Rodzicom chłopca, który nazwał Banderę bandytą grozi odebranie praw rodzicielskich

Konflikt o Stepana Banderę, jaki narastał między polskim a ukraińskim uczniem, skłonił dyrekcję ich szkoły do skierowania sprawy do sądu. Sprawa toczy się przed Sądem Rejonowym w Toruniu.

Polski chłopiec jest oskarżony o propagowanie treści nacjonalistycznych i agresję wobec ukraińskiego kolegi. Ten ostatni miał wyzywać i opluwać Maćka (imię chłopca zmienione przez redakcję Ordo Iuris), za to, że nosił on ubrania z żołnierzami wyklętymi. Maciek starał się nie reagować na zaczepki. Kolejne incydenty były zgłaszane, ale szkoła reagowała jedynie zaleceniami, by chłopcy „trzymali się od siebie z daleka”.

Postawa Maćka wynika z historii jego rodziny oraz przywiązania do tradycji.  Ojciec chłopca był żołnierzem zawodowym. Patriotyzm jest dla niego ważną wartością, którą stara się przekazywać dziecku zainteresowanemu historią Polski. Przodkowie chłopca, o których pamięć w rodzinie jest wciąż kultywowana padli ofiarą rzezi wołyńskiej. Rodzice starają się uwrażliwić dzieci na potrzeby innych oraz wychowywać je w szacunku do drugiego człowieka, chłopiec posiada również kolegę narodowości ukraińskiej, kwestia jego pochodzenia nigdy nie była podłożem konfliktów. Maciek nie jest w żaden sposób uprzedzony narodowościowo w końcu jeden z jego dobrych kolegów to także obywatel Ukrainy.

Wyjaśnia reprezentująca rodzinę Maćka mec. Magdalena Majkowska z Ordo Iuris. Ostatecznie doszło do bójki między chłopcami, poza terenem szkoły. W związku z nią Maciek został skierowany na rozmowę ze szkolnym pedagogiem, który miał straszyć chłopca sądem opiekuńczym.

Polska szkoła nie podjęła należytej współpracy z rodzicami w celu wyjaśnienia sprawy, pomimo licznych próśb rodziców Maćka o interwencję. Rzekome propagowanie nacjonalizmu przez ucznia – co zarzuciła mu szkoła — nie wykracza w żaden sposób poza treści wchodzące w zakres oficjalne obchodzonych w szkole uroczystości patriotycznych i prezentację faktów historycznych. Brak należytej reakcji szkoły doprowadził do eskalacji konfliktu i groźby niesłusznego ograniczenia władzy rodzicielskiej.

Skomentował adwokat  Jerzy Kwaśniewski, Prezes Instytutu Ordo Iuris.

A.P.

Medycyna Hildegardy z Bingen – 4 lipca 2019 r. – prowadzi Elżbieta Ruman

Elżbieta Ruman rozmawia z lek. med. Małgorzatą Stępińską o leczniczych właściwościach kasztanów jadalnych i kopru włoskiego.

Jeśli interesują cię inne audycje z cyklu zajrzyj tutaj.

Hładyk: Łemkowie na Beskidzie Niskim są autochtonami i grupą etnicznie ukraińską

Czym jest Łemkowska Watra w Zdyni, kim są Łemkowie i jak kultywują swoje tradycje? Opowiada Natalia Hładyk, sekretarz Zjednoczenia Łemków.

Natalia Hładyk opowiada o mniejszości łemkowskiej i o tym, jak kultywują oni swoje tradycje kulturalne.

Jesteśmy autochtonami. Te ziemie Beskidu Niskiego należały do Księstwa Halickiego, a potem zostały anektowane przez Kazimierza Wielkiego.

Po drugiej wojnie światowej Łemkowie razem z Ukraińcami, Bojkami, Hucułami zostali wysiedleni z zamieszkiwanych przez siebie od wieków ziem w ramach „Akcji Wisła”. Jak mówi rozmówczyni Łukasza Jankowskiego, 1,5 tys. Łemków powróciło do Gorlic po odwilży 1956 r. Reszta, która została na Śląsku i na Ukrainie „powraca co jakiś czas do swoich rodzin, na święta i też przy okazji Łemkowskiej Watry w Zdyni”.

Na początku były to spotkania artystyczne, które z roku na rok się powiększały.

W tym roku odbywa się 37. edycja festiwalu, który zaczynał jako wydarzenie artystyczne i kulturalne, a obecnie jest także wielką okazją do spotkań ludności łemkowskiej. Jak podkreśla Hładyk, Łemkowie to „społeczność bardzo wspólnotowa i bardzo rodzinna”. Najbliższa Watra odbędzie się w najbliższy piątek w Zdyni, 25 km od Gorlic, w pobliżu granicy ze Słowacją.

W moim przekonaniu jest to grupa etniczna ukraińska. Kontakty kulturowe są silne, są intensyfikowane przez organizacje kulturalne działające tu i tam.

Sekretarz Zjednoczenia Łemków zgadza się ze stanowiskiem promowanym przez Ukraińców, mówiącym, że Łemkowie są integralną częścią narodu ukraińskiego. Odpowiadając na pytanie o upamiętnienie „Akcji Wisła”, mówi, że należy o tym pamiętać. Zauważa przy tym, że „wielkie przesiedlenie ludności dotyczyły Polaków, Ukraińców i Niemców”.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

 

W. Jankowski o obchodach rocznicy Rzezi wołyńskiej: Żądamy prawdy, gdy mówimy o przeszłości [WIDEO]

Relacja Wojciecha Jankowskiego z 76 rocznicy ludobójstwa na Wołyniu. Czy uda się uzyskać zgodę na ekshumację ofiar?

Wojciech Jankowski obecny niedawno na Polsko-Ukraińskich obchodach 76 rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, nawiązuje do krwawej niedzieli 11 lipca 1943 roku, która była, punktem kulminacyjnym rzezi wołyńskiej.  Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery dokonała wtedy masowej eksterminacji polskiej ludności cywilnej. Wczoraj w Łucku odbyła się uroczysta msza święta, po której uczestnicy przejechali do Janowej Doliny, w której w ramach akcji UPA wymordowano ponad 600 polaków.

O randze samej uroczystości może, opowiedzieć nam lista gości, na której znalazła się wicemarszałek sejmu Małgorzata Gosiewska, wicemarszałek senatu, wiceminister MSZ, ambasador Rzeczypospolitej w Kijowie i wielu, wielu innych. Natomiast ze strony Ukraińskiej obecni byli przedstawiciele władz lokalnych oraz część miejscowej ludności.

Podczas uroczystości zaakcentowano wszystkie ważne kwestie tj. pamięć o pomordowanych, kto i z jakich przyczyn jest odpowiedzialny za to ludobójstwo oraz podkreślono odwagę  uczciwych mieszkańców Ukrainy, którzy narażając swoje życie, ratowali  polskich sąsiadów. W przemówieniach wielu najważniejszych polityków mogliśmy usłyszeć apel o zezwolenie na ekshumację i prace poszukiwawcze ofiar rzezi, które od dwóch lat jest blokowane.

Wojciech Jankowski udostępnia również słuchaczom fragment przemówienia Małgorzaty Gosiewskiej:

I tak miejsce, które mogło być symbolem rozwoju, stało się jedną z setek mogił.

M. Gosiewska zaznacza, że podczas tych okrutnych mordów nie zważano na wiek i płeć ofiar, część z nich została żywcem spalona, a zbrodni dokonano przy bezczynności niemieckiego garnizonu:

Po latach powracamy pamięcią do tych dni z niezmiennie wielkim bólem, bo wiemy, że ofiary wciąż pogrzebane są w bezimiennych mogiłach, a wiele miejsc pochówku pozostaje nieodnalezionych.

Wicemarszałek sejmu podkreśla, że nikt dziś nie obarcza winą współczesnego Państwa Ukraińskiego, z którym Polska chętnie współpracuje na arenie międzynarodowej i wzajemnie się wspiera, szczególne w walce przeciwko rosyjskiej agresji:

Tak jak i w bieżącej polityce, tak i w relacjach historychnych fundamentem naszego postępowania musi być prawda.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./M.K.

Rzepecki: Polska potrzebuje programu małej i wielkiej retencji wody [WIDEO]

O dawnych, drewnianych wodociągach w Tarnowie i tych współczesnych oraz o sytuacji wodnej Polski opowiada Tadeusz Rzepecki.

Tadeusz Rzepecki, Prezes Tarnowskie Wodociągi sp. z o.o., opowiada o historii wodociągów w Tarnowie, które pojawiły się w tym mieście już od XV wieku.

Polska jest bardzo uboga w wodę, która może być dostępna dla zaopatrzenia w wodę ludności. Tarnów jest w dobrej sytuacji, bo ma obok siebie rzekę bardzo wydajną – Dunajec.

Jak stwierdza, Polska jest uboga w wodę, ale zaopatrzenie w wodę nie jest w skali kraju problemem, choć lokalnie występują susze i powodzie. Podkreśla, że o wodę należy  dbać i trzeba ją oszczędzać poprzez racjonalne korzystanie z tego zasobu.

Generalnie wodociągi przeszły w ostatnich latach ogromną metamorfozę. Zainwestowano ponad sto miliardów złotych we wszystkie instalacje, wszystkie ujęcia wody, stacje uzdatniania sieci, a także w oczyszczalnie ścieków.

Prezes Tarnowskich Wodociągów podkreśla, że współpracują z sąsiednimi wodociągami, a ich sieć kanalizacyjna obejmuje 10 gmin. Dr Rzepecki  ma nadzieję, że w najbliższym czasie zostanie wprowadzony dobry program małej retencji, w ramach którego w całym kraju powstaną setki zbiorników retencyjnych, których zadaniem jest zatrzymywanie wody. Podkreśla on, że system zamkniętego obiegu, w którym cała woda jest odzyskiwana, na razie jest stosowany, tylko w kosmosie, ale należy dążyć w tym kierunku. Jak dodaje, wraz z rozwojem technologii będzie można odzyskiwać więcej energii z odpadów ściekowych, niż dzisiaj jest to możliwe.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

70 rocznica cudu w katedrze lubelskiej. „Patrzymy na niego co dzień własnymi oczami, a komisja badająca rozkłada ręce”

O 5 drzwi do celi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze w katedrze, to i ja płaczę – odpowiedziała. Zamek Lubelski był już wtedy okrążony pielgrzymkami.

Wojciech Pokora

Precz z zacofaniem średniowiecznym!

„Lublin, 7 VII 49 r.
Kochana Mamo! Piszę, bardzo się spiesząc, więc krótko. Mamo, może i do Was wiadomość dotarła, chcę żebyś ją znała dokładnie i tylko żałuję, że nie jesteś z nami!
Przeżywamy dawno niewidziany cud Matki Bożej Częstochowskiej w katedrze lubelskiej! Patrzymy na niego co dzień własnymi oczami, a komisja badająca rozkłada ręce.
W niedzielę 3 bm. (…) znad oka zaczęła płynąć kropla krwi i do dziś dnia twarz Najświętszej pokrywa się coraz nowymi śladami krwawymi, a w lewym oku błyszczą łzy (co stwierdziła komisja). Każdego dnia w twarzy zachodzą zmiany, wczoraj krwawe ślady zaczęły zanikać, a Twarz jest jakby welonem zakryta. Mamo, czy rozumiesz, czy potrafisz pojąć ogrom łaski, który spłynął na Lublin i na nas, jego mieszkańców. Mamo, własnymi oczami patrzyłam już trzy razy i Ojciec także. Z każdym dniem tłumy pielgrzymów dzień i noc przybywają, i to coraz większe. Pewnie już ze 150 tysięcy patrzyło w Cudowną Twarz i kornie stwierdzało, że to cud prawdziwy. Czekamy niecierpliwie na oficjalne orzeczenie Biskupa.
Pomyśl, Mamo – Lublin stał się Częstochową, czy kiedyś w najśmielszych myślach ktoś sądził?
To nie babskie fantazje. Tłumy mężczyzn ze wszystkich stanów to samo stwierdzają, a ich liczba często przekracza liczbę kobiet. Wieczorem około 9 katedra jest zamykana, a wtedy wszyscy razem śpiewają do późna w nocy pieśni i odmawiają modlitwy.
Już teraz drugą noc z rzędu aż do otwarcia rano kompanie przybyłe nie odchodzą z placu katedralnego, tylko się modlą. Wiesz, Mamo, tu twarz Matki Bożej jest tak bolesna, jak gdyby ktoś ośmielił się rózgą ją pokrwawić, i oczy łzawe patrzą tak przejmująco, że wczoraj nie mogłam dwa razy spojrzeć na Nią.
Co ten cud znaczy, nie wiem, i jaki będzie jego dalszy ciąg. Z drżeniem i bojaźnią czekamy. (…) Irena”.

Powyższy list Ireny Jarosińskiej do matki znaleźć można wśród wielu dokumentów przytaczanych przez Mariolę Błasińską w wydanej właśnie przez wydawnictwo Gaudium i Instytut Pamięci Narodowej książce Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową. Właśnie mija 70 lat od wydarzeń, które wstrząsnęły Polską, nie tylko ze względów religijnych, ale i społecznych.

Chronić sumienia przed Kościołem

Stosunki między państwem a Kościołem w 1949 roku były już mocno napięte. Jednym z pierwszych aktów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej było zerwanie konkordatu z Watykanem we wrześniu 1945 roku. Jednak odważniej przeciw Kościołowi nowa władza stawać zaczęła dopiero po 1947 roku, czyli po sfałszowaniu wyborów. Rozpoczęto wówczas akcje propagandowe i operacyjne wymierzone w Kościół. Dyrektor Departamentu V Julia Brystygierowa w roku 1947 wygłosiła na odprawie kierownictwa organów bezpieczeństwa referat zatytułowany „Ofensywa kleru a nasze zadania”, w którym wyznaczyła cele w walce z Kościołem i duchowieństwem (kładąc szczególny nacisk na zwalczanie zgromadzeń zakonnych). Rozpoczęto akcję ograniczania wpływu Kościoła na społeczeństwo, która nasiliła się w 1949 roku i trwała aż do 1989 roku. Wydarzenia w Lublinie z lipca ʼ49 roku znacznie wpłynęły na ten proces, bowiem już 5 sierpnia, czyli niewiele ponad miesiąc po lubelskim cudzie, przyjęto dekret o ochronie wolności sumienia i wyznania, który przewidywał kary więzienia za „zmuszanie do udziału w praktykach religijnych” i „udział w zbiegowiskach publicznych”. W praktyce oznaczało to, że można było skazywać praktykujących katolików, a duchownych karać za „nadużywanie wolności”. Jesienią władze zorganizowały Komisję Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, której działalność była skierowana przeciw Kościołowi. Członków tej komisji nazywano „księżmi patriotami”. W grudniu 1954 r. liczba księży zarejestrowanych w Komisji Księży przy ZBoWiD wynosiła około tysiąca, czyli około 10% wszystkich kapłanów.

Ważnym wydarzeniem poprzedzającym cud w lubelskiej katedrze było ogłoszenie 1 lipca 1949 roku w Watykanie dekretu Świętego Oficjum, nakładającego ekskomunikę na komunistów i ich współpracowników (chodziło przede wszystkim o zachodnich intelektualistów). Dekret podkreślał materialistyczną i antychrześcijańską naturę komunizmu. Co warto podkreślić, watykański dekret sprzed 70 lat obowiązuje do dziś.

Spowodowało to reakcję rządu, który w „Trybunie Ludu” 28 lipca 1949 r. zamieścił oświadczenie, nazywające dekret „nową, awanturniczą próbą zastraszenia wierzących, celem przeciwstawienia ich władzy ludowej i państwu, próbą wtrącania się Watykanu do wewnętrznych spraw polskich, aktem agresji przeciw państwu polskiemu”. Ponadto władze państwa wyraziły oczekiwanie, że „cała światła część duchowieństwa polskiego zajmie w tej sprawie stanowisko patriotyczne, zgodne z godnością narodową i interesem państwa”. Oświadczenie zakończono słowami: „Nie ulega wątpliwości, że większość ludności nie ścierpi wichrzeń, które usiłują wykorzystać uczucia religijne ludzi wierzących dla celów polityki imperialistów i podżegaczy wojennych, którzy usiłują zakłócić naszą wielką, codzienną, twórczą pracę dla dobra Polski”.

Jak zauważa w swojej książce Mariola Błasińska, cała retoryka pokrywała się dokładnie z linią działań władzy wobec wydarzeń w Lublinie. Dodatkowo od wydarzeń 3 lipca władze uznały, że organizacja cudów to nowa forma wrogiej działalności kleru wobec państwa, jak zresztą interpretowano już każdą publiczną aktywność księży i biskupów. Walka władzy z Kościołem miała na celu usunięcie z przestrzeni publicznej wszelkich przejawów życia religijnego, a Kościół był drugim największym wrogiem po podziemiu niepodległościowym.

Może się babom przywidziało

W październiku 1942 r. papież Pius XII dokonał aktu poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Kościół w Polsce, w warunkach okupacji, nie mógł oficjalnie włączyć się w ten akt, zatem biskupi polscy po zakończeniu działań wojennych, już w 1945 roku podjęli decyzję dokonania tegoż aktu na ziemi polskiej w roku 1946. Inna była już jednak motywacja. O ile papież błagał o przywrócenie ludzkości pokoju i wolności, o tyle polscy biskupi, w warunkach komunizmu, nawiązując do ślubów króla Jana Kazimierza, „Matce Najświętszej i Jej Niepokalanemu Sercu, obierając Ją znowu za Patronkę swoją i państwa” oddali w „Jej szczególną opiekę Kościół i przyszłość Rzeczypospolitej…”. Biskupi polscy wyznaczyli trzy etapy planowanego poświęcenia: najpierw, w niedzielę po uroczystości Nawiedzenia Maryi Panny (7 lipca 1946 roku), poświęcą się Niepokalanemu Sercu Maryi wszystkie parafie w Polsce, następnie w uroczystość Wniebowzięcia biskupi dokonają tego aktu w swoich diecezjach, by wreszcie w uroczystość Narodzenia Matki Boskiej (8 września) odbyły się ogólnonarodowe uroczystości na Jasnej Górze. W niedzielę 3 lipca 1949 r. obchodzono trzecią rocznicę ofiarowania wszystkich parafii Niepokalanemu Sercu Maryi. W lubelskiej katedrze miało się to dokonać na mszy w południe.

Przyjmuje się, że jako pierwsza krwawe łzy na obrazie zauważyła siostra szarytka Barbara Sadkowska. W protokole komisji biskupiej, który przytacza w swojej książce Mariola Błasińska, czytamy:

„W poniedziałek spotkałam się z siostrą Barbarą i wszystko mi opowiedziała, że była u Komunii św., wróciła, bo była u ołtarza MB, modliła się, to zobaczyła łzy, ale mówi, może mi się zdaje, więc mówię do ludzi, którzy byli koło mnie, że coś jest i ludzie to potwierdzili. Czekałam, mówi, jak skończy się suma, poszłam do księdza do zakrystii (…)”.

Siostra Barbara informację o łzach przekazała jednemu z dwóch kościelnych, Józefowi Wójtowiczowi, który zeznał: „Ksiądz Malec był zajęty. Myślę sobie, może się babom przywidziało i poszedłem najpierw sam. Zobaczyłem, że tak jest. Był sopel pod prawym okiem, ciemnoczerwony (…). Patrzyłem i odniosłem wrażenie, że on się powiększa w moich oczach. Dziwne uczucie chwyciło mnie za serce, zaczęły mi płynąć łzy”.

Kolejną przytoczoną relacją potwierdzającą to, co się wydarzyło, jest oświadczenie drugiego kościelnego, Leona Wiśniewskiego, którego zaczepiła w kościele jedna z wiernych: „Było to podczas czytania aktu ofiarowania się Matce Boskiej. Kiedy poszedłem, zobaczyłem, że od oka Matki Boskiej był ślad taki, jakby spływała kropla od oka w dół”.

Łzy zobaczył także ksiądz Tadeusz Malec, który, poinformowany, wyszedł z zakrystii i wraz z wiernymi modlił się przed ołtarzem. On też zawiadomił o fakcie cudu biskupa Zdzisława Golińskiego. Biskup nakazał po modlitwie zamknąć katedrę i udał się na miejsce w asyście kanclerza ks. Wojciecha Olecha. Biskup Goliński wszedł na ołtarz i starł ciecz z obrazu, rozmazując ją. Jak zgodnie zaznaczają świadkowie tego wydarzenia, czyn biskupa był niezrozumiały, spodziewano się raczej ze użyje puryfikaterza, żeby zachować relikwie. Dopiero po oględzinach powiadomiono ordynariusza – bp. Piotra Kałwę.

Pośpiewają i się rozejdą

Wieść o cudzie obiegła Lublin i okolice. Milicja przyjęła zgłoszenie o wydarzeniu w katedrze niemal natychmiast po mszy, bo już o 13.30. Przed obraz zaczęli napływać wierni. Na początku bp Kałwa zbagatelizował ten fakt, przekonywał, że ludzie pośpiewają i się rozejdą. Jednak tłum gęstniał. Gdy pod wieczór usunięto wiernych z kościoła, by komisja zbadała obraz, kilka osób weszło na rusztowania (katedra była wówczas odbudowywana po zniszczeniach wojennych) i wyłamując drzwi na chór, wtargnęło do środka. Ostatni pielgrzymi wyszli tego dnia z katedry około 2 w nocy.

Następnego dnia od samego rana w stronę katedry zmierzali pątnicy. Po kilku godzinach ustawiła się kolejka w kilku rzędach.

Z meldunków Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego wynika, że z dnia na dzień rosła ilość wiernych przybywających do katedry. 5 lipca było to ok. 3 tys. osób, 6 lipca – 5 tys., 9 lipca – 10 tys. W niedzielę 10 lipca odnotowano już 25 tys. pielgrzymów spoza miasta, a przed obrazem zjawiło się tego dnia 40 tys. osób.

O cudzie mówiła już cała Polska. Informacja o nim dotarła także do więźniów lubelskiego Zamku. W książce Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową znajduje się relacja pani Barbary, która była przetrzymywana w więzieniu za przynależność do oddziału AK pod dowództwem Hieronima Dekutowskiego „Zapory”: „Pewnego dnia, kiedy obudziłyśmy się rano, usłyszałyśmy śpiewy, takie jak w Częstochowie. O 5 rano drzwi do celi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze w katedrze, to i ja płaczę – odpowiedziała. (…) Zamek Lubelski był już wtedy całkowicie okrążony pielgrzymkami. (…) Tłumy spod Zamku sięgały katedry”.

Jednym ze świadków tamtych wydarzeń była pani Danuta Pietraś vel Pietraszek. Jej syn, dziennikarz Paweł Bobołowicz, wspomina: „W czasie cudu moja mama miała 12 lat, ale do tego wydarzenia powracała często. Dla niej nie było wątpliwości, że była świadkiem cudu, a cud miał związek ze zbrodniami komunistów. Ta historia była stałym elementem domowych opowieści jeszcze w czasach komunizmu i oczywiście szczególnie powracała po odwiedzinach w Katedrze. Mama wspominała zarówno cud, jak i atmosferę tych dni: tłumy wiernych pod Katedrą i zamknięcie miasta, strach przed możliwą zemstą komunistów. Podkreślała, że komuniści też wiedzieli, że oto wydarzył się cud i strasznie się tego bali, ale strach budził w nich jeszcze większą nienawiść. Dla niej łzy Maryi to był smutek z powodu morderstw na Zamku. Opowieść o cudzie nieodłącznie była związana opowieścią o ubeckiej katowni na lubelskim Zamku. Nikt w domu nie śmiałby zakwestionować prawdziwości cudu, a wspomnienia mamy były jednym z fundamentów naszego antykomunizmu”.

Szkiełko i oko

Już 4 lipca władze kościelne powołały ekspertów do komisji w celu zbadania zjawiska. W jej skład weszli: Zygmunt Dambek – kierownik Laboratorium Analitycznego w Lublinie, bp Zdzisław Goliński, mec. Stanisław Kalinowski – prezes Izby Adwokackiej w Lublinie (zasłynął m.in. tym, że podczas wojny przejął wywieziony z Warszawy obraz Jana Matejki Bitwa pod Grunwaldem i doprowadził do ukrycia go w bibliotece przy ul. Narutowicza w Lublinie), inż. Janusz Powidzki – konserwator zabytków, chemik Alojzy Paciorek – dyrektor Liceum im. Zamoyskiego, malarka Łucja Bałzukiewicz, artystka Irena Pławska, kanclerz kurii – ks. Wojciech Olech i ks. Stanisław Młynarczyk – notariusz kurii.

Eksperci bardzo dokładnie sprawdzili obraz i jego najbliższe sąsiedztwo, szukając m.in. śladów wilgoci bądź elementów mogących wpłynąć na pojawienie się zacieków na obrazie. Wykluczono ingerencję z zewnątrz. Struktura obrazu była nienaruszona. Obraz był suchy, zakurzony, obecne były na nim pajęczyny.

Dambek pobrał próbki do analizy. Badania nie wykazały, by cieczą na obrazie była krew, ale też wątpliwe, by była to woda. Ponadto, jak zauważył Alojzy Paciorek, woda po obrazie powinna ściekać, nie zostawiając wyżłobień. Próby przeprowadzone przez niego wykazywały, że po farbie olejnej woda spływa szybko, na obrazie w katedrze natomiast ciecz spływała w sposób charakterystyczny dla łzy na ludzkim policzku – ukośnie. Dambek we wspomnieniach podkreślał, że miał pewność, że zjawisko, które badał, miało charakter nadprzyrodzony, niespowodowany ręką człowieka.

Dr. Zygmunta Dambka aresztowano 26 sierpnia 1949 roku. Kilka miesięcy później został osadzony w więzieniu na Zamku Lubelskim. Śledztwo umorzono po kilku miesiącach i 20 lipca 1950 r. opuścił więzienie. Otrzymał jednak polecenie milczenia i opuszczenia Lublina.

Członkowie ZNP potępiają „organizatorów cudu”

Tłum, który gromadził się przed katedrą, był narażony na prowokacje. I niestety władza wykorzystała ten fakt. Na posiedzeniu sekretariatu KC PZPR 13 lipca 1949 r. zdecydowano o podjęciu działań w celu opanowania sytuacji. Skierowano do Lublina gen. Romana Romkowskiego – wiceministra bezpieczeństwa publicznego, odpowiedzialnego za kierowanie aparatem represji. Ponadto do Lublina wysłano Artura Starewicza – kierownika Wydziału Propagandy i Agitacji Masowej KC PZPR, Wiktora Kłosiewicza – kierownika Wydziału Administracyjno-Samorządowego KC PZPR oraz Włodzimierza Reczka – członka KC PZPR.

Tego samego dnia, 13 lipca, Urząd Bezpieczeństwa przywiózł w okolicę katedry robotników z fabryki obuwia im. M. Buczka, którzy mieli rzucać w tłum cegłami i deskami z pierwszego piętra stojącej opodal kamienicy. Pod katedrą wybuchła panika. Jedna z kobiet krzyknęła, że wali się rusztowanie. Tłum ruszył. W zamieszaniu wywołanym paniką śmierć poniosła 21-letnia Helena Rabczuk, a 19 osób odniosło obrażenia. Fakt ten dał władzom podstawy do wszczęcia działań opresyjnych. Oskarżono „organizatorów cudu” o sprowokowanie zajścia, rozpoczęto aresztowania, zamknięto miasto (ustawiono punkty kontrolne na rogatkach, wiernych zatrzymywano i odstawiano na najbliższe stacje kolejowe).

14 lipca w Teatrze Miejskim w Lublinie odbyło się zebranie inteligencji lubelskiej pod hasłem „Precz z zacofaniem średniowiecznym”. Nie zaproszono na nie przedstawicieli Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mimo że ich pośrednio dotyczyło, gdyż na spotkaniu głos zabrali członkowie Związku Nauczycielstwa Polskiego, którzy potępili „organizatorów cudu” oraz pracowników KUL.

Zebrani sami siebie nazwali „katolikami demokratycznymi”, którzy są zaniepokojeni wykorzystywaniem przez Kościół prostych ludzi, bowiem takie zachowanie „gorszy myślącego katolika”. 17 lipca władze zorganizowały na placu Litewskim w Lublinie więc „antycudowy”. W zakładach pracy zapowiedziano, że obecność jest obowiązkowa pod groźbą zwolnienia z pracy. Sprawdzano listę obecności.

W tłumie pojawiły się transparenty z wypisanymi na nich hasłami: „Lublin nie będzie ciemnogrodem”, „Nikt nas nie cofnie do średniowiecza”, „Precz z politykierami w sutannach”, „Kościół do modlitwy, a nie do polityki” czy „Nie pozwolimy nadużywać wiary do celów politycznych”. Polska Kronika Filmowa podała, że wiec zgromadził 25 tys. osób. Jednak była to liczba zawyżona, a entuzjazm, o którym wspominano w mediach, wątpliwy. Na placu intonowano „Międzynarodówkę”, której dźwięki mieszały się ze słowami pieśni „My chcemy Boga”, dobiegającej z pobliskiego kościoła Kapucynów. Część zgromadzonych na placu podchwytywała słowa pieśni religijnych w miejsce wykrzykiwanych z trybuny haseł. Zareagowała milicja. Doszło do zamieszek.

Milicja zepchnęła tłum pod pałac biskupi, gdzie biskup Kałwa apelował o rozejście się. Ktoś krzyknął, że aresztowano wiernych spod kościoła Kapucynów. Tłum ruszył na komisariat przy ul. Zielonej. Gdy tłum obrzucił budynek kamieniami, został otoczony przez milicję i wojsko. Aresztowano 230 osób. Kilka dni później aresztowano także duchownych z katedry (księży Władysława Forkiewicza i Tadeusza Malca) oraz kościelnych (Józefa Wójtowicza i Leona Wiśniewskiego). W propagandzie podano, że za zamieszki odpowiadają prowokacje studentów KUL.

Równolegle rozpoczęto akcję propagandową w mediach. Jej podstawowym elementem było wprowadzenie dwuwartościowej skali ocen. Pojawiły się więc artykuły nacechowane emocjonalnie: „Kościół ośrodkiem wstecznictwa”, „Skończyć z haniebnym widowiskiem, wołają lubelscy robotnicy” czy „Prowokacje nie powstrzymają pracy nad odbudową kraju. Całe społeczeństwo domaga się ukarania siewców zamętu”. W artykułach przekonywano, że tak naprawdę działania kleru ośmieszają wiarę i religię, że ten cud to kłamstwo i kpina z prawdziwych wiernych. Nauczano, jak prawdziwi wierni i prawdziwi inteligenci powinni traktować swoją wiarę, przeciwstawiając oświecone podejście do religii wstecznictwu i fanatyzmowi księży. Ilustrują to tytuły artykułów, które pojawiały się w „Trybunie Ludu” i „Sztandarze Ludu” w całym kraju: Przedstawiciele świata nauki o gorszących zajściach w Lublinie czy też Ponura wizja obskuranckiego średniowiecza.

Maryjo, Królowo Polski

Szacuje się, że ogólna liczba aresztowanych w związku z cudem wyniosła nawet 600 osób. Aresztowanych bito oraz znęcano się nad nimi psychicznie. Po śledztwie wszystkich przewożono do lubelskiego Zamku, gdzie oczekiwali na rozprawę sądową. Procesy trwały 10 miesięcy.

Wyroki były zróżnicowane – od 10 miesięcy do pięciu lat więzienia. Po wyjściu na wolność skazani mieli problem ze znalezieniem pracy.

Jednak mimo działań władz, kult obrazu Matki Bożej Płaczącej – bo tak zaczęto nazywać katedralną kopię jasnogórskiego obrazu – rozwijał się nadal. W 1987 roku przed obrazem modlił się święty Jan Paweł II, a rok później na Majdanku odbyła się koronacja obrazu, której dokonał kard. Józef Glemp. Od 2014 r. decyzją Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w archikatedrze lubelskiej 3 lipca obchodzone jest święto Najświętszej Maryi Panny Płaczącej.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Precz z zacofaniem średniowiecznym!”, znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Precz z zacofaniem średniowiecznym!” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chwała tym, co 63 lata temu swą przelaną na ulicach Poznania krwią wyznaczyli drogę ku Polsce niepodległej i suwerennej!

Dr Józef Granatowicz 28 czerwca zdecydował o natychmiastowym przekształceniu Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei w szpital polowy. Prowadził operacje, mimo że kule wpadały do sal szpitalnych.

Jolanta Hajdasz (opr.)

