Minister Spraw Zagranicznych Islandii: nie mamy szans w świecie Putina, więc walka Ukraińców naprawdę jest naszą walką

Otwarcie ambasady Islandii w Warszawie. Minister Spraw Zagranicznych Islandii [wklej imię] i wiceminister Spraw zagranicznych Arkadiusz Mularczyk | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Þórdís Kolbrún R. Gylfadóttir w rozmowie z Piotrem Mateuszem Bobołowiczem tłumaczy, jakie znaczenie ma otwarcie ambasady Islandii w Polsce dla regionu.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

 

Minister Spraw Zagranicznych Islandii zaznacza, że data otwarcia ambasady Islandii w Polsce jest dniem symbolicznym, ponieważ 1 grudnia Islandia odzyskała niepodległość. Tak komentuje to wydarzenie:

Jest to zarówno krok polityczny, jak i symboliczne, by mieć ambasadę w Warszawie. Oczywiście była już na to pora, ale postanowiliśmy przyspieszyć działania w tym zakresie zwłaszcza po 24 lutego.

Ponadto, data otwarcia  pokrywa się z datą posiedzenia Rady Ministerialnej OBWE w Łodzi, na którym Þórdís Kolbrún R. Gylfadóttir wygłosiła przemówienie odnośnie wojny w Ukrainie, systemu współpracy państw europejskich oraz zachodnich wartości.

Wartości są warte tego, by za nie walczyć – mówi szefowa MZS Islandii w odniesieniu do wojny w Ukrainie. Dodaje, że – nie mamy szans w świecie Putina, więc ich walka naprawdę jest naszą walką.

Þórdís Kolbrún R. Gylfadóttir jest przekonana, że obecność Rosji w organizacjach międzynarodowych, w tym OBWE, ogranicza możliwości współpracy i możliwości pociągnięcia państwa-agresora do odpowiedzialności.

Rozmówczyni Piotra Mateusza Bobołowicza naświetla w jaki sposób Islandia wspiera Ukrainę:

Pomagaliśmy, udzielając pomocy humanitarnej za pośrednictwem ONZ poprzez Czerwony Krzyż, jak również udzielając wsparcia budżetowego za pośrednictwem Banku Światowego. Islandiaumocniła swoją pozycję na arenie politycznej. Jesteśmy też silnymi sojusznikami w ramach NATO, więc teraz naszym zadaniem jest jeszcze bardziej pogłębić te relacje i wykorzystać nasze siły dla wspólnego dobra, zarówno dla Ukrainy.

Czytaj także:

Chiński rząd planuje wybudować w Londynie swoją największą w Europie ambasadę – Pierwsze Strony Gazet – 5.12.2022

Hel to letnia erupcja, a potem marazm. Może i coś drgnęło, może drgnie… / Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” nr 101/2022

Plaża na Helu | Fot. B. Bulicz, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Polska jest odwrócona czterema literami do morza. Zmarnowano dorobek. Dźwiga się to wszystko mozolnie. Ale szczury lądowe nie czują wiatru od morza ani nawet interesu, jaki można na nim zrobić.

Stefan Truszczyński

Hel jest hen

– Panie, ten Wądołowski truje Dudę!

– Jak to?

– Widzi pan to żelastwo sterczące z wody? O tu, na prawo, kilkadziesiąt metrów od brzegu. Po dnie idą tam rury z wodą ściekową z ulic Helu. Wszystko do Zatoki, a tam dalej to już rezydencja prezydencka. Kąpią się i szleją skuterami ich goście.

W ratuszu zarzekają się, że wszystko jest OK, że rynsztokowa woda jest odcedzona. Wiadomo jednak – przykład to zatruwana przez lata Odra, co doprowadziło do zarazy – że kontrola ścieków w naszym kraju to fikcja. Inspektorzy ochrony środowiska nie mogą samodzielnie badać zanieczyszczeń odprowadzanych z oczyszczalni do wód lub ziemi. Panta rhei.

Hel – cudo natury

To natura jak najbardziej chciała i helską kosę usypała. Ponad czterdziestokilometrowa peninsula (tak po angielsku nazywany jest półwysep) cienką i grubiejącą nitką zdobi nasz kraj, osłania od północy Polskę.

Zarząd Portu Hel | Fot. S. Truszczyński

Zachwyty nad tą kaszubską ziemią zacząć trzeba wcześniej. Już od Pucka, leżącego po przeciwnej stronie Zatoki. To piękne, reklamowe miasteczko, dopieszczone, z wielkim rynkiem otoczonym kolorowymi kamieniczkami, ze wspaniałą, wiekową farą, jest co roku w czerwcu miejscem rybackich pielgrzymek. Płyną wówczas kutry i łodzie udekorowane bogato, a przy sterach i rumplach mają tabliczki „Bóg z nami”. Radośnie i smacznie jest tu w lipcu, gdy zjeżdżają się w porcie Kaszubi w swoich barwnych ludowych strojach, grają kapele, a stoły zastawione są przysmakami tej ziemi i morza.

Niedaleko Swarzewo. Z zabytkowym kościołem, strzelistą wieżą z dala prowadzącą rybaków i żeglarzy do portu. Tam też nad ołtarzem jest mała figurka Matki Bożej, traktowana od wieków jak relikwia, do której wędrują pielgrzymki.

Dalej Władysławowo. Nazwane na pamiątkę imienia króla, który wiązał nas z morzem. Tutaj przed ponad pół wiekiem, w szczerym polu na wyżynie ówczesny minister żeglugi o nazwisku Popiel wybudował wielki Dom Rybaka, z wieżą. Ze szczytu można oglądać półwysep i nasze bałtyckie morze – hen, hen. To już dziś zabytek. Wspaniały. Mógłby być super hotelem, ale jest urzędniczym biurem.

W lecie plaża „Władka” zapełnia się okrutnie. Przybysze z całej Polski leżą jak śledzie. Szkoda, że władza nie pomyślała o ciuchci, która za darmo rozwoziłaby wczasowiczów na prawo i lewo wzdłuż brzegu.

Dalej są słynne, również dzięki Wodeckiemu – Chałupy. To dziś mekka windsurfingowców i kajciaży. Rośnie tu wielkie drzewo na wydmie. Może i stuletnie, dzielnie opiera się wiatrom sztormowym. Ale niestety nie widać, by o nie dbano. Wbito tu w dno przy brzegu w ostatnich latach tysiące łamaczy fal, które nie dają morzu zbyt łatwo zabierać piach.

Wkrótce dalej, przed Kuźnicą, z rybacką zabudową po części, powstanie wał ochronny od strony morza. Już głazy i kamienie zwieziono, piramida ciągnie się na plaży na kilkaset metrów. Te wszystkie niezbędne dla ochrony półwyspu prace wykonuje renomowana – stuletnia – austriacka firma Poor, budująca na całym świecie. Tyle, że polskimi rękami pracowników świetnych i ważnych naszych Hydrobudów. Bo je sprzedano jak naszą flotę, stocznie. Polacy budują, polską ziemię chronią zwiezione z kraju polskie głazy, a pieniądze kosi Austriak.

Jeszcze pięć kilometrów złocistym brzegiem i jesteśmy w Jastarni. Mijamy po drodze niedokończoną bunkrową linię obronną zbudowaną w ʹ39. Na plaży bałtyckiej podmywany drapieżny „Sęp”, w lesie „Saratoga” i „Sabała”, nad zatoką „Sokół”. Tylko jeden z nich wykorzystywany jest turystycznie. I tylko dlatego, że zajął się nim hobbysta, który w lecie przyjeżdża tu z południa Polski i zrobił małe muzeum.

Od strony zatoki miasteczko ma popularny wśród żeglarzy port. Ale woda się podnosi z roku na rok i chroniące go falochrony mogą okazać się dla przystani i miasta zbyt niskie. I oto – nie wiem jak to zrobili jastarniacy na czele z burmistrzem, rodowitym tu od pokoleń, Tyberiuszem Narkowiczem – bo pozyskali miliony złotych na wielką przebudowę nabrzeża, falochronu, wałów ochronnych.

Fot. S. Truszczyński

Wędruję po budowie. Imponujący rozmach. Pierwszy etap ma być ukończony już na najbliższy sezon. Następny rok później. To będzie nowa od strony zatoki Jastarnia z wielką plażą, bezpiecznym brzegiem.

W drodze na Hel kolej na Juratę, ze słynną „Bryzą” Niemczyckiego. Rozrosła się, ale i obok zbudowano za morskimi wydmami dziesiątki nowych pensjonatów. Między nimi wciśnięte stare domki modnego w okresie 20-lecia kurortu. Było skromnie, choć gustownie. Teraz jest bogato. Bo i milionerów mamy więcej.

Tyle wędrówki brzegiem puckiej zatoki, którą od gdańskiej oddziela długa łacha piaskowa. To teraz wyspa kormoranów. Ciągnie się na wysokości Rewy do Kuźnicy niemal. Wymyślono doroczny Marsz Śledzia przez wodę zatoki. Trzeba kawał drogi przeczłapać i trochę przepłynąć przez dwie głębie. Chętnych jest więcej niż miejsc. Świetna zabawa. Przed tą kilkumetrową, wąską wyspą jest złomowisko starych kutrów, łodzi rybackich, a nawet sterczy rozbity pociskami kiosk okrętu podwodnego. Bo jeszcze pół wieku temu ćwiczono tu strzelanie z samolotów. Teraz panuje cisza i można tu przypłynąć. W ciągu ostatnich lat byłem tam wielokrotnie w towarzystwie tysięcy kormoranów.

Pora na Hel, czyli koniec albo początek Polski. Mijamy osadę Bór, garaże i obiekty po wojsku, prezydenckie tereny w lesie, od których opowieść zacząłem.

