W tym odcinku druga część rozmowy z Piotrem Kalinowskim, księdzem katolickim z Odessy.
Ksiądz Piotr Kalinowski miał do 24 lutego 2022 roku parafię w Tawrijśku, na południu Ukrainy, tuż przy strefie okupowanej. Rosyjska inwazja zastała księdza w Polsce:
W tym czasie wyjechałem na chrzest mojego kuzyna. Dojechałem do domu około 3 nad ranem, a od 5 polskiego czasu rozległy się telefony. Od tej pory już nie spałem. Nie spałem przez cały tydzień…Myślałem, że wojny nie będzie. Oni tam siedzą, ale chyba wszystko będzie dobrze, więc ze spokojnym sumieniem wyjechałem i później nie mogłem w to uwierzyć. Parafianie przysyłali fotografie z tych miejsc, w których ja tak naprawdę dzień wcześniej byłem i gdzieś już pierwszego dnia w okolicach dwunastej były powieszone rosyjskie flagi, było rosyjskie wojsko i rosyjski sprzęt wojenny. Dla mnie to jest po prostu jakbym oglądał jakiś film z czasów drugiej wojny światowej…
Ksiądz Piotr wrócił na Ukrainę, opiekuje się parafią w Dacznem pod Odessą, ale zajmuje się również pomocą żołnierzom na froncie:
Zaczyna się od tego, że ja pomagam, coś przywożę i jeśli ono są przekonani do mnie, można porozmawiać o Bogu, niektórzy proszą o spowiedź, żeby to sumienie oczyścić.
Nasz bohater jeżdżąc w niebezpieczne miejsca zawierzył Bogu. Wszystkie środki ochrony oddaje potrzebującym:
Moi znajomi, którzy kupowali mi kamizelki kuloodporne, bo Piotrek jeździ tam gdzie jest niebezpieczne, ja zawsze oddaję. Z Panem Bogiem umówiłem się, mamy taką nie zapisaną umowę: Panie Boże ja wszystko co mi będą dawali do swojej ochrony, będę oddawał, ale to robisz tak, żeby do mnie nie strzelali. Ksiądz żartuje, że czasem dzwonią z frontu i proszą: „Batiuszka, przyjeżdżaj, chociaż przez godzinę nie będą strzelać”
ks. Piotr Kalinowski, fot.: Wojciech Jankowski
Wojciech Jankowski pytał również o sytuację na terenach okupowanych, o to czemu Ukraina jest tak ciężko doświadczana. Ksiądz Piotr powiedział, że może to być oczyszczenie, jak chcą niektórzy miejscowi teologowie, które da odrodzenie Ukrainy. Zauważył również, jak fatalne były statystki aborcji. Prawdopodobnie na Ukrainie w latach 1991-2013 było ponad 40 milinów aborcji. Sytuacja na terenach okupowanych przypomina zdaniem księdza lata 90. Decydują tam układy, nieformalne powiązania i korupcja. Sam ksiądz musiał zapłacić (prawdopodobnie rosyjskim żołnierzom) za powstrzymanie się od zniszczenia kościoła przez okupantów.
Rozmowa została przeprowadzona w Odessie w kurii Diecezji Odesko-Symferopolskiej.
Studio Lwów było nietypowe, ale zabrało słuchaczy na południe Ukrainy. Gorąco zapraszamy do wysłuchania audycji.
Dyrektor Caritas w Charkowie przekazuje najświeższe wieści ze strefy wojny.
Gościem Jaśminy Nowak jest polski ksiądz – misjonarz w Charkowie. Opowiada nam, jak wygląda życie codzienne w jednym z największych (kiedyś) miast Ukrainy.
W tej chwili ataki rakietowe skierowane są w ważne obiekty – elektrownie, wodociągi, ale też np. misje humanitarne. Częste są przerwy w dostawie prądu. Staramy się pomóc mieszkańcom, np. rozdając małe piecyki, które dają ciepło, ale też pozwalają zagrzać wodę lub ugotować posiłek.
– mówi ksiądz Stasiewicz.
Wielu z nas chciałoby pomóc ukraińskim cywilom. Wielu z nich nadal zostało w mieście i potrzebują pomocy materialnej. Co możecie przekazać polskim organizacjom humanitarnym na Wschodzie? O tym też można usłyszeć w rozmowie.
W Charkowie jest nadal wielu cywili. Są tam całe rodziny z dziećmi. Ludzie najbardziej nas pytają o lekarstwa (na przeziębienie, na choroby serca itd.), pytają nas o obuwie, proszą nas o artykuły spożywcze. Pytają nas też o świeczki i latarki.
Kapłan dodaje, że wbrew pozorom ludność nadal się przemieszcza, a tereny w pobliżu frontu wcale nie są wyludnione:
We wrześniu faktycznie część ludzi wróciła, ale wobec ostatnich ataków lotniczych wielu ludzi ponownie uciekło. Żyjemy z dnia na dzień. Budzimy się i cieszymy się, że przeżyliśmy kolejną dobę.
Monika Mostkowska mówi o działalności Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti. Opisuje jak wygląda proces przygotowania wolontariuszy do wyjazdu na misje.
Monika Mostkowska mówi o działalności Fundacji Salvatti. Wysyła ona wolontariuszy na misje do wielu ubogich krajów. Ochotników można podzielić na trzy grupy.
Pierwsza grupa to studenci, druga pracownicy korporacji szukający zmian w życiu. Wolontariuszami zostają też osby po piędziesiątce, które wychowały juz dziec, a wciąz mają wiele energii do działania.
Riksza Miłosierdzia dotarła ponownie do Bóbrki w okręgu Lwowskim. Tym razem zapraszamy na premierowy koncert scholi Gaudium prowadzonej przez siostrę Halinę Magdziak.
W tym roku mija 50 lat od utworzenia sekretariatu misyjnego przez pallotynów. Prezes fundacji Salvatti.pl przypomina, że w warunkach PRL i zimnej wojny trudno było o prowadzenie misji.
To z jednej strony było zaleceniem naszego zarządu generalnego, czyli tzw. kapituły generalnej, […] żeby w każdej prowincji tworzyć taki sekretariat misyjny.
Tak się szczęśliwie złożyło, że w 1972 r. do Polski przybył biskup z Rwandy szukający misjonarzy do swego kraju.
Jednocześnie jednak pojawia się zainteresowanie świeckich udziałem w misjach. Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego wskazuje, że istnieje wiele zadań związanych z misjami, które mogą yć realizowane przez osoby świeckie.
Nasz gość zaprasza na konferencję, która odbędzie się 10 czerwca.
10 czerwca organizujemy w Pałacu Arcybiskupów Warszawskich na Miodowej 17/19. […] Od godziny dziewiątej się rozpoczyna i tę konferencję zatytułowaliśmy od beneficjenta do partnera.
Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi jako podręcznik do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę.
Piotr Sutowicz
W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia
O nauczaniu i posłudze Prymasa Wyszyńskiego napisano chyba prawie wszystko. Przy okazji niniejszego tekstu pragnę zaznaczyć, iż określenia i „prawie”, i „wszystko” zawierają w sobie olbrzymie pole dla inspiracji i analiz. Do tego jeszcze trzeba dodać ciągle niedokończoną pracę historyków, którzy, co warto podkreślić, zrobili w badaniach dotyczących Prymasa bardzo wiele, ale też nie wszystko.
„…żadnego programu nie zostawiam”
Za inspirację do niniejszej refleksji posłuży mi tekst wypowiedzi kard. Wyszyńskiego skierowanej do Rady Głównej Episkopatu w dniu 22 V 1981 roku. W zbiorze dokumentów społecznych wydanym przez ODISS w roku 1990 jest on chronologicznie ostatni. Twórcy tej antologii dalej umieścili jeszcze testament Prymasa, ale w zgodzie z rzeczywistością zaznaczyli, że pochodzi on z roku 1969; potem już Prymas go nie aktualizował.
Majowy tekst nosi tytuł W Polsce rządzi Bóg, nie człowiek, co jest konstatacją ważną dla jego treści.
Ksiądz Stefan Wyszyński zawsze stał na stanowisku podmiotowości narodu, w którym działają ludzie – im bardziej święci, tym lepiej. Naród bowiem jest dziełem Boga.
Podobną wizję w tym względzie przejawiał również Karol Wojtyła, zresztą obaj pozostawali w swym historiozoficznym dorobku konsekwentnymi dziedzicami polskiej myśli społecznej i w nią się wpasowywali. To, że wypowiadali się tak mocno i, że się tak wyrażę, „w porę i nie w porę”, spowodowało, że świadomość taka dotarła do szerokich mas i trzeba było wielu pokoleń „laicyzatorów”, by zaczęła się zacierać.
Zwracając się do swych współpracowników, Prymas stwierdził, że nie chce zostawiać programu dla swoich następców. Widać tu skromność człowieka, który wszakże zna swą wartość. „Program” w takiej sytuacji rzeczywiście jest czymś małym, skromnym, wręcz technicznym.
Program się opracowuje, a potem wdraża. Prymas wiedział, że zarówno episkopatowi, jak i narodowi potrzeba nie programu, a wizji – tę więc zostawił.
Pisząc o niej, mam na myśli cały dorobek duszpasterski oraz myśl społeczną, tę z czasów przedwojennych, okupacyjnych i późniejszą, dostosowaną do czasów i okoliczności. Prymas umiał pokazywać, że czasy się zmieniają i różnych wymagają odpowiedzi, jednak rdzeń myśli pozostaje stały i polega na prymacie osoby nad materią; to jest znany motyw. Po drugie, ze wspomnianego powyżej myślenia historiozoficznego wyprowadzić trzeba jeszcze jeden ważny wątek – prymat wspólnoty nad indywidualizmem. Zagrożenie tym drugim narastało w czasach Prymasa, ale dziś nabrało cech wszechogarniającej filozofii, zabijającej jakąkolwiek myśl o wspólnocie, w tym narodowej.
Jest we wspomnianym dokumencie kilka rzeczy, które warto wydobyć i dziś, skoro autor uznał za stosowne pozostawić go jako swą ostatnią pisemną wypowiedź.
Prymas geopolitykiem?
Istnieje pewne ryzyko używania słowa ‘geopolityka’ w odniesieniu do dorobku nieżyjącego już człowieka, któremu było ono mało znane, chociaż myślał jego kategoriami. Często, kiedy Prymas mówił o polskiej historii, dorobku kulturowym ludzi żyjących na jakimś obszarze polskiej ziemi, lubił wtrącać myśl, która mieści się w ramach koncepcji geopolitycznych. Jeżeli geopolitykę postrzegać będziemy bardzo wąsko, według XIX-wiecznych intuicji twórców tej doktryny, i patrzeć jedynie na powiązania geografii i polityki, to znajdziemy się w pewnym kłopocie. Z myśli Prymasa zostanie nam jakiś szczątek, ot, parę kurtuazyjnych dopowiedzeń stosownych do okoliczności. Jeżeli jednak na geopolitykę spojrzymy szerzej, zakładając – chyba słusznie – że jest w niej sporo wieloznaczności i miejsca na interpretację, to jego wizja historii, myśl cywilizacyjna, postrzeganie dorobku kulturowego tworzą spójną całość odnoszącą się do Polski i polskości i jawią się jako nowa przestrzeń dla odczytywania jego dorobku, którą z powodzeniem można określić jako koncepcję geopolityczną.
W rzeczonej wypowiedzi do Rady Głównej padły np. następujące słowa: „Kościół musi zostać tutaj, gdzie jest, bo bez jakiejś emfazy jest przedmurzem chrześcijaństwa. Kościół stąd pójdzie na wschód”. Pierwsze zdanie zakłada, że przeprowadzone przez Prymasa akcje duszpasterskie, które związały naród z Kościołem i wiarą, przyniosły efekt trwały, że wystarczy dopilnować tego dorobku i rzeczy potoczą się ku dobremu.
Przyjmując, że Kościół w Polsce dokona akcji ewangelizacyjnej na Wschodzie, widział Prymas nową postać Europy: cywilizacja łacińska przesunęłaby się o kilkaset, jeśli nie ponad tysiąc kilometrów na wschód, społeczności pozyskane dla Kościoła stanowiłyby zaś olbrzymie zaplecze dla przyszłego kontynentalnego ładu, nie mówiąc o tym, że miejsce i rola Polski w takim porządku byłaby niepomierna.
Była to więc wizja o wielkiej dalekosiężności. Jak w trakcie życia chciał Prymas zacząć budować w ojczyźnie porządek społeczny na najbliższe tysiąclecie, tak u schyłku tego życia widać jasno, że jego zamierzeniem jako twórcy owego systemu nie było chowanie światła pod korcem, lecz użycie go do dalszych działań.
W swej wypowiedzi Prymas nawiązywał do łączności w tej kwestii z posługą Jana Pawła II, mówił o „dziwnej synchronizacji naszego życia, zwłaszcza w ostatnich latach, aż do tego momentu”. Można oczywiście przyjąć, że ten zwrot miał znaczenie wyłącznie kurtuazyjne, czy może nawet życzeniowe. Tyle, że z działań Jana Pawła II względem wschodniej Europy widać jasno – nie wnikając w to, kto jest twórcą koncepcji zdobycia tej części Europy dla Kościoła i roli w tym procesie naszej ojczyzny – że w trakcie jego pontyfikatu zamysł ten był realizowany przy pełnym wsparciu zarówno biskupów, księży, jak i świeckich wiernych z Polski. Nasz Kościół może się poszczycić doświadczeniami z czasów posługi Prymasa, który w trudnych warunkach reżimu komunistycznego w Rosji starał się utrzymywać kontakt z resztkami Kościoła w Związku Radzieckim, a szczególnie z najżywotniejszą jego częścią, która działała w niemal całkowitym podziemiu. Nieco dowiemy się o tym, czytając jego zapiski, trochę więcej z dokumentów i relacji, które tu i ówdzie wychodzą na światło dzienne. W tych przedsięwzięciach brał udział biskup, a potem kardynał Wojtyła, który nie zmienił kursu po swym wyborze na Stolicę Piotrową.
O polityce papieskiej względem Związku Radzieckiego pisze się coraz więcej, przy czym akcent wśród historyków i publicystów opisujących tę aktywność w głównej mierze spoczywa na sprawach globalnych
Wiele mówi się o polityce Jana Pawła II prowadzonej we współpracy z prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale komentatorzy nieco gubią cel zasadniczy Papieża, jakim było, oprócz obalenia komunizmu i zmiany układu geopolitycznego, odwojowanie wschodniej Europy dla Kościoła.
