Kim był Karol Białkowski? Wspólnie przemierzmy Ulice historii!

Na obrzeżach Białegostoku, w dzielnicy Bagnówka, pomiędzy domami z czerwoną dachówką jest niespełna dwustumetrowa uliczka. Jej patron, Karol Białkowski urodził się w Berdyczowie 28 stycznia 1902 r.

Kiedyś zimy wyglądały inaczej niż dzisiaj, więc zapewne świat nie przyjął go zbyt ciepło. Już w wieku 15 lat stracił ojca, co zmusiło go do przerwania nauki i rozpoczęcia pracy. Mimo wszystko mając 21 lat ukończył szkołę średnią w Warszawie, a swoje kroki skierował na Politechnikę Warszawską.

Z tytułem inżyniera elektryka pracował w Elektrowni Miejskiej w Wilnie. 1937 rok przyniósł mu stanowisko kierownika elektrowni w Zamościu. W 1940 roku został aresztowany przez gestapo i uwięziony w Zamku w Lublinie. Jednak dzięki wręczeniu łapówki spędził w nim dziesięć dni. Wykorzystując stanowisko pomógł w wywiezieniu z miasta Hołdu Pruskiego autorstwa Jana Matejki. W listopadzie 1944 został dyrektorem Elektrowni Białystok.

Dzięki jego staraniom w tym mieście powstało Liceum Elektryczne, a rok później, w 1949 roku zainicjował powstanie Wyższej Szkoły Inżynierskiej dla pracujących – dzisiejszej Politechniki Białostockiej. Była to pierwsza wyżasza uczelnia w Białymstoku, a on został jej pierwszym rektorem. Wykładowcą pozostał, aż do czasu przejścia na emeryturę w 1972 roku. Zmarł 1 listopada 1975 roku.

 

Podczas Wielkiej Wyprawy będziemy Państwu opowiadać o osobach, które dokonały dość dużo, aby zostać patronem ulic. Jednak często są znani regionalnie, a niekiedy wręcz wąskiemu gronu osób. Pierwsza audycja z cyklu Ulicami historii odbędzie się w poniedziałek o 10:30. Będziemy na ul. ks. Adama Abramowicza.

 

Spotkajmy się! Redakcja WNET wyruszyła w trasę! Pierwszym przystankiem Białystok

5 września redakcja Radia WNET rozpoczęła niepowtarzalną podróż, czyli Wielką Wyprawę Radia WNET. Przez dwa i pół tygodnia wraz z mobilnymi studiami będziemy wędrować po Polsce.

Odwiedzimy wszystkie siedem miast, w których nadaje Radio WNET, ale wnikniemy także w przestrzeń lokalną, z dala od wielkich aglomeracji. Przybliżymy słuchaczom różne odcienie polskiej kultury, sylwetki wyjątkowych osób ze świata polityki, nauki, przedsiębiorczości, religii i sztuki, a także historię odwiedzanych miejscowości i regionów.

Celem naszej wyprawy jest poznanie. Będziemy badać i prezentować na antenie zwyczaje mieszkańców poszczególnych miast, czyli naszych słuchaczy. Chcemy jednocześnie, aby nasi odbiorcy poznali się nawzajem.

W każdym z odwiedzonych przez nas miast nadamy całodzienną audycję zakończoną “Dobrym Wieczorem”, czyli koncertem radiowym połączonym ze spotkaniem z naszymi przyjaciółmi i słuchaczami. 22 września, w pierwszy dzień jesieni, wyprawa zakończy swój bieg docierając do Warszawy, gdzie o godz. 19 w Teatrze Palladium odbędzie się finałowy koncert podsumowujący osiemnaście dni naszej podróży.

Wezmą udział nasi słuchacze oraz zaproszeni goście. Koncert poprowadzą Milo Kurtis oraz Marcin i Lidia Pospieszalscy, wystąpią na nim również  goście specjalni. Wydarzenie będzie transmitowane w telewizji oraz na kanałach społecznościowych WNET.

Terminarz Wielkiej Wyprawy Radia WNET:

Białystok (5-7 IX)
Lublin (7-9 IX)
Kraków (9-11 IX)
Wrocław (12-14 IX)
Szczecin (14-16IX)
Bydgoszcz (16-18 IX)
Łódź (120-21 IX)

Koncert finałowy Warszawa: 22 IX, [Teatr Palladium]

Już teraz zapraszamy Państwa do towarzyszenia nam w naszej drodze. Spotkajmy i poznajmy się.

N.N.

Zuzanna Jurczak obchodzi dzisiaj swoje urodziny!

Popularna Sanah kończy dzisiaj 24 lata. W tym wpisie przypominamy osiągnięcia oraz momenty utalentowanej wokalistki na antenie Radia WNET.

Pomimo tak młodego wieku piosenki artystki, regularnie goszczą na listach największych przebojów. W 2020 roku, na 57. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu była nominowana do 5 różnych nagród, z których aż 4 wygrała.

Na antenie Radia WNET odbyła się premiera piosenki, który zapewnił Sanah ogromny sukces, chodzi o utwór „No sory”. Singiel nawiązuje do płyty, która ukazała się w maju 2020 roku.

[related id= 111597 side=right]Na temat samego albumu „Królowa dram” piosenkarka również wypowiadała się w naszej audycji. Najważniejszym wątkiem tej rozmowy jest fakt, że krążek traktuje głównie o nieszczęśliwej miłości. Można by było kolokwialnie powiedzieć, że jest to temat „oklepany”. Natomiast w tym przypadku tak nie jest.
Całościowe brzmienie albumu jest pełne oryginalność, najwspanialsza w tym wszystko jest unikatowa barwa artystki, która dotąd nie była tak bardzo spotykana na polskiej scenie muzycznej.

Sanah ma swój styl i konsekwentnie go pielęgnuje, wznosząc się na kolejne wyżyny – jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie ona w stanie zdobywać najwyższe szczyty.

Na koniec warto przypomnieć słowa Tomasza Wybranowskiego, który wziął Zuzannę w obronę, kiedy po 57. Festiwalu w Opolu, coraz częściej zaczęły pojawiać się zarzuty pod jej adresem m.in. za nieśmiałość

Taki jest jej sposób ekspresji. Ale jej piosenki są o czymś, różnią się od tego, co jest serwowane od rana do wieczora w większości stacji.

[related id=124177 side=right]
Jeszcze raz chcielibyśmy życzyć naszej utalentowanej Sanah sukcesów zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.

K.J.

Muzyczny Wtorek i urodzinowa „30”(„50”) Katarzyny Nosowskiej. Zaprasza Tomasz Wybranowski

Katarzyna Nosowska to najważniejsza polska wokalistka rockowa, która podbiła i moje, i serca słuchaczy niezwykłą barwą głosu oraz poruszającymi tekstami. W oktawie Jej urodzin, które przypadły wczoraj

(30 sierpnia) na antenie Radia WNET specjalne programy okolicznościowe.

Katarzyna Nosowska to gwiazda pierwszego formatu i artystka kompletna. Ale przede wszystkim to twórca i człowiek nadświetlny, jak mawiam poetycko. Nie ma Ona w sobie nic z udawanej pozy, prze(i po)czucia wyższości czy gwiazdorzenia.

W jednym z wywiadów powiedziała:

Czuję się zwykłą Kaśką Nosowską. Staram się notorycznie przemycać tą mnie prawdziwą do życia publicznego, ale mam wrażenie, że to nie do końca jest czytelne, ponieważ, gdyby ktoś zdał sobie sprawę z tego kim jestem i jaka jestem, słowo ‘ikona’ nigdy by się w moim kontekście nie pojawiło. – Katarzyna Nosowska.

Tutaj do wysłuchania jedna z rozmów z Katarzyną Nosowską:

Katarzyna Nosowska urodziła się 30 sierpnia 1971 roku, pod niebem Szczecina. Jako wokalistka debiutowała w formacji Szklane Pomarańcze. Pierwszy publiczny występ miał miejsce w legendarnym szczecińskim klubie “Pinokio” w 1989 roku. Kaia Nosowska pojawiła się z zespołem Włochaty.

A potem Jej głos można było usłyszeć w grupach Kafel, Dum-Dum, No Way Out i Vivid. I przyszedł rok 1992. Katarzyna Nosowska zostaje wokalistką zespołu Hey. Zaproponował Jej to Piotr Banach, lider zespołu, który Kasię znał z wcześniejszych projektów.

Jej wielka przygoda z „Hey” rozpoczęła się podczas festiwalu w Jarocinie. Kasia jadąc na festiwal wiedziała, że traci pracę na poczcie. Tymczasem była to znakomita decyzja i krok życia ku spełnieniu. Grupa zdobyła wówczas nagrodę dziennikarzy i dostałą propozycję nagrania debiutanckiego albumu.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Katarzyną Nosowską o Jej solowych albumach:

Koncerty grupy Hey przyciągały tysiące fanów, zaś ich pierwszy album o tytule „Fire” (premiera 8 lutego 1993) sprzedała się w nie do uwierzenia dzisiaj ilości egzemplarzy – 400 tys. egzemplarzy!

Katarzyna Nosowska podczas koncertu grupy, w dublińskim klubie The Village, 28 listopada 2009. Fot. Tomasz Szustek.

Katarzyna Nosowska wydała z Hey łącznie 11 płyt studyjnych. W październiku 2017 roku ogłosiła zawieszenie działalności zespołu. Do roku 2017, kiedy zespół Hey zawiesił działalność, grupa nagrała 11 albumów studyjnych.

Trzy ostatnie z nich to: „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” (2009), „Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan” (2012) i „Błysk” (2016).

Katarzyna Nosowska. Fot. Monika S. Jakubowska.

Solo i nie tylko muzycznie

Katarzyna Nosowska to nie tylko Hey i inne muzyczne konstelacje (m.in. z Dezerterem, Świetlikami, Pidżamie Porno, na albumie „Janerka na głosy i basy” czy w „Męskim Graniu”).

Od roku 1996 Katarzyna Nosowska, bohaterka dzisiejszego „Muzycznego Wtorku” (31 sierpnia 2021) wydała siedem solowych krążków studyjnych (od „puk puk” po „Bastę” z 2018 roku).

Największą popularnością spośród Jej wydawnictw solowych, cieszyła się wydana w listopadzie 2008 roku płyta pt. „Osiecka”, na której artystka zawarła piosenki z tekstami Agnieszki Osieckiej.

Album sprzedał się w ilości ponad 60 tys. egzemplarzy i pokrył się podwójną platynową płytą.

Katarzyna Nosowska tylko za swoją działalność muzyczną została uhonorowana rekordową ilością 16. statuetek Fryderyków.

Nowe oblicze artystki zobaczyliśmy w 2017 roku. Wówczas Kasia Nosowska objawiła swój talent satyryka i komentatora. Na Instagramie zaczęła publikować zabawne filmiki, pokazując wielki dystans do siebie.

W 2018 roku ukazała się debiutancka powieść Katarzyny Nosowskiej „A ja żem jej powiedziała…”. Książka ta zawierająca krótkie felietony i przemyślenia autorki na wiele życiowych tematów, została doceniona tytułem Bestsellera Empiku 2018 w kategorii „literatura polska”.

We wrześniu 2020 roku premierę miała jej druga książka o tytule „Powrót z Bambuko”.

Wspomnienia …

Każdy wywiad z Katarzyną Nosowską jest dla mnie niezwykły, urzekający, zawieszony pomiędzy poetyckimi wersami, ale i serdeczny, ciepły (bo nie letni).

Każdy mój wywiad z Kasią Nosowską to trema i dziennikarska „spina”. Madame Nosowska jest dla mnie pierwszym rockowym głosem i Pierwszą Rockową Poetką Polski… – powiada Tomasz Wybranowski

Polemizowanie z rewolucją obyczajową to pułapka, ale milczeć też nie można/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 86/2021

Narodami, cywilizacjami czy ogólnie całą ludzkością powodują dwie przeciwstawne siły: postępu i rozkładu. Rewolucja obyczajowa nie jest postępowa, bowiem prowadzi wprost do rozkładu życia społecznego.

Piotr Sutowicz

Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia

Zagadnienia związane z rewolucją obyczajową zajmują bardzo dużo miejsca w naszych mediach, polityce, a nawet życiu prywatnym, rodzinie, środowisku lokalnym itd.

Zdaje się, że ludzie, którzy ten temat podnieśli i wprowadzili w obieg, chcieli, by ci, którzy nie zgadzają się na różne dziwne rzeczy i propozycje mające zmienić mentalność społeczną, zareagowali ostro i tym samym wpadli w pułapkę dyskusji wokół spraw początkowo wyglądających na absurdalne i pozostające bez wpływu na życie społeczne.

Ale co było robić? Milczeć też nie wypada w okolicznościach, w których postulaty ruchów lewackich, LGBT+, feministek, zwolenników zrewolucjonizowania płci, języka i kultury wypływają z taką mocą, pukając np. do szkół, a nawet kościołów.