Jedziemy wąską, krętą drogą, upstrzoną ograniczeniami nawet do 30 kilometrów na godzinę, choć to ruchliwa trasa i nakazu utrzymywania takich prędkości się nie przestrzega. W lecie droga ta jest permanentnie zakorkowana. Obok jezdni, nawet w odległości kilkudziesięciu centymetrów, rosną drzewa. Wiele z nich ma korę obdartą przez samochody. Na poboczach często kapliczki po ofiarach wypadków, krzyże i znicze. Tu stale giną ludzie! Wszyscy o tym wiedzą, od lat nic się nie zmienia. Władze lokalne, leśne, drogowe oglądają się jedne na drugich. Pasa bezpieczeństwa o szerokości 1–2 metry nikt nie wycina. Głucho też o przesunięciu trasy, którą rocznie przejeżdżają setki tysięcy pojazdów za wydmy. A do tego wszystkiego biegnący wzdłuż drogi, kilkucentymetrowy rowek w asfalcie jest nieczyszczony, woda deszczowa wylewa się i w zimie zamarza. Ilu ludzi ma tu jeszcze zginąć?

Helskie porządki

Fot. S. Truszczyński

Z dogadywaniem się władzy na Helu też jest źle. Kaszubska wymowa mieszkańców jest zróżnicowana, ale oni porozumiewają się bez problemu. Natomiast funkcyjni – to już gorzej. Napisałem niedawno do marszałka województwa pomorskiego, Mieczysława Struka, w sprawie rury gazowej na półwyspie. W końcu on rodem stąd i mógłby pomóc. Brak około 14 km rury gazowej między Władysławowem a Kuźnicą. Walczą o to od lat mieszkańcy Chałup. Nadaremno. Słyszą tylko obiecanki cacanki. Poznańska firma, z którą władza negocjowała, teraz, po wielu latach mówi, że nieuporządkowane są nadal sprawy prawne gruntów, przez które ta rurka (zaledwie kilkunastocentymetrowej średnicy) miałaby przebiegać. Poznaniacy mieli zainwestować i eksploatować z zyskiem. Może teraz perypetie gazowe w skali makro ich odstraszają. Czekają. A gaz wożony jest przez cały półwysep z Władysławowa w butlach. Kosztuje to tysiące. Marszałek Struk zapomniał w Gdańsku o rodakach.

Jest jeszcze podobny skandal na Helu – benzynowy. Otóż to prawie nie do wiary, ale miasteczko Hel nie ma stacji benzynowej ani bazy paliwowej dla morskich jednostek. Po benzynę trzeba się najeździć. Jest dostępna dopiero w Jastarni.

 

Orlen chce zbudować stację benzynową i bazę paliwa dla statków, ale trzeba poprowadzić około 200 metrów rury boczną uliczką. Blokuje to restaurator, wietrząc zysk za odszkodowanie. Nieporadne władze Helu nie potrafią sprawy rozwiązać. Tak jak i kwestii parkowania śmieciarek. Ich zagroda zajmuje teren wyjątkowy – styk miasta i lasu. Tędy wędrują ludzie na helski cypel i plażę. Tu zaczyna się historyczna ulica Wiejska. To zabytkowe, stu i więcej letnie domki rybackie. Niestety te śliczne i odnowione chałupki przysłonięte są doczepionymi od frontu budami i namiotami restauracyjnymi. Powinno to poszerzenie lokali mieć miejsce za domkami rybaków, a jeśli już to stać tu tylko w sezonie. Letnie atrapy powinny być rozbierane jesienią. A tak się nie dzieje. Miasto nie egzekwuje konieczności likwidowania zasłaniających domy namiotów. Jak na ironię nawet zarząd miasta pod własnymi oknami pozwala na ustawianie wyjątkowo paskudnych bud. Urzędnicy na to patrzą z okien.

Nie pomoże cacuszko w postaci wystawionej przez burmistrza Mirosława Wądołowskiego dwumetrowej bursztynowej latarni między budynkiem helskiej władzy a posągiem Neptuna. Siedzę z burmistrzem pod przyrodzeniem króla mórz. Dowiaduję się, że przyrodzenie trzeba było przykleić, bo pijani wandale je ułamali. Dużo zresztą o planach miasta nie wiadomo. Hel to letnia erupcja, a potem marazm. Nie ma wojska, nie ma przetwórstwa, wieje wiatr.

W czasie ostatnich wyborów było rozgoryczenie. Tak jak i teraz, chodziłem i słuchałem ludzi. Nie chcieli nowego wielkiego hotelu w lesie, w strefie chronionej. Poprzednik Wądołowskiego zgodził się, by przyjeżdżały tu i parkowały tabuny aut. Wądołowski był ośmieszony aferą z Sawicką. Ale sąd go uniewinnił. I nowy-stary (był burmistrzem przez 4 kadencje) wygrał wybory. Kipiał energią. Ludzie mu jeszcze raz zawierzyli. Niestety zrobił niewiele. Być może nie odzyskał również zaufania u władz i inwestorów.

Fot. Stefan Truszczyński

Nie wiadomo, co dalej będzie z portem rybackim. Rybaków oszukano. Przetwónia ryb – wielka fabryka niszczeje, podobnie jak wytwórnia lodu. Ktoś prywatnie to kupił, ale gruntu nie dostał. Pat trwa. Od trzydziestu lat tam, gdzie kończy się port, stoją nad zatoką ogromne hale warsztatowe i budynki po zakładach rybnych „Koga”. Był to wielki, wspaniały zakład przetwórczy. Dziś jest jak po wybuchu bomby. „Koga” zatrudniała i żywiła Hel. Zniszczona bandyckimi decyzjami złodziejskiej władzy, stanowi dowód, jak zamieniono „władzę” na „własność”. Uwłaszczyli się ci, którzy po ʹ89 mieli dojścia. Ale nie do końca, bo ziemia po niszczejących przetwórniach, wytwórniach lodu, warsztatach naprawczych jest nadal własnością miasta.

Przy nabrzeżu portu cumują duże i małe jednostki połowowe. Jest ich kilkadziesiąt, łowią kilkakrotnie więcej niż kiedyś, ale cały ten urobek nie jest przerabiany na Helu. Rano zabierają go potężne chłodnie samochodowe, zdolne przewieźć do 20 ton ryb. To wszystko jedzie do nowych przetwórni, nowych właścicieli i jest przerabiane na mączkę. Trudno uwierzyć, że trasy tych wędrówek ryb to nawet do 100 km. Trudno uwierzyć, że w miasteczku rybackim nie ma nawet sklepu rybnego, nie mówiąc o hali rybnej: owszem, jest piękny, stylowy budynek opisany na ścianie jako „Suszarnia”, ale stoi pusty, albo też jest kolejnym magazynem, od kilkunastu lat nie wiadomo po co stojącym na terenie ważnej portowej strefy.

Hel jest czysty. To trzeba przyznać. Mówią mi, że facet od utrzymywania czystości to były wojskowy, pedant i czyścioszek. Wszystko sprawdza. Widzi papierek, to go podnosi.

Ale jest problem. Na cmentarzu vis-à-vis przebudowanego pięknie w starym stylu dworca kolejowego postanowiono zlikwidować kilkadziesiąt nieopłaconych grobów. Wśród nich 20 mogił małych dzieci, które pochowano tu już bardzo, bardzo dawno i władzy komunalnej nie udało się odnaleźć rodzin. Powieszono – zgodnie z przepisami – czerwone świstki papieru i nagrobki będą pozostawione tylko do końca roku. Ludzie samorzutnie je odnowili i pielęgnują. To już zabytki. Może władza wysupła kilka złotych i zachowa pamiątki po swoich malutkich obywatelach sprzed lat.

Podobno to Rosjanie wymusili na nas likwidację wojsk na Helu. Natowskie ustalenie. Rakietowe ruskie siły i nasze jednostki były – ponoć – zbyt blisko Kaliningradu. Jak to dziś ocenić – to oddzielna sprawa. Tak czy owak podejście od strony zatoki do pozostających tu jeszcze nabrzeży portu wojennego jest wystarczająco głębokie i to w przyszłości może okazać się bardzo ważne. Co z naszym wojskiem, marynarką na półwyspie – myślę, że do końca nie wiadomo. Niestety, póki co wojska na Helu już od dawna nie ma, a w ciągu ostatnich lat wyburzanie na tym całym 80-hektarowym obszarze postępuje coraz szybciej.

Warto wiedzieć, że półwysep w tym rejonie liczy aż 3,5 km szerokości. Pokrywa go las i obronne niegdyś wydmy.

Rozszarpywanie

Jeżdżę leśnymi drogami. Trafiam na ośrodek wypoczynkowy „Kormoran”. Ośrodek to tu był. Teraz jest to zbiorowisko przyczep kempingowych i przeróżnej zabudowy. Tak po prostu – w lesie. Słyszę, że instaluje się tu głównie wpływowa warszawka. Ziemię sprzedaje Agencja Mienia Wojskowego. Jeszcze przez kilka lat olbrzymie tablice w rejonie ul. Przybyszewskiego informowały, co i gdzie jest do sprzedania. Teraz widać intensywność wyburzania całkiem jeszcze zdrowych budynków po wojsku – dużych i małych.

Fot. S. Truszczyński

Czepiam się? Może. Ale jest sprawa kompromitująca już nie tylko malutki w końcu, uzależniony od kaprysów władzy Hel. To nadal wspaniały i niezniszczony jak gospodarka rybna port wojenny na Helu. Jest większy niż akweny portu rybacko-żeglarskiego. Był zbudowany przed wojną. Świetnie zlokalizowany od strony zatoki, chroniony więc w znaczącym zakresie przez półwysep. To powinna być najważniejsza Polska wypadowa na Bałtyk baza marynarki wojennej. Od dziesiątek lat falochrony tej wojennej przystani są rozkradane. Dopiero rok temu ogrodzono i podzielono port.

Różne głupoty władza wciska ludziom: że nie dość przed falą chronione jest wejście, że nabrzeże główne nie jest prostopadłe, ale wypukłe i trudne do cumowania, że teraz ma poradzić sobie z obiektem… Uniwersytet Gdański (!), któremu ponoć połowę akwenu sprzedano. (A tak na marginesie: rybacy, z którymi rozmawiałem, mówili mi, że opieka Morskiego Instytutu Rybackiego była przydatna w przeciwieństwie do tego, co robi teraz „nowy” opiekun, czyli UG).

Rok temu wokół portu wojennego były jeszcze obiekty budowlane w zupełnie dobrym stanie. M.in. pralnia koszarowa, sprzed której to właśnie zabrać miała Lecha Wałęsę do Stoczni Gdańskiej motorówka admirała Janczyszyna w sierpniu 1980. Bo to był skok przez zatokę, a nie przez płot. Ta pralnia – słyszę od przedstawicieli władz miasta – podobno stanowiła niebezpieczeństwo, bo kręcili się tam… menele i mogliby się uszkodzić. Choć pamiętam, że jeszcze rok temu trwały tam jakieś prace budowlane. A nawet teren ten stanowił bazę dla historycznych pojazdów wojskowych, bowiem od kilku lat na Helu organizowany jest przez urząd miasta D-Day, taka wojenna zabawa ku uciesze wczasowiczów. Ponoć nawet niewiele kosztuje, bo tylko 80 tysięcy złotych. Zjeżdżają się na nią miłośnicy militariów. Również z Niemiec.

A jeśli już o militariach, to znowu bomba. Polska – bo to nie jest sprawa na miarę miasteczka – ma swojego rodzaju skarb podwodny. On nie nam służył. Ale znajduje się od 20 września 1943 roku wbity na głębokości 60 metrów w polskie żywe ciało, właśnie w nasz Półwysep Helski, zaledwie pół mili od wybrzeża na wysokości historycznego morskiego punktu świetlnego Góry Szwedów. To ostatni już na świecie – w całości, nieuszkodzony U-boot typu VII C. Jest wart dziś co najmniej 5–10 milionów dolarów, właśnie jako zabytek, relikt strasznej wojny. Jest w doskonałym stanie, bo zatonął w wyniku wypadku w czasie ćwiczeń. To był rejon treningowy niemieckich okrętów podwodnych.

Telewizja Polska w latach 70. przy pomocy Marynarki Wojennej podejmowała akcję wydobycia. Byliśmy nawet blisko celu, zyskując materialne zainteresowanie Niemców. Niestety, gdy dochodziło do finalizowania akcji historia – sierpień ʹ81, stan wojenny – zniweczyła plany. U-boot ciągle czeka. Oczywiście nie na niedołęgów niepotrafiących zarobić stosunkowo łatwych pieniędzy. Na ludzi z wyobraźnią.

Dupą do morza

Często rozmawiam z tzw. ludźmi morza. Ze starymi wilkami morskimi, którzy przepływali – przeżyli życie na morzu i z młodymi marynarzami, oficerami marynarki cywilnej i wojskowej, z rybakami, stoczniowcami. Polska – mówią – jest odwrócona czterema literami do morza. Zmarnowano dorobek. Dźwiga się to wszystko mozolnie. Może i coś drgnęło, drgnie. Ale szczury lądowe nie czują wiatru od morza ani nawet interesu, jaki można na nim zrobić.

Monety znalezione w żołądku foki Krysi z fokarium na Helu Fot. MOs810, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Defekują larwami nicienia helskie foki z fokarium. Osobiście nie cierpię zniewolenia zwierząt. Tu miała być tylko ich lecznica. Dziś u wylotu Wisły żerują ich tysiące. Niech płyną sobie do bogatej Szwecji. Morskie zoo przyciąga, ale przykład niewolnictwa to nic wychowawczego. Obok jest malutka plaża, zatoka i stłoczeni, kąpiący się tam ludzie. Miasto ją sprzedało… gdańskiemu uniwersytetowi (!). Szkoda, że nie Sanepidowi.

Jest 4 rano, rybacy wypływają na połów. Duże i małe jednostki. Widzę za sterem niewielkiej łodzi połowowej kobietę. Rybaczka wypływa na połów. Portem teraz kieruje również kobieta. Urzęduje w budynku – kilkunastometrowym jaju – na falochronie. Piękny to urząd ze wspaniałym widokiem. Kilkanaście lat stał bezczynnie. Właśnie go zagospodarowują. Na dole sanitariaty. Szkoda tylko, że miasto za skorzystanie z prysznica nawet od harcerzy i studentów bierze aż 10 zł. Bez ulgi. To nie jest popieranie żeglarstwa.

Wprawdzie pchają się do miasteczka różni notable. Ale ich obietnice kończą się po zakupie penthousu. Kupują i spędzają tu miesiąc – dwa. Nie wiedzą, że 7 km za cyplem na 70 metrach leży bomba z opóźnionym zapłonem. To „Frankel”, tankowiec niemiecki zatopiony przez rosyjskie samoloty w ostatnich dniach wojny. Miał ponad 200 metrów długości, jest rozwalony na trzy części i rozwleczony po dnie. W ładowniach ma nadal tysiące ton skawalonego mazutu. Wszyscy tu o tym wiedzą. Władze miasta z tym niebezpieczeństwem same sobie nie poradzą, Marynarka Wojenna – olewa, władze centralne mają inne problemy i tak już jest od 1945 roku. Następnym pokoleniom zostawia się problem. Tak samo przecież bałtyckie kraje odnoszą się np. do iperytu w głębinach, m.in. koło Bornholmu, gdzie teraz przebiegają rury Nord Stream i nasza Pipe.

W lesie na cyplu istnieje polana planowana pod lądowisko dla helikopterów ratowniczych. Potem chciano tu wcisnąć hotel. Teraz jest składowisko materiałów budowlanych. Wszystko w pobliżu najpiękniejszej polskiej, strzelistej, ceglanej latarni morskiej, wybudowanej w dwudziestoleciu międzywojennym. Obok stylowy dom latarnika. Ale wszystko przebiła sławna „działka Sawickiej”, którą turystom pokazują, choć nie wiadomo, co z nią będzie.

Niedaleko potencjalnego lądowiska znajduje się ukryty wśród drzew wielki militarny zabytek. To ogromny bunkier, zbudowany pod koniec lat 40. już dla ludowego wojska. I może dlatego pogardzony. W schronie był punkt koordynujący ogień artylerii helskiej. Jeśli uda się tam wcisnąć przez zaporowe wrota, jest co zwiedzać – labirynt korytarzy i pomieszczeń nie do końca jeszcze rozkradzionych przez złomiarzy. Kilkudziesięciocentymetrowe ściany. Kilkudziesięciometrowej szerokości i długości obiekt.

Na jednym ze wzgórz przed plażą, zachowany nieźle punkt artyleryjski. Kilkudziesięciometrowej wysokości. Z góry byłaby fantastyczna panorama na cały umocniony rejon obronny, długie linie okopów i schrony – gdyby nie wyłamane schody.

Latarnia morska na Górze Szwedów | Fot. T. Lerczak, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Brzegiem na północ dochodzimy do historycznej wieży. To punkt świetlny dla żeglarzy, sprzed wieków – Góra Szwedów. Zakneblowany i porzucony. Mógłby być atrakcją turystyczną, jest ruiną. Nazwa pochodzi od bitwy morskiej. Najpierw daliśmy Szwedom łupnia, ale nie do końca. Zlekceważono odwet. Tymczasem Szwedzi wrócili i spalili nasze okręty. Bolesna nauczka. Ten dawny punkt świetlny przez kilkaset lat był ważny dla marynarzy i rybaków. Dziś jest zapomniany.

Gdy pytałem o te sprawy miejscową władzę, patrzyła na mnie zdumiona. Niestety sami sobie nie poradzicie. Następuje wyludnienie. Potrzebny jest plan strategiczny. Potrzebny jest ktoś na miarę Eugeniusza Kwiatkowskiego. Na te grunty dybią liczni, by podzielić i zawłaszczyć. Ale szczury lądowe nawet z wielką kasą to zła opcja. Władza samorządowa musi mieć zaufanie i autorytet.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen” znajduje się na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Jacek Ozdoba: Musimy mieć pewność, co było przyczyną śmierci ryb

Jacek Ozdoba w Radiu Wnet / copyright: Radio Wnet

Sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska Jacek Ozdoba o katastrofie ekologicznej w dolinie Odry.

Jacek Ozdoba przedstawia najnowsze ustalenia strony polskiej w kwestii katastrofy ekologicznej w dolinie Odry. Wskazuje, że wyniki badań polskich są zgodne z badaniami niemieckimi:

Rtęć jako przyczyna śmierci ryb została wykluczona zarówno przez stronę niemiecka jak i polską.

Ponadto władze rozpatrują inne możliwe przyczyny śnięcia ryb, zarówno sztuczne (np. atak terrorystyczny), jak i naturalne (np. „przyducha” – zmniejszenie ilości tlenu  w wodzie pod wpływem temperatury).

Czy Odra stanie się „martwą rzeką”? Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego odpowiada:

 Są odcinki rzeki, gdzie wymarcie ryb w ogóle nie nastąpiło. Wczoraj osobiście widziałem zdjęcia z sonarów, które jednoznacznie wskazują, że w Odrze nadal żyją ryby i inne organizmy wodne.

Więcej szczegółów – w audycji!

Posłuchaj:

Czytaj także:

Lodowce topnieją w niespotykanym dotąd tempie! Czy grozi nam katastrofa ekologiczna?

Leszek Mnich, ratownik GOPR: o najpiękniejszych szlakach Bieszczadów, „polskim westernie” i ogarze polskim

Bieszczady, Jabłonki. Po prawej widoczny pomnik K. Świerczewskiego | Fot. T. Sumiński, domena publiczna, Wikipedia

„A może tak wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady…” – marzy o tym niejeden pracownik wielkomiejskiej korporacji. Ale zazwyczaj na marzeniach się kończy. A gdyby tak te marzenia zrealizować…?

Leszek Mnich może wyjaśnić, co byłoby dalej. Od wielu lat żyje w Bieszczadach. Tamtejsze góry, lasy i przełęcze zna jak własną kieszeń. Na tym polega jego zawód – jest bowiem ratownikiem z Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz przewodnikiem turystycznym. W rozmowie z Magdaleną Uchaniuk zdradza swoje ulubione szlaki i interesujące miejsca wokół Zalewu Solińskiego:

Już za Półwyspem Jaworu, zaczyna się główna część doliny Sanu – są tam piękne, malownicze zatoki, aż do Czarnego Potoku…

Wspomina także niezwykłych ludzi związanych z tym zakątkiem Polski, takich jak Henryk Wiktorini (współpracujący z Wadimem Berstowskim przy produkcji pierwszego „polskiego westernu” o tytule „Rancho Texas” – wyprodukowanym w 1958 roku) czy płk. Józef Pawłusiewicz. Ten ostatni oprócz zasług wojennych (dowodził oddziałem samoobrony, chroniącym ludność polską przed Niemcami i Ukraińcami) ma też zasługi w… hodowli psów.

Był on twórcą Szkoły Ogara Polskiego w woj. poznańskim. Ma duże zasługi w promowaniu tej rasy w Polsce i Europie.

– mówi przewodnik.

Więcej szczegółów w audycji!

ARP

Posłuchaj:

Czytaj także:

Piotr Rogala z Bieszczad: „akcja Wisła” przebiegała tu dramatycznie. Ludziom palono domy, niszczono dobytek

Maciej Zamojski z PKL o kolei w Solinie: jest to najnowocześniejsza kolej górska w Europie

Maciej Zamojski i Magdalena Uchaniuk, fot.: Małgorzata Kleszcz, Radio Wnet

Kierownik PKL Solina prezentuje niedawno otwartą kolej gondolową. Znajduje się ona w urokliwym miejscu – nad elektrownią wodną w Solinie.

Maciej Zamojski kierownik PKL Solina o kolei gondolowej w Solinie:

Jest to najnowocześniejsza kolej górska w Europie. Naprawdę wyjątkowa – przebiega nad czynną elektrownią wodna. Możemy przewieźć nią 1200 osób na godzinę – opowiada Zamojski.

Tuż przy stacji znajduje się wieża widokowa o wysokości 50 m. Z tarasu na górze rozpościera się widok na całe Bieszczady. Punkt widokowy znajduje się ponad 600 metrów nad poziomem morza. Maciej Zamojski, mówi że kolejka ma zapewnić przedłużenie sezonu.

Zapraszamy też jesienią, kiedy można podziwiać w Bieszczadach niezwykłe kolory.

Teren został odkupiony od gminy Solina. Jest teraz własnością PKL Solina. Okolica to nie tylko piękne widoki z kolejki, ale też wieża widokowa, park tematyczny oraz oferta gastronomiczna. Przed wybudowaniem przeprowadzono szczegółowe badania obciążeniowe. Kolej otworzono na początku lipca, można z niej korzystać cały rok.

Zapraszamy do przesłuchania całej rozmowy.

Jakub Małek, historyk sztuki: Jasnogórska Madonna wskazuje na Chrystusa

Fot. Przykuta (domena publiczna, Wikipedia)

Gościem Radia Wnet na szlaku pielgrzymki na Jasną Górę był tym razem mediewista z Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, Jakub Małek. Przed naszymi słuchaczami odkrył sekrety „Czarnej Madonny”.

We wsi Imielno, na szlaku dwóch pielgrzymek pieszych: warszawskiej i elbląskiej, Liliana Wiadrowska i Konrad Mędrzecki przeprowadzili ciekawą rozmowę na temat cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Obrazu znanego każdemu Polakowi, którego historia narosła jednak wieloma mitami i legendami… Dla przykładu, nazwa miasta Częstochowa ma pochodzić od rzeczonego obrazu, który miał być chowany często w ziemi w czasie wojen, żeby nikt go nie zniszczył. Ciemna twarz Madonny ma być rezultatem zakopywania obrazu w ziemi. Co na to historyk?

Na pewno tak cenny obraz nie byłby chowany bezpośrednio w ziemi. […] Tak ważny obraz nie mógłby zostać skażony poprzez kontakt z ziemią – mówi Jakub Małek

Dalsza część audycji poświęcona jest między innymi legendom z pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Świętemu Łukaszowi przypisuje się autorstwo 200 obrazów. Najwięcej obrazów ponoć przez niego namalowanych znajduje się w Rosji – mówi historyk

O tych i o innych zagadkach w „biografii” Jasnogórskiej Madonny można posłuchać w naszej audycji. Zapraszamy do odsłuchania!

[ARP]

Elżbieta Szumska z Kopalni Złota w Złotym Stoku europejskim „Mistrzem Dziedzictwa”. Wędrówki Radia Wnet

Elżbieta Szumska, właścicielka Kopalni Złota w Złotym Stoku, nie pozostawiła złudzeń konkurentom i zwyciężyła w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów organizowanych przez Komisję Europejską i Fundację „Europa Nostra”. Prezes Kopalni Złota triumfuje w kategorii „Mistrzowie Dziedzictwa”. Tutaj do wysłuchania rozmowa z Elżbietą Szumską, oraz Jej córkami: Małgorzatą Szumską – Dziczkowską i Martą Adamiak – Szumską: […]

Elżbieta Szumska, właścicielka Kopalni Złota w Złotym Stoku, nie pozostawiła złudzeń konkurentom i zwyciężyła w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów organizowanych przez Komisję Europejską i Fundację „Europa Nostra”.

Prezes Kopalni Złota triumfuje w kategorii „Mistrzowie Dziedzictwa”.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Elżbietą Szumską, oraz Jej córkami: Małgorzatą Szumską – Dziczkowską i Martą Adamiak – Szumską:

 

Elżbieta Szumska, właścicielka i prezes Kopalni Złota w Złotym Stoku jest najlepsza w Europie!

Komisja Europejska i organizacja Europa Nostra po raz dwudziesty w historii wybrały 30 najwybitniejszych osiągnięć z 18 krajów całej Europy. Wybór został dokonany, bagatela! z ponad 1,5 tysiąca zgłoszeń z 36 krajów!

 

Pani Elżbieta Szumska została nagrodzona w kategorii: „Mistrzowie Dziedzictwa”. 

Elzbieta Szumska jest teraz trzecią osobą z Polski w historii, która zostanie odznaczona wyróżnieniem European Heritage Awards 2022! Cała załoga pęka z dumy, ale i my Radio Wnet, przyjaciele Kopalnia Złota w Złotym Stoku także!

Nagroda zostanie wręczona we wrześniu, podczas uroczystej gali w Pradze, w trakcie Europejskiego Szczytu Dziedzictwa Kulturowego 2022. 

Oficjalne wyniki znajdziecie na stronie: European Heritage Awards.

Zwiedzając Kopalnię Zlota w Zlotym Stoku. Fot. Tomasz Wybranowski / Studio 37 Dublin

 

Elżbieta Szumska z Kopalnią Złota w Złotym Stoku związana jest od 27 lat.

Początkowo oprowadzała turystów i ciekawie opowiadała o urokach i ukrytych skarbach tego miejsca.

A gdy okazało się, że ówczesny właściciel ma problemy finansowe i nie wie, ca dalej z kopalnią, to postawiła wszystko na jedną kartę. Odkupiła udziały i sprawiła, że dzisiaj

Kopalnia Złota w Złotym Stoku to jedna z najchętniej odwiedzanych atrakcji turystycznych w Polsce.

Uzyskanie kredytu na ten cel nie było łatwe. Dopiero 102. bank zgodził się udzielić tej pożyczki. Co ciekawe, wielu nie wiedziało, że w Polsce w ogóle jest kopalnia złota. – wspomina pani Elżbieta Szumska.

Jak wspomina, czytała wówczas biografię Walta Disneya i wiedziała, że bez wiary w marzenie życia i wielkiego uporu, to marzenie będzie tylko senną mrzonką.

Kopalnia Złota w Złotym Stoku / Fot. Jan Dudziński, Radio WNET

W Kopalni Złota w Złotym Stoku znajduje się ponad 300 km podziemnych chodników. Żaden ich fragment dla Elżbiety Szumskiej i jej córek: Marty Adamiak – Szumskiej i Małgorzata Szumskiej – Dziczkowskiej żadnych tajemnic nie mają.

Co roku, podobnie w 2022 roku, obiekt zmienia się, stając się bogatszym o kolejne atrakcje. W 2019 roku właścicielka kopalni otworzyła przed barem taras, na którym w spokoju można napić się… kawy. Ale jakiej!!! Z jadalnym złotem.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Martą Adamiak – Szumską o ukrytych skarbach i niezwykłości tego miejca:

W Złotym Stoku dowiedziecie się, że udziałowcem kopalni był sam Wit Stwosz, a Krzysztof Kolumb otrzymał pochodzącą z tego miejsca sztabę złota.

To stąd także pochodził arszenik, którym na Wyspie Św. Heleny podtruwany był Napoleon Bonaparte. Warto odwiedzić stronę internetową Kopalni Złota:http://www.kopalniazlota.pl/pl/

Kopania Złota pod rządami pani Elżbiety Szumskiej kwitnie, o czym świadczy o tym chociażby tegoroczne wyróżnienie European Heritage Awards.

Ale z kronikarskiego obowiązku przypomnę także nagrodę dla przedsiębiorstwa usług turystycznych Kopalnia Złota Sp. z o. o w ogólnopolskim konkursie na najciekawsze wydarzenie muzealne roku 1996. Podobne nagrody obiekt uzyskał także w latach 2003, 2008 i 2015.

Kopalnia w Złotym Stoku ma długą historię sięgającą 1273 r., kiedy to ks. śląski Henryk IV Probus wydał cystersom przywilej na wydobycie złota. W 1565 r. miała miejsce katastrofa, w której zginęła część pracujących w kopalni górników. Ich szczątki do dzisiaj nie zostały wydobyte.

Marzeniem Elżbiety Szumskiej jest dotarcie do nich i godny pochówek XVI wiecznych górników.

Z zaginionymi górnikami związana jest legenda o Gertrudzie, która w poszukiwaniu swego zaginionego męża weszła do kopalni, z której nigdy już nie wróciła.

Według tej przypowieści od tego czasu ma ona pomagać zaginionym w kopalni wyjść na zewnątrz.

Tutaj zapraszam do zwiedzania Kopalni Złota. A oprowadza sama Elżbieta Szumska:

 

opracował: Tomasz Wybranowski