Warto spojrzeć na zagadnienie z perspektywy funkcjonariuszy aparatu represji w Związku Radzieckim, którzy doskonale zdawali sobie sprawę intencji papieża. Ciekawej lektury w tym względzie dostarcza nam np. niedawna publikacja IPN pt. Pontyfikat wielu zagrożeń, opracowana przez Irenę Mikłaszewicz i Andrzeja Grajewskiego, w której politykę wschodnią Jana Pawła II w latach osiemdziesiątych pokazano przez pryzmat dokumentów operacyjnych litewskiego KGB, pozostającego w pełni na usługach swej moskiewskiej centrali.
Wartość merytoryczna niektórych meldunków może dziś budzić uśmiech politowania, ale pamiętajmy, że należy je czytać, mając na uwadze odbiorcę, dla jakiego były przeznaczone, oraz cel, któremu miały służyć. Rozpoczynająca się wówczas penetracja terenów Związku Radzieckiego była faktem, a koniec lat osiemdziesiątych przyniósł jej wymierne owoce. Czy długotrwałe? To pytanie trzeba chyba odłożyć na potem, pamiętając też, że w samym Kościele powszechnym konsekwentna realizacja tej linii nie miała samych tylko sojuszników.
Kultura łacińska i narodowa
Mówiąc o przyszłościowej roli Kościoła polskiego na Wschodzie, Prymas wypowiadał się w bardzo szerokim, uniwersalistycznym kontekście. Instynktownie dostrzegamy w nim sprawę polską, ale w ramach dużego projektu.
W słowie zadedykowanym biskupowi przemyskiemu mamy już konkretnie do czynienia z polską kwestią na Wschodzie. Adresatem wypowiedzi był słynny ze swych antykomunistycznych i patriotycznych przekonań biskup, a kilka lat później arcybiskup przemyski, Ignacy Tokarczuk. Prymas skierował do niego następujące słowa: „Tobie, drogi biskupie przemyski, i nie tylko przemyski, ale całej tej wspaniałej ziemi otwartej na południe i na wschód Polski, przypadnie pewno duża odpowiedzialność za rozwój Kościoła w tamte strony. Ale jednocześnie i świadomość konieczności postępu kultury łacińskiej i narodowej w tamte strony”.
Z kontekstu wypowiedzi widzimy, że nie chodzi tu Prymasowi o troskę jedynie o diecezję w jej ówczesnym kształcie terytorialnym. Można oczywiście założyć również, że Prymas pamiętał o tym, że jedna trzecia ówczesnej diecezji przemyskiej znajdowała się na terenie Związku Radzieckiego i mógł oczekiwać od biskupa, by ta jej część, która pozostaje w Polsce, była ośrodkiem integrującym całość. Jednak konstrukcja wypowiedzi świadczy o znacznie szerszym wejrzeniu Prymasa. Przypisuje tej strukturze pewną funkcję cywilizacyjną i narodową na Wschodzie.
W tym miejscu jawi się on nam jako patriota, który sprawy narodu i cywilizacji zespala w jedno. Nie jest to mesjanizm, który w tym miejscu można by niechcący Prymasowi przykleić, lecz przekonanie, że Polska ma poprzez swą kulturę promować łacińską cywilizację. Jeżeli weźmiemy pod uwagę całe nauczenie Kardynała Prymasa, a szczególnie pochylimy się nad tym z czasów milenijnych, to widzimy, że kierując polecenie do biskupa Tokarczuka, jest w tym względzie konsekwentny.
W jego wizji przyszłości Kościół ma iść na wschód, a wraz z nim ma kroczyć polskość. Czy jest to nacjonalizm, czy bardzo konsekwentna historiozoficzna funkcja narodu polskiego, widziana oczami tego męża stanu?
Myślę, że nie o pojęcia tu idzie, a o coś znacznie większego. Prymas nigdy nie ukrywał, że chce Polski wielkiej, ale ta wielkość umiejscowiona jest w pewnym kontekście i tu jawi się on w całej okazałości.
Należy zauważyć, że nie ma tu pewnego zapalnego punktu charakterystycznego dla regionu, o którym mowa, zarówno w wąskiej, jak i szerszej perspektywie: Prymas nie wspomina o Kościele unickim, czyli ukraińskim. Pewnie, że mamy do czynienia z wypowiedzią krótką, w której siłą rzeczy nie ma miejsca na wszystko, z drugiej jednak strony uważne prześledzenie jego zapisków i wrażeń wskazuje na to, że – najogólniej mówiąc – unitów nie darzył dużą sympatią, choć potrafił wznosić się ponad swe przekonania. Najpewniej jednak chciał Prymas latynizacji Kościoła i konsekwentnie trwał na tym stanowisku. W innym miejscu wyraził jakby całość swego programu duszpasterskiego polskiego Kościoła: „Wschód jest otwarty dla Kościoła w Polsce, do zdobycia cały”. Wizja to imponująca, program wykraczający poza jedno pokolenie i zadanie, o którym można powiedzieć, że jest misją dziejową, jeśli podejść do niego z powagą, na jaką zasługuje.
Zachód
Sporo w swym ostatnim wystąpieniu mówi Prymas o ziemiach zachodnich. Są to sprawy ważne i zajmujące, a przy tym umieszczone w ciekawej koncepcji kościelnej. Przede wszystkim swą refleksję o funkcjonowaniu Kościoła na ziemiach zachodnich Prymas rozpoczyna od roli prymasowskiej stolicy.
Stawia sprawę jasno: „Tradycją polskości jest powiązanie prymatury z Gnieznem, wbrew jakimkolwiek myślom i zamierzeniom”. I zaraz dodaje: „Polska stała silna tym, gdy ziemie nadbałtyckie i diecezje nadbałtyckie miały świadomość bliskości prymatury z tymi diecezjami”.
Na pewno słowa te wynikają z osobistych doświadczeń mówiącego, w końcu to on przez wiele lat swego prymasostwa zarządzał diecezjami na ziemiach zachodnich i północnych, to jemu przyszło budować tu Kościół, ale i coś więcej – budować polską wspólnotę narodową na ziemiach dopiero co odzyskanych, w trudnych warunkach systemu totalitarnego.
Narzędziem był tu ogromny autorytet, jakim cieszył się Prymas wśród katolików w Polsce, ale nie należy zapominać, że sam go wypracował. Z pewnością chciał, by tego rodzaju model był powielony w przyszłości. Niestety kolejne lata przyniosły reformy ustrojowe Kościoła i – pomijając inne okoliczności – tytuł Prymasa stawał się coraz bardziej symboliczny. Kolegialność decyzji, w której niektórzy pokładali duże nadzieje, zdaje się, nie spełniła oczekiwań, a nie wyłonił się na razie autorytet zdolny zaprezentowany tu model kontynuować. Sprawy poszły w inną stronę, ale idea pozostała – chodzi o pokazanie związków pomiędzy ziemiami zachodnimi a resztą kraju, dla których centrum ma być stolica prymasowska w Gnieźnie.
