A gdyby tak zaprosić do stołu wigilijnego przodków, zaangażować młodzież – i przywrócić trochę dawnego ducha świąt?

Fot. domena publiczna, Wikipedia

Przed świętami można poprosić o pomoc we wspólnym przygotowaniu starego rodzinnego przepisu. Smak potrawy zostanie zapamiętany dużo silniej niż czegoś idealnego, ale kupionego w sklepie.

Marcin Niewalda

Zaproś przodków na Wigilię

To niezwykle smutne obserwować, jak dawne zwyczaje odchodzą w niepamięć, stają się coraz bledsze, coraz mniej atrakcyjne. Jeszcze 30 lat temu wieczerza wigilijna kojarzyła się tylko z ciepłem rodzinnego spotkania w odcięciu zaspami śniegu od pędu świata, blisko sianka, na którym Mały Bóg się rodzi. Jeszcze 100 lat temu dzieci z drżeniem zaglądały przez dziurkę od klucza na palące się na choince świeczki, radowały z jabłek otoczonych złotą bibułką, a plecione ozdóbki ze słomek były najpiękniejsze.

Jeszcze 250 lat temu śpiewano pieśni, strojąc „świat” wiszący z bielonej powały, jeszcze 500 lat temu przygotowywano świąteczne tłókno – rodzaj kisielu z rozgotowanych ziaren z mlekiem, orzechami i leśnymi owocami i spożywano je na stojąco, na bosaka, dla uszanowania Dzieciątka.

Potem z biegiem czasu wszystko to odchodziło w niepamięć, stawało coraz bardziej niewyraźne, niezrozumiałe, aż zapomniano, kim jest święty Mikołaj – ten prawdziwy; po co mamy drzewko życia w domu; że mak symbolizuje mnogość bożych łask i że najważniejsza na ziemi jest miłość łącząca wspólnotę, troska o siebie nawzajem i wybaczanie.

Wigilia w chacie | Fot. domena publiczna

A gdyby tak spróbować zaprosić do stołu wigilijnego przodków i przywrócić trochę tamtego świata? Ale nie wirującymi talerzykami i seansami spirytystycznymi, nie przez wywoływanie rzekomych duchów, ale słowami babć, dziadków, sięgnięciem do starych albumów, przygotowaniem czegoś z dawnych przepisów, nauczeniem się kolędy, która odeszła w niepamięć, przeczytaniem Ewangelii z najstarszego polskiego przekładu, tzw. Biblii Leopolity?

Co zrobić aby to się udało? Żeby młodzież wytrzymała chwilę bez swoich telefonów w ręce? Historie rodzinne mogą być ciekawą inspiracją.

Warto nauczyć się opowiadać tak, aby pokazywać prawdziwe uczucia, to, co było piękne, radosne, smutne, ciekawe, co zaskoczyło, co było nowe, a co śmieszne.

Starajmy się opowiadać krótkimi zdaniami, opisywać plastycznie wygląd dawnego domu, to, co było widać, gdy się wchodziło do pokoju, jak zachowywał się pradziadek, co mówiła ciotka, przychodząc w odwiedziny.

A jeśli gdzieś tam między tymi historiami pojawi się ucieczka przed wojną, spotkanie z partyzantami, nalot i chowanie się w piwnicy, strach przed wybuchami… to zostaną one zapamiętane lepiej niż cała historia o martyrologii. Bądźmy dla wnuków wyrozumiali, pamiętajmy, że są niecierpliwi, że nie znali naszych dziadków, nie mają dla nich wielkiego sentymentu – bardziej żałują, że nie oglądali jeszcze „wczorajszego nowego bloga”.

Możemy też trafić do młodzieży, prosząc kogoś z nich o pomoc – czyli doceniając ich zaradność, np. w pracach na komputerze. Może mogliby zapisać niektóre historie, aby je utrwalić „dla potomnych”; może potrafią je nagrać, może skorzystamy z ich znajomości Excela lub programu graficznego do zrobienia drzewa genealogicznego?

Przed świętami można dobrze wykorzystać czas i poprosić o pomoc we wspólnym przygotowaniu starego rodzinnego przepisu. Smak potrawy zostanie zapamiętany dużo silniej niż czegoś idealnego, ale kupionego w sklepie – i to nawet jeśli wyjdzie zakalec w cieście, a barszcz będzie przesłodzony.

Internet jest kopalnią wiedzy. Młodzież na pewno potrafi znaleźć odpowiedni fragment Ewangelii św. Łukasza w wersji archaicznej do czytania przy stole wigilijnym, a najlepiej, gdyby był to skan pięknej starej karty ozdobionej grafikami. Można ją wydrukować, rozdać każdemu do przeczytania jednego zdania. Będzie to nawiązanie do dawnych czasów. Zwróćmy tu jednak uwagę, aby były to wydania uznane przez Kościół.

Rodzinny album i zbiór zdjęć to kolejna motywacja i inspiracja. Być może trzeba by tu uzupełnić ołówkiem opisy na zdjęciach, być może warto by zdjęcia zeskanować, przynajmniej te najważniejsze? Nagrać na jakiś nośnik, aby zachowały się kopie. A może wprawnym oczom młodzieży uda się odgadnąć, kto jest na tych niepodpisanych zdjęciach

A może ktoś znajdzie sposób, jak „ożywić” dawną fotografię, znaleźć stronę, na której sztuczna inteligencja nadaje zdjęciom kolory, a nawet tworzy ruchome filmiki uśmiechających się i rozglądających się twarzy?

Bronisława Rychter-Janowska, Zapomniana Wigilia | Fot. domena publiczna

Czasem w tych historiach rodzinnych pojawi się ochotnik z Legionów Piłsudskiego, czasem Powstaniec Styczniowy albo legenda rodzinna o jakimś żołnierzu z czasów Napoleona. Dobrze wtedy wiedzieć, że są strony w internecie, gdzie można znaleźć wiele informacji, a także gromadzić własne, łączyć je z innymi i w ten sposób odkrywać nowe ciekawostki.

Jedną z nich jest portal Genealogia Polaków, prowadzony przez Fundację Odtworzeniową Dziedzictwa Narodowego. Jest tu leksykon wszystkiego, co mogą spotkać genealodzy, mapa z tysiącami miejsc z dawnymi nazwami miejscowości, są słowniki biograficzne, spisy, wielkie archiwum zdjęć. Szczególną wartością jest olbrzymi katalog Powstańców Styczniowych – oferujący już ponad 60 000 wypisów z literatury, archiwów i przekazów rodzinnych i wiele innych – m.in. gigantyczna baza starych przepisów kulinarnych.

Kiedyś dzieci miały szansę codziennie wieczorem przyjść do babci i poprosić: „opowiedz mi tę historię, jak byłaś mała”. Jeszcze dawniej we dworze czy w wiejskiej chacie mały szkrab mógł wejść na kolana starego wiarusa, wujka mieszkającego „na gracji”. Ten ściągał wtedy ze ściany swoją szablę, pozwalał ostrożnie jej dotykać i mówił, jak zapominając o strachu, pędził nią wrogów zagrażających bezpieczeństwu Ojczyzny.

Dzisiaj świat się zmienił. Brakuje tej codziennej obecności, ale w dnie takie, jak Wigilia czy Boże Narodzenie, można trochę to zmienić. Można zaprosić w krąg swojej uwagi tych, z którymi, wydaje się, że niewiele nas łączy, i w ten sposób zaprosić do wszystkich serc także Małego Boga.

Artykuł został przygotowany przez portal „Genealogia Polaków” www.genealogia.okiem.pl, Fundacji Odtworzeniowej Dziedzictwa Narodowego, w ramach programu wspierania edukacji historycznej. Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, ze środków rządowego Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Zaproś przodków na Wigilię” znajduje się na s. 10 świątecznego, styczniowego Kuriera WNET” nr 115/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Zaproś przodków na Wigilię” na s. 10 grudniowego „Kuriera WNET” nr 115/2024

Ks. Isakowicz-Zaleski: narodziny Chrystusa to światło, które w tych ciężkich czasach jest dla nas drogowskazem

Duszpasterz polskich Ormian, historyk Kościoła, uczestnik opozycji antykomunistycznej mówi o istocie świąt Bożego Narodzenia oraz różnicach w świętowaniu w różnych odłamach chrześcijaństwa.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski o istocie świąt Bożego Narodzenia oraz różnicach w świętowaniu w różnych odłamach chrześcijaństwa. Duchowny przedstawia także historię powstania tego święta.

Narodziny Chrystusa to światło, które w tych ciężkich czasach jest dla nas drogowskazem.

Dopiero w V wieku kościół rzymski wprowadził to święto. (…) Kilka kościołów, m.in. ormiański, nie uznały Bożego Narodzenia.

Jak się okazuje chrześcijanie przekształcili święto przesilenia zimowego Cesarstwa Rzymskiego. Ks. Isakowicz-Zaleski mówi także o próbie przejęcia świąt Bożego Narodzenia przez laickie kręgi – zjawisko to charakteryzuje się jego zdaniem szczególnym natężeniem we Francji.

Dziś w wielu krajach mówi się po prostu o „przerwie zimowej”. Widać to zwłaszcza we Francji, gdzie od czasów Rewolucji panuje uprzedzenie do chrześcijaństwa. (…) Ten spór dzieje się na naszych oczach również w Polsce.

Ksiądz opowiada również o podjętej przez Fundację Brata Alberta inicjatywie organizowania paczek świątecznych dla służb mundurowych na granicy – przedstawiciele fundacji wzięli udział w wigilii o wyjątkowym charakterze.

Wigilia odbyła się w wielkim hangarze. Atmosfera była niesamowita – miała charakter ekumeniczny, pojawili się duchowni rzymskokatoliccy, prawosławni, a stół wigilijny przygotowali muzłumanie – polscy Tatarzy.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

P.K.

Adrianna Porowska: należy życzyć każdemu poczucia bezpieczeństwa, bo dom to nie są tylko mury

Gościem wigilijnego wydania „Poranka Wnet” jest Adrianna Porowska – dyrektor Kamiliańskiego Domu Pomocy Społecznej, która opowiada jak wyglądają święta z perspektywy podopiecznych tej placówki.

Adriana Porowska mówi, jak wyglądają święta z perspektywy Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej. Organizacja pomaga osobom bezdomnym, których w stolicy może być więcej, niż zakładają statystyki.

W Warszawie jest bardzo dużo osób doświadczających bezdomności. Osoby badające mówią o błędach metodologii – ich liczebność może być dwa razy większa.

Gość wigilijnego „Poranka Wnet” dodaje, że – mimo atmosfery ciepła i wsparcia – dla części jej podopiecznych jest to trudny czas, ze względu na ciężkie doświadczenia z przeszłości.

Bywają to bardzo smutne święta, bo podopieczni wspominają minione chwile, gdy spędzali je z bliskimi. (…) Bywa tak, że ktoś przy składaniu mi życzeń wspomina, że od lat nie dzielił się z nikim opłatkiem bo nie miał okazji.

Dyrektor Kamiliańskiego Domu Pomocy Społecznej podkreśla jak wielką rolę w ludzkim życiu odgrywa poczucie bezpieczeństwa.

Należy życzyć każdemu poczucia bezpieczeństwa, bo dom to nie są tylko mury.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

P.K.

Siostra Michaela Rak: chodzi o to, żeby człowiek poczuł, że wokół siebie jest otoczony pokojem bliskich

Założycielka hospicjum w Gorzowie Wlkp. oraz pierwszego hospicjum na Litwie (Wilno) mówi o obchodach Świąt Bożego Narodzenia w prowadzonej przez siebie placówce.

Siostra Michaela Rak mówi o obchodach Świąt Bożego Narodzenia w Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie oraz o różnicach w obchodach tego święta w Polsce i na Litwie.

Różną się daniami, ale nie przestrzenią duchową.

Gość wigilijnego „Poranka Wnet” zaznacza, że w obchodach Świąt w hospicjum najważniejsza jest wzajemna obecność i wsparcie duchowe.

Każdy chce poczuć się kochany przez to, że ktoś obdarowuje go swoją obecnością. Chodzi o to, żeby człowiek poczuł, że wokół siebie jest otoczony pokojem bliskich.

Siostra dodaje, że Święta powinny być dla każdego z nas czasem głębszej refleksji.

To czas, kiedy można odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jest we mnie harmonia ciała, duszy i umysłu?

Mówiąc o wymiarze duchowym Świąt siostra podkreśla również, jak istotne jest przekazywanie sobie określonego rodzaju energii.

Spotkanie jest wzajemnym przenikaniem się – przenikaniem wieczności. (…) Chodzi o to, żebyśmy zawalczyli na ziemi o szczęśliwą wieczność.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

P.K.

Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i jej twórców/ Stanisław Kozłowski, „Wielkopolski Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Najpiękniejsza kolęda „Cicha noc, święta noc” jest dziełem Josepha Mohra i Franza Grubera, których życiowe drogi spotkały się w Oberndorfie koło Salzburga. Zbieg okoliczności? A może wielki dar Nieba?

Stanisław Kozłowski

STILLE NACHT, HEILIGE NACHT – CICHA NOC, ŚWIĘTA NOC… Historia kolędy i dzieje jej twórców

I

Salzburg leży w alpejskiej krainie na wysokości 424 m n.p.m., w Tyrolu, w rejonie kopalnictwa soli, nazywanej białym złotem. Nazwę nadał mu pierwszy jego biskup, święty Rupert: „Salzburg”, czyli „Zamek Solny”. Przez miasto przepływa rzeka Salzbach. W odległej przeszłości Salzburg należał do państwa bawarskiego. Pod koniec XIV wieku uzyskał niezależność od Bawarii. Stał się siedzibą arcybiskupa Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a po jego sekularyzacji, w latach 1803–1805, stolicą Elektoratu Salzburg. Następnie został przyłączony do cesarstwa austriackiego, a podczas wojen napoleońskich stał się znów miastem bawarskim. Decyzją kongresu wiedeńskiego został ostatecznie przyłączony do Austrii.

Salzburg to miasto kościołów i pałaców. Góruje nad nimi zamek cesarski. W XIX wieku do zamku tego trafiła, jako dama dworu wielkich książąt toskańskich, Maria Ledóchowska, późniejsza błogosławiona Maria Teresa – założycielka Sodalicji św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Dumą miasta jest katedra – pod wezwaniem św. Ruperta, pierwszego biskupa Salzburga i apostoła Austrii, oraz św. Wirgiliusza, biskupa benedyktyńskiego – ogromna budowla wzniesiona na miejscu swej średniowiecznej poprzedniczki. Polskim akcentem jest w niej tablica upamiętniająca bł. Marię Teresę Ledóchowską. Miasto chlubi się również klasztorem benedyktynów, największym w tej części Europy, z bardzo bogatymi zbiorami bibliotecznymi.

Właśnie w Salzburgu w roku 1792 ujrzał świat Joseph Mohr. Matka jego była prządką i pończoszniczką. Utrzymywała się z wyrabiania na drutach pończoch i skarpet.

W Salzburgu, w roku urodzenia Josepha, wynajmowała niewielkie pomieszczenie – około 20 metrów kwadratowych – które wespół z nią zamieszkiwały dwie jej córki, kuzynka i matka. Pomieszczenie nie było ogrzewane, a ponadto właściciel mieszkania wprowadził rygorystyczną zasadę korzystania z malutkiej kuchni – trzy razy dziennie wolno było wejść do niej tylko jednej osobie, dla przygotowania posiłków. Anna podczas ich sporządzania dodatkowo rozgrzewała w ogniu kamienie, które później w metalowych naczyniach przenosiła do pokoju, aby chociaż trochę ogrzać zimny pokój.

Z powodu chłodu i głodu rodzinie trudno było przetrwać zimowy czas. Dochody z wykonywanych przez Annę wyrobów były zbyt małe, aby wszystkich utrzymać. Ratunkiem było przyjęcie dodatkowego lokatora. Ofertę przyjął 28-letni Franz Mohr. Pochodził z miejscowości Mariapfarr. W ciągu dnia pełnił służbę wojskową jako muszkieter, a w nocy pracował jako strażnik jednej z bram miejskich Salzburga. Kiedy z nocnej służby powracał do mieszkania rodziny Schoiberów, kładł się do jednego z dwóch łóżek znajdujących się w pokoju. Zimą, zgodnie z umową, należało mu się ciepłe posłanie, toteż ktoś z domowników pozostawał w łóżku, by zagrzewać pościel do samego przyjścia nowego lokatora.

Można tylko przypuszczać, że któregoś zimowego poranka Anna nie zdążyła, może nie chciała w porę opuścić łóżka lub żołnierz nie czekał na jego opuszczenie… Na wieść o ciąży Anny Mohr uciekł z miasta i zdezerterował ze służby wojskowej. Wszelki słuch o nim zaginął. Anna zaś urodziła swoje czwarte, nieślubne dziecko.

Dziecko było bękartem – takie piętno miało ciążyć na nim na całe życie. Wydanie na świat nieślubnego dziecka było wówczas uznawane za grzech, ale także za przestępstwo. Toteż Anna, zgodnie z ówczesnym prawem, została skazana na karę w wysokości 9 guldenów – sumę niebagatelną, równą jej całorocznym dochodom. Niespodzianie mężem opatrznościowym w tej sytuacji okazał się Franz Joseph Wohlmunt – ostatni salzburski kat. Był wykonawcą wielu egzekucji i autorem okrutnych tortur. Otaczała go powszechna nienawiść. Jego nazwisko wzbudzało w okolicy strach. Jako człowiek bogaty zapłacił karę w zamian za… godność podawania dziecka do chrztu. Nikt inny nie chciał, a zdaje się, że i nie mógł wystąpić w tej roli.

Panorama Sazlburga | Fot. CC0, Pixabay

Jednakże kat nie miał prawa wstępu do katedry. Na ceremonię chrztu wysłano do świątyni zastępcę. Kto nim był? – Nie wiadomo. Na chrzcie dziecku nadano imię Joseph. Chłopca ochrzczono w tej samej chrzcielnicy, co 36 lat wcześniej Wolfganga Amadeusza Mozarta. Kat miał wielu chrześniaków, którym pomagał materialnie i w ten sposób poprawiał swoją reputację. Podobno po uroczystości życzył Josephowi, aby nie został skrócony o głowę.

Joseph dorastał, przebywając z matką, babką, przyrodnią siostrą Klarą oraz innymi krewnymi. Rodzina w dalszym ciągu zajmowała maleńkie mieszkanie w kamienicy stojącej przy pozbawionej słońca, ciasnej uliczce Steingasse 31. Przytulona do wilgotnej skały uliczka wiła się pod Górę Kapucynów. W tamtych czasach dla ubogich dostępne były jedynie nędzne, zimne, wilgotne kwatery. W dzieciństwie chłopiec doświadczył biedy. Nie chciano go przyjąć do żadnej szkoły, nie mógł też kształcić się na rzemieślnika czy kupca. Swoje najmłodsze lata spędzał nad rzeką Salzbach, obserwując transport soli na barkach i statkach. Innym miejscem jego zabaw były długie schody z tyłu domu, wiodące na górę, do klasztoru kapucynów.

