Jasińska: Lwowianie zapuścili korzenie we Wrocławiu i stworzyli tutejsze uczelnie. Cenzura nie pozwalała mówić o Lwowie

Kamila Jasińka opowiada o historii szkolnictwa wyższego we Wrocławiu, utworzeniu uniwersytetu i politechniki, zasługach lwowskiej kadry akademickiej i mordzie lwowskich profesorów w 1941 roku.


Popularyzatorka historii, Kamila Jasińska opowiada o historii trzech lwowskich profesorów, którzy w kwietniu 1945 roku wystąpili do Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego z prośbą o utworzenie filii Uniwersytetu Jana Kazimierza w Krakowie. Tamtejsze władze uczelni nie przychyliły się do wniosku profesorów, więc przenieśli się oni do Wrocławia.

Może dzięki temu mamy dzisiaj we Wrocławiu dwie uczelnie ogromne, z których wyrosły wszystkie inne, czyli Uniwersytet Wrocławski i Politechnika Wrocławska […] One mogą się dzisiaj szczycić lwowskimi korzeniami. Gdyby zostali w Krakowie, nie wiadomo jakby to mogło się potoczyć.

Gość Popołudnia Wnet podkreśla, że we Wrocławiu uczelnie nie zostały stworzone przez miasto, ale to uczelnie były „miastotwórcze”. Lwowianie, którzy „zapuścili korzenie” w tym mieście i wnieśli istotny wkład transportując „kulturę kresową” do zachodniej Polski pomimo, iż nie mieli wówczas pewności, czy Wrocław pozostanie polski.

Oni nie myśleli o sobie, o tym, że trzeba mieć mieszkanie, gdzieś się wyżywić. Bo było bardzo ważne i jasno postawione zadanie. To było zadanie postawione przez prof. Kulczyńskiego, że jesienią 1945 roku mają ruszyć uczelnie.

Kamila Jasińska wspomina też o swojej książce, która traktuje o zbrodni z lipca 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich, gdzie Niemcy zamordowali ponad 20 profesorów lwowskich, a także niewinne kobiety i dzieci.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Prof. Kisielewicz: Pacyfikacja przez ZOMO przypominała napad naćpanych marsjan. Solidarność została roztrwoniona

Prof. Kisielewicz opowiada o swoim zaangażowaniu w ruch „Solidarności”, pacyfikacji Politechniki Wrocławskiej przez ZOMO i straconej szansie na budowę wolnej Polski po obradach okrągłego stołu.


Matematyk i działacz związkowy, Prof. Andrzej Kisielewicz wspomina karnawał solidarności i swoją drogę do zaangażowania się w sprawy publiczne. Dodaje, że dziesięciomilionowy ruch „Solidarności” został rozbity przez wprowadzenie stanu wojennego i skurczył się do kilkudziesięciu tysięcy osób po pacyfikacji strajków.

Trudno było się dziwić wielu normalnym ludziom, którzy mieli rodziny i dzieci […] Nie było ludzi stać na to, aby nagle poświęcić życie zawodowe czy rodzinne […] Dla mnie to był taki powód (aby nadal strajkować-przyp. red.), że nie wyobrażałem sobie, żebym mógł spokojnie patrzeć w lustro, jeśli zaakceptowałbym stan wojenny.

Gość Popołudnia Wnet wskazuje, że po wprowadzeniu stanu wojennego wziął udział w strajku studenckim na Politechnice Wrocławskiej, który został spacyfikowany przez ZOMO.

To wyglądało jak napad marsjan. Nagle szyby pękły, wpadli (zomowcy-przyp. red.) w specjalnych kaskach i na jakiś prochach, bo byli tak naćpani […] Prof. Wiszniewski, jak nas wyrzucili z gmachu na śnieg, to powiedział nam, że przeżyliśmy pierwszą lekcję historii na żywo.

Prof. Kisielewicz podkreśla, że na początku nie chciał nikt z nim współpracować, zanim nie uwiarygodnił się z środowisku i rozpoczął działalność z Kornelem Morawieckim. Miał świadomość, że stan wojenny może trwać bardzo długo, ale fakt, że zabrano narodowi ten piękny czas „karnawału solidarności”, zmusił go do tego, by zaryzykować karierę zawodową.

Dla nas najważniejsze było, aby Polska była wolna i demokratyczna […] Kiedy rozpoczęły się obrady okrągłego stołu uznałem, że moja rola jest skończona i niech zajmą się tym teraz fachowcy, a ja wracam do nauki […] Wróciliśmy w 1993 roku i zobaczyliśmy, że […] nie jest tak, jak miało być. Powoli widać było, że to nie jest ta wymarzona Polska […] Solidarność została roztrwoniona. Ten entuzjazm, który wcześniej widziałem i wartości, na których mogliśmy budować… Zamiast tego wmontowano nam szybki liberalizm.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.