Nie mogą, bo istnieje Ukraina i to Ukraińcy są spadkobiercami starej Rusi, jej cywilizacyjnych wzorów, a nie turańska Rosja. I tego Rosja nie może Ukrainie wybaczyć. Nie może wybaczyć jej istnienia.
Zbigniew Kopczyński
Czytajmy Konecznego
Masakra w Buczy i wielu innych miejscach, rabunki, gwałty, wywózki ludności z okupowanych terenów zszokowały to, co nazywamy opinią publiczną. Takie rzeczy w XXI wieku? W Europie? Jeszcze wczoraj uważano, że to niemożliwe. A tu takie zaskoczenie.
Może jestem już zbyt stary i zbyt wiele się naczytałem, ale mnie to jakoś nie zaskoczyło. Poruszyła mnie tragedia ukraińskich cywilów, ale nie zaskoczyła. Powiem więcej, choć może zabrzmi to jak cynizm starego zrzędy: zdziwiłbym się, gdyby takie rzeczy się nie wydarzyły. Oni po prostu nie potrafią inaczej.
To jest inna cywilizacja, inne rozumienie wolności, prawa i prawdy. Tam wolność to wolność niewolnika, któremu pan pozwolił wyżyć się na tych, których uważa za wrogów. To wolność zabijania, rabowania, gwałcenia.
Tacy ludzie nie rozumieją naszego pojęcia wolności, gdzie każdy sam odpowiada za swoje czyny, bez względu na rozkazy czy polecenia przełożonych. My, wolni ludzie, sami przyjmujemy na siebie ograniczenia i wiemy, że nie wszystko nam wolno. Jestem wolny, sam wybieram sobie władzę, ale też prawa mnie ograniczające. Dla nas wróg, który już nie walczy, też ma swoje prawa i muszę je respektować, a ludność cywilna w ogóle nie jest wrogiem, o ile nie podejmuje wrogich działań.
Tak, wśród żołnierzy naszej cywilizacji zdarzali się też zbrodniarze wojenni. Różnica polega właśnie na tym: zdarzali się, a nie byli normą. Sprawcy masakry w Mỹ Lai w czasie wojny wietnamskiej zostali osądzeni i skazani przez amerykański sąd. Mordercy z Buczy otrzymali rosyjskie odznaczenia. Tak było i jest od stuleci. Ciągłe dążenia do podbojów i ślepe posłuszeństwo wobec wielkiego księcia, cara, sekretarza generalnego czy prezydenta, który jest panem życia i śmierci.
Już w XV wieku wielki książę moskiewski Iwan III Srogi zaczął „zbierać ziemie ruskie”, do którego to zbierania sam sobie przyznał prawo, nie troszcząc się o zdanie ani władców, ani tym bardziej mieszkańców innych ruskich ziem.
Zaczął oczywiście od ziem litewskich. Wschodnia granica Rzeczypospolitej zaczęła płonąć i płonęła przez następne stulecia. Aleksander Jagiellończyk, ówczesny wielki książę litewski, pojął za żonę córkę Iwana Helenę w nadziei uspokojenia teścia. Efekt płonnych nadziei Aleksandra podsumowała Helena w liście do ojca: „Oczekiwali tu, że ze mną przyjdzie z Moskwy wszystko dobre, wieczny mir, miłość, drużba, pomoc na pohaństwo, a przyszło wszystko zło: wojna, bój, pożoga grodów i włości, rozlew krwi chrześcijańskiej, wdowieństwo żon, sieroctwo dzieci, niewola, rozpacz, płacz, jęki”.
Podobny list mogliby napisać mieszkańcy przygranicznych rejonów wschodniej Ukrainy do sąsiadów po drugiej stronie granicy. Granicy, którą często przekraczali, udając się do rodzin i znajomych po rosyjskiej stronie. I choć mówili tym samym językiem, dziś jedni mordują, gwałcą i rabują, a drudzy są mordowani, gwałceni i rabowani. Pamiętam z pierwszych dni wojny uciekinierkę z Charkowa, która mówiła mi „Dlaczego oni nas bombardują? Przecież znaliśmy ich, jeździliśmy do nich, a oni do nas”.
Odpowiedź dał mniej więcej sto lat temu profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, Zygmunt Koneczny. Jego prace o wielości cywilizacji i różnicach między nimi, jako zupełne zaprzeczenie marksistowskiej teorii walki klasowej, były konsekwentnie przemilczane przez cały okres komunistycznego zniewolenia. I choć pojawiły się ponownie pod koniec XX wieku, nie są też dziś zbyt znane poza środowiskami zdecydowanie prawicowymi. Może to, że uważał rządy sanacyjne za wpływ cywilizacji turańskiej, powoduje ich małą popularność obecnie? A szkoda, bo prace Konecznego dobrze tłumaczą historię i tę najstarszą, i współczesne wydarzenia. W przeciwieństwie do marksistowskich bajdurzeń.
Koneczny wyjaśnia, dlaczego ludzie wyglądający jak my, mówiący podobnym językiem, wyznający tę samą – przynajmniej nominalnie – wiarę, zachowują się w sposób dla nas niezrozumiały. To właśnie sprawiają różnice cywilizacji. Różnice między cywilizacją łacińską a turańską.
Cywilizacja turańska powstała na azjatyckich stepach wśród głównie mongolskich koczowników. Ich organizacja państwa, o ile można mówić o państwie, może raczej życie społeczności, służyło prowadzeniu podbojów. Zdobywanie łupów było, oprócz hodowli, głównym zajęciem i źródłem utrzymania tych ludów. Nie rozwijali nauki ani techniki, z wyjątkiem tego, co służyło prowadzeniu wojen. W tym byli naprawdę znakomici. Dzięki doskonałym łukom, umiejętnościom jeździeckim, masie swojego wojska, oryginalnej taktyce prowadzenia bitew i bezwzględnemu okrucieństwu siali spustoszenie w Azji i Europie. Ich społeczności były de facto organizacjami wojskowymi.
Religie nie odgrywają w tej cywilizacji specjalnej roli. Są one podporządkowane państwu, a ściśle mówiąc, władcy, i wykorzystywanie przez władcę jako wygodny casus belli. W przeciwieństwie do cywilizacji łacińskiej, władców turańskich nie ogranicza żadna moralność ani prawo. To oni są najwyższym źródłem prawa. Mogą wszystko, pod jednym tylko warunkiem: że są silni, silniejsi od swych wrogów i wygrywają, dając obłowić się swym poddanym. Gdy tego warunku nie spełniali, bywało różnie. Nie każdy car, mówiąc oględnie, umierał śmiercią naturalną.
Cywilizacja turańska zawitała do wschodniej Europy wskutek najazdu mongolskiego. W tym czasie kwitła historyczna, gospodarcza, kulturalna i duchowa stolica Rusi – Kijów. Tereny, gdzie dziś jest Moskwa, zamieszkiwała mieszanina ludów słowiańskich i turańskich. Były to dalekie peryferie Rusi, znacznie oddalone od kulturowego centrum
Mongołowie po bitwie legnickiej wycofali się z Polski, lecz pozostali na Rusi, narzucając tam swoje zwyczaje i swój styl życia przez ponad dwa kolejne wieki. Na Rusi Kijowskiej z umiarkowanym sukcesem. Tam był już silnie rozwinięty ośrodek cywilizacji bizantyjskiej, a po jego przejściu pod władzę Litwinów i wejściu w skład Rzeczypospolitej, duże wpływy miała cywilizacja łacińska. Obie, według klasyfikacji Konecznego, stojące wyżej od turańskiej.
Inaczej było w Moskwie i okolicach. Tam cywilizacja Mongołów znalazła podatny grunt, jako że poziom mieszkańców nie odbiegał zbytnio od poziomu najeźdźców. Efekty tego odczuwaliśmy przez wieki i widzimy je teraz. To właśnie jest dużym kompleksem Moskali: chcą być spadkobiercami Rusi Kijowskiej. Chcieliby być kontynuatorami tysiącletniej historii, a nie mogą. Nie mogą, bo istnieje Ukraina i to Ukraińcy są spadkobiercami starej Rusi, jej cywilizacyjnych wzorów, a nie turańska Rosja. I tego Rosja nie może Ukrainie wybaczyć. Nie może wybaczyć jej istnienia. A Ukraińcy dlatego na zniszczonych rosyjskich czołgach piszą „Tu jest Ruś”.
My, Polacy, dobrze wiemy, do czego zdolny jest nasz wschodni sąsiad. Ciągłe wojny, brutalne najazdy, destabilizacja i rozkładanie państwa przez zdobywanie agentów wpływu i zwykłych jurgieltników. A na koniec rozbiory z przerywnikiem w postaci rzezi Pragi. Tysiące trupów ot tak, dla zastraszenia Warszawy. Nasze powstania i represje po nich, rusyfikacja, likwidacja Kościoła unickiego i przymusowe chrzty w Cerkwi prawosławnej.
A w 1920 r. najazd bolszewicki, poprawiony dwadzieścia lat później. I to, pamiętane przez naszych rodziców i dziadków, „Dawaj czasy!”, dziś na Ukrainie zmienione na „Dawaj laptop!”. Zawsze jakiś postęp.
My to znamy i pamiętamy. Inaczej z tymi mieszkającymi dalej i oceniającymi według kryteriów świata zachodniego, według docierających relacji, najczęściej pisanych na zamówienie Kremla. Czasami tylko, gdy bezpośrednio udało się dotknąć rosyjskiej rzeczywistości, następowało przykre przebudzenie.
Dobrym przykładem był pewien Francuz, Astolphe Markiz de Custine. Bałagan demokratycznych rządów Francji lat trzydziestych XIX wieku był dla niego już nie do zniesienia. Udał się więc do Rosji, by odetchnąć w zdrowej atmosferze oświeconego samodzierżawia. Jechał tam jako entuzjasta Rosji i caratu. To, co tam zobaczył i przeżył, opisał w książce Listy z Rosji. Książka sprzed blisko dwustu lat, a czyta się ją, jakby pisana była wczoraj. De Custine opisał Rosję jako kraj ludzi zniewolonych, poddanych władzy wyżej stojących i wykorzystujących swoją pozycję, by używać jej wobec stojących niżej. Opisał cara, rezydującego w pałacach imponujących Europejczykowi, mówiącego po francusku, a myślącego niczym Dżingis Chan. Władca absolutny, według własnego uznania dysponujący życiem, wolnością i majątkiem poddanych.
Dziś wielu przeżywa podobne zdziwienie, gdy widzi żołnierzy w mundurach nie różniących się wiele od europejskich, a zachowujących się jak mongolski jeździec z nożem w zębach i łukiem w rękach, podpalający wioski, rabujący, co wpadnie w ręce, mordujący kogo popadnie i rzucający się na kobiety jak na zwykły wojenny łup i część swego żołdu.
A w mediach występują panowie w eleganckich garniturach i z minami odpowiedzialnych mężów stanu plotą bzdury o powodach sprowadzenia pożogi na sąsiednie państwo. Bez mrugnięcia okiem posyłają na śmierć nie tylko Ukraińców, ale też tysiące swoich żołnierzy. Życie ludzkie, również żołnierskie, zawsze było w Rosji tanie.
To wszystko usprawiedliwiane wielkimi słowami, religijną czy ideologiczną koniecznością. Najpierw napadano na sąsiadów, by zbierać ziemie ruskie. Tak zlikwidowano szereg słabszych księstw oraz zniszczono rzeczypospolite kupieckie. Później uzasadnieniem była obrona prawosławnych, kolejny pretekst do napadów na Rzeczpospolitą. To akurat wzmocnione było ogłoszeniem Moskwy Trzecim Rzymem, czyli stolicą chrześcijaństwa, a moskiewskiego prawosławia jedyną prawdziwą wiarą. Inne, jak katolicyzm, to herezja i wytwór antychrysta, więc katolicką Polskę należało zniszczyć. Później przyszedł panslawizm, kolejne dobre uzasadnienie wojen, szczególnie z Turcją. XX wiek to już wyższa półka, czyli dążenie do wyzwolenia całej ludzkości z niewoli kapitalizmu i wprowadzenie najwspanialszego i jedynie słusznego ustroju. I tu znowu cena, liczona w milionach trupów, nie odgrywała roli.
Zawsze Rosja przed kimś się broniła lub broniła kogoś, zawsze była pokrzywdzona i dążyła jedynie do odzyskania tego, co jej się słusznie należy. Tak jak dzisiaj Ukrainy.
Wieki mijają, a dzisiejsza Rosja nie odbiega zbytnio od opisu turańszczyzny zawartej w pracach Konecznego. Jest wódz stojący ponad prawem, o niczym nieograniczonej władzy, jedną swą decyzją mogący zniszczyć najbardziej znaczących i najbogatszych ze swych poddanych. Jest państwowa religia, Cerkiew rosyjska, będąca karykaturą chrześcijaństwa, służąca wodzowi do religijnego uzasadniania jego działań. Zresztą wielu hierarchów to koledzy wodza z jego poprzedniej pracy. Gospodarka opierająca się na eksporcie surowców i płodów rolnych, bez znaczącego wytwarzania produktów przetworzonych. Nawet sprzedawane w Niemczech wódki o rosyjskich nazwach mają na etykietach napis „Produkt niemiecki”. Jak pisał Koneczny, nie ma tam żadnego rozwoju zaawansowanej technologii, z wyjątkiem produkcji broni, choć przebieg wojny na Ukrainie i w to każe wątpić. Gdyby nie ukradziona wcześniej technologia jądrowa i wytworzony potężny arsenał tej broni, znaczenie Rosji w świecie byłoby takie, jak Nigerii czy Wenezueli, dużego dostawcy surowców.
Ta armia i strach, jaki budzi wśród innych, to największy powód do dumy przeciętnego Rosjanina. Nie tylko z głębokiej prowincji, ale też wielu z tych mieszkających w wolnym świecie, z wpisaną w geny wiernością wodzowi i gotowością do walki i umierania za jego zachcianki. To swoista duma z bycia niewolnikiem, ale niewolnikiem cara całego świata.
Czarny to obraz. Czy są inni Rosjanie? Tacy, którzy przyszłość swojej ojczyzny widzą nie w podbojach i sile militarnej, a w rozwoju gospodarczym i kulturowym, w rozwoju społeczeństwa wolnych obywateli? Są tacy, choć nie są znaczącą siła. Sam znam kilkoro takich Rosjan. I myślę o nich z dużym szacunkiem, bo wiem, jaką cenę płacą za swoje poglądy. Ich rodacy traktują ich jak zdrajców, tracą znajomych i rodziny, a w Rosji czekają na nich wysokie wyroki.
Tacy ludzie zawsze w Rosji byli. I choć stanowili zdecydowaną mniejszość, parokrotnie wydawało się, że uda im się przekształcić Rosję w normalne państwo, dbające o dobro swych obywateli, a nie podbijanie sąsiadów. W XX wieku były dwa takie momenty. Na początku, po rewolucji lutowej, wszystko wydawało się być na dobrej drodze, aż Niemcy przysłali Lenina.
Druga, mniejsza szansa, powstała po rozpadzie Związku Sowieckiego. Pomimo dużych turbulencji, wydawało się, że Rosja może być normalna. Skończyło się, gdy w roku 2000 władzę przejął pułkownik KGB. Cierpliwie i konsekwentnie budował swoje samodzierżawie na turańską modłę. Tych, którzy nie chcieli mu ślepo służyć, albo skutecznie uciszył, jak środowisko Memoriału, albo zamordował, jak Borysa Niemcowa. I mamy to, co mamy.
Czy Rosja już zawsze taka będzie, czy nie ma szans na zmianę? Cóż, zmiany cywilizacyjne są trudne, a zmiany w Rosji wymagałyby cudu. Cuda w historii jednak się zdarzały, a przynajmniej bardzo niespodziewane zmiany. Małym przykładem jest Ukraina.
Dziś podziwiamy skuteczną obronę Ukrainy, jej bohaterską walkę o niepodległość. Czy ktoś przypuszczał 10, 20 lat temu, że Ukraińcy stworzą tak sprawnie funkcjonujące państwo? Podziwiamy ich walkę, ale też pamiętamy, co dziadkowie tych wspaniałych żołnierzy robili podczas II wojny światowej. Pamiętamy Wołyń i ukraińskie formacje SS. A dzisiaj wnuki tych wściekłych nacjonalistów stworzyły demokratyczne państwo, które nie będzie różnić się od państw w innych częściach Europy, o ile zdoła się obronić.
Wojenny wstrząs może przynieść też zmiany w Rosji. Przynajmniej trzeba mieć taką nadzieję. Niedawno obchodziliśmy Wielkanoc, Święto Zmartwychwstania. Skoro Chrystus zmartwychwstał, wszystko jest możliwe. A przyszłość jest nieprzewidywalna.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Czytajmy Konecznego” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.
Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Gośćmi „Poranka Wnet” są: Krzysztof Osiński – redaktor naczelny „Zbliżenia”, który opowiada o Marianie Rajewskim oraz Dr Tomasz Ceran – historyk, który mówi o sytuacji Bydgoszczy we wrześniu 1939.
Trwa Wielka Wyprawa Radia Wnet – kolejnym jej przystankiem jest Bydgoszcz. Gośćmi „Poranka Wnet”, prosto ze stolicy województwa kujawsko-pomorskiego, są: Krzysztof Osiński – redaktor naczelny „Zbliżenia”, który mówi o Marianie Rejewskim, polskim matematyku i kryptologu, który w 1932 roku złamał szyfr Enigmy oraz Dr Tomasz Ceran – historyk, który mówi o sytuacji Bydgoszczy we wrześniu 1939 roku. Dr Krzysztof Osiński opowiada o Marianie Rejewskim – słynny naukowiec pochodził z Bydgoszczy, dziś ma status jednego z najsłynniejszych obywateli w historii tego miasta. Jego zasługi są powszechnie znane nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
Jego czyny spowodowały skrócenie II wojny światowej, a tym samym przyczyniły się do tego, że kilka milionów osób ocaliło życie. Dokonał niesamowitej rzeczy kryptologicznej, docenianej przez dzisiejszych specjalistów, którzy dysponują najnowszą technologią – on natomiast posiadał tylko kartkę papieru, ołówek i swój genialny umysł.
Mało znane są powojenne losy Rejewskiego – w 1946 roku, po 7 latach spędzonych poza granicami kraju, zdecydował się on na powrót w rodzinne strony, pomimo rozpoczynającej się okupacji sowieckiej. Główną motywacją była rodzina – kryptolog, wyjeżdżając z Polski w 1939 roku, zostawił w ojczyźnie żonę i dwójkę małych dzieci. Celem nie było jednak pozostanie w kraju.
Zamierzał powrócić po to, żeby wywieźć rodzinę i osiedlić się we Francji – chciał tam zająć się matematyką ubezpieczeniową, w której specjalizował się przed wojną.
Rzeczywistość kształtującego się systemu totalitarnego zweryfikowała jednak te plany negatywnie – ponowne przekroczenie granic okazało się niemożliwe. Naukowiec zmuszony był ułożyć sobie życie, dostosowawszy się do panujących w Polsce warunków.
Podjął pracę, zaczął tutaj egzystować – poniżej swoich genialnych możliwości, jako urzędnik. Musiał jednak ukrywać ten bagaż wywiadowczy, który zgromadził – praca dla przedwojennego wywiadu, działanie w trakcie II wś sprawiło, że stał się naturalnym wrogiem komunistów.
Mimo początkowo skutecznego ukrywania się, w pewnym momencie Marian Rejewski zaczął budzić zainteresowanie UB, które podejmowało kolejne próby wytropienia dawnych służb wywiadowczych – spotkały go z tego powodu pewne konsekwencje, jednakże ostatecznie sowietom nie udało się zgromadzić ilości danych zbliżonych do stanu faktycznego.
Zaczął budzić zainteresowanie bezpieki, która spowodowała usunięcie go z pracy i różnego rodzaju szykany, ale nieudolność tych funkcjonariuszy UB nie przyczyniła się do tego, że w pełni odkryli jego rolę w rozpracowywaniu Enigmy. Dzięki temu mógł tu funkcjonować i przetrwać.
Drugim z gości jest historyk Tomasz Ceran, który mówi o sytuacji Bydgoszczy podczas września 1939 r. Chwilę po wejściu Niemców do miasta, zaczęła się eksterminacja polskiego społeczeństwa. Działania wojsk hitlerowskich były niezwykle okrutne – miało to związek z wcześniejszą potyczką na tym terenie.
Sami Niemcy szacowali, że tylko w ciągu 4 dni od wejścia Wehrmachtu do Bydgoszczy zginęło 200-300, a nawet do 400 Polaków. Ma to związek z 3 i 4 września – 3 września wycofująca się armia polska wkracza do Bydgoszczy i zostaje ostrzelana przez niemieckich dywersantów – dywersja zostaje krwawo stłumiona, ginie bardzo dużo Niemców. Mieli więc „pretekst” do przeprowadzenia eksterminacji polskich elit.
Wrzesień, październik i listopad, przepełnione tragicznymi wydarzeniami, były najcięższymi miesiącami dla Bydgoszczy podczas II wojny światowej.
Dla Bydgoszczy to jest najgorszy okres w okupacji niemieckiej – późnej już takiego natężenia ten terror nie ma.
Dziennikarz krymskotatarskiej telewizji ATR mówił o problemach z finansowaniem stacji, braku pomocy ze strony władz Ukrainy i postępującej rusyfikacji Krymu.
Gość „Popołudnia WNET” Ayder Mużdabajew, publicysta, dziennikarz krymskotatarskiej telewizji ATR opowiadał o problemach z finansowaniem stacji, stosunku państwa ukraińskiego do sprawy Krymu i działaniach Rosji. Finansowanie niezależnej telewizji krymskotatarskiej utknęło w martwym punkcie. Telewizja dostała wprawdzie środki z budżetu państwa, jednak stanowiły one tylko 10% od planowanej sumy.
Dostaliśmy tylko 10 % od planowanej przez rząd kwoty. Nie wiem co będzie dalej bo 1/4 od razu musieliśmy zapłacić jako podatki, chociaż nie mieliśmy żadnych dochodów – po0wiedzał Ayder Mużdabajew.
W lipcu przez Parlament Europejski uchwalono rezolucję w sprawie stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską. W art. 60 jest napisane, co rząd Ukrainy powinien robić by wspierać tatarów krymskich, jako naród rdzenny. Zarówno finansowo jak i prawnie. Niestety brak jest zdecydowanych działań ze strony rządzących. A to utrudnia działanie ATR i prowadzi do pogłębienia rusyfikacji regionu.
Ani rząd Ukrainy ani parlament ani prezydent nie podjęli zdecydowanych kroków w kierunku zapewnienia finansowego i technicznego wsparcia dla stabilnego funkcjonowania telewizji ATR, która jest powołana aby mówić i dla Krymu prowadzić swoje programy – poinformował Ayder Mużdabajew.
Realny problem dla Krymu stanowią Rosjanie, którzy przywożą na półwysep swoich obywateli w ogromnej ilości. Szacuje się, że nawet pół miliona osób. Wypierają oni rdzennych mieszkańców i zmieniają obraz tamtejszego społeczeństwa. Wpływają także na obraz lokalnych mediów.
Z tym nic nie poradzimy, natomiast możemy walczyć na polu informacyjnym. Mówić do świata, do Krymu do Ukrainy, że rzeczywiście dochodzi do zastępowania rdzennych mieszkańców, a to, naszym zdaniem jest ciąg dalszy tego ludobójstwa, które zostało popełnione na Tatarach krymskich – wyjaśnił Ayder Mużdabajew.
Ayder Mużdabajew przyznał z żalem, że radio WNET, poświęca sprawie Krymu więcej uwagi niż większość mediów ukraińskich. Propagandę płynącą z Rosji nasz gość obserwuje z uwagą. Zaznacza, że w tam dziennikarstwo nie istnieje. Dziennikarze robią tylko to, co im nakaże kreml i FSB.
W „Kurierze w Samo Południe” duchowny omawia najnowszy raport Amerykańskiego Departamentu Stanu, z którego wynika, że nad Afryką Północną, a także Bliskim i Dalekim Wschodem ciąży widmo ludobójstwa.
Ks. Mariusz Boguszewski z Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” komentuje nowo opublikowany raport Amerykańskiego Departamentu Stanu ws. działań przeciwdziałających ludobójstwu w krajach, gdzie ryzyko zbrodni jest największe. Duchowny widzi wiele dobrego w zainteresowaniu Stanów Zjednoczonych tematem ludobójstwa. Nasz gość wyraża również nadzieję, że nie skończy się jedynie na słowach i raportach:
Każde mówienie o tych strasznych rzeczach, które dzieją się przede wszystkim na Chrześcijanach, ale i na wszystkich ludziach jest ważne – podkreśla ks. Mariusz Boguszewski.
Według rozmówcy Adriana Kowarzyka, wpływ na ograniczenie tych aktów eksterminacji mogą mieć tylko najwyższe struktury polityczne, czyli państwa. Ks. Mariusz Boguszewski zaznacza również, że ludobójstwo jest najokrutniejszym ze wszystkich rodzajów przemocy jakich może doświadczyć człowiek:
Ludobójstwo jest – według tych raportów, które wydajemy – tą najgorszą formą, na którą mogą mieć wpływ tylko państwa, (…) najwyższe czynniki władzy – podkreśla ksiądz.
Przedstawiciel „Pomocy Kościołowi w Potrzebie” mówi również o miejscach, w których w najbliższym czasie może dojść do aktów ludobójstwa. Duchowny wskazuje także na związek między eksterminacją a fundamentalizmem religijnym czy totalitaryzmem:
W tym raporcie, który teraz został opublikowany, oczy naszej wyobraźni przenoszą się jak zwykle na północ Afryki, na Bliski Wschód i na Daleki Wschód. Jest to związane z działaniami różnych fundamentalizmów. Tam gdzie działają reżimy totalitarne, tam gdzie po prostu zaplanowana jest ta eksterminacja – mówi ks. Mariusz Boguszewski.
Korespondent Radia WNET we Francji przybliża kulisy medialnej burzy po wypowiedzi francuskiego ekonomisty Jacques’a Attaliego, który publicznie oskarżył Polaków o udział w Zagładzie Żydów.
W dzisiejszym „Poranku Wnet” korespondent Radia WNET we Francji, Piotr Witt, mówi m.in. o kłamstwach dotyczących holocaustu oraz ludobójstwie w Rwandzie:
W ubiegłym tygodniu Jacques Attali przypomniał o polskich zbrodniach w czasie II Wojny Światowej, potwierdzając tezę z artykułu „New Yorkera”. Znany ekonomista stwierdził, że: „Wysocy funkcjonariusze polscy pomagali Niemcom w masakrowaniu milionów Żydów i innych” – wspomina wypowiedź francuskiego ekonomisty i wykładowcy akademickiego, Piotr Witt.
Korespondent zwraca uwagę na natychmiastową i silną reakcję krytyczną ze strony Polaków, która pojawiła się po wypowiedzi francuskiego eksperta. Zwraca też uwagę, że Attali w swojej wypowiedzi inspirował się wcześniejszym artykułem amerykańskiego dziennika, w którym wg niego zawarte były historyczne nieścisłości:
Wypowiedź byłego doradcy prezydenta Francji François Mitterranda ma duży ciężar gatunkowy. Polscy internauci oburzają się. (…) Kłamstwo „New Yorkera” to kłamstwo bezwstydne, kłamstwo plugawe. Nic nie usprawiedliwia tego kłamstwa, ani autora, który się pod nim podpisuje. Autor przed publikacją tekstu powinien najpierw krytycznie odnieść się do swoich źródeł – komentuje dziennikarz.
Piotr Witt odnosi się krytycznie do działalności Polskiej Akademii Nauk, a także pozytywnej reakcji polskiego środowiska literackiego i akademickiego na Nobel Olgi Tokarczuk, przyznany pisarce za całokształt twórczości (2018 r.). Korespondent nawiązuje m.in. do wydanego w 2014 r. prawie 1000-stronnicowego „opus magnum” pisarki, „Ksiąg Jakubowych”:
Czy przypominają sobie państwo to święto państwowe w Polsce, kiedy Olga Tokarczuk otrzymała Nobla za książkę, o rzekomych polskich zbrodniach dokonanych na Żydach w XVIII w.? Te gratulacje państwowe i dumę? We Francji jest 16 tys. bibliotek i w każdej z nich jest książka Tokarczuk po francusku, a przekład sfinansowany z funduszy rządowych. Także Jacques Attali i wszyscy jemu podobni mają się na co i na kogo powołać.
Dziennikarz wskazuje, że problem z narracją znanego francuskiego ekonomisty wynika z głębszego źródła, niż jedynie z braku rzetelnych źródeł:
Jest jeszcze jedna okoliczność usprawiedliwiająca wystąpienie Attaliego. Jest nią jego własny, dobrze pojęty interes – ponieważ on sam jest zamieszany w aferą ludobójstwa. Mówi, że Polacy uczestniczyli w działaniach ludobójczych, by odwrócić uwagę od siebie – podkreśla Piotr Witt.
Ludzie, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.
Miłosz Adam Kuziemka
Pandemia aborcji
Historia
Aborcja to największe w historii świata LUDOBÓJSTWO. Wprowadzony w Polsce prawny, jednoznaczny zakaz aborcji może być tą iskrą, która zmieni prawo na świecie. W ślad za tym zmieni jego obraz.
Dlaczego piszę o aborcji? Ponieważ to temat społecznie i ciekawy, i ważny. A jako karateka wiem, iż kodeksowo „sprawy wielkiej wagi powinny być traktowane lekko” i z „czystym umysłem”. Po chwili refleksji oraz analizie dostępnych powszechnie źródeł siadam i piszę. Piszę z właściwą uwagą, należytą starannością, jednak na tyle lekko, aby nie zanudzić odbiorcy.
Genezy aborcji w XX w. możemy upatrywać w antyrodzinnej polityce będącej częścią agendy władz bolszewickiej Rosji, komisarz ludowej ds. społecznych Aleksandry Kołłontaj oraz Gieorgija Batkinsa, odpowiedzialnego za wydanie broszury Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim. Tworzone ówcześnie komuny oparte na wojennych, rewolucyjnych sierotach formowane były w ramach eksperymentu społecznego, gdzie systemowo forsowano programowe współżycie nieletnich, częste zmiany partnerów, a jego celem było wyekstrahowanie stosunku płciowego z kulturowych, głównie moralnych zależności, zredukowanie jego istoty do czystej fizjologii. Efektem ubocznym stała się zwiększona liczba niechcianych ciąż, a w konsekwencji i aborcji. Należy przy tym zauważyć, że Rosja jako pierwszy kraj zalegalizowała w 1920 r. aborcję; wcześniej, bo w 1917 r., również instytucję korespondencyjnego rozwodu, przy czym nie było obligatoryjne informowanie o tym fakcie współmałżonka. Był to więc swoisty delikt z punktu widzenia dzisiejszego prawa cywilnego, pozbawiano bowiem obywateli przysługującego im prawa weta, czy choćby instytucji mediacji. Koszt społeczny wynikający ze skali zabiegów przerywania ciąży doprowadził jednak Stalina w 1926 r. do zmiany decyzji i częściowego odstąpienia od pryncypiów rewolucji seksualnej. Jest to dziś przedmiotem badań i tematem powstających w Federacji Rosyjskiej naukowych opracowań.
Od początków ZSRR możemy mówić o ścisłej współpracy niemiecko-radzieckiej w sprawie rewolucji seksualnej. Specjaliści Republiki Weimarskiej szkolili bowiem bolszewickie kadry, a po dojściu Hitlera do władzy część z nich wyemigrowała na stałe do USA, tworząc – jako ambasadorzy zmiany – podwaliny pod projektowaną rewolucję obyczajową 1968 roku.
Przyczyniły się do tego: Sex-Pol Wilhelma Reicha, Instytut Seksuologiczny Magnusa Hirschfelda etc. Od tego momentu możemy mówić o globalnym „marszu przez instytucje” oraz o zseksualizowanym, wyemancypowanym z kulturowych paradygmatów proletariacie zastępczym, który w rewolucyjnym czynie zastąpił klasę robotniczą.
Aby lepiej zrozumieć problem, warto na kazus aborcji, poza kontekstem historycznym, spojrzeć także z perspektywy społecznej, a więc kulturowej, religijnej oraz prawnej.
Kultura i społeczeństwo
Krzysztof Karoń, osobowy fenomen społeczny zauważa, że „nawet jeśli do czegoś mamy prawo, nie oznacza z automatu, iż nam się to należy. Po prostu musi być nas na tę rzecz, usługę czy przywilej stać”. Nie dotyczy to wszakże procederu aborcji, wpisanego w postulowaną przez lewicę obronę tzw. praw człowieka. Nie rozumie tego cywilizacyjnego paradygmatu lewa strona sceny społecznej czy politycznej naszego społeczeństwa. Co gorsza, kwestia owych praw nie jest również przedmiotem wnikliwej analizy, czy nawet poszerzonej o wyczerpanie tematu debaty publicznej. Obie zantagonizowane względem siebie strony artykułują natomiast własne racje i… odwracają się na pięcie.
Z pomocą przychodzi amerykański psycholog, Jonathan Haidt. W ślad za jego badaniami społecznymi, w których analizował paradygmaty moralne różnych cywilizacji, zdefiniował on rodzaje i genezy linii społecznych podziałów. Haidt zauważył, iż umowną lewicę i prawicę między innymi dzieli kwestia postrzegania świata w kontekście moralności, rozumienie samej moralności.
Krótko mówiąc, amerykański naukowiec zauważył, iż moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowania u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych. Stanowi to nie tylko źródło rozbieżności w ocenach moralnych aborcji, ale i jest przyczyną innych „wojen kulturowych” toczonych w globalizującym się do niedawna świecie.
Przedmiotowy spór rozbija się o inną percepcję rzeczywistości, prawica bowiem postrzega aborcję jako moralnie naganną i dotyczącą wszystkich ludzi, lewica natomiast jako sferę prywatną, obszar jednostkowych, personalnych decyzji. W tym obszarze nie ma wspólnego mianownika i kwestia wypracowania konsensusu rozbija się u oponentów o brak ich wiedzy w tej dziedzinie, przede wszystkim o omówioną wyżej różnicę. Wykorzystują tę sytuację architekci destrukcji miru społecznego, działając na rzecz antagonizowania grup społecznych, a przeciwko konstruktywnej w tym obszarze edukacji, i służy zapewne osiąganiu ukrytych celów społecznych i politycznych.
Jak wygląda ten spór? Stawia się kwestię zasadniczą – ludzkie życie – obok kwestii drugorzędnych czy trzeciorzędnych, będących pochodnymi instytucjonalnych czy systemowych dysfunkcji państwa. Mowa o niewystarczającej w stosunku do oczekiwań poziomie prenatalnej opieki, wielkości państwowego, socjalnego wsparcia rodziców czy samotnych matek rodzących niepełnosprawne dziecko, etc. Prawica w tym wypadku mówi o mieszaniu porządków, braku standaryzacji, amoralności czynu aborcji, lewica natomiast o uzasadnionych okolicznościach i prawie do decydowania o własnym losie. Wszystko z uwagi na inaczej postrzeganą i rozumianą moralność.
Ten prowadzony dziś już na ulicy spór wpisany jest w demokratyczny ustrój, w którym co do zasady personalna odpowiedzialność za własne decyzje i czyny jest niejednokrotnie rozmywana w grupowej odpowiedzialności. Naszą budowaną od 2005 roku demokrację charakteryzuje ponadto socjalistyczny sznyt, który rozbudza chroniczne, nielimitowane zdrowym rozsądkiem oczekiwania.
Tak więc, wierząc w religię św. Demokracego oraz iluzję opiekuńczości socjalizmu, siły lewicowe, bazując na swym hedonistycznym punkcie widzenia, od chronicznie niewydolnego socjalnego państwa żądają więcej… socjalnych rozwiązań.
Problem w tym, iż kolejne zaciągane instytucjonalnie zobowiązania i realizacja postulatów wcale nie gwarantują, że lewica odstąpi od swoich roszczeń co do prawa do mordowania nienarodzonych. Widać to choćby po reakcji środowiska na makiaweliczną, bazującą zapewne na sondażach próbę znalezienia konsensusu przez Prezydenta RP czy dalszej obstrukcji elementarnej podstawy demokratycznego ustroju – debaty (choćby przez wypraszanie ze swych konferencji dziennikarzy państwowych mediów). To symptomatyczna sytuacja; znamy z historii kazusy upadłych socjalistycznych państw, powinniśmy widzieć z tej perspektywy determinizm sytuacji, w której się znaleźliśmy. Niestety, jak do tej pory stać nas jedynie na refleksję, ale nie na działanie. Jeśli już, to na reakcję post factum.
„Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współczesny myśliciel Ortega Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone”. Tak o kuchni demokratycznego samostanowienia pisze Ryszard Okoń, ekspert KRRiT („Nadchodzi totalitaryzm!” R. Okoń, „Kurier WNET” 42/2017). Zauważa on, iż racjonalne, jednostkowe wybory, po ich zsumowaniu i wyciągnięciu wypadkowej nie muszą być racjonalnymi dla głosującej demokratycznie, czy jak w omawianym przypadku – protestującej gremialnie grupy. Widać to co do zasady po każdych parlamentarnych wyborach, widoczne jest także teraz w rozdźwięku populacji protestujących, jaki powstał po zdefiniowaniu politycznych w swym wyrazie postulatów liderek Strajku Kobiet. Grupa protestujących znacząco uszczuplała, jednocześnie przybierając formułę kilku instytucjonalnych centrów.
„W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu (aut. – logiki oraz wartości), poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.
Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania »chleba i igrzysk«” (jw.). Jak podkreśla Okoń, powyższe zauważył już Platon, a udowadniają dziś feministki, domagając się „wolnej aborcji, wolnej edukacji”. Finalnie – emancypacji z wszystkiego, co kojarzone jest z przez nie z patriarchatem, a więc odpowiedzialnością mężczyzny za potomstwo, formowaniem własnych dzieci poprzez przedstawienie siebie jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Stwórcy, Boga OJCA.
Okoń zaznacza, iż „antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową »zaletę«, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów” (jw.). Media stanowiące w demokracji nieformalną swoistą „czwartą władzę” posługują się celebrytami instrumentalnie, forsując cele grup lobbystycznych czy właściciela. Wkładając w cały zafałszowany przekaz tak tworzonej publicystyki szczyptę obiektywnej prawdy, uwiarygadniają przekaz jako pluralistyczny, podczas gdy wciąż zalewa nas zmasowany, podprogowy przekaz będący czystą manipulacją. To tu ma swe źródło kreowanie agresywnej, wulgarnej lesbijki Lempart na samozwańczego przywódcę (za progresywną semantyką – przywódczynię), gołębia nowego pokoju, ambasadorkę zmiany.
W sukurs strategii architektów nowego porządku przychodzi nasz wrodzony, intelektualny hedonizm. Prof. Andrzej Zybertowicz określa go mianem „postawy skąpca poznawczego”, a cechuje się on naturalną potrzebą pozyskiwania informacji o świecie w bezrefleksyjny, w możliwie najniższy kosztowo, energetycznie sposób. Z kolei paradygmat inteligencji emocjonalnej mówi, iż przekaz okraszony emocjami jest trwale zapisywany w pamięci długotrwałej człowieka.
Media, kreując publicystykę opartą na antagonizmach, naprzemiennie z programami, gdzie wspólnym mianownikiem w programowaniu odbiorcy jest ośmieszanie oponentów, uzyskują efekt synergii. Nie będący świadomym swego behawioryzmu odbiorca medialnej treści jest nią permanentnie bombardowany, uzależnia się od tej formuły prezentacji, a w konsekwencji jest skutecznie indoktrynowany.
Nie jest w stanie precyzyjnie określić miejsca i czasu, w którym przemodelowano mu strefę wartości, w tym sposób postrzegania problemu aborcji.
Młodzież, która niespełna dekadę temu odkryła Niezłomnych, Żołnierzy Wyklętych, dziś zastępuje generacja „Julek”. Młodzież, która nie pamięta prześladowanego Kościoła, a kojarzy go jedynie jako instytucję charytatywną, uwikłaną w afery homoseksualne czy pedofilskie, widząc jego instytucjonalną dysfunkcję, słabsze dziś intelektualne zaplecze, podburzona wątpliwej jakości zarządczymi decyzjami władz państwowych – w tym MEN – jest łatwa do zmanipulowania. Młodzież, poprzez smartfony odseparowała się od pokolenia JPII, samego papieża Polaka traktuje jak postać historyczną, nie będąc poddaną elementarnej formacji z powodu dysfunkcji rodziny staje się – jeśli już nie stała – łupem cywilizacyjnych ludożerców. I tak oto na naszych oczach realizuje się wielopoziomowy strukturalny kryzys społeczny, dopina się jeden z kamieni milowych procesu transformacji obyczajowej. Tym razem w Polsce, w 2021 roku.
Skoro opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, to natrętne przedstawianie protestujących w taki sposób, by u odbiorcy wzbudzić przeświadczenie, iż stanowią oni większość, może i zazwyczaj jest niezgodne z jej interesem. Mistyczna „opinia publiczna” za pomocą technik manipulacji – a nie perswazji – zaczyna działać stadnie, w przeciwnym do wcześniejszego kierunku. Tu już tylko krok do ochlokracji, sterowanej przez nielicznych, a realizowanej karnie przez zaprogramowaną większość.
Problem z odwróceniem procesu wydawać może się syzyfowym przedsięwzięciem. Najtrudniej bowiem przekonać zmanipulowaną osobę do tego, iż została poddana manipulacji. Cały problem polega więc na zastosowaniu odpowiedniej strategii i dobraniu taktyki, by u zwolenników aborcji efektywnie dokonać procesu zmiany postrzegania świata. Wybitny psycholog, wykładowca akademicki KUL oraz ALK, dr. Paweł Fortuna zauważa, iż „dialog ma sens wtedy, gdy chęci wymiany poglądów towarzyszy gotowość do ich zmiany”.
Ulica nie zapewnia nawet marginesu na negocjacje, a na debatę oksfordzką nie ma tam raczej co liczyć. Tu liczą się emocje i agresja, behawioryzm i techniki kontrolowania tłumu.
Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na „skale” wartości. «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23).
Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na skale umiejętności. Trzeba, jak zauważa Krzysztof Karoń, zmierzyć się z „tolerancją represywną” szkoły frankfurckiej. Chodzi bowiem o to, by metodą białej perswazji udowodnić tezę dr. Fortuny, iż „nie ten jest dobrym handlowcem, kto sprzedał lód Eskimosom, lecz ten, którego Eskimosi rekomendują jako najlepszego dostawcę lodu”.
Prawo
Najczęstszy hedonistyczny argument potencjalnych matek, dziś strajkujących gremialnie nieletnich „kobiet”, to „wolność wyboru” do popełnienia czynu zabronionego.
W opozycji do tego postulatu stoi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21.09.2020 r. i ostatecznie definiuje kwestię spójności ustawy zasadniczej z innymi aktami prawnymi traktującymi o aborcji z przyczyn eugenicznych. Konstytucja w art. 38 (Zasada ochrony życia) stanowi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.
Rozbieżność między prawem naturalnym – będącym w ujęciu tomistycznym pochodzenia Boskiego – a prawem pisanym co do zasady skutkuje konfuzją. Widzimy ją w setkach, jeśli nie tysiącach orzeczeń sądów, głównie w sprawach dotyczących kwestii zasadniczych, jak tu: ludzkiego życia w okresie od poczęcia do narodzin człowieka. Widzimy ją w problemie definiowania osoby „człowieka”, w gimnastyce intelektualnej różnych wykładni prawnych, niezależnie od ich rodzaju: celowościowej, literalnej, etc.
Pisząc swego czasu esej na temat mordu dokonanego na przełomie 1939 i 1940 r. przez Niemców na Polakach w Piaśnicy pod Wejherowem, skupiałem się na aspekcie ludobójstwa. Oparłem się w tym celu na Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, a celem było uzasadnienie tezy, iż na dwa lata przed ostateczną kwestią żydowską Niemcy dopuścili się tam Holocaustu na Polakach narodowości polskiej. Ten mord spełnia bowiem kryteria prawne definiujące akt ludobójstwa; mało: Niemcy, mordując polską elitę Pomorza, próbowali zatrzeć ślady swej zbrodni poprzez spalenie ciał swych bezbronnych ofiar. Tak więc, z uwagi na wypełnienie znamion czynu zabronionego oraz kryteriów definiujących akt ludobójstwa (w tym międzynarodowym aktem prawnym) – przynależność do elity, a więc części społeczności – mord w Piaśnicy jest ludobójstwem. Z uwagi na całopalną ofiarę Polaków – spełniona jest druga z przesłanek, definiująca Shoah – Holocaust.
W przypadku omawianego tu aspektu aborcji po raz drugi chciałbym posłużyć się ww. dokumentem.
Uchwalona w 1948 r., a zatwierdzona przez ówczesnego Sekretarza Generalnego PZPR, Prezydenta RP Bolesława Bieruta (sic!) Konwencja ws. zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa stanowi, iż każdy akt służący przerywaniu ciąży, którego celem jest zniszczenie w całości lub części społeczeństwa, jest ludobójstwem.
Przytoczę tu brzmienie art. 2 punkt d Konwencji, aby rozwiać wątpliwości, iż w świetle nieprzestrzeganego do niedawna w Polsce prawa każda aborcja jest ludobójstwem. Artykuł II brzmi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”. Jego podpunkt d mówi o „stosowaniu środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy”.
Kwestia całkowitego zakazu aborcji jest sprawą ważną, a zarazem arcyciekawą społecznie. Zadanie właściwej interpretacji oraz wykładni zapisów tego aktu prawnego zapewne stanie się niebawem przedmiotem wielu analiz prawnych. Zamierzam bowiem złożyć do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stosownym organom władzy powierzyć sprawę zbadania jakości przestrzegania prawa w obszarze przewidzianym ww. konwencją.
Spoglądając na zapisy, widzę tu kilka istotnych kwestii, o które potencjalni oponenci takiej jak moja interpretacji zapisów Konwencji mogą próbować toczyć walkę. Po pierwsze kwestia intencji, a więc „zamiar zniszczenia grup”. W tym przypadku grupę stanowią nienarodzeni, córki lub synowie obywateli RP, podejrzewani w okresie prenatalnym o chorobę, często nieuleczalną. W tym kontekście ważny będzie rodzaj wykładni prawnej użyty do analizy prawnej. Jeżeli w miejsce wykładni celowościowej zastosowanie będzie miała wykładnia literalna, oponenci mogą szukać różnic pomiędzy pojęciem narodu i społeczeństwa, dając tym samym szansę nie urodzić się tym Polakom, których rodzice nie utożsamiają się z narodem, a jedynie z polskim społeczeństwem. Innym polem potencjalnej walki może być użyte w konwencji pojęcie „środków”, etc.
Nonszalanckie niestosowanie się do prawa międzynarodowego i zapobiegania ludobójstwu jest dla mnie sytuacją bez precedensu.
Od przeszło 30 lat, od początku przemian ustrojowych kolejne władze odsuwają od siebie niewygodny temat aborcji, traktując go jak swoisty „gorący kartofel”. O ile można postawić tezę badawczą, że czynią to z pobudek koniunkturalnych, pragmatycznego dążenia do celu, jakim jest utrzymanie się u władzy, o tyle jaskrawe nieprzestrzeganie prawa świadczy o jakości moralnej „elit” III Rzeczypospolitej.
Pomimo patetycznych deklaracji działań w obszarze prawa i sprawiedliwości, aktywność władz wolnej Polski wpisuje się przynajmniej częściowo w pryncypia „wolnego”, choć zindoktrynowanego i zniewolonego „ideologią śmierci” dzisiejszego Zachodu czy świata.
„Świat popada w zamęt nie z powodu głupoty intelektu, lecz z powodu wypaczenia woli. Wiemy wystarczająco dużo, to nasze wybory są złe”. Mając na względzie słowa abp. Fultona J. Sheena, na bazie psychologicznej empiryki i wniosków będących wynikiem analiz z obszaru neuronauki, wiedząc sporo o ludzkim behawioryzmie, nie powinniśmy odstępować od walki. W naszej cywilizacji cel nie uświęca środków, niemniej mając wypowiedzianą wojnę, nie powinniśmy rezygnować z przysługujących nam norm prawa stanowionego, a tym samym dezerterować, przedkładając i uznając za nadrzędną agendę tzw. praw człowieka, a odstępować od prawa naturalnego, praw Boga.
Konwencja ratyfikowana przez Bieruta nie utraciła statusu obowiązującego aktu prawnego, a dopuszczamy się jej łamania. Dopuszczamy samą aborcję, mało: pozwalamy na bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa. Nie reagujemy też na daleki od merytoryki i kulturowego standardu argument: W(***)!
Religia
Mój tekst ukazuje się po lub w trakcie wciąż trwających protestów społecznych wywołanych aktywnością (a de facto wieloletnią biernością) organów państwa w obszarze ochrony życia poczętego, orzeczeniem TK w omawianej sprawie, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku. Tak więc batalia z aborcją, będąc społecznie ciekawą i zarazem ważną, pozostaje wciąż aktualną sprawą. Staje się w kontekście działań biblijnego Heroda również symboliczną.
U genezy protestów leży feminizacja mężczyzn, która jest procesem przebiegającym równolegle z emancypacją kobiet. Łączną emancypacją kobiet i mężczyzn z odpowiedzialności, grzechu, pokuty, pokory.
Życie w związkach niesakramentalnych, opartych jedynie na kredycie zaufania i kredycie w banku. Seks przed ślubem. Antykoncepcja kastrująca z odpowiedzialności z jednej strony, z drugiej zwiększająca niejednokrotnie statystykę ofiar przedmiotowego ludobójstwa.
Jednym z motorów obserwowanych protestów światopoglądowych jest więc strach przed społeczną dojrzałością, a stadna ich formuła wiele może powiedzieć o strukturalnym podziale, skali i kinetyce zmian w społeczeństwie. Innym motorem napędowym protestów jest zapewne strach i krzesana z niego energia na obronę swojego równoległego z rzeczywistością świata opartego na hedonizmie. Wymienione wyżej zmienne równania na życiową ścieżkę na skróty łącznie składają się na relacje, które budujemy w oparciu o wspomniany wyżej strach i własny hedonizm, a pierwsze wyzwania w jaskrawy sposób pokazują społeczną niedojrzałość metrykalnych mężczyzn, jak i kobiet. Alternatywnie – ich problemy psychiczne, niejednokrotnie będące efektem odstępstwa od Dekalogu; kiedyś i dziś. Prawo o zakazie aborcji dotyczy wszystkich obywateli, a więc i mężczyzn. O ile nie mają oni szans zajść w ciążę, o tyle, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Kobiety również. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.
W tym miejscu warto wspomnieć postać św. Józefa, jego cechy, które mogą stanowić remedium na wyemancypowany dziś z moralności i odpowiedzialności związek kobiety i mężczyzny. Przed kilkoma dniami miałem nieprzyjemność oglądać zdjęcia figury św. Józefa w Pile, sprofanowanej w trakcie wciąż trwających protestów feministek.
Komu może przeszkadzać mężczyzna, który nie sypiał z własną żoną, a opiekował się dzieckiem, chociaż wiedział, że nie jest jego? Zapewne jedynie upadłemu i tym ryczącym na ulicach ludziom, zniewolonym seksem.
Józef swą markę osobistą zbudował już 2000 lat temu i wydaje się wprost idealnym personalnym remedium na barbarzyńskie czasy i barbarzyńskich ludzi. Wiedział bowiem, że życie nie polega jedynie na przeżyciu, że jest warte złożenia go w ofierze w imię zasad. Choćby uczciwości, odpowiedzialności, opieki nad rodziną.
Jako przedsiębiorca przyglądam się, jak malujemy dziś własne spółki na turkus, we własnych etykach CSR odkrywamy Amerykę po raz n-ty, organizujemy też czy uczestniczymy w konferencjach i seminariach z zarządzania zaufaniem… A wystarczyłoby być jak Józef. W domu i w firmie. Stać wyprostowanym, pomimo pokusy pójścia na skróty.
Analizując problem aborcji w Polsce, warto spojrzeć z perspektywy warsztatu analitycznego naukowca, księdza, który stara się rozbudowywać go na kryteriach cywilizacyjnych. Definiuje je zwięźle ks. prof. Tadeusz Guz. Zauważa on, iż
polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, jakimi są: w aspekcie rozumu – prawda, a w aspekcie wolności człowieka – dobro.
Mając na uwadze owe filary, wiedzę o świecie powinniśmy czerpać, bazując na logice, zbudowanym na jej bazie warsztacie analitycznym oraz regulujących go wartościach moralnych, które nie podlegają relatywizacji, a odstępstwo od nich – racjonalizacji. Brak takiego spojrzenia na analizowaną rzeczywistość wyrzuca poza orbitę cywilizacyjną, prowadzi do tego, co obserwujemy na Zachodzie – do stępienia sumień. Tam moralność stanowiącą komplementarną składową cywilizacyjnego spoiwa zastąpiono etyką, która występować może w tysiącach odmian. Każda wygodnie dobrana przez każdą osobę, grupę zawodową czy społeczną.
Konstytucja Rzeczypospolitej chroni życie wszystkich ludzi, niezależnie od tego, na jakim etapie rozwoju się oni znajdują. Warto tu podkreślić, że równanie na godność ludzką nie zawiera w sobie zmiennej czasowej.
Innymi słowy: człowiekiem się jest, czy od zapłodnienia minęła godzina, czy też jest się 100-letnim staruszkiem, który z uwagi na demencję nie jest w stanie wyartykułować choćby jednego zdania. Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, niejednokrotnie dostając przy tej okazji merytoryczny wtedy łomot. A jeżeli będzie chora lub umrze – to nauczy nas prawdziwej miłości i pokory.
Polityka
Lata bierności po odejściu JPII skutkują starciem liberalnego Goliata z konserwatywnym Dawidem. Na naszych oczach ścierają się płyty tektoniczne postępowego i opartego na wartościach katolickich świata. Nie liczą się wartości, a cel. I ten rewolucyjny cel uświęca też środki. Łamane są więc traktaty, tylnymi drzwiami implementowane są sprzeczne z kanonami łacińskiej cywilizacji rozwiązania. W Europie widać to choćby w próbie narzucania rozbieżnego z traktatami akcesyjnymi redystrybuowania środków finansowych w oparciu o ocenę „praworządności”, łącznie z szantażem finansowym, wojną narracyjną, stosowaniem różnych socjotechnicznych tricków z najważniejszą: medialną manipulacją, prowadzącą do indoktrynacji mas. To właśnie temu służyły działania mające na celu zdyskredytowanie Polski i Polaków czy Węgier i Węgrów, ich suwerennych i legalnych wewnętrznych decyzji w ramach UE. Kamieniem milowym było odejście od nicejskiego porządku na rzecz lizbońskiego; teraz w ramach lizbońskiego większość lewicowa próbuje pozbawić zdania odrębnego te państwa, których rządy choćby deklarują prawicową zarządczą linię. Zmienia się też kinetyka tego procesu.
Nie chodzi o wartości, bo na płaszczyźnie merytorycznej wartości broniłyby się same. Chodzi o władzę i dominację, do której droga wiedzie poprzez skrzyknięcie się sił nurtu liberalnolewicowego, wspólną ich aktywność dla zainstalowania na miejscu niepokornych władz ich lewicowych homologów, skłonnych od ręki narzucić wszystkim swobodny dostęp do zabiegu aborcji jako komplementarnej wartości tzw. praw człowieka. Metodyka jest widoczna i można pokusić się o zgrubne jej opisanie jako metodę „ulica i zagranica” czy makiaweliczne fałszerstwa wyborcze w USA w celu utorowania drogi liberałom. Walka odbywa się na wielu płaszczyznach, bez poszanowania prawa. W związku z powyższym proces destrukcji miru społecznego należy postrzegać w kategoriach multidyscypliny, gdzie skoordynowane działania skutkują pojawieniem się efektu synergii, a dalej swoistej „masy krytycznej”, czyli przesilenia, anarchii, a w finale – cywilizacyjnego upadku.
Sporu o aborcję na płaszczyźnie wartości prowadzić nie ma sensu, bo choć wartości są przedmiotem sporu, oponentom przyświeca inny cel. Cel w postaci realizacji rewolucyjnej anihilacji oponentów i zastanego porządku.