Dalsza część wypowiedzi Prymasa dotyczącej ziem zachodnich jest poniekąd zwykłą konstatacją, ale można też odczytać ją jako przestrogę w kontekście przyszłości oraz podsumowanie wcześniejszych uwag: „Polska na południu będzie zawsze mocna, niezachwiana, Polska na północy i zachodzie wymaga ciągłego podtrzymywania na duchu tych, którzy w dziejach najwięcej ucierpieli przez najazdy szwedzkie, krzyżackie i germańskie”. Prymas bał się o ziemie zachodnie. Nie był to wynik braku wiary w siły żywotne narodu; to po prostu konstatacja wypływająca z doświadczenia historycznego.
Po wojnie Prymas bardzo obawiał się powrotu niemieckiej ekspansji kulturowej. Dlatego w ramach swej działalności duszpasterskiej prowadził działalność, którą możemy nazwać propolską polityką historyczną.
W swych wystąpieniach niejednokrotnie tłumaczył tłumom wiernych, że są duchowymi dziedzicami pokoleń przedstawicieli kultury polskiej, żyjących i pracujących na tych ziemiach przed wieloma wiekami. Niekiedy jego słowa brzmiały na tyle mocno, że oburzały Niemców; był jednocześnie zdolny do wyciągnięcia przepraszającej ręki, ale to też im się niekoniecznie podobało.
Prymas wierzył, że polska kultura, by iść na wschód, musiała mieć oparcie ludnościowe i terytorialne, być silna na zachodzie. Nie mogło tu być słabych punktów. Wydaje się, że tak właśnie należy to rozumieć: związanie ziem zachodnich z resztą narodu ma je wzmocnić i spowodować, że staną się redutą nie do zdobycia.
Ta troska i obawa po latach okazały się uzasadniane – to od zachodu wkraczają do Polski nowe zagrożenia narodowe i ideowe, tu najszybciej postępuje sekularyzacja, kultura narodowa słabnie, zadania wyznaczone następcom przez Prymasa niemal w godzinie śmierci na tym obszarze wydają się być największe, a do zrobienia jest więcej niż wówczas.
Nie wiemy, co przyniesie dalsza historia, ale w tej kwestii dużo zależeć będzie od tego, co zrobi się dziś.
Nowa Europa?
Prymas nie był zaściankowy, swą misję rozumiał bardzo szeroko. Był patriotą i kochał naród, z którego się wywodził, odczuwał dumę z jego historii i chciał dla niego jak najlepiej. Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi, które mogłyby stać się podręcznikiem do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę. Był miłośnikiem katolickiej nauki społecznej, do końca w jej sprawach starał się być na bieżąco, reinterpretował dokumenty Kościoła. Warto przypomnieć choćby pochodzące z lat siedemdziesiątych słynne Kazania świętokrzyskie, w których twórczo i aktualnie wskazywał na podstawowe postulaty budowania ładu społecznego. Był w tym wielki.
Oczywiście wyniesienie Kardynała na ołtarze co innego niż propagowanie wizji – świętym się jest dzięki świętemu życiu, które ma stanowić wzór dla potomnych. Kościół wyraził też myśl, że Ksiądz Kardynał oręduje za nami w niebie. Ale Prymas zostawił nam wciąż żywe idee. Dokument, który omawiam, był dla niego ważny. Po nim niczego już nie napisał i nie powiedział. Odczytanie tej jego wypowiedzi w kontekście dzisiejszych czasów wydaje się więc rzeczą jak najbardziej pożądaną.
Stefan Kardynał Wyszyński został nazwany Prymasem Tysiąclecia także dlatego, że skonstruował program na tysiąclecie do przodu i wierzył w to, że Bóg, który „w Polsce rządzi”, pomoże ten program zrealizować. Ale ludzie mają być Jego narzędziami, nie mogą pozostać bierni.
Stefan Wyszyński był takim narzędziem. Jego beatyfikacja stanowi potwierdzenie tego ze strony Kościoła; a co my z tym zrobimy – to jest pytanie.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021.
Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
O działalności Kościoła w Tanzanii, domu dla dzieci i problemach osób z albinizmem.
Gościem Popołudnia WNET był ks. Janusz Machota SMA, misjonarz Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, który opowiadał o misji w Tanzanii w której mieszka od 16 lat. Obecnie, wraz z siostrami Loretankami mieszka w domu dla dzieci albinosów, nad Jeziorem Wiktorii.
Poczucie bycia na odpowiednim miejscu i robienie czegoś co naprawdę ma sens, co zmienia ten świat na lepsze (…) my próbujemy tę cegiełkę dodać do tego co się nazywa Królestwem Bożym i stad płynie ta radość – powiedział ks. Janusz.
Swoje pierwsze dni w Tanzanii wspomina bardzo dobrze. Tanzania jest krajem bardzo biednym. Jest też podzielony na bardzo bogatych, którzy stanowią niewielki procent i bardzo biednych. Większość ludzi żyje bardzo podobnie.
Jest grupka bardzo bogatych (…) ale po prostu nie ma tej klasy średniej albo jest bardzo mała. Większość żyje bardzo ubogo albo ubogo albo mniej ubogo – poinformował ks. Janusz.
Mieszkańcy Tanzanii są bardzo pozytywnie nastawieni do życia. Zawsze są zadowoleni. Pod względem religii jest tam bardzo duża różnorodność ale nie ma wrogości między wyznawcami.
Chrześcijan mniej więcej jest pół na pół z muzułmanami. Jest trochę sekt i ciągle pewien procent wyznawców religii tradycyjnych (…) natomiast też jest rozrzucona np. muzułmanów dużo jest na wybrzeżu i w dużych miastach (…) katolicy są rozsiani po całej Tanzanii – powiedział ks. Janusz.
Ks. Machota zaznaczył, że w Tanzanii około 120 grup etnicznych, połączonych językiem suahili, czuje się jednością i możliwa jest współpraca między wyznawcami różnych religii. W Jeziorze Wiktorii można się kąpać ale są szkodliwe drobnoustroje. Dostarczana z jeziora woda musi być filtrowana. Na co dzień ks.Janusz zajmuje się koordynacją pracy misjonarzy między wioskami i od roku koncentruje się na pomocy osobom z albinizmem. Osoby z albinizmem są prześladowani i często padają ofiarą wyznawców przesądów.
Ciągle byli prześladowani. Żyli w ciągłym niebezpieczeństwie utraty zdrowia i życia ponieważ ciągle w swojej ideologii tutaj gdzieś zakorzenionej, część albinosa użyta do jakiś rytuałów szamańskich, może przynieść komuś jakąś korzyść. Fortunę czy ktoś zostaje wybrany do parlamentu i byli zagrożeni – powiedział ks. Janusz.
Problemem jest również zapewnienie bezpieczeństwa osobom dorosłym. W Tanzanii jest bardzo duży procent osób z albinizmem. Na świecie jest to 1 na 20 tys osób, w Tanzanii statystyki pokazują, że jest to 1 na 1,5 tys osób.
W „Kurierze w Samo Południe” duchowny omawia najnowszy raport Amerykańskiego Departamentu Stanu, z którego wynika, że nad Afryką Północną, a także Bliskim i Dalekim Wschodem ciąży widmo ludobójstwa.
Ks. Mariusz Boguszewski z Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” komentuje nowo opublikowany raport Amerykańskiego Departamentu Stanu ws. działań przeciwdziałających ludobójstwu w krajach, gdzie ryzyko zbrodni jest największe. Duchowny widzi wiele dobrego w zainteresowaniu Stanów Zjednoczonych tematem ludobójstwa. Nasz gość wyraża również nadzieję, że nie skończy się jedynie na słowach i raportach:
Każde mówienie o tych strasznych rzeczach, które dzieją się przede wszystkim na Chrześcijanach, ale i na wszystkich ludziach jest ważne – podkreśla ks. Mariusz Boguszewski.
Według rozmówcy Adriana Kowarzyka, wpływ na ograniczenie tych aktów eksterminacji mogą mieć tylko najwyższe struktury polityczne, czyli państwa. Ks. Mariusz Boguszewski zaznacza również, że ludobójstwo jest najokrutniejszym ze wszystkich rodzajów przemocy jakich może doświadczyć człowiek:
Ludobójstwo jest – według tych raportów, które wydajemy – tą najgorszą formą, na którą mogą mieć wpływ tylko państwa, (…) najwyższe czynniki władzy – podkreśla ksiądz.
Przedstawiciel „Pomocy Kościołowi w Potrzebie” mówi również o miejscach, w których w najbliższym czasie może dojść do aktów ludobójstwa. Duchowny wskazuje także na związek między eksterminacją a fundamentalizmem religijnym czy totalitaryzmem:
W tym raporcie, który teraz został opublikowany, oczy naszej wyobraźni przenoszą się jak zwykle na północ Afryki, na Bliski Wschód i na Daleki Wschód. Jest to związane z działaniami różnych fundamentalizmów. Tam gdzie działają reżimy totalitarne, tam gdzie po prostu zaplanowana jest ta eksterminacja – mówi ks. Mariusz Boguszewski.
Najbardziej spektakularnym polskim produktem eksportowym okazał się śmigłowiec wielozadaniowy S-70i Black Hawk, wyprodukowanych przez Polskie Zakłady Lotnicze „Mielec”. Filipińczycy zakupili 16 sztuk.
Trzysta lat klasztoru i pięćdziesiąt Hollywood
Z Jarosławem Szczepankiewiczem, Chargé d’affaires ad interim Rzeczpospolitej Polski na Filipinach, rozmawia Krzysztof M. Załuski.
Krzysztof M. Załuski: Filipiny z prawie 106 mln mieszkańców, to duży rynek, chociaż mocno egzotyczny i chyba przez wiele lat przez Polskę niedoceniany. Rozumiem, że przywrócenie pełnych stosunków dyplomatycznych, świadczy o istotnym wzroście znaczenia polsko-filipińskich relacji., Jak obecnie przedstawiają się te relacje?
Jarosław Szczepankiewicz: Cieszę się, że mogę udzielić „Kurierowi WNET” tego wywiadu w nowo wybudowanym, bo ukończonym w 2020 r. biurze Ambasady RP w Manili. To dla mnie źródło ogromnej, osobistej satysfakcji. Zwłaszcza że po raz pierwszy w historii stosunków polsko-filipińskich Polska ustanowiła siedzibę przedstawicielstwa dyplomatycznego na Filipinach w pełnym wymiarze. Jako gospodarz tej placówki mogę śmiało powiedzieć, że biura są nie tylko funkcjonalne, nowoczesne i przestronne, lecz również reprezentacyjne i na swój sposób wysmakowane – wystrój wnętrz, nawiązujący do tradycji polskiego ruchu artystycznego zwanego unizmem, dodaje mu egzotycznego i estetycznego smaku.
Ponieważ na Filipinach od momentu uzyskania niepodległości w 1946 r. panowały bardzo silne antykomunistyczne nastroje, stosunki z Polską Ludową były ograniczone do minimum. Stan ten trwał do marca 1972 r., kiedy to prezydent Ferdynand Marcos wydał dekret zezwalający na bezpośrednie stosunki handlowe z państwami bloku komunistycznego. W kolejnym roku nastąpiło nawiązanie relacji dyplomatycznych ze wszystkimi państwami zdominowanymi przez ZSRR.
Przełomowy dla rozwoju polsko-filipińskich kontaktów był upadek komunizmu w 1989 r. Obecnie staramy się poprzez kompleksową promocję Polski szybko wypełnić lukę wizerunkową spowodowaną przez „żelazną kurtynę”, która przez prawie 45 lat uniemożliwiała nam wymianę dyplomatyczną, turystyczną i kulturową.
Nie mam wątpliwości, że budowanie pozytywnego wizerunku Polski i Polaków, naszych firm i produktów już w najbliższej przyszłości da obu naszym państwom znakomite efekty zarówno gospodarcze, jak i polityczne.
Wracając do Pańskiego pytania… Od momentu otwarcia Ambasady RP rozszerzamy dotychczasową bazę traktatową z Filipinami – finalizujemy umowę o współpracy w sektorze rolnictwa oraz umowę implementacyjną w sprawie zakupów uzbrojenia i sprzętu wojskowego, kontynuujemy także prace nad zawarciem umowy międzyrządowej o transferze osób skazanych. W toku jest również przeorganizowywanie i powiększanie sieci polskich konsulatów honorowych na Filipinach, co ma poprawić naszą skuteczność w udzielaniu pomocy Polakom w tym kraju. Przenieśliśmy już konsulat generalny honorowy z Manili do San Fernando (z jurysdykcją na Luzonie z wyłączeniem aglomeracji Metro Manila), organizujemy przeprowadzkę siedziby konsulatu honorowego na Mindanao z General Santos do Davao City, pracujemy też nad otwarciem konsulatu honorowego w Puerto Princesa na Palawanie. Bez zmian jurysdykcyjnych i siedziby funkcjonuje jedynie konsulat honorowy w Cebu City.
Całkowity produkt krajowy brutto naszego kraju jest niemal dwukrotnie wyższy od filipińskiego. Jeszcze większe dysproporcje widać przy porównywaniu PKB w ujęciu na osobę – różnica ta jest prawie pięciokrotna. Co Filipiny mogą nam zaproponować?
W Polsce rośnie zapotrzebowanie na filipińskich pracowników. Dzieje się tak przede wszystkim w związku z negatywnymi trendami demograficznymi, jakie obserwujemy w naszym kraju. Aby podtrzymać wysoki wzrost gospodarczy, polskie firmy potrzebują zagranicznej siły roboczej. I Filipiny mogą ją Polsce zapewnić.
Nawet w trakcie pandemii covid-19 obserwuję znaczący wzrost podań o wizy pracownicze, które Filipińczycy składają w naszym Wydziale Konsularnym i Polonii w Manili…
Ale przecież nie tylko o tanią siłę roboczą Polsce chodzi…
Oczywiście; zakres współpracy pomiędzy naszymi krajami jest o wiele szerszy…
Siłą polskiej gospodarki są małe i średnie przedsiębiorstwa. Trzy najbardziej perspektywiczne branże, którym w roku 2021 – wraz z Zagranicznym Biurem Handlowym PAIH w Manili – chcemy poświęcić najwięcej uwagi, to branża spożywcza, kosmetyczna i technologie IT. Branża spożywcza jest ważna, gdyż jedna czwarta żywności na Filipinach pochodzi z importu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że tutejsza, w szybkim tempie rozwijająca się klasa średnia, ma coraz większe aspiracje co do jakości i bezpieczeństwa produktów spożywczych. Filipińczycy chcą odżywiać się zdrowo, dlatego też gwałtownie rozwija się import zachodnich artykułów żywnościowych. Ponadto ostatnio eksplodowała wręcz sprzedaż internetowa.
Kolejną dziedziną, w której Polska staje się dla Filipin znaczącym partnerem, jest branża kosmetyczna. Dochody w tym sektorze rosną w tempie 3,5 do 6% rocznie – w 2019 wyniosły 765 mln USD. Zwłaszcza kosmetyki z segmentu „premium” zyskują z roku na rok coraz poważniejszy udział w rynku.
W roku 2015 mieliśmy do czynienia ze wzrostem o 20%, a na rok 2023 przewidywany jest skok rzędu 30%. Pozytywne trendy utrzymują się także w zakresie sprzedaży produktów o właściwościach wybielających, kosmetyków „anti-aging” oraz preparatów opartych na naturalnych składnikach. Rosną też perspektywy sprzedaży w kanałach e-commerce – szacowana liczba użytkowników tej platformy w 2024 r. wyniesie aż 53,6 mln osób.
Z internetu korzysta obecnie 58 mln Filipińczyków. Co istotne, w powszechnym użyciu jest tutaj język angielski, co oczywiście ułatwia transakcje. Szacunkowa wartość filipińskiej branży IT to 4 mld USD. Szanse dla branży IT tkwią w Data/Analytics, Software, Mobility, Foodtech, Travel, Proptech, Health i Education, a możliwości dla Fintech – w bankowości, bezgotówkowych transakcjach, pożyczkach, ubezpieczeniach i inwestycjach. Wszystko to znakomicie rokuje polskiej branży IT. Zresztą już obecnie na Filipinach działa w tym sektorze parę polskich firm – m.in. Lingaro, Nextbank, PeraJet, TendoPay.
Na jakich jeszcze polach odbywa się wymiana handlowa?
Podstawowymi obszarami naszego strategicznego działania w 2021 r. są misje handlowe i webinaria, dzięki którym chcemy promować polskie branże priorytetowe na Filipinach, a także Filipiny jako destynację eksportową dla naszych firm, w oparciu o zidentyfikowane branże kluczowe.
Ważnym obszarem, na którym staramy się promować polskie technologie, są krajowe rozwiązania z zakresu poprawy jakości wody pitnej i zmniejszenia zagrożeń powodziowych, z którymi Filipiny mają poważne problemy. Następną, niezwykle istotną dziedziną, są obustronne inwestycje zagraniczne. W tym zakresie bardzo konsekwentnie promujemy Polskę jako destynację produkcji i usług w Europie Środkowo-Wschodniej – szczególny nacisk kładziemy na duże, polskie projekty infrastrukturalne.
Kolejna domena naszych zainteresowań to wymiana handlowa w sektorze rolno-spożywczym. Filipińscy konsumenci już dawno docenili walory jakościowe naszych przetworów mlecznych i mięsa.
Obecnie, wraz z Zagranicznym Biurem Handlowym PAIH w Manili oraz Głównym Inspektorem Weterynarii i filipińskimi partnerami, pracujemy nad poszerzeniem dostępu do rynku filipińskiego polskich produktów mięsnych, szczególnie drobiowych i wieprzowiny. Właśnie finalizujemy dwustronną umowę o współpracy w dziedzinie rolnictwa, która otworzy nasze państwa na bardziej konkretny i kompleksowy wymiar współpracy w tym sektorze.
W ostatnich latach obserwuję wyraźną ekspansję naszego eksportu na Filipiny. O skali tego zjawiska świadczy wzrost obrotów z 80 mln euro w 2018 r. do 106 mln euro w roku 2019, podczas gdy nasz import zmalał w tym okresie z 460 mln euro w 2018 r. do 446 mln euro w 2019, co przełożyło się na zmniejszenie salda obrotów Polski z Filipinami z 380 mln euro w roku 2018 do 340 mln w roku 2019. Te zjawiska zbiegają się z reaktywacją naszej dyplomatycznej obecności na Filipinach, co świadczy o dobrym wyczuciu momentu przez kierownictwo Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
W tej chwili nasze trzy najważniejsze produkty eksportowe na Filipiny to mleko i śmietana – zagęszczone lub dosłodzone (obroty rzędu 15 mln euro, co stanowi 14% polskiego eksportu), turbiny na parę wodną i inne rodzaje pary (7,9 mln euro/7,3%) oraz części do szybowców i samolotów (6,7 mln euro/6,3%). Wartość naszego eksportu w 2019 r. wyniosła 106 mln euro, czyli 0,19% udziału w polskim eksporcie ogółem.
Z kolei „topowa” trójka w polskim imporcie z Filipin to taśmy i dyski magnetyczne do zapisu dźwięku i innych sygnałów (108 mln euro/24,3%), maszyny i urządzenia do automatycznego przetwarzania danych (73,1 mln euro/16,5%), elektroniczne układy scalone i mikroasemblery (64,9 mln euro/14,6%). Wartość naszego importu wyniosła 446 mln euro, czyli 0,19% udziału w polskim imporcie ogółem.
Jednak chyba najbardziej spektakularnym produktem eksportowym okazał się śmigłowiec wielozadaniowy S-70i Black Hawk, wyprodukowanych przez Polskie Zakłady Lotnicze „Mielec”. Filipińczykcy zakupili 16 sztuk tych śmigłowców. W roku 2020, w ramach bilateralnego kontraktu podpisanego w 2019 r., strona polska przekazała Filipińskim Siłom Powietrznym (PAF) pierwsze sześć śmigłowców Black Hawk. Dostawa dziesięciu pozostałych zaplanowana jest na rok bieżący. Transakcja jest doskonałym przykładem praktycznej współpracy między naszymi krajami, w którą Ambasada RP była silnie zaangażowana na etapie handlowych negocjacji.
Jak Pan widzi perspektywy wzajemnych inwestycji i stosunków gospodarczych na najbliższe lata?
Dotychczasowa współpraca ograniczona była głównie do wymiany handlowej, chociaż od 2014 r. sukcesywnie wzrasta zainteresowanie polskich przedsiębiorców obecnością na Filipinach. Oprócz inwestycji w outsourcing procesów biznesowych, coraz częściej pojawiają się inwestycje w produkcję przemysłową (materiały budowlane, opakowania). Rośnie również wartość usług w zakresie serwisowania floty handlowej Filipin. Polscy przedsiębiorcy – co już wspominałem – zainteresowani są coraz bardziej pozyskiwaniem z Filipin siły roboczej (hotelarstwo, ogrodnictwo, sektor motoryzacyjny). Ważnymi polskimi inwestycjami są także działania firm Pietrucha Group (produkcja) i Lingaro (usługi IT). Na tutejszym rynku z powodzeniem działa też polska marka Inglot, która posiada cztery sklepy franczyzowe w centrach handlowych w Manili. Również marka polskiego przemysłu obronnego ceniona jest coraz bardziej za konkurencyjność zarówno oferty jakościowej, jak i cenowej, co w warunkach zaostrzającej się walki o rynki jest ważnym czynnikiem.
Jeżeli natomiast chodzi o filipiński biznes w Polsce, to najstarszym przykładem naszej współpracy jest inwestycja w International Container Terminal Services w Bałtyckim Terminalu Kontenerowym w Gdyni, ukończona w 2006 r. – szacunkowa wartość, to ok. 100 mln USD. Filipińskie firmy zainwestowały również około 275 mln USD w nieruchomości komercyjne w Katowicach, Gdańsku i Wrocławiu. W trakcie realizacji jest – prowadzona obecnie przez fundusz kapitałowy ISOC Holdings – warta około 275 mln USD budowa powierzchni biurowych w Katowicach, Gdańsku, Wrocławiu i Krakowie.
Przejdźmy do politycznych relacji między Polską a Filipinami. Czy na nasze bilateralne stosunki ma wpływ specyficzny sposób uprawiania polityki, z jakiego znany jest prezydent Filipin, Rodrigo Duterte? Przypomnijmy, w ramach kampanii antynarkotykowej państwo miało wypłacać nagrody za zabijanie narkomanów i dilerów, w wyniku czego prawie 2000 osób ponoć straciło życie – w tym większość w efekcie samosądów.
Zwycięstwo szeroko pojętego obozu prezydenckiego w wyborach do Senatu, Kongresu i władz lokalnych w roku 2020 jest potwierdzeniem wysokiego społecznego poparcia dla polityki i przywództwa prezydenta Dutertego – według badań opinii publicznej wyniosło ono aż 81%.
Obóz prezydencki swój sukces wyborczy zawdzięcza umiejętnościom trafnego odczytywania społecznych nastrojów. Prezydent Duterte potrafił nie tylko zdiagnozować problem, lecz również wyjść naprzeciw niezadowoleniu Filipińczyków. Wytoczył wojnę biedzie, terroryzmowi, narkobiznesowi i korupcji, co przyniosło mu ogromną popularność.
Medialne oskarżenia ze strony obrońców praw człowieka – nie oceniam, czy uzasadnione, czy też nie, bo to odrębna kwestia – o pozasądowe zabójstwa i osłabianie demokracji w trakcie trwającej od początku kadencji prezydenta kampanii antynarkotykowej, a zwłaszcza o sposób jej prowadzenia, wzbudziły niepokój zarówno wewnętrznej, jak i międzynarodowej opinii publicznej. Doniesienia te kładą się oczywiście cieniem na politycznych relacjach Filipin z całą Unią Europejską, a więc i na nasze stosunki z Filipinami. Jednak nie należy zapominać, że administracja prezydenta Dutertego wprowadziła i nadal wprowadza szereg reform naprawiających działanie państwa – dziesięciu usprawniających warunki prowadzenia działalności gospodarczej, pięciu w sektorze pozyskiwania pozwoleń budowlanych, czterech w pozyskiwaniu prądu dla nowych działek budowlanych, jedenastu ułatwiających proces rejestracji nieruchomości, dwóch w handlu międzynarodowym, trzech w zakresie ochrony udziałowców mniejszościowych, również trzech dotyczących egzekwowania kontraktów, czterech w pozyskiwaniu kredytów i trzech porządkujących system podatkowy. Ten ambitny plan, którego realizację spowolnił wybuch pandemii, powinien przyczynić się znacząco do usunięcia istniejących barier w eksporcie, imporcie i inwestycjach. Jest dla mnie oczywiste, że jego realizacja będzie korzystna również dla polskiego biznesu.
Stoimy wobec perspektywy poważnych zmian w zakresie równowagi sił w regionie Azji Południowo-Wschodniej i Pacyfiku. Wygląda na to, że obecni sojusznicy USA zaczynają rozglądać się za nowymi, strategicznymi obrońcami swoich interesów. Czy ten proces, Pańskim zdaniem, może znacząco wpłynąć na nasze interesy z Filipinami?
Rosnąca potęga Chińskiej Republiki Ludowej i jej coraz bardziej agresywna polityka wobec państw Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej widoczna jest od lat gołym okiem. Chiny chcą zacieśnienia relacji z sąsiadami – oczywiście na swoich warunkach, podczas gdy Stany Zjednoczone dążą do utrzymania w regionie własnej zbrojnej i gospodarczej supremacji.
Niespójność w polityce zagranicznej Filipin można przypisać właśnie tym niestabilnym relacjom pomiędzy USA i Chinami.
Z perspektywy USA Filipiny stanowią część wyspiarskiego łańcucha politycznych sojuszników na Zachodnim Pacyfiku, którego zadaniem jest powstrzymanie chińskiej ekspansji morskiej w Azji Południowo-Wschodniej. Sojusz z Filipinami jest więc bardzo istotny dla utrzymania obecności USA w regionie i dla amerykańskich interesów narodowych. Ma także kluczowe znaczenie w rywalizacji pomiędzy USA a ChRL. Ewolucja filipińskiej polityki zagranicznej jest funkcją zmian zarówno w krajowych kalkulacjach politycznych frakcji rządzących – mam na myśli zaplanowane na rok 2022 wybory prezydenckie i parlamentarne – jak i zmian układu sił USA-Chiny w regionalnym środowisku bezpieczeństwa.
Ostatnio jednak coraz bardziej zauważalny jest proamerykański trend w polityce Manili. Jego powodem jest wspomniany już przeze mnie wzrost agresywnych działań ChRL – Chińczycy poszukują w regionie złóż ropy naftowej, formułują roszczenia terytorialne, militaryzują sztuczne wyspy oraz nękają filipińskich rybaków. To wszystko naruszyło poczucie suwerenności Filipin nad spornym akwenem Morza Południowochińskiego i nasiliło dążenia Manili do zabezpieczenia praw do wyłącznej strefy ekonomicznej w tym akwenie.
Z pewnością początek działania nowej amerykańskiej administracji i końcowy okres prezydentury Rodriga Dutertego będzie tym czasem, w którym Pekin skrupulatnie przetestuje zarówno determinację Filipin do obrony swojego terytorium, jak i do praw na Morzu Południowochińskim.
Chiny będą także bacznie przyglądać się amerykańskiemu zaangażowaniu wojskowemu na Filipinach oraz możliwościom USA do zabezpieczenia wolności żeglugi w tym regionie świata. Moim zdaniem oznacza to, że nie ma bezpośredniego związku między perspektywami rozwoju polsko-filipińskich stosunków gospodarczych a możliwymi dla nas negatywnymi efektami prowadzenia przez Manilę „dwutorowej polityki” wobec ChRL i USA.
Kilka pytań dotyczących turystyki… Manila oddalona jest od Warszawy o około 16 godzin lotu. Ceny biletów lotniczych zaczynają się od kilku tysięcy złotych. Pięć-sześć tysięcy złotych kosztują dwutygodniowe wczasy. To dużo… Na jakim poziomie kształtowała się przed pandemią liczba polskich turystów podróżujących na Filipiny?
Według danych Urzędu Imigracyjnego, w roku 2019 na Filipiny przyjechało blisko 16 000 polskich obywateli, głównie turystów. Jednak w marcu zeszłego roku, ze względu na epidemię covid-19, miejscowe władze zdecydowały się całkowicie zawiesić ruch turystyczny i tym samym trendy wzrostowe zostały zatrzymane.
W 2017 r. polscy turyści wydali na Filipinach około 16 mln złotych. Liczba naszych rodaków odpoczywających w tym kraju w roku 2018 wzrosła w stosunku do 2017 o 25%. Trend zwyżkowy utrzymywał się także w roku 2019.
Turystyka z Polski na Filipiny stanowiła wtedy około 0,16% filipińskiego rynku – Polska przynosiła Filipinom większy zysk niż wszystkie państwa Europy Środkowej i Wschodniej razem wzięte.
Według danych filipińskiego Biura Imigracyjnego, w roku 2020 na terytorium Filipin wjechało łącznie 5968 obywateli RP, z czego 5375 zadeklarowało cel turystyczny. Najintensywniejszy ruch miał miejsce w styczniu (2612 osób), w lutym (2006) i marcu (696). W okresie największych ograniczeń pandemicznych liczba wjazdów oscylowała między jedną a sześcioma osobami miesięcznie. W ostatnim kwartale ubiegłego roku na terytorium Filipin wjechało zaledwie 48 Polaków.
Jakie regiony Filipin nasi rodacy odwiedzali przed pandemią najczęściej? Czy jest tutaj bezpiecznie?
Największym powodzeniem do chwili ogłoszenia pandemii cieszyły się wyspy w rejonie Visayas – Cebu, Bohol, Boracay, rejon Palawan i stolica kraju Manila. Północna i środkowa część Filipin są dla turystów względnie bezpieczne. W niektórych regionach występuje jednak zagrożenie terroryzmem islamistycznym, w tym zamachami bombowymi. Najmniej stabilnie jest w południowej części kraju, szczególnie w regionie Zamboanga, Mindanao i archipelagu Sulu. Lepiej zatem unikać tych miejsc.
Przy tej okazji chciałbym przypomnieć, że Filipiny dla Polaków to coś więcej niż atrakcyjna destynacja turystyczna. Jesteśmy tu obecni od 500 lat. W poprzednich stuleciach na wyspy Archipelagu Filipińskiego przybywali polscy misjonarze, podróżnicy, badacze, awanturnicy, muzycy i żołnierze.
Najbardziej znanymi, choć o niektórych mało kto dziś pamięta, byli o. Wojciech Męciński (1598–1643) – jezuita, duszpasterz Japonii i męczennik; o. Jan Chryzostom Bąkowski (1672–1732) – jezuita, duszpasterz Chin; Paweł Strzelecki (1797–1873) – badacz Australii; Jan Kubary (1846–1896) – badacz Oceanii; Aleksander Tansman (1897–1986) – kompozytor, autor utworu Les Iles Philippines; Władysław Sielski (1890–1970) – działacz polonijny, dziennikarz, fotograf i biznesmen; Artur Rubinstein (1887–1982) – pianista-wirtuoz; Zygmunt Dunikowski (1889–1964) – zwany w Europie „ostatnim alchemikiem XX wieku”; sierżant Walter Kwieciński (1914–1988) – dowódca ostatniego sprawnego moździerza na wyspie Corregidor, gdzie w 1942 r. Amerykanie stoczyli heroiczny, zakończony klęską bój z Japończykami; o. Cantius Kobak (1930–2004) – franciszkanin, etnograf, archeolog, historyk i duszpasterz…
Na zakończenie chciałbym zapytać, czym dla Pana, nie tylko jako ambasadora, lecz jako doskonale zorientowanego w filipińskich klimatach Polaka, jest ten kraj? Czy znalazł Pan tutaj coś wyjątkowego, co poleciłby szczególnie naszym rodakom?
W Filipińczykach urzeka mnie wyjątkowo pozytywne nastawienie do życia, uśmiech na ulicy, śpiew w pracy, grzeczność w restauracji, roztańczenie… Dziwi natomiast słaba znajomość własnej historii i, co się z tym wiąże, trudności w określeniu swojej tożsamości narodowej.
Filipiny to egzotyczny, kolorowy i ciekawy kraj szczególnie dla polskich biznesmenów i turystów. Kontakty z Filipińczykami, mówiącymi powszechnie po angielsku, nie stwarzają Polakom większych problemów. Jednakże powinniśmy pamiętać o różnicach kulturowych pomiędzy nami a Filipińczykami.
Filipińczycy są społeczeństwem wspólnotowym, rodzinnym. Jednym z jego fundamentów jest potrzeba solidarności i współpracy. Rola rodziny, klanu, społeczności jest widoczna zarówno w codziennym życiu społecznym, jak też przy specjalnych okazjach. Nie twierdzę, że w filipińskim społeczeństwie nie ma miejsca na indywidualizm, wręcz przeciwnie – jest. Ale chciałbym tu podkreślić wagę pojęcia „wspólnota”. Mieszkańcy tych wysp przestrzegają hierarchiczności. W przeciwieństwie do nas, mówienie tego, co się myśli, „stawianie się” i rzucanie wyzwań autorytetom nie jest mile widziane, szczególnie w konfrontacji z kimś, kogo uważają za wyżej postawionego w hierarchii. Mają też większą niż my tolerancję wobec niepewności i niejasności, a więc nie dążą do ich zminimalizowania poprzez prawo i reguły albo środki bezpieczeństwa, jak robią to Europejczycy. Tu bardziej liczy się praktyka niż zasady, a odstępstwa od pewnych norm są tolerowane.
Popularne na Filipinach powiedzenie, że historia Filipin to „trzysta lat klasztoru i pięćdziesiąt lat Hollywood” dobrze ilustruje różnice kulturowe pomiędzy Filipińczykami a resztą Azjatów. Filipińczycy posiedli niezwykłą umiejętność asymilacji narzucanych przez zamorskich przybyszów kultur, pozostając przy tym sobą.
Przykładowo, mało kto wie, że popularne na Filipinach świąteczne danie zwane „chicken galantina”, czyli kurczak faszerowany, przywędrowało tu dzięki Hiszpanom z Polski w XIX wieku – nie ma prawdziwych Świąt Bożego Narodzenia na Filipinach bez galantiny! Słabo znanym faktem jest też to, że nasz narodowy taniec mazurek stał się również narodowym tańcem na Filipinach i że poznano go także za pośrednictwem Hiszpanów.
Obce kultury stają się z czasem częścią rodzimej, azjatyckiej tożsamości Filipińczyków. W ten sposób zakorzeniło się tutaj chrześcijaństwo, którego forpocztą był Ferdynand Magellan. Ten portugalski żeglarz w służbie Hiszpanów postawił stopę na filipińskiej ziemi 17 marca 1521 r. Na pamiątkę tego wydarzenia w tym roku uroczyście obchodzimy na Filipinach rocznicę 500-lecia chrześcijaństwa. I właśnie dzięki chrześcijaństwu, szczególnie silnie łączącemu oba nasze kraje, nadal bardzo popularna jest tutaj postać Jana Pawła II, którego imię i ojczyznę zna każdy Filipińczyk.
Panie Ambasadorze, bardzo dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję Panu Redaktorowi i serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników „Kuriera WNET”.
Wywiad Krzysztofa M. Załuskiego z Jarosławem Szczepankiewiczem, Charge d’affairs Chargé d’affaires ad interim Rzeczpospolitej Polski na Filipinach pt. „Trzysta lat klasztoru i pięćdziesiąt Hollywood”, znajduje się na s. 6 i 7 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Wywiad Krzysztofa M. Załuskiego z Jarosławem Szczepankiewiczem, Charge d’affairs Chargé d’affaires ad interim Rzeczpospolitej Polski na Filipinach pt. „Trzysta lat klasztoru i pięćdziesiąt Hollywood” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.