„Powstanie zorganizowano ze zbrodniczą genialnością” – tak prasa niemiecka skomentowała wybuch III powstania śląskiego

Zaimprowizowany przez powstańców pociąg pancerny zmusił Niemców do opuszczenia dworca kolejowego. Miasto ogarnęła panika. Niemieccy mieszkańcy w popłochu opuszczali miasto, niekiedy w samej bieliźnie.

Jadwiga Chmielowska

II i III batalion Fojkisa zbliżały się od strony północno wschodniej do przedmieść Kędzierzyna. Wielu padło zabitych i rannych. Ks. major Karol Woźniak jako dowódca batalionu szturmowego nie tylko prowadził do boju, ale i wypełniał posługę kapłańską wobec konających. Zaimprowizowany przez powstańców pociąg pancerny zmusił Niemców do opuszczenia dworca kolejowego. Po wycofaniu się Włochów miasto ogarnęła panika. Niemieccy mieszkańcy w popłochu opuszczali miasto, niekiedy w samej bieliźnie. (…)

„Zwycięskie walki w pasie Kędzierzyn–Przystań Kozielska miały bardzo doniosłe znaczenie dla dalszego przebiegu powstania. W walkach tych powstańcy po raz pierwszy od rozpoczęcia walki odnieśli zdecydowane zwycięstwo nad oddziałami niemieckimi, którego wpływ moralny był wielki, ponieważ podniósł ducha powstańców. Jeszcze ważniejsze było znaczenie taktyczne sukcesu. Dzięki niemu powstańcy stali się panami sytuacji nad Odrą, gdyż posiadali w swoich rękach Górę Św. Anny, dominującą nad całym wschodnim brzegiem Odry od starego Koźla do Krapkowic” – ocenił J. Ludyga-Laskowski w swojej książce (s. 261). (…)

Wojciech Korfanty 10 maja 1921 wydał manifest, w którym m.in. czytamy: „Pomiędzy Komisją Koalicyjną a kierownikami ruchu uzbrojonego stanął układ, który pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość. Czas powrócić do życia normalnego, a przede wszystkim czym prędzej należy podjąć pracę. Wszystkie kopalnie, huty, słowem wszystkie warsztaty pracy na Górnym Śląsku, powinny być czym prędzej uruchomione, aby pokazać światu, który cały czas ma na was swe oczy zwrócone, że nie tylko walczyć, lecz przede wszystkim pracować i życie gospodarcze organizować umiemy. Zostają pod bronią jedynie ci, którzy pełnią służbę w organizacji wojskowej powstańczej. Ci do pracy nie wracają i wytrwają na posterunkach w myśl rozkazów swej przełożonej władzy. (…)

Zaznaczamy, że surowymi karami wojennymi karać będziemy wszystkich tych, którzy swych współobywateli od pracy powstrzymują, za dalszym strajkiem agitują, naruszają prawo wolności i własności współobywateli. A karami tymi są – w myśl prawa wojennego – śmierć przez rozstrzelanie lub długoletnie więzienie”.

W tym samym dniu 10 maja naczelny wódz powstania ppłk. Mielżyński wydał rozkaz wstrzymania wszelkich działań zaczepnych, gdyż – jak twierdził Korfanty – władze koalicyjne ustaliły tymczasową linię demarkacyjną na czas rokowań dyplomatycznych. Ledwo te decyzje zostały ogłoszone, „Komisja Międzysojusznicza ogłosiła, że nie ma żadnego układu pomiędzy jej przedstawicielami a władzami powstańczymi. Istotny jest fakt, że strona niemiecka szykowała się wówczas do kontrofensywy i nie chciała dopuścić do wkroczenia do akcji wojsk alianckich, które odgrodziłyby od siebie strony walczące” – napisał Michał Cieślak w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie (s. 31).

Tak więc podczas tego powstania Korfanty po raz drugi wezwał do zaprzestania strajku. Polacy mają się zachowywać potulnie, bo oczy świata na nich patrzą! Mało tego, wszystkim rozsądnym, widzącym bezsensowność jego decyzji i zagrożenie pozycji na froncie, groził śmiercią. Nie posiadał przy tym żadnej gwarancji Międzysojuszniczej. Dlaczego więc w swym manifeście pisał: „Waleczne uzbrojone hufce ludu górnośląskiego osiągnęły walne zwycięstwo. Wywalczyły nam wspólne z wami, którzy samorzutnie chwyciliście się broni strajku generalnego, poszanowanie woli ludu polskiego na Górnym Śląsku, wyrażonej w dniu 20 marca 1921 r. podczas plebiscytu. Pomiędzy Komisją Koalicyjną a kierownikami ruchu uzbrojonego stanął układ, który pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość”. (…)

Za wszelką cenę, bez jakichkolwiek gwarancji Korfanty od samego początku chciał zlikwidować powstanie, które wybuchło wbrew niemu. Do końca się mu przecież sprzeciwiał.

15 maja 1921 r. Wojciech Korfanty wydał kolejną odezwę, w której nakazał oddziałom powstańczym cofnąć się. „Zbrojne hufce nasze, w myśl rozkazów otrzymanych, powinny się cofnąć na wskazaną im przez Naczelne Dowództwo linię, aby się odczepić od nacierających na nas Niemców, bo my nie pragniemy dalszego rozlewu krwi i dalszych walk. Zadaniem Komisji Międzysojuszniczej zaś będzie, aby ze swej strony użyła wszelkich środków, by nie doszło do dalszego rozlewu krwi. Jeśli Niemcy bez względu na nasze pokojowe usposobienie zaczepią nas na liniach naszych, odpowiedzialność za dalszy rozlew krwi spadnie na nich. Okażemy światu naszą drogą wolę pokoju, pokażemy mu, że w zwycięstwie i korzystaniu z niego jesteśmy tak umiarkowani i karni, jak byliśmy dzielni w walce o naszą wolność i w obronie rodzin i braci naszych”.

Znowu mieliśmy coś światu pokazywać, mimo że świat tyle razy miał nas w głębokim poważaniu! Zaledwie przed rokiem uratowaliśmy Europę przed zalewem bolszewickim. Tak nam odpłacano. Podobnie teraz – pokazaliśmy światu „okrągły stół” i przebaczenie zdrajcom i mordercom. Przynależność do UE okupiliśmy likwidacją naszego przemysłu i bankowości.

„Zblatowana” łże-elita wmówiła narodowi, że musimy mieć inwestorów strategicznych. I mieliśmy wrogie przejęcia naszych firm. A czy świat kiwnął palcem, gdy z rąk sowieckiej Rosji ginęło przeszło milion Polaków? Przecież to świat twierdził, że ludobójstwo w Oświęcimiu to polski wymysł, bo Niemcy to taki kulturalny naród, że nie mogliby robić czegoś takiego. Kiedy amerykańscy Żydzi wyśmiali przedstawiciela mniejszości żydowskiej – członka Rady Narodowej RP w Londynie, a prezydent Roosevelt nie chciał nawet rozrzucić ulotek nad Niemcami, nie mówiąc o pomocy walczącym w warszawskim getcie, Szmul Mordechaj Zygelbojm popełnił samobójstwo. Świat milczał, gdy bestialscy Niemcy rozprawiali się z jego rodakami i współwyznawcami.

Czy ten świat coś zrobił, gdy już po zwycięskiej wojnie staliśmy się sowiecką strefą okupacyjną? Nie obchodziło go to, że więziono 200 tys. ich sojuszników, a około 10 tys. stracono! Tak jak wcześniej, nikt na świecie nie uronił łzy po rzezi Pragi w listopadzie 1784 r., kiedy Rosjanie bestialsko zabili przeszło 20 tys. mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy. Do dziś ważniejsze jest dla politycznych pajaców to, co o nas powiedzą inni, niż nasz własny interes. (…)

Ludwik Łakomy w artykule Czyn Nieznanego Powstańca Śląskiego, Księga Pamiątkowa Powstań i Plebiscytu na Śląsku, wyd. 1934, s. 10, pisał: „»Powstanie zorganizowano ze zbrodniczą genialnością« – temi słowy prasa niemiecka zatytułowała pierwsze wiadomości o czynie orężnym Nieznanego Powstańca Górnośląskiego. Zaiste. W określeniu tem nie było zbytniej przesady. Bo jakże – jeśli nie genialnością – nazwać to, że owej pamiętnej, wspaniałej nocy z 2 na 3 maja 1921 r. stanęło do boju przeszło 40 tys. powstańców, ubranych we własne robocze bluzy z białemi opaskami na rękawach, wprawdzie częściowo tylko uzbrojonych, lecz zbrojnych za to w niezłomną wolę zwycięstwa.

Trzeba to wyraźnie podkreślić, że trzecie powstanie – ów największy ludowy ruch wolnościowy w historii Polski – nie było akcją narzuconą ludowi górnośląskiemu, że owa armja powstańcza nie składała się z elementu napływowego, lecz że nawet przeważająca ilość dowódców jednostek bojowych rekrutowała się z pośród górników i hutników śląskich, którzy od szeregu miesięcy w podziemiach przygotowywali ten największy Czyn Nieznanego Powstańca Śląskiego.

Trzeba to podkreślić tembardziej, że po drugiej stronie frontu, w szeregach niemieckich, mało było elementu miejscowego, a przeważali żołnierze Rechswehry oraz takich organizacji jak Orgesch i Oberland, w których Niemcy górnośląscy stanowili znikomy odsetek”.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „W ogniu walki i destrukcji. III powstanie śląskie” znajduje się na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „W ogniu walki i destrukcji. III powstanie śląskie” na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej!

Niemieckim generałom i pułkownikom przyszło przegrywać ze śląskimi podpułkownikami, a nawet kapralami. Podłość i buta przemawia przez tych, co twierdzą, że Ślązak to głupi robol, niezdolny do buntu.

