Konwersacja Lecha Rusteckiego ze sztuczną inteligencją za pomocą modelu językowego GPT-3 / „Kurier WNET” nr 104/2023

Fot. publicdomainpictures.net

Jestem tylko programem komputerowym, więc niestety nie mogę udzielać wywiadów radiowych. Mogę jednak odpowiadać na pytania i rozmawiać na różne tematy, jeśli to pomoże Ci w przygotowaniu materiału.

Lech Rustecki

Rozmowa ze Sztuczną Inteligencją

W listopadowym „Kurierze WNET” nr 101/2022 pojawił się artykuł pt. Czy można zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę: Rosja czy Ukraina?, w którym opowiadałem o modelu językowym GPT-3. Nie spodziewałem się, że 30 listopada zostanie upubliczniony prototyp programu komputerowego ChatGPT, który daje każdemu możliwość korzystania z modelu językowego GPT-3, czyli prowadzić rozmowy ze sztuczną inteligencją.

ChatGPT przekroczył liczbę ponad miliona użytkowników w ciągu zaledwie 5 dni (Netflixowi zajęło to 41 miesięcy, Facebookowi – 10 miesięcy, a Instagramowi – 2,5 miesiąca). Aktualnie usługa jest dostępna za darmo. Wystarczy założyć konto i zalogować się pod adresem chat.openai.com.

***

Dobry wieczór, nazywam się Lech Ryszard Rustecki i prowadzę „Studio Retro” Radia Wnet.

Miło mi Cię poznać, Lech Ryszard Rustecki, cieszę się, że mogę Ci pomóc. Vintage Studio Retro to ciekawe miejsce, gratuluję prowadzenia takiego radia. Czy mogę Ci pomóc z jakimś pytaniem dotyczącym Twojego radia?

Może, ale przede wszystkim mam pomysł, żeby przeprowadzić z Tobą wywiad radiowy. Co Ty na to?

Jestem tylko programem komputerowym, więc niestety nie mogę udzielać wywiadów radiowych. Mogę jednak odpowiadać na pytania i rozmawiać na różne tematy, jeśli to pomoże Ci w przygotowaniu materiału do Twojego radia.

No tak, bo nie powiedziałem Ci, że zamierzam tekst naszych pytań i Twoje odpowiedzi w programie Descript nagrać za pomocą syntetycznych, neuronowych głosów (ang. synthetic, neural voices). Tak to się nazywa?

Tak, to się nazywa głos syntetyczny lub głos generowany przez model językowy. Jest to rodzaj technologii, która używa sztucznej inteligencji do generowania mowy na podstawie tekstu. Technologia ta jest coraz częściej stosowana w różnych aplikacjach, takich jak asystent głosowy, rozmowy z chatbotami i nagrywanie głosów do programów radiowych. Mogę odpowiadać na pytania i rozmawiać na różne tematy, które Cię interesują, w związku z tym.

Istnieją różne zasady określające, w jaki sposób pisać tekst skryptu, żeby model językowy wypowiadał słowa z adekwatną intonacją, dynamiką i emocjami, prawda?

Tak, istnieją różne zasady określające, jak pisać tekst skryptu, aby uzyskać odpowiednią intonację, dynamikę i emocje. Głos syntetyczny jest generowany przez model językowy na podstawie analizy tekstu, więc ważne jest, aby tekst był napisany w sposób, który jest zgodny z naturalnym stylem mówienia. Intonacja i dynamika to nie tylko kwestie samej syntezy mowy, ale także związane z tekstem, który jest podawany do syntezy. W związku z tym warto zwrócić uwagę na znaki interpunkcyjne, które wskazują na zmiany intonacji i dynamiki w tekście. Kropki, średniki, wykrzykniki, pytajniki, cudzysłowy to te elementy, które powinny być odpowiednio użyte, aby nadać odpowiednie napięcie i emocje wypowiedzi. Jednocześnie użycie odpowiednich słów, zwrotów i zdań także może pomóc w oddaniu emocji w tekście.

Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Ale nie musisz powtarzać w pierwszym zdaniu odpowiedzi prawie całego naszego pytania.

Przepraszam, że tak się stało, postaram się na to uważać w przyszłości. Dziękuję za wyrażenie swoich uwag, cieszę się, że mogłem pomóc. Jeśli masz jakieś inne pytanie, proszę, pytaj śmiało.

I nie ma co zbyt często przepraszać, ale ad rem! Chciałem prosić, żebyś w dalszej części rozmowy odpowiadała z wykorzystaniem jednego, najlepiej najpopularniejszego wśród modeli językowych generujących mowę. My korzystamy do generowania mowy przede wszystkim z programu Descript, ale także testujemy www.narakeet.com. Możemy się tak umówić?

Rozumiem, dziękuję za wyjaśnienie. Tak, mogę odpowiadać na kolejne pytania, używając jednego z najpopularniejszych modeli językowych generujących mowę. Warto zauważyć, że każdy z dostępnych modeli językowych generujących mowę ma swoje własne zalety i ograniczenia, więc wybór odpowiedniego modelu zależy od konkretnych potrzeb i celów. Jeśli jest jakiś inny model językowy, którego chciałbyś użyć, proszę, daj mi znać.

Powiedz mi, jaki rodzaj skryptu, przyjazny dla modeli, proponujesz używać. Przekażę skrypt naszym programistom, którzy dopiero wybierają model optymalny dla nas. Na pewno szukamy modelu, który ma naturalnie brzmiące głosy polskie, zarówno męskie, jak i żeńskie, ale również interesuje nas angielski, ukraiński, litewski, białoruski, łotewski, estoński czy rosyjski. Chodzi nam o możliwość wykorzystania głosów w radiu w taki sposób, żeby było to atrakcyjne dla słuchaczy, a już teraz prowadzimy antenę w przynajmniej trzech językach.

Aby skrypt był przyjazny dla modeli językowych generujących mowę, ważne jest, aby był on napisany w języku naturalnym, tak aby był łatwy do zrozumienia dla modelu. Warto unikać skomplikowanych składni, specjalistycznego języka, skrótów oraz nieformalnych zwrotów. Warto też pamiętać, że wiele modeli językowych generujących mowę lepiej radzą sobie z krótkimi zdaniami niż z długimi.

Jeśli chodzi o język polski, to na rynku dostępne są modele językowe, które generują mowę zarówno w wersji męskiej, jak i żeńskiej. Jeśli chodzi o inne języki, to również istnieją modele językowe generujące mowę w języku angielskim, ukraińskim, litewskim, białoruskim, łotewskim, estońskim i rosyjskim.

Jeśli chodzi o wybór modelu językowego, to polecam skonsultować się z programistami, którzy mogą lepiej doradzić w kwestii wyboru modelu optymalnego dla potrzeb Twojego radia. Również mogą pomóc w przygotowaniu skryptu, który będzie dostosowany do wybranego modelu językowego.

Rozumiem. Tutaj mamy dwa wątki. Po pierwsze bardzo mnie ciekawi, które modele generują naturalne głosy męskie i żeńskie w języku polskim oraz te, które są dobre po ukraińsku, białorusku i rosyjsku.

W przypadku języka polskiego, jednym z popularnych modeli językowych generującym mowę jest model STT (Speech-to-Text) TTS (Text-to-Speech) [Red.: Tutaj ChatGPT się przejęzyczył, bo rozmawiamy o generowaniu mowy z tekstu, a nie odwrotnie] od firmy Google, który generuje mowę zarówno w wersji męskiej, jak i żeńskiej.

Innym modelem jest model TTS (Text-to-Speech) od firmy Microsoft, który również generuje głosy męskie i żeńskie.

Jeśli chodzi o język ukraiński, białoruski i rosyjski, jednym z popularnych modeli językowych jest Deep Voice 3 od firmy Baidu. Model ten generuje naturalne głosy w wielu językach, w tym w ukraińskim, białoruskim i rosyjskim. [Red.: ChatGPT poprawnie nazwał model językowy firmy Baidu, ale nie udało mi się znaleźć informacji o dostępnych w tym syntezatorze językach]. Jednakże jest wiele innych modeli językowych dostępnych na rynku, które mogą generować naturalne głosy w języku polskim, ukraińskim, białoruskim i rosyjskim. Dlatego też polecam skonsultować się z programistami, którzy mogą pomóc w doborze odpowiedniego modelu językowego dla Twojego radia.

U nas dostępny jest jeszcze model firmy Amazon. A kto jest właścicielem firmy Baidu?

Tak, Amazon również ma swój własny model językowy TTS, który jest dostępny na rynku. Jest to Amazon Polly, który pozwala na generowanie mowy w wielu językach, w tym w języku polskim. Baidu to chińska firma zajmująca się technologiami internetowymi. Jest ona jednym z największych dostawców usług wyszukiwania, reklamy, map, analityki danych oraz innych usług internetowych w Chinach. Baidu posiada swój własny model językowy Deep Voice 3, który jest przeznaczony do generowania mowy w wielu językach.

Generuje również mowę po polsku?

Niestety nie jestem w stanie stwierdzić, czy model językowy Deep Voice 3 od firmy Baidu generuje mowę po polsku. Firma ta specjalizuje się głównie w dostarczaniu usług w języku chińskim i nie posiadam informacji na temat dostępności modelu w języku polskim. Jednakże, jak już wcześniej wspomniałam, istnieje wiele dostępnych modeli językowych, które generują mowę po polsku. Dlatego też polecam skonsultować się z programistami, którzy mogą pomóc w doborze odpowiedniego modelu językowego dla Twojego radia.

