Wypij: Nie można zarzynać własnej gospodarki. Trzeba przedyskutować zakaz hodowli zwierząt futerkowych

Michał Wypij komentuje projekt PiS „Piątka dla zwierząt” i uważa, że należy przedyskutować sprawę zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Mówi też, że rząd bez wicepremier Emilewicz jest możliwy.


Poseł Porozumienia, Michał Wypij komentuje projekt „Piątka dla zwierząt” przedstawiony dzisiaj przez Prawo i Sprawiedliwość i wskazuje, że rozmowy nad zmianami dotyczącymi ochrony zwierząt będą przedyskutowane przez Klub Parlamentarny PiS.

Przypatruje się temu z zaciekawieniem. Widzę kilka postulatów, pod którymi się podpisuję. Myślę, że sprawa wymaga głębszej analizy, ale co do zasady uważam, że stać nas na to, aby wypracować lepsze prawo, które będzie brało zwierzęta w obronę […] Myślę, że ponadpartyjna zgoda może być w tym temacie osiągnięta.

Gość Popołudnia Wnet podkreśla, że obawia się zakazu hodowli zwierząt futerkowych i musi być ona poddana dyskusji.

O tym punkcie będziemy musieli dłużej porozmawiać, bo zarzynanie własnej gospodarki jest tematem, który co najmniej trzeba o mówić. Choć jest trudny dla osób wrażliwych.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego zwraca uwagę, że poszerzenie oferty programowej PiS o kwestie ochrony środowiska ma trafić do młodych ludzi i wciągnąć ich do polityki. Jest to element konkurencji prawicy z pozostałymi ugrupowaniami, które także próbują dotrzeć do tego elektoratu.

Zdaniem posła Michała Wypija, lider Porozumienia Jarosław Gowin powinien wrócić do rządu jako jeden z liderów obozu Zjednoczonej Prawicy.

Tak silna osobowość i doświadczony polityk (jak Jarosław Gowin-przyp. red.), który udowodnił swoją wartość zwłaszcza po kryzysie marcowo-kwietniowym […] Udowodnił, że polska polityka go potrzebuje. Rząd pana premiera Mateusza Morawieckiego również go potrzebuje, bo potrzebuje najmocniejszych polityków. Rząd wtedy jest silniejszy, a Polska potrzebuje dziś sprawnego rządu.

Dodaje, że wicepremier Jadwiga Emilewicz jest osobą, która tworzyła porozumienie i „niezależnie gdzie będzie się realizować” to jest dumny z jej dotychczasowej pracy. Na pytanie czy stanowisko w rządzie dla minister Emilewicz jest warunkiem sine qua non w negocjacjach dot. rekonstrukcji rządu oświadcza:

Nie oczywiście, że nie. Nikt z polityków Porozumienia nie jest przywiązany do stołków. O tym mówiła też premier Jadwiga Emilewicz […] Niezależnie od tego kto to będzie, Porozumienie jest lojalnym członkiem Zjednoczonej Prawicy i dalej zamierzamy realizować naszą umowę koalicyjną.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

[related id=124368 side=left]

Marsz Dla Życia i Rodziny odbędzie się 20 września w Warszawie. Ozdoba: Nie godzimy się na naruszanie ładu społecznego

Prezes Centrum Życia i Rodziny Paweł Ozdoba zaprasza do wspólnego manifestowania w obronie tradycyjnych wartości i chrześcijańskiego modelu rodziny.

Paweł Ozdoba mówi o przesuniętym z maja Marszu dla Życia i Rodziny. Marsz ruszy 20 września o 12 z warszawskiego Placu Zamkowego. Hasłem marszu będą słowa „Wspólnie broni rodziny”

Chcemy pokazać, że nie godzimy się na naruszanie ładu społecznego a takie działania miały miejsce w ostatnim czasie.

Gość „Poranka WNET” przestrzega, że lansowany przez środowiska LGBT model edukacji seksualnej może mocno utrudnić jej odbiorcom założenie zdrowej rodziny.

Kontestacja rodziny i małżeństwa jest silnie obecna w mediach i powoli dociera do szkół.

Prezes Centrum Życia i Rodzin określa Michała Sz. „Margot”  mianem zawodowego prowokatora.

Nachalna propaganda prowadzi do przesunięcia nastrojów społecznych i może zaowocować akceptacją postulatów m.in. legalizacji związków partnerskich.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T / A.W.K.

Marcin Dobski o Michale Sz. ps. Margot: Jego organizacja „Stop Bzdurom” formalnie nie istnieje

Dziennikarz tygodnika „Wprost” mówi o niejasnościach wokół publicznej działalności Michała Sz. „Margot” oraz oskarżeniu niewinnego aktywisty o zdewastowanie furgonetki fundacji „Prawo do życia”.


Marcin Dobski mówi o nowych ustaleniach ws. Michała Sz. „Margot”. Był on zatrzymany już na Paradzie Równości w 2019 r.

Zaatakowana została wtedy furgonetka „Prawo do życia”. Wydarzyło się to tuż po założeniu „Stop Bzdurom”.

O zdewastowanie auta nie oskarżono jednak sprawców: Michała Sz. i jego partnerki Zuzanny Madej, tylko innego aktywistę Dawida Winiarskiego.

Według moich ustaleń, Winiarskiego w tym miejscu wtedy w ogóle nie było, ponieważ w tym czasie  legitymowała go policja.

Dziennikarz stwierdza, że organizacja „Stop Bzdurom” nie udostępnia mu żadnych informacji na temat swojej działalności.

W pewnym momencie przestali odpowiadać na moje pytania, oraz oskarżać że ich „spamuję”. Jeżeli już odpisują, to w mało satysfakcjonujący sposób.

Rozmówca Magdalena Uchaniuk podaje, że „Stop Bzdurom” zebrało blisko 400 tys. złotych, które miały być przeznaczone na bieżące wydatki.

Wystarczy spojrzeć do KRS, by wiedzieć, że „Stop Bzdurom” właściwie nie istnieje. To w istocie tylko strona internetowa, profile społeczności0we oraz dwie osoby, które przedstawiają się jako kolektyw.