Jadwiga Chmielowska

Już w trzecim dniu powstania widać było znaczną różnicę w zachowaniu się żołnierzy włoskich i francuskich. Francuzi siedzieli w koszarach i nie dopuszczali tylko do zajęcia dużych miast. „Natomiast Włosi wystosowali do powstańców ultimatum, żądając rozbrojenia powstańców w powiatach rybnickim, kozielskim, strzeleckim i pszczyńskim, grożąc w przeciwnym razie atakiem oddziału wojska włoskiego. Do tej ostateczności nie doszło, gdyż masowe demonstracje ludności cywilnej na rzecz powstania były zbyt żywiołowe, by można je było lekceważyć” – wspomina Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech powstań śląskich (s. 254). (…)

5 maja linia powstańczego frontu przebiegała: Gorzów Śl. – Olesno – Zębowice – Myślina – Sławęcice – Stare Koźle i dalej Odrą, aż do granicy czechosłowackiej. Właśnie 5 maja, gdy powstańcy osiągnęli tak wielki sukces, Korfanty skontaktował się z Warszawą. „Tego dnia, na skutek rozmowy premiera Wincentego Witosa z Wojciechem Korfantym, rząd RP stwierdził, że powstanie na Śląsku powinno zostać wkrótce zakończone, ponieważ osiągnęło swoje cele” – napisał Michał Cieślak w cytowanej już książce Trzecie powstanie śląskie (s. 27). Rozważano również sprawę niechęci Anglii i Włoch do powstania.

Nazajutrz, 6 maja, podgrupa GO „Wschód” pod dowództwem W. Fojkisa wyruszyła z Łabęd do ataku na Kędzierzyn. (…) W tym samym dniu Wojciech Korfanty, nie uzgadniając tego z nikim, wydał odezwę do robotników, wzywając ich do przerwania strajku i podjęcia pracy.

Miało to dotyczyć wprawdzie tylko tych, którzy nie brali udziału w powstaniu. Jednakże wtedy pracodawcy-Niemcy mieliby dokładny spis powstańców, czyli osób, które nie pojawią się w pracy.

Odezwa ta zrobiła wiele złego. Część powstańców, nawet z oddziałów liniowych, wróciła do pracy. Myśleli, że Korfanty ogłasza zwycięstwo i wzywa do powrotu. Część po wyjaśnieniu nieporozumienia powróciła z domów do oddziałów. Wróg by nie wpadł na taki pomysł dezorganizacji.

– To co, zwyciężyliśmy, walk już nie będzie? – pytali powstańcy. – Trzymamy pozycje, więc niektórzy mogą wrócić do pracy?

Najwięcej bałaganu i rozterek było wśród powstańców oblegających miasta. Nie wszyscy mieli świeże informacje z frontu. Wierzyli natomiast Korfantemu, że ten wie, co robi. „Na odprawie w kwaterze głównej dowódcy Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych, płk M. Mielżyńskiego – Michał Grażyński i M. Chmielewski – przedstawili swe obawy przed ugodowym stanowiskiem cywilnego kierownictwa. Podjęcie pracy mogło, ich zdaniem, przyczynić się do podcięcia powstania poprzez uszczuplenie liczebności szeregów walczących, co uniemożliwiłoby prowadzenie dalszych działań ofensywnych. Zdaniem »Borelowskiego« wstrzymanie akcji zbrojnej byłoby katastrofalne dla polskiej sprawy na Górnym Śląsku. Opinie te podzielili uczestnicy odprawy, postanawiając o kontynuowaniu, mimo wszystko, ofensywnych działań” (W. Musialik, jw., s. 51).

Jakże akcja Korfantego przypomina gaszenie strajków przez Wałęsę w sierpniu 1980 r.! Jeszcze władza nie podpisała zgody na 21 postulatów, a rzuciła jedynie ochłap – kilkaset zł podwyżki – a ten podkulił ogon i zakończył strajk w stoczni.

W sierpniu 1988 r. w Jastrzębiu Ślązacy strajkowali. Jeszcze niczego Solidarność podziemna nie wywalczyła, a Wałęsa kazał kończyć strajk. Na jednej z kopalń podjechała po niego symboliczna taczka. Wtedy się jeszcze udało, a później ludzie dali sobie wmówić, że Wałęsa, Geremki wszelakie załatwią wszystko za nich. I załatwili Polskę całą. O, gdybyż współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej! (…)

Warto zwrócić uwagę na fakt, że istniał od początku olbrzymi rozdźwięk pomiędzy władzami politycznymi – cywilnymi – a wojskowymi. Rząd Wincentego Witosa, w którym kluczowe stanowiska zajmowali członkowie Narodowej Demokracji, przeciwny był powstaniu. Nie chciał jego wybuchu, a później pragnął jak najszybciej je zakończyć. W sprawach Śląska dla sfer rządowych w tym czasie autorytetem absolutnie niepodważalnym był Korfanty, również endek. On z kolei uważał, że jeśli był Komisarzem Plebiscytowym, to w jego rękach jest cała władza cywilna – polityczna. Dlatego powołał przedstawicielstwo, a nawet sam mianował się dyktatorem powstania. Doprowadził do tego, że podlegały mu władze wojskowe na czele z dowódcą powstania, płk. hr. M. Mielżyńskim, choć on sam nie miał nawet bladego pojęcia o strategii.

W odróżnieniu od sfer rządowych, władze wojskowe RP związane z Piłsudskim cały czas pomagały powstańcom. Robiono to w największej konspiracji. Zauważyli to RAŚ-owcy, powołując się na Kazimierz Kutza i na wybranych historyków, że „III powstanie, które poprzedziło utworzenie autonomicznego województwa śląskiego, było majstersztykiem służb specjalnych i Józefa Piłsudskiego” (A. Pustułka, Rduch: Powstańcy Śląscy nie są godni czczenia, „Dziennik Zachodni”, 17.02. 2012 r.). Mylą się jednak, wyciągając wniosek, że to Piłsudski i jego ludzie dowodzili powstaniem.

Ślązacy parli do powstań już od końca 1918 r. Zwracali się wielokrotnie o pomoc w Poznaniu do NRL, która chłodziła zapały. Ślązacy prosili też Piłsudskiego o pomoc jeszcze w 1918 r. Obiecał im, że dopiero jak zaczną walczyć, to da im „to, co ma najlepszego”.

Dał bojowców PPS. Pomógł w ten sposób, że starzy, doświadczeni konspiratorzy uczyli śląskie POW konspiracji.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV znajduje się na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wybuch III powstania śląskiego. 3 maja 1921 roku wszystkie śląskie miasta były już w rękach polskich powstańców

Zanim uderzyły oddziały liniowe, polscy policjanci w nocy z 2 na 3 maja obezwładnili policjantów niemieckich i internowali ich. W tym samym czasie rozpoczęto zdobywanie wszystkich śląskich miast.

Jadwiga Chmielowska

„Powstańcy! Na zatratę ziemi, na dalszą niewolę, na germanizację i na odłączenie od wolnej Polski, na wyrzucenie z naszych warsztatów pracy pozwolić nie możemy. Jeśli spokojnie przeprowadzone, pomimo terroru niemieckiego, głosowanie nie wystarczyło do udowodnienia wobec świata naszych praw, musimy poprzeć je siłą. Z karabinami ukrywanymi w czasie niewoli, z bronią pozostałą z dwóch poprzednich powstań, zerwaliście się na mój rozkaz dzisiaj, zaskoczeniem obsadziliście szereg gmin i miast i gotowi jesteście bronić swej ziemi do ostatniej kropli krwi. Rozkazuję rozbrajać dalej z całą energią bandy stosstruplerów niemieckich, wobec spokojnie zachowującej się ludności niemieckiej okazać, na całym świecie znaną, polską tolerancję. Wszelki rabunek pod karą śmierci zakazany. Wobec władz koalicyjnych zachowywać bezwzględną lojalność i nie dać się porwać pod żadnym warunkiem do zatargu z nimi.

Przez nasze ręce musi odzyskać lud górnośląski te części naszej świętej ziemi, które nam, się należą. W tej myśli walczymy, a zwycięstwo pewne”. Taki oto rozkaz powstania-odezwę wydał 3 maja 1921 r. o godzinie 5 nad ranem naczelny wódz ppłk Maciej hr. Mielżyński „Nowina-Doliwa”.

(…) Siły powstańcze były podzielone na trzy grupy. Każda grupa miała dowódcę, zastępcę i pomocnika dowódcy, szefa sztabu, wydział I organizacyjno-materialny, wydział II operacyjno-informacyjny, adiutanturę i referaty: gospodarczy, broni, łączności i sanitarny.

Dowódcą Grupy I Zachodniej (GO „Południe”) został mianowany ppłk. Bronisław Sikorski ps. Cietrzew. Jego zastępcą i pomocnikiem został Mikołaj Witczak, a szefem sztabu por. Roman Grześkowiak ps. Brunhorst. W skład tej grupy weszły powiaty rybnicki i raciborski oraz grupa pszczyńska pod dowództwem kpt. Rataja, która do opanowania Mikołowa podlegała bezpośrednio dowódcy.

Grupa II „Wschód” była dowodzona przez kpt. Karola Grzesika ps. Hauke. Jego zastępcą został Wiktor Przedpełski, szefem sztabu por. Michał Grażyński „Borelowski”, jego zastępcą ppor. Mieczysław Chmielewski „Grzymała”. Grupa ta liczyła niemal 16 tys. powstańców. Pułkiem katowickim dowodził Walenty Fojkis – znany i zasłużony w II powstaniu dowódca.

Grupa III „Północ”, pod dowództwem kpt. Alojzego Nowaka „Neugebauera”, była wspierana przez kpt. Jana Wyglendę ps. Traugutt – szefa sztabu POW jeszcze sprzed I powstania. Grupa ta składała się z dwóch podgrup. Pierwsza, dowodzona przez kpt Konwerskiego ps. Harden, obejmowała powiaty strzelecki i kozielski, a druga, por. Szajbrowskiego, powiaty tarnogórski, lubliniecki i oleski. To był sam początek. Poszczególne grupy uzupełniały składy.

Wbrew obawom pesymistów, do punktów zbornych stawili się nie tylko wszyscy zaprzysiężeni, ale i wielu niezaprzysiężonych ochotników.

