Południe Radia WNET 31 maja 2017 / Cotygodniowa rozmowa z Jadwigą Chmielowską, red. naczelną „Śląskiego Kuriera WNET”

Jadwiga Chmielowska wspominała zmarłego w ostatnim dniu maja działacza Solidarności Tadeusza Jedynaka, mówiła także o „Dzienniku chuligana” Witolda Gadowskiego i indoktrynacji mas ludzkich w Polsce.


Jadwiga Chmielowska wspominała zmarłego w ostatnim dniu maja działacza Solidarności Tadeusza Jedynaka, mówiła także o „Dzienniku chuligana” Witolda Gadowskiego i indoktrynacji mas ludzkich w Polsce.

 

Południe WNET 31 maja 2017/ Cotygodniowa rozmowa z Jadwigą Chmielowską, red. naczelną „Śląskiego Kuriera WNET”

Jadwiga Chmielowska wspominała zmarłego w ostatnim dniu maja działacza Solidarności Tadeusza Jedynaka, mówiła także o „Dzienniku chuligana” Witolda Gadowskiego i indoktrynacji mas ludzkich w Polsce

Jadwiga Chmielowska wspominała zmarłego w ostatnim dniu maja działacza Solidarności Tadeusza Jedynaka, mówiła także o „Dzienniku chuligana” Witolda Gadowskiego i indoktrynacji mas ludzkich w Polsce.

 


Prowadzący: Andrzej Abgarowicz

Realizator: Karol Zieliński


 

Uczestnicy protestów głodowych przeciw ograniczaniu historii w szkołach odznaczeni przez minister edukacji narodowej

W 2012 roku rozpoczął się strajk w Krakowie, w którym uczestniczyli opozycjoniści z lat 70. i 80. Protestowali przeciw ograniczeniu lekcji historii w szkołach – mówiła redaktor Jadwiga Chmielowska.

Dzisiaj Minister Edukacji Narodowej wręczyła medale Komisji Edukacji Narodowej protestującym w 2012 roku przeciw ograniczeniu lekcji historii w gimnazjach i liceach.

W audycji „Południe Wnet” Andrzej Abgarowicz rozmawiał po uroczystościach w Ministerstwie Edukacji Narodowej z odznaczonymi medalami Komisji Edukacji Narodowej przez minister Annę Zalewską.

Jedną z odznaczonych jest redaktor naczelna „Śląskiego Kuriera WNET”, Jadwiga Chmielowska, która relacjonowała z w „Południu Wnet” przebieg uroczystości w ministerstwie i rozmawiała z uczestnikami protestów sprzed pięciu lat.

Redaktor Chmielowska przypomniała również ówczesną walkę o lekcje historii.

W 2012 roku rozpoczął się strajk w Krakowie, w którym uczestniczyli opozycjoniści z lat 70. i 80. […] Strajki rozlały się wtedy po całej Polsce. Śląsk głodował przez dziewięć dni.

Jeden z uczestników tamtej walki o historię w szkołach, Leszek Jaranowski z Krakowa, zaznaczył, by nie używać słowa „strajk” w odniesieniu do wspominanych wydarzeń. Powiedział również, że najbardziej bulwersowało go wówczas to, że piętnastolatki miały decydować o tym, w jakim kierunku kontynuować swoje kształcenie. Jego zdaniem człowiek w tym wieku nie jest w stanie podjąć racjonalnej decyzji.

Szefowa resortu edukacji narodowej postanowiła odznaczyć protestujących z 2012 roku, by podziękować im w ten sposób za walkę o przywrócenie historii do szkół. Uroczystość, jak powiedziała, była również okazją do przedstawienia podstaw programowych nauczania.

Jesteśmy na etapie dyskusji i rozmów, prekonsultacji. Doprowadziliśmy do tego, że uczymy historii jako przedmiotu; nie łączymy jej w różnego rodzaju bloki […] Ogólne kształcenie historyczne będzie trwało do ostatniej klasy liceum, a klasy o profilu humanistycznym będą miały zwiększoną liczbę godzinpoinformowała minister Zalewska.

LK

Wybuch III powstania śląskiego – akcja „Mosty”. Powstanie miało wybuchnąć w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. o 3:00 nad ranem

Wysadzono siedem mostów na głównych szlakach kolejowych i uszkodzono tory na 2 odcinkach. 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych trafiło do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.

Jadwiga Chmielowska

„DOP Brochwicz L.Dz. 229/op. Do pana Wawelberga. Wykonać w nocy z drugiego na trzeci maja tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku. Podpisano (-) M. Mielżyński; (-) z. zg. Lubieniec”.

Powyższy rozkaz specjalny trafił do miejsca postoju Dowództwa Oddziałów Destrukcyjnych w Strzelcach Opolskich. Por. Teofil Morelowski („Schmidt”) doręczył go 2 maja o godz. 10 do rąk por. Stanisławowa Baczyńskiego („Wagnera”), zastępcy kpt. Tadeusza Puszczyńskiego („Wawelberga”). Warto zwrócić uwagę na to, że dopiero godzinę po doręczeniu rozkazu w Strzelcach Opolskich Korfanty naciskany, a wręcz szantażowany przez Ślązaków, podpisał rozkaz wybuchu powstania (2 maja godz. 11).

Baczyński przekazał rozkaz dalej, do zespołów dywersyjnych. „Wawelberg” – kpt. Puszczyński – był wtedy w Bytomiu, a tylko on mógł wydać rozkaz wykonania zadań. Pod jego nieobecność do rozkazu powinno być dołączone specjalne hasło, które w tym dniu brzmiało „Konrad”, ale Baczyński go nie znał.

Dwaj dowódcy oddziałów: por. Strzelczyk-Łukasiński („Szaleniec”) i por. Pelc mieli pewne wątpliwości, ale po namyśle, nie wiedząc, kiedy wróci Puszczyński, zdecydowali się jednak przystąpić do dzieła. Puszczyński w Bytomiu dowiedział się, oddziały peowiackie z lewego brzegu Odry, mające osłaniać działania grup destrukcyjnych, dostały rozkaz wycofania się. Tak więc zgodnie z planem operacyjnym opanowanie dworca kolejowego w Opolu-Groszowicach było całkowicie nierealne.

Trudno powiedzieć po latach, kto i dlaczego tak postanowił, można się jedynie domyślać, że ci, co nie wierzyli w ogóle w sukces powstania. Wydanie tego typu rozkazów w ostatniej chwili mogło pokrzyżować szyki całemu przedsięwzięciu. Górnicy wchodzący w skład zespołów dywersyjnych niekoniecznie musieli znać drogi i bezdroża na lewym brzegu Odry.

Na szczęście obowiązkowi Ślązacy w wielu przypadkach nie usłuchali rozkazu i osłaniali akcję. Nie chcieli zawieść swoich.

„Wawelberg” był już po południu 2 maja w Strzelcach Opolskich. Polecił por. Morelowskiemu likwidację kwatery dowództwa i wywiezienie ważnych dokumentów do Sosnowca.

W akcji „Mosty” miało wziąć udział 10 oficerów, 9 podchorążych, 24 podoficerów i 20 szeregowców. Niestety Stanisław Baczyński proszony o udanie się na czas akcji do Kluczborka, by wesprzeć niezbyt doświadczonego ppor. Juliusza Jarosławskiego („Szulca”), dowódcę grupy „N”, nie zgodził się. Skutek był taki, że w opolskiej grupie było 3 doświadczonych konspiratorów i bojowców, a w Kluczborku w grupie składającej się z dwóch pododdziałów – jeden oficer, bez doświadczenia konspiracyjnego i o małym doświadczeniu bojowym.

W Opolu okazało się, że oddziały zaodrzańskie wycofały się zgodnie z bytomskim rozkazem Komendy Wojsk Powstańczych. O tym, że opanowanie dworca kolejowego stało się nieaktualne, nie zdążono powiadomić zespołów grupy „A” i grupy „G”. Było na to już za późno. I znowu niewiara we własne siły „kawiarnianych” polityków z Bytomia spowodowała zamieszanie.

Wieczorem kpt. Puszczyński i por. Baczyński dotarli do Szczepanowic, tam trwały już gorączkowe prace. Rozkaz trafił do nich około południa, więc Wiktor Wiechaczek i Herman Jurzyca, górnicy pracujący w kopalni w Świętochłowicach, zdążyli przybyć na miejsce. Z rozkopanych klepisk stodół rodzin Damboniów i Biasów wyjęto materiał wybuchowy, lonty, spłonki i broń, które trzymano w pogotowiu. Sześciu miejscowych peowiaków, nie usłuchawszy bytomskich rozkazów, pozostało, by wspierać zespół dywersyjny.

Okazało się, że lont źle był zabezpieczony i zamókł. Sprawne było tylko kilka metrów. Choć plany mówiły o wysadzeniu dwóch granitowych przęseł, a zadanie takie stało się niewykonalne, to jednak postanowiono wysadzić przynajmniej jedno przęsło. Most w Szczepanowicach był niezmiernie ważny strategicznie, ale zarazem trudny do wysadzenia. Położony był nie tylko na przedmieściach Opola, ale i w pobliżu siedziby Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, przy której zajmowało kwaterę Dowództwo Wojsk Alianckich. Tą akcja miał dowodzić sam Puszczyński.

„Postanowiono zatem 320 kg melinitu (tyle wynosił ładunek wybuchowy przeznaczony na cały most) umieścić w jednym filarze. Stało się to powodem dodatkowych trudności, gdyż przygotowane detonatory okazały się nieodpowiednie do takiej ilości materiału wybuchowego. Zachodziła obawa, iż podczas detonacji wybuch rozrzuci melinit, nie zdążywszy go zapalić.

Sytuację uratował Wiechaczek, mający doskonałe przygotowanie saperskie z czasów służby w niemieckiej armii, sporządzając specjalny detonator. Cały zapas detonatorów, liczący kilkaset dwugramowych spłonek z piorunianem rtęci, wsypał do puszki, w której umieścił 10 kg melinitu. Wyprodukowany ad hoc detonator miał jednak tę wadę, iż w każdej chwili groził wybuchem Ale był to jedyny sposób wykonania zadania.” – opisuje Zyta Zarzycka w książce Polskie Działania Specjalne na Górnym Śląsku 1919-1921, s. 121.

W wielkim napięciu, gdyż najmniejsze potkniecie Wiechaczka niosącego detonator skończyłoby się dla samych dywersantów tragedią, jeszcze przed północą dotarli na miejsce i założyli ładunki.

Górna część mostu była oświetlona i patrolowana. Przez most przejeżdżał pociąg. Dróżnik dostrzegł jakieś ruchy i podniósł alarm. Konspiratorzy zdążyli jednak podpalić lont i odskoczyć na uprzednio przygotowane miejsce zbiórki. Ponieważ most nie wyleciał w powietrze, Puszczyński z Piechaczkiem i Jurzycą wrócili i stwierdzili, że lonty zgasły. Jurzyca podpalił je ponownie. Tak więc 18-letni bojowiec ze Świętochłowic zniszczył doszczętnie jedno przęsło.

Droga odwrotu szła przez wiosenne rozlewiska i bagniste łąki nadodrzańskie. Tak forsownego marszu nie wytrzymał Stanisław Dzięgielewski „Kuba”. W potyczce Pogotowia Bojowego PPS z żandarmami austriackimi, jeszcze w 1918 r., został ciężko ranny w nogę, która od tej pory była sztywna. Aby nie spowalniać marszu towarzyszy, postanowił przebijać się na własną rękę.

Nad ranem „Wawelberg” ze swoim zespołem doszli do miejsca przeprawy, lecz nie czekała na nich grupa „G”, która miała podążać w stronę Groszowic. Destruktorzy połączyli się natomiast z napotkanym oddziałem piechoty powstańczej idącym do Strzelc Opolskich. Napotkany patrol rowerzystów grupy „G”, wysłany przez por. Dąbrowskiego w celu nawiązania łączności z Wawelbergiem, otrzymał rozkaz zmiany kierunku odwrotu i poniechania dworca w Groszowicach, ale w drodze powrotnej do oddziału zgubił się.

Po przekroczeniu rzeki dywersanci mogli się przemieszczać w miarę spokojnie, gdyż teren ten był już objęty powstaniem. Wieczorem 3 maja dotarli do Kamienia Śląskiego. Dwa dni później dołączyli Dzięgielewski z ppor. Miładowskim.

Kpt. Puszczyński tak wspomina tamten odwrót: „Rozwidniało się już zupełnie. Zaczął padać drobny dokuczliwy deszcz i ludzie, przemęczeni i marszem, i wrażeniami, robili wrażenie zupełnie wyczerpanych. Oddział rozciągnięty był na przestrzeni mniej więcej 400 metrów. Wydostaliśmy się na drogę. Zarządziłem, aby wszystkich napotkanych przechodniów, idących w kierunku przeciwnym, zatrzymywać i zabierać ze sobą… Po pewnym czasie spotkaliśmy orkiestrę wiejską, która z wielkim graniem i hałasem wracała z jakiegoś wesela. Grajkowie – zawróceni z drogi – nie rozumiejąc zupełnie, czego chcemy od nich, szli potulnie za nami na końcu oddziału. W pewnej chwili usłyszałem skoczny marsz weselny… zależało mi na tym, aby oddział posuwał się jak najciszej…. Cisza nie trwała jednak długo. Nie uszliśmy nawet paru kilometrów, gdy doszła mnie melodia wygrywanego z wielkim namaszczeniem marsza, tym razem żałobnego…”. (Puszczyński, Studium bez tytułu, Rozdział IV, Akcja pod Opolem, b.s.).

Orkiestra grała na zamówienie idących na końcu kolumny. Oczywiście złamane zostały wszelkie instrukcje, ale incydent rozbawił powstańców, a nawet dodał sił.

Drugim oddziałem Grupy „A” dowodził na polecenie „Wawelberga” faktycznie kpr. Bohdan de Nissau, choć formalnym dowódcą był pchor. Pelc. Rozkazy dotarły szybko i sprawnie. Do wysadzenia mostu kolejowego na Budkowiczance w pobliżu Starego Popielowa użyto trzech skrzyń ekrazytu w nabojach górniczych. Detonatory stanowiły dwugramowe spłonki z piorunianem rtęci i lonty. Oddział stacjonował w Siołkowicach Starych i w drodze, by nie przybyć za wcześnie na miejsce akcji, zatrzymał się na odpoczynek w zagrodzie Synowskiego w Starym Popielowie.

Pomimo dużego ruchu pociągów zakładanie ładunków trwało 45 min. Czekano jednak na wybuch pod Opolem. Bano się bowiem, że przedwczesny wybuch może zniweczyć tamtą o wiele trudniejszą akcję. Gdy usłyszano wybuch w Szczepanowicach, natychmiast odpalono lont i most przestał istnieć.

Zgodnie z rozkazami planu operacyjnego oddział udał się w kierunku Groszowic. Po drodze doszło do walki z niemieckimi leśnikami, a po spotkaniu z patrolem Policji Plebiscytowej i wobec niebezpieczeństwa ze strony włoskich oddziałów zdecydowano się iść prosto do rejonu koncentracji w Kamieniu Śląskim. Trwało to dwa dni.

Trzecim oddziałem Grupy „A” dowodził „Szaleniec” – ppor. Franciszek Strzelczyk-Łukasiński. Wraz z podchorążymi Tadeuszem Meissnerem („Tadkiem”) i Mieczysławem Studenckim („Panfilem”) zabrali ze wsi Chróścina, gdzie stacjonowali, materiały wybuchowe i udali się zniszczyć tory nieopodal wsi Dąbrowa. Chodziło o unieruchomienie linii kolejowej Opole–Brzeg–Wrocław.

Dowództwo Oddziałów Destrukcyjnych zdecydowało się zrezygnować z wysadzenia mostu na Nysie Kłodzkiej pod Lewinem, gdyż był on położony zbyt daleko od granicy obszaru plebiscytowego. „Minowanie przerywano kilkakrotnie na skutek ciągłego ruchu pociągów. Jeden z pociągów towarowych najechał na pozostawione na torach spłonki, które przedwczesną eksplozją zaalarmowały jego załogę i w efekcie niemiecką policję, ale minowanie udało się zakończyć. Spowodowano katastrofę pociągu towarowego i uszkodzono mostek, po którym biegły szyny” – opisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Akcję osłaniało dwóch miejscowych peowiaków, którzy po wykonaniu zadania wrócili do swoich wiosek. Odwrót do granicy obszaru plebiscytowego przebiegł bez komplikacji, natomiast mieli problem z przeprawą przez Odrę. Wysłali więc do pobliskiej wsi Folwark pchor. Studenckiego, by nawiązał kontakt z powstańcami. Wieś ta miała być wg planu operacyjnego obsadzona przez oddział powstańczy. Rozkaz DOP z Bytomia cofnięcia się za Odrę sprawił, że stacjonowali w niej Niemcy.

Pchor. Studencki przesiedział w opolskim areszcie do zakończenia III powstania. Strzelczyk i Meissner, ukryci w wiklinie, natknęli się na Miładowskiego i Dzięgielewskiego z Oddz. Opolskiego. Pod osłoną nocy przedostali się na kwaterę Meissnera u krawca Paliwody, działacza polskiego w lewobrzeżnej dzielnicy Opola. Do bazy oddziałów dywersyjnych w Radzionkowie dotarli po kilku dniach.

Dowódca grupy „G”, por. Dąbrowski „Maniewski” dostał rozkaz zmieniający odwrót – zamiast kierunku na Kamień Śląski, polecono mu kierować się na Groszowice. 2 maja godz. 18 dotarł do Gogolina łącznik z pisemnym rozkazem: „Wykonać dnia 3 maja w godz. między 12 a 2 w nocy”.

Kierunek odwrotu przekazano ustnie. Nie było już czasu na rozpoznanie nowej drogi. Postanowiono, że po akcji obydwa zespoły spotkają się we wsi Malinia. Drogę z Dobrej, gdzie miano przeprowadzić akcję, sprawdzał i zabezpieczał miejscowy oddział peowiaków. Zlikwidowawszy bazę w Stablowie, po godzinnym marszu oddział trafił na miejsce.

Zgodnie z rozkazem dowództwa, należało unikać niepotrzebnych ofiar. Nie wolno było minować mostu podczas przejazdu pociągu pasażerskiego. Natychmiast po przejeździe takiego pociągu przystąpiono do zakładania ładunków. Sprawni minerzy uwinęli się w 20 minut. Na straży stał Rafał Trębaczowski, gdyż oddział osłonowy nie przybył na czas. Kilkunastoosobowy oddział peowiaków pojawił się w momencie zakończenia prac saperskich. Omal nie ostrzelano się przez pomyłkę.

Noc i warunki pogodowe sprawiały fatalną widoczność. Por Dąbrowski rozkazał również zniszczenie biegnących obok torów linii telekomunikacyjnych (telegraf i telefon). Tuż przed godz. 1 w nocy lont został podpalony. Po zniszczeniu mostu na rzece Białej wycofano się do wsi Malinia.

Drugi zespół grupy „G” pod dowództwem ppor. Nowaczka („Koryńskiego”) wysadził most na Odrze pod Krapkowicami i dwa patrole tego zespołu wycofywały się również w na Malinię. Jeden z patroli wpadł w ręce policji plebiscytowej. Dowódca okazał się Polakiem i pod pozorem odstawienia do gogolińskiego aresztu Emanuel Michalik i Gracjan Malinowski trafili w rejon Góry Św. Anny opanowany przez wojska powstańcze i bez problemu dotarli do miejsca koncentracji w Kamieniu Śląskim.

Drugi patrol w składzie ppor. Nowaczek („Koryński”), sierz. Papiernik, plut. Musiałek („Karlik Kocynder”), kpr. Włodarczyk („Wilk”), dotarł do Malini już 3 maja ok. 3 nad ranem. Trzy godz. później dołączył ppor. Dąbrowski ze swoimi ludźmi. Zapadła decyzja, by kontynuować marsz na Groszowice. Wysłano jednak patrol rowerowy Walentego Musiała i Pawła Włodarczyka na spotkanie z Wawelbergiem. Otrzymali od niego rozkaz wycofania się w kierunku Kamienia Śląskiego, lecz w drodze powrotnej do oddziału zgubili się. Niestety nikogo z miejscowych Ślązaków nie było w zespole.

Peowiacy z oddziału osłaniającego zaraz po akcji powrócili do swych miejscowości. We wsi Gronowice oddział ppor. Dąbrowskiego został otoczony przez patrol niemieckiej policji i trafił do opolskiego aresztu. Patrol rowerowy przedostał się bez przeszkód w rejon planowanej koncentracji.

Grupa „UE” dostała rozkaz podpisany przez Wawelberga, wyznaczający na rozpoczęcie akcji godz. 2 w nocy. W skład oddziału kpt. Poboga-Prusinowskiego stacjonującego w Głogówku wchodziły zespoły, których dowódcami byli podchorążowie Stanisław Gliński („Korczak”), Janusz Meissner („Orski”), Józef Sibera („Nowacki”). W zabudowaniach Pawła Jureckiego, rolnika we wsi Dzierżysławice pod Głogówkiem, znajdował się magazyn tej grupy. Po przeprowadzonej akcji punkt zborny wyznaczono również w Kamieniu Śląskim, a w razie jakiś problemów rozkazano zameldować się aż w Sosnowcu.

O godz. 0:30 zespół pchor. Meissnera wyruszył do akcji. Miał wysadzić jedynie tory kolejowe, więc otrzymał 4 kg ekrazytu. Ładunki podłożono niedaleko Racławic Śląskich, w miejscu, gdzie pod szosą idą tory. Po 12-kilometrowym marszu wysadzono linię kolejową o godz. 3:07, tuż przed nadjeżdżającym pociągiem towarowym, wykolejając go. Bojowcy wycofali się w kierunku na Gierałtowice–Cisek–Bierawę. Wieczorem 3 maja bojowcy zameldowali się w Kamieniu Śląskim.

Oddział destrukcyjny pchor. Józefa Sibery („Nowackiego”), po przejściu 9 km bezdrożami i mokradłami dotarł do swojego mostu. Mieli go pilnować Włosi. Okazało się, że tej nocy nie wystawili posterunków. 100 kg melinitu podzielono na partie. 25 kg umieszczono pod mostem, a resztę na torach. Ładunki połączono lontem detonującym, z którym był związany lont prochowy Bickforda. Ponieważ w oznaczonym czasie ładunek nie wybuchł, trzech bojowców na czele z dowódcą wróciło. Lont się tlił. Zdążyli odskoczyć, gdy potężny wybuch rozrzucił belki mostu i szyny w promieniu 1 km.

Zespół Sibery wycofywał się na południe w kierunku Głubczyc. Miał przekroczyć granicę Czechosłowacji. Krótsza droga wiodła przez teren objęty wysadzaniem mostów, więc była niebezpieczna. W Głubczycach pchor. Sibera i kpr. Cegłowski („Draga”) wpadli w ręce niemieckie, lecz po dwutygodniowym śledztwie zostali zwolnieni z powodu braku dowodów winy. Reszta zespołu bezpiecznie się wycofała i po kilku dniach zameldowała w Dowództwie Oddziałów Destrukcyjnych.

Ułatwione zadanie miał zespół pchor. Stanisława Glińskiego („Korczaka”). Włosi pilnujący mostu siedzieli w budce dróżnika – ok. 300 m dalej. Każdy z członków zespołu miał do założenia jeden ładunek – łącznie podłożono 76 kg melinitu. Gliński połączył 4 lonty wolnopalnym lontem Bickforda. O godz. 3:10 nastąpił wybuch – tuż przed nadjeżdżającym pociągiem.

Członkowie zespołu spotkali się w lasku pod Błażejowicami – 5 km od wysadzonego mostu. Oddział „zgodnie z planem miał przedostać się w bród na prawy brzeg rzeki Osobłogi i poprzez Gogolin skierować się na północny wschód, w rejon Kamienia Śląskiego. Rozlane wody rzeki były jednak nie do przebycia. Dlatego zmieniono trasę odwrotu. Po ominięciu Głogówka oddział maszerował dalej lewym brzegiem Osobłogi aż do Krapkowic. Minąwszy ujście Osobłogi do Odry, przedostał się na prawy brzeg tej rzeki po moście drogowym. Następnie pomaszerował do Gogolina, stąd pociągiem dotarł do Kamienia Śląskiego. Trasa odwrotu wydłużyła się o ok. 120 km, ale oddział bez strat i jako pierwszy z zespołów dywersyjnych osiągnął Kamień Śląski” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce, s. 131.

Niestety decyzja Baczyńskiego nieusłuchania prośby Puszczyńskiego o wzmocnienie kluczborskiej Grupy „N” sprawiła wiele komplikacji. Przede wszystkim, jak wspomniano, jej dowódca ppor. Juliusz Jarosławski („Szulc”) nie był najlepszym organizatorem. Podlegały mu dwa zespoły: pchor. Henryka Pasterskiego i pchor. Stanisława Czapskiego. Zadaniem tej grupy było zniszczenie mostu kolejowego na Stobrawie pod Wołczynem, na linii Wrocław–Oleśnica–Namysłów–Wołczyn–Kluczbork oraz mostu i krzywizny torów w pobliżu wsi Smardy.

Rozkaz rozpoczęcia akcji trafił do rąk pchor. Pasterskiego. Ppor. Jarosławski wrócił z Kępna ok. godziny 20 i rozpoczął niemal czterogodzinną odprawę, która tak została opisana w relacji pisemnej uczestnika zamieszczonej w Rozdziale V Studium bez tytułu Puszczyńskiego: „Zaczęła się odprawa gorączkowa, chaotyczna, podczas, której „Szulc” (Jarosławski – przyp. red.) zdradzał całkowity brak opanowania… dyspozycje wydawane były chaotycznie i całkowicie beztreściwie”.

Następnie dwoma samochodami zespoły ruszyły po materiały wybuchowe. Dopiero ok. godz. 4 nad ranem zaczęto opróżniać magazyn u braci Józefa i Roberta Kansych we wsi Wierzchy. Zanim by przetransportowano ładunek kolejne 5 km pieszo, byłby już dzień. Pchor. Pasterski polecił więc przeczekać w Wierzchach do kolejnego wieczora.

Niemcy po akcji wysadzania mostów i torów poprzedniej nocy, wzmocnili posterunki. Jeździły patrole drezynami i specjalnymi pociągami. Zrezygnowano więc z wysadzenia mostu pod Wołczynem. Postanowiono skupić się na moście i torach pod Smardami. I znów nastąpiła długa odprawa – jedni twierdzą, że do 21:30, inni, że nawet do 23:00.

Po katorżniczym marszu w ulewnym deszczu, gdy źle zapakowane skrzynie raniły plecy bojowców, ok. godz. 3 nad ranem już 4 maja pododdział pchor. Stanisława Czapskiego wysadził tory na odcinku ok. 3 metrów oraz most na Stobrawie. Pozostali bojowcy, a wśród nich saper Helman i pchor. Pasterski, osłaniali minerów. Po wykonaniu zadania wycofywano się na Fossowskie.

W Żabińcu mieli się spotkać z miejscowymi peowiakami. Niestety nikt na nich nie czekał. Zdecydowano się więc na odwrót w dwóch podzespołach. Pierwszy, z dowódcą ppor. Jarosławskim i pchor. Pasterskim, wpadł w ręce niemieckie we wsi Szumirad. Drugi pododdział (Ciepły, Dąbrowski, Helman, Strugarek i dwóch miejscowych peowiaków) został 5 maja aresztowany przez Niemców pod Zębowicami. Mimo to przez linie frontu udało się przedostać Ciepłemu i Dąbrowskiemu. Czapski i Prętkowski od razu postanowili przedzierać się na własną rękę i w ten sposób uniknęli wpadki.

Aresztanci zostali przewiezieni do więzienia we Wrocławiu. Tam biciem usiłowano wymusić przyznanie się do wysadzania mostów. Z powodu braku dowodów winy śledztwo umorzono, a więźniów umieszczono w obozie jenieckim w Cottbus. Warto tu wspomnieć ciekawostkę. Otóż pchor. Henryk Pasterski posługiwał się paszportem Miładowskiego i pod tym nazwiskiem przebywał w Cottbus. Tymczasem Miładowski walczył w III powstaniu jako dowódca grupy destrukcyjnej „Północ”.

Należy zwrócić uwagę na to, że decyzja Puszczyńskiego powierzenia dowodzenia zespołem kpr. Bohdanowi de Nissau, choć znajdowali się w nim wyżsi stopniem, była słuszna. Doświadczeni bojowcy PPS-u sprawdzili się. W grupach destrukcyjnych nie trzymano się sztywno hierarchii wojskowej. Wawelberg też przeczuwał kłopoty decyzyjne i organizacyjne w kluczborskiej grupie i chciał ją wzmocnić w ostatniej chwili Baczyńskim. Grupa ta miała większe związki z Poznaniem, gdyż stamtąd była zaopatrywana.

Pomimo tak rygorystycznego doboru kadr w ostatniej chwili nie wytrzymał psychicznie odważny oficer kpt. Prusinowski. Choć jego oddział wykonał należycie zadanie, on sam nie brał udziału w akcji. Przesiedział w Głogówku pod pozorem zmylenia pogoni i nawiązania kontaktu z Wawelbergiem. Nieobecność dowódcy w akcji podważyła opinię o nim w oczach podkomendnych. Prusinowski po akcji „Mosty” odszedł z oddziałów destrukcyjnych.

Minister Spraw Wewnętrznych, Walther Simons, 3 maja 1921 r. na nadzwyczajnej sesji Reichstagu powiedział: „Muszę wszakże zauważyć, że poznanie faktycznego wydarzenia jest utrudnione z jednej strony przez przerwanie połączeń telefonicznych i administracyjno-kolejowych…. Planowa destrukcja mostów kolejowych wskazuje na przedsięwzięcia zakreślone z polskiej strony na wielką skalę. Mam tu przed sobą mapę górnośląskiego terenu plebiscytowego, gdzie kazałem zaznaczyć te miejscowości, w których popełniono zamachy na mosty. Panowie znajdziecie, że wszystkie są położone w zachodniej części obszaru plebiscytowego, tak że powstańcy posunęli się w ciągu jednej nocy z granicy polskiej aż do granicy terenu plebiscytowego”.

Te wywody MSW Niemiec o przeprowadzeniu akcji przez oddziały przybyłe z Polski pojawiają się do dziś w historiografii niemieckiej i są jak echo powtarzane przez niektóre środowiska RAŚ. Tymczasem to przekonanie Niemców jest najlepszym dowodem na świetną konspirację Wawelberga – ani służby wywiadowcze niemieckie, ani alianckie nie wpadły na trop jego grup destrukcyjnych.

Wysadzono w sumie siedem mostów na głównych szlakach kolejowych i uszkodzono tory na dwóch odcinkach. Straty poniesione przez oddziały dywersyjne w akcji „Mosty” to 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych, którzy trafili do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.

„Zagadnienie strat, jakie poniosły oddziały do zadań specjalnych w pierwszych dniach III powstania, należy omówić szerzej. W literaturze przedmiotu okresu międzywojennego dominował pogląd, powtórzony przez niemieckich badaczy współczesnych, że oddziały dywersyjne poniosły w akcji „Mosty” śmiertelne straty. Badania autorki wykazały, że nie było ani jednej ofiary śmiertelnej. Trudno jednak dać jednoznaczną odpowiedź, dlaczego już wkrótce po zakończeniu III powstania rozpowszechniły się nieprawdziwe informacje na ten temat. Bez wątpienia na ukształtowanie się takiego poglądu wpłynęły: ścisła konspiracja oddziałów i ich izolacja od ogółu członków śląskiej organizacji zbrojnej. Stąd też w literaturze wspomnieniowej pojawiło się tyle nieścisłości, a niekiedy wprost mitów” – napisała Zyta Zarzycka w pracy Polskie Działania specjalne na G. Śl. 1919-1921, str. 135–136.

Czyn i przygody Wawelbergowców przekazywane z ust do ust stawały się legendą.

W Księdze Pamiątkowej Powstań i plebiscytu na Śląsku jest tekst pieśni śpiewanej w maju 1921 r. na melodię Gdy naród do boju – Powstańców nie wiążą…:

Powstańców nie wiążą wersalskie traktaty,
Ni pakta bankierów i tchórzy,
Niech warczą maszynki, zagrają armaty,
Lud pęta potarga, kaźń zburzy.

O cześć wam, szachraje z Londynu,
Za strugi krwi śląskiej przelane,
My dzierżym karabin, nie boim się czynu,
Wyzwolim swe Śląsko kochane!

My skomleć nie będziem o pomoc w Paryżu,
Ni błagać Lloyd George’a w Londynie.
My poślem wymowną odpowiedź ze spiżu:
Śląsk Górny i Polska nie zginie!

O cześć wam, szachraje…

Pan Sforza z Lloyd George’m w usługach żydowskich
Niech depcą zawarte traktaty,
Kapitał lichwiarzy angielskich i włoskich
Nie zegnie plec naszych pod baty.

O cześć wam, szachraje…

My raczej kopalnie i huty lichwiarzy
Wysadzim w powietrze petardą,
Nim Prusak lub Anglik swym knutem się waży
Naruszyć powstańca cześć hardą!

O cześć wam, szachraje…

Ni Gliwic, ni Zabrza Prusakom nie damy
I wioski obronim strzeleckie,
Za wolność, Śląsk Górny, swe życie składamy,
Zwyciężym zamiary zdradzieckie.

O cześć wam, szachraje…

Dziś górnik i hutnik wystąpił z orężem,
O wolność Śląsk Górny wojuje,
Lud Śląski zawołał: umrzem lub zwyciężym!
Wiec Bóg mu zwycięstwo zgotuje.

O cześć wam, szachraje…

Armaty pod Anną lud zdobył roboczy,
Rekami czarnemi od młota.
Najemców krwią wrażą obficie kraj zbroczy
I pierzchnie krzyżacka hołota.

O cześć wam, szachraje z Londynu…

Z wielu stron dochodzą informacje, że tak szumnie zapowiadana dobra zmiana wyhamowała, bo… PiS się obawia sondaży

Jeśli możemy być dumni z PKB, z uszczelnienia VAT, spadku bezrobocia – to awantury wokół MON, najlepiej kierowanego ministerstwa, są ostrzeżeniem, że agentura rosyjska odnosi sukcesy.

Jadwiga Chmielowska

Maj to miesiąc nadziei. Wiosna w pełni, kwitną drzewa, krzewy, a wokół piękna, żółtawa jeszcze zieleń młodych liści.

Niestety, z wielu stron dochodzą informacje, że tak szumnie zapowiadana dobra zmiana wyhamowała, bo… PiS się obawia sondaży. Ciekawe, że nikt z decyzyjnych polityków nie pomyślał, że może Polakom znudziło się słuchanie szumnych zapowiedzi, woleliby zobaczyć konkrety. Czyny, a nie słowa się liczą. Arogancja władzy odrzuca najwierniejszych nawet zwolenników.

Ostrzegaliśmy przed zmarnotrawieniem złóż kopalni „Krupiński”. Ministrowie poszli w zaparte, zamknęli najbardziej perspektywiczną kopalnię w Polsce. Wcześniejsze decyzje personalne podejmowane przez polityków na Śląsku też bardziej nakazywały uważnie śledzić poczynania rządu, niż zawierzyć w ciemno.

To politycy powinni być kontrolowani przez naród, a nie mieć do wyborców ciągłe pretensje i schlebiać najgorszym instynktom. I tak – jeśli możemy być dumni z PKB, z uszczelnienia VAT, spadku bezrobocia, to awantury wokół MON, najlepiej kierowanego ministerstwa, są ostrzeżeniem, że agentura rosyjska odnosi sukcesy.

W dniach, kiedy wreszcie instalują się w Polsce bazy NATO, kiedy wojsko amerykańskie wreszcie wkracza na nasze terytorium, wybucha jakaś czwartorzędna awantura o młodego pracownika ministerstwa. Zamiast cieszyć się z chwili, na którą czekały pokolenia naszych przodków, kiedy „amerykańskie czołgi” wkroczyły do Polski, dopełniając zobowiązań sojuszniczych, zastanawiano się w mediach, czy Kaczyński dołoży Macierewiczowi. Wypływała korespondencja MON z Kancelarią Prezydenta – słowem, kompromitacja państwa! No cóż, nigdy nie miałam o kolegach dziennikarzach dobrego zdania, może i pióra świetne, ale w mózgu sieczka, strach i chciwość.

Macierewicz zły, bo chciał odsunąć od koryta kadrę WSI szkoloną w moskiewskiej „Woroszyłowce”, która uważa, że najlepiej ogon podkulić i jeść z miski Putina.

Zbiór zastrzeżony zostanie lada dzień ujawniony, a co z agenturą wojskową, co z aneksem z raportu o likwidacji WSI, który miał ujawnić jeszcze śp. prezydent Kaczyński? Na co czeka prezydent Duda?

A może partia „dobrej zmiany” tak została postraszona słupkami sondażowymi, że zapałała litością/miłością do WSI-oków? Na pewno jednak postanowiła zniechęcić do siebie patriotyczny elektorat. Przebąkuje się, że oficerowie współpracujący z GRU mają zachować stopnie, ordery i emerytury, a ci, którzy walczyli o niepodległość Polski, będą zdychać głodu, bo medalami i dyplomami się nie najedzą. Może dlatego Macierewicz jest niewygodny?

Rząd odrzucił projekt ustawy senackiej o działaczach opozycji antykomunistycznej. PO chciało dać 400 zł, PiS nie zgodziło się i obiecało 800. Wyszła z tego figa. Czyżby ktoś czekał, aż prawdziwi bohaterowie wymrą? Teraz sprawa dotyczy szacunkowo do 5 000 osób w skali całego kraju. Dla młodych ludzi jest niezrozumiałe, dlaczego mają płacić emerytury zdrajcom i patrzeć na nędzę bohaterów.

27 kwietnia pożegnaliśmy na cmentarzu w Łodzi człowieka, który dostarczył nowych dowodów na rosyjską zbrodnię katyńską. Były mjr KGB, Oleg Zakirov prowadził prywatne śledztwo. Dostał od Polski medale, ale nie pracę. W czerwcowym numerze opiszemy bohaterstwo tego człowieka i jego zasługi dla Polski.

I dobra informacja. W Krakowie 22.04.br. otwarto Aleję Podróżników, Odkrywców i Zdobywców. Swój dąb ma na niej nasz reportażysta Władysław Grodecki.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Śląskiego Kuriera Wnet”, Jadwigi Chmielowskiej, znajduje się na s. 1. majowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Śląskiego Kuriera Wnet”, Jadwigi Chmielowskiej, na s. 1. majowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Jadwiga Chmielowska: Konflikt między prezydentem a szefem MON może być wynikiem działań rosyjskich służb

Cała sprawa Misiewicza jest sztucznie rozdmuchana, a fakt, że korespondencja między kancelarią prezydenta a MON jest ujawniania, może świadczyć o działalności agentów WSI, którzy czują się zagrożeni.

Zdaniem Jadwigi Chmielowskiej sprawa ujawniania dokumentacji strategicznej wskazuje na intensywne działania obcych wywiadów i agentów służb wywodzących się jeszcze z PRL-u. – Jeśli korespondencja między MON a BBN pojawia się w Internecie, to mam zastrzeżenia co do pracowników, zarówno kancelarii, jak i ministerstwa. W tej sprawie powinno pojawić się śledztwo. Bo w sytuacji otwartego konfliktu na Ukrainie przecieki korespondencji dowodzą, że nie możemy czuć się bezpieczni.

– Cała sprawa w sporze między Prezydentem i Ministrem Obrony wygląda na grę rosyjskich służb, a zdajmy sobie sprawę, że wojna hybrydowa w Europie trwa – zaznaczyła redaktor naczelna „Śląskiego Kuriera Wnet”.

Gość Południa Wnet odniosła się również do wczorajszych wydarzeń na Dworcu Centralnym w Warszawie: – Zaskakujące jest to, że takie manifestacje się odbyły, zwłaszcza, że przesłuchanie w prokuraturze dotyczyło sprawy podpisania współpracy służb polskich z Rosjanami. Przecież SKW nie może podpisywać umowy z GRU, to mi pachnie jakimiś zakulisowymi działaniami byłych oficerów WSI, którzy współpracowali z rosyjskimi służbami. Nie mam pojęcia, dlaczego Donald Tusk się na to zgodził. Politycy powinni ponosić odpowiedzialność za podejmowanie działania.

– Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, nie wierzę, aby Tusk miał większe szanse na odzyskanie poparcia w Polsce, aczkolwiek zachowanie elit i decyzje podejmowane przez rząd będą miały olbrzymie znaczenie dla przyszłego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości – podkreśliła Jadwiga Chmielowska.

Redaktor naczelna „Śląskiego Kuriera Wnet” odniosła się do sprawy byłego rzecznika MON. – Sprawa Misiewicza pachnie rozróbą przygotowywaną przez byłe Wojskowe Służby Informacyjne, ponieważ zostanie ujawniony zbiór zastrzeżony i  oficerowie WSI czują się zagrożeni. Czekamy na ujawnienie aneksu do raportu po likwidacji WSI i stąd pojawiają się propozycje odwracania uwagi i kompromitowania MON. Bo sprawa Misiewicza jest sztuczna.

Z redaktor Jadwigą Chmielowską rozmawialiśmy również o zatrzymaniu Adama Słomki w areszcie w Mysłowicach. – Dlatego, że nie chciał zdjąć czapki maciejówki, w której chodzi na wszystkie uroczystości, w sądzie trafił do aresztu, gdzie spędził święta. Adam Słomka czuje się dobrze i wiemy, że opuści areszt w najbliższy piątek. To jest zemsta sądowa za walkę z pomnikami wdzięczności okupacyjnej Armii Czerwonej.

ŁAJ

Chmielowska: Rosja próbuje rozłożyć dane społeczeństwo, żeby nie było w nim woli walki, a później próbuje je opanować

– Trzeba wiedzieć, że Rosjanie są świetnymi specjalistami w przygotowaniu tak zwanych zasadzek, które mają się przerodzić w konflikty narodowościowe – stwierdziła w Południu Wnet Jadwiga Chmielowska.

Jadwiga Chmielowska na początku rozmowy wspomniała zmarłą Olgę Johann: – To była bardzo mądra, ciepła, życzliwa kobieta. Wielka, wielka strata. Pamiętam, jak bardzo była aktywna jeszcze kilka miesięcy temu.

Przechodząc do komentarza politycznego, redaktor Chmielowska nawiązała do publikacji dr. Rafała Brzeskiego z najnowszego „Śląskiego Kuriera Wnet”. Artykuł ten dotyczy suwerenności informacyjnej: – Rosja prowadzi wojnę w ten sposób, że najpierw próbuje rozłożyć dane społeczeństwo, żeby nie było w nim woli walki, a później próbuje je opanować.

Suwerenność informacyjna to właśnie kwestia, jak dalece obywatele danego państwa mogą się swobodnie komunikować i w jakim stopniu informacje podawane przez media są wiarygodne, a jak bardzo są zmanipulowane przez inne siły – wyjaśniała.

Mówiąc o potrzebie polonizacji mediów, zaznaczyła, że w innych państwach nie do wyobrażenia jest sytuacja taka, jak w Polsce: – Beztrosko sprzedawano prasę lokalną. Potem się okazało, że od Gdańska do Katowic mamy wszystkie media regionalne w rękach niemieckich.

Redaktor naczelna „Śląskiego Kuriera Wnet”, nawiązując do zamachu na polski konsulat w Łucku, stwierdziła: – Wszelkie manipulacje opinią publiczną w Polsce płyną z moskiewskiej centrali. Rozumiem, że z przeszłością trzeba się rozliczyć. Mordy na Wołyniu i w innych województwach były. Należałoby też prześledzić, skąd się wzięły i jacy szatani byli tam czynni. Należy to wyjaśnić – aby to była przestroga zarówno dla Polaków, jak i dla Ukraińców.

Trzeba też wiedzieć, że Rosjanie są superspecjalistami w przygotowaniu tak zwanych zasadzek, które mają się przerodzić w konflikty narodowościowe. W 1990 roku badałam, jak powstał komitet w Karabaski, skąd się wzięła masakra w Dolinie Fergany, jak doszło do pogromu Ormian w Baku – i też dlatego bardzo się interesuję ruchami separatystycznymi na Śląsku – kontynuowała.

Jej zdaniem, budowanie konfliktu na tle narodowościowym ma również miejsce w obecnej Polsce: – Ruch Autonomii Śląska zaprosił przedstawicieli różnych narodów z Europy, które nie mają swojego państwa. Właśnie mają debatować na Śląsku, jak walczyć o język, jak walczyć o terytorium, o autonomię. O tym pisze w kwietniowym „Śląskim Kurierze Wnet” Piotr Spyra, były wojewoda śląski.

Zapytana o tworzenie języka śląskiego, skomentowała: – Sami Ślązacy mówią, że powstaje język, którego oni będą musieli się uczyć od podstaw. Osoby starsze raczej go nie opanują.
WJB

Nawet biblijna zasada „po owocach poznacie ich” nie zawsze się od razu sprawdza. Bo można przywiązać gruszki do wierzby

Zamknięcie się w okopach i obrona nawet złych decyzji czy osób za wszelką cenę, powiększa chaos i rujnuje państwo. W wyborach w 2015 roku Polacy opowiedzieli się za „dobrą zmianą”. I wciąż czekają…

Jadwiga Chmielowska

Czy w czasach chaosu i kunktatorstwa metodą przetrwania jest ucieczka z paszportem jak najdalej albo wewnętrzna emigracja i przybranie barw ochronnych?

Na to pytanie musi odpowiedzieć sobie coraz więcej obywateli. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że przed nimi wyrósł mur nie do pokonania. Ludzie czują, że nie mają wpływu na cokolwiek w państwie. Otaczająca rzeczywistość staje się nielogiczna.

Coraz więcej rzeczy nie jest takimi, na jakie wyglądają. Mowa nie służy komunikacji. Stała się bełkotem mającym dezinformować. Szkoły nie uczą samodzielnego myślenia, wyciągania wniosków, są miejscem tresury nowego typu człowieka, mającego dopasować się jedynie do oczekiwanego standardu. Każdy ma swoją narrację, a najlepiej mówić to, co rozmówca chce usłyszeć. A przede wszystkim nie wychylać się.

Pomimo powszechnego dostępu do informacji dzięki Internetowi, panuje prawie całkowita anonimowość. GIODO strzeże nawet spisu lokatorów, a sądy ujawniania niewygodnych dla wszelkiej maści oszustów informacji. W PRL łatwo można było zmienić nazwiska, i tak około 150 tysięcy sprowadzonych zaraz po wojnie enkawudzistów „pełniących obowiązki” Polaków rozpłynęło się w społeczeństwie. Dziś mamy już obok siebie ich wnuki i prawnuki. Może nie wszyscy kontynuują rosyjskie tradycje.

Powstało też w ostatnich latach szereg trefnych organizacji o bardzo patriotycznych nazwach, niektóre wręcz podszywają się pod istniejące i cieszące się szacunkiem nazwy. Konia z rzędem dla tego, kto się w tym galimatiasie połapie.

Do tego dochodzi niechęć sprawdzania czegokolwiek. Na zasadzie „papier wszystko przyjmie” tworzy się fikcje, na podstawie których podejmowane są decyzje. Nikt z polityków oczywiście za nic nie odpowiada. A „łap złodzieja!” – jak zwykle najgłośniej krzyczy złodziej.

Nawet biblijna zasada „po owocach poznacie ich” nie zawsze się natychmiast sprawdza. Bo można przywiązać gruszki do wierzby. Oczywiście wcześniej czy później prawda wychodzi na jaw. Ja wyznaję zasadę, że „raz kurwa – zawsze kurwa”.

Niestety postawy inne – przebaczania, dawania szansy, jedynie opisany chaos potęgują. Bardzo często wynikają z kunktatorstwa – bo po co się narażać, nazywając rzeczy po imieniu. A fe – jak brzydko… Oczywiście zawsze można odbyć pokutę i uzyskać przebaczenie, ale najpierw należy odbyć spowiedź i zadośćuczynić wyrządzonym krzywdom.

Wielkanoc jest dobry okresem na robienie rachunku sumienia i pokutę. Wszak Chrystus pokazał nam, że prawda jest najważniejsza. Dla niej warto wziąć krzyż na ramiona.

Bo tak naprawdę, podziały polityczne nie liczą się. Ludzie dzielą się jedynie na porządnych i kanalie. Uczciwi zawsze są w stanie ze sobą współpracować w czynieniu dobra. Podział Polaków na wojujące za sobą plemiona jest podziałem sztucznym i zamierzonym. Naszym wrogom zależy na tym, byśmy tracili niepotrzebnie energię, zamiast skupić się na rzetelnej pracy dla kraju i przyszłych pokoleń.

Ten sztuczny podział sprawił, że nikt nie myśli logicznie – może mój konkurent polityczny ma rację, może w formie dyskusji wypracujemy coś lepszego, a przynajmniej unikniemy niebezpiecznych błędów. Zamknięcie w okopach i obrona nawet złych decyzji czy osób za wszelką cenę, powiększa chaos i rujnuje państwo.

A przecież w wyborach w 2015 roku Polacy opowiedzieli się za „dobrą zmianą”.

I wciąż czekają…

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl.

 

Cały artykuł Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Nie można dwom panom służyć” można przeczytać na ss. 1 i 4 kwietniowego „Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl.

______

„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl

Od lat 90. trwa wojna ekonomiczna. Towarzyszy jej usuwanie ludzi niewygodnych. Wciąż pokutuje hasło „patriota to idiota”

Może istnieje jakaś niepisana umowa, że „naszego” należy bronić niezależnie od tego, co ma na sumieniu? Ale czy taki w ogóle jest „nasz”? Na pewno „nasi” są uczciwie pracujący ludzie z honorem.

Jadwiga Chmielowska

– Pani Jadwigo, wojna już trwa od wielu lat, nie zauważyła Pani tego? – powiedział górnik z kopalni „Krupiński”. Ma rację, wojna ekonomiczna trwa od początku lat 90. Towarzyszy jej eliminowanie ludzi niewygodnych. Seryjny samobójca sprawnie działał.

Wodę z mózgu robi ludziom i wznieca konflikty narodowościowe nie tylko rosyjska propaganda medialna, ale i szerząca się dezinformacja. Rozpuszczanie plotek, zmienianie sobie życiorysów, tworzenie wszelakich mitów odnosi częściowe sukcesy, bo nikt niczego nie sprawdza. Niektórzy wychodzą z założenia, że to, co mówi taki miły i sympatyczny człowiek, musi być prawdą. Na szczęście są tacy, którzy sprawdzają. I dlatego np. wyszła na jaw afera z próbą zniszczenia najlepszej polskiej kopalni w Jastrzębskiej Spółce Węglowej – KWK „Krupiński”.

Ale co z tego, że eksperci, a nawet parlamentarzyści PiS, którzy dotarli do dokumentów, alarmują, gdy minister odpowiedzialny za górnictwo wierzy Zarządowi Jastrzębskiej Spółki? W końcu jest odpowiedzialny za wybór jej władz.

Minister ten już się przekonał, że prawda jest nieważna. Inicjatora nazwania ronda w Rudzie Śląskiej imieniem Lecha i Marii Kaczyńskich nie tylko wyrzucił z partii, ale i pozwał do sądu za nagłośnienie sprawy. Przegrał – wtedy jeszcze poseł – w dwóch instancjach. Sąd zachował się przyzwoicie. Nie wiem, jakich argumentów używa Minister, że różne sprawki, opisywane szeroko w prasie, uchodzą mu na sucho. Można jedynie przypuszczać, że udaje mu się je ukryć przed Kaczyńskim.

A może istnieje jakaś niepisana umowa, że „naszego” należy bronić za wszelką cenę, niezależnie od tego, co ma na sumieniu? Trzeba głośno zapytać, czy taki w ogóle jest „nasz”? Na pewno „nasi” są zwykli, porządni ludzie z honorem, uczciwie pracujący w dziedzinach, na których się znają.

Ostatnio dowiedziałam się, że nie mam wyższego wykształcenia. Startowałam w pewnym konkursie. Jestem absolwentką Wydziału Automatyki i Informatyki Politechniki Śląskiej z tytułem mgra inż., a także studiów podyplomowych Uniwersytetu Śląskiego, Akademii Polonijnej, Wyższych Kursów Akademii Obrony Narodowej i mam dyplom Ministerstwa Skarbu Państwa dla kandydatów do Rad Nadzorczych.

Czyżby chodziło o dyskredytację osób wywodzących się z niepodległościówki antykomunistycznej, odrzucających umowy w Magdalence i Okrągły Stół? Bo to tacy prości ludzie bez wykształcenia, nieudacznicy… Wciąż pokutuje w niektórych kręgach hasło „patriota to idiota”.

W Raciborzu postulowano, aby rondo nosiło nazwę RODŁA. Szczegóły opisał Piotr Spyra w swoim artykule. Tymczasem okazało się, że na lutowej sesji Rady Miejskiej w Raciborzu 22.02.17 r. wniosek został wycofany. Kazimierz Głowacki, Przewodniczący koła Związku Polaków w Niemczech w Mannheim i jeden z inicjatorów tworzenia Klubów „Rodła” w Polsce, wysłał do wszystkich raciborskich radnych pismo, dyskredytujące Janusza Gałuszkę, wnioskodawcę nadania rondu nazwy Rodła. W piśmie poinformował o rezygnacji Janusza Gałuszki z funkcji szefa „Rodła” w Raciborzu i wezwał radnych do wycofania wniosku właśnie dlatego, że składał go pan Gałuszka. Ciekawostka, którą należy sprawdzić! Istnieje podejrzenie, że inni szatani są tam czynni.

Będziemy nie tylko bronić „Krupińskiego”. Sprawdzimy po kolei różne pogłoski dotyczące np. zmian w służbie zdrowia. Być może wiele z nich to tylko próba ośmieszenia „dobrej zmiany”. Szatani różnej maści są wciąż czynni. Ale zło zawsze można dobrem zwyciężyć! Wystarczy, by dobrzy ludzie byli aktywni.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej znajduje się na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 33/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 33/2017, wnet.webbook.pl

Trzecie pokolenie AK walczy dziś z trzecim pokoleniem UB. Żaden ze zbrodniarzy UB i SB nie został skazany na więzienie

Wiek emerytalny osiągnęło już kolejne pokolenie walczących o niepodległość. Z roku na rok jest ich coraz mniej. I znowu nic nie wskazuje na to, aby mogli żyć i umrzeć w godnych warunkach.

Jadwiga Chmielowska

To oni, żołnierze niezłomni, strzelali do tych, który po wojnie zakładali obozy koncentracyjne dla przeciwników zniewolenia Polski.

Jest to szczególnie ważne dla mieszkańców Śląska. Tu zarówno ZWZ, jak i AK były najliczniejsze. Tu też Armia Krajowa ponosiła największe straty, zarówno od Niemców, jak i od Rosjan, a później od zdrajców z orzełkiem na czapce. (…)

Członkowie oddziałów leśnych, mając wybór: dać się zamordować w celi więziennej czy zginąć w boju, wybierali to drugie. Wielu czekało na III wojnę światową, nie mogąc pogodzić się z tym, że Polska została zdradzona przez sojuszników. (…)

Za brawurową dwugodzinną defiladę trzeciomajową, przeprowadzoną w 1946 r. w centrum Wisły, żołnierze „Bartka” – Henryka Flamego zapłacili życiem. Zostali przez prowokatora zwabieni w pułapkę – obiecywano im przerzut na Zachód.

Kierownik sekcji w Wydziale II Departamentu III MBP – Henryk Wendrowski kryptonim Lawina – podjął się zwabienia partyzantów w pułapkę. Do zgrupowania „Bartka” wprowadzono też Mariana Kuczyńskiego, kolejnego agenta, o ps. Korzeń. Był to referent Wydziału II Departamentu III MBP. „Lawina” podał się za wysłannika szefostwa NSZ, który zorganizuje przerzut partyzantów na Zachód. Ciężarówkami przewieziono ich na Opolszczyznę i tam ślad po ok. 200 osobach zaginął.

Decyzję o eksterminacji podjął osobiście wiceminister Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Roman Romkowski. IPN ustalił, że ubecy strzałem w potylicę zamordowali 69 żołnierzy oddziału NSZ dowodzonego przez „Bartka”, a kolejne 30–40 osób zginęło w zaminowanym drewnianym baraku znajdującym się na terenie poniemieckiego lotniska w Starym Grodkowie na Opolszczyźnie. Funkcjonariusze UB zaminowali też starą oborę w miejscowości Barut i tam zabili co najmniej kilkudziesięciu żołnierzy. Tak wymordowano prawie cały oddział. Henryka Flamego, po jego ujawnieniu się w grudniu 1947 r., zastrzelił milicjant. (…)

Jak dotąd, nikt ze zbrodniarzy nie został skazany na więzienie, ich młodsi koledzy z UB i SB służący PRL nadal cieszą się wysokimi emeryturami. Starzy i schorowani żołnierze AK nie otrzymali gratyfikacji finansowych. Kilka lat temu łączniczka AK była eksmitowana, bo zalegała z czynszem.

Odchodzi to patriotyczne pokolenie, została tylko garstka 90-latków. Wiek emerytalny osiągnęło też już kolejne pokolenie walczących o niepodległość. Z roku na rok jest ich coraz mniej. I znowu nic nie wskazuje na to, aby mogli żyć i umrzeć w godnych warunkach.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Zwyciężyli pomimo klęski. Ratowali honor Polaków” można przeczytać na ss. 1 i 10 marcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 33/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Zwyciężyli pomimo klęski. Ratowali honor Polaków” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 33/2017, wnet.webbook.pl