Barbarzyńcy do nas przyjdą, właściwie już są. Wygrali wybory i wprowadzą swoje pomysły, niedobre dla kultury polskiej

Ogród Saski w Warszawie | Fot. CC0, Picryl.com

Barbarzyńcy spod znaku zeświecczania i współczesnego epikureizmu nie kryją się z tym, że bliżej im do Woltera, Marksa i Gorkiego niż Kochanowskiego, Mickiewicza czy Tyrmanda. O tempora, o mores!

Konrad Mędrzecki

Czekając na barbarzyńców

Konstantin Kawafis napisał wspaniały wiersz, którego aktualność w świetle ostatnich wyborów nie podlega dyskusji. Oto on.

Na cóż czekamy, zebrani na rynku?

Dziś mają tu przyjść barbarzyńcy.

Dlaczego taka bezczynność w senacie?
Senatorowie siedzą – czemuż praw nie uchwalą?

Dlatego że dziś mają przyjść barbarzyńcy.
Na cóż by się zdały prawa senatorów?
Barbarzyńcy, gdy przyjdą, ustanowią prawa.

Dlaczego nasz cesarz zbudził się tak wcześnie
i zasiadł – w największej z bram naszego miasta –
na tronie, w majestacie, z koroną na głowie?

Dlatego że dziś mają przyjść barbarzyńcy.
Cesarz czeka u bramy, aby tam powitać
ich naczelnika. Nawet przygotował
obszerne pismo, które chce mu wręczyć –
a wypisał w nim wiele godności i tytułów.

Czemu dwaj konsulowie nasi i pretorzy
przyszli dzisiaj w szkarłatnych, haftowanych togach?
Po co te bransolety, z tyloma ametystami,
i te pierścienie z blaskiem przepysznych szmaragdów?
Czemu trzymają w rękach drogocenne laski,
tak pięknie srebrem inkrustowane i złotem?

Dlatego że dziś mają przyjść barbarzyńcy,
a takie rzeczy barbarzyńców olśniewają.

Czemu retorzy świetni nie przychodzą, jak zwykle,
by wygłaszać oracje, które ułożyli?

Dlatego że dziś mają przyjść barbarzyńcy,
a ich nudzą deklamacje i przemowy.

Dlaczego wszystkich nagle ogarnął niepokój?
Skąd zamieszanie? (Twarze jakże spoważniały.)
Dlaczego tak szybko pustoszeją ulice
i place? Wszyscy do domu wracają zamyśleni.

Dlatego że noc zapadła, a barbarzyńcy nie przyszli.
Jacyś nasi, co właśnie od granicy przybyli,
mówią, że już nie ma żadnych barbarzyńców.

Bez barbarzyńców – cóż poczniemy teraz?
Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem.

Obawiam się jednak, że do nas barbarzyńcy przyjdą, a właściwie już są. Wygrali wybory i wprowadzą swoje rozwiązania, a z całą pewnością nie będą one dobre dla kultury polskiej. Barbarzyńcy spod znaku zeświecczania i współczesnego epikureizmu nie kryją się z tym, że bliżej im do Woltera, Marksa i Gorkiego niż Kochanowskiego, Mickiewicza czy Tyrmanda. I z tym, do czego im bliżej, są w przeważającej części zakolegowani w sposób nader powierzchowny. O tempora, o mores!

Tak, naszą kulturę czekają bardzo trudne czasy. Póki co jednak znajdujemy się dopiero na przednówku Armagedonu, a i kiedy już się on zacznie, wspaniali artyści nie przestaną istnieć, a naszym zadaniem będzie – kiedy zaczną znikać z przestrzeni publicznej – mówienie o nich jak najgłośniej i jak najczęściej.

Jesteśmy świadomi tego, jak to jest ważne. Czeka nas najprawdopodobniej bardzo długa wojna z siłami ciemności. Przypominają się wyprawy krzyżowe. (…)

W październiku rozstrzygnięto konkurs na odbudowę Pałacu Saskiego. Zwyciężyła Pracownia WXCA. „Nasza koncepcja Pałacu opiera się na założeniu, że odbudowa nigdy nie jest jedynie odtworzeniem murów i estetyki z przeszłości. Stanowi raczej proces przywracania lub kształtowania na nowo tożsamości miasta przy jednoczesnym zaznaczeniu wagi i wpływów współczesności”. Polecamy obejrzeć projekt na stronach konkursowych.

Mamy wielką nadzieję, że zmiany polityczne nie zakłócą procesu odbudowy Pałacu Saskiego, choć obawiamy się, że nowej ekipie ten projekt nie będzie leżał na sercu. Pożyjemy, zobaczymy.

Kolejnym projektem, na który w przyszłym, lewoskrętnym budżecie może zabraknąć, jak się obawiamy, pieniędzy, jest gmach Opery Królewskiej, jaka zgodnie ze zwycięskim projektem ma się przytulić do warszawskich Łazienek.

Na szczęście przed nadejściem barbarzyńców udało się oddać po 17 latach budowy imponujący gmach Muzeum Historii Polski na warszawskiej Cytadeli. Pierwsza, skromna wystawa jest swoistym kalendarium budowy – składają się na nie nabytki Muzeum i darowizny.

Obok rękopisu testamentu Ryszarda Siwca możemy na niej obejrzeć obrazy Łukaszowców, które w 1939 roku wyjechały na wystawę do Nowego Jorku i dzięki temu być może w ogóle przetrwały. Barbarzyńcom nie uda się już na szczęście cofnąć czasu i gmach Muzeum Historii Polski pozostanie, choć nie wykluczamy tego, że powstawanie ekspozycji stałej może napotkać turbulencje.

W październiku otwarto również w wielu miastach w Polsce wiele wspaniałych wystaw. W Krakowie, w Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego, 10 października ruszyła wystawa „Blask Złota”. Właśnie z kolekcji Czapskiego pochodzi zdecydowana większość pokazanego na wystawie złota oraz wszystkie prezentowane przykłady złotnictwa, odznaczeń i starodruków. Wystawa poświęcona jest nie tylko pamięci ofiarodawców, ale też wyjątkowości złota – przekutego tutaj na niejednokrotnie znakomite i zachwycające dzieła sztuki. Kto chce się skąpać w blasku oszałamiającego złota, polecamy krakowską wystawę.

W Łodzi natomiast, już po zamknięciu październikowego numeru „Kuriera WNET”, w Muzeum Sztuki otwarto wystawę Artura Nacht-Samborskiego „Maski czasu”. Oglądamy na niej prace z późnego okresu z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Portrety Nacht-Samborskiego wymykają się jakiejkolwiek konwencji. Każdy portret – jak pisze Hans Belting – nosi maskę czasu, który go wydał. Polecamy z czystym sumieniem wizytę w Muzeum Sztuki w Łodzi.

Cały artykuł Konrada Mędrzeckiego pt. „Czekając na barbarzyńców” znajduje się na s. 33 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Cały artykuł Konrada Mędrzeckiego pt. „Czekając na barbarzyńców na s. 33 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023

Przyjemne z pożytecznym, czyli na wakacje do Asyżu i nie tylko / Konrad Mędrzecki, „Kurier WNET” nr 109/2023

Bazylika św. Franciszka w Asyżu | Fot. valtercirillo. CC0, Pixabay

Nagromadzenie arcydzieł w Bazylice św. Franciszka dosłownie przechodzi ludzkie pojęcie. Freski Giotta w ołtarzu dolnego kościoła naprawdę można dotykać, ale z szacunku nikt tego nie robi.

Konrad Mędrzecki

Redaktor w ogrodzie, czyli w Asyżu i nie tylko

Wakacje już od samego początku były wspaniałe, szczęśliwym zbiegiem okoliczności tanie linie lotnicze najtańszą, chociaż nie najkrótszą i nie najszybszą trasę zaoferowały do Perugii (tuż koło Asyżu) via Malta. Z pięciogodzinnym postojem na tej malowniczej wyspie. Byłem zachwycony, ponieważ mogłem odwiedzić konkatedrę świętego Jana w Valletcie na Malcie, gdzie w jednej z kaplic znajduje w najwyższym stopniu zachwycający obraz Caravaggia Ścięcie św. Jana Chrzciciela. I muszę powiedzieć, że spotkanie z tym obrazem w takim miejscu było przeżyciem absolutnie mistycznym, bo kościół ten pod względem architektury wnętrza jest cudem manieryzmu. (…)

We wczesnych godzinach wieczornych znalazłem się już w swojej asyżowej bazie, czyli w Santa Maria degli Angeli – malutkiej miejscowości u stóp Asyżu, gdzie znajduje się Porcjunkula, czyli malutki, ukochany przez św. Franciszka kościółek, który własnym rękami odbudował, wcześniej otrzymawszy kaplicę od benedyktynów.

Malutka Porcjunkula znajduje się teraz wewnątrz wielkiej Bazyliki Najświętszej Marii Panny od Aniołów (Santa Maria degli Angeli). To naprawdę niezwykłe przeżycie, kiedy wchodząc do wielkiego, wspaniałego kościoła, na samym jego środku widzi się malutki średniowieczny kościół.

(…) Właśnie do tego kościółka św. Franciszek chciał wrócić, kiedy wiedział, że już niebawem Pan Bóg może powołać go do siebie. Kaplica, w której zmarł, znajduje się kilka kroków od Porcjunkuli, pod dachem tej samej bazyliki, po prawej stronie od głównego ołtarza. W obrębie kompleksu świątynnego znajduje się też sławny Ogród Różany, gdzie rosną słynne róże św. Franciszka, które są pozbawione kolców. W ogrodzie znajduje się Kaplica Róż ozdobiona freskami Tyberiusza z Asyżu. Jest też muzeum z arcydziełami takich mistrzów jak Cimbue – nauczyciel Giotta – i uroczy sklepik, gdzie można nabyć wspaniałe prezenty. Polecam.

Posąg Maryi na szczycie Bazyliki Santa Maria degli Angeli w Asyżu | Fot. G. Jansoone, Wikimedia.com

Każdego ranka z balkonu przy moim pokoiku witałem się z Przenajświętszą Panienką, patrząc na jej wspaniały wizerunek – ośmiometrową, wykonaną z brązu i pozłacaną figurę, znajdującą się na szczycie kopuły Bazyliki. To cudowne powitanie dnia. Przysięgam. A wstawałem o 5 rano, by udać się na minipielgrzymkę do samego Asyżu, a ściśle do Bazyliki Świętego Franciszka, gdzie o 6:30 franciszkanie, klaryski i nieliczni „cywile” rozpoczynają śpiewy i czytania. Wszystko to odbywa się w dolnym kościele, bo trzeba Państwu wiedzieć, że Bazylika św. Franciszka to zasadniczo dwa kościoły – kościół górny i dolny z cudownie pięknym ołtarzem, freskami Giotta, które naprawdę można dotykać, ale których z szacunku nikt nie dotyka. Nagromadzenie arcydzieł w bazylice dosłownie przechodzi ludzkie pojęcie. Giotto, Cimbue, Lorenzetti i wielu, wielu innych.

W dolnym kościele znajduje się też zejście do grobu św. Franciszka. To oczywiście nadzwyczajne miejsce. Kamienie na grobie są przedmiotem nieustannej adoracji odwiedzających. Na kratach otaczających grobowiec zawsze jest pełno dłoni trzymających różańce.

(…) Po porannej mszy można było z czystym sercem wybrać się na spacer po Asyżu, mieście, w którym – jak to ślicznie powiedział jeden z moich znajomych – są praktyczne same kościoły. Ósma rano to jest jeszcze bardzo dobra godzina, zarówno z tego względu, że jeszcze nie jest zbyt gorąco, ale też jeszcze ulice są w miarę puste. Turyści dopiero kończą śniadania w hotelach, więc można się cieszyć spacerem średniowiecznym mieście, w którego kamiennych murach co chwilę napotykamy arcydzieła – kilkusetletnie freski, kapliczki, rzeźby – czasem z czasów Imperium Rzymskiego. O tym niezwykłym łączeniu się kultur najdobitniej świadczy kościół katolicki znajdujący się w doskonale zachowanej świątyni Minerwy na jednym z głównych placów miasta.

Około 10:00 zaczyna się już robić gorąco. Można jednak zawsze pójść do jednego z cudownych kościołów, można też odwiedzić muzeum. Można się też wdrapać na Rocca Maggiore – Wielką Skałę, gdzie znajduje się ogromna kamienna forteca górująca nad miastem.

Widoki z Rocca Maggiore są absolutnie piękne. Na pierwszym planie – widziane z góry wszystkie kościoły, ogrody i domy Asyżu, a na drugim cudowny widok na górzystą Umbrię i to włoskie niebo, które znamy z tylu arcydzieł malarstwa.

Chwilowo muzeum na Rocca Maggiore jest w remoncie. Niemniej jednak w tym dosłownie niebiańskim miejscu prężnie działa kawiarenka, gdzie w cieniu pod drzewem można, rozglądając się co jakiś czas po bajkowym krajobrazie, oddać się lekturze na przykład Pisma Świętego, co też robiłem, i przeczekać upał, który powoli zaczyna roztapiać człowieka od zewnątrz, a w konsekwencji od wewnątrz.

Asyż. Widok z Rocca di Maggiore | Fot. evondue, CC0 Pixabay

Niesprzyjający spacerom czas nie jest wcale taki krótki, więc pochłonięcie I Księgi Samuela – z korzyścią dla duszy – nie stanowi problemu przed udaniem się w dalszą drogę – tym razem w dół. Można na przykład pójść w lewo i udać się na całkiem długą wycieczkę do kościoła św. Damiana, który znajduje się już w bardzo sporej odległości od centrum tego średniowiecznego miasta. Właśnie tam, według najstarszych świadectw, św. Franciszek, już stygmatyzowany i cierpiący, ułożył swoją Pieśń słoneczną. Był to zresztą pierwszy klasztor klarysek, w którym mieszkały w latach 1211–1260. (…)

Z kościoła św. Damiana ruszyłem na skuśki do swojej tymczasowej celi w Santa Maria degli Angeli. Powrót na skuśki rzadko uczęszczanymi drogami z widokiem na Asyż i umbryjski krajobraz to przeżycie estetyczne wyższego rzędu.

Rzędy drzew oliwkowych, pagórki, słońce (tak, tak, mimo popołudnia trzeba było szukać cienia), nitki torów kolejowych prowadzących do Perugii i dalej do Arezzo z cudownymi freskami Pierro della Francesca lub do Florencji. Redaktor znalazł się w ogrodzie, w ogrodzie, do którego każdy z nas powinien się – jeśli Bóg pozwoli – chociaż raz w życiu udać.

Cały artykuł Konrada Mędrzeckiego pt. „Redaktor w ogrodzie, czyli w Asyżu i nie tylko”, znajduje się na s. 28 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Konrada Mędrzeckiego pt. „Redaktor w ogrodzie, czyli w Asyżu i nie tylko” na s. 33 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

Agnieszka Trepkowska: Warszawa bez starówki nie istnieje

Odbudowa stolicy | Fot. M. Opasiński, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

O dziejach odbudowy starówki warszawskiej opowiada Agnieszka Trepkowska z Muzeum Warszawy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Vitali Michalczuk o życiu i twórczości Adama Stalony-Dobrzańskiego.

W demokracji co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 108/2023

Polacy w kraju, zajęci swoimi sprawami, powinni trochę uważniej interesować się Polską na emigracji, choćby z tego względu, że od dwustu lat decyzje o losach Polski podejmowane są za granicą.

