Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera, bo budził we mnie sprzeciw kult bolszewickich przestępców

Zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem.

Halina Pencko, Mariusz Patey, Anatol Kalinowski

Anatol Szułudko-Kalinowski, ukraiński działacz społeczno-polityczny, wywodzi się z drobnego polskiego ziemiaństwa Kalinowskich, osiadłego w Krzemieńczuku w obwodzie połtawskim na terenie dzisiejszej Ukrainy. W 1921 roku [po pokoju ryskim w stosunku do polskich rodzin, które nie były w stanie wyjechać do odrodzonej Polski, rządy bolszewickie rozpoczęły pierwsze zorganizowane represje; przyp. red.] w nocy do mieszkania rodziny nagle wpadło sowieckie czeka – policja polityczna sowieckiej Rosji, stosująca terror w skrajnej postaci – i zażądało opuszczenia mieszkania w trybie natychmiastowym. Pozwolono zabrać tylko parę worków rzeczy i wywieziono 45 km od Krzemieńczuka, na wieś w pobliżu Kozielszczyzny. Wywiezieni bez jakichkolwiek dokumentów tożsamości, musieli pracować niewolniczo, bez wynagrodzenia, po 15 godzin, w utworzonym tam kołchozie. I tak aż do lat sześćdziesiątych.

Po przegranej przez Rosję Sowiecką Bitwie Warszawskiej osoby aktywnie nie popierające bolszewików, Ukraińcy i Polacy odbierani byli przez władze sowieckie jako piłsudczycy i petlurowcy, czyli wrogowie. Władza radziecka zemściła się, wywołując na ziemiach Ukrainy pierwszy zorganizowany sztuczny głód w tragicznych latach 1922–1923 i kolejny w latach 32–33, by ostatecznie złamać opór społeczeństwa. Nastąpiły też czystki etniczne. Na opustoszałych terenach osiedlano Rosjan, a Donbas, gdzie czystki były największe, zasiedlano rosyjskimi więźniami kryminalnymi.

Od wczesnej młodości wiedział o swoich korzeniach i na nich budował tożsamość. Wraz z pogłębieniem znajomości historii własnego rodu, przekazywanej przez pokolenia, poznawał dramatyczne dzieje narodów zamieszkujących ZSRR. Poznawszy prawdę, walczył z komunizmem, obalając propagandowe mity w bezpośrednich rozmowach z rówieśnikami i nauczycielami.

Obecnie mieszka w Polsce. Inspirowany ideą Międzymorza, stara się budować pomost w stosunkach między Polską i Ukrainą.

Proszę opowiedzieć o swojej drodze życia.

Zaczęło się od sprzeciwu. Dopiero później pojawiło się działanie. Już jako uczeń z mundurków pionierów zrywałem chusty, ignorowałem pochody pierwszomajowe, upowszechniałem informacje pochodzące z radia Głos Ameryki. Sprzeciw budził we mnie kult bolszewickich przestępców. Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera. Przypominam sobie, jak bardzo oburzyło mnie i zdenerwowało, kiedy 23 lutego, z okazji dnia armii radzieckiej i floty, w mojej klasie śpiewali: „Pomniat psy otamany, pomniat polskije pany, konarmiejskije nasze sztyki”. Wybiegłem wtedy na ulicę i rzuciłem cegłą w okno.

A kiedy 9 maja nasz podpity sąsiad chwalił się, jak to we wrześniu 1939 roku czołgiem rozjeżdżał Polaków broniących Polski, moja mama, mając na uwadze, że Hitler i Stalin rozpoczęli wojnę II światową, nazwała tego „weterana” ss-manem sowieckim, a ja zerwałem z niego medale.

Za takie gesty i działania wyrzucano mnie wielokrotnie ze szkoły, a mamę z pracy. Gnębiła nas milicja, a potem KGB! Próbowaliśmy wyemigrować do USA, ale nie wypuszczano nas ze Związku Radzieckiego.

Pod koniec lat 80. wraz z mamą działałem w organizacji RUCH (1989–1999), potem tworzyłem organizację młodzieżową SNUM (Sojuz Niezależnej Ukraińskiej Młodzieży). Paliliśmy flagi sowieckie, rozdawaliśmy ulotki i gazety antysowieckie. KGB oskarżyło mnie o działania antysowieckie, ale ponieważ w 1990 roku Sowieci oficjalnie już nie więzili za sprawy polityczne, sprawę zlecono milicji, by oskarżyła mnie o chuligaństwo. Aresztowano mnie i w celu zastraszenia urządzono mi – „chuliganowi” – pokazowy proces. Jednak ludzie nie dali się nabrać i przyszli z żółto-niebieskimi flagami, wykrzykując: „wolność dla więźnia politycznego!”. Rozprawa trwała około 40 minut, bo wyrok już był przygotowany wcześniej i dostałem 4 lata więzienia. W tym samym czasie, za takie samo „chuligaństwo” trafił do więzienia Stepan Hmara.

Podczas pobytu w więzieniu zgłębiałem historię i opisywałem zbrodnie komunistów, także tortury, które stosowano wobec mnie za przekonania polityczne. Z więzienia wyszedłem 8 sierpnia 1994 r. i wróciłem do działalności politycznej w partii RUCH. Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, skłócali Polaków z Ukraińcami, co do dziś ma swoje konsekwencje.

Poza działaniem w patriotycznych organizacjach ukraińskich, współpracowałem i współpracuję z Polakami, którzy pomagają mi w licznych inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie. Kiedy zamordowano dziennikarza Georgija Gongadzego, jako członek partii RUCH wyjechałem na protest do Kijowa. W styczniu 2001 r. wstąpiłem do partii UNA-UNSO, żeby w radykalny sposób zwalczać prezydenta Kuczmę, wspierać inicjatywę Międzymorza, zbliżać Ukrainę z Polską, odcinać od banderowców, a prowadzić na dobrą drogę petlurowską. Przekonywałem do zmiany partyjnej symboliki.

Według mnie symbolikę, która miała kojarzyć się z nazistowską, celowo wprowadzali – od powstania partii w 1991 roku – agenci GRU, którymi partia wtedy była nasycona.

Wyjeżdżałem wielokrotnie do Polski, by konsultować temat Międzymorza i sprawę badań zbrodni popełnionych na Polakach, np. na Wołyniu i w Katyniu. Zapraszałem też na do szkoły w Krzemieńczuku ludzi z różnych środowisk: doktora historii Tomasza Szczepańskiego – na wykład i wystawę o zbrodni katyńskiej (z udziałem wicekonsula RP w Charkowie p. Anity Staszkiewicz), Wiktora Marenicza – przewodniczącego obwodowej organizacji Związku Polaków na Ukrainie, studentów, przedstawicieli tamtejszej inteligencji i organizacji społecznych.

Kwatera żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej na cmentarzu Prawosławnym w Warszawie, 2017 r. Na zdjęciu: Anatol
Kalinowski, Rafał Dzięciołowski, Przemysław Czyżewski (Fundacja Wolność i Demokracja) i Mariusz Patey (Instytut im.
Romana Rybarskiego) | Fot. z archiwum A. Kalinowskiego

 

Z mojej inicjatywy w Krzemieńczuku posadzono Katyński Dąb Pamięci na cześć podporucznika Wojska Polskiego, Bronisława Urbańskiego, zamordowanego w lesie katyńskim w marcu 1940 roku. Najbardziej jednak przeszkadzałem SBU – Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy – jako autor książki Kozelszczyńskyj sobor żachiw, opartej na dokumentach o zbrodni katyńskiej [Obóz jeniecki w obwodzie krzemieńczuckim na Ukrainie był założony w celu przetrzymywania polskich jeńców wojskowych, a po ich zamordowaniu – jeńców rumuńskich. Istniały relacje świadków o prowadzeniu badań biologicznych i chemicznych na polskich jeńcach przez sowieckich odpowiedników dr. Mengele. Przyp. red.]. Byłem też inicjatorem tablicy upamiętniającej ofiary tej zbrodni, za co Polska nagrodziła mnie medalem. Za takie działania byłem prześladowany przez SBU i musiałem wyjechać do Polski (13.08.2013 r.), a medal mogłem odebrać dopiero w 2015 roku.

Kiedy zaczął się Majdan, postanowiłem zaryzykować i w listopadzie 2013 r. wróciłem, by walczyć z reżimem Janukowicza. Moje tam starania, by zbliżać patriotów polskich i ukraińskich, bardzo przeszkadzały politycznemu interesowi Rosji, więc tak pobili mnie tituszki (chuligani wynajęci do bicia demonstrantów; przyp. red.), że wylądowałem w szpitalu, a potem zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad  – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem.

Z nałożonego wtedy na mnie aresztu domowego udało mi się uciec na Majdan, a tego samego dnia (11.02.2014 roku) wieczorem zastrzelono sędziego Łobodenkę. Następnego dnia w mediach Janukowicz, minister spraw wewnętrznych Zacharczenko i prokurator generalny Ukrainy Pszonka oskarżyli mnie o to zabójstwo, mimo że miałem alibi, poświadczone przez setki świadków.

Tylko dzięki długiemu łańcuchowi ludzi dobrej woli (począwszy od polskiego Konsula Generalnego w Charkowie Jana Granata przez przyjaciół z partii i Polski) udało mi się uciec do Polski. Już bezpieczny, płakałem z radości i całowałem polską ziemię.

Od 18 lutego 2014 r. mieszkam w Warszawie, a w marcu ukraińscy milicjanci (jeszcze niezlustrowani) wystawili za mną, jako zbrodniarzem kryminalnym, list gończy.

Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów, działających na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, zakłócali stosunki polsko-ukraińskie, co do dziś ma swoje konsekwencje.

Moja działalność nie ogranicza się tylko do patriotycznych organizacji ukraińskich, ale współpracowałem i współpracuję z prominentnymi Polakami, którzy pomagają mi w niekończących się badaniach i inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie, jak choćby dotyczących zmian nazw ulic na cześć Polski (w 2015 roku przekonałem Urząd Miasta Krzemieńczuk, by jedną z ulic upamiętnić nazwiskiem podporucznika Wojska Polskiego Bronisława Urbańskiego). W 2015 r. też ze mną i Mariuszem Pateyem spotkał się Piotr Bajsa i podpisał oświadczenie regulujące stosunki polsko-ukraińskie, które wcześniej już podpisałem ja i z polskiej strony: dyrektor instytutu Romana Rybarskiego Mariusz Patey, legendarna liderka Solidarności Walczącej Jadwiga Chmielowska, przewodniczący partii KPN Adam Słomka oraz działacz opozycji antykomunistycznej Adam Borowski.

11.11.2015 r. zaprosiłem ukraińskich patriotów z UNA-UNSO: Igora Jeremija i przewodniczącego partii KUN Stepana Braciunia na obchody polskiego Dnia Niepodległości. Z tej okazji podpisaliśmy oświadczenie o upamiętnieniu Wołynia, złożeniu kwiatów. To stało się już niemal tradycją, bo potem kwiaty składali ukraińscy żołnierze ATO (Antyterrorystyczna Operacja na wschodzie Ukrainy) na czele z Ihorem Mazurem, i nie tylko…

Dziś nadal mieszka Pan w Polsce i angażuje się w działania na rzecz zbliżenia polsko ukraińskiego. Dlaczego uważa Pan rozwój wzajemnych kontaktów za ważny?

Bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski i odwrotnie. Ukraina zawsze była bliżej Polski niż Rosji. To systemy totalitarne, zakłamując historię, próbowały forsować wersję, że jest inaczej. Przecież podobnie już kiedyś manipulowano Kozakami i hajdamakami. Władza ZSRR robiła oczywiście wszystko, żeby zatrzeć ślady swoich zbrodniczych działań, tak jak w przypadku Zbrodni Wołyńskiej, a przy okazji zatajono historie o Ukraińcach ratujących Polaków podczas tej okrutnej rzezi.

Cały wywiad Haliny Pencko i Mariusza Pateya z Anatolem Kalinowskim pt. „Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy” znajduje się na s. 19 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Wywiad Haliny Pencko i Mariusza Pateya z Anatolem Kalinowskim pt. „Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy” na s. 15 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna była w planach Stalina drogą do panowania nad światem. Jego duchowy spadkobierca nie ma żadnych hamulców moralnych

Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Władimir Putin jako długoletni kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy.

Zbigniew Kopczyński

Holokaust kojarzymy jedynie z Niemcami, a nie z miłującym pokój i przyjaźń między narodami Związkiem Sowieckim.

A jednak. Jeśli przyjmiemy, że Holokaustem nazywamy zinstytucjonalizowane i systematyczne mordowanie Żydów na skalę wręcz przemysłową, według precyzyjnych planów opracowanych przez najwyższe władze państwowe, to w Niemczech zapoczątkowany on został konferencją w Wannsee w styczniu 1942 roku. Natomiast przywództwo światowego proletariatu podpisało rozkaz wymordowania polskich jeńców w marcu rokuj 1940, a więc dwa lata wcześniej. Związek Sowiecki jak zwykle na czele postępu. (,,,)

Już słyszę, jak moskiewscy propagandziści, coraz częściej sięgający do arsenału sowieckiej propagandy i dezinformacji, stwierdzają, że może i doszło do jakichś przejawów antysemityzmu, ale sowiecki antysemityzm był słuszny, a niemiecki niesłuszny, i to głęboko.

I nie są to moje złośliwe wymysły. Wystarczy przypomnieć ostatnie wystąpienia rosyjskiego prezydenta i jego otoczenia. Wraca kult Stalina i gloryfikacja Związku Sowieckiego, a szczególnie mit wojny ojczyźnianej i wyzwolenia Europy, w tym Polski i oczywiście Auschwitz, przy czym celowo mylone jest „wyzwolenie” ze „zdobyciem”. W dzisiejszej Rosji dzieją się rzeczy niepojęte dla normalnie myślących ludzi. To tak, jakby kanclerz Niemiec żałowała upadku III Rzeszy i wychwalała Hitlera za uwolnienie Ukrainy od czerwonego terroru. W Rosji rządzi jednak KGB, kontynuator zbrodniczego NKWD. Stąd coraz bezczelniejsze kłamstwa w stylu ZSRS i obarczanie innych swoimi winami.

Na szczęście oskarżenia Polski o antysemityzm i spowodowanie wojny w wykonaniu duchowego spadkobiercy Stalina – prekursora Holokaustu i jego dworu – nie przyniosło żadnych efektów. Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Włodzimierz Putin jako długoletni kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy.

Niemniej ta nagonka na Polskę pokazała nam, czym jest dzisiejsze państwo rosyjskie i tworzące je elity. Stwierdzenie politologa Jewgienija Satanowskiego wygłoszone w telewizji Rossija 1, iż Stalin miał rację, mordując polskich jeńców w Katyniu, wywołało jedynie zdziwienie prowadzącego audycję i nic więcej.

Można wiele zarzucić Niemcom w ich dążeniach do umniejszania swych historycznych win i dzielenia się odpowiedzialnością, lecz jeśliby jakikolwiek politolog w jakimkolwiek niemieckim medium stwierdził, że Hitler miał rację mordując Żydów, Polaków, Cyganów czy kogo tam jeszcze, byłaby to jego ostatnia wypowiedź w karierze.

Ponadto zyskałby bonus w postaci odpowiednio długiego, bezpłatnego pobytu w miejscu sprzyjającym zadumie i refleksji. Taka jest różnica między światem cywilizowanym a Rosją.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Prekursor Holokaustu” znajduje się na s. 2 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Prekursor Holokaustu” na s. 2 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marek Jurek: Kandydatura Szymona Hołowni jest kolejnym elementem operacji demontażu polskiego katolicyzmu

Były marszałek Sejmu przedstawia swoją ocenę sytuacji społeczno-politycznej w Polsce i Europie. Mówi o konieczności stanięcia w obronie suwerenności Polski oraz wartości chrześcijańskich.

 

 

Marek Jurek analizuje sytuację przed majowymi wyborami  prezydenta Polski. Ocenia, że prezydent Andrzej Duda nie ma realnego rywala w wyborach prezydenckich, ponieważ kampania jego kontrkandydatów toczy się dość niemrawo:

Najbardziej mnie uderza, że niemal wszyscy planują ataki na konkurentów,  polują na ich błędy. Nie mają dla Polaków przekazu, który wnosiłby wartość dodaną.

Były marszałek Sejmu poddaje krytyce postępowanie polityków opozycyjnych w obliczu zbliżającej się do Polski epidemii koronawirusa. Były marszałek dokonuje podziału polskiej sceny politycznej na „formacje, które chcą państwa i partie, które państwa się boją”. Podział ten funkcjonuje w Polsce nieprzerwanie od 15 lat. Jeden z obozów chce zachowania ładu moralnego w naszym kraju, suwerennego zwrotu w polityce zagranicznej i rozliczenia epoki PRL.

Pozytywnie ocenia politykę socjalną rządu Zjednoczonej Prawicy, zwłaszcza program Rodzina 500+. Niweluje on, zdaniem Marka Jurka, nadmierną fiskalizację społeczeństwa.

Według rozmówcy Łukasza Jankowskiego polski rząd unika jednak dyskusji na temat suwerenności Polski w ramach Unii Europejskiej. Przeciwnicy rządu chcą przenieść ogromną część kompetencji państwa na UE i inne organizacje międzynarodowe:

Na szczęście słaba opozycja nie jest zagrożeniem. Jeżeli jednak na prawicy nie nastąpi dywersyfikacja, Prawo i Sprawiedliwość uzna, że mnie musi przeprowadzać żadnych zmian ustrojowych, które by nas uchroniły przed ustrojem euroliberalnym. PiS prowadzi jedynie wojnę obronną w sprawie sądów. Programem zaś opozycji jest spełnianie każdego życzenia Brukseli.

Gość „Popołudnia WNET” wspomina sprawę wprowadzenia tzw. unijnego paktu fiskalnego, której rząd Donalda Tuska dokonał, jak ocenia, całkowicie bezprawnie.

Marek Jurek ubolewa nad faktem, że prezydent Andrzej Duda, identycznie jak pozostali kandydaci na prezydenta,  w dyskusji o związkach partnerskich nie stanął jasno w obronie małżeństwa i rodziny. Wzywa do zmontowania koalicji państw Unii Europejskiej, gotowych do powstrzymania niekorzystnych dla rodziny koncepcji politycznych:

Polska potrzebuje jasnej deklaracji, że zachowamy rodzinę jako wzór społeczny. Jeżeli nie będziemy odważnie bronić rodziny, bez przerwy będziemy musieli tłumaczyć, kim jesteśmy.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego wytyka Polskiemu Stronnictwu Ludowemu niekonsekwencję w sprawach światopoglądowych. Wyraża również niezrozumienie dla bierności Zjednoczonej Prawicy.

Marszałek Sejmu V kadencji odnosi się również do słów Szymona Hołowni o tabletce „dzień po”. Kandydat wywodzący się z TVN zadeklarował, że podpisze ustawę dopuszczającą ten środek do powszechnej sprzedaży:

Pan Hołownia promuje bezprawie. To oburzająca wypowiedź. Katolickie papiery wystawione przez „Krytykę Polityczną” są nic nie warte. Jego kandydatura to przebiegła próba demontażu polskiej opinii katolickiej. […] Rewitalizacja tzw. postępowego katolicyzmu jest warunkiem laicyzacji Polski.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Represje wobec chińskich uczonych. Autocenzura okazuje się poważnym problemem w akademickich badaniach nad Chinami

Można jakoś zrozumieć, że uczeni w Chinach skłaniają się ku KPCh, ale nie jest rozsądne, aby uczeni spoza Chin zachowywali się jak bojaźliwi kolaboranci reżimu komunistycznego i stosowali autocenzurę.

Peter Zhang

Wielu [uczonym] zakazano odwiedzania Chin, a 9 proc. „podano nawet herbatę”, co jest eufemizmem stosowanym na określenie przesłuchania przez chińskich agentów bezpieczeństwa. (…)

Epidemia autocenzury rozszerzyła się na elitarne uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, zgodnie z ostatnim artykułem w „The New Republic”, gdzie nazwano ją „innego typu poprawnością polityczną”. Po przeprowadzeniu wywiadów z ponad 100 profesorami, administracją na uczelniach i studentami, autor stwierdził, że niektóre osoby i instytucje akademickie wydają się nazbyt chętne do zadowalania Pekinu lub zbyt obawiają się urazić państwo-partię. (…)

Jeśli w badaniach nad Chinami brak miejsca na uczciwość, to prawdziwa erudycja zostanie porzucona, umożliwiając różnego rodzaju sofistyce, a nawet kłamstwom, przenikanie prac tej dyscypliny. Być może zrozumiałe jest, że uczeni mieszkający w Chinach skłaniają się ku KPCh, ale nie jest rozsądne, aby uczeni spoza Chin zachowywali się jak bojaźliwi kolaboranci reżimu komunistycznego przez to, że stosują autocenzurę. Tematy szczególnie wrażliwe dla KPCh obejmują Tybet, Tajwan, Falun Gong, masakrę na placu Tiananmen, chrześcijan z Kościoła podziemnego i Sinciang.

Margaret Thatcher, nieżyjąca już była premier Wielkiej Brytanii, powiedziała: „Kiedy odejdę z polityki, będę prowadzić biznes. Będzie się nazywać »wynajem kręgosłupa«”. Niestety Żelaznej Damy już z nami nie ma.

Jednak wielu chińskich uczonych prowadzi swoje badania zgodnie z prawdą, niezależnie od reakcji KPCh oraz w ramach higieny intelektualnej. Teraz mogą figurować na czarnej liście KPCh, a w przyszłości, gdy Chiny staną się otwartym społeczeństwem, może znajdą się na liście honorowej. (…)

W dzisiejszych czasach definicja chińskiej wyjątkowości ma wiele interpretacji w zależności od tego, kto o niej pisze. Chińscy apologeci, znani również jako „przytulacze pand”, bezkrytycznie malują różowy obraz reżimu komunistycznego, do tego stopnia, że wybielają to orwellowskie państwo-partię, przedstawiając je jako alternatywną formę kapitalizmu państwowego lub tzw. „chiński model”, by konkurowało z „wadliwymi” zachodnimi demokracjami na światową skalę. Ci apologeci mogą wywodzić się z ośrodków analitycznych, mediów, środowisk akademickich i grup interesów. Rozmyślnie przeoczają bezwzględne represje wewnętrzne KPCh oraz podaną przez Mao Zedonga docelową misję komunistyczną – „ostateczną emancypację ludzkości jako całości”. Jednocześnie normalizują, racjonalizują i akceptują te zachowania Pekinu w kraju i za granicą, które w rzeczywistości są nienormalne, irracjonalne i niedopuszczalne. Przez lata ci chińscy apologeci skutecznie lobbowali w Waszyngtonie, by powstrzymać konfrontację z Pekinem w szerokim zakresie problemów, tj. nieuczciwego handlu, kradzieży własności intelektualnej, praw człowieka i szpiegostwa na terenie USA. Chcąc ocalić wizerunek KPCh, przekonali decydentów politycznych, aby dialog na temat praw człowieka prowadzili za zamkniętymi drzwiami, zamiast publicznie odnosić się do ponurych dowodów na łamanie praw człowieka przez Pekin, w tym do straszliwej zbrodni polegającej na grabieży organów od więźniów sumienia.

Za każdym razem, gdy Waszyngton robi krok w kierunku sprzedaży Tajwanowi broni do celów obronnych lub podejmuje podobne działania, które denerwują Pekin, apologeci spieszą z powtarzaniem utartej pogróżki KPCh: „Uczucia 1,3 miliarda Chińczyków zostały zranione!”.

Takie powtarzanie komunałów na tyle jednak samo się napędza, że chińscy internauci często czują się zmuszeni do wyjaśniania online przyczyn swojej frustracji. Jeden napisał na Twitterze: „Pozwólcie, że coś wam powiem, jestem członkiem chińskiej społeczności i moje uczucia bynajmniej nie zostały przez was zranione.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Chińscy uczeni pod presją Pekinu” znajduje się na s. 9 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Petera Zhanga pt. „Chińscy uczeni pod presją Pekinu” na s. 9 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zgierski: WHO jest skrajnie ideologiczną organizacją, bo powołuje się na lewicowych seksuologów i psychoanalityków

Jakub Zgierski ujawnia na kogo w swoich zaleceniach powołuje się na WHO i o tym, co ma to wspólnego z pedofilią i komunizmem.


