Wzburzenie i zamieszki w Libanie. Obraz „Szwajcarii Bliskiego Wschodu” i kraju cudu gospodarczego legł w gruzach

W Libanie przekonujemy się, że możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnej polityce otwartych drzwi.

Witold Dobrowolski, Mariusz Patey

Zdjęcia: Witold Dobrowolski

11 lutego br. w Bejrucie doszło do kolejnych zamieszek i starć protestujących, najczęściej młodych ludzi, z policją i wojskiem. Użyto armatek wodnych gazów łzawiących, a z drugiej strony – kamieni. Polski turysta może czuć się zdezorientowany. Widzi nowoczesne wieżowce i drogi, a jednocześnie – rozgoryczonych sytuacją polityczną i gospodarczą Libańczyków. Dlaczego od dłuższego już czasu ludzie chodzą pod parlament wyrażać niezadowolenie? (…)

Gospodarka Libanu, wyspecjalizowana w świadczeniu usług finansowych dla bogatych państw Zatoki Perskiej, nie potrafi odzyskać dawnej świetności. Przyczyn można wymieniać wiele. Według obserwatora z zewnątrz, kiedy w Libanie trwały walki, państwa Zatoki Perskiej zaczęły inwestować we własną infrastrukturę instytucji finansowych. Nie przypadkiem w amerykańskim Citi Banku głównymi akcjonariuszami zostali saudyjscy inwestorzy. W imię spokoju ostatnimi czasy w rządach Libanu uczestniczą ministrowie kojarzeni z organizacją szyitów – Hezbollahem.

W USA, Izraelu i państwach UE Hezbollah, powiązany z Iranem i Syrią, jest uważany za organizację terrorystyczną.Ten fakt tym bardziej ogranicza napływ do Libanu kapitałów z USA i państw Zatoki Perskiej.

Kolejne rządy libańskie nie potrafiły znaleźć nowego pomysłu na kraj, co gorsza, niemal wszyscy politycy tradycyjnych ugrupowań politycznych stracili zaufanie Libańczyków ze względu na szerzącą się korupcję, nepotyzm, układy rodzinne, klanowe i towarzyskie na wszystkich szczeblach władzy, w tym i w wymiarze sprawiedliwości. Bogactwo polityków razi szczególnie w czasach stagnacji gospodarki.

Uchodźcy w Libanie. Lekcja dla Polski

Liban, liczący 4,5 mln mieszkańców, to także kraj uchodźców. Wielu z nich przybyło w kolejnych falach, począwszy od 1948 r., z ogarniętej wojną i poddanej czystkom etnicznym Palestyny. W Libanie uzyskali schronienie, ale ich organizacje traktowały terytorium Libanu jako bazę wypadową na obszar wrogiego Izraela. Doprowadziło to do militarnych akcji Izraela i stało się jedną z przyczyn wojny domowej. Od 2011 r zaczęli licznie przybywać uchodźcy z Syrii. (…)

Odwiedzając Liban, przekonujemy się, że możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnie prowadzonej polityce otwartych drzwi. Nasz kraj, do którego już przyjechało 2 mln Ukraińców wskutek tamtejszego kryzysu ekonomicznego wywołanego wojną, nie jest przygotowany instytucjonalnie i kulturowo do prowadzenia skutecznych działań integracyjnych, tak jak byłe kraje kolonialne.

Duża liczba uchodźców przybywająca w krótkim czasie może wywołać problemy społeczne w społeczeństwie polskim i wśród nowo przybyłych. Pomagajmy tak, by sobie nie szkodzić.

(…) Tragedia losu chrześcijan polega na tym, że byli wyniszczani i wyrzucani z domów przez radykalnych bojowników islamskich walczących z Assadem. Strategie przetrwania wypracowywane przez setki lat nie zadziałały. W obozach dla uchodźców chrześcijanie jako mniejszość często byli dyskryminowani przez uchodźców muzułmańskich i zajmowali najniższe szczeble drabiny społecznej. Odpowiednie instytucje ONZ z rzadka dostrzegały ten problem.

W Libanie angażują się polskie organizacje charytatywne: Caritas, Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, Polskie Centrum Pomocy Charytatywnej i inne. Niosą znaczącą pomoc, organizując pomoc medyczną, zapewniając namioty czy całe wioski kontenerowe. Organizują także pomoc rozwojową ważną dla lokalnych mieszkańców, np. rozbudowę oczyszczalni ścieków. Polityka pomocy na miejscu jest bardziej efektywna i może trafić do większej ilości osób w ramach posiadanego budżetu.

Protesty – zwiastun nowej ery?

(…) To jeden z paradoksów tego państwa: konserwatyzm stosunków społecznych współegzystuje z liberalnymi rozwiązaniami gospodarczymi, dużym udziałem kapitału prywatnego w PKB kraju. Wiele obszarów tzw. usług publicznych, np. służba zdrowia, energetyka, usługi komunalne – wymaga reform.

(…) Powstają nowe inicjatywy polityczne głoszące potrzebę transparentności, walki z korupcją, a także z pamiętającym czasy Francuzów systemem parytetów ze względu na przynależność religijno-etniczną. Wspomniane na początku protesty są także okazją do autopromocji wielu małych, skrajnych ugrupowań lewicy. Uczestnicy protestów nie wierzą jednak partiom i przywódcom. Tworzą ruch bez spójnego programu reform. Mimo przekonania o odpowiedzialności polityków rządzących dotychczas ugrupowań za problemy Libanu, nowe inicjatywy polityczne są przyjmowane z dystansem. Protestujący obawiają się, że na ich plecach przyjdą do władzy kolejni skorumpowani politycy, a los ludzi się nie zmieni.

Tylko część uczestników protestów to osoby biedne, pochodzące z ubogich szyickich dzielnic Bejrutu. Spotykaliśmy wśród protestujących także dobrze wykształconych przedstawicieli klasy średniej, studentów renomowanych uczelni.

Niestety należy się obawiać, że samo doprowadzenie do transparentności w polityce i dobrych praktyk w organach państwa nie wystarczy. Także zniesienie systemu parytetów, choć przybliży kraj do współczesnych modeli demokracji typu liberalnego, bez aktywnych działań przyciągających kapitały inwestujące w realną gospodarkę opartą na wiedzy nie spełni oczekiwań społecznych, a są one niemałe. 75% pracujących Libańczyków dostaje wynagrodzenia miesięczne ponad 1260 USD. Zarobki w Libanie na tle regionu są wysokie. (…)

Próba blokady parlamentu i gwałtowne starcia

12 lutego na godzinę 11 zaplanowana była sesja parlamentu mająca doprowadzić do sformowania nowego rządu zjednoczonej koalicji. Spotkało się to z silnym sprzeciwem opozycji i demonstrantów, którzy zapowiedzieli tego dnia blokadę gmachu parlamentu (…). W noc przed sesją parlamentu na placu Męczenników zbierali się młodzi ludzie, by o świcie przystąpić do blokady (…). Wśród nich były osoby w wieku studenckim, szkolnym, ale również ludzie starsi.

Jedną trzecią stanowiły kobiety, których duże zaangażowanie w protesty i traktowanie ich na równi z mężczyznami to cecha Bejrutu jako jednej z oaz pod tym względem na Bliskim Wschodzie.

Mężczyźni i kobiety zaczęli ciskać kamieniami w kierunku armatek i oddziałów prewencji policji, na co odpowiedziano wystrzałami gazu. Takie starcia trwały parę godzin. (…) Wielu funkcjonariuszy policji nie było również w stanie powstrzymać emocji i ciskało w demonstrantów kamieniami. Uczestnicy protestów, którzy podczas starć dostali się w ręce funkcjonariuszy, byli bici do nieprzytomności na oczach prasy, a następnie ciągnięci po asfalcie do miejsc przetrzymywania. Ostatecznie tego dnia policja przy wsparciu wojska spacyfikowała demonstrację, spychając jej uczestników z okupowanego placu Męczenników, do czego użyła m.in. kilkudziesięciu kanistrów z gazem łzawiącym. Nieprzygotowanie i zaskoczenie demonstrantów wobec użycia gazu spowodowało ich rozproszenie i ustanie walk jeszcze przed zapadnięciem zmroku. W walkach rannych zostało kilkadziesiąt osób z policji, armii i demonstrantów.

Ostatecznie 84 na 128 deputowanych wzięło udział w obradach parlamentu i ta liczba wystarczyła, żeby oficjalnie sformowano nowy rząd. Protestujący, liczący na przyspieszone wybory parlamentarne, nie osiągnęli swego celu.

Cały artykuł Witolda Dobrowolskiego i Mariusza Pateya pt. „Liban w labiryncie zależności” znajduje się na s. 16 i 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Witolda Dobrowolskiego i Mariusza Pateya pt. „Liban w labiryncie zależności” na s. 16 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co stało się w Niemczech, a konkretnie w Turyngii, że główne media krzyczą o próbie przejęcia władzy przez nazistów?

AFD ma problemy z dostaniem lokalu czy hotelu na zjazdy partyjne, domy jej liderów są oblewane farbą, samochody i biura podpalane, rodziny zastraszane, zdarzyło się nawet pobicie do nieprzytomności.

Zbigniew Kopczyński

Co się stało, że kanclerz i prezydent obwiniają partię Alternatywa dla Niemiec o niszczenie demokracji?! Cóż więc zrobiła AFD?

Otóż jej przedstawiciele wybrani legalnie jako posłowie do turyngijskiego Landtagu, otrzymując prawie jedną trzecią głosów, odważyli się… zagłosować. Tak! Tak po prostu, bezczelnie, demokratycznie zagłosować! Nie żeby chcieli rządzić, nie żeby chcieli wejść do jakiejś tam koalicji. Oni odważyli się zagłosować tak po prostu! (…)

A na kogo? Nie na, broń Boże, przedstawiciela swojej partii albo innego ekstremistę, ale na kompromisowego kandydata Kemmericha z FDP, polityka centro-liberalnego. Chociaż jego partia zdobyła zaledwie 5% głosów, to jednak uzyskał poparcie i CDU, i SPD, które to partie nie wystawiły swojego kandydata. Cały szkopuł w tym, że do absolutnej większości potrzebne były głosy AFD. Cóż więc zrobił nowo wybrany premier Turyngii, Tomasz Kemmerich, że został nazwany faszystą? Odważył się przyjąć ten wybór! Tak po prostu, przyjąć demokratyczny wybór! Tym samym zablokował możliwość ponownego wyboru Bodo Ramelowa, polityka skrajnej lewicy, partii Die Linke (Lewica), wywodzącej się z enerdowskiej SED. Winą Kemmericha jest to, że nie powinien dać się wybrać głosami znienawidzonej AFD! I jak tu zgłębić zakamarki niemieckiej demokratycznej duszy? (…)

Dopiero kanclerz aż z Afryki musiała rzucić gromami, i od razu poleciały głowy. Tylko, że kanclerz nie jest już szefową partii. Po klęsce wyborczej swojej partii – właśnie w Turyngii – była zmuszona podzielić się władzą. Nową przewodniczącą CDU została jej własna protegowana, szczupła saaryjska katoliczka Annegreta Kramp-Karrenbauer, w skrócie AKK. A teraz znowu Angela się rozsiadła i zrzuciła tym samym Annegretę z jej prezesowskiego fotela. Że przekroczyła swoje kompetencje? Cóż, takie drobiazgi nie obchodzą jej już od dawna. Robi to, na co ma ochotę. A co zrobił komisarz dla wschodnich landów? Przesłał gratulacje nowo wybranemu premierowi Turyngii! Zwykła formalność, a starczyło, by stracić pracę.

Niemcy już kompletnie pogubili się w tej swojej demokracji. No bo jak tu wybrać rząd bezwzględną większością głosów, gdy tylko nienawistna AFD tę większość gwarantuje? A być wybranym dzięki AFD to hańba.

(…) Hańba erfurcka musi więc zostać pomszczona. Zagraża ona bowiem chwiejnej koalicji CDU z SPD w Bundestagu, a co za tym idzie, samej Merkel. A ma ona dalekosiężne plany, „modernizacji” całej Unii Europejskiej po opuszczeniu jej przez Brytyjczyków.

Podczas gdy organizacja landowa jej własnej partii i wieloletnia partia koalicyjna są odżegnywane od czci i wiary, a za jakikolwiek kontakt z AFD politycy stają się trędowatymi i wykluczonymi, kanclerz pertraktuje telefonicznie z Bodo Ramelowem, kiedyś przez lata obserwowanym przez Urząd Ochrony Konstytucji za kontakty z Komunistyczną Partią Niemiec. (…)

Kryptobojówki Ramelowa zastraszają opozycję w Turyngii, w całych Niemczech Antifa pozwala sobie na coraz większe akty przemocy, a przez to likwidację konkurencji na prawicy. AFD ma problemy z dostaniem lokalu czy hotelu na zjazdy partyjne, domy jej liderów są oblewane farbą, samochody i biura podpalane, rodziny zastraszane, zdarzyło się nawet pobicie do nieprzytomności.

Za obiad z politykiem Alternatywy można nawet stracić posadę, o czym przekonał się Bogu ducha winny Jan Joachim Mendig, szef heskiego Instytutu Filmowego.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Haniebny wybór” znajduje się na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Haniebny wybór” na s. 6 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jedna z wielu polskich historii. Tragiczne dzieje trzech braci – „wyklętych” na sposób niemiecki, sowiecki i peerelowski

W dziejach narodów duże znaczenie mają postawy poszczególnych ludzi, zwłaszcza jeśli można było ich poznać osobiście lub byli krewnymi, o których się słyszało chwalebne, choć tragiczne opowieści.

Paweł Milla

W artykule tym nie koncentruję się tylko na Żołnierzach Wyklętych w PRL, którzy odzyskali przez ostatnich kilka lat pamięć narodową. Podczas II wojny światowej i po niej było u nas więcej różnych WYKLĘTYCH i więcej Katyniów, o których należy wiedzieć i pamiętać. (…) Wybrałem kilka znanych mi historii, by z perspektywy mojej rodziny spojrzeć na Rozstrzelaną i Wyklętą Polskę przez jej zewnętrznych i wewnętrznych wrogów.

WŁADYSŁAW MILA VEL MILLA – Polski Katyń. Żołnierz WYKLĘTY, po polsku

Władysław Mila vel Milla | Fot. archiwum rodzinne autoa

Pisma wysyłane przez rodzinę ze Sławska Wielkiego na Kujawach w latach 1945–46 do lubelskich władz lokalnych, sądów i UB pozostawały najczęściej bez odpowiedzi. Nie było też informacji od przyjaciół i znajomych Władysława, którzy podobnie jak on poznikali w różnych aresztach i więzieniach Polski lubelskiej. Chcąc coś więcej ustalić, należało jeździć na drugi koniec Polski, lecz było to często niemożliwe ze względu na powojenną biedę i zniszczoną infrastrukturę. Ktoś poinformował tylko, że pozostały na Lubelszczyźnie Władysław został aresztowany pod koniec 1944 r. Po dwóch latach braku informacji o nim, ostatnią nadzieją na pomoc w poszukiwaniu wydawała się instancja najwyższych władz. 28 II 1947 r. 84-letni Wawrzyniec Mila ze Sławska Wielkiego napisał list do ówczesnego prezydenta Bieruta z prośbą, by pomógł ustalić, co się dzieje z jego synem Władysławem. Z zachowanego pisma cytuję fragmenty, zachowując oryginalną pisownię: „o synu mam słabą wiadomość o którą staram się przeszło rok. Zwracam się z gorącą prośbą do Pana Prezydenta Bieruta o wpłynięcie na Sąd Wojskowy w Lublinie, gdzie po długich staraniach dowiedziałem się, że akta oskarżenia jego znajdują się tamże. (…) Nie otrzymałem odpowiedzi, za co ukarano go i gdzie się znajduje. (…) Jestem ojcem tego syna i nie chce mi się wierzyć, aby przekroczył on jakiekolwiek prawo przeciw Polsce.(…) Przeto jeszcze raz bardzo proszę pana Prezydenta Biruta o wpłynięcie na powyższy Sąd Wojskowy w Lublinie aby ujawnił mnie stroskanemu, gdzie się znajduje syn mój i czy jeszcze zobaczyć się mógłbym o co bardzo bardzo proszę”.

Tym razem odpowiedź na list nie tylko nadeszła, ale wprost nadjechała. Do Sławska Wielkiego przyjechali jacyś funkcjonariusze UB i oznajmili rodzinie treść jakiegoś pisma, które informowało, że „Wasz syn był bandytą działającym przeciw Polsce Ludowej, został pozbawiony wszelkich praw i został rozstrzelany na początku 1945 r.”.

Dodali od siebie, że nie wolno o nim z nikim rozmawiać, bo konsekwencje będą surowe. Wawrzyniec stracił definitywnie nadzieję, że może chociaż trzeci syn przeżył wojnę. Wszyscy zginęli za Polskę. (…)

Ironią polskiej historii jest fakt, iż 23-letni por. Władysław Milla był przesłuchiwany przez takich oficerów śledczych na najważniejszych stanowiskach w Wojsku Polskim w IV oddziale Zarządu Informacji, jak kpt. Komissarow, kpt. Czerniawski, ppłk Łobanow, a prośbę o ułaskawienie negatywnie opiniował bolszewik polskiego pochodzenia, naczelny szef Sądownictwa Wojennego, gen. brygady Aleksander Tarnowski. Uwzględniając tę opinię, decyzję o odrzuceniu możliwości ułaskawienia i zatwierdzeniu wyroku śmierci podjął Naczelny Dowódca Wojska Polskiego gen. broni Michał Łyżwiński, zwany Rola-Żymierski, od wielu lat przed wojną tajny agent sowiecki, zdrajca i degenerat polskiego pochodzenia. Po kilku latach ciężkiej pracy i wyszkoleniu fachowców z polskich kadr czekistów, wielu z tych utrwalaczy PRL-u wyjechało z powrotem do ZSRR oraz do powstałego kilka lat później pewnego państwa w Palestynie. Nikt z tych antypolskich zbrodniarzy w Lubelskiem nie tylko nie został skazany, ale nawet pociągnięty do odpowiedzialności za te haniebne śledztwa.

Po wyrokach z 13 lutego Władysław Milla i koledzy z procesu zostali przewiezieni do więzienia na Zamku w Lublinie. Jeden z nich, Tadeusz Jost, w sierpniu 1945 r. zbiegł z więzienia razem ze strażnikiem i szczęśliwie ukrywał się do odwilży w 1956 r. Historyk i znawca spraw antykomunistycznego podziemia na Lubelszczyźnie L. Pietrzak napisał, iż „więzienie na Zamku, które w czasach hitlerowskiej okupacji było miejscem martyrologii Polaków walczących z okupantem, po wojnie stało się miejscem jeszcze bardziej przejmującej martyrologii walczących z komunistyczną władzą żołnierzy wyklętych. Choć Zamek miał opinię więzienia, z którego nie można uciec, w nocy z 18 na 19 lutego 1945 r. doszło do słynnej ucieczki 11 więźniów, z którymi zbiegło 12 wartowników. Inicjatorem ucieczki był Leon Majchrzak, ps. Dzięcioł. Udało mu się potem wrócić do działalności podziemnej, ale w grudniu 1953 r., okrążony przez UB, popełnił samobójstwo”. Władysława przewieziono do więzienia 13 lutego, a tydzień później miała miejsce największa ucieczka 11 AK-owców. Por. Władysław Milla był wówczas zamknięty w celi śmierci. Co musiało czuć w swoich sercach, jeśli w ogóle dowiedziało się lub coś usłyszało, ponad tysiąc uwięzionych polskich patriotów pozostałych na Zamku?

Z dokumentów w IPN wynika, że Władysław miał jednak w tym całym nieszczęściu proces sądowy, choć tajny i skandaliczny, oraz przyjął sakrament Ostatniego Namaszczenia (przy rozstrzelaniu zezwolono na obecność księdza).

Wielu Żołnierzy Wyklętych takiego przywileju nie miało – zostali zabici przez komunistów w różny sposób i bez żadnych śladów, również potajemnie zakopani. Porucznik Władysław Milla został rozstrzelany 4 marca i pochowany w tajemnicy w do dziś nieodnalezionej bezimiennej mogile na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. (…)

Stanisław Milla | Fot. rodzinne autora

Stanisław Mila, brat Władysława – niemiecki Katyń, WYKLĘTY po niemiecku

Najstarszy syn Wawrzyńca, brat Władysława Stanisław, gospodarzył na roli w Sławsku, był zastępcą sołtysa, miał żonę i czwórkę dzieci. Tuż przed I wojną światową służył w wojsku pruskim. W dwudziestoleciu międzywojennym aktywnie działał w polskich organizacjach społeczno-narodowych i katolickich. W Sławsku Wielkim nie było Żydów, za to była mniejszość niemiecka. Gdy we wrześniu 1939 r. po napaści Niemców i Rosjo-sowietów ustawał polski opór wojskowy w całym podbitym kraju, obaj okupanci mogli robić, co chcieli. Przystąpili nie tylko do tradycyjnej dla nich denacjonalizacji naszego podbitego państwa i narodu, ale po raz pierwszy – do zaplanowanej eksterminacji ludności polskiej. Znaczącą rolę odegrali tu nasi dotychczasowi sąsiedzi, żyjący obok nas i stanowiący mniejszość niemiecką, żydowską i ukraińską. Pierwsze w tej wojnie utajnione ludobójstwo, połączone z wyklęciem zamordowanych Polaków, zostało dokonane przez Niemców.

Na naszych ziemiach Pomorza i Wielkopolski powstały we wrześniu 1939 r. paramilitarne formacje złożone z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, tzw. Volksdeutscher Selbstschutz. To oni głównie przygotowali listy proskrypcyjne mieszkających na tych terenach Polaków, przeznaczonych w pierwszej kolejności do zabicia. Wicesołtys ze Sławska Wielkiego Stanisław Mila bez podania powodu został aresztowany i po kilku dniach, 4 X 1939 r., rozstrzelany bez sądu w masowej egzekucji. Wina zamordowanych polegała na tym, iż byli elitą polskiego narodu.

Na Pomorzu i Kujawach, włączonych natychmiast do III Rzeszy, to ludobójstwo nazwano Intelligenzaktion, a na pozostałych terenach utworzonego Generalnego Gubernatorstwa – Akcją AB. Zamordowano w kilka miesięcy bez sądów ponad 50 tys. osób – wyselekcjonowaną elitę polskiego narodu, a drugie tyle wysłano do obozów zagłady, gdzie prawie wszyscy zginęli.

Ciało Stanisława wydobyto z masowego grobu kaźni w Rożniatach i pochowano na cmentarzu w Sławsku Wielkim dopiero w 1945 r. W ten sposób tylko jeden z trzech braci Milów ma grób w Sławsku Wielkim. Drugi brat Władysława, Kazimierz, był wojskowym i najprawdopodobniej zginął w bitwie nad Bzurą, ale do dziś nie wiadomo, kiedy i gdzie.

List Antoniego Milli z Kazachstanu

Antoni Milla z Dobrego – Katyń Bis, WYKLĘTY po rosyjsku

(…) Brat mojego dziadka Władysława, Antoni Milla, który przed I wojną światową służył w carskim wojsku, napisał list do rodziny w Dobrem pod koniec 1956 r., że przebywa z rodziną w Kazachstanie i prosi o przesłanie jego polskiej metryki. To był pierwszy i ostatni ich list. Jeden z wujków należał do partii i napisał do nich, że będzie na jakimś kongresie naukowym w Moskwie, postara się do nich wybrać i przywiezie metrykę Antoniego. Nie miał pojęcia, że po Rosjo-sowietach nie można było podróżować bez specjalnych zezwoleń, a tym bardziej do obozów pracy, tzw. gułagów. Otrzymał zwrot listu z adnotacją, że taki adres nie istnieje! Uznał, że to pomyłka. Rodzina pisała do ich „Czerwonego Krzyża”, ale odpowiedź zawsze brzmiała, że tacy nie istnieją i takiego adresu nie ma. Po upadku komuny napisaliśmy do kazachskiego „Półksiężyca” i przyszło potwierdzenie, że te 4 osoby przebywały w obozie do 1956 r. Do dziś nie wiadomo jednak, jakie były ich dalsze losy.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „Wyklęci w czasie wojny i po wojnie” znajduje się na s. 4 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Pawła Milli pt. „Wyklęci w czasie wojny i po wojnie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla przeciętnego Rosjanina, kto był pod ich okupacyjnym butem, jest „ich”/ Borys Stomachin, „Śląski Kurier WNET” 69/2020

Nie masz nienawiści groźniejszej niż ta, której przyczyną jest, że się z kimś niegodziwie postąpiło. Rosja brała udział w czterech rozbiorach Polski i była głównym źródłem cierpień narodu polskiego.

Borys Stomachin

Putin i Polska: z chorej głowy na zdrową

Dyktator Rosji Putin jako „sensację historyczną” ogłosił, że Polska rozpoczęła II wojnę światową i nazwał „swołoczą” ambasadora Polski w Niemczech nazistowskich, Józefa Lipskiego.

To, że „przed mocnym zawsze niesie winę bezsilny”, odkrył już w XIX wieku bajkopisarz rosyjski Iwan Kryłow, a Seneka, że nie masz nienawiści groźniejszej niż ta, której przyczyną jest, że się z kimś niegodziwie postąpiło. Rosja brała udział w czterech (!) rozbiorach Polski i była głównym źródłem nieszczęść i cierpień narodu polskiego przez stulecia. Związek Sowiecki, który uformował Putina w duchownym sensie, rozstrzelał tysiące oficerów polskich w 1940 roku i usiłował zrzucić winę za to przestępstwo na okupantów nazistowskich. Podczas pierestrojki wreszcie przyznano, że rozstrzeliwało Polaków NKWD, jednak w Rosji dzisiejszej znowu się głosi, że Polaków rozstrzelali naziści.

W obecnych czasach Rosjanie popełnili przeciwko Polsce i narodowi polskiemu przestępstwo, które nie ma sobie równych w historii. Chodzi o zniszczenie samolotu z Lechem Kaczyńskim na pokładzie nad Smoleńskiem w kwietniu 2010 roku.

Polska jest wiecznym wyrzutem sumienia Rosjan… chciałem powiedzieć. Ale oni nie mają sumienia, a Putin jest tylko średnią arytmetyczną gustów i preferencji obywateli, którzy śpią i marzą, że znowu wracają do ZSRR.

W rozumieniu przeciętnego Rosjanina ostatecznym argumentem jest to, że kto był pod ich okupacyjnym butem, stał się „ich”. „To jest nasze, to są nasze tereny, które musimy znowu odzyskać” – kategorycznie oświadczają nie tylko co do byłych sowieckich republik – Ukrainy i Białorusi, ale również co do Polski i Finlandii, a także Alaski i Kalifornii. Czy trzeba dziwić się temu, że władza na czele z Putinem trzyma się tej zasady? „Wielka Rosja, której wszyscy muszą się bać i którą należy szanować” jest najlepszym narkotykiem, wykorzystywanym przez władze Rosji wobec własnego społeczeństwa, kiedy powstają polityczne lub gospodarcze problemy. Pomaga to zjednoczyć się wokół swojego führera. Kto jest następny po inwazji na Ukrainę w 2014 roku? Kto będzie ofiarą nowej „małej, zwycięskiej wojny” i okupacji? Znowu Ukraina? Białoruś, o której teraz dużo się mówi? A może Polska?

Żeby zrozumieć, co się dzieje dziś w Rosji, trzeba znać jej historię. Początek Rosji to jest XIII wiek i inwazja Złotej Hordy mongolskiej. Moskwę założył w 1272 roku jeden z chanów ordyńskich.

Państwo moskiewskie zostało wychowane w okropnej, wstrętnej szkole niewolnictwa mongolskiego.

Moskwa wzmocniła się dzięki temu, że stała się arcymistrzem w sztuce niewolnictwa. Nawet po wyzwoleniu z opieki mongolskiej pozostała niewolnikiem, który stał się panem. Mongołowie Złotej Hordy zawsze dążyli „do ostatniego morza”, na Zachód. Stając się Hordą Moskiewską, Rosjanie odziedziczyli od Złotej Hordy to instynktowne dążenie do agresji i ekspansji, do opanowania wszystkiego, co leży między Moskwą i „ostatnim morzem”, czyli całej Europy. A Polska zawsze stała im na drodze. Na wschód od Polski jest wciąż ta sama horda, ci sami barbarzyńcy. I nie wolno dać się zwieść temu, że zamiast skór zwierzęcych mają na sobie garnitury i krawaty. Zmieniły się formy, ale istota pozostaje ta sama. Rosjanie pozostają dzisiaj ordyńcami, dzikusami, barbarzyńcami. Ludność barbarzyńska wybiera na prezydentów najbardziej brutalnych i cynicznych tyranów, barbarzyńców. Rosjanie mają specyficzną mentalność: podstęp, podłość, chytrość, cynizm, złość i okrucieństwo są ich głównymi cechami, odziedziczonymi po hordzie mongolskiej.

Historia świadczy, że Rosja nie mniej niż Niemcy hitlerowskie jest odpowiedzialna za Holokaust i II wojnę światową. Na początku lat 30. XX wieku Stalin doprowadził do rozłamu między komunistami i socjaldemokratami w Niemczech, co zapewniło partii hitlerowskiej zwycięstwo w wyborach w 1933 roku. ZSRR uzbrajał i szkolił Reichswehrę oraz wspierał Berlin pożyczkami i surowcami. Ale korzenie tego zła tkwią jeszcze głębiej w przeszłości Rosji.

W 1905 roku zostały opublikowane fałszywe „Protokoły mędrców syjońskich”, które napisał agent policji carskiej. „Protokoły” stały się bardzo popularne w Niemczech i to na ich podstawie Rosenberg (urodzony w imperium rosyjskim) opracował swoją teorię rasową, a więc to Rosji naród żydowski zawdzięcza swoją tragedię w XX wieku.

Nie Polska, ale Rosja z jej Stalinem jest winna wybuchu drugiej wojny światowej, bo to Moskwa, a nie Warszawa podpisała pakt z Hitlerem w 1939 roku. Wniosek z tego jest jednoznaczny: Rosja nie zmienia się w ciągu stuleci, pozostaje imperium barbarzyńskim, które nadal zagraża wszystkim sąsiadom tak, jak setki lat temu. Od tego zagrożenia nie może uratować nawet członkostwo w NATO. Gwarancja niepodległości i bezpieczeństwa wszystkich krajów Europy Wschodniej i Środkowej nastąpi dopiero wtedy, kiedy Rosja wreszcie rozpadnie się, jak rozpadły się w historii wszystkie imperia, i przestanie istnieć. Dlatego głównym zadaniem państwa i narodu polskiego jest przyczyniać się ze wszystkich sił do rozłamu Rosji.

Borys Stomachin (Борис Стомахин) – dysydent rosyjski okresu putinowskiego, publicysta, wydawca, autor książek o współczesnej Rosji. Urodził się w Moskwie w 1974 roku. Działalność polityczną rozpoczął w 1990 roku. Wydawał gazety: „Radikalnaja politika” i internetową „Soprotiwlenije”. Jako jeden z pierwszych wystąpił przeciwko Putinowi, kiedy ten został premierem Rosji w 1999 roku. Prowadził kampanię protestacyjną przeciwko wojnie czeczeńskiej. W 2000 r. władze zaczęły dochodzenie przeciwko niemu, a w 2001 przeprowadziły pierwszą rewizję w jego mieszkaniu. Borys Stomachin przez 20 miesięcy nielegalnie mieszkał w Moskwie, unikając aresztowania. Został aresztowany w marcu 2006 r. i przez 5 lat, do 2011 r., był więziony w GUŁAG-u putinowskim. W listopadzie 2012 r. znowu został aresztowany za publikację tekstów w internecie i osądzony na 6 lat i 5 miesięcy łagrów. Ale po dochodzeniu ze strony FSB dostał 7 lat więzienia. Ogólnie spędził w więzieniach i łagrach 12 lat. Wyszedł na wolność we wrześniu 2019 r. Nielegalnie przekroczył granicę ukraińską i zwrócił się tam z prośbą o azyl polityczny. Obecnie mieszka w Kijowie.

Artykuł Borysa Stomachina pt. „Putin i Polska: z chorej głowy na zdrową” znajduje się na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Borysa Stomachina pt. „Putin i Polska: z chorej głowy na zdrową” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszyscy przeciw! Protest organizacji pozarządowych i poznaniaków przeciw Europejskiej Karcie Równości Kobiet i Mężczyzn

Bezprecedensowa jedność: 62 organizacje pozarządowe i tysiące poznaniaków błyskawicznie oprotestowały skandaliczną tzw. Europejską Kartę Równości Kobiet i Mężczyzn. Rada Miasta przyjęła ją 11 lutego.

Jolanta Hajdasz

Ta karta to wręcz instytucjonalne wprowadzanie ideologii gender, ideologii LGBT i seksualizacji dzieci do sytemu edukacyjnego i organizacyjnego metropolii, jaką jest miasto Poznań.

Jedyną nadzieją na zablokowanie skandalicznej uchwały jest uchylenie jej przez Wojewodę. Trwa zbiórka podpisów pod petycją do niego w tej sprawie. (…)

Zagraża małżeństwu i rodzinie

Karta zagraża przede wszystkim konstytucyjnej pozycji małżeństwa i rodziny. Nawiązuje ona wprost do ideologii gender, której założeniem jest pogląd, że przyczyną przemocy w życiu społecznym jest istnienie płci męskiej i płci żeńskiej (art. 22, ust. 2), narzuca wizję ludzkiej płciowości nacechowaną postulatami skrajnych, lewicowych ideologii (część I, pkt 4), postuluje zwalczanie tzw. stereotypowych ról płciowych, a prowadzi do promocji tzw. niestereotypowych ról płciowych, a co za tym idzie, jest ogromnym wsparciem dla idei ruchu LGBT.

Zagraża szkole

Europejska Karta Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym to także złamanie obowiązującego Prawa oświatowego. Karta bezprawnie przyznaje samorządom możliwość wprowadzania poważnych zmian w treściach materiałów edukacyjnych dla szkół (Art. 13 ust. 3) i w konsekwencji wprowadza możliwość narzucenia dzieciom obowiązku uczestnictwa w zajęciach z edukacji seksualnej wg standardów WHO. Karta stwarza zagrożenie zakwestionowania prawa rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniami.

Zagraża równości gospodarczej

Przedsiębiorcy protestują przeciwko „Europejskiej Karcie”, gdy orientują się, iż jest to ideologiczna ingerencja w zakres wydatków i kontraktów publicznych. Karta tworzy zobowiązanie przeznaczania środków publicznych na szkolenia, programy i kampanie promujące założenia kontrowersyjnych ideologii (Część I, pkt 6) i zobowiązuje przedsiębiorców do preferencyjnego zatrudniania niektórych osób, bez względu na kwalifikacje zawodowe (Art. 11 ust. 4). Karta nie wprowadza żadnych dodatkowych przepisów prawnych, które faktycznie chroniłyby równość obywateli. Natomiast w dłuższej perspektywie będą one prowadziły do osłabienia rodziny i zburzenia porządku społecznego. (…)

OŚWIADCZENIE

FORUM WSPÓŁPRACY WIELKOPOLSKICH ORGANIZACJI POZARZĄDOWYCH z wielkim niepokojem przyjęło informację o uchwaleniu przez Radę Miasta Poznania „Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym”. Zdumienie budzi fakt, że Karta, mimo że regulować ma wszystkie obszary aktywności Miasta, została przyjęta bez szerokiej debaty i konsultacji społecznych. Takie zachowanie Radnych Koalicji Obywatelskiej budzi nasz stanowczy sprzeciw.

Co najbardziej niepokoi, to totalny charakter Karty. Miasto uznaje sprawę równości płci jako sprawę dla samorządu najważniejszą, pierwszoplanową i fundamentalną, której podporządkowane mają być wszystkie działania w każdym obszarze aktywności. Sprawa równości płci ma mieć pierwszeństwo i być przedkładana ponad inne chronione wartości, w tym dobro rodziny.

Co więcej, szereg zapisów Karty jest sprzecznych z obowiązującym prawem. Niepokoją nas szczególnie zapisy, które jawnie naruszają polskie prawo. Np. Art. 13 ust. 3 Karty zobowiązuje Sygnatariusza (w tym przypadku Miasto Poznań) do „sprawdzania materiałów edukacyjnych szkół i innych programów edukacyjnych oraz metod nauczania, w celu zapewnienia, że zwalczają one stereotypowe postawy i praktyki”. Tego rodzaju forsowanie zmian w programach nauczania stanowi istotną ingerencję w prawa rodziców do wpływu na wychowanie i edukację swych dzieci, chronionych przez art 48 ust. 1 Konstytucji. Co więcej, oznacza także złamanie Prawa oświatowego, które nie przewiduje kompetencji do kształtowania przez prezydenta miasta treści nauczania dzieci w szkole.

Innym przykładem jest stawiany przez Kartę, niezgodny z obowiązującym prawem wymóg prowadzenia polityki równości przez podmioty współpracujące z Miastem i realizujące zadania przez nie zlecone.

Przyjęcie Karty i aplikacja podjętych w niej zobowiązań będą miały długofalowo katastrofalne skutki dla całego Miasta. Realizacja utopii zawsze prowadzi do dramatów jednostek, które takim eksperymentom są poddawane, a w tym wypadku chodzi o wszystkich mieszkańców naszego Miasta. Dlatego będziemy apelować do Wojewody Wielkopolskiego, aby korzystając ze swoich prerogatyw, uchylił uchwałę Rady Miasta Poznań przyjmującą Europejską Kartę Równości.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wszyscy przeciw!” oraz listę 62 organizacji pozarządowych, które podpisały Oświadczenie, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wszyscy przeciw!” na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Z archiwów IPN. Jak sowiecki komendant tajnego obozu zmusił Polkę do małżeństwa/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” 68/2020

Miejscowi twierdzili, że Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali dom i budynki gospodarcze.

Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach cz. 2

Wojciech Pokora

Przechodniu! To jest Błotko –miejsce zbrodni. I choć na chwilę zatrzymaj się w nim i wspomnij sobie o obrońcach Twych z Armii Krajowej rozstrzelanych w obozie tym, przez morderców z NKWD i im podobnym służalcom Moskwy z PPR, a imię ich to PKWN.

Jadąc szosą od Tomaszowa Lubelskiego w stronę Hamerni, można dotrzeć do niewielkiego kamieniołomu. To w nim pracowali więźniowie pobliskiego obozu, który znajdował się po przeciwnej stronie drogi, w odległości około kilometra.

Oficjalnie – obóz nie istniał. Mniej oficjalnie – przetrzymywano w nim volksdeutschów. Nieoficjalnie – był to obóz NKWD dla żołnierzy Armii Krajowej, założony w październiku 1944 roku i zlikwidowany dzięki akcji AK w marcu 1945 roku.

Nie ma dziś po nim śladu. Nie ma też śladu po budynkach mieszkalnych, w których w 1944 roku zamieszkali oficerowie nadzorujący obóz. Przed wojną mieszkali w nich pracownicy kamieniołomu. W trakcie wojny zostali oni wywiezieni podczas akcji kolonizacyjnej na Zamojszczyźnie. Do sierpnia 1943 roku Niemcy wysiedlili z tych terenów ponad 100 tys. mieszkańców, przygotowując miejsce niemieckim osadnikom.

Dziś nie ma tu śladu ani po rdzennych mieszkańcach, ani po osadnikach, zniknął także obóz. Został jednak cmentarz pomordowanych żołnierzy. I postawiony w 1993 roku staraniem żołnierzy III i IV kompanii AK V Rejonu Susiec Obwodu Tomaszów Lubelski z oddziału kpt. „Polakowskiego” pomnik, na którym widnieje cytowany powyżej napis: „Przechodniu! To jest Błotko – miejsce zbrodni…”. Zanim powstał pomnik, w 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa na podstawie materiałów prasowych ukazujących się w „Tygodniku Zamojskim” wszczęła śledztwo w sprawie „rzekomych zbrodni zabójstw żołnierzy w »obozie« na terenie m. Błudek /zamojskie/, jakoby popełnianych w okresie od m-ca października 1944 r. do m-ca marca 1945 r.”. W poprzednim numerze „Kuriera WNET” opisałem jego przebieg od czerwca do września 1989 roku, stawiając na końcu szereg pytań. W kolejnych numerach postaram się na nie odpowiedzieć.

Polska żona sowieckiego oficera

W piśmie z dnia 26 września 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa prosi Wojskowego Prokuratora Garnizonowego w Opolu o pomoc w ustaleniu faktów dotyczących komendanta obozu w Błudku-Nowinach Włodzimierza/Wołodii Konowałowa. Prokurator streszcza w nim dotychczasowe ustalenia:

„Oddział V Naczelnej Prokuratury Wojskowej prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie »obozu karnego w Błudku woj. zamojskie« mającego jakoby istnieć na przełomie 1944/45 roku. Komendantem obozu miał być kpt. Włodzimierz/Wołodia/Konowałow, skierowany do Wojska Polskiego z Armii Radzieckiej.

Wymieniony wedle relacji niektórych osób z tego terenu /Majdan Sopocki, Kamieniołomy Nowiny i inne/ miał pod groźbą dokonania zemsty zmusić do zawarcia związku małżeńskiego Mariannę Wrębiak c. Andrzeja i Józefy z d. Bąk (…). Związek taki został zawarty w kościele katolickim w Majdanie Sopockim gm. Susiec w dniu 19 marca 1945 r.”.

Akt małżeństwa Marianny Wrębiak i Władysława/Wołodii Konowałowa | Fot. W. Pokora

W toku śledztwa prokuraturze udało się ustalić, że Marianna Wrębiak w 1953 roku zawarła powtórny związek małżeński z Zenonem Jankunem, a następnie (w 1976 roku) rozwiodła się z nim i po raz kolejny wyszła za mąż – za Józefa Kocana. Z uzyskanych informacji wynikało, że zamieszkuje wraz z mężem na terenie gminy Głuchołazy, jednak adres nie był prokuraturze znany. W związku z powyższym należało ustalić jej miejsce pobytu i szczegółowo rozpytać: w jakich okolicznościach poznała kpt. Konowałowa, jak doszło do zawarcia związku małżeńskiego, kto był świadkiem na ich ślubie (wg ewidencji byli to tylko przedstawiciele narzeczonego, porucznicy Wojska Polskiego – Stanisław Muzyka i Hipolit Zieliński, co kłóciło się z miejscowymi zwyczajami), czy prawdą jest, że do zawarcia małżeństwa została zmuszona, a jeśli tak, to przez kogo i w jaki sposób. Prokurator polecił również ustalenie, jaką funkcję pełnił kpt. Konowałow, jakiej jednostce był podporządkowany – czy Wojsku Polskiemu, czy Armii Radzieckiej i jakie zadania wykonywali żołnierze w Błudku. Poproszono także o potwierdzenie informacji, czy wśród żołnierzy znajdował się oficer w stopniu majora, który wg ustaleń miał być prokuratorem, Żydem. Ponadto pytania miały dotyczyć osób przetrzymywanych w obozie – jakiej byli narodowości, czy zamiast ubrań nosili na sobie worki i czy prawdą jest, że na terenie obozu dochodziło do zabójstw.

Istnieją dwie wersje dotyczące związku Marianny Wrębiak z Wołodią Konowałowem. Nie różnią się one w zasadniczych sprawach. W obu zgadza się czas i miejsce zawarcia związku, w obu mowa jest o świadkach – oficerach Wojska Polskiego, obie potwierdzają fakt, że do ślubu doszło na kilkadziesiąt godzin przed śmiercią Konowałowa. Różni je jednak postawa Marianny. Pierwsza wersja – opisana także przez prof. Jerzego Markiewicza, który badał temat zbrodni w Błudku w latach 80. – jest historią młodej dziewczyny ze wsi Oseredek, wplątanej w wir historii przez to, że wpadła w oko komendantowi pobliskiego obozu karnego.

Jak już pisałem, Wołodia Konowałow pojawił się w tej okolicy najwcześniej pod koniec września 1944 roku, najpóźniej w drugiej połowie października tego samego roku. Wtedy właśnie w Błudku powstał obóz, którego był komendantem. Biorąc pod uwagę, że do ślubu doszło 19 marca 1945 roku, od „zakochania” do oświadczyn, zapowiedzi i ślubu minęło bardzo mało czasu. To musiało wzbudzić podejrzenia. I wzbudziło. Z zachowanych relacji mieszkańców, które zebrał prof. Markiewicz, wiemy, że rodzina sprzeciwiała się temu związkowi. Marianna Wrębiak zapisała się w pamięci miejscowych jako nadzwyczaj urodziwa kobieta. Według relacji, zarówno ona, jak i jej rodzina byli rzymskimi katolikami, przestrzegającymi „obowiązujących norm moralnych i zasad”. Szybki ślub nie wchodził w grę. Konowałow doskonale o tym wiedział, tym bardziej, że od momentu, gdy upatrzył sobie Mariannę na przyszłą żonę, gościł w jej domu niemal każdego dnia. Przyjeżdżał parokonną bryczką powożoną przez żołnierza, przywoził prezenty jej i rodzicom. Mimo tego nie był tam mile widziany, a dziewczyna traktowała go z dużą rezerwą.

Wołodii jednak bardzo spieszyło się do ożenku. Miał plan, który musiał zostać zrealizowany – za wszelką cenę do końca wojny musiał uwiarygodnić się jako Polak.

Później, gdy na tych terenach pojawi się normalna administracja, zadanie będzie to o wiele trudniejsze. Postanowił więc zmusić dziewczynę i jej rodzinę szantażem. Jak napisał prof. Markiewicz, mieszkańcy Oseredka z którymi rozmawiał na ten temat, jednoznacznie twierdzili, że Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali cały dom i budynki gospodarcze.

Jedna z relacji podaje, że dziewczyna uciekła przed oficerem do Lublina, gdzie została przez niego odnaleziona i siłą sprowadzona z powrotem. Ogłoszono trzy przedślubne zapowiedzi – 4, 11 i 18 marca, po czym 19 marca miejscowy proboszcz – ks. Józef Gonkowski – udzielił młodym ślubu. Zdaniem ówczesnego wikariusza, z którym udało się porozmawiać Markiewiczowi (proboszcz w latach 80. już nie żył), gdyby wówczas istniały jakiekolwiek przeszkody uniemożliwiające udzielenie ślubu, ślub by się na pewno nie odbył. Skoro się odbył, wszystko musiało być w porządku. Ksiądz zapamiętał nawet, że Konowałow był prawosławny, z czego wynikały pewne trudności formalno-prawne. Poza tym, zdaniem księdza, ślub odbył się w asyście wojskowej, był głośny, a po nim odbyło się huczne wesele. Jedna rzecz budzi jednak wątpliwość. Dlaczego świadkami na ślubie byli dwaj podlegli Konowałowi oficerowie – Hipolit Zieliński i Stanisław Muzyka, obaj w stopniu porucznika? Zakochana dziewczyna, wychowana w tradycyjnej rodzinie, nie chciała, by jej druhną była najbliższa przyjaciółka bądź kuzynka? Przede wszystkim – kobieta? Dwóch mężczyzn świadkujących na ślubie jest rzadkością nawet dziś, a w 1944 roku?

Po ślubie młodzi nie zamieszkali razem. Marianna została przy rodzicach, a Konowałow wrócił do obozu. Zamieszkał w domu Makary, ubogiego mieszkańca Błudka, który przed wojną utrzymywał się z pracy w kamieniołomie, a podczas wojny został wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców.

Marianna odmówiła przeprowadzki do tego domu. Z zachowanych relacji wynika, że została tam przewieziona na dwa dni przed śmiercią Konowałowa, i jak miała sama opowiadać, widziała swojego męża sam na sam może dwa razy.

Marianna zeznaje przed „enkawudzistą”

Raport asesora WPG z rozmowy z Marianną Kocan | Fot. W. Pokora

W październiku 1989 roku do Marianny Kocan z d. Wrębiak, nie bez przeszkód dotarł asesor Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu – por. Leszek Kania. Jak napisał w raporcie: „Mariannę Kocan zastałem w nader złej kondycji psychicznej. Kontakt z nią nawiązałem dopiero przy okazji wyjścia jej do miasta. Poprzednio wymieniona nie chciała wpuścić mnie do mieszkania nawet w towarzystwie funkcjonariusza MO i sąsiadów. Wszelkie metody z zakresu taktyki kryminalistycznej i działania podejmowane w celu wytworzenia odpowiedniej atmosfery sprzyjającej odtworzeniu zdarzeń z 1945 r. całkowicie zawiodły w trakcie dwudniowych prób formalnego przeprowadzenia czynności procesowej z udziałem Marianny Kocan. Osobiście stwierdziłem u wymienionej obsesyjny lęk przed powracaniem do przeszłości będącej przedmiotem prowadzonego przez Oddział V NPW w Warszawie śledztwa. Marianna Kocan wielokrotnie podkreślała swój strach przed wyjaśnieniem wydarzeń z marca 1945 r., wielokrotnie sprawdzała moją legitymację służbową i niejednokrotnie myliła mnie z funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa lub byłych organów NKWD. Powody tego stanu rzeczy wynikają z przedstawionej poniżej relacji. (…) nie zdołałem procesowo utrwalić wypowiedzi wymienionej, szczególnie wobec histerycznego wprost oporu przed podpisywaniem protokołu”.

Porucznikowi Kani udało się mimo trudności zebrać najważniejsze informacje. Historia znajomości z Konowałowem zgodnie z zeznaniem Marianny Kocan wyglądała następująco: poznali się na pogrzebie „jakiegoś wojskowego” w Oseredku. Od razu wpadli sobie w oko. Od tego momentu Konowałow odwiedzał ją w domu rodzinnym, zachęcając do małżeństwa. Ostatecznie wzięli ślub w kościele, „bo wtedy tylko taki ślub się brało”. On przyniósł obrączki, a na świadków przyprowadził swoich kolegów. „Wszyscy byli polskimi oficerami, w polskich mundurach” – zeznała. Ślub był cichy, bez wesela. Niewiele wiedziała o swoim wybranku, bo czas był taki, „że ludzie się za dużo nie pytali. Każdy wiedział tylko swoje i nikt nie wtykał nosa w nieswoje sprawy. Powiedział mi tylko, że jest komendantem obozu dla volksdeutschów i musi ich pilnować. Nie widziałam w tym nic złego. (…) Wołodia mi nic nie mówił, albo też i mówił, choć ja nic nie pamiętam.

Nic mi nie mówił o tym, gdzie walczył. Tylko to mnie dziwiło. Pytała go też o to moja rodzina. Jakoś się wykręcał, czy coś takiego. Zazwyczaj wojskowi lubią się tym chwalić”.

I dalej bardzo ważne spostrzeżenie – „Po polsku mówił normalnie, tak jak w naszych stronach lekko ludzie mówią. Czuć jednak z jego mowy było, że on nie jest nasz, a tylko »wschodni«. Jego koledzy mówili lepiej po polsku. W sumie to byli młodzi chłopcy ci jego koledzy. On też był taki młody i ja byłam młoda. Nie rozumiem, o co panu chodzi”. Po ślubie nie zamieszkali razem. To ważne, w jaki sposób mówiła o tym Marianna Kocan podczas tego pierwszego rozpytania, bo narracja z biegiem czasu się jej zmieni. Zatem na pytanie asesora Kani, czy po ślubie zamieszkali razem, odparła – „niestety nie, choć ja oczywiście bardzo chciałam. To chyba jasne. Wołodia mi powiedział, że musi przygotować dla nas dom w Błudku. W sumie to byłam z nim chyba z tydzień mężatką, a przeprowadziliśmy się do niego dopiero na dwa dni przed zabiciem go. Wszystkiego byłam w Błudku trzy dni, z tego dwie noce. (…) Przywiózł mnie do domu, w którym tylko my zamieszkaliśmy. Ten obóz był trochę dalej, gdzie stali wartownicy”.

Z dalszych zeznań wynika, że domy oficerów znajdowały się kilkadziesiąt metrów od obozu. Strażnikami byli żołnierze w polskich mundurach. Z kilkoma rozmawiała i nie zauważyła obcego akcentu. „Wołodia zabronił mi zbliżać się do terenu obozu. Dlatego nic nie mogę o nim powiedzieć” – dodała. Ale jednak coś widziała. Widziała ludzi, którzy kręcili się w pobliżu. Jeden z nich chciał dać jej dużą sumę pieniędzy, by dowiedzieć się o kogoś, kto był osadzony w obozie. Odpowiedziała mu jednak naiwnie, że na pewno jego bliskiemu nie stanie się tam krzywda. – „Powiedziałam mu, że na pewno nic złego się tu nie dzieje, bo człowiekowi nie można bez powodu robić krzywdy”. Wówczas nieznajomy uciekł.

Widziała też, że na miejscu było pięciu oficerów i nieduży oddział żołnierzy. Słyszała także, że w noc przed rozbiciem obozu więźniów wywożono z obozu kolejką. Aut żadnych w pobliżu nie widziała, zatem kolejką można było ich wywieźć tylko w jednym kierunku – do kamieniołomów.

Bardzo interesująco brzmi jej relacja dotycząca napadu Armii Krajowej na obóz: „To było straszne. Spaliśmy z Wołodią w nocy. Nagle jacyś ludzie zaczęli walić w okiennice i drzwi. Słychać było strzały i krzyki. Kazali otwierać. Wołodia uciekł przerażony przez taki właz z klapą pod podłogą, tzn. do piwnicy. Wtedy ci ludzie wysadzili granatami drzwi i wbiegli do środka izby. Zaczęli szukać wszędzie po domu Wołodii. Wreszcie jeden z nich znalazł ten właz, ale nie chciał sam wchodzić. Krzyknął, że jeśli Wołodia sam nie wyjdzie, to wrzuci granaty. Wtedy Wołodia sam wyszedł. Oni zaczęli go strasznie bić i o coś wypytywać. Nie pamiętam o co. Chyba o więźniów. Byłam bardzo przestraszona, choć ci, co nas napadli, mówili po polsku. Kazali nam iść ze sobą. Kiedy nas wyprowadzili, to oprócz jednego byli tam już wszyscy oficerowie z tego obozu. Teraz sobie przypominam, że jeden z tych oficerów był Rosjaninem, bo jak go bili ci partyzanci, to krzyczał po rosyjsku. Zabrali nas do lasu. (…) W pewnym momencie ci partyzanci kazali nam się rozbierać do naga. Mi też. Wyzywali mnie od najgorszych. Ja strasznie płakałam i uprosiłam ich, żeby mnie nie zabijali. Pamiętam, że Wołodia i oficerowie o nic nie prosili. Milczeli. Wtedy ci partyzanci ich zabili. Nie mogłam na to patrzeć. Mało nie zwariowałam ze strachu. Po tym wszystkim partyzanci kazali mi iść z nimi”. Marianna spędziła z partyzantami w lesie 2 tygodnie. W swoich, bardzo naiwnych, zeznaniach utrzymywała, że nie wiedziała, z kim ma do czynienia, że później na spokojnie zobaczyła, że „to byli porządni ludzie. Ich dowódca był porucznikiem”.

Partyzanci opowiedzieli jej, że nie byli z tych okolic i od dłuższego czasu szukali „swoich” ludzi, którzy mieli być osadzeni w obozie. Nie zdążyli. Jednak opowiedzieli jej o Wołodii, że „był mordercą i zabijał ludzi, a to wszystko byli przebrani Rosjanie”.

Akt zgonu W. Konowałowa | Fot. W. Pokora

Jej dalsze losy były przesądzone. Musiała uciekać. „Wtedy byłam młoda i głupia. Ludzie mi wytłumaczyli, że jak przeżyłam napad na obóz, to mnie teraz będzie szukać „ruska” policja, te ich NKWD, no i nasze UB. Ci, co mnie nie lubili, to nawet rozgłaszali, że ja rozkochałam Wołodię po to, żeby on zamieszkał spokojnie ze mną i że go wydałam partyzantom. To wszystko mogło tak wyglądać. Ale to nie była prawda. Ja myślałam, że on był dobry człowiek. Może i był, a teraz wy mówicie, że był niedobry? (…). Siostra mi mówiła, że mnie szukają ci z lasu tak samo jak i UB. Nic dobrego dla mnie z tego ich szukania. Jedni chcą się mścić za swoich, a drudzy… też za swoich”.

Nikomu od 1945 roku nie opowiadała tej historii. W październiku 1989 roku, po 44 latach, otworzyła się przed porucznikiem Leszkiem Kanią, asesorem Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu, sądząc, że dopadło ją wreszcie UB. Na pytanie o jej losy od momentu wydostania się od partyzantów do wyjazdu do Głuchołaz wybuchła – „Nie pamiętam. Pan jest z UB! Nic nie wiem o żadnych więźniach w Błudku. Byłam wtedy młodą dziewczyną i od tamtego czasu minęły wieki. Nikomu o tym nie mówiłam i możecie być spokojni. (…). Niczego nie podpiszę, nic nie wiem. Wszystko powiedziałam. (…) Dajcie mi już spokój. Żeby nikt nigdy więcej mi się już nie naprzykrzał, bo sobie coś zrobię. Nigdy niczego nie podpiszę”.

To bardzo obfite fragmenty zeznań i wiele wyjaśniające. Przede wszystkim żona Konowałowa potwierdziła wersję o jego rosyjskim pochodzeniu, mówiąc, że był „wschodni”. Po drugie zeznała, że co najmniej jeszcze jeden oficer mówił w obozie po rosyjsku. Po trzecie, z dużym prawdopodobieństwem opowiedziała por. Kani oficjalną, nieprawdziwą wersję swojego związku z komendantem obozu w Błudku, sądząc, że ma do czynienia z oficerem Urzędu Bezpieczeństwa bądź enkawudzistą. Przebieg rozmowy i opis jej zachowania mogą świadczyć o tym, że przez lata żyła w strachu przed tą wizytą i zdążyła nauczyć się na pamięć najbezpieczniejszej dla niej wersji. Skąd to przypuszczenie? Pod koniec rozmowy Kania zadał jej bardzo istotne pytanie, które wywołało cytowaną groźbę zrobienia sobie krzywdy, mianowicie – „jednego tylko nie mogę zrozumieć, jeżeli kpt. Konowałow był w porządku, to dlaczego pani zaprzyjaźniła się z mordercami jej męża?”. Pytanie rzeczywiście godne ubeka i nie dziwię się, że od razu upewniła się w swoich podejrzeniach, że ma do czynienia z ubekiem. Jednak pytanie to nie było bezpodstawne. Faktycznie bowiem, jeśliby partyzanci uważali ją za zdrajczynię, to nawet gdyby darowali jej życie, nie pozwoliliby jej przebywać w swoim towarzystwie kolejne dwa tygodnie.

Zapewne nigdy nie dowiemy się, jaka była faktyczna rola Marinny Kocan z d. Wrębiak w całej tej sprawie, ale mimo wykluczających się dwóch wersji jej historii, jedno jest pewne – Marianna stała się ofiarą sowieckiego oficera.

Jeśli została zmuszona do małżeństwa – była ofiarą przemocy, jeśli wyszła za mąż dobrowolnie – stała się przez całe życie zakładniczką tygodniowego małżeństwa z enkawudzistą, żyjąc w strachu przed zdemaskowaniem. Prawdy o małżeństwie Marianny i Wołodii nie dowiemy się już nigdy, ale w kolejnym numerze „Kuriera WNET” opiszę, jak do prawdy o obozie w Błudku-Nowinach docierała prokuratura wojskowa i co z tą prawdą zrobiono w latach dziewięćdziesiątych.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach” znajduje się na s. 6 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach” cz. 2 na s. 6 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera, bo budził we mnie sprzeciw kult bolszewickich przestępców

Zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem.

Halina Pencko, Mariusz Patey, Anatol Kalinowski

Anatol Szułudko-Kalinowski, ukraiński działacz społeczno-polityczny, wywodzi się z drobnego polskiego ziemiaństwa Kalinowskich, osiadłego w Krzemieńczuku w obwodzie połtawskim na terenie dzisiejszej Ukrainy. W 1921 roku [po pokoju ryskim w stosunku do polskich rodzin, które nie były w stanie wyjechać do odrodzonej Polski, rządy bolszewickie rozpoczęły pierwsze zorganizowane represje; przyp. red.] w nocy do mieszkania rodziny nagle wpadło sowieckie czeka – policja polityczna sowieckiej Rosji, stosująca terror w skrajnej postaci – i zażądało opuszczenia mieszkania w trybie natychmiastowym. Pozwolono zabrać tylko parę worków rzeczy i wywieziono 45 km od Krzemieńczuka, na wieś w pobliżu Kozielszczyzny. Wywiezieni bez jakichkolwiek dokumentów tożsamości, musieli pracować niewolniczo, bez wynagrodzenia, po 15 godzin, w utworzonym tam kołchozie. I tak aż do lat sześćdziesiątych.

Po przegranej przez Rosję Sowiecką Bitwie Warszawskiej osoby aktywnie nie popierające bolszewików, Ukraińcy i Polacy odbierani byli przez władze sowieckie jako piłsudczycy i petlurowcy, czyli wrogowie. Władza radziecka zemściła się, wywołując na ziemiach Ukrainy pierwszy zorganizowany sztuczny głód w tragicznych latach 1922–1923 i kolejny w latach 32–33, by ostatecznie złamać opór społeczeństwa. Nastąpiły też czystki etniczne. Na opustoszałych terenach osiedlano Rosjan, a Donbas, gdzie czystki były największe, zasiedlano rosyjskimi więźniami kryminalnymi.

Od wczesnej młodości wiedział o swoich korzeniach i na nich budował tożsamość. Wraz z pogłębieniem znajomości historii własnego rodu, przekazywanej przez pokolenia, poznawał dramatyczne dzieje narodów zamieszkujących ZSRR. Poznawszy prawdę, walczył z komunizmem, obalając propagandowe mity w bezpośrednich rozmowach z rówieśnikami i nauczycielami.

Obecnie mieszka w Polsce. Inspirowany ideą Międzymorza, stara się budować pomost w stosunkach między Polską i Ukrainą.

Proszę opowiedzieć o swojej drodze życia.

Zaczęło się od sprzeciwu. Dopiero później pojawiło się działanie. Już jako uczeń z mundurków pionierów zrywałem chusty, ignorowałem pochody pierwszomajowe, upowszechniałem informacje pochodzące z radia Głos Ameryki. Sprzeciw budził we mnie kult bolszewickich przestępców. Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera. Przypominam sobie, jak bardzo oburzyło mnie i zdenerwowało, kiedy 23 lutego, z okazji dnia armii radzieckiej i floty, w mojej klasie śpiewali: „Pomniat psy otamany, pomniat polskije pany, konarmiejskije nasze sztyki”. Wybiegłem wtedy na ulicę i rzuciłem cegłą w okno.

A kiedy 9 maja nasz podpity sąsiad chwalił się, jak to we wrześniu 1939 roku czołgiem rozjeżdżał Polaków broniących Polski, moja mama, mając na uwadze, że Hitler i Stalin rozpoczęli wojnę II światową, nazwała tego „weterana” ss-manem sowieckim, a ja zerwałem z niego medale.

Za takie gesty i działania wyrzucano mnie wielokrotnie ze szkoły, a mamę z pracy. Gnębiła nas milicja, a potem KGB! Próbowaliśmy wyemigrować do USA, ale nie wypuszczano nas ze Związku Radzieckiego.

Pod koniec lat 80. wraz z mamą działałem w organizacji RUCH (1989–1999), potem tworzyłem organizację młodzieżową SNUM (Sojuz Niezależnej Ukraińskiej Młodzieży). Paliliśmy flagi sowieckie, rozdawaliśmy ulotki i gazety antysowieckie. KGB oskarżyło mnie o działania antysowieckie, ale ponieważ w 1990 roku Sowieci oficjalnie już nie więzili za sprawy polityczne, sprawę zlecono milicji, by oskarżyła mnie o chuligaństwo. Aresztowano mnie i w celu zastraszenia urządzono mi – „chuliganowi” – pokazowy proces. Jednak ludzie nie dali się nabrać i przyszli z żółto-niebieskimi flagami, wykrzykując: „wolność dla więźnia politycznego!”. Rozprawa trwała około 40 minut, bo wyrok już był przygotowany wcześniej i dostałem 4 lata więzienia. W tym samym czasie, za takie samo „chuligaństwo” trafił do więzienia Stepan Hmara.

Podczas pobytu w więzieniu zgłębiałem historię i opisywałem zbrodnie komunistów, także tortury, które stosowano wobec mnie za przekonania polityczne. Z więzienia wyszedłem 8 sierpnia 1994 r. i wróciłem do działalności politycznej w partii RUCH. Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, skłócali Polaków z Ukraińcami, co do dziś ma swoje konsekwencje.

Poza działaniem w patriotycznych organizacjach ukraińskich, współpracowałem i współpracuję z Polakami, którzy pomagają mi w licznych inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie. Kiedy zamordowano dziennikarza Georgija Gongadzego, jako członek partii RUCH wyjechałem na protest do Kijowa. W styczniu 2001 r. wstąpiłem do partii UNA-UNSO, żeby w radykalny sposób zwalczać prezydenta Kuczmę, wspierać inicjatywę Międzymorza, zbliżać Ukrainę z Polską, odcinać od banderowców, a prowadzić na dobrą drogę petlurowską. Przekonywałem do zmiany partyjnej symboliki.

Według mnie symbolikę, która miała kojarzyć się z nazistowską, celowo wprowadzali – od powstania partii w 1991 roku – agenci GRU, którymi partia wtedy była nasycona.

Wyjeżdżałem wielokrotnie do Polski, by konsultować temat Międzymorza i sprawę badań zbrodni popełnionych na Polakach, np. na Wołyniu i w Katyniu. Zapraszałem też na do szkoły w Krzemieńczuku ludzi z różnych środowisk: doktora historii Tomasza Szczepańskiego – na wykład i wystawę o zbrodni katyńskiej (z udziałem wicekonsula RP w Charkowie p. Anity Staszkiewicz), Wiktora Marenicza – przewodniczącego obwodowej organizacji Związku Polaków na Ukrainie, studentów, przedstawicieli tamtejszej inteligencji i organizacji społecznych.

Kwatera żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej na cmentarzu Prawosławnym w Warszawie, 2017 r. Na zdjęciu: Anatol
Kalinowski, Rafał Dzięciołowski, Przemysław Czyżewski (Fundacja Wolność i Demokracja) i Mariusz Patey (Instytut im.
Romana Rybarskiego) | Fot. z archiwum A. Kalinowskiego

 

Z mojej inicjatywy w Krzemieńczuku posadzono Katyński Dąb Pamięci na cześć podporucznika Wojska Polskiego, Bronisława Urbańskiego, zamordowanego w lesie katyńskim w marcu 1940 roku. Najbardziej jednak przeszkadzałem SBU – Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy – jako autor książki Kozelszczyńskyj sobor żachiw, opartej na dokumentach o zbrodni katyńskiej [Obóz jeniecki w obwodzie krzemieńczuckim na Ukrainie był założony w celu przetrzymywania polskich jeńców wojskowych, a po ich zamordowaniu – jeńców rumuńskich. Istniały relacje świadków o prowadzeniu badań biologicznych i chemicznych na polskich jeńcach przez sowieckich odpowiedników dr. Mengele. Przyp. red.]. Byłem też inicjatorem tablicy upamiętniającej ofiary tej zbrodni, za co Polska nagrodziła mnie medalem. Za takie działania byłem prześladowany przez SBU i musiałem wyjechać do Polski (13.08.2013 r.), a medal mogłem odebrać dopiero w 2015 roku.

Kiedy zaczął się Majdan, postanowiłem zaryzykować i w listopadzie 2013 r. wróciłem, by walczyć z reżimem Janukowicza. Moje tam starania, by zbliżać patriotów polskich i ukraińskich, bardzo przeszkadzały politycznemu interesowi Rosji, więc tak pobili mnie tituszki (chuligani wynajęci do bicia demonstrantów; przyp. red.), że wylądowałem w szpitalu, a potem zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad  – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem.

Z nałożonego wtedy na mnie aresztu domowego udało mi się uciec na Majdan, a tego samego dnia (11.02.2014 roku) wieczorem zastrzelono sędziego Łobodenkę. Następnego dnia w mediach Janukowicz, minister spraw wewnętrznych Zacharczenko i prokurator generalny Ukrainy Pszonka oskarżyli mnie o to zabójstwo, mimo że miałem alibi, poświadczone przez setki świadków.

Tylko dzięki długiemu łańcuchowi ludzi dobrej woli (począwszy od polskiego Konsula Generalnego w Charkowie Jana Granata przez przyjaciół z partii i Polski) udało mi się uciec do Polski. Już bezpieczny, płakałem z radości i całowałem polską ziemię.

Od 18 lutego 2014 r. mieszkam w Warszawie, a w marcu ukraińscy milicjanci (jeszcze niezlustrowani) wystawili za mną, jako zbrodniarzem kryminalnym, list gończy.

Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów, działających na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, zakłócali stosunki polsko-ukraińskie, co do dziś ma swoje konsekwencje.

Moja działalność nie ogranicza się tylko do patriotycznych organizacji ukraińskich, ale współpracowałem i współpracuję z prominentnymi Polakami, którzy pomagają mi w niekończących się badaniach i inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie, jak choćby dotyczących zmian nazw ulic na cześć Polski (w 2015 roku przekonałem Urząd Miasta Krzemieńczuk, by jedną z ulic upamiętnić nazwiskiem podporucznika Wojska Polskiego Bronisława Urbańskiego). W 2015 r. też ze mną i Mariuszem Pateyem spotkał się Piotr Bajsa i podpisał oświadczenie regulujące stosunki polsko-ukraińskie, które wcześniej już podpisałem ja i z polskiej strony: dyrektor instytutu Romana Rybarskiego Mariusz Patey, legendarna liderka Solidarności Walczącej Jadwiga Chmielowska, przewodniczący partii KPN Adam Słomka oraz działacz opozycji antykomunistycznej Adam Borowski.

11.11.2015 r. zaprosiłem ukraińskich patriotów z UNA-UNSO: Igora Jeremija i przewodniczącego partii KUN Stepana Braciunia na obchody polskiego Dnia Niepodległości. Z tej okazji podpisaliśmy oświadczenie o upamiętnieniu Wołynia, złożeniu kwiatów. To stało się już niemal tradycją, bo potem kwiaty składali ukraińscy żołnierze ATO (Antyterrorystyczna Operacja na wschodzie Ukrainy) na czele z Ihorem Mazurem, i nie tylko…

Dziś nadal mieszka Pan w Polsce i angażuje się w działania na rzecz zbliżenia polsko ukraińskiego. Dlaczego uważa Pan rozwój wzajemnych kontaktów za ważny?

Bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski i odwrotnie. Ukraina zawsze była bliżej Polski niż Rosji. To systemy totalitarne, zakłamując historię, próbowały forsować wersję, że jest inaczej. Przecież podobnie już kiedyś manipulowano Kozakami i hajdamakami. Władza ZSRR robiła oczywiście wszystko, żeby zatrzeć ślady swoich zbrodniczych działań, tak jak w przypadku Zbrodni Wołyńskiej, a przy okazji zatajono historie o Ukraińcach ratujących Polaków podczas tej okrutnej rzezi.

Cały wywiad Haliny Pencko i Mariusza Pateya z Anatolem Kalinowskim pt. „Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy” znajduje się na s. 19 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Wywiad Haliny Pencko i Mariusza Pateya z Anatolem Kalinowskim pt. „Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy” na s. 15 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna była w planach Stalina drogą do panowania nad światem. Jego duchowy spadkobierca nie ma żadnych hamulców moralnych

Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Władimir Putin jako długoletni kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy.

Zbigniew Kopczyński

Holokaust kojarzymy jedynie z Niemcami, a nie z miłującym pokój i przyjaźń między narodami Związkiem Sowieckim.

A jednak. Jeśli przyjmiemy, że Holokaustem nazywamy zinstytucjonalizowane i systematyczne mordowanie Żydów na skalę wręcz przemysłową, według precyzyjnych planów opracowanych przez najwyższe władze państwowe, to w Niemczech zapoczątkowany on został konferencją w Wannsee w styczniu 1942 roku. Natomiast przywództwo światowego proletariatu podpisało rozkaz wymordowania polskich jeńców w marcu rokuj 1940, a więc dwa lata wcześniej. Związek Sowiecki jak zwykle na czele postępu. (,,,)

Już słyszę, jak moskiewscy propagandziści, coraz częściej sięgający do arsenału sowieckiej propagandy i dezinformacji, stwierdzają, że może i doszło do jakichś przejawów antysemityzmu, ale sowiecki antysemityzm był słuszny, a niemiecki niesłuszny, i to głęboko.

I nie są to moje złośliwe wymysły. Wystarczy przypomnieć ostatnie wystąpienia rosyjskiego prezydenta i jego otoczenia. Wraca kult Stalina i gloryfikacja Związku Sowieckiego, a szczególnie mit wojny ojczyźnianej i wyzwolenia Europy, w tym Polski i oczywiście Auschwitz, przy czym celowo mylone jest „wyzwolenie” ze „zdobyciem”. W dzisiejszej Rosji dzieją się rzeczy niepojęte dla normalnie myślących ludzi. To tak, jakby kanclerz Niemiec żałowała upadku III Rzeszy i wychwalała Hitlera za uwolnienie Ukrainy od czerwonego terroru. W Rosji rządzi jednak KGB, kontynuator zbrodniczego NKWD. Stąd coraz bezczelniejsze kłamstwa w stylu ZSRS i obarczanie innych swoimi winami.

Na szczęście oskarżenia Polski o antysemityzm i spowodowanie wojny w wykonaniu duchowego spadkobiercy Stalina – prekursora Holokaustu i jego dworu – nie przyniosło żadnych efektów. Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Włodzimierz Putin jako długoletni kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy.

Niemniej ta nagonka na Polskę pokazała nam, czym jest dzisiejsze państwo rosyjskie i tworzące je elity. Stwierdzenie politologa Jewgienija Satanowskiego wygłoszone w telewizji Rossija 1, iż Stalin miał rację, mordując polskich jeńców w Katyniu, wywołało jedynie zdziwienie prowadzącego audycję i nic więcej.

Można wiele zarzucić Niemcom w ich dążeniach do umniejszania swych historycznych win i dzielenia się odpowiedzialnością, lecz jeśliby jakikolwiek politolog w jakimkolwiek niemieckim medium stwierdził, że Hitler miał rację mordując Żydów, Polaków, Cyganów czy kogo tam jeszcze, byłaby to jego ostatnia wypowiedź w karierze.

Ponadto zyskałby bonus w postaci odpowiednio długiego, bezpłatnego pobytu w miejscu sprzyjającym zadumie i refleksji. Taka jest różnica między światem cywilizowanym a Rosją.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Prekursor Holokaustu” znajduje się na s. 2 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Prekursor Holokaustu” na s. 2 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marek Jurek: Kandydatura Szymona Hołowni jest kolejnym elementem operacji demontażu polskiego katolicyzmu

Były marszałek Sejmu przedstawia swoją ocenę sytuacji społeczno-politycznej w Polsce i Europie. Mówi o konieczności stanięcia w obronie suwerenności Polski oraz wartości chrześcijańskich.

 

 

Marek Jurek analizuje sytuację przed majowymi wyborami  prezydenta Polski. Ocenia, że prezydent Andrzej Duda nie ma realnego rywala w wyborach prezydenckich, ponieważ kampania jego kontrkandydatów toczy się dość niemrawo:

Najbardziej mnie uderza, że niemal wszyscy planują ataki na konkurentów,  polują na ich błędy. Nie mają dla Polaków przekazu, który wnosiłby wartość dodaną.

Były marszałek Sejmu poddaje krytyce postępowanie polityków opozycyjnych w obliczu zbliżającej się do Polski epidemii koronawirusa. Były marszałek dokonuje podziału polskiej sceny politycznej na „formacje, które chcą państwa i partie, które państwa się boją”. Podział ten funkcjonuje w Polsce nieprzerwanie od 15 lat. Jeden z obozów chce zachowania ładu moralnego w naszym kraju, suwerennego zwrotu w polityce zagranicznej i rozliczenia epoki PRL.

Pozytywnie ocenia politykę socjalną rządu Zjednoczonej Prawicy, zwłaszcza program Rodzina 500+. Niweluje on, zdaniem Marka Jurka, nadmierną fiskalizację społeczeństwa.

Według rozmówcy Łukasza Jankowskiego polski rząd unika jednak dyskusji na temat suwerenności Polski w ramach Unii Europejskiej. Przeciwnicy rządu chcą przenieść ogromną część kompetencji państwa na UE i inne organizacje międzynarodowe:

Na szczęście słaba opozycja nie jest zagrożeniem. Jeżeli jednak na prawicy nie nastąpi dywersyfikacja, Prawo i Sprawiedliwość uzna, że mnie musi przeprowadzać żadnych zmian ustrojowych, które by nas uchroniły przed ustrojem euroliberalnym. PiS prowadzi jedynie wojnę obronną w sprawie sądów. Programem zaś opozycji jest spełnianie każdego życzenia Brukseli.

Gość „Popołudnia WNET” wspomina sprawę wprowadzenia tzw. unijnego paktu fiskalnego, której rząd Donalda Tuska dokonał, jak ocenia, całkowicie bezprawnie.

Marek Jurek ubolewa nad faktem, że prezydent Andrzej Duda, identycznie jak pozostali kandydaci na prezydenta,  w dyskusji o związkach partnerskich nie stanął jasno w obronie małżeństwa i rodziny. Wzywa do zmontowania koalicji państw Unii Europejskiej, gotowych do powstrzymania niekorzystnych dla rodziny koncepcji politycznych:

Polska potrzebuje jasnej deklaracji, że zachowamy rodzinę jako wzór społeczny. Jeżeli nie będziemy odważnie bronić rodziny, bez przerwy będziemy musieli tłumaczyć, kim jesteśmy.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego wytyka Polskiemu Stronnictwu Ludowemu niekonsekwencję w sprawach światopoglądowych. Wyraża również niezrozumienie dla bierności Zjednoczonej Prawicy.

Marszałek Sejmu V kadencji odnosi się również do słów Szymona Hołowni o tabletce „dzień po”. Kandydat wywodzący się z TVN zadeklarował, że podpisze ustawę dopuszczającą ten środek do powszechnej sprzedaży:

Pan Hołownia promuje bezprawie. To oburzająca wypowiedź. Katolickie papiery wystawione przez „Krytykę Polityczną” są nic nie warte. Jego kandydatura to przebiegła próba demontażu polskiej opinii katolickiej. […] Rewitalizacja tzw. postępowego katolicyzmu jest warunkiem laicyzacji Polski.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Represje wobec chińskich uczonych. Autocenzura okazuje się poważnym problemem w akademickich badaniach nad Chinami

Można jakoś zrozumieć, że uczeni w Chinach skłaniają się ku KPCh, ale nie jest rozsądne, aby uczeni spoza Chin zachowywali się jak bojaźliwi kolaboranci reżimu komunistycznego i stosowali autocenzurę.

Peter Zhang

Wielu [uczonym] zakazano odwiedzania Chin, a 9 proc. „podano nawet herbatę”, co jest eufemizmem stosowanym na określenie przesłuchania przez chińskich agentów bezpieczeństwa. (…)

Epidemia autocenzury rozszerzyła się na elitarne uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, zgodnie z ostatnim artykułem w „The New Republic”, gdzie nazwano ją „innego typu poprawnością polityczną”. Po przeprowadzeniu wywiadów z ponad 100 profesorami, administracją na uczelniach i studentami, autor stwierdził, że niektóre osoby i instytucje akademickie wydają się nazbyt chętne do zadowalania Pekinu lub zbyt obawiają się urazić państwo-partię. (…)

Jeśli w badaniach nad Chinami brak miejsca na uczciwość, to prawdziwa erudycja zostanie porzucona, umożliwiając różnego rodzaju sofistyce, a nawet kłamstwom, przenikanie prac tej dyscypliny. Być może zrozumiałe jest, że uczeni mieszkający w Chinach skłaniają się ku KPCh, ale nie jest rozsądne, aby uczeni spoza Chin zachowywali się jak bojaźliwi kolaboranci reżimu komunistycznego przez to, że stosują autocenzurę. Tematy szczególnie wrażliwe dla KPCh obejmują Tybet, Tajwan, Falun Gong, masakrę na placu Tiananmen, chrześcijan z Kościoła podziemnego i Sinciang.

Margaret Thatcher, nieżyjąca już była premier Wielkiej Brytanii, powiedziała: „Kiedy odejdę z polityki, będę prowadzić biznes. Będzie się nazywać »wynajem kręgosłupa«”. Niestety Żelaznej Damy już z nami nie ma.

Jednak wielu chińskich uczonych prowadzi swoje badania zgodnie z prawdą, niezależnie od reakcji KPCh oraz w ramach higieny intelektualnej. Teraz mogą figurować na czarnej liście KPCh, a w przyszłości, gdy Chiny staną się otwartym społeczeństwem, może znajdą się na liście honorowej. (…)

W dzisiejszych czasach definicja chińskiej wyjątkowości ma wiele interpretacji w zależności od tego, kto o niej pisze. Chińscy apologeci, znani również jako „przytulacze pand”, bezkrytycznie malują różowy obraz reżimu komunistycznego, do tego stopnia, że wybielają to orwellowskie państwo-partię, przedstawiając je jako alternatywną formę kapitalizmu państwowego lub tzw. „chiński model”, by konkurowało z „wadliwymi” zachodnimi demokracjami na światową skalę. Ci apologeci mogą wywodzić się z ośrodków analitycznych, mediów, środowisk akademickich i grup interesów. Rozmyślnie przeoczają bezwzględne represje wewnętrzne KPCh oraz podaną przez Mao Zedonga docelową misję komunistyczną – „ostateczną emancypację ludzkości jako całości”. Jednocześnie normalizują, racjonalizują i akceptują te zachowania Pekinu w kraju i za granicą, które w rzeczywistości są nienormalne, irracjonalne i niedopuszczalne. Przez lata ci chińscy apologeci skutecznie lobbowali w Waszyngtonie, by powstrzymać konfrontację z Pekinem w szerokim zakresie problemów, tj. nieuczciwego handlu, kradzieży własności intelektualnej, praw człowieka i szpiegostwa na terenie USA. Chcąc ocalić wizerunek KPCh, przekonali decydentów politycznych, aby dialog na temat praw człowieka prowadzili za zamkniętymi drzwiami, zamiast publicznie odnosić się do ponurych dowodów na łamanie praw człowieka przez Pekin, w tym do straszliwej zbrodni polegającej na grabieży organów od więźniów sumienia.

Za każdym razem, gdy Waszyngton robi krok w kierunku sprzedaży Tajwanowi broni do celów obronnych lub podejmuje podobne działania, które denerwują Pekin, apologeci spieszą z powtarzaniem utartej pogróżki KPCh: „Uczucia 1,3 miliarda Chińczyków zostały zranione!”.

Takie powtarzanie komunałów na tyle jednak samo się napędza, że chińscy internauci często czują się zmuszeni do wyjaśniania online przyczyn swojej frustracji. Jeden napisał na Twitterze: „Pozwólcie, że coś wam powiem, jestem członkiem chińskiej społeczności i moje uczucia bynajmniej nie zostały przez was zranione.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Chińscy uczeni pod presją Pekinu” znajduje się na s. 9 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Petera Zhanga pt. „Chińscy uczeni pod presją Pekinu” na s. 9 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego