Hel to letnia erupcja, a potem marazm. Może i coś drgnęło, może drgnie… / Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” nr 101/2022

Plaża na Helu | Fot. B. Bulicz, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Polska jest odwrócona czterema literami do morza. Zmarnowano dorobek. Dźwiga się to wszystko mozolnie. Ale szczury lądowe nie czują wiatru od morza ani nawet interesu, jaki można na nim zrobić.

Stefan Truszczyński

Hel jest hen

– Panie, ten Wądołowski truje Dudę!

– Jak to?

– Widzi pan to żelastwo sterczące z wody? O tu, na prawo, kilkadziesiąt metrów od brzegu. Po dnie idą tam rury z wodą ściekową z ulic Helu. Wszystko do Zatoki, a tam dalej to już rezydencja prezydencka. Kąpią się i szleją skuterami ich goście.

W ratuszu zarzekają się, że wszystko jest OK, że rynsztokowa woda jest odcedzona. Wiadomo jednak – przykład to zatruwana przez lata Odra, co doprowadziło do zarazy – że kontrola ścieków w naszym kraju to fikcja. Inspektorzy ochrony środowiska nie mogą samodzielnie badać zanieczyszczeń odprowadzanych z oczyszczalni do wód lub ziemi. Panta rhei.

Hel – cudo natury

To natura jak najbardziej chciała i helską kosę usypała. Ponad czterdziestokilometrowa peninsula (tak po angielsku nazywany jest półwysep) cienką i grubiejącą nitką zdobi nasz kraj, osłania od północy Polskę.

Zarząd Portu Hel | Fot. S. Truszczyński

Zachwyty nad tą kaszubską ziemią zacząć trzeba wcześniej. Już od Pucka, leżącego po przeciwnej stronie Zatoki. To piękne, reklamowe miasteczko, dopieszczone, z wielkim rynkiem otoczonym kolorowymi kamieniczkami, ze wspaniałą, wiekową farą, jest co roku w czerwcu miejscem rybackich pielgrzymek. Płyną wówczas kutry i łodzie udekorowane bogato, a przy sterach i rumplach mają tabliczki „Bóg z nami”. Radośnie i smacznie jest tu w lipcu, gdy zjeżdżają się w porcie Kaszubi w swoich barwnych ludowych strojach, grają kapele, a stoły zastawione są przysmakami tej ziemi i morza.

Niedaleko Swarzewo. Z zabytkowym kościołem, strzelistą wieżą z dala prowadzącą rybaków i żeglarzy do portu. Tam też nad ołtarzem jest mała figurka Matki Bożej, traktowana od wieków jak relikwia, do której wędrują pielgrzymki.

Dalej Władysławowo. Nazwane na pamiątkę imienia króla, który wiązał nas z morzem. Tutaj przed ponad pół wiekiem, w szczerym polu na wyżynie ówczesny minister żeglugi o nazwisku Popiel wybudował wielki Dom Rybaka, z wieżą. Ze szczytu można oglądać półwysep i nasze bałtyckie morze – hen, hen. To już dziś zabytek. Wspaniały. Mógłby być super hotelem, ale jest urzędniczym biurem.

W lecie plaża „Władka” zapełnia się okrutnie. Przybysze z całej Polski leżą jak śledzie. Szkoda, że władza nie pomyślała o ciuchci, która za darmo rozwoziłaby wczasowiczów na prawo i lewo wzdłuż brzegu.

Dalej są słynne, również dzięki Wodeckiemu – Chałupy. To dziś mekka windsurfingowców i kajciaży. Rośnie tu wielkie drzewo na wydmie. Może i stuletnie, dzielnie opiera się wiatrom sztormowym. Ale niestety nie widać, by o nie dbano. Wbito tu w dno przy brzegu w ostatnich latach tysiące łamaczy fal, które nie dają morzu zbyt łatwo zabierać piach.

Wkrótce dalej, przed Kuźnicą, z rybacką zabudową po części, powstanie wał ochronny od strony morza. Już głazy i kamienie zwieziono, piramida ciągnie się na plaży na kilkaset metrów. Te wszystkie niezbędne dla ochrony półwyspu prace wykonuje renomowana – stuletnia – austriacka firma Poor, budująca na całym świecie. Tyle, że polskimi rękami pracowników świetnych i ważnych naszych Hydrobudów. Bo je sprzedano jak naszą flotę, stocznie. Polacy budują, polską ziemię chronią zwiezione z kraju polskie głazy, a pieniądze kosi Austriak.

Jeszcze pięć kilometrów złocistym brzegiem i jesteśmy w Jastarni. Mijamy po drodze niedokończoną bunkrową linię obronną zbudowaną w ʹ39. Na plaży bałtyckiej podmywany drapieżny „Sęp”, w lesie „Saratoga” i „Sabała”, nad zatoką „Sokół”. Tylko jeden z nich wykorzystywany jest turystycznie. I tylko dlatego, że zajął się nim hobbysta, który w lecie przyjeżdża tu z południa Polski i zrobił małe muzeum.

Od strony zatoki miasteczko ma popularny wśród żeglarzy port. Ale woda się podnosi z roku na rok i chroniące go falochrony mogą okazać się dla przystani i miasta zbyt niskie. I oto – nie wiem jak to zrobili jastarniacy na czele z burmistrzem, rodowitym tu od pokoleń, Tyberiuszem Narkowiczem – bo pozyskali miliony złotych na wielką przebudowę nabrzeża, falochronu, wałów ochronnych.

Fot. S. Truszczyński

Wędruję po budowie. Imponujący rozmach. Pierwszy etap ma być ukończony już na najbliższy sezon. Następny rok później. To będzie nowa od strony zatoki Jastarnia z wielką plażą, bezpiecznym brzegiem.

W drodze na Hel kolej na Juratę, ze słynną „Bryzą” Niemczyckiego. Rozrosła się, ale i obok zbudowano za morskimi wydmami dziesiątki nowych pensjonatów. Między nimi wciśnięte stare domki modnego w okresie 20-lecia kurortu. Było skromnie, choć gustownie. Teraz jest bogato. Bo i milionerów mamy więcej.

Tyle wędrówki brzegiem puckiej zatoki, którą od gdańskiej oddziela długa łacha piaskowa. To teraz wyspa kormoranów. Ciągnie się na wysokości Rewy do Kuźnicy niemal. Wymyślono doroczny Marsz Śledzia przez wodę zatoki. Trzeba kawał drogi przeczłapać i trochę przepłynąć przez dwie głębie. Chętnych jest więcej niż miejsc. Świetna zabawa. Przed tą kilkumetrową, wąską wyspą jest złomowisko starych kutrów, łodzi rybackich, a nawet sterczy rozbity pociskami kiosk okrętu podwodnego. Bo jeszcze pół wieku temu ćwiczono tu strzelanie z samolotów. Teraz panuje cisza i można tu przypłynąć. W ciągu ostatnich lat byłem tam wielokrotnie w towarzystwie tysięcy kormoranów.

Pora na Hel, czyli koniec albo początek Polski. Mijamy osadę Bór, garaże i obiekty po wojsku, prezydenckie tereny w lesie, od których opowieść zacząłem.

Jedziemy wąską, krętą drogą, upstrzoną ograniczeniami nawet do 30 kilometrów na godzinę, choć to ruchliwa trasa i nakazu utrzymywania takich prędkości się nie przestrzega. W lecie droga ta jest permanentnie zakorkowana. Obok jezdni, nawet w odległości kilkudziesięciu centymetrów, rosną drzewa. Wiele z nich ma korę obdartą przez samochody. Na poboczach często kapliczki po ofiarach wypadków, krzyże i znicze. Tu stale giną ludzie! Wszyscy o tym wiedzą, od lat nic się nie zmienia. Władze lokalne, leśne, drogowe oglądają się jedne na drugich. Pasa bezpieczeństwa o szerokości 1–2 metry nikt nie wycina. Głucho też o przesunięciu trasy, którą rocznie przejeżdżają setki tysięcy pojazdów za wydmy. A do tego wszystkiego biegnący wzdłuż drogi, kilkucentymetrowy rowek w asfalcie jest nieczyszczony, woda deszczowa wylewa się i w zimie zamarza. Ilu ludzi ma tu jeszcze zginąć?

Helskie porządki

Fot. S. Truszczyński

Z dogadywaniem się władzy na Helu też jest źle. Kaszubska wymowa mieszkańców jest zróżnicowana, ale oni porozumiewają się bez problemu. Natomiast funkcyjni – to już gorzej. Napisałem niedawno do marszałka województwa pomorskiego, Mieczysława Struka, w sprawie rury gazowej na półwyspie. W końcu on rodem stąd i mógłby pomóc. Brak około 14 km rury gazowej między Władysławowem a Kuźnicą. Walczą o to od lat mieszkańcy Chałup. Nadaremno. Słyszą tylko obiecanki cacanki. Poznańska firma, z którą władza negocjowała, teraz, po wielu latach mówi, że nieuporządkowane są nadal sprawy prawne gruntów, przez które ta rurka (zaledwie kilkunastocentymetrowej średnicy) miałaby przebiegać. Poznaniacy mieli zainwestować i eksploatować z zyskiem. Może teraz perypetie gazowe w skali makro ich odstraszają. Czekają. A gaz wożony jest przez cały półwysep z Władysławowa w butlach. Kosztuje to tysiące. Marszałek Struk zapomniał w Gdańsku o rodakach.

Jest jeszcze podobny skandal na Helu – benzynowy. Otóż to prawie nie do wiary, ale miasteczko Hel nie ma stacji benzynowej ani bazy paliwowej dla morskich jednostek. Po benzynę trzeba się najeździć. Jest dostępna dopiero w Jastarni.

 

Orlen chce zbudować stację benzynową i bazę paliwa dla statków, ale trzeba poprowadzić około 200 metrów rury boczną uliczką. Blokuje to restaurator, wietrząc zysk za odszkodowanie. Nieporadne władze Helu nie potrafią sprawy rozwiązać. Tak jak i kwestii parkowania śmieciarek. Ich zagroda zajmuje teren wyjątkowy – styk miasta i lasu. Tędy wędrują ludzie na helski cypel i plażę. Tu zaczyna się historyczna ulica Wiejska. To zabytkowe, stu i więcej letnie domki rybackie. Niestety te śliczne i odnowione chałupki przysłonięte są doczepionymi od frontu budami i namiotami restauracyjnymi. Powinno to poszerzenie lokali mieć miejsce za domkami rybaków, a jeśli już to stać tu tylko w sezonie. Letnie atrapy powinny być rozbierane jesienią. A tak się nie dzieje. Miasto nie egzekwuje konieczności likwidowania zasłaniających domy namiotów. Jak na ironię nawet zarząd miasta pod własnymi oknami pozwala na ustawianie wyjątkowo paskudnych bud. Urzędnicy na to patrzą z okien.

Nie pomoże cacuszko w postaci wystawionej przez burmistrza Mirosława Wądołowskiego dwumetrowej bursztynowej latarni między budynkiem helskiej władzy a posągiem Neptuna. Siedzę z burmistrzem pod przyrodzeniem króla mórz. Dowiaduję się, że przyrodzenie trzeba było przykleić, bo pijani wandale je ułamali. Dużo zresztą o planach miasta nie wiadomo. Hel to letnia erupcja, a potem marazm. Nie ma wojska, nie ma przetwórstwa, wieje wiatr.

W czasie ostatnich wyborów było rozgoryczenie. Tak jak i teraz, chodziłem i słuchałem ludzi. Nie chcieli nowego wielkiego hotelu w lesie, w strefie chronionej. Poprzednik Wądołowskiego zgodził się, by przyjeżdżały tu i parkowały tabuny aut. Wądołowski był ośmieszony aferą z Sawicką. Ale sąd go uniewinnił. I nowy-stary (był burmistrzem przez 4 kadencje) wygrał wybory. Kipiał energią. Ludzie mu jeszcze raz zawierzyli. Niestety zrobił niewiele. Być może nie odzyskał również zaufania u władz i inwestorów.

