Dul: Wprowadzając komunistów do Parlamentu Europejskiego, Grzegorz Schetyna napluł w twarz ludziom walczącym w podziemiu

Jerzy Dul opowiada o wrocławskiej Solidarności, trudnej sytuacji finansowej dawnych opozycjonistów, wprowadzeniu byłych członków PZPR do PE przez Grzegorza Schetynę i Polsce swoich marzeń.

Wiceprezes Stowarzyszenia Działaczy Opozycji Antykomunistycznej Dolnego Śląska, Jerzy Dul wspomina, że w szczytowym momencie we Wrocławiu działało 5 tys. osób z Solidarności i z przykrością stwierdza, że niektórzy z jej członków zapomniali o swoich kolegach, gdy odeszli do polityki.

W latach 80. oprócz Solidarności przez duże „S” była też solidarność międzyludzka, każdy sobie pomagał. Dziś wielu działaczy opozycji antykomunistycznej żyje bardzo skromnie […] Ci ludzie mają dziś najniższe emerytury i ciężko jest im związać koniec z końcem, choć zapisy naszej konstytucji mówią, że ludzie, którzy zasłużyli się dla wolności naszej ojczyzny, powinni być szczególnie uhonorowani.

Gość Popołudnia Wnet mówi, że jest jego obowiązkiem, aby wziąć udział w uroczystościach związanych z 40. rocznicą powstania NSZZ „Solidarność” we Wrocławiu. Niechętnie jednak wspomina postać Grzegorza Schetyny, który wprowadził na swoje listy wyborcze, byłych członków PZPR w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Trudno mi to nazwisko dzisiaj wymawiać. To jest człowiek, który niedawno reaktywował PZPR […] Na listę swojej koalicji, Grzegorz Schetyna wstawił byłych aparatczyków komunistycznych. Ci ludzie dzisiaj są na niezasłużonej emeryturze w Parlamencie Europejskim. Ludzie, którzy powinni odpowiadać za to, co robili w latach 80. To jest uwłaczające dla nas wszystkich. To jest naplucie w twarz tym wszystkim ludziom, którzy działali w podziemiu przez pana Grzegorza Schetynę.

Jerzy Dul podkreśla, że jego marzeniem jest, aby Polska podążała dalej w takim kierunku, w jakim zmierza od ostatnich kilku lat.

To jest taka Polska o jaką walczyliśmy […] Pojawiła się wiara ludzi w zmianę. Ludzie zaczęli wierzyć, o czym świadczy nawet to, jak tłumnie ludzie poszli ostatnio na wybory. Takiej frekwencji nie było od 1989 roku.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Dr hab. Kucharski: W sierpniu 1980 roku Wrocław strajkował dla innych. Dziś możemy zrobić to samo dla Białorusinów

Dr hab. Wojciech Kucharski opowiada o epidemii ospy, która wybuchła w 1963 roku we Wrocławiu i stosunkach polsko-niemieckich, z których istotna była kwestia sporu o granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej.


Dr hab. Wojciech Kucharski wspomina, że w sierpniu 1980 roku Wrocław nie sformułował własnych postulatów, ale strajkował „dla kogoś” i dziś możemy zrobić to samo dla Białorusinów, pomagając im w walce o wolność.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego przypomina, że w 1963 roku trwała we Wrocławiu wielka epidemii ospy i została ujawniona dopiero po miesiącu, po czym zamknięto na 3 miesiące całe miasto. Istniała wówczas szczepionka i zaszczepiono 98% populacji miasta, co pozwoliło opanować chorobę.

Od razu zamknięto miasto, czyli ograniczono prawa obywatelskie, ruch i wyjazd, bo wielu ludzi próbowało uciec z miasta za co były gigantyczne kary. Wszędzie unosił się zapach chloraminy, głównego środka dezynfekcyjnego-wspomina dr hab. Wojciech Kucharski.

Gość Popołudnia Wnet zwraca uwagę na kwestie wysiedleń Niemców po drugiej wojnie światowej z terytoriów przyznanych Polsce, co jest postrzegane przez naszego zachodniego sąsiada jako wielka trauma historyczna. Podobnie sprawa wygląda z granicą na Odrze i Nysie Łużyckiej, którą polscy biskupi stara się załagodzić w latach 60.