Warto, walcząc w procederem aborcji, z całą stanowczością korzystać z instrumentów prawnych, pokusić się o przeniesienie sporu w obszar analizy prawnej tych aktów, które nakazują pełną ochronę nienarodzonych. Warto w tym samym czasie działać też na innych polach, szukając tu efektu synergii, przejmować inicjatywę, realizując szkicowane, wariantowe strategie, a w ich ramach wymiernie skuteczne taktyki. Nie chodzi bowiem o to, by prowadzić walkę, ale o wygraną. Wygranie sprawy aborcji bez moralnego faulu. Ma to taktyczne uzasadnienie: nie można, będąc laikiem sportowym, oczekiwać sukcesu i wchodzić do bokserskiej walki z zawodowym bokserem, ponadto każde użycie niedozwolonej prawem siły skutkuje natychmiastową dyskredytacją w oczach obserwatorów i sędziów. Dlatego z całą stanowczością należy rekomendować wzmożenie wysiłków i pracę na rzecz formowania młodych ludzi, aktywność w obszarze medialnego „marketingu prawdy”, a jednocześnie prowadzenie batalii prawnej i w miarę możliwości procesu zmiany u zindoktrynowanych ideologią śmierci zwolenników aborcji.
Gdy III Rzesza przegrała II wojnę światową, doszło do osądzenia niemieckich ludobójców i ich stronników przed trybunałem w Norymberdze. Gdy krwiożerczy reżim Pol Pota w Kambodży upadł w 1979 roku, Czerwonych Khmerów sądzono za ludobójstwo. Przegranego Slobodana Miloszewicia postawiono przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kto oskarżał Hermana Goeringa i innych niemieckich masowych morderców podczas procesów norymberskich? Amerykanie, Brytyjczycy, ale i Sowieci. Tacy jak generał Roman Rudenko czy sowieccy prokuratorzy, których sumienia były wyemancypowane z moralności, a ręce zbrukane krwią większej ilości ofiar niż Goeringa. Historię piszą zwycięzcy – powiedział Józef Stalin. Miał rację. Na dziesięciolecia ustalił narrację, prawa. W Polsce po 1989 roku nie skazano żadnego z czołowych komunistycznych zbrodniarzy.
W Polsce na upadku ustroju najlepiej wyszli komuniści i zaakceptowani przez nich negocjatorzy, uwłaszczając się na narodowym majątku, podczas gdy oponentów „Magdalenki” spotykał ostracyzm, niekiedy wykonywane były „samobójstwa”. Zapewne dlatego, że w Polsce sukcesy święci ideologia materializmu, nihilizmu, ponieważ wciąż wykonuje się aborcje.
Konkluzja
Najnowsze badania społeczne prof. Piotra Świlińskiego pokazują hierarchię wartości dzisiejszych Polaków. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu za najważniejsze uznawano rodzinę, miłość czy przyjaźń, to dziś panuje, jak to określa prof. Marek Jan Chodakiewicz, dyktatura przyjemności. Piramida potrzeb Polaków wygląda następująco: 1. Zdrowie 2. Wygoda 3. Konsumpcja 4. Rozrywka.
Wygląda znajomo? Czy jest to dla Państwa przerażające, czy też naturalne?
Chrońmy prawdę opartą na piątym przykazaniu Dekalogu, to bowiem prawda najwyższa, bo Boska. Zadbajmy o spójność prawa stanowionego z prawem Boskim. Zadbajmy o dochowanie wieczystego ślubu: „Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu. Lud mówi: Królowo Polski – przyrzekamy!”
Prawo Boskie nie ogranicza nas, a chroni. Widać to z perspektywy 2000 lat, nie widać natomiast z perspektywy 1948, 1997, 2020 roku, a więc czasu, odpowiednio: ratyfikowania przedmiotowej Konwencji, utworzenia konstytucji RP oraz przeprowadzonych szacunków co do skali rzezi nienarodzonych.
Liczba ofiar aborcji liczona od lat 50. ubiegłego wieku to już nie rzeka, nie morze, a ocean niewinnej krwi. Różne szacunki mówią o 1,514 do znacznie ponad 2,515 mld ofiar tego procederu. O biznesie handlu „mięsem” abortowanych ludzi, liczonym na miliony euro, mówi z kolei publicystka Małgorzata Wołczyk: o 100 tys. ofiar rocznie tego procederu, o 250 kg szacowanego w skali roku, wysyłanego producentom kosmetyków „mięsa” tylko z jednego centrum aborcyjnego.
„Na to Jezus mu rzekł: »Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie«” (Mt 17–19).
Powyższe wersety z Ewangelii Mateusza nie powinny dawać nam powodów do składania broni. Do projektowania zmiany świata w oparciu o słupki sondaży, o makiaweliczny, polityczny pragmatyzm. Skoro od dwóch tysięcy lat żyjemy w pełni, mało: posiadamy pisemną gwarancję zwycięstwa, nie powinniśmy grzeszyć głównym grzechem lenistwa, tylko czynnie zabrać się za obronę piątego przykazania Dekalogu. A o wsparcie prosić św. Józefa i miliardy abortowanych do tej pory DZIECI.
Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” znajduje się na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Ujgurka, która pracowała w chińskiej prowincji Xinjiang, opowiada o czystce etnicznej, przymusowych zabiegach sterylizacji, aborcji i zabijaniu dzieci, których dokonywała na zlecenie władz Chin.
W wywiadzie dla brytyjskiej stacji ITV, ujgurska kobieta, która pracowała jako lekarka w chińskiej prowincji Xinjiang opowiedziała o metodach stosowanych przez Chińską Partię Komunistyczną w celu ograniczenia populacji Ujgurów w Państwie Środka.
„Wyraźnym zamiarem była czystka etniczna. Poproszono nas, abyśmy uwierzyli, że to część planu kontroli populacji partii komunistycznej ” – powiedziała kobieta.
Kobieta przyznała się, że na polecenie chińskiego rządu, przez 20 lat wzięła udział w co najmniej 500-600 operacjach przymusowej aborcji, sterylizacji czy usuwaniu macicy Ujgurkom. Była też świadkiem sytuacji, gdy po przeprowadzeniu zabiegu, żywe dzieci zabijano poprzez zastrzyk lub wyrzucano do śmieci.
„Chodziliśmy od wioski do wioski, zbieraliśmy wszystkie kobiety i zapędzaliśmy je do traktorów […] Młode kobiety były zaopatrywane w środki antykoncepcyjne. Kobiety w ciąży musiałyby poddać się aborcji i sterylizacji ”
Szacuje się, że co najmniej 1 milion Ujgurów jest internowanych w obozach koncentracyjnych w chińskiej prowincji Xinjiang. Ujgurowie to muzułmańska mniejszość turecka mówiąca własnym językiem, której wielkość w Chinach szacuje się na 12 mln ludzi.
Wedle informacji i nagrań, które wyciekają do sfery opinii publicznej, a także potwierdzeniach ze strony rządu USA i dziennikarzy, chińskie władze dopuszczają się ludobójstwa na Ujgurach, stosując w tym celu przymusową sterylizację, aborcję, tortury, pozyskiwanie organów oraz tłumienie ich kultury, języka i religii.
Rząd chiński przyznał w październiku 2018 r., że utworzono „obozy reedukacyjne” dla ludności ujgurskiej, a w oficjalnych chińskich dokumentach wyszczególniane są pozycje budżetowe na kontrolę urodzeń i sterylizację. Wskaźniki urodzeń w niektórych obszarach zamieszkanych przez Ujgurów spadł o 60%, choć w całym kraju spadek wynosi nieco ponad 4%.
Chiny twierdzą, że działania „reedukacyjne” które podejmują wobec mniejszości etnicznych są podyktowane walką z terroryzmem. Podnoszenie tematu rzekomej eksterminacji mniejszości etnicznej takiej jak Ujgurowie, to zdaniem rzeczniczki chińskiego MSZ Hua Chunying „sensacyjny temat spreparowany przez anty-chińskie siły, by osłabić Chiny”.
Po wyemitowaniu video z prowincji Xinjiang, na którym widać Ujgurów z z założonymi na głowę torbami, związanymi z tyłu rękoma i zapędzanych do pociągów, ambasador Chin w Wielkiej Brytanii powiedział, że „czasami transportuje się więźniów, jak w każdym państwie […] traktujemy wszystkie grupy etniczne równo”.
Państwowa holenderska spółka kolejowa Nederlandse Spoorwegen wypłaci odszkodowania ocalałym i ich krewnym, których w czasie II wojny światowej, wywoziła do niemieckich obozów koncentracyjnych.
Ponad 7600 osób wystąpiło o odszkodowanie od holenderskiej państwowej spółki kolejowej Nederlandse Spoorwegen za rolę jaką odegrała w czasie II wojny światowej w deportacji Żydów, Romów i Sinti do obozów koncentracyjnych. Wnioski składane były do komisji pod przewodnictwem byłego burmistrza Amsterdamu Job Cohena.
Do tej pory odszkodowania otrzymało ponad 5000 ofiar i bliskich członków rodzin. Nederlandse Spoorwegen przetransportowało około 100 000 Żydów, Romów i Sinti w specjalnych pociągach do obozów w Westerbork, Vught i Amersfoort. Firma poinformowało, że zyski z tej operacji miały wynieść około 2,5 mln euro w przeliczeniu na dzisiejszą walutę.
W zeszłym roku Nederlandse Spoorwegen oświadczyło, że zamierza wydać około 35 mln euro na odszkodowania dla około 6000 osób, które ocalały oraz ich krewnym. Szacowana liczba 500 ocalałych miałaby otrzymać po 15 tys. euro, wdowy i wdowcy po 7,5 tys. euro, a ich dzieci od 7,5 do 5 tys. euro odszkodowania.
Podczas gdy w USA płoną samochody, nad południowobangladeskim obozem dla uchodźców, głównie Rohingjan z Myanmy, wisi widmo rozprzestrzenienia się koronawirusa.
Twitter
Zamieszki w USA sprowokowane śmiercią Afroamerykanina George’a Floyda tworzą sprzyjający klimat dla muzułmańskiego prozelityzmu. Używając hashtagu مظاهرات_أمريكا# , (co oznacza „ protesty/zamieszki w USA”) muzułmanie tweetują treści z jednej strony podkreślające niesprawiedliwość i surowość amerykańskiej policji, z drugiej strony przekonujące odbiorców do sprawiedliwości losu spotykającego Amerykanów.
Jeszcze inne tweety przyjmują wręcz idylliczną wymowę. Ich autorzy przekonują, że w islamie nie ma rasizmu. Do tweetów dodają zdjęcia rzędów różnokolorowych, modlących się muzułmanów.
Kolejny użytkownik Twittera opublikował wideo przedstawiające grupę czarnych kobiet stojących naprzeciwko kordonu policji blokującego wstęp do budynku użyteczności publicznej. Jedna z kobiet krzyczy „takbir” co znaczy „wezwanie do okrzyku ‘Allahu Akbar’”, reszta kobiet odpowiada „Allahu Akbar”. Użytkownik, który opublikował nagranie napisał: „Amerykanie sądzili, że ten slogan będzie używany tylko przez Talibów w Afganistanie. Teraz amerykańscy protestujący intonują ‘Takbir Allah Akbar’”.
Płomienie i dym oraz ogólny chaos pochłaniające amerykańskie ulice służy także niektórym muzułmańskim użytkownikom Twittera jako pretekst do słownego odwetu za inwazje USA na Afganistan i Irak. Użytkownik Haider Ali zatweetował zdjęcia przedstawiające amerykańskich żołnierzy w Afganistanie i Iraku oraz zdjęcie powietrzne przedstawiające Pomnik Waszyngtona skąpany w czarnym dymie i płomieniach. „Ameryka podpala Amerykę” brzmi dopisek do zdjęcia.
Inni muzułmańscy użytkownicy Twittera uderzali w ton społeczno polityczny porównując śmierć George’a Floyda do zabójstwa autystycznego Palestyńczyka Eyada Al-Hallaqa, a właściwie podkreślając różnice między oboma incydentami. Grafika załączona do tweeta przedstawia podobizny obu zamordowanych mężczyzn. Pod podobizną Floyda napisano „Afroamerykanin zabity przez policję za podejrzenie użycia fałszywej dwudziestodolarówki.” Z kolei pod podobizną Al-Hallaqa napisano: „Palestyńczyk z autyzmem, którego komórkę pomylono z pistoletem zabity przez izraelską policję.”
Al-Hallaq uczęszczał do i pracował w szkole z oddziałem specjalnym na Starym Mieście Jerozolimy. Idąc do szkoły w sobotę został zatrzymany przez patrol izraelskiej policji, w celu rutynowego przeszukania. Rozkaz policjantów wystraszył go, w wyniku czego rzucił się do ucieczki. Policjanci sądzili, że ucieka ponieważ ma przy sobie broń. Starszy oficer oddał strzały w powietrze, młodszy otworzył ogień do uciekającego, trafiając go ośmioma kulami i zabijając na miejscu.
Wewnętrzny Departament Śledczy Izraelskiej Policji (IPIID) wszczął śledztwo w tej sprawie. Izraelski Minister Obrony Benny Gantz wyraził swoje ubolewanie z powodu śmierci Al-Hallaqa. Pogrzeb odbył się w niedzielny wieczór i, jak podaje Palestyńskie Centrum Informacyjne (PIC), wzięły w nim udział dziesiątki Palestyńczyków.
Według The National, uczestnicy pogrzebu trzymali zdjęcia i banery z podobizną George’a Floyda, wyrażając swoją solidarność ze zmarłym Afroamerykaninem.
Al-Arabiya: dubajskie linie lotnicze Emirates planują cięcia kadrowe w związku z pandemią
Emirackie linie lotnicze Emirates planują cięcia kadrowe, aby przetrwać światową bessę wywołaną pandemią koronawirusa, poinformował rzecznik firmy w niedzielę.
– Przyjrzeliśmy się wszystkim możliwym scenariuszom mającym zapewnić ciągłość naszym operacjom biznesowym i z przykrością stwierdziliśmy, że będziemy musieli pożegnać się z niektórymi z naszych wspaniałych pracowników – powiedział rzecznik linii lotniczych.
– Firma robi wszystko, aby chronić miejsca zatrudnienia gdziekolwiek jest to możliwe – zapewnił rzecznik.
Informacje o planowanej 30-procentowej redukcji zatrudnienia w Emirates wypłynęły w połowie maja.
Perspektywy dubajskich linii lotniczych rysują się w ponurych barwach. Prezes linii lotniczych Emirates Tim Clark powiedział w poniedziałek agencji prasowej Reuters, że aż 4 lata może zająć firmie odbudowanie swoich struktur.
– Myślę, że około 2023 lub 2024 sytuacja powróci do normalności w takim sensie, że Emirates będą znów operować na swoich połączeniach tak jak to robiły do wybuchu pandemii. Mam nadzieję, że będą to czynić z równie wielkimi sukcesami – powiedział Clark.
Do marca br. dubajskie linie lotnicze latały do 157 destynacji w 83 krajach.
Pomimo trudności, emirackie linie lotnicze starają się powoli odmrażać swoje działania. Od piątku można było rezerwować loty z Dubaju do 16 destynacji w 12 krajach arabskich. Krajami tymi są Egipt, Arabia Saudyjska, Kuwejt, Oman, Bahrajn, Irak, Tunezja, Maroko, Algieria, Liban, Jordania i Sudan. Loty te odbywają się od 1 czerwca br.
Komentarz: Katar nie został uwzględniony zapewne ze względu na sankcje nałożone przez koalicję saudyjską w 2017 roku.
Niemniej, linie lotnicze poinformowały, że mimo umożliwenia rejestracji, sytuacja pozostaje dynamiczna i może pociągać za sobą zmiany.
Przypomnijmy, że loty ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich zostały zawieszone 23 marca. Ponadto Emiraty zawiesiły wszelkie podróże przychodzące z wyjątkiem tych dotyczących powracających obywateli emirackich.
Natomiast linie lotnicze Etihad jeszcze 26 kwietnia poinformowały o zawieszeniu lotów do 16 czerwca. Również w kwietniu Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych oszacowało straty przemysłu lotniczego w wyniku koronawirusa na 314 miliardów dolarów.
Reuters i Al-Jazeera
Reuters: pierwszy rohingjański uchodźca w południowym Bangladeszu umiera na COVID-19
Reuters poinformował we wtorek o śmierci 71-letniego Rohingjanina poddanego terapii w obozie dla uchodźców w Koks Badźar w południowym Bangladeszu. Od czasu wykrycia pierwszego przypadku COVID-19 w tym obozie 14 maja br., 29 Rohingjan zostało zidentyfikowanych jako nosicieli koronawirusa.
Pracownicy UNHCR ostrzegają przed potencjalną humanitarną katastrofą, do której może dojść w obozie goszczącym ponad milion Rohingjan, z czego na jeden kilometr kwadratowy przypada od 60 000 do 90 000 osób. W przeludnionym obozie dostęp do wody jest wspólny, toalety publiczne, a współdzielone są też pralnie.
Pracownicy obozu mówią, że jeżeli wirus się zadomowi, niezwykle trudnym będzie jego pokonanie.
Komentarz: Rohingya to muzułmańska grupa etniczna zamieszkująca północną część birmańskiego stanu Arakan, licząca ponad milion osób. Są to głównie rolnicy i rybacy. Posługują się indoeuropejskim językiem rohingya. Sami Rohingya uważają się za autochtonicznych mieszkańców Arakan, podczas gdy buddyjska część społeczeństwa Birmy uważa ich za nielegalnych imigrantów z sąsiedniego Bangladeszu. Na całym świecie żyje od 1.5 do 2 milionów Rohingjan.
Mniejszość ta zamieszkująca Mjanmę nie jest uważana z obywateli państwa, w wyniku czego nie są chronieni przed napiętnowaniem ze strony rządu. Bez zapewnionej wolności wyznania, a także wsparcia prawnego i politycznego, Rohingya stali się ofiarami dyskryminacji zakrawającej o ludobójstwo. Według The Independent około 1 000 Rohingjan zginęło w napadach z ramienia rządu Mjanmy w latach 2016-2017. Ponad 730 000 Rohingjan zbiegło do Bangladeszu w roku 2017. Ludzie Ci ratowali się ucieczką po tym jak 24 000 Rohingjan zostało zabitych przez służby rządowe Mjanmy, jak podaje Ontario International Development Agency. Ponadto, 34 000 Rohingjan zginęło w płomieniach a 114 000 raniono.
W listopadzie 2019 roku Minister Sprawiedliwości Gambii Abu Bakr Tambado powiedział, że jego kraj wniósł o postępowanie sądowe do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości ONZ przeciw Myanmarze, oskarżając ją o dopuszczenie się ludobójstwa na Rohingya.
Uważam, że ryzyko wybuchu epidemii COVID-19 w obozie dla rohingjańskich uchodźców może posłużyć za pretekst dla rządu Bangladeszu, aby co najmniej nie przyjmować kolejnych Rohingjan. W zależności od linii rządu, może też stać się pretekstem do wydalenia tej mniejszości etnicznej z kraju… a to na pewno nie pomoże w opanowaniu patogenu.
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.