O konflikcie nuklearnym na razie nie może być mowy, chyba że Korea Północna „coś” spróbuje wystrzelić

Najważniejsze w tej sprawie nie jest to, co mówi Korea i Donald Trump, ale zachowanie Chin i w jakimś sensie również Rosji. Zbyt mocne uderzenie może sprowokować Chiny do większego poparcia Korei.

– Od jakiegoś czasu toczy się w USA głośna dyskusja nad tym, czy należy zostawiać, czy usuwać pomniki bohaterów Południa z wojny domowej z XIX wieku – powiedziała Irena Lasota, publicystka, wydawca, działaczka społeczna i dyrektorka Fundacji na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej w Waszyngtonie, przypomnając, że wojna secesyjna była najkrwawszą wojną w historii Ameryki i jej głównym skutkiem było zniesienie niewolnictwa. Jej zdaniem podział w sporze o pomniki nie jest jasny, bowiem są ludzie, którzy wcale nie utożsamiają się z ideałami rasizmu, a są przeciwni usuwaniu pomników, które stoją już od 150 lat. Relacjonując wydarzenia, jakie miały miejsce w Charlottesville w stanie w Virgina, przytoczyła również argumentację drugiej strony, powołującej się najczęściej na odczucia ciemnoskórych mieszkańców Ameryki, których przodkowie byli niewolnikami.

Zajścia w Chalottesville

Fot. PAP EPA/PETER FOLEY
Marsz protestacyjny solidaryzujący się z ofiarami przemocy, która miała miejsce podczas wiecu w Charlottesville w stanie Wirginia. W demonstracji w Nowym Jorku 13 sierpnia 2017 r. wzięli udział członkowie różnych grup przeciwnych polityce prezydenta Trumpa oraz grupa Black Lives Matter.

Przypomnijmy – w sobotę w Charlottesville został zorganizowany wiec pod hasłem „Zjednoczyć prawicę”, który był protestem przeciwko planowanemu przez władze miejskie usunięciu pomnika generała Roberta E. Lee, dowódcy wojsk Konfederacji w czasie wojny secesyjnej (1861–65). Podczas zajść zginęły trzy osoby: kobieta potrącona przez samochód, który wjechał w kontrdemonstrantów, oraz dwaj policjanci, ofiary katastrofy śmigłowca, której przyczyn nie ustalono do dziś. Jak podkreślają uczestnicy manifestacji, służby porządkowe nie stanęły na wysokości zadania, bowiem zamiast odgrodzić manifestantów od kontrmanifestatntów, przyczyniły się do zaostrzenia konfliktu, każąc manifestantom z wiecu „Zjednoczyć prawicę” przejść trasą, na której zgromadzili się kontrmanifestujący lewacy, zagradzający dostęp do pomnika generała Lee.

– Zrobiła się draka nie wiadomo z czego – powiedziała Irena Lasota, wyjaśniając, że wszystko zaczęło się od dwóch małych i głośnych grupek alt-prawicy i alt-lewicy, które stanęły naprzeciw siebie w  Charlottesville. Jej zdaniem członkowie alt-prawicy, tak jak ma to miejsce również w Europie, usiłują nazywać się prawicowymi i podłączać do formacji rządzącej. Przy okazji zajść w Virginii narracja mediów usiłowała powiązać ich z Republikanami. Zwróciła uwagę, że Republikanie od tej alt-prawicy, od rasizmu i innych poglądów, jakie te osoby reprezentują, natychmiast się odcięli, tak jak zawsze się odcinali.

[related id=34548]- Partia Republikańska to partia Abrahama Lincolna, czyli przeciwnika niewolnictwa – zaznaczyła publicystka. Jej zdaniem alt-lewica w USA jest bardzo podobna do tej europejskiej.

– Skrzykują się za pomocą internetu i ich głównym zadaniem jest sprowokować do tego, żeby była jakaś awantura, draka, i czasami im się to udaje, czasami nie – mówiła. W sobotę dopięli swego w głównej mierze dlatego, że było to zapowiadane już od jakiegoś czasu w internecie, bowiem „głównie internet kreuje naszą wyobraźnię polityczną”.

Jak powiedziała, zastanawia się, dlaczego zajść w Charlottesville nie nazwano terroryzmem, bowiem podobny przebieg miały wydarzenia sprzed roku w Nicei czy niedawne w Londynie, gdzie również samochodami wjeżdżano w tłumy.

– Niestety żyjemy w bardzo nielogicznych czasach, bo terrorysta koniecznie musi być muzułmaninem, natomiast jeżeli jest to biały zwolennik Ku Klux Klanu, to już nie jest terroryzm – zauważyła Irena Lasota.

Jej zdaniem grupy skrajne zarówno prawicowe, jak i lewicowe są bardzo nieliczne, a jedynie dobrze rozpracowały technikę „udawania”, że są bardzo silną zorganizowaną partią. Podała tu za przykład jedno alt-prawicowe ugrupowanie, które – jak ktoś wyśledził – jest w stanie w ciągu miesiąca powysyłać kilkaset tysięcy listów oburzonych w jakiejś sprawie, a jak się okazało, wychodzą one tylko z 1600 adresów IP.

– Pewnie to również trzeba brać pod uwagę, jeżeli człowiek mówi o radykalnych partiach w Polsce – powiedziała. Według niej postawa gubernatora stanu Virginia była „bardzo ładna i wszystkim się podobała”, bo Terry McAuliffe, demokratyczny gubernator Virginii, w ostrych słowach przeciwstawił się osobom występującym pod sztandarami „białej supremacji” (ang. white supremacy). Jej zdaniem złe wrażenie zrobił na wszystkich prezydent Donald Trump, „który w dyplomatycznym języku wezwał obie strony rozrabiających do zachowania spokoju”, a Republikanie oczekiwali, że potępi on marsze z symbolami Ku Klux Klanu, neonazistów itd.

Eskalacja konfliktu USA – Korea Północna

[related id=34554]W sprawie zaostrzającego się konfliktu koreańskiego, jak powiedziała Irena Lasota, krąży wiele interpretacji, ale nie jest to kwestia, która głównie zaprząta prezydenta Trumpa.

– Ludzie z otoczenia prezydenta Trumpa mówią, że on nie jest w stanie skupić się na niczym dłużej niż 10 minut – relacjonowała publicystka doniesienia mediów na temat Donalda Trumpa, który w stosunku do Korei Północnej używał ostrego języka, za co „był bardzo krytykowany przez zwolenników i przez przeciwników”, bowiem był to „język niegodny prezydenta, zwłaszcza w stosunku do innego prezydenta, który słynie z tego, że lubi się przekomarzać i walczyć na słowa”.

– Najważniejsze w tej sprawie nie jest to, co mówi Korea i prezydent Trump, ale zachowanie Chin i w jakimś sensie również Rosji – zauważyła Irena Lasota. Przypomniała, że Chiny głosowały w ONZ za potępieniem Korei Północnej, ale w praktyce cały czas podtrzymują ją, sprzedając jej ropę naftową, którą kupują w Iranie. Jej zdaniem Chiny coraz bardziej odgrywają rolę państwa niezależnego, ale również nastawionego „niezbyt pokojowo”.

Jej zdaniem w całej tej sprawie trzeba bacznie przypatrywać się temu, co mówi jedna i druga strona konfliktu. Zauważyła, że początkowa ostra retoryka prezydenta Trumpa została nieco złagodzona, bowiem nie mówi on już, że USA zareagują na wszelkie pogróżki, ale jedynie na te poparte czynem.

[related id=34471]- Jeśli Korea coś wystrzeli albo wysunie się poza swoje wody terytorialne, myślę, że wtedy rzeczywiście Stany Zjednoczone odpowiedzą. W jaki sposób odpowiedzą, jest bardzo trudno mi przewidzieć, ponieważ wszyscy debatują po pierwsze na temat kosztów mocnego uderzenia – powiedziała Lasota i dodała przy tym, że debata na ten temat dotyczy również kwestii nieobliczalności Korei, a także możliwości „zbyt mocnego uderzenia, które może sprowokować Chiny do większego poparcia Korei Północnej”. Zwróciła przy tym uwagę, że „tak naprawdę to, czego Chiny nie chcą, to większej obecności Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie”. Miniony weekend w USA przyniósł w mediach wiele wypowiedzi na ten temat osób, które były na najwyższych stanowiskach w armii, ale nikt z zawodowo czynnych oficerów, jak i z administracji nie wypowiadał się w tej kwestii.

– O konflikcie nuklearnym na razie nie może być mowy, chyba że Korea Północna coś spróbuje wystrzelić, co może polecieć nie w tę stronę, gdzie trzeba – powiedziała pani Lasota, relacjonując wnioski amerykańskich specjalistów. Poinformowała również, że specjaliści wypowiadający się na temat możliwości koreańskich pocisków z głowicami nuklearnymi są zgodni co do tego, że próby z bronią jądrową tego państwa są obarczone bardzo dużym ryzykiem ze względu na niedopracowane technologie, nawet do tego stopnia, że mogą się one zakończyć eksplozją na terenie samej Korei Północnej.

W audycji również o wyścigu, jaki toczy się między USA i Niemcami jako najsilniejszym państwem Unii Europejskiej.

MoRo

Chcesz wysłuchać Poranka Wnet, kliknij tutaj.

Czytaj również: Jacek Bartosiak: Stany Zjednoczone chciałyby rewizji porządku światowego na taki, który dalej sprzyjałby ich gospodarce

Jerzy Chróścikowski: Na świecie nastąpiło „nasycenie” polskimi końmi, stąd „chwilowy dołek” na aukcjach [VIDEO]

Dzień 48. z 80 / Janów Podlaski / Poranek WNET – W rozmowie z senatorem o sytuacji po zmianach w zarządzie państwowych stadnin oraz o konieczności zwalczania afrykańskiego pomoru świń.

Krzysztof Skowroński w Janowie Podlaskim rozmawiał z senatorem Jerzym Chróścikowskim, wiceprzewodniczącym Solidarności Rolników Indywidualnych, który gościł w stadninie na aukcji koni Pride of Poland.

Senator został poproszony o ocenę sytuacji w państwowych stadninach po głośnych zmianach personalnych w 2015 roku. Jego zdaniem Ministerstwo Rolnictwa i Agencja Nieruchomości Rolnych podejmują działania w dobrym kierunku, zmieniające sposób zarządzania tymi stadninami. Dbają o to, żeby materiał genetyczny koni hodowanych w polskich stadninach „nie rozchodził się nadmiernie”, jak to miało miejsce w ostatnich latach. Najlepsze ogiery były wyprowadzane, rozprowadzono tyle materiału genetycznego, że nastąpiło na świecie „nasycenie” polskimi końmi. Przez to nie ma tak dużego zapotrzebowania na nasze konie, jakie było w ostatnich latach, co też było widoczne na wczorajszych aukcjach w Janowie. Mamy teraz „chwilowy dołek”. Decyzję o niesprzedawaniu wczoraj koni za niską cenę senator uważa jednak za dobrą.

Jerzy Chróścikowski stwierdził, że do stadnin przychodzą nowi ludzie, „próbują nowych rzeczy”. Z kolei osoby, które odeszły, wywołały opinię, że w Janowie „dzieje się tragedia”. Po części to też mogło przyczynić się do nie najlepszych obrotów na wczorajszych aukcjach.

Osoby, które tu pracowały wcześniej, miały wyrobioną markę na świecie. Jak po każdej zmianie, „trzeba troszeczkę popracować”.

Drugą kwestią poruszoną w wywiadzie z senatorem była epidemia afrykańskiego pomoru świń, która dotknęła wschodnie tereny Polski.

Jerzy Chróścikowski powiedział, że na Podlasiu i Lubelszczyźnie trwa walka z tą chorobą. „Przyszła” ona z Białorusi. Trzeba jej przeciwdziałać, aby nie doprowadzić do jej eskalacji. Stosowane są tzw. zapory do dezynfekcji samochodów przejeżdżających przez granicę strefy objętej epidemią oraz wybijanie trzody chlewnej na obszarach objętych ogniskami choroby. Sytuacja jest poważna. W Hiszpanii w celu zwalczeniu choroby zdecydowano się wybić trzodę chlewną na terenie całego kraju. [related id=34471]

Pomór jest problemem bardzo ważnym przede wszystkim dla hodowców trzody chlewnej. Choroba nie jest groźny dla innych zwierząt, np. krów czy koni, ani dla ludzi. Ogniska choroby należy zniszczyć. W tym celu trzeba w miejscu występowania ogniska wybić cała trzodę, nawet tę niezarażoną. Po wybiciu trzody hodowlę można założyć w tym samym miejscu dopiero za trzy lata.

Chorobę przenoszą przede wszystkim dziki. W związku z tym rolnicy uważają, że należy wybić wszystkie dziki na terenie epidemii.

Rozprzestrzenienie się choroby przyniesie straty nie tylko dla Polski, ale też dla Unii Europejskiej. Akcja przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się afrykańskiego pomoru świń jest bardzo kosztowna dla budżetu państwa, ponieważ producentom trzody chlewnej, których świnie zostają wybite, wypłaca się odszkodowania.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w części piątej Poranka WNET.

JS

 

Grzegorz Kita: Według czeskich mediów Kaczyński i PiS pod dyktando hierarchów Kościoła chcą zawłaszczyć państwo

Dzień 48. z 80 / Janów Podlaski / Poranek WNET – O obywatelskiej postawie, czyli o sprostowaniu przekłamań na temat sytuacji w Polsce i konfliktu wokół reformy sądownictwa na antenie czeskiego radia.

W dzisiejszym Poranku Krzysztof Skowroński telefonicznie połączył się z Grzegorzem Kitą, obserwatorem czeskich mediów, który podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, jak ostatnie wydarzenia w Polsce są przedstawiane w czeskich mediach.

Grzegorz Kita powiedział, że największe emocje wzbudził w nim zaprezentowany w jednej z audycji w czeskim radiu obraz Polski jako jednej wielkiej patologii, w której panuje dyktatura Kościoła, a obecna władza chce zawłaszczyć państwo i przejąć sądy. Grzegorz Kita postanowił sprostować nieprawdziwe informacje. W tym celu skontaktował się z szefem publicystyki czeskiego radia i został przez niego, jako gość z Polski, zaproszony do audycji, w której mógł skorygować nieprawdziwe informacje podane wcześniej na antenie.
[related id=34471] Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego chciał zapytać o stanowisko w tej sprawie polską ambasadę. Zrezygnował, gdy spostrzegł, kto jest ambasadorem w Pradze. Od 2013 roku stanowisko to piastuje Grażyna Bernatowicz-Bierut. Jej nazwisko nie jest przypadkowe. Jest to żona dziennikarza Marka Bieruta, bratanka Bolesława Bieruta. Mimo pokaźnego dorobku w pracy w dyplomacji jest to osoba, która, zdaniem Grzegorza Kity, nie jest w stanie we właściwy sposób reprezentować obecnego rządu w Czechach, ponieważ nie potrafi zadbać o to, by przekazywane w czeskich mediach informacje o Polsce były prawdziwe, zamiast być elementem antyrządowej propagandy.

Grzegorz Kita uważa, że w Czechach, kluczowym kraju Międzymorza, osoba taka jak Grażyna Bernatowicz-Bierut nie powinna być ambasadorem.

Całego Poranka można posłuchać tutaj. Komentarz Grzegorza Kity w części piątej.

MW

Sławomir Pietrzak: Czekają nas trudniejsze czasy. Trzeba wzmóc wysiłki, aby hodować konie, które znajdą nabywców [VIDEO]

Dzień 48. z 80/ Janów Podlaski / Poranek WNET – Ekipa Radia WNET odwiedziła stadninę w Janowie Podlaskim, gdzie od wczoraj odbywa się XLVIII aukcja Pride of Poland. Zapraszamy do przeczytania relacji.

W czasie aukcji zaoferowano 25 koni arabskich z polskiej hodowli. Najwyższą cenę 150 tys. euro uzyskała klacz Prunella z hodowli w SK Janów Podlaski. Łącznie suma uzyskana w wyniku sprzedaży w tegorocznej aukcji wyniosła 410 tys. euro, co daje średnią cenę za sprzedanego konia w wysokości blisko 70 tys. euro.

Wśród kupujących byli  przedstawiciele najważniejszych stadnin na świecie. Tradycyjnie największa liczba kupców uczestniczących w aukcji pochodziła z krajów arabskich (Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu), w licytacji brali także udział wysłannicy stadnin  z Francji, Niemiec, Włoch, Rumunii i Szwecji. Po raz pierwszy była też delegacja z Chińskiego Związku Końskiego. W samej licytacji Pride of Poland wzięło udział 30 kupców. Nabywca najdroższego konia aukcji pochodzi z Czech.

W Poranku WNET nadawanym z Janowa Podlaskiego Krzysztof Skowroński rozmawiał z kierującym janowską stadniną profesorem Sławomirem Pietrzakiem.

O stadninie w Janowie Podlaskim

Sławomir Pietrzak opowiedział o historii tej najstarszej w Polsce państwowej stadniny koni i jednej z najstarszych na świecie. W tym roku obchodzi ona dwustulecie istnienia. Wywarła ogromny wpływ na kształtowanie i doskonalenie hodowli koni arabskich w Polsce i na świecie (m.in. w Szwecji, Niemczech, USA). Obecnie w stadninie łącznie jest 450 koni, w tym 350 koni arabskich czystej krwi, zaś pozostałe to konie angloarabskie.

Stadnina funkcjonuje, praca przebiega normalnie. Aukcje koni w historii stadniny były bardzo różne. Padały rekordy cen licytowanych koni, były też aukcje mniej udane. Na rynku są okresy hossy i bessy i choćby dlatego trzeba obserwować światowy rynek. Coraz więcej jest koni arabskich, które „reprezentują wysokie walory”. Wszyscy, którzy hodują konie, chcą je sprzedać, ale liczba kupców pozostaje dość ograniczona. Jest też coraz więcej aukcji, przy czym hodowcy nie mogą sobie pozwolić na sprzedawanie koni zbyt tanio, gdyż ponoszą bardzo duże nakłady na ich wyhodowanie, utrzymanie i wytrenowanie.

Aukcja „Pride of Poland”

W czasie wczorajszej aukcji większość koni nie została jednak sprzedana. Prezes stadniny tłumaczy to tym, że po prostu oferowano zbyt niskie ceny. W kilku przypadkach osiągnięto bardzo korzystne ceny (klacz Anawera – 110 tys. euro i klacz Prunella – 150 tys. euro). Za inne konie uczestnicy aukcji oferowali ceny niższe niż minimalne (określane przez właścicieli koni). Konie zostały więc odesłane do stajni. Prawdopodobnie – bo „tak bywa”, jak powiedział gość Radia WNET – kupcy testują hodowców i właścicieli, czy uda się konie kupić taniej. Jednak żeby utrzymać wysoką cenę, nie mogą oni sprzedawać dobrych koni tanio.

Krzysztof Skowroński w czasie aukcji i towarzyszących jej imprez rozmawiał z wieloma gośćmi i uczestnikami. Starzy bywalcy wspominali dawniejsze aukcje, w czasie których konie sprzedawano dużo drożej, na przykład w 2015 r. za cenę ponad miliona euro. Przebieg tegorocznej aukcji wiążą z zamieszaniem wokół stadniny w Janowie Podlaskim, powstałym po tym, jak w 2015 roku odwołany został wieloletni prezes dr Marek Trela.

Sławomir Pietrzak odpowiedział na to, stwierdzając, że rekordy są bardzo medialne, ale padają one raz na jakiś czas. Trudno wyrokować, jak będzie w przyszłości. „Prawdopodobnie czekają nas trudniejsze czasy. Trzeba to przetrwać, wytężyć wysiłki, aby hodować konie, które znajdą nabywców. Takie jest prawo rynku”. [related id=34471]

Wczoraj miał miejsce także 39. Narodowy Pokaz Koni Arabskich Czystej Krwi, objęty  honorowym patronatem przez prezydenta Andrzeja Dudę. Za najlepszego konia został uznany ogier Pogrom, wyhodowany w stadninie w Janowie Podlaskim. W pokazie zaprezentowano blisko 100 koni z państwowych stadnin i z hodowli prywatnych.

Niestety, mimo że stadnina obchodzi dwustulecie istnienia, aukcji ani Narodowego Pokazu Koni Arabskich Czystej Krwi nie zaszczycili swoją obecnością prezydent, premier ani nikt z ich kancelarii. Prezes stadniny przyznał, że jest trochę zawiedziony nieobecnością prezydenta. – Widocznie miał inne, ważniejsze zajęcia – stwierdził.

Przejęcie kierowania stadniną przez Sławomira Pietrzaka i spór wokół stadniny

Dwa lata temu o stadninie w Janowie mówiła cała Polska. Był to temat polityczny z pierwszych stron gazet, rozpalający emocje opinii publicznej. Kryzys zaistniał po odwołaniu wieloletniego dyrektora i prezesa stadniny Marka Treli, a po „czasie przejściowym” na prezesa został mianowany Sławomir Pietrzak.

– Na początku było nerwowo. Trudno było pracować. Trwały różne dochodzenia. Potem się to jednak uspokoiło. Stadnina wróciła do normalnego rytmu biologicznego. Konie potrzebują spokoju. Trzeba z pewnym dystansem podchodzić do wczorajszych wyników aukcji. Będzie jeszcze wiele imprez rocznicowych. Jest szansa, że w przyszłym roku uruchomiony zostanie w Janowie tor wyścigowy – tak prezes relacjonuje dwa lata swojej pracy w stadninie.

Emocje sprzed dwóch lat nie dają jednak o sobie zapomnieć. Krzysztof Skowroński rozmawiał z panią od lat uczestniczącą w aukcjach i pokazach w Janowie i Michałowie. Sceptycznie patrzy ona na to, co się dzieje w Janowie. Według niej to, co się teraz dzieje ze stadniną, jest smutne. Niedoceniani są ludzie, którzy stworzyli potęgę polskiego konia arabskiego. Prezes Marek Trela przepracował tutaj trzydzieści lat. „Konie, które oglądaliśmy na pokazie, to są konie przez niego wyhodowane. Jego nazwisko w ogóle nie padło. To jest małość”. Stadnina w Michałowie otrzymała nagrodę dla najlepszego hodowcy. Tymczasem konie, które tę nagrodę zdobyły, zostały wyhodowane przez Jerzego Białoboka, gdy był on dyrektorem w stadninie. Kiedy w przeszłości wygrywały konie wyhodowane jeszcze za czasów dyrektora Ignacego Jaworowskiego, ówczesny dyrektor Jerzy Białobok go zapraszał. „Po prostu panowały inne zwyczaje”.

