Zygmunt Jan Rumel (1915-1943). Geniusz poetycki, patriota,okrutnie zamordowany przez UPA w przededniu Rzezi Wołyńskiej

Zygmunt Jan Rumel (1915-1943)

„Stykając się z wierszami Zygmunta Jana Rumla, nietrudno o wrażenie spotkania z fenomenem. Być może nawet otarcia o samotny geniusz liryczny”. To zdanie ze wstępu do tomiku poezji Zygmunta Rumla.

Zygmunt Jan Rumel. Poeta, który zawieruszył się w historii literatury

O zapomnianym poecie Zygmuncie Janie Rumlu z Bożeną Gorską, poetką i autorką książek m.in. o Zygmuncie Rumlu Krzemieńczanin i Rzeczpospolita Krzemieniecka o Liceum Krzemienieckim, i z prof. Karolem Samselem, poetą, literaturoznawcą i filozofem – rozmawia Konrad Mędrzecki.

Na śmierć poety

A kiedy go z wami nie będzie –
Usypcie mu kurhan stepowy –
Aby słyszał, jak burzan pieśń gędzie
I wiatr stepem przewala się płowy…

By mu miesiąc wstający z limanów
Oczy prószył kitajką czerwoną…
I kląskanie by słyszał bocianów,
Gdy piórami lotnymi wiatr chłoną…

Niech tam orły dziobami pieśń skraszą,
A teorban piosenką zakwili…
Bo o wolę on waszą i naszą
Śpiewał – zanim odpoczął w mogile…

Niech tam zmierzchy siniejąc rozgarną
Błękit nieba najczystszy i skromny –
Aby nocą wieczyście już czarną
Patrzył w wszechświat ponad nim ogromny!

(sierpień 1941)

 

Ósmego lipca 1943 roku zginął w potworny sposób torturowany i rozerwany końmi wspaniały poeta Wołynia, Zygmunt Jan Rumel. (…) Był absolwentem Liceum Krzemienieckiego, które skończył w 1935 roku. Wtedy zdał maturę.

Jeszcze na Wołyniu, i później też, redagował wydawane przez Stowarzyszenie Wychowanków Liceum Krzemienieckiego czasopismo „Droga Pracy”, gdzie przede wszystkim publikował artykuły dotyczące właśnie zagadnień społecznych, i drugie czasopismo, dwujęzyczne, „Młoda Wieś” – „Mołode Seło”. A poza tym właśnie w Różynie prowadził zajęcia. I tak to trwało do wybuchu wojny.

A w czasie okupacji, ponieważ już wcześniej doskonale poznał ten teren, włączył się oczywiście do walki jako porucznik Wojska Polskiego (…) W styczniu 1943 roku Kazimierz Banach mianował Zygmunta Jana Rumla komendantem okręgu 8 Batalionów Chłopskich. To był okręg wołyński.

Niestety Polacy byli tam w mniejszości, poza tym wielu Ukraińców pozostawało pod wpływem Ukraińskiej Powstańczej Armii, która po prostu dyktowała pewne warunki i część Ukraińców się temu podporządkowała. I stąd zaczęły się rzezie. (…)

Do tego trzeba było niestety przygotować grunt. Każda zbrodnia wymaga przygotowania. To samo dotyczyło Niemców. Ile czasu potrzebowali Niemcy…

BG: Niemcy przygotowywali się od 1933 roku.

Rumel był porucznikiem, delegatem Polskiego Państwa Podziemnego, kiedy to próbował porozumieć się z lokalnym kierownictwem UPA. 7 lipca 1943 roku – a już od lutego tego roku trwała akcja likwidowania Polaków – udał się do kierownictwa UPA, żeby odbyć tam naradę; zamierzali doprowadzić do ustania tej rzezi.

Pojechało ich tam trzech: Zygmunt Jan Rumel, jego adiutant Krzysztof Markiewicz, a wiózł ich Witold Dobrowolski. Wszyscy trzej pojechali bez obstawy, bez broni, ale w polskich mundurach. Może to było nierozsądne, ale człowiek szlachetny trochę inaczej postępuje niż ludzie bardzo rozsądni.

Może chodziło też o to, aczkolwiek nie planowali tego przecież, że zostaną zamordowani. Ale gdyby – a przecież o śmierć ocierali się na co dzień – gdyby to był ostatni ich wyjazd, chcieli wystąpić po rycersku i godnie, i dlatego byli w polskich mundurach.

Jest taka scena w filmie Wołyń Smarzowskiego, wstrząsająca scena…

BG: Ciekawe, że Smarzowski – nie śmiem twierdzić, że to stało się w jakiś sposób pod wpływem mojej książki – ale nazwał go Zygmuntem Krzemienieckim. Ale wiem od Krzesimira Dębskiego, że zanim Smarzowski przystąpił do realizacji tego filmu, zupełnie nie był wtajemniczony w ten temat, a wtedy Dębski przyniósł mu stos książek i powiedział: najpierw z tym się zapoznaj, a później przystąpisz do pracy. Może rzeczywiście dlatego ten bohater, jeden z wielu zresztą bohaterów epizodów w tym filmie, otrzymał nazwisko Krzemieniecki.

Ja ten film doceniam, ale on nie pozostawia żadnej nadziei, a ja zawsze szukam nadziei. Film może być drastyczny, ale mieć w sobie to jądro dobra, nadziei, a tego tutaj nie ma i pozostajemy tylko z zachwytem wobec poszczególnych scen. Ta na przykład scena została naprawdę wspaniale rozegrana…

BG: Ale jest straszliwa.

Tak, straszliwa. Tym bardziej, że ten Ukrainiec mówi, że docenia jego poezję i mówi o tym wierszu, który przytaczamy, Dwie matki: że zna świetny wiersz, wspaniały a później następuje katastrofa.

Dwie matki

Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę –
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos
Druga rafy porohów piorąc koralowe
Zawodziła na lirach dolę ślepą – los…

Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym,
Czerep drugą obijał – pijany jak trzos –
Jedna boso garnęła smutek za błękitem –
Druga kurem jej piała buntowniczych kos

Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –
By serce rozdwojone płakało jak głos…

(lipiec 1941)

(…) Żoną Zygmunta Jana Rumla była Kunegunda Anna z Wójcikiewiczów, 11 lat starsza od niego, czego zresztą zupełnie nie było widać. Była aktorką Teatru Reduta. Poznali się na domowym wieczorze poetyckim w 1941 roku w Warszawie. Na tymże wieczorze, kiedy ona usłyszała od Leopolda Staffa słowa: „Niech pani pilnuje tego chłopca, to będzie kiedyś wielki poeta”. Ale nie upilnowała.

To było w sierpniu 1941 roku, a już w październiku byli małżeństwem, bo w takim tempie to szło w czasach wojennych. I pani Anna Rumlowa, która tylko dwa lata była przecież jego żoną, nigdy już z nikim się nie związała. To był tak wspaniały, zupełnie wyjątkowy mąż, że wystarczył na całe życie.

I ona, jak również jej matka, zadbały o schedę po nim. W latach siedemdziesiątych Rumlowa nawiązała kontakt z Anną Kamieńską. I wtedy, w 1975, a później w 1978 roku, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza wydała tomik poezji Rumla. To, co wtedy było osiągalne dla nich. Tak że Rumel istnieje już w historii literatury, Tylko jakoś tak się na wiele lat zawieruszył. (…)

Karol Samsel: (…) Twórczość Rumla ma i korzenie, i obfite tradycje literackie. Tego musimy być świadomi. To jest coś, o co ja zawsze walczę w przypadku poetów tego autoramentu co Rumel czy Łańcucki – świadomości literackiej intertekstualności poetów szkoły krzemienieckiej. Mówiąc o intertekstualności, mam na myśli to, że każdy z nich – Rumel może w sposób szczególny – zanurzeni byli w świat tekstów, świat wpływów, lektur, ale nie tylko w to, co świadome, ale też to, co jest podprogowo inspiracją ich twórczości.

Dwa nazwiska z pewnością są zasadnicze. Jedno i drugie reprezentowane jest przez inne niż Rumel pokolenie: Leopold Staff i Jarosław Iwaszkiewicz. Bardzo ważny, nitscheański z ducha tom Leopolda Staffa, Sny o potędze, jest dla Rumla jednym z nadrzędnych tomów. W tym nitscheańskim duchu Rumel usiłuje rozpoznawać swoją rzeczywistość, ilustrować Wołyń, bo to też są pewne mistyczne krajobrazy Wołynia, przefiltrowane przez wrażliwość romantyczną i postromantyczną.