Fot. Stefan Truszczyński

Nie wiadomo, co dalej będzie z portem rybackim. Rybaków oszukano. Przetwónia ryb – wielka fabryka niszczeje, podobnie jak wytwórnia lodu. Ktoś prywatnie to kupił, ale gruntu nie dostał. Pat trwa. Od trzydziestu lat tam, gdzie kończy się port, stoją nad zatoką ogromne hale warsztatowe i budynki po zakładach rybnych „Koga”. Był to wielki, wspaniały zakład przetwórczy. Dziś jest jak po wybuchu bomby. „Koga” zatrudniała i żywiła Hel. Zniszczona bandyckimi decyzjami złodziejskiej władzy, stanowi dowód, jak zamieniono „władzę” na „własność”. Uwłaszczyli się ci, którzy po ʹ89 mieli dojścia. Ale nie do końca, bo ziemia po niszczejących przetwórniach, wytwórniach lodu, warsztatach naprawczych jest nadal własnością miasta.

Przy nabrzeżu portu cumują duże i małe jednostki połowowe. Jest ich kilkadziesiąt, łowią kilkakrotnie więcej niż kiedyś, ale cały ten urobek nie jest przerabiany na Helu. Rano zabierają go potężne chłodnie samochodowe, zdolne przewieźć do 20 ton ryb. To wszystko jedzie do nowych przetwórni, nowych właścicieli i jest przerabiane na mączkę. Trudno uwierzyć, że trasy tych wędrówek ryb to nawet do 100 km. Trudno uwierzyć, że w miasteczku rybackim nie ma nawet sklepu rybnego, nie mówiąc o hali rybnej: owszem, jest piękny, stylowy budynek opisany na ścianie jako „Suszarnia”, ale stoi pusty, albo też jest kolejnym magazynem, od kilkunastu lat nie wiadomo po co stojącym na terenie ważnej portowej strefy.

Hel jest czysty. To trzeba przyznać. Mówią mi, że facet od utrzymywania czystości to były wojskowy, pedant i czyścioszek. Wszystko sprawdza. Widzi papierek, to go podnosi.

Ale jest problem. Na cmentarzu vis-à-vis przebudowanego pięknie w starym stylu dworca kolejowego postanowiono zlikwidować kilkadziesiąt nieopłaconych grobów. Wśród nich 20 mogił małych dzieci, które pochowano tu już bardzo, bardzo dawno i władzy komunalnej nie udało się odnaleźć rodzin. Powieszono – zgodnie z przepisami – czerwone świstki papieru i nagrobki będą pozostawione tylko do końca roku. Ludzie samorzutnie je odnowili i pielęgnują. To już zabytki. Może władza wysupła kilka złotych i zachowa pamiątki po swoich malutkich obywatelach sprzed lat.

Podobno to Rosjanie wymusili na nas likwidację wojsk na Helu. Natowskie ustalenie. Rakietowe ruskie siły i nasze jednostki były – ponoć – zbyt blisko Kaliningradu. Jak to dziś ocenić – to oddzielna sprawa. Tak czy owak podejście od strony zatoki do pozostających tu jeszcze nabrzeży portu wojennego jest wystarczająco głębokie i to w przyszłości może okazać się bardzo ważne. Co z naszym wojskiem, marynarką na półwyspie – myślę, że do końca nie wiadomo. Niestety, póki co wojska na Helu już od dawna nie ma, a w ciągu ostatnich lat wyburzanie na tym całym 80-hektarowym obszarze postępuje coraz szybciej.

Warto wiedzieć, że półwysep w tym rejonie liczy aż 3,5 km szerokości. Pokrywa go las i obronne niegdyś wydmy.

Rozszarpywanie

Jeżdżę leśnymi drogami. Trafiam na ośrodek wypoczynkowy „Kormoran”. Ośrodek to tu był. Teraz jest to zbiorowisko przyczep kempingowych i przeróżnej zabudowy. Tak po prostu – w lesie. Słyszę, że instaluje się tu głównie wpływowa warszawka. Ziemię sprzedaje Agencja Mienia Wojskowego. Jeszcze przez kilka lat olbrzymie tablice w rejonie ul. Przybyszewskiego informowały, co i gdzie jest do sprzedania. Teraz widać intensywność wyburzania całkiem jeszcze zdrowych budynków po wojsku – dużych i małych.

Fot. S. Truszczyński

Czepiam się? Może. Ale jest sprawa kompromitująca już nie tylko malutki w końcu, uzależniony od kaprysów władzy Hel. To nadal wspaniały i niezniszczony jak gospodarka rybna port wojenny na Helu. Jest większy niż akweny portu rybacko-żeglarskiego. Był zbudowany przed wojną. Świetnie zlokalizowany od strony zatoki, chroniony więc w znaczącym zakresie przez półwysep. To powinna być najważniejsza Polska wypadowa na Bałtyk baza marynarki wojennej. Od dziesiątek lat falochrony tej wojennej przystani są rozkradane. Dopiero rok temu ogrodzono i podzielono port.

Różne głupoty władza wciska ludziom: że nie dość przed falą chronione jest wejście, że nabrzeże główne nie jest prostopadłe, ale wypukłe i trudne do cumowania, że teraz ma poradzić sobie z obiektem… Uniwersytet Gdański (!), któremu ponoć połowę akwenu sprzedano. (A tak na marginesie: rybacy, z którymi rozmawiałem, mówili mi, że opieka Morskiego Instytutu Rybackiego była przydatna w przeciwieństwie do tego, co robi teraz „nowy” opiekun, czyli UG).

Rok temu wokół portu wojennego były jeszcze obiekty budowlane w zupełnie dobrym stanie. M.in. pralnia koszarowa, sprzed której to właśnie zabrać miała Lecha Wałęsę do Stoczni Gdańskiej motorówka admirała Janczyszyna w sierpniu 1980. Bo to był skok przez zatokę, a nie przez płot. Ta pralnia – słyszę od przedstawicieli władz miasta – podobno stanowiła niebezpieczeństwo, bo kręcili się tam… menele i mogliby się uszkodzić. Choć pamiętam, że jeszcze rok temu trwały tam jakieś prace budowlane. A nawet teren ten stanowił bazę dla historycznych pojazdów wojskowych, bowiem od kilku lat na Helu organizowany jest przez urząd miasta D-Day, taka wojenna zabawa ku uciesze wczasowiczów. Ponoć nawet niewiele kosztuje, bo tylko 80 tysięcy złotych. Zjeżdżają się na nią miłośnicy militariów. Również z Niemiec.

A jeśli już o militariach, to znowu bomba. Polska – bo to nie jest sprawa na miarę miasteczka – ma swojego rodzaju skarb podwodny. On nie nam służył. Ale znajduje się od 20 września 1943 roku wbity na głębokości 60 metrów w polskie żywe ciało, właśnie w nasz Półwysep Helski, zaledwie pół mili od wybrzeża na wysokości historycznego morskiego punktu świetlnego Góry Szwedów. To ostatni już na świecie – w całości, nieuszkodzony U-boot typu VII C. Jest wart dziś co najmniej 5–10 milionów dolarów, właśnie jako zabytek, relikt strasznej wojny. Jest w doskonałym stanie, bo zatonął w wyniku wypadku w czasie ćwiczeń. To był rejon treningowy niemieckich okrętów podwodnych.

Telewizja Polska w latach 70. przy pomocy Marynarki Wojennej podejmowała akcję wydobycia. Byliśmy nawet blisko celu, zyskując materialne zainteresowanie Niemców. Niestety, gdy dochodziło do finalizowania akcji historia – sierpień ʹ81, stan wojenny – zniweczyła plany. U-boot ciągle czeka. Oczywiście nie na niedołęgów niepotrafiących zarobić stosunkowo łatwych pieniędzy. Na ludzi z wyobraźnią.

Dupą do morza

Często rozmawiam z tzw. ludźmi morza. Ze starymi wilkami morskimi, którzy przepływali – przeżyli życie na morzu i z młodymi marynarzami, oficerami marynarki cywilnej i wojskowej, z rybakami, stoczniowcami. Polska – mówią – jest odwrócona czterema literami do morza. Zmarnowano dorobek. Dźwiga się to wszystko mozolnie. Może i coś drgnęło, drgnie. Ale szczury lądowe nie czują wiatru od morza ani nawet interesu, jaki można na nim zrobić.

Monety znalezione w żołądku foki Krysi z fokarium na Helu Fot. MOs810, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Defekują larwami nicienia helskie foki z fokarium. Osobiście nie cierpię zniewolenia zwierząt. Tu miała być tylko ich lecznica. Dziś u wylotu Wisły żerują ich tysiące. Niech płyną sobie do bogatej Szwecji. Morskie zoo przyciąga, ale przykład niewolnictwa to nic wychowawczego. Obok jest malutka plaża, zatoka i stłoczeni, kąpiący się tam ludzie. Miasto ją sprzedało… gdańskiemu uniwersytetowi (!). Szkoda, że nie Sanepidowi.

Jest 4 rano, rybacy wypływają na połów. Duże i małe jednostki. Widzę za sterem niewielkiej łodzi połowowej kobietę. Rybaczka wypływa na połów. Portem teraz kieruje również kobieta. Urzęduje w budynku – kilkunastometrowym jaju – na falochronie. Piękny to urząd ze wspaniałym widokiem. Kilkanaście lat stał bezczynnie. Właśnie go zagospodarowują. Na dole sanitariaty. Szkoda tylko, że miasto za skorzystanie z prysznica nawet od harcerzy i studentów bierze aż 10 zł. Bez ulgi. To nie jest popieranie żeglarstwa.

Wprawdzie pchają się do miasteczka różni notable. Ale ich obietnice kończą się po zakupie penthousu. Kupują i spędzają tu miesiąc – dwa. Nie wiedzą, że 7 km za cyplem na 70 metrach leży bomba z opóźnionym zapłonem. To „Frankel”, tankowiec niemiecki zatopiony przez rosyjskie samoloty w ostatnich dniach wojny. Miał ponad 200 metrów długości, jest rozwalony na trzy części i rozwleczony po dnie. W ładowniach ma nadal tysiące ton skawalonego mazutu. Wszyscy tu o tym wiedzą. Władze miasta z tym niebezpieczeństwem same sobie nie poradzą, Marynarka Wojenna – olewa, władze centralne mają inne problemy i tak już jest od 1945 roku. Następnym pokoleniom zostawia się problem. Tak samo przecież bałtyckie kraje odnoszą się np. do iperytu w głębinach, m.in. koło Bornholmu, gdzie teraz przebiegają rury Nord Stream i nasza Pipe.

W lesie na cyplu istnieje polana planowana pod lądowisko dla helikopterów ratowniczych. Potem chciano tu wcisnąć hotel. Teraz jest składowisko materiałów budowlanych. Wszystko w pobliżu najpiękniejszej polskiej, strzelistej, ceglanej latarni morskiej, wybudowanej w dwudziestoleciu międzywojennym. Obok stylowy dom latarnika. Ale wszystko przebiła sławna „działka Sawickiej”, którą turystom pokazują, choć nie wiadomo, co z nią będzie.

Niedaleko potencjalnego lądowiska znajduje się ukryty wśród drzew wielki militarny zabytek. To ogromny bunkier, zbudowany pod koniec lat 40. już dla ludowego wojska. I może dlatego pogardzony. W schronie był punkt koordynujący ogień artylerii helskiej. Jeśli uda się tam wcisnąć przez zaporowe wrota, jest co zwiedzać – labirynt korytarzy i pomieszczeń nie do końca jeszcze rozkradzionych przez złomiarzy. Kilkudziesięciocentymetrowe ściany. Kilkudziesięciometrowej szerokości i długości obiekt.

Na jednym ze wzgórz przed plażą, zachowany nieźle punkt artyleryjski. Kilkudziesięciometrowej wysokości. Z góry byłaby fantastyczna panorama na cały umocniony rejon obronny, długie linie okopów i schrony – gdyby nie wyłamane schody.

Latarnia morska na Górze Szwedów | Fot. T. Lerczak, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Brzegiem na północ dochodzimy do historycznej wieży. To punkt świetlny dla żeglarzy, sprzed wieków – Góra Szwedów. Zakneblowany i porzucony. Mógłby być atrakcją turystyczną, jest ruiną. Nazwa pochodzi od bitwy morskiej. Najpierw daliśmy Szwedom łupnia, ale nie do końca. Zlekceważono odwet. Tymczasem Szwedzi wrócili i spalili nasze okręty. Bolesna nauczka. Ten dawny punkt świetlny przez kilkaset lat był ważny dla marynarzy i rybaków. Dziś jest zapomniany.

Gdy pytałem o te sprawy miejscową władzę, patrzyła na mnie zdumiona. Niestety sami sobie nie poradzicie. Następuje wyludnienie. Potrzebny jest plan strategiczny. Potrzebny jest ktoś na miarę Eugeniusza Kwiatkowskiego. Na te grunty dybią liczni, by podzielić i zawłaszczyć. Ale szczury lądowe nawet z wielką kasą to zła opcja. Władza samorządowa musi mieć zaufanie i autorytet.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen” znajduje się na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Krzysztof Pecka: Bieszczady są absolutnie bezpieczne. Myślę, że przekonaliśmy o tym licznie przybywających turystów

Fot. Wikipedia

Dyrektor Gminnego Ośrodka Sportu i Turystyki gminy Solina opisuje atrakcje regionu. Turysta możne obejrzeć film pod gołym niebem, wysłuchać koncertu w amfiteatrze, przy okazji smakując lokalnych dań.

Wywiadu można posłuchać w całości!

Krzysztof Pecka opowiada nam o tym, dlaczego warto przyjechać do gminy Solina.

Regularnie odbywają się wydarzenia kulturalne zwane „wieczorami bieszczadzkimi”. Sezon rozpoczyna się w czerwcu – organizowane są wtedy Dni gminy Solina. W wakacje dużą popularnością cieszą się koncerty oraz imprezy kulinarne. Raz w tygodniu w piątki działa kino plenerowe.

Niewątpliwą atrakcją jest koncert „Gwiazdy pod Gwiazdami”. Odbędzie się on 3 sierpnia w amfiteatrze w Polańczyku. Wystąpią między innymi: wokalista Gabriel Fleszar wraz z zespołem, a także Jacek Stachurski.

W ostatnich tygodniach baza noclegowa jest w niemal 100% zapełniona. W Polańczyku, Solinie ciężko już cokolwiek znaleźć. Początek sezonu nie zapowiadał takiej frekwencji.

Stworzyliśmy spoty promujące to, że w Bieszczadach jest bezpiecznie. Filmy obejrzało kilkaset tysięcy osób, co mam nadzieję przełożyło się na wzrost turystyki. Znajdujemy się 30 km od granicy z Ukrainą, ale jest bardzo spokojnie i nie ma ryzyka – tłumaczy Krzysztof Pecka.

Ruch turystyczny między Ukrainą, a Bieszczadami właściwie zamarł. Jest jednak wielu uchodźców, w większości na okres przejściowy. Gmina Solina wzięła udział w pomaganiu uchodźcom.

Kuchnia regionalna to mieszanka różnych nurtów: kuchni łemkowskiej, bojkowskiej czy karpackiej. Mieszają się ze sobą różne smaki. Na koncertach ludzie poznają kuchnię regionalną. Proziaki i inne dania spotykają się z dużym uznaniem przyjezdnych.

Teresa Baranowska, działaczka opozycji antykomunistycznej o życiu w Bieszczadach, chwilach dawnych i obecnych

 

Maciej Zamojski z PKL o kolei w Solinie: jest to najnowocześniejsza kolej górska w Europie

Maciej Zamojski i Magdalena Uchaniuk, fot.: Małgorzata Kleszcz, Radio Wnet

Kierownik PKL Solina prezentuje niedawno otwartą kolej gondolową. Znajduje się ona w urokliwym miejscu – nad elektrownią wodną w Solinie.

Maciej Zamojski kierownik PKL Solina o kolei gondolowej w Solinie:

Jest to najnowocześniejsza kolej górska w Europie. Naprawdę wyjątkowa – przebiega nad czynną elektrownią wodna. Możemy przewieźć nią 1200 osób na godzinę – opowiada Zamojski.

Tuż przy stacji znajduje się wieża widokowa o wysokości 50 m. Z tarasu na górze rozpościera się widok na całe Bieszczady. Punkt widokowy znajduje się ponad 600 metrów nad poziomem morza. Maciej Zamojski, mówi że kolejka ma zapewnić przedłużenie sezonu.

Zapraszamy też jesienią, kiedy można podziwiać w Bieszczadach niezwykłe kolory.

Teren został odkupiony od gminy Solina. Jest teraz własnością PKL Solina. Okolica to nie tylko piękne widoki z kolejki, ale też wieża widokowa, park tematyczny oraz oferta gastronomiczna. Przed wybudowaniem przeprowadzono szczegółowe badania obciążeniowe. Kolej otworzono na początku lipca, można z niej korzystać cały rok.

Zapraszamy do przesłuchania całej rozmowy.

Elżbieta Szumska z Kopalni Złota w Złotym Stoku europejskim „Mistrzem Dziedzictwa”. Wędrówki Radia Wnet

Elżbieta Szumska, właścicielka Kopalni Złota w Złotym Stoku, nie pozostawiła złudzeń konkurentom i zwyciężyła w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów organizowanych przez Komisję Europejską i Fundację „Europa Nostra”. Prezes Kopalni Złota triumfuje w kategorii „Mistrzowie Dziedzictwa”. Tutaj do wysłuchania rozmowa z Elżbietą Szumską, oraz Jej córkami: Małgorzatą Szumską – Dziczkowską i Martą Adamiak – Szumską: […]

Elżbieta Szumska, właścicielka Kopalni Złota w Złotym Stoku, nie pozostawiła złudzeń konkurentom i zwyciężyła w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów organizowanych przez Komisję Europejską i Fundację „Europa Nostra”.

Prezes Kopalni Złota triumfuje w kategorii „Mistrzowie Dziedzictwa”.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Elżbietą Szumską, oraz Jej córkami: Małgorzatą Szumską – Dziczkowską i Martą Adamiak – Szumską:

 

Elżbieta Szumska, właścicielka i prezes Kopalni Złota w Złotym Stoku jest najlepsza w Europie!

Komisja Europejska i organizacja Europa Nostra po raz dwudziesty w historii wybrały 30 najwybitniejszych osiągnięć z 18 krajów całej Europy. Wybór został dokonany, bagatela! z ponad 1,5 tysiąca zgłoszeń z 36 krajów!

 

Pani Elżbieta Szumska została nagrodzona w kategorii: „Mistrzowie Dziedzictwa”. 

Elzbieta Szumska jest teraz trzecią osobą z Polski w historii, która zostanie odznaczona wyróżnieniem European Heritage Awards 2022! Cała załoga pęka z dumy, ale i my Radio Wnet, przyjaciele Kopalnia Złota w Złotym Stoku także!

Nagroda zostanie wręczona we wrześniu, podczas uroczystej gali w Pradze, w trakcie Europejskiego Szczytu Dziedzictwa Kulturowego 2022. 

Oficjalne wyniki znajdziecie na stronie: European Heritage Awards.

Zwiedzając Kopalnię Zlota w Zlotym Stoku. Fot. Tomasz Wybranowski / Studio 37 Dublin

 

Elżbieta Szumska z Kopalnią Złota w Złotym Stoku związana jest od 27 lat.

Początkowo oprowadzała turystów i ciekawie opowiadała o urokach i ukrytych skarbach tego miejsca.

A gdy okazało się, że ówczesny właściciel ma problemy finansowe i nie wie, ca dalej z kopalnią, to postawiła wszystko na jedną kartę. Odkupiła udziały i sprawiła, że dzisiaj

Kopalnia Złota w Złotym Stoku to jedna z najchętniej odwiedzanych atrakcji turystycznych w Polsce.

Uzyskanie kredytu na ten cel nie było łatwe. Dopiero 102. bank zgodził się udzielić tej pożyczki. Co ciekawe, wielu nie wiedziało, że w Polsce w ogóle jest kopalnia złota. – wspomina pani Elżbieta Szumska.

Jak wspomina, czytała wówczas biografię Walta Disneya i wiedziała, że bez wiary w marzenie życia i wielkiego uporu, to marzenie będzie tylko senną mrzonką.

Kopalnia Złota w Złotym Stoku / Fot. Jan Dudziński, Radio WNET

W Kopalni Złota w Złotym Stoku znajduje się ponad 300 km podziemnych chodników. Żaden ich fragment dla Elżbiety Szumskiej i jej córek: Marty Adamiak – Szumskiej i Małgorzata Szumskiej – Dziczkowskiej żadnych tajemnic nie mają.

Co roku, podobnie w 2022 roku, obiekt zmienia się, stając się bogatszym o kolejne atrakcje. W 2019 roku właścicielka kopalni otworzyła przed barem taras, na którym w spokoju można napić się… kawy. Ale jakiej!!! Z jadalnym złotem.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Martą Adamiak – Szumską o ukrytych skarbach i niezwykłości tego miejca:

W Złotym Stoku dowiedziecie się, że udziałowcem kopalni był sam Wit Stwosz, a Krzysztof Kolumb otrzymał pochodzącą z tego miejsca sztabę złota.

To stąd także pochodził arszenik, którym na Wyspie Św. Heleny podtruwany był Napoleon Bonaparte. Warto odwiedzić stronę internetową Kopalni Złota:http://www.kopalniazlota.pl/pl/

Kopania Złota pod rządami pani Elżbiety Szumskiej kwitnie, o czym świadczy o tym chociażby tegoroczne wyróżnienie European Heritage Awards.

Ale z kronikarskiego obowiązku przypomnę także nagrodę dla przedsiębiorstwa usług turystycznych Kopalnia Złota Sp. z o. o w ogólnopolskim konkursie na najciekawsze wydarzenie muzealne roku 1996. Podobne nagrody obiekt uzyskał także w latach 2003, 2008 i 2015.

Kopalnia w Złotym Stoku ma długą historię sięgającą 1273 r., kiedy to ks. śląski Henryk IV Probus wydał cystersom przywilej na wydobycie złota. W 1565 r. miała miejsce katastrofa, w której zginęła część pracujących w kopalni górników. Ich szczątki do dzisiaj nie zostały wydobyte.

Marzeniem Elżbiety Szumskiej jest dotarcie do nich i godny pochówek XVI wiecznych górników.

Z zaginionymi górnikami związana jest legenda o Gertrudzie, która w poszukiwaniu swego zaginionego męża weszła do kopalni, z której nigdy już nie wróciła.

Według tej przypowieści od tego czasu ma ona pomagać zaginionym w kopalni wyjść na zewnątrz.

Tutaj zapraszam do zwiedzania Kopalni Złota. A oprowadza sama Elżbieta Szumska:

 

opracował: Tomasz Wybranowski

 

Malarstwo, rysunek, rzeźba… To wszystko jest nam znane. Ale czy znana jest nam sztuka witrażu?

Wawel, Muzeum Narodowe, Sukiennice, Kościół Mariacki – to obiekty, które każdy zwiedza podczas pobytu w Krakowie. Ale czy ktoś z nas wybrał się do Pracowni i Muzeum Witrażu?

Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Podczas pobytu w Krakowie każdy z nas pragnie zwiedzić najbardziej znane miejsca turystyczne, które zachwycają swym pięknem i monumentalnością. Tak jest w przypadku Kościoła Mariackiego, którego wnętrze aż kipi z przepychu, czy Katedry Wawelskiej, gdzie różnorodność stylów poszczególnych naw łączy się z wędrówką ku kolebce historii Polski. Jednakże przemierzając ulice drugiej stolicy naszego kraju warto również wspomnieć o miejscu, w którym poznamy sztukę wytwarzania piękna we szkle. Chodzi o Pracownię i Muzeum Witrażu.

Podążając za uchwyceniem piękna w Krakowie dążymy do wielkiego budynku przy alejach 3 Maja. Tam znajduje się Muzeum Narodowe. Dosłownie kilkaset metrów dalej, gdyż przy alei Zygmunta Krasińskiego 23, w starej kamienicy – została bowiem wzniesiona w 1908 r. z inicjatywy Stanisława Gabriela Żeleńskiego (brata sławnego tłumacza i pisarza Tadeusza „Boya” Żeleńskiego) – znajduje się Muzeum Witrażu. To miejsce, które nie tylko może kojarzyć się ze sztuką kościelnych witraży, ale nade wszystko z placówką przedstawiającą dzieła o świeckim charakterze.

Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Co możemy uświadczyć przy kamienicy, która jest ewenementem na skalę światową, gdyż zachował się w niej oryginalny wystrój i układ wnętrz? Nade wszystko atmosferę, która oddaje klimat pracowni z początków XX wieku. Z powodu pierwszej jak i drugiej wojny światowej takich miejsc nie ma na mapie naszego kraju jak na lekarstwo. Wobec czego sama architektura i historia budynku zachęcają nas do odwiedzenia tej placówki. Ale to tylko przedsmak tego, co uświadczymy wewnątrz. Albowiem jest to miejsce jest nietuzinkowe. Tak jak w przypadku muzeów dobrze wiemy, czego możemy się spodziewać, tak w tym wypadku będziemy mile zaskoczeni. Czeka nas bowiem podróż po nieznanym większości świecie sztuce projektowania piękna na szkle.

Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Ciekawskiego gościa, który pragnie poznać sztukę witrażu, oprowadzi pracownik wyjaśniający mu meandry tej, jakby się miało zdawać, sakralnej kultury. Przedstawi techniki tworzenia witraży. Zdawać by się miało, że jest to sztuka dość prosta. Wszakże pocięcie kawałków produktu, który wymyślili starożytni Rzymianie, i poukładanie tychże komponentów w całość, wydaje się czymś łatwym. Nic bardziej mylnego! Samo cięcie tafli szkła wymaga wielkiego doświadczenia, a modelowanie ołowianych ramek jest fachem nader trudnym. Każda z technik w muzeum zostaje przedstawiona przez przewodnika, co nie raz wprawia w zdziwienie miłośników kultury. Sztuka bowiem tworzenia witraży wymaga niezwykłej precyzji i skupienia. W dzisiejszym świecie, który jest ekstremalnie szybki, może to przyprawić o zawrót głowy. Jeszcze większego podziwu doznajemy, kiedy jesteśmy świadkami tworzenia się szklanej, lecz nie kruchej, sztuki.

Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Będąc w muzeum, jesteśmy w pracowni, pośród artystów, którzy codziennie przykładają się, aby dzieło zostało stworzone. Spotykamy pracowników oczyszczających ramki z fugi, mistrzów malujących obrazy na szkle czy te osoby, które z dokładnością księgowych zajmują się „buchalterią” wycinania kolorowego szkła. Ono za kilka tygodni będzie cieszyć nasze oczy spójną kompozycją. Wcześniej jednak jest preparowane przez artystów pracowni. Ten akcent położony na rzemieślniczą tudzież artystyczną część tworzenia witrażu jest uwypuklony podczas zwiedzania warsztatu przy alei Zygmunta Krasińskiego 23 w Krakowie. I jest to doświadczeniem przepysznym, gdyż możemy doznać kontaktu z trudem wykształcania się sztuki. Ileż razy byliśmy w kościołach, gdzie mnogość witraży aż przytłacza, i spoglądaliśmy na te kolorowe szkła galopem. Przedstawiona nam pracownia sprawia, iż zaczniemy spoglądać na witraże czulej, z refleksją, bo poznajemy ilość pracy włożoną w powstawanie malowideł, które by nie istniały, gdyby nie światło solarni. Słońce bowiem sprawia, że sztuka witrażu jawi nam się w tak okazałej formie.

Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Przemierzywszy pracownię, zostajemy skierowani do muzeum witrażu. Prace, które się tam znajdują sięgają dziesiątek lat. A dzieła artystyczne są zaprojektowane między innymi przez Stefana Matejkę, Stanisława Wyspiańskiego czy Józefa Mehoffera. Przedstawione w ciemnicy witraże, ukazują za pomocą świetlanych ekspozycji swoje chromy. Barwność ekspozycji w pomieszczeniach pełnych nokturnu sprawia, iż jesteśmy świadkami dzieł o niespotykanej gamie tonacji tudzież kolorytu.

Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Trzeba zwrócić uwagę na projekt Pracowni i Muzeum, który nosi nazwę „W budowie”. Cykl witraży przedstawia prace, które nigdy nie powstały, a były jedynie zaprojektowane. „Apollo” i „Polonia” Wyspiańskiego są zrealizowanymi dziełami, które możemy ujrzeć w muzeum. Obecnie pracownia tworzy witraż profesora Schreitera. Sam artysta z entuzjazmem odniósł się do pomysłu, który lata temu miał „zawisnąć” w katedrze koronacyjnej we Frankfurcie. Przez trudną historię nie powstał. Dziś jednak będzie ukończony w krakowskiej pracowni.

Pracownia i Muzeum Witrażu w Krakowie to punkt, który zachwyca swą nietuzinkową formą przedstawienia sztuki we szkle. Zapewne niejeden Krakowianin czy turysta maszerował aleją Zygmunta Krasińskiego i nie zdawał sobie sprawy, iż w jednej ze starych kamienic znajduje się świat witraży. Mamy nadzieję, że przechadzając się krakowskimi trotuarami ktoś zajdzie do pracowni, która za sprawą szkła i światła zeszkli oczy na sztukę malowania we szkle i da światło umysłowi pragnącemu pojąć witraż, którego początki sięgają nie czasów kamienicy z 1908 r., ale X wieku.

 

K.T.

Kuba: turystyka i protesty / Cuba: el turismo y protestas

W dzisiejszym wydaniu República Latina porozmawiamy o tym, jak turysta odwiedzający Kubę może pomóc mieszkańcom tego kraju, a nie reżimowi rządzącemu wyspą. Porozmawiamy też o protestach z 11 lipca br

Kuba od dziesiątek lat stanowi popularny cel wyjazdów turystycznych z niemalże całego świata. Co więcej, turystyka do niedawna była jedną z głównych gałęzi dochodu narodowego państwa. Szacuje się, że przed kryzysem związanym z wybuchem pandemii CoVid-19 roczny przychód z turystyki osiągał wartość ok 3 miliardów USD.

Popularność Kuby nie powinna nikogo zaskakiwać. Magia zabytków historycznych wyspy, jej kultury opierającej się na muzyce i tańcu, wspaniałe krajobrazy połączone z przaśnością  „porewolucyjnego”, socjalistycznego życia w gospodarce pełnej niedoborów przyciągają jak magnes zagranicznych turystów. Z pracy w sektorze turystycznym utrzymują się rzesze Kubańczyków, choć nie dla każdego jest to podstawowy dochód. Mało kto z odwiedzających wyspę jednak wie, że przeciętny Kubańczyk niewiele może skorzystać z turystycznego boomu. Większość z zysków bowiem konsumują do spółki castrystowski reżim wraz z zagranicznymi inwestorami. Zaś zwykłemu „zjadaczowi chleba” pozostaje jedynie liczyć na napiwki, gdyż oficjalna pensja jest bardzo niska.

Co zatem robić, aby nasza wizyta przyniosła jak najwięcej korzyści zwykłym Kubańczykom, a nie władzy? Czy nasza wizyta na Kubie w ogóle może przynieść jakąkolwiek korzyść mieszkańcom wyspy? Czy zwykli Kubańczycy mogą czerpać profity z naszych turystycznych zachcianek?

Na te i inne pytania związane z „ludzkim wymiarem” turystyki na Kubie odpowiedzą nasi dzisiejsi goście, pochodzący z Kuby Karla Puente oraz Ray Díaz.

Ale nie tylko temat turystyki na Kubie poruszymy w naszej audycji. Wiadomości, które dochodzą do nas z tej przepięknej wyspy z jednej strony napawają niepokojem, z drugiej zaś nadzieją i optymizmem. Po ponad sześćdziesięciu latach życia w „drugiej fazie Rewolucji” Kubańczycy pstanowili zaprotestować przeciwko dotychczasowemu życiu. Życiu w ubóstwie, pełnym wyrzeczeń, pustych półek w sklepach, towarów nieosiągalnych cenowo dla przeciętnego mieszkańca wyspy. A także życiu w strachu przed represjami, jakie dotknąc mogą każdego Kubańczyka. Protesty z 11-go lipca, choć brutalnie stłumione przez reżim prezydenta Miguela Diaz-Canela pokazały, że wielu mieszkańców Kuby chce żyć w normalnym świecie z dostępem do swobód obywatelskich.

W drugiej części audycji porozmawiamy z naszymi gośćmi o tym, kto brał udział w protestach. Zobaczymy również, czy wszyscy Kubańczycy je popierają. Kim zatem są osoby, które nie poparły protestów? Spróbujemy także odpowiedzieć na pytanie, dlaczego protesty tak szybko zostały stłumione. Zastanowimy się również nad odpowiedzią na pytanie, jakie są szanse na uczynienie Kuby krajem przyjaznym dla jego obywateli.

Na rozmowy o Kubie zapraszamy w poniedziałek, 9 sierpnia, o godz. 20H00! Będziemy rozmawiać po polsku i hiszpańsku!

 

Resumen en castellano:

El turismo es uno de los ramos más importantes de la economía cubana. Se estima que antes de la pandemia de CoVid-19 los ingresos de turismo oscilaban en el nivel de alrededor de 3B USD. Cuba es uno de los destinos más populares de América Latina. Entre los puntos que atraen la atención de los turistas hay que mencionar la historia de la isla, sus monumentos, su cultura, sus paisajes, pero también su vida actual en la realidad de socialismo. Muchos Cubanos trabajan en el sector del turismo, sin embargo no todos aprovechan esta situación. La mayoría de los ingresos se va a los bolsos del regimen castrista y los invertidores extranjeros.

¿Qué podemos hacer para que los Cubanos puedan aprovechar más nuestras visitas en su país? ¿Si es posible que el dinero, que viene con nosotros a Cuba, reciban los „normales” Cubanos y no el regimen? A estas y a las otras preguntas relacionadas con „la dimensión humana” del turismo a Cuba vamos a hablar con nuestros invitados Cubanos: Karla Puente y Ray Díaz.

Con nuestros invitados vamos también a tocar el tema de las manifestaciones de 11 de julio en Cuba. ¿Porqué los Cubanos se decidieron a protestas en contra de la política del gobierno? ¿Si todos los Cubanos se decidieron a manifestar su resistencia y quién es la gente que no protestaba? ¿Porqué las manifestaciones fueron reprimidos tan rapidamente? Vamos también a pensar ¿si es posible que un día Cuba sea un país „amigable” para sus ciudadanos?

Les invitamos para escucharnos el lunes 9 de agosto a las 8PM UTC+2! Vamos a hablar polaco y castellano!

Wassim Safir: ten kraj daje nam bardzo dużo: daje nam piękno, daje owoce tej ziemi

Menedżer turystyki o sytuacji w Libanie i swojej miłości do tego kraju.

Pomimo tego, że sytuacja była trudna, że duża turystyka się zatrzymała, nie było nigdy momentu, aby nikt do nas nie przyjechał.

Wassim Safir mówi o swojej miłości do Libanu. Zapewnia, że nie planuje opuszczać kraju. Podkreśla, że jego przodkowie przelewali krew, aby chrześcijanie mogli żyć na tych ziemiach.

Ten kraj daje nam bardzo dużo: daje nam piękno, daje owoce tej ziemi.

Jak opowiada, jego przodkowie potrafili poradzić sobie z kryzysami, więc obecne pokolenie też musi dać radę.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.