Nowa kultura

W rewolucji zawsze chodziło o tworzenie nowego człowieka, który żyje w nowej kulturze. Tę ostatnią trzeba więc po pierwsze tworzyć. Robić to należy na każdym poziomie: zarówno na katedrach uniwersyteckich, jak i w mediach; nie można pominąć szkół, teatrów kin, kawiarni i ulicy. Rewolucja obyczajowa, która ma napędzać zmiany, musi kroczyć ciągle do przodu. Generuje się więc coraz to nowe dyskusje wokół tego, jak mają być określane kobiety realizujące się w pewnych zawodach – tu rewolucjoniści zdecydowali, że pani minister musi zostać ministerką albo ministrą, a pani marszałek – marszałką. Lista zmian jest długa.

Nie są to rzeczy całkowicie na nowo wymyślone, w czasach bardzo głębokiego komunizmu też na siłę tworzono żeńskie nazwy dla różnych, niekiedy męskich zawodów, do których zaganiano kobiety, wmawiając im, że w ten sposób dostąpią awansu społecznego. W latach pięćdziesiątych w sferze publicznej pojawiły się traktorzystki, murarki, brygadzistki czy kolejarki. Większość z tych wyrazów na trwałe nie przyjęła się w powszechnym użyciu: traktorzystki i murarki raczej zniknęły, kobieta pracująca na kolei została zaś kolejarzem lub pracownikiem kolei. W niczym jej to nie uwłaczało, a nawet odwrotnie – podkreślało fakt bycia w pierwszym rzędzie człowiekiem, w odniesieniu do którego używamy raczej form męskoosobowych, choć trzeba podkreślić, że tu chyba rozegra się następny etap walki o język.

Na razie „wymyśliciele” przyszłych światów tworzą coraz to nowe kategorie płci i dostosowują do nich formy językowe. W tym względzie mamy do czynienia z jeszcze bardziej absurdalną gonitwą, skoro bowiem płci jest więcej niż dwie, to i rodzajów też musi być tyle, i nie chodzi tu chyba tylko o gramatyczny rodzaj nijaki, w odniesieniu do ludzi tradycyjnie stosowany np. do dzieci.

Nie będę się zresztą w tej kwestii rozpisywał, nie będąc polonistą i bojąc się wpaść w kolejną pułapkę. Wiadomo tylko, że w dalszej perspektywie ma się w dziedzinie języka zmienić bardzo wiele. Na razie trzeba nas z tym wszystkim jakoś oswoić. A więc, po pierwsze – musi się o tym mówić, po drugie – trzeba napiętnować tych, którzy uparcie trwają przy swoich przyzwyczajeniach i konserwatywnych normach językowych. Tym należy zarzucać mowę nienawiści, brak wrażliwości na drugiego człowieka i naruszanie jego godności. Taki bowiem zestaw słów rewolucjonisty, wsparty przez usłużny system medialno-polityczny, może zdziałać wiele. Jeżeli do tego zacznie się walkę o nowy język promować w szkole, to konflikt mamy gotowy.

Milczeć w tej sytuacji się po prostu nie da, bo kwestia ta i tak nas dosięgnie, a więc wszyscy „karmimy trolli”, nie mając na to najmniejszej ochoty.

Możemy udawać, że nie obchodzi nas to, że w oficjalnych przemówieniach i powitaniach zniknie formuła „Panie i Panowie”, zastąpiona przez coś zupełnie innego – nie wiem, przez co, ale wiadomo, że przy kilkudziesięciu istniejących w nowej kulturze płciach trzeba coś wymyślić i rzecz się stanie. Za językiem pójdą fakty pozostałe.

Nie jestem żadnym fachowcem od płci i zjawisk seksualnych w obrębie ruchu LGBT, ale widzę, że mam do czynienia z próbą ich afirmacji i odrzuceniem mojego punktu widzenia. Może wchodzimy w etap, w którym tacy jak ja, przekonani co do tego, że płcie są generalnie dwie (pomijając jakieś sytuacje jednostkowe), znajdują się poza obszarem dyskusji, a może i poza możliwością uczestniczenia w kulturze ze względu na wyznawanie opresyjnego światopoglądu. Tym samym wolność zostanie ograniczona do zwolenników rewolucji, którzy prędzej czy później pokłócą się między sobą, ale tej wojny ja mogę nie doczekać albo będzie ona przypominała rozgrywkę między stalinizmem a trockizmem w Związku Radzieckim, czego efekt dla zwolenników starego porządku był w zasadzie bez znaczenia.

Godność

Nie można milczeć wobec przemocy językowej, ale to jest dopiero początek tego, co dzieje się w naszej rzeczywistości.

Jeden z doradców ministra edukacji użył jakiś czas temu zwrotu „cnoty niewieście”. Termin może nieco archaiczny, ale ja zrozumiałem, o co chodzi – przecież kobiety od mężczyzn się różnią. Mimo że obie płcie są jednakowo ludźmi, to jednak ich proces wychowawczy przebiega inaczej.

Moja nieumiejętność porządkowania przestrzeni wokół mnie i cecha odwrotna u żony przekonuje mnie o tym niezbicie. Nie chcę tego banalizować, rzecz jest poważna, a i wystąpienia środowisk lewicowych były poważne. Zamierzano wzniecić kolejny tumult, poparty głosem mediów i środowisk opiniotwórczych. W pistolecie okazał się jednak tkwić kapiszon; tym razem rewolucja nie wypaliła. Może dlatego, że są wakacje, a może ci, którzy mają realny wpływ na masy, chcą go użyć w bardziej kluczowym momencie niż chwila obecna. Wydarzenia z zeszłej jesieni, o których zresztą pisałem w „Kurierze WNET”, przekonują mnie, że jest to możliwe.

Rzecz jest ciekawa o tyle, że ci sami, którzy podkreślają konieczność wypracowania nowego języka, uwzględniającego godność kobiety realizującej się w różnych zawodach, protestują przeciw wyodrębnianiu cech kobiecych i pielęgnowaniu ich w procesie wychowania. Przeczą istnieniu takich cech, a tym samym sensowności zajmowania się nimi. Dzieje się tak oczywiście dlatego, że mamy do czynienia z różnicą światopoglądów pomiędzy panem ministrem Czarnkiem i jego otoczeniem a zapleczem intelektualnym rewolucji. Jeżeli bowiem te dwa ośrodki używają nawet tych samych słów, to i tak pozostaną w niezgodzie.

Dla zwolenników przewrotu walka o godność oznacza np. demonstrację, w której idzie osobnik przebrany za psa, prowadzony na smyczy przez drugiego, za nic nie przebranego, a wręcz nieubranego. Dla mnie zaś jest to zjawisko pozostające na antypodach terminu ‘godność’.

Godność posiadamy z tytułu bycia człowiekiem. Polega ona między innymi na szacunku do siebie samego, do innych ludzi i oczekiwaniu odwzajemnienia. Oczywiście zagadnienie jest szerokie i nie będę się tu w nie wgryzał. Przyjmuję natomiast możliwość, że komuś brakuje szacunku do samego siebie. Jeżeli chce on być traktowany jak pies i prowadzany na smyczy, to dyskusja między nim a mną jest niesłychanie trudna. Według tej rewolucyjnej ideologii najlepiej, byśmy stali się psami, a bycie prowadzonym na smyczy jest symbolem uwolnienia. Nie da się o tym nie mówić w sytuacji, gdy wszyscy dookoła krzyczą, by takie oto postawy, identyfikowane jako LGBT, darzyć szacunkiem, a najlepiej afirmować. A kiedy media i politycy będą twierdzić, że w spotkaniu tych dwóch podejść do rzeczywistości to nie ja mam rację – jesteśmy u kresu podróży człowieka ku postępowi.

Paradoks

Rewolucja, którą opisuję, ma się dokonać w imię postępu. Jej przeciwnicy są zasadniczo konserwatywni, bo nie chcą radykalnych zmian. Tymczasem, jeśli spojrzeć na rzecz bez ideologicznych okularów, sprawa rewolucji obyczajowej kreowanej w świecie Zachodu przedstawia się zgoła odmiennie. Otóż narodami, cywilizacjami czy ogólnie całą ludzkością powodują dwie przeciwstawne siły: postępu i rozkładu. Rewolucja obyczajowa nie jest postępowa, bowiem prowadzi wprost do rozkładu życia społecznego.

Jeżeli permisywizm i nihilizm staną się normą społeczną, to w żaden sposób nie wyłoni się z nich pozytywna wizja współżycia między ludźmi, spójna nie tylko dla większej formy układu zbiorowego, ale nawet dla wspólnoty sąsiedzkiej.

Rzecz w tym, że wypracowane przez rewolucje definicje, pozostające w niezgodzie z rzeczywistością, będą czynnikiem niszczącym człowieczeństwo wszędzie, gdzie zapanują.

Co należy identyfikować z siłami postępu? Wydaje się, że tu mamy problem. Mianowicie wszyscy, którzy bronią wartości dorobku kultury ludzkiej, pozostają w odwrocie. Skoro skutecznie odsuwa się ich od wpływu na kulturę i możliwości uczestniczenia w jej tworzeniu, to stają się jedynie biernymi obserwatorami zmian. Niestety nie są nam pomocne ośrodki naukowe, które stają w pierwszym rzędzie transformacji; konstatacja tego faktu nastąpiła za późno.

Większość środków masowego przekazu też jest poza zasięgiem sił postępowych, służąc rozkładowi. Może nadzieja tkwi w tym, że jego heroldowie, pogrążeni w absurdalnych sporach i dążeniach, sami gdzieś się wyłożą, a wtedy nastąpi odpowiedź w postaci właściwego przewrotu.

Trzeba się do niego przygotować na wszystkich polach, o których mowa wyżej. Na razie zaś brońmy wartości, gdzie się da i zdobywajmy wiedzę o siłach rozkładu. Wdając się w polemiki z rewolucją obyczajową, pozwalamy się wciągać w pułapkę, ale milczeć też nie można.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia” znajduje się na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia” na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cel dyfamacji jest zawsze taki sam: obwinić niewinnego w oczach świata / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 86/2021

Polacy ratowali Żydów nawet za cenę własnego życia. Teraz okazuje się, że to za tanio. Nie zyskaliśmy wdzięczności. Goście, których tak hojnie podejmowaliśmy, kolejny raz okazali się niewdzięcznikami.

Andrzej Jarczewski

Przez dyfamację do kasy

Polska – w przeciwieństwie do Szwajcarii – nigdy nie była rajem bankowym, gdzie by przywożono pieniądze, ukrywane przed organami podatkowymi innych krajów. W II Rzeczypospolitej nie było też znaczących inwestycji zagranicznych. Cały polski majątek – i ten zniszczony, i ten ukradziony przez Niemców czy Rosjan, i ten, który pozostał po wojnie – cały majątek wypracowali obywatele polscy wielu wyznań i narodowości zgodnie z polskim prawem.

Szwajcaria – jak wiemy – wypłaciła na odczepnego pewną kwotę żydowskim syndykatom roszczeniowym. Podobnie postąpiły niektóre korporacje, np. współpracujący z Hitlerem IBM. Ale to nie jest precedens, który mógłby być skutecznie wykorzystany przeciwko Polsce. Inny bowiem jest status genetyczny i ontologiczny depozytów na szwajcarskich kontach, a inny dobytku polskiego.

Różnica polega na tym, że do Szwajcarii przez pokolenia napływały pieniądze z zewnątrz, a w Polsce obcych pieniędzy nigdy nie było. W Szwajcarii pozostały cudze walory, a w Polsce własne… ruiny i groby. Szwajcarzy cudzymi pieniędzmi obracali, pomnażając je wielokrotnie. Polacy nie mieli ani cudzych pieniędzy, ani nawet swoich. Wszystko w wielkim trudzie musieliśmy sami niemal od zera wypracować i z gruzów odbudować. A teraz ktoś po to wyciąga rękę, dyktuje nam ustawy i oczernia Polskę przy każdej okazji.

Polskie prawo wielokrotnie musiało przyjąć do wiadomości skutki bezprawia, panującego pod władzą obcych nauczycieli praworządności i ich zbrodniczych ideologii. Pod względem prawnym sytuacja jest jasna. Wysuwane są jednak roszczenia o charakterze paramoralnym: zbrodniarz nie powinien korzystać ze skutków zbrodni. By więc Polsce coś jeszcze zabrać, trzeba z Polaków zrobić zbrodniarzy. I to się od lat robi różnymi antypolskimi działaniami dyfamacyjnymi, wspieranymi, wręcz indukowanymi przez naszą własną Targowicę.

Autor tego artykułu w roku 2003 tworzył muzeum w Radiostacji Gliwice, tej właśnie, która przeszła do historii 31 sierpnia 1939. Wtedy to – by Polaków obciążyć winą, by zrobić z nas zbrodniarzy – wykonano dziwną operację dyfamacyjną, zwaną ‘prowokacją gliwicką’. Opowiem o tym, by pokazać, jak wzorzec antypolskiej, dyfamacyjnej działalności Hitlera jest kopiowany po wielu latach.

Banki kradną milcząc

Co ma począć szwajcarski bankier, jeżeli właściciel depozytu nie żyje i nie ma spadkobierców? Prawo bankowe oczywiście wie, co począć, ale jak to jest z moralnego punktu widzenia? Otóż należy najpierw ustalić, skąd pochodzi kapitał. Jeżeli wpłacił obywatel szwajcarski – sprawa prosta. Majątek przejmuje państwo, gmina lub kanton, w zależności od rodzaju walorów i przyjętych w danym miejscu zasad. Jeżeli jednak pieniądze przyszły z zagranicy – należy oddać je zagranicy. Ale „zagranica” to duży kraj. Sprawa nieprosta.

Ulubione przez bankierów rozwiązanie polega na cichym zawłaszczeniu cudzego majątku, o którym wiadomo, że nikt się o niego nie upomni. Zgłosiły się jednak organizacje żydowskie, pojawiły się jakieś dokumenty i problem załatwiono ku zadowoleniu stron. A co z zapomnianymi pieniędzmi, wpłacanymi przez sto lat przez klientów innej narodowości, innego wyznania, innej rasy czy klasy?

Kto pierwszy do kasy? Kto ma pierwszeństwo w dostępie do Sezamu własności niczyjej?

Kryteria mogą być różne: nacjonalistyczne (naród przez kogoś do czegoś wybrany), rodowe (wspólnota krwi), klanowe, religijne, rasowe, klasowe, hałasowe (kto głośniej krzyknie, ten bierze) itd. Nie rozwiązuję tu problemów szwajcarskich bankierów.

Dla nas ważne jest to, że w Polsce nie ma żadnych pieniędzy, które by przed wojną przypłynęły z zewnątrz i były niegodnie wykorzystywane przez państwo polskie.

Mówię o większych kwotach, bo różne drobne nieprawidłowości spotykamy na każdym kroku zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, i wszędzie.

Pieniądze zanosimy do banku w jednym celu: na tymczasowe przechowanie. Ale ostateczne podarowanie pieniędzy bankowi nigdy nie jest celem klienta banku! Bywa tylko skutkiem różnych przyczyn i przyczyną bogactwa bankierskich klanów.

Wzorzec dyfamacji

Mamy sierpień 2021.

Przypomnijmy więc sobie sierpień 1939. Wtedy to Hitler kazał przeprowadzić całą serię napaści na obiekty należące do mniejszości niemieckiej na terenie Polski. Edmund Osmańczyk dotarł do materiałów dokumentujących przygotowania do zniszczenia 223 obiektów (po obydwu stronach granicy).

Były tam zdjęcia celów, tzn. domów czy pomników, mapki i instrukcje. Po wojnie potwierdzono, że kilkadziesiąt takich samonapadów rzeczywiście Niemcy przeprowadzili. Wcześniej nie wiedzieliśmy, że była to wielka, centralnie zaplanowana operacja, bo pod koniec sierpnia 1939 r. nikt nie miał głowy do tego, by wiązać ze sobą incydenty rozgrywające się od Cieszyna do Gdańska i Prus Wschodnich. Prześledźmy jedną taką akcję, by zastanowić się nad celem działań Hitlera.

Niemiecki napad na niemiecką radiostację Gleiwitz z 31 sierpnia 1939 r. przeszedł do historii jako ‘prowokacja gliwicka’. Wyniki badań nad tym wydarzeniem (i jego błędną nazwą) były przedmiotem wielu moich publikacji po roku 2002, kiedy to miasto Gliwice odkupiło niedostępny wcześniej obiekt, pełniący w latach pięćdziesiątych zaszczytną funkcję zagłuszarki Wolnej Europy, Radia Watykan i innych wrażych rozgłośni. Ale dziś już nie wystarczy sam opis. Pora odpowiedzieć na pytanie o sens tej operacji. A to może wymagać nowej perspektywy badawczej.

Dotarłem do wielu źródeł, przeprowadziłem – jako pierwszy badacz – szczegółowe śledztwo w Radiostacji, zrekonstruowałem napad sekunda po sekundzie, przeszedłem centymetr po centymetrze. Codziennie konfrontowałem swoje odkrycia z przybyszami z całego świata. Po kilkunastu latach zajmowania się tym punktem historii i geografii Europy mogę sformułować wniosek następujący: awantura gliwicka z 31 sierpnia była potrzebna Hitlerowi jako argument do przemówienia z 1 września 1939 r.! Ta mowa miała jednak cel dalszy, dyfamacyjny. Z kolei celem dyfamacji…

Cel dyfamacji jest zawsze taki sam: obwinić niewinnego w oczach świata. Bo – w razie takiej czy innej napaści – nikt nie będzie bronił „winowajcy”!

Perspektywa eventowa

Nad (lub pod) wielkimi celami politycznymi mogło być coś jeszcze.

Ze wspomnianego przemówienia Hitlera cytuje się zwykle dwa zdania, ale czytelnicy „Kuriera WNET” znają cały tekst (polskie tłumaczenie dał nam Jan Bogatko w numerze 63/2019). To jest ważne źródło wiedzy, bo dopiero znając wszystkie wykrzyczane wtedy słowa, można zrozumieć prowadzące do tych słów czyny. Ot, choćby… dlaczego Niemcy nie wypowiedziały Polsce wojny.

Czyżby to wynikało z lekceważenia III konwencji haskiej z roku 1907? Otóż nie. W przemówieniu, wygłoszonym nie w budynku Reichstagu, ale w pobliskiej operze Krolla, nie można było „akcji porządkowej” w Polsce nazwać… ‘wojną’!

Wiemy, że Hitler był miłośnikiem oper Wagnera. Gardził operetką, stąd też miewał ambiwalentny stosunek do Mussoliniego z jego operetkowym faszyzmem. Nazizm to już teatr wielki, opera. I typowy motyw sztuki: zdrada, dyfamacja, kłamstwo, morderstwo. Hitler chciał występować na scenie teatralnej, więc nie pozwalał odbudowywać spalonego Reichstagu. Pragnął odgrywać role sławnych wodzów, umiał przemawiać, a sala operowa zachęcała go do popisu. Orkiestrację zapewniały media, zwłaszcza kino i radio, które dopowiadało to, czego nie mógł głosić przywódca państwa.

Hitler nie czytał. Improwizował, ale improwizacja wtedy jest udana, gdy się ją dobrze przygotuje. Badanie tej mowy pozwala stwierdzić, że jest to tekst – w swej wiecowej konwencji i ze względu na cel, jakiemu miał służyć – znakomity. Powiedziano to, co trzeba, tak, jak trzeba. Ten tekst powstawał w głowie Hitlera zapewne od początku sierpnia 1939. Wtedy autor zauważył pewne braki w argumentacji i kazał przygotować materiał do wypełnienia ważniejszych luk. Konkretnie: 8 sierpnia Reinhard Heydrich otrzymał kierunkowe wytyczne i zaczął realizować plan wykonawczy: zrobić coś tak, żeby Polacy byli „winni”.

