Czeczen podejrzany o terroryzm i współpracę z ISIS zatrzymany w areszcie na trzy miesiące. Aresztowały go ABW i Policja

Choć od zatrzymania Alvi A., Czeczena związanego z ISIS minęły ponad dwa tygodnie, ABW i Policja informują o tym po wczorajszym zamachu w Strasburgu. Alvi A. zajmował się m.in. nielegalną migracją

Polskie specsłużby nie mają wątpliwości, że złapały powiązanego z tzw. Państwem Islamskim terrorystę, który – co ma być udokumentowane – walczył po stronie ISIS na Bliskim Wschodzie. Miał również działać w organizacjach terrorystycznych w Turcji i Syrii.

Zatrzymano go w Polsce 28 listopada dzięki współpracy funkcjonariuszy Policji i ABW. Zgodnie z decyzją Sądu został aresztowany na trzy miesiące.

Stanisław Żaryn, rzecznik prasowy Ministra Koordynatora Służb Specjalnych zapewnia również, że Czeczen już na terenie Polski utrzymywał kontakty z osobami o radykalnych poglądach. Także te osoby zostały wcześniej uznane za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i były poddane obserwacji. Część z nich została już z Polski deportowana w ostatnich miesiącach.

W Polsce Alvi A. zajmował się wsparciem logistycznym organizacji terrorystycznych w Unii Europejskiej, choć główny zarzut pod jakim obserwowały go polskie służby to organizowanie nielegalnej migracji.

– Mamy świadomość, i to jest kolejna historia, która tego dowodzi, że Polska jest częścią świata zagrożonego terroryzmem. Polska ma odpowiednie narzędzia, tutaj głównie służby mają odpowiednie metody pracy, żeby to zagrożenie terrorystyczne neutralizować – mówi Stanisław Żaryn.

Wobec cudzoziemców podejrzewanych o związki z terroryzmem ABW może prowadzić niejawnie podsłuchy, sprawdzać ich korespondencję, w tym również elektroniczną. Oprócz odcisków palców i wizerunku twarzy od cudzoziemców będzie można pobierać materiał biologiczny do badań DNA.

Uprawnienia służb specjalnych w tym zakresie krytykowały organizacje społeczne zajmujące się prawami człowieka.

Gadowski: Wraz z Amerykanami nie odegraliśmy chwalebnej roli w Iraku. Lepiej nie przyznawać się tam do bycia Polakiem

– Mówię to szczerze, wiem, że to w Polsce jest niepopularne, ale nie odegraliśmy w Iraku chwalebnej roli. Razem z Amerykanami masakrowaliśmy mieszkańców Karbali, także cywili – mówi Witold Gadowski.


Znajdujący się obecnie w Iraku dziennikarz Witold Gadowski komentuje w Poranku bieżącą sytuację polityczną tego państwa. Przyczyną jego obecności w tym kraju jest nagrywanie od dwóch tygodni kolejnych ujęć do filmu „Święci z Doliny Niniwy”. W zamierzeniu apolityczna produkcja ma opowiadać o najstarszych chrześcijanach świata i jazydach cierpiących z powodu inwazji Państwa Islamskiego.

Dziennikarz podróżował głównie po południu kraju, odwiedzając m.in. Ganke, gdzie znajduje się duże, nieformalne obozowisko uchodźców. Panujące tam warunki określa on jako fatalne.

„Odbyliśmy podróż na południe, do Karbali, do Nadżafu. Szczególnie Karbala jest interesująca, a dla Polaków dosyć pouczająca. Można nawet powiedzieć – niebezpieczna, dlatego że to właśnie w Karbali polscy żołnierze zabili ponad stu ludzi z armii, ale także cywilów, o czym się w Polsce nie mówi. Wspomnienia tzw. bitwy w Karbali są dosyć drastyczne; w tej chwili lepiej nie przyznawać się, że jest się Polakiem”.

Gadowski uważa, że negatywne postrzeganie Polaków w Iraku nie znajduje swojego usprawiedliwienia, gdyż polscy żołnierze nie zabijali tam w imię własnych interesów.

Sytuacja na południu kraju jest bardzo napięta, znajduje się tam dużo punktów kontrolnych zarówno milicji szyickich, jak i armii irackiej. Obok antypolskich nastrojów równie silny jest brak sympatii wobec Amerykanów. Dziennikarz krytycznie odnosi się do zachodniej interwencji zbrojnej w Iraku.

„Nam w Europie przedstawia się to jako wojnę o wolność Iraku. Ta wolność to dziś jest kompletny chaos, to jest kłopot z utrzymaniem administracji z Bagdadu na terenie Iraku”.

Gość Poranka wskazuje na podzielenie państwa na bezpieczną północ, gdzie znajduje się autonomiczny Region Kurdystanu, oraz na niebezpieczne południe, częściowo kontrolowane przez Państwo Islamskie. Za miejsce będące siedliskiem największych zagrożeń redaktor uznaje stolicę kraju – Bagdad.

Gadowski odnosi się również do sytuacji chrześcijan w Iraku. Według oficjalnych szacunków ich liczba zmniejszyła się z dwóch milionów do około ośmiuset tysięcy. Trzysta tysięcy znajduje się na terenie Kurdystanu i obszarów przyległych. Są to jedyni chrześcijanie w kraju żyjący w swoich skupiskach. Dziennikarz opowiada również o drugiej grupie będącej bohaterem jego filmu – jazydach.

„Jazydom przydarzyło się największe nieszczęście. Zostali uznani przez Państwo Islamskie za wyznawców szatana, kobiety były masowo sprzedawane do niewoli seksualnej, mężczyźni byli mordowani, a z dzieci robiono wojowników Proroka. Poddawano je przymusowej indoktrynacji i niestety, efekty tego są bardzo złe”.

Autor filmu ma nadzieję, że pojawi się on w kinach w marcu 2019 r.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Widziałem, jak Syria się zapaliła/ Antoni Opaliński rozmawia z misjonarzem Zygmuntem Kwiatkowskim, „Kurier WNET” 47/2018

Chrześcijanie obawiali się bliższych kontaktów z muzułmanami, bo byli słabsi prawnie. Stąd wielkie rody chrześcijańskie stawały się muzułmańskimi. Dlatego chrześcijaństwo się stopniowo wycofywało.

Antoni Opaliński
Zygmunt Kwiatkowski SJ

Widziałem, jak Syria się zapaliła

Z ojcem Zygmuntem Kwiatkowskim SJ, misjonarzem, który ponad trzydzieści lat pracował na Bliskim Wschodzie, autorem książki Za Daleki Bliski Wschód (Wydawnictwo Święty Wojciech, 2017), w której opisuje swoje doświadczenia i początek wojny w Syrii, rozmawia Antoni Opaliński.

Spotykamy się w Warszawie, w klasztorze Jezuitów przy sanktuarium św. Andrzeja Boboli. Ojciec przyjechał, aby odprawić mszę świętą w języku arabskim.

Tak jest, raz w tygodniu przyjeżdżam do Warszawy z intencją, aby spotkać się z osobami, które znają język arabski, a także z Polakami, którzy mają związek z Bliskim Wschodem, szczególnie z Syrią.

Jak wiele osób przychodzi na taką mszę w Warszawie?

Dwadzieścia kilka osób, to jest mała grupa… po mszy świętej jest spotkanie, oni potrzebują takich spotkań w swoim gronie.

Z jakiego okresu pochodzą teksty liturgii w języku arabskim?

To jest liturgia, która była najczęściej praktykowana przeze mnie w Syrii; to jest liturgia w obrządku łacińskim, ale w języku arabskim. Będąc w Syrii, odprawiałem również mszę w obrządku bizantyjskim i maronickim. Jednak okazało się, że prostota liturgii łacińskiej jest najbardziej do przyjęcia na co dzień, a dla mnie najbliższa. Podobną mszę mamy w Łodzi, co tydzień w czwartki. Nazywam to mszą ze św. Charbelem.

Cały czas słyszymy o kolejnych etapach konfliktu w Syrii. Jakie są korzenie tej wojny i dlaczego trwa tak długo?

Podoba mi się pytanie o korzenie. Na ogół sądzi się, że wszystko już wiemy i tylko myślimy o rezultacie, a więc – jak pomóc tym ludziom. Tymczasem konieczne jest zapytanie, skąd to się bierze? Najprościej mówiąc, tak samo jak przy niedomaganiach fizycznych, czymś zasadniczym jest diagnoza, żeby później odbyło się leczenie. Mam duże przekonanie – i to sprawia ból – że tyle cierpienia, taki bezmiar katastroficznych skutków tej wojny, i w zasadzie nikt nie wyjaśnił, jakie są przyczyny. Najpierw optymistycznie mówiono, że to jest wiosna arabska, że to jest coś dobrego, że zaraz zobaczymy tego owoce, zakwitnie, zazieleni się, będzie demokracja i postęp… Tym bardziej, że to jest rejon, który obfituje w bogactwa naturalne. Skądinąd wiadomo – nie jesteśmy naiwni – że tam się koncentrują te główne wektory polityczne, że tam jest obecny i Wschód, i Zachód, albo – jeśli tak wolimy powiedzieć – Rosja i Stany Zjednoczone. Plus potęgi regionalne – a więc Izrael, Iran, Turcja, a więc Arabia Saudyjska. Zaangażowana jest polityka światowa. Tym bardziej to jest przykre, jeśli chodzi o Syryjczyków. Bo patrzy się na nich jak na ludzi, którzy zafundowali sobie taki bałagan, bili się między sobą i w efekcie musimy im pomagać. Tymczasem oni chcieliby pokoju i jest dużo znaków porozumienia się. Przecież oni nie byli jedynym podmiotem, który jest odpowiedzialny za to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. I teraz widać, że to nie w ich gestii jest zakończenie tej wojny. Ludzi myślących to nie dziwi, bo świat jest coraz bardziej globalny i liczą się przede wszystkim globalne potęgi. I tu jesteśmy u źródeł konfrontacji, próby sił, jakiegoś ustalania tego, co nawet oficjalnie nazywano Nowym Porządkiem Świata, ogłoszonym jeszcze przez prezydenta Busha. Ten świat jest jakoś porządkowany; to oczywiście jest eufemizm, to porządkowanie raczej przypomina trzęsienie ziemi – to jest po prostu wojna, bez owijania w bawełnę.

Ksiądz spędził w Syrii ponad trzydzieści lat. Jak tam się żyło? Rządy były raczej surowe…

Ks. Zygmunt Kwiatkowski SJ | Fot. Wydawnictwo Święty Wojciech

Najpierw osobiście – to był kraj, do którego nie miałem wielkiego sentymentu i nigdy nie myślałem, że tam pojadę. Pojechałem, ponieważ zostałem wysłany na misję, wcale nie chciałem tam się udać. Rok 1982 w Polsce to był rok intensywnej pracy, byłem duszpasterzem akademickim na KUL-u, w środowisku lubelskim wrzało: bardzo dużo ciekawych ludzi, zaangażowanych, zatroskanych o Polskę, chcących coś robić. A więc widziałem, że jest potrzeba, podobała mi się ta praca. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że mam 37 lat. Zaczynać język, który jest zupełnie obcy… ja już miałem dosyć studiowania. Studiowałem, zanim wstąpiłem do zakonu, później w zakonie. I rzeczywiście, pojechałem do tego kraju jak na pustynię, nie znając języka arabskiego, słabo znając język francuski. Żeby poznać arabski, trzeba było dużo energii i równocześnie wyciszenia poza aktywnością szkolną. To, co mnie pociągało w tym kraju, to świadomość, że jestem blisko Ziemi Świętej, że to jest ziemia biblijna, Damaszek i nawrócenie Szawła, który tam został Pawłem.

Z Biblii wiem, że monarchia Salomona sięgała jeszcze poza Damaszek, aż do Homs. Świadomość tego, że Kościół stamtąd się wywodzi, miała dla mnie znaczenie i to było coś pozytywnego. Później natomiast, o dziwo, to przyjaźnie, ludzie, szczerość tych przyjaźni sprawiły, że moje samopoczucie było dobre i odnalazłem się w tym kraju. To był kraj według naszych pojęć zacofany, ale istniał tam olbrzymi potencjał rozwoju i rzeczywiście nastąpiła kolosalna zmiana, przy czym warte jest zauważenia, że nie zdradzili samych siebie, że ich tożsamość pozostała nienaruszona. To był rzeczywiście rozwój, nie tylko dlatego, że zaczęli dysponować wysokimi technologiami. Ale pozostali ludźmi – nie chcę powiedzieć, że byli święci – ale ludźmi, którzy nie gardzili świętością. Szczególnie widziałem ten rozwój wśród chrześcijan, którzy byli dumni z tego, że świat Zachodu jest im bliski, a z drugiej strony nie utożsamiali się z wyraźnie negatywnymi znamionami tej cywilizacji. Byli do nich krytycznie ustosunkowani – mówię o Syryjczykach w ogólności. Oni bardzo dbają o rodzinę, mieli kontakty, wielu ludzi mieszkało w Europie, nie mówiąc o takich kontaktach, jak telewizja i internet. Sfera moralna była bolesna, i to coraz bardziej.

Początkowo chrześcijaństwo wniosło ze sobą szkolnictwo, szkolnictwo wyższe, szpitale, troskę o zdrowie. Tak więc kojarzyło się z postępem o ludzkiej twarzy. Później, kiedy pojawiła się telewizja satelitarna i dostęp do programów obscenicznych, do programów, które Syryjczyków szokowały, łatwo było kaznodziejstwu, które było przeciwko Zachodowi i chrześcijaństwu, udowadniać: zobaczcie, czym jest Zachód, co proponują nam tak zwani chrześcijanie. Ten szok miał duże znaczenie w przewartościowaniu: od aprecjacji i uznania dla kultury i cywilizacji zachodniej do niechęci i obawy, że ona może zniszczyć ich środowisko moralne i wartości, którymi żyją.

Jak w porównaniu z Polską wygląda poziom ich wiary, staranność liturgii, świadomość historii Kościoła?

To jest bardzo ciekawe i pewnie związane również z ich charakterem. Bo z jednej strony widziałem nadzwyczajne symptomy przywiązania do swojej tradycji. Chciało im się uczyć języka liturgicznego, np. aramejskiego, albo u Koptów – koptyjskiego. Powtarzali całe frazy i mieli tę radość, że mogą modlić się w tym języku, który na co dzień nie jest używany. Z drugiej strony widziałem nadzwyczajną wolność wewnętrzną. Oni nie mili kłopotu, żeby pójść do kościoła o innym rycie i tam uczestniczyć w modlitwie. W naszym Centrum, które prowadziliśmy w kilku miastach – byli z nami na co dzień, ale w czasie świąt całą rodziną chodzili do swojego kościoła. Nie było kwestii, czy są związani z kościołem syriackim, maronickim czy prawosławnym. Przychodzili do nas ze względu na konferencje, na formację, na udział we wspólnotach czy grupach, na inicjatywy, które tam były podejmowane. Uważam, że to było zdrowe podejście. Na tym powinien polegać dialog, żeby nie wykorzeniał ze swojej tradycji, ze swojego Kościoła, ale z drugiej strony nie zamykał też, nie patrzył takim krytycznym wzrokiem na tych, którzy są odmienni. Stąd, jeśli mowa o tym, jacy oni są: z jednej strony przywiązani do tradycyjnych modlitw, z drugiej strony mają łatwość, żeby zaakceptować nową propozycję.

Jak układały się stosunki chrześcijan z muzułmanami? Ojciec był świadkiem tego przez wiele lat.

Odpowiedź jest łatwiejsza, jeśli ktoś wie, na czym polega ideologia multikulti. To było bardzo atrakcyjne – wszyscy jesteśmy bliscy, wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się nawzajem szanujemy… a sprawa religii i wierzeń – to jest sprawa prywatna, o tym się nie mówi, o tym nie powinniśmy mówić, bo to dzieli… Tymczasem okazało się, że w Europie to się nie sprawdziło. W sferze idei ładnie się prezentowało, ale wiara u człowieka o aspiracjach wewnętrznych i orientacji życiowej idzie dalej niż sprawy praktyczne – nie jest tylko sprawą prywatną, ona promieniuje poprzez osobowość, obojętnie, czy jest on w świątyni, czy sam w swoim pokoju, na wakacjach czy w pracy. Szczególnie u muzułmanów są pewne nakazy, żeby eksterioryzować wiarę, dotyczące stroju czy jedzenia. Oni nie mają żadnego problemu, żeby modlić się w parku na trawie czy w innych miejscach użytku publicznego. Czyli nie dało się tego zamknąć tylko w sferze prywatnej. I nie tylko praktycznie. Z antropologicznego punktu widzenia zamknięcie religii w sferze prywatnej to jest ograniczenie, coś, co blokuje osobowość człowieka. Wschód posiada pod tym względem inne doświadczenie. Niedawno ukazała się książka, która jest wywiadem z patriarchą maronitów, kardynałem Becharą Raim. Pierwszy raz spotkałem się ze sformułowaną w takim wymiarze propozycją, jak Kościół Wschodni widzi współżycie między różnymi wspólnotami świeckimi i religijnymi. To zdawało egzamin. I to niesie więcej szacunku do człowieka.

Okładka książki o. Zygmunta Kwiatkowskiego SJ

Nie mówię tu o spojrzeniu muzułmańskim, bezpośrednio związanym z Koranem. Tam wyraźnie są dwie kategorie ludzi – wierzący i niewierni – nie niewierzący, ale właśnie niewierni. I ten niewierny jest człowiekiem drugiej kategorii, a jego prawa są ograniczone. Ale ja mówię o spojrzeniu chrześcijańskim, które respektuje odrębność religijną drugiego człowieka i uznaje za coś naturalnego wspólnoty, które posiadają swoją wiarę i jednocześnie są członkami tej samej zbiorowości narodowej, tworzą określony naród i państwo, w związku z czym przekonania religijne drugiego człowieka zasługują na szacunek.

Rzeczywiście ja to widziałem: w czasie świąt chrześcijańskich muzułmanie odwiedzali rodziny czy składali życzenia w miejscu pracy. Tak samo zachowywali się chrześcijanie w okresie ramadanu – bez żadnego nacisku, bo w Syrii nie było obowiązku jego przestrzegania. W niektórych krajach, jeżeli ktokolwiek podczas ramadanu w dzień spożywa jedzenie, jest traktowany jak przestępca. Natomiast chrześcijanie w Syrii z własnej inicjatywy nie pili w pracy kawy czy herbaty, ewentualnie gdzieś dyskretnie, żeby wspierać muzułmanów, być solidarnymi z ich postem. Nieraz byłem w Syrii uczestnikiem takich spotkań, gdzie nawet biskup i księża organizowali kolację ramadanową dla duchowieństwa muzułmańskiego. To nie był ani przymus, ani teatr, tylko wyraz szacunku dla kogoś drugiego.

Bardzo często na uniwersytecie, jak chrześcijanie byli w swojej grupie i przychodzili muzułmanie, to oczywiście byli życzliwie przyjmowani: „witamy naszego brata w wierze”. Dopiero później zrozumiałem, że chodziło o to, żeby dać znać, żeby nikt z obecnych nie powiedział czegoś nieprzyjemnego. To był wyraz szacunku, a jednocześnie obawa, żeby nie zapaliła się iskra konfliktu, wzajemnej niechęci. To się wyczuwało, że kwestia przynależności do wspólnoty religijnej jest istotna. Oni od razu to widzą: jak dziewczyna jest zakwefiona, to wiadomo, że muzułmanka; jeżeli ma odkryte włosy to chrześcijanka. Poza tym pewne imiona mają tylko muzułmanie, inne chrześcijanie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Jeżeli imię jest neutralne, to wystarczy kilka zdań i już się orientują i wiedzą, jak rozmawiać. Czyli jest w tym wszystkim element obcości, ale ja bym tego nie wyolbrzymiał.

A jak to się przekładało na sytuację prawną, bo jednak chrześcijanie byli w mniejszości, nawet jeżeli pod pewną opieką państwa?

Ponieważ źródłem prawodawstwa w Syrii był Koran, więc pewne elementy prawa były dla chrześcijan krzywdzące. Ogólnie – muszę to jeszcze raz podkreślić – było dużo szacunku i wzajemnej życzliwości. To wpływało na pewną kulturę, która była przez wszystkich przyjmowana i praktykowana. Stąd życie w Syrii i kontakty z Syryjczykami były bardzo przyjemne. Poza tym byli bardzo gościnni. Bardzo często w autobusie, kiedy chciałem płacić za bilet, przychodził konduktor i mówił, że już ktoś zapłacił. Ot dlatego, że jestem cudzoziemcem.

Przede wszystkim prawo małżeńskie i rodzinne były regulowane przez prawo religijne. Nie byłoby problemu, gdyby chrześcijanie mogli żyć po chrześcijańsku, muzułmanie po muzułmańsku. Ale prawo państwowe musi regulować też kwestie pomiędzy odmiennymi wspólnotami religijnymi. I tutaj muzułmanie byli górą. Najbardziej drastyczne kwestie to takie, że jeśli chrześcijanin chciał poślubić muzułmankę, musiał zmienić religię i zostać muzułmaninem. Nieraz tak się dzieje – nie dlatego, że ktoś planuje, że ożeni się z muzułmanką, tylko po prostu się zakocha. Wtedy jest zgroza, bo taki chrześcijanin, nie mając najmniejszej ochoty, żeby być muzułmaninem, jest do tego zmuszany. Natomiast muzułmanin może swobodnie ożenić się z chrześcijanką i nie tylko nie musi zmieniać religii, ale też jego dzieci będą wręcz pilnowane, żeby były muzułmanami. Chrześcijanka może pozostać chrześcijanką, jeśli poślubi muzułmanina, ale on może poślubić drugą i trzecią, i kolejną żonę, i może się z nią rozwieść. Ona, nawet pozostając jego jedyną żoną, nie ma możliwości dziedziczenia. Takie elementy sprawiały, że chrześcijanie obawiali się bliższych kontaktów z muzułmanami, ponieważ byli słabsi prawnie. Stąd, takie jest doświadczenie historii, wielkie rody, początkowo chrześcijańskie, stawały się muzułmańskimi. Dlatego chrześcijaństwo się stopniowo wycofywało.

Najpierw byłem oburzony na to, że chrześcijanie boją się muzułmanów, tworzą coś w rodzaju getta. Później zrozumiałem, że to ma znaczenie. Boją się dalej idących relacji i przyjaźni ze względu na dzieci. Żeby się nie zdarzyło, że syn zakocha się i wtedy prawo zmusza go do tego, żeby stał się muzułmaninem, a jego rodzina muzułmańska.

I od tego świata, w którym, mimo nierówności prawnej, chrześcijanie żyli w pewnej harmonii, przeszliśmy do wojny i groźby zagłady wspólnot chrześcijańskich. Jak to się stało?

No właśnie, byłoby śmieszne mówić teraz: myśleliśmy, że będzie wiosna, a nadeszła zima. Widziałem, że stosunki z muzułmanami były dobre. Co więcej, przyjechał Jan Paweł II i Syria, która jest w większości muzułmańska, przyjęła go z wielkim szacunkiem. Niektórzy mówili do nas: „jesteście szczęśliwi, że macie takiego przywódcę”; mówili, że światło biło z Jego twarzy.

Niedawno słynna mistyczka Myrna Nazzour zapytana, jakiej Syrii pragnie, odpowiedziała: takiej, jaką była. My nie chcemy państwa chrześcijańskiego, choć nieraz nam się proponuje kanton chrześcijański. Niech wróci to, co było, byle był szacunek. I to mówiła kobieta, która wiedziała o tych nierównościach, np. o takich, że chrześcijanin nie może zostać prezydentem. Ale chrześcijanie w tym kraju byli szanowani, respektowani, mogli się uczyć. Bardzo dbali o wykształcenie, wiedzieli, że to jest ich ostoja.

Ale w to wkradł się element ideologiczny i pieniądze. Syryjczycy wiedzieli, czym jest wojna w Iraku; w Syrii było dwa miliony Irakijczyków. Wiedzieli, co się stało z Irakiem, jaka tam nastąpiła olbrzymia katastrofa. Pojawiły się protesty i wcale nie ukrywano, że były one opłacane, ktoś za to płacił. Za każdy protest, który wychodził z meczetu, płacono każdemu pięćset albo tysiąc lirów. Chrześcijanki mówiły, że słyszały od muzułmańskich sąsiadek: „teraz mam dobrze, bo moi synowie pracują, chodzą na te pokojowe protesty, otrzymują pieniądze, już kupiłam lodówkę” itd.

Sam widziałem, jak rebelianci w maskach, z karabinami zatrzymali autobus. Jeszcze wtedy się uratowałem, bo to nie była „kreska” na cudzoziemców. Nawet nie wiem, czy mnie rozpoznali. Oni szukali młodych ludzi, którzy mogli być żołnierzami po przeciwnej stronie. Później, wychodząc, powiewali banknotem i mówili: „jak dojedziecie do miejsca zamieszkania – w całej Syrii są protesty i za każdy płacimy pięćset albo tysiąc lirów”. To były pieniądze za pokojowe manifestacje, które potem okazały się niezbyt pokojowe.

Płacone przez kogo – Arabię Saudyjską, Turcję, Amerykę, Rosję, Europę?

Myślę, że dobrze, jak zakończymy nasze spotkanie tak, jak rozpoczęliśmy. Uważam, że to jest dobre pytanie, które jest konieczne. Nie należy tylko klajstrować i myśleć, jak pomóc. Trzeba odpowiedzieć, skąd to się bierze. Kwestia odpowiedzialności jest ważna. Teraz w Polsce tak dużo się mówi o historii, o tym, że byliśmy ofiarami i nie można nas rozliczać jako sprawców. Jeżeli po siedemdziesięciu latach pytanie o przyczyny jest ważne, to tym bardziej Syrii nie można tylko pomagać i uspokajać, bo to może być zamiatanie pod dywan.

Kto to zapoczątkował, dlaczego została dokonana inwazja w Iraku, pod sfingowanym pretekstem? Wiadomo, że to jest newralgiczny punkt świata. Papież nie jest politykiem, ale kilkakrotnie powiedział, że to jest trzecia wojna światowa. To coś znaczy… Wojna hybrydowa. Jak przyjeżdżam do Polski, mam inną wrażliwość na wojnę na Ukrainie. U nas się przyjęło, że tam gdzieś jest problem. Ale to nie jest tylko problem Ukrainy. Ja widziałem, jak Syria się zapaliła, a miała się nie palić. Oni tego nie chcieli.

Jeżeli świat jest globalny, to wojna światowa nie musi być od razu z czołgami, czerwonymi gwiazdkami i innymi emblematami państw. W Syrii jest sto organizacji bojowych, które wydają się nie do opanowania. One reprezentują któreś z tych potęg. Nawet jeśli nie wprost, żołnierze tych państw uczestniczą w tej wojnie, a te potęgi nią kierują.

Wywiad został przeprowadzony w lutym br.

 

Wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Zygmuntem Kwiatkowskim SJ pt. „Widziałem, jak Syria się zapaliła” znajduje się na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018,

wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Zygmuntem Kwiatkowskim SJ pt. „Widziałem, jak Syria się zapaliła” na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

„Za daleki Bliski Wschód”. Książka polskiego jezuity o losach Kościoła w Syrii i o dramacie bliskowschodniej wojny

Jeżeli chcemy pomagać, to musimy przede wszystkim nauczyć się słuchać. Nasza obecna wiedza jest jakimś konstruktem opartym na wybiórczych informacjach medialnych – mówi ksiądz Zygmunt Kwiatkowski.

 

Jeżeli obecnie chce się szczerze pomagać Syryjczykom lub jakiejkolwiek innej społeczności bliskowschodniej, to przede wszystkim należy usunąć przyczyny wojny. Została ona wywołana jako świadoma misja zaprowadzenia na świecie „nowego porządku” (…) Ważnym etapem była też tzw. arabska wiosna, która zyskała poparcie opinii światowej i zmieniła się w straszliwy wojenny chaos – pisze ksiądz Zygmunt Kwiatkowski, jezuita, który przez trzydzieści lat pracował na Bliskim Wschodzie.

 Ojciec Zygmunt Kwiatkowski, który był gościem Witolda Gadowskiego w Poranku Wnet, jest autorem książki „Za daleki Bliski Wschód”. Książka pokazuje wciąż zbyt mało znaną w Polsce rzeczywistość Kościoła w Syrii, Libanie, Egipcie – czyli tam, gdzie chrześcijaństwo istnieje od czasów apostolskich. Jest to właściwie reportaż pokazujący wyznaniową mozaikę Bliskiego Wschodu. W pierwszej części autor opisuje względną wolność, jaką cieszyli się tam chrześcijanie przed inwazją na Irak i przed powstaniem Państwa Islamskiego.[related id=41518]

Druga część książki pokazuje dramatyczną sytuację, która panuje obecnie w tamtym rejonie – od symbolicznego początku, czyli wojny w Iraku, poprzez arabską wiosnę, aż po wojnę w Syrii. Jezuita nazywa ją najgorszą od pierwszych lat trwania chrześcijan na tych ziemiach. Możemy śmiało stwierdzić, że mamy do czynienia z ludobójstwem i wielkim exodusem chrześcijaństwa z jego macierzystych stron. Grozi niebezpieczeństwo, że Kościół całkiem zniknie z ziem, które stanowiły jego kolebkę.

Misjonarz stawia tezę, że Zachód ponosi dużą współodpowiedzialność za to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie.

– Dla mnie to obowiązek moralny, żeby o tym mówić – deklaruje o. Zygmunt Kwiatkowski. – To są konkretni ludzie, wobec których mam obowiązek być tutaj świadkiem.

Autor publikacji zwraca uwagę na to, że nieznajomość człowieka, jego kultury i regionu stanowi przeszkodę w skutecznej pomocy ofiarom wojny w Syrii. – Jesteśmy pod presją tego, że tam dzieje się źle i że trzeba szybko reagować. Jednak bez poznania tamtej kultury nasze wychodzenie im naprzeciw nie jest wychodzeniem naprzeciw. Jest raczej mijaniem się.

Wypowiedzi ojca Zygmunta Kwiatkowskiego wysłuchaliśmy podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez Katolicką Agencję Informacyjną.


Książka księdza Zygmunta Kwiatkowskiego SJ Za daleki Bliski Wschódjest kolejną publikacją w serii reportaży wydawanych przez poznańskie wydawnictwo Święty Wojciech.

Ojciec Zygmunt Kwiatkowski, jezuita z Syrii: Chrześcijanie chwalą sobie życie z epoki Asada

To indolencja organów europejskich doprowadziła do tego, że do UE wpuszczono ludzi z kupionymi paszportami syryjskimi, którzy Syryjczykami nie byli – powiedział jezuita ojciec Zygmunt Kwiatkowski.


Gościem Poranka WNET był mieszkający w Syrii od 30 lat jezuita, o. Zygmunt Kwiatkowski.
– Syryjczycy nie wiedzą, to my wiemy, co się dzieje – ironicznie rozpoczął rozmowę o. Zygmunt Kwiatkowski, zwracając uwagę, że świat, a w szczególności Europa, nie słucha tego, co mówią sami Syryjczycy, bo wielu jest ekspertów, którzy „mają na wszystko odpowiedzi gotowe”. Przyznał, że chrześcijanie właściwie nie krytykują Asada, i tego głównie nie chcą usłyszeć różni rzekomi znawcy problematyki syryjskiej. Poparcie dla Asada wyrażają wciąż hierarchowie chrześcijańscy z Syrii.

Ojciec Kwiatkowski przypomniał, że Jan Paweł II, „wychodząc poza szereg jednoznacznie rozumiejących sytuację na Bliskim Wschodzie”, nawoływał, aby nie rozpoczynać wojny w Iraku, która wybuchła z powodu, jak sami to Amerykanie przyznali, „sfingowanych dowodów”. Zwrócił uwagę, że zainteresowanie globalne, a zwłaszcza w Europie, Syrią nie wiąże się z nią samą, że przede wszystkim jest to pochodna problemów europejskich, takich jak chociażby kwestia uchodźców.

– Zapomina się o tym, że przed wojną na Bliskim Wschodzie nie było idylli – powiedział o. Kwiatkowski, przypominając chociażby kwestie pokojowego uregulowania współistnienia między Palestyną i Izraelem, czy też bytności sił ONZ na wzgórzach Golan, które są olbrzymim rezerwuarem wody, a na ich aneksję przez Izrael nie chciała się zgodzić Syria. Jego zdaniem wiele mówi się na temat szyitów i sunnitów, o Państwie Islamskim, chociaż, jak się na sprawę konfliktu na Bliskim Wschodzie popatrzy w kategoriach globalnych, to odpowiedzialność za wybuch wojny nie jest już taka oczywista. W syryjskim kotle mieszają Turcja, Rosja, Iran za pośrednictwem szyitów w Hezbollah, Izrael czy Stany Zjednoczone. Dziś nawet trudno dociec, które terytoria przez kogo są kontrolowane.

– To indolencja organów europejskich doprowadziła do tego, że do UE wpuszczono ludzi z kupionymi paszportami syryjskimi, którzy Syryjczykami nie byli – powiedział o. Kwiatkowski, którego zadziwia rozbuchana do granic absurdu biurokracja w Polsce, bo przywykł do życia w państwie, które zredukowało to do minimum i „wszystko załatwia się na gębę”.

– Pracuję w Aleppo, Damaszku i Homs w Syrii. To centra, gdzie byłem przypisany do domów, po 10 lat w każdym, ale de facto podróżowałem po całej Syrii i miałem do czynienia z różnymi wspólnotami chrześcijańskimi, w większości prawosławnymi, co nie oznaczało prozelityzmu i nie wywracało do góry nogami ich związków z Kościołem macierzystym – powiedział o. Kwiatkowski, który uważa, że podróże środkami komunikacji publicznej są ważne i wiążą się z „fenomenalną możliwością poznania kraju i ludzi”, bo dzięki nim możliwe są bezpośredni kontakt i rozmowy.

Syryjczycy to ludzie dobrze wykształceni, bowiem w minionych czasach w Syrii występował obowiązek szkolny, to był element państwowy, socjalizujący. Ojciec Kwiatkowski widział determinację tych ludzi, którzy umieli przysiąść i popracować, przygotowując się do matury, od której wiele zależało. Syryjczycy, mimo że bardzo kochają swój kraj, często są zdeterminowani, żeby wyjechać i zobaczyć świat. Sam Baszar Asad prowadził w londyńskim City praktykę prawniczą, tam poznał swoją żonę, a do powrotu do Syrii, gdzie „został dyktatorem z przymusu”, został niejako zmuszony, bowiem jego brat, który miał objąć schedę po ojcu, zginął w  wypadku samochodowym.

Ojciec Kwiatkowski, gdy przybył do Syrii pod koniec lat 80., często spotykał się z sympatią zarówno jako cudzoziemiec, jak i jako ksiądz. Kościół przed wojną w Syrii nie płacił, tak jak meczety, za prąd i za wodę, a w czasie świąt chrześcijańskich władze miejscowe odwiedzały wspólnoty i zgromadzenia zakonne.

– Chcielibyśmy, żeby powróciła ta sytuacja – powiedział jezuita, dla którego szokiem był terror, jaki wprowadzili dżihadyści. – Na początku sami muzułmanie mówili chrześcijanom, aby się nie wtrącali do konfliktu, bo to nie „wasza sprawa”. (…) Chrześcijanie chwalą sobie życie z epoki Asada.

– Ojciec Paolo Dall’Oglio to genialny człowiek. Znam go osobiście, bo zaczynaliśmy w tym samym czasie, on trochę wcześniej – powiedział gość Poranka WNET. Ojciec Dall’Oglio, w Syrii zwany abuna Paolo (nasz ojciec Paolo), jest tam przede wszystkim znany jako odnowiciel klasztoru Mar Musa i gorący orędownik dialogu religijnego chrześcijańsko-muzułmańskiego. W odróżnieniu od pozostałych chrześcijan mocno krytykował Asada. Zaginął w 2013 roku, porwany z ulic Rakki, stolicy ISIS. – To genialny człowiek pod wieloma względami, który rozszedł się ze wspólnotą chrześcijańską pod wieloma względami. (…) Nikt nie potrafi powiedzieć, co z nim się stało, dlatego wszyscy mówią to, co chcą. W tym samym czasie z Aleppo zostali uprowadzeni dwaj biskupi prawosławni i tu też nie znaleziono żadnych śladów i nie wiadomo, co się z nimi stało.

MoRo

 

Zamachowiec z niedzieli był znany policji. Zatrzymano go za kradzież i brak dokumentów, ale zwolniono bez konsekwencji

Po zatrzymaniu 29.09 późniejszego mordercy za kradzież i stwierdzeniu, że przebywa na terytorium Francji nielegalnie, został on puszczony wolno, a policja nie podjęła wobec niego żadnych czynności.

Skandal nad Sekwaną w związku z rewelacjami dotyczącymi zamachowca z Marsylii. 29 września tego roku islamista ten został zatrzymany w Lyonie przez policję za kradzież kurtki w galerii handlowej. Policja ustaliła, że mężczyzna przebywa na terytorium francuskim nielegalnie, jednak nie została wobec niego wszczęta żadna czynność ani procedura deportacyjna. Co więcej, został on po prostu zwolniony, a policja zrezygnowała nawet z podjęcia wobec niego czynności w związku z bezsprzeczną kradzieżą, której dokonał. Francuska inspekcja generalna policji państwowej rozpoczęła dzisiaj śledztwo w tej sprawie.

Pięć osób aresztowanych w Paryżu w związku z próbą dokonania zamachu terrorystycznego. 29 września br. w nocy znaleziono w Paryżu przy jednym z tamtejszych budynków mieszkalnych kilka butli z gazem połączonych kablami z telefonem komórkowym, który miał posłużyć jako zapalnik. Śledztwo w tej sprawie trwa.

Przypominamy wydarzenia z ostatnich dni: W niedzielę 1.10 ok. 14:00 na placu przed dworcem Saint-Charles napastnik zamordował nożem dwie młode kobiety 20- i 21-letnią, po czym rzucił się z nożem na żołnierzy pełniących w pobliżu służbę. Został zastrzelony na miejscu.

Działał sam, śledztwo trwa, ale wiadomo bez wątpliwości, że był to zamach terrorystyczny, którego sprawca był powiązany z ISIS. Przyjechał do Francji na początku tego roku. Był Tunezyjczykiem w wieku 20-30 lat i nie miał dokumentów uprawniających go do przebywania na terytorium francuskim. Posługiwał się ośmioma różnymi tożsamościami.

Był znany policji za działalność kryminalną: kradzieże, włamania, paserstwo, przemyt, rozprowadzanie narkotyków i wielokrotne złamanie francuskiego prawa imigracyjnego. Jednak jego radykalnoislamistyczna działalność nie była do tej pory znana antyterrorystycznym służbom francuskim.

Trwa badanie jego telefonu komórkowego, które ma pomóc w ustaleniu kontaktów przestępcy. W nocy z niedzieli na poniedziałek Państwo Islamskie przyznało się do tego zamachu.

Fot.murderpedia.org Mohammed Merah

Wczoraj rozpoczął się w Paryżu proces Abdelkadera Meraha (starszego brata Mohammeda Meraha, zamachowca z Tuluzy i Montauban z marca 2012 roku) oraz domniemanego wspólnika Mohammeda Meraha, Fettaha Malkiego. Od 12 do 22 marca Merah zamordował trzech francuskich żołnierzy, trójkę żydowskich dzieci przed szkołą podstawową oraz nauczyciela. Został zastrzelony podczas policyjnej akcji 22 marca. Kilka godzin przed śmiercią tenże zamachowiec w rozmowie z francuską telewizją stwierdził, że działa z ramienia i na polecenie Al Kaidy.

Abdelkader Merah, znany z działalności w tuluskiej organizacji radykalnoislamistycznej oraz zdeklarowany antysemita, odpowiada przed sądem za podżeganie swojego brata do zamachu terrorystycznego oraz za udzielenie pomocy logistycznej w jego przeprowadzeniu. W marcu 2012 roku Abdelkader Merah powiedział: „Jestem dumny z mojego brata. Dla każdego muzułmanina zaszczytem jest zginąć z rąk wroga”.

Fetah Malki z kolei jest oskarżony o dostarczenie Mohammedowi Merahowi broni, amunicji i kamizelki kuloodpornej.

Wyrok w sprawie obu oskarżonych ma zapaść 3 listopada tego roku.

ZS

 

Zbigniew Stefanik z Francji dla WNET/ Wysłała synowi 2000 euro do Malezji. Teraz jest sądzona za finansowanie terroryzmu

Dzisiaj rozpoczyna się we Francji pierwszy proces członków rodzin dżihadystów. Są oni oskarżeni o finansowe wspieranie terroryzmu. Oskarżona matka jest zagrożona za swój czyn karą 10 lat więzienia.

Kobieta staje przed sądem nad Sekwaną, aby stawić czoło oskarżeniu o finansowanie terroryzmu poprzez przekazywanie pieniędzy synowi dżihadyście. Wprawdzie przesłała synowi 2000 euro, ale, jak twierdzi, nic nie wiedziała o jego powiązaniach z Państwem Islamskim, a on nie poinformował jej o tym, że zamierza wyjechać do Syrii. Matka wysłała mu pieniądze, kiedy przebywał w Malezji. Zrobiła to dlatego, że powiedział jej, że musi opłacić opiekę lekarską po wypadku, którego ponoć doznał.

Okazało się jednak, że za otrzymane pieniądze syn pojechał do Syrii i tam uczestniczył w działalności dżihadystów do sierpnia 2016 roku, kiedy to poniósł śmierć.

Opisana sprawa elektryzuje opinię publiczną we Francji i otwiera w przestrzeni społecznej debatę o świadomej i nieświadomej odpowiedzialności rodzin dżihadystów za terroryzm i zbrodnie popełnione przez islamistów.

ZS/MS

„Śląski Kurier Wnet” 38/2017, Paweł Czyż/ Czy islamska krucjata to rewanż na Francji i Niemczech za okupację kolonialną?

„Rewanż”. Tak można określić obecny najazd na Europę imigrantów z krajów islamskich. Czasem ktoś może uznać to za „dogrywkę” – jeśli się weźmie pod uwagę upadek Konstantynopola w roku 1453.

Paweł Czyż

Rewanż

Właściwie to upadek Imperium Osmańskiego na początku XX wieku stał się zarzewiem zmian, których skutki widzimy obecnie. Osmanowie dla przykładu tolerowali grecką arystokrację – prawosławnych chrześcijan, tzw. fanariotów, którzy sprawowali wiele znaczących urzędów w państwie tureckim, między innymi wykorzystywano ich jako tłumaczy. Wielu wysokich urzędników wywodziło się ponadto spośród Albańczyków. Generalnie kultura imperium była militarystyczna, biurokratyczna (regulowano np. kolor ubrań i butów noszonych przez wyznawców poszczególnych religii) i teokratyczna, ale nie nacjonalistyczna, a Turcy jako narodowość nie byli faworyzowani.

Wbrew panującym często stereotypowym opiniom, należy zwrócić uwagę na względną tolerancję religijną panującą w imperium. Prześladowania ze względów religijnych nie były częste i zwykle stanowiły wyraz zemsty za bunty czy niepowodzenia wojenne w walkach z chrześcijanami, niekiedy także stanowiły efekt fanatyzmu poszczególnych namiestników. Tolerancja wobec Żydów stała się przyczyną migracji znacznej części Żydów sefardyjskich (wygnanych w 1492 roku z Hiszpanii) na tereny Imperium, głównie do Salonik. Z drugiej strony niemuzułmanie byli poddani instytucjonalnej dyskryminacji – musieli płacić władzom dodatkowe podatki i obowiązywały ich różne ograniczenia prawne.

Imperium tureckie to nie tylko Wiedeń 1683

Do osobistości, które rozumiały wagę Imperium Osmańskiego dla utrzymania pokoju na Bliskim Wschodzie, należy m.in. gen. Józef Bem. Wraz z generałami węgierskimi Jerzym Kmetym i Miksą Steinem Bem dokonał formalnej konwersji na islam, by móc wstąpić do armii sułtana. Wraz z przyjęciem tej religii zmienił imię na Murat Pasza (Murad Pasa, Yusuf Paşa). Opracował plany reorganizacji armii tureckiej, budowy twierdz pogranicznych, rozbudowy otaczających Turcję umocnień, a także projekty uregulowania przepływających przez ten kraj rzek Tygrysu i Eufratu.

W 1850 roku, badając grunt, na którym zbudowane było Aleppo, stwierdził, że leży ono na bogatych złożach saletry, siarki i żelaza. Wykorzystując tę wiedzę, uruchomił sfinansowaną z własnych środków małą manufakturę saletry i prochu. Końcowy produkt o cenie niższej o 20% od rynkowej zaproponował tureckiemu rządowi, prosząc o pozwolenie na budowę fabryki. Jesienią 1850 roku Turcja zezwoliła mu na zbudowanie w mieście rafinerii saletry i przeznaczyła na ten cel 50 tysięcy piastrów z państwowej kasy. Bem mógł rozpocząć dzięki temu produkcję na skalę przemysłową. Do pracy w powstającej fabryce ściągnął kilkudziesięciu innych internowanych polskich oficerów, weteranów powstania węgierskiego. Planował utworzyć w Aleppo na tej bazie nowoczesną szkołę artylerii.

W uznaniu zasług mianowano go generałem tureckiej armii. W październiku 1850 roku w Aleppo wybuchły krwawe zamieszki zainicjowane przez Beduinów z powodu nieumiejętnej polityki miejscowego tureckiego gubernatora. Wymierzone one były zarówno w turecką władzę na tym terenie, jak i w syryjskich chrześcijan. Miasto zostało otoczone przez 30-tysięczne wojska powstańcze, a nomadzi domagali się okupu, grożąc w razie odmowy spaleniem Aleppo i wymordowaniem jego mieszkańców.

Ostatnią bitwą, jaką stoczył Józef Bem, była uwieńczona sukcesem obrona Aleppo. W czasie obrony miasta, w którym broniło się 1200 żołnierzy, generał dowodził artylerią wyposażoną w 16 armat.

W listopadzie 1850 Bem zachorował na malarię azjatycką. Zmarł w nocy 10 grudnia. Pochowany został w Turcji na starym cmentarzu wojskowym położonym na skalistej górze Dżebel el Isam (tur. Góra Wielkich Ludzi). Postulaty przeniesienia prochów generała do Polski podnoszone były jeszcze w XIX wieku, jednak ich realizacja nastąpiła dopiero w 1929 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W tym celu do Turcji udała się specjalna delegacja, która przeprowadziła ekshumację oraz transport do kraju. Na trasie podróży pociągu odbyły się uroczystości składania hołdu bohaterowi. Obchody miały charakter międzypaństwowy i zaangażowały się w nie rządy Turcji, Węgier i Polski. W Budapeszcie manifestacja na cześć generała zgromadziła kilkaset tysięcy osób. Prochy Józefa Bema sprowadzono 30 czerwca 1929 roku do rodzinnego Tarnowa, gdzie zostały umieszczone w mauzoleum na wyspie w Parku Strzeleckim, a na grobie umieszczono napisy w językach polskim, węgierskim i arabskim. Zgodnie z muzułmańską tradycją ciało ułożono głową w stronę Mekki.

W jakiś sposób w krajach arabskich pamięta się również o polskiej tolerancji religijnej, np. w stosunku do Tatarów w czasach I RP (nazywano ich „Lipkami” lub „Muślimami”). Czy może zatem dziwić to, że w naszym kraju dotychczas nie było żadnych zamachów ISIS czy innych nacjonalistów arabskich?

Wbrew pozorom stan kultury i nauki w krajach islamskich stoi na bardzo wysokim poziomie – co przekłada się na stan wiedzy historycznej. Tradycja naukowego zaangażowania, samodoskonalenia w licznych krajach islamskich sięga nawet czasów arabskiego panowania na terenie Półwyspu Iberyjskiego (711–1492). „Al-Andalus” (arabska nazwa Półwyspu Iberyjskiego, nadana przez jego muzułmańskich zdobywców) przestała istnieć jako byt polityczny, przetrwała jednakże w literaturze arabskiej, zaś jej legenda trwa do dnia dzisiejszego w kulturze arabsko-muzułmańskiej. Przedstawiciele świata arabskiego doskonale poruszają się w meandrach historii Europy i poszczególnych krajów oraz narodów europejskich, i to powinno zostać w końcu przyjęte do naszej świadomości!

Syryjski problem i przyczyna

W 1517 Syrię przyłączono do tureckiego Imperium Osmańskiego. W 1831 zajęły ją wojska paszy Egiptu Muhammada Alego, jednak na skutek nacisków europejskich mocarstw i buntu miejscowej ludności wojska musiały się stamtąd wycofać na rzecz Turcji w roku 1840. Pod koniec XIX wieku wzrosła świadomość narodowa, co spowodował kontakt z kulturą Zachodu; Syria stała się odrodzona politycznie i gospodarczo (przyczyniła się do tego m.in. budowa Kanału Sueskiego).

Zatem w 1916 roku wybuchła tzw. Al-Thawra al-`Arabiyya. Było to powstanie wywołane przez Husseina bin Alego w celu uniezależnienia się od Imperium Osmańskiego i utworzenia jednolitego państwa arabskiego od Aleppo w Syrii po Aden w Jemenie. Rewolta zakończyła się, gdy 1 października 1918 roku armia arabska wraz z brytyjskim Camel Corps zajęła Damaszek – co zakończyło kampanię bliskowschodnią I wojny światowej.

Najbardziej rozpoznawalną postacią tej kampanii jest brytyjski żołnierz i pisarz Thomas Edward Lawrence (1888–1935), znany jako Lawrence z Arabii, który był gorącym zwolennikiem powstania samodzielnego państwa arabskiego, a także współorganizatorem haszymidzkiego oporu. Po wojnie istniała pilna potrzeba uregulowania stref wpływów i granic państwowych na całym Bliskim Wschodzie.

Podczas spotkania alianckiej Rady Czterech w 1919 roku brytyjski premier David Lloyd George oświadczył, że podstawą porozumienia musi być umowa Fajsal – Weizmann zawarta pomiędzy przywódcą ruchu syjonistycznego Chaimem Weizmannem i syryjskim emirem Fajsalem I. Dla społeczności żydowskiej na Bliskim Wschodzie niezwykle ważne były brytyjskie obietnice utworzenia w Palestynie „żydowskiej siedziby narodowej” zawarte w deklaracji Balfoura z 1917.

Natomiast społeczność arabska wielką wagę przykładała do korespondencji prowadzonej podczas I wojny światowej między brytyjskim Wysokim Komisarzem Egiptu sir Henry McMahonem a Szarifem Mekki Husajnem. Korona brytyjska zgodziła się wówczas „poprzeć arabskie dążenia niepodległościowe” w Imperium Osmańskim. W zamian Arabowie przyłączyli się do wojny przeciwko Turkom.

Na podstawie tych dwóch częściowo sprzecznych obietnic zarówno Żydzi, jak i Arabowie byli przekonani, że Wielka Brytania obiecała im utworzenie niepodległego państwa w Palestynie. Mocarstwa zachodnie były jednak związane odrębną umową Sykes – Picot, zawartą w 1916 roku między Wielką Brytanią a Francją. Dzieliła ona Bliski Wschód na pięć stref wpływów należących do Brytyjczyków i Francuzów, przy czym zakładano utworzenie obszaru, na którym miało powstać niezależne państwo arabskie.

Postępując w zgodzie z tym porozumieniem, wojska brytyjskie nie zajęły syryjskich miast: Damaszku, Hims, Hama i Aleppo. Otworzyło to drogę do wzrostu nastrojów panarabskich, nacjonalistycznych i aspiracji utworzenia niepodległego państwa arabskiego. W lipcu 1919 roku Syryjski Kongres Narodowy (forma parlamentu) odmówił uznania jakiegokolwiek prawa francuskiego rządu nad którąkolwiek częścią terytorium Syrii. Wezwał Francję do uznania niepodległości Syrii, gdyby zaś mocarstwa uznały, że konieczne jest powierzenie jednemu z aliantów mandatu nad tym terytorium, prosił, by były to Stany Zjednoczone lub Wielka Brytania. Francja i Wielka Brytania były jednak zdecydowane podzielić strefy wpływów na Bliskim Wschodzie zgodnie z wyżej wymienioną umową Sykes – Picot z 1916 roku. Układ w swoich założeniach dzieli Bliski Wschód na pięć stref:

  • strefę administrowaną bezpośrednio przez Francję, utworzoną przez Liban, rejon Adany (Cylicję) i wybrzeże syryjsko-libańskie;
  • strefę zależną bezpośrednio od Wielkiej Brytanii, utworzoną przez Dolną Mezopotamię;
  • strefę A, złożoną z dzisiejszej Syrii i rejonu Mosulu, w której uznaje się suwerenność arabską, ale która znajdowałaby się pod protekcją Francji;
  • strefę B, rozciągającą się od granicy z Egiptem aż po Irak, również obiecaną niezależnemu państwu arabskiemu lub konfederacji państw arabskich, ale będącą pod protekcją Wielkiej Brytanii;
  • strefę złożoną z terytorium palestyńskiego od Morza Śródziemnego aż po Jordanię, która znajdowałaby się pod kontrolą międzynarodową, z wyjątkiem portów w Hajfie i Akce, przeznaczonych dla Wielkiej Brytanii.

Granice Bliskiego Wschodu, zarysowane w taki sposób przez Brytyjczyków i Francuzów, nie tylko zredukowały obietnice złożone szarifowi Mekki Husajnowi, ale również wyłączyły Palestynę spod jakiejkolwiek kontroli arabskiej.

Syryjski emir Fajsal starał się prowadzić umiejętną i wyważoną politykę zagraniczną, dlatego 6 stycznia 1920 roku parafował umowę z francuskim premierem Georgesem Clemenceau, który uznał „prawo Syryjczyków do zjednoczenia się, aby rządzić swoim niepodległym państwem”. Kongres ogłosił 8 marca 1920 roku w Damaszku powstanie niepodległego Królestwa Wielkiej Syrii. Królem wielkiej Syrii ogłoszono emira Fajsala, który przybrał imię Fajsala I. Na konferencji w San Remo w 1920 roku – opartej na ustaleniach umowy Sykes – Picot z 1916 roku – postanowiono ustanowić na terenie Królestwa Wielkiej Syrii terytorium mandatowe francuskie oraz brytyjskie. Administratorem Syrii i Libanu z ramienia Francji został gen. Henri Gouraud. 14 lipca 1920 roku generał wystosował do króla Fajsala I ultimatum, w którym żądał zgody na utworzenie w Syrii swojego terytorium mandatowego, zredukowania armii syryjskiej i przekazania Francuzom kontroli nad główną linią kolejową.

Sam król był skłonny zaakceptować takie rozwiązanie, które w jego ocenie było jedyną szansą na zachowanie jakiejkolwiek formy arabskich rządów w Syrii. Syryjski Kongres Narodowy chciał jednak zbrojnie walczyć o niepodległość. Fajsal uważał wszelki opór za beznadziejny i rozwiązał Kongres (parlament). Wydał rozkazy, by wojsko syryjskie nie broniło się. Jego poleceń nie posłuchał minister wojny Jusuf al-Azma, który na czele około pięciu tysięcy źle uzbrojonych żołnierzy i ochotników stoczył z armią francuską bitwę pod Majsalun w okolicach Damaszku. Zakończyła się ona klęską Syryjczyków.

Fajsal bezskutecznie ubiegał się o zachowanie chociaż części utworzonej przez siebie administracji arabskiej. Gdy Francuzi odmówili jakichkolwiek rozmów z królem, ten 2 sierpnia 1920 roku wyjechał do Palestyny. W sierpniu 1920 Francuzi dokonali podziału Wielkiej Syrii. Wydzielono Wielki Liban. Pozostałą część Syrii podzielono wedle kryteriów religijnych na cztery państewka: Damaszek, Aleppo, Latakię i Dżabal ad-Duruz.

Upadek państwa nie oznaczał stłumienia aspiracji elit syryjskich do niepodległości. Już w 1921 roku doszło do pierwszych antyfrancuskich protestów oraz do wybuchu powstania Ibrahima Hananu, które zostało stłumione przez wojsko francuskie. W 1925 roku Damaszek i Aleppo połączono w Państwo Syrii. W 1936 podpisano traktat, który zobowiązywał Francję do przyznania Syrii pełnej niepodległości (nie został on przez Francję ratyfikowany). W 1940 roku Syria znalazła się pod władzą rządu Vichy. Po wyzwoleniu w 1941 roku Komitet Wolnej Francji ogłosił niepodległość Syrii, która została oficjalnie ogłoszona przez Syrię w roku 1943. W 1944 do państwa syryjskiego przyłączone zostały Latakia i Dżabal ad-Duruz.

Zatem na sytuację w Syrii i terenach zajmowanych przez ISIS trzeba spojrzeć znacznie szerzej. W jakimś sensie nacjonalistyczny odłam islamu czerpie paliwo z historii. Gdy Polacy przez 123 lata walczyli o wyzwolenie spod władzy państw zaborczych, to czerpanie z tradycji, pozycji I RP i oparcia w Kościele katolickim było ważnym elementem zachowania tożsamości narodowej.

Francja i Wielka Brytania jawią się dla nacjonalistów arabskich takim samym okupantem, jakim kiedyś dla Polaków państwa zaborcze. Zamachy przeprowadzone przez ISiS w Europie koncentrują się głównie właśnie na Francji i Wielkiej Brytanii. Ma to uzasadnienie historyczne.

W całkowicie bezrefleksyjny sposób te państwa doprowadziły do rozbicia Imperium Osmańskiego, uwalniając zręby nacjonalizmu islamskiego spod państwowej kontroli. Przez dekady Francja i Anglia zwalczały potem niepodległościowe dążenia narodów arabskich. Niegdyś w imię Kościoła katolickiego, również pod auspicjami Francji i Anglii, prowadzono walkę z islamem poprzez krucjaty na terenach arabskich. Czemu zatem miałoby dziś dziwić, że nacjonaliści islamscy przenoszą konflikt na terytorium Europy, a raczej państw europejskich, w stosunku do których mają wciąż żywe pretensje za zwalczanie ich aspiracji i religii?

Dlaczego nacjonaliści arabscy mają „sentyment” do Niemiec?

Napisać, że Adolf Hitler cieszył się w świecie islamskim dużym poważaniem, to mało. Arabowie otaczali go niemal kultem. Niemcy doskonale orientowali się w nastrojach arabskiego świata. Mieli również świadomość, że wielu Arabów oddaje Hitlerowi niemal religijną cześć. Wyrazy tego podziwu przybierały czasem humorystyczną postać. W każdej chwili – pisał jeden z palestyńskich szejków do Führera – gotów jestem służyć pańskiemu rządowi, wystawiając do dyspozycji stu jeźdźców. Czekam tylko na skinienie Waszej Wysokości. […] Oby pan na zawsze pozostał moim władcą.

Słowa uznania zaczęły płynąć również od bardziej prominentnych władców. W 1941 roku egipski król Faruk posłał Niemcom pozdrowienie: Przepełniony podziwem i szacunkiem dla Führera i narodu niemieckiego, życzę mu najgoręcej zwycięstwa nad Anglią. Moim życzeniem i wolą mojego narodu jest, by oddziały niemieckie jak najszybciej wyzwolił Egipt spod dokuczliwego i brutalnego jarzma Anglików.

Entuzjazm dla Niemiec i Hitlera w świecie arabskim nie był tylko związany z nienawiścią do Żydów. Arabowie w zwycięstwie III Rzeszy widzieli nadzieję na wyzwolenie spod kolonialnego ucisku. Pragnienie wolności było tym żarliwsze i głośniej wyrażane, im bardziej linia frontu zbliżała się do Bliskiego Wschodu, a pod niemieckim naporem padały kolejne kolonialne potęgi. Gdy w 1940 roku ugięła się Francja, na ulicach syryjskich miast tłumy śpiewały zjadliwą piosenkę: „Nigdy więcej monsieurów, nigdy więcej misterów, niech będzie Allah w niebie, A na ziemi Hitler”.

Intrygujące, że w proniemieckich peanach szybko zaczęły pojawiać się motywy religijne, sugerujące, że Adolf Hitler jest kimś więcej aniżeli tylko zwykłym człowiekiem. Erwin Ettl, niemiecki ambasador w Iraku, pisał w notatce z początku 1941 roku, że duchowni w całym kraju wskazują swoim wiernym stare, tajemne wróżby i przepowiednie, z których wynika, iż pod postacią Adolfa Hitlera Allah zesłał na ziemię dwunastego imama. W ten sposób […] szerzy się propagandę, która w Hitlerze i Niemczech upatruje lekarstwa na całe zło.

Jeden z niemieckich dyplomatów odnotował w swoim dzienniku 29 sierpnia 1938 roku nowe wytyczne z Berlina: „Trzeba aktywować ruch arabski”. W tym samym roku III Rzesza zaczęła dostarczać broń do Libanu. Stamtąd – zwykłymi rybackimi łodziami – potajemnie szmuglowano ją do Palestyny, by dozbrajać antybrytyjskich buntowników.

Wiatr historii w końcu zawiał Arabom w plecy. Niecałe dwa lata po wybuchu wojny, nocą z 1 na 2 kwietnia 1941 roku, w Iraku doszło do antybrytyjskiego przewrotu. Władzę przejęli proniemieccy politycy. Powstańców wsparło małą jednostką Luftwaffe, które przypuściło ataki na pozycje brytyjskie. Okazały się one jednak bezskuteczne, gdyż niemieckie maszyny były nieprzystosowane do mezopotamskich warunków klimatycznych. Pod koniec maja powstanie upadło, a jego przywódcy zbiegli z kraju. Jednym z uciekinierów był Al-Hadżdż Muhammad Amin al-Husajni, wielki mufti Jerozolimy.

W listopadzie 1941 roku udało mu się spotkać z Hitlerem. Podczas tego spotkania al-Husajni przyjął zapewnienie co do jednej sprawy – gdy tylko Niemcy wbiją swoją flagę w arabską ziemię, to nigdy już nie będzie tam miejsca dla Żydów. Oczywiście oczekiwania arabskiego polityka były większe – chciał uzyskać pewność, że dzięki niemieckiemu zwycięstwu będzie możliwa odbudowa niezależnej arabskiej państwowości na Bliskim Wschodzie. Ale tej Führer mu nie dał i dać nie mógł. Bliski Wschód jeszcze znajdował się poza zasięgiem jego armii, a ponadto nie chciał drażnić sojuszniczych Włochów, którzy względem tego obszaru mieli własne ambicje kolonialne.

Al-Husajni uzyskał od Hitlera zapewnienie w tej sprawie dopiero trzy lata później, w listopadzie 1944 roku. Rząd III Rzeszy w oficjalnym dokumencie uznał „prawa państw arabskich do samostanowienia, jedności i niepodległości”. Mufti został w Berlinie, a władze niemieckie do końca wojny finansowały jego biuro i liczne podróże polityczne. Gdy mufti prowadził pierwsze rozmowy z nazistami, niemieckie wojenne sukcesy – szczególnie te odnoszone przez Afrika Korps – wywoływały euforię Arabów. W Palestynie nasiliły się antybrytyjskie akty sabotażu i brutalne ataki na społeczność żydowską.

„Przyjazna atmosfera wobec Niemców – donosił niemiecki agent 'Antonius’ – utrzymuje się nadal. Wszyscy wyrażają życzenie, by wkroczyli wreszcie Niemcy i wyzwolili kraj spod okupantów. Gdy Arabowie publicznie mówią o Hitlerze, posługują się najczęściej pseudonimami: najnowszy z nich to 'Haddsch Numur’ – 'Tygrys’. Życzenia zwycięstwa Hitlerowi zastępują częstokroć formułę powitalną”. Autor innego raportu pisał, że po zapadnięciu zmroku wszyscy Żydzi znikają z miejsc publicznych oraz ulic i z ciemności wynurza się obraz czysto arabskiej Palestyny.

Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z optymistycznych nastrojów Arabów. W strukturach Wehrmachtu sformowano jednostkę Sonderstab F, której podstawowym zadaniem było sianie triumfalistycznej propagandy wśród Arabów, zachęcanie do kolaboracji i do akcji sabotażowych.

Minęło 70 lat i okazuje się, że imigranci z Syrii i innych państw islamskich przybywający do Niemiec mają historycznie wpojone zaangażowanie Niemiec po stronie arabskiej. Zatem skala ataków ISIS w Niemczech jest o wiele mniejsza niż we Francji czy Anglii. Samo zaproszenie skierowane do Syryjczyków ze strony kanclerz Angeli Merkel obudziło w krajach islamskich pewne sentymenty.

Czas zatem zrozumieć, że konflikt w Syrii, sytuacja na Bliskim Wschodzie, powstanie ISIS ma korzenie dużo głębsze niż się nam wydaje. Nie każdy wyznawca islamu przybywający do Europy ma twarz faktycznie zmęczoną ucieczką przed wojną i nikły zasób wiedzy o kulturze i historii poszczególnych państw Europy. O faktycznej motywacji jego przyjazdu nie wspominając…

Cały artykuł Pawła Czyża pt. „Rewanż” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Czyża pt. „Rewanż” na s. 4 „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

„Śląski Kurier Wnet” 37/2017, Rafał Brzeski: Trwa podbój Europy przez dżihadystów. Zamachy są narzędziem w tej walce

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji.

Rafał Brzeski

Ostatnie zamachy w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, świadczą dobitnie, że mamy do czynienia z próbą podboju naszego kontynentu, w którym terroryzm jest tylko narzędziem atakujących. Jest to zresztą nowa forma terroryzmu, odmienna od terrorystycznych działań lat 1970. i późniejszych. Wówczas zhierarchizowane organizacje terrorystyczne miały jasno zdefiniowane cele. Zgodnie ze swoją nazwą, Irlandzka Armia Republikańska atakowała przede wszystkim cele wojskowe lub paramilitarne, a obiektem ataków grup skrajnie lewicowych – Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech oraz Czerwonych Brygad we Włoszech – byli politycy, przedsiębiorcy, bankierzy, słowem: ludzie kapitału i establishmentu.

W przypadku terroryzmu islamskiego jest inaczej. Brak jest łatwych do infiltracji i rozbicia zhierarchizowanych organizacji. Zamiast nich funkcjonują niepowiązane ze sobą terrorystyczne komórki i tak zwane „samotne wilki”. Samozwańcze Państwo Islamskie, zwane Daesh albo ISIS, dopiero jakiś czas po zamachu komunikuje, że został przeprowadzony przez ludzi z nim powiązanych albo przez bojowników, którzy złożyli przysięgę na wierność Daesh.

Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście zamachowcy mieli jakieś organizacyjne kontakty z Amn al-Chardżi – służbą specjalną Państwa Islamskiego, która organizuje i prowadzi działalność szpiegowską i terrorystyczną w krajach europejskich. Wiele wskazuje, że nicią wiążącą terrorystów z ISIS jest tylko ideologia, wspólna myśl przejawiająca się w radykalnym islamie, w którym nie ma miłosierdzia, a jest walka z „krzyżowcami”, czyli ludźmi Krzyża, do których zaliczani są wszyscy rdzenni Europejczycy bez względu na religię, płeć i wiek.[related id=27088]

Wbrew różnym zapewnieniom głosicieli tolerancji, islam jest raczej religią miecza niż pacyfizmu, co zresztą widać na rozpowszechnianych przez ISIS filmach z krwawych i perwersyjnie wręcz okrutnych egzekucji. Wymyślnego okrucieństwa katów Daesh doświadczają przede wszystkim obywatele Państwa Islamskiego, którym, jak w Sowietach, brutalnie narzucany jest wybór między obozem prawdy, czyli jedynie słuszną interpretacją Koranu, a obozem kłamstwa, do którego zaliczani są „krzyżowcy” oraz ci, którzy się z nimi bratają.

Oficjalny magazyn propagandowy Państwa Islamskiego Dabiq wyjaśnił krótko, że „świat jest dzisiaj podzielony na dwa obozy” – obóz kufr, czyli niewiernych, oraz obóz wyznawców nauki imamów uważających Daesh za „kalifat”, czyli państwo rządzone przez następcę Mahometa. Sunnici uważają, że kalif musi pochodzić z arystokracji w Mekkce, natomiast szyici dodają, że musi być z Ahl-al Bayt, czyli z rodu Proroka. Przywódca samozwańczego Państwa Islamskiego, Abu Bakr al-Baghdadi, który obwołał się kalifem latem 2014 roku, podpisuje wszystkie swoje komunikaty pełnym nazwiskiem, dodając al-Qurashi al-Hassani, co oznacza, że mieni się potomkiem wnuka Proroka z osiadłego w Mekce rodu Qurashi.

Pełne nazwisko Abu Bakra al-Baghdadiego skracane jest, najczęściej z wygody, przez zachodnie media, ale dla muzułmanów świadczy, że Daesh jest prawdziwym kalifatem, a zatem winni przestrzegać koranicznego nakazu posłuszeństwa. Magazyn Dabiq nie pozostawia w tej mierze jakichkolwiek wątpliwości: „żaden muzułmanin nie może wymawiać się, że chce być niezależny, kiedy kalifat prowadzi wojnę w jego imieniu”, w innym miejscu zaś głosi: „postawa neutralności skazuje muzułmanina na zgubę”.

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji. Muzułmanie, którzy nie angażują się w wojnę po stronie kalifatu to „hipokryci”, których należy „wyplenić mieczem”, a jeśli ktoś w jakikolwiek sposób chce sobie ułożyć życie w sąsiedztwie „krzyżowców” to jego nagrodą będzie piekło. Tak przynajmniej głosi Dabiq.

Dla radykalnych imamów „szara strefa” asymilacji między dżihadystami a „krzyżowcami” jest największym zagrożeniem, bowiem jej istnienie, nie mówiąc już o prosperowaniu, zadaje kłam ideologicznym fundamentom kalifatu. Stąd tak energicznie nawołują do wypowiadania posłuszeństwa niewiernym, do powszechnego stosowania prawa szariatu zamiast lokalnego prawa „krzyżowców” oraz do tworzenia społeczności i obszarów „tylko dla muzułmanów”. Wewnątrz tych społeczności działają werbownicy służb specjalnych Daesh, którzy namawiają do bezpośredniego wsparcia kalifatu na jawnym froncie w Iraku i Syrii albo na tajnym w konspiracyjnych siatkach terrorystycznych.[related id=16563]

Analiza życiorysów islamskich terrorystów, którzy w ostatnich miesiącach atakowali w różnych miastach europejskich, wskazuje, że większość z nich żyła w „szarej strefie”, ale uznała, że nie jest to dla nich właściwe miejsce. Wielu z nich miało konflikt z prawem, dopuściło się drobnych przestępstw, odsiedziało krótkie wyroki i dopiero w radykalnym islamie i zbrojnym międzynarodowym dżihadzie odnalazło swoje spełnienie.

Żyjącym nadal w „szarej strefie” niezdecydowanym propagandowe materiały Daesh proponują nawrócenie i odkupienie win poprzez akty terroru z użyciem pojazdów i przedmiotów codziennego użytku. Mogą robić to indywidualnie lub w niewielkich grupach krewnych lub znajomych. Deklarację wierności kalifatowi można wysłać e-mailem, sms-em, złożyć na specjalnych zaszyfrowanych stronach internetowych, itp. kilka minut przed akcją, kiedy nie ma już niebezpieczeństwa przejęcia ich przez „krzyżowców”.

Kierownictwo Daesh liczy, że zdalne sterowanie działaniami drobnych grup terrorystycznych i „samotnych wilków” doprowadzi do desperacji policje i służby specjalne „krzyżowców”, które z czasem wyczerpią swe możliwości ludzkie, organizacyjne, logistyczne i finansowe. W konsekwencji brak bezpieczeństwa w europejskich miastach sprawi, że ich niewierni mieszkańcy zmuszą polityków do bardziej drastycznych kroków.

Rozwiązania takie uderzą rykoszetem w chętnych do asymilacji i w konsekwencji ograniczą „szarą strefę”. Ponadto będzie je można przedstawiać jako przejawy rasizmu i islamofobii, wykorzystując w propagandzie przekupioną agenturę wpływu i pożytecznych idiotów zaczadzonych tolerancją. A to z kolei przysporzy werbownikom Daesh nowych kandydatów na dżihadystów. Koło się zamknie, a „szara strefa” asymilacji się skurczy.

Planiści tej samonakręcającej się spirali stopniowego likwidowania „szarej strefy” szczególnie istotną rolę wyznaczają dżihadystom już urodzonym albo przynajmniej długo mieszkającym w krajach „krzyżowców”. Ich przykład ma dowodzić, że współżycie wiernych z niewiernymi jest niemożliwe. W maju 2016 roku Abu Muhammad al-Adnani, uważany – zanim zginął w nalocie na Aleppo – za następcę kalifa Abu Bakra al-Baghdadiego, głosił, że jeden atak terrorystyczny „samotnego wilka” w Stanach Zjednoczonych lub Europie „wart jest dla nas więcej niż największa nasza akcja w Iraku lub w Syrii”.

Powolna likwidacja „szarej strefy” ma według strategów Daesh doprowadzić do cichej okupacji Europy i jej podziału na wiernych i niewiernych bez żadnego buforu. Wówczas niewierni postawieni zostaną przed wyborem – przyjęcie jedynie słusznego islamu lub likwidacja. Bez względu na to, co wybiorą, kalifat zwycięży.

Do osiągnięcia tego celu droga jeszcze daleka, ale Daesh ma już wiele atrybutów funkcjonującego państwa. Ma terytorium, hymn, flagę, siły zbrojne, policję, służby specjalne i wywiadowcze, skarb zasilany dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, system podatkowy, wymiar sprawiedliwości oparty na szariacie, program szkolny itp. Stopniowe kurczenie się terytorium Państwa Islamskiego pod naporem wstrząsanej wewnętrznymi sporami koalicji ma tylko bardzo mierny wpływ na długofalową strategię kalifatu.[related id=26445]

Nawet jeśli kalif Abu Bakr al-Baghdadi al-Qurashi al-Hassani zginie, to jeszcze długo w muzułmańskiej umysłowości pozostaną jego myśl, jego nauki i ambitny plan podboju świata „krzyżowców”. Przegrane bitwy Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie nie mają większego wpływu na strategię rozbudowy kalifatu, który nawet jeśli nie będzie miał terytorium, to będzie funkcjonował w świadomości wyznawców islamu. Porażki sprawiają, że zaprawieni już w walce ochotnicy, którzy przyjechali wspierać Daesh z różnych stron świata, wracają teraz do krajów swych paszportów, by dzielić się doświadczeniami, szerzyć dżihad w muzułmańskiej diasporze i dawać przykład, jak skutecznie likwidować „krzyżowców”.

Słowa i czyny powracających weteranów wspiera propaganda Daesh rozpowszechniana z wykorzystaniem różnych form globalnej sieci internetu. W założeniu ma ona inspirować ludzi z „szarej strefy” do samodzielnego działania. Ma ich radykalizować i przekształcać w żołnierzy kalifatu działających pod czarną flagą z własnej inicjatywy, bez organizacyjnego powiązania z Państwem Islamskim. Służą temu zwłaszcza powtarzane i liczne wezwania do popełniania aktów terroru.

Bardziej ambitni znajdą w internecie receptury na przygotowanie materiałów wybuchowych domowej roboty oraz plany i schematy połączeń zapalników do „pasów szahida” dla terrorystów samobójców. Mniej ambitni lub technicznie utalentowani mogą zawsze siąść za kierownicę samochodu i wjechać z możliwie z największą prędkością w tłum „krzyżowców”, albo wyjąć z kuchennej szuflady największy nóż i z okrzykiem „Allahu Akbar” sztyletować na ulicy, w kawiarni, na stacji metra – gdzie popadnie. Trzeba tylko dbać o właściwy stosunek strat. Jak najmniejsze po stronie wiernych, jak największe po stronie niewiernych.

„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Mroczna strategia kalifatu” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Irańska Gwardia Rewolucyjna: Zaplanowaliśmy już kolejne odwety na wypadek zamachów terrorystycznych planowanych w Iranie

Generał Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej Ramezan Sharif zapowiedział, że Teheran będzie kontynuował politykę aktywnego zwalczania terrorystycznych organizacji salafickich szykujących zamachy w Iranie.

Czytaj więcej: Iran: 12 zabitych i 39 rannych w atakach na parlament i mauzoleum Chomeiniego, dokonanych przez Państwo Islamskie

[related id=”25341″]Rzecznik tzw. Sepah przyznał, że odwet za zamachy w Teheranie z 7 czerwca, w wyniku których zginęło co najmniej 18 osób, był skuteczny. Wedle irańskich źródeł w ostrzale rakietowym pozycji ISIS we wschodniej Syrii zginęło „wielu terrorystów, w tym sześciu wysokiej rangi libijskich bojowników, których zabiła irańska rakieta wymierzona w główną bazę ISIS w mieście Al-Mayadin.

Sharif dodał, że dalsze ostrzały rakietowe są uzależnione od „zachowania naszych wrogów”, i że odwet na przyszłe działania salafitów już jest zaplanowany i będzie przeprowadzony.

[related id=”26270″]Generał Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej, która od początku wojny w Syrii i w Iraku wojuje z „takfiri”, zapowiedział, żeby terroryści oraz ich sponsorzy i mocodawcy przemyśleli, czy na pewno chcą stanowić zagrożenie dla irańskiego bezpieczeństwa narodowego. Dotychczasowe ataki rakietowe z 18 czerwca były zaledwie zapowiedzią prawdziwego odwetu – dodał Sharif.

Irańskie media informują o kolejnych siatkach ISIS rozbijanych przez „Sepah” oraz o niepokojach wzdłuż granicy irańsko-pakistańskiej.

Żródło: presstv

Czytaj więcej: Irańska Gwardia Rewolucyjna ostrzelała rakietami pozycję Państwa Islamskiego. Ali Khamenei: Spoliczkujemy naszych wrogów