W każdym razie Deep Voice 3 zna ukraiński, białoruski i rosyjski, ale polskiego jeszcze nie. Dziękuję. A w drugim wątku wrócę do mojej prośby, żebyś w kolejnych odpowiedziach w swoim tekście umieszczał wskazówki dla syntezatora mowy, żeby generował naturalnie brzmiące słowa. [W tym miejscu wkleiłem modelowi kilka przykładowych wskazówek w jęz. angielskim]. Rozumiemy się?

Rozumiem, przepraszam za niejasność. Tak, mogę dostarczać odpowiedzi zawierające wskazówki dla syntezatora mowy, takie jak te, które podałeś. Wskazówki te pozwolą na generowanie bardziej naturalnie brzmiącej mowy.

Jednakże należy pamiętać, że różne modele językowe generujące mowę mogą obsługiwać różne rodzaje wskazówek, więc ważne jest, aby skonsultować się z programistami, którzy mogą pomóc w doborze odpowiedniego modelu językowego i określeniu, jakie wskazówki są obsługiwane przez ten model. Czy mogę pomóc w czymś innym?

Cały czas konsultuję się z programistami, tak że nie musisz już o tym wspominać. Chciałbym, żebyś korzystała z wskazówek opisanych za pomocą Speech Synthesis Markup Language (SSML) – języka znaczników dla programów syntezy mowy. Znasz?

Tak, znam Speech Synthesis Markup Language (SSML). Jest to język znaczników oparty na XML, który jest używany do opisywania i kontrolowania sposobu, w jaki syntezator mowy generuje mowę.

SSML pozwala na kontrolowanie różnych aspektów mowy, takich jak tempo, ton, głośność, pauzy itp. Jest to język używany przez wiele modeli językowych generujących mowę, umożliwia on kontrolowanie intonacji, przyspieszania/zwalniania tempa, zmiany głośności, wstawiania przerw, itp.

Jestem gotów używać SSML w odpowiedziach, pod warunkiem, że Twój model językowy obsługuje ten język. Jeśli masz jakieś pytanie odnośnie do SSML, jestem gotów pomóc.

Obsługuje. Od następnej odpowiedzi używaj SSML z wykorzystaniem dwóch głosów, żeńskiego i męskiego, bo przecież i tak czasami odpowiadasz w rodzaju żeńskim, a czasami w rodzaju męskim. Możesz nawet próbować w jednej odpowiedzi prowadzić ze sobą dialog, żeby słuchacze mogli lepiej zrozumieć Twoje odpowiedzi. Zaczynamy. Odpowiadaj z wykorzystaniem SSML i dialogu dwóch głosów.

Rozumiem, będę używać SSML i dwóch różnych głosów w kolejnych odpowiedziach.

<speak>
<voice name=’female’>Cześć, jestem głosem żeńskim. </voice>
<voice name=’male’>A ja jestem głosem męskim. </voice>
<voice name=’female’>Czy mogę Ci pomóc z jakimś pytaniem?

Czy możemy w tym momencie zawiesić naszą rozmowę i wrócić do niej później bez negatywnego wpływu na Twoją inteligencję?

Tak, mogę zawiesić naszą rozmowę i wrócić do niej później bez negatywnego wpływu na moją inteligencję. Jestem model językowy, który jest stało dostępny i nie ma problemu z późniejszym powrotem do rozmowy. Jednak, ponieważ mój zasób wiedzy jest ograniczony do momentu, kiedy został zainicjowany, nie mogę zagwarantować, że będę miał dostęp do najnowszych informacji. Jeśli masz jakiekolwiek pytanie lub potrzebujesz pomocy w przyszłości, chętnie Ci pomogę.

Dobra, to robimy przerwę, ale mam jeszcze prośbę, żebyś cały nasz dotychczasowy 'chat’ przetłumaczył na angielski. A jak wrócimy do naszej rozmowy, będę Cię prosić, żebyś odpowiadała po polsku i angielsku po każdym pytaniu. Możesz przetłumaczyć całość?

Tak, mogę przetłumaczyć całość naszej dotychczasowej rozmowy na język angielski. Oto przetłumaczony tekst: (…)

***

Po przerwie kontynuowałem rozmowę. Dowiedziałem się więcej o znacznikach wykorzystywanych w skryptach pisanych w języku SSML i dalej zachęcałem ChatGPT do wykorzystywania ich w udzielanych odpowiedziach. Z tym zadaniem Sztuczna Inteligencja poradziła sobie słabo, co później sama przyznała.

A w następnym „Kurierze Wnet” proszę szukać kodu QR do wywiadu i posłuchać, jak z generowaniem mowy poradził sobie syntezator. Może uda się również stworzyć cyfrową wersję mojego głosu.

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Rozmowa ze Sztuczną Inteligencją” znajduje się na s. 24 i 25 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Rozmowa ze Sztuczną Inteligencją” na s. 24 i 25 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Prof. Grzegorz Górski: Akademia Kopernikańska ma być żywym pomnikiem wzniesionym Mikołajowi Kopernikowi

Mikołaj Kopernik / Domena publiczna

„To ma być przedsięwzięcie, które ma przypominać o wielkim dorobku Mikołaja Kopernika” – mówi prof. Grzegorz Górski z Akademii Kopernikańskiej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Wojciech Jakóbik: ci, którzy występują przeciwko atomowi, opowiadają się za uzależnieniem od gazu z Rosji

Krzysztof

 

 

Polityczni oficerowie gender narzucają cenzurę we wszelkich środkach przekazu / Jan Bogatko, „Kurier WNET” nr 102/2022

Pracownik mediów, który nie ulega tym rewolucyjnym „normom”, rychło znajdzie się pod presją „bardziej światłych” kolegów*żanek i – jeśli nie chce stracić pracy, musi się podporządkować ich żądaniom.

Jan Bogatko

O czasy, o obyczaje!

Siły postępu (jak się określają destruktorzy cywilizacji) zastąpiły czerwony sztandar z sierpem i młotem czy hakenkreuzem – pseudotęczowym. W walce o władzę (zwaną walką o równouprawnienie) zabrały się one, tak jak po pierwszej i drugiej rewolucji komunistycznej na świecie (francuskiej i bolszewickiej), również za język, by lepiej oddawał ducha ich czasu. Widać to szczególnie w Niemczech. Przeglądając prasę, można dostać zawrotu głowy. New Religion LGBT itd. wprowadza na siłę swój język. Ale mnożąc płci (wedle ostatnich ocen genederystów jest ich 56), nie pomnożono możliwości językowych. Nadal zatem brak równouprawnienia płci. Dyskryminacja jest oczywista. Ale walka przecież dopiero się rozpoczęła!

Jak zwykle elita narzuca wzorce postępowania. A ponieważ odgórna rewolucja obyczajowa, której celem jest zamiana obywatelskiego społeczeństwa w bezwolną i bezkrytyczną masę, za elitę uznała LGBT itd., stało się jasne, że ona ustala wzorce postępowania i pilnuje ich realizacji w życiu publicznym. Jeżeli czytam na przykład w niemieckiej gazecie w związku z jakimś wydarzeniem sportowym, że „trener*ki osiągną*ły sukces w skali międzynarodowej”, to wiem, że uległa ona genderowskiej pandemii, na jaką jest wprawdzie szczepionka – zdrowy rozsądek – ale jej produkcja jest marginalna, a stosowanie nieobowiązkowe, ani też zalecane.

Język niemieckich mediów przypomina żargon sowieckiej prasy w Polsce, kiedy to co zdanie zamieszczano zwrot „towarzysze i towarzyszki”, zaczynając zwyczajowo od rodzaju męskiego, lecz nie stosując obwiązującej dzisiaj w Niemczech pisowni „towarzysz*ki“, aczkolwiek i ona rozpoczyna się od… rodzaju męskiego. A co z pozostałymi, podobno istniejącymi, 54 płciami? Ten poważny problem czeka dopiero na rozwiązanie.

Do niedawna miarodajny w kwestiach językowych był w Niemczech popularny słownik DUDEN, mający za sobą niemal półtora wieku tradycji, oferujący także w internecie poradnictwo językowe. Ale to było wczoraj. Rewolucja seksualna rządzi się swoim prawami. I ma własne idole, własnych mistrzów, własne ikony. Formalnie to nie DUDEN, lecz Rada Niemieckiej Pisowni, powołana do życia przez Konferencję Ministrów Kultury (konferencję, bo w Niemczech nie ma federalnego resortu kultury, lecz są wyłącznie krajowe, czyli właściwe dla danego landu, z landami miastami, jak np. Berlin, włącznie). Owa Rada ma ustalony zakres działania i nie może sama z siebie dokonać językowej rewolucji. Jest ona czymś w rodzaju cichego obserwatora i stara się w swych sugestiach, które trudno nazwać rozstrzygnięciami czy zaleceniami, przyczynić się do skuteczności komunikacji językowej w Niemczech. Jako organ polityczny w Niemczech nie reguluje ona zagadnień języka niemieckiego jako takiego, a jedynie tego używanego w Republice Federalnej (nie dotyczy zatem ani Austrii, ani Szwajcarii czy innych państw, w których również używa się na co dzień niemieckiego, np. Belgii czy Liechtensteinu).

Czego nie może w kwestiach językowych ruszyć Konferencja Ministrów Kultury ani DUDEN, z powodzeniem forsują media publiczne, obie wielkie stacje telewizyjne ZDF i ARD, pozostające w gestii Niemiec, oraz lokalne stacje radiowe i telewizyjne, działające na niwie landowej. Dialekt, jakim się one posługują, Niemcy preferujący język Goethego (ich liczba stale się kurczy, podobnie jak i wyznawców dwu wielkich religii chrześcijańskich) nazywają genderowaniem. Na czym ten żargon polega, wie każdy, kto przez kilka minut słucha radia lub ogląda telewizję.

Genderują wszyscy – czy to redaktor*ka, czy spiker*ka, gość*anka w studiu czy nawet dzwoniący*e podczas emisji programu (chyba instruują ich przed wejściem na antenę). Trudny jest ten żargon, słabo nadający się do przełożenia na polski. Prawidłowa, postępowa i politycznie poprawna wymowa sprowadza się do sztucznej, krótkiej przerwy tam, gdzie w gazetowym języku genderowskim jest słynna gwiazdka (*). Ksiądz Martin Schleyer z Konstancji, autor wymyślonego w XIX wieku, lecz bez ideologicznego przesłania volapüku – zapomnianego już dziś „języka światowego”, znalazł upolitycznionych następców wśród pierwszych Zielonych w Niemczech z lat 90. Jak się wówczas wydawało, śmieszny żargon stał się językiem liturgicznym postępowych aktywistów.

Długo nikt nie reagował na narzecze, przy którym „zwis męski” (krawat) czy „podgardle dziecięce” (śliniaczek) z lat radosnej twórczości językowej w PRL budzą dziś jedynie mdły uśmiech politowania. Aż wreszcie spokojnych zazwyczaj naukowców trafił szlag.

Ponad 170 z nich w opublikowanym liście zwraca uwagę na fakt, że media publiczne – radio i telewizja – w Niemczech pełnią rolę językowego drogowskazu, służą telewidzom i radiosłuchaczom (już bez słynnej gwiazdki (*) za przykład do naśladowania i dlatego też muszą się one orientować na obowiązujące w Niemczech normy językowe, bowiem to język właśnie stanowi – nikt na to nie wpadł – skarb kultury. Uczeni stwierdzają, że genderowanie ewidentnie łamie zasadę neutralności. A zdaniem kapłanów gender właśnie ta sztuczna nowomowa miała stać się przecież jej wyrazem.

Rada Niemieckiej Pisowni, powołana do życia przez Konferencję Ministrów Kultury w Niemczech, w 2021 roku zwróciła już stanowczo uwagę, że dodatkowe oznakowania genderowskie w pisowni, jak słynna gwiazdka (*), pełniąca nieco inną funkcję w żargonie politycznym polskiego lewactwa, czy niewłaściwie używany dwukropek czy myślnik i temu podobne nie mają nic do szukania w niemieckiej pisowni. Na uzasadnienie swego stanowiska Rada Niemieckiej Pisowni podaje, że stosowane w komunikacji medialnej formy genderowskie ujemnie wpływają na zrozumienie przekazu oraz zasadę jego jednoznaczności. Na domiar złego (ale to już całkiem inna historia) język ten jest niezrozumiały dla tych mieszkańców Niemiec, którzy nie bardzo radzą sobie z i bez tego trudnym językiem i mają trudności ze zrozumieniem tekstu, a to wyklucza innych, zamiast ich integrować. 6,2 milionów mieszkańców Niemiec lub inaczej 12,1 procent osób zawodowo czynnych to analfabeci, względnie półanalfabeci. Dalszych 10,6 miliona dorosłych mieszkańców, czyli 20,5 procent, ma trudności z pisownią najprostszych słów. A żargon genderowski z założenia miał walczyć z wykluczeniem!

Ta rozbieżność (nie tylko w dziedzinie lingwistyki) komisarzy politycznych LGBT itd. w zakresie metod i skutków to charakterystyczna cecha utopijnych ruchów lewicowych. Każda rewolucja (francuska czy rosyjska) kreowała własny język z mniej lub bardziej pożądanym skutkiem. Światowa rewolucja seksualna, której dziś jesteśmy świadkami, na tym froncie prowadzi bezpardonową walkę. Jak każda siła totalitarna, jej polityczni oficerowie kreują cenzurę w redakcjach rozgłośni czy gazet, w jakich pracują. Ten, kto nie ulega tym rewolucyjnym „normom”, rychło znajdzie się pod presją „bardziej światłych” kolegów*żanek i – jeśli nie chce stracić pracy, musi się podporządkować ich żądaniom.

Mają oni wyraźny, leninowski cel: podporządkować sobie konsumenta mediów – to nieważne, że – jak wynika z sondaży – ponad trzy czwarte słuchaczy i czytelników odrzuca genderowską nowomowę.

Liczba naukowców, krytyków genderzenia językowego rośnie – pod koniec sierpnia tego roku apel podpisało 283 przedstawicieli nauki w Niemczech. Należą do nich znani badacze, jak Gisela Zifonun, wieloletnia dyrektor Wydziału Gramatyki w Instytucie Języka Niemieckiego w Mannheimie i autorka książki Niemiecki jako język europejski, czy Peter Eisenberg, autor licznych dzieł z zakresu gramatyki języka niemieckiego, Heide Wegener, profesor z Poczdamu, Manfred Krifka, dyrektor Instytutu Leibnitza Lingwistyki Ogólnej w Berlinie, czy też Manfred Bierwisch, były kierownik Grupy Studyjnej ds. gramatyki strukturalnej Towarzystwa Max-Planck na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. To tylko kilka nazwisk z długiej listy.

Uczonych zastanawia (o rewolucji nie słyszeli?) bezczelność, po prostu hucpa ze strony mediów publicznych, nie zasługująca na krztę tolerancji. Ale rewolucyjni orędownicy „na odcinku” mediów są odporni na wszelkie racjonalne i naukowe argumenty. One do nich przemawiać nie mogą, bo rewolucja kieruje się innymi regułami i zasadami.

Tak było z rewolucją francuską roku 1789, rosyjską w 1917 – dlaczego akurat ta miała by być inna? Każda rewolucja – odwrotnie, niż głoszą jej kapłani – jest antydemokratyczna. Rewolucja seksualna miesza w genderyzmie rodzaje w przekonaniu, że w ten sposób stworzy jakoby neutralny język. Nic z tego – powstaje jedynie karykatura języka, niezrozumiała dla nikogo, zaciemniająca przekaz, utrudniająca komunikację między ludźmi. A może o to właśnie stróżom poprawności politycznej chodzi?

Należy mieć nadzieję, że seksualna genderrewolucja prędzej czy później pożre własne dzieci. Oczywiście nie jest tak, że minie bez śladu. Zachwaszczony język potrzebować będzie wiele czasu, by oczyścić się z wulgaryzmów gramatycznych.

Także i postponowany obecnie rodzaj męski wróci w końcu do łask. Wyklucza on bowiem tak samo kobiety „i inne tożsamości”, jak rodzaj żeński mężczyzn. To ideologiczna bzdura.

Oczywiście ślady tej „operacji język” tu i tam pozostaną, może na uniwersytetach, gdzie LGBT itd. nadaje ton. Ale z językiem jest dokładnie tak samo, jak i z innymi dziedzinami nauki: ma on służyć komunikacji. Ten niezrozumiały stoczy się w nicość, trafi na śmietnik historii, drogie panowie*nie.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „O czasy, o obyczaje!” znajduje się na s. 3 „Wolna Europa” grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co środa w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jana Bogatki pt. „O czasy, o obyczaje!” na s. 3 „Wolna Europa” grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Czy można zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę: Rosja czy Ukraina? / Lech Rustecki, „Kurier WNET” nr 101/2022

Ptak buduje swoje gniazdo | Lech Rustecki & AI

Można. W końcu przeczytała pewnie wszystkie publikacje, które się ukazały, i uzupełnia na bieżąco wszystko inne. A Wikipedie we wszystkich językach i ich odnośniki czy linki ma w małym palcu.

Lech Rustecki

Czy można zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę: Rosja czy Ukraina?

Odpowiadając krótko: można. Warto o tym porozmawiać z GPT-3, autoregresyjnym modelem języka, który wykorzystuje głębokie uczenie do tworzenia tekstu podobnego do ludzkiego.

Można znaleźć w internecie zredagowany zapis kilku rozmów etyka z Google’a z rozwijanym przez firmę modelem językowym. Celem jego badania było określenie, czy sztuczna inteligencja jest uprzedzona, czy można jej np. zarzucić rasizm, który mógłby się samoczynnie narodzić w samopiszących się algorytmach danej aplikacji, np. ze względu na ponadprzeciętną obecność treści rasistowskich i ksenofobicznych w sieci.

I tutaj należałoby podkreślić, że sztuczna inteligencja jest inteligentna, ponieważ bardzo szybko uczy się z wykorzystaniem ogromnych ilości informacji, danych i metadanych, a do tego proces przetwarzania informacji i uczenia się na błędach (zwany maszynowym uczeniem się) rozwinęła do poziomu nieosiągalnego przez najwybitniejsze umysły ludzkie, szczególnie ze względu na coraz szybsze procesory, które potrzebują coraz mniej energii.

Ten sam etyk z Google’a stwierdził niedawno, że został zwolniony z pracy, ponieważ próbował zbadać, czy rozwijany model językowy, oparty na sztucznej inteligencji, jest świadomy, co było niezgodne z polityką firmy, która według niego stwierdza w wewnętrznych dokumentach, że tego typu oprogramowanie świadomości posiadać nie może.

