Jeszcze w latach 30. XIX w. szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków…

Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość.

Stanisław Orzeł

Narodziny narodów w XIX w., czyli łączenie całych społeczeństw – oprócz kręgów panujących politycznie (szlachty, magnaterii, dynastii książęcych, królewskich i cesarskich), również mieszczaństwa i chłopstwa, określonych w czasach rewolucji francuskiej jako stan trzeci, który jest wszystkim – przebiegały różnie w zależności od tego, czy naród wcześniej miał państwo, czy nie. W tym drugim przypadku małe lub młode narody uruchamiały procesy destrukcji istniejących wówczas państw. Taki był „wkład” kozaczyzny ukraińskiej w upadek Rzeczypospolitej szlacheckiej.

W XIX wieku Polacy i Ukraińcy – jedni i drudzy pod rozbiorami – musieli w różny sposób walczyć o swobodny rozwój narodowo-kulturalny: Polacy o odrodzenie państwowości, a lud Ukrainy o uznanie, że jest narodem odrębnym zarówno od Rosjan jak i Polaków, a następnie – o prawo do utworzenia własnego państwa w warunkach kolonialnej polityki imperialistycznych mocarstw – Rosji i Austrii.

Na zagrabionych przez nie Kresach Wschodnich upadłej Rzeczypospolitej rodzący się narodowy ruch ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy nie miał wówczas wystarczającej mocy państwotwórczej. Miał jednak dość siły demograficznej, by – dążąc do kulturowego odróżnienia się od Rosjan, a zwłaszcza Polaków – stać się atrakcyjnym narzędziem obu zaborców do osłabiania pozycji ekonomicznej i politycznej trwających tam od czasów Rzeczypospolitej polskich środowisk panujących: magnackich i szlacheckich.[related id=79248]

Ten potencjał najpierw uruchomiły władze austriackie w Galicji. Trop w trop za polityką Habsburgów wobec mieszkańców ziem ukraińskich podążyła polityka drugiego zaborcy, pozostającego pod panowaniem niemieckich dynastii: Rosji. Tzw. dynastia Romanowych od czasów Piotra III i jego żony, Katarzyny II zwanej „Wielką”, nie była bowiem dynastią rosyjską. Piotr III urodził się jako Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp i nawet jako imperator Rosji nigdy nie nauczył się poprawnie mówić po rosyjsku, a czuł się (i był) dziedzicem niemieckiego księstwa Holstein (Holsztyn). Jego sławetna małżonka urodziła się jako Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst i była ostatnią z rodu anhalcką księżniczką z dynastii askańskiej. Tej samej, którą założył Albrecht Niedźwiedź, margrabia Marchii Północnej, założyciel Marchii Brandenburskiej na terenach podbitych i wymordowanych plemion Słowian połabskich Brzeżan i Wkrzan. (…)

Problem w tym, że jeszcze w latach 30. XIX stulecia szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków. Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru prawosławnego i greckokatolickiego Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość, dążąca do samodzielności od polskich panów.

W efekcie tak pod zaborem rosyjskim jak i austriackim tzw. przebudzenie narodowe ukraińskich Rusinów, które było jednym ze źródeł procesu tworzenia się nowoczesnego narodu ukraińskiego, dokonało się w pierwszej połowie XIX w. w konfrontacji z niepodległościowym ruchem Polaków. Konfrontację tą od początku wykorzystywały niemieckojęzyczne władze zaborcze Rosji i Austrii.

Wbrew apologetom cesarsko-królewskiej belle époque w Galicji, warto pamiętać – jak przypomina I. Rajkiwski (Stosunki ukraińsko-polskie w XIX w.), że imperialna polityka „dziel i rządź” była stosowana nie tylko przez władze Rosji, ale i przez władze austriackie, które połączywszy polskie i rusińskie ziemie etniczne w jednej prowincji z centrum we Lwowie, przeciwdziałały zbliżeniu ukraińsko-polskiemu, które było stymulowane zagrożeniem ze strony Imperium Rosyjskiego. Pierwszym przejawem tych manipulacji habsburskich było w 1817 r. urzędowe narzucenie Rusinom w Galicji obowiązku nauki w tzw. łacince, czyli zapisywanej w alfabecie łacińskim mowie Rusinów – wbrew starocerkiewnym tradycjom ludów Ukrainy. Na efekty tej decyzji nie trzeba było długo czekać. W 1827 r. w Moskwie Michaiło Maksymowicz opublikował Małorossijskije piesni, czyli Pieśni Małoruskie, bo tak władze imperium carów nazywały tereny Ukrainy.

(…) rusińscy chłopi z Kijowszczyzny i innych terenów Ukrainy odegrali decydującą rolę w klęsce powstania listopadowego: w większości nie poparli zrywu „polskich panów”, co nie pozwoliło powstaniu na Kresach nabrać rozmachu i wesprzeć rajd Dwernickiego, a w niektórych sytuacjach swoją postawą wręcz zablokowali i stłumili polskie zarzewia powstańcze. Dlatego nie jest przesadą twierdzenie, że taka polityczna postawa ludu ukraińskiego w roku 1831 jest cezurą narodzin szerokiego ukraińskiego ruchu „przebudzenia narodowego”.

Klęska powstania listopadowego, a szczególnie szlachty polskiej na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie również w tym sensie stanowiła przełom i przyczyniła się do umasowienia ukraińskiego ruchu narodowego, że uświadomiła wielu chłopom ukraińskim słabość polskiego panowania na tych ziemiach. U wielu z nich musiało nastąpić rozróżnienie własnych zbiorowych interesów politycznych od interesów Polaków. Co więcej – niejeden Ukrainiec zaczął sobie uświadamiać, że to nie on, jako chłop, jest faktycznie zależny od polskiego pana, ale odwrotnie: to polscy właściciele majątków są zależni od rusińskich chłopów. I choć na co dzień, gospodarczo i w sensie prawnym, „polscy panowie” mogli wymuszać swoją wolę na ukraińskich poddanych, ale w razie konfrontacji – musieli się liczyć z ich zbiorowymi reakcjami…

Ten konflikt interesów ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy w bezwzględny sposób wykorzystywały władze rosyjskie i austriackie, posługując się m.in. coraz bardziej rozbudowanymi agenturami tajnych służb i coraz liczniejszymi renegatami lub zdrajcami w obu środowiskach.

W Galicji również klęska powstania, widok pobitych oddziałów Dwernickiego i rozproszonych oddziałów partyzanckich internowanych po austriackiej stronie czy zbiegów z rosyjskiej części Ukrainy zmienił sposób reagowania środowisk rusińskich na polską dominację w życiu kulturalnym i publicznym.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie” znajduje się na s. 6-7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie” na s. 6-7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jerzy Mikocki (opozycjonista): Gdybym nie wyjechał z Polski, mojej żonie i dziecku mogłaby stać się krzywda

Fan Radia Wolna Europa, Jerzy Mikocki stworzył w Żywcu własną tajną grupę opozycyjną. Był tak niewygodny dla komunistycznych władz, że kazali mu opuścić Polskę.

Jerzy Mikocki, mieszkaniec Żywca, działacz opozycyjny, społecznik, wspomina czasy dzieciństwa, w których z przejęciem słuchał Radia Europa:

Radio to podstawa bytu człowieka.

Słuchanie wolnych audycji, podczas stanu wojennego, zainspirowało go do stworzenia własnej tajnej grupy opozycyjnej, która zajmowała się tworzeniem i drukowaniem ulotek, a także pisaniem wolnościowych haseł na murach. Po jakimś czasie doszły do niego sygnały o tym, że interesuje się nim policja:

Docierały do mnie sygnały, że jestem poszukiwany.

Pewnego dnia dostał wezwanie na komendę, a  jeden z milicjantów, zakomunikował mu, że powinien wyjechać z Polski. Milicjant dał mu jasno do zrozumienia, że jego żonie i dziecku coś się może stać. Ten stwierdził, że z komuną nie wygra i opuścił Polskę. Już na drugi dzień od tego zdarzenia, paszport z jego imieniem i nazwiskiem czekał na odbiór.  Mikocki, tułał się po Stanach Zjednoczonych, był w Afryce, czy Hiszpanii.

Zawsze marzyłem o Ameryce.

Następnie w wolnej Polsce, Jerzy Mikocki wrócił do kraju. W 2000 r. otworzył dom Maria — Stowarzyszenie Pomocy Bezdomnej Matce, a także bez powodzenia startował w wyborach.

Gość „Poranka WNET” wspomina, dawne czasy w Żywcu, kiedy bardzo dobrze w  tych rejonach rozwijał się przemysł. Mikocki szczególną uwagę zwraca na starą  papiernię, w której, w latach 60 grupa pracowników wyprodukowała, na maszynach przedwojennych, papier, którego jakość była tak dobra, że udało im się wydrukować całą serię dolarów amerykańskich.

Nie dało się ich odróżnić od orginału.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz !

A.M.K./M.K.

 

Prorok idei imperium narodowo-państwowego na terenie międzymorza. 70 rocznica mordu sądowego na Adamie Doboszyńskim

Próby rehabilitacji Adama Doboszyńskiego miały miejsce jeszcze w minionym systemie. Zarzuty względem niego były tak absurdalne, że trudno im było się zmieścić nawet w logice komunistycznej bezpieki.

Piotr Sutowicz

11 lipca 1949 roku, a więc przed 70 laty, warszawski Sąd Wojskowy skazał na karę śmierci Adama Doboszyńskiego. Po upływie miesiąca Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał wyrok w mocy, a 21 sierpnia Bolesław Bierut uznał, że nie skorzysta z prawa łaski. Doboszyński został zabity w więzieniu mokotowskim 29 sierpnia strzałem w tył głowy. Miejsce jego pochówku do dziś pozostaje nieznane.

Tak zakończyła się epopeja niepokornego życia wielkiego narodowca, ale i romantyka, człowieka twardego i bez wątpienia kontrowersyjnego. Dla niektórych był faszystą, choć jego pisma i zamiłowanie do katolickiej nauki społecznej zdają się temu stygmatyzującemu poglądowi przeczyć. Na pewno trudno Doboszyńskiego jednoznacznie scharakteryzować. W obozie narodowym był postacią wpływową, słuchaną i czytaną, choć jego poglądy wyrażane w mowie i piśmie należałoby określić w obrębie tego obozu jako heterodoksyjne. Fakt, że znajdował tu uznanie, świadczy o otwartych umysłach działaczy narodowych tamtych czasów i o tym, że w poszukiwaniu interesu narodowego potrafili poruszać się po dalekich ścieżkach.

Śmierć Doboszyńskiego była symbolicznym końcem myślenia nad miejscem Polski jako podmiotu zmierzającego do odegrania wielkiej roli w nowoczesnej Europie.

Doboszyński urodził się w Krakowie 11 stycznia 1904 roku, w dość zamożnej rodzinie. (…) Polityką wyraźnie zainteresował się w roku 1931, wstępując do Obozu Wielkiej Polski, chociaż można śmiało uznać, że fakt ten był jedynie kolejnym krokiem w aktywności publicystyczno-literacko-społecznej młodego Doboszyńskiego. Zresztą o tej ostatniej z rozrzewnieniem pisze w czasie wojny w szkicu pt. Chłopska demokracja, w którym kreśli wizję oddolnie budowanego demokratycznego ustroju przyszłej Polski, opartej na małych wspólnotach rustykalnych. (…)

System polityczny dwudziestolecia międzywojennego nie był dla Doboszyńskiego źródłem inspiracji. Stał na stanowisku, że niszczy on życie społeczne i prowadzi do błędnych rozwiązań ustrojowych. Sanację postrzegał wyłącznie źle. Jego zdaniem tamte rządy, szczególnie w latach 30., prowadziły do patologii i torowały drogę bolszewizmowi w Polsce. W swych koncepcjach ekonomicznych stał na stanowisku, że liberalizm i socjalizm, czy też bolszewizm, są jednakowo niemoralne. (…)

W latach wojny doszedł on do wniosku, że epoka narodów etnicznych dobiega końca. W wypadku polskim było to szczególnie ważne, gdyż, by przetrwać i móc prowadzić ekspansję w Europie Środkowej, trzeba stworzyć nowy projekt kulturowy zmierzający do powstania tzw. Wielkiego Narodu, który byłby wynikiem syntezy etnosu polskiego, ukraińskiego, białoruskiego i innych przyległych.

Zdaniem Doboszyńskiego, przyszła Polska musi dokończyć dzieła zapoczątkowanego w okresie I Rzeczypospolitej. Wielki Naród Doboszyńskiego nie miał być prostą konfederacją, federacją czy unią. Związek narodów polegać by miał na stopniowym ich zrastaniu się w jeden, zupełnie nowy organizm.

Szczególnie kontrowersyjnie wydają się brzmieć te fragmenty manifestu pt. Wielki Naród, które dotyczą kwestii ukraińskiej, gdzie stawia on tezę, że Ruś Ukrainna ma szansę na rozwój jedynie w oparciu o Polskę, każdy inny wybór kończy się dla niej tragicznie. (…)

Po wojnie Doboszyński zdecydował się wrócić do Polski. Zieloną granicę udało mu się przekroczyć w przeddzień wigilii 1946 roku. Raczej nie zamierzał włączać się w walkę zbrojną antykomunistycznego podziemia, ale przyczynić się do jej wygaszenia. Wierzył, zdaje się, w wybuch III wojny światowej, ale stał na stanowisku, że nie jest w interesie polskim antybolszewickie powstanie, które zostanie utopione w morzu krwi. Postulował raczej stworzenie ośrodka politycznego, który będzie zdolny do działania po konflikcie.

Czy powrót Doboszyńskiego był roztropny? Dla komunistów był on postacią symboliczną, kojarzącą się złowrogo i wiadomo było, że zrobią wszystko, by go aresztować. Tyle, że sam Doboszyński mógł nie wiedzieć wszystkiego, co się w kraju działo. Poza tym był idealistą i niewielu rzeczy się bał, biorąc pod uwagę, ile w życiu przeszedł.

UB aresztowało go 3 lipca 1947 roku. Sądzono go pod zarzutami szpiegostwa już to na rzecz III Rzeszy, już to Amerykanów. Co do tej pierwszej, sam zainteresowany w śledztwie konfabulował niedorzeczne zeznania, które później stanowczo odwołał. Nie był to jednak czas na takie subtelności.

Władza chciała mieć proces agenta niemieckiego i polskiego Mussoliniego, więc go miała. Propaganda poświęciła wiele wysiłku zohydzaniu postaci oskarżonego. Sam Doboszyński przed sądem złożył oświadczenie: „Mogłem w życiu popełnić wiele błędów, ale zamiary moje były uczciwe i byłem człowiekiem czystych rąk”.

Próby rehabilitacji Doboszyńskiego miały miejsce jeszcze w minionym systemie. Zarzuty względem niego były tak absurdalne, że trudno im było się zmieścić nawet w logice komunistycznej bezpieki. Lecz cóż, zbyt wielu prominentnych funkcjonariuszy, na czele z Adamem Humerem, było w tę sprawę zaangażowanych. Ostatecznie Sąd Najwyższy oczyścił go z wszelkich zarzutów i zrehabilitował 29 kwietnia 1989 roku – dwadzieścia lat temu.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Prorok idei wielkiego narodu i małych wspólnot” znajduje się na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Prorok idei wielkiego narodu i małych wspólnot” na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jaka jest Australia – różnorodna, czy przede wszystkim lewicowa? – audycja „Jesteśmy razem” [VIDEO]

Marek Kalbarczyk, Joanna Moraczewska Gwiazdowska i Jan Pokulski w studio radia WNET

Gościliśmy Panią Joannę Moraczewską-Gwiazdowską i Pana Jana Pakulskiego, przedstawicieli fundacji POLCUL, która jest australijską organizacją stworzoną przez polskiego emigranta. Posłuchaj nagrania!

Fundacja została założona w 1980 roku z inicjatywy Jerzego Bonieckiego, przemysłowca i społecznika wielkiego formatu. postawiła sobie za cel popieranie niezależnych i pro-demokratycznych, społecznych inicjatyw w Polsce. Co roku nagradza osoby, które mogą się pochwalić wybitną działalnością w tej dziedzinie. Posłuchaj!

Rajd Nadobrzański z historią w tle – II edycja. Wycieczka na rowerach górskich i elektrycznych atrakcyjną trasą turystyc

Uczestnicy pokonali 45-kilometrową trasę wzdłuż rzeki Obry. Rajd był uczczeniem powrotu Zbąszynia do Polski w wyniku postanowienia traktatu wersalskiego z dnia 28 czerwca 1919 roku.

Aleksandra Tabaczyńska

Rajd odbył się w niedzielę 30 czerwca. (…) Trasa wyprawy pod względem turystycznym jest bardzo atrakcyjna. Wiedzie bowiem wzdłuż rzeki Obry z Międzyrzecza przez Pszczew, Trzcielski Rynek aż do Plaży Łazienki w Zbąszyniu nad jeziorem Błędno. Rowerzyści wystartowali o godzinie 10.00 z Klubu 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, a na metę przybyli po 13.00.

Niewątpliwą nowością w stosunku do zeszłego roku, a także przyjemnością, była możliwość jazdy na rowerach elektrycznych. Z tej sposobności skorzystało aż 13 rowerzystów. Sześciu innych jechało na rowerach górskich. Organizatorzy zapowiadają, że i w przyszłości pragną przygotowywać uczestnikom jakieś novum, które uatrakcyjni kolejną wspólną wyprawę.

Rajdy z historią mają oczywiście wymiar patriotyczny. W tym roku uczestnicy wieźli ze sobą Dziennik Ustaw wydany w kwietniu 1920 roku, w którym opublikowano „Traktat Pokoju” z czerwca 1919 roku. Jednak w tle, oprócz miłości do ojczyzny i do wolności, organizatorzy promowali też walory turystyki rowerowej. A w szczególności fantastyczne trasy, które są bez wątpienia wielkim atutem tamtejszego regionu, to znaczy pogranicza województw lubuskiego i wielkopolskiego. Przystanki w Pszczewie i Trzcielu były okazją do wytchnienia, bo upał tego dnia był rekordowy.

Wyprawę zorganizowano dzięki współpracy Klubu 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, Sekcji Turystyki Rowerowej „Rowerowy Międzyrzecz” oraz Stowarzyszenia Lokalna Grupa Rybacka Obra-Warta. W rajdzie wzięli także udział członkowie Towarzystwa Działań Historycznych im. Feliksa Pięty z Bukowca. Uczestnicy pokonali 45-kilometrową trasę wzdłuż rzeki Obry.

Rok temu, podczas pierwszej edycji rajdu, organizatorzy wpisali się w 100-lecie walk o odzyskanie niepodległości przez cztery historycznie polskie miasta dawnego Powiatu Międzyrzeckiego, których nie zdołano odzyskać podczas powstania wielkopolskiego.

Jedynie nadobrzański Zbąszyń rozstrzygnięciem traktatu wersalskiego z dnia 28 czerwca 1919 roku powrócił do Polski i właśnie tym wydarzeniom dedykowano tegoroczną, II edycję rajdu.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Rajd Nadobrzański” znajduje się na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Rajd Nadobrzański” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kresy… Bogate słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy

Słowo ‘Kresy’ żyje w naszym języku dopiero od ponad 150 lat. Twórcą jego był wybitny poeta Wincenty Pol, a użył go po raz pierwszy w Rapsodzie rycerskim „Mohort” wydanym w Krakowie w 1854 roku.

Tadeusz Loster

W dniach od 16 lutego do 23 czerwca w Muzeum gliwickim – Willi Caro –czynna była wystawa „Kresy w malarstwie polskim ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie”. W trzech salach wystawowych zostały zaprezentowane obrazy takich wybitnych polskich malarzy, jak Wincenty Dmochowski, Józef Chełmoński, Józef Szermentowski, Teodor Axentowicz, Leon Wyczółkowski, Adam Chmielowski, Julian Fałat, Kazimierz Sichulski, Ferdynand Ruszczyc czy najbardziej związany z Kresami Jan Stanisławski. Dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego w Krakowie zwiedzający gliwicką wystawę mogli podziwiać na zgromadzonych płótnach polskie bezkresne krajobrazy, ruiny zamków i twierdz strzegących granic dawnej Rzeczypospolitej, szlacheckie dworki, bogactwo kolorów tamtejszej przyrody oraz utrwalone na obrazach zwyczaje i „typy” zamieszkującej tam ludności.

Przesłaniem wystawy było zdanie zaczerpnięte z książki „Pożoga” Zofii Kossak-Szczuckiej: „Kresy… Bogate, stare, piękne słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy”. Czy takie stare słowo? Autorzy wystawy, tłumacząc, co oznacza słowo ‘Kresy’ (zdolne w tysiącach Polaków budzić silne wzruszenia) zapomnieli o tym, że żyje ono w naszym języku dopiero od ponad 150 lat. Twórcą jego był wybitny poeta Wincenty Pol, a użył go po raz pierwszy w „Rapsodzie rycerskim Mohort” wydanym w Krakowie w 1854 roku.

„Mohort”, obok „Pieśni o ziemi naszej”, był najwybitniejszym utworem Wincentego Pola, a co ciekawe, w XIX wieku był równie poczytny jak „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza.

W 1883 roku ukazało się najpiękniejsze wydanie tego dzieła, okraszone 24 ilustracjami Juliusza Kossaka, przedstawiającymi również widoki polskich Kresów.

Mohort to nazwisko ponad stuletniego polskiego oficera, dowódcy chorągwi pilnującej polskiej wschodniej granicy przed 1772 rokiem, kiedy Lwów, uznawany obecnie za Kresy, dzieliła większa odległość od granicy wschodniej Rzeczypospolitej Obojga Narodów niż od granicy zachodniej. Na południowym wschodzie graniczyliśmy z Mołdawią i Chanatem Krymskim, a na północnym wschodzie kiedyś Smoleńsk, przynależny do Litwy, oddalony był od granicy z Rosją o około 120 km. Przesuwały się obszary Kresów Wschodnich, i to na niekorzyść naszej umiłowanej Ojczyzny.

W okresie II Rzeczypospolitej graniczyliśmy jeszcze z Rumunią, za rzeką Zbrucz pozostał nawet Kamieniec Podolski, a Lwów od granicy Rosji Sowieckiej oddalony był o ponad 150 km.

W tym okresie zachwycaliśmy się Huculszczyzną, a tango „Polesia czar”, opisujące półdziką przyrodę tych terenów, biło rekordy popularności. Kto by pomyślał, że najstabilniejszą granicą przez kilka stuleci, do czasu pierwszego rozbioru Polski, była granica pomiędzy Śląskiem a Rzeczpospolitą?

Wincenty Pol, używając słowa ‘kresy’, nazywał tak wschodnie rubieże Polski. A przecież mieliśmy również Kresy Zachodnie, którymi był utracony Śląsk.

 

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kresy w Muzeum w Gliwicach” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kresy w Muzeum w Gliwicach” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dr Jurczyńska-Kłosok: Zakopane – by móc się tu osiedlić, ludzie musieli wykarczować las.

Inspiracja dla artystów, bogactwo historyczne, przemysł, turystyka, czyli Zakopane widziane okiem językoznawcy, historyka, regionalisty i przewodnika tatrzańskiego, dr Agnieszki Jurczyńskiej-Kłosok.

Językoznawca, historyk, regionalista i przewodnik tatrzański, dr Agnieszka Jurczyńska-Kłosok mówi o historii miasta Zakopane. Nasza rozmówczyni podkreśla znaczenie Placu Niepodległości, które dziś może pełnić swoją kulturalną funkcję. Jest ono miejscem, które odwiedza mnóstwo turystów i mieszkańców Zakopanego. W przeszłości Plac Niepodległości stanowił centrum Zakopanego, „tu tętniło życie tego serca Podhala”.

Tutaj ludzie mogą się spotkać, porozmawiać, powspominać historię miasta, a także obejrzeć filmy wyświetlane przez kino letnie.

Mówi się o dwóch dokumentach pisanych potwierdzających osadnictwo na terenach dzisiejszego Zakopanego. Pierwszy wydany był przez króla Stefana Batorego, następnie 100 lat później powtórzył go Michał Korybut Wiśniowiecki.

Prawdopodobnie jednak osadnictwo na tych terenach sięga XV w.

W 1615 r. powstał pierwszy dokument, gdzie pojawia się nazwa Zakopane, które uzyskało prawa miejskie dopiero w 1933 r. Skala osadnictwa w tamtych czasach to 44 osoby. Dziś na terenie Zakopanego mieszka około 27 tysięcy ludzi.

Agnieszka Jurczyńska-Kłosok zaznacza, że na początku były to tereny trudne do osiedlenia. Puszcza Karpacka sięgała aż pod sam Kraków, dlatego dotarcie w te rejony zajęło człowiekowi dużo czasu. Mówi się o teorii Wołochów, którzy przybyli na te ziemie. To osadnictwo częściowo związane było z powstawaniem klasztorów  niedaleko Zakopanego np. w Ludźmierzu.

Ludzie przybywali tutaj zewsząd.

Istnieją trzy ścieżki wyjaśniające, dlaczego Zakopane stało się tak popularne. Jedną z nich był rozwijający się przemysł, na przełomie XIX/XX wieku na tych terenach. Był to czas wydobywania rud żelaza w Dolinie Jaworzynki, w Dolinie Kościeliskiej itp. Z czasem, jednak  przestało być to opłacalne.

Podczas rozmowy nasz gość wyjaśnia również etymologię nazwy Zakopane.

Nazwa powstała od słowa „kopane”, czyli karczowane. Ludzie, by móc się tutaj osiedlić, najpierw musieli wykarczować las.

Już w  XIV wieku Zakopane stało się elementem sporu, który dotyczył ochrony przyrody. Wtedy to hrabia Władysław Zamoyski, po wykupieniu Zakopanego na jednej z aukcji, rozpoczął zalesianie Tatr.

Gość Poranka WNET odnosi się również do czasów międzywojennych.

To był piękny okres dla Zakopanego.

Do Zakopanego lubili przyjeżdżać wielcy twórcy. Było to miejsce, gdzie swoje dzieła tworzyli wybitni malarze i pisarze tacy jak Stefan Żeromski, Tytus Chałubiński i wielu innych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./M.K.

 

Węglasz: Szczawniccy górale potrafią wyprowadzić swoje rodowody nawet do średniowiecza

Barbara Węglasz, Kustosz Muzeum Pienińskiego o góralskich haftach, góralskim poczuciu wolności i o tym, kto udzielał w Szczawnicy schronienia powstańcom styczniowym.

Barbara Węglasz mówi różnicach między góralami szczawnickimi i pienińskimi. Nie jest łatwo rozróżnić różne grupy górali na pierwszy rzut oka. Jednak różnią się oni strojem: spodniami, suknią, gorsetem, czy haftami.

Tutejsi hafciarze prześcigali się w przepięknych haftach.

W tej okolicy mieszkało wielu utalentowanych szwaczy, do których przyjeżdżali ludzie z okolicznych wsi.

Niektóre rody szczawnickie mogą wyciągnąć swoje rodowody z czasów nawet średniowiecznych.

Jak mówi Kustosz Muzeum Pienińskiego, miejscowi kultywują pamięć o przodkach, posiadając często bardzo rozbudowane drzewa genealogiczne. Choć żyją oni w okolicy od wielu pokoleń, to przybyli tutaj z różnych stron. Obecne tu pustkowia zasiedlane były za panowania Bolesława V Wstydliwego i św. Kingi. Później przyszła fala przybyszy z Wołoszczyzny i Rusi. Z tego powodu na tych terytoriach poza góralami mieszkali także Rusini Szlachtowscy, podgrupa Łemków. Zostały po nich budynki cerkwi grekokatolickich.

To są tereny, które zawsze należały do królewszczyzn. […] Górale podlegali pod starostę czorsztyńskiego, […] i zawsze uważali się za tych wolnych chłopów.

Kontynuując opowieść o dziejach tych ziem, Węglasz mówi o sytuacji ludności w czasach RON. Jako podlegający po władzę urzędnika królewskiego, a nie pod poddaństwo prywatne, mieli prawo odwoływać się do króla i z niego korzystali.

W XIX w. w Szczawnicy rodzi się wyjątkowa sytuacja.

Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego powraca do dziejów uzdrowiska. Jego właściciel, Węgier Józef Szalej przyjmował weteranów powstania styczniowego, którym pozwalał mieszkać w swoim ośrodku. Pod koniec życia zapisał on uzdrowisko Polskiej Akademii Umiejętności.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

Ardanowski: Chcemy nowych rozwiązań dla polskiego rolnictwa, takich jak chipy monitorujące zdrowie zwierząt

Minister Jan Krzysztof Ardanowski o perspektywach górskiego rolnictwa, nowych rozwiązaniach, jakie polskie rolnictwo mogłoby zaadaptować i o tym, czemu PSL-owi brak wiarygodności.

Jan Krzysztof Ardanowski rozmawia z Jaśminą Nowak. Mówi, że Ministerstwo Rolnictwa podejmuje „szereg działań, które sprawią, że rolnictwo wróci w góry”.

 Majestat gór to jest również miejsce, gdzie musi się toczyć normalne życie. Jeśli nie będzie rolnictwa w górach, to również turyści tam nie przyjadą.

Resort przyjął „rozwiązania szczególnie korzystne dla gór”, które zakładają rozwój przetwórstwa — powstają tysiące małych zakładów przetwórczych. Jednym z nowych rozwiązań, jakie ministerstwo rozważa, jest „blokchain, system znakowania żywności przez odpowiedniego chipa, wszczepionego, np. cielęciu, który monitoruje zdrowie zwierzęcia, które później ląduje na talerzu”. Innym rozwiązaniem, które zdaniem ministra warto by zaadaptować, jest system oznaczeń geograficznych, który z powodzeniem stosują Włosi. Posiadają oni 299 zarejestrowanych produktów, które wyróżniają się miejscem, sposobem, czy tradycją wytwarzania. W Polsce jest ich zaś zaledwie 42, choć jak mówi minister, mamy więcej tego typu produktów niż Włosi. Ardanowski opowiada także o działaniach, jakie są podejmowane dla zwalczenia skutków suszy. Minister podkreśla, że pomoc powinna być adekwatna do skali zjawiska, które rozkłada się na województwa nierównomiernie. Jak dodaje, trzeba też ustalić, czy wygląd uprawy na polu wynika z braku wody, czy z czegoś innego.

W 1947 zniszczony został autentyczny ruch ludowy.

W drugiej części rozmowy gość „Poranka WNET” tłumaczy Łukaszowi Jankowskiemu, czemu PSL nie ma prawa powoływać się na 125. letnią tradycję ruchu ludowego. W czasach stalinowskich ludowcy ginęli w sowieckich kazamatach. Powstało Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, do którego weszli zwolennicy współpracy z komunistami. Jak podkreśla Ardanowski, ZSL w czasach Polski Ludowej interesowała władza, a nie wsparcie polskiej wsi. Po 1989 r. jego działacze wykorzystali naiwność nestorów ruchu ludowego, by przejąć szyld PSL-u. Obecnie zaś ludowcy, jak mówi minister, raz trzymają z tymi, którzy popierają homoseksualizm, a raz mówią, że są partią wartości chrześcijańskich i narodowych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Dariusz Bonisławski: Stowarzyszenie Wspólnota Polska otwiera kampanię „Jest nas 60 milionów!”

Spośród 20 milionów Polaków żyjących poza granicami Polski, jedynie milion mieszka na wschodzie. Polonię z Ameryki Południowej wspiera Stowarzyszenie Wspólnota Polska.

Dariusz Bonisławski mówi o działaniach Wspólnoty Polskiej na rzecz Polonii południowoamerykańskiej. Gość „Popołudnia WNET” przypomina, że wiele lat po 1989 r. pomoc świadczona była Polakom szczególnie za wschodnią granicą. Jak zaznacza, pomoc ta wciąż jest realizowana, jednak spośród 20 mln Polaków, żyjących poza granicami naszego kraju, tylko 1 mln mieszka na wschodzie. Reszta rodaków zamieszkuje obie Ameryki i Zachodnią Europę.

Musimy się otwierać nie tylko na wschód, ale w dobie nowej emigracji, musimy też śmiało pójść na zachód.

Niedawno stowarzyszenie organizowało kongres poświęcony młodzieży polonijnej w krajach Ameryki Płd. Inicjatywa ta, jak mówi, „spotkała się bardzo dobrym przyjęciem”. Nawiązano kontakty, które będą owocować wsparciem dużej liczby Polaków.

We wrześniu w Warszawie, z inicjatywy Marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego oraz partnerów polonijnych, miało miejsce spotkanie, którego celem było świętowanie 100-lecia odzyskania Niepodległości przez Polskę. Jednym z priorytetów ustalonych na spotkaniu była praca z młodzieżą i wsparcie Polaków z Ameryki Południowej. Dariusz Bonisławski podkreśla, że bez kształtowania młodzieży nie będzie możliwe kontynuowanie działalności kulturalnej organizacji polonijnych.

Bez młodzieży, bez tych, którzy wejdą do organizacji polonijnych, zastąpią, wesprą tych, którzy dotychczas tam działają.

Gość „Popołudnia WNET” zaprasza również, nasze radio do przystąpienia do koalicji, którą  Stowarzyszenie Wspólnota Polska zamierza stworzyć.  Jak, sam zaznacza, już niedługo dojdzie do jej inauguracji, a  hasło kampanii brzmi „Jest nasz 60 milionów”. Celem kampanii będzie informowanie mieszkańców naszego kraju o Polonii, jej dorobku, wkładzie w historię Polski, a także uświadamianie Polakom na obczyźnie, że Polska jest miejscem, w którym można żyć godnie i dostatnio.

Chcemy aby ich wiedza o kulturze, o zywczajach nie poprzestawała na tym co wywieźli ich przodkowie z Polski, ale by była to wiedza aktualna

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./M.K.