Daniel Echaust: Warszawa ewidentnie realizuje agendę, która ma na celu wyrugowanie samochodów

Daniel Echaust o pomyśle rozszerzenia strefy płatnego parkowania na całą Warszawę, działalności Miasto Jest Nasze, ubóstwieniu rowerów i braku zapowiadanych parkingów.

Niedawno strefa płatnego parkowania została rozszerzona na Żoliborz i Ochotę. Zarząd Dróg Miejskich chciałby nią objąć także na Saską Kępę i Mokotów. Mówi się nawet o zamienieniu całej Warszawy w SPPN.

Daniel Echaust wskazuje, że najbardziej propaguje to rozwiązanie organizacja. która „od czterech lat nie potrafi opublikować sprawozdania finansowego”.

 Miasto Jest Nasze sięga do kieszeni prawie miliona dwustu osób.

Jak dodaje właściciel Portalu Warszawskiego, MJN, „Gazeta Wyborcza” i ZDM są wzajemnie powiązane. Wyjaśnia, że strefa płatnego parkowania nie jest zła jako taka. Natomiast

Miasto ewidentnie realizuje agendę, która ma na celu wyrugowanie samochodów i normalnego cywilizowanego ruchu z miasta.

Dodaje, że współpracę między Ratuszem a aktywistami jest aż nader widoczna. Wskazuje na przykłady Dolinki Służewieckiej i podejrzanej, jak mówi, inwestycji Moxo Hause przy Alejach Jerozolimskich. Nie uświadczymy tam aktywistów miejskich, gdyż ci nie chcą narażać dobrych relacji z Ratuszem w imię zwykłych ludzi.

Przewodnik zauważa, że trendy płyną z Zachodu. Tam zaś idee wolności obywatelskiej i kapitalizmu zostały porzucone.

Europa jest całkowicie lewacka, w 100 procentach.

Dodaje, że w Internecie można znaleźć informacje o powiązaniach między Miasto Jest Nasze a Fundacją Batorego. Poza wyższymi opłatami za parkowanie kierowców dotknie też zwężenie drogi na Moście Poniatowskiego. To ostatnie oparte jest, jak mówi, na propagandowym kłamstwie.

Musimy w końcu zacząć głośno jasno mówić, że są ludzie, którzy kochają prawdę i są ludzie, którzy kochają kłamstwo.

Wyjaśnia, że na dwa lata temu Moście Poniatowskiego doszło do wypadku z winy rowerzystki, która zginęła. Winą obciążono jednak kierowcę.

Z roweru zrobiono bożek, taki symbol wolności.

Jak wskazuje varsavianista, nierealizowane są zapowiedzi ratusza odnośnie budowy nowych parkingów. Podkreśla, że ludzie są oszukiwani.

Rafał Trzaskowski mówił chyba o dwunastu, czy trzynastu dużych parkingach miejskich,  z których mogliby korzystać kierowcy. W tej chwili to nie jest realizowane.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Oscary 2021: Kogo w tym roku doceniła Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej?

Tej nocy poznaliśmy listę tegorocznych laureatów najcenniejszych nagród filmowych świata. Po raz drugi w 93-letniej historii Oscarów nagrodę za reżyserię otrzymała kobieta – Chloe Zhao.

W niedzielny wieczór czasu lokalnego, w w Dolby Theatre oraz równolegle na dworcu kolejowym Union Station w Los Angeles rozpoczęła się długo wyczekiwana gala rozdania nagród amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Na tegorocznych „Oscarach” zdecydowanie triumfowała Chloe Zhao. Reżyserka chińskiego pochodzenia została drugą w 93-letniej tradycji Oscarów kobietą wyróżnioną za reżyserię.

Film Zhao, „Nomadland” poza najlepszą reżyserią, został również nagrodzony w kategorii najlepszy film. Co więcej, odtwarzająca w nim główną rolę Frances McDormand otrzymała Oscara za najlepszą kobiecą kreację aktorską.

Z kolei najlepszym aktorem okazał się w tym roku Anthony Hopkins, który zdobył statuetkę za rolę w obrazie „Ojciec”. Co ciekawe, laureat nie pojawił się na gali.

Jeśli chodzi o nominacje, to najwięcej, bo aż dziesięć z nich otrzymał film „Mank” Davida Finchera. Z kolei ex aequo po sześć nominacji zdobyły produkcje „Ojciec”, „Judas and the Black Messiah”, „Minari”, „Nomadland”, „Sound of Metal” i „Proces siódemki z Chicago”.

W trakcie 93. gali Oscarów pojawiły się także dwa polskie akcenty. Pierwszym z nich była nominacja dla Dariusza Wolskiego za najlepsze zdjęcia do netfliksowych „Nowin ze świata” z Tomem Hanksem w roli głównej. Nagroda ta powędrowała ostatecznie do Erika Messerschmidta za zdjęcia „Manka” Finchera.

Drugi narodowy akcent stanowiła nominacja za najlepszy film dla polsko-bośniackiej koprodukcji „Aida” Jasmili Žbanić. Polską część ekipy „Aidy” stanowiła polska producentka Ewa Puszczyńska, montażysta Jarosław Kamiński, kostiumografka Małgorzata Karpiuk oraz autor muzyki – Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Mimo pozytywnego odbioru, statuetka powędrowała jednak do Thomasa Vinterberga za obraz „Na rauszu”.

Poniżej przedstawiamy listę tegorocznych laureatów:

Najlepszy film: Chloe Zhao, „Nomadland”;

Najlepsza pierwszoplanowa rola kobieca: Frances McDormand, „Nomadland”;

Najlepsza pierwszoplanowa rola męska: Anthony Hopkins, „Ojciec”;

Scenariusz oryginalny: Emerald Fennell, „Obiecująca. Młoda. Kobieta”;

Scenariusz adaptowany: Christopher Hampton i Florian Zeller, „Ojciec”;

Najlepsza piosenka: H.E.R, „Fight For You”, „Judas and the Black Messiah”;

Najlepszy film międzynarodowy: Thomas Vinterberg, „Na rauszu”;

Najlepsza drugoplanowa rola męska: Daniel Kaluuya, „Judas and the Black Messiah”;

Charakteryzacja i fryzury: „Ma Rainey: Matka bluesa”;

Kostiumy: „Ma Rainey: Matka bluesa”

Najlepszy dźwięk: „Sound of metal”;

Najlepszy krótkometrażowy film aktorski: „Dwóch nieznajomych”;

Najlepsza krótkometrażowa animacja: „Jakby coś, kocham was”;

Najlepsza pełnometrażowa animacja: „Co w duszy gra”;

Najlepszy krótkometrażowy dokument: „Colette”;

Najlepszy dokument: „Czego nauczyła mnie ośmiornica”;

Efekty specjalne: „Tenet”;

Najlepsza drugoplanowa rola kobieca: Yeo-Jong Yun, „Minari”;

Najlepsza scenografia: „Mank”

Najlepsze zdjęcia: Erik Messerschmidt, „Mank”;

Najlepszy montaż: „Sound of metal”;

Najlepsza muzyka: Jon Batiste, Atticus Ross, Trent Reznor, „Co w duszy gra”;

Nagrody za działalność humanitarną: Tyler Perry i Motion Picture & Television Fund.

N.N.

Źródło: Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej/media

Bobołowicz: Oświadczenie Pentagonu wskazuje, że wycofanie się rosyjskich jednostek spod granic Ukrainy nie jest pewne

W poniedziałkowym „Poranku WNET” Paweł Bobołowicz mówi o bieżącej sytuacji na Ukrainie. Nasz korespondent komentuje m.in. ostatnią ukraińską wizytę Małgorzaty Gosiewskiej.

W najnowszym „Poranku WNET” korespondent Radia WNET na Ukrainie, Paweł Bobołowicz, przedstawia ostatnie wydarzenia na Ukrainie. Jak podkreśla – nasi sąsiedzi odetchnęli z ulgą po wiadomości o wycofaniu się skoncentrowanych rosyjskich jednostek na swojej zachodniej granicy. Dotyka także tematu ostatniej wizyty wicemarszałek Sejmu na Ukrainie:

W sobotę zakończyła się bardzo długa, bo aż sześciodniowa wizyta wicemarszałek Sejmu RP – Małgorzaty Gosiewskiej – na Ukrainie. Warto pamiętać, że wizyta została zorganizowana pomimo zaostrzenia sytuacji na wschodzie i koncentracji rosyjskich wojsk przy granicy z Ukrainą. Federacja Rosyjska zgromadziła tam wówczas być może nawet 150 tys. wojsk.

Rozmówca Katarzyny Adamiak podkreśla trudny czas, w jakim odbywała się ta wizyta Małgorzaty Gosiewskiej na Ukrainie. Jak wskazuje Paweł Bobołowicz w jej trakcie jeszcze silniej uwypuklił się fakt trwającego tam konfliktu:

To, co z pewnością działo się podczas tej wizyty to obserwacja i wyciągnięcie wniosków, że na wschodzie Ukrainy cały czas trwa wojna – komentuje korespondent Radia WNET.

Dziennikarz analizuje również najważniejsze dla naszych wschodnich sąsiadów wydarzenia z ubiegłego tygodnia:

Ubiegły tydzień na Ukrainie był czasem wielkiego napięcia i oczekiwania co może doprowadzić Władimir Putin (…). Czołgi, artyleria, okręty – również te desantowe. Do Krymu przerzucono także myśliwce – mówi Bobołowicz.

Jak podkreśla Paweł Bobołowicz, pomimo oficjalnego rosyjskiego oświadczenie o zakończeniu ćwiczeń – sytuacja przy wschodniej granicy Ukrainy nadal nie jest jednoznaczna. Co więcej, wojskowe ćwiczenia rozpoczęli teraz separatyści na Donbasie:

Niestety ostatnie informacje m.in. oświadczenie Pentagonu, wskazują, że to nie jest pewne czy Rosja faktycznie wycofała swoje jednostki do miejsc macierzystej dyslokacji – relacjonuje dziennikarz.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Najgorszym złem, które wyrządziła rewolucja francuska, nie jest bynajmniej to, co zniszczyła, ale to, co stworzyła

Od 1793 roku rewolucja oznacza zerwanie z dawnym człowiekiem i „tworzenie” nowego wszelkimi metodami. Reżim rewolucyjny wymordował w we Francji ok. 200 tys. ludzi, a większość w masowych egzekucjach.

Herbert Kopiec

(…) Od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej Francuzi karmieni są kłamstwem. Chodzi o rzeź ludności z niewielkiego departamentu Wandea na zachodzie Francji

Zniszczono i wymazano z mapy regionu ludność, która była głęboko katolicka i jako jedyna stanęła w obronie i króla i księży w czasie rewolucji. Z Wandejczyków zdzierano żywcem skórę i robiono z niej ubrania dla wojska, wbijano ich na pale, topiono na tratwach. Masowe zbrodnie w Wandei, popełnione między latem 1793 a wiosną 1794 r. były ukrywane i maskowane przez historyków republikańskich, potem przez komunistycznych. Stephan Courtois, wybitny francuski historyk, ujawnił, że Robespierrowscy historycy dostali rozkaz, by dbać o narodową amnezję o zbrodniach w Wandei. Do dziś to temat tabu na francuskich uczelniach. I temat niebezpieczny, bo ci, którzy mówią o Wandei prawdę, są dziś szykanowani przez… państwo.

Francja tej prawdy nie chce przyjąć Dlaczego? Ano rzeź Wandejczyków plami świętość Wielkiej Rewolucji i sumienie Francji. A przecież dzisiejsza laicka Francja, ale i Europa (czyli także Polska) oficjalnie buduje swą tożsamość na rewolucyjnym haśle: „Wolność, Równość, Braterstwo”.

Nakładem „Iskier” (2003 r.) ukazała się w Polsce książka Ludobójstwo francusko-francuskie. Jej autor – Reynald Secher, historyk francuski, w 1985 roku obronił na Sorbonie pracę doktorską na temat Wandei. Wandea nie była szczególnie przywiązana do królewskich porządków II połowy XVIII wieku. Rosnące podatkowe zdzierstwo i samowola władzy sprawiały, że Wandejczycy przyjęli rewolucję z nadzieją. Podobnie było z oceną duchowieństwa – tradycja wiary przestała wystarczać, gdy się widziało jego obojętność, interesowność, świeckie zgoła nastawienie, więc niesioną przez rewolucję zmianę kursu wobec wszelkiej władzy przyjęto w Wandei przychylnie. A jednak właśnie w imię trwania monarchii Bourbonów oraz w obronie lokalnego duchowieństwa i jego roli w umacnianiu ludzkich wspólnot wandejscy chłopi chwycili w końcu za broń. Bo tyrania nowej władzy poszła za daleko. Reynald Secher obliczył bardzo dokładnie: kosztowało to Wandeę 117 tys. ofiar najokrutniejszych rzezi i od 20 do 35 proc. kompletnie i z premedytacją zrujnowanych dóbr ziemskich.

Przez dwa wieki historia o tym albo milczała, albo kłamała, i to ustami najlepszych nadsekwańskich historyków. Tragedia Wandei miała nie ujrzeć światła dziennego. Po „zwycięstwie” wojsk rządowych masowo niszczono dokumenty, zmieniano nazwy miejscowości, starannie zacierano ślady. A przecież zostało sporo w parafialnych archiwach, w prywatnych schowkach. Lata zajęło Secherowi dotarcie do nich, poskładanie w jaką taką całość. Całość ta byłaby jednak niepełna, gdyby nie genialny wręcz pomysł autora. Wykorzystał on rejestry wypłaconych przez Napoleona odszkodowań dla ofiar dewastacji, kradzieży, rekwizycji rewolucyjnych. Proste, ale tylko dla kogoś, kto myśli! Nie po raz pierwszy okazało się, że dokumentem historycznym jest wszystko („Nasza Polska”, 16.12. 2003).

Kiedy jednak Secher w swojej pracy naukowej o wojnie w Wandei użył określeń „ludobójstwo” i „eksterminacja”, zwolniono go z Sorbony, choć z dokumentów, które ujawnił, wynika jasno, że tam doszło do ludobójstwa, pierwszej na tak wielką skalę eksterminacji ludzi.

Na krótko o Wandei zrobiło się cicho, a książkę R. Sechera zrzucono do tzw. drugiego obiegu, ale zdążyła przedostać się na rynki europejskie (J. Bątkiewicz-Brożek, Wolność, Równość, Kłamstwo, „Gość Niedzielny”, 22.01. 2012). Chodziło o to, by wymordować najbardziej katolicki lud we Francji, a potem zniszczyć dowody zbrodni.

Rewolucja francuska Bogu i Kościołowi wydała walkę najostrzejszą i nadała treść samemu pojęciu „rewolucja”. Począwszy od roku 1793 słowo to oznacza ostateczne zerwanie z dawnym człowiekiem i „tworzenie” nowego wszelkimi metodami, nie wyłączając zbrodni. Podyktowano nowe rozporządzenia, a uchwalenie skrajnie antykatolickich praw dało formalną podstawę do rozpoczęcia polowania na księży. Ponad 30 tys. duchownych opuściło kraj i udało się na emigrację. Krwawy terror burzył świątynie, niszczył symbole religijne. Następowały masowe aresztowania duchownych i skazywano ich na śmierć. Potępiając zawzięcie inkwizycję katolicką, rewolucja sama stawała się inkwizytorem; potępiając nietolerancję religijną, sama stała się nietolerancyjna. W krótkim czasie zabiła więcej ludzi niż inkwizycja przez całą swoją kilkusetletnią historię (Moralność bez Boga, „Rzeczpospolita”, 4–5.02. 2006).

Człowiek, który zabija Boga, nie znajdzie także ostatecznego hamulca, aby nie zabijać człowieka, bo ten ostateczny hamulec jest w Bogu.

(…) Dopiero od kilku lat w podręcznikach mówi się bardzo lakonicznie o walkach w Wandei i stratach ludnościowych, ale mieszkańców tego regionu nadal ocenia się jako wrogów postępu i obrońców starego, krzywdzącego ustroju, co ma usprawiedliwiać ich masakrę. (…)

Moda na antyklerykalizm jest silnie zaszczepiona w tym społeczeństwie, a szydzenie z wiary katolickiej ma charakter dość powszechny. Popularne jest wykorzystywanie symboliki katolickiej w reklamach i ulicznych billboardach w celu prześmiewczym. Ze szkół usuwane są bożonarodzeniowe choinki jako element religijny. Piękne gotyckie kościoły i średniowieczne zamki świadczą, że nieco ponad dwieście lat temu Francja była chrześcijańska i taki był jej władca („Nowa Myśl Polska”, 2–9.11. 2003). Podczas rewolucji francuskiej wrogość wobec religii osiągnęła apogeum; w czasie dyktatury jakobinów prześladowania natężyły się. W listopadzie 1793 r. poważnie zastanawiano się nad całkowitym zakazem kultu religijnego.

Przed rokiem 1789 we Francji ponad 95 proc. społeczeństwa było wyznania katolickiego, a jego religijność nie opierała się li tylko na tradycji czy przyzwyczajeniu. W roku 1793 przeciwko prześladowaniom księży i religii zaprotestowali w wielu zakątkach Francji głównie chłopi. Chociaż bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania był uchwalony w lutym tegoż roku nowy pobór do wojska, jego duch był głęboko katolicki i konserwatywny. Symbolem walczących był sztandar Najświętszego Serca Jezusowego, nad którym widniał krzyż i napis „Bóg i król”. Władze jakobińskie odpowiedziały na bohaterstwo chłopów niezwykłym okrucieństwem. Było ono skierowane nie tylko w walczących mężczyzn – z nawet większą zaciekłością mordowano kobiety i dzieci. 23 grudnia 1793 roku, po pokonaniu „Armii Katolickiej”, generał Westermann tak pisał:

„Nie ma już Wandei, obywatele republikanie. Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła ona pod naszą wolną szablą. Grzebią ją w bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety, które – przynajmniej te właśnie – nie będą już rodzić bandytów”.

Szacuje się, że reżim rewolucyjny wymordował w zachodniej Francji łącznie ok. 200 tysięcy ludzi, a znaczną większość bynajmniej nie na polu walki, ale poprzez masowe egzekucje. (…)

Nasza polska przeszłość nie wydaje się tak kompromitująca. Nie przyłożyliśmy ręki, jak cała zachodnia Europa, do niewolnictwa i kolonializmu. Nie urządziliśmy sąsiadom rozbiorów, nie wymordowaliśmy żadnego narodu, nie wypędziliśmy Żydów, jak to zrobili Anglicy, Francuzi, Hiszpanie i inne kraje Europy Zachodniej. Nie wycięliśmy arystokracji, jak Francuzi i Rosjanie, i nie my wymyśliliśmy komunizm czy nazizm.

„Dziwnie się czuję, gdy obchodzi się hucznie kolejną rocznicę rewolucji francuskiej, która powinna być raczej traktowana jako wstydliwy epizod historii Francji. Zalegalizowane zbiorowe morderstwo całej warstwy społecznej w imię pewnej ideologii, która skompromitowała się w morzu krwi, nie powinno być powodem do dumy. A jednak jest”. (G. Filip, Pożytki ze świętowania rocznic historycznych, „Forum Akademickie”, nr 1/2001).

Myślę, że warto o tym wszystkim pamiętać, zwłaszcza że wydarzenia te legły u podstaw nowoczesnej Europy.

W tej nowoczesnej Europie przed paru laty przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został Polak, Jerzy Buzek. Odchodzącemu ze stanowiska przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Hansowi Gertowi Potteringowi wręczył figurę św. Barbary, wykonaną z węgla. Niezręczność? Obdarowany trzymał ją nisko, zasłaniał przed kamerami, a potem figurki nie postawił, ale położył na stole. Ale Jerzy Buzek naprawił ten politycznie niepoprawny błąd. Pamiętał (a jakże by inaczej!), że jego wybór przypadł w rocznicę rewolucji francuskiej 14 lipca (2009 r.). Za to, że wspomniał o liberté, égalité i fraternité, dostał burzę oklasków od francuskich deputowanych. „I to jest właśnie Buzek, świetny gość. Dla każdego ma coś w zanadrzu”. („Nasza Polska” 21.07. 2009). Józef de Maistre – jeden z najważniejszych kontrrewolucyjnych myślicieli w XIX Europie – stwierdził przenikliwie, że najgorszym złem, które wyrządziła rewolucja francuska, nie jest bynajmniej to, co zniszczyła, ale to, co stworzyła. To dlatego św. Jan Paweł II zwykł przypominać, że Polska potrzebuje dzisiaj ludzi sumienia.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Rewolucja a sprawa sumienia” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Rewolucja a sprawa sumienia” na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program Wschodni: Ukraina to nie tylko nasz sąsiad. To także kraj, który powstrzymuje Rosję w jej ekspansywnej polityce

W najnowszym „Programie Wschodnim” wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska opowiada o swojej bieżącej wizycie na Ukrainie.

Prowadzący: Wojciech Jankowski

Realizacja: Michał Mioduszewski, Wiktor Timochin


Goście:

Małgorzata Gosiewska – wicemarszałek Sejmu RP

Paweł Bobołowicz – dziennikarz, współpracownik redakcji WNET

Rafał Dzięciołowski – prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej


W sobotnim „Programie Wschodnim” Małgorzata Gosiewska mówi m.in. o swojej bieżącej wizycie na Ukrainie. W rozmowie z Wojciechem Jankowskim polityk komentuje znaczenie relacji polsko-ukraińskich wobec agresywnej polityki Rosji:

Relacje polsko-ukraińskie mają w tej chwili bardzo duże znaczenie. Ukraina jest nie tylko naszym sąsiadem i partnerem gospodarczym. To przede wszystkim kraj, który powstrzymuje Federację Rosyjską w jej ekspansywnej polityce.

Wicemarszałek przybliża także tematykę trwającego od siedmiu lat konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Gość Wojciecha Jankowskiego skupia się na postrzeganiu tego sporu przez państwa zachodnie:

Ukraina od siedmiu lat mierzy się z agresywnymi działaniami prowadzonymi przez stronę rosyjską. Uważam, że w tym wypadku słowo „konflikt” czy „naruszenia” bardzo łagodzi to, co się tam faktycznie dzieje. I to, że przymkniemy na to wszystko oczy nie oznacza, że to tak przestanie być – mówi Małgorzata Gosiewska.

Rozmówczyni Wojciecha Jankowskiego wskazuje na wagę, a także recepcję swojej wizyty na Ukrainie:

To bardzo ważna wizyta, zarówno dla Polaków jak i Ukraińców. Wizyta jest bardzo mocno komentowana, doceniona i dostrzeżona. Jestem pewna, że fakt tej wizyty oraz gest solidarności, który sobą niesie będzie miało bardzo znaczący wpływ na relacje polsko-ukraińskie, ale też na nasze inicjatywy, gospodarkę i inwestycje.

Jednocześnie Małgorzata Gosiewska podkreśla różne aspekty wizyty, które zaważyły na jej pozytywnym odbiorze wśród ukraińskiego społeczeństwa:

Ukraińcy bardzo docenili ten format trójkąta lubelskiego na Donbasie. Fakt, że my byliśmy inicjatorem tego projektu. I, że pomimo zagrożenia w postaci pandemii i niebezpiecznej sytuacji politycznej, pojawiliśmy się tam osobiście. Prawie na linii frontu.

Drugi gość audycji, Paweł Bobołowicz, mówi o próbach dyskredytacji wizyty Małgorzaty Gosiewskiej na Ukrainie przez niektóre polskie media:

Myślę, że o wadze tej wizyty świadczy m.in. próba jej dyskredytacji w obszarze medialnym Polski.  Są to działania przygotowane przez osoby zajmujące się profesjonalnie trollingiem. Nie chodzi tu o typową i normalną w świecie polityki krytykę. Mamy tu do czynienia z wojną informacyjną. Wielokrotnie nasze organy państwowe przyznawały, że niestety uczestniczymy w tej wojnie informacyjnej.

Dziennikarz analizuje wzmożoną działalność internetowych trolli w czasie trwającej wizyty wicemarszałek Sejmu na Ukrainie:

Jako dowód może posłużyć jedno z dużych przedsięwzięć o charakterze propagandowym. Chodzi o tajną grupę na Facebooku, która skupia ponad 13 tys. członków – tam były przygotowywane konkretne ataki na Małgorzatę Gosiewską.

Współautor „Programu Wschodniego” swoją wypowiedź ilustruje przykładami konkretnych postów:

Jedną z wyjątkowo nieprzyjemnych prowokacji była zamiana części zdjęcia, gdzie pani wicemarszałek przechodzi w kamizelce kuloodpornej. Na kamizelce oczywiście widniała polska flaga. I ta flaga została zamieniona na kolory czerwony i czarny, które w Polsce utożsamiane są jako symbol ukraińskich nacjonalistów. To miało udowodnić, że wicemarszałek jest powiązana ze środowiskami nacjonalistycznymi i, że nie reprezentuje w pełni polskich interesów – relacjonuje Paweł Bobołowicz.

Ostatni rozmówca Wojciecha Jankowskiego, Rafał Dzięciołowski, także porusza temat znaczenia dobiegającej dziś końca wizyty wicemarszałek Sejmu na Ukrainie:

Znaczenie tej wizyty jest absolutnie oczywiste. To wynika m.in. z agendy tej wizyty, która ma bardzo silny wymiar polityczny, ale także moralno-etyczny i solidarnościowy. Drugi aspekt tej sprawy, to jest moment, w którym wizyta została podjęta.

Jak podkreśla prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej, trudny moment polityczny, w którym została złożona wizyta polskiej wicemarszałek może zadziałać bardzo korzystnie na relacje polsko-ukraińskie:

Z reguły jest tak, że w takich stanowczych i rozstrzygających momentach, kiedy spotykamy się z pomocą przyjaciela, zapamiętujemy to na długo i bardzo intensywnie – komentuje rozmówca Wojciecha Jankowskiego.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!


N.N.

Prawo socjalne w PRL było gorsze niż w II RP. 50 lat temu strajk włókniarek zakończył się powodzeniem i bezkrwawo

Komunistyczne władze nie zdecydowały się na rozwiązania siłowe w stosunku do protestujących. Łódzkie prządki i tkaczki zwyciężyły. 15 II 1971 roku rząd wycofał się z decyzji o podwyżce cen żywności.

Stanisław Florian

W kontraście do mizerii tzw. strajku kobiet, który całkowicie pomija socjalne interesy pracownic, warto przypomnieć – w 50 rocznicę – wydarzenia z Łodzi, które krótko po tragedii Wydarzeń Grudniowych na Wybrzeżu sprowadziły na ziemię nową, gierkowską ekipę postalinowskich władz PRL, sprawujących w neoimperialnym interesie Rosji radzieckiej dyktaturę nad polskim „ludem pracującym miast i wsi”…

Wówczas od Łodzi rozlała się fala strajkowa, którą wzbudziły łódzkie włókniarki. Ogarnęła również zakłady w Bełchatowie, Ozorkowie i Zelowie (największym ośrodku mniejszości czeskiej w środkowej Polsce)… Trwała przez cały luty i marzec 1971 r.

Przyczyny strajku łódzkich włókniarek

Już w styczniu strajkowali w Łodzi pracownicy Zakładów Mięsnych i Centralnej Wytwórni Odzieży, a 10 lutego – najpierw stanęły Łódzkie Zakłady Obuwia i Wyrobów Gumowych „Stomil”, a następnie Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego. To właśnie ten strajk, w fabryce, której patronem był wówczas czołowy działacz polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, zwrócił uwagę nowych gierkowskich władz PRL. Jak pisze Mateusz Balcerkiewicz, bezpośrednią „przyczyną było obniżenie zarobków w nowym roku o ok. 200–300 zł, co w połączeniu z podwyżką cen żywności spowodowało realne, poważne zubożenie robotników. Strajkujący zażądali podwyżki płac o 20–25% oraz stworzenie klarownego systemu ustalania zarobków” (Strajk włókniarek łódzkich w 1971 roku: lemiesze zamiast mieczy, Histmag.org., kwiecień 2019).

Jednak geneza strajków była głębsza. „Łódzkie fabryki włókiennicze 25 lat po II wojnie wyposażone były w przestarzałe i zużyte maszyny, w dużej mierze z okresu międzywojennego, a w 20% nawet sprzed I wojny światowej. Także ok. połowa budynków fabrycznych znajdowała się w stanie śmierci technicznej. Dodatkowo łódzcy włókniarze pracowali w bardzo trudnych warunkach: uciążliwym hałasie, zapyleniu i wysokiej temperaturze. Jedynie w co drugim zakładzie pracy były prysznice, a zaledwie w co piątym jadalnie.

Średnia płaca robotnika zatrudnionego w przemyśle włókienniczym w 1969 r. wynosiła 1994 zł, co stanowiło ok. 80% przeciętnej płacy krajowej.

Sytuację zaogniał fakt, że 74% kobiet w wieku produkcyjnym w Łodzi pracowało głównie w przemyśle włókienniczym” (Wioletta Gnacikowska, Kim była włókniarka, która rządziła Łodzią w PRL-u?, gazeta.pl, 2010-06-11).

Przebieg strajku i negocjacji z władzami

Od 12 do 15 lutego do strajku dołączały kolejne zakłady przemysłu bawełnianego: ZPB im. Obrońców Pokoju, im. 1 Maja, im. Armii Ludowej, im. gen. Waltera, im. Kunickiego, im. Hanki Sawickiej, im. Dzierżyńskiego, im. Harnama, im. Dubois oraz 17 innych zakładów przemysłu wełnianego, dziewiarskiego i metalowego.

Wieczorem 15 lutego strajkowało ok. 55 tys. osób w 32 zakładach.

Kilkaset osób w centrum miasta, na ul. Piotrkowskiej, próbowało blokady ulic, ale przy braku poparcia strajkujących zgromadzenie to zostało rozbite przez MO (Milicję Obywatelską).

Gdy 12 lutego na spotkanie ze strajkującymi kobietami przyjechał minister przemysłu lekkiego Tadeusz Kunicki, przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Władysław Kruczek i wicepremier Jan Mitręga – podczas pełnego emocjonalnych wystąpień robotników spotkania, które i tak nie przyniosło żadnych rezultatów, jedna z włókniarek odwróciła się do przedstawicieli „ludowej władzy” i odsłaniając gołe pośladki, pokazała, gdzie robotnice mają ich partyjną nowomowę. Podczas podobnie bezowocnego spotkania 14 lutego – z nowym premierem Piotrem Jaroszewiczem i członkami Biura Politycznego PZPR, Janem Szydlakiem i Józefem Tejchmą – jedna z robotnic odebrała głos premierowi, wyrywając mu mikrofon z ręki, gdy ten zaczął namawiać do przerwania strajku…

W rezultacie rejterady Jaroszewicza z Łodzi nowe, gierkowskie władze PRL uświadomiły sobie, że sytuacja środowisk robotniczych w kraju jest naprawdę tak dramatyczna, iż nie wystarczy rzucone przez Gierka w Szczecinie „Pomożecie?”.

