Trójmorze: strategiczny projekt dla Polski i ważny sojusz państw Europy Środkowej, do którego jest coraz więcej chętnych

Państwa Trójmorza z Ukrainą jako partnerem stowarzyszonym | Fot. JayCoop, CC A-S 4.0, Wikipedia

Tym, co łączy tę inicjatywę, nie jest wspólny etnos, ale po pierwsze wspólne interesy, po drugie wspólnota losu, kultury i wreszcie – widoczne ostatnio coraz bardziej – poczucie wspólnego zagrożenia.

Wspólnota państw we wspólnocie Europy

O statusie międzynarodowym Trójmorza rozmawiają Piotr Mateusz Bobołowicz i Grzegorz Górny, publicysta, prezes Stowarzyszenia Trójmorze.

Jaki cel stawia sobie Stowarzyszenie Trójmorze?

Stowarzyszenie Trójmorze jest wynikiem fascynacji kilku pasjonatów krajami Europy Środkowej. Wśród jego założycieli są ludzie, którzy wiele lat spędzili na podróżowaniu po naszym regionie i wszyscy mamy przekonanie, że jest to projekt strategiczny dla państwa polskiego.

Chodzi o pewien sojusz państw Europy Środkowej leżących, umownie mówiąc, między Rosją a Niemcami. Wiemy, że kiedy w 2016 roku powstała Inicjatywa Trójmorza, założyła sobie jako fundament trzy filary gospodarcze: cyfryzację, transport i energetykę.

Naszym zdaniem robienie jakichkolwiek interesów się nie uda na dłuższą metę, jeżeli nie będzie miało podbudowy w tzw. kapitale społecznym, czyli we wzajemnym zaufaniu między naszymi narodami. Biznes nie funkcjonuje w przestrzeni abstrakcyjnej, ale w pewnej społecznej otulinie i w zależności od warunków, jakie panują w tej otulinie. Taki jest klimat dla robienia wspólnych interesów. Przecież nie będziemy ich robić z kimś, do kogo nie mamy zaufania, a nie mamy zaufania do tego, kogo nie znamy.

Więc chodzi o to, żeby nawiązywać ściślejsze więzi międzyludzkie na poziomie pozarządowym – kulturalne, społeczne, młodzieżowe; żebyśmy się coraz lepiej znali, bo tak naprawdę jesteśmy dla siebie terra incognita, nie znamy nawzajem swoich bohaterów narodowych, królów, pisarzy, reżyserów, poetów itd. Mało kto w Polsce wymieni jakieś nazwisko łotewskiego reżysera, słowackiego aktora, bułgarskiego pisarza itd. Więcej się uczymy w szkole o historii Stanów Zjednoczonych, Francji, Anglii niż Słowacji, Chorwacji, Bułgarii, Rumunii i w ogóle krajów naszego regionu.

Chodzi o to, żebyśmy się coraz lepiej poznawali i żeby ta wiedza była fundamentem przyszłej współpracy.

Wspomniał Pan o elementach kultury, których właściwie wzajemnie nie znamy. Ale jednocześnie mamy pewną podbudowę historyczną, która dla państw z tego regionu jest raczej wspólna.

W przeszłości, zwłaszcza w średniowieczu, istniało zaledwie kilka dużych organizmów państwowych, takich jak np. Rzeczpospolita Obojga Narodów czy Korona Węgierska, później też Cesarstwo Austriackie. I te wielkie imperia – które dzisiaj tworzą konkretne państwa narodowe w naszym regionie – włączały w siebie różny etnos. I to jest jedna wspólna część historii: funkcjonowanie w większych organizmach państwowych, w ramach których jednak była jakaś autonomia.

Później mieliśmy doświadczenie funkcjonowania w ramach imperiów nam nieprzychylnych, które dokonywały rozbiorów. I jest to pewne wspólne doświadczenie państw naszego regionu, które w ciągu ostatnich pięciuset lat co najmniej dwa razy traciły niepodległość, a na pewno utraciły ją, czy jej nie posiadały, w XX wieku. Więc jest nam wspólne doświadczenie bycia narodami, które mogły w każdej chwili zostać pozbawione swojej państwowości.

Gdybyśmy spytali Anglika, Niemca czy Francuza, jak to jest, kiedy zniknie Anglia, Niemcy czy Francja z powierzchni ziemi, powiedzą: nie może nie być Anglii, nie być Francji! Natomiast dla nas jest oczywiste, że Polski może nie być na mapach świata, bo jeszcze niedawno nie było; Czech nie było.

Ciekawe, kto odpowiedziałby prawidłowo na pytanie: jakie państwo istniało w 1817 roku, a więc tuż po kongresie wiedeńskim, na obszarze pomiędzy Austrią, Rosją i Turcją? Okazuje się, że tylko Czarnogóra. Nie było Słowenii, Chorwacji, Czech, Bułgarii, Rumunii, Węgier, Słowacji, Polski – tylko mała Czarnogóra. (…)

Oprócz Austrii, Słowenii i Chorwacji pozostałe państwa należą do Bukareszteńskiej Dziewiątki w ramach NATO. Więc kwestia bezpieczeństwa we współpracy tych państw jest obecna, a takie tematy, jak energetyka, są dzisiaj kluczowe.

Tak i widać, że następuje proces dywersyfikacji energetycznej w naszym regionie. Linie transportowe na linii północ-południe są też ważnymi liniami logistycznymi, jeżeli chodzi na przykład o transport militarny, mogą być w przyszłości wykorzystane w obliczu zagrożenia ze Wschodu. I myślę, że w Niemczech też mają coraz większą tego świadomość. Tak jak na początku Niemcy były bardzo sceptycznie nastawione do idei Trójmorza, bo z ich punktu widzenia nie jest to inicjatywa wygodna, to później, zwłaszcza kiedy Donald Trump w 2017 r. przyjechał do Warszawy na szczyt Trójmorza i poparł tę inicjatywę,

Niemcy zmieniły zdanie i postanowiły zgłosić akces do Trójmorza. Ale wtedy Trójmorze straciłoby sens. To byłby już inny koncept – Europa 2.0. Prośba Niemiec nie została przyjęta. Niemcy stały się czymś w rodzaju partnera stowarzyszonego, obserwatora, ale nie członka Trójmorza.

Później miały nadzieję, że staną się patronem, takim operatorem Trójmorza. I wydawało się, że administracja Joe Bidena pójdzie w tym kierunku, bo głośny stał się list trojga amerykańskich dyplomatów, którzy podpowiadali taki rozwój Trójmorza. Ale wojna na Ukrainie zweryfikowała te plany, zwłaszcza postawę Stanów Zjednoczonych wobec Niemiec, bo przekonały się, że nie mogą liczyć na Berlin jako na wiarygodnego sojusznika, mogą zaś liczyć na Polskę i inne kraje Trójmorza.

Niemcy nie zostały przyjęte do Trójmorza. Kto w takim razie może się do niego przyłączyć?

W 2016 roku, kiedy Trójmorze powstawało, jego kształt jeszcze nie był przesądzony. Pamiętam, że na pierwszy szczyt do Dubrownika został zaproszony ówczesny prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. On tego zaproszenia nie przyjął. Później, kiedy w Kijowie rozmawiałem z moimi znajomymi ukraińskimi dziennikarzami, oni powiedzieli mi, że wtedy Kijów utrzymywał specjalne relacje z Berlinem. Uważano, że Niemcy będą adwokatem Ukrainy w Europie, że będą najlepiej reprezentować interesy Ukrainy na Zachodzie. A Niemcy nie były zbyt chętne, żeby Ukraina przyłączyła się do inicjatywy Trójmorza.

Poroszenko nie przyjechał na szczyt do Dubrownika ponoć właśnie pod wpływem dyplomacji Berlina. Kto wie, gdyby przyjechał, może formuła Trójmorza zostałaby domknięta inaczej. Natomiast tam zadecydowano, że będzie do niej należeć 12 krajów Unii Europejskiej. I później, kiedy Ukraina zgłosiła akces, okazało się, że pociąg już odjechał, inicjatywa jest właściwie zamknięta, jeżeli chodzi o formułę.

To się trochę zmieniło po nowej agresji na Ukrainę. W zeszłym roku na czerwcowym szczycie Trójmorza w Rydze Ukraina znowu się zgłosiła i wtedy uzyskała podobny status jak Niemcy – partnera strategicznego Trójmorza, przy czym profesor Żurawski vel Grajewski jako pierwszy rzucił w przestrzeni publicznej hasło, żeby przyjąć Ukrainę do Trójmorza, bo łatwiej ją będzie pewnie przyjąć do Trójmorza niż do Unii Europejskiej. A to będzie stanowić pewien krok na drodze do pełnej akcesji do Unii. Tak więc niewykluczone, że Ukraina stanie się pełnoprawnym członkiem inicjatywy Trójmorza. (…)

Czy ta inicjatywa ma dzisiaj szansę powodzenia wspólnie z Węgrami?

Rzeczywiście Węgry po 24 lutego zeszłego roku stają się coraz bardziej osamotnione nie tylko w Unii Europejskiej, nie tylko w Trójmorzu, ale nawet w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Nasze drogi się rozchodzą w wielu kwestiach. Punkt numer 1 to jest wojna na Ukrainie, spór o postawę wobec tego konfliktu.

Mówiłem, że mało o sobie wiemy. Kiedy byłem na Węgrzech, mogłem obserwować olbrzymią niewiedzę Węgrów na temat Ukrainy.

Większość moich rozmówców uważała, że naród ukraiński powstał dopiero na początku XX wieku, że nigdy wcześniej, ani w XIX, ani w poprzednich wiekach taki twór nie istniał. W ogóle nie słyszeli o Rusi Kijowskiej, o hetmanacie kozackim, o Siczy Zaporoskiej. Według nich to jest zupełnie nowy twór, którego nigdy wcześniej nie było.

Musiałem im dopiero tłumaczyć historię, zresztą naszą wspólną, Rzeczypospolitej Obojga Narodów, żeby otwierali oczy i byli zdumieni, że coś takiego w ogóle miało miejsce.

Przypadek Węgier pokazuje też, jak konieczna jest edukacja, rozszerzanie wiedzy o nas samych w naszym regionie, bo wiele nieporozumień jest opartych na niewiedzy. My też, z naszej polskiej perspektywy, tę politykę Węgier kładziemy często na karb postępowania Viktora Orbana. Okazuje się, że popiera go zdecydowana większość społeczeństwa i to, że on uzyskał po raz czwarty z rzędu większość konstytucyjną w ostatnich wyborach, wynikało z tego, że większość Węgrów poparła jego politykę w sprawie Rosji i Ukrainy.

Polityka w sprawie Rosji i Ukrainy była główną osią sporu w czasie kampanii wyborczej na Węgrzech, bo wybory miały miejsce w kwietniu, agresja pełnoskalowa zaczęła się w lutym, więc cała kampania wyborcza odbywała się w cieniu tego konfliktu i okazało się, że ponad dwie trzecie Węgrów poparło Orbana. Zdecydowana większość Węgrów popiera jego politykę w sprawie Rosji i Ukrainy.

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Grzegorzem Górnym, publicystą i prezesem Stowarzyszenia Trójmorze, pt. „Wspólnota państw we wspólnocie Europy”, znajduje się na s. 4–5 dodatku „A może Trójmorze?” do wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Grzegorzem Górnym, publicystą i prezesem Stowarzyszenia Trójmorze, pt. „Wspólnota państw we wspólnocie Europy”, pt. „Co będziemy z tego mieli?”, na s. 4–5 dodatku „A może Trójmorze?” do wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Chcielibyśmy być tygrysami Europy, mówi Marlena Gołębiowska, st. analityk w Zespole Bałtyckim Instytutu Europy Środkowej

Konferencja prasowa po Szczycie Inicjatywy Trójmorza w Bukareszcie we wrześniu br. Premier Chorwacji Andrej Plenković, Prezydent RP Andrzej Duda, gospodarz szczytu – prezydent Rumunii Klaus Iohannis i, prezydent Litwy, Gitanas Nausėda | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Widzę dwa główne cele Inicjatywy Trójmorza: współpraca wewnątrz regionu i wizerunek, nie pojedynczych państw, biedniejszych niż państwa Europy Zachodniej, ale regionu, który bardzo szybko się rozwija.

Co będziemy z tego mieli?

O trójmorskiej gospodarce z Marleną Gołębiowską, starszym analitykiem w Zespole Bałtyckim Instytutu Europy Środkowej z siedzibą w Lublinie, rozmawia Piotr Mateusz Bobołowicz.

 

Ideą Inicjatywy Trójmorza było połączenie infrastrukturalne Europy Środkowej, mające pomóc jej nadgonić zaległości w rozwoju gospodarczym, które nas dzielą od państw starej Unii. Skąd wziąć na to pieniądze?

Zacznę od tego, jak Inicjatywa Trójmorza podchodzi do kwestii finansowania i co chciałaby finansować. W 2018 r. na szczycie w Bukareszcie stworzono listę najważniejszych projektów i inwestycji. Wpisano na nią 48 pozycji, które miały przyczynić się lepszego rozwoju regionu. Do dzisiaj lista powiększyła się do 91, które mają kosztować około 168 mld euro.

Jak je sfinansować? Aż 40% środków ma pochodzić z Unii Europejskiej, zwłaszcza z programu „Łącząc Europę”. 24% mają zapewnić państwa członkowskie.

Kilka procent pokryje Europejski Bank Inwestycyjny i Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Czyli duża część jest finansowana poza Inicjatywą Trójmorza. Natomiast 9% tych 168 mld euro ma zapewnić instrument, który Inicjatywa Trójmorza stworzyła, czyli Fundusz Inwestycyjny Inicjatywy Trójmorza. To oznacza, że fundusz miałby dołożyć do tych 91 inwestycji ok. 15 mld euro. Do dziś nie zebrał nawet jednego miliarda, na razie dysponuje 913 mln euro.

Mamy też deklarację wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych, wspomniano o nim podczas szczytu w Rydze w ubiegłym roku. Nie zostało ono jeszcze przekazane, ale już sama deklaracja tego, że Amerykanie chcą inwestować w Fundusz Trójmorza, była nam wtedy bardzo potrzebna, bo kiedy szczyt się odbywał, od kilku miesięcy trwała wojna w Ukrainie i oznaczało to duże zagrożenie dla całego regionu, jeśli chodzi o potencjał inwestycyjny, dlatego że dla globalnych inwestorów nasz region stał się po prostu niebezpieczny. Więc zapowiedź zasilenia funduszu, która pojawiła się w Rydze, była pozytywna. Była mowa o kwocie 300 mln dolarów, czyli około 280 mln euro, dzięki czemu przekroczylibyśmy ten pierwszy miliard euro, jeśli chodzi o środki zgromadzone w Funduszu Trójmorza. To sporo, ale wobec planów Inicjatywy Trójmorza mamy jeszcze trochę pieniędzy do zebrania.

Jaki jest pomysł na ich zgromadzenie? Kto ma dać te pozostałe 14 miliardów?

Dotąd na Fundusz Trójmorza przekazało środki 9 z 12 państw regionu – właściwie Banki Rozwoju z tych państw. Nie ma wśród nich na razie Austrii, Czech i Słowacji. Natomiast liczymy na to, że Funduszem Trójmorza zainteresują się globalni inwestorzy, że będzie on ściągał kapitał zagraniczny, ponieważ jest funduszem komercyjnym, czyli takim, który obiecuje zyski tym, którzy wkładają do niego środki.

Aktualnie fundusz inwestuje w spółki, które prowadzą działalność w zakresie kluczowych dla Inicjatywy Trójmorza elementów, czyli transportu, energetyki albo cyfryzacji. Kupuje udziały w tych spółkach z nadzieją, że spółki te dobrze się rozwiną i przyniosą zysk inwestorom, a równocześnie przyczynią się do rozwoju regionu. Czyli to nie są przypadkowe inwestycje, tylko takie, które mają rozwijać region.

Takich inwestycji na razie dokonano już – lub dopiero – pięć. Pierwszą firmą, której akcje zakupiono, była Cargo United, która działa na rynku wynajmu lokomotyw, czyli mamy część transportową. Drugą firmą była Green Energy, która buduje centrum danych w Estonii, i to jest inwestycja w cyfryzację. Kolejna inwestycja to jest firma Energy z Austrii, która zajmuje się odnawialnymi źródłami energii. To trzy z kluczowych dla Trójmorza sektorów. I kolejne dwie inwestycje: akcje operatora portu w Burgas w Bułgarii i najnowsza, całkiem świeża inwestycja: R.Power – firma, która buduje instalacje fotowoltaiczne.

Początki są zawsze trudne, ale spodziewamy się, że to i zaangażowanie amerykańskie plus, miejmy nadzieję, większe zaangażowanie środków z państw regionu spowoduje, że fundusz będzie wzrastał i będzie jeszcze o nim głośno.

Co zyskają państwa regionu na tych inwestycjach? I czy Trójmorze ma wspólne interesy gospodarcze?

Każda inwestycja funduszu ma dać korzyści przynajmniej dwom państwom regionu, bo ciężko jest znaleźć firmy, które działają na wszystkich dwunastu rynkach naraz. I widzimy różnicowanie kierunków tych inwestycji: firma z Austrii, z rynku polskiego i z rynku estońskiego. Co do potencjału współpracy w regionie: w założeniach twórców inicjatywy jest on ogromny i mają oni na to argumenty.

Często konferencje Trójmorza zaczynają się wielkimi liczbami: że państwa Inicjatywy Trójmorza to 30% ludności i 30% powierzchni Unii Europejskiej. Ale zwykle nie mówi się, ile to procent PKB Unii Europejskiej, podając inną wartość – aktualnego wzrostu gospodarczego. Dlaczego? Bo gospodarki zrzeszone w Inicjatywie Trójmorza generują zaledwie około 15% PKB unijnego, ale bardzo prężnie rozwijały się w ostatnich latach. Przed pandemią znacząco wyprzedzały, jeśli chodzi o poziom osiąganego wzrostu gospodarczego, Europę Zachodnią. Pandemia, a później bardzo bliska dla tego regionu wojna w Ukrainie spowodowały spowolnienie, ale te zawirowania uznawane są za chwilowe i mamy nadzieję wrócić na ścieżkę szybkiego wzrostu. Już teraz mówi się, że wpływ wojny na Ukrainie jest mniejszy niż spodziewano się na początku, więc liczymy na to, że przyspieszenie nastąpi.

Ja osobiście widzę dwa główne cele, jakie Inicjatywa Trójmorza mogłaby osiągnąć. Po pierwsze: rozwinięcie współpracy wewnątrz tej inicjatywy, chociażby pod względem wymiany handlowej.

Np. udział państw Inicjatywy Trójmorza w wymianie handlowej Polski to zaledwie 15%, podczas gdy Niemiec – dwadzieścia kilka procent, co dowodzi, że mimo bardzo dużej liczby ludności i dużego potencjału gospodarczego, przedsiębiorcy w regionie środkowoeuropejskim chętnie kierowali się wzdłuż osi wschód–zachód, a nie północ-południe.

Podobno cechą wspólną wszystkich państw Inicjatywy Trójmorza jest to, że głównym ich partnerem handlowym są Niemcy. Czy Polska ma ambicję, żeby Niemcy pod tym względem zastąpić w regionie?

Jako ekonomistka muszę powiedzieć, że są na to proste wzory: im bliżej i im większe państwo, tym chętniej z nim handlujemy. Niemcy są największą gospodarką w całej Unii Europejskiej, z ogromnym rynkiem i potencjałem rozwoju, więc nic dziwnego, że państwa Inicjatywy Trójmorza po wstąpieniu do Unii Europejskiej zwróciły się w ich kierunku, bo to dawało największe możliwości przedsiębiorcom. Ale potencjał regionu jest widoczny i wynika właśnie ze wspólnoty rynków i rozszerzenia tej współpracy na oś północ-południe. To jest pierwszy bardzo ważny aspekt, jeśli chodzi o inicjatywę Trójmorza.

Jest też drugi, nawet ważniejszy:

Celem inicjatywy Trójmorza jest to, żeby duży globalny gracz miał przed oczami nie tylko małe, pojedyncze państwa: Estonię, Litwę, Łotwę, Chorwację, którym trudno walczyć o globalny kapitał, ale postrzegał nasz potencjał jako regionu, w który warto angażować kapitał.

Więc widzę dwa główne cele Inicjatywy Trójmorza: współpraca wewnątrz regionu i wizerunek – nie pojedynczych państw, biedniejszych niż państwa Europy Zachodniej, ale regionu, który bardzo szybko się rozwija.

Pojawiały się kiedyś sformułowania o tygrysach Europy, trochę na wzór tych azjatyckich tygrysów, o których się wiele mówiło. Chcielibyśmy być takimi tygrysami Europy. Dla Polski to nie jest aż tak duży problem, bo wytwarzamy ok. 28% PKB całego regionu Trójmorza. Druga jest Austria – około 19%. Tak więc na tym, że bylibyśmy postrzegani jako region gospodarczy, a nie pojedyncze gospodarki, najwięcej mogłyby skorzystać małe państwa Inicjatywy.

A czy nie ma ryzyka, że największe państwa Inicjatywy Trójmorza dostaną dużo większy kawałek tortu?

Tak, i z tej przyczyny te mniejsze państwa niekiedy mniej się angażują. Niekiedy, bo np. w państwach bałtyckich ten problem nie występuje. Te państwa bardzo zaangażowały się w Inicjatywę Trójmorza, w fundusz inwestycyjny, organizowały szczyty. Prawdopodobnie po tegorocznym szczycie w Rumunii stery przejmie Litwa, a wtedy wszystkie państwa bałtyckie będą miały ten szczyt u siebie. Ale w Europie Środkowej, rozumianej wąsko jako państwa Grupy Wyszehradzkiej, ten problem się pojawia.

Podczas rozmów z ekspertami z Czech, Słowacji, bardzo często pada pytanie: co będziemy z tego mieli? I w interesie wszystkich nas jest tłumaczenie, że w miarę rozwoju naszego regionu wzrost będzie promieniował na wszystkie państwa.

Polska jest największą gospodarką w regionie, więc pewnie najbardziej zależy jej na rozwoju tej inicjatywy, co zresztą widać, bo jest jej bardzo aktywnym uczestnikiem, była jednym z jej współtwórców, zaangażowała się kapitałowo, nasz polski BGK rozkręcał Fundusz Inicjatywy Trójmorza. Polska podejmuje mnóstwo działań, które mają na celu spopularyzowanie tej inicjatywy.

Początkowo, kiedy pojawiło się sformułowanie ‘Inicjatywa Trójmorza’, pytano, czy jest ona w kontrze do Unii Europejskiej, co np. w Czechach czy na Słowacji budziło pewien niepokój. Ale inicjatywa nie jest wymierzona przeciw Unii. Nawet pojawiają się głosy, aby stała się jej wewnętrznym elementem. Wypłynęło to podczas szczytu w Rydze, kiedy Ukraina, w której toczyła się wojna, zgłosiła chęć uczestniczenia w Inicjatywie Trójmorza. Powiedziano wtedy jasno, że do inicjatywy Trójmorza należą tylko państwa unijne, a Ukraina otrzymała status partnera uczestniczącego.

Co do „dzielenia tortu”, miejmy nadzieję, że w innych państwach również zostanie dostrzeżony potencjał tej inicjatywy. Może szczególnie przekona małe państwa rozwój wzajemnych stosunków w regionie.

Bardzo często w ramach Inicjatywy mówimy, że się nie znamy, że brakuje połączeń. Gdyby udało się to poprawić i mielibyśmy tuż obok większe, bliskie sobie rynki, biznes mógłby się całkiem dobrze w ramach regionu kręcić.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmowa Piotra Mateusza Bobołowicza z Marleną Gołębiowską, starszym analitykiem w Zespole Bałtyckim Instytutu Europy Środkowej z siedzibą w Lublinie, pt. „Co będziemy z tego mieli?” znajduje się na s. 6 dodatku „A może Trójmorze?” do wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Piotra Mateusza Bobołowicza z Marleną Gołębiowską, starszym analitykiem w Zespole Bałtyckim Instytutu Europy Środkowej z siedzibą w Lublinie, pt. „Co będziemy z tego mieli?”, na s. 6 dodatku „A może Trójmorze?” do wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

W. Zełenski zaapelował do władz Polski, Rumunii, Bułgarii, Słowacji i Węgier o zniesienie embarga na produkty rolne

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski uczestniczy online w Szczycie Trójmorza w Bukareszcie

Prezydent Ukrainy połączył się online z uczestnikami szczytu Trójmorza w Bukareszcie. Obrady otworzył prezydent Rumunii Klaus Iohannis.

Wysłuchaj całej korespondencji już teraz!

Dr Olchowski: na Ukrainie odżywa konflikt polityczny, wygaszony po zeszłorocznej inwazji Rosji

Kolinda Grabar-Kitarović: Nie uważam, że Unia Europejska się rozpadnie. Zamiast tego nastąpi jej ewolucja

Naszym gościem jest Kolinda Grabar-Kitarović, była prezydent Chorwacji i współtwórczyni Inicjatywy Trójmorza. W rozmowie z P. M. Bobołowiczem wspomina genezę tego projektu i ocenia, jak się sprawdził.

Jak wspomina prezydent Grabar-Kitarović, Inicjatywa Trójmorza początkowo miała być znacznie mniejszym projektem:

Na początku chcieliśmy połączyć tylko obszary Bałtyku i Adriatyku. Potem jednak zrozumieliśmy, że dla sukcesu naszego projektu powinniśmy dołączyć również obszar Morza Czarnego, w którym znajduje się 12 krajów członkowskich UE. Określiliśmy 3 obszary kluczowe: spójność przestrzeni europejskiej, konkurencyjność naszych gospodarek i połączenie infrastruktury Północy i Południa.

Chorwacka polityk podkreśla jednak, że Trójmorze nie jest organizacją mającą rozbić jedność Unii Europejskiej:

Nie uważam, że Unia Europejska się rozpadnie. Nastąpi jej ewolucja – ale nie wiem, w jakim kierunku. Nie uważam jednak Trójmorza (ani żadnej innej struktury europejskiej) za twór wrogi UE.

Odsłuchaj rozmowy Piotra Mateusza Bobołowicza już teraz!

[ARP]

Posłuchaj:

Czytaj też:

Prezydent Macedonii Północnej: jesteśmy przekonani, że sprawa Ukrainy jest słuszna. Pomagamy jej tak, jak możemy

Owidiusz przebywał na zesłaniu pośród Tatarów, nauczył się ich języka i w nim tworzył poezję, która niestety zaginęła

Język tatarski jest obecny wszędzie. Ludzie mówią po tatarsku, nie po kazachsku, uzbecku, ponieważ uważam, że kazachski nie oznacza języka czy ludu. Uważamy, że oni wszyscy są Tatarami.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Krzysztof Skowroński, Naim Belgin

(…) PMB: Jak wygląda współpraca Tatarów z Turkami tu, na miejscu? Chodzi mi oczywiście o mniejszości etniczne.

NB: Nie widzimy różnicy między Tatarami a Turkami. To są ci sami ludzie, ten sam język, ta sama religia. Turcy z Mołdawii należą do odrębnej grupy. To chrześcijanie z Gagauzji w Mołdawii. Mamy też u nas inną grupę Gagauzów, którzy są muzułmanami, i nazywamy ich Gajal [Gadżal]. Gadżalowie i Gagauzowie to ten sam lud, ale niektórzy z nich to chrześcijanie, a niektórzy – muzułmanie.

PMB: Skąd w ogóle wzięli się tutaj Tatarzy?

Dawna nazwa Morza Czarnego brzmiała Karadengiz. Nie oznacza ona „czarnego” morza. Można tłumaczyć słowo ‘kara’ jako ‘czarny’, ale nasze słowo ‘kara’ ma wiele znaczeń: duży, silny, majestatyczny. Karadengiz było morzem Tatarów, bo Kara to nazwa jednego z plemion tatarskich.

Od roku 500 do 1500 Włosi z Wenecji i Genui nazywali to morze na swoich mapach Mare Maggiore – Morzem Wielkim, a nie Morzem Czarnym. Tak więc Morze Wielkie, a nie Czarne, ale, jak wiadomo, Morze Śródziemne jest dziesięć razy większe niż Karadengiz i z tego powodu przyjęto obecną nazwę. Słowa ‘kara’ nie tłumaczy się jako ‘czarny’. Czy macie w swoim języku słowo ‘karaola’? ‘Karaul’? W języku bułgarskim, rosyjskim, a także rumuńskim występuje słowo ‘karaul’ i odnosi się do ‘kara’, czyli silny, i ‘ul’, czyli chłopiec. W przeszłości był to rodzaj policji czy straży w wioskach. To słowo, zapożyczone od Tatarów, jest nadal używane w tych krajach. Uważamy, że Tatarzy przybyli tu 3000 lat temu.

(…) Zacząłem od tego, ponieważ uważamy, że wszystkie ludy tureckie, a za nimi Hunowie – zna pan pewnie Attylę (naród węgierski uznaje go za swojego władcę) – nawet jeśli nie jest naszym bezpośrednim przodkiem, to Hunowie są przodkami Tatarów. A przodkami Hunów były ludy turańskie, które żyły w Europie. Herodot mówił o Getach. Myślimy, że Geci to nie lud romański, tylko turański, który tam się osiedlił. I wszystkie ludy przed nimi przyszły z Azji. W tej perspektywie widzimy naszą tradycję, nasze ubrania, nasze słowa.

Kiedy dokonujemy odkryć archeologicznych i rozmawiamy z rumuńskimi archeologami, mówią, że nie mają specjalistów od kultury turańskiej. Myślę, że to żart, bo jeśli chce się poznać prawdę, a nie bajkę, to można poprosić o specjalistę z innego regionu. Mamy kontakty w Kazachstanie, Kirgistanie, Uzbekistanie, nawet antropologów i archeologów z Węgier, którzy mogą pomóc.

Jest to kolejny problem dla Rumunii – nie chcą odkrywać prawdy o tych rzeczach, ponieważ przyjęli, że tu znajdowała się Dacja, którą zajęli Rzymianie i to właśnie od Daków i Rzymian pochodzą Rumuni. Nie rozumiem, jak i kiedy doszli do takich wniosków. Bardzo ciężko jest zrobić ten skok myślowy.

Owidiusz był na zesłaniu w tym regionie, w mieście Tomis, dzisiejszej Konstancy. Będąc tutaj, napisał, że nic nie rozumie w tym barbarzyńskim języku. Wszyscy mówili, że tu żyją Dakowie, a Dakowie mówią po łacinie. Owidiusz napisał w swoim dzienniku, że nic nie rozumiał z tego języka. Uczył się go i tworzył w nim poezję. Niestety nie znaleźliśmy tych wierszy. Myślę, że gdy je znajdziemy, zobaczymy, że to nasz język.

Codex Cumanicus jest napisany w naszym języku, rozumiemy go, ale to kompendium o kulturze Kipczaków i Kumanów. Zostało napisane w XIV wieku i w tym okresie większość Tatarów przechodziła na islam. W tym kodeksie można znaleźć wiele słów z języków arabskiego i perskiego, ponieważ Tatarzy przyjęli islam od mistyków z Persji. Wszystkie słowa religijne pochodzą z perskiego, a nie z arabskiego. W Dobrudży i w Turcji te słowa pochodzą z perskiego. Mówi się, że w języku rumuńskim jest 5000 słów z języka tureckiego, ale to nieprawda. Z języka tureckiego pochodzi niewielki procent, natomiast wiele, wiele słów pochodzi z perskiego. Może macie w waszym kraju słowo „czorab”, „czorba”, czoban? Nie? W rumuńskimi istnieją i pochodzą z perskiego, wzięte od Tatarów. (…)

PMB: Co znaczy dla Pana być Tatarem w Rumunii?

Być Tatarem w Rumunii, w tym konkretnym regionie, to nie być „gościem”. Jesteśmy gospodarzami. To nasz dom. Nawet Rumuni uważają Dobrudżę za nasz region. Kochamy wszystkich. Rozumiemy wszystkich. I żyjemy ze wszystkimi w pokoju, ale polityka rumuńskiego rządu i narodu różni się od naszej.

Historia, której nas uczą w szkołach, nie jest prawdziwą historią świata. To historia z czasów Ceausescu, komunistycznych, czasów Securitate. Ciężko nam rozwiązać tę kwestię, ale nie jest to problem nierozwiązywalny, tylko uciążliwy. Jesteśmy w stanie żyć z tą sytuacją, poradzić sobie z nią.

PMB: Jak wyobraża Pan sobie przyszłość Tatarów?

Jeśli nic nie zrobimy, wkrótce Tatarzy w tym regionie zostaną pozbawieni własnej kultury i języka. W innych regionach język tatarski nie został zatracony. Gdy jadę do Uzbekistanu, słyszę, jak mówią po tatarsku. Nie jeżdżę do Kazachstanu, ale spotykam się z ludźmi z Kazachstanu i bardzo dobrze się rozumiemy. Język tatarski jest obecny wszędzie. Wszyscy ci ludzie mówią po tatarsku, nie po kazachsku, uzbecku, ponieważ uważam, że „kazachski” nie oznacza języka czy ludu. Uważamy, że oni wszyscy są Tatarami.

Jeśli chcą uznać, że są Kazachami – dobrze, są Kazachami. Jeśli chcą być Uzbekami, OK, ale „Uzbek” to imię: Uzbek-chan był Chanem Złotej Ordy i stąd pochodzi nazwa.

Krym to tylko region, nie ludzie, ludzie to Tatarzy. Nogajowie to też nie lud; Nogaj był generałem i stąd nazwa. Ten generał był bratankiem Czyngis-chana. Nogajowie nie są odrębnym ludem, lecz jednym z ludów tatarskich. Przykłady są wszędzie. Azerowie są to Tatarzy. Może inne plemię, rodzina jest inna, ale lud zawsze pozostaje tatarski.

Jeśli w świecie mówi się, że to lud turański, OK, akceptuję. Jeśli chcą być Nogajami, OK. Każdy, kto chce, może być Nogajem, nie ma problemu. Jeśli chcą, by wszyscy Tatarzy na ziemi byli Krymscy, OK, ale Krym jest gdzie indziej, a my mieszkamy tutaj. Nie jesteśmy na Krymie. Pomagamy ludziom z Krymu, ale nie jesteśmy z Krymu. Gdy Chanat Tatarski jeszcze nie istniał na Krymie, Tatarzy byli tu, w Dobrudży. Gdy Chanat Nogajski jeszcze nie istniał, my byliśmy jako Tatarzy tu, w Dobrudży. Byliśmy Tatarami 3000 lat temu. Herodot i inni ludzie już o nas pisali, choć nas za dobrze nie rozumieli. Już wtedy pisali o nas książki, to jest fakt historyczny, a nie jakaś banialuka.

KS: A kim dla Pana jest Czyngis-chan?

Czyngis-chan to nie imię, a tytuł. Czyngis-chan był człowiekiem jak wszyscy inni, dobrym politykiem, który żył w przeszłości, ale dla nas nie jest początkiem.

Historia Tatarów nie zaczyna się od Czyngis-chana. Czyngis-chan był Tatarem, ale nie początkiem Tatarów. Czyngis-chan znaczy „Władca świata”, „Król świata”, ale nie jest przedstawicielem pierwszych Tatarów. Nie rozumiemy, co znaczy „Mongol”. Tatarzy to nie Mongołowie, ale Mongołowie byli Tatarami. To jest fakt i ta kwestia nie podlega debacie.

We wszystkich grobowcach znajdujących się w dolinie Orkhon i na całym terenie Mongolii widzimy tatarskie słowa, nie widzimy za to słów mongolskich. To nie lud mongolski, a tatarski miał konfederację, plemię Tatarów, 33 konfederacje. Dziewięć plemion Tokuz-Tatarów, dziewięć rodzin tatarskich ludów. W przeszłości nie nazywali ich Tatarami. Nazywali ich Kara, ponieważ ‘kara’ znaczy silny. A dla nich Kara to Tatarzy. Po tym historycy nazywali ich Kara-Tatar, Kara-Nogaj, Kara-Halalar. Wszyscy ci ludzie byli Tatarami. (…)

KS: Czy Tatarzy nie chcą mieć własnego państwa?

Jak by to powiedzieć… naszym państwem jest Turcja. Uzbekistan to nasz kraj. Kazachstan to nasz kraj. Azerbejdżan to nasz kraj. Turkmenistan to nasz kraj. Kirgistan to nasz kraj.

Nie uważamy, że nie mamy kraju. Może niektórzy nasi rodacy, niezaznajomieni z historią i kulturą i nieznający tych regionów, tak myślą. Ale kiedy ich zapraszamy do nas, okazuje się, że mają taką samą tradycję i te same zwyczaje. Są nam bliscy. Nasze słowa są bardzo podobne.

Wiem, język można zatracić w ciągu jednego pokolenia. Na razie nie możemy tego podawać jako faktu, może to niczego nie dowodzi, ale język używany w Kazachstanie jest podobny do naszego języka w Dobrudży. Rozumiemy się nawet w 70%. To bardzo dużo. A jeśli pojadę do Kazachstanu na dwa tygodnie, nie mam wątpliwości, że będę płynnie rozmawiał z ludźmi. Ostatnio pojechałem do Uzbekistanu, byłem tam już 3 razy, oglądałem telewizję przez 3 godziny, potem 2 godziny filmu. Potem rozmawiałem z ludźmi i oni mnie pytają: urodziłeś się w Uzbekistanie? Nie.

Ale mówisz jak my. Tak, mówię, mówię jak wy, bo nasz język to wasz język, nie różni się od naszego. I są bardzo zdziwieni. Jak to możliwe? Bo to przecież ponad 4000 kilometrów czy nawet 10000 km. A język jest taki sam.

KS: Nie wymienił Pan Azerbejdżanu.

Tak. W przeszłości Azerowie mówili o sobie, że są Tatarami. Obecnie, pod wpływem Rosji i innej polityki mówią o sobie, że są Azerami. W porządku, nie ma problemu, jeśli chcą być Azerami, niech będą. Azerski też jest językiem turańskim. Nie arabskim, nie perskim, tylko turańskim. (…)

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza i Krzysztofa Skowrońskiego z przewodniczącym Demokratycznej Unii Tatarów Naimem Belginem, pt. „Nawet Owidiusz pisał po tatarsku”, znajduje się na s. 14 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza i Krzysztofa Skowrońskiego z przewodniczącym Demokratycznej Unii Tatarów Naimem Belginem, pt. „Nawet Owidiusz pisał po tatarsku”, na s. 14 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

Dr Spasimir Domaradzki, UW: Przebieg wyborów w Bułgarii jest trudny do przewidzenia

fot. wikimedia commons

Fot. Pixabay

Radio Wnet rozmawia z drem Spasimirem Domaradzkim, politologiem z UW, ekspertem w dziedzinie Bałkanów. A jest o czym rozmawiać, bo w Bułgarii trwają protesty, a wkrótce – wybory…

Społeczeństwo bułgarskie stoi na rozdrożu. Zimna wojna między Unią Europejską a Rosją trwa, a Bułgaria musi wybrać – czy poprzeć Rosję, której zawdzięcza odzyskanie niepodległości od Turków (w 1878 r.) czy wybrać dalszą współpracę z Unią.

Poziom życia w Bułgarii jest jednym z najniższych w UE. Rząd Borisowa w praktyce realizował interesy Rosji, zgadzając się na budowę „Bałkańskiego Potoku” i opóźniając budowę stacji przesyłowej do Grecji. Bułgaria w istocie stoją przed dużym wyzwaniem.

– komentuje nasz ekspert.

Doktor Domaradzki wskazuje także na różnice między życiem politycznym w Bułgarii a życiem politycznym w krajach „starej Unii”:

Bułgarskie agencje ratingowe mają raczej za zadanie realizację konkretnej politycznej agendy niż opisywanie rzeczywistości. Stąd tak trudno jest przewidzieć, kto wygra. Ale prawdopodobne jest, że do parlamentu wejdzie więcej partii skłonnych współpracować z Borisowem.

Bułgarią zainteresowane są również Stany Zjednoczone, które patronują inicjatywie Trójmorza. Bułgaria należy do tej inicjatywy właściwie od początku.

Bułgaria należy do Trójmorza i działa w jego programach, ale to działanie zderza się z popularną wśród Bułgarów narracją rosyjską. Trójmorze cieszy się poparciem przede wszystkim elit politycznych, ale ogólnie rzecz biorąc, jest to dla nich projekt techniczny. Bułgarzy widzą w tym projekt polityczny Stanów Zjednoczonych, który służy do przejęcia władzy w tym regionie.

Czy polityka Bułgarii zmieni się po wyborach? Napiszcie nam, co sądzicie!

[ARP]

Posłuchaj:

Czytaj także:

Bałkany: strzały na granicy między Serbią a Kosowem

Rosja musi wreszcie zrezygnować ze snów o potędze / Marko Mihkelson, Piotr Mateusz Bobołowicz, „Kurier WNET” 99/2022

Rosja musi zerwać ze swoją kryminalną przeszłością i uznać, że jest w przyszłości dla niej inna alternatywa niż bycie rządzonym przez czekistowską dyktaturę, jak ma to miejsce dzisiaj.

Z Markiem Mihkelsonem, przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych Riigikogu – parlamentu Estonii, rozmawia Piotr Mateusz Bobołowicz.

Od 24 lutego Estonia wraz z Łotwą i Litwą są wśród państw najmocniej wspierających Ukrainę. Można by zapytać, dlaczego tak mały kraj angażuje się tak bardzo?

To dobre pytanie i bardzo łatwa odpowiedź. Martwimy się o nasze bezpieczeństwo. Martwimy się o bezpieczeństwo europejskie. Martwimy się o wolność, demokrację. I rozumiemy, jak zła i niebezpieczna jest czekistowska Rosja rządzona przez byłych oficerów KGB, na czele z Putinem.

Jak widzimy nie tylko przez kilka ostatnich miesięcy, kiedy Rosja rozpoczęła eksterminacyjną wojnę przeciwko jednemu z suwerennych narodów w środku Europy, ale od wielu, wielu lat, rosyjskie pragnienie odbudowania imperium nigdy nie straciło na znaczeniu dla rosyjskich rządzących.

Wojny w Czeczenii, w Gruzji, teraz już dziewiąty rok, odkąd trwa atak na Ukrainę – to wszystko pokazuje nam, że musimy być bardzo czujni, gotowi bronić naszych interesów, naszego sojuszu. Dlatego Estonia i inne państwa, które znają i rozumieją prawdziwą głębię tego ryzyka i to, że groźny plan Rosji nie zaczął się w tym roku, ale wiele lat temu, wspierają Ukrainę w jej wojnie o niepodległość.

To jest proste, mamy tylko to jedno wyjście. Jeśli chcemy zobaczyć w nadchodzących latach stabilną i prosperującą Europę, Ukraina musi wygrać tę wojnę o niepodległość, musi przetrwać jako demokratyczny naród, a Rosja musi zostać strategicznie pokonana. A to wymaga, oczywiście, wysiłku wielu państw, żeby wesprzeć Ukrainę w tej walce.

A jak widzi pan sytuację z Rosją po wojnie? Powiedział pan: strategicznie pokonana, ale co wtedy z nimi zrobić?

To trudne do osiągnięcia, ale także proste. Przede wszystkim Rosja nie może odnieść sukcesu w swojej eksterminacyjnej wojnie przeciwko Ukrainie. Jeśli zwyciężą, oznacza to, że nie będzie już Ukrainy. Tysiące Ukraińców zginą, będą torturowani, porywani, deportowani, co widzimy każdego dnia w wiadomościach z Ukrainy. Ale po pierwsze trzeba robić to, co zrobiliśmy my i wiele państw: udzieliliśmy Ukrainie i rządowi ukraińskiemu wszelkiego rodzaju wsparcia, żeby byli gotowi bronić własnego kraju, a ostatecznie także wyzwolić okupowane terytoria. To jest kwestia numer jeden. Oczywiście wymaga to dużo więcej, nawet na poziomie przemysłowym, żeby wspierać Ukrainę bronią, środkami ochrony i wyposażeniem. I widzę, że stajemy się w tym lepsi; mam na myśli społeczność Zachodu.

Po drugie musimy wzmocnić naszą własną obronę i wzmocnić wschodnią flankę NATO nową strategią odstraszania przez odmowę. To oznacza silniejszą obecność sojuszników w naszym regionie, zwłaszcza w państwach bałtyckich. Cieszymy się, że szczyt NATO przyniósł dobre wytyczne w tym kierunku. Teraz musimy je wprowadzić w życie.

Inny bardzo ważny obszar: przyznaliśmy Ukrainie i Mołdawii status kandydata do Unii Europejskiej. I musimy zrobić wszystko, co konieczne i pomóc Ukrainie i Mołdawii rozpocząć dużo szybszy proces integracji z resztą Europy. To oznacza również poparcie dla ukraińskiego członkostwa, przyszłego członkostwa, jestem tego bardziej niż pewien.

Ale dzień po tym, jak Ukraińcy wygrają tę wojnę, musimy zaprosić Ukrainę, by stała się częścią NATO. Mają dzisiaj najbardziej zdolną do walki armię w Europie.

I jeszcze nie mniej ważna kwestia. Strategiczna porażka Rosji widoczna jest w obszarze nordyckim, gdzie Finlandia i Szwecja są już bardzo blisko pełnego członkostwa w NATO, czego nikt nie oczekiwał przed 24 lutego, nawet w obu tych państwach. Więc miejmy nadzieję, że na koniec tego roku, gdy wszystkie 30 państw ratyfikuje ich protokoły akcesyjne, NATO rozszerzy się o Finlandię i Szwecję. To będzie duży cios, strategiczny cios dla Rosji. I kolejna ważna sprawa: musimy utrzymać silne i potrzebne sankcje przeciwko Rosji, żeby ograniczyć jej możliwości finansowania tej wojny eksterminacyjnej przeciwko Ukrainie. (…)

Łotewski parlament uznał Rosję za państwo sponsorujące terroryzm. Czy Estonia powinna zrobić to samo?

My także dyskutujemy and tym w ramach naszej komisji. Jest to podobny temat i część, powiedzmy, ogólnego podejścia do tego samego zagadnienia. Wspominałem, że ta wojna musi dojść do punktu, kiedy będziemy mogli uznać porażkę strategiczną obecnej rosyjskiej agresji. A w ramach tego społeczność międzynarodowa musi uznać, że Rosja prowadzi wojnę na Ukrainie w sposób ludobójczy. Estoński parlament, podobnie jak niektóre inne parlamenty w Europie, już uznał rosyjskie działania na Ukrainie, zbrodnie wojenne za ludobójstwo.

Jesteśmy gotowi rozważyć teraz kwestię uznania Rosji za państwowego sponsora terroryzmu i, niestety, a może „stety”, prawdopodobnie w jakiś sposób musimy międzynarodowo uznać, że jest to częścią rosyjskiej polityki, zarówno zagranicznej, jak i wewnętrznej, od wielu, wielu, wielu lat.

Zaczynając od 1917 roku, kiedy po bolszewickim przewrocie powołana do życia została Czeka. Od tego czasu Rosja, zarówno przeciwko własnym obywatelom, jak i w imię tych szalonych idei polityki zagranicznej, używa terroryzmu i udziela wsparcia dla międzynarodowego terroryzmu. Można tu przywołać bardzo aktywne zaangażowanie KGB pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych w początki wspierania islamskiego terroryzmu przez Organizację Wyzwolenia Palestyny. I przez te lata wiele międzynarodowych grup terrorystycznych było wspieranych i wykorzystywanych przez KGB, przez Związek Sowiecki.

A jeśli cofniemy się zaledwie o dwadzieścia lat, widzieliśmy akty terroru takie, jak wysadzenie budynków mieszkalnych w Moskwie i innych miastach w 1999 roku albo tak zwany atak terrorystyczny na szkołę w Biesłanie czy wydarzenia w teatrze w Moskwie i kilka innych epizodów, które pokazują nam, jak bardzo rosyjskie służby specjalne były zaangażowane w działania terrorystyczne, wykorzystując je do własnych celów. Mam na myśli cele rządzących. I to samo widzimy dzisiaj w Ukrainie, tak jak terroryzm nuklearny w Zaporożu czy okropne, okropne, barbarzyńskie zbrodnie wojenne, których świadkami jesteśmy, niestety, praktycznie codziennie. To pokazuje nam, że Rosja bardzo, bardzo celowo używa tych terrorystycznych taktyk. Jest dobry powód, by nazwać Rosję państwem sponsorującym terroryzm.

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Markiem Mihkelsonem znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.


 

  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Markiem Mihkelsonem, pt. „Rosja musi zrezygnować ze snów o potędze” na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022

Podróże kształcą. Wielka Wyprawa Radia Wnet – Trójmorze / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 99/2022

Litwini, Łotysze i Estończycy przestają obawiać się swoich mniejszości. Estoński rząd zlikwidował rosyjskie pomniki. A w Rydze, dzień po naszym pobycie, runął 89-metrowy pomnik sowieckiej dominacji.

Krzysztof Skowroński

Litwini – mordowani i przesiedlani; Łotysze mordowani i wywożeni, Estończycy mordowani… Finowie pamiętają krwawą wojnę obronną z Sowietami, a Szwedzi znają historię. Wspólny mianownik stolic, w których gościliśmy w czasie Wielkiej Wyprawy Radia Wnet, to strach przed Rosją, płynący z historycznego doświadczenia.

Każdy odwiedzany przez nas naród (z wyjątkiem Szwedów) ma swój Katyń i pamięć, jak trudno było uwolnić się ze szponów rosyjskiego i sowieckiego imperium. Stąd żółto-niebieskie flagi, szczególnie w krajach bałtyckich i w Finlandii, powiewające nie tylko na budynkach rządowych, ale i prywatnych. Każde z tych państw na swój sposób przygotowuje się na wtargnięcie „gości” z literką Z na opancerzonych pojazdach. Szwedzi z niepokojem patrzą na Bałtyk. Fiński rząd kupuje najnowocześniejsze amerykańskie samoloty. Estończycy i Łotysze wracają do powszechnego poboru, wiedząc, że i tak samodzielnie nie będą mogli nawet przez kilka dni powstrzymać rosyjskiej armii.

We wszystkich stolicach widać Polskę. Dla estońskiego czy łotewskiego polityka Polska to wielki kraj, postrzegany jako najważniejszy partner w regionie.

I prawie w każdej rozmowie na tematy polityczne dawał się odczuć podziw zarówno dla polskiego rządu, jak i dla Polaków. Może nie mamy tej świadomości, ale w planach Moskwy zakładano, że Warszawa przestraszy się napływu uchodźców z Ukrainy i zamknie granice, co stworzy stan klęski humanitarnej na zachodzie Ukrainy, a w tym samym czasie Moskale zdobędą Kijów i będzie po sprawie.

My w Polsce też nie powinniśmy zapominać, jak wielki jest wkład krajów bałtyckich, Finlandii i Szwecji w pomoc Ukrainie. Estonia, najmniejsza ze wszystkich odwiedzanych przez nas państw, udzieliła Ukrainie proporcjonalnie największej na świecie pomocy militarnej.

Oczywiście w krajach bałtyckich jest i druga strona. Byliśmy w Narwie. Dla mieszkających tam Rosjan zbrodnie w Buczy to ukraińska maskarada, „akcja specjalna” zaś to obrona Rosji. Jednak zarówno Litwini, Łotysze jak i Estończycy przestają obawiać się swoich mniejszości. Estoński rząd sprawnie zlikwidował w Narwie rosyjskie pomniki. A dzień po naszym pobycie w Rydze runął osiemdziesięciodziewięciometrowy pomnik sowieckiej dominacji.

Cel naszej dziennikarskiej wyprawy nie ogranicza się do polityki.

Chcemy także opowiedzieć o skomplikowanej, często tragicznej historii krajów Trójmorza, które przez dziesiątki, a nawet setki lat żyły „w podziemiu” i przetrwały dzięki swojej niepowtarzalnej kulturze, zamkniętej w języku, obyczajach i mitach, a która nagle wybuchła, powołując do życia ich państwowość i budując wewnętrzną dumę.

Powinniśmy je poznać, jeśli na serio chcemy zbudować w Europie Środkowej coś cennego – kulturalną tarczę, chroniącą nas przed barbarzyńcami. Ślady naszej Wielkiej Wyprawy Radia Wnet odnajdą Państwo w wywiadach opublikowanych w tym numerze naszej gazety.

Piszę te słowa, zafascynowany pięknem Sztokholmu, w którym – do czego muszę się przyznać – poza domami, wyspami, pałacami, tramwajami wodnymi – większe wrażenie niż korona królów szwedzkich zrobiło na mnie Muzeum Abby. Można tam zaśpiewać i zatańczyć. A śpiew i taniec, szczególnie w Finlandii, nie kojarzy się teraz z żadnym zespołem, tylko z panią premier. Przy okazji podziwiałem kulturę polityczną Finów: politycy opozycji mówili nam w wywiadach, że nie interesują ich zajęcia pani premier po godzinach urzędowania, a są jej wdzięczni za wprowadzenie Finlandii do NATO.

Na zakończenie chyba trzeba przypomnieć stare polskie przysłowie: podróże kształcą.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022

Minister sprawiedliwości Łotwy: zarzuty Komisji Europejskiej wobec Polski są absurdalne

Featured Video Play Icon

Janis Bordans / Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz, Radio Wnet

Wicepremier Janis Bordans o sprawie polskiego Krajowego Planu Odbudowy i konieczności wstrzymania wiz turystycznych UE dla Rosjan.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

Janis Bordans mówi o rozbiórce Pomnika Zwycięstwa w Rydze. Dodaje, że ten pomnik jest narzędziem wojny informacyjnej, a więc po rozpoczęciu agresji Rosji na Ukrainę łotewskie społeczeństwo postanowiło zlikwidować symbol okupacji i zbrodni wojennych.

Minister sprawiedliwości Łotwy tłumaczy, w jaki sposób Łotwa walczy z dezinformacją płynącą z Rosji. Ryga wypracowała własne prawne zasady zwalczania propagandy i fałszywych informacji. Jednak, jak podkreśla Janis Bordans, zabrakło wspólnego rozwiązania na poziomie całej Unii Europejskiej.

Myślę, że każde państwo, w tym Łotwa, może bronić się przed dezinformacją, bo tak naprawdę bronimy wolności słowa. Bronimy wartości demokratycznych, bronimy wolności ludzi, a dezinformacja jest temu kompletnie przeciwna.

Janis Bordans mówi również  o zakazie wydawania wiz Schengen Rosjanom. Łotwa stara się zapewnić bezpieczeństwo własnym obywatelom i w czasie wojny takie ograniczenie, jego zdaniem, jest uzasadnione.

Jesteśmy wolnym krajem i musimy bronić wolności ludzi. Ale jeśli próbują wpływać w jakiś sposób na naszą politykę wewnętrzną, to musimy ich powstrzymać.

Szymon Szynkowski vel Sęk: chcemy takiej Unii Europejskiej, której siłą jest solidarność państw członkowskich

Minister sprawiedliwości Łotwy uważa, że po zakończeniu wojny powinien zostać powołany specjalny trybunał międzynarodowy. Wyraża także nadzieję, że wszyscy odpowiedzialni za rosyjskie zbrodnie zostaną ukarani.

Cała wspólnota międzynarodowa szuka dobrych rozwiązań, jak zorganizować te trybunały i sądy międzynarodowe. A wojskowi pracują nad wygraniem wojny – dla Ukrainy i dla Europy. A potem będziemy mogli zdecydować.

Gość „Poranka Wnet” komentuje spór między Komisją Europejską a Polską. Jest przekonany, że problem ma podłoże ekonomiczne i polityczne, ponieważ Polska stanowi konkurencję dla Niemiec i Francji. Janis Bordans zaznacza, że Komisja Europejska nie może sprowadzać sporu do kwestii praworządności w Polsce, ponieważ Warszawa jest zainteresowana w obronie wewnętrznych spraw i suwerenności w podejmowaniu decyzji.

Wierzę, że Komisja Europejska i Polska, a także my jesteśmy częścią tego procesu i będziemy wspierać wszystkie decyzje, które zbliżają nas do wstrzymania, musimy wstrzymać wewnętrzne konflikty w Unii Europejskiej. Rosja chce tych konfliktów.  I widzimy, jak Rosja wykorzystuje niektóre duże państwa Unii Europejskiej, żeby ją dzielić. A teraz w czasie wojny apeluję do wszystkich państw do powstrzymania wewnętrznych konfliktów i skupienie się na najważniejszych kwestiach.

Ta wojna jest bardzo dziwna, bo widzimy XX wiek przeciwko XXI wiekowi. I ostatecznie to będzie decydujące

Krzysztof Skowroński i Georgi Panajotow | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Znam NATO od wewnątrz jako były ambasador Bułgarii przy NATO. I mogę z pewnością powiedzieć, że Sojusz Północnoatlantycki ma wszelkie potrzebne narzędzia, żeby się obronić i odstraszyć każdą agresję.

Krzysztof Skowroński, Georgi Panajotow

W propagandzie rosyjskiej jest to już wojna między Rosją a Sojuszem Północnoatlantyckim.

Dokładnie tak głosi propaganda. To jest bardzo widoczne w Bułgarii. Wiemy, że Rosja i jej machina propagandowa nawet przed wojną wiele razy deklarowała, że NATO ma swoje instalacje i bazy wojskowe na Ukrainie. Dziś widzimy, że to nie jest prawda i nigdy nią nie była. Dlatego dziś Rosja mówi: NATO stało się sojusznikiem Ukrainy i wysyła im broń, a więc jest stroną konfliktu zbrojnego. Tak więc rosyjska propaganda pozostanie taką, jaka jest. Pytanie brzmi, jak odpowiedzieć na tę propagandę, co jest prawdą i co my realnie robimy, i w końcu jak kształtujemy opinie naszych społeczeństw.

Jak silna jest rosyjska propaganda w Bułgarii?

Bardzo silna.

Bułgaria padła ofiarą rosyjskiej hybrydowej propagandy. Żeby umiejscowić to w szerszym kontekście: od wielu miesięcy, długo przed wybuchem wojny 24 lutego. Ostatnią emanacją tej wojny hybrydowej było odcięcie dostaw gazu, które jest częścią tej propagandy, która mówi, że jeśli nie zgodzimy się na pewne zasady, to zostaniemy bez gazu. Ale wciąż mamy dostawy, tyle że nie z Rosji.

Jak Bułgaria broni się przed rosyjską propagandą?

Poprzez komunikację. Docieranie do szerszego grona odbiorców, co zresztą czynię od momentu, kiedy objąłem ten urząd, a więc od 1 marca. Kiedy przejąłem kierownictwo w ministerstwie, pamiętam, że w marcu nie było mowy o jakiejkolwiek obecności sojuszników na terytorium Bułgarii. Parę miesięcy później, zdecydowaliśmy, że Włochy będą teraz państwem ramowym grupy bojowej w Bułgarii i nie było ani jednego publicznego sprzeciwu w tej kwestii.

Gdyby zrobić badania opinii publicznej, czy większość Bułgarów podzielałaby Pana stanowisko, mówiłaby: „to nie nasza sprawa, chcemy być neutralni”, czy też przyznałaby rację Putinowi?

Najnowszy sondaż pochodzi z GLOBSEC i jego wyniki są bardzo ciekawe. Z jednej strony ponad 50% Bułgarów nie wini Putina za rozpętanie wojny. Jednocześnie mamy wyniki mówiące, że wielu Bułgarów jest w pewien sposób przeciwnych wojnie na Ukrainie, ale także, że popierają Putina ze strachu. I to jest bardzo interesujące.

Tak więc nie ma potrzeby zmieniać opinii publicznej, bo zawsze jest możliwość, aby ją kształtować i to właśnie próbujemy robić. Obywatelom, którzy mogą mieć pewne przekonania, być ofiarami propagandy, próbujemy pokazywać prawdę i tłumaczymy, jaka jest stawka; także stawka dla ich przyszłości. Nie wiem, czy osiągniemy sukces.

I nie zawsze trzeba kierować się opinią większości. To jest w końcu przywództwo, a przywódcy czasami muszą podejmować słuszne decyzje, zamiast kierować się wynikami sondaży.

Został Pan ministrem w trybie nagłym, pierwszego marca. Przyleciał Pan z Brukseli, gdzie był Pan ambasadorem Bułgarii przy NATO. W jakiej kondycji zastał pan armię bułgarską? Co Pana najbardziej zaskoczyło?

Nie było żadnych niespodzianek, ponieważ będąc ambasadorem przy NATO, a nawet już wcześniej, pracując w sprawach NATO w ministerstwie spraw zagranicznych, byłem w pełni świadomy, jaki jest stan faktyczny naszych sił zbrojnych.

Natomiast to, co próbuję zrobić teraz, to naprawdę skupić się na modernizacji sił zbrojnych, uniezależnić się od sprzętu wojskowego z czasów sowieckich tak szybko, jak to możliwe, i oczywiście stworzyć kulturę pracy z sojusznikami zarówno na terytorium Bułgarii, jak i poza nim. Dlatego też w ostatnich miesiącach ciężko pracowałem z moim zespołem, aby przygotować grupę bojową NATO w Bułgarii, z udziałem sojuszników. Mamy tu USA z kompanią strykerów, mamy Brytyjczyków, który dołączyli do kompanii strykerów. I teraz czekamy na Włochów jako państwo ramowe, w sile do ośmiuset członków personelu.

Zbliża się szczyt NATO w Madrycie. Jakie są oczekiwania Bułgarii? Na ile powinna być wzmocniona obecność NATO i wojsk NATO tu, na terenie Bułgarii?

Myślę, że ten szczyt NATO może okazać się historyczny. Bo poza koncepcją strategiczną na następną dekadę, którą przyjmie ten szczyt i która będzie bardzo istotnym dokumentem w obecnym kontekście, zostaną podjęte także inne istotne decyzje, np. dotyczące funduszu innowacji DIANA i jego implementacji. Inne ważne decyzje odniosą się zasobów, a także bardzo istotnego tematu odstraszania i obrony, który ustali koncepcję tego, jak NATO będzie się zmieniać przez najbliższe lata, radząc sobie z zagrożeniem ze strony Rosji.

Myślę, że NATO powróciło do swojego pierwotnego zadania, którym jest zbiorowa obrona, co oznacza, że obrona jest słowem kluczowym. Teraz mamy pewien rodzaj wzmocnionej wysuniętej obecności, nie nazywamy tego dokładnie obroną. Moje przypuszczenie jest takie, że NATO będzie zmierzało w kierunku obrony.

Może to oznaczać wysuniętą obronę, nie wysuniętą obecność. To także bardzo ciekawa koncepcja, która będzie ewoluować w nadchodzących latach. Dlatego też uważam, że najprawdopodobniej poznamy historyczne decyzje, zobaczymy historyczny szczyt.

Czy bazy wojsk NATO powinny być przesunięte na wschód? Takie są oczekiwania Polski i państw bałtyckich.

Moim zdaniem NATO już jest na wschodniej flance. Z sojusznikami, z całkiem poważną liczbą żołnierzy. To dokładnie to, czego Putin chciał uniknąć przed wojną. Teraz oczywiście widzi to na swoich granicach. Ale myślę, że skoro NATO jest już na wschodniej flance na dosyć dużą skalę…

Dosyć…

Tak, ale powinno być tylko „dosyć”.

Głównym celem NATO jest zbiorowa obrona, ale także odstraszanie. Tu nie chodzi o atakowanie kogokolwiek. NATO nie jest sojuszem atakującym, tylko obronnym. „Dosyć” oznacza, że tworzymy swoją własną obronę, nie tworzymy zdolności ofensywnych. Sojusz ofensywny musiałby być głośniejszy. To robi Rosja.

Więc z tyloma już istniejącymi obiektami, z tyloma jednostkami wzdłuż wschodniej flanki, pochodzącymi ze strategicznych tyłów, z zachodniej Europy i zza Atlantyku, myślę, że pora ustrukturyzować tę obecności. Bo inaczej pozostanie to tylko wysuniętą obecnością bez struktury. Więc jeśli mówi Pan, że NATO jest „tylko dosyć” obecne, to może po prostu ta obecność jest źle ustrukturyzowana?

Myślę, że właśnie najbliższy szczyt w Madrycie stworzy warunki do ewolucji tej struktury, a szczyt w przyszłym roku będzie istotny dla konsolidacji decyzji, które podejmiemy w tym roku w Madrycie.

Ale czy przy tak agresywnej polityce Putina NATO ma czas na te wszystkie szczyty i podejmowanie decyzji w odległych terminach?

Myślę, że NATO ma wszystkie potrzebne struktury, żeby odstraszać i żeby bronić członków sojuszu. NATO ma także wszelkie zasoby, żeby to robić. Jestem pewien, że ma też wszystkie zasoby, żeby bronić swojej strefy odpowiedzialności. Więc zadaniem od teraz powinno być ustrukturyzowanie tych wysiłków w najlepszy sposób, żeby być efektywnym.

Żeby podsumować: NATO ma wszystko to, co konieczne, żeby się bronić i odstraszyć jakąkolwiek formę agresji z każdego kierunku, w tym z Rosji. Pytanie więc, jak można to zrobić szybciej i w bardziej ustrukturyzowany sposób.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem obrony narodowej Bułgarii Georgim Panajotowem, pt. „NATO nie może pozostawić Rosji na prowadzeniu”, znajduje się na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem obrony narodowej Bułgarii Georgim Panajotowem, pt. „NATO nie może pozostawić Rosji na prowadzeniu”, na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022