To znaczy obok figury pewnego nitscheańskiego podmiotu rodem ze Snów o potędze Staffa mamy również wrażliwość Słowackiego genezyjskiego. Ten genezyjski Słowacki, znany czytającej publiczności dwudziestolecia z tekstów takich jak Król Duch czy Genesis z Ducha, jest dla Rumla bardzo istotny i obrazuje nie tylko rzeczywistość przedstawioną, ale i rzeczywistość wyobrażoną, świat naokoło.

Bardzo istotną inspiracją pozostaje również Jarosław Iwaszkiewicz, którego debiutancki tom to Oktostychy, ale i późniejszy, Dionizje, są dla Rumla wytycznymi we jego własnym procesie twórczym. To może najbardziej widać w dedykowanym żonie słynnym, jednym z wymowniejszych wierszy w spuściźnie poetyckiej tego autora – Sawitri. To rys Iwaszkiewicza. Na to warto położyć nacisk.

Sawitri

(Żonie)

Może to tylko bogini biegła przetowłosa
a może się zachwiały koliste niebiosa?

Może tylko Sawitri – Sawitri promienna
stopą dotyka ziemi jak fala tajemna?

Nie – to drżenie kosmiczne za globem nad nami
nie – to czas wirujący wszystkimi czasami!

To spirala zagłady – plejada płomieni
szybuje gorejąca ponad kołem ziemi!

I na jądra galaktyk nawleka się włócznią!
nie – to bogini tylko – Sawitri przed jutrznią.

(1941)

Warto przypomnieć również o tym, że Zygmunt Rumel tworzy własną poetycką mitologię powstania styczniowego, że do mitu powstania styczniowego powraca w wielu wierszach, między innymi w wierszu Czachowski, poświęconym namiestnikowi powstania styczniowego, w wierszu Pogrzeb pięciu poległych, który w mojej ocenie stylizowany jest w dużym stopniu na rapsodykę Norwidowską. Mam oczywiście na myśli wiersz Bema pamięci żałobny rapsod Norwida.

Być może moje ucho jest przeczulone, bo jestem filologiem z profesji, ale te echa Norwida są bardzo wyczuwalne w twórczości Rumla. To jest też erudycyjna wiedza Norwida, znajomość wierszy takich te z cyklu Vademecum. Jest to świadectwem jego głębokiego wykształcenia, oczytania, także jako studenta warszawskiej polonistyki, i ma ogromne znaczenie w budowaniu czegoś, co nazwałbym intelektualną głębią wierszy Zygmunta Jana Rumla.

Cała rozmowa Konrada Mędrzeckiego z Bożeną Gorską, poetką i autorką książek m.in. o Zygmuncie Rumlu Krzemieńczanin i Rzeczpospolita Krzemieniecka o Liceum Krzemienieckim, i z prof. Karolem Samselem, poetą, literaturoznawcą i filozofem, pt. „Zygmunt Jan Rumel. Poeta, który zawieruszył się w historii literatury”, znajduje się na s. 36-37 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Konrada Mędrzeckiego z Bożeną Gorską i prof. Karolem Samselem, pt. „Zygmunt Jan Rumel. Poeta, który zawieruszył się w historii literatury”, na s. 36-37 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Wołyń: za pomocą rzezi Ukraińcy zamierzali pozbyć się problemu politycznego na drodze do własnego niepodległego państwa

Figura Maryi i krzyż w miejscu, gdzie stał kościół w zniszczonej polskiej wsi Ostrówki | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Ukraińcy sobie wybrali, uznali, że UPA jest dla nich ważna. To, co dla nas powinno być ważne, to oczekiwanie potępienia tej antypolskiej akcji UPA i zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach.

Paweł Bobołowicz, Grzegorz Motyka

Jak zrozumieć, żeby wybaczyć?

Rozmawiają Paweł Bobołowicz i profesor Grzegorz Motyka, historyk specjalizujący się m.in. w relacjach polsko-ukraińskich, członek kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, autor m.in. książki Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji „Wisła”.

Dlaczego te zbrodnie na Polakach wydarzyły się akurat na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej? Jak mogło dojść do takich mordów na polskiej ludności?

Wołyń był w większości zamieszkiwany przez Ukraińców – ponad 60%, Polaków było 16%. Ukraińscy nacjonaliści spod znaku OUN i UPA wyznawali po prostu radykalny, skrajny nacjonalizm, który zakładał, że w życiu społecznym, publicznym liczy się tylko siła. Wychodzili z założenia, że kiedy rozpoczną powstanie, należy pozbyć się całkowicie ludności polskiej, że w ten sposób pozbędą się jednocześnie problemu politycznego i to pozwoli im wywalczyć przyszłe państwo ukraińskie.

Była to operacja wykalkulowania w sposób dość typowy dla różnych ruchów nacjonalistycznych w różnych częściach Europy i świata, z Bałkanami, które się nasuwają jako pierwsza analogia, na czele.

Liczba ofiar do dzisiaj w pełni nie jest znana, ale możemy mówić o pewnych szacunkach i także one mogą przerażać.

Tak, w wyniku działań UPA zginęło około 100 tysięcy Polaków na wszystkich terenach. Spośród nich około 60 tysięcy zostało zamordowanych na Wołyniu. W wyniku akcji odwetowych polskiego podziemia życie straciło kilkanaście tysięcy ukraińskich cywilów. To także są liczby bardzo wysokie, to są także tysiące ofiar. Pojawiły się niedawno badania, które mówią o 28 tysiącach.

Zwracam uwagę, że ta metodologia obejmuje ofiary ukraińskie z lat 1939–1947 i obejmuje około 5 tysięcy ofiar ukraińskich, które zginęły – zdaniem tych badaczy – z rąk polskiej policji pomocniczej. Natomiast w tych badaniach, które ja podałem, ofiary policji pomocniczej, czy to polskiej, czy ukraińskiej, nie są liczone, ponieważ była to formacja na służbie niemieckiej i rozkazy do zabijania wydawali zawsze Niemcy. (…)

Gdy rozmawiamy o zbrodni na Wołyniu, nie można zapomnieć o tym, że Polacy i Ukraińcy nie byli gospodarzami tego obszaru. Najpierw te tereny znajdowały się pod okupacją sowiecką, później, w 1943 roku, niemiecką. Jaka jest odpowiedzialność okupantów i w ogóle sytuacji II wojny światowej za to, co się wydarzyło na Wołyniu? Czy gdyby nie było II wojny światowej, gdyby nie było rozbioru Polski w 1939 roku, nie doszłoby do tych zbrodni?

Nie ulega żadnej wątpliwości, że bez kontekstu niemieckiego i sowieckiego, bez rozpoczęcia II wojny światowej, do tej zbrodni by nie doszło.

Sytuacja wyglądałaby trochę tak, jak w Irlandii Północnej, w Belfaście, to znaczy Galicja Wschodnia zwłaszcza byłaby terenem nieustannych starć różnego rodzaju między ludnością polską a ukraińską, zamachów, zapewne organizowanych przez OUN. Natomiast państwo polskie z całą pewnością było na tyle silne – widać to było nawet we wrześniu 1939 roku, kiedy OUN próbowała organizować dywersję – że na żadne większe wystąpienie by nie pozwoliło. One nie miałyby po prostu militarnie żadnych szans powodzenia. Dopiero ramy II wojny światowej otworzyły takie możliwości.

Co gorsza, masowe zbrodnie popełniane przez Sowietów i Niemców – myślę o wywózkach na Syberię z jednej strony, a z drugiej o zagładzie Żydów – pokazywały nacjonalistom, że ich światopogląd jest słuszny, a jak mówiłem, oni uważali, że trzeba dokonywać strasznych zbrodni na masową skalę i wtedy jest się wielkim, potężnym.

Oni widzieli, że Sowieci i Niemcy są potężni, bo pozbywają się ogromnych mas ludzi, których uważają za niepotrzebnych, niewygodnych, za wrogów. Jak w 1942 roku znikło z Wołynia 10% mieszkańców, bo tyle stanowili Żydzi, to w środowisku nacjonalistycznym pojawiła się pokusa: dlaczego ma nie zniknąć te 16%, de facto już jakieś 14% Polaków? I taką operację postanowili przeprowadzić.

(…) W Pana opowieści fakty liczby, kontekst historyczny, kwestie etniczne wydają się bezsporne. Na czym więc polega spór historyczny z Ukrainą? Czego Ukraińcy nie potrafią zrozumieć, gdy mówimy o zbrodni wołyńskiej?

Ja uważam, że polscy naukowcy dobrze wykonali swoją podstawową pracę i rzeczywiście stoi za nami masa przekopanych archiwów, dokumentów, zebranych świadectw. Żeby było jasne: ja sam należę do naukowców, którzy się tym zajmowali. Natomiast rzeczywiście po ukraińskiej stronie część naszych badań jest podważana i ta dyskusja – mówię o dyskusji sprzed obecnej wojny – czasami była bardzo męcząca. Jej próbki widać chociażby w wywiadach, jakie ostatnio udzielił Bohdana Hud’, a które zawierają całą masę różnego rodzaju – mówiąc dyplomatycznie – półprawd, wręcz nieprawd. No i się tak potykamy. (…)

Krzysztof Skowroński: Panie Profesorze, nazwa „Rzeź Wołyńska” jest nieprzypadkowa. Skąd się wzięło to nadzwyczajne, ekstremalne okrucieństwo Ukraińców w stosunku do Polaków? I dlaczego te zbrodnie dotyczyły też żon Polaków, które były ukraińskiego pochodzenia, dzieci z małżeństw mieszanych?

To jest pytanie, które się często pojawia w polskim dyskursie i ono ma – to warto sobie uświadomić – zwłaszcza w ukraińskich uszach, taki posmak: w PRL-u mówiło się o rzekomym ukraińskim okrucieństwie. Odpowiedź jest prosta, ale dla wielu trudna do przyjęcia: sprawcy tak to zamierzyli – ponieważ jakkolwiek byśmy na to patrzyli, sprawcy czystek o charakterze etnicznym dokonują ich w sposób okrutny. Organizują je w sposób okrutny po to, żeby ukryć zorganizowany charakter zbrodni.

Już przed wojną założono, że ta czystka zostanie dokonana prymitywnymi narzędziami, żeby stworzyć wrażenie, że chłopi sami z siebie poszli z siekierami, jak żywioł, i zabijali sąsiadów. A wiadomo, że żywiołu się nie sądzi, on jest poza dobrem i złem.

(…) Ukraińcy dzisiaj wynieśli Banderę – przepraszam, że tak trywializuję – w pewnym sensie na ołtarze. Stał się ich bohaterem narodowym, chociaż przez wiele lat wcale tak nie było. Dzisiaj chwalą UPA i UPA stała się symbolem ich walki. Wykorzystują flagę czerwono-czarną. Można powiedzieć, że ziścił się koszmar wielu Polaków, bo tego nie chcieliśmy, a tak się stało. Ale czy Pan, osoba, która doskonale zna kontekst historyczny, ale też współczesny, widzi w tym antypolskość?

W 2003 roku w Kancelarii Prezydenta odbywało się spotkanie. Ja wtedy powiedziałem, że należy się zastanowić, czy chodzi nam o potępienie UPA, do którego, moim zdaniem, nigdy nie dojdzie, czy też chodzi nam o to, żeby doszło do potępienia zbrodni wołyńskiej i zbudowania sieci cmentarzy, do ekshumacji itd., itd.

Mam wrażenie, że przez te 20 lat po stronie polskiej panuje złudzenie, że my możemy Ukraińcom narzucić bohaterów.

Szczerze mówiąc, uważam, że nie dzisiaj, nie teraz, nie w 2015 roku, kiedy uchwalono ustawę kombatancką, ale już ponad 20 lat temu ten pociąg odjechał, to znaczy – że Ukraińcy sobie wybrali, uznali, że UPA jest dla nich ważna. To, co dla nas powinno być ważne, to oczekiwanie potępienia tej antypolskiej akcji UPA i zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach i. I często mamy do czynienia właśnie z takimi próbami prób, próbami równoważenia działań polskiego i ukraińskiego podziemia. (…)

Cała rozmowa Pawła Bobołowicza z Grzegorzem Motyką, członkiem Kolegium IPN, pt. „Jak zrozumieć, żeby wybaczyć”, znajduje się na s. 16, 17 i 24 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Pawła Bobołowicza z Grzegorzem Motyką, pt. „Jak zrozumieć, żeby wybaczyć”, na s. 16-17 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Ukraina używa mitu UPA jako fundamentu państwowości. Niepokojące, że w Polsce brak oficjalnej refleksji nad tym faktem

Pomnik Rzezi Wołyńskiej w Warszawie | Fot. Wikipedia.pl

Czy uporczywe budowanie wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu, co ma łączyć Ukraińców w czasie obecnej wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości?

Tomasz Wybranowski

Wołyń. Ukraina czysta jak szklanka wody?

Polska przegrywa batalię o pamięć i godność! Polskie kolejne rządy i ekipy MSZ drepczą w miejscu, nie mając recepty ani odwagi, aby skutecznie i zgodnie z faktami upominać się o uznanie prawdy i naszych historycznych racji. Tak dzieje się i teraz w relacjach z ukraińskimi sojusznikami, których „mamy nie drażnić kwestią Wołynia” i „nie wbijać noża w plecy Ukraińcom, kiedy walczą z Rosją”.

Oczywiście piszę o ludobójstwie na Wołyniu w kontekście tego, co nie wydarzyło się w ramach obchodów bolesnej 80. rocznicy Krwawej Niedzieli. Miękka niczym zroszona lipcowym deszczem trawa mowa, okrągłe słówka, które w istocie nawet nie otarły się o dramat mordowanych dziesiątek tysięcy naszych rodaczek i rodaków.

Pytam wprost, a co z naszą polską wrażliwością? Ukraińcy mają wrażliwość, bo przeżywają traumę Buczy? A my jej nie mamy i musimy czekać niczym na Godota na kilka słów ze strony władz Ukrainy na temat ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów?! (…)

Rodziny pomordowanych często nie wiedzą, gdzie leżą doczesne szczątki ich krewnych. Ale nie mogło się stać inaczej, skoro jeden z honorowanych przez współczesną Ukrainę jako jej bohater, Dmytro Klaczkiwski, w tajnej dyrektywie do dowódców terenowych w roku 1943 nakazał:

„Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Po odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. (…) Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.

Jeszcze bardziej szokuje specjalna instrukcja kierownictwa wołyńskiej OUN-B (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, frakcja Stepana Bandery, której zbrojnym ramieniem była UPA – przyp. autora) z jesieni 1943 roku. Zacytuję ją prawie bez skrótów:

„a) zniszczyć wszystkie ściany kościołów i innych domów modlitewnych; b) zniszczyć drzewa rosnące przy domach tak, żeby nie pozostały znaki, że kiedyś mógł tam ktoś żyć (nie niszczyć tylko drzew owocowych przy drogach); c) zniszczyć wszelakie polskie domy, w których wcześniej żyli Polacy (jeśli w tych budynkach mieszkają Ukraińcy – należy je koniecznie rozebrać i zrobić z nich ziemianki); jeśli to nie będzie zrobione, to domy będą spalone i ludzie, którzy w nich żyją, nie będą mieć gdzie przezimować. Zwrócić uwagę jeszcze raz na to, iż jeśli ostanie się cokolwiek polskiego, to Polacy będą zgłaszali pretensje do naszych ziem”.

Przypomnę przy tej okazji, że jeszcze na długo przed wybuchem II wojny światowej, bo w roku 1929, w Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty zakazywano jakiegokolwiek wahania, które byłoby przeszkodą w popełnieniu nawet największych zbrodni i mordów, i tu cytat dosłowny: „kiedy tego wymaga dobro sprawy”.

Mnie najbardziej szokuje inny ustęp z Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty, gdzie jest mowa o „przyjmowaniu wrogów narodu nienawiścią oraz podstępem”. (…)

Fakty i dokumenty przeczą narracji większości współczesnych ukraińskich historyków, którzy w nawiązaniu do ludobójczych wydarzeń z lat 1943–1947 coraz bardziej starają się wybielić rolę OUN-B (frakcję Bandery), twierdząc, że o owym czasie trwała regularna wojna polsko-ukraińska (sic!).

Czasami czytając przedruki dokumentów z tamtych lat i opracowania współczesnych ukraińskich badaczy, odnoszę ze wstrętem wrażenie, że czasami czytam kolejne propagandowe agitki żywcem wyjęte z postanowień OUN i UPA, z których wynika, że akcje przeciwko polskiej ludności były (ponoć!) inicjowane w ramach odwetu za popełnione zbrodnie. (…)

Wstrząsające są szczegóły ludobójstwa na Polakach dokonywanych przez jego „gierojów”:

„Robiliśmy to w następujący sposób. Po spędzeniu całej ludności polskiej w jedno miejsce, okrążaliśmy ją i rozpoczynaliśmy rzeź. Kiedy już nie pozostał ani jeden żywy człowiek, kopaliśmy wielkie doły, zrzucaliśmy tam wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią oraz żeby ukryć ślady tego okropnego grobu, paliliśmy na nim wielkie ogniska i szliśmy dalej. Tak przechodziliśmy od wsi do wsi (…). Całe bydło, wartościowe rzeczy, mienie i żywność zbieraliśmy, a budynki i inne mienie paliliśmy”.

Bohdan Wusenko, inny piewca „Ukrainy czystej [etnicznie] jak szklanka wody”, w tekście Ukrajińska Powstańcza Armija dije dla pisma „Do zbroji”, w lipcu 1943, w czasie największych ludobójstw na Polakach, pisał:

„Naród ukraiński wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły”.

Komentarz zbyteczny…

Dmytro Klaczkiwski ps. Kłym Sawur dla większości historyków, także i dla mnie, w świetle jego słów, które cytowałem, jest jednym z najważniejszych inicjatorów ludobójstwa Polaków na Wołyniu. Współczesna Ukraina go honoruje. Przykłady?

Kilka lat od chwili powstania Ukrainy jako niezależnego państwa, 9 lipca 1995 roku, w jego rodzinnym Zbarażu, tak ważnym dla polskiej historii mieście, wzniesiono jego pomnik. Kolejny stanął w Równem przy ulicy Soborni 16.

Teraz cytat z ukraińskiej Wikipedii na temat Kłyma Sawura: „24 sierpnia 2018 w imieniu Rady Koordynacyjnej ds. upamiętnienia odznaczonych Kawalerów OUN i UPA we wsi Zołota Słoboda, rejon kozowski, obwód tarnopolski, złotym Krzyżem Zasługi Bojowej UPA I klasy (nr 026) i Złotym Krzyżem Zasługi UPA (nr 025) został odznaczony Dmytro Butor, bratanek Dmytra Klaczkiwskiego „Kłyma Sawura”. (…)

(…) Czy fakt budowania wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu (o czym za chwilę), co ma łączyć Ukraińców w czasie wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości? Zewsząd słychać głosy, że „przecież Ukraińcy nie mają innych bohaterów niż walczący w UPA”! Spotykam się z głosami, że Ukrainie trzeba dać czas. Dodam od siebie, że ten czas trwa już ponad 30 lat, a doczesne szczątki pomordowanych ludobójczo Polaków wciąż nie są ekshumowane i pochowane z należytą czcią.

Jeden z moich dość bliskich znajomych zapytał mnie: o co ci w ogóle chodzi? Odpowiedziałem, że martwię się o przyszłość. Bo jeśli mit założycielski budowany na UPA, a więc i na tych, którzy mordowali Polaków na dawnych Kresach RP, wymierzony jest teraz wyłącznie przeciwko Rosji, to jak będzie wyglądała przyszłość po zakończeniu wojny z Rosją? Broń Boże nie myślę o nowoczesnej formie „riezania Lachów”, gdyby ktoś chciał się upomnieć o Zakierzoński Kraj, mimo że skrajni ukraińscy nacjonaliści o tym mówią. Myślę o tym, jak będzie wyglądało nastawienie Ukrainy po wojnie w kwestii polityki zagranicznej i historycznej.

Ukrainę należy wspierać, bowiem – jak najbrutalniej to nie zabrzmi – jest to bufor, który odgradza nas od Rosji. Ale podczas wojny zapominamy, że z Ukrainą Polska ma wiele interesów sprzecznych. Gdy mowa o forsowaniu swoich interesów, Ukraina jest bezwzględna. Nie ma najmniejszych sentymentów, aby godzić w naszą polską politykę wewnętrzną. (…)

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” znajduje się na s. 8-10 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” na s. 8-9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Ks. Isakowicz-Zaleski: bez decyzji o zniesieniu zakazu ekshumacji nie będzie przełomu ws. Wołynia. Zakaz służy Rosji

Featured Video Play Icon

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Prezydent Zełenski mógłby rozwiązać ten problem jednym pociągnięciem pióra. Nie rozumiem, czemu do tej pory tego nie zrobił. Po stronie ukraińskiej wyraźnie brakuje dobrej woli – mówi duchowny.

Nie chodzi o żadne gesty ze strony ukraińskiej, bo one są puste. Chodzi o konkretne decyzje. Dobrze, żeby zapadły jeszcze zanim umrą ostatni świadkowie.

Krzyż wetknięty przez premiera Morawieckiego w Ostrówkach zaraz zniknie. Takie są realia – przestrzega ks. Isakowicz-Zaleski.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Prof. Grzegorz Motyka: część Ukraińców neguje zorganizowany charakter operacji antypolskich na Wołyniu

Mija 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi zaczęli mordować Polaków / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 109/2023

Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Krzysztof Skowroński

Jak zachować ciszę, gdy biją dzwony i wyją syreny? Jak pogodzić ból przeszłości z dramatem codzienności? To są pytania, które stoją przed Polakami i Ukraińcami. Minął już 500 dzień rosyjskiej agresji na naszego sąsiada i mija już 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zaczęli mordować Polaków.

To trudna rocznica, ale mimo wojny Ukrainy z Rosją powinniśmy oczekiwać jakiegoś znaczącego gestu ze strony Ukraińców. W ciszy czekam na znaczący głos.

Wiemy, że dla Ukraińców, nawet tych, którzy mieszkają na Wołyniu, to, co tam się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej, to czarna dziura. Dotyczy to zarówno starych, jak i młodych. Nie uczyli się na lekcjach historii o ludobójstwie, jakiego na sąsiadach dokonali ich przodkowie, a tym bardziej nie słyszeli o nim w prywatnych rozmowach. Sowieckie czasy okryły historię stalową kopułą kłamstwa. Ale to, co usprawiedliwia młodych, nie usprawiedliwia elit. Rozbicie tej stalowej kopuły i wydobycie na światło dzienne ludobójstwa wołyńskiego jest zadaniem ukraińskich intelektualistów i polityków

O 11 lipca 1943 roku powinny się uczyć w szkołach ukraińskie dzieci. Bez uznania faktów, bez prawdy nie będzie pojednania.

My wiemy, że dziś Ukraińcy bronią także naszej wolności i nie możemy stawiać warunków uzależniających naszą pomoc wojenną i solidarność od tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Oczekujemy od prezydenta Ukrainy odpowiedzi na pytanie, czy Ukraińcy chcą budować swoją przyszłość razem z Polską, czy też traktują Polskę jak pomost łączący Kijów z Berlinem i Brukselą. Ale jeśli chcą budować z nami, to muszą wiedzieć, że możemy to robić wspólnie tylko wtedy, gdy faktycznie uświadomią sobie wagę i ludobójczy charakter wołyńskiej tragedii i wezmą za nią odpowiedzialność.

Czy tak się stanie, wnet się okaże i będziemy mogli ocenić, czy politycy zarówno polscy, jak i ukraińscy zdali „wołyński egzamin”. Ale tych egzaminów w drugiej połowie roku jest więcej. Na pewno nie będzie można mówić o sezonie ogórkowym. Z niepokojem będziemy przyglądać się nie tylko wojnie na Ukrainie, ale też temu, co dzieje się za murem oddzielającym Polskę od Białorusi, na której nie tylko pojawiła się broń nuklearna, ale i Prigożyn wraz z tysiącami swoich bandytów. Ta beczka z prochem, stworzona przez byłego dyrektora kołchozu, jest naprawdę groźna, zwłaszcza że sytuacja polityczna i nastroje w Polsce, im bliżej październikowych wyborów, tym bardziej będą rozchwiane.

Perspektywa dziennikarska jest oczywiście inna niż Państwa, którzy pakują się teraz, by wyjechać na wakacje. Cieszmy się z możliwości ucieczki od codzienności, ale nie zapomnijmy zabrać ze sobą Niecodziennej Gazety. W „Kurierze WNET” tym razem polecam wywiad z byłym białoruskim więźniem kolonii karnej, Aleksandrem Kabanowem, i oczywiście dwa archiwalne wywiady ze śp. Bohdanem Urbankowskim, którego rodzina i przyjaciele pożegnali pod koniec czerwca na Cmentarzu Północnym.

My, także w drugiej połowie czerwca, żegnaliśmy naszego redakcyjnego kolegę, Dariusza Kąkola – muzyka, fotografa, pielgrzyma i przyjaciela, który w sposób nagły i niespodziewany w wieku 58 lat opuścił ten świat.

Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

Fastnacht-Stupnicka: lwowscy Polacy bardzo długo kultywowali tradycje międzywojenne

Krzywa lipa w pasażu Krzywa Lipa(dawniej Pasaż Hausnera) we Lwowie, fot.: Wojciech Jankowski.

Krzywa lipa w pasażu Krzywa Lipa(dawniej Pasaż Hausnera) we Lwowie, fot.: Wojciech Jankowski.

Miasto miało niesamowity klimat, decydujący o żywiołowości mieszkających tam ludzi – mówi dziennikarka, autorka książki „Zostali we Lwowie”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Studio Lwów 7.06.2023: Wysadzona elektrownia w Nowej Kachowce. Polak pomagający batalionowi czeczeńskiemu na Ukrainie

80 lat temu odkryto „doły śmierci” polskich oficerów, policjantów, leśników w Katyniu. Długi cień rosyjskiej zbrodni

Katyń to było ludobójstwo. Dziś 80. rocznica odnalezienia „dołów śmierci” w Katyniu. 12 kwietnia 1940 roku rozpoczęto utalentowane mordy przynajmniej 21 857 Polaków przez bandytów spod znaku sierpa i młota, naganów NKWD z rozkazu Józefa Stalina, którego imię wciąż dostrzeżecie wpatrując się w pewien punkt Pałacu Kultury i Nauki. Dokonano tej zbrodni bez sądu, bez stawiania jakichkolwiek zarzutów. Ich winą było tylko to, że kochali Polskę, chcieli walczyć o jej wolność z wrogami. Ich winą było to, że byli oficerami i funkcjonariuszami państwowymi II Rzeczpospolitej. Ten wyrok śmierci był zgodny z definicją ludobójstwa. Fot. domena publiczna, Wikimedia.com

Nigdy nie wolno nam zapomnieć o zbrodni katyńskiej. Barbarzyńskie ludobójstwo NKWD w Katyniu, obok niemieckiej machiny śmierci obozów koncentracyjnych i Rzezi Wołyńskiej, trzeba nazywać ludobójstwem.

Nigdy nie wolno nam zapomnieć o zbrodni katyńskiej. Barbarzyńskie ludobójstwo NKWD w Katyniu, obok niemieckiej machiny śmierci obozów koncentracyjnych i Rzezi Wołyńskiej, trzeba nazywać ludobójstwem.

Dziś 80. rocznica rozpoczęcia mordów 21 857 Polaków przez bandytów spod znaku sierpa i młota, NKWD z rozkazu Stalina, którego imię wciąż dostrzeżecie wpatrując się w pewien punkt Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.

Tomasz Wybranowski


 

Tutaj do wysłuchania program specjalny o zbrodni w Katyniu:

 

Miejsce kaźni w Katyniu. Fot. domena publiczna, Wikimedia.com

 

 

 

 

 

 

 

1 września Niemcy zaś 17 września 1939 roku Związek Radziecki napadły na naszą Ojczyznę. Prawie 84 lata temu rozpoczęła się wieloletnia gehenna polskiego narodu. Najpierw pod jarzmem niemieckiej okupacji a później butem komunistycznej „nowej wiary”, która niszczyła wszystko co związane z polską niepodległością i duchem wolności.  Jedną z największych zbrodni popełnionych przez sowietów na Polakach był bezwzględnie mord  w Katyniu.

Już na początku marca 1940 r. Ławrientij Beria, szef NKWD, zaproponował Stalinowi zabicie polskich jeńców przetrzymywanych w więzieniach w zachodnich obwodach Białorusi i Ukrainy. 5 marca 1940 roku członkowie Biura Politycznego wraz ze Stalinem na czele zaaprobowali propozycję Berii. Egzekucje prawie 22 tysięcy naszych rodaków ciągnęły się przez ponad miesiąc, od 12 kwietnia 1940 roku.

Ten wyrok śmierci był zgodny z definicją ludobójstwa. Większość Polaków więziono w trzech obozach: Kozielsku, StarobielskuOstaszkowie. Między kwietniem a majem byli wywożeni na miejsce kaźni grupami, po ok. 250 – 300 osób.

 

Guziki z Muzeum Katyńskiego | Fot. CC B\y 2.0, Flickr

Więźniowie Kozielska trafili do Katynia, Ci ze Starobielska, tak jak mój krewny porucznik Ignacy Wybranowski, do Charkowa, a jeńcy z Ostaszkowa – do Miednoje. Tam każdego z nich stawiano nad dołem i zabijano strzałem w tył głowy. Do dziś nie znamy dokładnego losu mniejszej, choć kilkutysięcznej grupy zamordowanej w innych miejscach.

13 kwietnia 1943 roku Radio Berlin obwieściło światu, że w lesie katyńskim odnaleziony został masowy grób 10 tysięcy polskich oficerów. Dwa dni wcześniej informację na ten temat podała jedna z agencji informacyjnych. Świat był w szoku.


 

Porucznik IGNACY WYBRANOWSKI, syn Antoniego, urodzony w Równem 19 maja 1912 roku. Absolwent gimnazjum humanistyczne, później zamarzył o wojsku. Najpierw BPR Piechoty nr 7, następnie skierowany na praktykę do 34 pułku piechoty. Następnie ukończył Szkołę Podoficerską (1935). Ignacy został mianowany podporucznikiem. 15 października 1935 przydzielony został do 27 pułku piechoty, a od 1936 do 72. Po agresji Rosji Radzieckiej znalazł się w obozie jenieckim w Starobielsku. Widnieje na liście wywozowej L.S. 529; CAW, Ap 14421, 15336. Zabity Bestialsko w Charkowie.

 

Polscy politycy w Londynie natychmiast zajęli się tą sprawą. W tym czasie Kreml uprawiał propagandę twierdząc, że zbrodnię popełnili Niemcy.

13 kwietnia 1943 r. o godz. 9.15 czasu nowojorskiego nadany został „specjalny komunikat Radia Berlin” o odkryciu w Kozich Górach pod Smoleńskiem masowych grobów oficerów polskich, wymordowanych przez bolszewików.

Stronnictwa polityczne i ugrupowania, wspierające politykę współpracy ze Związkiem Sowieckim w głównych krajach koalicji, znalazły się w fatalnym położeniu.

Polityka nakazywała sojusz i współpracę z Rosją, wzmocnioną zwycięstwem stalingradzkim – moralność wymagała potępienia zbrodniarzy. Dla rodzin oficerów polskich, których od lipca 1941 r. bezskutecznie poszukiwały polskie placówki dyplomatyczne i wojskowe w Rosji, była to informacja tragiczna.

Rząd Rzeczypospolitej i armia polska, zwłaszcza generałowie Sikorski i Anders, obok przygnębienia, poczuli się brutalnie oszukani przez najwyższych dostojników ZSRR, ze Stalinem na czele. „Mandżuria okazała się Katyniem”. Sowiecki dyktator wskazywał właśnie Mandżurię, jako miejsce gdzie przebywają Polacy.

 

 

Marek Tarczyński, we wstępie do opracowania „Zbrodnia Katyńska. Bibliografia 1940 – 2020” (wydanej w 2010 m.in. przez Polską Fundację Katyńską), napisał:

W końcu marca 1942 r. Teofil Dolata (Teofil Ryszard Rubasiński), zatrudniony przymusowo w załodze Bautzugu 2 0 0 5, wraz z grupą Polaków znalazł się w rejonie Gniezdowa i Kozich Gór. /…/

Ich pociąg roboczy stał na torze łączącym ryską linię kolejową z linią brzeską. Po tym torze wiosną 1940 r. przetaczane były niektóre transporty z oficerami polskimi na bocznicę w Gniezdowie. W tej miejscowości od jednej z mieszkanek wsi Nowe Batoki, Polki, Emilii Siemianienko (z domu Kozłowskiej), dowiedział się, że w lesie znajdują się masowe groby oficerów polskich, zamordowanych wiosną 1940 r.