Na te zarzuty odpowiedział prezes Sławomir Pietrzak, stwierdzając, że chyli czoła przed swoimi poprzednikami. Zaznaczył, że nie ma żadnego sporu z byłym prezesem Markiem Trelą. Prezentując zgromadzonej publiczności historię stadniny w Janowie, opowiedział o tym, że najbardziej zasłużony dla niej był śp. Andrzej Krzyształowicz i że w czasie kierowania stadniną przez jego następcę Marka Trelę osiągane były wielkie sukcesy, między innymi rekordowa sprzedaż klaczy Pepita w 2015 r. za 1,4 mln euro. Domniemywał, że być może wypowiadająca się pani nie słyszała tych słów.

Spór wokół zmian w stadninie w Janowie prezes podsumował w ten sposób, że jej właścicielem jest Skarb Państwa, który za pomocą Agencji Nieruchomości Rolnych nią zarządza. Może więc też odwoływać prezesów i powoływać nowych. Oczywiście można mieć do tego różny stosunek, ale takie są tu zasady, inne niż w stadninach prywatnych. Zapytany, czy mało udana wczorajsza aukcja nie będzie miała wpływu na budżet stadniny, odparł, że stadnina jest finansowo stabilna, jest zachowana płynność.

Dzisiaj, w poniedziałek 14 sierpnia w Janowie odbywa się jeszcze aukcja „Summer Sale”, a we wszystkich państwowych stadninach hodujących konie czystej krwi arabskiej (Janów Podlaski, Michałów i Białka) specjalnie dla publiczności trwają dni otwarte.

Zapraszamy do wysłuchania Poranka WNET z Janowa Podlaskiego. Rozmowa z prof. Sławomirem Pietrzakiem jest w części pierwszej i drugiej Poranka. W części drugiej można także posłuchać wywiadu z urodzonym w Janowie Podlaskim nestorem polskiego jeździectwa, panem Marianem Kowalczykiem,  w którym opowiada on między innymi o losach stadniny w czasie II wojny światowej. W ostatniej części Poranka pan Artur Bieńkowski, janowski koniuszy, wyjaśnił, czym charakteryzują się konie arabskie.

JS

Sakiewicz o napięciach na linii prezydent – szef MON, starciu z Różą Thun w TVP i koncercie „Bolszewika goń, goń, goń!”

Dzień 48. z 80/ Janów Podlaski/ Sakiewicz: Przyszła z takim bojowym nastawieniem, wszystkim przerywała, wszystkich chciała pouczać. No i kiedy odpowiedziałem jej w podobnej tonacji, zaczęła mi grozić.

– Prawdę mówiąc, mnie jej zachowanie trochę zaskoczyło – mówił o Róży Thun Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, pytany przez prowadzącego dzisiejszy Poranek Wnet redaktora Krzysztofa Skowrońskiego. – Przyszła z takim bojowym nastawieniem, wszystkim przerywała, wszystkich chciała pouczać. No i kiedy odpowiedziałem jej w podobnej tonacji, zaczęła mi grozić.

Tomasz Sakiewicz przypomniał, że Róża Thun zażądała jeszcze przeprosin od prowadzącego program „Bez retuszu” w TVP Info redaktora Michała Adamczyka.

– Jeżeli już, to ode mnie mogłaby oczekiwać przeprosin, chociaż nie widzę powodu, bo ja jej tylko uświadomiłem, że w sprawie reparacji reprezentuje interesy niemieckie, a nie polskie – powiedział Tomasz Sakiewicz. – A jej śmichy-chichy z II wojny światowej, z jej ofiar naprawdę nie były stosowne.

Dziennikarz przyznał, że pani Thun miała pecha, bo właśnie wczoraj był na symbolicznym grobie swego dziadka, który zginął w KL Auschwitz, więc jej niestosowne słowa względem ofiar II wojny światowej szczególnie go ubodły.

– To barbarzyństwo Niemców doprowadziło do tego, że po moim dziadku pozostała tylko tablica, bo Niemcy, jak wszyscy barbarzyńcy, niszczyli ciała ofiar – podkreślił Sakiewicz.

Tymczasem jeszcze w nocy poseł PO Paweł Rabiej zadeklarował w mediach, że w związku z tym, co zaszło, „trzeba dać [Sakiewiczowi] w twarz”.

– Jeżeli poseł Rabiej traktuje to jako wyzwanie honorowe, jestem gotów stawić się – powiedział Tomasz Sakiewicz, który poprosił posła PO za pośrednictwem Mediów Wnet o podanie miejsca i godziny.

Zapytany przez Krzysztofa Skowrońskiego o konflikt wokół nominacji generalskich na linii prezydent – szef MON, powiedział:

– Nie znam stopnia konfliktu między prezydentem a ministrem obrony narodowej i nie wiem do końca, jakie są przyczyny tego konfliktu. Jego zdaniem fatalnie się stało, że z powodu konfliktu politycznego, o którym mówi sam prezydent, odmówiono nominacji generalskich.

– Nominacje nie są elementem negocjacji politycznych, tylko docenienia polskiego żołnierza, jego cnót, przygotowania bojowego i zdolności dowódczych (…) podniesienia do godności – dziwił się Sakiewicz decyzji prezydenta, który, jak uważa, wykorzystał nominacje generalskie jako „element gry politycznej”.

– Prezydent w uzasadnieniu popełnił ogromny błąd, bo to jest gorszący przykład – ocenił. Jego zdaniem, gdyby prezydent, podkreślając swoją niezależność, zatrzymał się na sławnych już dwóch wetach prezydenckich w sprawie KRS i SN, „oceniałbym to bardzo spokojnie, bo prezydent przejął odpowiedzialność za reformę sądownictwa, a te dwie ustawy miały jednak swoje mankamenty”. Zaznaczył przy tym, że było większe pole manewru – prezydent mógł bowiem odesłać ustawy do Trybunału Konstytucyjnego i równolegle złożyć poprawione już propozycje ustaw dotyczące KRS i SN.

– Efekty tego odczuwam na sobie, bo oto (…) sąd kazał nam po 12 latach przepraszać Adama Michnika, cofając wygraną już sprawę – powiedział Sakiewicz. Przypomnijmy: 08.08.2017 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że pozwani muszą przeprosić Adama Michnika za „ewidentnie nieprawdziwe” zdanie naruszające jego dobra osobiste. Od wyroku SA można złożyć skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego.

W 2005 r. GP opublikowała artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Gry i zabawy Ubekistanu”. W tej analizie ówczesnej sceny politycznej w kontekście afery Rywina znalazło się stwierdzenie: „Oczywiście można powiedzieć, że redaktor Michnik w niespodziewanym napadzie uczciwości postanowił zlikwidować w Polsce korupcję, którą poprzednio usprawiedliwiał, jeśli korzystali na niej komuniści”.

Rozmowa w Poranku dotyczyła również koncertu „Nam twierdzą będzie każdy próg”.

We wtorek 15 sierpnia o 19.30 na placu Teatralnym w Warszawie odbędzie się Festyn Patriotyczny „Nam twierdzą będzie każdy próg” z okazji 97. rocznicy zwycięskiej Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Koncert objęty jest Honorowym Patronatem Ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza. Wystąpią na nim: Halina Młynkova, Lilu, Fala, Mona, Ewa Dałkowska, Ludmiła Małecka, Dominika Świątek, Marta Sosińska, Danuta Szymańska, Dorota Sacewicz, Anna Brachaczek, Sylwester Domański, Marcin Styczeń, Leszek Czajkowski, Paweł Piekarczyk, Jerzy Zelnik, Dariusz Kowalski. Koncert poprowadzą: Marta Lewandowska i Rafał Porzeziński.

[related id=34471]W poniedziałek 14 sierpnia do dziennika „Gazeta Polska Codziennie” specjalnie przy tej okazji został dołączony śpiewnik patriotyczny. Śpiewnik będzie rozdawany bezpłatnie także podczas festynu. Organizatorzy nawiązują w ten sposób do tradycji śpiewania patriotycznych pieśni i pragną upamiętnić wygraną bitwę z 1920 roku. Jest to forma wychowania obywatelskiego młodzieży, a zebranie różnych pokoleń artystów na jednej scenie ma sprawić, że impreza będzie adresowana do całych rodzin – dzieci, rodziców i dziadków.

Obchody 97. rocznicy Cudu nad Wisłą zostaną zakończone wielkim pokazem sztucznych ogni w Warszawie, „bo nie było od 1939 roku pokazu sztucznych ogni z tej okazji z prawdziwego zdarzenia (…) chcemy godnie zakończyć obchody zwycięstwa. To będzie jeden z elementów obchodów tego wielkiego zwycięstwa nad bolszewikami i święta Wojska Polskiego” – zaznaczył w Poranku Wnet Sakiewicz.

Tomasz Sakiewicz vs Róża Thun

Przypomnijmy: w trakcie niedzielnego programu „Bez retuszu” w TVP Info goście rozmawiali o reparacjach wojennych dla Polski. Europosłanka PO Róża Thun mówiła o plakatach, na których znajduje się napis „Reparationen macht frei”, stylizowany na ten z bramy w Auschwitz.

– To ewidentnie znaczy, że mamy w Polsce grupę ludzi, która marzy o tym, żeby zrobić kolejne Auschwitz, tym razem Niemcom – mówiła we wczorajszym programie. Stwierdziła przy tym, że chce, aby Polacy… „nie wszczynali trzeciej wojny światowej”.

Publikacja za TV Republika, autor grafiki Wojciech Korkuć

Na jej słowa zareagował uczestniczący we wczorajszym programie Tomasz Sakiewicz. – Czy ktoś chce trzeciej wojny światowej? To jest takie klasyczne oszołomstwo, taki poziom wariactwa, do którego nas wprowadza Platforma Obywatelska. My mówimy – policzmy, ile kosztowała nas wojna, wystawmy ten rachunek Niemcom, a potem zacznijmy o tym rozmawiać. Może Niemcy też chcieliby się uwolnić od tego ciężaru, a nie mogą, bo mają takich pomocników jak Platforma Obywatelska, którzy już za nich są adwokatami – odpowiedział Thun. – Pani tu sobie żartowała z milionów ofiar.

– Tam był mój dziadek, ja sobie nie życzę takich żartów – kontynuował wczoraj Sakiewicz. – Nie chcę pieniędzy za mojego dziadka, ja w ogóle mam w nosie pieniądze Niemców, ale ja chcę, żeby oni poczuli ten wstyd, kiedy dzisiaj mówią, że nie ma problemu.

– Polska ma prawo się upominać. Nas napadnięto, nas ograbiono, nam zniszczono gospodarkę i nam wymordowano ludzi. I mówienie, że my nie mamy prawa nawet o tym mówić, to jest taki przykład pedagogiki wstydu, który nam Platforma fundowała w każdej sprawie. (…) To, co państwo wyprawiają, to jest przykład kompleksów ludzi, którzy są wyzbyci jakiegokolwiek interesu narodowego. Pani się nie czuje w tej chwili Polką, pani się czuje reprezentantką Niemiec  – zwrócił się w programie TVP info do Thun redaktor naczelny „Gazety Polskiej”.

– Jest pan wrednym i podłym kłamcą i będzie pan za te słowa żałował  – zaatakowała w odpowiedzi europoseł PO, a następnie… zażądała od prowadzącego natychmiastowych przeprosin. Kiedy się ich nie doczekała, wyszła ze studia.

 

 

Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein jest członkiem Grupy Spinelli, która w 2010 roku powstała przy Parlamencie Europejskim pod kierownictwem lewicowych aktywistów Guy’a Verhofstadt’a, Daniela Cohn-Bendita, Sylvie Goulard i Isabelle Durant, a za patrona obrała sobie komunistę Alterio Spinellego. Grupa Spinelli to najaktywniejsza z organizacji prowadzących lobbing i propagandę na rzecz całkowitej politycznej integracji Unii.

 

Monika Rotulska

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj. Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Tomaszem Sakiewiczem odbyła się w części szóstej Poranka.

 ,

14.08 / W 80 dni dookoła Polski / Dzień 48. / Poranek Wnet ze stadniny koni w Janowie Podlaskim

14.08 / W 80 dni dookoła Polski / Dzień 48. / Poranek Wnet ze stadniny koni w Janowie Podlaskim

Jerzy Chróścikowski – senator;

Sławomir Pietrzak – prezes stadniny koni w Janowie Podlaskim;

Ks. Maciej Majek – współorganizator IX Podlaskiej Konnej Pielgrzymki w Hołdzie Kawalerii Rzeczypospolitej Polskiej;
Władysław Grochowski – prezes zarządu Grupy Arche;

Tomasz Sakiewicz – redaktor naczelny „Gazety Polskiej”;

Artur Bieńkowski – koniuszy Stadniny Koni w Janowie Podlaskim
Irena Lasota – korespondentka Radia Wnet z Waszyngtonu;

Grzegorz Kita – obserwator czeskich mediów.


Prowadzący: Krzysztof Skowroński

Wydawca: Lech Rustecki

Realizator: Andrzej Gumbrycht

Wydawca techniczny: Konrad Tomaszewski


Część pierwsza:

Sławomir Pietrzak o znaczeniu stadniny koni w Janowie Podlaskim na światowy rynek koni. Mówił także o niedzielnej aukcji „Pride of Poland”, na której można było walczyć o kupno jednego z 25 arabów. Opowiadał również o pierwszym pokazowym wyścigu konnym, który rozegrał się w Janowie Podlaskim.


Część druga:

Nagranie rozmowy z Marianem Kowalczykiem, nestorem polskiego jeździectwa, wszechstronnym jeźdźcem, który startował we wszystkich dyscyplinach jeździeckich.

Sławomir Pietrzak skomentował rozmowę z panem Marianem Kowalczykiem oraz oznajmił, że w tym roku rozpoczął się remont XIX-wiecznych stajni.


Część trzecia:

Irena Lasota poinformowała o kolejnych zamieszkach w Stanach Zjednoczonych. Tym razem miały one miejsce w Charlottesville w stanie Wirginia. W zamieszkach brała udział skrajna prawica oraz lewica. Ich powodem był plan władz miejskich zdemontowania pomnika Roberta E. Lee, dowódcy wojsk Konfederacji w czasie wojny secesyjnej. Pomysł zanegowali członkowie alt-prawicy, którzy nazywają siebie „białymi nacjonalistami”. Korespondentka Radia Wnet skomentowała również napięcia na linii Waszyngton-Pjongjang.


Część czwarta:

Serwis informacyjny Radia Warszawa.


Część piąta:

Jerzy Chróścikowski o aukcji koni w Janowie Podlaskim oraz afrykańskim pomorze świń – chorobie, która zagraża trzodzie chlewnej na Podlasiu. Największym nośnikiem tej groźnej choroby są dziki.

Grzegorz Kita o konfliktach w związku z reformą KRS.


Część szósta:

Ks. Maciej Majek o IX Podlaskiej Konnej Pielgrzymce w Hołdzie Kawalerii Rzeczpospolitej.

Tomasz Sakiewicz mówił na temat obchodów wtorkowego święta Wojska Polskiego. Ponadto skomentował zachowanie posłanki Platformy Obywatelskiej Róży Thun w programie „Bez retuszu”, która opuściła studio TVP. Odniósł się również do braku nominacji generalskich w tym roku.

Prezydent w uzasadnieniu popełnił ogromny błąd, bo to jest gorszący przykład – ocenił Sakiewicz. Jego zdaniem, gdyby prezydent, podkreślając swoją niezależność, zatrzymał się na sławnych już dwóch wetach prezydenckich w sprawie KRS i SN, „oceniałbym to bardzo spokojnie, bo prezydent przejął odpowiedzialność za reformę sądownictwa, a te dwie ustawy miały jednak swoje mankamenty”. Zaznaczył przy tym, że było większe pole manewru niż to, co prezydent zrobił, mógł on bowiem odesłać ustawy do Trybunału Konstytucyjnego i równolegle złożyć poprawione już propozycje ustaw dotyczące KRS i SN.

 

Część siódma:

Artur Bieńkowski o cechach charakterystycznych konia arabskiego, który stanowi podwalinę genetyczną w hodowli innych rumaków.

 


Posłuchaj całego Poranka Wnet:

 

Słudzy i wolni obywatele. Czy zagranica zawsze musi nam „coś dać”? Refleksje po wizycie prezydenta Donalda Trumpa

Reakcje na przemówienie prezydenta Trumpa w Warszawie w znacznej mierze odzwierciedlają podział na Polskę pro- i antyrządową, ale pokazują także coś więcej: różnicę w podejściu do zagranicy.

Henryk Krzyżanowski

Były prezydent Lech Wałęsa w charakterystyczny dla siebie skrótowy sposób tak podsumował przemówienie: „Było dobre, ale on to robił dla siebie. (…) Gdy się tak dobrze przyjrzeć, to Polacy nic wczoraj nie dostali”. Sceptycy bardziej wyrafinowani mówili to samo – niektórzy odwoływali się nawet do obrazu szklanych paciorków, którymi gość omamił jakoby swoich warszawskich entuzjastów.

Zauważmy w tym miejscu, że takie patrzenie automatycznie określa Polskę jako kraj zależny od woli państw ważniejszych od nas. Nasze oczekiwania wobec zagranicy streszczają się wtedy w prostym zdaniu: zagranica może nam coś dać. A skoro tak, to ustawiamy się sami w relacji pan – sługa. Zupełnie jak w słowach psalmisty: „Jak oczy sług są zwrócone na ręce ich panów i jak oczy służącej na ręce jej pani”.

Do obrazu pan – sługa kompletnie nie pasuje tłum, który entuzjastycznie fetował Donalda Trumpa na placu Krasińskich. Znaczna część obecnej tam publiczności to mohery od ojca Rydzyka, członkowie klubów „Gazety Polskiej” czy inni wyborcy PiS-u. To ludzie, którzy nie tylko nie liczą na dotacje czy prezenty z zagranicy, ale przeciwnie, sami nie szczędzą grosza na cele publiczne.

Można o nich powiedzieć, że kiedy w ostatnich wyborach odsunęli od władzy Platformę, zrobili to za własne pieniądze. Dając także swój własny czas – choćby ten włożony w kontrolę uczciwości wyborów. Na plac Krasińskich przyjechali więc nie po to, by coś dostać, ale by spotkać się w gronie przyjaciół, do których zaliczają prezydenta USA – czy słusznie, zobaczymy. Wolni ludzie decydujący o sobie w wolnym kraju.

Cały felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Słudzy i wolni obywatele” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Słudzy i wolni obywatele” na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

GALERIA „W 80 dni dookoła Polski – powrót do źródeł” z redakcją Wnet. W krainie góralskiej ślebody i Lachów Sądeckich

Media Wnet w ubiegłym tygodniu były na Podhalu odwiedzając: Żywiec, Wadowice, Nowy Targ, zimową stolicę Polski Zakopane, a także lacki Nowy Sącz. Odwiedziny te uwieczniła w obiektywie Luiza Komorowska

Żywiec – miasto browarników i polskich Habsburgów

fot. Luiza Komorowska
Rynek w Żywcu

Żywiec – miejsce piękne i czarowne, z bogatą historią i kulturą, piękną przyrodą i własnymi górami, „spokojniejszymi”, jak zaznaczają mieszkańcy. Mimo że dziś przypisany administracyjnie do województwa śląskiego, nigdy Śląskiem nie był. Od wieków związany z ziemią krakowską jest najdalej na zachód położoną częścią Małopolski.

Występ podczas ostatniego koncertu zespołów folklorystycznych w ramach trwającego dziewięć dni Tygodnia
Kultury Beskidzkiej w Żywcu. Wspaniały występ gruzińskich górali z Borjomi – miasta partnerskiego Żywca – ponoć porwał zgromadzoną publiczność.

Renesansowe krużganki Starego Zamku w Żywcu powstały nieco później niż te na Wawelu, ale są równie piękne i stylowe. Siedziba polskich Habsburgów, ostatnich pretendentów do polskiej korony, swoją świetność odzyskała dopiero w 1989 roku.

– Stary Zamek w Żywcu z naszą Małą Kaplicą Zygmuntowską przy kościele farnym jest zwany Małym Wawelem – powiedziała Dorota Firlej (na zdjęciu poniżej), kustosz, historyk sztuki Muzeum Miejskiego w Żywcu, gość Witolda Gadowskiego w Poranku Wnet.

– Najbardziej znani właściciele Starego Zamku to rodzina Habsburgów, polskich Habsburgów – powiedziała pani kustosz. Przypomniała, że w Pałacu Habsburgów jeszcze do niedawna mieszkała Maria Krystyna Habsburg, „wnuczka pretendenta do polskiego tronu Karola Stefana Habsburga.

 

Na tarasie wadowickich franciszkanów. W głębi nasz realizator dźwięku Karol Smyk.
Redaktor Witold Gadowski z ojcem Ryszardem Stolarczykiem z miejscowego klasztoru oo. franciszkanów.
Na Rynku w Nowym Targu

Redaktor Witold Gadowski na Rynku w Nowym Targu podczas Poranka Wnet.

Ratusz w Nowym Targu i nasza ekipa z mobilnym studiem za kurtyną wody miejscowej fontanny.

Baca Jan Kubik w tradycyjnym stroju górali pienińskich, m.in. w charakterystycznej dla niego niebieskiej kamizelce.

Na uliczkach Nowego Sącza – miasta św. Kingi, wielu milionerów, największej liczby bentleyów (kupionych za gotówkę) przypadających na jednego mieszkańca, a także jednego z najstarszych miast Małopolski.

Nowy Sącz – przed Ratuszem nasze mobilne studio w trakcie audycji.

 

 

Na Krupówkach w Zakopanem

„Bez smreki wyziero słońce, a ja se patrze na góre, na której wyziero krzyż…” – tymi słowami rozpoczął piątkowy Poranek Wnet redaktor Witold Gadowski, z pochodzenia góral z Zakopanego, patrząc na Giewont. Zakopane to miejsce szczególne, zimowa stolicy Polski położona w kotlinie u stóp Tatr.

Górale w strojach góralskich w Zakopanem.

Oprac. MoRo

Dziennikarstwo to fascynujący zawód. Trzeba poczuć misję. Dawać ludziom prawdę, a oni umieją sami wyciągać wnioski

Miałem wszędzie znajomych, a teraz zostałem sam, wszyscy się odwrócili, nawet ci, którzy kiedyś mnie popierali i chwalili się tym, bo akurat to było politycznie. Dzisiaj nawet nie odbierają telefonów.

Krzysztof Skowroński
Zdzisław Szostek

Ze Zdzisławem Szostkiem, dawniej właścicielem wydawnictwa i wydawcą nieistniejącej już Gazety Powiatowej Dolny Śląsk, o życiowych konsekwencjach dociekania prawdy wbrew lokalnym układom polityczno-gospodarczym rozmawia Krzysztof Skowroński.

Jestem człowiekiem po przejściach; zawodowych. Byłem założycielem czasopisma Gazeta Powiatowa Dolny Śląsk. Przechodziła ona różne perturbacje O dziwo, bez względu na władzę, zawsze chcieli nas pozbawić możliwości publikacji – firmę niezależną, polską i o polskim kapitale. Dlatego, że uznawałem, że czytelnik powinien czerpać wiedzę z różnych źródeł i na tej podstawie wyrabiać sobie opinię. (…)

W pewnym momencie dostaliśmy pismo z Ruchu, czyli głównego kolportera prasy, że po prostu wypowiadają nam umowę na swobodną sprzedaż naszych publikacji w ich punktach sprzedaży. (…) Wydawnictwa nie utrzymują się z samej sprzedaży. Są reklamy, ogłoszenia itd. A w tych wszystkich ogłoszeniach są pewne klauzule, że gazeta musi się ukazywać tu i tu. Tak więc, nawet jeżeli miałbym swój dobrze rozbudowany kolportaż prywatny, to nie mógłbym korzystać z pozostałych źródeł dochodu, ponieważ nie mógłbym wywiązać się ze zobowiązań wobec kontrahenta, że muszę się ukazywać w kioskach Ruchu, ponieważ tam nie mam dostępu. Dlatego wypowiedzenie umowy było formą, można powiedzieć, odcięcia tlenu dla wydawnictwa. (…)

Dziennikarz lokalny, polityka lokalna i biznes lokalny to mieszanka wybuchowa, jeśli ten dziennikarz jest nim z krwi i kości, a nie na zasadzie, że ma plakietkę dziennikarza, a w rzeczywistości jest tubą medialną albo burmistrza, albo jakiegoś przedsiębiorcy.

W swoim czasie opisywaliśmy sytuację skądinąd znanego już człowieka, dzisiaj biznesmena z firmy, nazywającej się przykładowo Citroneks. Wtedy skończyło się to dla tego biznesmena sprawą karną, którą przegrał. Relacjonowaliśmy sprawę i nieomal zostałem pobity przez tego przedsiębiorcę.

Inna sprawa: akurat żyjemy w takim specyficznym regionie, że mamy sąsiadów Niemców. I coraz więcej Polaków zaczyna mieszkać po tamtej stronie, przenoszą się tam z rodzinami. Pojawił się artykuł z takim nośnym tytułem „Polskie świnie”. Jugendamt, tamtejsza instytucja zajmująca się sprawami wychowania, bardzo źle potraktowała polską rodzinę. Rodzina ta mieszkała w Niemczech, ale uznała, że edukację swoich dzieci będzie prowadzić po polskiej stronie. Z tego powodu doszło tam do awantury, a akurat był to okres pojednania polsko-niemieckiego. To był bardzo niewygodny temat dla pana Buzka i innych europosłów. Myśmy tę sprawę nagłośnili, wziął się za nią konsulat i wszystko zakończyło się dla tej rodziny pozytywnie. Nie było to, być może, spektakularnie medialnie; zapewniłem tę rodzinę, że chcemy przede wszystkim osiągnąć cel, a nie zdobywać nagrody dziennikarskie za piękne publikacje.

Staliśmy się niewygodni bez względu na opcję polityczną władzy. Kolejna władza dochodziła do wniosku, że faktycznie ten dziennikarz jest upierdliwy, bo znowu docieka prawdy, teraz nam z kolei zaczyna patrzeć na ręce. (…)

Czasem latami trzeba uzyskiwać pewne informacje na zasadzie dowodów, żeby można było rzucić konkretne nazwisko, ponieważ bez względu na wyniki wyborów, układy się nie zmieniają. To taki ewenement, że po wyborach jest wielka euforia, a po 3 miesiącach każdy zauważa, że tylko się nazwiska zmieniły, a system w dalszym ciągu funkcjonuje. W swoim czasie pan Braun dobrze przedstawił Dolny Śląsk, mówiąc, że tutaj pewien schemat się udał. I to jest przerażające, bo jeśli się udał, to my w dalszym ciągu w tym układzie jesteśmy. (…)

Kiedyś forma łapówki była prosta: koperta. Ten system się przeorganizował. Układ zaczął działać przez urzędy skarbowe, nawet było to śledzone, ale nie za bardzo jest upubliczniane. Uważano też, że z kopert trzeba zrezygnować, bo można łatwo zrobić zdjęcie.

Ale też można było powiedzieć człowiekowi, któremu chciało się coś zaoferować, żeby przykładowo kupił sobie parę akcji na giełdzie. Jakiejś, powiedzmy, firmy X, która praktycznie nic nie znaczyła. Po wyborach dziwnym zbiegiem okoliczności te akcje, które były wykupione przez odpowiednich ludzi za śmieszne pieniądze, nagle zaczynały, w niewytłumaczalny ekonomicznie sposób, wzrastać 300-400% na wartości. Czyli, krótko mówiąc, ci, co kupili, załóżmy, dany pakiet akcji za 1 zł, w pewnym monecie mieli w swoim portfelu 1000 zł. To już można nazwać łapówką wyrafinowaną. Ale jeżeli tego nie upubliczniono, bo urzędy skarbowe pilnowały, to kto wie, może w dalszym ciągu trwa. (…)

Mam satysfakcję, jestem dumny z tego, co robiłem, i chciałbym to zaszczepić młodszym, którzy startują w zawodzie. Jest to fascynujący zawód, choć niebezpieczny, gdzie nieraz się traci życie. Praktycznie co roku przecież tylu dziennikarzy ginie. Giną nawet dlatego, że poruszali jakieś lokalne tematy biznesowe, polityczne.

Ten zawód to jest styl życia. Dziennikarz nie pracuje od 7 do 15. Dziennikarstwo trzeba poczuć, nawet jak się śni, trzeba śnić w sposób dziennikarski.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego ze Zdzisławem Szostkiem pt. „Dziennikarz nawet śni po dziennikarsku” znajduje się na s. 17 sierpniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego ze Zdzisławem Szostkiem pt. „Dziennikarz nawet śni po dziennikarsku” na s. 17 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Reparacje wojenne od Niemiec. Mularczyk: Niemcy z dużym napięciem czekają na to, co w Polsce się w tym temacie wydarzy

W 2004 roku podjęta została uchwała zobowiązującą rząd do podjęcia działań. Ale wówczas na czele rządu stali postkomunistyczni premierzy – mówi w wywiadzie poseł i adwokat Arkadiusz Mularczyk.

Wysłał pan do Biura Analiz Sejmowych zapytanie ws. możliwości prawnych wystąpienia do Niemców z wnioskiem o reparacje wojenne. Na jakim to jest teraz etapie?

[related id=33056]Wiem, że Biuro Analiz Sejmowych przygotowuje kompleksową opinię, na podstawie której ma dokonać oceny stanu faktycznego i stanu prawnego, jeśli chodzi o kwestie międzynarodowych podstaw prawnych dotyczących reparacji od Niemiec. Z tego, co wiem, trwają prace kilku ekspertów nad tą opinią. Wiem też, że trwają prace archiwalne, bo trzeba zdobyć oryginały dokumentów, które są w archiwach państwowych.

Czego poszukują eksperci w archiwach?

Na to pytanie mogą odpowiedzieć eksperci. Przygotowanie tej opinii wiąże się także z dojściem do dokumentów źródłowych z czasów PRL. To jest niezwykle cenne i ważne, dlatego że dotychczas bardzo wielu ekspertów prawnych, ze strony polskiej czy niemieckiej, przyjmowało akt zrzeczenia się odszkodowań za okres II wojny światowej z 1953 r. jako pewnik, jako coś, co nastąpiło. A są poważne wątpliwości, czy w ogóle miało coś takiego miejsce i czy jest to dokument ważny w świetle prawa międzynarodowego.

Sytuacja, która się rysuje, oznacza, że będziemy musieli tę sprawę wyprowadzić na arenę międzynarodową. Jeżeli opinia Biura Analiz Sejmowych będzie pozytywna, jakie będą dalsze kroki?

Jeśli opinia będzie pozytywna, będzie dawała perspektywę i szansę podjęcia roszczeń o charakterze międzynarodowym. Myślę, że oczywiście rolą rządu będzie po pierwsze dokładne wyliczenie i zaktualizowanie na obecny stan finansów tych wszystkich strat wojennych zarówno materialnych, jak i osobowych, które miały miejsce. Zaktualizowanie ich na obecną walutę, a później przedstawienie ich państwu niemieckiemu.

Czy ten proces da się określić w czasie? Jak długo może trwać to wszystko, zanim staniemy do rozmów z Niemcami?

Moim zdaniem jest to praca na około 6-12 miesięcy.

Czy tylko rząd ma tu swoją rolę do odegrania, czy ta sprawa wróci do Sejmu? Czy Sejm będzie się tą sprawą w jakikolwiek sposób zajmował?

W 2004 r. podjęta została uchwała zobowiązującą rząd do podjęcia działań. Ale wówczas na czele rządu stali postkomunistyczni premierzy zarejestrowani przez SB jako TW: Belka czy Cimoszewicz, i oni uchwały Sejmu nie wykonali, mimo że poparł ją wówczas cały Sejm, w tym także PO. Uważam także, że dziś należałoby wyjaśnić, jakie były faktyczne ich motywy niewykonania uchwały ws. reparacji wojennych. Ona dotyczyła przecież ogromnych pieniędzy.

 Jaka była treść tej uchwały?

Obligowała rząd do podliczenia wszystkich strat oraz do wystąpienia rządu polskiego do rządu niemieckiego z roszczeniem reparacji.

Czy dochodzą do pana głosy z Niemiec, które komentują to, co w Polsce się dzieje w sprawie reparacji wojennych?

 Sądzę, że Niemcy z dużym napięciem czekają na to, co w Polsce się w tym temacie wydarzy. Oni nie mają w swoich archiwach żadnych dokumentów potwierdzających fakt zrzeczenia się odszkodowań przez Polskę. Ale co więcej, ich ustawodawstwo przez lata było nastawione na to, aby także nie wypłacać obywatelom polskim żadnych świadczeń odszkodowawczych. Celowo dyskryminowano polskich obywateli.

[related id=33407]Co więcej, ustawodawstwo niemieckie było sprzeczne z prawem międzynarodowym, bo wprowadzono takie przepisy, z których wynikało, że roszczenia obywateli polskich przedawniają się, co było sprzeczne z prawem międzynarodowym. Dlatego na straconych pozycjach byli nasi rodacy domagający się odszkodowań z tytułu prac przymusowych, z tytułu pracy niewolniczej, inwalidztwa, chorób. Niemieckie sądy odrzucały pozwy Polaków, twierdząc, że są przedawnione, albo też odrzucały te roszczenia Polaków, twierdząc, że są przedwczesne, ponieważ nie mieliśmy traktatu pokojowego.

Przypomnieć należy, że oprócz ogromnych zniszczeń kraju oraz prawie 6 mln zabitych, 2,5 mln Polaków deportowano na roboty przymusowe, 300 tys. jeńców wojennych wykonywało prace niewolnicze, po wojnie było 200 tys. inwalidów, 2 mln osób, które zostały wysiedlone, 300 tys. osób zachorowało na gruźlicę, było 4,5 mln sierot i wdów po pomordowanych Polakach. Wiele z tych osób wówczas bezskutecznie zderzało się z państwem niemieckim w sądach. I niemieckie sądy mówiły, że ich roszczenia są przedawnione, bo w niemieckim ustawodawstwie są przepisy, które mówią, że jest na to określony czas. Albo mówiły – wasze roszczenia są przedwczesne, bo nie ma traktatu pokojowego. A zdaniem Niemiec tylko w traktacie pokojowym można było uregulować sprawę odszkodowań.

Było to niemoralne zachowanie Niemiec, bo wymyślano różne podstawy prawne, różne przeszkody, które uniemożliwiały domaganie się przez Polaków jakichkolwiek roszczeń. To dyskryminacyjne ustawodawstwo było wymierzone głównie w Polaków.

To musi budzić ogromny sprzeciw, bo w tym samym czasie Niemcy zawarły 11 umów dwustronnych z 11 krajami Europy Zachodniej, także z Izraelem czy Jugosławią, gdzie wypłaciły tym krajom reparacje wojenne. Nas odsyłano do sądów, a sądy RFN tak prowadziły postępowania, aby uniemożliwiać jakiekolwiek roszczenia polskich obywateli.

Skąd pewność, że Niemcy w swoich archiwach nie mają żadnych dokumentów, z których mogliby wynieść wiedzę, że myśmy się zrzekli tych odszkodowań?

Z tego, co dotychczas ustalono, takich dokumentów po prostu nie ma. Jest tylko i wyłącznie protokół z posiedzenia Rady Ministrów PRL. W Niemczech w 1953 r. było powstanie antykomunistyczne. W rozruchach zginęło 400 osób. Wówczas ZSRR uznał, że należy zaprzestać pobierania tych reparacji.

22 sierpnia 1953 r., to była sobota, podpisano umowę, protokół w Moskwie z Niemcami, w którym Moskwa zaprzestała pobierania reparacji niemieckich. Po czym 23 sierpnia, w niedzielę, około 19.00 lub 19.30 powstał protokół z posiedzenia Rady Ministrów PRL. Jest tam tylko podpis Bieruta, bez listy obecności 30 członków Rady Ministrów. Z tego protokołu wynika, że Polska zrzeka się pobierania reparacji. Trzeba też podkreślić, że zaprzestanie pobierania reparacji od NRD było odpowiedzią na zawieszenie przez państwa zachodnie w lutym 1953 r. spłaty reparacji do momentu przyjęcia traktatu pokojowego na podstawie podpisanej przez RFN umowy w sprawie spłaty długów Niemiec.

Zwrócić też należy uwagę na wyrażenie „zaprzestanie ich pobierania” w umowie z 22 sierpnia 1953 r. pomiędzy NRD a ZSRR, z którego wynika, że sprawa nie dotyczyła zrzeczenia się reparacji, a jedynie zaprzestania ich pobierania. Można domniemywać, że w ogóle nie było posiedzenia Rady Ministrów, bo nie ma listy obecności. Nierealny jest także termin: dzień i godzina. Można domniemywać, że Rosjanie wymusili na Bierucie podpisanie takiego dokumentu.

Ale trzeba również podkreślić, że w świetle ówczesnej konstytucji PRL to wyłącznie Rada Państwa mogła zrzec się tego typu reparacji, więc to powinna być uchwała Rady Państwa. Rada Ministrów nie miała nawet takich kompetencji. Tym bardziej że takiego posiedzenia, jak widać, nie było, bo nie ma listy obecności i nie powstał żaden akt prawny. To powinna być choćby uchwała Rady Ministrów, podpisana przez 30 ministrów, zarejestrowana w Organizacji Narodów Zjednoczonych i wysłana w nocie dyplomatycznej do Niemiec z warunkami zaprzestania płacenia. Ze sporządzenia tego protokołu ukazała się jedynie depesza PAP-u, przez nikogo niepodpisana, o tym, że Polska zrzeka się reparacji. W niemieckich archiwach są tylko i wyłącznie publikacje prasowe, że Polska zaprzestaje domagania się reparacji i korespondencja z podziękowaniem dla Bieruta. Nie ma tam żadnego innego dokumentu. Taki dokument na pewno nie spełniał i nadal nie spełnia skutków prawnych w stosunkach międzynarodowych ani w świetle zwyczaju międzynarodowego, ani prawa traktatów.

PAP