Polski udokumentowany republikanizm datuje się od roku 1468, kiedy kraju Pani Ambasador USA nie było jeszcze na mapie

Prezydent Roosevelt powiedział emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemnego Janowi Karskiemu: – Powiesz swoim przywódcom, że Polska wyłoni się bogata, ustabilizowana. Społeczeństwo amerykańskie pomoże.

Zbigniew Berent

Nasza historia dowodzi, że kultura stanowi nie tylko o bogactwie narodu, ale także, a może przede wszystkim, o jego sile i autonomii. Naród rozwija się i kształtuje dzięki kulturze i dla ochrony jej wartości ma prawo do suwerenności i niepodległości. Dla republikanina być wolnym oznacza nie pozostawać pod niczyją dominacją, nie być zależnym od niczyjej woli i presji. (…)

Amerykanie są zadowoleni z tego, że są Amerykanami. Kolejnym czynnikiem wyróżniającym ten naród jest amerykańskie podejście do władzy i przekonanie o tym, że władza to ludzie wynajęci do zarządzenia sprawami kraju.

Podobnie jest w Niemczech, Danii, Szwecji. Polacy też są dumni ze swojego kraju, z tego, że są Polakami. To komuniści wmówili nam, iż Polska słynęła jedynie z warcholstwa, prywaty i liberum veto. Że jesteśmy tak wielkimi nieudacznikami, że nie możemy się sami rządzić. Udało im się to poprzez fałszowanie historii. Uwypuklano porażki, pomijając sukcesy. Zatruto umysły Polaków całkowicie zindoktrynowanym obrazem I i II Rzeczpospolitej.

Tymczasem już od 1468 roku, gdy kraju Pani Ambasador USA, która poucza nas teraz o wolności, niezależności i demokracji, nie było jeszcze na mapie świata, datuje się udokumentowany polski parlamentaryzm; już wtedy powstał zalążek naszej wersji demokracji z prawem do wolności słowa i nietykalności osobistej. Niestety dopiero od niedawna zaczęło funkcjonować w przestrzeni publicznej pojęcie ‘polski republikanizm’.

Nasze wolnościowe rozwiązania ustrojowe ewoluowały, były rozwijane i korygowane w zależności od sytuacji wewnątrz kraju i sytuacji międzynarodowej. Gdy na kontynencie europejskim dominował absolutyzm, samowola władców, prześladowania religijne i polityczne, w Rzeczpospolitej funkcjonowały kardynalne zasady wolności słowa i religii. Do 1795 roku nie można było uwięzić szlachcica bez wyroku sądowego. (…)

Obecnie różne środowiska wypominają Polakom różne historie z różnych czasów, w tym z II wojny światowej. Niektóre z tych historii są zupełnie zmyślone, inne zakłamane.

Wśród wielu Polaków tzw. sprawiedliwych znaleźli się i tacy, co z Niemcami współpracowali, donosili czy wręcz ręka w rękę z nimi zabijali. Nie zmienia to jednak faktu, że polski rząd (w odróżnieniu od np. rządu Francji, Norwegii, Danii, Belgii, Holandii itd.) nigdy nie zdecydował się na jakąkolwiek formę współpracę z nazistowskimi agresorami.

Ewidentnie wstydliwe historie mają także Stany Zjednoczone i nikogo za nie nie przepraszają. W 1939 roku odesłali do Europy statek St. Louis z żydowskimi uchodźcami. Gdy w maju 1939 roku rząd Kuby nie wpuścił na swe terytorium 937 żydowskich uchodźców z III Rzeszy, niemiecki kapitan skierował statek ku wybrzeżu USA. Była to dla przybyszów ostatnia szansa na ratunek. U wybrzeży Florydy statek został jednak zatrzymany przez amerykańską straż graniczną. Wysłała ona kapitanowi komunikat „Statek St. Louis nie otrzyma zgody na cumowanie tutaj ani w żadnym innym porcie Stanów Zjednoczonych”. Po kilku tygodniach tułaczki Żydzi musieli wrócić do Europy. Decyzję o odmowie przyjęcia uciekających z Niemiec Żydów podjął ówczesny prezydent Franklin Delano Roosevelt. Uznał on ich za element niepożądany. Rzekomo kluczowa okazała się obawa, że Żydzi staną się obciążeniem dla budżetu USA. Kilkuset pasażerów St. Louis po powrocie do Niemiec zostało wkrótce rozstrzelanych lub wywiezionych do okupowanej Polski i zaduszonych gazem w Auschwitz i Sobiborze, w tym kobiety i dzieci. Tragedii tej można było uniknąć, gdyby w 1939 r. rząd USA podjął inną decyzję.

W 2011 r. grupa pasażerów St. Louis, którzy przeżyli wojnę, została przyjęta w amerykańskim Departamencie Stanu. Przyjęto ich tam bardzo uprzejmie, ale nie usłyszeli słowa, na które czekali – przepraszamy.

(…) Prezydent Roosevelt w lipcu 1942 roku powiedział emisariuszowi Polskiego Państwa Podziemnego Janowi Karskiemu: „Powiesz swoim przywódcom, że Polska wyłoni się bogata, ustabilizowana. Społeczeństwo amerykańskie pomoże. Jest przyjazne twojemu krajowi. Powiesz swoim przywódcom, że wasze granice ulegną zmianie, na wschodzie na korzyść Rosji. Marszałek Stalin się tego domagał. Te zmiany nie będą duże, ale należy pomóc marszałkowi Stalinowi uratować twarz i ja to zrobię. Polacy dostaną odszkodowanie na północy i na zachodzie (…)”. A po chwili: „Powiesz także swojemu narodowi, że ma w tym domu przyjaciela”. (Odpowiedź Roosevelta – cytowaną „słowo w słowo” – przekazuję na podstawie zapisków Macieja Wierzyńskiego (Emisariusz. Własnymi słowami, PWN 2010).

Podstawowym celem wizyty Jana Karskiego w Waszyngtonie było poinformowanie prezydenta USA o masowej eksterminacji narodu żydowskiego na ziemiach polskich. Podczas 1,5 godzinnej rozmowy prezydent Roosevelt pytał o wiele spraw z okupowanej Polski, o organizację ruchu oporu, o sytuację polskich dzieci, ale sprawę żydowską pomijał i pomniejszał, jakby go nie interesowała.

Nasz amerykański przyjaciel z pewnością myślał globalnie. Czyżby dlatego nie okazał szczególnej empatii dla eksterminowanych Żydów? Stany Zjednoczone od II wojny światowej są żarliwymi adwokatami narodu żydowskiego. Często zabierają głos w ich obronie. Jednak gdy miały możliwości pomocy Żydom przed i w trakcie II wojny światowej, nie skorzystały z niej. Czy dlatego, że do 1947 roku sprawa żydowska nie była z punktu widzenia geopolityki istotna? (…)

Oficjalnie prasa kontrolowana przez Franklina Delano Roosevelta i jego przyjaciół oburzała się „postępem faszyzmu w Europie”. Tymczasem ówczesny prezydent sam był beneficjentem spekulacji dokonywanych na niemieckiej marce od 1922 roku.

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Polska mogłaby pouczać o demokracji” znajduje się na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Berenta pt. „Polska mogłaby pouczać o demokracji” na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męczeństwo Staszka Leszczyc-Przywary. „Muszę te prace wykonywać sam, bo oni nie są tak jak ja przygotowani na śmierć”

W rozmowach o Staszku padały słowa „święty człowiek”, ale uznawałem to za potoczny zwrot o zmarłych. Wujek opowiedział mi o nim więcej, oraz że wie, iż Staszek jest świętym, choć niekanonizowanym.

Paweł Milla

Pod koniec wojny nastał dla Wujka jeden z najtragiczniejszych dni, jakim okazał się 22 września 1944 roku. (…) Staszek, aby uniknąć kopania niemieckich okopów lub wywózki na roboty do Niemiec, przeniósł się z Kąclowej do sąsiedniej miejscowości – wioski Ptaszkowa, gdzie oficjalnie podjął pracę w tartaku. Jednocześnie od wielu tygodni brał udział w ostatniej dla niego akcji AK, polegającej na pomocy różnym uciekinierom bądź wydobytym z jenieckich obozów żołnierzom, m.in. Anglikom, Belgom i Rosjanom. W Ptaszkowej stacjonowało wówczas mnóstwo różnych wojsk niemieckich cofających się przed sowiecką nawałą.

Sowiecki major, jeden z uwolnionych przez AK jeńców, chciał koniecznie zdobyć broń dla siebie. Najprawdopodobniej za jego inspiracją powstała spontaniczna akcja, jak się okazało niezbyt przemyślana i nie wiadomo, czy zatwierdzona przez AK.

Na Sądecczyźnie był to piękny, słoneczny dzień. Jeden z Niemców widział rano Staszka, jak rozmawiał w Ptaszkowej z tym przebranym w cywilny ubiór majorem sowieckim. Później, około trzynastej, ten major wraz z partyzantem „Rysiem” zasadzili się w przydrożnych krzakach na skraju Ptaszkowej, skąd wyskoczyli na jadącego rowerem żołnierza niemieckiego, próbując go obezwładnić i zabrać mu broń. Nie udało im się to jednak. Pistolet „Rysia” się zaciął, a Niemiec jakoś obronił się, choć został ranny. Broni nie stracił i podniósł alarm. Sowiecki major z polskim partyzantem uciekali, oddalając się od Ptaszkowej na północ w stronę góry Rosochatka. W tym czasie Staszek znajdował się ok. 200 metrów poniżej zdarzenia, w pobliżu kościoła. Nie do końca wiadomo, czy ubezpieczał tę bardzo ryzykowną i nieudaną akcję, ale raczej znalazł się w pobliżu przypadkowo. Miał pecha, bo jakiś Niemiec widział i zapamiętał go

Staszek Leszczyc-Przywara | Fot. archiwum prywatne P. Milli

rozmawiającego z tamtym ‘bandytą’, który usiłował zabrać broń żołnierzowi niemieckiemu. Wskazał go i zaczął krzyczeć do zbiegających się żołnierzy, by go aresztowali. (…)

Ktoś z miejscowych w Ptaszkowej, sołtys czy kościelny, był na początku przesłuchania Stasia w budynku plebanii, zarekwirowanym wówczas w dużej części na posterunek Wehrmachtu. Słyszał też, że gestapowcy z Nowego Sącza zaczęli od ustalania tożsamości i pytań, co wie o zamachu na niemieckiego żołnierza. Gdy Staszek ciągle odpowiadał, że nic nie wie i nie powie, zerwali i podeptali jego różaniec, który zawsze miał przy sobie. Za paznokcie powbijali mu też drzazgi i dla udręczenia psychicznego i fizycznego kazali tymi obolałymi palcami pozbierać te „zabobony”. Do furii doprowadzała ich jego modlitwa. Wrzeszczeli i bili go, ale nic nie powiedział. Wyprowadzili go do pobliskiej szopy i tam przystąpili do jeszcze większych tortur. Bp Gucwa pisze: „Ludzie z Ptaszkowej drętwieli z przerażenia, bo dochodziły ich wiadomości, co dzieje się z »Szarym«. Nie wyobrażali sobie, by można było to wszystko wytrzymać i nic nie wydać.

W rezultacie pół wsi przygotowywało się na śmierć, czekało aresztowania albo pacyfikacji. A jednak „Szary” nie wydał nic i nikogo.

Niemcy skazali go na śmierć. Skatowany, szedł na rozstrzelanie z podniesioną głową, odmawiając modlitwę. Na rozkaz katów ukląkł na jedno kolano twarzą w stronę Rosochatki, wzniósł oczy w górę, rękę położył na piersi i szepcząc modlitwy odszedł na spotkanie z Bogiem, rozstrzelany w piątek ok. godz. 18:00, 22 września 1944 r. W ten sposób oddał życie, umęczony za wiarę, z której płynęło całe jego wierne Bogu i Ojczyźnie życie oraz za wolność i niepodległość Polski”.

Śmierć jedynego syna to dramat dla każdego rodzica. Wujek również był bardzo przygnębiony. Nie tylko męczeńską śmiercią Stasia, ale całą tragiczną sytuacją Polski. Był przecież koniec września 1944 r. i wiadomo już było, że powstanie warszawskie się nie udało, straty są olbrzymie. Przez 5 lat wojny zginęło tylu jego przyjaciół i znajomych, tyle młodzieży, w całym kraju ogrom wspaniałych i mądrych ludzi. Ciągle rozmyślał, jaka będzie Polska bez nich, co się stanie, gdy za kilka tygodni wejdzie tu NKWD i komuniści.

Kilka dni po śmierci Staszka, wciąż bardzo strapiony, poszedł rankiem po wodę nad strumyk i pochylił się, zanurzając wiadro w wodzie. Promienie słońca mocno odbijały się od wody, więc zmrużył oczy i uniósł głowę. Zobaczył przed sobą bardzo pięknego młodego człowieka. Wyprostował się i… rozpoznał Staszka. Bił od niego ciepły blask, a na ciele nie było widać śmiertelnych ran. Wujek widział przecież na własne oczy te straszne rany, m.in. drzazgi powbijane za wszystkie paznokcie, połamane kości, wybite zęby, mnóstwo krwiaków oraz ślady wejścia i wyjścia trzech kul przez tył głowy i szczękę podczas egzekucji wykonanej „metodą katyńską” oraz dwóch kul w skroniach po dobiciu w godzinę po egzekucji.

A teraz, kilka dni po tym zdarzeniu, syn podszedł do niego, uścisnął go i powiedział: „Dlaczego oni Mu nie ufają?”, po czym zniknął.

Wujek bardzo odczuł to przytulenie. Było pełne niezwykłej miłości, ale też całkiem normalne, jak z każdym człowiekiem. Od tej chwili wszystko nabrało dla niego innego wymiaru i wiedział, że nie powinien zamartwiać się stratą syna, gdyż on jest szczęśliwy w niebie i tam modli się za ojca i za Polskę.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” znajduje się na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walki o utrzymanie Rzeczpospolitej Iwonickiej podczas „operacji dukielskiej”. Próby wspólnej walki z Armią Czerwoną

8 dni trwały zacięte walki, a Niemcy dla uzyskania lepszej widoczności na przedpolu, we wtorek 12 września, po wysiedleniu ze strefy przyfrontowej wszystkich mieszkańców, spalili 38 budynków.

Stanisław Orzeł

Kiedy front zatrzymał się na Wisłoku, dowództwo obrony Rzeczpospolitej Iwonickiej „chciało porozumieć się z Armią Czerwoną celem wspólnego przerwania obrony niemieckiej. W tym celu konno pojechała delegacja naszego oddziału za Wisłok do stanowisk sowieckich. Mieli szczęście, że wrócili cało.

Po tej wizycie został rozbrojony sowiecki pluton, ponieważ uciekł z pola walki, pozostawiając broń. Żołnierzy sowieckich ze zdemobilizowanego plutonu ukryli gospodarze z Lubatowej” (M. Murman [w:] L. Such, Wspomnienia z akcji „Burza” w Iwoniczu, s. 175–176). Doszło do tego na biwaku w Jasionce, 12 sierpnia. Następnego dnia, 13 sierpnia ok. 10 rano w Lubatowej za kościołem znaczny oddział niemiecki z autem pancernym na czele zaatakował powyżej mostu oddział partyzancki rozlokowany na sąsiednim wzgórzu. Partyzanci, mimo przewagi Niemców, bronią maszynową i granatami zmusili ich do ucieczki. Unieruchomione auto pancerne spalono. Jednak z meldunków zwiadowców wynikało, że Niemcy nadal zamierzają opanować Lubatową większymi siłami. (…)

W tym czasie pojawiła się z wizytą „delegacja wojska słowackiego w składzie dwu oficerów (major i kapitan) oraz pięciu żołnierzy. Jako prezent dostarczyli dwa furgony z bronią, amunicją i granatami.

Formalnie Słowacy wciąż byli sojusznikami Niemiec, ale „czując pismo nosem”, szykowali się do zmiany frontu. Oficerowie odbyli kilkugodzinne rozmowy z „Pikiem” i pod wieczór, mocno rozweseleni bimbrem, odjechali w stronę Dukli” (R. Sługocki, jw., s. 25). Trzeba pamiętać, że wówczas trwały na Słowacji przygotowania do powstania w związku z wkroczeniem Wehrmachtu na jej teren i w nadziei na szybką ofensywę Armii Czerwonej. W efekcie „29 sierpnia o godzinie 20.00 podpułkownik Ján Golian (szef sztabu generalnego wojsk lądowych armii słowackiej, a jednocześnie dowódca konspiracyjnego Centrum Wojskowego na Słowacji) wydał wszystkim jednostkom armii słowackiej umówiony sygnał do rozpoczęcia antynazistowskiego powstania rozkazem »zacznijcie wypędzanie«”. (…)

Podczas gdy na początku września trwały potyczki partyzantów z mniejszymi lub większymi oddziałami niemieckimi na przedpolach Lubatowej, 9 września 1944 r., idąc na pomoc gasnącemu powstaniu antyfaszystowskiemu na Słowacji, Front Ukraiński Armii Czerwonej przystąpił do tzw. operacji dukielskiej – krwawej bitwy o Przełęcz Dukielską, która miała otworzyć drogę.

Iwonicz stał się wówczas miejscowością frontową. Tego samego 9 września w sobotę wieczorem spod Krosna wkroczył do Iwonicza znaczny oddział Wehrmachtu, który zajął kwatery w wielu budynkach prywatnych.

Niemcy przyprowadzili i przywieźli z sobą około 100 jeńców sowieckich, wziętych do niewoli podczas walk o Krosno. Siedemnastu ciężko rannych umieścili w stodole domu Ludwika Zygmunta i po jednodobowym wypoczynku wymaszerowali z Iwonicza w godzinach popołudniowych, zostawiając owych ciężko rannych bez żadnej opieki lekarskiej.

W efekcie dwóch zmarło w nocy z niedzieli na poniedziałek. W poniedziałek 11 września pozostałych ciężko rannych jeńców, dzięki pomocy mieszkańców Iwonicza, sanitariusze z oddziału partyzanckiego broniącego Rzeczpospolitej Iwonickiej przewieźli furmankami do AK-owskiego szpitala w byłym sanatorium Sanato, pod opiekę dr. mjr. J. Aleksiewicza. (…)

Ostatnia potyczka partyzantów z Niemcami na terenie Iwonicza Zdroju miała miejsce 19 września. W. Murdzek wspominał: „Stałem na posterunku (…) nieopodal dużego drzewa o wydrążonym wewnątrz pniu. Właśnie w tym drzewie urządził sobie punkt obserwacyjny jeden z naszych (…) pochodzący z Krakowa, o pseudonimie Kurierek. Przez wydrążony otwór w pniu drzewa obserwował przedpole, będąc (…) niezauważalny. W pewnej chwili (…) coś zauważył, bo przywołał mnie i polecił podejść bliżej siatki ogrodzenia Excelsioru. Wybrałem sobie za cel krzak bujnej leszczyny i kiedy doszedłem do niego, zobaczyłem, że z drugiej strony stoi Niemiec. Natychmiast krzyknął do mnie „Hande hoch!”. Nie namyślając się (…), puściłem do niego serię z mojego stena i Niemiec padł na miejscu. (…) Rozpętała się bezładna strzelanina z obu stron, po czym Niemcy ustąpili, bojąc się wejść do lasu.

Do końca dnia przeczekaliśmy w lesie. Następnego dnia, tj. 20. 09. 1944 r. rano, oddział iwonickiego zgrupowania partyzanckiego Iwo został rozwiązany [ostatecznie – S.O.]. Wcześniej ukryliśmy broń i inne materiały, (…) zakopując je w ziemi w wiadomych miejscach. Zaczęliśmy schodzić z lasu w kierunku Uzdrowiska. W rejonie Turkówki spotkaliśmy pierwsze rosyjskie czołgi, jadące od wsi Bałucianka i Wólka” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). W tym czasie podczas rozminowywania dla czołgów sowieckich drogi z Klimkówki do Iwonicza-Uzdrowiska zginęli śmiercią bohaterską dowódcy partyzantów: por. „Boruta” i zastępca rannego por. „Pika”, plut. Stanisław Klar „Bob”…

W takich okolicznościach Rzeczpospolita Iwonicka dotrwała do chwili ucieczki Niemców i wkroczenia Armii Czerwonej. Rabunek budynków i urządzeń sanatoryjnych, który wówczas nastąpił, powstrzymała interwencja dr. J. Aleksiewicza u dowódcy rosyjskiego i przypomnienie o rannych, których uratował w swoim Sanato.

Nie powstrzymało to jednak aresztowań wśród żołnierzy AK, wywózki w głąb Rosji i śmierci wielu bohaterów Rzeczpospolitej Iwonickiej (m.in. por. „Pika”) już w „wyzwolonej” ojczyźnie…

Materiały źródłowe, w tym fotografie, zostały udostępnione przez Stowarzyszeniu Przyjaciół Iwonicza-Zdroju.

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (V)” znajduje się na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka. (V)” na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Czy elity prawnicze, które tworzyły ustrój i prawo III Rzeczypospolitej, chciały obalić system komunistyczny?

Kiedy tworzono zręby prawne II RP, zerwano z systemami prawnymi państw zaborczych, ale przy tworzeniu prawa III RP nie zerwano z systemem prawnym PRL. Zbudowano PRL-bis, która funkcjonuje do dziś.

Józef Wieczorek

11 grudnia 2018 r., przed 37 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, w Libraria Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego zgromadzili się uczestnicy prac Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, które przerwał – choć nie do końca – stan wojenny. (…) Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności, powstałe w Krakowie 17 stycznia 1981 roku, tworzył zespół ekspertów prawniczych NSZZ Solidarność, w skład którego weszło ponad 100 specjalistów z różnych dziedzin prawa i 200 współpracowników z całej Polski. Prawnicy Centrum przygotowali kilkaset projektów ustaw. (…) Stan wojenny odsunął na całe dziesięciolecie prace nad reformą ustroju. Nie powiodło się jednak „partyjnemu betonowi” PZPR obalenie wielkiego dorobku lat 1980–1981. Jako do gotowego i cennego materiału sięgano doń po zmianie ustroju 1989 roku. Służył on reformie w całym okresie przemian, który zakończyło uchwalenie Konstytucji III Rzeczypospolitej z 2 kwietnia 1997 roku.

Według oceny wybitnego historyka prawa prof. Stanisława Grodziskiego, działania podjęte przez Centrum dla naprawy Rzeczypospolitej były największym społecznym wysiłkiem prawników od czasu Konstytucji 3 maja.

Adwokat Kazimierz Barczyk, wiodąca postać prac Centrum, deklarował: „Chcieliśmy obalić system komunistyczny poprzez przygotowanie zrębów państwa demokratycznego”, w co jednak można wątpić choćby na podstawie wspomnień Prof. Andrzeja Zolla (s. 579): „Zdawaliśmy sobie sprawę z układu geopolitycznego, przecież Związek Radziecki trzymał się jeszcze mocno, do tego pamiętaliśmy całkiem przecież niedawne doświadczenie czechosłowackie. Dla ludzi, którzy nie bujali w obłokach, oznaczało to, że należy raczej mówić o poprawianiu istniejącego systemu, czynieniu go bardziej ludzkim. Raczej myśleliśmy o ewolucji niż rewolucji. Owszem, pracowaliśmy w ramach Centrum nad propozycjami zmian w prawie konstytucyjnym, ale dotyczyło to bardziej takich spraw, jak reforma sądownictwa, wzmocnienie niezawisłości sędziowskiej, gwarancji procesowych, usunięcia pewnych przepisów, które pozwalały zwolnić sędziego ze stanowiska, bo nie dawał tzw. rękojmi orzekania zgodnie z linią partii. Chodziło więc bardziej o tego typu rzeczy niż wywracanie ustroju PRL”. Ustrój i prawo III Rzeczypospolitej tworzyły siły solidarnościowe wspólnie z aparatem komunistycznym i mimo zmian, prawo zachowało ciągłość z prawem PRL-u, a nie było woli nawiązania do stanu prawnego sprzed 1 września 1939. (…)

Obalenie komunizmu nie do końca się prawnikom udało, bo dekomunizacji w III RP tak naprawdę nie było, nawet zbrodniarzy komunistycznych nie ukarano, a często byli honorowani i nieraz spoczywają w alejach zasłużonych. Za stan wojenny ukarano więzieniem chyba tylko Adama Słomkę i Zygmunta Miernika – protestujących przeciwko niekaraniu zbrodniarzy.

Jednakże ostatnio Trybunał w Strasburgu uniewinnił Adama Słomkę, podważając haniebne poczynania polskiego wymiaru, zwanego przez obywateli – nie bez przyczyny – wymiarem niesprawiedliwości. Także próby dekomunizacji przestrzeni publicznej – mimo wprowadzenia stosownych ustaw – nie zawsze kończą się sukcesem. Karani są nie ci, którzy dekomunizacji nie wprowadzają, tylko ci, którzy protestują przeciwko lekceważeniu ustaw dekomunizacyjnych. Co więcej, np. w Warszawie spotykamy się wręcz z rekomunizacją przestrzeni publicznej i ulice zamiast nosić nazwy działaczy niepodległościowych, mają propagować działaczy komunistycznych. Czyli ma być tak jak było, jak chcą działacze KOD-u, wspierani przez „solidarnościowych” prawników.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Na miarę Konstytucji 3 maja?” znajduje się na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Na miarę Konstytucji 3 maja?” na s. 15 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Autonomiści w służbie Niemiec. Nie ma żadnej wątpliwości, że hasła autonomii Śląska powstały w niemieckich gabinetach

Poprawność polityczna mnie nie interesuje. Moje źródła to relacje bezpośrednich uczestników, wspomnienia, a wszystko publikowane wtedy, kiedy żyli ci, którzy mogli oprotestować fikcję i bajania.

Jadwiga Chmielowska

Zdaję sobie sprawę z tego, że moja publikacja będzie dla wielu środowisk kontrowersyjna. Nie zamierzam jednak powtarzać wersji podawanych przez wielu badaczy bez uwzględniania innych źródeł – czyli takich, które przeczą ustalonej przed laty poprawnej wersji.

Poprawność polityczna mnie nie interesuje. Jestem dziennikarką i być może to sprawia, że wszystko chcę sama sprawdzić, by mój przekaz pozbawiony był osobistych uprzedzeń. (…) Rozpocznę więc cykl o historii Śląska skazanej na zapomnienie. Moje źródła to relacje bezpośrednich uczestników, wspomnienia, ale wszystko publikowane wtedy, kiedy żyli ci, którzy mogli bezpośrednio oprotestować tworzoną fikcję i bajania. Zobaczą Państwo, jak bardzo historia się powtarza, jak wielu błędów można uniknąć, poznając historie naszych przodków.

(…) W wyniku wojen śląskich pomiędzy Habsburgami a Fryderykiem II Śląsk niemal cały wszedł w skład państwa niemieckiego w 1742 r. Po stronie austriackiej został Śląsk Cieszyński. Zaczęła się polityka germanizacyjna. Narzędziem jej były szkoły, urzędy i kościoły. Wprowadzono język niemiecki jako urzędowy, wydano nakaz zatrudnienia w szkołach nauczycieli posługujących się wyłącznie językiem niemieckim.

W roku 1764 zabroniono udzielania ślubów osobom nie znającym języka niemieckiego, młodzieży polskojęzycznej nauki zawodu. Nie wolno było bez znajomości niemieckiego nawet zatrudnić się do służby dworskiej. Nastąpiła też szybka kolonizacja. W ciągu jednego tylko 1763 roku przybyło na Śląsk 61 tys. Niemców, a przez następne 40 lat – 110 tys.

(…) Na początku XX w. Wojciech Korfanty, startujący w wyborach parlamentarnych z mandatu ND, rzucił hasło „Precz z Centrum!”. Był to przełom. Nareszcie można było pokusić się o prowadzenie własnej, polskiej polityki, a nie w ramach niemieckiej partii katolickiej. Wtedy właśnie lud śląski pokochał Korfantego. (…)

Tendencje autonomiczne były żywe w Partii Centrum (Deutsche Zentrumspartei). Po rewolucji listopadowej (1918) w Niemczech chciano przez głoszenie haseł autonomii dla Górnego Śląska rozbić polski ruch narodowowyzwoleńczy. Niemieccy centryści byli zwolennikami autonomii Górnego Śląska w ramach Prus. Przestraszyli się bowiem zapowiedzi rządu z 13 listopada 1918 r. – przeprowadzenia laicyzacji państwa. Na zwołanej 9 XII 1918 r. w Kędzierzynie konferencji Górnośląskiej Partii Centrum wysunięto wprost postulat utworzenia samodzielnego państwa śląskiego. „»Hasło Centrum – Górny Śląsk dla Górnoślązaków« – poparli niemieccy kapitaliści (książę von Pless, hrabiowie H.G. Praschma i Pückler). W połowie grudnia 1918 r. w ruchu autonomistów wyodrębniły się dwie grupy separatystów: autonomistów (Hans Lukaschek), którzy propagowali odrębność Śląska w ramach Rzeszy (popierało ich Centrum) oraz independentów, którzy założyli później Związek Górnoślązaków – Bund der Oberschlesier; ci ostatni opowiadali się za proklamowaniem samodzielnego, neutralnego państwa śląskiego” – podaje Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 23.

W 1920 r. partia Centrum przestała promować hasła autonomii. Związek Górnoślązaków był jednak popierany przez Berlin, ponieważ w plebiscycie wzywał do głosowania za pozostaniem Śląska w Niemczech. Ewidentnie zaszkodził sprawie polskiej. Szacuje się, że przechwycił on ok. 25% głosów nieuświadomionych Ślązaków. Działały też mniejsze organizacje autonomistów. (…)

„Głos Górnośląski” wychodził od 29.12 1920 do 23.10.21 r., wprost z inicjatywy Carla Spieckera. Drukowany był we Wrocławiu w drukarni „Schlesische Volkszeitung” przez niemiecki ośrodek dywersyjny. Nie podawano w stopce ani składu redakcji, ani wydawnictwa, ani też drukarni. Kolportowany był w zamkniętych kopertach z napisem „ściśle poufne”. Trafiał do rąk księży, rzemieślników, chłopów i działaczy polskich. Miał sprawiać wrażenie, że jest redagowany przez Polaków i wskazywać „właściwą drogę dla rozkwitu Śląska”. Carl Spiecker z wywiadu niemieckiego MSZ osobiście nadzorował teksty zwabiające Polaków do obozu niemieckiego.

Przeważała w gazecie tematyka ekonomiczna i militarna – na chłodno kalkulowano, gdzie będzie się lepiej żyło: w Polsce, która ledwo odzyskała niepodległość, czy w Niemczech.

Głoszono np. hasła, „że przez dobro materialne dochodzi się do dobra idealnego, a nie na odwrót”. Pisano też o chorobach zakaźnych w Polsce, o drożyźnie, o zwadach, głoszono obronę wiary katolickiej, straszono socjalizmem w Polsce.

Niemiecka Partia Centrum zainicjowała wydawanie antypolskiego dziennika „Kraj Górnośląski”. Wychodził on w Gliwicach. Pierwszy numer ukazał się 6.01.1921 r. Redaktorem odpowiedzialnym był Józef Dziwisch. Gazeta nie miała ani stałych współpracowników, ani czytelników. Była rozdawana darmowo. Dziennik ten wydawał i drukował „Oberschlesische Volksstimme”. „Gazeta jako swój jedyny cel deklarowała dobro Górnoślązaków i troskę o przedstawienie im faktycznego stanu rzeczy, prawdy o Polsce i Niemczech” – podaje Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 251.

Ciekawą postacią był też Alojzy Pronobis z Bytkowa. „Pronobis natomiast był dziwacznym fantastą, co prawda narodowiec, ale ulegający wyraźnie zachciankom komunistycznym. Ostatnie twierdzenie wynika też z niedwuznacznie z przez niego napisanego dziełka o Pierwszem Powstaniu Śląskim, w którem w nader złośliwy sposób główniejszych działaczy śląskiej POW zmieszał z błotem, ośmieszając temsamem działalność całej organizacji wojskowej. Pamflet Pronobisa wywołał zachwyt u Niemców, którzy go przetłumaczyli, autora później przygarnęli do siebie i dobrze wynagrodzili” – napisał Józef Grzegorzek w swej książce Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 roku na s. 26. Pronobis był widziany w obozach uchodźców z Górnego Śląska, gdzie agitował za autonomią. Nawet po plebiscycie independenci usiłowali wpłynąć na polityków ententy, by przyłączyli Śląsk do Niemiec. Po podziale Śląska ruch ten stracił na znaczeniu. Został zlikwidowany w 1923 r. (…)

Nie ma żadnej wątpliwości, że hasła autonomii Śląska powstały w niemieckich gabinetach i służyły uniemożliwieniu połączenia się Śląska z Polską. Tak i teraz nie ma najmniejszych wątpliwości co do inspiracji głosicieli żądania autonomii – dziwnym trafem niemieckie granty finansują publikacje głównych autonomistów.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Autonomiści w służbie Niemiec” znajduje się na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Autonomiści w służbie Niemiec” na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby nie pomoc Węgrów i działalność Instytutu Polskiego w Budapeszcie, historia Wojny mogłaby wyglądać zupełnie inaczej

Dzisiaj Instytut Polski w Budapeszcie, najstarszy instytut kulturalny – obok podobnego, włoskiego – prowadzi cykl imprez na stałe wpisanych w kulturę węgierską. Cieszy się również piękną historią

 

– Instytut Polski jest ważną instytucją nie tylko dla Polaków, ale również dla Węgrów – mówi w Poranku WNET Joanna Urbańska, dyrektor Instytutu Polskiego w Budapeszcie. W tym roku Instytut będzie obchodził 80-lecie. – Jesteśmy najstarszą placówką, która została powołana przez II Rzeczpospolitą dla krzewienia kultury polskiej za granicą. I drugą tego typu instytucją na Węgrzech, obok Instytutu Włoskiego.

Dzisiaj IP prowadzi cykliczne imprezy, m.in.  festiwal Polska Wiosna Filmowa, który w tym roku odbywa się po raz 25.. Uczestniczy również w węgierskich imprezach – festiwalach filmowych, wszędzie gdzie może zaistnieć związek z polską kulturą.

– W Instytucie prowadzimy również lekcje języka polskiego dla Węgrów – opowiada Joanna Urbańska. –  Obecnie uczymy łącznie 120 osobową grupę w systemie dwóch semestrów, na poziomach początkującym i zaawansowanym. Łatwo nas znaleźć, przed wejściem powiewa polska flaga a budynek instytutu znajduje się przy reprezentacyjnej ulicy Budapesztu. Dzięki temu nie tylko mieszkańcy stolicy Węgier, ale również turyści mogą oglądać to, co się u nas dzieje w oknach wystawowych. A staramy się, żeby działo się jak najwięcej.

W czasie II Wojny Światowej w Instytucie działał Komitet ds. Pomocy Polskim Uchodźcom.

– Węgry podlegały bardzo silnym naciskom III Rzeszy, lecz robiły wszystko żeby ochronić Instytut i przebywających tutaj Polaków, którzy w dużej liczbie wyjeżdżali stąd do Francji, żeby zasilić Armię Polską na Zachodzie – mówi Urbańska. – Przez Węgry przechodziły sławy – gen. Maczek, któremu pozwolono przejechać we własnym czołgu, Kazimierz Sosnkowski… Gdyby nie pomoc Węgrów, historia polskich działań zbrojnych mogłaby potoczyć się inaczej.

Instytut Polski prowadził także działania konspiracyjne, o których państwo węgierskie wiedziało, i które wspierało. Weryfikował wykształcenie młodych Polaków, tak aby mogli uczyć się na węgierskich uniwersytetach. Kiedy już Niemcy uparły się, żeby Instytut zlikwidować, Państwo Polskie zmieniło go na placówkę uniwersytetu prowadzoną  przez uniwersyteckiego lektora, faktycznego dyrektora Instytutu. Dopiero pod faktyczną okupacją niemiecką nastąpiła likwidacja IP. Ale udało się uchronić przed gestapo bazy danych – pracownikom Instytutu pomagali w tym Węgrzy.

– Te wszystkie historie chcemy dokładnie zbadać – mówi Joanna Urbańska. – Przygotowujemy projekt badawczy „Osiem dekad z instytutem polskim”. Chcemy poznać i opisać jego rolę zarówno w czasie wojny, jak i już po niej.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

Nie wiemy wszystkiego, dopóki archiwa moskiewskie są dla nas niedostępne – mówi Réka Földváryné Kiss, prezes KPN

Węgierska Komisja Pamięci Narodowej była budowana na wzór polskiego IPN. I choć również tu chodzi o odkrycie przeszłości, w wielu obszarach obie instytucje bardzo się różnią

 

– Kiedy cztery lata temu parlament powołał do życia Komisję Pamięci Narodowej to zasadniczym celem było porządkowanie i udostępnienie szerokiej publiczności to, co się w niedalekiej przeszłości systemu komunistycznego na Węgrzech działo – mówi Réka Földváryné Kiss, prezes Komitetu Pamięci Narodowej. –  Bardzo wielu historyków niezależnie od siebie pracowało nad tym okresem, ale nie było organizacji, która zbierałaby to, organizowałaby wyniki takie badania. Rząd szukał formuły dla takiej organizacji, rozglądano się po różnych krajach i w ten sposób trafiono do Warszawy, na polski IPN. I dzisiaj działamy w podobnej do IPN formie i formule.

Jednak są różnice pomiędzy polskim IPN a węgierską KPN. Na Węgrzech osobno istnieją archiwa zbierające dokumenty tajnych służb z tamtego kresu i osobno istnieje instytut który ma za cel odkrywanie prawdy o tym okresie i publiczne udostępnianie jej. A, jak podkreśla gość Poranka WNET, cała prawda wciąż nie została odkryta i wymaga wielu badań.

– Każdy historyk powie, że zawsze będą rzeczy, które czekają na odkrycie – mówi Réka Földváryné Kiss. – Bardzo często materiały które pozostały do naszych czasów są wyłącznie fragmentaryczne, bardzo wiele dokumentów było niszczonych, kiedy dochodziło do zmiany ustroju. Wiemy, że zawsze pozostanie bardzo wiele tajemnic do odkrycia. I jeszcze jedno. Wiemy, że duże zasoby dotyczące Węgier znajdują się w archiwach moskiewskich. Dopóki te archiwa nie będą dla nas dostępne, możemy tylko podejrzewać, ile tych tajemnic może się tam skrywać. Na nasze pytania dotyczące działania służb specjalnych, które kierujemy do Moskwy i krajów byłej demokracji ludowej, Moskwa zwykle nam nie odpowiada. Za to dostajemy konkretne odpowiedzi np. z Warszawy, czy z Bukaresztu.

Réka Földváryné Kiss uważa, że choć zmiana ustroju może zająć nawet sześć tygodni, zmiana mentalności, czy struktur gospodarczych może trwać nawet 60 lat.

 Na Węgrzech potrzebujemy zmiany całe generacji, żeby całkowicie zmienić mentalność ludzi – mówi.

Opowiada również o konferencji poświęconej św. Janowi Pawłowi II, zorganizowanej przez węgierską Komisję wspólnie z polskim IPN.

– Rezultatem jej było coś, co wszyscy odczuwali, ale nie byli w stanie ująć w słowa – mówi.- Św. Jan Paweł II nie prowadził polityki na poziomie partyjnym, ale na poziomie ducha, ludzi i ich wiary, na poziomie autorytetu…

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

Polak Węgier dwa bratanki. Relacje polsko-węgierskie są dobre. Łączy nas nie tylko historia, ale o wiele więcej [VIDEO]

Marcin Bobiński, attaché prasowy w Ambasadzie RP w Budapeszcie opowiada o stosunkach bilateralnych między Polską a Węgrami, o sytuacji gospodarczej, oraz o uczelni George’a Sorosa na Węgrzech.

– Opozycja nie ma w tej chwili ani jednego zdecydowanego lidera, nie ma również partii, która w sondażach odnotowywałaby znaczące wzrosty. Ta sytuacja na Węgrzech utrzymuje się już od kilku lat- od objęcia władzy przez Fidesz. Na obecną chwilę w tym roku mamy wybory do Parlamentu Europejskiego i wybory samorządowe. Wygląda na to,że nic się nie zmieni – mówi Marcin Bobiński, attaché prasowy w Ambasadzie RP w Budapeszcie. Dodaje, że Wiktor Orban rządzi bardzo sprawnie.

– Relacje polsko-węgierskie zawsze były dobre, bez względu na to, kto rządził. Teraz jesteśmy blisko siebie, mamy w obu krajach rządy prawicowe, jesteśmy członkami Grupy Wyszehradzkiej oraz współpracujemy z ramach Unii Europejskiej – opowiada gość Poranka WNET. Jako jeden z przykładów współpracy attache prasowy w Ambasadzie RP w Budapeszcie wymienia chociażby projekt Via Karpatia-  budowana etapami europejska międzynarodowa trasa, która ma połączyć wschodnie Węgry z Polską przez Słowację. Na Węgrzech budowa ta ma zakończyć się w 2022 roku.

Jak wyjaśnia Bobiński, mamy bardzo dobre dyplomatyczne kontakty z Węgrami. Jeżeli chodzi o Węgierską gospodarkę to dominujący jest przemysł motoryzacyjny. Węgry mają ponad 4 proc. wzrostu PKB  i ten wzrost od kilku lat utrzymuje się na stałym poziomie. Na Węgrzech rosną płacę ale wciąż brakuje rak do pracy.

Gość Radia Wnet mówi także o uniwersytecie założonym przez amerykańskiego finansistę George’a Sorosa. Rząd nie przedłużył umowy z uczelnią, co skutkuje przeniesieniem rekrutacji na studia akredytowane w USA z Budapesztu do Wiednia.

Uniwersytet środkowo-europejski zadecydował, że nabór na nowy rok akademicki przeprowadzi już w Wiedniu a studia w Budapeszcei będą sukcesywnie wygaszane. Nie wiadomo co jeszcze z całą infrastrukturą budynku – mówi.

Jak dodaje, Soros jest znaną postacią na Węgrzech, tam się urodził, jest obywatelem Węgier, jednak jeżeli dziś przyjechałby na Węgry, mógłby być osobą niepożądaną.

Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy!

JN

 

 

 

 

 

Na Węgrzech jest wiele pomników postawionych Polakom. Historia obu narodów jest ściśle związana niemal od 1000 lat

Braterstwo polsko-węgierskie chyba najlepiej symbolizuje bitwa z Turkami pod Mohyczem, w której wzięło udział 1600 polskich rycerzy. Węgrzy odwdzięczyli się, kiedy Piłsudzki walczył z Moskwą

 

– Historia relacji polsko-węgierskich ma już niemal tysiąc lat – mówi gość Poranka WNET, dr Tibor Gerencsér, dyrektor Fundacji Felczaka, naukowiec, znawca stosunków polsko-węgierskich przed II wojną światową. – Samo znane wszystkim przysłowie, Polak-Węgier dwa bratanki, pochodzi z XVI wieku.

Rok bitwy pod Mohyczem był wyjątkowo ważny w relacjach polsko-węgierskich. W roku 1521 Turcy zdobyli Belgrad, kluczową twierdzę broniącą drogi na północ. W roku następnym Sulejman zajął Rodos, wyspę będącą do tej pory w posiadaniu joannitów, zabezpieczając sobie w ten sposób tyły, po czym Turcy skierowali się na północny zachód, zagrażając ziemiom chrześcijańskim. Kolejna kampania rozpoczęła się w 1526 roku i była wymierzona przeciwko Węgrom. Sulejman zażądał wysokiego trybutu, a kiedy Węgrzy odrzucili żądania, sułtan na czele swojej armii w kwietniu skierował się na północ. W obliczu inwazji Węgry pozostawione zostały przez Habsburgów własnemu losowi. Pomocy udzieliła natomiast Polska, król Zygmunt I Stary przysłał wsparcie 1500 zbrojnych pod dowództwem rycerza Lenarta Gnoińskiego herbu Warnia.

Ostrzał turecki zabił wielu Węgrów; w ich szeregach wybuchła panika. Wielu żołnierzy zginęło podczas ucieczki, liczni utonęli w rzece – wśród nich król Ludwik II. Dzisiaj w miejscu bitwy polscy rycerze mają swój pomnik.

– Trzeba pamiętać, że liczny legion polski walczył na Węgrzech podczas Wiosny Ludów. Również ich pamięć jest pięknie obchodzona – opowiada Tibor Gerencsér. – W samym Budapeszcie jest także pomnik Józefa Piłsudskiego. Z naszą wspólną historią można się spotkać w wielu miejscach.

Polsko-węgierskiego braterstwa nie zepsuły również zmiany, jakie przyniósł ze sobą koniec I wojny światowej. Polska odzyskała wówczas niepodległość, dla Węgrów natomiast nastał okres „wielkiej smuty”.

– Węgry istniały w ramach Cesarstwa Austrowęgierskiego i wielu z nas uważa, że to był rozkwit Węgier. Widać to szczególnie w Budapeszcie, który stał się dużym europejskim miastem. Dla nas zaczął się bardzo smutny okres, rozwój praktycznie stanął w miejscu – mówi Gerencsér.

Węgrzy wielokrotnie wspierali jednak młodą niepodległość Polski. Choćby poprzez pomoc wysłaną Piłsudskiemu podczas wojny 20 roku.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

„Nazi-ojcowie” kontra AK. Niemcy przegrali proces w polskim sądzie / Reduta Dobrego Imienia, „Kurier WNET” nr 55/2019

Po prawie 5,5 roku sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fiction – producentów niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Strona niemiecka będzie nadal walczyła o zadowalające ją rozstrzygnięcie.

Reduta Dobrego Imienia

Nazi-ojcowie kontra AK

28 grudnia 2018 r. w Sądzie Okręgowym w Krakowie zapadł wyrok w procesie przeciwko producentom serialu Nasze matki, nasi ojcowie. Proces cywilny rozpoczął się 18 lipca 2016 roku. Wytoczył go Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej oraz kpt. Zbigniew Radłowski, żołnierz AK oraz uczestnik m.in. powstania warszawskiego, więzień niemieckiego obozu Auschwitz, jeniec Stalagu X B Sandbostel, po wojnie skazany przez Sowietów za szpiegostwo.

Sąd orzekł o winie ZDF i UFA Fiction – producentów serialu. W myśl wyroku sądu ZDF i Ufa Fiction ma umieścić przeprosiny w TVP1 w czasie antenowym adekwatnym do czasu wyświetlania serialu oraz na niemieckich kanałach telewizyjnych, w których serial był emitowany. Ponadto stosowne przeprosiny mają się ukazać na stronach internetowych www.zdf.de i http://www.ufa-fiction.de w widocznym miejscu przez okres 3 miesięcy, w terminie 7 dni od daty uprawomocnienia się wyroku. Dodatkowo, zgodnie z żądaniami strony powodowej, pozwani zostają zobowiązani do uiszczenia kwoty 20 000 zł tytułem zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych na rzecz kpt Z. Radłowskiego.

Fabuła serialu Nasze matki, nasi ojcowie oparta jest na przedstawieniu losów pięciorga dwudziestokilkuletnich mieszkańców Berlina w czasie II wojny światowej, a dokładnie w przeddzień ataku na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. Jednym z bohaterów grupy przyjaciół jest Niemiec żydowskiego pochodzenia, Viktor. Jako Żyd zostaje wysłany transportem na teren Polski, do niemieckiego obozu zagłady Auschwitz. Ucieka jednak z transportu i przyłącza się do jednego z oddziałów Armii Krajowej. Bierze udział w licznych akcjach zbrojnych, jego towarzysze broni cenią go za odwagę. Kiedy jednak wychodzi na jaw, że jest Żydem, musi opuścić oddział, ponieważ dominuje w nim – poczynając od dowództwa po szeregowych żołnierzy – jednoznacznie antysemickie nastawienie.

Cały serial w negatywny sposób pokazuje Armię Krajową i jej żołnierzy, i to we wszystkich scenach, w których pojawia się „oddział AK” (od spotkania Victora z odziałem przez wszystkie akcje, wraz z będącą punktem kulminacyjnym akcją na pociąg pełen osób w pasiakach, targi o żywność z chłopami, aż do wydalenia Victora z oddziału).

Oddział sprawia wrażenie bandy rabunkowej utworzonej z kryminalistów, poubieranych w półcywilne, półwojskowe niby-mundury. Wszyscy jego członkowie zieją nienawiścią do Żydów. Biorąc pod uwagę ich zachowanie, są po prostu grupą bandytów, zamaskowanych częściowo mundurami i noszonymi przez wszystkich „partyzantów” w filmie biało-czerwonymi opaskami z dużymi literami AK – jest to jakby podpis dla widza, co to za rodzaj bandytów. (W rzeczywistości takie opaski nosili tylko żołnierze powstania warszawskiego). „Partyzanci” w filmie nie przepuszczają żadnej okazji, żeby powiedzieć o Żydach coś złego, jakby ich życie pod okupacją niemiecką obracało się wyłącznie wokół tego zagadnienia. Wszystkie postaci Polaków w serialu są odrażające.

Producentów serialu pozwał ponad 90-letni kapitan AK Zbigniew Radłowski, który mając 16 lat, w 1940 r. został z całą rodziną aresztowany przez gestapo (z powodu wpadki konspiracyjnej drukarni pisma „Walka”) i wywieziony w 1941 r. do obozu Auschwitz-Birkenau (numer obozowy 8258). W obozie zginęli mężowie sióstr matki. Kpt. Radłowski został zwolniony z więzienia w rezultacie starań rodziny E. Wedla. Po powrocie z obozu do Warszawy podjął działalność konspiracyjną w ZWZ, a następnie walkę w batalionie „Chrobry”. W 1942 r. – na własną prośbę – przeszedł do 1. Szkolnej Kompanii Szturmowej CKM, IV Rejonu V Obwodu AK Warszawa-Śródmieście. Siostra matki działała w organizacji Żegota, a on sam uczestniczył w wielu akcjach ratowania i ukrywania osób o narodowości żydowskiej. Po ukończeniu 11 listopada 1943 r. Szkoły Podoficerów Piechoty został awansowany do stopnia st. strzelca. Walczył podczas powstania warszawskiego na Mokotowie. Po kapitulacji powstania jako jeniec wojenny trafił do stalagu XB Sandbostel (zarejestrowany pod numerem 221371). Po wyzwoleniu obozu został żołnierzem WP we Włoszech, a później w II Korpusie Polskim wchodzącym w skład Armii Brytyjskiej. W grudniu 1945 r. przedostał się do Polski i zamieszkał w Krakowie. W 1951 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, oskarżony o szpiegostwo i skazany na 12 lat więzienia. Podczas tzw. „gomułkowskiej odwilży” zmieniono mu kwalifikację ze szpiegostwa na „udział w organizacji”, po amnestii w 1956 r. zaś – uwolniono.

Proces rozpoczęty 18.07.2016 był zwieńczeniem wieloletnich wysiłków całego środowiska obrońców dobrego imienia Polski. Warto przypomnieć towarzyszące mu kluczowe fakty i zeznania.

Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP, wskazując, że takie przestępstwo można popełnić jedynie umyślnie, zaś z informacji TVP wynikało, że jej zamiarem było umożliwienie widzom wyrobienia sobie opinii o filmie, który był oceniany jako kontrowersyjny.

Po złożeniu przez Redutę Dobrego Imienia zażalenia podjęto postępowanie, jednak później je umorzono. 21 listopada 2016 r. zeznania w sprawie złożył prof. Bogdan Musiał, konsultant m.in. dokumentu, na podstawie którego miał powstać serial. W dokumencie ani w serialu nie wzięto jednak pod uwagę uwag prof. Musiała, a jak zeznał, konsultantem dokumentu ostatecznie był specjalista z zupełnie innej dziedziny. Prof. Musiał stwierdził: „AK przedstawiona jest w scenariuszu serialu Nasze matki, nasi ojcowie jako banda rzezimieszków. Twórcy filmu upierali się przy rzekomym antysemityzmie Polaków”.

Istotne wydarzenia miały miejsca podczas rozprawy z 17 stycznia 2018 r., kiedy to obrońcy ZDF bezskutecznie wnioskowali o wyłączenie z przesłuchania dr hab. Konrada Klejsy z Uniwersytetu Łódzkiego, polskiego biegłego z zakresu kinematografii, który przygotował dla sądu ekspertyzę filmu. Obrońcy niemieccy twierdzili, że polski ekspert nie będzie obiektywny w ocenie niemieckiego filmu historycznego. Sędzia oddalił ten wniosek podkreślając, że jest polskim sędzią, sprawa toczy się przed polskim sądem, a propozycja strony pozwanej jest próbą podważenia prawa polskich sądów do zajmowania się tego typu sprawami. Tym samym sędzia nie dopuścił do kwestionowania kryterium narodowości polskiej w opiniowaniu sprawy i ostatecznie dopuścił biegłego do udziału w rozprawie.

W ocenie filmoznawcy, który przez ponad cztery godziny zeznawał przed krakowskim sądem, film jednoznacznie ukazuje Polaków jako antysemitów, przypisując im współodpowiedzialność za Holokaust, a poszczególne sceny serialu sugerują, że Polacy aktywnie uczestniczyli w zabijaniu Żydów.

Biegły wskazał na celowe zabiegi montażowe, np. bezpośrednio po sobie następujące sceny – oczekiwanie na wyrok gestapo i chwilę później oczekiwanie na wyrok AK. Wskazał także, że scena zamykania więźniów ubranych w pasiaki w wagonie jest relatywizowaniem i przypisaniem Polakom współodpowiedzialności za zbrodnie niemieckie podczas II wojny światowej. Ma także sugerować powszechne zachowania antysemickie w szeregach AK. Zdaniem biegłego świadczy o tym także scena wykluczenia z oddziału osoby o narodowości żydowskiej ze względu na jej pochodzenie. Obrońcy ZDF byli przeciwnego zdania podkreślając, że wykluczenie ze względu na narodowość, w sytuacji, kiedy taka osoba nie została pozbawiona życia i mogła opuścić oddział, nie jest zachowaniem antysemickim.

Przypomnijmy również o zeznaniach, jakie złożył emerytowany prof. Julius Schoeps, wówczas pracownik Centrum Studiów Europejsko-Żydowskich w Poczdamie. Zeznania zostały nagle przerwane, a obrońcy wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania. Świadek zeznał, że wydał opinię dotyczącą scenariusza. W filmie następowały zmiany, których on nie konsultował. Tak więc np. nie został poinformowany, że w scenach przedstawiających żołnierzy Armii Krajowej na ramionach polskich żołnierzy zostaną umieszczone biało-czerwone opaski. Zdaniem świadka sprawa opasek nie jest kluczowa dla filmu, jednak dopytywany przez sędziego przyznał, że nie sprawdzał tego zagadnienia w literaturze przedmiotu, tak więc nie wie, czy taki zabieg był uzasadniony. Uznał, że w filmie Nasze matki, nasi ojcowie nie ma oskarżeń o współudział Polaków w Holokauście, ale są pokazane pewne antysemickie zachowania. Podkreślił, że studiował literaturę przedmiotu, a na Polaków w czasie II wojny światowej patrzy z perspektywy żydowskiej. W swoich zeznaniach powoływał się na prace Einsteina Rubena, które posłużyły jako podstawa scenariusza. Einstein Ruben znany jest ze swoich antypolskich poglądów i przypisywania Polakom skrajnego antysemityzmu.

Schoeps przyznał, że w filmie mogło dojść do błędów historycznych, ale nie mogą one mieć większego znaczenia, ponieważ jest to film fabularny, a nie dokumentalny.

Na wniosek strony niemieckiej zeznania zostały nagle przerwane. Obrońca niemiecki, Piotr Niezgódka, zgłosił zastrzeżenia do tłumaczenia. Sędzia w związku z tym ogłosił przerwę i poprosił o nagrywanie wideo zeznań historyka. Jest to częsta praktyka stosowana w polskich sądach. Po przerwie, gdy sprzęt został przygotowany, świadek nagle odmówił składania dalszych zeznań, nie pożegnał się z sędzią polskim i wraz z niemieckim sędzią wyszedł z sali, w której prowadzona była wideokonferencja. Obrońcy niemieccy tłumaczyli, że w prawie niemieckim nie ma zgody na nagrywanie zeznań świadków. W związku z błędnym tłumaczeniem wnioskowali o odrzucenie protokołu z przesłuchania.

W rozprawie, która odbyła się 17 kwietnia 2018 r. w formie wideokonferencji, nieoczekiwanie zeznawał prezes UFA Fiction Benjamin Benedict (o zmianie osób przesłuchiwanych strona niemiecka nie poinformowała polskiego sędziego). Według tego świadka, centralnym elementem filmu jest pokazanie winy Niemców za II wojnę światową. Film został skierowany do niemieckiego widza, miał być inspiracją do dyskusji w rodzinach niemieckich o II wojnie światowej, ponieważ naoczni świadkowie odchodzą. Jego zdaniem zbrodnie niemieckie zostały ukazane jak nigdy wcześniej. W opinii zeznającego producenta ten film nie różni się od innych filmów fabularnych.

Częstą praktyką jest, że materiały archiwalne są tłem, w szczegółach film jest fikcją, a postacie są ukazane w sposób niejednoznaczny. Tak było w tym przypadku. Dodał, że w filmie reżyserzy skorzystali z wolności artystycznej, która wywołała krytykę i debatę.

Świadek wie, że główna krytyka filmu dotyczyła polskiego antysemityzmu. Podkreślił, że ma ogromy szacunek dla żołnierzy Armii Krajowej, a centralnym punktem wątku polskiego jest scena uwolnienia Żydów z pociągu przez partyzantów AK. Zaznaczył, że w tym filmie reżyserzy i producenci nie chcieli sportretować jakiejkolwiek grupy. Opaski z napisem „AK” pojawiły się po konsultacji kostiumologa i reżysera. Jednak na pytanie o celowość umieszczenia biało-czerwonych opasek na ramionach żołnierzy AK nie potrafił odpowiedzieć – oświadczył, że nie rozumie pytania i prosi o doprecyzowanie. Dodał, że nie chcieli przedstawiać też grupy żołnierzy AK jako antysemitów. Owszem, dwóch żołnierzy AK prezentuje postawy antysemickie, te postacie pojawiły się na podstawie badań naukowych pracowników Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN w Warszawie. Prowadzono konsultacje m.in. z prof. Engelking, dr Skibińską, prof. Libionką, prof. Grabowskim.

W pracach nad filmem korzystano także z pamiętników żołnierzy niemieckich. Oskarżyciel dopytywał o scenę, kiedy jeden z partyzantów zamyka wagon z więźniami żydowskimi. Prezes UFA Fiction odpowiadał wymijająco, że scena oparta jest na zasadach wolności artystycznej. Dodał także, że nie można przypisywać fikcyjnej jednostce konkretnych czynów. Z kolei na pytanie, czy zna taki przypadek w historii, by żołnierze AK zamknęli wagon z Żydami, odpowiedział, że nie zna. Na koniec prokurator zadał pytanie, czy z perspektywy czasu prezes UFA Fiction Benjamin Benedict uważa, że umieszczenie opasek z napisem AK na ramionach żołnierzy było błędem i czy coś by zmienił w filmie, świadek zeznał, że film ukazuje AK w sposób różnorodny i nie wprowadzałby żadnych zmian.

Prezes UFA Fiction nie widział możliwości ugody. Na wniosek strony niemieckiej sędzia wprowadził zakaz rejestracji dźwięku i obrazu. Sąd zaproponował jeszcze jedno posiedzenie w formie wideokonferencji, podczas którego mieli być przesłuchiwani reżyser i kostiumolog. Termin przesłuchania nie został jednak ustalony.

Z kolei 20 kwietnia 2018 r. zeznawał przedstawiciel ŚZŻAK, Tadeusz Filipkowski, który przyniósł ze sobą na rozprawę swoją oryginalną biało-czerwoną opaskę z czasów powstania warszawskiego z literami WP (Wojsko Polskie) i orłem w koronie. Świadek opowiadał o oburzeniu, jakie wywołał serial w samym Związku Żołnierzy AK, ale również o licznych telefonach i pytaniach, np. „Czy naprawdę AK-owcy mordowali Żydów?”, o listach z wnioskami o wytłumaczenie, jak zachowywała się AK podczas II wojny światowej. Filipkowski podkreślił, że sprawa przeciwko ZDF i UFA Fiction to walka sądowa o honor polskiego żołnierza Armii Krajowej. Dzisiejsza wiedza o AK, a także o zachowaniach żołnierzy AK nie pozwala na przypisanie im postaw antysemickich oraz współwiny za zbrodnie Holokaustu. Jest to nieprawdziwe i nieuczciwe wobec każdego byłego żołnierza AK. Tymczasem takie postawy polskich żołnierzy są sugerowane w serialu Nasze matki, nasi ojcowie.

Jego zdaniem ten film zaprzepaścił także trwające wiele lat prace zbliżenia dwóch narodów. Film wybiela przedstawicieli społeczeństwa niemieckiego i oskarża społeczeństwo polskie, a zwłaszcza jego siłę zbrojną – Armię Krajową.

Tymczasem to była formacja wojskowa, do przesady przestrzegająca konwencji genewskiej – zeznał świadek. Jako szczególnie bulwersujące przykłady niezgodne z prawdą historyczną podał noszone w filmie przez partyzantów opaski z napisem AK oraz atak partyzantów na pociąg i zamknięcie wagonu z Żydami. AK nie zajmowała się zabijaniem Żydów, a pomocą na miarę swoich możliwości i sił, walcząc z antysemityzmem.

Ewidentnego kłamstwa i braku wiedzy historycznej w filmie, zdaniem świadka, łatwo było uniknąć. W czasie wojny – jak zauważył – obywatele żydowscy funkcjonowali w AK, przyjmowano Żydów, chroniono ich, w AK było ich wielu. Zdaniem T. Filipkowskiego sam film nie tylko narusza dobre imię poszczególnych żołnierzy AK, ale również Związku zrzeszającego byłych żołnierzy.

28 grudnia 2018 r. odbyła się ostatnia rozprawa. Mec. Monika Brzozowska-Pasieka i Jerzy Pasieka podkreślali, że roszczenia kpt. Radłowskiego i Światowego Związku Żołnierzy AK są jak najbardziej zasadne i nie jest to kwestia wolności twórczej, ale postawienia tamy kłamstwu. Z kolei prokurator domagał się przeprosin i usunięcia z biało-czerwonych opasek napisu AK.

Według pełnomocnika strony niemieckiej, strona powodowa przez 5 lat trwania procesu nie wskazała wartości i dóbr, jakie zostały naruszone.

Co więcej, według niego film ma olbrzymie znaczenie dla debaty toczącej się w Niemczech, ale także dla tej toczonej w Polsce, inspirowanej m.in. przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Strona niemiecka argumentowała, że powodem rozprawy jest po prostu przedstawienie AK pierwszy raz w innym świetle niż dotychczas, i to w dodatku przez Niemców. Tymczasem serial przedstawia heroizm żołnierzy AK wraz z wyjątkami zachowań niegodnych. Wniósł także o oddalenie całości powództwa i 6-krotną stawkę pokrycia kosztów sądowych. Strona niemiecka, niezadowolona z przytoczonego na początku artykułu rozstrzygnięcia, będzie nadal walczyła w SN lub w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.

Zdaniem Macieja Świrskiego, prezesa Reduty Dobrego Imienia, proces i jego przebieg jasno wskazują, że Polacy sprzeciwiają się niemieckiej polityce historycznej, której wyrazem jest rzeczony film. – Jest to forma imperializmu kulturowego, który ma na celu zmianę świadomości świata na temat niemieckich zbrodni popełnionych w trakcie II wojny światowej. Cieszymy się, że prawda zatryumfowała, jesteśmy wdzięczni sądowi za obiektywne podejście do sprawy. Szkoda tylko, że to tak długo trwało, ale wynikało to głownie z obstrukcji strony niemieckiej – podkreślił.

Artykuł Reduty Dobrego Imienia pt. „Nazi-ojcowie kontra AK” znajduje się na s. 1 i 8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Reduty Dobrego Imienia pt. „Nazi-ojcowie kontra AK” na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego