Zmarł Janusz Kamocki (2.08.1927 – 22.10.2021) – opozycjonista i więzień polityczny PRL, patriota aktywny do końca życia

Śpieszmy się uhonorować wielkich; ostatni z nich odchodzą na wieczną służbę! Niezłomnego patriotę żegnają środowiska opozycji demokratycznej, Polonii zagranicznej, repatrianci i wszyscy patrioci.

Jerzy Targalski (Józef Darski) – człowiek walki, wielkiej wiedzy, władający wieloma językami, o ogromnym poczuciu humoru

A jeśli komu droga otwarta do nieba, Tym, co służą ojczyźnie. Wątpić nie potrzeba, Że co im zazdrość ujmie, Bóg nagradzać będzie, A cnota kiedykolwiek miejsce swe osiądzie. (Jan Kochanowski)

Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie opozycji niepodległościowej/ Maria Czarnecka, „Kurier WNET” nr 77/2020

Warto przybliżyć sylwetkę człowieka, który był reprezentantem swojego pokolenia – urodzonego przed II wojną światową, któremu przyszło szybko dorosnąć w brunatnym totalitaryzmie, a potem w czerwonym.

Maria Czarnecka

Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie

Przeglądając w moim telefonie zdjęcia, natrafiłam na jedno, zrobione trzy lata temu w ogrodach Pałacu Prezydenckiego. Przypomniałam sobie spotkanie z panem Władysławem Fusem, wrocławskim działaczem Solidarności Walczącej.

W mojej pamięci zachował się upalny czerwiec 2017 roku. W pięknej scenerii oświetlonych rozgrzanym słońcem ogrodów Pałacu Prezydenckiego licznie zgromadzeni, odświętnie ubrani goście, stojąc w niewielkich grupkach, prowadzili rozmowy. W powietrzu unosiła się jeszcze podniosła atmosfera zakończonej przed chwilą oficjalnej części obchodów. Uczestnicy uroczystości oczekiwali na rozpoczęcie mniej formalnej części jubileuszu. Po chwili w ogrodach pojawili się: Gospodarz Pałacu, Prezydent Andrzej Duda, Marszałek Senior Kornel Morawiecki oraz ówczesny wicepremier, Mateusz Morawiecki.

Kilkanaście minut wcześniej w Sali Kolumnowej Pałacu Prezydenckiego miała miejsce uroczystość z okazji 35 rocznicy powstania Solidarności Walczącej. Wielu działaczy podziemia zostało odznaczonych przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Wolności i Solidarności. Ponadto wielu z obecnych tam członków SW otrzymało wyemitowaną przez NBP okolicznościową monetę upamiętniającą zarówno tę rocznicę, jak i tych, którzy tworzyli Solidarność Walczącą. Zasadniczy wpływ na wygląd monety miały dwie osoby będące legendą Solidarności Walczącej: Marszałek Senior Kornel Morawiecki oraz Andrzej Kołodziej. Miałam zaszczyt uczestniczyć w kilku posiedzeniach komisji zajmującej się wyborem wizerunku numizmatu i obserwowałam, jak Kornel Morawiecki wraz z Andrzejem Kołodziejem pochylają się nad najdrobniejszym elementem projektu. Zależało im, by na małej powierzchni srebrnego krążka zawrzeć symboliczną opowieść o Solidarności Walczącej.

Po części oficjalnej wszyscy goście przeszli do ogrodów. Znajomi, którzy niejednokrotnie nie widzieli się od lat, mieli okazję do wspomnień.

Gdy obserwowałam dawnych działaczy Solidarności Walczącej, w większości ludzi w sile wieku, powróciło do mnie wspomnienie, że to właśnie przeciwko tym ludziom peerelowski generał Czesław Kiszczak rozkazał użyć „wszelkich dostępnych sił i środków”. Pomimo częstych aresztowań, pomimo intensywnych działań agentury, nigdy nie udało się rozbić ani zinfiltrować środowiska Solidarności Walczącej.

To właśnie wtedy, podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim poznałam pana Władysława Fusa. Elegancki, starszy pan o niewielkiej posturze podszedł do nas, zaproszonych na rocznicowe obchody rocznicowe SW dawnych działaczy Młodzieżowego Ruchu Oporu, później KPN i NZS, grzecznie przerwał naszą rozmowę z Marszałkiem Seniorem i poprosił o zrobienie zdjęcia z Kornelem Morawieckim, swoim dawnym szefem z podziemia, z którym spotkał się po wielu latach. Prośba została spełniona, a na zdjęciu obok pana Władysława i przywódcy SW znalazło się kilka osób z naszej grupy.

Uderzyła mnie pogoda ducha, jaką pan Władysław emanował. Nie ukrywał, że cieszy się z udziału w rocznicowych uroczystościach, z zaproszenia do Pałacu Prezydenckiego, z otrzymanej monety, a przede wszystkim z możliwości spotkania z legendą Solidarności Walczącej, Marszałkiem Seniorem Kornelem Morawieckim. Poprosiliśmy pana Władysława, by zechciał chociaż na chwilę dołączyć do naszego grona. Rozmowa na początku dotyczyła obchodów 35 rocznicy powstania SW. Pan Władysław przyjechał z Wrocławia wraz z grupą dawnych działaczy. Był wdzięczny za pamięć, nie krył wzruszenia z faktu, że jest mu dane gościć w Pałacu Prezydenckim, a nawet osobiście spotkać prezydenta Andrzeja Dudę. Cieszyło go ogromnie, że po tylu latach ma okazję jeszcze raz uścisnąć dłoń Kornelowi Morawieckiemu.

Uderzająca była skromność starszego pana. Pytany o okres opozycyjny, lapidarnie wspomniał jedynie, że wykonywał zadania, które mu przydzielano, a czasami podczas manifestacji zdarzyło się mu walczyć z ZOMO. Niejednokrotnie ta nierówna walka kończyła się ciężkim pobiciem. O sobie mówił niewiele.

W trakcie rozmowy głównie skupiał się na postaci Kornela Morawieckiego jako fantastycznego twórcy oraz przywódcy Solidarności Walczącej, który pomimo upływu wielu lat nadal pamięta o swoich ludziach, czego wyrazem jest chociażby ta rocznicowa uroczystość, odznaczenia i moneta. Poza tym był wdzięczny za bezpłatny transport, bo jak stwierdził, wielu osób nie byłoby stać na bilet do i z Warszawy, a poza tym nie wszystkim zdrowie pozwalało na podróż pociągiem.

Pan Władysław podziękował nam za rozmowę i wrócił do swoich znajomych. Zaintrygował mnie ten pogodny, miły mężczyzna. Jeden z tysięcy bezimiennych bohaterów, którzy będąc świadomi grożących im represji, walczyli, wierząc w upadek komuny w Polsce. Po tym spotkaniu powróciłam wspomnieniami do lat 80., kiedy to w jedynej telewizji, w jedynie „słusznym” programie informacyjnym niejednokrotnie spiker z oburzeniem informował o zamieszkach lub strajkach we Wrocławiu, wywoływanych przez wrogie społeczeństwu socjalistycznemu elementy, czyli przez Solidarność Walczącą.

Przy pierwszej nadarzającej się okazji zapytałam Artura Adamskiego – chodzącą encyklopedię SW, dawnego wrocławskiego opozycjonistę z Solidarności Walczącej oraz bliskiego współpracownika Kornela Morawieckiego – o pana Władysława. Usłyszałam fascynującą opowieść o człowieku, który w latach młodości uprawiał wiele dyscyplin sportowych, z których boks zahartował go najbardziej na resztę życia. Pan Fus związał się z SW i często uczestniczył w ulicznych demonstracjach, podczas których był celem zomowskich pałek.

Podczas jednej z manifestacji, zorganizowanej po aresztowaniu Kornela Morawieckiego, funkcjonariusze SB zrzucili pana Władysława z dachu budynku, na którym stał z rozwiniętym transparentem: „Uwolnić Kornela”. Ten mężczyzna o niezbyt rosłej posturze miał niesamowitą siłę, dzięki której wychodził obronną ręką z opresji i wracał do zdrowia.

Myślę, że warto przybliżyć sylwetkę człowieka, który może być reprezentantem swojego pokolenia – ludzi urodzonych przed II wojną światową, którym przyszło szybko dorosnąć w brunatnym totalitaryzmie, a następnie żyć w czerwonym.

Pan Władysław Fus urodził się 11 grudnia 1930 r. w Żołyni w powiecie łańcuckim, w województwie lwowskim. Niewielką miejscowość, która w latach 20. XX wieku utraciła prawa miejskie, zamieszkiwała wielokulturowa społeczność, gdzie – oprócz mieszkańców pochodzenia polskiego – najliczniejszą grupę stanowili Żydzi. Pan Władysław we wspomnieniach utrwalonych w Cyfrowej Bibliotece Multimedialnej Edukacja, opowiadając o swoich zabawach z żydowskimi kolegami, interesach prowadzonych przez swojego ojca z żydowskimi kontrahentami, o codziennej koegzystencji przedstawicieli różnych grup etnicznych „odczarowuje” coraz częściej propagowany w niektórych środowiskach mit hermetycznego polskiego społeczeństwa. To beztroskie życie małego chłopca zostało brutalnie przerwane 1 września 1939 roku. Zniknął nagle znany, bezpieczny świat, a kolejne lata przyniosły strach, ubóstwo, wręcz głód. Ojciec podjął walkę z okupantem, więc Władysław musiał pomagać matce utrzymać rodzinę. Tym bardziej, że jeden ze starszych braci został wywieziony na roboty do Niemiec.