Jeśli zadajemy sobie pytanie, co Wrocław dał Europie i światu. Co jest dziedzictwem powojennej historii Polski, takim ważnym o światowym formacie, to jest to bez wątpienia orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich. Jest to zbudowanie modelu pojednania z Niemcami, które przekracza takie proste nasze granice i był niezrozumiany dla ówczesnych mieszkańców Wrocławia.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Dr Jerie: Przed stanem wojennym Solidarność wyjęła z banku 80 mln zł. Wrocław był solidarny także z innymi miastami

Dr Kazimierz Jerie opowiada o akcji Solidarności, która przed rozpoczęciem stanu wojennego wyjęła z banku 80 mln zł i użyła ich do pomocy osobom internowanym, także solidarnie tym z innych miast.

Dr Kazimierz Jerie wspomina jak działacze Solidarności na 10 dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, wyjęli z banku 80 mln zł, które z trudem pomieściły się w małym Fiacie.

Do tej operacji doprowadził Józef Pinior ze swoimi dwoma pracownikami i ukrył je u kardynała Gulbinowicza. To była wiedza tajemna, ale niektórzy się domyślali w Polsce, że tak może być. Gdy wprowadzono stan wojenny, te pieniądze były bardzo potrzebne i pewnymi kanałami kościelnymi trafiły do internowanych, więzionych i zwalnianych z pracy.

Rozmówca Krzysztof Skowrońskiego wspomina, że do jego domu przychodzili kurierzy, którzy przynosili wykaz zapotrzebowania na powyższe pieniądze w ramach wcześniej określonych procedur.

Nikt nie dostał pieniędzy na słowo […] Miałem dowody na to, że moja klatka była obserwowana przy pomocy niby bezdomnego, który leżał na schodach, otwierał sobie drzwi i patrzył kto przychodził. Ja go przepędzałem, a on stale wracał. Dopiero jak byłem przesłuchiwany spotkałem go, jak z towarzyszami był w komitywie na sali sądowej.

Po raz pierwszy całą tę niezwykłą historię, gość Popołudnia Wnet przedstawił młodemu historykowi Wojciechowi Sawickiemu, który napisał na ten temat pracę magisterską.

Najważniejsza rzecz z tymi pieniędzmi była taka, że były one potrzebne nie tylko dla osób we Wrocławiu. Wrocław był również solidarny, jeśli chodzi o pomoc finansową z innymi środowiskami. Poważna sytuacja działa się w Świdniku, gdzie zwolniono dużą liczbę ludzi z zakładów produkujących broń. Myśmy udzielili im pomocy w dużej wysokości i przekazaliśmy kilka milionów złotych.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Jasińska: Lwowianie zapuścili korzenie we Wrocławiu i stworzyli tutejsze uczelnie. Cenzura nie pozwalała mówić o Lwowie

Kamila Jasińka opowiada o historii szkolnictwa wyższego we Wrocławiu, utworzeniu uniwersytetu i politechniki, zasługach lwowskiej kadry akademickiej i mordzie lwowskich profesorów w 1941 roku.


Popularyzatorka historii, Kamila Jasińska opowiada o historii trzech lwowskich profesorów, którzy w kwietniu 1945 roku wystąpili do Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego z prośbą o utworzenie filii Uniwersytetu Jana Kazimierza w Krakowie. Tamtejsze władze uczelni nie przychyliły się do wniosku profesorów, więc przenieśli się oni do Wrocławia.

Może dzięki temu mamy dzisiaj we Wrocławiu dwie uczelnie ogromne, z których wyrosły wszystkie inne, czyli Uniwersytet Wrocławski i Politechnika Wrocławska […] One mogą się dzisiaj szczycić lwowskimi korzeniami. Gdyby zostali w Krakowie, nie wiadomo jakby to mogło się potoczyć.

Gość Popołudnia Wnet podkreśla, że we Wrocławiu uczelnie nie zostały stworzone przez miasto, ale to uczelnie były „miastotwórcze”. Lwowianie, którzy „zapuścili korzenie” w tym mieście i wnieśli istotny wkład transportując „kulturę kresową” do zachodniej Polski pomimo, iż nie mieli wówczas pewności, czy Wrocław pozostanie polski.

Oni nie myśleli o sobie, o tym, że trzeba mieć mieszkanie, gdzieś się wyżywić. Bo było bardzo ważne i jasno postawione zadanie. To było zadanie postawione przez prof. Kulczyńskiego, że jesienią 1945 roku mają ruszyć uczelnie.

Kamila Jasińska wspomina też o swojej książce, która traktuje o zbrodni z lipca 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich, gdzie Niemcy zamordowali ponad 20 profesorów lwowskich, a także niewinne kobiety i dzieci.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Dr Mutor: Centrum Historii Zajezdnia składa się z pamiątek rodzinnych. To miejsce jest ciągle żywe i tworzy wspólnotę

Marek Mutor opowiada o Centrum Historii „Zajezdnia”, gdzie znajduje się wystawa przedstawiająca powojenną historię Wrocławia. Wystawa w 80% złożona jest z pamiątek i zdjęć przyniesionych przez ludzi.


Dyrektor Centrum Historii „Zajezdnia”, dr Marek Mutor opowiada o historii tego miejsca, które powstało początkowo jako Muzeum Ziem Zachodnich, a ostatecznie uległo transformacji, by uformować się w Centrum Historii „Zajezdnia”, gdzie można podziwiać stałą wystawę powojennej historii Wrocławia.

Opowiadamy o micie lwowskim, przesiedleniach, tyglu kultur i narodów po wojnie oraz morzu ruin, które trzeba było odbudować […] i wreszcie Solidarności, dla której Wrocław był jednym z ważniejszych ośrodków.

Dr Mutor podkreśla, że wystawa muzealna składa się z osobistych zdjęć i pamiątek, które mieszkańcy przynieśli, by opowiedzieć swoje rodzinne historie. Wśród pamiątek jest m.in. samochód śp. Zbigniewa Brzezińskiego, którym jeździł w Stanach Zjednoczonych, a który to podarował muzeum jego syn.

Najważniejsze jest dla nas to, aby wywołać emocje. Chcemy zostawiać przestrzeń do interpretacji dla zwiedzającego. […] Czasem przychodzi ktoś i mówi: „ale na wystawie nie pokazaliście historii szkolnictwa”. My mówimy wtedy: „proszę przynieść jakieś pamiątki i my tę wystawę uzupełniamy”. Teraz budujemy dużą sekcję poświęconą powodzi z 1997 roku, która dla tożsamości naszego miasta miała duże znaczenie, więc ta wystawa ciągle żyje.

Gość Krzysztofa Skowrońskiego wspomina także u jutrzejszej uroczystości, jaką był wybuch strajku w dniu 26 sierpnia 1980 roku we Wrocławiu. Nawiązując do sytuacji na Białorusi zwraca uwagę, że powinniśmy pomóc tamtejszej opozycji, która tak jak my w przeszłości, walczy dziś o wolność.

Tam panuje ten klimat, który u nas 40 lat temu. Zdecydowaliśmy, że cały dochód z biletów sprzedanych na wystawę okolicznościową „Zajezdnia Strajkuje”, zostanie przeznaczony dla społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Działacz NZS: W 1981 r. panowała euforia. W 1989 r. głosy krytyczne wobec porozumienia nie mogły się przebić

Janusz Wolniak o karnawale „Solidarności”, stanie wojennym, transformacji ustrojowej i osiągnięciach związku.

Janusz Wolniak o historii wrocławskiej „Solidarności”. Nasz gość sięga pamięcią roku 1981, kiedy panowała euforia w czasie karnawału „Solidarności”.

Wydawało się, że już wszystko się skończy.

Dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie” wspomina, że miał poczucie tymczasowości. Władza chciała zohydzić ludziom „S”, wmawiając im, że winę za braki w sklepach ponoszą związkowcy.

Mówi, że stan wojenny „spędził z ulotkami pod pachą”. Autor fotografii dokumentujących działania NZS i „S” we Wrocławiu wskazuje, że manifestanci nie pozwalali sobie robić zdjęć, wiedząc, że mogą one posłużyć jako dowód dla służb.

Dotyka zagadnienia podejścia „S” do idei komunizmu. Przyznaje rację, że w 1989 r. dali się oszukać przez socjalistów. Głosy krytyczne nie mogły się przebić przez narrację o zgodzie.

Niemniej jednak „Solidarności” odniosła wiele sukcesów, ponieważ zreformowano prawo pracy, przywrócono niższy wiek emerytalny i zapewniono ochronę pracowników.

Na „Solidarności” uwłaszczyli się ci, którzy chcieli zrobić karierę.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Prof. Kisielewicz: Pacyfikacja przez ZOMO przypominała napad naćpanych marsjan. Solidarność została roztrwoniona

Prof. Kisielewicz opowiada o swoim zaangażowaniu w ruch „Solidarności”, pacyfikacji Politechniki Wrocławskiej przez ZOMO i straconej szansie na budowę wolnej Polski po obradach okrągłego stołu.


Matematyk i działacz związkowy, Prof. Andrzej Kisielewicz wspomina karnawał solidarności i swoją drogę do zaangażowania się w sprawy publiczne. Dodaje, że dziesięciomilionowy ruch „Solidarności” został rozbity przez wprowadzenie stanu wojennego i skurczył się do kilkudziesięciu tysięcy osób po pacyfikacji strajków.

Trudno było się dziwić wielu normalnym ludziom, którzy mieli rodziny i dzieci […] Nie było ludzi stać na to, aby nagle poświęcić życie zawodowe czy rodzinne […] Dla mnie to był taki powód (aby nadal strajkować-przyp. red.), że nie wyobrażałem sobie, żebym mógł spokojnie patrzeć w lustro, jeśli zaakceptowałbym stan wojenny.

Gość Popołudnia Wnet wskazuje, że po wprowadzeniu stanu wojennego wziął udział w strajku studenckim na Politechnice Wrocławskiej, który został spacyfikowany przez ZOMO.

To wyglądało jak napad marsjan. Nagle szyby pękły, wpadli (zomowcy-przyp. red.) w specjalnych kaskach i na jakiś prochach, bo byli tak naćpani […] Prof. Wiszniewski, jak nas wyrzucili z gmachu na śnieg, to powiedział nam, że przeżyliśmy pierwszą lekcję historii na żywo.

Prof. Kisielewicz podkreśla, że na początku nie chciał nikt z nim współpracować, zanim nie uwiarygodnił się z środowisku i rozpoczął działalność z Kornelem Morawieckim. Miał świadomość, że stan wojenny może trwać bardzo długo, ale fakt, że zabrano narodowi ten piękny czas „karnawału solidarności”, zmusił go do tego, by zaryzykować karierę zawodową.

Dla nas najważniejsze było, aby Polska była wolna i demokratyczna […] Kiedy rozpoczęły się obrady okrągłego stołu uznałem, że moja rola jest skończona i niech zajmą się tym teraz fachowcy, a ja wracam do nauki […] Wróciliśmy w 1993 roku i zobaczyliśmy, że […] nie jest tak, jak miało być. Powoli widać było, że to nie jest ta wymarzona Polska […] Solidarność została roztrwoniona. Ten entuzjazm, który wcześniej widziałem i wartości, na których mogliśmy budować… Zamiast tego wmontowano nam szybki liberalizm.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Przygoda reżysera w stanie wojennym, ze Służbą Bezpieczeństwa w tle. Pamięci Andrzeja Strzeleckiego, zmarłego 17.07. br.

SB postanowiła namierzyć antysocjalistę zrywającego propagandowe plakaty. Teatr został otoczony przez funkcjonariuszy SB, a przy wyjściu wszystkim kontrolowano ręce przy pomocy lampy fluorescencyjnej.

Jan Martini

17 lipca br. media podały smutną wiadomość o śmierci Andrzeja Strzeleckiego – reżysera, aktora, i człowieka… „implementującego” w Polsce grę w golfa. Strzelecki stał się centralną postacią pewnego wydarzenia w ponurym, schyłkowym okresie PRL-u. Rzecz miała miejsce w Koszalinie podczas stanu wojennego. (…)

Pracowałem wówczas jako kierownik muzyczny w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. (…) Zamiast biuletynów „Solidarności” na zapleczu – propagandowe plakaty zohydzające związek. Ktoś (antysocjalista?) systematycznie zrywał te plakaty.

W tych okolicznościach zjawił się w teatrze Andrzej Strzelecki, by reżyserować własną sztukę pt. Clowni. Było to przedstawienie bardzo nietypowe – z małą obsadą, w konwencji ni to kabaretu, ni to wygłupów cyrkowych, lecz pełne aluzji i podtekstów politycznych. Pamiętam reżysera Strzeleckiego jako błyskotliwego i bardzo dowcipnego człowieka, który potrafił wzbudzić wielki entuzjazm do pracy w całym zespole. Aktorzy spotykali się na nocne próby po wieczornym przedstawieniu i nikt nie pytał o nadgodziny. Spektakl odniósł sukces i był później nagradzany na rozmaitych festiwalach. Aktorzy bawili się znakomicie i tak też reagowała widownia.

Jednym z najprzyjemniejszych wydarzeń dla ludzi teatru są bankiety po udanej premierze. Niestety w bankiecie po premierze Clownów nie uczestniczyłem, gdyż jako szczęśliwy posiadacz pojazdu samochodowego marki Syrena właśnie naprawiałem ów pojazd gdzieś na poboczu drogi. (…) Gdy w końcu udało mi się uruchomić samochód, było już zbyt późno, by wracać do teatru na bankiet. Następnego dnia dowiedziałem się, jak wyglądało zakończenie wieczoru. Okazało się, że z braku ważniejszych zadań w Koszalinie, SB postanowiła namierzyć antysocjalistę zrywającego propagandowe plakaty. Teatr został otoczony przez funkcjonariuszy SB, a przy wyjściu wszystkim kontrolowano ręce przy pomocy lampy fluorescencyjnej. Afisze były nasączone jakąś substancją i ich dotknięcie zostawiało ślad widoczny w promieniach ultrafioletowych.

Esbekom udało się złapać tylko jedną osobę, a była to… żona reżysera Strzeleckiego, która na premierę przyjechała z Warszawy, nie mogła więc wcześniej zrywać plakatów. Pani Strzelecka tłumaczyła się, że podniosła zerwany afisz z podłogi i wrzuciła do kosza.

Niefortunna akcja SB wywołała ogromne oburzenie całego zespołu teatru. Domagano się natychmiastowego spotkania z autorami prowokacji. Ja zaś znałem nazwisko funkcjonariusza, który „ochraniał” teatr, bo miałem wątpliwą przyjemność poznać go już na początku stanu wojennego, gdy przeprowadzał ze mną tzw. rozmowę profilaktyczną. Z kolei o jego nazwisku poinformował mnie tajny współpracownik SB zatrudniony w teatrze na etacie inspicjenta, mówiąc, że placówki kultury w mieście nadzoruje „major Izydor Jakubowski”. Taką też wiadomość „puściłem” do naszej podziemnej „Gazety Wojennej Grudzień 81”. Dziś już wiem, że w ten sposób, zmieniając jeden szczegół (nie kapitan, lecz major) SB śledziła źródła i trasy przesyłu wiadomości. Dzięki temu uzyskano dowód na moje powiązania z podziemną prasą Solidarności.

Kapitan Jakubowski przyszedł do teatru na spotkanie, podczas którego reżyser Strzelecki, nie kryjąc wzburzenia, mówił, że przyjechał tu działać na niwie artystycznej, a został wplątany w jakąś kryminalną awanturę. Miał pretensje do dyrekcji, która wiedząc, że w teatrze jest „kocioł”, nie ostrzegła w jakiś sposób załogi. „Dyrektor mógł choćby umieścić wazon w oknie” – stwierdził znany z poczucia humoru Strzelecki…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Przygoda reżysera ze służbą bezpieczeństwa w tle” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Przygoda reżysera ze służbą bezpieczeństwa w tle” na s. 8 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kandydat na ambasadora Niemiec w RP od trzech miesięcy czeka na agrément

Wyznaczony na ambasadora RFN w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven wciąż czeka na zgodę polskich władz na rozpoczęcie swej misji dyplomatycznej- przypomina Sueddeutsche Zeitung.