Piotr Witt

Upaństwowienie emigracji

Żeby nie sięgać daleko w przeszłość, decyzja o przywróceniu państwowości polskiej była podjęta w Wersalu (1919), decyzja o nowym rozbiorze Polski w Moskwie (sierpień 1939), legalny rząd polski ukonstytuowany w Paryżu istniał i działał w Londynie przez pięćdziesiąt jeden lat (1939–1990).

Dopiero w roku 1989, po raz pierwszy od dawna, wydało się nam, Polakom, że fundamentalne decyzje zapadły w kraju, w Gdańsku i w Magdalence, chociaż obecnie różnie się o tym mówi.

Skądinąd w interesie Polski leży patriotycznie nastrojona emigracja… Nasza osobliwa historia sprawiła, że

wolne słowo dwukrotnie przetrwało poza granicami kraju.

Nie tylko słowo. W dwudziestoleciu międzywojennym najciekawszym, najbardziej oryginalnym zjawiskiem w polskiej sztuce była paradoksalnie Szkoła Paryska, École de Paris, a wielki rzeźbiarz August Zamoyski też tworzył we Francji.

Pod rządami komunistycznymi w kraju kultura miała swoje fundamenty instytucjonalne. Istniały Domy Kultury, wychodziły tygodniki „Kultura”, „Nowa Kultura”, „Przegląd Kulturalny”. Niemniej swobodne wypowiedzi krajowi literaci publikowali za granicą

– w „Kulturze” paryskiej: Kisielewski, Herbert, Jarosław Abramow, Hłasko, Nowakowski… Nie mówiąc o pisarzach emigracyjnych: Józefie Mackiewiczu, Gombrowiczu, Hemarze… Kto pragnie poznać historię XX wieku, sięga po „Zeszyty Historyczne” wydawane w Maison Laffitte pod Paryżem.

Obecnie

emigracji we Francji grozi upaństwowienie.

Potrzeba opinii wyborców, aby szkodliwy proces powstrzymać. Wypożyczalnię książek polskich z ulicy Jean Goujon wyrzucono na śmietnik, od kiedy Ministerstwo Spraw Zagranicznych 15 lat temu zamknęło Instytut Polski i nie otwiera go, mimo ponawianych obietnic. Księgarnia Polska, sprzedana obywatelce szwajcarskiej, prowadzi własną politykę kulturalną w duchu amerykańskiej ustawy 447. Wokół Domu Kombatanta kręcą się „Powiernicy”, którzy pragną go sprzedać. Najstarsza polska instytucja emigracyjna,

Bibliothèque Polonaise,

założona 200 lat temu, jeszcze nie jest sprzedana. Sprzedaż ma zostać sfinalizowana do końca roku, a może już do wakacji. Obszerny, XVII wieczny gmach Biblioteki – Bibliothèque Polonaise na Wyspie Świętego Ludwika nie jest z pewnością tyle wart, co Hotel Lambert (400 mln euro), ale 100 mln euro nie byłoby zapewne ceną wygórowaną. W każdym razie obiekt wart jest najwyższych odznaczeń. Ponieważ kawaler orderu Virtuti Militari, profesor Zaleski, liczy lat 96, wolno przypuszczać, że rządzi kto inny.

Główny doradca dyrektora nazywa się profesor Krzysztof Forycki. W oczach MSZ-u rodzina niezastąpiona. Po odwołaniu przez centralę ze stanowiska dyrektora stacji PAN Remigiusza Foryckiego-ojca zastąpiono go natychmiast przez Krzysztofa – syna. Francuzi przodują światu w spożyciu alkoholu, ale nawet oni uznali prof. F.-ojca za zbyt francuskiego jak na tutejsze standardy.

Prof. F.-syn, niepijący, dał się poznać zorganizowaniem kolokwium naukowego Holokaustu z udziałem Jana Zygmunta Grossa, Jana Grabowskiego, Anny Bikont, Barbary Engelking et tutti frutti. Znanych z tak zoologicznej antypolskości, że minister Czarnek zagroził im cofnięciem dotacji, jeżeli nie przestaną szkalować narodu, który ich utrzymuje. Prof. Forycki jako dyrektor stacji PAN-u przedstawił ich francuskiej publiczności jako nową polską szkołę historyczną. Po tej kompromitacji trzeba było więc Foryckiego-syna także odwołać z PAN-u. Czy jako zastępca dyrektora Bibliothèque Polonaise jego totumfacki i doradca działa w duchu założycieli – Niemcewicza, Mickiewicza, Zamoyskiego, czy raczej „tych z Jedwabnego”?… Oto jest pytanie.

Następna transakcja nieruchomościowa

może dotyczyć pałacu przy ulicy Legendre 20, w XVII dzielnicy Paryża. Zakupili go po II wojnie światowej żołnierze i oficerowie byłej Armii Polskiej na Zachodzie, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Samopomocy Byłych Kombatantów Polskich we Francji. Kombatanci wymarli od lat, ale stworzone przez nich w Anglii placówki działają nadal w swoich siedzibach, z wielkim pożytkiem dla Polaków, i współpracują z placówkami w kraju w określonych, racjonalnie uzasadnionych ramach. Instytut Sikorskiego i jego archiwa są niezastąpionym źródłem dla historyków piszących na nowo historię Polski, zafałszowaną w kraju pod okupacją sowiecką.

Z dokumentów opublikowanych przez Instytut dowiedziałem się na przykład, że mój ojciec był szefem kancelarii obu Naczelnych Wodzów od 1942 roku aż do rozwiązania Armii Polskiej.

We Francji sytuacja jest inna. Rząd przedwrześniowy w najlepszej intencji i wierze prowadził energiczną propagandę polskiej kultury. Bez niej, bez jego wysiłku ani polscy artyści nie otrzymaliby dwóch trzecich złotych medali przyznanych na paryskiej Arts Décoratifs w 1925 roku, ani Harnasie Szymanowskiego nie byłyby tańczone w Operze Paryskiej, ani prace generała Władysława Sikorskiego nie byłyby wydawane w Paryżu, w języku francuskim, ani prace historyczne Władysława Konopczyńskiego, ani polskie roczniki statystyczne, ani…

Za II Rzeczypospolitej propaganda państwowa

działała z wielkim rozmachem i pożytkiem. Katastrofa przyszła po wojnie wraz ze zmianą charakteru państwa. W przeciwieństwie do Anglii, gdzie placówki założone po wojnie były niezależne od administracji krajowej, paryski Instytut Kulturalny Polski i Librairie Polonaise przy bulwarze Saint Germain po 1945 roku zostały przekazane PRL-owi wraz z Bankiem Polskim, ich nominalnym właścicielem. Starania PRL-u o zawładnięcie Bibliothèque Polonaise szczęśliwie spełzły na niczym. Biblioteka, założona w 1838 roku, pozostała własnością Towarzystwa Historyczno-Literackiego, natomiast Instytut Polski, Instytut Kultury przy Sorbonie, stację Polskiej Akademii Nauk na Lauriston i szkołę polską na Lamandé przekształcono w placówki propagandowe PRL-u. Skupiały pracowników podległych służbom specjalnym, jeśli wierzyć Stanisławowi Kani. Członek Biura Politycznego KC PZPR odpowiedzialny za te służby wyznał w swoich pamiętnikach: „każdy, kto otarł się o zagranicę, musiał być naszym człowiekiem”. I tak Instytutem Kultury przy Sorbonie kierował jeden z tych ludzi – Bronisław Geremek.

Trzeba było wszakże czekać do okresu „odnowy postkomunistycznej”, aby ujrzeć całkowitą likwidację Instytutu Polskiego przy ulicy Jeana Goujon. 15 lat – to kawał życia. Zdumiewa szybkość, z jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych działa w interesie zakupu dwustuletniej Bibliothèque Polonaise o wartości 100 milionów, nie licząc bezcennych zbiorów Wielkiej Emigracji i późniejszych, a także

skandaliczna opieszałość, gdy chodzi o propagandę kultury polskiej za granicą.

Kolej teraz na pałac kombatantów. Skomplikowana sprawa, poczynając od tytułu własności. Prawo francuskie po wojnie zabraniało cudzoziemcom nabywania nieruchomości we Francji. Żołnierze musieli utworzyć fikcyjną spółkę francuską, aby na jej imię gmach zakupić. Podpisano dwie umowy notarialne: pierwszą – podpisał słup ze sprzedawcą, drugą – słup z żołnierzami, ujawniającą tożsamość rzeczywistego właściciela. Po śmierci kombatantów w ich prawa mieli wejść, zgodnie ze statutem, wybrani „Powiernicy”. Od tamtych czasów minęło prawie osiemdziesiąt lat, pomarli byli właściciele, pomarli kombatanci i notariusze. Krzepko trzymają się tylko powiernicy, czy raczej

powiernicy powierników.

Powiernicy są, chociaż nikt ich nie wybierał – grupa nieśmiertelnych, żywo zainteresowana sprzedażą obiektu wartości 30 mln euro. Nikt nie wie, komu dostaną się pieniądze ze sprzedaży, ale powiernicy, sądząc po ich zaangażowaniu, chyba wiedzą.

Inna grupa – ukonstytuowana ad hoc, do której należę, założyła sprzeciw i pragnie zachować pałac dla potrzeb polskiej emigracji.

Przy ulicy Legendre odbywają się zajęcia polskiej szkoły, występy chóru polskiego, spotkania towarzyskie, wieczory autorskie, bale okolicznościowe, są też rodziny i potomkowie byłych kombatantów. Utrzymanie pałacu nie nastręcza trudności materialnych dzięki wynajmowi części pomieszczeń.

W demokracji rządy się zmieniają. Co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać, tak jak poprzedni rząd usiłował sprzedać Instytut Polski.

Upaństwowienie kultury jest w ogóle zabiegiem niebezpiecznym. Marc Fumaroli, akademik i profesor College de France w głośnej książce Państwo kultury opisał szkody wyrządzone Francji i jej artystom przez ministra mającego ambicje kierownicze. André Malraux nie był przecież ministrem najgorszym, ale płótna Chagalla, którym oszpecił plafon Opery Paryskiej, do dzisiaj nikt nie śmie zdjąć.

Jedną z ofiar awangardzisty Bouleza, administrującego wówczas kulturą francuską (jako dyrektor IRCAM-u), był słynny kompozytor Michel Legrand, który uciekł przed prześladowaniem do Ameryki. – Kiedy w rozmowie z nim w Kalamazoo pod Chicago zwróciłem uwagę na amerykański charakter jego koncertu fortepianowego, laureat trzech Oscarów odparł: – Bo ja jestem Amerykaninem!

Artykuł pt. „Upaństwowienie emigracji” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 109/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Upaństwowienie emigracji” na s. 4–5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Rozmowa z Sonią Esz, projektantką, dyrektorką kreatywną i właścicielką marki Slava Varsovia. Radio Aktywni 17.05.2023.

Slava Varsovia

 

Slava Varsovia to polska marka torebek, która powstała w 2013 roku. Naszą główną filozofią jest minimalizm i prostota form. Projekty powstają wyłącznie z wyselekcjonowanych tkanin i naturalnej włoskiej skóry premium, które z biegiem czasu nabierają niepowtarzalnego charakteru i szlachetności.

Wszystkie produkty Slava Varsovia wykonane są z wielką czułością i starannością przez najlepszych polskich rzemieślników. Od lat szyjemy torebki w lokalnej fabryce z wieloletnią tradycją. Tutaj dzieje się prawdziwa magia. Serce i zaangażowanie można poczuć na każdym etapie produkcji, dlatego efektem są produkty dopracowane w najmniejszym szczególe.

Inspiruje nas sztuka, architektura i harmonijna forma. Właścicielka marki i dyrektor kreatywna Sonia Esz łączy wieloletnie doświadczenie pracy architekta z zamiłowaniem do mody. W każdym projekcie jest nuta wyjątkowości. Sonia czerpie również inspirację ze swoich gruzińskich korzeni, nadając każdemu projektowi niepowtarzalny charakter. To niezwykłe skrzyżowanie kultur sprawia, że tworzone przez nią produkty są odpowiedzią na potrzeby kobiet.

W naszych akcjach wzięli udział: Kasia Warnke, Piotr Stramowski, Anja Rubik, Mary Komasa i Anna Jagodzińska. zródło https://www.slavavarsovia.com/

Spacer po Pradze – 24.05.2022 r.

Praga/ Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz | Radio Wnet

Krzysztof Skowroński i Tomasz Wybranowski zapraszają na spacer po czeskiej stolicy.

Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz | Radio Wnet

 

Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz | Radio Wnet
Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz | Radio Wnet

Z miłości do Rosji żadne przeciwności nie potrafią Francuzów wyleczyć / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 94/2022

Z historią narodów jest jak z prawami autorskimi: udzielamy licencji na korzystanie, ale prawa moralne zostają przy nas. Półwysep Apeniński zamieszkują teraz Włosi. To nie dowód, że Rzymian nie było.

Piotr Witt

Ziemie Wschodnie z oddali

Od kiedy usłyszałem od pewnej Francuzki, że Jan Paweł II jako Polak pisał zapewne cyrylicą, sądziłem, że nic już nie będzie w stanie mnie zadziwić. – Czy sądzi pani, że papież był prawosławny? – zapytałem. Długo namyślała się nad odpowiedzią.

Teraz, po napaści Rosji na Ukrainę, słyszę we Francji różności na temat dawnych polskich terenów wschodnich.

Historia przecież przedstawia się prosto. W 1945 roku zwycięskie mocarstwa podjęły decyzję o odebraniu Niemcom części ich terytorium i przyłączeniu jej do Polski. Regulacja granic nie obudziła na świecie zdziwienia ani nie wywołała protestów.

Po pięciu latach straszliwej wojny opinia publiczna uznała przyznane tereny za to, czym były w intencji zwycięzców – karą nałożona na agresora – na Niemcy – i rekompensatą dla Polski za zniszczenie jej miast, jej przemysłu, za wymordowanie ludności. Ale za co została ukarana Polska pozbawiona swych wschodnich ziem, tego nikt nie ośmielił się jasno powiedzieć.

Postanowienia jałtańskie były ukoronowaniem długiego procesu. Zagadnienie polskich ziem wschodnich pojawiło się dwa lata wcześniej. Decyzje zapadły w Casablance w styczniu 1943 roku, jak tylko wobec klęski Niemiec pod Stalingradem ich przegrana w wojnie stała się oczywista. Po konferencji Roosevelta z Churchillem w tamtym końcu stycznia, londyński „Times” napisał: „Europa została podzielona na strefy wpływów między Wschodem i Zachodem”.

Intencje aliantów odnośnie do polskich ziem wschodnich, od kiedy stały się znane, mocno nadwyrężyły stosunki między armią polską i jej brytyjskim dowództwem. Otwarty konflikt wybuchł po ujawnieniu zbrodni katyńskiej. Żołnierzy trudno było przekonać o lojalności sojusznika, który wymordował tysiące ich rodaków i teraz sięga jeszcze po sporą część ich kraju. Generał Anders zmuszony był wezwać w trybie nagłym Generała Sikorskiego z Londynu, aby swoim autorytetem Naczelnego Wodza uspokoił wrzenie w polskich szeregach pod komendą brytyjską.

W sprawie Katynia kłamali jedni i drudzy: i Rosjanie, i alianci. Anglicy żadną miarą nie mogli dopuścić do upadku ducha, do zniechęcenia w armii polskiej. Kilkaset tysięcy polskich żołnierzy walczyło przecież o utrzymanie się Wlk. Brytanii w Palestynie i jej dostęp do nafty arabskiej.

Po zakończeniu wojny ta armia w połączeniu z siłami Polski Podziemnej zdolne byłyby przeszkodzić wykonaniu, a może nawet podjęciu na Krymie, w Jałcie, decyzji o oderwaniu od Polski jej wschodnich ziem. Tragiczny wybuch powstania warszawskiego pozbawił aliantów kłopotu. Polska armia podziemna została unicestwiona rękami niemieckimi i tym samym problem ziem wschodnich został przypieczętowany.

Kolejne polskie rządy w kraju pogodziły się z faktem dokonanym i nikt nie negował nowego porządku świata bez narażenia się na zarzut rewizjonizmu, gdyż chodziło o transakcję wiązaną Ziem Wschodnich i Ziem Odzyskanych.

Teraz, po inwazji rosyjskiej na Ukrainę, starają się nam odebrać to, co z tych ziem jeszcze nam pozostało – ich polską historię.

Tuż po wojnie, kiedy miliony Polaków przesiedlano ze Wschodu na Ziemie Odzyskane, było za wcześnie na przekonujące usprawiedliwienie. Postanowienia jałtańskie miały charakter polityczny i arbitralny i ani nie można, ani nie trzeba było ich usprawiedliwiać.

Dzisiaj komentatorzy polityczni we Francji w trosce o poprawność polityczną, jeżeli nie przez zwykłą ignorancję, starają się znaleźć argumenty historyczne, które choćby w części usprawiedliwiały agresję. Argumenty fałszywe, ponieważ innych nie ma. O polskości Ukrainy, jeżeli się obecnie we Francji wspomina, to tylko jakby z zażenowaniem, jak gdyby chodziło o nic nieznaczący epizod historyczny. Epizod trwający od końca XIV wieku – ślubu Władysława Jagiełły z Jadwigą – do Jałty w 1945 roku – 650 lat.

Kandydat Zemmour, skądinąd Polsce przychylny, podobnie jak inni ignoruje obecność Polaków na Ukrainie Zachodniej i mówi o Galicji Austro-Węgierskiej, jak gdyby Lwów i Stanisławów zamieszkane były przez Niemców.

We francuskiej świadomości zbiorowej funkcjonuje nie to, co wydarzyło się naprawdę, ale to, co demokratyczna większość wolałaby, aby się wydarzyło. Nieodwzajemniona miłość do Rosji rzutuje mocno na ocenę obecnej wojny. W starszym pokoleniu jednym najczęściej nadawanych z imion męskich było Iwan.

Najczęściej spotyka się je na tzw. czerwonych przedmieściach Paryża i Marsylii, w dzielnicach wydziedziczonych, gdzie marzenie o równości i ogólnym dobrobycie było ucieleśnione w powszechnej świadomości przez Kraj Rad. Ale znamy również luminarzy publicystyki – Iwana Levaia – lewicowego – i Iwana Rioufola – komentatora, dla odmiany prawicowych mediów – dziennika „Le Figaro” i telewizji CNews.

Z miłości do Rosji żadne przeciwności nie potrafią Francuzów wyleczyć i rzeczywistość ma na nich wpływ nikły. Najwięcej Iwanów wyprodukowała Francja w 1969 roku, po krwawym stłumieniu przez Rosję praskiej wiosny.

Niejeden historyk wyjaśnia, że dawna Polska była zlepkiem dwóch różnych państw – Polski i Litwy, więc i Lwów na Ukrainie należał do Litwy, co jest jawną nieprawdą. Lwów i województwo lwowskie, przeciwnie, należały zawsze do Korony. Mówiąc o Ukrainie nie używa się terminu ‘Polska’, ale niezrozumiałego dla Francuza ‘Republika dwojga narodów’.

Idzie dalej fałszywy argument lingwistyczny, żeby traktować Polaka-właściciela ziemskiego jako okupanta tamtych ziem, gdyż mówił innym językiem niż lud, czyli chłopi. Pod tym względem Ukraina niczym nie różniła się przecież od reszty Europy, a zwłaszcza od Francji. W żadnym kraju lud nie mówił językiem literackim, lecz własną gwarą, nazywaną we Francji patois.

Patois lotaryński, kataloński, burgundzki, okcytański różniły się od języka Moliera i Bossueta znacznie bardziej niż gwara ukraińska od literackiej polszczyzny. Ogromna większość narodu mówiła patois, zwanym eufemistycznie językiem regionalnym.

W szkołach elementarnych Republiki nauczyciele wymierzali chłostę za posługiwanie się patois, a mimo to jeszcze w 1914 roku 85% poborowych francuskich nie rozumiało, co do nich mówią po francusku ich przełożeni. Dopiero od niedawna wówczas, od połowy XIX wieku, wraz z obudzeniem się świadomości narodowej lokalni patrioci starali się skodyfikować języki ludowe i pisać w nich dzieła literackie. Już wtedy sfałszowane dokumenty miały dopomagać w obudzeniu świadomości narodowej. Szkockie Pieśni Osjana, czeskie Kroniki królodworskie, rosyjskie Słowo o pułku Igora – rzekomo średniowieczne – to wszystko są falsyfikaty sfabrykowane w XIX wieku.

Turyści francuscy, nasączeni propagandą polityczną, byli zawsze zaskoczeni we Lwowie widokiem architektury zachodnioeuropejskiej w najlepszym wydaniu. Spodziewali się złoconych cebul cerkiewnych. O jedności etnicznej Litwy i Polski nasz poemat narodowy, napisany w Paryżu przy rue de Seine przez Litwina Mickiewicza, mówi w inwokacji po polsku: „Litwo – ojczyzno moja…”.

I dalej: „Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie…” odwołując się do kultu identycznego w obydwu miastach – na wschodzie i na zachodzie. Nie od rzeczy w tym kontekście będzie przypomnieć, że to w katedrze we Lwowie król Jan Kazimierz złożył śluby wierności i oddał Matce Boskiej władzę królewską nad Polską, jak niewiele wcześniej Ludwik XIII oddał Matce Boskiej Francję.

Brutalna rusyfikacja Ukrainy po powstaniu listopadowym trwała niecałe dziesięć lat. Zahamowana została przez rosyjską cesarską komisję do spraw majątków skonfiskowanych Polakom. W 1840 roku podjęła ona decyzję: „Komisja przekonawszy się o oczywistej wyższości polskich metod uprawy ziemi, jak również o tym, że jedynie Polacy mogą utrzymać przy życiu majątki skonfiskowane, zatwierdziła istniejący stan rzeczy”.

O dziejach nieudanej ówczesnej rusyfikacji napisałem obszernie w książce Komu Polska przeszkadza.

W XX wieku bywalcy kawiarni we Lwowie – kawiarni Szkockiej – wnieśli do matematyki światowej wkład co najmniej równie wielki jak Oxford, Cambridge i Princeton. Pojęcie ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości z kolei, o których tyle się mówi obecnie, wprowadzili do prawa międzynarodowego dwaj lwowiacy: Rafał Lemke, uczeń profesora Juliusza Makarewicza, i Henryk (później Hirsch) Lauterpacht rodem z Żółkwi. Obaj z tego samego uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, z którego wyjechał do Ameryki Stanisław Ulam – matematyk, ojciec bomby wodorowej.

Wieki polskości na Ukrainie zachodniej pozostawiły więcej nawet niż architektura i sławne nazwiska.

Wśród migawek z Ukrainy przekazywanych obecnie przez telewizję pewna scena przykuła moją uwagę: żołnierz ukraiński w mundurze i w hełmie, przed wyruszeniem na front, klęcząc, prosi pannę o rękę i o błogosławieństwo. Od kogo nauczył się takich form polskich i szlacheckich? Czy nie od Grottgera, z jego „Polonii” albo „Lithuanii”, rozpowszechnianych w litografiach?

Z historią narodów jest podobnie jak z prawami autorskimi: udzielamy licencji na korzystanie, ale prawa moralne pozostają przy nas. To, że Półwysep Apeniński zamieszkują obecnie Włosi, to nie dowód, że Rzymian nigdy nie było. Ci, co starają się wymazać Polskę z historii Ukrainy, kompromitują tezę, której chcieliby bronić. Bo cóż to za racja, której nie można dowieść inaczej, jak tylko fałszując historię?

Artykuł pt. „Ziemie wschodnie z oddali” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w kwietniowym „Kurierze WNET” nr 92/2022, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Ziemie wschodnie z oddali” na s. 3 „Wolna Europa” kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Radiowy Słup Ogłoszeniowy – 12.11.2021 r.

Dynamiczna i zróżnicowana podróż kulturalna po miastach, w których nadaje Radio Wnet. Przegląd najnowszych wystaw, premier teatralnych i festiwali artystycznych na listopad.

Zapraszamy do wysłuchania szóstego przeglądu wiadomości kulturalnych z udziałem gości: Agaty Nierzwickiej (Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie), Macieja Misztala (Lubelski Festiwal Filmowy), Bogusława Zmudzińskiego (Międzynarodowy Festiwal Filmowy Etiuda&Anima), Moniki Stolat (Splat Film Festival), Grzegorza Sztwiertni (Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie) i Izabeli Augustyn-Mrzygłód (Chocolate Festival & Cacao Celebration). Prowadzi Nina Nowakowska.

Poniżej podcast z audycji!

N.N.

Radiowy Słup Ogłoszeniowy – 05.11.2021 r.

Dynamiczna i zróżnicowana podróż kulturalna po miastach, w których nadaje Radio Wnet. Przegląd najnowszych wystaw, premier teatralnych i festiwali artystycznych na początek listopada.

Zapraszamy do wysłuchania piątego przeglądu wiadomości kulturalnych z udziałem gości: Marka Solona-Lipińskiego (organizatora festiwalu „Heart of Europe”, TVP), Krzysztofa Sienkiewicza (Kino Forum przy Białostockim Ośrodku Kultury), Henryki Milczanowskiej (kuratorki wystawy „Edward Baran. W przestrzeni Papieru”), Dominiki Kasprowicz (dyrektorki Willi Decjusza w Krakowie), Damiana Orlika (Stowarzyszenie Winnic Pomorza), prof. Małgorzaty Greli (Akademia Muzyczna w Bydgoszczy, Opera Nova) i Moniki Przypkowskiej (Dział Edukacji Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie). Prowadzi Nina Nowakowska.

Cała audycja dostępna poniżej:

N.N.