Potęga propagandy

By rzucić boczne światło na tezę o wielopiętrowym celu napadu gliwickiego, zadam pytanie pomocnicze: czym w roku 1934 był zjazd partii nazistowskiej, genialnie sfilmowany przez Leni Riefenstahl? Od razu odpowiadam. Owóż ów słynny Reichsparteitag nie został wcale sfilmowany. VI Zjazd NSDAP był… aktorem! Zagrał w filmie Triumf woli, zrealizowanym według precyzyjnego scenariusza, bez liczenia się z kosztami wielodniowych prób i niewygód setek tysięcy statystów. Zjazd był tam aktorem najważniejszym, ale jednym z wielu. Inni aktorzy to m.in. samolot Hitlera, Rudolf Hess, sam Hitler, namioty obozu młodzieżowego czy łódź na rzece. Leni Riefenstahl nie kręciła reportażu, lecz fabułę! Wysłała tę łódkę tam, gdzie mogła być sfilmowana przez „przypadkowo” (skąd my to znamy?) ustawioną profesjonalną kamerę. A Zjazd? Czy coś ważnego to zgromadzenie uchwaliło? Otóż nie. Było tylko aktorem. Realizowało scenariusz!

A czy 18 maja 1935 r. Hitler poszedł do berlińskiej katedry św. Jadwigi na mszę żałobną, by uczcić Józefa Piłsudskiego, którego pogrzeb odbywał się tego dnia na Wawelu? Też nie. Hitler kazał tak przygotować uroczystości, raczej event, by mieć dobrze ustawione zdjęcie dla celów politycznych.

To samo realizuje m.in. kronika filmowa z triumfalnego wjazdu Hitlera do Wiednia (1938). Podobną rolę w ZSRR odegrały filmy Siergieja Eisensteina, te same cele przyświecają choreografii totalnej w Korei Północnej, to samo obserwujemy w wielu krajach i korporacjach: propaganda jako podstawa, jako codzienna legitymizacja władzy absolutnej, a w końcu – jako usprawiedliwienie przemocy.

Dla eventu

Taktyka otoczenia Hitlera stanowiła swoistą prefigurację działalności branży eventowej XXI wieku. Jeszcze tak tego nie nazywano, nie było teorii ani wyspecjalizowanych firm. Hitler nadrabiał to talentem Goebbelsa (i swoim własnym, którego nie możemy mu w tej materii odmówić), korzystał z usług oddanych realizatorów i nie żałował pieniędzy na te cele.

W aspekcie przygotowań do wojny ważnym wydarzeniem było – często cytowane – przemówienie Hitlera do generalicji w Berghofie. Mamy 22 sierpnia 1939, Ribbentrop wkrótce wyląduje w Moskwie, by jawnie podpisać wynegocjowany tajnie rozbiór Europy, a najważniejsi niemieccy dowódcy jadą lub lecą setki kilometrów aż nad niedawno zniesioną granicę z Austrią, by wziąć udział w czymś, co ich zaskoczy. Dziś takie wydarzenie motywacyjne nazwalibyśmy ‘incentive event’. Sztabowcy, którzy od kilku miesięcy realizują przygotowania do wojny, zbierają się w jednym miejscu i otrzymują bezcenne wtajemniczenie w plany swojego Führera, w tym o szykowaniu akcji dyfamacyjnej w Gliwicach, choć oczywiście nazwa miasta nie pada. Nie ulega wątpliwości, że po takim „wow” generałowie będą lepiej… pracować.

Hitler odczuwał dojmującą potrzebę wielkiego spektaklu. Potrzebę wojny. Był zawiedziony kapitulacją Anglii i Francji w sprawie Czechosłowacji i tak eskalował żądania wobec Polski, by ta upragniona wojna już mu się nie wymsknęła.

Nie bardzo jest pewne, czy Hitler prowadził wojnę – prymarnie, pierwszoplanowo – w celach politycznych, czy też wymyślał różne pośrednie cele po to, żeby w końcu zrealizować TEN wielki spektakl: wojnę. Historia kryminalistyki zna mnóstwo zbrodni, popełnionych tylko „dla eventu”.

Murowany dowód

Budynki Radiostacji Gliwice zachowały się w znakomitym stanie aż do roku 2002. Wtedy to miasto Gliwice odkupiło od TP SA całą 3-hektarową posesję wraz ze 111-metrową modrzewiową wieżą antenową i niektórymi urządzeniami, by udostępnić to historyczne miejsce zwiedzającym. Powierzono mi funkcję kierownika projektu i wkrótce – po rozbiórce różnych dobudówek i uprzątnięciu maszyn powojennych – mogłem przystąpić do badań szczegółowych. Szybko się okazało, że cała wcześniejsza literatura na temat Radiostacji Gliwice jest bezwartościowa. Żaden historyk nie odwiedził tego specjalnie chronionego obiektu, więc konfabulowano – powiedzielibyśmy dziś – samopowielające się fake newsy.

Źródłem rzetelnej wiedzy będzie za to książka Henryka Berezowskiego pod roboczym tytułem Radiostacja Gliwice. Inżynier Berezowski przez wiele lat pracował w radiostacjach podobnego typu i jest jednym z ostatnich specjalistów potrafiących na ten temat pisać kompetentnie i ciekawie. Jego wielką zasługą jest odnalezienie w Muzeum Techniki w Warszawie najważniejszego elementu naszej radiostacji – nadajnika Lorenz.

Henryk Berezowski walnie przyczynił się do przekazania tego bezcennego zabytku Gliwicom w roku 2012, a następnie kierował renowacją nadajnika. Obecnie czekamy na wydanie jego książki, w której (mogę już to zapowiedzieć) autor opisał m.in. staranne badania urządzeń nadawczych i niemieckiej dokumentacji, by w końcu obalić wszystkie wcześniejsze tezy w najważniejszym dla sprawy aspekcie radiotechnicznym.

Historia od nowa

Niektóre nazwy niemieckie – np. ‘kampania wrześniowa’ – są poręczniejsze od polskich, ale ich użycie wypacza obraz. Taki termin zakłamuje historię. Dla nas była to polska wojna obronna 1939 roku. Nie jest obojętne, z którą armią idziemy i czyim systemem pojęć opowiadamy własne dzieje.

By historię zrozumieć, każde pokolenie musi ją pisać na nowo swoim językiem. Gdyby ta nowa polityka historyczna miała za zadanie przysłonić niewygodne fakty lub zakłamać przeszłość, byłoby to nadużycie, naukowy błąd czy oszustwo. Pisał o tym Orwell, a licznych przykładów dostarczała praktyka wydawnicza w Związku Radzieckim. Z kolei w wieku XXI czyni to totalnie załgana narracja o „polskich” obozach śmierci. Mówią: ‘Oświęcim’, a przecież gdy tam Niemcy i Austriacy masowo mordowali ludzi, obóz nazywał się ‘Auschwitz’.