Jako przedstawiciel Berlina w Warszawie Arndt Freytag von Loringhoven ma zastąpić Rolfa Nikla, który swoją misję dyplomatyczną w naszym kraju pełnił przez sześć ostatnich lat. Jednak, jak wskazuje cytowany przez portal DW.com, dziennikarz Sueddeutsche Zeitung dyplomata wciąż może do Polski wjechać jedynie jako turysta wobec czekania na oficjalną zgodę władz polskich na jego przyjęcie jako ambasadora. Daniel Broessler wskazuje, że początkową zwłokę można było wyjaśnić zamieszaniem związanych z koronawirusem i wyborami prezydenckimi:

Minęło już jednak sześć tygodni. Sześć tygodni, w czasie których niemieccy dyplomaci raz po raz wypytywali w Warszawie, kiedy nowy może objąć misję. Pocieszano ich, że to już nie potrwa długo. Czy jest jakiś problem? Ależ nie, brzmiała odpowiedź.

TVP. Info podaje, że jedną z rzeczy, które w kontekście nowego ambasadora mogą być analizowane jest kwestia jego wywiadowczej przeszłości. Freytag von Loringhoven był do 2010 r. wicedyrektorem niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND). Następnie był w latach 2014-2016 ambasadorem Niemiec w Czechach, a od 2016 r. zastępcą sekretarza generalnego NATO ds. wywiadu i bezpieczeństwa. Według „SZ” ta ostatnia funkcja została stworzona po myśli Polski, której zależy by przeciwdziałać rosyjskim wpływom. Z Rosją dyplomata miał do czynienia już w 2002 r. jako szef wydziału politycznego ambasady niemieckiej w Moskwie.

Niemiecki dziennik zwraca uwagę na pojawiające się polskich mediach informacje o przeszłości ojca dyplomaty- służącego w Bundeswehrze po 1956 r., a wcześnie w czasie II wojny światowej w Wehrmachcie. Bernd von Freytag-Loringhoven jako audiutant w bunkrze Hitlera był jedną z ostatnich osób, które widziały niemieckiego dyktatora. Dostał się do niewoli brytyjskiej, którą opuścił po dwóch latach nie zostając uznanym za zbrodniarza wojennego.

A.P.

Działacz Solidarności Walczącej: Nasi koledzy budowali nadajniki, a my robiliśmy nielegalną audycję radiową

Podziemna rozgłośnia, demonstracje, wieszanie flag, ofiary śmiertelne i zwolnienia z pracy. Krzysztof Tenerowicz o działalności opozycyjnej w PRL, idei i działaniu Solidarności Walczącej.

W roku 80. byłem pracownikiem Telewizji Wrocław. Tam razem […] zakładaliśmy Solidarność.

Krzysztof Tenerowicz opowiada o działaniu „Solidarności” we Wrocławiu w czasach PRL. Wspomina działanie Komisji Weryfikacyjnej, przed którą był chroniony do 1982 r. Ostatecznie jednak został wyrzucony z pracy za działalność związkową.

Nasi koledzy budowali nadajniki, a my staraliśmy się je wykorzystać robiąc nielegalną audycję radiową.

Jako człowiek Solidarności Walczącej organizował nielegalne media. Stwierdza, że Solidarność Walcząca powstała w czerwcu 1982 r. i „miała za ideę, że z tym systemem trzeba walczyć”. Przypomina demonstracje z 31 sierpnia 1982 r.w trakcie której zastrzelono Kazimierza Michalczyka.

To była potężna manifestacja. […] Myśmy zawsze byli nastawieni bardzo bojowo.

Przypomina jak udało się im wysłać sygnał do zachodnioniemieckiego satelity, który został w RFN odebrany. Wspomina jak taternicy powiesili flagę Solidarności na kominie elektrowni.

Nasz gość krytykuje Leszka Balcerowicza za jego podejście do ekonomii w latach 90.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.