. Powinniśmy tak przeorganizować państwo, abyśmy mogli automatycznie je wypracowywać. Jeżeli tylko nie przestraszymy się wielkich liczb, recepta jest banalnie prosta. Musimy zdecydowanie obniżyć koszt codziennego funkcjonowania obywateli i państwa. Bez przymierania głodem i bez luksusów Bizancjum.

Musimy wrócić do źródeł, do podstawowych chrześcijańskich wartości w myśleniu o państwie i życiu społecznym. Jego esencję stanowi zasada pomocniczości – podstawowa zasada nauki społecznej Kościoła. Stanowi ona, że wszystko, co obywatel może zrobić sam, powinien zrobić sam.

Wszystko, co wymaga współdziałania lokalnej społeczności, powinno się odbywać w ramach lokalnej społeczności, bez ingerencji państwa. Dopiero to, co nie może być wykonane w powyższy sposób, powinno odbyć się przy wykorzystaniu zasobów i możliwości państwa. (Rzecz całościowo przedstawiłem w Wojnie, którą właśnie przegraliśmy i projekcie nowej Konstytucji)

Zamiast rynku kapitałowego opanowanego przez zewnętrznych spekulantów powinniśmy zorganizować powszechną własność obywatelską majątku narodowego. To wyeliminuje zewnętrzną spekulację i sztuczne bańki. Podwyżka cen produktów Orlenu jako części majątku narodowego oznaczać będzie wzrost zysków każdego z nas. A spadki cen na stacjach Orlenu zaowocują wzrostem naszych oszczędności. Nie potrzebujemy większej stabilności. I nie potrzebujemy żadnych kolejnych zewnętrznych kredytów. Uzależnionych od naszego posłuszeństwa wobec Wysokiej Niemieckiej Komisji.

W ten sam właścicielski sposób musimy zabezpieczyć naszą emerycką przyszłość i przyszłość naszych wnuków. Zamiast wystawiać się na światową spekulację naszymi środkami, powinniśmy je ulokować w realnej gospodarce narodowej. Sfinansować jej rozwój.

Sami kredytując i zabezpieczając wzrost własnej zamożności, wypracujemy środki niezbędne do naszego powszechnego uzbrojenia. To po pierwsze. Po drugie, obniżając koszt funkcjonowania w gospodarce, wygramy rywalizację globalną.

Wszyscy z zewnątrz będą chcieli u nas zamawiać produkcję, usługi i inwestować własny majątek rzeczywisty, a nie lewarowane spekulacyjne środki. Pozycja Polski na świecie, zwłaszcza w najbliższym trójmorskim otoczeniu, automatycznie wzrośnie. I w ten sposób staniemy się rzeczywistym liderem, mogącym pociągnąć pozostałe państwa. Brednie wygłaszane w TVP o naszych obecnych sukcesach, gdy pozycja Polski lokuje się pomiędzy Albanią i Bułgarią, przecież jej nie zapewnią.

Módlmy się zatem o przeżycie tych paru niekorzystnych lat i pracujmy nad naszą koncepcją. Bo dzień, w którym będziemy ją mogli przedstawić wszystkim Polakom jako ofertę wyborczą, może przyjść szybciej, niż nam się wydaje.

Jan Azja Kowalski

PS Gdy na początku lat 80. twierdziliśmy (LDP „Niepodległość”), że dni Związku Sowieckiego są już policzone, wielu stukało się w czoła J

Prymas Tysiąclecia skonstruował program na tysiąclecie do przodu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 87/2021

Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi jako podręcznik do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę.

Piotr Sutowicz

W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia

O nauczaniu i posłudze Prymasa Wyszyńskiego napisano chyba prawie wszystko. Przy okazji niniejszego tekstu pragnę zaznaczyć, iż określenia i „prawie”, i „wszystko” zawierają w sobie olbrzymie pole dla inspiracji i analiz. Do tego jeszcze trzeba dodać ciągle niedokończoną pracę historyków, którzy, co warto podkreślić, zrobili w badaniach dotyczących Prymasa bardzo wiele, ale też nie wszystko.

„…żadnego programu nie zostawiam”

Za inspirację do niniejszej refleksji posłuży mi tekst wypowiedzi kard. Wyszyńskiego skierowanej do Rady Głównej Episkopatu w dniu 22 V 1981 roku. W zbiorze dokumentów społecznych wydanym przez ODISS w roku 1990 jest on chronologicznie ostatni. Twórcy tej antologii dalej umieścili jeszcze testament Prymasa, ale w zgodzie z rzeczywistością zaznaczyli, że pochodzi on z roku 1969; potem już Prymas go nie aktualizował.

Majowy tekst nosi tytuł W Polsce rządzi Bóg, nie człowiek, co jest konstatacją ważną dla jego treści.

Ksiądz Stefan Wyszyński zawsze stał na stanowisku podmiotowości narodu, w którym działają ludzie – im bardziej święci, tym lepiej. Naród bowiem jest dziełem Boga.