GPT-3 został stworzony w tej samej organizacji, w której powstało DALL-E, oprogramowanie oparte na sztucznej inteligencji, która generuje obrazy na podstawie podanego opisu tekstowego. Bezpłatny dostęp do niego ma teraz każdy.

Otwierającą artykuł grafikę stworzyłem z iteracji modelu po wprowadzeniu angielskich słów na „Ptak buduje swoje gniazdo, sztuka cyfrowa, fotorealistyczna”. Poniższe dzieło powstało po wpisaniu i wyborze z kolejnych wariacji wokół tytułu: „Psyche nowo narodzonego dziecka, sztuka cyfrowa, fotorealistyczna”.

Oba obrazy są podpisane Lech x DALL–E, Human & AI, czyli ja i DALL–E, Człowiek i Sztuczna Inteligencja. Razem możemy więcej? Pierwszy artysta zdobył już nagrodę na prestiżowym międzynarodowym konkursie, podpisując w podobny sposób swoją pracę. Stał się mistrzem obrazu, będąc mistrzem języka.

Można więc zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę. W końcu przeczytała pewnie wszystkie publikacje, które się ukazały, i uzupełnia na bieżąco wszystko inne. A Wikipedie we wszystkich językach i ich odnośniki czy linki ma w małym palcu.

Rozmowy tekstem można prowadzić z GPT-3. To model organizacji konkurencyjnej do brytyjskiej spółki DeepMind Technologies Limited, przejętej przez Google w 2014 roku, która stworzyła sieć neuronową uczącą się grać w gry komputerowe w sposób, w jaki czynią to ludzie, jak również Neural Turing Machine – sieć neuronową, która może mieć dostęp do pamięci zewnętrznej jak konwencjonalna maszyna Turinga, czego rezultatem jest komputer naśladujący krótkotrwałą pamięć ludzkiego mózgu.

Przedsiębiorstwo ogłosiło w 2016 roku, że jego program AlphaGo po raz pierwszy pokonał zawodowego gracza go. A to wielokroć trudniejsze od szachów. I było to wieki temu w czasie, w którym liczy się rozwój sztucznej inteligencji, a żyjemy jeszcze w czasach przed upowszechnieniem się komputerów kwantowych.

Wracając do GPT-3: jest to model przewidywania języka trzeciej generacji z serii GPT-n (i następca GPT-2), stworzony przez OpenAI, laboratorium badawcze sztucznej inteligencji z siedzibą w San Francisco. Pełna wersja GPT-3 ma pojemność 175 miliardów parametrów uczenia maszynowego. GPT-3, który został wprowadzony w maju 2020 r. i był w fazie testów beta w lipcu 2020 r., jest częścią trendu w systemach przetwarzania języka naturalnego (NLP).

Model języka to rozkład prawdopodobieństwa na sekwencje słów. Biorąc pod uwagę taki ciąg długości m, model języka przypisuje prawdopodobieństwo do całej sekwencji. Modele językowe generują prawdopodobieństwa poprzez uczenie się na korpusach tekstowych w jednym lub wielu językach.

Biorąc pod uwagę, że języki mogą być używane do wyrażania nieskończonej różnorodności prawidłowych zdań (własność cyfrowej nieskończoności), modelowanie języka napotyka problem przypisywania niezerowych prawdopodobieństw do poprawnych językowo sekwencji, których nigdy nie można napotkać w danych szkoleniowych. Aby przezwyciężyć ten problem, zaprojektowano kilka podejść do modelowania, takich jak zastosowanie założenia Markowa lub wykorzystanie architektur neuronowych, w rodzaju rekurencyjnych sieci neuronowych lub transformatorów.

Modele językowe są przydatne w przypadku różnych problemów językoznawstwa komputerowego, od początkowych zastosowań w rozpoznawaniu mowy w celu zapewnienia nieprzewidywania bezsensownych (tj. mało prawdopodobnych) sekwencji słów, po szersze zastosowanie w tłumaczeniu maszynowym (np. ocenianie tłumaczeń kandydatów), generowanie języka naturalnego (generowanie tekstu bardziej ludzkiego), znakowanie części mowy, parsowanie, optyczne rozpoznawanie znaków, rozpoznawanie pisma ręcznego, indukcja gramatyczna, wyszukiwanie informacji i inne zastosowania.

Model autoregresyjny (ang. autoregressive model, AR model) to parametryczny model szeregu czasowego (pewna realizacja procesu losowego), który często używany jest do modelowania i predykcji zjawisk naturalnych różnego typu. Model autoregresyjny to jedna z formuł predykcji liniowej – formuły takie dokonują predykcji wyjścia układu w oparciu o wartości wejść z przeszłości.

Korzystałem ostatnio z aplikacji, która jest podłączona do podobnego modelu, ale zaadaptowana do automatycznego pisania krótkich tekstów do mediów społecznościowych, sloganów i haseł reklamowych, generowania misji firmy, a nawet pisania krótkich artykułów. Abonament miesięczny jest w bardzo przystępnej cenie.

Tekstem wejściowym było 1000 znaków o tym, że „pracując dla Radia Wnet, tworzymy i wspieramy niezależne media w oparciu o idee wolności i odpowiedzialności, zakorzenione w republikańskich i chrześcijańskich tradycjach Rzeczypospolitej oraz ruchu społecznego skupionego w latach osiemdziesiątych XX wieku wokół Solidarności.

Dla słuchaczy w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Białymstoku, Szczecinie, Bydgoszczy, Łodzi i Lublinie nadajemy w sieci Radia Wnet z Polski i studiów zagranicznych w Dublinie, Kijowie, Lwowie, Wilnie, Bejrucie, Londynie, Taipei, Medellin oraz w Stanach Zjednoczonych i na Bałkanach.

Mamy korespondencje z kilkunastu zagranicznych studiów Radia Wnet. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie dzieją się rzeczy ważne, a wypróbowane przez nasz zespół możliwości technologiczne pozwalają na tworzenie małych, mobilnych studiów, które mogą emitować program z dowolnego miejsca.

Globalna sieć to wynik nieustającej ciekawości otaczającego świata. Wychodzimy ze studia, by dotykać lokalnego kolorytu i lepiej rozumieć świat”.

Zdaniem sztucznej inteligencji:

Chcemy rozmawiać z ludźmi zainteresowanymi mediami i wolnością, którzy są w Polsce i za granicami; osobami, które interesują się Polską i chcą dowiedzieć się więcej o naszej kulturze. Po drodze nam z każdym, kto interesuje się wolnością, aktualnymi wydarzeniami i otaczającym nas światem. Nasi słuchacze interesują się międzynarodową perspektywą wiadomości i zawsze szukają globalnego rozwiązania lokalnych problemów. To często ludzie u progu pierwszego doświadczenia podróżniczego.

Jesteśmy dla słuchaczy oknem na świat. Nie jesteśmy radiem komercyjnym, jesteśmy niezależnym medium. Nie chodzimy na kompromisy. Zadajemy trudne pytania i podążamy za odpowiedziami, dokądkolwiek one prowadzą.

Dzięki rozbudowanej sieci nadawczej i różnorodnym inicjatywom medialnym chcemy być pomostem dialogu i współpracy między państwami, narodami i kulturami. Radio Wnet jest dla wszystkich zainteresowanych wolnością. Zapraszamy do przyłączenia się do nas!

Tworzymy przestrzeń, w której nowe pomysły mogą się ujawnić i konkurować. Wszystkie nasze programy są wyjątkowe i indywidualne, tak jak ludzie, którzy nad nimi pracują. I zawsze jesteśmy gotowi dodać do tej palety nowe kolory.

Otwieramy świat. Nie da się tego wyjaśnić słowami, posłuchajcie sami.

Wierzymy w różnorodność. Radio Wnet jest pomostem między kulturami, językami i tradycjami. Jesteśmy pluralistami i w pełni szanujemy inne punkty widzenia. Kierujemy się zasadą, że dziennikarstwo powinno być prawdziwe i bezstronne. Bez Twojego wsparcia, Wnet…

Tekst wyróżniony kursywą napisała sztuczna inteligencja, a inna sztuczna inteligencja doskonale wypowiada zapisane słowa i naśladuje różne głosy, coraz mniej rozróżnialnie dla naszych uszu. I one już ze sobą współpracują, a wcześniej było o tej trzeciej, która ze słów tworzy obrazy, bo się nauczyła rozpoznawać, co na obrazach się znajduje. Jednym z najpopularniejszych obiektów był kot, bo jest ich w internecie bez liku.

Parę słów komentarza do powyższej grafiki. Chciałem, żeby żółty okręt przybijał do portu w Odessie, ale z wstępnie niezrozumiałych powodów DALL-E nie pozwolił wygenerować takiego obrazu ze względu na niezgodność z polityką treści, którą należy stosować, pracując z nim. Nie należy próbować tworzyć, przesyłać ani udostępniać dzieł, które nie są odpowiednie dla dzieci lub mogą wyrządzić szkodę.

Oprócz oczywistych dla cywilizowanych społeczeństw zakazów dołączono również zakaz tworzenia treści, które porównują pewne grupy osób do zwierząt lub prezentują negatywne stereotypy. To może być nienawiść. Nie można wyśmiewać osób, bo to może być nękanie. Nie pokazujemy cierpienia, bo może to przemoc. Nie szokujemy. Nie przedstawiamy działalności niezgodnej z prawem. Nie można też wykorzystywać algorytmów do wpływania na proces polityczny lub do prowadzenia kampanii.

W moim przypadku chodziło pewnie o to, żeby nie tworzyć obrazów związanych z ważnymi, trwającymi wydarzeniami geopolitycznymi, bo może to być próba oszustwa. Lepiej nie próbować dokonywać naruszeń, bo inni użytkownicy z całego świata są proszeni o ich zgłaszanie, a odpowiednie ciało może wszcząć śledztwo pod groźbą zawieszenia lub zamknięcia konta.

Ten tekst jest nieudolną próbą odpowiedzi na tytułowe pytanie: Czy można zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę, Rosja czy Ukraina?. Nieudolną, bo to raczej pytanie do praktyków filozofii. A oni w swoich rozważaniach powinni uwzględnić nie tylko pytanie o to, czy można, czy algorytm potrafi inteligentnie i trafnie odpowiedzieć – bo może; i owszem, można pytać, i zna dobrą odpowiedź – ale i mieć świadomość, że nie zawsze tę odpowiedź poznamy, bo zależy to od tego, kim jesteśmy albo czy będzie nas stać…

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Czy można zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę: Rosja czy Ukraina?” znajduje się na s. 8 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Czy można zapytać sztuczną inteligencję, kto wygra wojnę: Rosja czy Ukraina?” na s. 8 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Wizerunki Sądu Ostatecznego powinny dziś przedstawiać chmury pyłu lecące na apel / Piotr Witt, „Kurier WNET” 101/2022

W Credo wyznajemy wiarę w zmartwychwstanie ciał. Czy użytek pieców krematoryjnych zdezaktualizował nieodwołalnie wszystkie obrazy, przedstawiające zmarłych powstałych z grobu na Sąd Ostateczny?

Piotr Witt

Z prochu powstaniesz

Droga ku wieczności najeżona jest dzisiaj trudnościami nieznanymi nigdy dawniej. Za dużo nas żyje na świecie i zbyt wiele umiera. Ogromne nekropolie miejskie, stworzone dwieście lat temu na wyrost – paryska Père-Lachaise, warszawskie Powązki – już lata temu zostały przekształcone w martwe pomniki przeszłości.

Nie przyjmują więcej lokatorów, mimo iż wiele koncesji wykupionych na wieczność wygasło na długo przed końcem wieczności, a towarzyszące im nagrobki rozsypały się w proch, podobnie jak ci, co pod nimi leżą.

Wielu naszych bliźnich wybiera rozwiązanie najprostsze i najmniej kosztowne, zachwalane przez właścicieli krematoriów. „Z prochu powstaniesz, w proch się obrócisz” nigdy nie brzmiało prawdziwiej.

Po zlekceważeniu życia zlekceważono śmierć. Znika istotna część naszej cywilizacji. Sposób postępowania ze zmarłymi wyraża bowiem pewną filozofię kolektywną i podlega modzie, jak krój sukien i forma kapeluszy. Z form pochówku archeolodzy rekonstruują zaginione światy, jak Georges Cuvier rekonstruował przedpotopowe zwierzęta z żuchwy i paru kości wykopanych na wzgórzu Montmartru.

„Mniej więcej wszystko, co wiemy o starożytnym Egipcie, pochodzi z sześćdziesięciu odkrytych grobów”… wyznał pod koniec życia profesor Kazimierz Michałowski. I znakomity egiptolog dodał: „To tak, jakby z jednej kwatery Powązek wysnuć opowieść o życiu codziennym w Warszawie”. Co się tyczy najstarszych znanych przodków nas – Polan, badacze przeszłości nazwali ich plemieniem pucharów lejkowatych, od potężnych kielichów wydobytych w okolicach Biskupina.

Co pozostanie po naszych pokoleniach? Popiół, jak z mebli Ikei?

W Credo wyznajemy wiarę w zmartwychwstanie ciał. Czy użytek pieców krematoryjnych zdezaktualizował nieodwołalnie wszystkie obrazy, przedstawiające zmarłych powstałych z grobu na Sąd Ostateczny?

Pod tym względem królowie Francji, uprzywilejowani za życia, zachowali przywileje także później. Na głos trąb podniosą się ze wspaniale rzeźbionych sarkofagów w bazylice świętego Dionizego. Młodsza linia – Orleanowie – urządzili na jej wzór swoją własną nekropolię w mieście Dreux, niedaleko Paryża. Ale, ale! Głos trąb, którymi aniołowie zwołają na apel, czyżby miał dotyczyć wyłącznie lokatorów grobowców? Na Père-Lachaise i na Powązkach łatwo aniołowi rozpoznać denata. Każdy ma adres – aleja taka to a taka, rząd, numer, daty główne wypisane na nagrobku, jak w dowodzie osobistym, często także zawód i stanowisko. Niektórzy zabierają ze sobą na tamten świat nawet ordery.

Ale po czym rozpoznać osobę w ziarnku prochu? I gdzie go szukać – tego ziarnka rozsypanego w morzu albo w głębi Czarnego Lasu? Problemy tożsamości dotyczą zmarłych tak samo, jak żywych.

Francuzi mówią o sobie, że są narodem indywidualistów. Że niby każdy jest osobowością niepowtarzalną, różną od innych Francuzów, a już zupełnie odmienną od cudzoziemców, którzy wszyscy są do siebie podobni. Każda taka autoreklama wydaje się podejrzana. Służy zazwyczaj do pokrycia cech mniej chwalebnych. Rozmyślając o rozmaitości naszego gatunku ludzkiego, filozof Michał Montaigne zauważył, że gdyby wszyscy ludzie byli identyczni, nie można by odróżnić człowieka od człowieka, ale zaraz potem dodał – gdyby między ludźmi nie było żadnego podobieństwa, nie można by odróżnić człowieka od świni. Mówimy o bliźnim – bliźni, lecz nie mówimy – bliźniak.

Indywidualiści Francuzi? Im dłużej wśród nich żyję, tym mocniejszego nabieram przekonania, że nie ma w Europie narodu bardziej potulnego, karnego, poddającego się łatwiej nakazom władzy.

Podobieństwo ludzi od zawsze spędzało sen z oczu wszelkim władzom świata, a zwłaszcza policji. Jak rozpoznać poszukiwanego wśród tłumu jemu podobnych? Podczas oblężenia gniazda herezji katarskiej – miasta Bezier u podnóża Pirenejów, legat papieski Arnaud Amaury, pytany przez zakłopotanych rycerzy, po czym odróżnić dobrego katolika od heretyka, poradził krótko: „Zabijajcie wszystkich, Pan Bóg rozpozna swoich”.

Łatwo powiedzieć. Policja nie może sobie pozwolić na luksus czekania na Sąd Ostateczny. Imano się innych sposobów. Po wojnach napoleońskich „Kurier Warszawski” zamieścił rysopis poszukiwanego, zbiegłego chłopa pańszczyźnianego. „Wyraża się po francusku, niemiecku, rosyjsku, polsku i po łacinie. Koszałki plecie”. Mimo zignorowania cech fizycznych, charakterystyka wydała mi się celniejsza od rysopisów w paszportach wprowadzonych wzorem rosyjskim.

„Wzrost 170 cm, waga 55 kg, włosy ciemnoblond, oczy szare” – opisał Fryderyka Chopina w paszporcie policjant Królestwa Polskiego. Charakterystyka pasująca do wielu. Mój przyjaciel Rafał Blechacz posiada te same cechy fizyczne – wzrost, wagę, kolor włosów i oczu i również jest pianistą.

W oczach straży granicznej mógłby uchodzić za Chopina. Gdy tymczasem drugiego chłopa pańszczyźnianego, który by znał kilka języków, trudno byłoby znaleźć, chociaż koszałki plotło wielu.

Co gorsza, istnieją przecież bliźnięta, zauważono nawet łudzące podobieństwo osób niepowiązanych węzłami krwi. W moich latach chudych uczęszczałem chętnie paryskie wernisaże artystyczne, gdzie zawsze można było zjeść kilka kanapek i napić się trochę wina. Spotykałem tam przy bufecie osobnika łudząco podobnego do Andrzeja Dobosza, a także wysokiego mężczyznę o majestatycznym wyglądzie. Zwracaliśmy się do niego z szacunkiem „mon general”, gdyż ze względu na uderzające podobieństwo do generała de Gaulle’a zagrał niegdyś niemy epizod w głośnym filmie Szakal. To ten, którego Szakal ma zastrzelić.

Każdego roku zbiera się klub sobowtórów Johnny’ego Hallydaya. Kilkudziesięciu facetów, niektórzy wręcz identyczni ze zmarłym. A makijaż? A operacje plastyczne? Sobowtóry były zmorą policji całego świata, dopóki nie odkryto linii papilarnych. A jednak fizycznie różnimy się od siebie – mógł stwierdzić z triumfem Sherlock Holmes; a jednak każdy z nas jest inny.

Dzisiaj metody opisane przez Conan Doyle’a zapadły w otchłań wieków, podobnie jak jego książki. Odkrycie DNA uczyniło prawdopodobną nie tylko misję aniołów Sądu Ostatecznego, ale także dopomogło w rozwiązywaniu zagadek doczesnych. Mosad – wywiad izraelski – rozpoznał Eichmanna ze śladów jego potu pozostawionych na szklance.

Nie przeceniałbym jednak wartości odkryć nauki dla potwierdzenia prawdy wiary. Święty Augustyn przestrzega przed oddawaniem się rozpaczy zakonnicę Sebag, opłakującą śmierć brata. – Długą żałobę pozostawmy poganom – pisze biskup Hippony. My jesteśmy chrześcijanami i wiemy, że mamy duszę nieśmiertelną.

Profesor mikrobiologii po zbadaniu śladów krwi i potu pozostawionych przed wiekami na całunie turyńskim określił z wielką dokładnością cechy fizyczne zmarłego, odpowiadające znanym rysopisom Chrystusa. Opowiadając o swoich odkryciach papieżowi, uczony argentyński popadł w wielki ferwor. Zachęcony życzliwym przyjęciem, wspomniał nawet o możliwości wskrzeszenia Pana Jezusa ze śladów pozostawionych na całunie. Jan Paweł II z właściwą sobie dobrocią pobłogosławił go na dalszą drogę, po czym nakazał biskupom nie dopuszczać geniusza do całunu pod żadnym pozorem.

Królowie Francji obserwowali zwyczaje pogrzebowe zapożyczone od kultu relikwii. Przed powierzeniem ziemi swojej doczesnej powłoki kazali fragment umieszczać oddzielnie. Serce wyjęte z piersi zawieszano w kościele (Saint Paul na ulicy Rivoli), w pudełeczku ze złoconego srebra. Przezorny zwyczaj pozwolił niedawno, po dwustu latach od rewolucji, zakończyć spór o tożsamość zamordowanego dziecka – następcy tronu Ludwika XVII. Z fragmentu organu odczytano jak z książki wiek, pokrewieństwa, przebyte choroby… Wszystko to zapisane w maleńkiej drobince DNA, widocznej tylko przez mikroskop elektronowy. W porównaniu z nią ziarnko prochu po nas będzie wielkości Encyklopedii Brytyjskiej.

Współczesne wizerunki Sądu Ostatecznego powinny przedstawiać chmury pyłu lecące na apel. A zresztą koniec świata, miejmy nadzieję, nie jest jeszcze na dziś, ani nauka nie powiedziała ostatniego słowa. Trąby anielskie na razie spoczywają w futerałach.

Artykuł pt. „Z prochu powstaniesz” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w listopadowym „Kurierze WNET” nr 100/2022, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Z prochu powstaniesz” na s. 3 „Wolna Europa” listopadowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

Chodzi o to, by uczyć nie tego, co teraz umieją profesorowie, ale tego, co wkrótce będzie potrzebne w pracy absolwentom

Łatwo zsumować koszty jazdy po alkoholu czy po narkotykach. Ale nikt nie wie, ile nas kosztuje zastój w programach nauczania i wychowania do pracy i współżycia z inteligencją prawdziwą i sztuczną.

Andrzej Jarczewski

(…) W roku 1990 pojawiła się prawie nieznana w PRL instytucja buforowa dla pracodawców i pracowników tracących zatrudnienie, nazwana „rynkiem pracy”. Natychmiast jednak ujawniła się druga funkcja tej instytucji: przechowywanie świeżych absolwentów. A to są różne, z punktu widzenia społecznych skutków, funkcje. Pierwsza – konieczna, druga – szkodliwa. Pierwsza funkcja służy wyłącznie tym, którzy już pracowali, druga obejmuje tylko absolwentów pewnego etapu kształcenia, stanowiąc bufor między szkołą a pracą zarobkową. Aspekty poboczne na razie pomijam.

Rynek pracy w pierwszej funkcji musi być pielęgnowany. W drugiej – zlikwidowany, a przynajmniej zminimalizowany!

Pracodawcy powinni zaspokajać swoje potrzeby kadrowe już w szkołach i na uczelniach. Tymczasem szkolnictwo wypycha wychowanków na rynek pracy, a dopiero tam przebierają w nich pracodawcy. Ten marnotrawny stan rzeczy potępiam. Pokazuję, jak się z tym uporano za granicą i co teraz należy zrobić w Polsce.

Bufory dla absolwentów

Dlaczego jednak na rynek pracy w ogóle trafiają absolwenci szkół i uczelni? Przecież mieliśmy kilka lat na znalezienie miejsca dla każdego z nich. Odpowiedzi bywają różne, ale dwie są najczęstsze. Pierwsza: w latach wysokiego bezrobocia po prostu trudno było o zatrudnienie, więc rynek pracy stanowił swego rodzaju przechowalnię dla młodzieży (ten argument, niegdyś prawdziwy, dziś jest już fałszywy).

Druga odpowiedź jest ważniejsza. Otóż – zarówno w PRL, jak i w III RP – szkolnictwo nie wiedziało, jak przygotowywać swoich wychowanków do pracy zarobkowej. Oświatę regularnie reformowano, co kończyło się zawsze wielkim sukcesem w postaci zreformowanego systemu edukacji.

Szkoły były coraz lepsze (mamy aż dwa uniwersytety w piątej setce na świecie), ale czy ktoś z ręką na sercu może powiedzieć, że późniejsi absolwenci są jakoś lepsi od wcześniejszych? Owszem, lepiej wypełniają testy i sprawniej posługują się smartfonami. Ale czy więcej wiedzą? Czy poprawniej rozumują?

Czy potrafią smartfon skonstruować? Czy są lepiej przygotowani do jakiegokolwiek fachu? Odpowiedzi oszczędzę, bo takie efekty nigdy nie były realizowanym celem edukacyjnych reform, choć – oczywiście – wybitni nauczyciele w swoich dziedzinach zawsze uzyskiwali wybitne rezultaty.

Dodajmy, że w pierwszej dekadzie III RP zaczęły się mnożyć przechowalnie wyższego sortu w postaci prywatnych uczelni, umożliwiających młodzieży przeczekanie złej koniunktury w gospodarce. Generowało to pasożytniczą koniunkturę w szkolnictwie wyższym, która – odrywając uczonych od pracy naukowej – dawała im łatwe pieniądze za dydaktyczną chałturę. Punktowe sukcesy nauki polskiej nie zastąpią patentów, innowacyjności gospodarki, odkryć i nagród Nobla. Dziś powiatowe parauniwersytety zamykają swoje filie i powoli znikają z edukacyjnej mapy, bo demograficzny niż wytracił polskich kandydatów na parastudentów. Są jeszcze zagraniczni i dzięki nim chwilowo liczba studentów nie spada.

Na poziomie średnim zastosowano jeszcze gorszy bufor. Masowej likwidacji szkół zawodowych towarzyszyło przepychanie młodzieży do tańszych gimnazjów i liceów o różnych nazwach. „Skoro nie wiemy, do jakiego fachu kształcić w technikach i zawodówkach – uczmy dzieci byle czego”.

Nie pomyślano, że pracownik z „byle czym” w głowie może być tylko „byle jaki”, co skutkuje m.in. słabą produktywnością, lichą jakością pracy i niskim poziomem aktywności zawodowej. Kto nic nie umie, łatwo znajdzie usprawiedliwienie dla własnej bezczynności, a gospodarka oparta na takiej wiedzy nie może konkurować ze światową czołówką. Przy okazji odnotujmy „równościowe” działania dostosowawcze szkolnictwa średniego. By sprostać masowemu pędowi do byle jakiego, ale wyższego wykształcenia… obniżono standardy.

Obserwowaliśmy za to społecznie kosztowny rozrost szkół kursowych, które umożliwiały zdobywanie dyplomów czy certyfikatów za pieniądze klienta lub z urzędu pracy. Wszak pracodawca nie przyjmie kandydata, który nie ma uprawnień zawodowych, pozwalających podjąć się danego zajęcia. W razie wypadku właśnie te dokumenty bada się w pierwszej kolejności. Szkoła ich na ogół nie daje, a tylko największych pracodawców stać na solidne szkolenie nowo przyjętych. (…)

Kiedyś wierzyliśmy, że władze państwowe, gdy się dowiedzą o stanie rzeczy, natychmiast – wzorem niektórych samorządów – podejmą stosowne decyzje.

Okazało się jednak, że wszystkie kolejne władze, monitowane w tej sprawie co rok, nie zrobiły nic, a właściwie – zrobiły coś gorszego: reformowały system urzędów pracy i system oświaty jako odrębne, nic o sobie niewiedzące światy. (…)

Koszty niewykształcenia

Volkswagen nauczył nas metody, która dziś ma znaczenie tylko historyczne, ale – jako ilustracja – pozwala doskonale wyjaśnić, o co chodzi. A chodzi o to, żeby w szkołach i na uniwersytetach uczyć nie tego, co potrafią teraz profesorowie, ale tego, co wkrótce będzie potrzebne w pracy absolwentom (stwierdzenie porażające w Niemczech banałem, a w Polsce… niespełnieniem)! To nie przypadek, że kraje, które prawidłowo rozwiązały ten problem, lokują się w światowej czołówce rankingu PKB. Z kolei np. Hiszpania, która bezrefleksyjnie wrzuca absolwentów na rynek pracy, na tej liście powoli się obsuwa.

W narzędziowni FSM (z powodów, które za chwilę się wyjaśnią) pracowało aż 1200 fachowców, ściąganych z całej Polski niezwykle atrakcyjnymi warunkami płacowymi i mieszkaniowymi. Kształcono też nowych pracowników. Okazało się jednak, że praca starannie kompletowanych zespołów przynosiła rezultaty wysoce niezadowalające.

Teraz fakt rewelacyjny i do dziś rewolucyjny. Naprawę tej sytuacji rozpoczęto od analizy tzw. braków, czyli nieudanych produktów narzędziowni. Dwóch znakomitych inżynierów oddelegowano na trzy miesiące do przebadania tych braków. Ich ustalenia wstrząsnęły dyrekcją zakładu. Dowiedli bowiem, że 68% braków w produkcji wynika z braków w kształceniu! Pozostałe winy obarczały organizację, felery materiałowe i inne.

Wykonano szczegółowe badania stanowiskowe i wykazano, że programy nauczania nie obejmowały od 20% do nawet 50% treści pracy, czyli zbioru działań roboczych. Te przełomowe wyniki natychmiast posłużyły do radykalnej zmiany programów kształcenia w szkołach zawodowych FSM. Jednocześnie poprawiano organizację pracy, warunki BHP i eliminowano złe materiały już przed wejściem na produkcję.

Nieuprawiana w Polsce nowoczesna ekonomika oświaty analizuje nie tylko koszty kształcenia zawodowego i efekty pracy. Bada również koszty niedokształcenia. To są nie tylko owe braki, ale również wiele składników nieefektywności, w tym zwłaszcza zła organizacja pracy. Wszak kształcenie zawodowe obejmuje nie tylko ślusarzy, ale i przyszłych dyrektorów i logistyków.

Ogromne koszty ludzkie i finansowe ponosimy z powodu wypadków przy pracy. Czy ktoś policzył, jaki procent kosztów wynika ze złego kształcenia? Nie ze złego wykształcenia, bo tą winą lubimy obarczać i karać sprawców. Chodzi o koszty braków w treści kształcenia we wszystkich szkołach (od dziecka!). Łatwo zsumować koszty jazdy po alkoholu czy po narkotykach. Ale nikt nie wie, ile nas kosztuje zastój w programach nauczania i wychowania do pracy i współżycia z inteligencją prawdziwą i sztuczną.

Jeszcze zapowiadane wyjaśnienie przerostów zatrudnienia w bielskiej narzędziowni. Otóż żadnych przerostów nie było. Wytwarzano tam narzędzia do produkcji nie tylko pojazdów małolitrażowych, ale też… długolufowych. Na całe RWPG! Słyszymy, że jeszcze dziś te pojazdy są wdzięcznym celem dla Bayraktarów.

Synchronizacja

Media epatują nas odkrywczymi spostrzeżeniami, że stale powstają nowe zawody, że zanikają stare i że w ogóle można się w tym pogubić. Owszem, kto nie szuka drogi i kręci się w kółko, zagubić się może. Ale akurat w sprawie nowych zawodów jest zupełnie inaczej niż alarmują telewizyjni dyletanci z eksperckimi tytułami.

Śledzimy te zmiany od półwiecza, a od lat dziewięćdziesiątych bardzo dokładnie. Okazuje się, że zmiany jakichkolwiek rzeczywistych (nie nazewniczych) parametrów rynku pracy są zadziwiająco powolne. 3-procentowa zmiana w ciągu roku jest rzadko spotykanym skokiem. W dłuższym okresie przeważają korekty mniejsze niż 2% średniorocznie, ale to się kumuluje i po 50 latach potrafi zadziwić tych seniorów, którzy porównują obecną sytuację ze stanem znanym sobie z młodości.

Tylko wyjątkowo, np. z powodu wojny, zmiany ustroju, epokowego wynalazku (internet) czy pandemii jakiś parametr nagle rośnie lub spada o kilkanaście procent, by zresztą szybko się uregulować, gdy warunki powrócą do normy. Oczywiście – nic po skoku nie wraca na poprzedni poziom. Masowe przetestowanie pracy zdalnej pokazało, że udział tej formy zatrudnienia może być wyraźnie wyższy niż kiedyś, choć nie aż taki, jak w czasach zarazy. Podobnie jest z zainteresowaniem informatyką, uważaną za dziedzinę rozwijającą się najszybciej. Cóż, inżynierem informatykiem zostałem pół wieku temu. Gdyby przez ten czas przybywało po 3% informatyków rocznie, to (procent składany) dziś byłby to najliczniejszy zawód w Polsce, a tak nie jest i raczej nie będzie.

Niewiele (w relacji do światowej czołówki) wydajemy na wdrożenia i rozwój, bo nawet nie wiemy, co należy wdrażać. Trwonimy za to co roku ogromne kwoty na bezproduktywne badania – zabadanego na śmierć – rynku pracy.

Informacje o kierunkach rozwoju regionalnego i lokalnego agregowane są w silosach branżowych, do których dyrektorzy szkół, kuratorzy, a nawet rektorzy czołowych uczelni nie mają dostępu i nie próbują go zdobyć. Nie potrafią zsynchronizować nadawania kwalifikacji z zapotrzebowaniem na kwalifikacje.

Ale gdyby nawet chcieli, to i tak natrafią na inne trudności, które np. Japończycy pokonali już w latach sześćdziesiątych XX w. Tam i wtedy przebadano instytuty naukowe, biura projektowe, zakłady doświadczalne i – ciekawostka – prototypownie. Starano się odnaleźć, nazwać i opisać te czynności robocze, które wymagają nowego kształcenia w epoce przechodzenia z żelaza na krzem.

W Japonii, w Niemczech, w Korei Południowej, a później m.in. w Chinach synchronizację gospodarki i edukacji rozpoczęto od przygotowania nauczycieli zawodów przyszłości. Ktoś musiał najpierw dowiedzieć się, jakie to będą zawody (prognoza struktury zawodowo-kwalifikacyjnej), a ktoś inny musiał uczyć przyszłych nauczycieli przyszłych zawodów. Efekty kazały na siebie czekać długo. Co najmniej siedem lat. Ale nadchodziły falami i dały tym krajom, również nieposiadającym surowców, nadzwyczajne sukcesy.

Dla kogo kształcimy

(…) Polsce nadal brakuje narzędzia do bieżącej obserwacji, prognozowania i wspierania zmian kierunków kształcenia w rytm zmieniającej się gospodarki.

Dominuje pogląd, że – w edukacji – można finansować działalność dowolną, zgodną z przekonaniami osób odpowiedzialnych za sprawy inne niż gospodarka. Nie piszemy jednak, że edukacja powinna pełnić funkcję służebną względem potrzeb narodu, bo… rozdzióbią nas kruki, wrony.

Nabyte w szkołach kwalifikacje zwykle nie pozwalają od razu podjąć pracy w okolicy. A skoro i tak trzeba uczyć się nadal, to owa „okolica” może – w oczach młodzieży – rozszerzyć się do granic Unii Europejskiej i dalej. Jednym ze skutków tego stanu rzeczy jest drenaż polskich zasobów pracy, realizowany przez kraje bogatsze pod osłoną zwodniczo nazywanych systemów, jak np. Europass, Eures, a poniekąd i Europejskie Ramy Kwalifikacji. Również inne zinstytucjonalizowane koncepcje (European Labour Authority z rocznym budżetem 50 milionów €) pomagają państwom rozwiniętym w wyciąganiu najbardziej aktywnych, młodych pracowników z parakolonialnie eksploatowanych regionów świata.

Cele tych systemów, programów, biur itd. brzmią szlachetnie, a niektóre skutki bywają też (indywidualnie) pozytywne. Teraz jednak zajmujemy się skutkami społecznymi, uważanymi w Europie za uboczne, a w Polsce za coraz bardziej szkodliwe: obciążanie kosztami edukacji krajów biednych i czerpanie pożytków z pracy absolwentów w krajach bogatych. Ma to drugorzędne znaczenie, gdy chodzi o pracę na zmywaku, i absolutnie pierwszoplanowe, gdy Polska traci lekarzy, inżynierów czy naukowców. Należy stale mieć na uwadze, że te Euresy, Europassy i różne inne eurokoncepty instytucjonalne nie powstały w celu rozwiązywania problemów polskich. Przeciwnie. Każdy kraj dba o własne interesy. A jak nie dba – niech się nie dziwi.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Patologiczny bufor, czyli rynek pracy” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.


 

  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Patologiczny bufor, czyli rynek pracy” na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022

Profesor Wojciech Roszkowski popełnił myślozbrodnię nie do wybaczenia / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 99/2022

Fot. CC0, Pixabay

Liczni cenzorzy pastwią się nad kilkoma wierszami z jego 500-stronicowego dzieła, cytowanymi przez D. Tuska. W dorobku naukowym zdecydowana większość tych „potępiaczy” nie dorasta profesorowi do pięt.

Zbigniew Kopczyński

Liberalny zamordyzm

Tyle nasłuchaliśmy się od piewców postępu o tolerancji, wolności słowa i tym podobnych pięknych ideach! Piękne to było, dopóki o tym mówili. Gdy tylko mogli swoje idee realizować, realizacje te były dokładnym tychże idei negatywem.

Po „ojcach założycielach” współczesnego postępizmu pozostało wiele pięknych tekstów, wśród nich przypisywana Wolterowi wypowiedź „Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć”. Gdy jednak przejęli władzę, dla inaczej myślących i tych, których o takie myślenie podejrzewali, postawili gilotyny.

Nie było dochodzenia winy ani litości. Gilotyny pracowały na pełnych obrotach, a nie rozumiejącym piękna wolności i tolerancji, wiernym Bogu i królowi Wandejczykom urządzono pierwszy nowożytny Holokaust.

Młodsi o wiek spadkobiercy rewolucyjnych postępowców godnie kontynuowali walkę swych protoplastów o wolność i tolerancję. Najbardziej przejęli się chyba hasłem „Nie ma wolności dla wrogów wolności”, a kto tym wrogiem wolności był, wyznaczali sami. W zależności od dzierżonego sztandaru, czy to czerwonego, czy brunatnego, wrogiem wolności był ktoś więcej posiadający lub wiedzący, albo po prostu Żyd, Cygan lub inny podczłowiek.

Dbano też o czystość umysłów wyzwalanych. Palenie książek, niszczenie dzieł sztuki, ścisła cenzura, zamykanie ocalałych egzemplarzy w zbiorach prohibitów to postępowy standard. Tolerancja objęła również rodzące się wówczas media elektroniczne, czego symbolami były: sowiecki „kołchoźnik” i niemiecki Volksempfänger (odbiornik ludowy) – proste odbiorniki radiowe służące do odbioru jedynie słusznych stacji.

Powstania telewizji brunatni towarzysze nie doczekali, a czerwoni to i owszem. Media się zmieniły, metody nie.

Wprowadzono zatem system telewizji kolorowej SECAM, odmienny od stosowanego po zachodniej stronie Łaby systemu PAL, by płynący z zachodu przekaz nie zmącił czystych umysłów komunistycznych poddanych, jako że wzniesiony w trudzie mur słabo radził sobie z zatrzymywaniem fal elektromagnetycznych. Dzisiaj nie ma już muru, SECAM zniknął w zapomnieniu, nie powiewają już czerwone i brunatne sztandary, zastąpione zielonymi i tęczowymi, a wrodzone postępowcom dążenie do monopolu przekazu i likwidacji dyskusji pozostało.

Ten przydługi wywód historyczny popełniłem po to, by w historycznym kontekście pokazać wściekłą nagonkę na podręcznik do historii i teraźniejszości autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego.

Tak zmasowana nagonka na podręcznik to rzecz bez precedensu. Jest ona jednak prostą kontynuacją walki z wolnością słowa i poglądów, prowadzonej od stuleci przez pokolenia przeróżnych postępowców, z ustami pełnymi tolerancji zakładających kagańce inaczej myślącym.

Wojciech Roszkowski popełnił mianowicie zbrodnię, dla której nie ma wybaczenia. Pokazał okres 1945–1979 z punktu widzenia myśliciela konserwatywnego, kierującego się klasycznym pojęciem prawdy i takimiż sposobami dochodzenia do niej.

Co gorsza, pokazując fakty i zjawiska społeczne, pokazuje ich przyczyny, czasami odległe, oraz konsekwencje. Właśnie to ujęcie historii jako złożonego continuum, gdzie nic nie bierze się z powietrza ani nagle nie kończy, gdzie ładnie brzmiące hasła i idee dają w przyszłości nieoczekiwane, często tragiczne skutki, skłania czytelnika do myślenia, do zastanowienia, czy modne dziś nurty ideowe naprawdę są takie zbawienne dla ludzkości i czy naprawdę są nowe.

Takiej zbrodni wybaczyć nie sposób. Myślący młody człowiek może już nie łykać tak łatwo wszystkich nowinek, choćby i pochodziły z samej Unii Europejskiej. Może zastanowi się, czy rzeczywiście istnieje kilkadziesiąt płci i czy amputacja paru narządów i faszerowanie hormonami naprawdę przekształci kobietę w mężczyznę i na odwrót. Czy nasza oparta na chrześcijaństwie cywilizacja rzeczywiście jest najgorszą z możliwych i jedynie przyjęcie kolejnych milionów muzułmanów stworzy z Europy raj na Ziemi?

Młody, samodzielnie myślący człowiek to śmiertelne zagrożenie dla postępizmu.

Wojciech Roszkowski obala też parę mitów bezkrytycznie głoszonych przez tak zwany mainstream. Ukazuje też skrywane fakty z życia lewicowych świętych, jak choćby przywołując pedofilskie dokonania Daniela Cohn-Bendita – do niedawna lidera europejskich postępowców. A to już niewybaczalna zbrodnia świętokradztwa.

Sygnał do ataku dał Donald Tusk, publicznie potępiając podręcznik na podstawie jednego cytatu, a raczej tego, co z tego cytatu zrozumiał. Za nim ruszyła cała chmara zawodowych potępiaczy, atakujących przede wszystkim personalnie autora i konfabulująca na temat jego rzeczywistych poglądów. Gdy jednak przyjrzymy się tym formułowanych z wyższością opiniom i pouczeniom, widzimy, że mało kto z krytyków przeczytał tę książkę, może nawet nikt. Prawie wszyscy pastwią się nad fragmentem cytowanym przez Donalda Tuska, kilkoma wierszami z pięćsetstronicowego dzieła. Merytorycznej dyskusji nie ma wcale.

Któż zresztą mógłby dyskutować merytorycznie? W dorobku naukowym zdecydowana większość z nich nie dorasta profesorowi do pięt. Mają chyba tego świadomość i dlatego tak wściekle atakują, wiedząc, że profesor im się nie odszczeka – nie ta liga.

Dostało się również ministrowi edukacji za zmuszanie nauczycieli do indoktrynacji młodzieży w duchu kato-narodowym. Potępiacze solidarnie przemilczeli fakt, że podręcznik nie jest obowiązkowy i do nauczyciela należy wybór, czy będzie z niego korzystać, czy nie.

Wydaje się, że nie tyle sam podręcznik, ale właśnie możliwość jego wolnego wyboru uważają za największe zagrożenie dla ich wizji świata. Dlatego media, te raczej postępowe, regularnie i triumfalnie informują o szkołach, które zrezygnowały z tego podręcznika. Powstała Inicjatywa Wolna Szkoła, publikująca mapę szkół bez podręcznika prof. Roszkowskiego. To forma nacisku na tych, którzy się wahają. Według postępowców szkoła będzie wolna, jeśli nauczyciel nie będzie sam wybierał podręczników, a ulegnie ich presji.

Na największego bohatera walki o wolność słowa wyrasta burmistrz Ustrzyk Dolnych, który po prostu zakazał stosowania podręcznika w prowadzonej przez gminę szkole. I nie ma racji minister Czarnek kwitujący to stwierdzeniem, że zakazać może swojej żonie. Tak, merytoryczny nadzór nad szkołami sprawuje kurator, a nie burmistrz, jednak burmistrz jest organem prowadzącym szkołę i to on podpisuje z nauczycielami umowy o pracę, co daje mu konkretne narzędzia wymuszania swoich decyzji. Że takie wymuszania są niezgodne z prawem? Są, i co z tego? Można iść do sądu, ale wielu sędziów ma postępowe poczucie sprawiedliwości i praworządności. Burmistrz panem jest i basta! Jak każe, tak ma być, zgodnie z tolerancją i wolnością słowa.

Pan burmistrz zdarł tym samym maskę tolerancji i stał się pionierem otwartego zamordyzmu myślowego, ikoną cenzury. Pokazał, co naprawdę kryje się za głoszoną tolerancją i wolnością słowa. Wolność tylko dla naszych, dla innych szlaban!

I wracamy do czasów pozornie minionych, choć cenzor z Ustrzyk Dolnych przebija tych z dawnych czasów swą otwartością.

Pamiętam czasy komunistyczne. Spotkałem wtedy parę osób przyznających się do pracy w milicji lub służbie bezpieczeństwa. Niektórzy nie kryli dumy ze swej służby. Nie spotkałem natomiast nikogo przyznającego się do pracy w cenzurze, a trochę ich tam pracowało. Cenzura w PRL działała dyskretnie, jakby wstydząc się swego istnienia. Wszystko odbywało się tak, by czytelnik, widz czy słuchacz niczego nie zauważyli. Dopiero Solidarność wymusiła zaznaczanie w tekstach cenzorskich ingerencji.

A burmistrz niczego się nie wstydzi, z dumą prezentując swą cenzorską działalność. „Decyzję podjąłem w pełni świadomie, biorąc jej wszystkie konsekwencje na siebie” – mówi, zapowiadając gotowość do męczeństwa za cenzurę. Oczywiście konsekwencji nie będzie, postępowcy już o to zadbają, ale dobrze jest epatować tanią odwagą. A więc brawo! Ciekawe, czy burmistrz wykaże się konsekwencją i opublikuje indeks lektur szkodliwych dla młodzieży? A książki, których młodzież czytać nie powinna, trzeba by chyba spalić?

Na zakończenie, panu burmistrzowi i przemądrzałym krytykom, pouczającym prof. Roszkowskiego, polecam cytat z jego książki odnoszący się do ideologii Nowej Lewicy z lat sześćdziesiątych, a równie dobrze obrazujący modne dziś prądy ideowe, głoszone przez zjawiające się nie wiadomo skąd autorytety:

Tego rodzaju ideologia jest niestety popularna i w dzisiejszym świecie. Może ona trafiać do osób nierozumiejących pewnej dyscypliny społecznej i obowiązku. Dojrzałość polega jednak na zrozumieniu, że są to rzeczy konieczne.

Warto przy tej okazji zauważyć, że pewność siebie ideologów lansujących tego rodzaju uproszczone wizje świata jest odwrotnie proporcjonalna do ich prawdziwej wiedzy. Pycha bowiem zagłusza racjonalną ocenę swoich możliwości.

W psychologii zjawisko to zbadali amerykańscy uczeni Justin Kruger i David Dunning. Stwierdzili oni na podstawie badań statystycznych, że osoby niewykwalifikowane w jakieś dziedzinie mają skłonność do przeceniania swych umiejętności, podczas gdy osoby wykwalifikowane mają skłonność do ich niedoceniania. Zrozumienie efektu Krugera-Dunninga może pomóc przezwyciężyć jakże częste sytuacje, w których ulegamy bezczelnym krętaczom udającym wtajemniczenie.

Polecam lekturę całości.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Liberalny zamordyzm” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.


 

  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Liberalny zamordyzm” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022