Krzyżak: zarzuty wobec św. Jana Pawła II opierają się o pobieżną lekturę dokumentów, bez próby analizy

Jan Paweł II podczas pobytu w Brazylii I Fot. José Cruz/Abr, CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons

W źródłach nie doczytałem się tego, co chcieli wyczytać Ekke Overbeek i Marcin Gutowski – mówi dziennikarz „Rzeczpospolitej”.

Opowiadanie o tym, jak było naprawdę, zajmuje dużo więcej czasu niż kłamanie – podkreśla Tomasz Krzyżak.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Wstańcie, chodźmy! Marsz Papieski w Warszawie

„Każdy znajduje w swoim życiu jakiś porządek praw i wartości, które trzeba utrzymać i obronić.” – Jan Paweł II. Felieton

Od kiedy pamiętam lubiłem i szanowałem Jana Pawła II. Nam Polakom w tamtych, komunistycznych czasach pod lupą i butem „wielkiego brata” z Moskwy, był On nieprawdopodobnie i wyjątkowo potrzebny.

Motto:

„Każdy znajduje w swoim życiu jakiś porządek praw i wartości, które trzeba utrzymać i obronić. Obronić dla siebie i innych”. – Jan Paweł II 

 

Od kiedy pamiętam lubiłem i szanowałem Jana Pawła II. Nam Polakom w tamtych, komunistycznych czasach pod lupą i butem „wielkiego brata” z Moskwy, był On nieprawdopodobnie i wyjątkowo potrzebny. To On, Jan Paweł II sprawdził się w roli prawdziwego odnowiciela całego polskiego narodu. Nie przeszkadza mi to jednak w napisaniu, że w wielu momentach Jego działalność w strukturach Kościoła Katolickiego oceniam jako zachowawczą.

Wiele Janowi Pawłowi II zawdzięczamy i to jest fakt bezdyskusyjny. Osobiście, kiedy patrzę na pole bitwy polsko – polskiej i kopane coraz to nowe okopy podziałów, bardzo brakuje mi tej wspaniałej atmosfery z czasów Jego wizyt w Polsce, zwłaszcza z roku 1979 i lat 80. XX wieku.

Takiej mobilizacji Polek i Polaków, wzajemnego szacunku, braterstwa i wiary w przyszłość – wspólną! –  już nigdy nie doświadczymy. Teraz, po tym pobieżnie czynionym reportażu do z góry nakreślonej tezy, który opiera się na niedomówieniach, przemilczeniach, często stwierdzeniach bez pokrycia, to wszystko zostało upodlone, zdeptane i zabite. Wszyscy za to zapłacimy w chwili próby. A nie daj Boże wojny.

Tomasz Wybranowski

 

„Nie chciejcie ojczyzny, która was nic nie kosztuje”. – Jan Paweł II, z przemowy do polskich parlamentarzystów, z dnia 11 czerwca 1999 r.

Zastanawia mnie jedno, czy kiedykolwiek będzie możliwy rzetelny dialog ze stroną kategorycznie twierdzącą i szafującą oskarżeniami, że „Jan Paweł II umyślnie tuszował i wyciszał przypadki pedofilii albo był na nie obojętny”?

Ale ten moment mojej refleksji jest krótki. Odpowiadam i piszę, że nie! Oskarżyciele Jana Pawła II, reportażysta i jego zaplecze, dążą tylko do kategorycznego ocenienia konkretnych przypadków nadużyć w sposób ahistoryczny, aby ogłosić wszem i wobec złą wolę Jana Pawła II.

Zastanówmy się przez chwilę w jakich to czasach Karol Wojtyła, kiedy w latach 1958 – 1964 był krakowskim biskupem pomocniczym, a następnie arcybiskupem metropolitą krakowskim (lata 1964–1978).

Czy zapominamy i rozgrzeszamy inwigilację środowiska kościelnego przez SB? Pytam atakujących Jana Pawła II i lżących Go. 

Młodzież tak śmiało wykrzykująca z lekkością ośmiogwiazdkowe hasełka dzisiaj, za okrzyk „precz z komuną”, czy udział w jakiejkolwiek demonstracji lądowałaby w więzieniu. W najlepszym wypadku skończyłoby się to pobiciem „białą damą” (policyjną, gumową pałką), albo wysokim kolegium i wyrzuceniem z pracy bądź uczelni. Gdyby nie św. Jan Paweł II tej wolności, której już nie dostrzegamy, by nie było. Bylibyśmy taką Białorusią z prezydentem Łukaszenką jako wodzem narodu. To po pierwsze.

Po drugie, księża mający coś na sumieniu, byli werbowani jako TW (tajni współpracownicy). Donosili, bardzo często kłamali, aby przypodobać się oficerom prowadzącym. Często ze strachu, aby ich grzechy nie ujrzały światła, w wielu wypadkach by dostać brudną, judaszową kasę. Na zdrową logikę zastanówmy się! Skoro wszyscy księża byli pedofilami, zwyrodnialcami i upadłymi, pełnymi słabości ludźmi, to dlaczego SB i Wydział IV powołany przecież do walki z Kościołem Katolickim, nigdy nie zrobili użytku z tych informacji? Czy to nikogo nie zastanawia?

Po trzecie, nie można opierać „wiedzy”, którą autor reportażu nazywa „prawdą”, na jednym tylko źródle, czyli dokumentach Służby Bezpieczeństwa. Są to zeznania z reguły osób, które miały swoje prywatne porachunki z innymi duchownymi czy kościelną hierarchią. Dla jasności dodam, że także nie wierzę we wszystkie „żelazne dowody” z teczek bezpieki na temat prezydenta Lecha Wałęsy.

Po czwarte, uważam, że Kościół Katolicki w Polsce musi otworzyć swoje archiwa najpierw dla historyków dla przeprowadzenia rzetelnej kwerendy, a potem dla dziennikarzy. Kościół musi to zrobić, ponieważ bez tego nie uda się oczyścić z zarzutów, aby przeciąć ropiejący coraz bardziej wrzód. Prawda wyzwala. Tylko prawda…

 

„Nie trzeba nawet dodawać, że nakazywał postępować jak najsurowiej wobec winnych pedofilii we własnych szeregach” – pisał po śmierci Jana Pawła II „Der Spiegel” 

 

Jan Paweł II
Domena Poblczna/ autor Rob Croes (ANEFO)

To Jan Paweł II wprowadził kilka historycznych zmian w „Kodeksie prawa kanonicznego” i nauce Kościoła Katolickiego w walce z wykorzystywaniem dzieci i nieletnich. W wiekach wcześniejszych problem dostrzegano, synody o tym głosiły (o czym w tym tekście nieco dalej), kościelne młyny mieliły wolno a prawa pozostawały często martwe.

Zacznę a chronologicznie. Mało efektywnym ruchem był artykuł 52 konstytucji apostolskiej „Pastor bonus” z czerwca 1988 roku. Konstytucja jak i ten konkretny artykuł reformował Kurię Rzymską przez przekazanie w jurysdykcję Kongregacji Nauki Wiary badania i karania zgłoszonych do niej „poważniejszych wykroczeń” przeciwko moralności.

Zabrakło tam konkretnej listy i wyliczenia „wykroczeń przeciwko moralności” i samego sformułowania „pedofilia duchownych”. Była to jednak historyczna i nadzwyczajna zmiana w prawie kościelnym. Na wniosek Jana Pawła II przerzucono sporą część odpowiedzialności za sądzenie poważniejszych przestępstw z diecezji, gdzie dochodziło często do matactw i ucinania sprawy, bezpośrednio do Watykanu.

Rok później, w listopadzie 1989 roku Watykan przystąpił do sygnowanej przez ONZ „Konwencji o Prawach Dziecka”, która obliguje do ochrony małoletnich przed wykorzystywaniem „w celach seksualnych”.

Artykuł 34

Państwa-Strony zobowiązują się do ochrony dzieci przed wszelkimi formami wyzysku seksualnego i nadużyć seksualnych, Dla osiągnięcia tych celów Państwa-Strony podejmą w szczególności wszelkie właściwe kroki o zasięgu krajowym, dwustronnym oraz wielostronnym dla przeciwdziałania:

nakłanianiu lub zmuszaniu dziecka do jakichkolwiek nielegalnych działań seksualnych;

wykorzystywaniu dzieci do prostytucji lub innych nielegalnych praktyk seksualnych;

wykorzystywaniu dzieci w pornograficznych przedstawieniach i materiałach.

Tutaj jedna uwaga. Stolica Apostolska opatrzyła ją zastrzeżeniem, że

„implementacja Konwencji jest możliwa tylko przy uwzględnieniu specyficznego charakteru państwa watykańskiego i źródeł jego obiektywnego prawa “.

Ważnym wydarzeniem było ogłoszenie przez Jana Pawła II „Katechizmu Kościoła Katolickiego”. W tym zbiorze z 1992 roku pedofilii dotyczą cztery punkty: 2 285, 2 353, 2 356 i 2 389. Pedofilia nazwana jest „zgorszeniem i deprawacją”.

Szczególnie ważny jest artykuł 2 285. Zacytuję go w całości:

 „Zgorszenie nabiera szczególnej wagi ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają. Nasz Pan wypowiedział takie przekleństwo: Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych… temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza (Mt 18, 6). Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce.”

Ten zapis koresponduje z wcześniejszym niezwykłym orędziem, które skierował papież Jan Paweł II w maju 1984 roku, podczas pielgrzymki do Korei Południowej. A słowa te wypowiedział w przededniu Międzynarodowego Dnia Dziecka:

„Dzisiaj ja, Jan Paweł II jako przedstawiciel Jezusa, jako biskup Rzymu, daję swą miłość każdemu chłopcu i dziewczynce Korei: każdemu, bez żadnej różnicy. Głoszę waszą ludzką godność jako dzieci Bożych, stworzonych do tego, by uczestniczyć na zawsze w Bożej miłości. Głoszę wasze prawa, bez względu na to, jak małe lub bezbronne jesteście; głoszę obowiązki, które towarzyszą waszym prawom, a które powołane jesteście wypełniać z miłości, by chronić prawa innych. Szczególną miłością darzę każde dziecko, które cierpi, które jest samotne, które jest opuszczone, zwłaszcza to, które nie ma nikogo, kto by je kochał i o nie zadbał.”

W oparciu o decyzje Jana Pawła II, w świetle ogłaszanych przez niego dokumentów, widać wyraźnie, że na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zdawał sobie sprawę z formatu i powagi problemu.

Nikt nie może zarzucić Janowi Pawłowi II, że nie widział wielkiej potrzeby podjęcia powszechnie zakrojonych działań mających na celu przeciwdziałanie przestępstwom seksualnym wobec małoletnim w Kościele Katolickim i karanie ich sprawców. Refleksja Jana Pawła II nie miała jednak tylko wymiaru moralnego, ale też prawny i karny.

Tutaj zacytuję raz jeszcze „Katechizm Kościoła Katolickiego”. W artykule 2 389 przeczytamy:

 „nadużycia seksualne popełniane przez dorosłych na dzieciach lub młodzieży powierzonych ich opiece” są grzechem, będącym „jednocześnie gorszącym zamachem na integralność fizyczną i moralną młodych, którzy będą nosić jego piętno przez całe życie, oraz pogwałceniem odpowiedzialności wychowawczej”.

Czy wobec powyższych faktów można powiedzieć bezwzględnie, że Jan Paweł II nie miał sumienia? To dowody na świadomość papieża o niszczących skutkach tych przestępstw seksualnych w dorosłym życiu ofiar tych okrucieństw. To przecież Jan Paweł II wezwał amerykański episkopat do okresowego sprawozdania do Watykanu.

W czerwcu 1993 r. wysłał list nakazujący „zero tolerancji dla pedofilii”, w którym jednoznacznie, mocno i wyraziście napisał, że „pedofilia to wielkie przestępstwo”.

 

 

Bezkompromisowość działań Jana Pawła II doceniły amerykańskie media z krytycznie nastawionym do Kościoła Katolickiego pismem „Time” na czele. W grudniu 1994 roku, w apogeum doniesień, artykułów i reportaży o pedofilii szerzącej się w amerykańskich diecezjach, redakcja „Time’a” przyznała Mu tytuł „Człowieka Roku”. Oto uzasadnienie:

„W roku, w którym tak wielu ludzi oglądało upadek wartości moralnych albo próbowało usprawiedliwić złe postępowanie, Papież Jan Paweł II z całą mocą głosił wizję prawego i wzywał świat do jej przyjęcia. Za tę jego niezłomność, czy też bezwzględność – jak powiedzieliby jego krytycy – został ogłoszony Człowiekiem Roku”. – napisała redakcja magazynu „Time” 26 grudnia 1994 roku.

Nazywając go Człowiekiem Roku, w laudacji magazynu „Time” przeczytamy także:

 „Jego moc opiera się na słowie, a nie na mieczu… Jest jednoosobową armią, a jego imperium jest zarówno eteryczne, jak i wszechobecne jak dusza”.

Amerykanie, nawet ateiści i bezkompromisowi przeciwnicy Kościoła, przyznawali, że Jan Paweł II „działa w sprawie pedofilii jednoznacznie i bezkompromisowo”. Ale wróćmy na nasze polskie poletko, w mrok czasów poststalinowskich.

 

Prawda (brutalna) lat 50. i 60. XX wieku w komunistycznej Polsce

Dlaczego biskup Karol Wojtyła nie dawał wiary świadectwom? – to pytanie pada w reportażu stacji walczącej o prawdę (nawet tę bolesną) i działającą „z najwyższymi standardami dziennikarskimi”.

Kolejne pytanie, które rozbrzmiewa echem w tym reportażu brzmi: dlaczego biskup krakowski bardziej ufał kościelnym czynnikom i aparatowi niż osobom pokrzywdzonym?

Kilku rozmówców red. M. Gutowskiego wskazuje na ważną rzecz, która wyjaśnia postawę biskupa Wojtyły, późniejszego papieża. Będę posiłkował się słowami George’a Weigela, amerykańskiego pisarza katolickiego i teologa, który napisał najważniejszą (to moja subiektywna ocena) biografii papieża Jana Pawła II „Świadek nadziei”.

 

 

George Weigel podkreśla trudne i bolesne doświadczenia Karola Wojtyły z okresu komunizmu i rozliczne prowokacje służb specjalnych, nie tylko polskich, w stosunku do księży i osób duchownych podlegających jego władzy biskupiej i odpowiedzialności.

Na szczególnych prawach występuje w tym przypadku zagadnienie odpowiedzialności. Jest ona istotna i najważniejsza. Biskup Karol Wojtyła miał głęboko zakodowaną reakcję wiernej i lojalnej obrony księży przed atakami płynącymi z zewnątrz:

Papież pochodził z Polski, kraju naznaczonego represjami wobec kapłanów. Sam tych represji doświadczał i miał świadomość, że kapłani mogą być atakowani i niesłuszne oskarżani o najgorsze rzeczy.

Amerykański teolog i biograf Jana Pawła II zwrócił także uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię wpływającą na możliwości odpowiedniej reakcji Jana Pawła II, po roku 1978 na tragizm i horrorystyczny wymiar przestępstw seksualnych w Kościele Katolickim.

Musimy uświadomić sobie i zrozumieć, że Jan Paweł II nie jest w stanie dbać o dyscyplinę 400 tys. księży. To przede wszystkim odpowiedzialność lokalnych biskupów. Rolą papieża nie jest być na kształt dyżurnego w klasie.  – słowa George’a Weigela z reportażu Pauliny Guzik „Szklany dom”.

Teolog wielokrotnie zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię, mianowicie znacznie mniejszą niż dziś znajomość mechanizmów działania sprawców przestępstw seksualnych. 40 i 50 lat temu psychiatrzy i psychologowie wypowiadali się o księżach – sprawcach przestępstw seksualnych na nieletnich, że „da się ich wyleczyć”. Trudno nie było ufać specjalistom w szczególności, gdy biskupom zależało na księżach. Cytat:

„Wiara w te słowa była błędem, ale był to błąd nieumyślny” – podkreśla do dziś prof. George Weigel.

Tu od siebie dodam, że grzech i zło jest złem i grzechem. Postrzeganie takich przestępstw z powodu rzekomej „niewiedzy o wpływie na ofiary”, albo „zawierzenie w tych sprawach specjalistom i psychologom” nie jest wystarczającym argumentem, szczególnie dla biskupów diecezji, którzy niechętnie raportowali o takich sprawach do Watykanu! Nie można relatywizować moralności, chyba że mamy do czynienia z osobami mającymi problemy natury psychicznej. Ale wtedy należy je izolować od zdrowej tkanki społecznej. Kościół naucza o moralności, więc sam powinien być przykładem.

„Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka.” – św. Jan Paweł II

Psychologia zajęła się tematem pedofilii dużo wcześniej niż na przełomie lat 80. i 90. XX wieku.  Pedofilia z nazwy pojawia się w psychologii w XIX wieku. Austriacko – niemiecki psychiatra Richard Freiherr von Krafft – Ebing w 1886 r. opublikował „Psychopathia Sexualis”. Naukowiec opisał wyczerpująco jak na owe czasy szereg zaburzeń seksualnych: sadomasochizm, masochizm, homoseksualizm, fetyszyzm i pedofilię (łacińska nazwa: paedophilia erotica).

Źródło: Robert Pastryk / Pixabay.com

Richard Freiherr von Krafft – Ebing definiował ją jako „fakt wyłącznego zainteresowania seksualnego dziećmi w wieku poprzedzającym dojrzewanie płciowe”. Naukowe opracowania na jej temat różnicowały sprawców preferencyjnych (osoby, które odczuwają pociąg seksualny do dzieci) od tych, których czyny pedofilne wynikały z innych uwarunkowań.

W prawie karnym państw europejskich zaostrzenia związane z wykorzystywaniem seksualnym osób niedojrzałych płciowo zaczęły się pojawiać na przełomie XIX i XX wieku. Kontakty płciowe z dziećmi były jednak traktowane tak jak zgwałcenia.

W Polsce przepisy prawne związane z tematem pedofilii zaczęły się pojawiać od roku 1918.

Foto. Pixabay

 

Problem pedofilii szczególnie dostrzegano w USA. Tam na przełomie lat 50. i 60. XX wieku w dochodziło do zjawiska paniki społecznej przed pedofilami. Stąd mamy po dziś dzień rady rodziców dla dzieci, aby nie rozmawiały z nieznajomymi czy nie brały cukierków od pana, co przychodzi na plac zabaw.

Patrząc na powyższe daty, to Kościół Katolicki jako pierwszy pochylił się nad wykorzystywanymi w sposób plugawy dziećmi. Nie zawsze wszystko szło zgodnie z intencjami autorów kodeksów i kar dla przestępców.

I tutaj wbrew krytykom Jana Pawła II twierdzącym, że „jest tylko jeden okres w historii Kościoła, gdy kary za pedofilię zostają radykalnie złagodzone, a […] to okres pontyfikatu Jana Pawła II”, nie są prawdziwe. Dlatego sięgnijmy do historii Kościoła.

 

Z historii Kościoła Katolickiego. Rzecz o tropieniu pedofilii

 

Warto trochę poszperać w książkach i kronikach, nie tylko kościelnych, aby znaleźć sporo konkretów na temat zagadnienia pedofilii (nazywanej wówczas inaczej) i samego prawodawstwa kościelnego.

Pierwsza kościelna kodyfikacja na ten temat to Synod Nablusie i ogłoszenie nowych kanonów w styczniu 1120 roku. Powstały w wyniku prac synodu kodeks był bardzo surowy, jeśli chodzi o nadużycia seksualne. W kanonach od 8. do 11. opisano kary za sodomię. Było to novum w prawie średniowiecznym. Zgodnie z kanonem 8., dorosły sodomita, „tam faciens quam paciens” (zarówno strona aktywna jak i bierna), powinien zostać spalony na stosie. Jeśli stroną bierną jest dziecko lub osoba starsza, to w kanonie 9. czytamy, że

„należy spalić tylko napastnika i wystarczy, aby osoba zniewolona tylko pokutowała”, ponieważ wiedziano, że „zgrzeszyła wbrew swojej woli”.

 

Fot. Pixabay

W przypadku pedofilii kodeks nie przewidywał żadnej taryfy ulgowej, czyn nie podlegał wybaczeniu. Ksiądz lub zakonnik, który dopuścił się takiego przestępstwa natychmiastowo był wydalany ze stanu duchownego i sądzony jak świecki. Trafiał na stos.

Kolejną regulacją prawną, tym razem już dla całego Kościoła Katolickiego były Sobory Laterańskie (I. 1123, II. 1139, III. 1179, IV. 1215 i V. 1512 – 1517). W skrócie ich dekrety, które w większości trafiły do zbioru prawa kościelnego, zakazywały duchownym wszelkiej aktywności seksualnej ze szczególnie ciężkimi karami za „sodomię”, do której zaliczano wówczas także pedofilię. Również karą było wydalenie ze stanu duchownego i kara zgodnie ze zwyczajami miejscowymi, najczęściej kara śmierci.

Sobór Trydencki (1545 – 1563) również szedł linią wcześniejszych koncyliów. Duchownych, którym udowodniono ohydne (ale nienazwane) przestępstw przeciwko naturze (a więc i pedofilię) należało zdegradować, pozbawić wszelkich tytułów, wydalić ze stanu duchownego i przekazać władzom świeckim. To oznaczało karę śmierci.

Tutaj jedna uwaga i rzecz o zawodnym „czynniku ludzkim”, który dąży ku złemu i grzechowi. Tak twierdzi chociażby autorka krańcowo różnie ocenianej książki „The Corrupter of Boys” Dyan Elliott:

„Faktyczny zakaz nazywania grzechu działał jak ukryte zezwolenie dla władz kościelnych na całkowite ignorowanie go. Gdy podczas Soboru Laterańskiego III ostatecznie zakazano duchownym sodomii, cała dwuznaczność zawarta w eufemizmie „grzech, którego nie wypada nazywać” stała na przeszkodzie jakiemukolwiek znaczącemu ściganiu przestępstw. Mimo to rosnący rozdźwięk pomiędzy zakazem a milczącym przyzwoleniem nie pozostał niezauważony. Angielscy lollardowie wyraźnie zakwestionowali tabu wokół stosowania terminu „sodomia”, dostrzegając bezpośredni związek między werbalnym tłumieniem a zgodą na skryte wykorzystywanie”.

Fot. congerdesign (CC0, Pixabay.com)

W następstwie reform trydenckich umocniono rolę inkwizycji w zwalczaniu zjawiska. Kary za pedofilię były tak surowe, że w wielu dokumentach historycznych i kronikach natrafimy na opisy, że sprawcy sami potrafili stawić się dobrowolnie przed sądem kościelnym, aby ubiec trybunał inkwizycyjny przed pojawieniem się w mieście.

Od czasów Piusa IX zrezygnowano z praktyki wydawania duchownych w ręce świeckie, ale podtrzymano obowiązkowe wydalenie ze stanu duchownego.

„Kodeks prawa kanonicznego” Benedykta XV z 1917 roku mówi wprost o „obowiązkowej suspensie, obłożeniu infamią, pozbawieniu godności i sprawiedliwych karach”, z wydaleniem ze stanu duchownego włącznie:

w kanonie 1 395 przeczytamy, że „za wykroczenie przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z osobą małoletnią powinno być karane sprawiedliwymi karami, włączając w to wydalenie ze stanu duchownego”.

Wśród kar wymieniono zawieszenie w obowiązkach, obłożenie infamią, pozbawienie urzędu, beneficjum, godności i funkcji.

Następny dokument to datowany na rok 1922 „Crimen Sollicitationis” / „O przestępstwie nagabywania”, w którym nakazano przekazywanie spraw najcięższej wagi (w tym pedofilii) do Świętej Kongregacji Świętego Oficjum. Ten dokument wydany przez Święte Oficjum (dawna nazwa Kongregacji Nauki Wiary) został potwierdzony przez papieża Jana XXIII w roku 1962.

Buty Jana Pawła II

 

Instrukcja omawia postępowanie w razie podejrzenia, że w trakcie spowiedzi duchowny dopuścił się namawiania penitenta do popełnienia grzechu przeciwko VI przykazaniu „nie cudzołóż” (inaczej solicytacji). Specjalne procedury biorą pod uwagę tajemnicę spowiedzi, czyli obowiązek zachowania milczenia przez księdza na temat tego, co usłyszał w trakcie spowiedzi.

Dlatego instrukcja nakazywała zachowanie szczególnej poufności w trakcie dochodzenia. Pod groźbą kościelnej klątwy (ekskomuniki) trwał obowiązek milczenia przez osoby biorące w nim udział. Nakaz ten dotyczył również osoby składającej skargę oraz świadków.

W oparciu o ten dokument podnosił się wielokrotnie zarzut, że „istniał dokument, który nakazywał milczeć hierarchom i biskupom, aby sytuacje na temat przestępstw seksualnych księży nie wychodziły na światło dzienne”.

I tutaj dochodzimy do kuriozum ataków na Jana Pawła II, że „we wcześniejszych wiekach Kościół sprawców gwałtów dzieci i uwodzeń nieletnich traktował surowo, zaś za czasów pontyfikatu Jana Pawła II im pobłażano”.

To historyczne repetytorium przedstawiłem i muszę je opatrzeć jednym komentarzem: z respektowaniem i stosowaniem szerokiego wachlarza kar dla przestępców seksualnych na przestrzeni wieków w Kościele Katolickim nie było najlepiej.

Zaczęło się to zmieniać, kiedy papieżem został Jan Paweł II. I zacznę od

Zmiany w „Crimen Sollicitationis” / „O przestępstwie nagabywania”

Instrukcja, którą wspomniałem, obowiązywała do roku 2001, kiedy nowe przepisy listem apostolskim wprowadził Jana Pawła II. Ten list został później uzupełniony jeszcze przez ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Józefa Ratzingera.

W dokumencie określone zostały szczegółowo przewinienia podlegające rozpatrzeniu właśnie przez Kongregację Nauki Wiary. Wymieniono także szczegółowo grzechy przeciwko VI przykazaniu, w tym współżycie z osobą poniżej 18. roku życia. W przepisach nie pojawia się już nakaz milczenia, znajduje się tam natomiast informacja o tym, że owe sprawy objęte są tajemnicą papieską, a zatem dokumenty z postępowań nie podlegają ujawnieniu.

Ta tajemnica została zniesiona w grudniu 2019 roku przez papieża Franciszka, z adnotacją, że „nie można wymagać ani od osoby pokrzywdzonej, ani od świadków, składania obietnicy o milczeniu”.

 

Jan Paweł II
Domena Pobliczna/ autor Rob Croes (ANEFO)

Unikalna zmiana w stosowaniu i egzekwowaniu prawa kościelnego

Jan Paweł II ogłosił „Kodeks prawa kanonicznego” 25 stycznia 1983 roku, który zastąpił poprzedni dokument z 1917 roku, przyjęty za czasów Benedykta XV. Wcześniej dewiacja pedofilii była opisana w ramach kanonu 1 395 § 2, w dziale „Przestępstwa przeciwko specjalnym obowiązkom”. Przepis brzmiał następująco:

„Duchowny, który w inny sposób wykroczył przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego”.

W nowym Kodeksie, który powstał za czasów Jana Pawła II, brzmienie kanonu 1 395 pozostało takie samo i należał on do tego samego działu. Ale ważne są jego kolejne modyfikacje! Po noweli kodeksu ów kanon przeniesiony został do działu „Przestępstwa przeciwko życiu, godności i wolności człowieka” i znajdziemy go pod numerem 1 398, gdzie przeczytamy:

„Pozbawieniem urzędu i innymi sprawiedliwymi karami, nie wyłączając wydalenia ze stanu duchownego, jeżeli na to wskazuje dany przypadek, powinien być ukarany duchowny:

 – który popełnił przestępstwo przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z małoletnim lub z osobą, która na stałe używa rozumu tylko w ograniczonym zakresie, lub z osobą, której prawo przyznaje taką samą ochronę;

– który uwodzi albo nakłania małoletniego albo osobę, która na stałe używa rozumu tylko w ograniczonym zakresie, albo osobę, której prawo przyznaje taką samą ochronę, do ukazywania się w sposób pornograficzny lub do uczestniczenia w rzeczywistych bądź symulowanych przedstawieniach pornograficznych”.

Duchowny popełniający przestępstwa, o których mowa winien być ukarany odpowiednio do wagi przestępstwa, nie wyłączając wydalenia lub pozbawienia urzędu. Przypomnę, że podstawowym aktem prawnym w Polsce, który określa kary za pedofilię, jest „Kodeks karny” i Art. 200, który przewiduje karę od 2 do 12 lat pozbawienia wolności za obcowanie seksualne z osobą poniżej 15. roku życia.  Jan Paweł II podniósł ten wiek w „Kodeksie prawa kanonicznego” do 18 lat, o czym za chwilę.

„Pedofilia to jedno z najcięższych przestępstw” – św. Jan Paweł II

Św. Jan Paweł II uznał kategorycznie i nazwał pedofilię „jednym z najcięższych przestępstw”. I tutaj dochodzimy do kolejnego dokumentu, który wszedł w życie za jego pontyfikatu. To wydany w roku 2001 „Sacramentorum sanctitatis tutela” – „Ochrona świętości sakramentów” wedle którego „krzywdę popełnioną dziecku w sferze seksualnej uznano za jedno z najcięższych przestępstw kościelnych”.

W dokumencie wiek zabroniony wynosi już 18 lat, a nie jak poprzednio 16. Po wprowadzonych zmianach czytamy w dokumentach kościelnych, że:

1. Najcięższymi przestępstwami przeciw obyczajom, które osądza tylko Kongregacja Nauki Wiary, są: przestępstwo przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu, popełnione przez duchownego z nieletnim poniżej osiemnastego roku życia; w tym numerze zrównana jest z nieletnim osoba, która trwale jest niezdolna posługiwać się rozumem; nabywanie albo przechowywanie, lub rozpowszechnianie w celach lubieżnych materiałów pornograficznych, przedstawiających nieletnich poniżej czternastego roku życia, przez duchownego – w jakikolwiek sposób i za pomocą jakiegokolwiek urządzenia.

2. Duchowny popełniający przestępstwa, o których mowa w § 1, winien być ukarany odpowiednio do wagi przestępstwa, nie wyłączając wydalenia lub pozbawienia urzędu.

Po zmianach wprowadzonych za Jana Pawła II wszystkie przypadki wykorzysywania seksualnego nieletnich podlegają prawodawstwu Watykanu i muszą być zgłaszane do Kongregacji Nauki Wiary. Jak czytamy:

„Jeśli ordynariusz lub hierarcha otrzyma wiadomość, przynajmniej prawdopodobną, o popełnieniu przestępstwa zastrzeżonego, po przeprowadzeniu badania wstępnego winien powiadomić o tym Kongregację Nauki Wiary, która z wyjątkiem ewentualnego zastrzeżenia dla siebie sprawy (z powodu szczególnych okoliczności) wskazuje ordynariuszowi lub hierarsze sposób postępowania”.

Decyzja ta dowodzi wprost, że Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z powagi i z globalnej skali charakteru kryzysu w Kościele Katolickim spowodowanym wykorzystaniem seksualnym dzieci i młodzieży.

Przyjęto normę „zero tolerancji”, a potwierdzenie oskarżeń miało skutkować usuwaniem ze stanu duchownego. To był moment przełomowy.

Bazylika św. Piotra, Watykan, fot. Radomil (CC-BY-SA-3.0) Wikimedia Commons

 

W tamtym czasie Jan Paweł II skierował do Kongregacji Nauki Wiary, kierowaną przez kardynała Josepha Ratzingera, prałata Charlesa Sciclunę. Maltański kapłan stał się słynnym z powodu niezłomnego tropienia pedofilii. Jako promotor sprawiedliwości kierował oczyszczaniem Kościoła i wykrywaniem sprawców przestępstw seksualnych.

13 listopada 2018 papież Franciszek powołał go na stanowisko sekretarza pomocniczego Kongregacji Nauki Wiary. Każdy kto twierdzi, że w kodeksie prawa kanonicznego, wprowadzonym dokładnie 40 lat temu, za pontyfikatu Jana Pawła II, „pedofilia została przeniesiona z grupy przestępstw najcięższych do pospolitych” manipuluje i rażąco mija się z prawdą!

Inną sprawą jest to, że według kwerendy z 2019 roku, przeprowadzonej przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, spośród 270 zakończonych już w Polsce procesów kanonicznych dotyczących przestępstwa wykorzystywania seksualnego małoletnich przez osoby duchowne (lata 1990 – 2018) tylko 25,2 proc. spraw zakończyło się wydaleniem ze stanu duchownego. I tym powinien zająć się Konferencja Episkopatu Polski.

Pułapki czasów i na skrzyżowaniu dziejowych wyzwań

Wróćmy jednak do osoby św. Jana Pawła II. Jako biskup krakowski Karol Wojtyła żył jeszcze w czasach, o których nie chce się pamiętać, a reportażyści stacji działającej „z najwyższymi standardami dziennikarskimi” nie ukazują młodym widzom tła i specyfiki lat komuny w Polsce.

Gdynia, 17.12.1970 r. / Fot. Edmund Pelpliński / Wikimedia Commons

W czasie walki systemu z Kościołem Katolickim późniejszy papież Jan Paweł II był między przysłowiowym młotem a kowadłem. Trudnym w tamtych czasach było mówienie czegoś demoralizującego na księży i osoby duchowne, bez osłabiania ducha narodu i wywołania zgorszenia społecznego.

Czy można było pozwolić na pęknięcie monolitu Kościoła, który jawił się jako bastion przeciw zniewoleniu i komunizmowi? Moim zdaniem absolutnie nie! Nawet jeśli wiedział o kilku sprawach, to załatwienie ich w inny sposób absolutnie nie mogło być celowe.

W czasie pontyfikatu Jan Paweł II musiał mieć bardzo dużo wątpliwości odnośnie do poczynań biskupów, kiedy stanowczo zdecydował, że rozstrzygający głos w osądzaniu spraw zawiązanych z wykorzystywaniem seksualnym młodocianych i dzieci ma Stolica Apostolska. O czym już wspominałem.

Przekazanie tych spraw pod bezpośredni nadzór Kongregacji Nauki Wiary było ze strony Jana Pawła II wielkim dowodem nieufności co do zdolności episkopatów w zakresie właściwych i szybkich działań w przypadkach pedofilii i wykorzystywania dzieci.

„Wypaczone pojęcia wolności, rozumianej jako niczym nieograniczona samowola, nadal zagrażają demokracji i wolnym społeczeństwom.” – słowa św. Jana Pawła II z „Autobiografii”.

 

Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Obserwuję od kilku dni internetowe fora, gdzie pełno obelg, wyzwisk, gróźb karalnych i totalny brak szacunku dla siebie nawzajem. Nazwać owe fora kloaką czy szambem to wysoce wyszukany komplement.

Czyżby wielu komentujących należało do ogromnego grona fanów komunistycznej SB (jeśli członkowie rodzin, to niechętnie, ale zrozumiem), które tworzyło nową rzeczywistość pod dyktat komunistycznej Moskwy niszcząc jak tsunami polskie autorytety.

Ktoś powie bzdury! Jeśli tak, to co z uwięzieniem błogosławionego Stefana kardynała Wyszyńskiego, prześladowania i zamordowanie błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki, uśmiercenia przez nieznanych sprawców wielu księży, w tym zamordowanego pół roku (sic!) po obradach „okrągłego stołu” księdza Sylwestra Zycha?!

Czy ktoś jeszcze pamięta księdza Romana Kotlarza, niezłomnego kapelana i uczestnika protestu robotników w 1976 roku, nazywanych „wydarzeniami radomskimi”. To kolejny duchowny prześladowany, nękany, kłamliwie pomawiany, wreszcie brutalnie pobity i torturowany przez oprawców Służby Bezpieczeństwa, w których wyniku zmarł.

Fot. domena publiczna

Częstą praktyką stosowaną przez Wydział IV było kuszenie księży i biskupów poprzez podstawionych agentów i agentki, a oni – absolutnie ich nie usprawiedliwiam – wpadali w te zastawione sidła i do końca swoich dni chodzili na smyczy esbeckiej. Nie o wszystkim wiemy, bo do dziś większość praktyk SB nie jest jawna.

Na temat sposobu działań SB mogą wypowiedzieć się liczni artyści, dziennikarze, pracownicy naukowi i prawnicy, którzy także poddawani byli tym machinacjom i podpisywali papiery na samych siebie.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Z tych też powodów, z całego serca wspieram ze wszystkich sił księdza Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego, który od ponad trzech dekad nawołuje polski Kościół Katolicki by wreszcie oczyścił się i ujawnił w pełnej rozciągłości agenturalną przeszłość pewnej części kleru z czasów komunistycznych.

Często to powtarzam i zrobię to raz jeszcze! Polski Kościół ewidentnie nie jest w stanie podołać moralnemu i historycznemu zadaniu przecięcia agenturalnego węzła gordyjskiego.

Wiemy, że abp. Leszek Głódź był informatorem SB. Wielu innych wysokich rangą biskupów także. Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zalewski dostrzega ważną nić, która łączy wiele patologicznych spraw.

Nieustraszenie twierdzi, że skutkiem nieprzeprowadzenia lustracji w polskim Kościele Katolickim są panoszące się lobby homoseksualne i ukrywanie pedofilii.

W emitowanym w stacji TVN materiale red. M. Gutowskiego zabrakło obok wielu rzeczy także tła historycznego. Zabrakło interpretacji do przeszłości PRL – u z agenturą SB i nawiązań do teraźniejszości. Mimo upływu lat ciągle tajni agenci, teczki, szantaże i wymuszenia wiszą nad Polską świecką i kościelną.

„Potrzeba nieustannej odnowy umysłów i serc, aby przepełniała je miłość i sprawiedliwość, uczciwość i ofiarność, szacunek dla innych i troska o dobro wspólne, szczególnie o to dobro, jakim jest wolna Ojczyzna.” – Jan Paweł II w początkach swojego pontyfikatu.

 

fot. Wikipedia.
Milicja katuje ludzi na ulicy Kochanowskiego.

 

Od lat głoszę smutną tezę, że wszystkie stany i grupy zawodowe w Polsce, z ich wieloma autorytetami i liderami skąpane są w agenturze! To efekt sowieckiego zniewolenia i grubej linii (niektórzy mówią i piszą o „kresce”) premiera Mazowieckiego spoza (?) układu komunistycznego.

Tego jednak stacja TVN już nie pokazała, ponieważ musiałaby powrócić do swoich korzeni i „ojców założycieli” nieżyjących już panów Waltera i Wejherta.

Brak lustracji, która byłaby oczyszczeniem, skutkuje i skutkować będzie tego typu newsami, reportażami i artykułami, jak chociażby o św. Janie Pawle II. Teczki SB widział między innymi Adam Michnik, który jednak powiedział o Janie Pawle II ważne słowa:

Jan Paweł II to jedna z najwybitniejszych postaci życia publicznego w polskiej historii XX wieku. Nie ma ludzi, którzy nie popełniają błędów, są wykuci z jednej skały i święci w każdym wymiarze. Ja staram się myśleć o całym dorobku i życiu Jana Pawła II. I jeżeli przyjąć, że w tej sprawie on pobłądził, to nie może to unieważniać wszystkich jego dokonań. Zbyt wiele mu zawdzięczam i jestem zdania, że zbyt wiele zawdzięcza mu Polska, żeby sprowadzać jego pontyfikat do tego jednego wątku. Choć jednocześnie uznaję, że spoczywa na nim, jako zwierzchniku Kościoła, część odpowiedzialności za te straszne błędy i ohydne zdarzenia.

Napiszę rzecz, która wielu może się nie spodobać. Mając do wyboru wygranie wolności dla Polski i połowy Europy, a uganianie się za kilkoma księżmi obarczonymi nietypowymi skłonnościami (których nazywam dewiantami i przestępcami seksualnymi), św. Jan Paweł II wybrał sprawę o znacznej większej skali i ciężarze, bo ofiarował połowie Europy wolność. Bowiem dał nam Polakom poczucie dumy, jedność i wspólnotowość.

Tylko co my sami z tymi wartościami zrobiliśmy? Co z nimi robimy?!!! Pytam polityków, duchownych, artystów, dziennikarzy i zwykłych Kowalskich opluwających pod przykrywką internetu sprzed monitora komputerów innych Kowalskich – Polaków. Pytam nas wszystkich!

Dziś wszyscy z zadziwiającą gorliwością dokonują teraz bezzwłocznych sądów kategorycznych. Dzieje się to w przestrzeni publicznej, na forach internetowych w sposób bezrefleksyjny i bezkrytyczny. Jesteśmy świadkami sądów kapturowych. Oby to nie obróciło się przeciwko samym „sędziom”.

Fot. Silar / Wikimedia Commons

W latach wyborów parlamentarnych pojawiają się cyklicznie materiały (teraz po raz kolejny), które uderzają w Kościół Katolicki. Czyżby „stary system” kombinował teraz w inny sposób jakby tu ograć Polaków? 

Reportaż red. M. Gutowskiego wpisuje się w proces grillowania Zjednoczonej Prawicy przez „nowoczesne, europejskie siły”.  Wiemy już, że walka o praworządność i demokrację to tylko licha ściema. Wiemy już, że w Brukseli można kupić dowolną rezolucję albo odpowiednią ustawę. W tak chorym i kłamliwym kształcie Unia Europejska nie przetrwa.

Patrząc na boje polityczne w naszym kraju w roku wyborczym odnieść można wrażenie, że zarzuty wobec Jana Pawła II tak naprawdę schodzą na drugi plan. Celem jest jak zwykle – NIESTETY! – polityka i nadchodzące wybory. A zasługi papieża Polaka, jak były, tak są i będą niezaprzeczalne dla naszej wolności od komunizmu i radzieckiego knuta.

Pytania z dysonansem poznawczym 

Fot. CC0, Pixabay

 

Mimo pięćdziesiątki na karku nie rozumiem pewnej rzeczy. A dzieje się tak, gdy przyglądam się ostatnim dyskusjom na rzeczony temat. Oto, kiedy ktoś broni polskiej kultury, religii, ludzi zasłużonych dla naszej wolności, a nawet świętego, od którego zaczęła się nowa era Polski w cywilizowanym świecie, to pada od razu zarzut, że „ktoś chce coś ugrać politycznie”.

Natomiast jeżeli ktoś niszczy uznane autorytety i idee, to wtedy szuka sprawiedliwości (sic!). Pachnie brzydko coraz bardziej hipokryzją.

My Polacy jesteśmy rzeczywiście dziwnym narodem. Narodem cudacznym wręcz! Potrafimy po mistrzowsku niszczyć swój wizerunek, zohydzać symbole i niszczyć bohaterów na oczach świata. Z zaświatów marszałek Józef Piłsudski krzywi się, że niestety prawie sto lat temu… miał rację, wieszcząc permanentne ciężkie czasy:

„Polskę być może czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”.

Najpierw był Lech Wałęsa, który dla mnie osobiście dokonał rzeczy wielkich. I gdyby przyznał się do chwil słabości, ludzkiego strachu i porzucił brzemię monstrualnego ego, to do tej pory byłby wielki. Teraz do kruszarki „pełna najwyższych standardów” stacja telewizyjna wrzuciła św. Jana Pawła II. A kto później? Może Tadeusz Kościuszko? Przy biogramie innego bohatera Polski i Stanów Zjednoczonych Kazimierza Pułaskiego już się majstruje. Toczą się, na razie nieśmiałe, dyskusje na temat „Jego prawdziwego gender”.

Jedno jest pewne! Pedofilię trzeba zwalczać i to nie tylko w gronie duchownych, ale i wśród artystów, posłów, celebrytów, działaczy LGBT. Nikogo z tych bandytów nie wolno chronić, czy to prominentnych działaczy związanych z Platformą Obywatelską (ostatni dramat z samobójczą śmiercią syna posłanki PO), czy jakąkolwiek inną, bywalców – lubieżników „Zatoki Sztuki” w Sopocie, czy biskupów i księży. NIKOGO!!!

Podczas jednej z wizyt w Polsce św. Jan Paweł II mówił do nas Polaków, właściwie wykrzyczał to:

„Przestańcie mi bić brawo! Zacznijcie mnie w końcu słuchać!”

Na koniec przestrzegam przed wędrówką do królestwa absurdu. Bardzo łatwo jest także i dziś zażyć tabletkę Multi – Binga. Z jeszcze większą łatwością jednak przychodzi człowiekowi zrobienie absolutnie wszystkiego z drugim człowiekiem.

                                                                                                                  Tomasz Wybranowski

 

Chrześcijaństwo jest spotkaniem z żywym, osobowym Bogiem w Chrystusie – to główny motyw myśli teologicznej Benedykta XVI

Fot. CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Stał bardzo mocno, można powiedzieć, na dwóch nogach: z jednej strony obrona depozytu wiary, a z drugiej – szerokie spojrzenie na to, jak Kościół musi zmieniać się, co w nim się może zmieniać.

Aleksander Bańka, Konrad Mędrzecki, Magdalena Woźniak

Dziedzictwo Benedykta XVI

KM: W różnych środowiskach w Polsce często jest podnoszona ta kwestia, trwa przepychanka, bo Benedykt XVI pozwalał we wszystkich diecezjach Mszę trydencką odprawiać, a Franciszek pozostawił to decyzji biskupa miejsca.

Trzeba bardzo mocno zaakcentować, że każdy papież ma możliwość dokonywania zmian w liturgii, jako że dziedzictwo liturgiczne należy do tzw. tradycji eklezjalnej, a to, czego nie możemy zmienić, to jest tradycja apostolska, ten rdzeń. Natomiast tradycja eklezjalna wynika z tego rdzenia i podlega pewnym modyfikacjom. Więc na przestrzeni wieków cały czas trwa dyskusja teologów, co należy zaliczać do tradycji eklezjalnej, a co do apostolskiej, tej pisanej przez duże T. (…)

W związku z tym w pewnym momencie Benedykt XVI podjął decyzję, żeby wzmocnić jedność. Myślę tutaj o tak zwanych tradycjonalistach, chodzi głównie o Bractwo Piusa X, których relacja do Kościoła, mówiąc delikatnie, jest skomplikowana. Zrobił to po to, żeby przywrócić do jedności z Kościołem tych, którzy do Tradycji się tak bardzo mocno odwołują i są gdzieś na marginesie albo wręcz poza Kościołem. Po tej decyzji nastąpiły lata, w których była ona rozpoznawana i oceniana.

Papież Franciszek ocenia ją prawdopodobnie jako w swojej naturze dobrą i właściwą, i otwierającą na jedność, ale nie do końca właściwie rozpoznaną i przyjętą przez te środowiska, do których była ona adresowana. To znaczy: jest rozpoznanie, że ostatecznie nie przyczyniła się ona do jedności, ale została przyjęta i zinterpretowana w taki sposób, że wręcz pogłębiła tendencje separatystyczne i negację Soboru Watykańskiego II czy nawet czasami negację autorytetu papieża.

To oczywiście nie było żadnym błędem Benedykta. Po prostu konsekwencje dziejowe czy kulturowe tak się potoczyły i tak zostało to przyjęte, że papież Franciszek uznał, że należy tę decyzję zmodyfikować. Czy słusznie? Myślę, że historia oceni. Czy miał takie prawo? Jak najbardziej. Czy znaczy to, że Benedykt jest w opozycji do Franciszka? Absolutnie nie. Takie decyzje, ze względu na pewne rozpoznanie czy rozeznawanie, papieże podejmują. I to, że dany pontyfikat modyfikuje coś, co było podjęte czy przyjęte w pontyfikacie wcześniejszym, nie znaczy, że istnieje spór czy wewnętrzna wojna czy niechęć między obu papieżami.

Bo jeśli spojrzymy na np. książkę Duch liturgii Benedykta XVI, to zobaczymy, że to jest narracja, która bardzo mocno wydobywa z tak zwanego nowego rytu watykańskiego po Soborze Watykańskim II jego piękno, dostojeństwo, jego majestat – to wszystko, co można w nim, jeśli jest należycie sprawowany, rozpoznać. I na pewno Benedykt XVI nie był przeciwnikiem nowego rytu. A otwarcie pewnej perspektywy dla tzw. Mszy trydenckiej nie było ani ruchem negującym to, co Sobór Watykański II podjął w liturgii, ani próbą ponownej reformy w kierunku okresu przedsoborowego, tylko ręką wyciągniętą do pojednania i do jedności. Historia oceni, na ile ten gest został właściwie przyjęty przez środowiska, do których był adresowany.

MW: Pozwolę sobie zacytować słowa Benedykta XVI: Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia, ażeby czysta stała się moja najgłębsza istota. Jeśli te doświadczenia pozostają w Twoich rękach, jeśli, jak to było w przypadku Hioba, pozostawisz złu trochę wolnej drogi, to pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja miara zaczyna już dobiegać końca”. No właśnie. Orężem Benedykta XVI było słowo. Czy jego słowa były rozumiane?

Przez wielu – nie albo interpretowane pochopnie, za szybko, czasami pod założoną tezę. Zresztą myślę, że dyskusje, które dzisiaj niestety wybuchają w wielu środowiskach na kanwie jego pogrzebu, jego śmierci, też są wynikiem tego, że chyba przez wielu jego przesłanie i to, co było jego najgłębszymi pragnieniami, też teologicznie wyrażonymi, nie zawsze zostało odczytane należycie. Ten fragment, który Pani przytoczyła, wspaniale ukazuje jego głęboką samoświadomość i pokorę, znajomość swej kruchości, słabości i miary swojej siły i wiedzę, że jego siła spoczywa przede wszystkim w Bogu. Dlatego do Niego odwołuje się jako do Tego, z którym ma wewnętrzną, intymną, głęboką relację i z którym relacja po prostu jest istotą chrześcijaństwa.

Jego pragnienie skromności, życia ukrytego, pewnej powściągliwości, niebycia na pierwszym planie czy tęsknota za życiem ukrytym, kontemplatywnym, przejawiała się na wiele sposobów, w różnych przestrzeniach.

Wiemy, że kiedy nabrzmiewał jego wybór jako papieża, on modlił się, prosząc Pana Jezusa o to, żeby nie został wybrany. Potem sam to skomentował, że tej modlitwy ewidentnie Pan Bóg nie wysłuchał. Być może byliby tacy, którzy może nie wprost, ale gdzieś w tle modliliby się: wybierz mnie, wybierz mnie, Duchu Święty! Natomiast On modlił się o to, żeby nie zostać wybranym, ponieważ nie zależało mu na tytułach, na splendorze, na byciu w centrum, na byciu głową Kościoła.

Doskonale zdawał sobie sprawę, jak ogromna to odpowiedzialność, jak wielki trud, jak też wielki krzyż do uniesienia. Jego pontyfikat trwał osiem lat, niektórzy mówią – krótko. Ale on chyba dobrze rozpoznał miarę swoich sił, swoich ograniczeń i miał w sobie pokorę, żeby powiedzieć: czas odejść, zostawić wprowadzenie ludu Bożego w nową czy zmieniającą się rzeczywistość Kościoła komuś innemu.

Wydaje się także, że Benedykt XVI bardzo precyzyjnie rozpoznał czas wchodzenia Kościoła w bardzo głębokie turbulencje, perturbacje, przemiany. I widział, że jego zadaniem będzie teraz towarzyszenie w tle modlitwą i dyskretną obecnością czy radą temu, który musi przyjść po nim i który tę misję przeprowadzenia Kościoła przez ten okres przejściowy, w nową rzeczywistość, podejmie. Wydaje się, że w tych słowach jest głębokie rozpoznanie tego faktu. Z drugiej strony – myślę, że powinny nas one inspirować do tego, żeby głębiej sięgnąć do dziedzictwa teologicznego Benedykta XVI, czy wcześniej Józefa Ratzingera, bo to jest ogromne bogactwo, które domaga się takiego, powiedziałbym, rozczytania nie tylko jego książek, ale i artykułów.

Pamiętajmy też, że Benedykt XVI niesie w sobie głębokie umiłowanie tradycji augustiańsko-bonawerturiańskiej. Święty Augustyn był jego niegasnącą miłością. Poświęcił mu doktorat. Z kolei jego habilitacja była o Bonawenturze, który w teologii filozofii jest zaliczany do nurtu augustiańskiego. W związku z tym ten święty Augustyn mu cały czas towarzyszy. Jan Paweł II był papieżem świętego Tomasza, tomistą, a Benedykt XVI był augustynistą. I te obrazy, narracje, teologia Augustyna bardzo mocno się w jego myśli przewijają.

Możemy poprzez Ratzingera, poprzez naukę Benedykta XVI sięgać do samych korzeni chrześcijańskiej teologii duchowości, do najgłębszych filarów systemu doktrynalnego chrześcijaństwa. I zobaczyć, jak myśl augustiańska u niego się przewija, jak rozkwita w wielu jego publikacjach, opracowaniach. To jest niewątpliwym skarbem dla Kościoła. I wymaga spokojnego przyjrzenia się i właśnie rozczytania. Może ten moment, gdy Benedykt XVI odszedł do wieczności, jest dobry, żeby do tego dziedzictwa powrócić.

KM: Benedykt XVI mówił, że jak pierwszy guzik jest zapięty właściwie, a ten pierwszy guzik to Pan Bóg, to później wszystko jest w porządku. To jest bezpośrednie nawiązanie do świętego Augustyna, do Boga na pierwszym miejscu.

Pamiętajmy też, że w centrum teologii, filozofii Augustyna jest Bóg zamieszkujący głębię ludzkiego serca i wędrówka do Boga, podróż w tę przestrzeń w człowieku. To jest to słynne zawołanie: „Niespokojne jest moje serce, dopóki nie spocznie w Tobie, Boże” – prawda? To zadanie życia nie tylko duchowego; idea powrotu do głębi ludzkiego serca, w której zamieszkuje Bóg; wewnętrzna wędrówka do zjednoczenia z Bogiem, a jednocześnie cały obraz Kościoła zbudowany na idei miłości wydarzającej się wewnątrz Trójcy Świętej, którą człowiek w tej wędrówce wewnętrznej ma szansę spotkać, która mu się w głębi serca udziela.

Dokładnie te motywy pojawiają się u kardynała Ratzingera, a później u Benedykta XVI – że nie wspomnę o pierwszej encyklice Deus caritas est, poświęconej właśnie miłości – ale głównym motywem całej jego myśli teologicznej jest przekonanie, że chrześcijaństwo to jest Osoba. To jest wydarzenie spotkania z żywym, osobowym Bogiem w Chrystusie, a więc coś więcej niż religia.

To jest po prostu wydarzenie wiary, którego osią nie jest najpierw doświadczenie doktrynalne czy najpierw prawo, nie zasady moralne, ale spotkanie z Osobą, która to wszystko porządkuje – ten właśnie guzik. Czyli jeśli Bóg jest nie tylko postawiony na pierwszym miejscu, ale jeśli Bóg jest, zaczyna być przeżywany jako osoba, która ma realny wpływ na moje życie i z którą mogę być w relacji, to wówczas wszystko wokół tego się należycie układa. Bo i doktryna, i moralność, i prawo, i obyczaje – wszystko z tego wynika.

Dlatego kardynał Ratzinger bardzo wielki akcent kładł na kwestię wiary, która się realizuje nie tylko jako intelektualne rozpoznanie jakiejś prawdy, ale jako pewnego rodzaju styl życia. Można powiedzieć: ufna nadzieja i posłuszeństwo Bogu, które razem dopełniają to intelektualne rozpoznanie; a więc styl życia, który zorientowany jest na zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie. To jest serce jego teologii. Wokół tego opowiada, można powiedzieć, cały Kościół. I jeśli to zobaczymy, odkryjemy, jak wiele w nim, w jego myśli jest intuicji świętego Augustyna.

MW: A jakie wyzwania były największe dla Benedykta XVI? Czy sekularyzacja? Wiara? Rozum? Relatywizm? Dużo tego było. A na końcu przemoc seksualna w Kościele…

Każda z tych rzeczy była istotna. Bo pamiętajmy, że początek pontyfikatu Benedykta XVI to moment, kiedy nasiliły się procesy sekularyzacji, odchodzenia czy porzucania Kościoła. To efekt liberalnej narracji, która w Europie od wielu, wielu lat dominowała, ale też przybrały na sile ze względu na pewien dobrobyt, styl życia. Niektórzy próbują to wiązać z neomarksizmem. Ale ja myślę, że to ma też trochę inny korzeń. Przemiany, które w Europie nastąpiły w okresie powojennym i które śledził uważnie także Joseph Ratzinger, były w dużej mierze spowodowane m.in. francuską myślą egzystencjalną, która wprowadziła najwięcej głęboko idących zmian obyczajowych. Oczywiście egzystencjalizm Sartre’a, Camusa, innych jeszcze, flirtował z marksizmem i te wpływy się przenikają.

Ale rewolucja obyczajowa nie zakończyła się w latach 50., 60, czy 70., tylko na wiele sposobów oddziaływała, a ostatecznie w połączeniu z właśnie dobrobytem, także z pewną przemianą wizji osoby ludzkiej, co było mocno artykułowane w przestrzeni filozoficznej, spowodowała, że Europejczyk przełomu XX i XXI wieku po prostu stracił zainteresowanie Bogiem.

I tu już nie mamy do czynienia z ateizmem walczącym, tylko najzwyczajniej z obojętnością religijną, której Benedykt XVI musiał stawić czoło. Dlatego, wybierając imię, nawiązał do Benedykta XV, papieża z okresu I wojny światowej, akcentującego mocno konieczność pokoju i pojednania. Benedykt XVI to kontynuował. Z drugiej strony nawiązał do Benedykta – patrona Europy, żeby wydobyć czy na nowo położyć akcent na chrześcijańską tożsamość Europy. Chyba to było najważniejsze zadanie, jakie sobie postawił Benedykt XVI – przywrócić Europie świadomość jej tożsamości i korzeni jej dziedzictwa.

I nie spotkało się to z przychylnością wielu środowisk, także w jego ojczyźnie. Przecież był bardzo mocno krytykowany i potraktowany trochę tak jak jak prorok, który nie jest mile widziany w swoim domu. Pamiętamy te głosy antypapieskie, które płynęły z obszaru niemieckiego, to wielokrotnie artykułowane oburzenie. On był w tym doświadczeniu mocno osamotniony. I ta samotność w dźwiganiu dziedzictwa Kościoła, w próbie przywrócenia Europie świadomości, czym dla niej był Kościół, w raz głośnym, raz takim niemym wołaniu o to, żeby Europa się obudziła i na nowo rozpoznała, jakie są jej korzenie… To był chyba jeden z największych trudów jego pontyfikatu.

KM: Ale u Ratzingera można odnaleźć radość wiary.

Jedną z moich ulubionych książek kardynała Ratzingera są Słudzy waszej radości. To jest takie małe opracowanie, które bardzo mocno kładzie akcent na to, że to, co się dzieje w Europie, w Kościele, czas kryzysu, zawirowań – to nie jest absolutnie powód do smutku. Wręcz przeciwnie, to jest właśnie moment, kiedy należy podnieść głowę i radować się, że Bóg oczyszcza Kościół, transformuje go w ludzkim wymiarze w doświadczenie wiary bardziej ewangeliczne, bardziej biblijne, bardziej tożsame z korzeniami Kościoła.

Myślę, że Benedykt XVI nie tylko to widział, nie tylko tym żył, ale też przewidywał dla Kościoła: jest pewna droga, którą Kościół musi przejść; a głęboka mądrość teologiczna Benedykta XVI, jego wnikliwość w rozumieniu procesów dziejowych, także w Kościele, pozwalała mu patrzeć w przyszłość z dużym optymizmem.

Nie jest to hurraoptymizm, wesołkowatość wynikająca z nienależytego rozpoznania czasów i tego, co się w Kościele dzieje, ale bardzo precyzyjna diagnoza, że Kościół nie upadnie, że to nie jest koniec, ale początek czegoś nowego i że tych przemian, przez które przechodzimy, nie należy się bać, bo one są inspirowane i prowadzone przez Ducha Świętego. A jeśli ktoś ma doświadczenie Boga, doświadczenie żywej wiary, to jest bezpieczny, bo taka wiara się ostanie i będzie owocować.

Zresztą chrześcijaństwo u swoich korzeni takie było. Nie byłoby możliwe wytrzymanie przez chrześcijan w okresie pierwszych trzech wieków dziesięciu prześladowań, z tego trzech powszechnych – krwawych, wyniszczających – gdyby nie przekonanie, że służymy, że już tutaj jesteśmy uczestnikami Bożej radości, nawet w prześladowaniach jesteśmy w stanie być blisko Boga i Bóg może nas przez nie przeprowadzić. Chrześcijaństwo w swojej naturze ma radość i optymizm, bo jest czymś więcej niż tylko zbiorem reguł, rytuałów i praw. Jest doświadczeniem spotkania z żywym Bogiem. Trudno po takim doświadczeniu nie nieść w sobie radości i nie dzielić się nią się ze światem. I myślę, że z tego doświadczenia wyrasta również spokojna, życzliwa, optymistyczna radość Benedykta, która z niego emanowała i którą się dzielił.

KM: Od jakiej książki zacząć, chcąc poznać Ratzingera?

Od „Wprowadzenia w chrześcijaństwo”. To nie jest trudna książka, mimo że tytuł brzmi trochę szkolnie. To jest chyba jedno z najważniejszych dzieł Ratzingera, rzecz bardzo systematyzująca, porządkująca. To jest jego rozumienie chrześcijaństwa i jego wizja chrześcijaństwa.

W tej książce mówi trochę o problemie ateizmu, o rozmaitych dylematach wiary w dzisiejszym świecie, o pewnych granicach nowożytnego pojmowania wiary, w ogóle o miejscu wiary i wątpienia w życiu człowieka. Wychodzi od sytuacji egzystencjalnej, a potem pokazuje, jak ona się rozwija w Kościele. To jest dobra pozycja i napisana przystępnym, zrozumiałym, ale też bogatym i nie prymitywnym, ale głęboko teologicznym językiem, dająca spokojne rozumienie tego, co dla Ratzingera było najważniejsze. Więc proszę się nie zrażać może trochę akademickim tytułem. Zachęcam, żeby właśnie od tej książki zacząć.

Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego i Magdaleny Woźniak z dr. filozofii i politologiem Aleksandrem Bańką, pt. „Dziedzictwo Benetykta XVI” znajduje się na s. 2, 6 i 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego i Magdaleny Woźniak z dr. filozofii i politologiem Aleksandrem Bańką,pt. „Dziedzictwo Benedykta XVI”, na s. 6–7 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Dzisiejszy czas wojny, negocjacje, polityczne manipulacje – jasno można zrozumieć i odczytać w świetle Księgi Apokalipsy

Przeciętni Rosjanie są przeważnie ofiarami wieloletniej manipulacji medialnej i presji politycznej. Bardzo często nawet nie mają świadomości, jaka jest prawda. Oni są złamani, już nie szukają prawdy.

Krzysztof Skowroński, bp Edward Kawa

(…) Jakie jest zawołanie Księdza Biskupa?

Moje zawołanie jest „Agnus vincet!” – „Baranek zwycięży!” – to jest wzięte z Apokalipsy. Takie bardzo paschalne. To zawołanie przejąłem po świętej pamięci biskupie Stanisławie Padewskim, z którym kiedyś współpracowałem na wschodzie. On był ordynariuszem charkowsko-zaporoskim, tam, gdzie dzisiaj trwają najbardziej intensywne działania wojenne. Zmarł w lutym 2017 roku, a ja otrzymałem nominację w maju w tym samym roku i odczytałem w sercu, że przyjmę to zawołanie, tak aby dalej ten Baranek przez moje życie, przez moją posługę dawał zwycięstwo swoim wiernym.

To zawołanie z Księgi Apokalipsy, czyli Księga Apokalipsy jest Księdzu Biskupowi bliska.

Tak. Jest to księga bardzo trudna do zrozumienia i bardzo prorocza. Myślę, że właśnie w kontekście dzisiejszych czasów bardzo dużo jest w tej księdze jasnych wskazówek, które Pan Bóg nam daje, jak mamy działać i co mamy robić, aby pozostać sobą, pozostać dziećmi Bożymi. Myślę, że ten dzisiejszy czas wojny czy ten cały niepokój, obojętność świata, te negocjacje, polityczne manipulacje – wszystko bardzo jasno daje się zrozumieć i odczytać przez pryzmat Księgi Apokalipsy, tych różnych wizji, jakie św. Jan ma w Apokalipsie, czy tych listów do Kościołów, które dzisiaj różnie się zachowują. Jeśli się pochylić nad tym słowem, to w ciszy i modlitwie można dużo rzeczy zrozumieć – co się tak naprawdę dzieje, jaka trwa walka duchowa i gdzie jest obecność Boga, a gdzie ewidentna obecność szatana i jego manipulacja.

Tak jak Ksiądz Biskup patrzy na wojnę.

Tak dzisiaj tę wojnę odczytuję i widzę w tym z jednej strony ogromne działanie Boże, bo ten akt zawierzenia, dokonany 25 marca, przyniósł owoce – dzisiaj wszyscy mówią o wielkim odstąpieniu wojsk Federacji Rosyjskiej, oczywiście bolesnym odstąpieniu, jak się później okazało. Bucza, Irpień, Hostomel – te miejscowości zostały zmasakrowane przez rosyjskie wojska. Ale też widzę w tym akcie zawierzenia Niepokalanemu Sercu Maryi wielkie zwycięstwo Maryi nad szatanem, bo te wojska nagle i niespodziewanie zaczęły opuszczać tereny województwa kijowskiego, potem czernihowskiego. I myślę, że to jest też dla nas znak, w jaki sposób mamy dzisiaj działać.

Ale szatan nie śpi i przygotowuje się do kolejnego ataku.

Dlatego my też nie możemy się uspokajać czy być pasywni, tylko mamy jeszcze bardziej się modlić, jeszcze bardziej stać, szczególnie w Wielkim Tygodniu, w bliskości Boga i prosić, aby to dzieło Boże zostało już dokonane do końca i aby tak szatan został całkowicie zwyciężony.

Czy natchnienie do kazań wielkanocnych będzie Ksiądz Biskup też czerpał z Apokalipsy św. Jana?

Będę bardziej się koncentrował na Ewangeliach przewidzianych na konkretne dni, ale wątek Apokalipsy zawsze gdzieś tam jest obecny. To mi pomaga lepiej rozeznawać obecną sytuację przez pryzmat słowa, ale też i to słowo ma w sobie dużo nadziei, a dzisiaj tej nadziei bardzo potrzebujemy. Czuję w sercu, że każdy, z kim rozmawiam, chce usłyszeć przede wszystkim Dobrą Nowinę, chce usłyszeć prawdę, która będzie wkrótce objawiona przez działanie Boże.

Chrystus zmartwychwstał!

Prawdziwe zmartwychwstał!

Nietypową drogę zakonną i kapłańską miał Ksiądz Biskup: i Petersburg, i Charków, i Lwów, i Kraków…

Tak się złożyło, że moja formacja zakonna odbywała się w różnych miejscach, w różnych środowiskach i dzisiaj jestem za to Bogu wdzięczny, bo to dało mi dużo doświadczenia i szerszego spojrzenia na rzeczywistość, w której teraz pracuję. Jest mi też łatwiej zrozumieć dzisiaj ludność, której posługę jako biskup czy jako zakonnik. Łatwiej mi zrozumieć nawet to, co się dzieje ze strony Federacji Rosyjskiej, dlatego że spędziłem tam cztery lata, poznałem ludzi, zobaczyłem już wtedy, jaki jest stosunek przeciętnych Rosjan względem Ukrainy, a jaka – polityka państwa. To się już wtedy czuło, kiedy byłem na studiach. Także będąc w Polsce przez cztery lata, mogłem głębiej poznać kulturę i rzeczywistość polską, która również bardzo mnie ubogaciła.

Jakie wrażenie wywarli na Księdzu Biskupie ci przeciętni Rosjanie?

Przeciętni Rosjanie są przeważnie ofiarami wieloletniej manipulacji medialnej i presji politycznej. Bardzo często nawet nie mają świadomości, co się dzieje, jaka jest prawda. Oni są już jakby złamani, nawet za bardzo nie szukają prawdy. Po prostu bardzo łatwo się poddają tej manipulacji, nie wykazują się jakimś szerszym myśleniem. Tak jak było za czasów radzieckich, wszyscy trzymają się jednej wersji, która w państwie obowiązuje, i nawet nie próbują wejść w głąb. To świadczy o wielkim infantylizmie czy braku wiedzy, czy nawet braku pragnienia poszukiwania prawdy.

Ale jest sporo ludzi, którzy naprawdę mają dobrą wolę i nie są zwolennikami tej agresji ani nie stoją po stronie tych, którzy dzisiaj są oprawcami ukraińskiego narodu. Potępiają to, tylko że są ignorowani i niesłyszani, i bardzo często nawet gnębieni przez miejscowe władze. (…)

Czy spodziewał się Ksiądz Biskup takiej skali barbarzyństwa?

Powiem szczerze, że się spodziewałem, dlatego że kiedy byłem studentem-klerykiem w Sankt Petersburgu, wielokrotnie doświadczyłem brutalności, gdy byłem zatrzymywany przez ówczesną milicję i kiedy nie miałem przy sobie dokumentu albo kiedy miałem dokumenty i oni wiedzieli, że jestem z Ukrainy. Bardzo agresywnie poniżali mnie albo w bardzo niekulturalny sposób się wypowiadali. I nigdy nie mogłem zrozumieć, o co chodzi: przecież ci ludzie mnie pierwszy raz na oczy widzą, a z taką nienawiścią się do mnie odnoszą. I już wtedy czułem, że oni są bardzo źle nastawieni do każdego, kto ma jakiekolwiek relacje z Ukrainą czy się tam urodził.

Więc kiedy zaczęła się wojna, obawiałem się właśnie takiego scenariusza, ale tak po ludzku takiej myśli do siebie nie dopuszczałem. Ale teraz, kiedy stajemy się świadkami ludobójstwa, szczególnie mordowania dzieci, gwałcenia kobiet, zabijania ludzi bezbronnych, związanych, katowanie ich po piwnicach – widać, że to rzeczywiście jest działanie diabelskie, ludzi opętanych, którzy nie wyznają żadnych wartości i już nie mają w sobie żadnych oznak człowieczeństwa.

Przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy naszym winowajcom.

Tak, to są słowa, które wypowiadamy bardzo często i to są słowa bardzo głębokie. I myślę, że kiedyś będą one wybrzmiewać tutaj, szczególnie z ust tych, którzy są dzisiaj ofiarami tej wojny. Aczkolwiek do tych słów jeszcze musimy dojrzeć. Myślę, że dzisiaj wypowiedzieć te słowa ustami ludzi cierpiących jest bardzo trudno.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z bp. pomocniczym Archidiecezji Lwowskiej ks. Edwardem Kawą, pt. „Każdy chce usłyszeć dobrą nowinę”, znajduje się na s. 1 i 2 dodatku „60 dni wojny” do majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z bp. pomocniczym Archidiecezji Lwowskiej ks. Edwardem Kawą, pt. „Każdy chce usłyszeć dobrą nowinę”, na s. 1 dodatku „60 dni wojny” do majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022

Czy jest możliwe, aby bł. Stefan Wyszyński wniósł nową moc i energię w nasz naród i trawiony kryzysem Kościół Polski?

Jakiej Polski chcecie? Czy Polski bez wiary w Boga i ludzi, a więc bez ideałów, bez zdolności do poświęcenia i ofiary… Drodzy moi! Ja tylko was pytam. Nie czynię wymówek. Nie oskarżam. Ja tylko pytam.

s. Katarzyna Purska USJK

Uroczystość beatyfikacyjna była niezwykle piękna i podniosła (…) A co potem? Nie zauważyłam, aby w kolejnych miesiącach wśród księży i ich parafian wzrosło zainteresowanie osobą i nauczaniem Księdza Prymasa. Zagadkowe jest pominięcie milczeniem osoby, która mogła stać się darem na te czasy.

Spętani lękiem przed pandemią, przed wojną z Białorusią, groźbą rosyjską, troską o byt, wróciliśmy do zmagań z codzienną rzeczywistością. Czy wobec tego jest możliwe, aby bł. Stefan Wyszyński wniósł nową moc i energię w nasz naród i trawiony kryzysem Kościół Polski?

Papież Pius XII widział w nim proroka, kogoś, kto pokazał regułę zwycięstwa”. Odkryć tę regułę oznacza dziś odnaleźć światło, dzięki któremu zobaczymy dalej i więcej, niż dotąd pozwalał panujący wokół nas półmrok. Niewątpliwie Prymas Wyszyński był człowiekiem wielkiego formatu i takim autorytetem, że dziś nie ma sobie równych wśród pasterzy Kościoła katolickiego w Polsce. Co zatem mówi do nas nasz ostatni Interrex?

„Najmilsi! Jeśliby ktoś miał wątpliwości, czy Naród Polski jest jednością, to ja czuję, że mam prawo dziś Wam odpowiedzieć. I nie wiem, kto miałby większe w tej chwili prawo do tego! (…) Polska jest jednością, Polska jest całością, Polska jest jednym sercem, Polska jest jednym ramieniem” powiedział podczas kazania ingresowego arcybiskup Wyszyński. (…)

Teza o Polakach, którzy z natury są kłótliwi i zawistni, nie tłumaczy, dlaczego ks. Prymas stwierdził, że naród nasz jest jednością. Wszak w czasach, kiedy wypowiedział te słowa, sytuacja społeczna w kraju wcale nie wyglądała lepiej. Ludzie byli przestraszeni, nieufni wobec siebie i skłóceni, do czego zresztą w niemałym stopniu przyczyniła się komunistyczna władza oraz „siły zewnętrzne”. Co więcej, spory polityczne i konflikty społeczne miały miejsce w odległej historii, i to nie tylko naszego narodu. (…)

Całe życie ks. Stefana Wyszyńskiego było związane z kultem Matki Bożej Częstochowskiej. Jasna Góra, cudowny wizerunek Czarnej Madonny, to było jego duchowe centrum. Znajdował tu siły i inspirację do podejmowania ciężaru odpowiedzialności za Kościół i dalszych inicjatyw duszpasterskich. Ikona Czarnej Madonny to typ Hodegetrii, czyli „wskazującej drogę”. Bł. Stefan Wyszyński od dzieciństwa słyszał od rodziców: „Gdzie Maryja, tam jest prawdziwa wiara”.

Cześć dla Matki Bożej podzielał z nim jego wielki poprzednik – kard. August Hlond, który na łożu śmierci zapowiedział: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie zwycięstwem Matki Najświętszej”. Przejęty dogłębnie tym proroctwem, nowy Pasterz Kościoła katolickiego w Polsce prowadził naród drogą Maryi. W okresie przygotowań Kościoła do obchodów millenijnych mówił, że do Tysiąclecia Chrztu trzeba Polskę prowadzić ze śpiewem: „Bogurodzico Dziewico, Bogiem sławiena Maryjo”. Kult Matki Bożej jest trwale wpisany w religijność Polaków.

Naśladowanie Jezusa Chrystusa wielu ludziom wydaje się nieosiągalne, lecz Matka Boża jawi im się jako bliska, podobna do nich poprzez życie, które prowadziła w Nazarecie: proste, zwyczajne i pełne pracowitego trudu.

Ks. Kardynał Wyszyński był profesorem i znawcą katolickiej nauki społecznej. Refleksja naukowa przyszłego prymasa w okresie międzywojennym skupiała się na marksizmie i kapitalizmie jako dwóch fundamentalnych zagrożeniach społecznych, które determinowały kształtowanie relacji międzyludzkich bez odniesienia do Boga i Jego Prawa. W związku z tym studiował uważnie Kapitał Marksa i doskonale znał filozofię marksistowską, lepiej od wielu komunistów.

Wobec próby budowania dla doraźnych celów ideologicznych porządku społecznego bez poszanowania dla prawdy i wartości podstawowych, przykład Maryi był bezcenny. Wrażliwa na potrzeby innych ludzi i solidarna z nimi, skromna, uważna i zawsze gotowa do niesienia pomocy Maryja to Osoba obdarzona niezbywalną godnością, a nie jednostka ludzka podporządkowana masie. Zamiast walki klas ukazywała drogę służby we wspólnocie z innymi.

Wskazując na Matkę Bożą, ks. Prymas Wyszyński uczył ludzi, kim naprawdę jest człowiek, jaka jest jego prawdziwa natura i jaką rolę odgrywa w odwiecznym planie Bożym. W ten sposób wyrażał również swój sprzeciw wobec tego, co nazwał „zdradą natury ludzkiej”. Mówił i pisał: „Śmierć Boga przyniosła śmierć człowieka”. (…)

Zenon Kliszko, odpowiedzialny za politykę państwa wobec Kościoła, podobno w czerwcu 1958 r. powiedział: „Wyszyńskiego opanowała jakaś szaleńcza idea, że tutaj w Polsce rozstrzygną się losy światowego komunizmu”. Ciekawe, na czym opierał tę „szaleńczą ideę”, która spełniła się na naszych oczach?

Jednakże w tamtych czasach, tuż przed internowaniem, nie tylko katolicy otwarci – jak byśmy ich dzisiaj nazwali – lecz także wielu księży, a nawet biskupi mówili o nim z lekceważeniem: „Prymas Hodegetria”. Poddany krytyce, prowadził Kościół w Polsce w przekonaniu, że kiedy go zabraknie, „nowe światła i nowe moce da Bóg w swoim czasie”. (…)

1.07. 1949 r. Papież Pius XII przypomniał treść encykliki Divini Redemptoris z roku 1937, w myśl której każdy, kto propaguje komunizm albo choćby współpracuje z komunistami, ściąga na siebie klątwę kościelną. Komuniści nazwali to próbą ingerencji Watykanu w sprawy państwa i zażądali, aby Prymas nazwał dekret wydany przez Piusa XII nawoływaniem do zdrady ojczyzny. Wyszyński wiedział, że jeśli to uczyni, zdradzi Kościół; jeśli nie – przyzna, że jest „wrogiem Polski”. Jak się okazuje, w przyszłości jeszcze nieraz Kościół Polski musiał stanąć wobec takiego dylematu moralnego. Ks. Prymas był świadomy, że toczy się zacięta walka pomiędzy Państwem a Kościołem i to on będzie musiał wziąć odpowiedzialność za drogę, którą podąży naród i Kościół katolicki w naszej ojczyźnie.

W styczniu 1950 r. nastąpiła likwidacja kościelnego Zrzeszenia Caritas. Od 21 stycznia 1953 r. toczył się proces księży i pracowników kurii krakowskiej oskarżonych o działalność szpiegowską na rzecz Stanów Zjednoczonych, a 14.09. 1953 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie stanął kielecki biskup Czesław Kaczmarek i został skazany w sfingowanym procesie pokazowym na 12 lat więzienia. Wobec tej straszliwej sytuacji politycznej, w Wielki Czwartek Prymas powiedział do swoich kapłanów:

„Nie lękajcie się prześladowców Boga! W walce z Bogiem ujawnia się bowiem największa ich słabość. Pamiętajcie, że prześladowcy sami zazwyczaj doznają największej trwogi i godni są naszego współczucia. Wiedzą oni bowiem, że czynią nieprawość”.

Gdy 9.02. 1953 r. został ogłoszony dekret Rady Państwa „o tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, który dawał prawo do kontrolowania i unieważniania każdej nominacji i aktu prawnego Kościoła, odpowiedzią Prymasa było słynne „non possumus”: „Rzeczy bożych na ołtarzu cesarza składać nam nie wolno. Non possumus. Nie możemy”.

(…) Niezłomny Prymas Tysiąclecia doczekał się spełnienia swojego proroctwa, które wypowiedział w 1957 r.: „Los komunizmu rozstrzygnie się w Polsce. Jak Polska się uchrześcijani, stanie się wielką siłą moralną, komunizm sam przez się upadnie. Losy komunizmu rozstrzygną się nie w Rosji, lecz w Polsce. Polska pokaże całemu światu, jak się brać do komunizmu i cały świat będzie jej wdzięczny za to”. Proroctwo to nie fatum, nie ślepy los, który determinuje historię ludzi i narodów. Polska stanie się wielką siłą moralną dopiero wtedy, gdy się „uchrześcijani”.

Szereg lat później, 22.03. 1972 r. do młodzieży akademickiej Kardynał Wyszyński mówił: „Zapytajmy samych siebie, jakiej chcę Polski?… Przemawia do was syn Narodu, który kocha swoją ojczyznę. A kochać ją to znaczy miłować wszystko, co Polskę stanowi.

Jakiej więc Polski chcecie? Czy chcesz Polski bezdzietnej, w której tak wielu nienarodzonych Polaków idzie do… kanałów? Czy chcesz Polski bez wiary w Boga i ludzi, a więc bez ideałów, bez porywów i wzlotów, bez zdolności do poświęcenia i ofiary… Drodzy moi! Ja tylko was pytam. Nie czynię wymówek. Nie oskarżam. Ja tylko pytam: Jakiej chcecie Polski? W rachunku sumienia można i trzeba postawić to pytanie”.

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Błogosławiony Kardynał Stefan Wyszyński do Europejki, która mieszka w Warszawie” znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 93/2022.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Błogosławiony Kardynał Stefan Wyszyński do Europejki, która mieszka w Warszawie” na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 93/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Jerzy Miziołek: obdarowywanie się prezentami na 6 grudnia sięga w Polsce przełomu XVIII i XIX w.

Historyk sztuki o przedstawieniach św. Mikołaja, jego historii i o tradycji wręczania prezentów.

Prof. Jerzy Miziołek o pochodzeniu świętego Mikołaja, którego upamiętnienie przypada na 6 grudnia. Według średniowiecznych przekazów święty Mikołaj żył na przełomie III i IV wieku. Był biskupem Miry w Licji i uczestniczył w soborze nicejskim z 325 roku. Obecnie święty jest nazywany Mikołajem z Bari, gdyż w 1087 r. jego szczątki przewieziono do tego włoskiego miasta.

Nasz gość wyjaśnia, dlaczego tego świętego kojarzymy z obdarowywaniem prezentami. Wiąże się to z przekazem o tym, jak św. Mikołaj podrzucił pieniądze do domu zubożałego mężczyzny, który nie mając pieniędzy na posag dla swych córek planował sprzedanie ich do domu publicznego.

To jest święty żyjący w III-IV w. Pierwsze teksty powstały w wieku VI.

Historyk sztuki zauważa, że biskupa Miry przedstawia się czasem bez mitry. Ma to związek z historią zgodnie z którą św. Mikołaj, biorąc udział w soborze nicejskim spoliczkował heretyka Ariusza lub któregoś z jego zwolenników. Za karę miał wówczas otrzymać zakaz noszenia mitry. Św. Mikołaja przedstawia się także z trzema młodzieńcami, którym ocalił życie.

To jest święty, który działa z zaświatów, ratuje z opresji.

Rozmówca Adriana Kowarzyka wskazuje, że obdarowywanie się prezentami na 6 grudnia sięga w Polsce przełomu XVIII i XIX w.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Ks. Isakowicz-Zaleski: Sytuacja abpa Dzięgi jest niewyjaśniona. Nie powinien wygłaszać orędzia na 1 listopada

„Wobec abpa Dzięgi prowadzone jest postępowanie w sprawie krycia pedofilii”. Duchowny ormiański o błędzie Episkopatu ws. orędzia, przedwczesnej kanonizacji Jana Pawła II i o wolności do zgromadzeń.


Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski sądzi, iż kanonizacja Jana Pawła II była wykonana za szybko, ponieważ nie wyjaśniono wszystkich spraw, które są na ustach przeciwników papieża.  Wskazuje, że sam papież-Polak wprowadził zasadę, aby nie zaczynać procesu beatyfikacyjnego wcześniej niż pięć lat po śmierci. To wymaganie jednak nie zostało zastosowane. Obecnie należy zbadać sprawę wiedzy Ojca Świętego na temat pedofilii w Kościele. Problemy pedofilii nie zostały rozwiązane ani za panowania Benedykta XVI, ani za Franciszka. Obecnie, jak mówi, pociągnięto farbą po fasadzie.

Pustoszeją seminaria duchowne, mało ludzi interesuje się Kościołem.

Ks. Isakowicz-Zaleski komentuje wygłoszenie orędzia przez abpa Andrzeja Dzięgi na Uroczystość Wszystkich Świętych. Przypomina, że na hierarcha jest oskarżony o tuszowanie pedofilii w diecezjach sandomierskiej i szczecińskiej.

Jego sytuacja jest niewyjaśniona, toczy się postępowanie.

Były uczestnik opozycji antykomunistycznej komentuje obecną sytuację związaną z Marszem Niepodległości. Wspomina, że jego pokolenie walczyło o wolność manifestowania.

Jedni chcą zakazać Marszy Niepodległości, inni marszów środowisk LGBT.

Duchowny nie jest za zakazywaniem żadnych marszy. Zaznacza, że podczas manifestacji powinno być przestrzegane prawo.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Poranek Wszystkich Świętych -1 listopada 2021 r.

Piotr Owczarz o prawie Wszystkich Świętych i katakumbach Kapucynów w Palermo. Adam Strug o spotkaniach śpiewaczych przy katakumbach na warszawskich Powązkach.

Piotr Jamski o niesamowitym świętym od dzwonów, który kolegował się ze św. Augustynem i o dzwonach i dzwonkach cmentarnych. Marcin Styczeń o płycie „Święci” i o ulubionych Świętych.