Podobną wizję w tym względzie przejawiał również Karol Wojtyła, zresztą obaj pozostawali w swym historiozoficznym dorobku konsekwentnymi dziedzicami polskiej myśli społecznej i w nią się wpasowywali. To, że wypowiadali się tak mocno i, że się tak wyrażę, „w porę i nie w porę”, spowodowało, że świadomość taka dotarła do szerokich mas i trzeba było wielu pokoleń „laicyzatorów”, by zaczęła się zacierać.

Zwracając się do swych współpracowników, Prymas stwierdził, że nie chce zostawiać programu dla swoich następców. Widać tu skromność człowieka, który wszakże zna swą wartość. „Program” w takiej sytuacji rzeczywiście jest czymś małym, skromnym, wręcz technicznym.

Program się opracowuje, a potem wdraża. Prymas wiedział, że zarówno episkopatowi, jak i narodowi potrzeba nie programu, a wizji – tę więc zostawił.

Pisząc o niej, mam na myśli cały dorobek duszpasterski oraz myśl społeczną, tę z czasów przedwojennych, okupacyjnych i późniejszą, dostosowaną do czasów i okoliczności. Prymas umiał pokazywać, że czasy się zmieniają i różnych wymagają odpowiedzi, jednak rdzeń myśli pozostaje stały i polega na prymacie osoby nad materią; to jest znany motyw. Po drugie, ze wspomnianego powyżej myślenia historiozoficznego wyprowadzić trzeba jeszcze jeden ważny wątek – prymat wspólnoty nad indywidualizmem. Zagrożenie tym drugim narastało w czasach Prymasa, ale dziś nabrało cech wszechogarniającej filozofii, zabijającej jakąkolwiek myśl o wspólnocie, w tym narodowej.

Jest we wspomnianym dokumencie kilka rzeczy, które warto wydobyć i dziś, skoro autor uznał za stosowne pozostawić go jako swą ostatnią pisemną wypowiedź.

Prymas geopolitykiem?

Istnieje pewne ryzyko używania słowa ‘geopolityka’ w odniesieniu do dorobku nieżyjącego już człowieka, któremu było ono mało znane, chociaż myślał jego kategoriami. Często, kiedy Prymas mówił o polskiej historii, dorobku kulturowym ludzi żyjących na jakimś obszarze polskiej ziemi, lubił wtrącać myśl, która mieści się w ramach koncepcji geopolitycznych. Jeżeli geopolitykę postrzegać będziemy bardzo wąsko, według XIX-wiecznych intuicji twórców tej doktryny, i patrzeć jedynie na powiązania geografii i polityki, to znajdziemy się w pewnym kłopocie. Z myśli Prymasa zostanie nam jakiś szczątek, ot, parę kurtuazyjnych dopowiedzeń stosownych do okoliczności. Jeżeli jednak na geopolitykę spojrzymy szerzej, zakładając – chyba słusznie – że jest w niej sporo wieloznaczności i miejsca na interpretację, to jego wizja historii, myśl cywilizacyjna, postrzeganie dorobku kulturowego tworzą spójną całość odnoszącą się do Polski i polskości i jawią się jako nowa przestrzeń dla odczytywania jego dorobku, którą z powodzeniem można określić jako koncepcję geopolityczną.

W rzeczonej wypowiedzi do Rady Głównej padły np. następujące słowa: „Kościół musi zostać tutaj, gdzie jest, bo bez jakiejś emfazy jest przedmurzem chrześcijaństwa. Kościół stąd pójdzie na wschód”. Pierwsze zdanie zakłada, że przeprowadzone przez Prymasa akcje duszpasterskie, które związały naród z Kościołem i wiarą, przyniosły efekt trwały, że wystarczy dopilnować tego dorobku i rzeczy potoczą się ku dobremu.

Przyjmując, że Kościół w Polsce dokona akcji ewangelizacyjnej na Wschodzie, widział Prymas nową postać Europy: cywilizacja łacińska przesunęłaby się o kilkaset, jeśli nie ponad tysiąc kilometrów na wschód, społeczności pozyskane dla Kościoła stanowiłyby zaś olbrzymie zaplecze dla przyszłego kontynentalnego ładu, nie mówiąc o tym, że miejsce i rola Polski w takim porządku byłaby niepomierna.

Była to więc wizja o wielkiej dalekosiężności. Jak w trakcie życia chciał Prymas zacząć budować w ojczyźnie porządek społeczny na najbliższe tysiąclecie, tak u schyłku tego życia widać jasno, że jego zamierzeniem jako twórcy owego systemu nie było chowanie światła pod korcem, lecz użycie go do dalszych działań.

W swej wypowiedzi Prymas nawiązywał do łączności w tej kwestii z posługą Jana Pawła II, mówił o „dziwnej synchronizacji naszego życia, zwłaszcza w ostatnich latach, aż do tego momentu”. Można oczywiście przyjąć, że ten zwrot miał znaczenie wyłącznie kurtuazyjne, czy może nawet życzeniowe. Tyle, że z działań Jana Pawła II względem wschodniej Europy widać jasno – nie wnikając w to, kto jest twórcą koncepcji zdobycia tej części Europy dla Kościoła i roli w tym procesie naszej ojczyzny – że w trakcie jego pontyfikatu zamysł ten był realizowany przy pełnym wsparciu zarówno biskupów, księży, jak i świeckich wiernych z Polski. Nasz Kościół może się poszczycić doświadczeniami z czasów posługi Prymasa, który w trudnych warunkach reżimu komunistycznego w Rosji starał się utrzymywać kontakt z resztkami Kościoła w Związku Radzieckim, a szczególnie z najżywotniejszą jego częścią, która działała w niemal całkowitym podziemiu. Nieco dowiemy się o tym, czytając jego zapiski, trochę więcej z dokumentów i relacji, które tu i ówdzie wychodzą na światło dzienne. W tych przedsięwzięciach brał udział biskup, a potem kardynał Wojtyła, który nie zmienił kursu po swym wyborze na Stolicę Piotrową.

O polityce papieskiej względem Związku Radzieckiego pisze się coraz więcej, przy czym akcent wśród historyków i publicystów opisujących tę aktywność w głównej mierze spoczywa na sprawach globalnych

Wiele mówi się o polityce Jana Pawła II prowadzonej we współpracy z prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale komentatorzy nieco gubią cel zasadniczy Papieża, jakim było, oprócz obalenia komunizmu i zmiany układu geopolitycznego, odwojowanie wschodniej Europy dla Kościoła.

Warto spojrzeć na zagadnienie z perspektywy funkcjonariuszy aparatu represji w Związku Radzieckim, którzy doskonale zdawali sobie sprawę intencji papieża. Ciekawej lektury w tym względzie dostarcza nam np. niedawna publikacja IPN pt. Pontyfikat wielu zagrożeń, opracowana przez Irenę Mikłaszewicz i Andrzeja Grajewskiego, w której politykę wschodnią Jana Pawła II w latach osiemdziesiątych pokazano przez pryzmat dokumentów operacyjnych litewskiego KGB, pozostającego w pełni na usługach swej moskiewskiej centrali.

Wartość merytoryczna niektórych meldunków może dziś budzić uśmiech politowania, ale pamiętajmy, że należy je czytać, mając na uwadze odbiorcę, dla jakiego były przeznaczone, oraz cel, któremu miały służyć. Rozpoczynająca się wówczas penetracja terenów Związku Radzieckiego była faktem, a koniec lat osiemdziesiątych przyniósł jej wymierne owoce. Czy długotrwałe? To pytanie trzeba chyba odłożyć na potem, pamiętając też, że w samym Kościele powszechnym konsekwentna realizacja tej linii nie miała samych tylko sojuszników.

Kultura łacińska i narodowa

Mówiąc o przyszłościowej roli Kościoła polskiego na Wschodzie, Prymas wypowiadał się w bardzo szerokim, uniwersalistycznym kontekście. Instynktownie dostrzegamy w nim sprawę polską, ale w ramach dużego projektu.

W słowie zadedykowanym biskupowi przemyskiemu mamy już konkretnie do czynienia z polską kwestią na Wschodzie. Adresatem wypowiedzi był słynny ze swych antykomunistycznych i patriotycznych przekonań biskup, a kilka lat później arcybiskup przemyski, Ignacy Tokarczuk. Prymas skierował do niego następujące słowa: „Tobie, drogi biskupie przemyski, i nie tylko przemyski, ale całej tej wspaniałej ziemi otwartej na południe i na wschód Polski, przypadnie pewno duża odpowiedzialność za rozwój Kościoła w tamte strony. Ale jednocześnie i świadomość konieczności postępu kultury łacińskiej i narodowej w tamte strony”.

Z kontekstu wypowiedzi widzimy, że nie chodzi tu Prymasowi o troskę jedynie o diecezję w jej ówczesnym kształcie terytorialnym. Można oczywiście założyć również, że Prymas pamiętał o tym, że jedna trzecia ówczesnej diecezji przemyskiej znajdowała się na terenie Związku Radzieckiego i mógł oczekiwać od biskupa, by ta jej część, która pozostaje w Polsce, była ośrodkiem integrującym całość. Jednak konstrukcja wypowiedzi świadczy o znacznie szerszym wejrzeniu Prymasa. Przypisuje tej strukturze pewną funkcję cywilizacyjną i narodową na Wschodzie.

W tym miejscu jawi się on nam jako patriota, który sprawy narodu i cywilizacji zespala w jedno. Nie jest to mesjanizm, który w tym miejscu można by niechcący Prymasowi przykleić, lecz przekonanie, że Polska ma poprzez swą kulturę promować łacińską cywilizację. Jeżeli weźmiemy pod uwagę całe nauczenie Kardynała Prymasa, a szczególnie pochylimy się nad tym z czasów milenijnych, to widzimy, że kierując polecenie do biskupa Tokarczuka, jest w tym względzie konsekwentny.

W jego wizji przyszłości Kościół ma iść na wschód, a wraz z nim ma kroczyć polskość. Czy jest to nacjonalizm, czy bardzo konsekwentna historiozoficzna funkcja narodu polskiego, widziana oczami tego męża stanu?

Myślę, że nie o pojęcia tu idzie, a o coś znacznie większego. Prymas nigdy nie ukrywał, że chce Polski wielkiej, ale ta wielkość umiejscowiona jest w pewnym kontekście i tu jawi się on w całej okazałości.

Należy zauważyć, że nie ma tu pewnego zapalnego punktu charakterystycznego dla regionu, o którym mowa, zarówno w wąskiej, jak i szerszej perspektywie: Prymas nie wspomina o Kościele unickim, czyli ukraińskim. Pewnie, że mamy do czynienia z wypowiedzią krótką, w której siłą rzeczy nie ma miejsca na wszystko, z drugiej jednak strony uważne prześledzenie jego zapisków i wrażeń wskazuje na to, że – najogólniej mówiąc – unitów nie darzył dużą sympatią, choć potrafił wznosić się ponad swe przekonania. Najpewniej jednak chciał Prymas latynizacji Kościoła i konsekwentnie trwał na tym stanowisku. W innym miejscu wyraził jakby całość swego programu duszpasterskiego polskiego Kościoła: „Wschód jest otwarty dla Kościoła w Polsce, do zdobycia cały”. Wizja to imponująca, program wykraczający poza jedno pokolenie i zadanie, o którym można powiedzieć, że jest misją dziejową, jeśli podejść do niego z powagą, na jaką zasługuje.

Zachód

Sporo w swym ostatnim wystąpieniu mówi Prymas o ziemiach zachodnich. Są to sprawy ważne i zajmujące, a przy tym umieszczone w ciekawej koncepcji kościelnej. Przede wszystkim swą refleksję o funkcjonowaniu Kościoła na ziemiach zachodnich Prymas rozpoczyna od roli prymasowskiej stolicy.

Stawia sprawę jasno: „Tradycją polskości jest powiązanie prymatury z Gnieznem, wbrew jakimkolwiek myślom i zamierzeniom”. I zaraz dodaje: „Polska stała silna tym, gdy ziemie nadbałtyckie i diecezje nadbałtyckie miały świadomość bliskości prymatury z tymi diecezjami”.

Na pewno słowa te wynikają z osobistych doświadczeń mówiącego, w końcu to on przez wiele lat swego prymasostwa zarządzał diecezjami na ziemiach zachodnich i północnych, to jemu przyszło budować tu Kościół, ale i coś więcej – budować polską wspólnotę narodową na ziemiach dopiero co odzyskanych, w trudnych warunkach systemu totalitarnego.

Narzędziem był tu ogromny autorytet, jakim cieszył się Prymas wśród katolików w Polsce, ale nie należy zapominać, że sam go wypracował. Z pewnością chciał, by tego rodzaju model był powielony w przyszłości. Niestety kolejne lata przyniosły reformy ustrojowe Kościoła i – pomijając inne okoliczności – tytuł Prymasa stawał się coraz bardziej symboliczny. Kolegialność decyzji, w której niektórzy pokładali duże nadzieje, zdaje się, nie spełniła oczekiwań, a nie wyłonił się na razie autorytet zdolny zaprezentowany tu model kontynuować. Sprawy poszły w inną stronę, ale idea pozostała – chodzi o pokazanie związków pomiędzy ziemiami zachodnimi a resztą kraju, dla których centrum ma być stolica prymasowska w Gnieźnie.

Dalsza część wypowiedzi Prymasa dotyczącej ziem zachodnich jest poniekąd zwykłą konstatacją, ale można też odczytać ją jako przestrogę w kontekście przyszłości oraz podsumowanie wcześniejszych uwag: „Polska na południu będzie zawsze mocna, niezachwiana, Polska na północy i zachodzie wymaga ciągłego podtrzymywania na duchu tych, którzy w dziejach najwięcej ucierpieli przez najazdy szwedzkie, krzyżackie i germańskie”. Prymas bał się o ziemie zachodnie. Nie był to wynik braku wiary w siły żywotne narodu; to po prostu konstatacja wypływająca z doświadczenia historycznego.

Po wojnie Prymas bardzo obawiał się powrotu niemieckiej ekspansji kulturowej. Dlatego w ramach swej działalności duszpasterskiej prowadził działalność, którą możemy nazwać propolską polityką historyczną.

W swych wystąpieniach niejednokrotnie tłumaczył tłumom wiernych, że są duchowymi dziedzicami pokoleń przedstawicieli kultury polskiej, żyjących i pracujących na tych ziemiach przed wieloma wiekami. Niekiedy jego słowa brzmiały na tyle mocno, że oburzały Niemców; był jednocześnie zdolny do wyciągnięcia przepraszającej ręki, ale to też im się niekoniecznie podobało.

Prymas wierzył, że polska kultura, by iść na wschód, musiała mieć oparcie ludnościowe i terytorialne, być silna na zachodzie. Nie mogło tu być słabych punktów. Wydaje się, że tak właśnie należy to rozumieć: związanie ziem zachodnich z resztą narodu ma je wzmocnić i spowodować, że staną się redutą nie do zdobycia.

Ta troska i obawa po latach okazały się uzasadniane – to od zachodu wkraczają do Polski nowe zagrożenia narodowe i ideowe, tu najszybciej postępuje sekularyzacja, kultura narodowa słabnie, zadania wyznaczone następcom przez Prymasa niemal w godzinie śmierci na tym obszarze wydają się być największe, a do zrobienia jest więcej niż wówczas.

Nie wiemy, co przyniesie dalsza historia, ale w tej kwestii dużo zależeć będzie od tego, co zrobi się dziś.

Nowa Europa?

Prymas nie był zaściankowy, swą misję rozumiał bardzo szeroko. Był patriotą i kochał naród, z którego się wywodził, odczuwał dumę z jego historii i chciał dla niego jak najlepiej. Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi, które mogłyby stać się podręcznikiem do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę. Był miłośnikiem katolickiej nauki społecznej, do końca w jej sprawach starał się być na bieżąco, reinterpretował dokumenty Kościoła. Warto przypomnieć choćby pochodzące z lat siedemdziesiątych słynne Kazania świętokrzyskie, w których twórczo i aktualnie wskazywał na podstawowe postulaty budowania ładu społecznego. Był w tym wielki.

Oczywiście wyniesienie Kardynała na ołtarze co innego niż propagowanie wizji – świętym się jest dzięki świętemu życiu, które ma stanowić wzór dla potomnych. Kościół wyraził też myśl, że Ksiądz Kardynał oręduje za nami w niebie. Ale Prymas zostawił nam wciąż żywe idee. Dokument, który omawiam, był dla niego ważny. Po nim niczego już nie napisał i nie powiedział. Odczytanie tej jego wypowiedzi w kontekście dzisiejszych czasów wydaje się więc rzeczą jak najbardziej pożądaną.

Stefan Kardynał Wyszyński został nazwany Prymasem Tysiąclecia także dlatego, że skonstruował program na tysiąclecie do przodu i wierzył w to, że Bóg, który „w Polsce rządzi”, pomoże ten program zrealizować. Ale ludzie mają być Jego narzędziami, nie mogą pozostać bierni.

Stefan Wyszyński był takim narzędziem. Jego beatyfikacja stanowi potwierdzenie tego ze strony Kościoła; a co my z tym zrobimy – to jest pytanie.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia” na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ks. Boguszewski: Tylko państwa mogą mieć wpływ na ludobójstwo

W „Kurierze w Samo Południe” duchowny omawia najnowszy raport Amerykańskiego Departamentu Stanu, z którego wynika, że nad Afryką Północną, a także Bliskim i Dalekim Wschodem ciąży widmo ludobójstwa.

Ks. Mariusz Boguszewski z Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” komentuje nowo opublikowany raport Amerykańskiego Departamentu Stanu ws. działań przeciwdziałających ludobójstwu w krajach, gdzie ryzyko zbrodni jest największe. Duchowny widzi wiele dobrego w zainteresowaniu Stanów Zjednoczonych tematem ludobójstwa. Nasz gość wyraża również nadzieję, że nie skończy się jedynie na słowach i raportach:

Każde mówienie o tych strasznych rzeczach, które dzieją się przede wszystkim na Chrześcijanach, ale i na wszystkich ludziach jest ważne – podkreśla ks. Mariusz Boguszewski.

Według rozmówcy Adriana Kowarzyka, wpływ na ograniczenie tych aktów eksterminacji mogą mieć tylko najwyższe struktury polityczne, czyli państwa. Ks. Mariusz Boguszewski zaznacza również, że ludobójstwo jest najokrutniejszym ze wszystkich rodzajów przemocy jakich może doświadczyć człowiek:

Ludobójstwo jest – według tych raportów, które wydajemy – tą najgorszą formą, na którą mogą mieć wpływ tylko państwa, (…) najwyższe czynniki władzy – podkreśla ksiądz.

Przedstawiciel „Pomocy Kościołowi w Potrzebie” mówi również o miejscach, w których w najbliższym czasie może dojść do aktów ludobójstwa. Duchowny wskazuje także na związek między eksterminacją a fundamentalizmem religijnym czy totalitaryzmem:

W tym raporcie, który teraz został opublikowany, oczy naszej wyobraźni przenoszą się jak zwykle na północ Afryki, na Bliski Wschód i na Daleki Wschód. Jest to związane z działaniami różnych fundamentalizmów. Tam gdzie działają reżimy totalitarne, tam gdzie po prostu zaplanowana jest ta eksterminacja – mówi ks. Mariusz Boguszewski.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

40. rocznica śmierci Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Piotr Dmitrowicz: Prymas uczył nas bycia wspólnotą

W „Kurierze w Samo Południe” dyrektor Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego, Piotr Dmitrowicz, mówi m.in. o 40. rocznicy śmierci Prymasa Stefana Wyszyńskiego.

W najnowszym „Kurierze w Samo Południe” z okazji 40. rocznicy śmierci Prymasa Stefana Wyszyńskiego Piotr Dmitrowicz wspomina historię jego posługi. Jak podkreśla dyrektor Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego, Prymas Wyszyński odegrał szczególną rolę w jednoczeniu polskiego społeczeństwa:

Prymas uczył nas też bycia wspólnotą, że powinniśmy razem odpowiadać za państwo, które tworzymy. (…) Potrafił jednoczyć Polaków – pokazuje to szczególnie okres trzech dekad kiedy stał na czele polskiego kościoła, a także jego pogrzeb, który stał się wielką manifestacją wspólnotowości – komentuje Piotr Dmitrowicz.

Rozmówca Adriana Kowarzyka mówi jakie są według niego najważniejsze i najbardziej aktualne nauki Prymasa Wyszyńskiego. Wśród nich akcentuje stosunek duchownego do kwestii bliźnich:

Myślę, że to co dziś jest dla nas najważniejsze z nauk Prymasa Stefana Wyszyńskiego to stosunek do drugiego człowieka. Mówił on, że wszelkie zło tego świata należy przeciwstawiać i zwalczać miłością – zaznacza Piotr Dmitrowicz.

Piotr Dmitrowicz dotyka też tematu najważniejszych wydarzeń z prymasostwa Prymasa Stefana Wyszyńskieg. Opowiada m.in. o wydarzeniach z 1950 r., gdy Prymas doprowadził do porozumienia Kościoła z władzami państwowymi normując tym samym stosunki prawne między Kościołem a władzami PRL:

Rok 1950 to był szczyt stalinizmu. Komuniści uderzają z potworną siłą próbując zniszczyć kościół i dokonać totalnej ateizacji. Prymas wie, że nie może do tego dopuścić, ale nie może iść na starcie. I podpisuje porozumienie z komunistami, za które był krytykowany i w swoim środowisku.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Coraz więcej uczniów rezygnuje z lekcji religii w szkole. Głos zabiera minister Czarnek i abp Jędraszewski

Popularność lekcji religii w szkołach zaczęła systematycznie słabnąć w ciągu ostatniego roku. We wrocławskich liceach pod koniec ubiegłego roku na religię uczęszczał jedynie co trzeci uczeń.

Z najnowszych danych wynika, że na lekcje religii w Krakowie nie chodzi już prawie połowa licealistów. Z kolei w Łodzi, po pierwszym semestrze roku szkolnego z lekcji religii zrezygnowało 12 tys. uczniów. W Poznaniu na zajęcia z religii przestało uczęszczać blisko 16 tys. osób. Sprawę bada Lewica.

Sprawę coraz mniejszego zainteresowania lekcjami religii w szkołach postanowiła zbadać krakowska Lewica. Z przeprowadzonych przez nią ankiet wynika, że niemal połowa licealistów w Krakowie nie chodzi na religię.

Liczba uczniów uczęszczających na lekcje religii maleje w szybkim tempie. Postępujące zmiany ilustruje przykład jednej ze szkół średnich, gdzie cztery lata temu z religii zrezygnowało 6 proc. uczniów, a w bieżącym roku szkolnym jest to już 60 proc.

Popularność lekcji religii w szkołach zaczęła systematycznie słabnąć w ciągu ostatniego roku. Już pod koniec pierwszego semestru zajęć w 2020 r. i w pierwszych miesiącach 2021 r. media informowały o masowych rezygnacjach z religii w placówkach w Warszawie, Łodzi i Poznaniu. We wrocławskich liceach pod koniec ubiegłego roku na religię uczęszczało jedynie ok. 30 proc. uczniów.

Do zaistniałej sytuacji ustosunkował się m.in. minister Przemysław Czarnek. W opublikowanym w kwietniu wywiadzie dla „Gazety Polskiej” minister podkreślił, że będzie dążył do wprowadzenia obowiązku uczęszczania na lekcje religii lub etyki, co obecnie stanowi kwestię wyboru ucznia i jego rodziców.

W sprawie wypowiedział się również abp Marek Jędraszewski, który na łamach tygodnika „Niedziela” źródła kryzysu religii w szkołach dopatruje się w pandemii covid-19:

Z powodu pandemii wiele więzów zostało naruszonych, m.in. także na skutek katechezy on-line. Myślę, że teraz ci młodzi zatęsknią za swoim katechetą, za swoim kościołem – i powrócą – komentuje abp Jędraszewski.

Źródło: Onet.pl

N.N.

70 m2+. Czy podczas 3 kadencji PiS Warszawa stanie się europejską stolicą slumsów?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

70 m2 + (poddasze) brzmi bardzo optymistycznie. Zniesienie biurokratycznych barier przy budowie domu, wystarczającego dla małżeństwa z dwójką dzieci, jest krokiem w stronę upodmiotowienia Polaków.

Nowy, wspaniały Polski Ład postaram się omówić w czerwcowym „Kurierze WNET”. Dziś zajmę się jednym jego elementem – mieszkaniem bez wkładu własnego i domem do 70 m2 bez pozwolenia. I oczywiście zacznę od pierwszego, i od pieniędzy.

200 mld złotych to minimalny koszt obsługi tego programu. 2 mln mieszkań/domów przy zaangażowaniu gwarancyjnym lub bezpośrednim skarbu państwa w wysokości 100 tysięcy złotych daje taką kwotę. W zamyśle Prawa i Sprawiedliwości ma to być skała, na której młodzi Polacy zapragną uwić swoje wymarzone gniazdko. Zamysł jest szlachetny, ale…

Nie wiem, kto to wymyślił. Na pewno ktoś bardzo młody. W roku 2008 nie mógł mieć intelektualnie więcej niż 12 lat. Może na otarcie łez dostał to zadanie młodzieżowiec PiS po upadku programu Piątka dla Kota. Znaczy się dla zwierząt. Na pewno ktoś niepamiętający boomu mieszkaniowego w USA, rozkręconego przez sfinansowanie zakupu domów dla najuboższych bez zdolności kredytowych. Zakończyło się to upadkiem dwóch wielkich funduszy amerykańskich, kilku banków i atlantyckim kryzysem finansowym roku 2008.

W USA przed rokiem 2008, udzielając takich kredytów, zakładano, że koniunktura gospodarcza będzie trwać stale, nikt z kredytobiorców nie straci pracy, a raty będą regularnie spłacane. I jeszcze to, że wartość nieruchomości będzie stale rosła. Zatem kredyty będą same się ubezpieczać. Jak wiemy, skończyło się zupełnie inaczej. Bańka na rynku nieruchomości nie przekształciła się w skałę. Po prostu pękła. Bo zasada jest zawsze taka sama: skierowanie ogromnych pieniędzy w jakikolwiek segment rynku owocuje spekulacyjnym wzrostem cen, a potem równie radykalną przeceną. Tracą najmniej zamożni, a zyskują spekulacyjne hieny.

Jednak w naszej pięknej ojczyźnie i chrześcijańskim świecie mamy aktualnie rok 2021. I chyba to nie jest najlepszy czas na powtarzanie starych cudzych błędów. Zwłaszcza że sytuacja naszych młodych współobywateli byłaby niewspółmiernie gorsza niż w USA po krachu.

W Stanach nie ma panującej u nas niewoli bankowej. Nie stać cię na spłatę kredytu, to odsyłasz klucze na adres banku, który udzielił kredytu. Niech on się martwi o swoją własność, czyli niespłaconą nieruchomość.

W Polsce, odzyskanej po komunistycznej niewoli przez uwłaszczonych na państwowym majątku byłych komunistów, prawo nie chroni obywatela. Chroni interesy byłych komunistów i międzynarodowych korporacji. W interesującym nas przypadku korporacji bankowych. Gwarantowanie całym swoim mieniem i życiem kredytu na zakup mieszkania/domu to skandal. I to – w roku 2021, 150 lat po zniesieniu niewolnictwa – należy natychmiast zmienić. Właśnie taka zmiana powinna być pierwszą i podstawową gwarancją prawną chroniącą polskich obywateli marzących o własnym kącie. I takim podstawowym prawem obywatelskim polski parlament powinien zająć się teraz, już, natychmiast.

Gwarancja państwowa dla ryzykownych kredytów, bez zniesienia niewoli bankowej, skończy się tylko nadmuchaniem bańki na rynku nieruchomości. Zamiast być kołem zamachowym polskiej gospodarki. Zyskają wielcy tego świata, a stracą i popadną w niewolę najmniejsi. Który polski bank wybierzemy do upadku? PKO BP, z którego właśnie czmychnął Michał Jagiełło?

Dosyć jednak biadolenia, bo drugi element programu, czyli 70 m2 + (poddasze) brzmi bardzo optymistycznie. Zniesienie biurokratycznych barier przy budowie domu, wystarczającego dla małżeństwa z dwójką dzieci, jest krokiem w stronę upodmiotowienia Polaków. Wyzwolenia nas wszystkich spod władzy biurokracji.

Taki właśnie wolnościowy sposób myślenia powinien kształtować rozwój naszego państwa. Powinien przeniknąć do głów wszystkich polityków pragnących dobra dla Polski i Polaków. Jest z gruntu chrześcijański i zgodny z katolicką nauką społeczną. Każdy z nas powinien mieć możliwość zadbania o swoje podstawowe potrzeby bez ingerencji wyższych instancji.

Państwo powinno pomagać, a nie przeszkadzać i karać. Powinno być odpowiedzialne jedynie za infrastrukturę niezbędną do rozwoju prywatnego biznesu i bezpiecznego życia prywatnego. Własny dom/mieszkanie jest podstawowym elementem takiego życia.

Czy to się uda? W mniejszych miejscowościach na pewno. A w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu lub Warszawie? Tu na przeszkodzie stoi cały aparat III RP. I jeden z jego filarów – samorządy.

Potworek samorządowy, jaki powstał za rządów Jerzego Buzka, zapewnił nam nie tylko 1. miejsce w świecie pod względem ilości radnych (50 000). Stworzył również mafijną klikę samorządowo-deweloperską. Ta mafia w białych kołnierzykach i wypasionych furach jest główną przeszkodą w realizacji każdego planu mieszkaniowego. Planu teoretycznie nakierowanego na zwykłego Jana Kowalskiego. Ona żyje i dalej chce żyć z planowego niedoboru mieszkań i działek w metropoliach.

Rozwiązania są dwa, a w zasadzie jedno. Po pierwsze, musimy zmienić sposób zarządzania naszym prywatnym życiem z odgórnego na oddolny. Po drugie, musimy zmienić sposób zarzadzania państwem. W identyczny sposób.

Program 70 m2+ może sprawdzić się w Polsce lokalnej. Na wsiach i w małych miasteczkach. Ale czy tam chcą mieszkać ambitni młodzi ludzie?

Od początku lat 90. postępująca centralizacja państwa wysysa zdolnych młodych ludzi z Polski lokalnej do wielkich miast. Gdyby zdobyli tam wykształcenie i chcieli wracać do swoich małych ojczyzn (np. do Beskidu Niskiego), wszystko byłoby w porządku. Mielibyśmy tak reklamowany przez premiera Morawieckiego zrównoważony rozwój. I V Rzeczpospolitą. Jest zupełnie inaczej. Dlatego prawie wszyscy młodzi ludzie chcą emigrować lub mieszkać w wielkim mieście. Najlepiej w Warszawie.

Jednak uspokoję Was na koniec, warszawiacy. Przy obecnej władzy „samorządu” nie jest możliwe, żeby na obrzeżach stolicy mogły powstać osiedla slumsów. Wasza rura i tak nie wytrzymuje tego…, co już jestJ

Jan Azja Kowalski

Piejko o ks. Orzechowskim: Orzech nie lubił kombatanctwa i odcinania kartek od przeszłości. A miał się czym pochwalić

W nowym „Poranku WNET” dziennikarka Gazety Polskiej, Magdalena Piejko, opowiada o swoim najnowszym filmie na temat ks. Stanisława Orzechowskiego, który zmarł w środę.

W najnowszym „Poranku WNET” Magdalena Piejko mówi m.in. o postaci ks. Stanisława Orzechowskiego. Dziennikarka i dokumentalistka opowiada o swoich osobistych wspomnieniach, które dotyczą zmarłego duchownego:

We Wrocławiu „Orzecha” nikomu nie trzeba przedstawiać. Łączył różne środowiska i we Wrocławiu jest postacią kultową – komentuje Magdalena Piejko.

Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego opowiada o długoletniej posłudze ks. Orzechowskiego we Wrocławiu i nie tylko. Magdalena Piejko wskazuje na jego pracę wśród różnych środowisk, które był w stanie połączyć wiarą ponad podziałami:

Pod jego skrzydłami byli nie tylko studenci, rodziny katolickie, ludzie „Solidarności”, wykładowcy. Myślę, że spokojnie można powiedzieć, że miliony osób przeszły przez jego ręce i dotknęły autentycznej, żywej wiary, osobowości bez kompromisowości, pogody ducha i życiowej mądrości.

Reżyserka przybliża również zawartą w jej najnowszym filmie pamięć o działalności opozycyjnej ks. Stanisłąwa Orzechowskiego. Jak podkreśla Magdalena Piejko duchowny miał na tym polu wiele zasług, którymi jednak nie lubił się chwalić:

My staraliśmy się to pokazać w filmie. Dzisiaj zresztą film jest udostępniony na You Tube, można wejść na niego przez Facebooka. I tam, w filmie połowę obrazu poświęciliśmy właśnie tej zapomnianej trochę karcie – mówi Magdalena Piejko.

Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego przybliża słuchaczom zapomnianą część opozycyjnej przeszłości duchownego. Dziennikarka podaje konkretne przykłady i historie:

Zapomnianej także dlatego, że „Orzech” nie lubił kombatanctwa i odcinania kartek od przeszłości. A miał się czym pochwalić, bo pomagał internowanym, hipisom, w stanie wojennym dawał lekcje historii, ukrywał żołnierzy. (…) Chował w piwnicy uciekiniera z Armii Czerwonej.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.