Koniec wojny nie oznaczał końca trudnej sytuacji życiowej rodziny Fusów. Po ukończeniu drugiej klasy gimnazjum w 1948 roku pan Władysław zdecydował się dołączyć do brata, który w wyniku wojennej zawieruchy osiadł we Wrocławiu. Całe dnie wypełniała praca w fabryce sztucznego jedwabiu i szkoła. Pomimo zapewnionych w zakładowej stołówce posiłków, głód, który był zmorą podczas okupacji, nadal towarzyszył młodemu człowiekowi. Oprócz głodu były też problemy mieszkaniowe. Niespokojny duch pana Władysława popchnął go w stronę sportu. Uprawiał różne dyscypliny, jednak największe sukcesy osiągnął w boksie.

Życie się toczyło. Praca, sport, założenie rodziny, wspieranie najbliższych. Mała stabilizacja nie przesłoniła oglądu sytuacji w kraju. Niespokojny duch nie pozwolił osiąść na laurach. Pomimo nadszarpniętego wypadkiem w pracy zdrowia i przejścia z tego powodu na rentę, włączył się w tworzenie Solidarności we wrocławskich zakładach pracy. A później nastał 13 grudnia 1981 r. i… pan Władysław nadal działał.

W swojej opowieści mówił: „Nie ma we Wrocławiu komisariatu, gdzie bym nie siedział”. Po chwili dodał: „To, co przeżyłem w stanie wojennym, to tylko dzięki Bogu”. A przeżył niemało. Jako członek grupy tzw. zadymiarzy, był traktowany przez esbeków według „specjalnych” procedur.

Podczas zatrzymań zimą został osadzony w celi bez szyb w oknach, bity, zdarzyło się, do utraty przytomności na trzy dni. Zahartowany przez boks i wzmocniony wiarą, nie poddawał się. Trauma głodu nie powstrzymała go od wzięciu udziału w głodówce w 1985 r. w Krakowie-Bieżanowie. Miał uczestniczyć w proteście siedem dni, jednak z powodu braku chętnych i z konieczności kontynuacji strajku głodował o dwa dni dłużej. Wówczas poznał Annę Walentynowicz, z którą przegadał wiele godzin. Anna ukazała mu Solidarność przez wiele nieznanych większości Polaków faktów dotyczących działaczy solidarnościowego podziemia. Znajomość z Anną Walentynowicz przetrwała długie lata. Znamienna jest wypowiedź pana Władysława: „Wałęsa? Już myślałem, że jestem tam, gdzie trzeba. Gdy głodowałem w Bieżanowie w 1985 roku, dopiero Anna Walentynowicz otworzyła mi oczy”.

Później działalność w Solidarności Walczącej i znów grupa „zadymiarzy”, i znów zatrzymania, i znów pobicia – stąd taka doskonała znajomość lokalizacji wrocławskich komisariatów. Pytany o swój patriotyzm, odpowiedział krótko, bez patosu: „To się nie wzięło samo z siebie. Miałem przedobrego ojca. On mnie tego nauczył”. Pan Władysław nie krył przywiązania do swojej małej ojczyzny, z której pochodził. Lokalny patriotyzm przewija się w cyfrowym zapisie jego opowieści o Żołyni, jaką zapamiętał z dzieciństwa, jak i o Żołyni dzisiaj.

Ciekawa jest opinia pana Władysława o bieżącej sytuacji w Polsce. O wyborach 2015 r. powiedział: „Uważam to za cud boży. Ja i moi znajomi prosiliśmy o wygraną”.

„Pan Bóg dał nam tyle, że nawet nie marzyliśmy. Jak nie pociągniemy tego, zaniechamy, to Polska nie odzyska tego, co teraz jest, za 200 lat”. Powiedział to człowiek, którego emerytura była zdecydowanie niższa niż dwa tysiące złotych. A i tak pan Władysław uważał, że to dużo i ta kwota zapewnia mu wygodne i dostatnie życie.

Gdy go poznałam, był emerytem, mieszkał w jednym z najdłuższych w Polsce bloku na wrocławskim osiedlu.

Pan Władysław Fus zmarł 7 kwietnia 2019 roku. Został pochowany na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu (pole 124, 4 rząd od pola 125).

Tadeusz Piątek, do którego zadzwoniłam, by porozmawiać o panu Władysławie, podkreślił niesamowitą pogodę ducha naszego bohatera oraz jego radość życia.

Ostatnio świat oszalał na punkcie różnego rodzaju wyzwań, które czasami, według założeń pomysłodawców, mają służyć zbożnym celom. Oglądając te „akty odwagi”, warto przypomnieć sobie o naszych rodzicach, dziadkach, krewnych, którzy przed laty zaznali, co to głód i chłód. Pokonywanie zasp śnieżnych i brodzenie w błocie w drewniakach, które nie zabezpieczały przed zimnem i wilgocią, nie zapewniały stopom komfortu równego goretexowi, było wyzwaniem, przed którym każdego dnia stawali ci, których dzieciństwo i młodość przypadły na lata okupacji i czas powojenny. Każdy z nas popełnił „grzech” marudzenia przy jedzeniu, siedząc za stołem u dziadków. Czy pomyśleliśmy, że oni niejednokrotnie marzyli o tym, by najeść się do syta?

Popkultura codziennie podsuwa nam bohaterów stworzonych w większości przez hollywoodzkich scenarzystów. Niezniszczalni, a jednocześnie nierealni, niezasłużenie zajmują miejsce w zbiorowej wyobraźni widzów. Zapominamy o tym, że prawdziwi bohaterowie są wśród nas.

Może nie tak atrakcyjni, jak ci stworzeni w studiach filmowych, nie mieszczący się w kanonie estetyki wyznaczonym przez celebrytów. Często już pozbawieni zdrowia i sprawności fizycznej, z naznaczoną zmarszczkami twarzą. Ale ich historie są prawdziwe i świadczą o prawdziwym bohaterstwie.

Zastanawiam się, ilu jest takich bezimiennych bohaterów, których młodość, a co za tym idzie najlepsze lata aktywności zawodowej przypadły na czasy komuny. W wielu przypadkach zaangażowanie w działalność opozycyjną kosztowało utratę pracy i trudności ze znalezieniem nowej. Podejmowali się zajęć poniżej kwalifikacji, w dodatku za marne grosze, często pracując na czarno. A później nadszedł 1989 rok i realizacja planu L. Balcerowicza, (przygotowanego w oparciu o eksperymentalne założenia J. Sachsa), który doprowadził do upadku wielu zakładów pracy i bezrobocia. Prywatyzacja przeprowadzona pod kierownictwem J. Lewandowskiego dokończyła dzieła.

Dla bezimiennych bohaterów po raz kolejny nadszedł trudny czas – lat 90.; znów trzeba było walczyć, ale tym razem o pracę, która pozwoliłaby opłacić rachunki i dotrwać do emerytury. W wolnorynkowej rzeczywistości nie było dla nich miejsca. Zakłady pracy, z którymi byli związani, upadały, były planowo likwidowane, prywatyzowane lub sprzedawane. A w nowych firmach, korporacjach nie było dla nich miejsca, bo – jak pamiętamy – lata 90. to rynek pracodawcy, często z obcym kapitałem, poszukującego młodych, dynamicznych, elastycznych, wykształconych, którzy wiele zniosą dla kolejnego punktu w CV. Bezimienni bohaterowie nie wpisywali się w ten obraz. Z pewnością nie do pojęcia były dla nich te realia, tym bardziej, że beneficjenci komuny stali się jednocześnie beneficjentami okrągłostołowych zmian.

Nawet dzisiaj, po tylu latach, trudno zrozumieć system, który umożliwił dawnym funkcjonariuszom PZPR i służb bezpieczeństwa brylowanie w świecie polityki i biznesu.

Lata 90. to czas, kiedy bezimienni bohaterowie zaczęli osiągać wiek emerytalny. Wówczas okazało się, że ich staż pracy jest krótki, a zgromadzone na indywidualnym koncie emerytalnym środki nie zapewniają godziwego miesięcznego uposażenia. Niełatwo było pogodzić reguły systemu emerytalnego obowiązujące w gospodarce socjalistycznej z nowym systemem gospodarki wolnorynkowej. Ta mieszanka okazała się bolesnym eksperymentem dla rzeszy ludzi takich, jak pan Władysław. Dlatego niezrozumiałe dla mnie jest negowanie przyznawania emerytom dodatkowych świadczeń w postaci trzynastej i czternastej emerytury, szczególnie gdy czynią to osoby w dobrej sytuacji materialnej. Ale najdziwniejsza, oburzająca, a wręcz nieetyczna w mojej opinii jest sytuacja, gdy byli członkowie PZPR, nadal utrzymujący się na powierzchni życia publicznego, a co za tym idzie – bez kłopotów materialnych, nazywają to dodatkowe świadczenie kupowaniem wyborcy.

Myślę, że na barkach młodszej generacji opozycjonistów spoczywa odpowiedzialność za pamięć o starszych kolegach, którzy uczyli nas konspiracyjnego abecadła, służyli pomocą i radą. Warto przypomnieć sobie adresy, pod które przekazywaliśmy informacje, bibułę… Może w tych mieszkaniach czekają starsi ludzie pozostawieni sami sobie.

Oni nie wiedzą, gdzie się zgłosić, by otrzymać legitymację kombatanta, która umożliwi im korzystanie z opieki medycznej bez kolejki. Nie są zapraszani na świąteczne spotkania. Żyją w skromnych warunkach, za skromną emeryturę lub rentę. Pomóżmy im wydobyć się z niepamięci.

Cały Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie” znajduje się na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie” na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

18 października br. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej, lek. med. Władysław Kostrzewski

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia.

18 października 2020 r. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej – lek. med. Władysław Kostrzewski. Bezpośrednią przyczyną śmierci był COVID-19, który dodał się do innych niedomagań zdrowotnych. W. Kostrzewski urodził się 15 września 1948 w Gliwicach. W roku 1974 ukończył studia na Wydziale Lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a trzy lata później uzyskał specjalizację z anestezjologii.

Wśród wielu działań, podejmowanych przez doktora Kostrzewskiego i opisanych w Encyklopedii Solidarności, na uwagę zasługują dwie akcje o szczególnym znaczeniu.

Już w roku 1980 przewodził grupie działaczy, którzy doprowadzili do przekształcenia budowanego właśnie w Gliwicach gmachu PZPR w szpital położniczy, a domu szkoleń ZSMP – w przedszkole.

Natomiast do historii całej polskiej Solidarności przeszła przeprowadzona indywidualnie przez doktora Kostrzewskiego akcja w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. Dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia, co pozwoliło o świcie 13 grudnia utworzyć konspiracyjną strukturę o nazwie „Drugi Garnitur Gliwickiej Delegatury NSZZ Solidarność”. Już 13 grudnia przystąpiono do druku ulotek, a w następnych dniach, miesiącach i latach tak powołany Drugi Garnitur przewodził konspiracji w Gliwicach, obejmując swym oddziaływaniem kilka sąsiednich miast.

Władysław Kostrzewski został internowany 5 marca 1982. Zwolniono go w lipcu po 29-dniowej głodówce. Po powrocie uczestniczył w półjawnych działaniach grupy udzielającej pomocy rodzinom internowanych i aresztowanych działaczy. Od roku 1983 związał się z Solidarnością Walczącą, kontynuując współpracę z nurtem związkowym Solidarności. W roku 1989 znów organizował struktury „S” w gliwickiej służbie zdrowia.

W roku 2013 przeszedł na emeryturę, nie przestając kierować medyczną działalnością związkową. W roku 2000 został odznaczony Złotym Medalem Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, a w 2007 – krzyżem Semper Fidelis.

W Zmarłym tracimy niezłomnego patriotę i związkowca. Tracimy dzielnego kolegę i odważnego organizatora, od którego zaczęła się antykomunistyczna konspiracja stanu wojennego w Gliwicach.

Pogrzeb odbędzie się w sobotę 24 października 2020 r. Rozpocznie się o godz. 12.00 mszą świętą w kościele św. Antoniego w Gliwicach-Wójtowej Wsi.

Pamięci Stefana Morawieckiego (1929–2020), członka WiN i zaprzysiężonego działacza Solidarności Walczącej

Stefan bezsprzecznie zasłużył na Krzyż Solidarności Walczącej. Jeśli okaże się, że przeoczono tak zasłużoną dla SW osobę, kapituła Krzyża SW powinna ekspresowo przyznać mu go pośmiertnie.

Wspomnienie o śp. Stefanie Morawieckim

Jeszcze kilkanaście tygodni temu do mnie dzwonił, rozmawialiśmy o sprawach bieżących, wspominaliśmy stare czasy. Pytał, kiedy do niego zajrzę. Ostatni raz odwiedziłem Stefana w zeszłym roku, słabo już chodził, przemieszczał się po mieszkaniu z pomocą „balkonika”. Umówiliśmy się, że przyjadę znów do Wrocławia w 2020, najpewniej wiosną. Plany te zrujnował wirus – a wczoraj dowiedziałem się, że Stefan nie żyje. Razem z Władzią stanowili wspaniałą parę, tryskającą wielką dozą patriotyzmu i gotowością służenia Polsce.

Pamiętam mój pierwszy wyjazd do Wrocławia początkiem 1983 roku na kontakt z Solidarnością Walczącą.

Wysiadłem z pociągu i udałem się tramwajem na umówione miejsce spotkania w centrum miasta. Stałem z gazetą w ręku (znak rozpoznawczy) i czekałem. Podszedł szczupły, starszy mężczyzna i rzucił ustalone hasło. Odpowiedziałem prawidłowym odzewem. Spytał, czy nie miałem „ogona” w drodze z dworca kolejowego.

Na wszelki wypadek zadecydował, że mam iść ulicą, potem gdzieś skręcić – a on pójdzie w pewnej odległości za mną i będzie obserwował, czy nikt mnie nie śledzi. Potem zaprowadził mnie do mieszkania kontaktowego, gdzie oczekiwałem na spotkanie z przedstawicielem Solidarności Walczącej. Tak po raz pierwszy spotkałem Stefana Morawieckiego – po 1945 r. członka WiN, za co przypłacił paroma latami w ubeckim więzieniu.

Był człowiekiem bardzo bezpośrednim, od razu zaproponował, byśmy zwracali się do siebie po imieniu, co mnie z początku nieco onieśmieliło, gdyż byłem wtedy 20-letnim smarkaczem. Bardzo mi tym zaimponował. Miał specyficzne poczucie humoru, lubił cięte żarty. Nie wszyscy je rozumieli, czasami nawet się… obrażali.

Do Wrocławia jeździłem zazwyczaj raz w miesiącu. Przyjaznymi przystaniami, gdzie zazwyczaj się zatrzymywałem, były mieszkania Władzi i Stefana Morawieckich oraz Gosi (Aurelii) i Jurka Lemańskich. Gosia jest córką Stefana. Nasze relacje były przyjazne, niemalże rodzinne, czułem się u jednych i drugich jak u siebie w domu.

Pomagali mi w sprawie wymiany prasy podziemnej oraz w kontaktach personalnych (w tym okresie miałem trzy spotkania z ukrywającym się Kornelem Morawieckim oraz wiele spotkań z Wojtkiem Myśleckim, Piotrkiem Medoniem i innymi działaczami). Czekając na kontakty i załatwienie wszystkich spraw, byłem zmuszony spędzić we Wrocławiu nieraz 2–3 dni. Z Krakowa przywoziłem prasę podziemną wydawaną w całej Małopolsce, wracałem z prasą dolnośląską.

Gdy na początku 1985 założyliśmy w Krakowie i Nowej Hucie swój Oddział Krakowski „Solidarności Walczącej”, ranga kontaktów z centralą SW we Wrocławiu automatycznie wzrosła. I relacje były już innego formatu. W międzyczasie poznałem Janka Morawieckiego, syna Stefana, który wraz z Romkiem Lazarowiczem i Piotrem Bielawskim współtworzyli Agencję Informacyjną SW oraz Serwis Informacyjny SW. Wydrukowany na drukarce igłowej i papierze komputerowym, Serwis (opasłe tomisko) rozsyłano do wszystkich oddziałów Solidarności Walczącej w Polsce, do przedstawicieli zagranicznych SW na Zachodzie oraz do ambasad państw nam przyjaznych. Jeśli dobrze pamiętam, Serwis SW pojawiał się raz w miesiącu. Redakcje pism SW chętnie z niego korzystały, same zaś pocztą zwrotną nadsyłały informacje i teksty ze swego terenu do twórców Serwisu. I tak się to kręciło. Warto, by jakiś historyk zainteresował się tymi sprawami i zrobił profesjonalne opracowanie historyczne…

Stefan – oprócz działalności w Solidarności Walczącej (której był zaprzysiężonym członkiem, zresztą jego żona Władzia także) – udzielał się również w środowisku kombatanckim żołnierzy AK, WiN i NSZ. Był włączony w prace redakcyjne konspiracyjnego pisma „Pobudka”, które od niego otrzymywałem.

W tym celu jeździł do Gdańska i innych miast, gdzie spotykał się ze swoimi akowcami. Efektem tych spotkań było utworzenie organizacji pod nazwą Solidarność Polskich Kombatantów. Bodajże już po 1989 r. organizacja ustanowiła Krzyż Semper Fidelis Solidarności Polskich Kombatantów – miałem zaszczyt otrzymać to honorowe odznaczenie z rąk Stefana, członka (a później, jeśli mnie pamięć nie myli – przewodniczącego) kapituły Krzyża Semper Fidelis.

Był okres, chyba w połowie lat 80., gdy Stefuś, przeczuwając nieprzyjemności ze strony SB, „urwał się” z domu na jakiś czas. Przyjechał do naszego domu w Zagórzanach (dziś powiat wielicki), by zatrzeć po sobie ślady. Dom w Zagórzanach był miejscem nieco newralgicznym ze względu na lokalizację podziemnej drukarni, w której odbywał się druk wielu gazet i ulotek. Dlatego też postanowiliśmy po parunastu dniach przerzucić Stefana do zaprzyjaźnionego księdza proboszcza, Kazimierza Puchały, w nieodległym Gruszowie.

Ksiądz Kazimierz kierował parafialną cegielnią, więc Stefan został zaszeregowany, jako… pomocnik palacza i otrzymał do swej dyspozycji nieduży pokoik na plebanii. Jako że bezczynności nie lubił, malowanym palaczem nie był, faktycznie pomagał utrzymywać ogień w piecu cegielni.

Miał nawet nocne dyżury. Po paru tygodniach był już specjalistą w tej dziedzinie! Nikt Stefanem się nie interesował i nie pytał, kto zacz. Czuł się pod kuratelą księdza Puchały bardzo bezpiecznie. W wolnych chwilach odwiedzał w Gruszowie działaczy Krakowskiego Oddziału SW – Ewę i Stasia Pietruszków. W razie zagrożenia miał tam alternatywne schronienie. Dom Pietruszków z patriotycznymi tradycjami, zawsze gościnny i otwarty dla przyjaciół, był miejscem, gdzie można było otwarcie i przyjemnie porozmawiać, posilić się i przenocować.

Stefan bardzo dużo palił. I to mocne papierosy. Zawsze z przekąsem powtarzał: „przecież na coś człowiek umrzeć musi”. Po siedemdziesiątce Stefan palenie rzucił i już do śmierci papierosów nie brał do ust. Podziwiałem go za determinację i siłę woli.

Nie miałem możliwości sprawdzić, czy Stefan otrzymał od Kornela (który był częstym gościem na ul. Zielonogórskiej) Krzyż Solidarności Walczącej. Bezsprzecznie na odznaczenie Stefan zasłużył. Jeśli okaże się, że przeoczono tak zasłużoną dla SW osobę, kapituła Krzyża SW powinna ekspresowo przyznać mu to odznaczenie pośmiertnie.

Piotr Hlebowicz, SW Kraków, Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej.

Barwałd Górny, 2 września 2020

Działacz Solidarności Walczącej: Nasi koledzy budowali nadajniki, a my robiliśmy nielegalną audycję radiową

Podziemna rozgłośnia, demonstracje, wieszanie flag, ofiary śmiertelne i zwolnienia z pracy. Krzysztof Tenerowicz o działalności opozycyjnej w PRL, idei i działaniu Solidarności Walczącej.

W roku 80. byłem pracownikiem Telewizji Wrocław. Tam razem […] zakładaliśmy Solidarność.

Krzysztof Tenerowicz opowiada o działaniu „Solidarności” we Wrocławiu w czasach PRL. Wspomina działanie Komisji Weryfikacyjnej, przed którą był chroniony do 1982 r. Ostatecznie jednak został wyrzucony z pracy za działalność związkową.

Nasi koledzy budowali nadajniki, a my staraliśmy się je wykorzystać robiąc nielegalną audycję radiową.

Jako człowiek Solidarności Walczącej organizował nielegalne media. Stwierdza, że Solidarność Walcząca powstała w czerwcu 1982 r. i „miała za ideę, że z tym systemem trzeba walczyć”. Przypomina demonstracje z 31 sierpnia 1982 r.w trakcie której zastrzelono Kazimierza Michalczyka.

To była potężna manifestacja. […] Myśmy zawsze byli nastawieni bardzo bojowo.

Przypomina jak udało się im wysłać sygnał do zachodnioniemieckiego satelity, który został w RFN odebrany. Wspomina jak taternicy powiesili flagę Solidarności na kominie elektrowni.

Nasz gość krytykuje Leszka Balcerowicza za jego podejście do ekonomii w latach 90.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Należałoby od nowa napisać historię Solidarności Walczącej, by skończyć wreszcie z mitotwórstwem i manipulacjami

„Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej” – praca magisterska Mateusza Morawieckiego z roku 1992 r. – nie jest skażona niczyimi sugestiami, nawet Kornela. Warto się z nią zapoznać.

Tadeusz Świerczewski

Ostatnio znajdują się chętni do pisania historii nie o Solidarności Walczącej, lecz o Kornelu Morawieckim, nawet wśród naszych przeciwników. To prawda, że tę historię należy napisać od nowa, należy bowiem skończyć z mitotwórstwem i manipulacjami.

Mateusz Morawiecki w pierwszym rozdziale swojej pracy magisterskiej pt. Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej (https://old.sw.org.pl/index1.html) pisze:

„Nie było oczywiście tak, że tylko późniejsi członkowie SW sprzeciwiali się porozumieniu z Wałęsą przed i po ogłoszeniu dekretu o stanie wojennym.

Przewodniczący RKS od listopada 1982 r., Józef Pinior, przed 13.12.1981 r. zdecydowanie krytycznie ustosunkowywał się do pomysłu powołania Frontu Porozumienia Narodowego, który – jego zdaniem – nie ma na celu wykształcenia się rzeczywistego pluralizmu politycznego. Podobne zdanie na temat FPN miał Tadeusz Świerczewski, organizator podziemia w pierwszych miesiącach stanu wojennego; pyta on, dlaczego niektórzy chcą zawierać nowe kompromisy i porozumienia, jeśli stare, z sierpnia 1980, nie zostały dotrzymane. Kornel Morawiecki przestrzegał przed możliwością ataku na Związek i postulował wprowadzenie zabezpieczeń”. (…)

Kornel Morawiecki – jego relacja ujęta w pracy Mateusza

„Moim zdaniem, przyczyną powstania SW był stan w kierownictwie Solidarności podziemnej i mój konflikt z Władysławem Frasyniukiem. Chodziło głównie o sposób, w jaki prowadził on RKS. Pierwszym, zasadniczym spięciem było to, że nie chciał on organizować manifestacji na 1 i 3 maja, mimo że we Wrocławiu była dobrze zorganizowana prasa i związek podziemny, byli przedstawiciele większych zakładów pracy, których wprowadziliśmy do RKS-u wcześniej. Nazwa »Solidarność Walcząca« pojawiła się dość nieoczekiwanie. Zaproponował ją Tadeusz Świerczewski; było to po spotkaniu RKS-u, które odbyło się na Biskupinie 20.05. Były wtedy mocne spory personalne w RKS.

Koncepcja SW nie pojawiła się jako alternatywa dla związku. Długo się wahaliśmy, czy tworzyć coś nowego. Najpierw powstało pismo »Solidarność Walcząca«. SW powstała w dużym stopniu z nurtu związku związanego z podziemiem wydawniczym”. (…)

Fragmenty wspomnień Falickiego

„Miałem poważne zastrzeżenia do funkcjonowania Rady Solidarności Walczącej we Wrocławiu i do traktowania jej przez K. Morawieckiego, który częstokroć sam podejmował decyzje, Rada zaś miała je zatwierdzać. (…) Po wyjściu z więzienia uczestniczyłem w zebraniach Rady SW, choć nie czułem się już jej członkiem. Moja deklaracja wystąpienia najwyraźniej była zbyt słaba i dlatego byłem ciągle za członka Rady uważany. W latach 1985–86 czułem się redaktorem »Repliki«. (…) Kolejne osoby wchodziły do jednego z lepiej wyglądających domków. Przy wejściu hasła nie obowiązywały – zostałem wcześniej sprawdzony w mieszkaniu-filtrze, czy nie mam »ogona«. Gospodarz – p. Tadeusz Bielawski – zapraszał na drugie piętro-poddasze”.

Opowieść Falickiego mija się z prawdą, daty i pory roku są wymieszane. Paweł Falicki nie był członkiem SW, nie składał przysięgi. O jego pracy w redakcji dowiaduję się teraz.

Pod koniec maja 82 r. razem ze Zbigniewem Bełzem wyjechali do Gorzowa, a następnie do Lublina, gdzie zajmowali się jakimś wydawnictwem. Tak, był na pierwszym posiedzeniu RKS-u, lecz nie wie, gdzie ono się odbyło, gdyż budynek nie ma strychu-poddasza, ma parter, gdzie odbyło się zebranie, i piętro; wprowadził go Kornel. Posiedzenie RKS-u było obstawione przez naszych ludzi, którymi dowodził Stanisław Połoniewicz wraz ze swoimi ludźmi. Falicki mija się z prawdą, pisząc, kto uczestniczył w tym posiedzeniu. Byli tam: Wł. Frasyniuk, P. Bednarz, J. Pinior, B. Labuda, T. Jakibowski – te dwie ostatnie osoby nie były członkami RKS-u; następnie K. Morawiecki, T. Świerczewski, Jan Gajos – Jan Pawłowski – [siedział w drugim pomieszczeniu, prowadząc nasłuch], M. Muszyński, Mieczysław Sieradzki – Przewodniczący „S” w Archimedesie. Ostatnie spotkanie Kornela z RKS-em odbyło się 29.05.82 r. Na posiedzeniu nie było Zb. Oziewicza i M. Gabryela.

Jednym z założycieli SW spoza Wrocławia był Zbigniew Bełz. Był on w Radzie SW, ale po wpadce został z niej wykluczony, ponieważ w więzieniu został zmuszony do podpisania tekstu, w którym wypierał się Solidarności. Wyszedł z więzienia w roku 1984 i wyjechał do Kanady…” Takich ludzi dobierał sobie Kornel. I oni mają pisać historię SW?

Kornel miał dobrą pamięć, lecz niestety wybiórczą, a mówił to co, mu było wygodne w danej chwili, fakty też dopasowywał do swoich potrzeb. Dlatego powtarzam po raz kolejny: historię SW należy napisać od nowa, póki żyją jeszcze świadkowie – działacze z tamtych lat, są dokumenty, niektóre wydawnictwa.

Dobrze jest zapoznać się z pracą Mateusza i zawartymi tam relacjami poszczególnych „aktorów”. Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej – praca magisterska Mateusza Morawieckiego z roku 1992 r. – nie jest skażona niczyimi sugestiami, nawet Kornela. Pozostałe wydawnictwa były pisane pod dyktando Kornela, Romcia Lazarowicza i prof. Włodzimierza Sulei. Niektóre wątki były dopisane nawet na stronie SW, niedawno, aby przypodobać się niektórym osobom. Klasycznym przykładem takiego mitotwórstwa jest Encyklopedia Solidarności, gdzie wszyscy drukowali z Kornelem „Biuletyn Dolnośląski”, nawet wtedy, gdy powielacz i redakcja były już w moim domu.

Cały artykuł Tadeusza Świerczewskiego pt. „Warto od nowa napisać historię Solidarności Walczącej” znajduje się na s. 10 i 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Świerczewskiego pt. „Warto od nowa napisać historię Solidarności Walczącej” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

17 lipca 2020 r. odszedł do Domu Pana śp. Jerzy Pietraszko, nasz przyjaciel, członek Solidarności Walczącej z Wrocławia

Za PRL-u uczestnik demonstracji i pracy podziemnej (druk, kolportaż prasy), członek Solidarności Walczącej. Matematyk, wykładowca, autor podręcznika i wspomnień, prześladowany usuwaniem z pracy.

Jerzy Pietraszko urodził się 21 XII 1954 r. we Wrocławiu. Był absolwentem Instytutu Matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego (1978).

W marcu 1968, jeszcze jako uczeń, uczestniczył w studenckiej demonstracji na pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu. W 1972 został mistrzem Dolnego Śląska juniorów w grze błyskawicznej w szachy (jednym z jego źródeł dochodu w czasie bezrobocia były wygrane pieniężne na zawodach szachowych). Od 1977 r. kontaktował się z wrocławskimi środowiskami opozycyjnymi. Od roku 1978 kolportował wydawnictwa niezależne, w tym od 1979 r. „Biuletyn Dolnośląski”.

Od 1979, na zlecenie Pionu Kształcenia Kadry, pracował jako wykładowca i współprowadzący seminarium w Instytucie Cybernetyki Technicznej Politechniki Wrocławskiej. Po 13 XII 1981 otrzymał zakaz wstępu na teren Politechniki Wrocławskiej. Od stycznia 1982 r. brał udział w tworzeniu podziemnej struktury drukarskiej (w styczniu 1982 r. sprowadził powielacz z Olsztyna do Wrocławia) i kolportażowej RKS Dolny Śląsk. Był także uczestnikiem demonstracji ulicznych. Od czerwca 1982 r. działał w Solidarności Walczącej.

W latach 1982–1983 został zatrudniony jako konserwator w Schronisku PTTK nad Łomniczką. 1 V 1983 zatrzymało go ZOMO w czasie demonstracji we Wrocławiu (przed transportem do aresztu został pobity przez grupę manifestantów). W latach 1983–1985 m.in. przerzucał przez granicę w Karkonoszach drukowane po czesku przez SW biuletyny „Nazor”. Pisał artykuły do prasy podziemnej, głównie do biuletynu „Myśli”. Współpracował z Radiem SW.

W latach 1984–1986 pracował w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Maniowie Wielkim jako specjalista do prac wysokościowych. W latach 1986–1989 został fikcyjnie zatrudniony jako programista w firmie Datastart (w rzeczywistości utrzymywał się z udzielania korepetycji i innych prac dorywczych). W roku szkolnym 1990/1991 uczył matematyki w VIII LO we Wrocławiu. Od 1993 r. był wykładowcą w Instytucie Matematyki i Informatyki Politechniki Warszawskiej.

Jest autorem podręcznika Matematyka. Teoria, przykłady, zadania, 1997 (kolejne wyd. rozszerzone) i tomu wspomnień Terroryści i oszołomy, 2007.

Żegnaj, Kolego i Przyjacielu!

Jadwiga Chmielowska, Przewodnicząca Komitetu Wykonawczego SW

Tadeusz Świerczewski – Współzałożyciel SW

Piotr Hlebowicz – Współprzewodniczący Wydziału Wschodniego SW

Zmarł Tomasz Szostek. Prezydent odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski – Polonia Restituta

11 marca zmarł po długiej i ciężkiej chorobie Tomasz Szostek (1966-2020), nasz przyjaciel, działacz opozycji demokratycznej, m.in. Młodzieżowego Komitetu Oporu i Solidarności Walczącej w Warszawie.

TOMASZ SZOSTEK urodził się 28 XI 1966 roku w Radomiu. W 1991 r. ukończył studia na Wydziale Kościelnych Nauk Historycznych i Społecznych Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Pracował jako redaktor i autor tekstów m.in. w pismach „Sympatyk”, „Wolny Strzelec”, „Alternatywa”, „Solidarność Walcząca”, „Warszawski Biuletyn Uliczny”; był kolporterem i drukarzem wydawnictw niezależnych.

W latach 1982 – 1990 działał w opozycji antykomunistycznej. Był współzałożycielem i działaczem Młodzieżowego Komitetu Oporu (1983-84), inicjatorem powołania Grupy Politycznej „Wolność i Niepodległość”(1985-1986),  współzałożycielem warszawskiego oddziału Solidarności Walczącej, w której działał w latach 1986-1991. W latach 1990-1992 należał do Partii Wolności. W latach 1986 – 1988 rozpracowywała go Służba Bezpieczeństwa (nadała mu krypt. „Student”). Od roku 1988 do 1990 współpracował z Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej, m.in. przy organizowaniu konferencji Warszawa ʼ90 z udziałem dysydentów z ZSRR.

W 1989 roku współorganizował manifestację przeciwko obradom Okrągłego Stołu i kontraktowym wyborom.

Był autorem publikacji z zakresu najnowszej historii Polski zamieszczanych w wydawnictwach IPN, członkiem władz statutowych organizacji pozarządowych: Stowarzyszenie Solidarność Walcząca – Oddział Warszawa, Stowarzyszenie Dobro Wspólne Łomianki, Towarzystwo Miłośników Polskiej Tradycji i Kultury; organizatorem licznych prelekcji, rekonstrukcji historycznych, pokazów filmowych i teatralnych, „żywych lekcji historii” itp. adresowanych do dzieci, młodzieży i dorosłych. Należał także do Stowarzyszenia „13 grudnia”. Od 2011 r. był członkiem PiS, uczestnikiem manifestacji i uroczystości patriotycznych. W 2016 został powołany w skład mazowieckiej Rady Konsultacyjnej do Spraw  Działaczy Opozycji i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych.

W latach 2007–2015 współorganizował wieczornice artystyczne przypominające o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Brali w nich udział artyści oraz zaproszeni goście ze świata nauki i mediów. Każda z wieczornic była nakierowana na pewien wycinek problemu, co sugerowały ich tytuły: 2007 r. – „Przed 13 grudnia”; 2008 r. -„Zima wasza, Polska nasza”; 2009 r. – „Nasza Polska”; 2010 r. – „Nie złamali nas i nie złamią”; 2011 r. – „Requiem dla Niepokornych”; 2012 r. – „Za Niepodległość i Solidarność”; 2013 r. -„Grudzień niesprawiedliwości”; 2014 r. – „Polsko nasza”; 2015 r. – „A jednak zwyciężyliśmy” (wieczornica pod honorowym patronatem Prezydenta RP Andrzeja Dudy); 2016 r. – „Wyrwano nam serce, lecz nie oddamy duszy” (pod honorowym patronatem Prezydenta RP Andrzeja Dudy). Premiera tego ostatniego widowiska miała miejsce w Teatrze Polskim 12.12.2016.

Tomasz Szostek uczestniczył również w organizacji koncertów 13-14.11.2010 r. „Kwiaty polskie”  i „Nie zapomnij agresji sowieckiej w 1939 r.”. Koncerty odbyły się z udziałem działaczy opozycji antykomunistycznej, historyków, duchownych oraz różnych artystów. Tomasz Szostek był również współorganizatorem wystaw Stowarzyszenia „13 grudnia” w Polsce i w Warszawie: „Za Chleb i Wolność – lata 1978-1981(4)” i „Stan wojenny w Polsce”. Był także współorganizatorem międzynarodowej konferencji „Centrum Koordynacyjnego Warszawa ‘90”.

Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim OOP (2007) oraz Krzyżem Wolności i Solidarności (2015).

Tomasz Szostek został uhonorowany w 2019 r. Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości. Prezydent Andrzej Duda odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski – Polonia Restituta.

Pogrzeb odbędzie się 20 marca 2020 r. o godz. 12.30 (msza św. w kościele murowanym na Bródnie).

Dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska! / Wspomnienia o śp. Kornelu Morawieckim, „Kurier WNET” nr 64/2019

Nie oczekiwał splendorów. Lubił i chciał ciężko pracować dla dobra innych. Jego cieszył efekt pracy, kiedy widział, że może pomagać innym, że sprawia ludziom radość, że robi dla nich coś dobrego.

30 września zmarł w wieku 78 lat Kornel Morawiecki, działacz Solidarności, bojownik o wolność Rzeczypospolitej, założyciel i przywódca Solidarności Walczącej, Marszałek Senior Sejmu RP, kawaler Orderu Orła Białego, doktor fizyki, ojciec obecnego Premiera RP Mateusza Morawieckiego.

„Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie. Gdzie Cię doniesiemy?

My, Polacy, jesteśmy wielkim, dumnym narodem. Mamy przeszłość wielką, jesteśmy narodem z pokoleń przed nami, w pokolenia, które przyjdą po nas. Jesteśmy cząstką dziejów. Rośliśmy z chrześcijańskiego, z europejskiego ducha, z naszej mowy i kultury, z umiłowania wolności, z pracy i walki o niepodległość, z fenomenu Solidarności.

Nam, posłom, przypadł zaszczyt reprezentowania obywateli, tych, którzy poparli obecne tu w Sejmie ugrupowania. Także tych, których głosy nie zostały uwzględnione, a także tych, którzy nie poszli do wyborów. Mamy obowiązek mówić wspólnym głosem, mamy obowiązek, spierając się, dochodzić do porozumienia i służyć Polsce, służyć wszystkim obywatelom. Taka jest nasza wielka odpowiedzialność i nasze wyzwanie. Czy prawo ustanowione przez obecny Sejm, przez Sejm obecnej kadencji pomoże Polsce, potrafi poprawić dolę mieszkańców naszego kraju? Czy biednych uda się wyrwać z biedy? Czy da perspektywę ambitnym, pracowitym i zdolnym? Czy przywróci cześć bohaterom Solidarności? Na co dzień widzimy bezprawie, draństwo i rozpacz – rządzą ci, co mają pieniądze i siłę. Ludziom potrzeba uczestnictwa, możliwości wypowiadania się, decydowania o sobie, o kraju. Takie są nasze cele, takie będą nasze czyny.

Tu, z tej trybuny, padło przed laty dramatyczne pytanie: „Czyja jest Polska?” Ale jest jeszcze bardziej doniosłe pytanie, bardziej ważne – Dla kogo jest Polska? Żyjemy nie tylko dla siebie – żyjemy i umieramy dla innych. Polska ma rosnąć, ma rozwijać się nie tylko dla Polaków. Jesteśmy potrzebni. Jesteśmy potrzebni sąsiadom, światu. Mamy łączyć zachód Europy z jej Wschodem.

My razem jesteśmy ważniejsi niż każdy z osobna. Ponad nami są wartości – dobro i prawda, wolność i sprawiedliwość. Nad nimi jest poczucie sensu, naszego indywidualnego życia i naszego narodowego trwania. Sensu tożsamego z niepojętym Bogiem. Polacy nieraz, przydając się sobie, przydawali się innym. Tak było w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku, tak było podczas II wojny światowej, podczas walki i męczeństwa, które nasz naród wycierpiał. Tak było w zrywie Solidarności. Przydaliśmy się Europie, przyczyniliśmy się do pokonania totalitaryzmu. Mieliśmy swój udział w kształtowaniu mapy Europy, ale po Okrągłym Stole zabrakło nam odwagi, wyobraźni i oryginalności.

Marzy mi się… Marzy mi się, żebyśmy w tym parlamencie, z udziałem całego społeczeństwa, zaproponowali Polsce i Europie nową, wielką konstytucję na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Konstytucję nie tylko praw, obowiązków, nie tylko wolności. Konstytucję sensu”.

(Fragment wystąpienia Kornela Morawieckiego z 12 listopada 2015 roku, kiedy jako Marszałek Senior otwierał pierwsze posiedzenie Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej ósmej kadencji)

„To nie rząd wprowadzi lepszy porządek, większy dobrobyt, podniesie poziom życia w Polsce i uczyni silnym nasze państwo. To musi zrobić każdy z nas. To jest wymóg obywatelski, obowiązek, do którego powinien poczuwać się każdy obywatel. Tymczasem bardzo duża część społeczeństwa polskiego wydaje się go lekceważyć. Parę tygodni temu miały miejsce strajki policji, jakby na wzór włoskich. To było oburzające. Słyszałem, że w sądach też dzieją się podobne rzeczy, że sądy są nieczynne, bo sędziowie czy urzędnicy chorują…

W wystąpieniu pana premiera zabrakło pewnych wymagań. Tak bym to powiedział: wymagań. Tego, co tak ostro, ale potrzebnie powiedział premier Anglii Churchill w czasie wojny: że czeka was pot, krew i łzy. Nie chodzi mi o to, żeby nas czekały teraz krew i łzy, ale o to, żebyśmy się poczuwali do wspólnej odpowiedzialności za naszą kondycję, za nasz kraj”.

(Fragment wywiadu Kornela Morawieckiego dla Radia WNET z grudnia 2018 roku)

Z przyjaciółmi, towarzyszami walki, współpracownikami, działaczami Solidarności i politykami o Kornelu Morawieckim rozmawiają Krzysztof Skowroński i Łukasz Jankowski.

Andrzej Kołodziej

Krzysztof Skowroński: Smutny to dzień dla przyjaciół Kornela Morawieckiego, dla wszystkich, którzy cenili tego wybitnego polityka, działacza i wspaniałego człowieka. Jakimi myślami mógłby Pan podzielić się w tym dniu?

Przychodzą mi na myśl wspaniałe chwile spędzone wspólnie z Kornelem. Przyjaźniliśmy się od ponad trzydziestu pięciu lat. To jest naprawdę cenny kawałek wspólnie spędzonego życia, wspólnych lat walki, więc jest o czym pamiętać.

Ale najbardziej żal, że odszedł wielki człowiek, który tak wiele zrobił dla naszej niepodległości. To także dzięki niemu dzisiaj możemy żyć w wolnej Polsce.

Kornel nie tylko dla tego naszego grona ludzi, których zdołał skupić wokół siebie, właściwie wokół zasad, które wyznawał – był wizjonerem bardziej niż politykiem. Bo kiedy on marzył o wolnej, niepodległej Polsce, to większości Polaków ona nawet się nie śniła.

A jednak zdołał wpoić nam wiarę w szansę pokonania totalitarnego systemu. I okazało się, że miał rację.

Kornel ciągle walczył ze złem, które nas otaczało, ale w ludziach widział samo dobro. Był niezwykle pozytywnie nastawiony do każdego człowieka.

Wszystkim wpajał to, że najważniejsze są zasady i nimi należy kierować się w życiu, bez względu na to, co nas otacza. Nie znosił politykierstwa i kunktatorstwa, obojętnie w jakim wydaniu. Był dla nas autorytetem, którego odejście tworzy pewną pustkę, bo trudno jest znaleźć kogoś równie zdeterminowanego i konsekwentnie realizującego swoje dążenia i wiernego własnym zasadom, które głosił przez całe lata. No i szczęśliwie doprowadził nas do radosnego celu.

Całe życie walczył i dzisiaj, niestety, tę ostatnią walkę o własne życie przegrał. Ale pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych, kiedy walczyliśmy z komunizmem i często zastanawialiśmy się nad metodami walki, jej konsekwencjami, represjami, które być może na nas spadną, to Kornel zawsze mówił z uśmiechem: cóż, życie jest mniej ważne. Mówił: dzieci… tak często zwracał się do nas. Mówił: dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska!

Był zakochany w wolnej Polsce i nieustannie, konsekwentnie zmierzał do Polski, którą chciał widzieć idealnie sprawiedliwą. To trudno jest osiągnąć. Nie udało się do końca, ale udało mu się już osiągnąć cel najważniejszy: Polskę niepodległą, suwerenną. I mieliśmy wspólnie z Kornelem okazję kilka lat w takiej Polsce żyć, ale dla Kornela ciągle to było niedoskonałe. Do ostatnich dni mówił, że póki żyje, to ma jeszcze coś pozytywnego, coś dobrego do zrobienia.

Ale myślę, że jednocześnie miał poczucie zwycięstwa. Jego myśl, jego idee mimo wszystko odnoszą sukces. Jego syn, premier Mateusz – sam Kornel Morawiecki mówił o tym – buduje Polskę solidarną. Myślę, że miał poczucie, że wszystko, co robił, miało głęboki sens.

Oczywiście zgadzam się z tym. Niestety był bardzo niedoceniany w latach dziewięćdziesiątych i później. Dopiero teraz te zasady i te wartości, które głosił Kornel, znajdują realizację. Realizuje je w sporej części premier – syn Kornela, Mateusz, który się wychował na zasadach i ideach Solidarności Walczącej. Byłem bardzo blisko z Kornelem, więc wiem, że oczywiście sprawiało mu to ogromną przyjemność, że przynajmniej część jego marzeń jest wprowadzanych w życie.

Kawaler Orderu Orła Białego, Marszałek Sejmu, ojciec premiera… ale tak na dobrą sprawę dla Kornela Morawieckiego trudne czasy trwały. Najpierw było podziemie, Solidarność Walcząca; potem okres od lat dziewięćdziesiątych aż do dwa tysiące piętnastego roku. Kiedyś pojechaliśmy do Wrocławia i odwiedziliśmy go w redakcji „Gazety Obywatelskiej”. Mała, biedna redakcja. Dwóch panów, którzy składali z trudem gazetę, walcząc cały czas o prawdę, o taką opowieść, która nie byłaby skażona żadnym lobbingiem ani wpływami.

Jak już mówiłem i co zawsze nam wpajał – najważniejsze są zasady i należy ich bezwzględnie przestrzegać, konsekwentnie dążyć do osiągnięcia własnych celów. Kornel nigdy nie poszukiwał taniego blichtru, nie oczekiwał splendorów. Lubił i chciał ciężko pracować dla dobra innych. Jego cieszył efekt pracy, kiedy widział, że może pomagać innym, że sprawia ludziom radość, że robi dla nich coś dobrego. Zresztą widział w ludziach samo dobro, on nie widział złych ludzi.

Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Kornelem Morawieckim?

O tak! Była to wiosna siedemdziesiątego czwartego roku, kiedy wstępowałem do Solidarności Walczącej – przysięgę odbierał ode mnie Kornel Morawiecki. Takie rzeczy się dobrze pamięta… A było to kilka miesięcy po moim powrocie z czeskiego więzienia, gdzie spędziłem prawie dwa lata. Takie były moje pierwsze kroki wspólne z Kornelem.

A ostatnie Wasze spotkanie?

W okresie, kiedy Kornel był posłem w Warszawie, widywaliśmy się często, ale ostatnio to już kontaktowaliśmy się telefonicznie… Niecałe dwa tygodnie temu próbowaliśmy się umówić, bo Kornel się czuł dobrze, przynajmniej tak mnie zapewniał. Umawialiśmy się na spotkanie w Łomży, w jego okręgu wyborczym, gdzie chciał jechać spotkać się z ludźmi i z nimi porozmawiać w ramach kampanii do senatu, bo nie ustawał w swoim działaniu i uważał, że nadal ma jeszcze coś dobrego do zrobienia. Już tam nie dojechał.

Adam Borowski

Łukasz Jankowski: W czasach PRL był Pan działaczem opozycyjnym, teraz jest Pan wydawcą i producentem filmowym, między innymi współproducentem filmu Legiony.

Byłem także zaprzysiężonym żołnierzem Solidarności Walczącej. Można powiedzieć, że Kornel był moim dowódcą. Przysięgę składałem zresztą dwukrotnie. Po raz pierwszy trochę przypadkowo, bo znalazłem się na tajnej uroczystości poświęcenia sztandaru Solidarności Walczącej. To było bodajże w osiemdziesiątym czwartym roku lub na początku osiemdziesiątego piątego, kiedy ten sztandar powstał. Zostałem zawieziony do podziemi jednego z kościołów Wrocławia, gdzie odbywała się uroczystość poświęcenia sztandaru i zaprzysiężenia na niego obecnych przy tym osób. I wtedy po raz pierwszy składałem przysięgę. Był Kornel i inni działacze.

Drugi raz odbyło się to w mieszkaniu mojej przyszłej żony, kiedy złożyłem deklarację wstąpienia do Solidarności Walczącej. Kornel przyjechał z Andrzejem Zarachem, członkiem Komitetu Wykonawczego SW, i odbierali ode mnie przysięgę. To są uroczystości nie do zapomnienia, jako młodemu chłopakowi zapadły mi bardzo mocno w pamięć. Kojarzyły mi się z przysięgami z powstania styczniowego, z drugiej wojny światowej…

A postać samego przywódcy? Jakie robiła wrażenie wtedy, w latach osiemdziesiątych?

Początkowo Kornel Morawiecki działał we Wrocławiu, ja w Warszawie i nasze drogi się nie krzyżowały. Ale oczywiście słyszałem o nim, odgrywał istotną rolę w środowisku wrocławskim. Był szefem „Biuletynu Dolnośląskiego”, który z Wrocławia przywozili do mnie, do Warszawy, jako do przewodniczącego komisji zakładowej. Będąc we Wrocławiu po prostu załatwiłem to, że dostawaliśmy „Biuletyn Dolnośląski”. A to była jedna z pierwszych gazet tego, nazwijmy to, niepodległościowego podziemia, bo jeszcze przedsierpniowego.

Kiedy czyta się kondolencje wysyłane przez polskich polityków wszystkich opcji, pobrzmiewa w nich jedno sformułowanie: Kornel Morawiecki był wielkim bohaterem walki o wolność Polski. Bohaterem, który potem przez prawie dwadzieścia pięć lat był zapomniany, zepchnięty na margines życia politycznego…

On nie godził się na porozumienie Okrągłego Stołu, nie godził się na ten pakt, który notabene nie został dotrzymany w swojej zasadniczej części, tej społecznej, natomiast został dotrzymany w tej części tajnej, ustnej, magdalenkowej, która zapewniała komunistom bezkarność, uwłaszczenie i to, co oni zrobili z polską gospodarką, prawda? Ta niepisana część umów została wypełniona. Natomiast tamta oficjalna nie. Kornel się na to nie godził.

Potem jakoś nie umiał się przebić do świadomości społecznej. Bo w podziemiu on był legendą, naprawdę legendą. Był jednym z najdłużej ukrywających się działaczy i wyjątkowo intensywnie ściganym. Do tego zrobił coś, czego inni nie zrobili, to znaczy on miał nasłuch. Cały Wrocław był obłożony aparatami nasłuchowymi i rzeczywiście wiele, wiele razy udało mu się umknąć przed aresztowaniem dzięki tej aparaturze. Stworzył zespół ludzi, który można śmiało nazwać kontrwywiadem.

Bo ta wrocławska komórka Solidarności Walczącej, w odróżnieniu od NSZZ Solidarność, wywodziła się z Politechniki, z wydziałów technicznych, a nie z wydziałów humanistycznych. Sam Kornel Morawiecki był doktorem fizyki.

Tak. Moja żona, która jest z Wrocławia i która też była członkiem Solidarności Walczącej, utrzymywała nasłuchy, żeby rozpoznać, czy czasem nie jest śledzona. Ja do tych nasłuchów miałem dostęp i dzięki analizie doszedłem do wniosku, kto w Warszawie jest kapusiem. W Warszawie – to znaczy, że te analizy, te nasłuchy miały wielopoziomowe zastosowanie, bardzo ułatwiały konspirację. I trzeba powiedzieć, że Kornel miał wielu bardzo, bardzo, bardzo oddanych ludzi, którzy wprost mówili nie o jakieś tam finlandyzacji, ale o niepodległości i że komunizm trzeba obalić.

Mieliśmy zasadę, że naszą główną bronią jest słowo, prawda i słowo. I myślę, że Solidarność Walcząca miała jedną z największych siatek drukarskich, wydawniczych. We Wrocławiu prawie każdy zakład miał swoją gazetkę; ta sieć wolnego słowa była nieprawdopodobnie rozbudowana.

W przemówieniu otwierającym obecną, upływającą już kadencję Sejmu, Kornel Morawiecki jako Marszałek Senior powiedział, że zabrakło nam odwagi i śmiałości, także tej intelektualnej śmiałości po Okrągłym Stole; że nie byliśmy na tyle odważni, żeby zbudować państwo zupełnie nowe.

Tak. Przyjęliśmy ten liberalny plan Balcerowicza, który wmówił nam, że po prostu innej drogi nie ma. Że pierwszy milion trzeba ukraść, a następne – czemu nie? To był plan dziki, dla mnie dziki zupełnie, pozbawiony międzyludzkiej solidarności; ta liberalna reforma spowodowała, że nie zbudowaliśmy sprawiedliwego państwa. Przyjęliśmy złe wzorce. Teraz na szczęście odeszliśmy od tego.

Jaki testament dla polskich polityków, dla nas wszystkich jako społeczeństwa, jako narodu zostawił Kornel Morawiecki?

W podziemiu został napisany program pod nazwą Solidarna Rzeczpospolita. Najogólniej rzecz biorąc polegał on na solidarności międzypokoleniowej, na wzajemnej pomocy. I myślę, że taki rodzaj solidarnej Rzeczpospolitej obecnie buduje Mateusz razem z Jarosławem. Mateusz jako młody chłopak był w Solidarności Walczącej. On niejako realizuje ten testament.

Oczywiście zmienia się otoczenie, zmienia się rzeczywistość, która jest dynamiczna i trzeba reagować, ale teraz jest realizowane to, co my nazywamy solidaryzmem: pomoc słabszemu, wyrównywanie szans. To jest ta Solidarna Rzeczpospolita i teraz ją budujemy.

Piotr Jegliński

Krzysztof Skowroński: Czy dobrze znał Pan Kornela Morawieckiego?

Myślę, że bardzo dobrze. Poznaliśmy się w dniu, kiedy Kornel razem z Andrzejem Kołodziejem zostali wyrzuceni, deportowani z PRL-u i znaleźli się na płycie lotniska Fiumicino w Rzymie. Ja już tam na niego czekałem i wtedy poznałem go osobiście. Wcześniej znaliśmy się już wiele lat, bowiem pomagałem Kornelowi. Wspierałem Solidarność Walczącą, od kiedy powstała, od samego początku. Wysyłaliśmy powielacze, skanery do nasłuchów bezpieki, milicji; organizowaliśmy również przerzuty literatury w języku rosyjskim, która szła do ówczesnych jednostek sowieckich. Trzeba powiedzieć, że Kornel Morawiecki miał głęboką wiarę w to, co robił. Był człowiekiem niezwykle ideowym, serdecznym i ciepłym.

Widziałem go ostatni raz ósmego września i śmiałem się z niego, że miał startować z północnej Polski, a jedzie robić kampanię do senatu z pierwszego miejsca na Podlasiu. I poradziłem mu: Kornel, jedź tam, to się od razu lepiej poczujesz! On też się śmiał, ale czułem, że coś się z nim dzieje niedobrego. Był po pierwszej fazie naświetlań, bo chorował na raka trzustki, jak sam powiedział. Miałem przy sobie książkę, którą żeśmy wydali, Alfreda Znamierowskiego Niezłomni, gdzie są wywiady właśnie z Morawieckim i Kołodziejem. I spontanicznie wyjąłem ją i chciałem powiedzieć: popatrz, tylu autorów wydałem, wszyscy zmarli, nie mam autografów. Ale po prostu ugryzłem się w język. Kornel złożył mi podpis z datą: ósmy września tego roku.

Potem miałem z nim kontakt już tylko telefoniczny. A dzisiaj zostałem zawiadomiony ze szpitala przez jego przyjaciół – był tam Andrzej Kołodziej i jeszcze paru kolegów, którzy akurat przyszli na ten straszny moment, kiedy serce Kornela się zatrzymało. Jest to ogromna strata dla wszystkich, dla całej Polski.

Odszedł człowiek niepokorny, człowiek zdecydowany, dla którego najważniejszą sprawą była niepodległość Rzeczypospolitej. On i jego grupa byli jedynymi, którzy w podziemiu, w tamtych okrutnych czasach walczyli o wolność naszą i waszą, on tak to rozumiał. Oni wydawali „Biuletyn Dolnośląski” i pisma Solidarności Walczącej także po rosyjsku, dla żołnierzy sowieckich.

Po wyrzuceniu z Polski, bodajże w osiemdziesiątym siódmym roku, Kornel Morawiecki objeżdżał cały świat, mobilizując różnych polityków zachodnich. Był w Stanach Zjednoczonych w Departamencie Stanu, spotykał się z bardzo różnymi ludźmi. Wrócił do Polski nielegalnie, tuż przed stanem wojennym.

Przede wszystkim nie uznawał Okrągłego Stołu, bo jak mówił, komuna po prostu sama się wywróci, nie pomagajmy jej się przekształcić. Uważał, że wcześniej czy później to wszystko padnie. Niestety tak się nie stało. I bardzo z tego powodu ubolewał. Niedawno rozmawialiśmy i pokazałem mu dokument, podpisany przez Wojewodę Mazowieckiego Sipierę, który przysłał do kogoś pismo o treści: „działając na podstawie artykułu takiego i takiego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego…”. Czyli do dzisiaj władze działają na podstawie komunistycznych dekretów. I Kornel powiedział, że to jest najwyższy skandal III Rzeczypospolitej, że została zachowana ciągłość PRL-u, przede wszystkim w sprawach ideowych i konstytucyjnych. To jest niesłychane, że do dzisiejszego dnia utrzymuje się ważność jednego z podstawowych dokumentów, na których opierała się władza ludowa. Zresztą tak jak i dekret Bieruta w najjaśniejszej stolicy. To wszystko go bulwersowało.

On, jeżeli szedł do Sejmu, to nie dla zdobycia poklasku czy załatwienia sobie emerytury, tak jak to niestety się dzieje w wielu wypadkach. Do Sejmu bardzo często dostają się ludzie kompletnie bez ideologii. To był człowiek pewnego etosu, przypominał te pokolenia, które walczyły po powstaniu styczniowym, w kompletnej beznadziei. Będzie nam go bardzo, bardzo brakowało. Żegnaj Kornelu.

Małgorzata Wassermann

Krzysztof Skowroński: Kiedy Pani poznała Kornela Morawieckiego? Czy miała Pani okazję z nim rozmawiać?

Poznałam pana Kornela Morawieckiego dopiero w tej kadencji Sejmu. Oczywiście wcześniej słyszałam o tej postaci bardzo wiele, natomiast osobiście poznałam go w tym Sejmie. Miałam też przyjemność i zaszczyt kilkakrotnie z nim rozmawiać. Mówił mi o swoich projektach i pomysłach. Wspaniały człowiek; człowiek legenda. Ciepły, miły, konkretny, odważny.

Przede wszystkim był to człowiek niezwykle waleczny, a jednocześnie bił od niego ogromny spokój. On swoją osobowością nie bardzo pasował do niektórych zachowań, z jakimi mamy do czynienia w dzisiejszym Sejmie: te pokrzykiwania, czasem brzydkie gadżety… Kornel Morawiecki miał w sobie taki spokój, wielkość; wychodził na mównicę i prosił, apelował, abyśmy ze sobą rozmawiali, aby debata nie schodziła na tak niski poziom, jak to nieraz się zdarzało, bo przecież wszystkim chodzi o Polskę. Bo jemu chodziło o Polskę.

Małgorzata Gosiewska

Odszedł jeden z ostatnich żołnierzy wyklętych, wielki człowiek, legenda walki o Polskę. Tak wiele mu zawdzięczamy. Jego dorobek oczywiście powinien być powszechnie znany, ale nie jestem pewna, czy jest znany wystarczająco i wszędzie. Kornel Morawiecki jest taką osobą, której absolutnie nie da się kwestionować. A jednak niełatwe miał życie, bo nawet III RP nie zauważała jego dorobku. Na przestrzeni wielu, wielu lat pozostawał na zupełnym marginesie.

Ale nie czas w tej chwili na tego typu rozważania. W tej chwili wszystko inne przestaje być istotne. Myślę, że powinniśmy skupić się na modlitwie, być z panem premierem, z całą jego rodziną i wspierać ich, bo dzień rzeczywiście jest smutny.

Krzysztof Skowroński: Na pewno w pamięci wielu z nas zostanie ten symboliczny moment, kiedy czas obecnej kadencji Sejmu rozpoczynał swój bieg. W tym Sejmie nie było postkomunistów jako zwartej formacji politycznej, a pierwsze przemówienie wygłaszał Marszałek Senior Kornel Morawiecki. Zaczął od słów poety, że dostaliśmy Polskę jak żagiew i mamy ją nieść dalej. A jak przekazał mediom jego syn, premier Mateusz Morawiecki, jedne z ostatnich słów, jakie wypowiedział jego ojciec, były takie, żeby zawsze myśleć o Polsce i wypracowywać zgodę narodową. Tę myśl od dawna starał się promować.

On rzeczywiście zawsze niósł Polskę jak tę żagiew. Czerpmy z jego życia, jego postaw i oddajmy mu wszyscy cześć. Gdy przyjdzie moment jego ostatniej już drogi, bądźmy tam wszyscy.

Wspomnienia o śp. Kornelu Morawieckim, pt. „Dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska!”, znajdują się na ss. 10–11 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

 

Wspomnienia o śp. Kornelu Morawieckim, pt. „Dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska!”, na ss. 10–11 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego