Ludzie dzielą się na trzy grupy: pnioki, krzoki i ptoki. Do której kategorii należą mieszkańcy Żywiecczyzny?

Dzień 41. z 80 / Żywiec / Poranek WNET – O tradycjach kultywowanych na Żywiecczyźnie, o tym, czym się różnią górale żywieccy od podhalańskich, oraz o 54. Tygodniu Kultury Beskidzkiej.

Głównym tematem drugiej części Poranka WNET był wciąż żywy żywiecki folklor – tradycyjna muzyka, regionalne stroje, miejscowa gwara. Gośćmi byli Anna Tomiak, regionalistka i etnograf, Marek Regel, dyrektor Miejskiego Centrum Kultury w Żywcu, oraz burmistrz miasta Antoni Szlagor.

Pan Marek Regel opowiedział o 54. Tygodniu Kultury Beskidzkiej, który odbywał się również w Żywcu. Wystąpiło około czterech tysięcy osób – sto zespołów, każdy po około 40 uczestników. Odbywały się konkursy kapel i koncerty. W tym roku konkurs Międzynarodowe Spotkanie Folklorystyczne wygrał zespół z Chorwacji. [related id=33425]

Budżet Tygodnia Kultury Beskidzkiej wynosi 400 tys. zł w samym Żywcu, a całej imprezy, która odbywa się też w Wiśle, Szczyrku, Makowie Podhalańskim, Oświęcimiu, Jabłonkowie, Istebnej, Ujsołach – około 2 mln złotych. Pieniądze pochodzą z kasy miejskiej, a także od sponsorów (w tym żywieckiego browaru) i Ministerstwa Kultury.

Pani Anna Tomiak wyjaśniła, czym różnią się górale podhalańscy od żywieckich. Dla cepra różnice nie są pewnie zauważalne. Tymczasem jest ich sporo zarówno w stroju (np. w parzenicach lub kapeluszach), muzyce, tańcu, jak i w gwarze. W Żywcu zostały zachowane także tradycje kultury mieszczańskiej, głównie w strojach. Zaskakujące może być to, ze strój górali żywieckich różni się dużo bardziej od stroju mieszczan żywieckich niż strój tych pierwszych od stroju górali podhalańskich.

Zdaniem pani Anny Tomiak ze względu na stosunek do własnych korzeni ludzie dzielą się na pnioki, krzoki i ptoki. Siebie umieszcza w kategorii pnioków. Aby dowiedzieć się, która grupa dominuje na Żywiecczyźnie, zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w Poranku WNET.

JS

Dwunastokrotny mistrz świata w szybownictwie Sebastian Kawa: Z zawodu jestem ginekologiem, a szybownictwo to moje hobby

Lata się na wysokości 6-7 tys. m, gdzie temperatura, na każde tysiąc metrów, spada nawet o 10 stopni Celsjusza, a więc nawet gdy na ziemi jest +20, to na tej wysokości jest już -30 – powiedział Kawa.

Sebastian Kawa, 12-krotny mistrz świata w szybownictwie, był gościem Witolda Gadowskiego. Aktualny mistrz zdobył do tej pory 26 medali mistrzostw świata w szybownictwie, w tym 21 złotych.

– Zacząłem latać na górze Żar – powiedział. Tamtejsza szkoła lotników szybowcowych powstała już w 1936 roku. Dawniej szybowce były wystrzeliwane ze szczytów wzgórz, gór za pomocą lin gumowych. To tam szkolił słynny polski szybownik Franciszek Kępka, który również pochodził z Żywiecczyzny.

Sebastian Kawa najczęściej jednak przebywa poza granicami Polski na kolejnych zawodach szybowcowych, „a jest ich naprawdę dużo”.  Jak podkreśla, bardzo rzadko lata w Polsce, tylko czasami „wożę jakichś pasażerów”. Właśnie w sobotę powrócił z mistrzostw Europy rozgrywanych w Czechach.

– Jak zwykle złoty medal – powiedział, pytany, z jakim wynikiem powrócił z tych zawodów. Wyjaśnił, że zawody szybowcowe odbywają się głównie w dwóch kategoriach: akrobacjach i wyścigach, gdzie startujący pokonują od 200 do nawet 1000 kilometrów.

Sebastian Kawa przyznał, że sport szybowcowy może być niebezpieczny, przy czym zaznaczył, że poziom bezpieczeństwa zależy głównie od tego, czy ludzie w powietrzu zachowują określone procedury.

– Kiedyś szkoliło się duże grupy nastolatków i oni po szkoleniu świetnie sobie dawali radę – powiedział pilot. Przyznał, że potem z tych kilkudziesięcioosobowych grup na stałe w szybownictwie pozostawało kilka osób i to najczęściej byli dobrzy piloci.

– W tej chwili zmienił się niestety profil, bo zaczynają ludzie w starszym wieku, wtedy, kiedy ich stać i mają już wszystko uporządkowane w życiu. Najczęściej oni już nie dochodzą do takiego poziomu jak nastolatkowie i wówczas trzeba bardzo uważać, bo nie operują tak sprawnie szybowcem – powiedział Kawa. Podkreślił, że poziom bezpieczeństwa w szybownictwie wzrasta wraz z umiejętnościami pilota.

– Trudne sytuacje zdarzały mi się, ale nie takie, które zagrażałyby życiu, jak na przykład zagrożenie zderzenia się z kimś w powietrzu – powiedział Kawa. Przypomniał, że w szybownictwie pilot skazany jest na prądy powietrzne, a trasa wiedzie przez niedostępne terytoria, gdzie absolutnie nie można wylądować. Oznacza to, że „gdy się straci wysokość, to rzeczywiście robi się niebezpiecznie, i taka sytuacja, zwłaszcza jeżeli jest słaba pogoda, może trwać przez wiele godzin”. Jako przykład podał loty w Andach, nad wielkimi jeziorami w Finlandii czy nad dużymi kompleksami leśnymi.

– Po upadku zakładów ZDF w Bielsku Białej, które zostały utracone w momencie przemian ustrojowych, to z tych wielu z tych ludzi zostało drobnymi przedsiębiorcami, założyli firmy, m.in. firmę Avionic produkującą samoloty akrobacyjne ekstra 300. Natomiast „samoloty i szybowce Szteme są produkowane pod Bielskiem, a sprzedawane jako samoloty niemieckie”.
– Szybownictwo i latanie na paralotniach rozwija się w kierunku wożenia turystów, czym teraz szkoła na Żarze się głównie zajmuje – powiedział wielokrotny mistrz świata w szybownictwie.

– Z zawodu jestem ginekologiem położnikiem, a  szybownictwo to moje hobby – podkreślił. Aktualnie ze względu na napięty grafik i liczbę zawodów szybowcowych, w jakich bierze udział, nie pracuje w szpitalu i jednie wykonuje w warunkach ambulatoryjnych USG. Mówi, że „teraz jako zawodnik jestem w dobrej formie, a lekarzem mogę być jeszcze przez długi czas”.

– Ostatnio latałem w Krośnie, dlatego że właśnie tam powstał nowy szybowiec GP 14, który jest nową polską konstrukcją – powiedział Sebastian Kawa. W krośnieńskich zakładach PESZKE powstaje szybowiec klasy GP 14 Velo, który jest bardzo interesującą propozycją dla pilotów ze względu na walory użytkowe i możliwość startowania w czterech klasach: 13,5-metrowej, club, standard i 15-metrowej – w tej ostatniej klasie właśnie ostatnio wygrał mistrzostwa świata na Węgrzech.

Pytany o możliwości latania bez przerwy na szybowcach powiedział, że najdłuższy aktualnie rejestrowany przelot to trzy tysiące kilometrów jednego dnia, czyli „trzeba lecieć z prędkością 200 km/h bez silnika i paliwa, wykorzystując tylko możliwości, jakie daje przyroda”.

– Przeloty najdłuższe i najszybsze są wykonywane na tak zwanej fali – powiedział Kawa, wyjaśniając, że jest to zjawisko podobne do fali, która powstaje nad kamieniami w strumieniu. „Tak też rzecz się ma ze strumieniem powietrza nad wysokimi górami. Tak właśnie dziej się w Andach, które są ustawione prostopadle do najczęstszych w tamtym regionie wiatrów z zachodu”.

– Właśnie tam, w Andach, nad szczytami wykonuje się takie piękne przeloty – powiedział, zaznaczając, że największym problemem w tego typu lotach jest temperatura, bowiem szybowce nie mają ogrzewania.

– Lata się na wysokości sześciu-siedmiu tysięcy metrów, gdzie temperatura na każde tysiąc metrów spada nawet o 10 stopni Celsjusza, a więc nawet gdy na ziemi jest + 20, to na tej wysokości jest już minus 30 – tłumaczył Sebastian Kawa. Długość tego typu lotu limituje aparatura tlenowa, bowiem na tej wysokości powietrze jest już bardzo rozrzedzone.

– Powyżej czterech tysięcy metrów bez tlenu człowiek przestaje myśleć i jest to niebezpieczne. Najdłużej leciałem w takich warunkach przez 14 godzin z minutami i byłem bardzo zmęczony – wspomniał. Tamta przygoda mogła się skończyć źle, ponieważ musiał lądować na przygodnym lotnisku u stóp Andów w Argentynie, przy wietrze wiejącym 130 km/h.

MoRo

Sebastian Kawa to 12-krotny mistrz świata w szybownictwie, ma 44 lata, z zawodu jest ginekologiem położnikiem. Przed paru laty pracował jako ginekolog położnik w szpitalach w Bielsku-Białej i Żywcu. Teraz skupia się na szybownictwie. Jest mistrzem świata w szybownictwie i jednym z najlepszych pilotów szybowcowych na świecie. W 2014 roku jako pierwszy pilot szybowca przeleciał nad Himalajami.

Żywiec – siedziba ostatniego pretendenta na króla Polski, Karola Stefana Habsburga. Kojarzony z browarem i kiełbasą

07.08/ Dzień 41. z 80/ „Poranek” z Żywca. Ostatni historyczny pogrzeb miał miejsce w 2012 r., kiedy to żegnaliśmy wnuczkę Karola Stefana Marię Krystynę. O nich właśnie mówimy „nasi Habsburgowie”.

Żywiec – miejsce piękne i czarowne, z bogatą historią i kulturą, piękną przyrodą i własnymi górami, „spokojniejszymi”, jak zaznaczają mieszkańcy. Mimo, że dziś przypisany administracyjnie do województwa śląskiego, nigdy Śląskiem nie był. Od wieków związany z ziemią krakowską, jest najdalej na zachód położonym fragmentem Małopolski.

– Stary Zamek w Żywcu z naszą Małą Kaplicą Zygmuntowską przy kościele farnym, jest zwany Małym Wawelem – powiedziała Dorota Firlej, kustosz, historyk sztuki  Muzeum Miejskiego w Żywcu, gość Witolda Gadowskiego w „Poranku Wnet”.

Fot. Luiza Komorowska. Dziedziniec Zamku Starego w Żywcu z charakterystycznymi renesansowymi krużgankami, bardzo podobnymi do tych na Wawelu.

Jego budowę przypisuje się książętom oświęcimskim lub Mikołajowi Strzale herbu Kotwicz ( I poł. XV w.). Wówczas była to tylko pojedyncza wieża mieszkalna wraz z drewnianymi zabudowaniami, otoczonymi ziemnym wałem oraz płytką fosą. Za czasów panowania rodziny Komorowskich zamek uległ kilku poważnym zmianom w wyglądzie. Pod koniec XV w. budowla stała się obronną fortecą (powstały cztery wieże mieszkalne z dziedzińcem wewnętrznym, mury obronne z czterema narożnymi basztami). W 2 poł. XVI w. średniowieczne zamczysko przeistoczyło się w renesansową rezydencję (krużganki, dachy z attykami i dekoracją sgraffito, nowa kamieniarka okien i portali). Wiek XVII oraz nowi właściciele – rodzina królewska dynastii Wazów – nie wnoszą poważniejszych zmian w architekturze budowli. Drugi okres świetności w historii zamku przypada na lata panowania w Żywcu rodu Wielopolskich. Początek XVIII w. przyniósł decydujące zmiany w wyglądzie zamku i jego otoczenia. Dawny obronny zamek stał się rezydencją o charakterze pałacowym (rozbudowa skrzydła południowego z reprezentacyjną klatką schodową, nowe barokowe elewacje, okna, wysokie dachy, portale, kaplica). Zmieniło się także otoczenie siedziby, od północnego zachodu stworzono dziedziniec otoczony oficynami, zabudową gospodarczą oraz od południa ogród włoski. Przebudowa zamku prowadzona przez Wielopolskich nie była ostatnią. Nowi właściciele – Habsburgowie – zmienili elewację zewnętrzną (zachowaną do dzisiaj, w stylu historyzmu); jej projekt wykonał Karol Pietschka.

– Najbardziej znani właściciele Starego Zamku to rodzina Habsburgów, polskich Habsburgów – powiedziała pani kustosz, która przypomniała, że rezydencja obok to jest Nowy Zamek – pałac Habsburgów, gdzie jeszcze do niedawna mieszkała Maria Krystyna Habsburg, „czyli wnuczka polskiego Habsburga, pretendenta do polskiego tronu, Karola Stefana Habsburga”.

Przypomniała, że Stary Zamek nazywany jest Małym Wawelem ze względu na podobieństwo jego renesansowych krużganków do tych na Wawelu.

Dobra żywieckie, zwane „państwem żywieckim”, kupił w 1838 roku od rodu Wielopolskich arcyksiążę Karol Ludwik Habsburg. Jego syn Albrecht Fryderyk Habsburg założył browar w Żywcu. W 1895 roku, po śmierci Albrechta Fryderyka, odziedziczył dobra żywieckie bratanek – Karol Stefan Habsburg, oficer marynarki wojennej Austro-Węgier, miłośnik morskich podróży, pretendent do polskiego tronu.

Karol Stefan Habsburg nauczył się języka polskiego. Był protektorem krakowskiej Akademii Umiejętności. Dwie córki wydał za przedstawicieli najbardziej prominentnych polskich rodów arystokratycznych: Renatę za księcia Hieronima Radziwiłła, Mechtyldę za księcia Olgierda Czartoryskiego. Gdy w listopadzie 1916 roku, decyzją cesarzy Wilhelma I i Franciszka Józefa I, proklamowane zostało Królestwo Polskie, pojawiła się kandydatura Karola Stefana Habsburga jako jego władcy.

Na mocy traktatu pokojowego zawartego w 1919 roku między państwami Ententy i Austrią państwo polskie przejęło pod przymusowy zarząd dobra Habsburgów. Stan ten trwał do 1924 roku, kiedy to Karol Stefan odzyskał swoje majątki, liczące około 50 tys. ha. Podarował wówczas Polskiej Akademii Umiejętności 10 tys. ha ziemi. Na zwrot majątku miała niewątpliwie wpływ postawa dwóch jego synów, którzy wstąpili do wojska polskiego i walczyli w wojnie z bolszewicką Rosją.

– Ostatni historyczny pogrzeb miał u nas miejsce w 2012 roku, kiedy to żegnaliśmy wnuczkę Karola Stefana, Marię Krystynę Habsburg. To o nich właśnie mówimy z tym przymiotnikiem „nasi, polscy, żywieccy Habsburgowie”. Na dziadka Marii Krystyny starsze pokolenie zawsze mówi „stary arcyksiążę” – powiedziała Dorota Firlej, która przypomniała, że arcyksiążę był wspaniałym gospodarzem i mecenasem sztuki, który przez 40 lat zarządzał dobrami żywieckimi, w tym browarem arcyksiążęcym.

– Tradycje piwowarskie Żywca to czasy średniowiecza. Pierwsze browary powstają blisko Starego Zamku i są związane z właścicielami Żywca, chociażby z Komorowskimi – powiedziała Firlej, która uważa, że o wyjątkowości piwa żywieckiego stanowi woda, środowisko i ludzie warzący to piwo. Przypomniała, że obok browaru żywieckiego innym produktem tej ziemi jest kiełbasa żywiecka, produkowana pod ta nazwą po dziś dzień przez wiele masarni, niekoniecznie z Żywiecczyzny. Jej zdaniem również charakterystyczne są stroje mieszczańskie żywieckie, które nie są ludowe, ale właśnie mieszczańskie.

Fot. Muzeum Miejskie w Żywcu, Stary Zamek. Na pierwszym planie czepce stroju mieszczek żywieckich.

Żywiecki strój mieszczański odbiega całkowicie od stroju górali żywieckich. Stroje te szyto z drogich, importowanych tkanin, jak jedwab, i często używano złotych nici do ich haftowania. Strój ten jest związany tylko z jednym miastem, czyli z Żywcem. Co charakterystyczne, stroje te nawiązywały do ubiorów polskiej szlachty, bo strój męski mieszczański to żupan przepasany szerokim, zdobionym pasem, kolorowa czapka, buty z cholewami. Natomiast strój kobiecy mieszczański to jednobarwna (biała lub kolorowa), szeroka spódnica na kilku spodach, okryta białym tiulowym fartuchem z kwiatowym motywem hafciarskim; jedwabna katanka (szafirowa lub innego koloru) z pelerynką ozdobioną złocistym haftem; na głowie czepiec ze złotogłowiu. Do tego szeroki i długi szal tiulowy, haftowany; dookoła szyi wysoka, suto haftowana kreza i pantofle pokryte adamaszkiem.
– To są mieszczanie od wielu pokoleń. Ten strój zakłada się przynajmniej do trzech stuleci do dnia dzisiejszego – powiedziała kustosz Starego Zamku w Żywcu, dla której „Asysta Żywiecka to historia żywa naszego miasta”. Wyjaśnijmy” „Asysta (delegacja – przyp. red.) Żywiecka” to mieszczanie w tradycyjnych strojach.

–  Najpiękniejsze stroje to kobiece, gdzie mamy tiule ręcznie haftowane, które mają ponad 150 lat, i czepce mające przynajmniej trzy stulecia – pochwaliła się kustosz Muzeum. Do tradycyjnych rodów żywieckich, które po dziś dzień mieszkają przy rynku, zaliczyła Molińskich – „słynnych piekarzy  żywieckich”, o których wspomina burmistrz i wójt Jędrzej Komieniecki w swoim dziele z XVIII wieku.

– Najstarszy kościół Żywca to gotycki kościółek pod wezwaniem Świętego Krzyża, skąd pochodzi wspaniała kolekcja dzieł gotyckich – powiedziała Dorota Firlej – m.in. „Madonna z Poziomką”, którą aktualnie przez miesiąc można oglądać w Europeum Muzeum Narodowego w Krakowie, bo potem powróci „do murów Starego Zamku”.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

Suwałki – ciągle rozwijające się miasto, niezniszczone podczas wojen, z którego dumni są mieszkańcy

Dzień 38. z 80 / Suwałki / Poranek WNET – Suwalszczyzna to kraina piękna jak baśń – z jeziorami, przepięknymi pagórkami morenowymi, z ciekawymi ludźmi, których warto posłuchać – mówiła Beata Choińska.

Po dotarciu do Suwałk Wojciech Jankowski postanowił zapytać o miasto jego mieszkańców. W hotelu „Hańcza” rozmawiał z recepcjonistką Agnieszką Protasiewicz, która uwielbia to miejsce. Jest to miasto typowo polskie, dobrze traktujące mniejszości narodowe – mówiła. Zawsze chciała w nim mieszkać. Sama pochodzi z Gołdapi.

Główna ulica Suwałk, Kościuszki, z obu stron ma oryginalną klasycystyczną zabudowę z XIX wieku, która została odrestaurowana.

– Podczas II wojny światowej mieliśmy tylko jeden budynek wysadzony. Tam, gdzie jest dom nauczyciela, może hotel „Logos”, tam jest tabliczka napisana. Była tam siedziba Gestapo i ten budynek został wysadzony w powietrze. O innych mi nie wiadomo – podkreśliła mieszkanka Suwałk.

Wspomniała także o rozebranej w latach 50. synagodze i o charakterystycznych szerokich ulicach: „Suwałki są miastem szerokich ulic, ponieważ było to miasto wojskowe, mające trzy garnizony”. Zdaniem Agnieszki Protasiewicz „Suwalszczyzna nie jest Podlasiem”, dlatego powinna być odrębnym województwem.

O opinię w tej kwestii Wojciech Jankowski zapytał również Beatę Choińską, która pracuje w  Muzeum im. Marii Konopnickiej w Suwałkach.

– Podlasie to obszar oddalony od nas, połozony, jak my to mówimy, za Biebrzą, za Bugiem. My nigdy nie byliśmy Podlasianinami – odpowiedziała.

Na Suwalszczyźnie mieszka lud bałtyjski, zwany Jaćwingami. Oprócz historii Suwalszczyznę od Podlasia odróżnia także wododział – ma ona dopływy nie Wisły, lecz Niemna. To zachodnie Pojezierze Litewskie. Podlasie jest zalesione i płaskie, za to Suwalszczyzna pagórkowata, z dużą liczbą jezior. Przeważa teren błotnisty, podmokły, niedostępny, przez co bardzo ciekawy. Mylenie tych dwóch krain to wynik zmian administracyjnych dotyczących podziałów geograficznych, a dokładnie – likwidacji województwa suwalskiego i powstania dużego województwa podlaskiego.

Region suwalski został bardzo okrojony po II wojnie światowej. Przed wojną rzekami granicznymi były Ełk, Rospuda, Biebrza, a po wschodniej stronie – Niemen. Region, który znalazł się poza granicami Polski, nadal przez Litwinów nazywany jest Suvalkai. [related id=33425]

– Litwini przyjeżdżając tutaj, czują się jak u siebie w domu. Granice tworzą politycy, a ludzie żyją troszeczkę inaczej – podkreśliła Beata Choińska.

Suwałki założone zostały w dobrach kamedulskich pod koniec XVII wieku, były osadą prywatną. Mała wioska szybko rozrastała się z powodu atrakcyjnego położenia na szlaku wiodącym z Prus do Wilna i Trok. W 1720 roku otrzymała prawa miejskie. Największy rozkwit miasta nastąpił w czasach Księstwa Kongresowego, a później Królestwa Polskiego.

– Co ciekawe, Suwałki nigdy nie zostały zburzone, zniszczone – ani podczas I, ani podczas II wojny światowej. Oczywiście Niemcy, wycofując się w ’44 roku, wysadzili w powietrzę placówkę Gestapo, a także zburzyli wieżę kościoła św. Aleksandra, jednak suwalszczanie bardzo lubią, kochają swoje miasto, więc nie ma nawet śladu po jakichkolwiek zniszczeniach – mówiła z dumą Beata Choińska.

Przeprowadzona w Suwałkach sonda uliczna pokazała, że mieszkańcy są dumni ze swojego miasta, kochają je i są zadowoleni, że właśnie tutaj przyszło im żyć. Wielokrotnie podkreślali, że miasto nieustannie się rozwija i pięknieje.

Całego poranka możesz posłuchać tutaj. Wywiad z mieszkanką Suwałk Agnieszką Protasiewicz i przedstawicielką Muzeum im. Mari Konopnickiej w Suwałkach Beatą Choińską w części pierwszej.

MW

Po wprowadzeniu przez USA sankcji na Rosję UE już wydaje oświadczenia, że może na nie odpowiedzieć (sic!)

Bez wątpienia Fundacja Otwarty Dialog ma potężne środki i zabiega o popularność, jednak przedstawianie jej jako organizatora rewolucji na Ukrainie jest po prostu nieprawdziwe.

[related id=”33554″] Na początku lipca br. Agencja Reutera poinformowała, że na Krym trafiły dwie turbiny niemieckiego Siemensa, które przyjechały do Rosji i miały zostać wykorzystane w elektrowni w Sewastopolu, a w ostateczności wylądowały na terytoriach okupowanych, to jest na Krymie.

Reuters ujawnił nawet ich symbole, aby rozwiać wszelkie wątpliwości, bo Siemens nie za bardzo chciał się przyznać do dostarczenia tam turbin, bowiem oznaczałoby to, że złamał unijne sankcje nałożone na Rosję za aneksję Krymu. Po kilku dniach okazało się, że trafiły tam kolejne dwie turbiny Siemensa, co też potwierdzili Niemcy. Firma ostatecznie zainicjowała przeprowadzenie dochodzenia i skierowała sprawę do rosyjskiego sądu arbitrażowego w Moskwie. Zapowiedziała również, że zablokuje możliwość dostaw sprzętu na okupowany Krym i będzie się domagała zwrotu sprzętu już tam dostarczonego. Co ciekawe, pozwy Siemens skierował do trzech rosyjskich firm, wśród których jedna jest określana jako wspólne przedsiębiorstwo Siemensa i firmy rosyjskiej, jednak wcześniej Siemens stwierdził, że nic nie wie na ten temat.

Wczoraj Siemens poinformował, że w wyniku całej tej operacji stracił ok. 100-200 mln euro, i podkreślił, że kontrakt przewidywał dostarczenie turbin na terytorium Federacji Rosyjskiej do elektrowni na półwyspie Tamań. Swoją drogą elektrownia ta miała dostarczać prąd na tereny okupowanego Krymu. Siemens twierdzi, że pozbędzie się udziałów w rosyjskiej spółce, a także wstrzyma wszelkie dostawy sprzętu.

Przypomniał, że zaledwie dwa dni temu nowe sankcje na Rosję podpisał Donald Trump, a szef Komisji Europejskiej już zaznaczył, że Unia może na nie odpowiedzieć, jeśli naruszą one interesy firm europejskich. Przypomniał, że Rosja nie jest w Unii Europejskiej, ale jak widać na przykładzie sprzedaży turbin, są w Unii firmy zainteresowane interesami z Rosją.

[related id=”33261″]Gospodarz programu „Poranek Wnet” Wojciech Jankowski zapytał naszego korespondenta z Ukrainy, który dziś wyjątkowo nadawał z Krakowa, o kwestie związane z Fundacją Otwarty Dialog.

– Znamy Fundację Otwarty Dialog, bo obserwowaliśmy jej działalność na kijowskim Majdanie – powiedział Paweł Bobołowicz, przypominając, że pierwszy tekst dotyczący kontrowersji wokół fundacji pojawił się w 2014 roku w tygodniku „Wprost”, który informował, że fundacja może być instytucją lobbującą na rzecz Muchtara Abliazowa, przeciwnika prezydenta Kazachstanu Nazarbajewa. Abliazow uznawany był za najbogatszego Kazacha i przed ucieczką w 2011 roku do Wielkiej Brytanii był ministrem energetyki i handlu. W Kazachstanie jest oskarżony o kierowanie grupą przestępczą, sprzeniewierzenie około 6 mld dolarów i pranie brudnych pieniędzy.
Prócz Kazachstanu zarzurty postawiły Abliazowowi również władze Rosji i Ukrainy. Biznesmen został zatrzymany dopiero we Francji, która jednak odmówiła wydaniu go Rosji, w której został skazany na 20 lat pozbawienia wolności i utratę mienia.

W 2014 roku „Wprost” mówił o powiązaniach Abliazowa z Fundacją Otwarty Dialog, której prezes miał szczególne wpływy na niektórych polskich polityków przez finansowanie ich wyjazdów i właśnie działalność lobbystyczną. Po tej publikacji tygodnik był zmuszony do zawarcia z fundacją ugody, do której doszło w 2016 roku.  W toku postępowania ustalono, że część materiałów wykorzystanych do publikacji to była notatka operacyjna rosyjskich i ukraińskich służb specjalnych zajmujących się tą sprawą za czasów byłego prezydenta Wiktora Janukowycza.

– Nie ulega żadnych wątpliwości, że fundacja dysponuje potężnymi środkami i zabiega o popularność, ale przedstawianie jej jako organizatora rewolucji na Ukrainie, jest po prostu nieprawdziwe – powiedział Paweł Bobołowicz. Przypomniał, że na Majdanie była ona jedną z setek, a może tysięcy organizacji, które tam działały, miała tylko jeden namiot i siedzibę w wynajętym mieszkaniu.

– To byli ludzie, którzy nie uczestniczyli w środowiskach decyzyjnych ani nie byli też wśród rewolucjonistów na Majdanie – podkreślił korespondent.

– Nieuczciwe jest porównywanie ukraińskiego Majdanu do legalnych protestów, które odbywały się w Polsce – argumentował. – Nie mają one takiego charakteru, jaki miał Majdan na Ukrainie, i są obrazą pamięci tych, którzy na Majdanie zginęli.

[related id=”33425″] Paweł Bobołowicz przyznał, że Otwarty Dialog na Ukrainie jest zaangażowany w wiele przedsięwzięć, a niektóre z nich są bardzo kontrowersyjne. Ta opinia dotyczy m.in. zaangażowania w ukraińską lustrację czy obronę Nadii Sawczenko, co też skończyło się „małym skandalem, bo Otwarty Dialog twierdził, że opłacał adwokata Sawczenko, a jej główny adwokat Mark Fejgin temu zaprzeczał”. Korespondent przypomniał, że Otwarty Dialog nie jest ukraińską fundacją, mimo że w jej strukturach są obywatele Ukrainy. Jednak fundacja jest zarejestrowana w Polsce, więc jako taka jest fundacją polską.

MoRo

Cała relacja Pawła Bobołowicza w części trzeciej Poranka Wnet

Prezydent Suwałk: Niech politycy częściej ze sobą rozmawiają ludzkim językiem, bo wszystkich męczy ta ciągła walka

Dzień 38. z 80 / Suwałki / Poranek Wnet – Fabryka mebli FORTE plus zakłady płyt wiórowych budowane za kwotę 700 mln zł to największa w Europie inwestycja tego typu – powiedział Czesław Renkiewicz.

Suwałki, miasto nad Czarną Hańczą, w dorzeczu Niemna. Miejsce, gdzie przed wiekami żyli Jaćwingowie, dziś jest „najwspanialszym miastem do życia”, jak twierdzą jego mieszkańcy. Od siedmiu lat włada nim prezydent Czesław Renkiewicz, zastępca i naturalny kontynuator nieodżałowanej pamięci prezydenta Józefa Gajewskiego, którego po dziś dzień dobrze wspominają suwalszczanie.

– Znaczące jest to, że przybywa nam mieszkańców. W zeszłym roku po raz pierwszy od 20 lat zdarzyło się, że bilans wyjazdów i przyjazdów do naszego miasta jest dodatni dla nas – powiedział prezydent Renkiewicz. Jednocześnie podkreślił, że sukcesywnie rośnie liczba miejsc pracy na terenie Suwałk. Jego zdaniem Suwałki mają bardzo dobry klimat inwestycyjny.

– Budowane są olbrzymie zakłady pracy i w tej chwili borykamy się z problemem braku ludzi do pracy – stwierdził, dodając przy tym, że sytuacja zmusiła lokalnych pracodawców do zatrudnienia aż dwóch tysięcy Ukraińców, którzy w wielu przypadkach decydują się także na zakup mieszkań. Przyznał, że na zakupy do Suwałk przyjeżdżają Litwini, Łotysze i Estończycy, bowiem wprowadzenie euro w państwach nadbałtyckich spowodowało drożyznę, a różnice w cenach są duże, bo często sięgają 20-30 procent.

 – Co najmniej trzecia część klientów w naszych marketach to są Litwini, którzy kupują nie tylko artykuły spożywcze, ale również budowlane, meble, praktycznie wszystkie towary, które są tutaj dostępne – powiedział prezydent i zaznaczył, że to napędza Suwałkom koniunkturę. Na tę sytuację w sklepach, gdzie towary są przebrane, często skarżą się mieszkańcy, ale prezydent uważa, że i tak korzyści dla Suwałk są  duże.

Wyjaśnił, że podatki od nieruchomości komercyjnych w wysokości 20 złotych za metr są odprowadzane do kasy miejskiej. Tutaj odprowadzane są również podatki od wynagrodzeń pracowników oraz podatki płacone przez przedsiębiorstwa, czyli tak zwany CIT.

– Niestety w Polsce mało kto płaci ten podatek, bowiem wprowadzone są takie rozwiązania prawne, że bardzo łatwo to obejść – skarży się prezydent. Wie, co mówi, bowiem przed przejściem do samorządu był naczelnikiem urzędu skarbowego w Suwałkach. Zaznaczył, że sytuacja ta dotyczy nie tylko firm z kapitałem zagranicznym, ale również krajowych. Pochwalił się, że z danych GUS-u wynika, że zamożność w Suwałkach wzrasta. Mimo to dobrze wyedukowana młodzież nadal wyjeżdża za chlebem do stolicy, bo praca w Suwałkach jest nisko płatna, chociaż są i tacy, którzy chcą wracać lub zastanawiają się nad powrotem do Suwałk.

– Brak ludzi do pracy w Suwałkach spowodował wzrost płac – powiedział prezydent. Jego zdaniem aktualnie mamy do czynienia z odwróceniem trendu w płacach; „liczę na to, że będą one stopniowo wzrastać przez jakiś czas”.

[related id=”33425″]- Fabryka mebli FORTE plus zakłady płyt wiórowych budowane za kwotę 700 mln zł jest to (jak mówi prezes Maciej Formanowicz) największa w Europie inwestycja tego typu – powiedział prezydent Renkiewicz. Jak mówi, cieszy się, że FORTE wybrało specjalną strefę ekonomiczną w jego mieście. Wśród inwestujących wymienił również firmy Padma, Padma Art czy Malow – czołowego producenta mebli metalowych w Europie, który ostatnio wykupił firmę ze Szwecji i przenosi produkcję do Suwałk.

Prezydent chwalił rządowy program 500 plus, który przyczynił się do rozwoju Suwałk.

– Martwi mnie to, co się w tej chwili dzieje – powiedział o ostatnich niepokojach politycznych, jakie miały miejsce w ubiegłym miesiącu. Jego zdaniem politycy powinni zaprzestać rozsiewać niepokój, przynajmniej w okresie wakacji.

– Chciałbym, aby politycy częściej ze sobą rozmawiali ludzkim językiem, siadali razem do stołu i zastanawiali się, co w tej Polsce można zmienić, bo wszystkich nas męczy ta ciągła walka – powiedział samorządowiec. Zastrzegł przy tym, że nie chce opowiadać się po żadnej ze stron.

MoRo

Chcesz wysłuchać Poranka Wnet, kliknij tutaj

Wywiad z prezydentem Czesławem Renkiewiczem w części piątej Poranka Wnet.

Czesław Renkiewicz (ur. 25 maja 1960 r. w Filipowie) – polski samorządowiec, ekonomista i urzędnik, od 2010 r. prezydent Suwałk. Od lat osiemdziesiątych urzędnik samorządowy, następnie pracownik, później naczelnik urzędu skarbowego w Suwałkach. Po wyborach samorządowych w 2006 r. prezydent Suwałk Józef Gajewski powołał go na swojego pierwszego zastępcę. W wyborach w 2010 roku wystartował na urząd prezydenta Suwałk z ramienia lokalnego komitetu „Suwałki – wizja Gajewskiego”, skupiającego współpracowników zmarłego kilka miesięcy wcześniej prezydenta. 

Ciągłe zmiany, unifikacja, pogoń za zyskiem powodują, że odchodzi świat, który pamiętają jedynie starzy ludzie na wsi

Dzień 38. z 80 / Suwałki / Poranek WNET – O ginącym już duchu Suwalszczyzny na przykładzie historii staroobrzędowców w rozmowie z Piotrem Malczewskim oraz o jego inspiracjach w fotografii i podróżach.

W czasie podróży po Suwalszczyźnie Radio WNET dotarło do Budy Ruskiej, znanej powszechnie z tego, że ma tam dom były prezydent Bronisław Komorowski. Są tam też inne ciekawe miejsca i ludzie. Odwiedziliśmy dawną chatę staroobrzędowców i jurtę mongolską. Mieszka tam też Piotr Malczewski, fotografik i podróżnik, z którym rozmawiał w Poranku WNET Wojciech Jankowski.

Północno-wschodnia Polska jest dla Piotra Malczewskiego kopalnią motywów. Podróżuje też do Mongolii i na Syberię, które najbardziej przypadły mu do gustu ze względu na ich dziką przyrodę i jej piękno, które w Europie znika, oraz  przestrzeń, która umożliwia rozbijanie obozowiska gdziekolwiek. Są tam także sympatyczni i życzliwi ludzie. Tego w Europie zaczyna coraz bardziej brakować wraz z bogaceniem się społeczeństwa. Piotra Malczewskiego w fotografii bardziej interesuje przyroda niż ludzie. Ludzie bardziej przy prezentowaniu ich historii.

Gość Poranka uważa, że z Suwalszczyzny powoli uchodzi jej duch. Żyjemy w świecie ciągłych zmian. Odchodzi tradycyjna wieś. Odchodzą ludzie, którzy mają piękne historie. Unifikacja, pogoń za zyskiem powodują, że tych historii będzie coraz mniej. Coraz mniej będzie też ludzi mających czas i chęć je opowiadać. Czas i chęć opowiadać i rozmawiać mają jeszcze starsi ludzie na wsi. Nie doceniamy tego, a mają oni do przekazania historie światów, które znikają. [related id=33425]

Przykładem świata, który odchodzi na naszych oczach, jest świat staroobrzędowców, którzy żyją w okolicach Sejn, Suwałk i Augustowa. Ich garstka jest też na Mazurach. Przybyli na przełomie XVII i XVIII wieku, uciekając przed prześladowaniami w Rosji carskiej. Wówczas osiedliło się ich w Rzeczypospolitej od 70 do 100 tysięcy. Z tego dzisiaj pozostało jedynie 2-3 tysiące. Staroobrzędowcy są też na Bukowinie w Rumunii, a nawet na Alasce.

Staroobrzędowcy to wyznanie powstałe w wyniku rozłamu w rosyjskim Kościele prawosławnym w Rosji w połowie XVII wieku. Przyczyną rozłamu była dokonana wtedy reforma ksiąg liturgicznych, której część wiernych nie uznała. Z powodu represji, które spadły na nieakceptujących reform ze strony Kościoła prawosławnego i państwa rosyjskiego, opuszczali oni Rosję, skąd trafiali m.in. do Rzeczypospolitej, w której mogli cieszyć się tolerancją religijną.

Jest to wyznanie zamknięte i tajemnicze dla Polaków. Trudno dotrzeć do tego środowiska. Piotr Malczewski sądzi, że mu się to udało, aczkolwiek nie ma co do tego pewności. Zamkniecie starowierców polega między innymi na tym, że nie pozwalają wchodzić do molendy (ich świątyni), nie pokazują ksiąg liturgicznych, ikon i krzyży. Mówią, że potrzebują już jedynie świętego spokoju. Katolicy są w pewnym sensie są bliżsi starowiercom niż prawosławni, ponieważ od prawosławia doznawali prześladowań.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w ósmej części Poranka WNET nadawanego z Suwałk.

JS

Andrzej Strumiłło: zawsze tęsknimy do tego, co było kiedyś niepowtarzalne i piękne. Ja tęskniłem do tej ziemi

Dzień 38. z 80 / Suwałki / Poranek WNET/ O wielkim przywiązaniu do północno-wschodnich terenów Polski, tamtejszej kultury i mentalności oraz o pierwszych inicjatywach ochrony Suwalszczyzny.

[related id=”33149″]W dzisiejszym Poranku mogliśmy usłyszeć fragment przeprowadzonego wczoraj przez Antoniego Opalińskiego wywiadu z Andrzejem Strumiłłą, znanym malarzem, grafikiem, fotografem.

Andrzej Strumiłło urodzony w Wilnie. Dzieciństwo i młodość spędził na ziemi wileńskiej i nowogródzkiej. Jako doskonały grafik zjeździł całą Polskę, Europę, Stany Zjednoczone. Gdziekolwiek się znajdował, zawsze tęsknił za ojczystą ziemią, niebem, rzekami, rodzimą mentalnością.

Na początku lat 80., zmęczony pracą na Manhattanie, gdzie był szefem komórki zajmującej się projektowaniem grafiki, wystaw, plakatów, wydawnictw dla Organizacji Narodów Zjednoczonych postanowił: – Skończę z tym wielkim światem i jadę gdzieś nad czystą rzekę, na skraj lasu, zbuduję sobie dom i będę czekał na śmierć we miejscu własnym.

Osiedlił się w Maćkowej Rudzie na rzeką Czarna Hańcza, czyli największym dopływem Niemna w Polsce.

– Dla mnie to jest rzeka symboliczna, bo płynie do Niemna. W Niemnie się kąpałem, wszystkie rzeki moje płynęły do Niemna kiedyś.

[related id=33425]Po powrocie na polską ziemię angażował się i podejmował wiele inicjatyw w nieistniejącym już województwie suwalskim. W rejonie Wigier organizował międzynarodowe sympozja poświęcone sztuce i ekologii, kulturze i przyrodzie. Dzięki dobrej znajomości terenu, ludzi, możliwości powstawały coraz to nowe projekty.

– My tutaj z artystami z Polski i Europy i z administracją lokalną debatowaliśmy nad tym, jak chronić przyrodę i kulturę regionu. Tutaj powstały koncepcje Wigierskiego Parku Krajobrazowego, potem Narodowego, Suwalskiego Parku Krajobrazowego, Mazurskiego Parku Krajobrazowego – bo mazury były włączone do województwa suwalskiego.

Całego Poranka możesz posłuchać tutaj. Fragment wywiadu z Andrzejem Strumiłłą w części trzeciej.

MW

Andrzej Strumiłło  (ur. 23 października 1927 w Wilnie) – polski malarz, grafik, rzeźbiarz, fotograf, poeta, pisarz, scenograf, profesor kontraktowy ASP Kraków, a także były kierownik pracowni graficznej Sekretariatu Generalnego ONZ. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików i Rady Naukowej Wigierskiego Parku Narodowego, a także członek kapituły nagrody „Włócznia Jaćwingów” oraz kapituły „Złotego Berła Kultury Polskiej”. Laureat złotego medalu „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Honorowy Ambasador Województwa Podlaskiego i Honorowy Obywatel Miasta Suwałk. Jest autorem pomnika poświęconego ofiarom Obławy Augustowskiej tzw. małego Katynia.

Kierownik zespołu „Pogranicze”: Przetrwało to co najlepsze z tego wymieszania Litwinów z Polakami na Suwalszczyźnie

Słowa znane są z kantyczek, ale melodię to już każda wieś ma swoją, a nawet poszczególne grupy śpiewacze mają swoje i to stanowi o bogactwie kulturowym Suwalszczyzny – powiedział Józef Murawski.

„Pogranicze” z Szypliszek na Suwalszczyźnie to unikatowy zespół ludowy, który ma na swoim koncie wiele nagród, jest ceniony za swoją niepowtarzalność, a także umiejętności wielogłosowego śpiewu ludowego, który mimo upływu lat zachował formę etniczną, jaka obowiązywała na przełomie XIX i XX wieku. „Pogranicze” często występuje poza konkursem na przeglądach folklorystycznych. Redakcji Wnet, która dziś gości w Suwałkach, udało się namówić na występ część zespołu, który przybył z okolicznych wsi wokół Szypliszek do naszego mobilnego studia, którego gospodarzem w Suwałkach był redaktor Wojciech Jankowski.

– Nasza praca polega na zbieraniu starych pieśni, odtwarzaniu  i propagowaniu ich – mówi pan Józef Murawski, kierownik artystyczny dwudziestoosobowego zespołu „Pogranicze” oraz twórca ludowy z gminy Szypliszki, specjalizujący się w dziedzinie folkloru muzycznego, tanecznego i obrzędowości na obszarze kulturowego pogranicza polsko-litewskiego.

– Robimy to już 36 lat i dobrze, że zaczęliśmy tak wcześnie, bo wówczas żyli jeszcze starzy śpiewacy, którzy urodzili się na początku XX wieku, a nawet w ostatnim dziesięcioleciu XIX – powiedział gość Poranka Wnet, który stara się utrzymać formę śpiewu, jakiego uczyli go tamci ludzie i „przekazywali to w naturalny sposób, śpiewając razem z nimi”.

Józef Murawski sam pochodzi z rodziny, gdzie tradycyjnie od pokoleń było wielu śpiewaków, a więc on także, śpiewając od najmłodszych lat, przesiąkł tą tradycją. Śpiewali na weselach, pogrzebach, w chórach kościelnych czy teatrach wiejskich działających w ramach Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.

Od dziecięcych lat interesował się rodzimym folklorem, zbierał stare pieśni, uczył się śpiewać i tańczyć, nie żałował czasu na rozmowy ze starszymi ludźmi na temat tradycji, w tym lokalnej obrzędowości. Jako działacz młodzieżowy organizował zabawy wiejskie, kuligi, ogniska, czasem wspólnie z harcerzami przyjeżdżającymi latem na Suwalszczyznę.

– Tak jak śpiewali nasi dziadkowie, tak my też śpiewamy. Staramy się tego nie zmieniać i zachować formułę pierwotną – tłumaczył kierownik artystyczny zespołu „Pogranicze”, którego nazwa została przejęta od nazwy miejsca, noszącego miano pogranicza od niepamiętnych czasów. Tu śpiewanie tak zwanym wielogłosem łączy dwie narodowości: Polaków i Litwinów oraz tworzy – mimo pewnych odrębności – wspólny obszar, zarówno muzyczny, jak i kulturowy.

– Słowa znane są z kantyczek (śpiewników – przyp. red.), ale melodię to już każda wieś ma swoją, a nawet poszczególne grupy śpiewacze mają swoje i to stanowi o bogactwie kulturowym Suwalszczyzny, gdzie linia melodyczna pieśni litewskich i polskich niewiele się różni – powiedział gość Poranka.

– Przetrwało to, co najlepsze z wymieszania Litwinów z Polakami na Suwalszczyźnie – uważa Józef Murawski, dla którego nie stanowiłoby problemu zaśpiewać coś z repertuaru litewskich zespołów działających na Suwalszczyźnie po stronie litewskiej; przeszkodą nie jest nieznajomość ich muzyki, ale języka litewskiego.

– Nie ograniczamy się do pieśni ludowych, ale śpiewamy również cały kalendarz liturgiczny – powiedział śpiewak z „Pogranicza” – bowiem zespół swoim śpiewem uświetnia wiele uroczystości związanych ze świętami kościelnymi i nabożeństwami, takimi jak nabożeństwa majowe, Gorzkie Żale, czy Dni Krzyżowe, kolędy czy pastorałki. Może dlatego członkowie zespołu, mówiąc o swojej przynależności, bardziej posługują się nazwą swojej parafii – Becejły, chociaż Szypliszki to miejsce, od którego „wszystko się zaczęło”.

Szczególną formą, dziś już w zaniku w Polsce, są śpiewy podczas czuwania przy zmarłym i w ostatniej drodze na cmentarz.

– Tradycja pogrzebu nigdy nie została przerwana i funkcjonuje cały czas – powiedział Józef Murawski.

Kierownik zespołu to skromny człowiek i nie pochwalił się na antenie, że był twórcą sukcesu „Pogranicza” w śpiewie  a capella.

„Pogranicze” od końca lat osiemdziesiątych śpiewa tylko pieśni, które występowały na tym terenie. Od początku istnienia zespół śpiewał wielogłosem, czyli manierą charakterystyczną tylko dla tego małego obszaru Suwalszczyzny (w Polsce jest to drugi po Podhalu region, gdzie występuje wielogłos, choć jest on całkowicie odmienny od podhalańskiego).

Kolejnym etapem w historii zespołu było zorganizowanie „Małego Pogranicza”, które dziś jest zespołem tanecznym. Wyboru tańców dokonano przy współpracy z etnochoreologiem, dr. Dariuszem Kubinowskim z Uniwersytetu im. M. Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Wspólne poszukiwania przyczyniły się do „odkrycia” tańców tego regionu. Wkrótce znalazły się one w repertuarze „Pogranicza”.

Dorosłe „Pogranicze” wraz z „Małym Pograniczem” występowało również w Filharmonii Narodowej , a także w trakcie pobytu papieża Jana Pawła II podczas pielgrzymki w 1999 r. na Wigrach.

[related id=”33425″]Oto, jak zaznaczają na swojej stronie internetowej niektóre nagrody i wyróżnienia zespołu „Pogranicze” z Szypliszek:

1987 –  I nagroda na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą (oraz nagroda honorowa dziennikarzy redakcji „Burczybasa”);

– I nagroda na Ogólnopolskim Przeglądzie Wiejskich Zespołów Artystycznych w Kielcach;

1989 – nagroda zbiorowa im. O. Kolberga (dla zespołu „Pogranicze”);

1990 – zespół „Małe Pogranicze” zdobywa w Tarnogrodzie I nagrodę za spektakl obrzędowy „Chodzenie z   Ewangelią”. Jednocześnie przyznano nagrodę J. Murawskiemu za scenariusz i reżyserię. W 1998 r. spektakl  został zekranizowany w postaci 30-minutowego filmu, fabularyzowanego przez TVP2, reż. Aleksandra Domańska;

1990 – I nagroda na XIV Festiwalu Zespołów Folklorystycznych Ziem Północnych w Gdańsku (podczas „Jarmarku Dominikańskiego”);

1991 – powtórnie I nagroda na festiwalu w Kazimierzu (fundacji Marii i Jerzego Kuncewiczów);

1992 – nagroda dla „Małego Pogranicza” na Ogólnopolskim Konkursie Pieśni i Muzyki Ludowej w Jaśle;

1994 – nagroda specjalna na XXII Góralskim Karnawale w Bukowinie Tatrzańskiej;

1996 – II nagroda za widowisko „Król Herod” na XXIV Góralskim Karnawale w Bukowinie Tatrzańskiej;

1995 – Nagroda Główna „Taneczny Krąg”  na Ogólnopolskim Konkursie Tradycyjnego Tańca Ludowego w Rzeszowie (w 1992 r. zespół zdobył II nagrodę);

2006 – Nagroda Główna „Baszta” – 40 Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą; wcześniej na festiwalach kazimierskich m. in. dwukrotnie pierwsze nagrody (w latach 1987 i 1991);

2007 – Nagroda Specjalna Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego za szczególne zasługi dla kultury.

Całego Poranka możesz wysłuchać tutaj. Wywiad z Józefem Murawskim w części drugiej.

MoRo

Michał Karnowski: Fakt, że w trumnach pozamieniano ciała w tak dużej skali, jest bez wątpienia przestępstwem

Dzień 38. z 80 / Suwałki / Poranek WNET – W rozmowie z redaktorem naczelnym „wSieci” o politycznych skutkach wczorajszego przesłuchania Donalda Tuska oraz o tym, czy w PiS dojdzie do „wojny na górze”.

[related id=”33381″]Według Michała Karnowskiego o tym, czy wczorajsze przesłuchanie Donalda Tuska będzie miało znaczenie polityczne, jeszcze się przekonamy. Były premier nadal jest daleko w Brukseli i nie może wziąć bezpośredniego udziału w budowaniu siły opozycji. Przesłuchanie odegra natomiast rolę w ocenie i bilansie jego rządów. Wczoraj po raz pierwszy można było zobaczyć Donalda Tuska zdenerwowanego, wręcz przestraszonego. I nie dlatego, że ktoś mu robił krzywdę.

Prawnik byłego premiera i jego stronnicy starają się sprawę, w której był przesłuchiwany, sprowadzić do tego, czy był zakaz otwierania trumien, czy nie, oraz czy Tusk jest winien, że doszło do katastrofy smoleńskiej, czy też nie. Tymczasem chodzi o bardzo konkretny fakt. Kto odpowiada za tragedię smoleńską, może być dyskusyjne. Jednak to, że w trumnach pozamieniano ciała w tak dużej skali, jest zdaniem Michała Karnowskiego przestępstwem. Na to wpływ miał Donald Tusk jako ówczesny premier.

Redaktor naczelny tygodnika „wSieci” przypuszcza, że rzadkie u Donalda Tuska zdenerwowanie, które dało się zauważyć po jego wyjściu z prokuratury, mogło być spowodowane tym, że zaskoczony został trudnymi pytaniami prokuratorów. Być może na wiele z nich nie potrafił odpowiedzieć. [related id=33425]

Drugą wartą zauważenia rzeczą jest to, że były premier nie zdecydował się na zorganizowanie „takiego show”, jak przy poprzednim przesłuchaniu. Zdaniem Michała Karnowskiego świadczy to o tym, że musiał uznać, iż takie działanie Polaków nie przekonuje. Może to być również dowodem na to, że Polska się zmieniła przez ostatnie kilka lat i to, czym dawniej Donald Tusk uwodził Polaków, może już nie być tak skuteczne.

Czy istniej konflikt w obozie „dobrej zmiany”? Gorsza by byłaby fasadowa zgoda niż to co, się dzieje teraz. Emocje jednak trochę opadły. Ponadto prezydent powiedział, że przygotuje ustawy zasadniczo i radykalnie reformujące sądownictwo i – jak powiedział Michał Karnowski – warto go trzymać za słowo. Gość Poranka uważa jednak, że coś pękło. Nie skończy się to „wojną na górze” lub awanturą, ale część Prawa i Sprawiedliwości utraciła zaufanie do prezydenta i nie będzie go teraz traktować jako absolutnie pewnego sojusznika w twardym zmienianiu rzeczywistości. Naprawić to może tylko przedstawienie przez prezydenta ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości, które będą bardzo bliskie Prawu i Sprawiedliwości, czyli opierające się na tych zawetowanych, ale niezawierające błędów, które się w nie wdały.

Zapraszamy do słuchania całego Poranka WNET. Rozmowa z Michałem Karnowskim w części szóstej.

JS