Poznański Czerwiec to pierwszy bunt robotników w PRL. W czwartek 28 czerwca 1956 roku o godz. 6:30 uruchomiono główną syrenę w Zakładach im. Józefa Stalina Poznań, bo tak wówczas nazywały się Zakłady Hipolita Cegielskiego. Dla zgromadzonych w nich robotników – niezadowolonych ze swojej sytuacji bytowej, rozczarowanych pogarszającymi się warunkami pracy i ignorowaniem ich żądań przez władze – był to sygnał do rozpoczęcia manifestacji. W milczeniu wyszli z zakładów i skierowali pochód w stronę centrum Poznania, zmierzając w stronę siedzib władzy – Miejskiej Rady Narodowej i Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, aby w ten sposób zmusić ją do konkretnych rozmów i nakłonić do ustępstw na rzecz polepszenia warunków pracy i życia.

– Na czele pochodu Cegielskiego szły kobiety pracujące na kamieniu przy szlifowaniu ręcznym pudeł wagonów. Obdarte, wychudzone, w wykoślawionych drewniakach – wyglądały jak prawdziwe katorżnice. Za nimi pracownicy montażu i spawacze.

Szliśmy spokojnie, bez żadnych okrzyków – wspominał jeden z uczestników, a dziś jego wypowiedź można przeczytać na stronie internetowej IPN. Tak rozpoczął się bunt robotników i mieszkańców Poznania, spowodowany przede wszystkim złymi warunkami życia będącymi wynikiem realizacji planu sześcioletniego. Bunt, który został stłumiony przez liczące ponad 10 tys. żołnierzy oddziały Ludowego Wojska Polskiego pod dowództwem wywodzącego się z Armii Czerwonej generała Stanisława Popławskiego. Zginęło wówczas 58 osób, setki zostało rannych. (…)

Uhonorowany został również lekarz, który niósł pomoc poszkodowanym: u zbiegu ul. Poznańskiej i ul. Jeżyckiej, naprzeciw szpitala, znajduje się Skwer im. Doktora Józefa Granatowicza (1901–1978), który w dniu 28 czerwca 1956 roku zdecydował o natychmiastowym przekształceniu Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei w szpital polowy, gdzie ratowani byli uczestnicy walk ulicznych. Zakazał rejestrowania osób rannych, bo wiedział, że listy pacjentów mogą stać listami proskrypcyjnymi. Prowadził operacje, mimo że kule wpadały do sal szpitalnych.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „63 rocznica Poznańskiego Czerwca ʼ56” znajduje się na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Informacja o 63 rocznicy Poznańskiego Czerwca ʼ56” na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bereza: Ukraińcy kontynuują narrację historyczną stworzoną przez weteranów OUN-UPA

Dlaczego OUN-UPA dokonała ludobójstwa na Polakach? Dlaczego dzisiaj Ukraińcy stawiają pomniki tym, którzy odpowiadają za tą zbrodnię i co Polska powinna zrobić w tej sprawie? Odpowiada Tomasz Bereza.

Tomasz Bereza, historyk Instytutu Pamięci Narodowej odnosi się do tragicznych wydarzeń, które miały miejsce 11 lipca 1943 roku.

Właściwie 11 lipca to jest już w zasadzie apogeum ludobójstwa. W ciągu kilku godzin UPA zaatakowała 99 miejscowości, mordując 3000 ludzi w powiecie włodzimierskim i Horohowcu. Ta faza ludobójstwa, które podjęło OUN, ten etap już się zaczął w lutym 1943 r.

Polacy wcześniej pod okupacją sowiecką stracili kadrę oficerską, zamordowaną przez okupantów. Gość „Poranka WNET” mówi o faktycznych przyczynach, dlaczego Ukraińcy zdecydowali się do tego, żeby dokonać ludobójstwa na Polakach mieszkających na Wołyniu. W latach 20. i 30. kształtowała się idea ukraińskiego nacjonalizmu integralnego, którego głównym ideologiem był Dmytro Doncow. Mychajło Kołodziński opracował teorie walki o niepodległą Ukrainę, w której zawarł tezę, że z terytoriów ukraińskich ludność obca etnicznie musi być usunięta, przy użyciu wszelkich, nawet najbrutalniejszych metod.

W zasadzie od dwóch lat nie ma żadnego dialogu, został on jednostronnie zerwany przez stronę ukraińską. Ukraina jest teraz w fazie zmian politycznych. […] Strona polska stawia tutaj jasne warunki.

Historyk ma cichą nadzieję, że wraz ze zmianami politycznymi na Ukrainie otworzy się możliwość powrotu do dialogu. Warunkiem wstępnym strony polskiej jest pozwolenie na wznowienie ekshumacji ofiar zbrodni. Jak podkreśla Bereza, mamy do czynienia ze 130 tys. ofiar, które nie zostały należycie pochowane.

Strona ukraińska chciałaby wprowadzić jakąś symetrię. […] Trudno mówić o symetrii, jeśli z jednej strony mamy 130 tys. pomordowanych, a z drugiej strony koło 13-15 tys. Ukraińców, którzy zginęli w latach 1943-1947.

Ukraińcy chcieliby mówić o wojnie polsko-ukraińskiej, jak gdyby był to konflikt regularnych armii, w którym ludność cywilna ginęła jedynie przypadkowo. Przeczą temu jednak same liczby ofiar. Dostęp do źródeł w sprawie zbrodni UPA jest utrudniany ostatnio przez stronę ukraińską, która utajniła poświęconą im część sowieckich akt partyjnych.

Ukraina jest państwem suwerennym, teoretycznie może wybierać na pomniki takie osoby, jakie odpowiadają społeczeństwu. We mnie osobiście budzi to sprzeciw. W czerwcu w Stanisławowie był odsłonięty pomnik Romana Suchewicza, głównego architekta ludobójstwa Polaków.

Jak podkreśla Bereza, obecna polityka historyczna Ukrainy, to linia wypracowana w latach 60. i 70. przez emigrantów do Ameryki Płn., po części weteranach OUN zbiegłych wraz z armią niemiecką. Strona polska powinna, jak mówi historyk, przedstawić swoje racje jasno i wyraźnie, gdyż bez wyjaśnienia zaszłości z przeszłości nie będzie mowy o prawdziwej współpracy i dialogu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

Bakun: Zrobię wszystko by Przemyśl wyszedł na prostą

Prezydent Przemyśla Wojciech Bakun, mówi o czasach świetności i o problemach miasta oraz o sposobach na rozwiązanie tych ostatnich.

Wojciech Bakun, prezydent Przemyśla, opowiada o porzuceniu mandatu poselskiego na rzecz sprawowania funkcji prezydenta miasta. Jak mówi prezydent, obecnie największym problemem Przemyśla jest demografia i postępujące wyludnianie.

Zrobię wszystko, żeby miasto Przemyśl wyszło na prostą, nie jest tajemnicą, że podobnie jak wiele miast w Polsce mamy problemy z demografią, wyludnianiem się miasta. Jesteśmy na niechlubnej liście 122 miast zagrożonych utratą funkcji miejskich.

Jak mówi prezydent, Przemyśl jest sporym ośrodkiem subregionalnym. Wiele ludzi pracuje w Przemyślu,  ale nie rozwija się on tak szybko jak np. Rzeszów.  Przemyśl swoje złote lata rozwoju przeżywał za cesarza Franciszka Józefa, kiedy mieszkało tutaj 70 tys. ludzi (obecnie 60 tys.), a wokół miasta znajdował się garnizon wojska.

Młodych ludzi duże miasta przyciągają dużo bogatszą ofertą uczenia się, […] ofertą kulturalną, nocnym życie miasta. […] Sporo moich znajomych z czasów szkolnych wraca do Przemyśla.

Władze miasta podejmują inwestycje mające polepszyć sytuację Przemyśla. Realizowany jest miejski program mieszkaniowy, gdyż jak mówi Bakun, młodzi ludzie chcą mieszkać w nowoczesnych osiedlach, nie w starych kamienicach (których się trochę w Przemyślu zachowało). Inwestycją, na którą czekają mieszkańcy miasta, jest drugi basen miejski.

Mamy sporą mniejszość ukraińską, która tutaj mieszka od lat. Trzeba powiedzieć, że przez Przemyśl przejeżdża pół miliona Ukraińców rocznie. Przemyśl jest takim HAB-em przesiadkowym. Mamy połączenia ze Lwowem, Kijowem, Odessą.

Odpowiadając na pytanie o upamiętnianie rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, prezydent mówi, że co roku są obchody na rondzie wołyńskich i msza w archikatedrze w intencji ofiar. Mówiąc o współczesnych Ukraińcach, Bakun stwierdza, że dla 2 mln Ukraińców, którzy do Polski przyjechali na studia i do pracy Przemyśl jest przystankiem w drodze. Podkreśla, że w półtorej godziny można dojechać z Przemyśla do Lwowa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

Sus: Takiej rezydencji jak w Krasiczynie nie było nigdzie indziej w Europie

O pięknie, niestety w znacznej mierze utraconym, Zamku w Krasiczynie opowiada Marek Sus, przewodnik po zamku.

Marek Sus opowiada arcyciekawą historię Zamku w Krasiczynie, która co ciekawe, jest historią nieograniczoną do podręczników historii, ale również przekazem ustnym, który usłyszał od starszych mieszkańców Krasiczyna. Gość „Poranka WNET” skupia się także na szczególnie trudnych chwilach dla zamku, które nastały w momencie wkroczenia Sowietów 20 września 1939 roku, którzy zaczęli plądrować i niszczyć wszystkie komnaty.

Popadają w taki amok niszczycielski […]. Tutaj na dziedzińcu zamkowym […] rozpalają ognisko i przez półtora tygodnia, wyrzucając wszystko, co zostało w tym zamku z wyposażenia, można powiedzieć, że do końca września 1939 Sowieci spalili dorobek czterech pokoleń Sapiehów.

Książę Leon z żoną Katarzyną uciekli z zamku dzień wcześniej, wywożąc to, co mogli zabrać — zbiory biblioteki, dzieła sztuki czy drobne kosztowności. Jednak całe  wyposażenie wnętrz, w tym zabytkowe meble padło ofiarą czerwonoarmistów, sfrustrowanych, że nie udało im się pojmać właścicieli. Żołnierze zniszczyli nawet rodowe krypty, szukając w nich złota.

Marcin Krasicki wybudował sobie rezydencję taką, że w Europie takiej nie było i chcąc się pochwalić tą rezydencją, zaprosił sobie tutaj w gościnę, swego przyjaciela, Zygmunta III Wazę.

Przewodnik przypomina także lata świetności zamku, w których gościł on pierwszego z Wazów na polskim tronie, który do zamku przybył z orszakiem 600 osób. Na władcy wielkie wrażenie zrobiła włoska, renesansowa architektura rezydencji.

W drugiej części rozmowy Sus mówi o technice dekoracyjnej sgraffito, którą w Polsce zastosowano po raz pierwszy właśnie na tym zamku. Rezydencję pokrywają 7 tys. metrów kwadratowych sgraffito zawierających przedstawienia postaci biblijnych i królów Polski. Dodatkowo można podziwiać kolekcję medali cesarzy rzymskich i bizantyjskich.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.