Marcin Dobski nie ocenia, żeby istniały powiązania między „Stop Bzdurom” a Komitetem Obrony Demokracji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T / A.W.K.

Szwedzka policja: W Szwecji działa ponad 40 imigranckich gangów rodzinnych. Dyskusja o integracji jest trochę naiwna

Zastępca komendanta głównego szwedzkiej policji Mats Loefving stwierdził, że nad jego krajem władzę przejmują imigranckie klany. To pierwsza wypowiedź tak wysoko postawionego funkcjonariusza.

[related id=90770 side=right] Problem złożonych z imigrantów gangów w Szwecji poruszał już w listopadzie 2019 r. Mirosław Prandota na antenie Radia Wnet. Zwrócił on uwagę na niechęć głośnego poruszania tego tematu w szwedzkiej debacie publicznej. O problemie młodzieżowych gangów pisały głównie lokalne media. Obecnie głos w sprawie przestępczości zorganizowanej w tym kraju zabrał zastępca komendanta głównego szwedzkiej policji Mats Loefving. W wywiadzie udzielonym Szwedzkiemu Radiu stwierdził on, że

W Szwecji jest co najmniej 40 rodzinnych gangów, a ich członkowie przybyli do kraju wyłącznie w celu zorganizowania się i prowadzenia działalności przestępczej. Dyskusja o integracji imigrantów wydaje się być trochę naiwna.

Funkcjonujący w strukturach klanowych przybysze z Południa nie są zainteresowani integrowaniem się z resztą społeczeństwa. Interesuje ich za to, jak mówi cytowany przez portal Defence 24 funkcjonariusz, wchodzenie w biznes lub w politykę lokalną. Wskazał, że

Klany pracują nad przejęciem władzy, mają duże możliwości stosowania przemocy i chcą zarabiać pieniądze. Robią to poprzez handel narkotykami, dokonywanie poważnych przestępstw oraz wymuszenia.

Mirosław Prandota zauważył w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim, że najmniej zintegrowani są imigranci urodzeni już w Szwecji. Zjawisko to tłumaczyć może fakt, że jak mówi Mats Loefving:

Tutaj jednostka nie jest ważna do tego stopnia, że nawet aranżowane są małżeństwa, aby wzmocnić klan. Ponadto cała rodzina, krewni lub klan wychowują swoje dzieci w celu przejęcia kontroli nad organizacją przestępczą.

W 2020 r. w strzelaninach zginęło 27 mężczyzn ze środowiska przestępczości zorganizowanej- informuje portal Defence 24. W analogicznym okresie zginęła podobna liczba osób w latach 2018 i 2019. W Goteborgu pod koniec zeszłego miesiąca walczący ze sobą gangsterzy zaczęli kontrolować wjeżdżające do ich dzielnic samochody, przejmując rolę policji.

Walkę z gangami utrudnia obowiązująca w klanach zmowa milczenia. Policja proponuje zmianę przepisów, tak by mogła podsłuchiwać członków gangów, także jeśli nie są oni oficjalnie podejrzani. Obecnie legalne podsłuchiwanie możliwe jest jedynie w przypadku podejrzenia zaistnienia poważnego przestępstwa i wymaga zgody prokuratora.

A.P.

W 2019 roku w Danii urodziło się tylko 18 dzieci z zespołem Downa. To najniższa liczba w historii kraju

Aborcja na żądanie w Danii jest możliwa do 12 tyg. ciąży. Około 95% kobiet w tym kraju, decyduje się na usunięcie dziecka, po wykryciu u niego nieprawidłowości chromosomalnej.

Wedle najnowszego raportu Duńskiego Centrum Rejestr Cytogenetycznego (DCCR), w 2019 roku w Danii urodziło się tylko 18 dzieci z zespołem Downa. Jest to zarazem najniższa najniższa liczba urodzeń dzieci z obecnością dodatkowego chromosomu 21 od czasów pomiarów.

DCCR prowadzi statystyki od 1970 roku. W 2019 roku liczba 18 dzieci z zespołem Downa, stanowiła zaledwie 0,029% wszystkich urodzeń. W Stanach Zjednoczonych szacuje się, że wskaźnik ten wynosi 0,14%, czyli 1 na 700 dzieci rodzi się z zespołem Downa (około 6 tys. rocznie).

W Danii „powinna nastąpić poważna debata na temat podejścia społeczeństwa do dzieci niepełnosprawnych ”- powiedział Olav Bjørn Petersen, główny lekarz i profesor medycyny płodowej na Rigshospitalet i na Uniwersytecie w Kopenhadze

Dania była pierwszym krajem na świecie, w którym wprowadzono ogólnokrajowe bezpłatne prenatalne badania przesiewowe (określają one ryzyko wad rozwojowych u dziecka) w kierunku zespołu Downa dla wszystkich kobiet w ciąży. Wraz z ich wprowadzeniem w 2004 r. liczba dzieci urodzonych z zespołem Downa zaczęła spadać i ustabilizowała się na poziomie 23–35 żywych urodzeń rocznie. W 2019 roku liczba ta wyniosła 22 dzieci.

Według Duńskiej Krajowej Rady Zdrowia „95% ciężarnych kobiet, u których wykryto nieprawidłowości chromosomalne, decyduje się na aborcję”.

Wedle danych CBS News z 2017 roku w Islandii z powodu wykrycia zespołu downa, niemal 100% kobiet zdecydowało się na aborcję. W Danii było to 95% wszystkich ciąż.

Dania zezwala na aborcję na żądanie do 12. tygodnia ciąży. Po tym okresie aborcja jest dozwolona tylko, gdy rada lekarska uzna, że ​​istnieje fizyczne i psychiczne zagrożenie dla zdrowia matki lub ryzyko wad wrodzonych u nienarodzonego dziecka. Osoby poniżej 18 roku życia potrzebują zgody rodziców, aby dokonać aborcji.

Źródło: CNA

M.K.

Ks. bp Marian Buczek: Kard. Jaworski odbudowywał struktury Kościoła łacińskiego na Ukrainie. Spotkał się ze sprzeciwem

Przyjaźń z Janem Pawłem II, miłość ludzi, działalność na Ukrainie. Bogusława Cichoń i ks. bp Marian Buczek wspominają zmarłego w sobotę kard. Mariana Jaworskiego.

Krzysztof Skowroński przypomina kardynała Mariana Jaworskiego, metropolitę lwowskiego w latach 1991-2008, przyjaciel świętego Jana Pawła II, profesor filozofii, rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w latach 1982-1988. Miał 94 lata. Więcej o duchownym na naszym portalu TUTAJ. W „Poranku WNET” kardynała wspomina Bogusława Cichoń. Podkreśla, że „ludzie kochali kardynała”.

W mieszkaniu na Kanonicznej w zasadzie nie zatrzymały się drzwi.

Dla odwiedzających metropolitę ludzi brakowało miejsca, tak że musieli siadać na podłodze kiedy kardynał „opowiadał o wielkiej przyjaźni z Janem Pawłem II”. Zauważa, że odznaczenie w 2017 r. kard. Jaworskiego Orderem Orła Białego „w uznaniu znamienitych zasług dla odbudowy życia religijnego na Kresach Wschodnich oraz pogłębiania dialogu ekumenicznego, za osiągnięcia naukowe w dziedzinie filozofii i teologii” stanowiło „zaszczyt dla nas”.

Grono przyjaciół cieszyło się ogromnie.

Na temat zmarłego kardynała mówi także ks. bp Marian Buczek. Wspomina jego wielką troskę i uczciwość. Podkreśla jego wielkie czyny, które zrobił przez ostatnie dziesięciolecia. Jak słyszymy, kard. Jaworski zrealizował masę projektów na rzecz Kościoła. Biskup pomocniczy lwowski w latach 2002–2009 wskazuje, że zmarły „zaczął odbudowywać struktury Kościoła łacińskiego na Ukrainie”. Nie było to łatwe zadanie, gdyż „spotkał się ze sprzeciwem nacjonalistów ukraińskich”.

Wysłuchaj obu rozmów już teraz!

K.T./A.P.

Białorusini chcą normalnego, demokratycznego państwa prawa. A my wolimy przyjaznego sąsiada, a nie wojska FR na Bugu

Polaków łączy z Białorusinami wspólna historia, wspólne wartości, a także wspólne interesy. Chcemy współpracować z sąsiadami na zasadach partnerskich i wzajemnych korzyści, a nie „integracji”.

Mariusz Patey

Zdjęcia Witold Dobrowolski

W 1991 r. Białoruś mająca zostać krainą historyczną, jednostką terytorialną ZSRR zamieszkałą przez „jednolity naród radziecki”, uzyskała kolejną szansę. Ogłoszenie niepodległości 25 sierpnia tegoż roku obudziło nadzieję wielu działaczy narodowych na rozwój białoruskiej kultury i pełną odbudowę języka białoruskiego z pomocą państwa. Niestety, w 1994 r., w wyniku kryzysu gospodarczego, bazując na resentymencie wielu mieszkańców do ZSRR i hasłach walki z korupcją, doszedł do władzy Aleksander Łukaszenka – obywatel sowiecki, dla którego Białoruś i Rosja to wspólna ojczyzna. (…)

Białorusini początkowo tolerowali rządy, które zapewniały względną stabilizację gospodarki. Nieprzeprowadzenie bolesnych reform rynkowych, jak to miało miejsce w Polsce, oszczędziło Białorusinom wielu niedogodności. Wielu obserwatorom wydawało się, że Aleksander Łukaszenka znalazł tzw. trzecią drogę. Już dwa lata po objęciu rządów rozpisał referendum dające mu szerokie uprawnienia. (…)

Budowa autorytarnego systemu władzy zajęła Aleksandrowi Łukaszence parę lat. Używając służb, niszczył swoich przeciwników politycznych, dyskredytując ich poprzez podważanie ich kompetencji, uczciwości, pozorując podjęcie przez nich współpracy z zagranicznymi służbami, a jak trzeba było – eliminując ich także fizycznie.

(…) Tworzono system zależności od władzy dziennikarzy, ludzi kultury, nauczycieli akademickich, a także przedsiębiorców. Należy podkreślić, że 77% miejsc pracy na Białorusi jest związanych z pracodawcą państwowym. (…)

Zbliżające się wybory prezydenckie wyzwoliły energię społeczną. Rozbita, skłócona tradycyjna opozycja, skutecznie dezawuowana przez propagandę propaństwowych i rosyjskich mediów, nie była w stanie wyłonić kandydatów mogących zyskać sympatię wyborców. Pojawiły się jednak nowe twarze: Wiktar Babaryka – prezes banku powiązanego z Gazpromem, bloger prowadzący wideobloga Siarhiej Cichanouski i biznesmen Waler Capkała.

Wokół kandydatów rozpuszczano plotki jakoby byli podstawieni przez Moskwę celem odsunięcia „patrioty” – Aleksandra Łukaszenki. Władze szybko doprowadziły do aresztowania Wiktara Babaryki i Siarhieja Cichanouskiego, a Waler Capkała został zmuszony do opuszczenia Białorusi. Działalność polityczną podjęła jego żona, Wieranika Capkała. Dzięki dużej aktywności społecznej udało się zebrać podpisy i zarejestrować kandydaturę żony Siarhieja Cichanouskiego, Świetlany. Pozostali kandydaci opozycyjni wsparli jej kandydaturę. Kandydaci, którym władze nie przeszkodziły w rejestracji list, stanowili tło dla głównego kandydata, Aleksandra Łukaszenki, i mieli odciągać uwagę od głównej kandydatki opozycji.

Program Swiatłany Cichanouskiej – osoby do tej pory spoza polityki, matki dwojga dzieci – był prosty. Przywrócenie konstytucji z 1994 r., zwolnienie wszystkich więźniów politycznych i przeprowadzenie nowych wyborów.

Propaganda Łukaszenki przedstawiała ją w oczach dziennikarzy zagranicznych, zwłaszcza z Zachodu, jako marionetkę Kremla, która ma doprowadzić do przejęcia Białorusi przez FR, czemu się ponoć sprzeciwiał się „patriota”, Aleksander Łukaszenka.

30 lipca w Mińsku doszło pierwszy raz do masowej demonstracji wymierzonej w prezydenta Łukaszenkę. Władze zareagowały aresztowaniami, jednak nie doszło do rozbicia demonstracji.

Fot. W. Dobrowolski

Podczas wyborów odbywały się mityngi z symboliką w barwach uznawanych za narodowe przez opozycję demokratyczną i środowiska emigracyjne Białorusi: biało-czerwono-białych. Sztab wyborczy Cichanouskiej, w którym znalazło się miejsce dla przyjaciółki aresztowanego Babaryki, Marii Kalesnikowej, oficjalnie nie przyznawał się do związków z protestującymi, jak i nie nawoływał do protestów, by nie dać służbom pretekstu do reakcji.

Administracja prezydenta nie wpuszczała do lokali komisji wyborczych obserwatorów reprezentujących zarejestrowanych kandydatów. W przeważającej liczbie lokali wyborczych mogli oni uczestniczyć jedynie w procesie liczenia głosów. To wywołało słuszny gniew wielu obywateli.

Słyszałem głosy: „już byłoby uczciwiej, gdyby ogłosił się księciem Białorusi i zlikwidował urząd prezydenta i instytucję wyborów. Po co robić z ludzi idiotów? Nie jesteśmy baranami. Widzimy, co się dzieje. Nie będzie kłamał w żywe oczy. Niech odejdzie. Już się narządził, 26 lat starczy”. Młodzi ludzie mówili, że chcą w końcu żyć w normalnym, demokratycznym państwie prawa, gdzie będzie można się rozwijać i prowadzić biznes bez strachu przed konfiskatą majątku z powodu podpadnięcia władzy.

Demonstracje bezpośrednio przed ogłoszeniem wstępnych wyników wyborów i dzień później były bezwzględnie rozbijane, a ich uczestników aresztowano. W aresztach znalazło się jednorazowo 7000 osób. Służby użyły granatów hukowych i amunicji gumowej. W aresztach zatrzymanych poddawano torturom znanym z PRL jako tzw. ścieżki zdrowia, kazano stać godzinami pod ścianą, bito gumową pałką. Zamykano ludzi w przepełnionych celach, układając jednego na drugim. Wiele osób zniknęło. Być może ci, co nie przeżyli, zostali uznani za zaginionych.

Protestujący dokładali wszelkich starań, by demonstracje przebiegały pokojowo. Ludzie zbierali się pod pretekstem grupowych przejazdów rowerami czy samochodami. Ustawiali się wzdłuż ulic, wspierani przez kierowców dających znać klaksonami i gestami zwycięstwa o swoim wsparciu.

Dzięki Polakom oferującym pomoc charytatywną, a także dzięki rzetelnie informującym o wydarzeniach dziennikarzom Biełsatu, Polska i Polacy zyskali sympatię ulicy. Nikt nie wierzył w tzw. polskie zagrożenie. Polacy-obywatele Białorusi wspierali protesty w swoich miejscach zamieszkania. Polskie flagi w Grodnie to nie przejaw ekspansjonizmu i rewizjonizmu polskiego, ale solidarności z tymi Białorusinami, którzy chcą demokratycznego państwa prawa, a nie autorytarnej dyktatury. Postsowieckie KGB w sposób szczególny traktowało zatrzymywanych Polaków, nawet tych z polskimi paszportami. Przypominało to metody NKWD.

Z czasem do protestów zaczęli się przyłączać robotnicy dużych zakładów produkcyjnych. Nastąpiły incydenty przechodzenia członków OMON-u na stronę protestujących. Oddziały wojskowe parę razy nie wykonały rozkazów pacyfikacji demonstracji. Władze złagodniały, nie chcąc dopuścić do eskalacji wydarzeń, w której nie mogłyby liczyć na całkowitą lojalność milicji i wojska. Aleksander Łukaszenka, mimo że grał kartą antyrosyjską przed wyborami, nie może także być pewny swojego sojusznika z Kremla.

Służby doprowadziły do wyjazdu na Litwę Swiatłany Cichanouskiej. Jednak ta nie zaprzestała działalności. Powołała 70-osobową Radę Koordynacyjną, która 19 sierpnia 2020 r. wybrała 7-osobowe prezydium. (…)

Unia Europejska jest zaniepokojona sytuacją na Białorusi, ale nie ma zamiaru angażować się bardziej niż po protestach 2010 r., kiedy to nałożono sankcje na szczególnie zaangażowanych w represje współpracowników Aleksandra Łukaszenki.

Polska, poza nawoływaniem do przestrzegania demokratycznych standardów niemieszania się państw trzecich w wewnętrzne sprawy Białorusi, angażuje się w pomoc humanitarną dla chorych na COVID-19, deklaruje wsparcie i uproszczone formy przekraczania granicy dla osób prześladowanych z przyczyn politycznych oraz wspiera białoruską telewizję informacyjną Biełsat, będącą częścią koncernu telewizyjnego TVP. Dziennikarze Biełsatu, w większości Białorusini, narażając się na represje, starają się przekazywać wiernie informacje o wydarzeniach na Białorusi, wypełniając przy tym istniejące luki informacyjne.

Polska, wielokrotnie traktowana przedmiotowo przez Aleksandra Łukaszenkę w jego relacjach z Moskwą, nie uległa podszeptom niektórych „realistów”, iż w imię dobrych relacji należałoby zaprzestania propagowania wartości niewygodnych dla urzędującego prezydenta Białorusi. RP stoi na stanowisku niemieszania się w wewnętrzne sprawy sąsiadów, ale nie może odwrócić się od swoich wartości republikańskich, tradycji praw obywatelskich, które były zapisane już w konstytucji Nihil novi z 1505 r. Konstytucji, która także była współtworzona przez szlachtę ruską, czyli protoplastów dzisiejszych Białorusinów i Ukraińców.

Oczywiście rozumiemy specyfikę współczesnej Białorusi, stoimy na stanowisku poszanowania granic, pokojowej koegzystencji i życzylibyśmy sobie wielopoziomowej partnerskiej współpracy. Chcielibyśmy, aby Białoruś umacniała swoją suwerenność, a jej obywatele nie musieli protestować. Niestety lata zaniechań prezydenta Łukaszenki na odcinku zachodnim, także polskim, lekceważenie polskiego partnera i koncentracja na rozwoju „braterskiej” współpracy z FR przyniosły skutki, które zagrażają niezawisłości Białorusi i wolnościowym aspiracjom białoruskiego społeczeństwa. Odczuwamy wspólnotę interesów ze społeczeństwem białoruskim. Oni chcą normalnego, demokratycznego państwa prawa, rozwijającego wzajemnie korzystną współpracę ze wszystkimi państwami. A my wolelibyśmy mieć przyjaznego sąsiada, a nie wojska FR na Bugu. (…)

Kreml z niepokojem przygląda się wydarzeniom na Białorusi. Na pewno nie zrezygnuje łatwo z planów faktycznego jej wchłonięcia. Nie musi jednak wspierać bezwarunkowo Aleksandra Łukaszenki. Może wobec braku silnych struktur opozycyjnych i rozpoznawalnych liderów podstawić jednego bądź więcej swoich kandydatów, którzy po ewentualnym przejęciu władzy będą kontynuowali proces integracji.

Obecnie ingerencja zbrojna może być uznana za ostateczność, która nastąpi tylko w przypadku, gdyby Białoruś miała ochotę na trwałe wyjść z orbity wpływów rosyjskich, np. decydując się wstąpić do NATO i UE. Kreml, znając badania opinii publicznej, z których wynika iż tylko 7,7% mieszkańców Białorusi popiera integrację według scenariusza rosyjskiego, nie będzie ryzykować wykopania kolejnego dołu (po Ukrainie), tym razem między sobą a lubiącymi do tej pory Rosję Białorusinami. Konsekwencje takiej interwencji mogą wzmocnić uczucia patriotyczne i obudzić antyrosyjskie. W przypadku pojawienia się jakiegoś kryzysu, Białorusini mogliby zechcieć „uciec” na Zachód.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz to po upadku Łukaszenki prowadzenie działań zmierzających do obniżenia poziomu życia i redefinicji dążeń społecznych zgodnych z oczekiwaniami Kremla.

Podobne wahnięcia nastrojów obserwowaliśmy w Polsce, kiedy to po wspaniałym zwycięstwie w wyborach 1989 r. sił Solidarności, parę lat później ci sami Polacy zagłosowali na postkomunistów z SLD, a prezydentem na dwie kadencje został dawny działacz ZSMP i aparatczyk komunistyczny Aleksander Kwaśniewski. (…)

Polacy mieszkający na Białorusi niejednokrotnie przeżyli straszne prześladowania, których skutki przenoszą się z pokolenia na pokolenie. Mamy zatem różne postawy, które przez lata pozwalały przeżyć. Nic dziwnego, że Polacy wspierają dążenia Białorusinów do budowy niezależnego, demokratycznego państwa prawa. To jest bowiem i w ich interesie. Może w końcu władze przestaną ich prześladować. (…)

Dopóki odrębność narodowa, wola posiadania własnego państwa będzie trwać wśród Białorusinów, odbudowa Imperium Rosyjskiego na Białorusi będzie napotykać na przeszkody. Polaków i Białorusinów łączy nie tylko wspólna historia i wspólne wartości, ale i wspólne interesy. Niewykorzystane synergie współpracy ciągle czekają na lepszy czas.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Białoruś. Niedokończona historia” znajduje się na s. 1, 10 i 11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „Białoruś. Niedokończona historia” na s. 10–11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ślązak, który był lwowiakiem i „mazurem”. Wspomnienie o ojcu / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 75/2020

Niemiec chciał ściągnąć ojca z obozu do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod warunkiem, że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna: to jest „mazur” (patriota) i tego nie zrobi.

Tadeusz Loster

„Mazur” znaczy patriota

Erwin H. był wiecznym studentem politechniki lwowskiej. Często przed wojną odwiedzał restaurację mojego ojca Rudolfa, mieszczącą się w Pałacu Sztuki na Placu Powystawowym we Lwowie. Do restauracji przychodził nie sam, towarzyszyła mu grupka młodych ludzi niekiedy mocno rozbawionych, a niekiedy dostojnie poważnych. Zasobność kieszeni Erwina przysparzała mu przyjaciół. W oczach mojego ojca był pożądanym, dobrym klientem. Po niewielkim upływie czasu student Erwin stał się dobrym kolegą ojca, wizytując nie tylko rewiry jego restauracji ale i rodzinny dom przy ul. Kordeckiego we Lwowie.

Co roku we wrześniu na Placu Powystawowym rozpoczynały się Międzynarodowe Targi Wschodnie. W tym czasie była to największa impreza handlowa II RP. Lwów, przygotowujący się już w sierpniu 1939 roku do imprez towarzyszących otwarciu Targów Wschodnich, został zaskoczony wybuchem wojny.

W pamiętnym 1939 roku Targi miały trwać od 2 do 12 września. 3 września miały im towarzyszyć zawody balonowe o puchar Gordona Bennetta, będące mistrzostwami świata w tej dyscyplinie. Już pod koniec sierpnia pawilony Targów Wschodnich zaczęły wypełniać się towarem przywożonym przez krajowych i zagranicznych handlowców. Lwów żył zbliżającymi się imprezami.

Dnia 1 września po godzinie 11 matka moja, Helena, wyszła z domu na codzienne zakupy. Nie zatrzymały jej i nie przeraziły wyjące syreny, do których była przyzwyczajona podczas ostatnich częstych ćwiczeń obrony przeciwlotniczej. Zaniepokoił ją huk strzelającego karabinu maszynowego na dachu Fabryki Kontaktów mieszczącej się naprzeciwko naszego domu. Na niebie zauważyła sylwetki samolotów. Kilka donośnych wybuchów bomb przekonało ją, że wybuchła wojna.

W tym czasie ojciec mój przebywał w swojej restauracji na Placu Powystawowym. Mimo niepewnej sytuacji z pobliskich pawilonów zaczęli schodzić się goście.

Zjawił się również Erwin H.; był podekscytowany. Wyciągnął 100 zł i podał kelnerowi, zamawiając dla wszystkich gości wódkę. Podszedł do podium, gdzie siedziała milcząca orkiestra, i krzyknął do zaskoczonych gości: „Proszę państwa, niech żyje Polska, za tydzień będziemy w Berlinie!”. Zwracając się do orkiestry poprosił, aby zagrała hymn polski. Po odśpiewaniu hymnu owacjom i okrzykom nie było końca.

3 września ojciec mój, zmobilizowany do wojska, wyjeżdżał na front z dworca kolejowego we Lwowie. 12 września 1939 roku w pobliżu Warszawy dostał się do niewoli niemieckiej, a 19 września tegoż roku został osadzony w Stalagu nr XXB w Malborku. 22 września 1939 roku wojska sowieckie zajęły Lwów. Student Erwin H. zniknął z miasta bez śladu.

Fot. z archiwum Autora

Przez kilka miesięcy matka moja bezskutecznie poszukiwała męża. W marcu 1940 roku jeniec Rudolf Loster, a faktycznie nr 11366, został przeniesiony do Stalagu VI J w Krefeld Fichtenhain koło Bonn, gdzie przebywał do września 1944 roku, pracując ciężko w tzw. jenieckich obozach pracy.

Dobre stosunki sojusznicze między Niemcami a Sowietami spowodowały, że korespondencja z obozu jenieckiego do Lwowa zaczęła dochodzić już w kwietniu 1940 roku. Dostarczane listownie skąpe, ocenzurowane wiadomości upewniały w tym czasie piszących, „że żyjemy” i budziły nadzieję rychłego zakończenia wojny, która niestety trwała.

22 czerwca 1941 roku wybuchła wojna między Sowietami a Niemcami. W nocy z 28 na 29 czerwca wojska sowieckie opuściły Lwów. 30 czerwca miasto zostało zajęte przez Niemców. Kilka dni wcześniej Sowieci po kilku miesiącach przesłuchań wywieźli na Sybir drugiego męża mojej babki Zofii. Rozpoczęła się okupacja niemiecka, obfitująca w represje nie mniejsze jak za Sowietów. Na początku października matka moja otrzymała wezwanie na gestapo. Znając postępowanie Niemców, mogła spodziewać się najgorszego. Blisko trzyletnią moją siostrę Basię zostawiła pod opieką babci Zosi. Żegnając się z rodziną przypuszczała, że może nie wrócić do domu.

Ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu, przesłuchującym ją był Erwin H. ubrany w mundur NSDAP. Zapomniał, że był z mamą na ty. Zwracał się do niej po niemiecku, a słowa jego tłumaczyła sekretarka.

Pytał, z czego żyje i jak daje sobie radę bez męża. Po kilku minutach wyprosił z pokoju sekretarkę i zaczął z mamą rozmawiać po polsku. Powiedział, że wezwał ją w sprawie Rudolfa i wie, że przebywa on w „naszym” obozie jenieckim, gdzie jest mu ciężko. Wyjawił, że chce mu pomóc i ściągnąć go z obozu z Niemiec do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod jednym warunkiem – że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna – że na ile go zna, to jest to „mazur” (patriota) i tego nie zrobi. Erwin poinformował ją, że już rozmawiali z ojcem, proponując mu tylko zrzeczenie się wojskowości polskiej, ale i na to ustępstwo nie chciał się zgodzić. Zaproponował mamie, aby listem poinformowała męża o ich spotkaniu i jego propozycji. Odpowiedź ojca była krótka: „Helu, jest mi tu bardzo dobrze”.

W ostatnich dniach lipca 1944 roku armia sowiecka zajęła Lwów. Jeszcze przed oblężeniem Lwowa rodzina moja szczęśliwie opuściła miasto, udając się do rodziny babki Zofii do Żabna koło Tarnowa.

Z uwagi na zbliżający się front zachodni, w październiku 1944 roku jeńców polskich z obozu VI J przeniesiono do Stalagu VI K w Senne (Paderborn), gdzie ojciec mój przebywał do kwietnia 1945 roku. W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku pod Belsen jeniec nr 11366 został wyzwolony z niewoli przez wojska angielskie, a po uwolnieniu wcielono go do Wojska Polskiego. W ostatnich miesiącach wojny korespondencja między moimi rodzicami urwała się. Matka moja po przetoczeniu się frontu zatrzymała się w Zawierciu u swoich rodziców. Do Gliwic przyjechała na tzw. handel. Tam spotkała znajomych i sąsiadów, którzy po wypędzeniu ze Lwowa znaleźli schronienie w Gliwicach. To zdecydowało, że w sierpniu 1945 roku przyjechała z córką i teściową do Gliwic, aby tu zamieszkać.

We wrześniu siostra moja Basia poszła do szkoły. W tym czasie ojciec mój przebywał w 111 Polskim Ośrodku Wojskowym koło Hamburga. Dopiero w pierwszych miesiącach 1946 roku udało się mojej matce za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża zdobyć adres Polskiego Ośrodka Wojskowego koło Hamburga. Niestety listy pisane do ojca już nie dotarły. 22 kwietnia 1946 roku wyjechał do Polski. Rodzice moi spotkali się w Zawierciu kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi, w domu rodziców matki. Ojciec mój po blisko siedmiu latach zobaczył swoją córkę Basię. Z powodu „zbyt późnego” przyjazdu do kraju, po zamieszkaniu w Gliwicach musiał przez dłuższy czas meldować się na UB. W pobliżu kościoła pw. Piotra i Pawła otworzył małą restauracyjkę, którą nazwał „Wschodnia”. Po niespełna roku od przyjazdu ojca do Polski, jako już powojenne pokolenie, przyszedłem na świat, otrzymując imię Tadeusz Marcin.

Gliwice wypełnione były uchodźcami ze wschodu, przeważnie lwowiakami. Tutaj odwiedzało się dawnych znajomych i sąsiadów ze Lwowa, ale do rodziny jechało się do Bytomia lub Wrocławia.

Na początku 1950 roku zlikwidowano ojcu restauracyjkę, i to w bardzo sprytny sposób. Co roku trzeba było odnawiać koncesję na działalność gastronomiczną oraz przydział na lokal. Podczas załatwiania tych formalności „władza” zażądała od niego przydziału na lokal, aby mógł otrzymał koncesję, a starając się o przydział na lokal, nie otrzymał go, ponieważ nie miał koncesji. Nie było innego wyjścia tylko praca w państwowym przedsiębiorstwie.

Ojciec poszedł pracować jako kelner do gliwickiej restauracji „Bagatela”. Już po paru miesiącach, nie spodziewając się tego, został „przodownikiem pracy”. Przypuszczalnie tytuł ten socjalistyczna władza rozdawała kelnerom za ilość sprzedanej „gorzały”. Otrzymał w nagrodę talon na rower i zaszczytny wyjazd do Warszawy na Światowy Kongres Pokoju, który trwał od 16 do 22 listopada 1950 roku. Oczywiście nie jechał tam jako gość, tylko w nagrodę – jako kelner do obsługi gości. Na kongresie nie miał szczęścia. Kiedy zwrócili się do niego per „towarzyszu”, odpowiedział, że nie jest członkiem partii.

Po powrocie do Gliwic zaproponowano mu wstąpienie do PZPR-u, które kategorycznie odrzucił. Mama moja wspominała, jak mówił, że załatwi sobie żółte papiery, a do partii nie wstąpi. Ojca wywalili z pracy.

Mimo że w tym czasie miałem zaledwie kilka lat, pamiętam bardzo ciężką sytuację materialną w domu przez trzy miesiące, kiedy ojciec szukał pracy. Sprzedawaliśmy „po ludziach” wszystko, co było możliwe. Pracę w restauracji „Myśliwskiej” załatwił ojcu jego przedwojenny kelner ze Lwowa, Tońcio. Tońcio mieszkał niedaleko nas i był brzuchomówcą, co bardzo mnie jako małego chłopca intrygowało. Potrafił mówić, miauczeć i gdakać, nie otwierając ust. Kiedy nas odwiedzał, zawsze mnie tymi swoimi umiejętnościami zabawiał, nazywając mnie „następcą tronu”.

Fot. z archiwum Autora

Po 1956 roku rozpakowaliśmy się. Przechowywane u rodziny pod Tarnowem resztki mebli oraz „drogocenne” rzeczy uległy częściowemu zniszczeniu. Ja otrzymałem gramofon z kolekcją przedwojennych przebojów na szelakowych płytach. Patefon był zepsuty, miał zerwaną sprężynę, jednak nie przeszkodziło mi to w odtwarzaniu płyt, które kręciłem palcem. W taki sposób opanowałem teksty i melodie nagranych na nich przebojów. Mimo urządzenia się w Gliwicach, ojciec mój zawsze marzył o powrocie do Lwowa. Niektórzy znajomi za tzw. mienie zaburzańskie, czyli domy pozostawione na wschodzie, zajmowali domy poniemieckie. Ojciec mój, mając możliwość pozyskania domu w Gliwicach, usilnie jednak składał „papiery” w Krakowie, ale otrzymać tam dom było niemożliwością.

Odwiedzała nas często sąsiadka ze Lwowa, Lusia B., która wyszła za mąż za inżyniera krakusa. Podczas jednej z wizyt mąż Lusi oświadczył, że jest skłonny sprzedać pół domu w Krakowie na Krowodrzy. Od tego momentu ojciec mój nosił się z chęcią kupna domu i przeprowadzenia się do Krakowa. Jednak z powodu zasobów finansowych rodziców chęci pozostały tylko marzeniami. Mimo smutnej rzeczywistości, nie obyło się bez wyjazdów do Krakowa, oglądania domu i snucia marzeń.

W 1959 roku przed samym Bożym Narodzeniem rodzice wybrali się do Krakowa, aby po raz kolejny obejrzeć dom oraz kupić coś ciekawego na święta. W czasach PRL-u komuna w okresie przedświątecznym rzucała na rynek produkty niedostępne w innym okresie. I tak można było na przykład kupić takie luksusowe towary, jak szynkę czy cytryny, których przybycie statkiem do portu w Gdańsku zapowiadano w radiu już miesiąc wcześniej.

Po oględzinach domu rodzice moi udali się na rynek starego miasta, podziwiając wystrojone przedświątecznie witryny sklepowe. Jedna z nich była dopiero ubierana. Dekorację przypinał mężczyzna, który na chwilę obrócił się w stronę wystawowej szyby. Był to Erwin H.

Rodzice od razu rozpoznali swojego znajomego ze Lwowa, a ojciec zapukał w szybę. Pan Erwin odwrócił się, było widać, że się zmieszał i szybko opuścił wystawę sklepową. Ojciec mój wszedł do sklepu, ale nie zastał w nim Erwina. W sklepie na wieszaku pozostał jego płaszcz i buty. Erwin H. tylnym wyjściem uciekł ze sklepu w skarpetkach. W czasie rozmowy z ekspedientką rodzice moi dowiedzieli się, że dekorator ma inne imię i nazwisko niż wymieniane przez rodziców. Nie chcieli pamiętać nowego nazwiska Erwina H. starali się zapomnieć o sprawie, która przez dłuższy czas bardzo ich poruszała.

Wiosną 1968 roku ojciec mój zachorował i znalazł się w szpitalu. Okazało się, że ma marskość wątroby, choć nigdy nie nadużywał alkoholu. Chorobę przypuszczalnie zafundowali mu Niemcy blisko sześcioletnią dietą obozową . We wrześniu tegoż roku Rudolf Loster – „mazur” – zmarł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „»Mazur« znaczy patriota” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „»Mazur« znaczy patriota” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Urlop na Mazurach. Niepowtarzalne wrażenia co do infrastruktury, kultury, procedur… Ale największym cudem jest natura

Przy oczku wodnym ląduje bocian, czmychają żaby. Rodzinka szopów przenosi się na nową działkę. Lis sprawdza, czy ludzie zostawili dla niego smakołyki. Płynącą po kanale krypę „oklaskuje” ogonem bóbr…

Stanisław Florian

Do niedawna stres kierowców zaczynał się między Siewierzem a Częstochową. Teraz (…) mija się Częstochowę, wracając na tzw. gierkówkę. Dopiero tu zaczyna się gehenna: w związku z budową autostrady A2, aż do obwodnicy Łodzi kierowcy suną jednym pasem raz po lewej, raz po prawej stronie… (…) To, że mimo te wszystkie komplikacje komunikacyjne, Mazury są licznie odwiedzane przez wczasowiczów od Dolnego Śląska po Podlasie – to prawdziwy cud infrastrukturalny.

Co roku wśród zamieszkującej na Mazurach, m.in. w podgiżyckich Miłkach, mniejszości rusińskiej, m.in. Łemków i Bojków przesiedlonych w latach 1947–1950 z Bieszczad i Beskidu Niskiego w ramach tzw. Akcji Wisła – na przywitanie lata odbywają się obrzędy tzw. kupałnocki, czyli Nocy Kupały.

W tym roku – ze względu na COVID-19 – na najbardziej na północ wysuniętej przystani żeglarskiej Mazur, Ecomarinie, można było zobaczyć, posłuchać, przetańczyć i prześpiewać „Noc po-Świętojańską”, przygotowaną przez wolontariuszy z Młodzieżowej Rady Miejskiej w Węgorzewie. Oprócz ciekawych aranżacji pieśni ludowych w wykonaniu męskiego zespołu instrumentów tradycyjnych „Wytwórnia Sztuki”, węgorzewska młodzież dała porywający pokaz pradawnych tańców związanych z obrzędami walki dobra ze złem, światła i ciemności, życia ze śmiercią, miłości i nienawiści.

W węgorzewskiej tawernie „Keja” wieczorne koncerty szantów, m.in. EKD Gdynia, żeglarskie karaoke i piątkowe dyskoteki po świt. Precz z maskami – wszyscy z odkrytymi przyłbicami.

Prawdziwy cud pojednania kultur słowiańskich na ziemiach dawnych Prusów i Jaćwingów.

Odwiedziny u przyjaciół rodziny pod Kalem nad Mamrami. Nowoczesna, stylizowana rezydencja, z tarasami opadającymi ku łąkom, zaroślom i zagajnikom nad ukrytą w gąszczu strugą. Korzenne zapachy ziół i roślin bagiennych, a wśród nich – łosza z młodym łoszakiem…

Nocleg w jednym z domków rodzinnych ogrodów działkowych. Przy ogrodowym oczku wodnym ląduje bocian, czmychają żaby. Wieczorem – za ogrodzeniem rodzinka szopów przenosi się na nową działkę. Lis przechadza się nad ranem, sprawdzając, czy ludzie nie zostawili dla niego smakołyków po grillowaniu

W noc Perseidów leżysz na tarasie, ogarniając nieba przestwór i śląc życzenia ku rojowi spadających gwiazd. Płynącą po kanale krypę „oklaskuje” ogonem bóbr. Na jeziorze fala za falą… Trzymajcie się, dziewczyny, za liny!

Patrioci powiatu węgorzewskiego od paru lat przygotowywali na 100-lecie odzyskania niepodległości i „cudu nad Wisłą” – uroczyste ufundowanie pomnika Piłsudskiego. Po początkowej euforii lokalnych władz, zebraniu datków od bliższych, a zwłaszcza dalszych zwolenników tradycji patriotycznych – burmistrz miasta wycofuje poparcie i cudem udaje się w platformerskiej radzie miasta zmienić nazwę placu Wolności na plac Niepodległości.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Mazury, cud…” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Mazury, cud…” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dziennikarz Radia Wnet nie wpuszczony na Białoruś

Białoruska straż graniczna odmówiła wjazdu na teren Białorusi reporterowi Pawłowi Bobołowiczowi. Dziennikarz próbował wjazdu przez port lotniczy w Mińsku. Odmówiono mu wjazdu nie podając uzasadnienia.

W piątek 4 września br. nie wpuszczono na teren Białorusi dziennikarza Radia Wnet Pawła Bobołowicza.  Nasz korespondent próbował dotrzeć na Białoruś wykorzystując możliwość przekroczenia granicy w ramach ruchu bezwizowego w porcie lotniczym w Mińsku. Po dwugodzinnej procedurze kontrolnej białoruska straż graniczna, na podstawie artykułu 30 Ustawy o statusie prawnym cudzoziemców i osób nieposiadających obywatelstwa w Republice Białorusi, odmówiła wjazdu dziennikarzowi.

Obecnie Białoruś praktycznie uniemożliwia oficjalne przyjazdy zachodnich korespondentów zagranicznych. Bobołowicz próbował się dostać wykorzystując możliwość wjazdu turystycznego. Po procedurze sprawdzającej korespondenta poinformowano, że nie będzie mógł wjechać na teren Białorusi i zostanie odesłany do Polski samolotem. Odmówiono wyjaśnienia decyzji, a sam druk decyzji Bobołowicz otrzymał dopiero 18 godzin później przy wsiadaniu na pokład samolotu lecącego do Polski. W piśmie również nie ma zawartego uzasadnienia odmowy wjazdu.

Bobołowicz na lotnisku mińskim przebywał razem z innymi osobami, którym odmówiono wjazdu na teren Białorusi – m.in. z Azerbejdżanu, Gruzji i Izraela. Około 4o osób przebywało w  pomieszczeniach poczekalni tranzytowej. Wszystkim niewpuszczonym podawano posiłki, była zapewniona woda i dostęp do toalet.

Od początku protestów po wyborach prezydenckich na Białorusi utrudniane są wjazdy dziennikarzy zagranicznych i praktycznie uniemożliwiana jest ich praca. Wielu dziennikarzy białoruskich stało się obiektem przemocy i represji ze strony służb Łukaszenki. Białoruskie służby pobiły i wręcz torturowały polskiego fotoreportera Witolda Dobrowolskiego. Białorusini udokumentowali też fakty umyślnego strzelania przez funkcjonariuszy służb do dziennikarzy relacjonujących protesty.

Według Bobołowicza utrudnianie pracy dziennikarzom świadczy o tym jak bardzo Łukaszenka boi się prawdy o skali protestów i oburzenia Białorusinów działaniami władzy. „Tym bardziej dziennikarze muszą starać się pokazywać, mówić co teraz dzieje się na Białorusi. Nie możemy pozwolić, by świat pozostał na to obojętny” – stwierdza reporter.

Więcej o tym wydarzeniu będzie można posłuchać w Poranku Radia Wnet w najbliższy poniedziałek 7 września od godziny 7:00.