Jeżeli jednak oficjalna historiografia już jest zafałszowana (jak niegdyś w sprawie Katynia) lub wypełniona zmyśleniami (np. w kwestii gliwickiej) – obowiązkiem kolejnych badaczy jest dotarcie do prawdy i publikacja wyników.

Utrwalone kłamstwo historyczne nie jest bezinteresowne. Zbrodniarze zyskują usprawiedliwienie, a ofiary tracą dobre imię. Nawet drobny fałsz terminologiczny po przejściu przez różne cywilizacje może całkowicie wypaczyć obraz. Z ofiary zrobi oprawcę, a z kata niewiniątko.

Wnioski z Historii

Niewykluczone, że wkrótce pojawią się roszczenia różnych osób, rodzin i narodów, mieszkających niegdyś na ziemiach dzisiejszego państwa Izrael, a następnie stamtąd usuniętych. Oni już są liczni, a mogą być silni. Wartość spornych nieruchomości rośnie z roku na rok. Idea nieprzemijających roszczeń i pretensji obróci się wtedy przeciw jej wynalazcom, co zresztą już zaczyna być dyskontowane przez Indian w Kanadzie i USA.

Polacy też powoli zaczynają wyciągać wnioski. Przez wieki dawaliśmy gościnę Żydom, prześladowanym w całej Europie. W Polsce Żydzi mieli najlepsze warunki bezpiecznego życia i prowadzenia interesów, więc nasz kraj wybierali nogami. W dodatku, gdy Niemcy masowo mordowali Żydów w czasie II wojny, Polacy ratowali Żydów nawet za cenę własnego życia. Teraz okazuje się, że to za tanio. Bo życie Polaka się nie liczy. Ofiarnością, a nawet bohaterstwem nie zyskaliśmy wdzięczności. Przeciwnie. Goście, których tak hojnie podejmowaliśmy, kolejny raz okazali się niewdzięcznikami.

Kolaborowali z zaborcami w XIX wieku, służyli komunizmowi i z ideologicznym zacietrzewieniem – jako kierownictwo bezpieki i sędziowie – mordowali najlepszych synów i córki narodu polskiego, a później zdradzali nas jako polscy dziennikarze, politycy i dyplomaci. Teraz przebrali miarę.

Prowadzą antypolską kampanię dyfamacyjną w czysto grabieżczych, finansowych celach. Niech więc się nie dziwią, że Polacy już nie chcą obcokrajowców na stałe na własnym terytorium, co dotyczy również islamistów i reprezentantów różnych skrajności, podających się za importowane religie czy ideologie. To nie jest ksenofobia. To nie jest antysemityzm ani antyislamizm. To jest nauczka i ostrożność. Takie – sprzeczne z polską tradycją – wnioski wyciągamy dziś z Historii. Ktoś te wnioski sprowokował.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Przez dyfamację do kasy” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Przez dyfamację do kasy” na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Warto rozmawiać” zdjęte z anteny TVP. Pospieszalski: forma, w jakiej się o tym dowiedzieliśmy, jest zaskakująca

O powodach wycofania programu „Warto rozmawiać” z anteny TVP mówi w Popołudniu WNET jego twórca i prowadzący Jan Pospieszalski. – Mieliśmy ustne zapewnienia, że program wróci – wskazuje dziennikarz.


Program „Warto rozmawiać” decyzją zarządu TVP został w piątek wycofany z emisji. Jak zaznacza Jan Pospieszalski oburzająca była forma, w jakiej telewizja poinformowała o zdjęciu programu. Od pięciu miesięcy zarząd nie odpowiadał na zapytania producentów i wydawcy Pawła Nowackiego. Twórcy programu  o sytuacji dowiedzieli się za pośrednictwem mediów.

Forma w jakiej dowiedziałem się o tym jest zaskakująca. Mieliśmy ustne zapewnienia, że program wróci i że (…) po wakacjach wrócimy na antenę TVP. (…) Okrężną drogą dowiadujemy się, że Jacek Kurski udzielił wywiadu, w którym powiedział, że nie ma dla nas miejsca w TVP.

Jacek Kurski stwierdził w rozmowie, że postawa dziennikarzy „Warto rozmawiać” nie sprzyja walce z pandemią.

Zostałem oskarżony o to, że wspieram histerię antyszczepionkową – mówi Pospieszalski.

Dziennikarz zaznacza, że jego obowiązkiem jest zadawanie pytań.

Mamy obowiązek sprawdzać adekwatność podejmowanych środków.

Zapewnia, że jego działania były zawsze skierowane na informowanie publiczności w sposób rzetelny i jasny.

To jest weryfikowalne. Wszystkie nasze materiały są na FB i na moim kanale na YouTube – wskazuje.

Publicysta obiecuje, że nie ulegnie naciskom i będzie dalej publikować treści na YouTube. 17 września na kanale Janek Pospieszalski #Warto, będzie transmitowany koncert zespołu „Luxtorpeda”.

 

A.N.

Zbigniew Stefanik: We Francji od 12 września tego roku rozpoczną się szczepienia trzecią dawką szczepionki na covid

Francuskie plany uruchomienia szczepień trzecią dawką szczepionki przeciw covidowej komentuje Zbigniew Stefanik – dziennikarz, korespondent polskich mediów we Francji.

We Francji od początku września osoby powyżej 65 roku życia i osoby które cierpią na choroby współistniejące będą mogły zapisywać się na przyjęcie trzeciej dawki szczepionki przeciw covid19.

Francuski premier poinformował, że od 12 września tego roku rozpoczną się szczepienia trzecią dawką szczepionki na covid w domach starców – informuje korespondent.

[related id=151583 side=right]
Francuska Agencja Zdrowia zaleciła, aby poczekać z trzecią dawką szczepionki do końca października, tak aby seniorzy mogli przyjmować jednocześnie szczepionkę na grypę i jednocześnie trzecią dawkę szczepionki na covid. Jednakże rząd Francji nie przyjął tych rekomendacji. Nie wykluczone, że trzecią dawką będą szczepione inne grupy społeczne.

Przypomnijmy, że Światowa Agencja Zdrowia rekomenduje, aby raczej wstrzymać się z trzecią dawką i raczej zająć się szczepieniem państw afrykańskich – mówi Zbigniew Stefanik.

Dziennikarz zauważa, że istnieje program o zasięgu ogólnoświatowym mający zająć się szczepieniem ludności państw średnio i mało rozwiniętych. Wielu ekspertów wskazuje jednak, że nie wystarczą jedynie szczepienia mieszkańców danego kraju. Konieczne może być zaszczepienie wszystkich ludzi na ziemi. Tymczasem Francja przygotowuje się do rozpoczęcia roku szkolnego w specjalnym toku sanitarnym,jednak bez paszportu sanitarnego.

O tym poinformował rzecznik rządu i minister edukacji – paszport sanitarny nie będzie obowiązywał ani w szkołach podstawowych, ani w gimnazjach, liceach i również nie będzie obowiązywał na uniwersytetach – relacjonuje gość „Popołudnia WNET”.

Rząd Francji planuje wprowadzenie czterech stopni alertu, które będą wprowadzane w życie wraz ze zmianami w sytuacji pandemicznej. Statystyki pandemiczne są jednak nadal niepokojące. Szczególnie w departamentach zamorskich, gdzie przesunięto rozpoczęcie roku szkolnego o dwa tygodnie. Francuskie władze zaznaczają, że to właśnie w departamentach zamorskich jest najmniej osób zaszczepionych.

J.L.

Prof. Włodzimierz Gut: Jeśli koronawirus zyska nowy receptor, zmodyfikuje swoje funkcje – będziemy mieli problem

O skuteczności szczepień i planowanych na jesieni obostrzeniach mówi gość „Kuriera w samo południe” prof. Włodzimierz Gut – wirusolog.

Najostrzejsze obostrzenia obejmą regiony gdzie jest najmniej osób zaszczepionych. W okresie wakacyjnym nie było wzrostu zakażeń, ponieważ interakcje międzyludzkie były mniejsze. Rząd spodziewa się wzrostu liczby zakażeń dopiero na jesieni.

Z reguły to po tego typu wymieszaniu jakiś czas dopiero element nabyty podczas spotkań przenosi się do danej populacji i właśnie stąd obawa przed tym okresem kiedy skończą się wakacje a zacznie się normalne życie w miejscu zamieszkania za wszystkimi kontaktami – informuje prof. Włodzimierz Gut.

Szczepienia miały przywrócić normalne życie tymczasem końca pandemii nie widać. Profesor zaznacza, że aby szczepienia były skuteczne musi zostać zaszczepionych co najmniej 85% populacji. Scenariusze zakładające odporność stadną przy 60% były nazbyt pozytywne.

Z góry było wiadomo, że trzeba mieć około 85% osób uodpornionych w populacji, żeby naprawdę ograniczyć szerzenie się wirusa a tego nie ma w tej chwili nikt na świecie – mówi profesor.

[related id=141249 side=right]Profesor informuje, że około 40 – 45% zakażeń jest bezobjawowych. Co oznacza, że w Polsce mamy około 5 milionów osób po przechorowaniu, do których dochodzi 18 milionów po szczepieniach. Do osiągnięcia odporności populacji brakuje jeszcze 5 milionów zaszczepionych lub odpornych po przechorowaniu. Jedna dawka szczepionki jest skuteczna w granicach 60%. Jeśli nie będziemy w stanie osiągnąć potrzebnej liczby osób odpornych poprzez zaszczepienie, będzie ona finalnie osiągnięta w sposób naturalny, przez przechorowanie. Zdaniem profesora, szczepienia powinny być skuteczne wobec kolejnych wariantów wirusa.

Jeśli szczepionka naprawdę uodparnia na obszar krytyczny dla wirusa, to może być pewna różnica tylko procentowa jeżeli chodzi o poszczególne warianty. Ona będzie skuteczna – tłumaczy gość „Kuriera w samo południe”.

Dobór mutacji zależy od osoby zarażonej a nie od tego co ją zaraziło. Poszczególne mutacje wirusa różnią się sobą liczbą aminokwasów. Zmienna jest też zjadliwość wirusa. Na Malcie, gdzie zaszczepiono 90% mieszkańców, zdaniem profesora zachorowania nadal będą obecne.

Zachorowania będą. Teraz pytanie jest, czy rzeczywiście w przyszłości nie dojdzie do ucieczki wirusa. Jeśli on zyska nowy receptor, zmodyfikuje swoje funkcje – będziemy mieli problem – informuje prof. Włodzimierz Gut.

J.L.

Olga Siamaszko: W czasie obchodów Dnia Niepodległości Ukrainy najgłośniejsza okazała się kolumna białoruska

O udziale Białorusinów w obchodach Dnia Niepodległości Ukrainy i mówi gość „Poranka WNET” Olga Siamaszko – dziennikarka, szefowa działu informacji redakcji białoruskiej.

25 sierpnia 1991 jest datą faktycznego przyjęcia niepodległości przez Białoruś, chociaż ta data nigdy nie była świętowana jako święto narodowe. Tego dnia Rada Najwyższa głosowała nad nadaniem statusu ustawy konstytucyjnej deklaracji suwerenności państwa Już we wrześniu 1991 roku została przyjęta nazwa Republika Białorusi. Przyjęto nowy herb i flagę.

Na początku lat 90 Dzień Niepodległości był obchodzony 27 lipca, to dzień przyjęcia Deklaracji Państwowej. A później w czasach Łukaszenki święto zostało przeniesione na 3 lipca – informuje Olga Siamaszko.

3 lipca jest datą wyzwolenia Mińska od wojsk niemieckich. Data została przyjęta w celu uniknięcia skojarzeń z rozpadem Związku Radzieckiego, któremu przeciwny był Łukaszenka. We wtorek Białorusini przyłączyli się do świętowania Ukraińskiego Dnia Niepodległości. W Ukraińskiej stolicy powiewały biało-czerwono-białe flagi. Dali wyraz wsparcia dla walki Ukrainy z okupantem, jednocześnie przypominając o swojej walce.

Najgłośniejsza okazała się kolumna białoruska. Było tam kilku perkusistów, którzy natychmiast przerobili każde hasło do rytmu i najpopularniejsze hasło było o Putinie – relacjonuje dziennikarka.

Ukraińcy wyrazili swoje poparcie dla wolnej Białorusi skandując ” niech żyje Białoruś”, „Białoruś i Ukraina razem” i „jesteśmy z wami”. W czasie szczytu Krymskiego dyskutowano na temat skuteczności międzynarodowych sankcji wobec Rosji. W tym samym czasie Międzynarodowy Fundusz Walutowy udzielił Białorusi ogromnego wsparcia finansowego. W ostatnim czasie Białorusini próbowali zablokować przejęcie przez Łukaszenkę tych funduszy.

Aby uniemożliwić Łukaszence otrzymanie tych pieniędzy Białorusini pisali listy do samego Funduszu, do polityków, prowadzili akcje w różnych krajach ale decyzja Funduszu jest pozytywna i Białoruś otrzyma 653 miliony specjalnych praw ciągnienia. To taka jednostka rozliczeniowa, pieniądze to tak naprawdę miliard dolarów – mówi gość „Poranka WNET”.

Zdaniem ekspertów Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie ma możliwości zablokowania tej decyzji. Obecnie podejmowane są działania w celu zablokowania możliwości wymiany specjalnych praw ciągnienia na prawdziwe pieniądze.

J.L.[related id=152852 side=right]