Już następnego dnia, 15 lutego, nadano komunikat władz o wycofaniu się z planowanych wcześniej podwyżek cen żywności, a dodatkowo – jako kozła ofiarnego – zdymisjonowano I sekretarza komitetu łódzkiego PZPR Józefa Spychalskiego.

Uczczenie 50 rocznicy uchwałą Senatu RP

W rocznicę tamtych wydarzeń, 18 lutego 2021 r., w Senacie Rzeczypospolitej Polskiej odbyło się drugie czytanie projektu uchwały „W 50 rocznicę strajku włókniarek w Łodzi”. Marszałek Senatu Tomasz Grodzki powitał obecną na posiedzeniu prezydent Łodzi Hannę Zdanowską. Przypomniał, że projekt został wniesiony przez senatora niezależnego, Krzysztofa Kwiatkowskiego.

K. Kwiatkowski przedstawił sprawozdanie Komisji Ustawodawczej dotyczące projektu uchwały „W 50. rocznicę strajku włókniarek w Łodzi”. Jej projekt został przyjęty na posiedzeniu komisji 16 lutego, wraz z poprawkami, które zostały do niego wprowadzone. Senator Kwiatkowski powiedział:

„Jest dla mnie wyjątkowym zaszczytem, że mogę w tym momencie przedstawić projekt uchwały upamiętniającej 50-lecie strajku łódzkich włókniarek. 18 lutego to w historii Łodzi wyjątkowa data także z jeszcze jednego względu – właśnie tego dnia podpisano porozumienia łódzkie. Mamy czterdziestą rocznicę zakończenia strajku łódzkich studentów, który doprowadził do powstania Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Ale 10 lat wcześniej, w lutym 1971 r., wybuchł strajk łódzkich włókniarek. Jest to wyjątkowy przykład bezkrwawego i zakończonego pełnym sukcesem protestu społecznego, jednego z największych w powojennej historii Polski. Jego efektem było całkowite wycofanie się komunistycznych władz PRL z wprowadzonych podwyżek cen żywności.

Pracownicy przemysłu lekkiego, wśród których zdecydowaną większość stanowiły kobiety… Ocenia się, że ponad 80% pracujących w zakładach przemysłu lekkiego w Łodzi były to panie. (…) Te kobiety w Łodzi w 2 miesiące po krwawym stłumieniu protestu stoczniowców na Wybrzeżu, w grudniu 1970 r., doprowadziły do zmiany decyzji nowo wybranych władz PZPR.

Wyjątkowość wydarzeń, które miały miejsce w lutym 1971 r., polegała m.in. na tym, że strajkowały głównie kobiety – prządki i szwaczki z łódzkich zakładów przemysłowych. Wykazały się one nie tylko ogromną odwagą, zatrzymując maszyny w swoich zakładach pracy i nie ulegając presji zakończenia strajku ze strony władz oraz zgromadzonych sił wojska oraz milicji, ale także ogromną rozwagą, mądrością i odpowiedzialnością, prowadząc protesty w zakładach pracy i nie wychodząc na ulice, gdzie mogło dojść do tragedii. Przecież dwa miesiące wcześniej, także w kontekście cofnięcia podwyżek cen żywności, na ulice w Trójmieście wyszli stoczniowcy. Tam nie udało się zmusić komunistycznych władz do zmiany decyzji, za to doszło do tragedii. Tej tragedii udało się uniknąć w Łodzi.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Senat w 50 rocznicę strajku włókniarek łódzkich” znajduje się na s. 1 i 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Senat w 50 rocznicę strajku włókniarek łódzkich” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy Polska, pamiętna swojej historii, wciąż jeszcze ma wybór? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET”, 82/2021

Możemy wybrać tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość.

Jan Martini

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

Największym dramatem nowożytnej Europy była likwidacja I Rzeczypospolitej. W świetle ówczesnego prawa międzynarodowego był to akt bandytyzmu politycznego, a nawet… grzech. Po I rozbiorze Polski cesarzowa Maria Teresa płakała, konsultowała się ze swoim spowiednikiem i pokutowała. Tym niemniej dzięki rozbiorom Polski Europa zapewniła sobie 100 lat „pięknej epoki” kosztem ogromnych cierpień 5 pokoleń Polaków. Powstały dwa bardzo agresywne imperia, co przyniosło globalne kataklizmy w wieku dwudziestym. Odległą konsekwencją rozpadu państwa Polaków, Litwinów i Rusinów była „zimna wojna” z perspektywą zagłady atomowej.

Po rozbiorze największego organizmu państwowego w Europie możliwości działania i ambicje naszych zaborców sięgnęły globalnych rozmiarów – zarówno Rosja, jak i Niemcy doszły do zgubnego przekonania, że mogą opanować cały świat. Ta perspektywa była powodem obaw narodów europejskich, ale najbardziej przerażała Polaków. Fryderyk Chopin pisał: „Car ma być panem świata! Boże, Ty widzisz i pozwalasz na to”. Choć Prusy „skubnęły” zaledwie 7 procent ogromnej Rzeczypospolitej, to wystarczyło im, by stać się najsilniejszym państwem niemieckim, a z czasem zjednoczyć całe Niemcy – zresztą przy pomocy polskiego rekruta. Pod koniec XIX wieku, kontrolując dwa z czterech największych przemysłowych obszarów Europy (Nadrenię i Śląsk), Niemcy stały się wiodącą potęgą militarną i techniczną kontynentu.

Prawdopodobnie wielu Niemców podzielało poglądy, które profesor prawa międzynarodowego w Monachium – baron von Stengel – wyraził w następujących słowach:

„Spomiędzy wszystkich narodów nas, Niemców, wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiłyby najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. My, Niemcy, przejmiemy razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju”.

To Polacy, modląc się przez 100 lat o „wielką wojnę”, byli tymi „niespokojnymi sąsiadami”, bo natychmiast zaczęli knuć, spiskować, organizować powstania i nigdy nie pogodzili się z utratą państwa.

Stałą, odwieczną troską zaborców była duża liczebność Polaków. Fakt ten utrudniał szybkie wynarodowienie ludności zajętych terytoriów i wykorzenienie kultury polskiej. W obawie przed „polskim rewanżyzmem” podjęto wielkie przedsięwzięcia inżynierii społecznej, takie jak przesiedlenia dużych grup ludności, prześladowania religijne (likwidacja kościołów unickich) czy pozbawiająca szans na wykształcenie weryfikacja tytułów szlacheckich w zaborze rosyjskim. Rzesze Polaków z Wielkopolski pojechały do Nadrenii, a na tereny polskie sprowadzano kolonistów niemieckich (sporo z nich się spolonizowało!). Za czasów Stołypina zachęcano do osadnictwa polskich chłopów na Syberii, gdzie dostawali tyle ziemi, ile zdołali wykarczować. W celu zmiany stosunków ludnościowych w polskich miastach przesiedlono ludność żydowską (tzw. litwaków) z „ziem zabranych” do Królestwa Polskiego.

Trudno pojąć, dlaczego zarówno Niemcy, jak i Rosjanie uważali samo istnienie Polaków za groźbę dla ich imperiów.

Nikołaj Karamzin – pisarz i historyk rosyjski, przyjaciel cara Aleksandra I – był zdeklarowanym wrogiem Polski. Uważał, że „Polska nie powinna powstać w żadnym kształcie ani imieniu”, bo zagraża istnieniu Rosji, dlatego sądził, że trzeba opanować także pozostałe części Polski, zajęte przez Prusy i Austrię, by i tam „zneutralizować” Polaków. Identyczne poglądy miał znacznie późniejszy kanclerz Bismarck: „Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę (…) jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić“.

Szokiem dla naszych sąsiadów było odrodzenie się Polski w 1918 roku, dlatego ani przez chwilę nie zamierzali pogodzić się z jej istnieniem. Groźbę odwetu z ich strony rozumiał doskonale Józef Piłsudski, starając się odzyskać całą Rzeczpospolitą przedrozbiorową („Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”) i nie wynikało to z jego megalomanii czy „imperializmu”, tylko z obawy o bezpieczeństwo kraju.

Marszałek uważał, że Rosja bez Ukrainy i Białorusi nie będzie już mocarstwem, dlatego chciał stworzyć federację z narodami byłej Rzeczypospolitej. Jednak Roman Dmowski był przeciwnikiem tej koncepcji, sądząc, że nie warto bić się o teren, gdzie żyje 200 tysięcy Polaków i 2 miliony ludności niepolskiej, a to jego zwolennicy prowadzili rokowania pokojowe w Rydze.

Wspaniałe zwycięstwo nad sowietami w 1920 roku zostało niewykorzystane. Rosjanie nie zapłacili ustalonych kontrybucji, nie udało się przywrócić bezpieczniejszych granic ani utworzyć federacji. Polacy wycofali się ze zdobytego Mińska – miasta etnicznie równie polskiego jak Wilno. Ci opuszczeni Polacy byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa sowieckiego tzw. akcji polskiej z 1937 roku. Zamordowano wówczas nawet potomków XIX-wiecznych polskich osadników na Syberii. „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami”, pisał Lenin po przegranej wojnie z Polską.

Komisarz Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny, Heinrich Himmler, mówił o Polakach: „ten lud przez 700 lat blokował nas na wschodzie i stał na naszej drodze od dnia pierwszej bitwy pod Tannenbergiem” (Grunwaldem), więc Hitler postanowił: „Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami (…) zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Wytępienie Polaków „do ostatniego” było niewykonalne w wieku XIX z przyczyn technicznych – taka możliwość realnie powstała w wieku XX.

W 1939 roku, natychmiast po opanowaniu Polski, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie przystąpili do „rozwiązywania kwestii polskiej”, poczynając od elit. Eliminacją miały być objęte arystokracja, szlachta, oficerowie, księża, nauczyciele oraz całość inteligencji.

Listy proskrypcyjne „osób przeznaczonych do ujęcia” liczyły dziesiątki tysięcy osób. O tym, że akcja była skoordynowana przez obu agresorów, świadczy fakt swoistych targów w miejscach, gdzie ich armie się spotkały. Przekazywano sobie wzajemnie jeńców – oficerów na wschód, szeregowych na zachód.

Niemców obowiązywała konwencja genewska (której Rosjanie nie podpisali), więc sowietom przekazywali polskich oficerów do dalszego „procedowania”. Nigdy w dziejach nie byliśmy tak blisko zagłady biologicznej, jak podczas II wojny światowej. Szczęśliwym dla Polaków zrządzeniem losu wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Niemcy postanowili najpierw „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”, wychodząc z założenia, że wśród europejskich Żydów są liczni sympatycy komunizmu – potencjalni szpiedzy.

Choć tempo ucieczki sowietów z okupowanej wschodniej Polski było imponujące, zdążyli oni starannie wymordować wszystkich przetrzymywanych w zatłoczonych więzieniach Polaków. Sowiecki aparat zbrodni był szatańsko perfekcyjny – pragmatyka służbowa wymagała też wywiezienia rodzin zamordowanych oficerów. Większość oficerów „internowanych” przez Rosjan pochodziła z terenów wschodniej Polski, ale część rodzin była poza zasięgiem sowieckim. Te rodziny (np. z Wielkopolski) sowieci odnaleźli i wywieźli już po wojnie, by procedurom stało się zadość…

W wyniku kataklizmu z roku 1939 Polska nie tylko utraciła niepodległość, ale kresy zostały ostatecznie „oczyszczone” z Polaków, a w miejsce wymordowanych i przesiedlonych sprowadzono ludność rosyjską z głębi ZSRR. W ten sposób Rosja przesunęła się na zachód, a Europa została pomniejszona o kilkaset kilometrów…

Równocześnie, dzięki posłużeniu się działającą na wyobraźnię ideologią komunistyczną, tradycyjny imperializm rosyjski uzyskał ogromną dynamikę, rozpoczynając wielki pochód przez kontynenty. Furiacki amok, z jakim sąsiedzi ze wschodu i zachodu mordowali Polaków w latach 1939–1956, niewątpliwie był spowodowany tym, że Polacy ośmielili się odrodzić w pełni suwerenne państwo i zdołali obronić je w 1920 r. – wbrew propagandowym tezom o niezdolności Polaków do rządzenia, o „polskiej gospodarce”, „polskich drogach” itp. Straszliwe represje, jakie nam zgotowano, miały na celu zapobiec ew. ponownemu odrodzeniu się Polski.

Doświadczenie historyczne uczy nas, że niepodległość może być niebezpieczna, a próby poszerzenia podmiotowości są obarczone ryzykiem. My – ludzie Solidarności – mieliśmy stale tę świadomość podczas samoograniczającej się rewolucji lat 1980–1981.

Czy internacjonaliści zapewnią bezpieczeństwo?

Czasy saskie – rządy ambasadorów rosyjskich i „panowanie” osadzonych na tronie polskim przez Rosjan Wettynów – zostały zapamiętane jako okres względnego dobrobytu i spokoju („ciepłej wody w kranie”). Konfederacja barska – próba uniezależnienia się od Rosji – była bezpośrednią przyczyną I rozbioru. Reformy Sejmu Wielkiego spowodowały interwencję 100-tysięcznej armii rosyjskiej w obronie „polskiej demokracji”, cofnięcie wszystkich reform („żeby było tak jak było”) i II rozbiór Polski. Konsekwencją powstania kościuszkowskiego był III rozbiór i likwidacja państwa. Gdyby po pierwszych rozbiorach, kiedy zaborcy osiągnęli już „sprawiedliwe granice”, Polacy pogodzili się ze statusem państwa buforowego i nie podjęli prób reformowania kraju ani walki, być może taka Polska, „istniejąca tylko teoretycznie”, wciąż dość rozległa, miałaby szanse egzystencji.

Może właśnie wiedzą historyczną kierują się tzw. realiści, którzy przeważnie nieźle wychodzą na „zacieśnianiu współpracy międzynarodowej, budowaniu wzajemnego zaufania” itp., a brzydzą się „polską ksenofobią” tak dalece, że nie cofają się przed działaniami ocierającymi się o kolaborację. Bo czym innym było szkolenie Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie czy współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB?

Profesjonalni internacjonaliści proletariaccy – Szłapka, Szczerba, Szejna, Brejza i Myrta (kwiat poselstwa podległościowego) kolaborantami oczywiście nie są, lecz ich walka z polskim nacjonalizmem, zacofaniem, populizmem, klerykalizmem, rasizmem, homofobią, prześladowaniem wykluczonych, przemocą w tradycyjnych rodzinach, pedofilią w Kościele czy torturowaniem kobiet spotyka się z uznaniem w wielu stolicach.

Jednak największym żyjącym jeszcze internacjonalistą polskim, który wszystkie swoje zdolności i całą energię poświęcił świętej sprawie walki o podległość Polski, jest Donald Tusk.

Jego działania polegające na pilnowaniu, aby Polska znała swoje miejsce w szeregu i korzystała z okazji, by „siedzieć cicho” (według rad prezydenta Chiraca), zostały przyjęte z uznaniem w tych samych stolicach. Po dojściu do władzy w 2007 roku Tusk oznajmił: „nie mam ambicji, by mieć najgorsze stosunki z Rosją”, a Rosjanie nazwali go „naszym człowiekiem w Warszawie”. Wkrótce zaczęto intensywnie odbudowywać „zdewastowane przez Kaczyńskiego” stosunki polsko-rosyjskie, co bardzo przydało się przy „śledztwie” smoleńskim.

W marcu 2008 r. premier Donald Tusk w dobrym towarzystwie innych internacjonalistów – Radosława Sikorskiego i Sławomira Nowaka – spotkał się w Nowym Jorku z kolegami internacjonalistami z organizacji żydowskich. Poruszono zagadnienia interesujące internacjonalistów, a Tusk zapewnił, że Kaszubem będąc, wie z autopsji, jak to jest być prześladowaną mniejszością. Liderzy organizacji żydowskich wystawili polskiemu premierowi znakomite rekomendacje, mówiąc, iż „Donald Tusk reprezentuje zupełnie nową generację liderów Polski o nowych horyzontach”.

Jego działania jako internacjonalisty zostały docenione – to Malta wystawiła D. Tuska jako swego kandydata na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej, Niemcy natomiast wręczyli mu szereg prestiżowych nagród „za całokształt”, ze szczególnym uwzględnieniem jego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem przez „wygaszenie” energochłonnego polskiego przemysłu stoczniowego.

Po wyborze na „króla Europy” Donald Tusk zapowiedział, że teraz musi dbać o całą Unię i nie może się kierować interesem kraju. Słowa dotrzymał – nikt nie może mu zarzucić, że załatwił coś dla Polski.

Jedyna korzyść z faktu jego „kierowania” Europą to dobre samopoczucie ludzi dumnych, że Przewodniczący Rady Europejskiej posiadał polski dowód osobisty.

Obecnie obserwowany proces „wybijania się na niepodległość” w wykonaniu ekipy PiS przypomina taniec na linie. Jeden nieprzemyślany ryzykowny ruch może spowodować utratę z trudem uzyskanych pozycji. Pozostaje mozolne wyrywanie okruchów suwerenności – każdy odkupiony bank, pozyskany tytuł prasowy czy utworzona brygada Obrony Terytorialnej poszerza naszą wolność. Ta wolność daje się przeliczyć na pieniądze. Drobny przykład, o którym nikt nie pamięta – obniżka opłat za gaz w wyniku wygrania sporu z Gazpromem. Czy można sobie wyobrazić sytuację, że poprzednia ekipa skarży potężną rosyjską firmę przed arbitrażem międzynarodowym? Inwestycje takie, jak przekop Mierzei Wiślanej, tunel pod Świną czy CPK to już bardzo konkretne przedsięwzięcia na drodze do podmiotowości, jednocześnie niosące największe ryzyko. Czy będą jeszcze tolerować fuzję Orlenu z Lotosem, polonizację mediów, a może to już będzie „o jeden most za daleko”? Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby.

W dalszym ciągu są zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ludzie, dla których istnienie podmiotowej Polski jest wstrętne i nieakceptowalne. Jasno wyraził to geopolityk, doradca Putina, wykładowca na uczelniach wojskowych i wychowawca młodzieży – Aleksandr Dugin:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie”. W wywiadzie dla polskiego dziennikarza radził nam (po dobroci), by „przyłączyć się do narodów słowiańskich”.

Po przegranych dwóch wojnach ambicje niemieckie uległy pewnemu utemperowaniu – ale czy wystarczy im tylko ekonomiczne opanowanie Europy? Niemcy oczekują w Polsce rządu spolegliwego i kooperującego. Takim był rząd Tuska, który w ramach dostosowania siły roboczej do potrzeb rynku (niemieckiego) ograniczył nauczanie historii i polskiego, obniżył wiek rozpoczęcia nauki i opóźnił czas przejścia na emeryturę. Na wszelki wypadek nie prowadzono też żadnej polityki historycznej. Natomiast rząd PiS przez swoją politykę „doganiania Zachodu” w poziomie życia podnosi płace, a Niemcy potrzebują taniej siły roboczej i rynku zbytu, a nie konkurencji. Dlatego Niemcy nie akceptują naszej obecnej ekipy rządzącej i prowadzą regularny „Kulturkampf” przeciw Polsce. Kiedyś pretekstem do interwencji Prus i Rosji w wewnętrzne sprawy Polski była „dyskryminacja” protestantów i prawosławnych, dziś są to „prawa człowieka, prześladowanie osób LGBT i praworządność”.

Natomiast Rosja, zmuszona do wycofania się z niektórych terenów, pomimo zawirowań okresu „pierestrojki”, w dalszym ciągu prowadzi ekspansję globalną, a świadczą o tym interwencje w procesy wyborcze w licznych krajach świata i intensywne działania hybrydowe przeciw zachodnim demokracjom. Rosjanie angażują na ten cel ogromne środki i odnoszą znakomite sukcesy, co przekłada się na tryumfalny pochód lewicowości przez instytucje i popularność marksizmu kulturowego wśród społeczeństw Zachodu. W wojnie informacyjnej zaangażowane są dziesiątki tysięcy pracowników – influencerów i hakerów, lobbystów i programistów, propagandzistów i trolli internetowych. Zdaniem ekspertów ich głównym zadaniem (obok siania zamętu i tworzenia podziałów) jest podważanie zaufania do rządów i administracji państwowych. We wprowadzaniu w błąd społeczeństw (i przywódców!) Zachodu Rosjanie mają ogromne tradycje, bo w ZSRR istniało specjalne ministerstwo dezinformacji, któremu podlegali wszyscy dziennikarze.

W Polsce jesteśmy dosłownie zatopieni w lawinie dezinformacji szerzonych przez ok. 280 portali internetowych i kanałów filmowych wspomaganych rzeszą trolli w mediach społecznościowych. Ich największym osiągnięciem jest dewastujący podział środowiska niepodległościowego.

Dzięki synergii działań hybrydowych z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mniej lub bardziej polskie lub zgoła niepolskie), bijące po oczach osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej szczerych patriotów, przywiązanych do kultury i tradycji polskiej gorliwych katolików. Rzecz dziwna, nawet sprawa aborcji, która kosztowała PiS utratę 10% poparcia, nie spowodowała zmiany niechętnego stosunku tej grupy Polaków do rządzących. Wydaje się, że ta grupa jest szczególnie podatna na działania fachowców od sterowania nastrojami społecznymi.

W przeciwieństwie do naszych przodków, którzy często nie mieli wyboru, my wybór mamy. Możemy wybrać w miarę bezpieczny tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w wielu (tych samych) stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość, dziwaczne formy językowe i szalejącą tolerancję, a także możliwość ubogacenia przez mniej lub bardziej kolorowych współobywateli, z paleniem samochodów włącznie. Parytety wkroczyłyby do zawodów dotychczas niesłusznie zdominowanych przez mężczyzn, jak betoniarz-zbrojarz (betoniarka-zbrojarka) czy górnik przodowy (górniczka przodowniczka). Prawami reprodukcyjnymi objęto by również młodzież szkolną i przedszkolną, weganizm mógłby się stać się obowiązkowy, a spożycie mięsa zeszłoby do podziemia. Być może wynaleziono by też jakieś kolejne niekonwencjonalne zachowania płciowe, takie jak wspomniany przez Witkacego „gimetyzm – nowe zboczenie”.

Gdybyśmy wybrali jednak próbę poszerzenia suwerenności, mamy pewność dalszego upokarzania na arenie międzynarodowej, ataki z „wielowektorowych” kierunków, kłody pod nogi przy każdej decyzji i groźbę, że wymrzemy jak dinozaury.

Często mówi się, że obecnie istniejąca walka polityczna w naszym kraju wynika stąd, że zamieszkują go dwa zwaśnione plemiona. Można by je określić jako wschodniosłowiańskie i zachodniosłowiańskie (a może raczej jako bardziej i mniej słowiańskie). Wydaje się jednak, że podział jest znacznie starszy i sięga czasów rozbiorowych – to podział na „niepodległościowców” i „podległościowców”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” znajduje się na s. 1 i 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy jeszcze warto rozmawiać w TVP? A może wystarczy disco polo i propaganda?/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Apeluję do wszystkich autorów literatury fantastycznej w Polsce i na Świecie: Kochani, nie zapisujcie więcej swoich wizji! Zamordyści całego Świata tylko czekają na Wasze podpowiedzi!