Wybrali się tam wraz z dwoma kolegami leśną drogą przez Sofijkę i odnaleźli doły śmierci. Oznakowali je krzyżami. Zimą 1943 r. grobami zainteresowali się Niemcy. Akcją z ramienia Wehrmachtu kierował gen. mjr Rudolf von Gersdorf (był poinformowany), a pracami na miejscu por. Ludwik Voss i por. Gregor Slovenzik.

Wieść o odnalezieniu masowych grobów oficerów polskich na uroczysku Kozie Góry w Lesie Katyńskim dotarła do szefa hitlerowskiej propagandy Goebbelsa. Wieści z Katynia 9 kwietnia 1943 roku nasunęły mu myśl wykorzystania tego zatrważającego i budzącego grozę odkrycia w wielkiej akcji propagandowej przeciw koalicji antyhitlerowskiej.

„Polecę, by te polskie groby masowe – pisał – zobaczyli neutralni dziennikarze z Berlina. Polecę ściągnąć tam również polskich intelektualistów. Niech się przekonają na własne oczy, co ich czeka, gdyby rzeczywiście spełnić się miało wielokrotnie przez nich żywione życzenie, aby bolszewicy pobili Niemców”. – wspominał Teofil Dolata.

 

Fot. domena publiczna, Wikipedia

Rosjanie zabili z zimną krwią w masowych egzekucjach co najmniej 21 768 obywateli Polski (w tym ponad 10 000 oficerów Wojska Polskiego i Policji Państwowej, a także leśników, strażaków i urzędników). Stało się to na mocy decyzji najwyższych władz Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (następcą tego państwa jest Federacja Rosyjska – warto o tym pamiętać) zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) z 5 marca 1940 roku (tzw. „decyzja katyńska”).

Egzekucje ofiar, uznanych za „wrogów władzy sowieckiej”, były dokonywane przez strzał w tył głowy z broni krótkiej.

Przez 50 lat (1940–1990) władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Barbarzyństwem usiłowano obarczyć Niemców, którzy później wkroczyli na te tereny.

Nikt w zapewnienia komunistów jednak nie wierzył, do tego stopnia, że w trakcie procesów norymberskich, niemieccy zbrodniarze wojenni nie byli oskarżani o zbrodnię katyńską.

Dopiero 13 kwietnia 1990 roku władze radzieckie oficjalnie przyznały, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. A zrobił to prezydent Borys Jelcyn.

Wiele kwestii związanych z tą zbrodnią nie zostało jak dotąd wyjaśnionych. W mojej opinii doczesne szczątki naszych bohaterów pomordowanych w Katyniu powinny spocząć w polskiej, ojczystej ziemi.

Tomasz Wybranowski (opracowanie)

 

Niezwykła kolekcja fotografii wigilijnych z pierwszej połowy ubiegłego wieku / Marcin Niewalda, „Kurier WNET” 103/2023

Przekazujemy sobie przepisy na makowce czy karpia, ale z pamięci unikają szczegóły, np. sposób wykonania świątecznych ozdób, przystrojenia stołu, ubiór świąteczny. Lukę tę mogą zapełnić fotografie.

Marcin Niewalda

Chyba w każdej rodzinie, a szczególnie o korzeniach kresowych, pamięć o tradycji świątecznej w okresie Bożego Narodzenia jest bardzo ważna. Wielu z nas ma przed oczami bacie i ciocie, których życie na ziemi zakończyło się już, a które przygotowywały potrawy przekazane im przez ich własne babcie. Przy okazji świąt starsze osoby opowiadały ze łzą w oku, „jak to dawniej bywało”. To najcieplejsze ze wszystkich świąt zawsze łączyło nie tylko rodziny, ale też pokolenia i epoki.

O ile jednak przekazujemy sobie starodawne przepisy na makowce czy karpia w galarecie, opowiadamy wydarzenia z wieczerzy wigilijnej czy Pasterki, to z czasem z pamięci umykają takie szczegóły, o których się rzadko wspomina, np. sposób wykonania świątecznych ozdób, przystrojenia stołu, ubiór świąteczny. Lukę tę mogą zapełnić fotografie przedwojenne, które dopełniają obrazu i pozwalają lepiej wczuć się w świat, który odszedł.

Widać na nich np. świeczki i sposób ich rozmieszczenia na choince, ilość ozdób i sposób ich mocowania; mundury, odświętne stroje, rodziny, które zgromadziły się w szerokim gronie, prezenty, niezwykłe szopki, dzieci przebrane za anioły, świąteczne obrusy. Co ciekawe, widać też, że przed wojną nie było jeszcze powszechnego zwyczaju wstrzemięźliwości od alkoholu przy wigilijnym stole.

Zdjęcia są niekiedy niewyraźne, mają wiele skaz wynikających ze starości i świadczących o kolejach ich losu. Warto zauważyć, że prawie nie zachowały się zdjęcia wigilijne z dworów ziemiańskich sprzed 1900 roku. Pomimo wagi święta, często nie robiono przy tej okazji zdjęć, traktując tę uroczystość jako prywatną. W prasie jednak pojawiały się rysunki i o tym warto będzie opowiedzieć może przy kolejnej Wigilii.

Dodać należy jeszcze jedną istotną kwestię. Nie jest prawdą, że stawianie choinki jest zwyczajem niemieckim lub skandynawskim, zaadaptowanym w Polsce. Drzewkami przystrajano domy czy kaplice w kościołach w Polsce już w średniowieczu, i to nie tylko z okazji Bożego Narodzenia. Jednak – co jest wiedzą powszechnie nieznaną – rzadko używano w tym celu świerków, gdyż po prostu nie rosły one na większości terenów polskich. Świerk rozpowszechniony został na naszych ziemiach dopiero przez zaborców, którzy niszczyli rodzime lasy i wprowadzali tu szybkorosnące drzewa.

Świerki oryginalnie rosły w Prusach czy w województwie bełskim (skąd np. pozyskiwano maszty dla okrętów), ale nie było ich choćby w Tatrach. Dlatego w czasie Wigilii stawiano w kącie np. brzózki, oczywiście bez liści, lub sosenki czy inne małe drzewka. Symbolizowały one drzewo życia. Dekorowano je jabłkami, orzechami, kolorowymi ozdobami ze słomy. Na znak pochodzenia „z Nieba” często zawieszano takie drzewko u sufitu.

Jednak we wspomnianych rejonach również w średniowieczu stosowano świerki – zielone w zimie.

Unikalna kolekcja przedwojennych zdjęć wigilijnych jest gromadzona przez Fundację Odtworzeniową Dziedzictwa Narodowego, portal Genealogia Polaków. Artykuł sfinansowany przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, ze środków Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Niezwykła kolekcja fotografii wigilijnych” znajduje się na s. 20 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Niezwykła kolekcja fotografii wigilijnych” na s. 20 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Dla ogółu Łemkowie są tożsami z ludnością ukraińską. Ukraińcy zaś uważali ich za grupę regionalną, posługującą się gwarą

Pielgrzymka na Świętą Górę Jawor |Fot. s. Katarzyna Purska USJK

W drugiej połowie XIX wieku sąsiedzi – Bojkowie nazwali ich Łemkami. „Łemka” to jest przezwisko, które wzięło się stąd, że ponoć nadużywali w mowie potocznej wyrażenia „łem” – „lecz, jeno, tylko”.

Tekst i zdjęcia s. Katarzyna Purska USJK

Pielgrzymka Łemków ku Świętej Górze Jawor

Był rok 1925. Dzień, w którym katolicy obchodzą święto Narodzenia Maryi Panny. Cztery młode Łemkinie wybrały się do rzymskokatolickiego sanktuarium maryjnego w Gaboltovie – wsi położonej u stóp góry Busov. Obecnie wieś Geboltova znajduje się już poza polską granicą, po stronie słowackiej. Kobiety przekroczyły granicę nielegalnie, więc wracały do domu nocą, aby uniknąć spotkania ze strażą graniczną. Zdarzyło się jednak, że po przejściu na polską stronę nagle ujrzały światłość. Przekonane, że jest to straż graniczna, w popłochu wróciły do Wysowej. Wkrótce – jak głosi miejscowa tradycja – kobiety ponownie ujrzały jasność w tym samym miejscu, a według relacji jednej z nich, Klafirii Demiańczyk, ukazała się jej Matka Boża. Wieść o tym wydarzeniu wywołała ogromne poruszenie wśród mieszkańców Wysowej i okolicznych wiosek.

Opisane tu wydarzenia dokonały się na terytorium zamieszkałym przez Łemków, czyli na Łemkowszczyźnie, jak nazywają tę ziemię Polacy, rdzenni mieszkańcy zaś nazywają ją Łemkowyną. Obszar Łemkowyny obejmuje północą i południową stronę Karpat. Aktualnie rozciąga się ona na terenie Polski i Słowacji.

W czasach, kiedy miały miejsce opisane tu wydarzenia, odrodzona po zaborach Polska graniczyła z Czechosłowacją. Po rozpadzie cesarstwa austro-węgierskiego granice międzypaństwowe stały się sztywne i były pilnie strzeżone, a więc rozdzieliły społeczność Łemków. Mimo to ludzie z okolic Wysowej coraz tłumniej przybywali na miejsce, gdzie według relacji kobiet ukazała się Matka Boża.(…)

Pielgrzymki Łemków na „Świętą Górę Jawor” zostały wznowione w 2015 r. i po dziś dzień gromadzą Łemków spośród mieszkańców Polski i Słowacji. Co roku przewodnik tych pielgrzymek, o. Grzegorz – młody duchowny greckokatolicki, zmienia trasę pielgrzymki. Jednego roku Łemkowie pielgrzymują wraz z nim do sanktuarium od strony polskiej, a w następnym – od strony słowackiej.

W lipcu tego roku również ja wzięłam w niej udział. (…) Podczas wędrowania po górach Beskidu Niskiego zawsze na czele kroczył mężczyzna dźwigający wielki, drewniany, trójramienny krzyż. Tuż za nim lub obok niego szły dwie osoby niosące święte ikony kapłanów – błogosławionych męczenników komunizmu. Jedna ikona przedstawiała biskupa preszowskiego, bł. Pawła Gojdicia OSBM. Duchowny ten zmarł w szpitalu więziennym w roku 1960. Na drugiej został uwidoczniony bł. Wasyl Hopko – biskup pomocniczy unickiej diecezji w Proszowie. Zostali aresztowani w roku 1950, w czasie, gdy władze komunistyczne w ramach tzw. akcji P przystąpiły do likwidacji Kościoła greckokatolickiego w Czechosłowacji .

Obaj biskupi mogli odzyskać wolność, ale jedynie za cenę przejścia na prawosławie, i obaj okazali się niezłomni. W 1951 r., po trwającym wiele miesięcy śledztwie, bp Wasyl Hopko otrzymał wyrok 15 lat więzienia, a bp Paweł Gojdić został skazany na dożywocie. Biskup Hopko przebywał w więzieniu do 1968 r. Żył na wolności jedynie 10 lat. Kiedy zmarł w roku 1976, lekarze podczas sekcji zwłok stwierdzili w jego kościach dużą ilość arszeniku. Widocznie musiał być przez dłuższy czas nim podtruwany, najprawdopodobniej podczas uwięzienia.

Historia obu męczenników pokazuje ich wiarę i po trosze wyjaśnia też kwestię wyznawanej przez Łemków religii. Należą oni do kręgu chrześcijaństwa wschodniego, choć reprezentują dwa różne wyznania.

W zdecydowanej większości Łemkowie przynależą do Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Mniejsza ich część pozostała wierna Kościołowi Katolickiemu Obrządku Bizantyńsko-Ukraińskiego. Wyznanie greckokatolickie (unickie) na terenie Rzeczpospolitej bierze swój początek w 1596 r. od unii brzeskiej, na mocy której ludność prawosławna, która uznała zwierzchnią władzę papieża, zachowała jednocześnie obrządek bizantyjski. Po południowej stronie Karpat dokonało się podobnie, z tą różnicą, że unia została zawarta dopiero w roku 1692, w miejscowości Munkacz.

Kościół greckokatolicki przez kolejne wieki stał się Kościołem męczeńskim, z wrogością traktowany przez prawosławnych, przez Rosjan, a często nierozumiany i traktowany z wyższością przez rzymskich katolików. Dlatego też poprzez kolejne lata aż do dzisiaj nie wykształciła się jedna wspólnota religijna wśród Łemków, a nawet dochodziło na tym tle do wielu konfliktów. Tym bardziej, że okoliczności historyczne zmuszały ich do kolejnych wyborów religijnych. Niezależnie od tych podziałów, na płaszczyźnie religijnej łączy ich wiara w Jezusa Chrystusa, Cerkiew i to, co oni sami nazywają „swojskością religijną”. (…)

Sądzę, że przypadkowi przechodnie na ulicy, zapytani o Łemków, nie będą potrafili udzielić odpowiedzi na pytanie, kim oni są. Dla ogółu, podobnie jak przed laty dla władzy komunistycznej, Łemkowie są tożsami z ludnością ukraińską. Zresztą i sami Ukraińcy uważali ich zawsze za grupę regionalną, posługującą się gwarą. Czy nadal tak uważają?

Tymczasem Łemkowie są całkiem odrębną mniejszością etniczną, przynależną do kręgu tzw. Karpatorusinów, czyli Rusinów karpackich. Aż do XIX w. nazywali samych siebie Rusinami lub Rusnakami. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku zostali nazwani Łemkami, a co zabawne – „Łemka” to jest przezwisko, które nadali im sąsiedzi – Bojkowie. Wzięło się ono stąd, że ponoć nadużywali w mowie potocznej wyrażenia „łem”, które oznacza „lecz, jeno, tylko”. Nazwa ta przyjęła się wśród galicyjskich Łemków dopiero w latach trzydziestych XX w., na terenie Słowacji zaś była używana jedynie sporadycznie.

Tak więc ze względu na nazwę można by rzec, że Łemkowie pojawili się na ziemiach polskich dopiero w XIX w. Wiemy jednak, że na terenie Karpat mieszkali już od XV w., przybyli zaś tam z terenu Bałkanów. Wśród pierwszej grupy osadników zwanych Wołochami byli Słowianie z południa, Arumuni i Albańczycy. Wiek później połączyli się z nimi Rusini. Zatem owi osiedleńcy w Karpatach stanowili konglomerat różnych ludów, które obcując ze sobą, wytworzyły wspólną kulturę pastersko-rolną.

Istnieje jeszcze inna teoria, która mówi, że Łemkowie wywodzą się od prowadzących nomadyczny styl życia trackich pasterzy albo że pierwotnie było to plemię tzw. Białorusinów. Ostatecznie więc nie wiemy z całą pewnością, skąd się wzięli ani co ich zmusiło do wędrówki grzbietami Karpat z południa na północ ku zachodowi oraz osiedlenia się na ziemiach polskich i na słowackim Spiszu.

Niezależnie od sporu o pochodzenie i nazwę, trzeba przyznać, że ów lud żyjący pomiędzy Odrą a Bugiem zachował oryginalną kulturę: język, obyczaje, sztukę i folklor. Co więcej, wytworzył własne piśmiennictwo, które pojawiło się już w XVI wieku. Na ziemiach polskich Łemkowie zamieszkiwali w zwartych skupiskach, a ich liczba przed II wojną światową wynosiła ponad 100 tysięcy. Obecnie, według spisu ludności z 2011 roku, przynależność do tej mniejszości etnicznej zadeklarowało jedynie 9641 obywateli polskich.

Kontakty Łemków z Polakami pierwotnie miały charakter administracyjno-gospodarczy i odbywały się w zasadzie bezkolizyjnie. Nie stały tu na przeszkodzie ani odrębność kultury materialnej, ani religia, ani też odrębne zwyczaje. Jednakże na Łemkowszczyźnie dużo ważniejsze okazały się różnice w poczuciu przynależności, jako że tam szczególnie ujawniły się wpływy Rosji, Polski i Austrii.

W konsekwencji ścierania się tych wpływów doszło do podziału wśród Łemków na trzy grupy i trzy orientacje: staroruską, ukraińską i rusofilską. Pierwsza z tych orientacji opowiadała się za lojalizmem wobec Austrii, druga – odwoływała się do tradycji kozackiej, trzecia zaś zorientowana była na związek z Rosją. Podział ten jest wciąż aktualny i odnoszę wrażenie, że najsilniej przejawia się on między orientacją rusińską a proukraińską.

Podziały między Łemkami są przyczyną niekiedy ogromnych wzajemnych napięć. Pytanie: dlaczego? Otóż w drugiej połowie XIX wieku doszło na terenie Galicji do nasilonej aktywności ukraińskiego ruchu narodowego, zwłaszcza wówczas, gdy 1 listopada 1918 r. została utworzona Zachodnioukraińska Republika Ludowa. Wydarzenie to zmusiło tę ludność do samookreślenia i wzbudziło w niej świadomość przynależności do wspólnoty narodowej.

Najpierw wyrazem tej samoświadomości było utworzenie ruchu o charakterze językowo-kulturowym, potem zaś narodził się ruch o charakterze politycznym, dążący do jedności państwowej ze wszystkimi wschodnimi Słowianami. Miał on być przeciwwagą dla polonizacji tych terenów i zdecydowanie przeciwstawiał się narodowemu nurtowi ukraińskiemu. W drugiej połowie XIX wieku ziemie rusińskie – Ruś Preszowska, Zakarpacka i Łemkowyna – jawiły się Ukraińcom jako ich terytoria etnicznie, które według ich mniemania powinny trafić pod skrzydła rodzącego się państwa ukraińskiego.

Niewątpliwie przekonanie to zaistniało pod wpływem polityki austriackiej, która w ten sposób rozgrywała swoje interesy mocarstwowe, że stwarzała sytuacje konfliktowe pomiędzy podległymi sobie narodowościami.

Nurt ukraiński nie znalazł szerokiego posłuchu wśród Łemków ani też żadne z działań Ukraińców na tych ziemiach nie przyniosły oczekiwanego skutku. Wzbudziły natomiast wśród nich poważne dyskusje dotyczące przyszłości „ruskich ziem”. W ich rezultacie 5 grudnia 1918 r. we wsi Florynka doszło do powstania Łemkowskiej Ruskiej Republiki Ludowej, która głosiła odrębność i ścisłe związki początkowo z Rosją, a kiedy okazało się to niemożliwe, z Czechosłowacją. (…)

Zakończenie II wojny światowej nie oznaczało ustania walk partyzanckich, które przebiegały krwawo i były szczególnie zacięte na terenach południowo-wschodniej Polski. Toczyły się one pomiędzy Ukraińską Powstańczą Armią a Ludowym Wojskiem Polskim oraz podziemiem niepodległościowym. Celem UPA było stworzenie z tej części terenów Polski własnego państwa ukraińskiego. Nacjonaliści ukraińscy chcieli również w ten sposób zapobiec akcji tzw. repatriacji na tereny ZSRR. Palenie wsi i terroryzowanie Polaków stało się w tym czasie przerażającą codziennością

Skutki tej codzienności okazały się tragiczne dla społeczności Łemków. Spowodowały bowiem dwie zakrojone na szeroką skalę akcje przesiedleńcze. Pierwsza z tych akcji rozpoczęła się jeszcze podczas wojny. 9 września 1944 r. zostało zawarte porozumienie pomiędzy PKWN a rządem USRR o wzajemnej wymianie ludności.

Na mocy tego porozumienia, w latach 1944–46 zostało wywiezionych z Polski blisko 483 tys. „Ukraińców i Rusinów”, a wśród nich co najmniej 70 tys. Łemków. Pozostało ich w Polsce jeszcze ok. 25–40 tys., ale ci z kolei w roku 1947 r. zostali wysiedleni ze swoich rdzennych ziem podczas tzw. Akcji Wisła. (…)

Przez cały okres komunizmu Łemkowie byli poddawani represjom i prześladowaniom, z których najbardziej dla nich bolesne było to, że nie chciano uznać ich odrębności etnicznej. Winą za swoje krzywdy i cierpienia obarczają do dzisiaj nie tyle rząd komunistyczny i partię, co zwykłych Polaków. Odniosłam wrażenie, że współcześni Łemkowie polscy zasadniczo różnią się od niezwykle serdecznych, otwartych i gościnnych Łemków ze Słowacji. Ci drudzy znają relację o bezwzględnych Polakach, którzy zawłaszczyli im ziemie i zabrali ich gospodarstwa.

Jaka jest prawda? Próbowałam jej dociec, poszukując jej w dostępnych mi dokumentach i świadectwach. Z lekcji historii pamiętałam jedynie, że energicznie przeprowadzona przez władze komunistyczne akcja była wymierzona przede wszystkim w Ukraińców, którzy stanowili bazę dla formowania się band UPA i że Łemkowie podzielili los ludności ukraińskiej. Zostali wówczas przesiedleni z pasa południowo-wschodniego wraz z Ukraińcami. Z samego tylko terenu Bieszczad wysiedlono wówczas 140 tysięcy osób. Zetknęłam się z opinią polskich świadków, że przymusowe przesiedlenie na zachód było koniecznym środkiem, za pomocą którego zostało wiele istnień ludzkich zostało uratowanych od niechybnej śmierci. (…)

Jak już wspominałam, ludność łemkowska była podzielona. Część Łemków niewątpliwie popierała antypolskie ataki ze strony Ukraińców, a nawet brała w nich czynny udział. Dzięki Akcji Wisła zostały wprawdzie rozbite oddziały UPA, ale jednocześnie dokonała się wielka krzywda, która dotknęła ludzi często w żaden sposób niezwiązanych z działalnością ukraińskiej partyzantki.

Trzeba mieć na względzie również to, jak ogromne były jej koszty społeczne. Spowodowała wyludnienie części obszarów Roztocza, Pogórza Przemyskiego, Bieszczad i Beskidu Niskiego. Zostały spalone wioski, niektóre z nich całkowicie zniknęły z powierzchni ziemi, a wraz z nimi zniszczono bezpowrotnie dziedzictwo kulturowe tych regionów.

Do pełnego obrazu brakuje jeszcze danych dotyczących identyfikacji etnicznej Łemków. W trakcie narodowego spisu powszechnego ludności i mieszkań z 2011 r. jedynie 283 osoby należące do mniejszości łemkowskiej zadeklarowały także przynależność do narodu ukraińskiego. Z kolei spośród mniejszości ukraińskiej deklarację przynależności do grupy etnicznej Łemków złożyło 801 osób.

A zatem zdecydowana większość Łemków deklaruje, że nie identyfikuje się z narodem ukraińskim. (…)

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pielgrzymka Łemków ku Świętej Górze Jawor” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pielgrzymka Łemków ku Świętej Górze Jawor” na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Studio Lwów 02.11.2022: Po dwóch latach nieobecności „Przystanek Historia – Lwów” powrócił do Lwowa

dr Jacek Magdoń, IPN i Artur Żak, fot. Mariana Nimyłowycz-Żak

dr Jacek Magdoń, IPN i Artur Żak, fot. Mariana Nimyłowycz-Żak

Ten edukacyjny projekt odbywa się we Lwowie od ponad 4 lat. Pandemia i inwazja rosyjska przerwała zajęcia popularyzujące polską historię na dwa lata.

Na przełomie października i listopada inicjatywa ponownie zjawiła się w rozkładzie polskich wydarzeń we Lwowie. Przystanek Historia odbył się dla młodzieży z polskich szkół nr 10 i 24 we Lwowie, Katolickiego Uniwersytetu Trzeciego wieku. Zajęcia prowadził dr Jacek Magdoń, edukator z rzeszowskiego oddziału IPN:

„Przystanek Historia we Lwowie ruszył w 2018 roku. Stacjonarne „przystanki” dobrze zafunkcjonowały w szkołach z polskim językiem nauczania i na uniwersytecie trzeciego wieku, ale też w innych miastach obwodu lwowskiego – tam, gdzie są Polacy, którzy o historii Polski chcą wiedzieć więcej.”

Artur Żak, koordynator projektu:

„Koncepcja jest bardzo prosta, jeżeli jest jakieś środowisko, które chce nas zaprosić, to edukatorzy z Instytutu Pamięci Narodowej przyjeżdżają w dane miejsce. Są to wykłady, wystawy, gry terenowe. Lwowska odsłona Przystanku Historia pierwotnie miała mieć charakter zajęć odbywanych na żywo. Nowym rozwiązaniem na czas pandemii jest radiowa edycja – „Przystanek Lwów w Radiu”.

Relacje z tych wydarzeń przygotował Wojciech Jankowski.

 

Artur Żak z Cmentarza Janowskiego we Lwowie, relacjonuje uroczystości Święta Wspomnienia Wszystkich Wiernych Zmarłych i akcję rozstawiania zniczy na tej starej lwowskiej nekropolii.

 

Wysłuchaj całej audycji już teraz!