Już od najmłodszych lat chłopiec przejawiał wybitne uzdolnienia muzyczne i ponadprzeciętną inteligencję. Zainteresował się nim ksiądz Johann Nepomuk Hiernle, wikariusz kierujący chórem salzburskiej katedry. To on umożliwił małemu Josephowi edukację w Gimnazjum Akademickim. Stał się dla chłopca nie tylko nauczycielem i promotorem, ale także zastępował mu ojca.

Joseph grał na skrzypcach i śpiewał w chórach – uniwersyteckim i benedyktyńskim, zapewne także katedralnym. Zdolności muzyczne i piękny głos umożliwiły mu też naukę. W latach 1808–1810 studiował filozofię w Liceum Benedyktyńskim w Kremsmünster w Górnej Austrii. Po ukończeniu tej szkoły, w roku 1811, a więc w wieku 19 lat, wstąpił do seminarium duchownego w Salzburgu, do czego, jako nieślubne dziecko, potrzebował specjalnej dyspensy. W roku 1815, mając zaledwie 23 lata, przyjął święcenia kapłańskie. Do ich otrzymania była również potrzebna dyspensa, ale z tego powodu, że nie osiągnął jeszcze wymaganego przepisami wieku 25 lat.

II

Bezpośrednio po święceniach Joseph został skierowany na pierwszą kapłańską placówkę do flisackiej miejscowości Mariapfarr w prowincji Lungau, około 110 km na południe od Salzburga. Miał status wikariusza pomocniczego. Jak się okazało, były to ojczyste strony jego ojca. Dom, w którym się urodził i wychowywał Franz Mohr, zabytkowa wiejska chata zwana „Scharglerkeusche”, stoi tam do dziś.

Joseph poznał swojego, wówczas 86-letniego dziadka, Franza Josepha Mohra, z którym serdecznie się zaprzyjaźnił. To on wprowadzał wnuka w świat miejscowych obyczajów i legend, i to nawet wywodzących się z czasów Celtów, Rzymian i Słowian. W tej okolicy od dawna tradycje pogańskie „pokojowo” współistniały z chrześcijaństwem.

Jedną z dziadkowych opowieści Joseph zapamiętał szczególnie mocno. Otóż około roku 1600 do Mariapfarr przysłano nowego księdza, któremu była zupełnie obca specyfika tamtejszych obyczajów. Uznając je za pogańskie, zabronił ich praktykowania. Bezskutecznie. Podwyższył też podatki, co wzmogło niezadowolenie parafian. Z tych powodów w ciągu trzech lat z około 3500 rodzin zamieszkujących parafię około 2800 przeszło na protestantyzm. Jednakże protestanci nie mogli korzystać z katolickiego kościoła. Gromadzili się więc na tzw. godziny biblijne i różne modlitwy w innych miejscach, szczególnie w stajniach, a nawet na wiejskich podwórkach, ładnie udekorowanych – przede wszystkim na Boże Narodzenie i Wielkanoc, gdyż święta te szczególnie uroczyście celebrowano. Brzmienie organów zastępowali ludowymi instrumentami – skrzypcami, gitarami, rogami. Tam, gdzie nie mogli albo nie chcieli wykorzystywać tekstów łacińskich, śpiewali pieśni tyrolskie. W tej sytuacji biskup przysłał nowego księdza, zaznajomionego z tamtejszymi obyczajami

Zbuntowani parafianie w ciągu półtora roku powrócili do pierwotnej wspólnoty Kościoła. Przyjęto ich serdecznie, ale oni nie zrezygnowali ze swoich pieśni i instrumentów. I zwyczaj ich używania w kościele utrwalił się na stałe.

Poznawał go i przeżywał również ksiądz Mohr. Dobrze zapamiętał swą pierwszą pasterkę. Pieśni łacińskie śpiewano na przemian z rodzimymi, muzyka organowa przeplatała się z instrumentami ludowymi. Kolędy były wykonywane z podkładem gitary i śpiewano je także poza kościołem. Młody ksiądz był zafascynowany i głęboko przejęty takim stylem świętowania.

Pochodzący z XII wieku kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Mariapfarr należy do najbardziej znanych sanktuariów Ziemi Salzburskiej. Cudowny obraz Pięknej Madonny i pokłonu Trzech Króli skłania dzisiejszych badaczy historii kolędy Cicha noc ku przypuszczeniom, że był on dla księdza Mohra źródłem inspiracji przy tworzeniu wiersza. Miły chłopiec z główką pełną loczków z tekstu kolędy przypomina bowiem Dzieciątko z obrazu, którego główkę otaczają blond loczki.

Bieda po zakończeniu wojen napoleońskich była w tej okolicy nader dotkliwa. Latem 1816 roku ciągle padały deszcze. Nie było więc zbioru płodów rolnych. Zapanował głód. Śmierć zbierała wielkie żniwo. Rodziny okolicznych flisaków popadały w coraz większą nędzę. W wigilię Bożego Narodzenia tego trudnego roku ks. Mohr musiał pokonywać wielkie zaspy śniegu, aby dotrzeć do chorych. Po powrocie, w noc Bożego Narodzenia nastał taki moment, że dla pocieszenia pogrążył się w modlitwie i medytacji w kościele, przed ołtarzem Matki Boskiej. Miał ze sobą Pismo Święte.

Młody wikary klęczał przed ulubionym obrazem „Piękna Madonna i pokłon Trzech Króli”. Wtedy to, wiedziony natchnieniem, zaczął tworzyć wersety wiersza, któremu nadał tytuł „Stille Nacht, heilige Nacht”. Utwór miał sześć zwrotek.

III

Niestety klimat górski w prowincji Lungau był zbyt surowy dla Josepha, nie sprzyjał jego zdrowiu. Odezwały się dolegliwości płuc z dzieciństwa. Ksiądz rozchorował się poważnie. Po wyjściu ze szpitala, z dniem 25 sierpnia 1817 roku otrzymał przeniesienie – w randze wikariusza parafialnego – do flisackiej miejscowości Oberndorf nad rzeką Salzach, na północ od Salzburga, a więc do rejonu o łagodniejszym klimacie. Rzeka oddzielała Oberndorf od miasta Laufen. W rezultacie wojen napoleońskich Laufen, dwa lata wcześniej, przypadło w udziale Bawarii, natomiast samodzielny Oberndorf pozostał przy Austrii. Po podpisaniu w Monachium układu pokojowego wojska bawarskie zaczęły wiosną 1816 roku opuszczać ziemię salzburską. Radość z odzyskania wolności wkrótce przyćmiła klęska głodu wzmocnionego wczesnym nadejściem zimy. Do takiej krainy, do takiej parafii przybył ksiądz Mohr.

Witraż z wizerunkiem ks. Józefa Mohra w kaplicy Cichej nocy w kościele NMP Wniebowziętej w Mariapfarr | Fot. CC A-S 3.0, Wikipedia

W nowej parafii nie było budynku plebanii. Proboszcz nie miał więc gosposi. Ksiądz Mohr zamieszkał w budynku wikariatu, zajmując skromny pokój, a żywił się w okolicznych karczmach. Kantorem i organistą w parafialnym kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja, a równocześnie organistą w pobliskim Arnsdorfie, był Franz Gruber. On również korzystał z wyżywienia oferowanego przez karczmy. Wspólne życiowe drogi i wspólne problemy sprawiły, że ksiądz Mohr zaprzyjaźnił się ze starszym o pięć lat organistą. To była spontaniczna i autentyczna przyjaźń. W wolnych od zajęć chwilach zarówno organista, jak i nowy ksiądz z zachwytem przysłuchiwali się dochodzącym z Alp odgłosom śpiewnego porozumiewania się tamtejszych pasterzy. Wspólnym zmartwieniem obu przyjaciół były ciągle psujące się organy kościoła. (Niektórzy współcześni badacze sugerują, że kościół nie posiadał wówczas organów).

Dla proboszcza Georga Heinricha Nöstlera – księdza starej daty i o poglądach wysoce konserwatywnych, człowieka złośliwego i zawistnego, młody, starannie wykształcony oraz zdobywający coraz większą popularność i uznanie wśród parafian wikariusz zaczynał być solą w oku. Wytykał mu śpiewanie pieśni bez budujących treści i żartowanie z osobami innej płci. Zabronił odprawiania dwujęzycznych mszy. Zaczął też pisać na niego skargi, ale zwierzchnictwo salzburskie nie traktowało tych zarzutów poważnie. Wręcz przeciwnie.

W Salzburgu Mohr cieszył się opinią dobrego mówcy i duchownego o mocnych podstawach teologicznych. W roku 1819 został nawet zaproszony do wygłoszenia kazania postnego w salzburskiej katedrze, co dla 27-letniego wikariusza było wielkim zaszczytem.

Tymczasem proboszcz nie ustawał w krytyce swojego współpracownika. Dla większego zdyskredytowania go upublicznił jego życiorys. Parafianie byli zaskoczeni i większość z nich odsunęła się od księdza Josepha. Nawet bliski mu Gruber, w trosce o swoją karierę, postanowił rozluźnić więzi przyjaźni. Może była to tylko gra pozorów? Z całą pewnością nie mógł jednak zrozumieć i zaakceptować postępowania proboszcza.

W przeddzień wigilii Bożego Narodzenia, po porannej Mszy świętej zepsuły się kościelne organy do tego stopnia, że niemożliwe było korzystanie z nich. Proboszcz był bardzo rozgniewany. Zdawał bowiem sobie sprawę, że bez tego instrumentu trudne staje się godne celebrowanie pasterki i kolejnych mszy. Czy uszkodzenie instrumentu nastąpiło samoistnie, czy też było skutkiem skrytego działaniem organisty Grubera – nie wiadomo. A może ten nieprawdopodobny scenariusz stworzył ksiądz Mohr? Wyjaśnienie tej kwestii pozostanie na zawsze tajemnicą. Dopiero kilka lat później, w roku 1825, nowe organy w kościele w Oberndorfie zainstalował (inni podają, że gruntownie wyremontował) organmistrz Karl Mauracher. Tymczasem proboszcz zgodził się, aby pasterkę odprawił ksiądz Mohr z wykorzystaniem instrumentów ludowych, a zapewne także i ludowych śpiewów.

Natomiast w samą wigilię Bożego Narodzenia 1818 roku ksiądz Mohr przekazał swojemu przyjacielowi Franzowi Gruberowi wiersz, jaki napisał przed dwoma laty w Mariapfarr (to znaczy w 1816 roku), i poprosił o skomponowanie do niego muzyki. Gruber wziął się do pracy i ułożył melodię z podkładem gitarowym. Komponowanie musiało pójść szybko – Gruber określił melodię jako prostą – skoro po odprawieniu Mszy świętej pasterskiej kolędę zaśpiewali obaj na dwa głosy, przy akompaniamencie gitary, którą znakomicie posługiwał się ksiądz Mohr. Po nabożeństwie w kościele pieśń została przez ten duet powtórzona przy szopce betlejemskiej. Uczestnicy pasterki byli oczarowani jej urokiem i prostotą.

Długo utrzymywało się przekonanie, że gitara była alternatywą dla zdezolowanych organów. Ksiądz Mohr jednak zapewne świadomie wybrał ją jako instrument towarzyszący. Ta kompozycja była prawdziwym przełomem w muzyce sakralnej, bo gitary używano wówczas jedynie w celach rozrywkowych, przygrywano na niej w karczmach. Toteż Cicha noc przez kilka dekad krążyła w tej okolicy jako tyrolska pieśń ludowa, śpiewana także przez flisaków. Na tamtym obszarze panował też zwyczaj dedykowania śpiewanych piosenek różnym osobom. Ksiądz i organista zadedykowali kolędę Dzieciątku Jezus.

Kościół pw. św. Mikołaja w Oberndorfie | Fot. Matlana, CC A-S 3.0, Wkimedia.com

Czas wspólnej pracy i wspólnego śpiewania oraz podziwiania przyrody ks. Josepha Mohra i Franza Grubera zakończył się w 1819 roku. We wrześniu tego roku ksiądz opuścił Oberndorf. Podczas pożegnania Gruber zadedykował odchodzącemu przyjacielowi pieśń pożegnalną, a ten wzruszył się podobno do łez. Ksiądz Mohr pozostawał do końca życia w serdecznej przyjaźni z organistą. Kilkakrotnie składał też mu wizyty w Hallein, gdzie Gruber osiadł.

IV

W kolejnych latach ksiądz Mohr wiódł życie głęboko zaangażowane w służbę Kościoła. Często zmieniał miejsce posługi, pełniąc godność koadiutora bądź asystenta proboszcza w miejscowościach: Anthering, Golling, Kuchl, Eugendorf, Bad Vigaun. W Hof pełnił obowiązki prowizora parafialnego, a w Hintersee – otrzymał w roku 1827 stanowisko samodzielnego wikarego. W tej miejscowości pozostawał aż 9 lat.

W roku 1837, po wielu latach pracy kapłańskiej, ks. Mohr został przeniesiony do Wagrain, gdzie do roku 1848 prowadził miejscową parafię. Słynął z hojności – wszystkie dochody przeznaczał na pomoc potrzebującym. Dzięki jego inicjatywie powstała nowa szkoła dla ponad 100 dzieci, którym dotąd musiało wystarczyć jedno pomieszczenie klasowe. Założył fundację dla biednych dzieci, zaangażował się w budowę przytułku dla biednych i domu seniora. W tej parafii zastała go śmierć. Zmarł przedwcześnie na paraliż płuc, prawdopodobnie po silnym przeziębieniu, którego się nabawił podczas zimowych wizyt u chorych. Odszedł do Pana duszpasterz biedaków i flisaków.

Jedynym materialnym dziedzictwem, jakie po sobie pozostawił, był rękopis wiersza „Cicha noc”, 2 talary, drobne przedmioty osobiste i gitara, która później znalazła się w posiadaniu rodziny Grubera. Triumfalnej podróży przez świat swojego wiersza, w postaci kolędy, kaznodzieja biednych nie dożył.

V

Autor muzyki Cichej nocy – Franz Xaver Gruber to urodzony organista, kompozytor i nauczyciel. Jego życiorys jest również bardzo bogaty. Urodził się roku 1787 w miejscowości Steinpointsölde/Unterweizberg zu Hochburg w Górnej Austrii, około 44 km od Salzburga. Pochodził z bardzo prostej, wielodzietnej rodziny miejscowego tkacza lnu, jako jego piąte dziecko.

Już w dzieciństwie ujawnił się jego talent muzyczny, zwalczany zresztą przez ojca. Bardzo pragnął grać na organach. Ćwiczył więc palce na klockach włożonych między bale drewna, z których był zbudowany rodzinny dom. Dużo czasu zajęło rodzicom pogodzenie się z talentem dziecka, które próbowali przysposobić do tkactwa.

W końcu ofiarowali mu pierwszy instrument, który przyjął z ogromną radością. Dzieciństwo Franza były więc bardzo podobne do dzieciństwa Josepha. Przeżycia, doświadczenia, a przede wszystkim pragnienia z

Witraż z wizerunkiem Franza Grubera w kaplicy Cichej nocy w kościele NMP Wniebowziętej w Mariapfarr | Fot. CC A-S 3.0, Wikipedia

tego etapu życia wzbudziły wzajemne zrozumienie, które przerodziło się później w przyjaźń. A przede wszystkim łączył ich talent oraz umiłowanie śpiewu i muzyki, tak mocno zaznaczone już w dzieciństwie. Pomocny w rozwijaniu talentu Franza okazał się miejscowy organista Georg Hartdobler z sąsiedniej miejscowości Burghausen. Wreszcie, za zgodą ojca, Franz mógł uczęszczać do szkoły. Ukończył Studium Nauczycielskie w Ried w Górnej Austrii. Uzyskawszy aprobatę ojca, zdecydował się zostać nauczycielem. W roku 1807 przybył jako pedagog do Arnsdorfu i otrzymał posadę nauczyciela. Dodatkowo sprawował funkcję organisty i zakrystiana. Był również organistą w sąsiednim Oberndorfie. Opuszczając Oberndorf, Gruber zabrał ze sobą zapisy nut do Stille Nacht, heilige Nacht. W 1829 roku został nauczycielem w Berndorfie niedaleko Salzburga. Po sześciu latach, czyli w roku 1835, przybył do Hallein, gdzie został chórmistrzem, kantorem i organistą w kościele parafialnym. W tej miejscowości pracował aż do śmierci – 7 czerwca 1863 roku. Pozostawił po sobie bogaty dorobek muzyczny – ponad 70 organowych kompozycji, w tym Msze w języku łacińskim i niemieckim, monety i wiele innych drobiazgów. Jego grób znajduje się przed jego domem w Hallein, w którym założono muzeum jemu poświęcone. Spod tego domu rozpoczyna się godzinny Szlak Pokoju Franza Xavera Grubera.

DOPEŁNIENIE

W Mariapfarr, w miejscu nieistniejącego dziś kościoła św. Mikołaja, powstała kaplica Cichej nocy. W skromnym wnętrzu dominuje ołtarz z drewnianą płaskorzeźbą Narodziny Jezusa – dziełem rzeźbiarza Hermanna Huttera z 1915 r. Poniżej znajduje się trzyczęściowa predella reliefowa przedstawiająca Pokłon Trzech Króli, Ukrzyżowanie oraz Ucieczkę do Egiptu autorstwa Maxa Domeniga. Dwa podłużne witraże upamiętniają twórców kolędy. Na drzwiach wejściowych widnieje napis „Pokój na ziemi ludziom dobrej woli”. Konsekracja kaplicy odbyła się 15 sierpnia 1937 r. W uroczystości wzięli udział wnukowie kompozytora Franza Xavera Grubera – Franz i Felix

Od 1953 roku 24 grudnia wczesnym popołudniem ludzie z wielu zakątków świata gromadzą się wokół kaplicy, aby upamiętnić pierwsze wykonanie tej kolędy i świętować Boże Narodzenie. Punktualnie o 17 wybrzmiewa ona w oryginalnej wersji, jak powstała – sześć zwrotek na dwa męskie głosy solowe z towarzyszeniem gitary i chóru

Do wykonawców dołączają się zgromadzeni na placu, śpiewając kolędę w ojczystych językach. Uroczystość tę można śledzić w Internecie na stronie www.stillenacht.info.

Tradycje śpiewania tej kolędy kultywowane są w wielu miejscach związanych z jej powstaniem oraz z miejscami zamieszkiwania jej twórców. W Hallein o godzinie 17 mieszkańcy miasteczka spotykają się przy grobie Franza Xavera Grubera, by odśpiewać skomponowaną przez niego pieśń. Spotkania te zainicjował jego wnuk Franz Gruber.

Sława tyrolskich pieśni ludowych docierała do coraz szerszych kręgów austriackiej i europejskiej ziemi, na dwory książęce i królewskie, a także na place miast, miasteczek i wsi. Duża w tym zasługa dwóch śpiewających tyrolskich rodzin z doliny Zillertal – Rainerów (rodzeństwo Maria, Felix, Franz, Joseph) ze wsi Fügen i Strasserów (rodzeństwo Anna, Joseph, Amalia, Karol) z miejscowości Hippach, które Cichą noc włączyły do swoich repertuarów. Do Fügen Cichą noc przywiózł organmistrz Karl Mauracher, który przed laty otrzymał zlecenie na naprawę (instalację nowych?) organów w kościele św. Mikołaja w Oberndorfie. W czasie pracy nad organowym instrumentem poznał bowiem organistę Franza Grubera i… kolędę. W Fügen posiadał zamek hrabia Ludwik von Dönhoff – cesarski major i szambelan. W grudniu 1822 roku, dla uatrakcyjnienia pobytu w Austrii cara Aleksandra I, hrabia zaprosił do swojej posiadłości obu cesarzy – Franciszka I i Aleksandra I. Ich pobyt miał uatrakcyjnić występ rodzeństwa Rainerów. Car był zachwycony i zaprosił zespół śpiewaków na swój dwór do Petersburga. Nieco później, w roku 1827, zespół Pra-Rainerów wyruszył w trasę koncertową prowadzącą przez dwory różnych władców europejskich, między innymi króla Anglii Jerzego IV. Dalej ich trasa koncertowa wiodła do USA. W roku 1839 kolędę zaśpiewali pod pomnikiem Hamiltona w Nowym Jorku. Do Rosji dotarli w 1858 roku i koncertowali w Sankt Petersburgu oraz w innych miastach przez 10 lat.

Kolędę rozsławiała także druga tyrolska rodzina. Zimą Lorenz Strasser jeździł na jarmarki do Lipska, aby sprzedawać rękawiczki. Zabierał też ze sobą dzieci, które tyrolskimi strojami ludowymi i piosenkami zachęcały przechodniów do kupowania. Tam właśnie w 1831 roku zaśpiewały po raz pierwszy Cichą noc. Kolejny rok stał się początkiem ich koncertów w Dreźnie, Berlinie i Królewcu. Z powodu śmierci jednej z córek w 1835 roku rodzina zrezygnowała z dalszych występów. Na przełomie XIX i XX wieku misjonarze zabrali Cichą noc niemal na wszystkie kontynenty.

Podczas I wojny światowej, w wigilię 1914 roku, kiedy na froncie we Flandrii trwało zawieszenie broni, „Cichą noc” było słychać nawet ponad okopami – na krótko połączyła ona walczących po przeciwnych stronach żołnierzy. Świętowali razem. Śpiewali razem. W 1941 roku, w ogrodzie Białego Domu w Waszyngtonie, „Cichą noc” zaśpiewali wspólnie amerykański prezydent Franklin Delno Roosevelt i brytyjski premier Winston Churchill.

Polski akcent

Ludzie ziemi stworzenia i pierwszego wykonania kolędy Cicha noc, rozchodząc się po świecie, zabierali tę pieśń ze sobą i ją propagowali poprzez śpiew. To stwierdzenie odnosi się także do grupy Tyrolczyków, którzy w pierwszej połowie XIX wieku, ze względów religijnych musieli opuścić położoną w dolinie rzeki Zillerthal, dopływu Iny, dolinie będącej sercem Tyrolu, miejscowość Zillerthal [jej nazwa jest pochodzenia iliryjskiego (Ciliarestal 889 r.) a z biegiem czasu została zgermanizowana (Tilurius, Zilare)]. Za rządów salzburskich biskupów – Augusta Grubera i Friedricha von Scharzenberga – władze Tyrolu wydały 12 stycznia 1837 roku zarządzenie nakazujące protestantom konwersję w ciągu 14 dni na katolicyzm lub emigrację. 31 sierpnia około 440 mieszkańców opuściło rodzinne strony.

Przeszli oni kilkaset kilometrów i dotarli do Kotliny Jeleniogórskiej (Hirschberger Tal), która przypominała im rodzinne strony. Zatrzymali się w okolicach miejscowości Erthmardorf. Miejscowa ludność nie przyjęła ich serdecznie. Jednakże hrabina Friederike Karolina von Reden zaproponowała im pozostanie. Nie zmieniło to sytuacji. Osadnicy czuli się dyskryminowani. Do akcji wkroczył ich duchowy i formalny przywódca Johann Fleid, który w tej sprawie zwrócił się do pruskiego króla Fryderyka Wilhelma III. Rząd pruski 13 lipca 1837 roku wydał zgodę na osiedlenie się Tyrolczyków na Śląsku. Osiedlili się w przestrzeni Erthmardorfu, tworząc skupiska własnych domów, co zaowocowało powstaniem nowego Zillerthalu. Nazwa ta po wielu latach została wpisana w oficjalną nazwę tej miejscowości jako Zillerthal und Erthmardorf.

W latach 1839–1840 przybysze wznieśli tu 56 tyrolskich domów, wybudowanych z drewna, z charakterystycznymi balkonami o zdobnych balustradach, osadzonych na bogato rzeźbionych wspornikach. Osadnicy otrzymali też od władz 1640 mórg ziemi. W tym czasie (1836–1840) prowadzone były w tej miejscowości także prace nad budową kościoła. Pozwolenie na budowę wydał król Fryderyk Wilhelm III już w roku 1832. Oddanie do użytku neoklasycystycznej protestanckiej świątyni opóźniło się, ponieważ 8 czerwca 1838 roku o godzinie 6.30 zawaliła się wieża, co spowodowało ofiary śmiertelne.

Fot. Tablica upamiętniająca Piotra Maszyńskiego przy ulicy jego imienia w Warszawie | Fot. M. Opasiński, CC0, Wikimedia.com

Najważniejszym zabytkiem w tej sakralnej budowli są dwie (3?) kolumny, pochodzące z wykopalisk w Pompejach, podtrzymujące daszek nad przedsionkiem głównego wejścia. Stanowiły one dar króla Neapolu dla Fryderyka Augusta III. Przybysze z dalekiej krainy swoimi zwyczajami i strojami wnieśli wiele kolorytu w miejscową społeczność. Ostatni uchodźca, Johannes Bagg (zmarł w 1922 r.) ufundował przywódcy przybyszów z Tyrolu – Johannowi Fleidowi – pomnik, który został odsłonięty 21 września 1890 roku i stoi do dziś. Na uwagę w tej miejscowości zasługuje także pałac, wzniesiony prawdopodobnie na miejscu XVI-wiecznego dworu, a przede wszystkim dom należący kiedyś do tyrolskiego cieśli Johannesa Lublassera, na którego balkonie widnieje napis w języku niemieckim: Błogosław Boże Fryderyka Wilhelma III. Obiekt pałacowy jest obecnie wykorzystywany jako szkoła.

Tyrolczycy z doliny Zillerthal żyli w założonej przez siebie miejscowości do 1946 roku, kiedy to zostali przesiedleni przez władze PRL-u, a opuszczonej miejscowości nadano nazwę Mysałkowice. Jej dzieje sięgają w odległą przeszłość. Obecna nazwa ma słowiański rodowód. Po raz pierwszy wymieniana jest w bulli gnieźnieńskiej w roku 1136 jako Mislac. W późniejszych dokumentach – jako Mislacow (1250) i Myslacovicz (1253), a jeszcze później była zmieniana na Hertmarsdorf (1305), Erthmardorf (1786), Erthmardorf und Zillerthal (1838) i wreszcie Zillerthal und Erthmardorf (1937).

Godzi się też przybliżyć postać autora polskiego tekstu „Cichej nocy”. Piotr Maszyński (1855–1934) to także nietuzinkowa postać w świecie muzyki – kompozytor, dyrygent, chórmistrz i pedagog. Dodać należy – tłumacz publikacji muzycznych z języka niemieckiego.

Nauki pobierał u bardzo znaczących osobowości muzycznych tamtej epoki. Gry na fortepianie uczył się w klasie Aleksandra Michałowskiego, a gry na harmonii u Gustawa Roguskiego w warszawskim Instytucie Muzycznym. W latach 1876–1880 studiował kompozycję w Konstancji w Szwajcarii, pod kierunkiem Zygmunta Noskowskiego – ówczesnego dyrygenta chóru męskiego Towarzystwa Śpiewaczego Bogdan. Po powrocie w ojczyste strony związał się z Warszawskim Towarzystwem Muzycznym. W roku 1886 założył, a następnie prowadził Warszawskie Towarzystwo Śpiewacze Lutnia. Dla zaspokojenia potrzeb rozwijającego się na ziemiach polskich ruchu chóralnego doprowadził do publikacji sześciu zeszytów zawierających zbiory kompozycji chóralnych pod wspólnym tytułem Lutnia. Był, między innymi, wykładowcą w Instytucie Muzycznym, dyrygentem chóru przy katedrze św. Jana w Warszawie, założycielem chóru mieszanego Akademickiego Koła Muzycznego.

Powody, które skłoniły Profesora do przetłumaczenia tekstu kolędy „Stille Nacht, heilige Nacht” na język polski, geneza podjęcia tej pracy – owiane są mgłą tajemnicy. Na ziemiach polskich, bez względu na zabór, w XIX wieku znanych już było wiele polskich kolęd. Dużą popularnością cieszyła się kolęda „Wśród nocnej ciszy”, powstała już pod koniec XVIII wieku, a po raz pierwszy opublikowana w roku 1852, w dodatku do „Śpiewnika kościelnego” księdza Michała Mioduszewskiego.

Czy ten element nocnej ciszy nie stanowi swoistego łącznika dla obu kolęd? Czy dostrzegał go Piotr Maszyński?

OD AUTORA

Niniejszy tekst rodził się długo i powoli. Wiedzę czerpałem m.in. z tekstów prasowych, z których wychwytywałem, a następnie zapisywałem ważne informacje. Kolęda ta owładnęła mną do tego stopnia, że zapragnąłem pojechać do ziemi, która zrodziła Cichą noc. Wprowadziłem ją jako bardzo ważny punkt programu pielgrzymki pracowników ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu, wiodącej do Rzymu na Jubileusz Świętego Roku 2000. Firma realizująca wyjazd nie zgodziła się jednak na ten kolędowy punkt. Moje pragnienie wyjazdu pozostało niespełnione, ale trwało zdobywanie materiałów źródłowych. Wielką pomocą okazał się niezastąpiony Internet. Odkrywane wiadomości niekiedy okazywały się rozbieżne. Toteż dla zachowania ciągłości moich dziejów kolędy dokonywałem pewnego rodzaju racjonalnych korekt. Zadawałem też sobie pytanie – w jakim stopniu jest już poznana historia Cichej nocy i jej twórców? Odkrycie w 1995 roku manuskryptu pieśni opatrzonego datą 1816, napisaną własnoręcznie przez Josepha Mohra, wymusiło ponowne i bardziej dokładne badanie dziejów kolędy. A więc wszystko jest jeszcze przede mną. I przed Czytelnikami.

Poznań, 2020 Roku po Narodzeniu Chrystusa, w miesiącu lutym, dnia 2

Artykuł Stanisława Kozłowskiego pt. „Stille nacht, heilige nacht – Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i dzieje jej twórców” znajduje się na s. 4–5 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Kozłowskiego pt. „Stille nacht, heilige nacht – Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i dzieje jej twórców” na s. 4–5 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie znośmy świąt, chociaż tak wiele osób ich już nie znosi / Marcin Niewalda, „Kurier WNET” nr 78/2020–79/2021

Zastanówmy się raczej, czego nam dzisiaj brakuje, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem, przeżyciem wzajemnej życzliwości i radości z posiadania przyjaciół, narodzenia się w naszych sercach Boga.

Marcin Niewalda

Wigilia nie do zniesienia

Mamy w naszej tradycji wspaniałe narzędzia wychowawcze, których nie tylko nie wykorzystujemy, ale wręcz zamieniamy w antyedukację. Jednym z nich jest Wigilia. Zawierała tak silne i głębokie przesłanie, że byli mu wierni nawet skazańcy w syberyjskich kopalniach i postyczniowi emigranci w Argentynie. Dzisiaj zamieniana jest na tandetną „magię świąt”. Czy powinniśmy znieść Wigilię? Pytanie celowo ma dwa znaczenia.

U nas Święta Bożego Narodzenia przed wojną na Kresach Wschodnich obchodzono bardzo tradycyjnie i uroczyście. W dużym pokoju jadalnym (mieliśmy swój własny dom), oświetlonym świeczkami bielił się długi stół nakryty obrusem, pod którym na środku leżało sianko. W rogu pokoju stały snopki zboża, przywiezione przez ojca z jednej z polskich wsi Polesia. Przy stole dwanaście miejsc dla rodziców, nas – dwojga dzieci, dla pięcioosobowej rodziny Pietraszków, nierozłącznych przyjaciół domu, dwojga domowników i niespodziewanego gościa jak każe tradycja. W powietrzu była cisza, spokój. Z dala dochodził tylko głos polskiej, tak miłej dla ucha kolędy – Wśród nocnej ciszy” (Jan Wójcik, rok 1938, Brześć).

Jednym tchem każdy wymieni cechy pięknej polskiej Wigilii – opłatek, 12 dań, rodzina przy stole. Gdy ktoś spyta o elementy wychowawcze, niemal każdy powie bez namysłu o dodatkowym talerzu dla gościa, o czytaniu Ewangelii, o symbolice ryby czy maku, o poście, sianku pod obrusem, o prezentach, kolędach. To oczywiście wszystko prawda. A jednak nie to było źródłem najsilniejszych emocji, zapadających na zawsze w duszę uczuć mających moc przemieniania zatwardziałych serc. Przecież i dzisiaj czynimy tak samo: pieczemy ciasta, spotykamy się, dajemy prezenty. Dlaczego więc tyle ludzi „nienawidzi świąt”? Dlaczego tak wiele osób wzdycha z ulgą, że już po tym koszmarnym obowiązku? Co takiego się zmieniło, że owo najbardziej oczekiwane wydarzenie stało się czymś nie do zniesienia?

Przed ganek zajechały sanki, a służba wybiegała na wyścigi. Państwo także pospieszyli do siebie i wrócili otoczeni gromadką zaproszonych, bezżennych sąsiadów. Jeszcze powitalne pocałunki nie ucichły, gdy znów rozległ się turkot i stary sługa, Adam, zawołał:
– Panienka nasza przyjechała!
A stojąc za nim Marysia, pokojowa, zgromiła go z oburzeniem:
– Pan Adam zawsze po swojemu… Nie panienka Joasia, tylko już od dawna pani Kryńska z córeczkami i synkami… („Wieś i Dwór”, rok 1912).

Jeszcze 100 lat temu każde święto było zawsze uroczystym początkiem lub zwieńczeniem powszedniej rzeczywistości. Obchodzono dożynki, ale i zażynki (na początek sianokosów). O świcie śpiewano Kiedy ranne…, a dnia nie chwalono przed zachodem słońca. Wigilia też nie była oderwana od zwykłego życia biegnącego przez cały rok. Nie była czymś zaskakującym. Ona sumowała i uświęcała wszystko to, co trwało w inne, powszednie dni. Nie było to tylko radosne oczekiwanie Bożego Narodzenia. Wydarzenie to było pretekstem i podsumowaniem życia rodzinnego od poprzedniej zimy, wzajemnej troski, a także wszystkich trudów w polu, gospodarstwie, urzędach lub w pracy politycznej – zależnie od roli społecznej. Wspominano więc tych, co odeszli, radowano się z nowo narodzonych. Doceniano też i poprzednie lata, długie wspólne życie, zastanawiano się nad dawnymi tradycjami przodków i czczono odwieczne obyczaje spajające rodzinę.

Medard z uprzejmej ręki wina nalewał, na toasty wydobył soterer w ślubnym naszym roku postawione i czuć to z wytrawności smaku, że mu trzydzieści lat mija. Podziwiano jodełkę pod sufit sięgającą, pięknie oświeconą i obsypaną cukrami, piernikami, owocami (…) Póki świeczek stało, młodzi i starzy obrywali i ostrzygali ozdoby. Ale na końcu czadem się napełniła sala i trzeba ją było przewietrzać (Romerowie, połowa XIX wieku, Wileńszczyzna).

Tak w wiejskiej chacie, jak i szlacheckim dworze, przez wieki rodzina składała się z wielu pokoleń. Zazwyczaj rodzice i liczne dzieci mieszkały razem z dziadkami, różnymi ciotkami, kuzynami – często już mającymi swoje rodziny. Dalej – w domu mieszkali często tzw. gracjaliści – czyli osoby pozostające „na łasce” – gracji. W dworach byli to starzy słudzy, często wojacy z powstań narodowych lub po prostu osoby samotne. Zawsze nieco rubaszni w swojej nieporadności, specyficznie szanowani, powtarzający do znudzenia te same historie z zamierzchłych czasów. Czasem ich jedynym obowiązkiem było panią domu do stołu prowadzić pod rękę i tylko za tę pomoc otrzymywali wikt i opierunek do śmierci. Jednak i w wiejskiej chacie zamieszkiwali parobkowie, osoby samotne, komornicy lub po prostu biedacy proszący o to, aby przetrzymać zimę.

Jeszcze dalsze koło, włączane poniekąd w obręb rodziny, stanowiła we dworach cała służba, tzw. oficjaliści, panny apteczkowe (trzymające klucze do ziół i nalewek), ekonomowie, woźnice, wszyscy pracujący i żyjący na obszarze pańskim – niekiedy kilkadziesiąt rodzin. Wsie również miały odpowiedniki takiego towarzystwa. W dawnej Polsce gospodarz mający łan (czyli pole utrzymujące 1 rodzinę) nigdy by sam nie obrobił owych 15 (czasem nawet 20 lub 50) hektarów. Oprócz takich rodzin żyli więc we wsiach ludzie, którzy najmowali się do sezonowych prac, pomagali też oprawiać sady, międlić len, w zimie wyrabiać łyżki czy cebrzyki do sprzedaży na targu.

Przed wilią rodzice, a następnie (po śmierci matki) sam ojciec, ze starszą siostrą, schodził na parter, gdzie stały stoły zastawione dla służby i łamali się opłatkiem, potem z nami. (…) Nasze Boże Narodzenie było piękne i wesołe, jak zwykle (…) z wszystkimi drogimi dziećmi w dobrym zdrowiu. W sumie 362 osoby zostały obdarowane. Jerzy ofiarował mi prześliczną suknię i wspaniały wachlarz (Czapscy, przełom XIX i XX wieku, Przyłuki).

Cała społeczność, czy to wsi, czy dworów, zorganizowana była we współpracujące ze sobą grupy i kręgi. Obecnie model jest całkowicie inny. O sukcesie rodziny można mówić, gdy dzieci po ślubie szybko są „na swoim”. Rodzina ma model 2+1, i to wszystko. Nikt nie pomaga na co dzień. W chwilach trudnych brak wsparcia. Nie znamy często sąsiadów zza ściany, a jeśli znamy, kontakty ograniczamy do pozdrowienia na schodach. Tragedie pozostają w czterech ścianach. Nikt nie nakłania przemocowego mężczyzny, aby szanował swoją żonę, nikt nie pomaga rodzicom w kształceniu dzieci – co więcej – istnieje przekonanie, że tylko rodzic ma do tego prawo, a inni nie powinni się mieszać. Dziś już nikt nie dba o to, żeby wszystkim wkoło żyło się dostatnio, każdy pilnuje „własnego ogródka”, a o wspólne dobro nie zabiega.

Życie było wolniejsze, ludzie mniej zestresowani, ale święta zawsze mieliśmy rodzinne. O przygotowaniach jednak można powiedzieć wszystko, ale nie to, że były spokojne. Jakieś trzy tygodnie przed Wigilią mama piekła pierniki, bo musiały zmięknąć. Pamiętam, że było ich dużo, i że miały bardzo różne kształty. Moja mama nie umiała niczego zrobić w małych ilościach, zawsze mieliśmy góry ciastek. Tato szedł z braćmi do lasu po drzewko. Nikt wtedy nie ścigał ludzi za to, że sami wycinali choinki z lasu. Nie było straży leśnej, a poza tym, nikt choinkami nie handlował, tak jak obecnie. Choinka zawsze była pstrokata, bo taka tradycja. My ubieraliśmy nasze drzewko w ciastka i pierniki, małe czerwone jabłuszka, długie cukierki w złotkach. Mieliśmy też bombki, ale zawsze miały one przeróżne kształty – nigdy nie były okrągłe. Sami też robiliśmy łańcuchy z bibuły i słomy. Gufrowało się cienką bibułkę, przykładało do niej słomkę i wszystko nawlekało się na nitkę. Powstawał taki przetykaniec z bibuły i słomy (Jadwiga Kołodenna – lata międzywojenne w Tłumaczu, ob. Ukraina).

Obecnie w sytuacji, gdy trzeba przyjąć do stołu kogoś praktycznie obcego – jak stryja z sąsiedniego miasta – owo święto staje się gehenną. Rozmawiać nie ma o czym. Znosić trzeba tych, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni. Co więcej, nie uczymy się na co dzień „znosić jedni drugich i wybaczać sobie nawzajem” – dlatego tym bardziej jest to ciężkie, choćby przez te parę godzin. Robi się wszystko jak najszybciej, bez celebracji, bez rozpoznawania treści symbolicznej potraw, zwyczajów, ozdób, aby tylko odbyć i mieć przekonanie, że nauczyło się czegoś młodzież.

Matki narzekają, że muszą się starać, podenerwowani ojcowie co chwilą są zmuszani do robienia drobnych zakupów, wszystko nagle staje na głowie. Dzieci w tej atmosferze widzą tylko to, że dzieje się coś złego, nieprzyjemnego, zakończone hipokrycko „dobrymi życzeniami” i to najczęściej składanymi prawie obcym dziadkom lub wujkom, którym nie wiadomo co powiedzieć poza „zdrowia i pomyślności”.

Zaraz po wieczerzy wigilijnej państwa, przy tymże stole w stołowym zasiadała służba. Na miejscu babki prezydowała kucharka Kazimierzowa i garbaty „gospodarz” (włódarz) Laskowski. Babka wchodziła z opłatkiem, dzieląc się ze wszystkimi, przy czym każdemu mówiła indywidualne życzenia. Nie zawsze były te życzenia słodkie. Czasem babka pochyla się do ucha: – Patrzaj – zaczynał się cichy szept, po czym nic już nie było słychać, tylko palec wskazujący babki surowo groził. Zaczerwieniony delikwent ułamywał opłatek, całował w rękę i skwapliwie ustępował następnemu (Melchior Wańkowicz).

Czym jest ‘soft-education’ i co przyniosło Polsce w dziejach? To określenie szeregu zjawisk, które nikogo nie zmuszają. Propozycja dobrej postawy jest tu niejako wartością dodatkową. Taką „miękką-edukacją” były w dawnej Polsce zwykłe prace codzienne, ale czynione z dobrym sercem, ochotą, przyjaźnią, we wzajemnej trosce i pomocy. Nikt nikomu nie robił wykładów z „dobrego serca”. Nie stawiano pomników „szlachetności wzajemnej”. Po prostu celem było zapewnienie zdrowia i życia wszystkim, a miłość stanowiła wartość dodaną.

Wspaniałą rolę w średniowiecznej Polsce pełniły tu np. zakony cysterskie. Nie tylko posiadali majątki – co może nas dzisiaj razić. Używali w średniowieczu nowoczesnych urządzeń, jak wodne toalety czy nawet odświeżacze powietrza, związane z podziemnymi systemami dostarczania wody i kanalizacją. Udoskonalili hodowlę zwierząt, ryb, sadownictwo, produkowali świetne gatunki piwa, wina, sera, sprowadzali figi, daktyle, wytapiali żelazo, szkło, a nawet posiadali kopalnie węgla, srebra i złota. To oni upowszechnili płodozmian, uczyli siać zboża jare i ozime.

Wokół ich klasztorów tworzyły się nowoczesne osady, gdzie nie tylko doskonale gospodarowano, ale dbano też o kulturę duchową, rozwój społeczny i mentalny. Ludzie garnęli się do nich, bo żyło się tam dobrze, także z powodu tworzenia dobrej ludzkiej społeczności. To właśnie w skryptorium jednego z takich miejsc powstała Kronika Henrykowska, w której znalazło się pierwsze zapisane po polsku zdanie, tak pięknie świadczące o miłości mężczyzny do kobiety „Daj, teraz ja pomielę na żarnach, a ty sobie odpocznij” (Daj ać ja pobruszu a ti pocziwaj). W czasie świąt organizowano teatrzyki i wspólnie radowano się z przeżytego roku.

Był to świetny przykład soft-education. Kasacja zakonów przez zaborców, zabór majątków, mordowanie księży przez komunę, odbieranie parafiom możliwości pracy świeckiej związane były też z zatrzymaniem wielu takich właśnie działań społecznych. Przez 250 lat niszczono też rodziny, rozpijano naród, sączono chore ideologie. Dzisiaj próbuje się sprowadzić Kościół tylko do roli czysto religijnej, a rodziny tylko do zapracowania na życie. Rozbija się nawet także i same rodziny, szczególnie wyrywając młodzież z tej „nudnej hipokryzji”. Wszystko to robi się właśnie po to, aby ta „miękka-edukacja” nie mogła działać.

Na pasterkę nie mogliśmy pojechać, bo sprawnik, czy inny jaki Moskal, nie pozwolił jej odprawić w Szumbarze (tym, co to niegdyś do Bohowitynów należał). (Maria Bohityn-Kozieradzka, 1860).

Niestety i rząd, zmieniony od 2015 roku, nie podejmuje absolutnie żadnych działań wspierających i rozwijających soft-education. Wspiera się co prawda budowę pomników, sympozja, widowiskowe działania – i trudno odmówić tu słuszności – jednak brak jest działań typu pośredniego. I nie chodzi tu o tzw. obszar miękkich programów (czyli np. szkolenia czy promocję) – tylko o faktycznie takie programy, które wartości dobrego serca niosą jako wartość dodaną. Brakuje więc działań np. turystycznych zbudowanych na bazie historii, sportu z odniesieniem do moralności, dziecięcej beletrystyki związanej z tożsamością, filmów fabularnych zanurzonych we wspaniałych wartościach. W takich działaniach jest czas na refleksję, obserwację, wolną decyzję i wybieranie dobrych dróg. Znacząco się różni to od edukacji wprost – przez wielu odbieranej jako przymus do czegoś, co jest niezrozumiałe.

Zwykła edukacja w szkole, szczególnie gdy zaczyna sią od nudnej, niezrozumiałej definicji, obniża chęć do nauki. Tymczasem siły, które ostatnio tak agresywnie niszczą świat, prowadzą niezwykle silnie i skutecznie działania typu „soft”. Massmedia, książki o magii i demonach, gry, filmy poprawne politycznie i kulturowo, akcje społeczne, przesłodzone memy, moda, influencerzy, coacherzy sukcesu – wszystko to zachęca do życia egoistycznego, skupionego na sobie, swoich przeżyciach, na własnym asertywnym rozwoju i szacunku dla każdej dziwności.

Zachwyconym okiem patrzał Wojtek przez niedomknięte drzwi jadalni na jarzącą się światłem choinkę. Stała pośród pokoju, ogromna, pod sufit sięgając prawie – spowita w mgły srebrzystego szronu, jak grono bogate, kapiące owocem, słodyczami, świecidłem. Dookoła „gwiazdki” niby motyl w ruchu – skakały dzieci, paniątka szczęśliwe, uradowane, syte… Staś dostał mały samojazd, Zosia dźwigała lalkę ogromną o wytrzeszczonych, strasznie głupich oczach i modnej fryzurze. Izio – najmłodszy, miał pełną buzię cukierków i różne zabawki. Ośmioletni Izio był przyjacielem Wojtka. Mieli ze sobą różne konszachty, bawili się razem, a Wojtek ogrodniczek znosił Iziowi najczerwieńsze jabłka, najlepiej strugał mu z drzewa żołnierzy i konie. Kochali się bardzo. Toteż – gdy Izio spostrzegł w szparze drzwi lnianą czuprynkę Wojtka, rzucił część zabawek na kolana matki i skoczył ku drzwiom.
– Wojtek… Wojtuś!… Patrz co ja dostałem!… Trąbkę… Konie… Książeczki… A i ty Wojtuś dostaniesz książkę… Zobaczysz jaka ładna. Widziałem u mamy… („Wieś i Dwór”, 1912).

Czy więc dzisiaj mamy co świętować w czasie Wigilii? Czy nie należałoby może znieść tego święta, które jest dla wielu nie do zniesienia? Które niczego nie podsumowuje? Niczego nowego nie zaczyna? Czy więc dziwić się temu, że w czasie Wigilii nie mamy o czym rozmawiać, że nie czujemy, że jest to świętowanie całego roku?

Tak, jak potrzebujemy wartości życia codziennego, potrzebujemy też święta. I choć jednego elementu brakuje, trwajmy chociaż przy tym drugim. Nic by się nie nauczył ktoś, gdyby miał same tylko przykłady, a nie było podsumowania. Gdy mamy podsumowanie, wiemy przynajmniej, czego nam brak, za czym możemy tęsknić i co naprawić.

W tamtych czasach zimy były zimami z prawdziwego zdarzenia, pamiętam ten cudownie skrzący się w blasku księżyca świeży śnieg. Taka nocna sanna była niezapomnianym przeżyciem. W kościele czuć było wyraźnie zastygły w mroźnym grudniowym powietrzu zapach kadzidła. (…) Po pasterce wymienialiśmy jeszcze długo życzenia świąteczne (Jan Tyszkiewicz, lata międzywojenne, Tarnawatka).

Nie znośmy świąt, nawet jeśli ich nie znosimy. Zastanówmy się raczej, czego brakuje nam dzisiaj na co dzień do tego, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem, przeżyciem wzajemnej życzliwości i radości z posiadania dużego grona przyjaciół, narodzenia się w naszych sercach Boga, który tak wiele dla nas wycierpiał.

 

Marcin Niewalda jest prezesem Fundacji Odtworzeniowej Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego i redaktorem naczelnym „Genealogii Polaków” www.genealogia.okiem.pl. Na stronie znajdują się także setki autentycznych przepisów wigilijnych sprzed ponad 100 lat.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Wigilia nie do zniesienia” znajduje się na s. 5 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Wigilia nie do zniesienia” na s. 5 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ks. prof. Józef Naumowicz: Nie ma żadnego dowodu na to, że 25 grudnia przypadało jakieś wielkie święto pogańskie

Jak wyglądały początki obchodów Bożego Narodzenia? Ks. prof. Józef Naumowicz o spisie mieszkańców Imperium, magach, Bazylice Groty Narodzenia Pańskiego i symbolice daty 25 grudnia.

Patrolog przyznaje, że pierwsze trzy wieki Boże Narodzenie nie było obchodzone. Tajemnica Boskiego Wcielenia była jednak rozważana i świętowana od początku.

Bez tego faktu że Słowo stało się ciałem nie byłoby tajemnicy paschalnej czyli śmierci i zmartwychwstania Jezusa która jest obecnie w każdej Eucharystii w każdym Sakramencie

Ks. prof. Józef Naumowicz opowiada, co zgodnie z naszą wiedzą historyczną wydarzyło się dwa tysiąclecia temu w Betlejem. Historyczność Jezusa nie jest kwestionowana. Mówi, że z pewnością historyczny jest też fakt Jego narodzin w Betlejem.

Sam Oktawian August, który wówczas był cesarzem, pod koniec swego życia spisał swoją biografię i wspomniał, że w czasach jego panowania przeprowadzano trzy powszechne spisy ludności.

Nasz gość wyjaśnia, że spisy ludności służyły przede wszystkim oszacowaniu wysokości płaconych przez mieszkańców Imperium podatków. Przykłady podróży do miejsc swego zamieszkania z powodu spisy odnajduje w ówczesnym Egipcie.

Opis narodzenia Jezusa też pokazuje różne drogi do Betlejem różne drogi człowieka do Jezusa.

Kapłan wyjaśnia, że magowie byli badaczami nieba na wschodzie. Na podstawie swych obserwacji ustalili, że trzeba iść w kierunku Jerozolimy, „gdyż tam wschodzi gwiazda Jakuba”.

Na początku IV w. chrześcijaństwo zyskuje wolność działania.

[related id=92768 side=right] Ks. prof. Naumowicz informuje, że chrześcijanie uhonorowali miejsca kultu związanego z Narodzeniem Pańskim, które były znane wcześniej, ale nie mogły być oznaczone ze względu na prześladowania. Budowa Bazyliki Groty Narodzenia Pańskiego zbudowana została w latach 326-328.  Znawca historii liturgii wskazuje, że w Kościele pierwotnym Wigilia oznacza czuwanie. Liturgia jerozolimska wigilii Bożego Narodzenia została przejęta przez Rzym. Wyjaśnia czemu 25 grudnia został wybrany jako dzień obchodów Bożego Narodzenia:

Święto ostatecznie przyjmuje datę dwudziestego piątego grudnia. Jest to data która w rzymskim kalendarzu była datą przesilenia zimowego, czyli tego momentu, kiedy noce przestają się wydłużyć wydłużać a nie skracać. Człowiek przestaje być ten proces jakby zwycięstwa ciemności światłości a zaczynają się wydłużać a noce skracać.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego podkreśla, że nie ma żadnych historycznych dowodów, żeby wybór daty wynikał z chęci przykrycia jakiegoś wielkiego święta pogańskiego. Takich bowiem nie było. Wskazuje, że o ile Ojcowie Kościoła walczyli z uczestnictwem wiernych w pogańskich obchodach Nowego Roku, to

Nie ma żadnej żadnych śladów walki z jakimkolwiek świętem pogańskim, które przypadałoby 25 grudnia.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Oskarżony o zabójstwo sprzed lat Wigilię spędził w areszcie. W Hajnówce policjanci rozwiązali sprawę z 1996 r.

Po 23 latach od zamknięcia sprawy funkcjonariusze z Hajnówki i z podlaskiego Archiwum X rozwiązali sprawę zabójstwa starszej kobiety.

56-letni mieszkaniec Wasilkowa pracujący w jednej z firm transportowych został ku swemu zaskoczeniu zatrzymany w Wigilię przez policję. Dzień później usłyszał zarzut zabójstwa i został tymczasowo aresztowany. Grozi mu dożywocie za zbrodnię popełnioną w kwietniu 1996 r. na obrzeżach Hajnówki.

W zbrodni, do śledztwa w sprawie której powrócili po 23 latach funkcjonariusze podlaskiego Archiwum X we współpracy z hajnowską policją, zginęła 73-latka. Ciało kobiety, leżące skrępowane na ziemi kablami, odnalazła córka ofiary. Prawdopodobnie sprawcy wierzyli, iż seniorka posiadała dużą ilość pieniędzy. Sprawa wówczas została umorzona. Dzięki ówczesnym ustaleniom udało się teraz ustalić prawdopodobnego sprawcę zbrodni, który miał w przeszłości konflikty z prawem.

A.P.

Na Ukrainie trwa dyskusja nad przeniesieniem świąt na kalendarz zgodny z gregoriańskim

Mieszkańcy Lwowa opowiedzieli się za świętowaniem Bożego Narodzenia 25 grudnia. Cerkiew prawosławna wydaje się przychylać do tego pomysłu.

 

Eugene Salo, dziennikarz „Kuriera Galicyjskiego” opowiada, jak wygląda poranek wigilijny we Lwowie oraz jakie potrawy pojawią się dzisiaj na stołach:

Barszcz z uszkami, pierogi, ryba. Wszystkie rzeczy są oczywiście bardziej wigilijne, czyli postne. […] Z obrzędów wschodnich bardzo popularna jest u nas Kutia.

Tradycji świętowania Bożego Narodzenia nie udało się wyplenić w czasach ZSRR, choć sowieci mocno walczyli z wiarą oraz kulturą narodową i religijną:

Starsi ludzie zawsze opowiadali że było trudno, zabraniano im chodzić do kościoła […] oni wbrew wszystkiemu chodzili do kościoła, na pasterkę, starali się spotyklać razem, modlić, spiewać, kolędować. […] Ludzie czasami po kilka kilometrów szli pieszo aby dojść na pasterkę.

Od zeszłego roku na Ukrainie zaczyna się przyjmować czas świąteczny, a cerkiew prawosławna zastanawia się, czy nie przenieść świąt na kalendarz zgodny z tym gregoriańskim:

Ostatni miesiąc trwa cała dyskusja o tym kiedy świętować. Były różne badania i we Lwowie ponad 50% osób chce świętować 25 grudnia Boże Nardodzenie. Wystosowano nawet petycję do mera Lwowa w tej sprawie aby świętować tak, jak w całej europie. […] Związane jest to także z migrantami Ukraińskimi którzy musza wracać z europy na święta.

Od dnia dzisiejszego do 6 stycznia na Wołyniu w cerkwiach będą odprawiane msze, co podkreśla się tym, że „Pan Bóg rodzi się każdego dnia”.

A.M.K.