Obejrzałem wreszcie program Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” z 12 kwietnia na vod.tvp.pl. I zadałem sobie dodatkowe pytanie: za jaką cenę? Za zachowanie wolności, wolności myślenia i wypowiedzi – chyba warto? Za cenę utraty dochodu i popularności – chyba warto? Jeszcze przecież nie musimy ryzykować życiem, żeby zachować poczucie przyzwoitości i szacunku do samego siebie i naszych towarzyszy niedoli w czasach wymyślonej zarazy.

Zdjęcie z anteny TVP programu „Warto rozmawiać” dokonało się po interwencji posłanki, nowej patriotki Joanny Lichockiej. Nowy Polski Ład będący elementem Nowego Światowego Ładu zatryumfował na naszych oczach. Premier Morawiecki nie musi już niczego ogłaszać. Wszystko stało się jasne. Już wiemy, na czym ten ład będzie polegał.

Będziemy musieli wierzyć we wszystkie podane nam do wierzenia przez oficjalną propagandę prawdy. Prawdami będą z definicji. Każda oficjalna wykładnia rzeczywistości będzie bezdyskusyjną prawdą. Od momentu ogłoszenia do momentu odwołania.

Nawet komunizm nie zniszczył Starego Ładu, który oznaczał szacunek dla logicznego myślenia, rzeczowej argumentacji i publicznego sporu jako ważnego elementu trwania naszej cywilizacji. Nie miał jeszcze do tego stosownych narzędzi. Dlatego, chociaż jego animatorzy marzyli o rzeczywistości z „Roku 1984” George’a Orwella, to nie byli w stanie technicznie jej zrealizować. Teraz już mogą, przynajmniej spróbować. I uda im się, jeżeli na to pozwolimy.

W tym miejscu (mojego felietonu) zaapeluję do wszystkich autorów literatury fantastycznej w Polsce i na Świecie: Kochani, nie zapisujcie więcej swoich wizji! Zamordyści całego Świata tylko czekają na Wasze podpowiedzi, jak zniewolić swoje narody. I drżącymi palcami kartkują wraz ze swoimi doradcami Wasze dzieła, żeby się dowiedzieć. Tak, to stąd wynika ta zgodność, rzekomo profetyczna, pomysłów twórców fantastyki z projektami totalistów 😀

Przypomniała mi się moja licealna młodość; chyba się starzeję. Z poglądami, tak niezgodnymi z oficjalną propagandą, chyba nie przeszedłbym teraz z klasy do klasy. A tymczasem w środku komuny, już w stanie wojennym zarządzonym przez generała Jaruzelskiego, mogłem wykazać sprzeczność w wierszu Władysława Broniewskiego „Pokłon Rewolucji Październikowej”. Bo przecież nie można się kłaniać do ziemi, mając sztywny kark. I od mojego nauczyciela-komuszka dostałem ocenę pozytywną. A jedyne, co mógł zrobić w ramach represji, to dostrzec w wypracowaniu rzekome błędy ortograficzne. Nie było ich, ale przez to mógł mi postawić trójkę, a nie piątkę. I tak nie chciał mnie zbytnio skrzywdzić, bo gdyby doszukał się trzeciego błędu, dostałbym ocenę niedostateczną.

A teraz? Nie można postawić alternatywnej tezy – niezgodnej z oficjalną rządową – i dokonać jej logicznej obrony.

Już samo postawienie tezy jest zbrodnią, myślozbrodnią z Orwella. I za tę myślozbrodnię program Jana Pospieszalskiego został zawieszony. Czy na potępieniu innego zdania, na dwóch minutach nienawiści zamiast argumentów, ma polegać Nowy Patriotyzm?

To Pana pytam, Panie Karnowski. A może przeczyta Pan wreszcie „Rok 1984″… ze zrozumieniem? Albo wsłucha się w słowa naszego Pana: „jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego”…

W programie „Warto rozmawiać” z 12 kwietnia przedstawiono dowody na słuszność tez, które formułuję od marca ubiegłego roku. Od początku rzekomej pandemii. Te tezy mogłem sformułować tylko dlatego, że nauczono mnie jeszcze w starej szkole logicznego myślenia. Stawiania tezy i obrony jej. Zamiast krzyków, wyzwisk, obrażania i pogróżek, jakie zaczęły dominować obecnie, wróżąc nadchodzący Nowy Wspaniały Świat (Ład).

Przekaz oficjalny, przekaz Nowej Normalności, jest nielogiczny, oderwany od rzeczywistości i dowodów w postaci badań naukowych i danych statystycznych. On po prostu nie trzyma się kupy. Właśnie tego dotyczył program „Warto rozmawiać” z 12 kwietnia (obejrzyjcie koniecznie!).

Hunwejbini Nowej (Nie)Normalności nie chcą się uczyć na doświadczeniu i błędach. Nie chodzi im o prawdę w klasycznym rozumieniu tego słowa, w rozumieniu Starego Świata. Oni nie chcą dyskutować i czegokolwiek dowodzić. Chodzi im jedynie o narzucenie swojego niepodważalnego zdania – oficjalnej prawdy dnia. O wyzucie nas z danej nam przez Pana Boga wolności myślenia, mówienia i działania. Mamy się tylko i wyłącznie podporządkować. Ale komu i w imię czego?

Jan Azja Kowalski

Japonia: Zakaz politycznych manifestacji na czas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Sprzeciw USA

Na czas zbliżających się letnich igrzysk, japoński rząd zakazuje pod groźbą kary wszelkich przejawów politycznych manifestacji. Zakaz obejmie takie gesty jak klękanie czy unoszenie w górę pięści.

Jak donoszą media podczas letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio zakazane pod groźbą kary mają być jakiekolwiek przejawy politycznych manifestacji. Zakaz ten dotyczyć będzie również symbolicznych gestów, takich jak np. klękanie czy unoszenie w górę pięści.

Źródłem takiej decyzji jest badanie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOI) przeprowadzone w ubiegłym roku na grupie 3,5 tys. sportowców. Jak wynika z ankiety – dwóch na trzech sportowców stwierdziło, że demonstrowanie swoich poglądów pozostaje zachowaniem niepożądanym i niepotrzebnym. Chodzi m.in. o gesty okazywane podczas ceremonii wręczania medali na podium.

Co więcej, poza zakazem politycznych manifestacji MKOI zakazuje także noszenia odzieży z politycznymi i społecznymi hasłami np. „Black Lives Matter”. Jak podaje komitet olimpijski – jedyne słowa, mogące pojawić się na tematycznych koszulkach oficjalnie zatwierdzone hasło: „pokój, szacunek, solidarność, integracja i równość”.

W ramach uzasadnienia decyzji MKOI powołuje się także na 50. punkt Karty Olimpijskiej. Zgodnie z treścią paragrafu w czasie igrzysk nie dozwolone są wszelkie przejawy demonstracji lub propagandy politycznej, religijnej lub rasowej.

W nowej decyzji komitetu jest również mowa o karze, przewidzianej za złamanie tej zasady. Jednakże, póki co MKOI nie sprecyzował jak dokładnie miałaby ona wyglądać. Na chwilę obecną wiadomo jedynie, że sankcja miałaby być adekwatna do wysokości wykroczenia.

Jak na razie decyzji Tokio sprzeciwiły się jedynie Stany Zjednoczone. Amerykańska federacja poinformowała, że nie planuje sankcjonować sportowców solidaryzujących się z ruchem „Black Lives Matter”, którzy będą klękać przed startami czy na podium.

N.N.

Źródło: Onet.pl