Jakub Zgierski o poczynaniach Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w obszarze edukacji seksualnej. Wśród autorów, na których powołuje się WHO w swoich wskazaniach jest m.in. Ernest Borneman, który „mówił, że dzieci mają prawo do seksualnych relacji z dorosłymi”. [related id=97193 side=left] Urodzony w Berlinie w rodzinie niemieckich Żydów Ernst Bornemann był członkiem Komunistycznej Partii Niemiec, zanim nie wyemigrował do Anglii po dojściu nazistów do władzy. Członkostwo w partii o profilu marksistowsko-leninowskim zaliczył również obecny szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus.

Innym cytowanym w dokumencie seksuologiem jest John Bancroft, dyrektor Instytutu Kinseya w latach 1995-2004. Autor bloga „Młot na marksizm” przypomina popełnione przez patrona instytutu błędy metodologiczne.  Alfred Kinsey bowiem wnioski na temat seksualności amerykańskiego społeczeństwa formułował na tak podstawie jego „reprezentatywnych” członków, czyli „na bywalcach gejowskich klubów i kobietach lekkich obyczajów”.

Prof. Reisman zwalcza dziedzictwo Kinseya.

Mistyfikacjami Kinseya zajmuje się od lat dr Judith Reisman, jednak nie ma może liczyć na tak duży rozgłos, jak sam Kinsey. Wynika zatem, jak mówi bloger, że WHO powołuje się na kontrowersyjnych badaczy.

WHO jest skrajnie ideologiczną organizacją, bo powołuje się na seksuologów lub psychoanalityków z nurtu lewicowego, często skrajnie lewicowego.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Bogatko: Koronawirus rozprzestrzenia się po Niemczech. Służby medyczne utrzymują, że panują nad sytuacją

– Wymknięcie się choroby spod kontroli może wywołać w Niemczech polityczne trzęsienie ziemi – ocenia korespondent Radia WNET w Niemczech,

 

 

Jan Bogatko mówi  o rozwijającej się w Niemczech epidemii  koronawirusa oraz sezonowej grypie w tym kraju:

Nie ma domu, w którym ktoś nie byłby chory.

Jak relacjonuje korespondent Radia WNET, w ciągu ostatnich 24 godzin zanotowano 10 nowych zachorowań na COVID-19.

Służby medyczne uważają, że Niemcom nic nie zagraża, i że panują nad sytuacją.

Do zakażeń doszło w Nadrenii-Północnej Westfalii, Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie. W niemieckich aptekach w ostatnim czasie występują niedobory leków.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego zwraca uwagę na polityczny aspekt nieuchronnie zbliżającej się epidemii koronawirusa. Federalny minister zdrowia Jens Spahn ubiega się o funkcję przewodniczącego CDU. W przypadku wymknięcia się sytuacji spod kontroli jego szanse na objęcie tego stanowiska drastycznie by zmalały.

Koronawirus zagraża również szansom wyborczym CDU w Turyngii.

Jan Bogatko wraca do wczorajszej Środy Popielcowej, również w kontekście politycznym:

W Środę Popielcową niemieccy politycy mówią ludzkim głosem; zaczynają mówić to, co naprawdę myślą. […] Jest to pokarnawałowy karnawał polityczny. Obrzucanie się błotem i wbijanie szpilek jest na porządku dziennym. […] Kto bardziej dotkliwie zaatakuje przeciwnika, ten zbierze więcej politycznych punktów.

Zdaniem naszego korespondenta praktycznie wszystkie partie polityczne w Niemczech mają profil lewicowy, niekiedy skrajnie. Coraz częstsze są tam przejawy niechęci do własnego kraju.

Przewodnicząca SPD zażądała od CDU zajęcia zdecydowanego stanowiska wobec, jak powiedziała, „nazistów z AfD”. Z kolei przedstawicielka tej ostatniej formacji oskarżyła premiera Bawarii o podżeganie do buntu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.W.K.

Tragedia Górnośląska rozpoczęła się we wrześniu 1939 roku i związana była z Tragedią Polską – polskim holokaustem

Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych, a Rosjanie w byłym Auschwitz i jego filiach zakładali obozy koncentracyjne głównie dla przeciwników władzy ludowej.

Jadwiga Chmielowska

Rabowali, gwałcili, torturowali, rozstrzeliwali. Tak wspominają Ślązacy żołnierzy Armii Czerwonej, którzy nieśli „wyzwolenie”. Po ostrzale artyleryjskim 27 stycznia Sowieci pojawili się w Katowicach. Byli głodni, szukali w mieszkaniach, piwnicach i strychach jedzenia. Mieszkańcy bardzo się bali, ale prawdziwa tragedia miała dopiero nastąpić.

Tereny Śląska w granicach II RP były łagodniej traktowane. Oficerowie hamowali, a przynajmniej próbowali powstrzymywać żołnierską dzicz. Dopiero po przekroczeniu granicy III Rzeszy zaczęło się masowe mordowanie. Już „27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona spacyfikowała Przyszowice i Miechowice na Śląsku. Żołnierze sowieccy wyciągali ludzi z piwnic i domów. Torturowali, okradali, gwałcili, rozstrzeliwali. Zginęły kobiety, dzieci, powstańcy śląscy, a nawet ukrywający się Żydzi – łącznie blisko 450 osób” – podaje Łukasz Zalesiński na portalu Polska Zbrojna. A oto inny fragment cytowanego tekstu: „Pod koniec stycznia 1945 roku maszerujący od strony Gliwic czerwonoarmiści podeszli pod Przyszowice. – Przed wojną była to ostatnia wieś po polskiej stronie granicy. Kamień rzucony spośród jej zabudowań lądował już w Niemczech – opowiada dr Węgrzyn. Na opłotkach Sowieci natknęli się na niemieckich żołnierzy z 2 Batalionu Pancernego.

Po krótkiej wymianie ognia Niemcy się wycofali, a zwycięskie oddziały wkroczyły do wsi. Część Polaków przyjęła ten fakt z entuzjazmem. Szybko przekonali się jednak, że nie ma się z czego cieszyć. We wsi rozpoczęła się regularna rzeź. – Czerwonoarmiści najpewniej się pomylili. Byli przekonani, że oto właśnie wkroczyli do Niemiec. (…)

Tak zapamiętano Rosjan we wszystkich wioskach i miastach obszaru Śląska, który po plebiscycie pozostał w Niemczech. Dotyczy to także Opolszczyzny. Najgorzej było w miejscowościach przygranicznych. Dowództwo Armii Czerwonej zachęcało do folgowania sobie i brania odwetu na „germańcach”. Na nic się zdały tłumaczenia Ślązaków, że są Polakami, bo przecież znają język polski i potrafią się dogadać – przecież rosyjski jest językiem słowiańskim. W powiecie gliwickim zginęło wielu byłych powstańców śląskich, zwłaszcza tych, którzy uwierzyli w „wyzwolenie”. Nie mieli doświadczenia mieszkańców wschodnich rubieży II RP, którzy Sowietów poznali już po 17 września 1939 r., a i tam zdarzali się tacy, którzy uwierzyli Rosjanom. Dowództwo AK Okręgu Wileńskiego po udanej akcji „Burza”, która uwolniła Wilno z rak niemieckich, zostało zaproszone przez Rosjan na uroczysty bankiet, z którego tylko nieliczni wrócili po kilku latach spędzonych w łagrach Syberii. (…)

Oddział żołnierzy gen Maczka – Rufin Kopiec drugi od lewej w górnym rzędzie siedzących | Fot. archiwum rodziny Kopców

Niemcy korzystali ze współpracy z Rosją Sowiecką nie tylko w dziedzinie militarnej i surowcowej. Uczyli się ludobójstwa. Już bowiem w maju 1920 r. w archangielskim wydaniu rządowej gazety „Izwiestia” opisano Wyspy Sołowieckie jako miejsce „wymarzone” na obóz pracy: „Surowy klimat, dyscyplina pracy i walka z siłami natury będą wyśmienitą szkołą dla wszystkich elementów przestępczych”. W 1923 roku przywieziono pierwszych więźniów politycznych. Tak rozpoczynał się słynny Archipelag GUŁAG, rozsiany po całym Związku Sowieckim. W sowieckich obozach koncentracyjnych – łagrach – uczono się, jak czerpać zyski z pracy niewolniczej. Na ich bramach wejściowych widniały hasła w rodzaju: „Żelazną ręką zapędzimy ludzkość do szczęścia”; „Praca kwestią honoru, męstwa, sławy i heroizmu”. Towarzyszyły im portrety młodego Lenina i czerwone gwiazdy. To właśnie zwiedzając rosyjskie łagry, niemieccy hitlerowcy uczyli się budowy i organizacji obozów koncentracyjnych. Więźniów Auschwitz witał napis „ARBEIT MACHT FREI”. Po II wojnie światowej obóz sołowiecki nazywany był polarnym Oświęcimiem. W 2023 roku obóz ten będzie obchodził 100-lecie założenia. (…)

We wrześniu 1939 r. na pierwszy ogień poszli Ślązacy. Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych jako przeznaczeni do likwidacji w pierwszej kolejności.

Korpus Śląskiej Policji otrzymał rozkaz wycofania się w okolice Tarnopola, aby nie dostał się w ręce niemieckie. Tam po 17 września trafił w łapy rosyjskie i został zgładzony w obozie jenieckim w Ostaszkowie. Śląscy urzędnicy, lekarze, adwokaci trafiali do obozu w Starobielsku, a oficerowie do Kozielska, by być rozstrzelani w Katyniu.

Książeczka wojskowa Leona Kopca. Ślązakom zmieniano nazwiska, gdy trafiali do polskich oddziałów. Właściwe nazwiska wpisywano dopiero po wojnie do książeczek wojskowych, które żołnierze mieli przy sobie | Fot. archiwum rodziny Kopców

Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, wcielonym do III Rzeszy jako Auschwitz, powstał w 1940 r. i był przeznaczony na miejsce zagłady Polaków. Już w czerwcu 1940 r. trafiły tam dwa transporty więźniów – z Tarnowa i ze Śląska. „Są młodzi i zdrowi, więc mają przed sobą ze 3 miesiące życia. Na wolność wyjdą przez komin krematorium. Taką przyszłość przepowiadano 728 pierwszym więźniom w Auschwitz” – napisał na łamach „Polityki” Marcin Kołodziejczyk w artykule „3 miesiące. Tyle mieli żyć więźniowie z pierwszego transportu do Auschwitz”. Pierwsi więźniowie to 30 niemieckich kryminalistów, których wykorzystano do rejestracji Polaków i ich bezpośredniego nadzoru. Więźniowie z Tarnowa przewożeni byli jeszcze wagonami 3 klasy, a eskortujący transport „żandarmi kazali im zapamiętać 14 czerwca 1940 r. – dzień, w którym upadł Paryż” – kontynuuje Kołodziejczyk. Lokalizacja obozu w Oświęcimiu była podyktowana bliskością Śląska i Zagłębia, gdzie więzienia szybko stały się przepełnione polskimi patriotami, a także Małopolski, i dogodna komunikacyjnie nawet w aspekcie międzynarodowym. Żydów zaczęto zwozić dopiero w 1942 r., gdy Hitler podjął decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”.

Generał Anders, pytany przez aliantów, skąd weźmie uzupełnienia do swojej armii, odpowiedział bez namysłu: z Wermachtu; ostrzelane wojsko – Ślązacy i Pomorzanie! Tak też było.

Ślązacy na froncie zachodnim dezerterowali, poddawali się najszybciej jak zdołali, a w obozach jenieckich nie oddawali honorów starszym rangą Niemcom. Gdy alianci zorientowali się w sytuacji, poinformowali dowództwo polskiej armii i polscy oficerzy werbunkowi objeżdżali obozy jenieckie dla Niemców. Ślązacy trafiali do wojska polskiego. Przykładem mogą być bracia Kopcowie. Matka po wojnie dostała w Świerklanach pod Rybnikiem list z fotografią Rufina – żołnierza dywizji gen. Maczka i Leona – kierowcy polskiego generała w Wlk. Brytanii. Obydwaj w polskich mundurach. Leon został odznaczony przez władze Wlk. Brytanii, ale rządzący PRL-em dopiero w 1979 r. wyrazili zgodę na odebranie odznaczenia przez obywatela Polski.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tragedia Śląska” znajduje się na ss. 1 i 2 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tragedia Śląska” na s. 1 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienie Barbary Jurkowskiej, poetki i dobrego ducha „Poezji Dzisiaj”. Czy współczesny człowiek potrzebuje mitu? ONM

Gdy bogiem jest komputer, a kosmosem zdarzeń internet, coraz mniej jest ludzi, którzy wyróżniają się bujną wyobraźnią. Funkcjonuje także przekonanie, że z konkretnych powodów nie warto wyróżniać się.

Dzieje się tak głównie z obawy przed opiniami anonimowej i bezwzględnej internetowej tłuszczy. Dlatego ludzie nie chcą fantazji ukazywać. W czasie gdy niemal wszystko jest w zasięgu naszej ręki, człowiek odczuwa boską siłę tworzenia. Kiedy z zalewu najświeższych doniesień agencyjnych, telewizyjnych raportów i radiowych serwisów tworzy „własną wersję zdarzeń na dziś” czuje się jak kreator!

Natłok informacyjny jest jednak tak wielki, że brakuje już czasu na analizę, refleksję i zastanawianie się nad kontekstem owych zdarzeń.

Tomasz Wybranowski

 

 Smutne i nagłe odejście…

 

Ale dzisiejszy program „Ostatnia niedziela miesiąca” rozpocząłem pożegnaniem. Właśnie dowiedziałem się, że odeszła ciepła, pogodna i bardzo życzliwa osoba, oraz muza swojego męża Aleksandra Nawrockiego, dobrego ducha nas, wierszokletów ze słowiańskim genotypem rozsianych po całym świecie.

Pani Barbara Jurkowska pisała wiersze i była redaktorką pisma „POEZJA Dzisiaj”. Dzielnie wspierała pracę męża redaktora naczelnego pisma „POEZJA Dzisiaj” i właściciela Wydawnictwa Książkowego IBiS. Dla mnie Jej wiersze zawsze były poezją niezwykłą, magiczną choć utkaną z najzwyklejszych szarości, z których składa się życie. A ten wiersz, który w całości zacytuję poniżej, dzisiaj brzmi smutno i gorzko. I czyta się go inaczej. Z łzą w sercu…

Barbara Jurkowska, poeta i redaktor pisma „POEZJA Dzisiaj”. Fot. ze zbiorów Wydawnictwa Książkowego IBiS.

/…/Dzień zagoniony
między murami –
my zagubieni
w tłumie
we mgle obcości
odkurzamy dobro
szukając prawdy.
Za miastem
łąki pola lasy
w mozaikę barw poukładane –
słyszymy szum
szelest
śpiew –
zmysły zachwytem wypełniamy.
Mówimy szeptem
w ciszy
co zaciera
ostre
brzegi słów. [*] [*] [*]

  Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie. Daj Jej dopłynąć do łaski Twej światłości…

 

Fot. Tomasz Wybranowski

 

 O micie, mowie i zagubieniu człowieka słów kilka… 

 

W dzisiejszym programie opowieść i refleksje o nici łączącej mowę (języki) z mitem. Człowiek XXI wieku potrzebuje mitu jak nigdy przedtem. Współczesny człowiek mitami żyje i wciąż tworzy nowe. Przede wszystkim by nie czuć się samotnym, nie być odrzuconym i mieć, choćby złudną, ale jednak nadzieję, iż przynależy do większej zbiorowości. Oto mit warunkuje ontologiczne bytowanie człowieka:

Pytanie o mit pozostaje nieuchronnie pytaniem o nas samych. Poprzez zagadnienie jego (mitu) ontycznej struktury oraz problemem miejsca jakie zajmują w niej słowa opisujące świat otaczający człowieka, status mitu przedstawia się jako – nie dająca się znieść – kwestia sensu istnienia (lub nieistnienia) wszechrzeczy – jak napisał Piotr Jakub Ereński w „Słowie o micie”.

Zbiorowa projekcja wyobrażeń w duchu konsumpcji i hedonizmu bez ograniczeń zdaje się organizować życie społeczeństw od czasu kiedy reklama zawładnęła radiowym eterem i telewizją, oraz cyberprzestrzennym zgiełkiem. W dobie tabloidyzacji mediów o sukcesie reklamy decyduje jej szybkość (skondensowana forma) i siła jej przekazu. Tutaj aż prosi się by po raz kolejny zacytować autora „Symbolik und Mythologier…”: „posąg był symbolem dla oka, mit zaś symbolem dla ucha”.

W sytuacji, kiedy statystyczny Kowalski czy Smith w pośpiechu dnia codziennego i szarości egzystencji coraz mniej czyta, coraz miej czasu poświęca na edukację (co bestialsko morduje czas dla refleksji), reklama jawi się jako recepta na „egzystencjalne dolegliwości”.  To w reklamie Smith i Kowalski odnajdują emocje i ideały charakterystyczne dla współczesnej kultury. Dla przykładu: Coca Cola i święta Bożego Narodzenia; piwo Warka i krąg strażaków – przyjaciół, czy najczystsza miłość związana z pudełkiem czekoladek Rafaello.

Ba! Samo oglądanie samych reklam staje się pewnym rytuałem, co już jest – cytując samego Eliadego – przywołaniem mitu. Francuski filozof, językoznawca i teoretyk literatury Roland Barthes uważa, że reklama sama w sobie jest już mitem. Reklama decyduje o naszym wyborze w sposób niedemokratyczny. By być „na topie”, „by dać szczęście i uśmiech najbliższym”, „by pojawić się w gronie najlepszych” musimy nabyć konkretny produkt. Nie mamy prawa wyboru. ŻADNEGO!!!

Ale reklamowa mityczna przestrzeń wnika głębiej. Człowiek by czuć się w pełni akceptowanym chce należeć do określonej grupy, która społecznie stanowi większość.


        Cała audycja „Ostatnia Niedziela Miesiąca” (23 lutego 2020) do wysłuchania tutaj:

 

Partnerem Radia WNET i Studia Dublin

 

Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © luty 2020

Historia – narzędzie wojny totalnej służące mentalnej pacyfikacji społeczeństwa/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 68/2020

Świadomość historyczna buduje tożsamość społeczeństwa, wiąże pokolenia i terytoria, i tak jak język, religia czy ziemia – tworzy naród. Dlatego ważne jest, jaki obraz wspólnej przeszłości otrzymujemy.

Historia jako obszar wojny totalnej

Piotr Sutowicz

Jak uczył mnie mój mistrz na KUL, Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem.

Najogólniej mówiąc, wojna totalna to taka, której celem jest całkowite zniszczenie przeciwnika bez oglądania się na jakiekolwiek ograniczenia, w tym prawne i społeczne. Strona ją prowadząca nie ogląda się również na pojęcie prawdy czy słuszności. Jeżeli gdzieś ktoś zaczyna wojnę totalną, to rozciąga ją na wszystkie dziedziny życia, także na historię, która ograniczona zostaje do funkcji propagandowych. Takie działania prowadzone na obszarze historii można sobie wyobrazić w różnych formach. Może ona być narzędziem prawników chcących coś udowodnić, można użyć jej zwyczajnie po to, by wzmocnić swój arsenał argumentów geopolitycznych czy gospodarczych. Można też odczłowieczyć przeciwnika, wskazując na jego „niehumanitarną” przeszłość czy tradycję historyczną, do której się odwołuje.

Dezinformacja jako oręż wojny

Vladimir Volkoff, funkcjonariusz francuskich służb specjalnych, a potem dość poczytny pisarz, jak widać po samym nazwisku – człowiek o rosyjskich korzeniach, stworzył publikację będącą antologią i omówieniem klasycznych tekstów, których treść oscyluje właśnie wokół powyższego podtytułu

Z tomikiem tym warto dziś się zapoznać, jako że czasy, w których żyjemy, wymagają od nas czegoś więcej niż tylko konsumpcji informacji i odbierania nie zawsze prawdziwych dziennikarskich komentarzy, najczęściej tworzących szum informacyjny jako jeden z etapów owej dezinformacji właśnie. Ta zaś, prędzej czy później, prowadzić musi do mentalnej pacyfikacji społeczeństwa.

Bez wątpienia historia jest jedną z ważnych dziedzin, które mogą być obszarem takiej akcji. To świadomość historyczna buduje tożsamość społeczeństwa, to ona wiąże ze sobą poszczególne pokolenia i terytoria, obok języka, religii czy ziemi bywa głównym tworzywem narodu. Wspólna przeszłość jest czymś bardzo ważnym. Dlatego nie bez znaczenia jest to, jaki jej obraz otrzymujemy. Historia pozostaje ważna również na polu stosunków międzynarodowych, przyczyniając się do tego, jak na daną społeczność, również tę narodową, patrzą sąsiedzi czy cały świat. Odpowiednio wyodrębniając negatywne cechy danego narodu, czy też kreując je na potrzeby polityki, można spowodować daleko idącą niechęć do niego i odwrotnie. Dlatego tak istotne jest pilnowanie studiów i nauczanie własnej historii, troska o nią ze strony społeczeństwa i władz kraju oraz prezentacja jej na forum międzynarodowym. Jest to nie dające się zlekceważyć część dobra wspólnego.

Inspiracją do tego tekstu są kwestie wywołane na przełomie roku 2019 i 2020 przez Prezydenta Rosji Władimira Putina, a dotyczące polskiej roli w wywołaniu II wojny światowej. Z naszej perspektywy sama wypowiedź i idąca za nią kampania polityczna zdawała się być czymś zupełnie absurdalnym, a jednak wydarzenia późniejsze potwierdziły tezę o tym, że kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą. Nam, Polakom, Prezydent Rosji zdawał się być przysłowiowym, złapanym za rękę złodziejem, który „na bezczela” zeznał, że nie jest to jego ręka.

Historia II wojny światowej i czynników do niej prowadzących nie jest zagadnieniem prostym. Ilość procesów, interesów i zadrażnień, z którymi Europa i świat musiały się zderzyć u progu tego konfliktu, była naprawdę zatrważająca. Na pewno wszystkie one zasługują na poważne badania i dyskusje. Do niedawna historycy takie przyczynki czy studia ogólne podejmowali. Były między nimi spory i polemiki. Często włączali się do gry dziennikarze i publicyści oraz politycy. Nie zawsze wszystko było tu uczciwe i wolne od manipulacji. Moje i wcześniejsze względem niego pokolenie poddane były propagandzie historycznej mówiącej o tym, że wojnę wywołali Niemcy i ich sojusznicy, a rząd Polski przedwojennej nie zrobił nic, by wybuch konfliktu zatrzymać. Uważam, że historycy mogą i powinni dyskutować nad błędami tamtego czasu.

Dalej jednak moja oficjalna edukacja przebiegała w kierunku tego, że wielkim nosicielem pokoju był Związek Radziecki, który jak mógł, tak ochraniał ludy Europy Środkowej i Wschodniej przed nazizmem, a potem w dodatku wyzwolił to, czego wcześniej nie ochronił. Wszyscy, którzy wówczas głosili inną narrację, racji nie mieli, bywali przy tym wodzeni za nos przez imperializm amerykański i pogrobowców Hitlera. W moich szkolnych czasach narracja powyższa była jednak już bardzo dziurawa, głoszona bez przekonania i chyba sami propagandyści nie bardzo w nią wierzyli. Wcześniej jednak bywało naprawdę groźnie, a społeczeństwo poddane masowej indoktrynacji miało po prostu uwierzyć w wierutne bzdury wypisywane w opasłych tomach odpowiednich studiów udających naukowość, a potem przedrukowywanych w podręcznikach i wygłaszanych na lekcjach.

Przypomnę, że bywały okresy, kiedy podawanie innej narracji w domach prywatnych groziło penalizacją. Był to czas, w którym historia miała być elementem przebudowania świadomości społecznej na wzór człowieka radzieckiego. Gdyby to się udało, pewnie sowietyzacja Polaków postępowałaby dalej. To, że od początku opór narodu wobec takich działań był duży, a zasób własnej pamięci historycznej trwały, nie pozwoliło na całkowity sukces tamtej pseudo-historii, choć wyłomy mentalne wówczas poczynione zdają się być widoczne do dziś dnia. Winą pokolenia, które tworzyło kanon wiedzy historycznej po roku 1989, okazało się przekonanie, że odrzucenie narracji sowieckiej dokonało się raz na zawsze. Możliwe wydaje się także, że nasze ówczesne elity w rzeczywistości nie chciały tej zmiany i postanowiły przeczekać pierwsze lata po przemianach, by potem w zmodyfikowanej formie dalej tłoczyć poprzednią wykładnię historii opartą na historiozofii marksistowskiej przetworzonej przez Sowietów.

W końcu „tamte czasy” to znakomita część życia i twórczości wielu historyków, poza tym stare przysłowie mówi: „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Pewnie tu tkwi część odpowiedzi na pytanie, dlaczego jesteśmy dziś tak słabi historycznie, a nasza bezbronność wobec obcych narracji bywa tak zastraszająco duża.

Od początku do Putina

Polityczna ofensywa Rosji zmierzającej do narzucenia własnej interpretacji naszych dziejów nie jest więc na pewno świeżej daty. Trzeba jednak uczciwie dodać, że nie da się jej początków wyznaczyć na okres PRL ani nawet na czas komunistycznej propagandy odnośnie do czasów przedwojennych. Ten okres nadał jedynie tej akcji nowe cechy ideologiczne, z którymi stara Rosja z pewnością się nie identyfikowała. Caratu nie można winić za zbrodnie komunizmu, chociaż zbrodniczość tego ostatniego w dużym stopniu wynikała z cywilizacji turańskiej, która od średniowiecza do czasów niemal współczesnych przechowała się w Rosji pod berłem carów właśnie. Cywilizacja ta była na tyle silna, że nawet w sytuacjach władzy jej wrogiej, bo takie epizody bywały, potrafiła zdobywać przewagę nad państwem kosztem choćby zabójstwa cara, jak np. było w wypadku Pawła I. Są to na pewno rzeczy skomplikowane, a zarazem wielka tragedia historyczna ludu rosyjskiego, który nie może wyzwolić się z opresji cywilizacji przywleczonej tam w wieku XIII.

Cóż, gdyby Rosjanie byli mentalnymi spadkobiercami Rzeczpospolitej Nowogrodzkiej, Pskowskiej czy średniowiecznego Kijowa, byłoby inaczej. Rosja jest, jaka jest. Od czasów Unii Korony i Litwy skazani jesteśmy na starcie z kolejnymi odsłonami imperium, które często bierze nad nami górę nie tylko militarnie, ale bywa, że i mentalne.

Zgodnie z pewnym prawidłem, zapisanym przez Feliksa Konecznego, cywilizacja niższa wypiera wyższą; chciałoby się dodać, że dzieje się tak zawsze wtedy, gdy ta druga słabnie. W wypadku Rzeczypospolitej i Carstwa Moskiewskiego, a potem Rosji, przewaga tej drugiej bierze się od połowy wieku XVII, choć i wcześniej można zaobserwować symptomy tego zjawiska.

Kolejne aneksje obszarów i poszerzanie terytoriów imperium zawsze odbywało się pod płaszczykiem narracji o słuszności takich działań. Oczywiście w jej obrębie za każdym razem gdzieś tam mowa była o historyczności: a to spadkobraniu Rusi, a to jej prawach do Kijowa, a to powiązaniach dynastycznych uprawniających do kolejnego zagarnięcia ziem i ludzi. W XVIII wieku polityka taka doprowadziła Rosję nad Bug i Niemen, a w XIX nad Wisłę – w charakterze królów polskich tym razem.

Imperia wszakże mają to do siebie, że nie zadowalają się tym, co już mają i w wieku XX nadeszło to, co nadejść musiało, czyli starcie rozbiorców dawnej Rzeczypospolitej. Dla imperiów było ono niemal śmiertelne, owocowało powstaniem niepodległej Polski, ale mimo, że i Niemcy, i Rosja zmieniły swe oblicza polityczne, to kierunki ich ekspansji pozostały trwałe. Oba państwa po I wojnie światowej zrozumiały, że skazane są na współpracę bez względu na to, ile ich dzieli. Wbrew pozorom, w latach trzydziestych dwudziestego wieku różnic tych było stosunkowo niewiele.

W obu krajach mieliśmy do czynienia z drapieżną ideologią rewolucyjną, może względem siebie rewizjonistyczną, ale jednak nie uniemożliwiającą towarzyszom radzieckim i niemieckim dogadania się co do pryncypiów.

Losy Polski i Polaków były w tym wypadku jednymi z ważniejszych. Na boku w tym miejscu pozostawiam problem, czy Niemcy od początku chcieli Polaków unicestwić, po prostu nie mogli pozwolić sobie na istnienie ich bytu politycznego. Rozwiązania praktyczne co do masy biologicznej naszego narodu podjęli w odpowiednim czasie. Podobnie było z Sowietami – ich interesowało imperium, a w cywilizacji turańskiej, która tym razem schowała się pod przykrywką komunizmu, nie ma miejsca na społeczeństwa ze swymi różnorodnościami tak narodowymi, jak i religijnymi. Na początku sowieckiej okupacji ludność zajętych przez Stalina terytoriów okazała się być „ludem pracującym zachodniej Białorusi i Ukrainy” albo w ogóle po prostu „klasą pracującą na rzecz sowieckiej ojczyzny”. W wypadkach obu okupantów metody zmierzały do całkowitej eliminacji polskości i tyle. Materializm dialektyczny przetworzony przez Sowietów był nawet lepszy niż historyzm caratu, gdyż z góry stwierdzał, że państwo sowieckie ma prawo do wszystkich ziem, gdzie ludzie pracują, skoro jest ich uniwersalną ojczyzną.

Konflikt między oboma imperiami, będący niejako powtórką z I wojny światowej, okazał się kolejną odsłoną ekspansji turanizmu w Europie. Etap ten trwał do lat osiemdziesiątych minionego stulecia, kiedy to sytuacja chyba nieco wymknęła się spod kontroli imperium, a może wynikała z jakiegoś kontraktu geopolityczno-handlowego. Być może w przyszłości będzie można coś stanowczo na ten temat powiedzieć. Czasy się zmieniły, ale– jak widać – narracja historyczna nie.

Kwestia żydowska

To, co piszę, zdaje się być oczywiste, choć, jak widać powszechnie, wcale takie nie jest. Współczesna Rosja zarówno ustami swego prezydenta, jak i w bardzo sprawnie przeprowadzonej kampanii propagandowej posłużyła się kwestią żydowską, która w świecie jest nośna. Kwestia holokaustu i winy za niego rozpala wiele dyskusji międzynarodowych. Nikt nie jest skłonny w tym wypadku przyjąć do wiadomości tego, że znakomita część zamordowanych przez Niemców Żydów była obywatelami przedwojennej Polski.

Państwo Izrael wówczas nie istniało i jego uzurpacje do monopolizacji pamięci oraz dysponowania następstwami prawnymi ludobójstwa na ludności żydowskiej są co najmniej iluzoryczne. Oczywiście z drugiej strony nikt nie powinien prawa do pamięci jako takiej współczesnemu Izraelowi zabraniać.

Państwo to zbudowało część swojej tożsamości na dziedzictwie historycznym Żydów żyjących w rozproszeniu i – wydaje się – miało do tego prawo.

Kwestia polityki związanej z dziedzictwem pamięci o holokauście jest dziś niewątpliwie czymś, co polityka polska przegrała. Nie wiem, czy rzecz tę można odkręcić i co powinno się zrobić, by światowa opinia publiczna naprawdę przekonała się co do tego, że holokaust był możliwy między innymi dlatego, że w roku 1939 Sowieci i III Rzesza dokonali rozbiorów Polski, choć i wspominany przez Putina pakt monachijski z pewnością miał w tym swój udział. Na pewno nieistotnym z tego punktu widzenia zjawiskiem jest tak chętnie podkreślany tu i ówdzie polski antysemityzm, który w czasie wojny nie miał swego wymiaru politycznego, a Polacy współpracujący w mordowaniu Żydów z Niemcami uważani byli przez wszystkie odłamy Polski Podziemnej za renegatów i w miarę możliwości eliminowani. Gwoli prawdy warto dodać, że swój udział we wspomnianym procederze miało też wielu Rosjan i inni przedstawiciele narodów i ludów Związku Sowieckiego, którzy również byli od tego państwa odstępcami. Co do nich można powiedzieć, że ich istnienie, decyzje i późniejszy los są częścią dwudziestowiecznych nierozplątywalnych historycznych nici.

Dziś kwestia holokaustu to przede wszystkim pieniądze. To one bądź ich brak czynią z jakiegoś narodu nazistę lub alianta. Putin zrozumiał to bardzo dobrze i jak na razie rozgrywka ta idzie mu wyjątkowo sprawnie. Polska systematyczna odpowiedź na wyssane z palca zarzuty wydaje się zdumiewająco nijaka i w świecie słabo słyszalna. Pytanie, czy w kontekście szybkości zachodzących procesów może być inna, jest otwarte. Po prostu na razie to nie nasz rząd rozdaje tu karty. Wszyscy wiemy, że „prawda” jako kategoria etyczna stała się w tym wypadku pierwszą i najważniejszą z polskiego punktu widzenia ofiarą wojny totalnej, z historią w roli głównej.

Narzędzie

Historia była, jest i będzie narzędziem. Tak jak każde inne może służyć dobru, jak i złu. Siekiera, nóż czy papier są tylko rzeczą – ludzie czynią z nich taki czy inny użytek. Musimy pogodzić się z tym, że historia stała się globalnym instrumentem takiej walki. Jesteśmy do niej wyjątkowo słabo przygotowani. Historia akademicka najprawdopodobniej znajduje się w stanie opłakanym, ginąc w mrowiu przyczynków i studiów, których nie ma kto popularyzować.

IPN chyba robi, co może, ale jego ciekawe dokonania bywają dezawuowane w ramach sporu politycznego, jaki trapi nasz kraj. Spór ten wydaje się wyjątkowo tragiczny i rzeczywiście przypomina polską anarchizację życia społecznego w XVIII wieku, przynajmniej tak jak ją widzimy dziś. Główne stronnictwa polityczne, nie mogąc przemóc przeciwników w jakichś kwestiach, odwołują się do swych zagranicznych mocodawców.

Jednocześnie nie zawsze słusznie tych lub owych oskarża się o zagraniczną agenturę w ramach walki politycznej. Nie ma tu choćby skrawka miejsca na narodową lojalność, która dawałaby gwarancję wspólnej polityki historycznej, także tej prowadzonej na forum międzynarodowym. Cieniem nadziei wydaje się być styczniowa uchwała Sejmu co do rosyjskich prowokacji, która z pewnością jest pozytywnym zjawiskiem, ale czy za nią pójdzie coś więcej? Na razie nic na to nie wskazuje.

Wypowiedzi Putina i cała, także międzynarodowa rosyjska propaganda wpisują się w jeszcze jedno zjawisko. Otóż czynią one z Polski sojusznika nazistowskich Niemiec. Same Niemcy, przynajmniej na polu międzynarodowym, od nazizmu jednoznacznie się odcięły, co jest dla nich bardzo korzystne, przy czym nie rezygnują wcale z imperialnej polityki o wpływy, a ich zbliżenie z Rosją nie pozostawia większych wątpliwości co do tego, kto jest ich kluczowym sojusznikiem. Wykorzystanie dna Bałtyku jako arterii komunikacyjnej do przesyłu surowców zdaje się jednoznacznie wskazywać na fakt, że oba kraje chcą z tego morza uczynić swoje „mare nostrum” nad trupem Polski i innych krajów bałtyckich. Mimo pewnych akcji amerykańskich, prowadzonych z myślą o amerykańskim oczywiście interesie, wygląda na to, że współpraca ta będzie się zacieśniać, dusząc nas coraz bardziej.

Idea stworzenia bloku państw pomiędzy Niemcami i Rosją, od której tak wiele spodziewano się kilka lat temu, zdaje się, dostaje zadyszki. Stosunki polityczne Polski z Ukrainą, bardzo umiejętnie rozgrywane przez czynniki zewnętrzne, wkrótce też mogą wydać swe negatywne owoce i cały nasz wschodni, zdezintegrowany politycznie i gospodarczo sąsiad przejdzie pod wpływy Wielkiej Rosji. Niemcy na pewno i z tego wyciągną swoje korzyści.

Oczywiście układ sił na świecie jest skomplikowany; Rosja nie wydaje się być państwem u szczytu potęgi. Jej przywódca bez wątpienia jest jednak politykiem pierwszorzędnego formatu i wykorzystuje atuty swego kraju najlepiej, jak umie.

Położenie, które pozwala Rosji być lądowym mostem Chin do Europy, zgodnie z naturalnym kierunkiem ekspansji cywilizacji turańskiej; zasoby naturalne, przy pomocy których uzależnia się wielkie gospodarki zachodniej Europy – to na razie jest coś. Niewątpliwym sukcesem byłoby jednak wyjście z pewnej izolacji geopolitycznej i uczynienie z siebie gracza bardziej globalnego, a poza tym ważne wydaje się pozbycie przeciwnika, który może, oczywiście potencjalnie, zagrozić marszowi imperium na zachód, ku naturalnej dla niego granicy z Niemcami. Najpierw odpycha się go od Bałtyku, potem izoluje międzynarodowo za pomocą obucha antysemityzmu i holokaustu, z siebie i swego kraju czyniąc gołąbka pokoju, co też już miało swoje historyczne odsłony, a następnie reorganizuje się za międzynarodowym przyzwoleniem ład w Europie. W tym kontekście Unia Europejska i jej przyszłość też jest już określona – ma stanowić okno na świat nowego globalnego mocarstwa.

Czy to są moje fantasmagorie? Nie wiem. Realizacja takiego planu jest dość trudna, sytuacja demograficzna Rosji nie najlepsza, stoi też przed nią wiele wyzwań, również gospodarczych. Ale jak uczył mnie mój mistrz na KUL (nazwisko pozostawię sobie), Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem. Historia pokazuje też jasno, że Polska nie może się znaleźć w kleszczach dwóch imperiów, przy czym, żeby była bezpieczna, wystarczy eliminacja jednego z nich. Dla mnie tym „jednym” wcale nie musi być Rosja, choćby nawet i ta turańska.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Historia jako obszar wojny totalnej” znajduje się na s. 5 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Historia jako obszar wojny totalnej” na s. 5 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dr Ozdyk: W Niemczech istnieją grupy dążące do wojny domowej, której celem byłaby likwidacja problemu migracji

W Hanau, w kraju związkowym Hesja, miał miejsce atak radykalnego przeciwnika przyjmowania przez Niemcy imigrantów. Jego ofiarą padli głównie przedstawiciele społeczności kurdyjskiej w RFN.

 

 

 

Dr Sławomir Ozdyk mówi o strzelaninach, do których doszło nocą niemieckiej miejscowości Hanau w Hesji, 20 km od Frankfurtu nad Menem. Sprawcą był obywatel RFN, Tobias R. Zastrzelił  na mieście 9 osób, następnie, już we własnym mieszkaniu, zabił matkę, a następnie siebie. Większość ofiar była pochodzenia kurdyjskiego.

Tobias R. , jako myśliwy, posiadał zezwolenie na broń sportową. Zostawił po sobie 2 listy i film w serwisie Youtube. Stwierdził w nim, płynnie mówiąc po angielsku, że w Niemczech funkcjonują obozy, w których maltretuje się dzieci. Niemieckie media utrzymują, że zamachowiec posiadał skrajnie nacjonalistyczne, rasistowskie poglądy; nawoływał do likwidacji niektórych grup etnicznych żyjących na terenie Niemiec.

Po tym, jak był świadkiem napadu na bank, rozpoznając na policji sprawców uświadomił sobie, że w policyjnej kartotece znajdują się głównie obcokrajowcy. Stanowiło to dla niego punkt wyjścia dla działań w celu oczyszczenia Niemiec z „napływowego, kryminalnego elementu”.

Jak mówi dalej ekspert, nad Renem rozbito grupę przygotowującą zamachy na małe niemieckie meczety. Inspiracją dla tych osób miał być norweski zamachowiec Anders Breivik. Zgromadzono już broń w celu dokonania ataków:

Zamachy na meczety miały doprowadzić do wojny domowej, która rozwiązałaby w Niemczech problem masowej migracji.

Tobias R. działał sam, a zradykalizował się przez treści, które oglądał w internecie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.