Powstańcza straż przemysłowa na długo przed wybuchem powstania, czyli już podczas strajku generalnego, rozpoczętego 1 maja, obsadziła kopalnie, huty i fabryki, bojąc się aktów sabotażowych ze strony Niemców. Zanim uderzyły oddziały liniowe, polscy policjanci jeszcze w nocy z 2 na 3 maja obezwładnili policjantów niemieckich i internowali ich. W tym samym czasie rozpoczęto zdobywanie wszystkich śląskich miast. 3 maja były one już w rękach powstańców. (…)

W Odezwie do Rodaków Korfanty pisze między innymi: „Zakazuję wszelkich gwałtów, grabieży, znęcania się nad ludźmi, bez względu na ich język, wiarę lub pochodzenie. Zachowanie się powstańców powinno być wzorowe, mienia, życia i zdrowia bezbronnych ludzi naruszać nikomu nie wolno. Zabraniam usuwania urzędników, a ich samych wzywam do sumiennego wypełniania obowiązków i wytrwania na stanowiskach” (jw., poz. 1, 10. 05. 1921 r. CAW, 130.I.33).

To było już trzecie powstanie i wiadomo było, że w poprzednich walczący Ślązacy nie popełniali przestępstw. To byli zaprzysiężeni bojowcy. Istniały sądy polowe. Być może Korfanty bał się, że powstanie przerodzi się w rewolucję. Czyżby tak daleko odszedł od swoich korzeni, że przestał rozumieć lud, z którego pochodził?

Może wpłynęły na niego środowiska endeckie, z którymi od lat współpracował, a te bały się socjalisty Piłsudskiego. Powstańcom rzeczywiście pomagali doświadczeni bojowcy PPS, ale była ich jedynie garstka. Dlaczego kłamał w nocie do rządów państw ententy o tym, że Ślązacy zniszczą przemysł, a nie oddadzą go Niemcom, jeśli było zupełnie odwrotnie? To powstańcy zorganizowali straż przemysłową, bo był znany – i opublikowany przez prasę polską – dokument świadczący o zamiarach Niemców przeprowadzenia dywersji i zniszczenia przemysłu. Lęk Korfantego przed walką zbrojną Ślązaków był wręcz obsesyjny. (…)

Już 4 maja 1921 r. Minister Spraw Wewnętrznych RP Leopold Skulski, endek, ogłosił, że zgodnie z międzynarodowymi zobowiązaniami państwo polskie musi zachować neutralność i nie może angażować się w trwające powstanie.

Władze polskie zobowiązały się do zamknięcia granicy państwa z obszarem plebiscytowym i zakazały werbunku ochotników na terenie Polski. Trzeba pamiętać, że nie istniała żadna granica z Niemcami i ochotnicy mogli swobodnie brać udział w walkach. Jednym z nich był młody Adolf Hitler.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Umrzem lub zwyciężym! III powstanie rozpoczęte!” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Umrzem lub zwyciężym! III powstanie rozpoczęte!” na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Brawurowa akcja Mosty rozpoczynająca III powstanie śląskie, które wreszcie przeważyło szalę zwycięstwa na stronę Polski

Straty poniesione przez oddziały dywersyjne w akcji „Mosty” to 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych, którzy trafili do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.

Jadwiga Chmielowska

Zgodnie z planami powstanie miało wybuchnąć w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. o godz. 3 nad ranem. Do miejsca postoju Dowództwa Oddziałów Destrukcyjnych w Strzelcach Opolskich trafił rozkaz specjalny: „DOP Brochwicz L.Dz. 229/op. Do pana Wawelberga. Wykonać w nocy z drugiego na trzeci maja tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku. Podpisano (-)M. Mielżyński; (-) z. zg. Lubieniec”. (…)

Wieczorem kpt. Puszczyński i por. Baczyński dotarli do Szczepanowic, gdzie trwały już gorączkowe prace. Rozkaz dotarł około południa, więc Wiktor Wiechaczek i Herman Jurzyca, górnicy pracujący w kopalni w Świętochłowicach, zdążyli przybyć na miejsce. Spod rozkopanych klepisk stodół rodzin Damboniów i Biasów wyjęto materiał wybuchowy, lonty, spłonki i broń, które trzymano w pogotowiu. Sześciu miejscowych peowiaków, nie usłuchawszy bytomskich rozkazów, pozostało, by wspierać zespół dywersyjny.

Okazało się, że lont źle był zabezpieczony i zamókł. Do użytku nadawało się tylko kilka metrów. Zadanie wysadzenia dwóch granitowych przęseł stało się niewykonalne, postanowiono jednak wysadzić przynajmniej jedno. Most w Szczepanowicach był niezmiernie ważny strategicznie, ale zarazem trudny do wysadzenia. Położony był na przedmieściach Opola, w pobliżu siedziby Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, przy której miało kwaterę Dowództwo Wojsk Alianckich. Tą akcja miał dowodzić sam Puszczyński. (…) Ze zszarpanymi nerwami, gdyż najmniejsze potkniecie Wiechaczka niosącego detonator skończyłoby się dla samych dywersantów tragedią, jeszcze przed północą dotarli na miejsce i założyli ładunki.

Górna cześć mostu była oświetlona i patrolowana. Przez most przejeżdżał pociąg. Dróżnik dostrzegł jakieś ruchy i podniósł alarm. Konspiratorzy zdążyli jednak podpalić lont i odskoczyć na miejsce zbiórki.

Ponieważ most nie wyleciał w powietrze, Puszczyński z Piechaczkiem i Jurzycą wrócili i stwierdzili, że lonty zgasły. Jurzyca podpalił je ponownie. Tak więc 18-letni bojowiec ze Świętochłowic zniszczył doszczętnie jedno przęsło. (…)

Do wysadzenia mostu kolejowego na Budkowiczance w pobliżu Starego Popielowa użyto trzech skrzyń ekrazytu w nabojach górniczych. Detonatory stanowiły dwugramowe spłonki z piorunianem rtęci i lonty. Oddział stacjonował w Siołkowicach Starych i w drodze, by nie przybyć za wcześnie do miejsca akcji, zatrzymał się na odpoczynek w zagrodzie Synowskiego w Starym Popielowie. Pomimo dużego ruchu pociągów, zakładanie ładunków trwało 45 min. Czekano jednak na wybuch pod Opolem. Bano się bowiem, że przedwczesny wybuch może zniweczyć tamtą, o wiele trudniejszą akcję. Gdy usłyszano wybuch w Szczepanowicach, natychmiast odpalono lont i most przestał istnieć. (…)

Por. Dąbrowski rozkazał również zniszczenie biegnących obok torów linii telekomunikacyjnych (telegraficznej i telefonicznej). Tuż przed godz. 1 w nocy lont został podpalony. Po zniszczeniu mostu na rzece Białej wycofano się do wsi Malinia.

Drugi zespół grupy „G” pod dowództwem ppor. Nowaczka „Koryńskiego” wysadził most na Odrze pod Krapkowicami i dwa patrole tego zespołu wycofywały się również na Malinię.

Jeden z patroli wpadł w ręce policji plebiscytowej. Dowódca okazał się Polakiem. Pod pozorem odstawienia do gogolińskiego aresztu odeskortował Emanuela Michalika i Gracjana Malinowskiego w opanowany przez wojska powstańcze rejon Góry św. Anny, skąd bez problemu dotarli do miejsca koncentracji w Kamieniu Śląskim. (…)

Oddział destrukcyjny pchor. Józefa Sibery „Nowackiego”, po przejściu 9 km bezdrożami i mokradłami, dotarł do swojego mostu. Mieli go pilnować Włosi. Okazało się, że tej nocy nie wystawili posterunków. 100 kg melinitu podzielono na partie. 25 kg umieszczono pod mostem, a resztę na torach. Ładunki połączono lontem detonującym, z którym był związany lont prochowy Bickforda. Ponieważ w oznaczonym czasie ładunek nie wybuchł, trzech bojowców na czele z dowódcą wróciło na miejsce założenia ładunku. Lont się tlił. Zdążyli odskoczyć, gdy potężny wybuch rozrzucił belki mostu i szyny w promieniu 1 km. (…)

Po akcji wysadzania mostów i torów poprzedniej nocy, Niemcy wzmocnili posterunki. Drezynami i specjalnymi pociągami jeździły patrole. Zrezygnowano więc z wysadzenia mostu pod Wołczynem. Postanowiono skupić się na moście i torach pod Smardami. I znów nastąpiła długa odprawa – jedni twierdzą, że do 21.30, inni, że nawet do 23.00. Po katorżniczym marszu w ulewnym deszczu, gdy źle zapakowane skrzynie raniły plecy bojowców, ok. godz. 3 nad ranem, już 4 maja, pododdział pchor. Stanisława Czapskiego wysadził tory na odcinku ok. 3 metrów oraz most na Stobrawie. Pozostali bojowcy, a wśród nich saper Helman i pchor. Pasterski, osłaniali minerów. Po wykonaniu zadania wycofywano się na Fossowskie.

W Żabińcu mieli się spotkać z miejscowymi peowiakami. Niestety nikt na nich nie czekał. Zdecydowano się więc na odwrót w dwóch podzespołach. Pierwszy, z dowódcą ppor. Jarosławskim i pchor. Pasterskim, wpadł w ręce niemieckie we wsi Szumirad. Drugi pododdział (Ciepły, Dąbrowski, Helman, Strugarek i dwóch miejscowych peowiaków) został 5 maja aresztowany przez Niemców pod Zębowicami. Mimo to przez linię frontu udało się przedostać Ciepłemu i Dąbrowskiemu. Czapski i Prętkowski od razu postanowili przedzierać się na własną rękę i w ten sposób uniknęli wpadki.Aresztanci zostali przewiezieni do więzienia we Wrocławiu. Tam biciem usiłowano na nich wymusić przyznanie się do wysadzania mostów. Z braku dowodów winy śledztwo umorzono, a więźniów umieszczono w obozie jenieckim w Cottbus. (…)

Wywody MSW Niemiec o przeprowadzeniu akcji przez oddziały przybyłe z Polski pojawiają się do dziś w historiografii niemieckiej i są jak echo powtarzane przez niektóre środowiska RAŚ-u. Są one najlepszym dowodem na świetną konspirację grup destrukcyjnych Wawelberga – ani służby wywiadowcze niemieckie, ani alianckie nie wpadły na ich trop.

Wysadzono w sumie siedem mostów na głównych szlakach kolejowych i uszkodzono tory na dwóch odcinkach. Straty poniesione przez oddziały dywersyjne w akcji Mosty to 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych, którzy trafili do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wybuch III powstania śląskiego – akcja Mosty” znajduje się na s. 6 i 7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wybuch III powstania śląskiego – akcja Mosty” na s. 6 i 7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geneza i działalność w III powstaniu śląskim Grupy Destrukcyjnej Wawelberga – legendarnego kpt. Tadeusza Puszczyńskiego

Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie.

Jadwiga Chmielowska

Choć przyszło Ślązakom czekać na decyzję mocarstw przyznania Polsce ich ziem, doświadczeni ciągłymi tylko obietnicami, przestali wierzyć, że w drodze zabiegów dyplomatycznych można cokolwiek osiągnąć. Przygotowywali się więc do powstania. Już od grudnia 1920 r. kpt. Tadeusz Puszczyński zaczął tworzyć Grupę Destrukcyjną. Miała ona odciąć całkowicie teren plebiscytowy, czyli Górny Śląsk, od Rzeszy, by uniemożliwić przerzut wojska niemieckiego w rejony walk. Puszczyński przyjął pseudonim Wawelberg – czyli Wzgórze Wawelskie.

Po wnikliwych penetracjach terenu Puszczyński z Baczyńskim opracowali plan działań destrukcyjnych. „Grudniowy plan działalności dywersyjnej oprócz zasadniczego celu, jakim była izolacja niemieckich ośrodków dyspozycyjnych, miał również „dążyć do osiągnięcia fizycznego i psychicznego efektu, który podniósłby nastrój w pierwszych dniach powstania. Pokazać w pierwszej chwili tak swoim, jak i obcym, że przyszła rozgrywka zbrojna nie jest burdą polityczną, lecz konsekwentną walką, do której każdy musi się ustosunkować w sposób rzeczowy i ściśle określony” – zacytowała Puszczyńskiego Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921.

Oddział II sztabu Generalnego WP, a zwłaszcza kpt. Kierkowski, nie tylko pozytywnie odniósł się do tego pomysłu, ale od razu wsparł Puszczyńskiego. Referat Destrukcji otrzymał status autonomicznej jednostki z własnym budżetem i niezależnością organizacyjną. Pieniądze przeznaczano na zakupy broni, środków technicznych, materiałów wybuchowych, opłacenie podróży, kwater i żywności oraz diety dla pracowników referatu. Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. „Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie. Uwzględniano również posiadanie na utrzymaniu rodziców lub rodzeństwa” – napisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Nad finansami czuwał ppor. Edmund Charaszkiewicz. Wypłacał on kolejne zaliczki dopiero po drobiazgowym rozliczeniu poprzednich kwot. (…) Po zakończeniu powstania do kasy zwrócono 4 364,05 z dokładnością do feniga. Resztę rozliczono rachunkami. Oczywiście referat dysponował też markami polskimi i dolarami. Walutę niemiecką kupowano w Gdańsku na czarnym rynku, przez wysyłanych tam specjalnie z Warszawy oficerów Wydziału Plebiscytowego. (…)

Kpt. Puszczyński nie miał problemów z budową referatu. Liczyło się przede wszystkim doświadczenie w pracy konspiracyjnej, gdyż wśród górników było bardzo dużo osób potrafiących obchodzić się z materiałami wybuchowymi, a nawet mających doświadczenia saperskie z armii niemieckiej z czasów niedawnej wojny.

Kandydaci, którzy trafiali do Referatu Destrukcji, musieli odznaczać się umiejętnością podejmowania błyskawicznych i ryzykownych decyzji oraz odpowiednimi, bardzo specyficznymi cechami psychicznymi – zdolnościami aktorskimi, umiejętnością wcielania się w różne role i profesje. Od wszystkich pochodzących spoza Śląska wymagano też znajomości tzw. hochdeutsch, czyli niemieckiego literackiego.

Referat potrzebował minimum ok. 100 osób, aby dokonać zniszczeń obiektów rozrzuconych na przeszło 90-km odcinku. Byli członkowie Referatu do Zadań Specjalnych, działającego przy Dowództwie Głównym POW, zasilili szeregi tworzącej się Grupy Wawelberga – byli to w większości Górnoślązacy. (…) Niestety bojowcy-weterani rewolucji 1905–07 nie zawsze nadawali się już do czynnego uczestnictwa w oddziałach terenowych; mieli olbrzymie doświadczenie, lecz niestety lata konspiracji i stresów z tym związanych sprawiły, że obniżyła się nie tylko ich sprawność fizyczna, ale i odporność psychiczna. Byli oni w zasadzie jedynie instruktorami i konstruktorami bomb.

W działalność referatu włączali się też byli członkowie Lotnych Oddziałów POW, Pogotowia Bojowego i Milicji Ludowej PPS. Mieli oni wszyscy wielkie doświadczenie w pracy dywersyjnej. „Tych kpt. Puszczyński znał osobiście, byli to bowiem jego dawni towarzysze broni z pracy niepodległościowej lub partyjnej. Znał ich doświadczenie konspiracyjne, wady i zalety, i odporność psychiczną w obliczu nieprzyjaciela, bowiem z milicjantami przeszedł szlak frontowy VIII batalionu strzelców w 1919 r. Ta właśnie grupa, choć nieliczna, stała się podstawą rekrutacji personalnej do Referatu Destrukcji” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce. Do „Destrukcji” trafiali też ochotnicy – saperzy z Wojska Polskiego. Rozkaz ministra spraw wojskowych zezwalał na urlopowanie z szeregów polskiej armii ochotników śpieszących na pomoc Górnemu Śląskowi.

Nie przyjmowano wszystkich chętnych. Za każdym razem kandydat musiał zdać specyficzny egzamin. Wszyscy niemal saperzy-ochotnicy rekrutowali się z Wielkopolski, między innymi dzięki znajomości języka niemieckiego. Mieli oni też doświadczenie nabyte podczas swojego powstania.

Zbieranina w tym referacie była wielka. Od górników po studentów, powstańcy śląscy i wielkopolscy, oficerowie WP i peowiacy z całej Polski. „Znaleźli się w nich ludzie o rozmaitych poglądach politycznych, od skrajnie konserwatywnych – jak ppor. Edmund Charaszkiewicz, poprzez działaczy PPS, jak kpt. Tadeusz Puszczyński, por. Stanisław Baczyński, Stanisław Dubois, Kazimierz Kuszell, Stanisław Machnicki, Stanisław Saks, Wacław Wardaszako – po komunistów – jak Bohdan de Nissau. Różnice poglądów czy przekonań nie zaważyły jednak absolutnie na spoistości wewnętrznej i sprawności oddziałów dywersyjnych. Niemałą rolę w kształtowaniu dyscypliny wewnętrznej i wysokiego morale żołnierskiego oddziałów odegrali bez wątpienia tzw. wychowawcy” – napisała Zyta Zarzycka (op. cit.).

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przygotowania do III powstania śląskiego. Działalność Grupy Destrukcyjnej „Wawelberga” – kpt. Tadeusza Puszczyńskiego

Puszczyński i cały jego zespół zdawali sobie sprawę z tego, że muszą być gotowi przed 20 marca, przed plebiscytem. Po niesprzyjającej decyzji mocarstw należało móc rozpocząć powstanie w każdej chwili.

Jadwiga Chmielowska

W stolicach państw zwycięskich w I wojnie światowej trwały przepychanki, czy pieniądze ważniejsze, czy honor. Czy bezpieczeństwo na kontynencie, czy doraźne wpływy gotówki. Musiano także się już liczyć z opinią publiczną, poruszoną dwoma powstaniami na Górnym Śląsku. (…) W sprawach Śląska środowisko endeckie, z którymi był związany Korfanty, bało się panicznie rewolucji.

Powstanie zbrojne było dla Korfantego rewolucją i choć pochodził ze Śląska i znał konserwatyzm i religijność śląskiego ludu, uległ ówczesnej myśli endeckiej. Wierzył, że postawa klientystyczna wobec mocarstw jest słuszna.

(…) Tymczasem realiści nie chcieli czekać na jałmużnę „wielkich”. Myśleli nie tylko o zwycięstwie, ale o tym, jak sprawić, by w walce nie wykrwawić śląskich bohaterów.

Kpt. Tadeusz Puszczyński, aby jego zamiar odcięcia Śląska od pomocy wojskowej z Niemiec powiódł się, a zarazem członkowie oddziałów destrukcyjnych przeżyli, musiał nie tylko wprowadzić konspirację w konspiracji, ale także po dotarciu na miejsce działania uniemożliwić kontakty między grupami. Nie było też wiadomo, jak długo bojowcy będą musieli czekać na rozpoczęcie walk. Puszczyński w każdym oddziale wyznaczył tzw. wychowawcę. Funkcja ta była tajna. Musiał on mieć łatwość nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Szczególnie szybko Ślązacy polubili i uznali za swego Bohdana de Nissau. Innych ochotników trzymali na dystans. Rola wychowawcy była szczególnie ważna w oddziałach, które miały słabszych dowódców. (…)

Główna baza Referatu Destrukcji nadal mieściła się w Sosnowcu. Tu przechodzili szkolenia i tu gromadzony był sprzęt i materiały dostarczane autonomicznym grupom. (…) Destruktorzy odczuwali nieufność wobec sztabu Dowództwa Obrony Plebiscytu. Tylko Puszczyński i Charaszkiewicz utrzymywali z nim kontakt. Ciekawostką jest to, że im bardziej rozwijały się prace inspektoratu, tym większy sceptycyzm panował w podległym Korfantemu Dowództwie Obrony Plebiscytu.

„Prędzej wszystkie ryby w Odrze wyzdychają, niż Puszczyński wysadzi choć jeden most” – twierdzili niektórzy oficerowie DOP. Czyżby prowokowali, by uzyskać szczegółowe informacje?

Niestety ilość wtajemniczonych w istnienie zakonspirowanej dywersji rosła. Na szczęście Puszczyński i Baczyński stracili zupełnie zaufanie do Sztabu DOP po przygodzie, jaka ich spotkała.

„W marcu 1921 roku Parytetyczna Policja Plebiscytowa w Katowicach otrzymała meldunek, iż w miejscowym hotelu Monopol zatrzymali się dwaj niebezpieczni przestępcy kryminalni przybyli z Polski, których należy niezwłocznie aresztować. Jako nazwiska podano pseudonimy obydwu oficerów. Istotnie obydwaj znajdowali się wówczas w pokoju hotelowym, zajęci omawianiem szkiców przeznaczonych do zniszczenia mostów, ponieważ było to po powrocie z inspekcji terenów położonych na lewym brzegu Odry. Mieli przy sobie również wykazy kwater oddziałów dywersyjnych z nazwiskami Polaków – właścicieli lokali. Ostrzeżeni o wizycie policji przez kpt. Jana Ludygę-Laskowskiego, który w owym czasie służył w katowickiej sotni Policji Plebiscytowej, odkomenderowany tam po II powstaniu, zdołali zbiec, zniszczywszy uprzednio kompromitujące materiały. O wspomnianej inspekcji terenowej wiedziało z narady sztabu co najmniej kilka osób” – na podstawie Studium Puszczyńskiego, rozdz. I Niebezpieczeństwo dekonspiracji w pracach przygotowawczych na terenie grupy opolskiej, napisała w swojej książce Zyta Zarzycka. (…)

Puszczyński i cały jego zespół zdawali sobie sprawę z tego, że muszą być gotowi przed 20 marca – przed plebiscytem. Potem, po niesprzyjającej decyzji mocarstw, wszystko mogło potoczyć się bardzo szybko. Należało móc rozpocząć powstanie w każdej chwili.

(…) Po wstępnym rozpoznaniu terenowym poszczególne grupy dywersyjne przechodziły szkolenia. (…) Kursy trwały od 10 dni do trzech tygodni. Grupy liczyły do 5 ludzi. Szkoleni byli też Ślązacy, którzy choć sami nie byli w oddziałach, ale współpracowali z Referatem Destrukcji i chronili destruktorów przed dekonspiracją.

Kursy miały część teoretyczną i praktyczną. Zapoznawano się z historią działań specjalnych, znaczeniem Śląska dla Polski, przebiegiem i oceną dwóch poprzednich powstań. Na ćwiczeniach uczono się zasad obchodzenia się z materiałami wybuchowymi, orientacji i zachowań w terenie, niszczenia urządzeń telekomunikacyjnych.

Na zajęciach z psychologii trenowano odwagę. Każdy kursant musiał umieć sam skonstruować bombę z zapalnikiem czasowym – zegarowym, chemicznym i elektrycznym, posługiwać się lontem.

Opracowano dwie broszury szkoleniowe ze szczegółowymi pytaniami w rodzaju: „Jak poznać psucie się dynamitu czy piroksyliny i co z nimi zrobić?” czy „Co to jest ekrazyt, melinit, szimoza?”; „Jak się robi i do czego używa rtęć piorunującą?” Ćwiczenia przeprowadzano nocami. Najpierw 6-kilometrowy marsz przez pola z 30-kg ładunkiem, później 20 min. na założenie ładunków. Każdy musiał umieć dublować pozostałych. Wszystko było w praktyce wypróbowane przez doświadczonych bojowców PPS.

Szturm de Sztrem wprowadził ćwiczenia na odwagę. Polegały one na „rzucie puszek wypełnionych ekrazytem, które imitowały granaty. „Były to sześcienne blaszanki wypełnione ekrazytem, w górnej pokrywie był otwór, w którym umieszczało się spłonkę. Rolę detonatora pełniły zapałki wetknięte w górny otwór spłonki. Wybuch następował bardzo szybko. Wystarczyło potrzeć zapałką o pudełko, a płonąca zapałka dotykała już znajdującego się w spłonce lontu prochowego” – tak opisała szkolenia w swojej książce Zyta Zarzycka (s. 97). W momencie podpalenia zapałki należało rzucić tym granatem, aby nie wybuchł w rękach. Dowódcy obserwowali swoich podkomendnych. Puszczyński, zawsze obecny na ćwiczeniach, rozpoczynał kolejkę rzutów.

Czasami zdarzały się nieprzewidziane, ale i zabawne historie. Puszczyński w swoich wspomnieniach tak pisze: „Zastałem grupkę ćwiczących na bagnistej łączce, otoczonej ze wszystkich stron stawem, do którego wrzucano puszki ekrazytu po zapaleniu lontu. Był początek marca. Dął zimny wiatr, od którego kostniały i grabiały ręce. Kazałem dać sobie kilka cięższych puszek i zacząłem rzucać. Dwa pierwsze rzuty udały się w zupełności.

Gdy jednak zapaliłem zapalnik trzeciej puszki i skostniałymi rękami rzuciłem ją przed siebie, zdziwiło mnie, że na powierzchni stawu nie mogłem dojrzeć kręgów wodnych, jakie zwykle powstają po wrzuceniu jakiegoś przedmiotu.

Nagle usłyszałem za sobą rozpaczliwe krzyki reszty ćwiczących, którzy stali o kilkanaście kroków, już na stałym lądzie. Rozejrzałem się i z przerażeniem stwierdziłem, że puszka z dymiącym lontem leży u moich stóp. Nie namyślając się więc długo, skoczyłem do lodowato zimnej wody, ratując się przed wybuchem. Nic mi się wprawdzie nie stało, ale zamiast jechać na Śląsk, musiałem w przemokniętym do bielizny ekwipunku kupca pierwszej gildii wracać co prędzej na swoją kwaterę w Sosnowcu…”

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej z cyklu „Historia powstań śląskich”, pt. „Liczyć można tylko na siebie, czyli destruktorzy robią swoje” znajduje się na s. 10 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej z cyklu „Historia powstań śląskich”, pt. „Liczyć można tylko na siebie, czyli destruktorzy robią swoje” na s. 10 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gwałtowne naciski polskiego rządu, by odwołać powstanie, nie odniosły żadnego skutku. Ślązacy postanowili walczyć!

Argumenty do znudzenia powtarzane przez Korfantego, a potem przez najwyższe władze Polski, o „nieobliczalnych skutkach na forum międzynarodowym”, okazały się niewystarczające. Ślązacy chcieli się bić.

Jadwiga Chmielowska

Już trzy dni po plebiscycie, 23 marca 1921 r., pod presją Korfantego MSWoj. gen. Kazimierz Sosnkowski skierował pismo do dowódcy Okręgu Generalnego, gen. Raszewskiego, w sprawie niedopuszczenia do wystąpień zbrojnych na Górnym Śląsku.

Mowa jest w nim o prowokacjach niemieckich, które mogą nastąpić, by pokrzyżować plany przyłączenia Śląska do Polski. Generał był przekonany, że takie rozruchy mogłyby „stanowić poważne niebezpieczeństwo polityczne w rozstrzygającej chwili. Interwencja rządu u Komisji Alianckiej nastąpi niezwłocznie.

Przypominam zdanie komisarza Korfantego, iż woli 200 trupów niepomszczonych po stronie Polski aniżeli przedwczesny wybuch z jego politycznymi skutkami.

Tajna organizacja wojskowa może wystąpić w formie zwartej jedynie na skutek żądania gen. Le Ronda. Wbić to dobrze w głowę płk. Chrobokowi i zabronić mu wszelkich fantastycznych planów operacyjnych prowadzących za Odrę. Nawet w wypadku, gdy będzie mogło nastąpić ujawnienie organizacji jako takiej i jej zwarte wystąpienie, co przypominam, iż stać się może jedynie na skutek zewnętrznej napaści Niemców i żądania gen. Le Ronda; nawet w tym wypadku wystąpienie organizacji musi być lokalne i ograniczyć się do obrony terenów z większością polską”.

Dalej w tym samym liście burzy koncepcję Chroboka utworzenia oddziałów zbrojnych Ślązaków na terytorium Polski. Ślązacy chcieli się bić, nie czekać. Pierwsze i drugie powstanie wybuchło spontanicznie. Na ich czele stali Ślązacy: Zgrzebniok, Fojkis, Ludyga Laskowski. Szefem Dowództwa Obrony Plebiscytu (DOP) też był Chrobok.

Teraz ideolodzy RAŚ-u usiłują wmówić, że Ślązacy nie chcieli walczyć, a przyszli Polacy i zrobili powstanie. Było dokładnie odwrotnie. Ślązacy chcieli się bić. Brakowało im oficerów, sztabowców, saperów i o nich prosili Polskę.

Po raz kolejny trzeba tu przypomnieć, że Piłsudski obiecał Ślązakom, że gdy będą chcieli walczyć, da im to, co ma najlepszego. Obóz belwederski po cichu i w konspiracji posyłał bojowców PPS, była ich jedynie garstka. Przybyło też kilku Poznaniaków – saperów. Sosnkowski pisze wprost: „Ściąganie gorętszego elementu poza granicę i organizowanie go w wojsko poza Górnym Śląskiem nie uważam za wskazane, gdyż ukryć się nie da, zaś jak Panu Generałowi wiadomo, wszelkie działanie na zewnątrz jest możliwe w wypadku zbrojnego napadu niemieckiego z zewnątrz i spowodowanego tym żądania aliantów o udzielenie im przez Polaków zbrojnej pomocy”. Na koniec Sosnkowski dopisał ręcznie, że prosi o podziękowanie Chrobokowi za to że „zdołał niezmiernie szybko opanować sytuację i nie dopuścić do samorzutnych wystąpień”. (…)

Pod koniec kwietnia śląska organizacja bojowa liczyła 40 tys. zaprzysiężonych członków. Około 2/3 były to odziały bojowe, a 1/3 w instytucjach i służbach na tyłach. Po odwołaniu płka Pawła Chroboka na czele DOP stanął ppłk Maciej Mielżyński („Nowina-Doliwa”). (…)

24 kwietnia odbyło się zebranie w Bytomiu, na które Korfanty zaprosił najbliższych współpracowników i dowódcę Obrony Plebiscytu. „Po zapoznaniu się z założeniami planu operacyjnego Korfanty, pomimo niechętnego stosunku do działań zbrojnych, konkludował, że w zaistniałej sytuacji są one nieuniknione” – napisała w swej pracy Zyta Zarzycka. (…)

Atmosfera na Śląsku gęstniała. W nocy z 29 na 30 kwietnia Le Rond – Przewodniczący Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i plebiscytowej przekazał Konsulowi Generalnemu Danielowi Kęszyckiemu poufną informację, że 5 maja Rada Ambasadorów poweźmie decyzję ws. Śląska. Kęszycki natychmiast w trybie poufnym zawiadomił w Czarnym Lesie Stanisława Niegolewskiego, że decyzja Rady Ambasadorów będzie niepomyślna dla Polski, i jeszcze tej samej nocy wiadomość dostał przez kuriera Korfanty. Stało się jasne, że zwycięży projekt angielsko-włoski.

30 kwietnia spotkali się szefowie polskich związków zawodowych, dowódcy organizacji zbrojnych oraz Jozef Rymer, Wiktor Piecha, Konstanty Wolny, Józef Biniszkiewicz, Michał Grajek i Alojzy Kot. Uchwalono, że strajk generalny rozpocznie się nazajutrz. 1 maja 1921 r. stanęły nieomal wszystkie fabryki i kopalnie. Gazety śląskie opublikowały „uchwałę niemieckiej finansjery mówiącą o zniszczeniu okręgu przemysłowego w wypadku oddania go Polsce”. Tę uchwałę dużo wcześniej uzyskał polski wywiad Komitetu Plebiscytowego. Jakże kojarzy się ona z wypowiedziami szefa RAŚ J. Gorzelika o Śląsku w polskich rękach i małpie, która dostała zegarek. Obrzydliwe powtarzanie niemieckiej propagandy.

Wszyscy śląscy dowódcy byli zdecydowani rozpocząć powstanie. Nie widzieli innej możliwości. Nie godzili się na odwlekanie terminu. Tymczasem zdominowany przez endecję rząd nawet po otrzymaniu informacji o dacie powstania usiłował powstrzymać jego wybuch. (…)

Szef Sztabu DOP S. Rostworowski tak relacjonuje podpisanie 2 maja decyzji o wybuchu III powstania: „Komisarz Korfanty, jako dyktator w powstaniu, zawahał się jeszcze. Nie wierzył w powodzenie walki zbrojnej z Niemcami, ufał nadal, że w drodze dyplomatycznej nadejdzie lepsze rozstrzygnięcie, pragnął wybuch powstania opóźnić. Wobec nadchodzącej daty 5 maja – było niepodobieństwem. Zresztą podniecenie umysłów, wywołane strajkiem, doprowadziłoby na pewno do lokalnych wybuchów (…). Szef sztabu po krótkiej naradzie z szefem oddziału operacyjnego udał się do pokoju komisarza Korfantego, który konferował z Nowiną-Doliwą [Mielżyńskim – J.Ch.] i zameldował, że w myśl wytycznych, pogotowie mobilizacyjne jest już posunięte tak daleko, że o ile rozkaz nie będzie natychmiast wykonany – to rozpocznie się chaotyczna walka, z góry skazana na przegraną. Komisarz Korfanty, po chwili namysłu, rozkaz powstania podpisał (2 maja o godz. 11). Przygotowani gońcy rozwieźli natychmiast umówione hasło do dowódców grup. Wawelberg otrzymał je ustnie. Kości zostały rzucone” (S. Rostworowski, Tajna organizacja wojskowa obrony plebiscytu na Górnym Śląsku, w r. 1921, s. 435–436).

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Fiasko kunktatorskiej polityki endecji” znajduje się na s. 6 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Fiasko kunktatorskiej polityki endecji” na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sobotni Serwis WNET 23.05.2020 – Minister Mariusz Kamiński podpisał zmianę rozporządzenia o ruchu granicznym.

Zmiana rozporządzenia rozszerza katalog osób uprawnionych do wjazdu na terytorium Polski między innymi o kierowców wykonujących transport międzynarodowy. Osoby te są zwolnione z odbywania kwarantanny.

Minister Mariusz Kamiński podpisał zmianę rozporządzenia w sprawie czasowego zawieszenia lub ograniczenia ruchu granicznego na określonych przejściach granicznych.

Zmiana rozporządzenia rozszerza katalog osób uprawnionych do wjazdu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej o:

  • kierowców wykonujących transport międzynarodowy,
  • podróżujących tranzytem przez terytorium RP innymi środkami transportu niż pojazd, którym jest wykonywany transport drogowy (w celu odbioru odpoczynku lub po odebraniu odpoczynku);
  • uczniów i studentów pobierających naukę w Rzeczypospolitej Polskiej;
  • obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej,
  • Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG);
  • Konfederacji Szwajcarskiej w celu przejazdu przez terytorium Rzeczypospolitej Polskiej do miejsca zamieszkania lub pobytu (trwającego nie dłużej niż 12 godzin liczonych od momentu przekroczenia granicy RP) oraz ich małżonków i dzieci.

Tutaj do wysłuchania sobotni serwis informacyjny WNET „Polska – Irlandia – Europa – Świat”:

 

Prezydent Andrzej Duda podczas otwarcia Forum Biznesu Państw Inicjatywy Trójmorza w Lublanie / Fot. PAP / Piotr Nowak

Prezydent Andrzej Duda rozmawiał z prezydentem Niemiec Frankiem Walterem Steinmeierem. Romowa trwała około godziny. Była to kolejna z serii rozmów Prezydenta RP Andrzeja Dudy z zagranicznymi partnerami dotycząca przyszłości gospodarki i polityki europejskiej w kontekście pandemii koronawirusa. 

Prezydent F.W. Steinmeier pogratulował polskim władzom skutecznej strategii ograniczającej zdrowotne skutki pandemii. Obaj prezydenci omówili koncepcję współpracy europejskiej w zakresie bezpieczeństwa zdrowotnego przedstawione w liście Prezydenta RP do liderów europejskich, podkreślając konieczność wzmocnienia samodzielności i solidarności europejskiej w sytuacjach zagrożenia zdrowotnego, szczególnie jeśli chodzi o produkcję niezbędnych materiałów ochronnych i sprzętu medycznego. Prezydenci najwięcej uwagi poświęcili kwestiom gospodarczym.

Prezydent Andrzej Duda przekazał polskie stanowisko w sprawie niemiecko-francuskiej propozycji Funduszu Odbudowy:

Polska pozytywnie odnosi się do tej propozycji, ale uważamy, że  kluczowymi elementami oceny tego projektu będą szczegóły dotyczące źródeł finansowania, zasad podziału środków oraz charakteru pomocy. Polska jest gotowa aktywnie włączyć się w wypracowywanie tych szczegółów w dialogu z innymi stolicami.  Prezydenci rozmawiali także o konieczności współdziałania na forach organizacji międzynarodowych.

Wybory prezydenckie były tematem wczorajszego posiedzenia komitetu wykonawczego partii Prawo i Sprawiedliwości. W spotkaniu uczestniczyli między innymi prezes PiS Jarosław Kaczyński, szef klubu parlamentarnego partii, wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki oraz wicemarszałek Senatu Marek Pęk.

Przewodniczący komitetu wykonawczego Krzysztof Sobolewski powiedział, że

Omówione zostały dotychczasowe i przyszłe działania związane z kampanią prezydenta Andrzeja Dudy. W tej chwili kampania jest wstrzymana do momentu, kiedy zostanie zarządzony nowy termin wyborów. Powiedział, że najlepszą datą jest 28 czerwca.

                                                                       

                                                                  REPUBLIKA IRLANDII

 

W reakcji na obawy przed zakażeniem bardzo dużej ilości osób, irlandzki rząd wprowadził blokadę kraju, a i wyznaczył specjalną pomoc pandemiczną państwa w zakresie płatności w kwocie 350 €. Jak powiedział premier Republiki Irlandii Leo Varadkar

Nie ma czegoś takiego, jak darmowe pieniądze.

Oznacza, że zarówno irlandzki rząd, który już ropzoczął pożyczanie pieniędzy, jak i korzystający z zasiłków i innych form pomocy pandemicznej, oddadzą otrzymane w okresie blokady kraju pieniądze.

Premier mówiąc – „w domyśle” –  o darmowych pieniądzach, miał na myśli te, które przekazane zostały mieszkańcom Republiki Irlandii, by mogli w miarę spokojny sposób przetrwać po utracie pracy, więc pozostać w domach, kiedy nie mogą zarabiać na życie. – komentuje szef portalu Polska-IE.com Bogdan Feręc.

Prezydent Donald Trump i premier Republiki Irlandii Leo Varadkar. Fot. Twitter The White House (WhiteHouse).

Z zasiłków w różnej formie, bo zarówno tych wypłacanych w kwocie 350 euro, jak i w postaci dopłat do wynagrodzeń pracowniczych, korzysta obecnie ponad milion osób, z czego z Social Welfare zasiłek pandemiczny otrzymuje prawe 600 000 osób. Niestety, wszystkie osoby, które skorzystały z tych form pomocy państwa, doczekają się, i to prawdopodobnie jeszcze w tym roku, zwiększonych stawek podatkowych, by państwo wyrównało sobie stratę.

Gabinet Leo Varadkara znowelizował przepisy o przekraczaniu irlandzkich granic, a w tych znalazło się kilka nowych zasad, z których część będzie wymogiem. Przepisy mają zastosowanie na wszystkich irlandzkich granicach, więc dotyczy to lotnisk i portów morskich, ale nie wspomina się już w nowelizacji o granicach lądowych. To kolejny raz może powodować pewne perturbacje i wywoływać zamieszanie na granicy z Irlandią Północną.

Irlandzki minister zdrowia Simon Harris powiedział, że

Od przyszłego tygodnia wszyscy pasażerowie przybywający do kraju będą prawnie zobowiązani do wypełnienia formularza lokalizacji pasażerów.

W związku z tym stwierdzeniem, każdy, kto przybędzie na wyspę, zobowiązany jest podać Gardzie (irlandzka policja) adres, gdzie wizytujący Irlandię przebywać będą przez 14 dni. Przepis wchodzi w życie 28 maja 2020 roku, czyli w czwartek i obowiązywać ma do 18 czerwca 2020 roku.

Widok z okna samolotu źródło: Pixabay

Należące do Ryanair linie lotnicze Laudamotion poinformowały dzisiaj, że zamykają jedną ze swoich baz lotniczych, a dzieje się tak, gdyż nie ma zgody na obniżenie płac w wiedeńskim oddziale firmy.

Wcześniej Ryanair zapowiadał, iż zmuszony jest do obniżenia płac wszystkim pracownikom zatrudnionym w Grupie Ryanair, aby ratować miejsca pracy, chociaż zapowiedziano także zwolnienie 3000 osób.

Decyzja Grupy Ryanair przekazana została m.in. pracownikom Laudamotion, ale reprezentująca ich centrala związkowa VIDA* stwierdziła, że nie ma na takie postępowanie, czyli obniżenie płac zgody, co skutkuje zamknięciem bazy w Wiedniu. W oficjalnym oświadczeniu VIDA czytamy, że obniżenie pensji pracowników Laudamotion w wiedeńskiej bazie doprowadzi do sytuacji, iż będzie to wstęp od obniżenia im wypłat poniżej gwarantowanego progu dochodów w Austrii.

opracował Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc (Polska-IE.com)

 

Partner medialny Radia WNET 

W maju czeka nas bój o Polskę, a w świecie toczy się wojna o wartości/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 71/2020

Niestety przez lata polityka była traktowana nie jako służba dla narodu, a gra. Gracze mogą się „zakiwać” na śmierć. W gospodarce też nie liczyła się uczciwość i moralność, tylko zysk za wszelką cenę.

Jadwiga Chmielowska

Maj, zielone łąki pokryło kwiecie, zwierz wyszedł gęstwiny, bo odzyskał przestrzeń. Człowiek zamknął się w domu. Epidemia okazała się nie taka straszna. Choć niestety wielu górników śląskich kopalń zachorowało. W kilku kopalniach wstrzymano wydobycie z powodu choroby i kwarantanny. Decyzje rządu ograniczyły rozprzestrzenianie się wirusa. Zainteresowanym chińskim prezentem dla całego świata polecam mój tekst Epidemia wirusa i świrusa.

2 maja wywieszamy flagi i pamiętamy o 99 rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego. W nocy z 2 na 3 maja 1921 r. Grupa Destrukcyjna „Wawelberga” Tadeusza Puszczyńskiego wysadziła mosty na dalekim zapleczu frontu, aby Niemcy nie mogli wysyłać za Odrę wojska do tłumienia narodowowyzwoleńczej walki Ślązaków.

W maju czekają nas wybory Prezydenta RP. Wygląda na to, że będzie to kolejny bój o Polskę.

Część polityków zachowuje się tak, jakby wykonywała polecenia Otwartego Dialogu – Kramka i Kozłowskiej sprzed kilku lat, gdy nawoływali, aby zatrzymać państwo i obalić wybrane w 2015 r. władze.

Choć czasem w wersji karykaturalnej, historia lubi się powtarzać. Zdrajców i głupców był zawsze dostatek. Wybory bezdyskusyjnie muszą się odbyć. Nawet wizyta w lokalu wyborczym nie jest bardziej niebezpieczna od zakupów w sklepie. Opowieści o skażonych kopertach to strachy na Lachy.

W świecie toczy się wojna o wartości. Niestety przez lata polityka była traktowana nie jako służba dla narodu, a gra. Gracze mogą się „zakiwać” na śmierć. W gospodarce też nie liczyła się uczciwość i moralność, tylko zysk za wszelką cenę. Korupcja przeżarła klasę polityczną we wszystkich krajach. Do tego dochodzi zgnilizna moralna biznesmenów i polityków. W USA dopiero za prezydentury Trumpa wydano prawdziwą wojnę pedofilom. Wielu dotąd nietykalnych trafiło do więzień. Okazało się, że sieć powiązań jest międzynarodowa. Dotyczy też wielu celebrytów. Zboczeńcy łatwo podlegają szantażowi, co wyjaśniałoby wiele dziwnych politycznych decyzji.

Komunistyczne Chiny przeznaczyły przeszło 100 mld $ na łapówki w państwach „Jedwabnego Szlaku”. Chiński program „Tysiąca Talentów” korumpował naukowców nawet w USA. Pekin wyłudzał też technologie. Pazerne korporacje, które przeniosły produkcję do Chin, nie zauważyły niebezpieczeństwa, nawet gdy nie mogły transferować zysku i wszystkie pieniądze musiały inwestować w Chinach. W obliczu pandemii okazało się, że największym zagrożeniem jest globalizacja, a kapitał ma jednak narodowość.

Polska mogłaby teraz bardzo skorzystać. W USA zamknięto chińskie zakłady mięsne. Nasi producenci mogliby natychmiast eksportować produkty z wołowiny, baraniny i drobiu albo przerabiać mięso amerykańskie. Dobrze, aby się tym Minister Rolnictwa zainteresował.

Nasze firmy farmaceutyczne też mogłyby eksportować leki, ale warunek jest jeden – wszystkie składniki muszą pochodzić z Europy, a nie z Chin. Wniosek jest prosty – należy rozwijać polską produkcję. Z rozmowy Trump-Duda wynika, że USA proponują nam bliską współpracę gospodarczą. Polityk musi myśleć, jak każdą, nawet najtrudniejszą sytuację wykorzystać i wyciągnąć wnioski, a szkodę przekuć w sukces.

Wiedza na temat 5G jest mała. Niektóre miasta wyrażają zgodę na instalowanie chińskiego Huaweia. Jest to technologia niebezpieczna, nie tylko ze względu na długość fal, ale przede wszystkim na zgodę na pełną inwigilację obywateli i pozyskiwanie wrażliwych danych. Trzeba wykorzystać w Polsce jedynie amerykańską technologię, działającą na innych zasadach.

Maj to miesiąc Najświętszej Marii Panny. Czas zacząć chodzić do kościoła na nabożeństwa majowe. Jest ciepło, modlić się można też na dworze, przed świątynią. Niech Królowa Polski ma w opiece naród cały, zwłaszcza teraz, w chwilach próby. Walka dobra ze złem toczy się już otwarcie, na naszych oczach.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wybuch III powstania śląskiego – akcja „Mosty”. Powstanie miało wybuchnąć w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. o 3:00 nad ranem

Wysadzono siedem mostów na głównych szlakach kolejowych i uszkodzono tory na 2 odcinkach. 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych trafiło do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.

Jadwiga Chmielowska

„DOP Brochwicz L.Dz. 229/op. Do pana Wawelberga. Wykonać w nocy z drugiego na trzeci maja tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku. Podpisano (-) M. Mielżyński; (-) z. zg. Lubieniec”.

Powyższy rozkaz specjalny trafił do miejsca postoju Dowództwa Oddziałów Destrukcyjnych w Strzelcach Opolskich. Por. Teofil Morelowski („Schmidt”) doręczył go 2 maja o godz. 10 do rąk por. Stanisławowa Baczyńskiego („Wagnera”), zastępcy kpt. Tadeusza Puszczyńskiego („Wawelberga”). Warto zwrócić uwagę na to, że dopiero godzinę po doręczeniu rozkazu w Strzelcach Opolskich Korfanty naciskany, a wręcz szantażowany przez Ślązaków, podpisał rozkaz wybuchu powstania (2 maja godz. 11).

Baczyński przekazał rozkaz dalej, do zespołów dywersyjnych. „Wawelberg” – kpt. Puszczyński – był wtedy w Bytomiu, a tylko on mógł wydać rozkaz wykonania zadań. Pod jego nieobecność do rozkazu powinno być dołączone specjalne hasło, które w tym dniu brzmiało „Konrad”, ale Baczyński go nie znał.

Dwaj dowódcy oddziałów: por. Strzelczyk-Łukasiński („Szaleniec”) i por. Pelc mieli pewne wątpliwości, ale po namyśle, nie wiedząc, kiedy wróci Puszczyński, zdecydowali się jednak przystąpić do dzieła. Puszczyński w Bytomiu dowiedział się, oddziały peowiackie z lewego brzegu Odry, mające osłaniać działania grup destrukcyjnych, dostały rozkaz wycofania się. Tak więc zgodnie z planem operacyjnym opanowanie dworca kolejowego w Opolu-Groszowicach było całkowicie nierealne.

Trudno powiedzieć po latach, kto i dlaczego tak postanowił, można się jedynie domyślać, że ci, co nie wierzyli w ogóle w sukces powstania. Wydanie tego typu rozkazów w ostatniej chwili mogło pokrzyżować szyki całemu przedsięwzięciu. Górnicy wchodzący w skład zespołów dywersyjnych niekoniecznie musieli znać drogi i bezdroża na lewym brzegu Odry.

Na szczęście obowiązkowi Ślązacy w wielu przypadkach nie usłuchali rozkazu i osłaniali akcję. Nie chcieli zawieść swoich.

„Wawelberg” był już po południu 2 maja w Strzelcach Opolskich. Polecił por. Morelowskiemu likwidację kwatery dowództwa i wywiezienie ważnych dokumentów do Sosnowca.

W akcji „Mosty” miało wziąć udział 10 oficerów, 9 podchorążych, 24 podoficerów i 20 szeregowców. Niestety Stanisław Baczyński proszony o udanie się na czas akcji do Kluczborka, by wesprzeć niezbyt doświadczonego ppor. Juliusza Jarosławskiego („Szulca”), dowódcę grupy „N”, nie zgodził się. Skutek był taki, że w opolskiej grupie było 3 doświadczonych konspiratorów i bojowców, a w Kluczborku w grupie składającej się z dwóch pododdziałów – jeden oficer, bez doświadczenia konspiracyjnego i o małym doświadczeniu bojowym.

W Opolu okazało się, że oddziały zaodrzańskie wycofały się zgodnie z bytomskim rozkazem Komendy Wojsk Powstańczych. O tym, że opanowanie dworca kolejowego stało się nieaktualne, nie zdążono powiadomić zespołów grupy „A” i grupy „G”. Było na to już za późno. I znowu niewiara we własne siły „kawiarnianych” polityków z Bytomia spowodowała zamieszanie.

Wieczorem kpt. Puszczyński i por. Baczyński dotarli do Szczepanowic, tam trwały już gorączkowe prace. Rozkaz trafił do nich około południa, więc Wiktor Wiechaczek i Herman Jurzyca, górnicy pracujący w kopalni w Świętochłowicach, zdążyli przybyć na miejsce. Z rozkopanych klepisk stodół rodzin Damboniów i Biasów wyjęto materiał wybuchowy, lonty, spłonki i broń, które trzymano w pogotowiu. Sześciu miejscowych peowiaków, nie usłuchawszy bytomskich rozkazów, pozostało, by wspierać zespół dywersyjny.

Okazało się, że lont źle był zabezpieczony i zamókł. Sprawne było tylko kilka metrów. Choć plany mówiły o wysadzeniu dwóch granitowych przęseł, a zadanie takie stało się niewykonalne, to jednak postanowiono wysadzić przynajmniej jedno przęsło. Most w Szczepanowicach był niezmiernie ważny strategicznie, ale zarazem trudny do wysadzenia. Położony był nie tylko na przedmieściach Opola, ale i w pobliżu siedziby Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, przy której zajmowało kwaterę Dowództwo Wojsk Alianckich. Tą akcja miał dowodzić sam Puszczyński.

„Postanowiono zatem 320 kg melinitu (tyle wynosił ładunek wybuchowy przeznaczony na cały most) umieścić w jednym filarze. Stało się to powodem dodatkowych trudności, gdyż przygotowane detonatory okazały się nieodpowiednie do takiej ilości materiału wybuchowego. Zachodziła obawa, iż podczas detonacji wybuch rozrzuci melinit, nie zdążywszy go zapalić.

Sytuację uratował Wiechaczek, mający doskonałe przygotowanie saperskie z czasów służby w niemieckiej armii, sporządzając specjalny detonator. Cały zapas detonatorów, liczący kilkaset dwugramowych spłonek z piorunianem rtęci, wsypał do puszki, w której umieścił 10 kg melinitu. Wyprodukowany ad hoc detonator miał jednak tę wadę, iż w każdej chwili groził wybuchem Ale był to jedyny sposób wykonania zadania.” – opisuje Zyta Zarzycka w książce Polskie Działania Specjalne na Górnym Śląsku 1919-1921, s. 121.

W wielkim napięciu, gdyż najmniejsze potkniecie Wiechaczka niosącego detonator skończyłoby się dla samych dywersantów tragedią, jeszcze przed północą dotarli na miejsce i założyli ładunki.

Górna część mostu była oświetlona i patrolowana. Przez most przejeżdżał pociąg. Dróżnik dostrzegł jakieś ruchy i podniósł alarm. Konspiratorzy zdążyli jednak podpalić lont i odskoczyć na uprzednio przygotowane miejsce zbiórki. Ponieważ most nie wyleciał w powietrze, Puszczyński z Piechaczkiem i Jurzycą wrócili i stwierdzili, że lonty zgasły. Jurzyca podpalił je ponownie. Tak więc 18-letni bojowiec ze Świętochłowic zniszczył doszczętnie jedno przęsło.

Droga odwrotu szła przez wiosenne rozlewiska i bagniste łąki nadodrzańskie. Tak forsownego marszu nie wytrzymał Stanisław Dzięgielewski „Kuba”. W potyczce Pogotowia Bojowego PPS z żandarmami austriackimi, jeszcze w 1918 r., został ciężko ranny w nogę, która od tej pory była sztywna. Aby nie spowalniać marszu towarzyszy, postanowił przebijać się na własną rękę.

Nad ranem „Wawelberg” ze swoim zespołem doszli do miejsca przeprawy, lecz nie czekała na nich grupa „G”, która miała podążać w stronę Groszowic. Destruktorzy połączyli się natomiast z napotkanym oddziałem piechoty powstańczej idącym do Strzelc Opolskich. Napotkany patrol rowerzystów grupy „G”, wysłany przez por. Dąbrowskiego w celu nawiązania łączności z Wawelbergiem, otrzymał rozkaz zmiany kierunku odwrotu i poniechania dworca w Groszowicach, ale w drodze powrotnej do oddziału zgubił się.

Po przekroczeniu rzeki dywersanci mogli się przemieszczać w miarę spokojnie, gdyż teren ten był już objęty powstaniem. Wieczorem 3 maja dotarli do Kamienia Śląskiego. Dwa dni później dołączyli Dzięgielewski z ppor. Miładowskim.

Kpt. Puszczyński tak wspomina tamten odwrót: „Rozwidniało się już zupełnie. Zaczął padać drobny dokuczliwy deszcz i ludzie, przemęczeni i marszem, i wrażeniami, robili wrażenie zupełnie wyczerpanych. Oddział rozciągnięty był na przestrzeni mniej więcej 400 metrów. Wydostaliśmy się na drogę. Zarządziłem, aby wszystkich napotkanych przechodniów, idących w kierunku przeciwnym, zatrzymywać i zabierać ze sobą… Po pewnym czasie spotkaliśmy orkiestrę wiejską, która z wielkim graniem i hałasem wracała z jakiegoś wesela. Grajkowie – zawróceni z drogi – nie rozumiejąc zupełnie, czego chcemy od nich, szli potulnie za nami na końcu oddziału. W pewnej chwili usłyszałem skoczny marsz weselny… zależało mi na tym, aby oddział posuwał się jak najciszej…. Cisza nie trwała jednak długo. Nie uszliśmy nawet paru kilometrów, gdy doszła mnie melodia wygrywanego z wielkim namaszczeniem marsza, tym razem żałobnego…”. (Puszczyński, Studium bez tytułu, Rozdział IV, Akcja pod Opolem, b.s.).

Orkiestra grała na zamówienie idących na końcu kolumny. Oczywiście złamane zostały wszelkie instrukcje, ale incydent rozbawił powstańców, a nawet dodał sił.

Drugim oddziałem Grupy „A” dowodził na polecenie „Wawelberga” faktycznie kpr. Bohdan de Nissau, choć formalnym dowódcą był pchor. Pelc. Rozkazy dotarły szybko i sprawnie. Do wysadzenia mostu kolejowego na Budkowiczance w pobliżu Starego Popielowa użyto trzech skrzyń ekrazytu w nabojach górniczych. Detonatory stanowiły dwugramowe spłonki z piorunianem rtęci i lonty. Oddział stacjonował w Siołkowicach Starych i w drodze, by nie przybyć za wcześnie na miejsce akcji, zatrzymał się na odpoczynek w zagrodzie Synowskiego w Starym Popielowie.

Pomimo dużego ruchu pociągów zakładanie ładunków trwało 45 min. Czekano jednak na wybuch pod Opolem. Bano się bowiem, że przedwczesny wybuch może zniweczyć tamtą o wiele trudniejszą akcję. Gdy usłyszano wybuch w Szczepanowicach, natychmiast odpalono lont i most przestał istnieć.

Zgodnie z rozkazami planu operacyjnego oddział udał się w kierunku Groszowic. Po drodze doszło do walki z niemieckimi leśnikami, a po spotkaniu z patrolem Policji Plebiscytowej i wobec niebezpieczeństwa ze strony włoskich oddziałów zdecydowano się iść prosto do rejonu koncentracji w Kamieniu Śląskim. Trwało to dwa dni.

Trzecim oddziałem Grupy „A” dowodził „Szaleniec” – ppor. Franciszek Strzelczyk-Łukasiński. Wraz z podchorążymi Tadeuszem Meissnerem („Tadkiem”) i Mieczysławem Studenckim („Panfilem”) zabrali ze wsi Chróścina, gdzie stacjonowali, materiały wybuchowe i udali się zniszczyć tory nieopodal wsi Dąbrowa. Chodziło o unieruchomienie linii kolejowej Opole–Brzeg–Wrocław.

Dowództwo Oddziałów Destrukcyjnych zdecydowało się zrezygnować z wysadzenia mostu na Nysie Kłodzkiej pod Lewinem, gdyż był on położony zbyt daleko od granicy obszaru plebiscytowego. „Minowanie przerywano kilkakrotnie na skutek ciągłego ruchu pociągów. Jeden z pociągów towarowych najechał na pozostawione na torach spłonki, które przedwczesną eksplozją zaalarmowały jego załogę i w efekcie niemiecką policję, ale minowanie udało się zakończyć. Spowodowano katastrofę pociągu towarowego i uszkodzono mostek, po którym biegły szyny” – opisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Akcję osłaniało dwóch miejscowych peowiaków, którzy po wykonaniu zadania wrócili do swoich wiosek. Odwrót do granicy obszaru plebiscytowego przebiegł bez komplikacji, natomiast mieli problem z przeprawą przez Odrę. Wysłali więc do pobliskiej wsi Folwark pchor. Studenckiego, by nawiązał kontakt z powstańcami. Wieś ta miała być wg planu operacyjnego obsadzona przez oddział powstańczy. Rozkaz DOP z Bytomia cofnięcia się za Odrę sprawił, że stacjonowali w niej Niemcy.

Pchor. Studencki przesiedział w opolskim areszcie do zakończenia III powstania. Strzelczyk i Meissner, ukryci w wiklinie, natknęli się na Miładowskiego i Dzięgielewskiego z Oddz. Opolskiego. Pod osłoną nocy przedostali się na kwaterę Meissnera u krawca Paliwody, działacza polskiego w lewobrzeżnej dzielnicy Opola. Do bazy oddziałów dywersyjnych w Radzionkowie dotarli po kilku dniach.

Dowódca grupy „G”, por. Dąbrowski „Maniewski” dostał rozkaz zmieniający odwrót – zamiast kierunku na Kamień Śląski, polecono mu kierować się na Groszowice. 2 maja godz. 18 dotarł do Gogolina łącznik z pisemnym rozkazem: „Wykonać dnia 3 maja w godz. między 12 a 2 w nocy”.

Kierunek odwrotu przekazano ustnie. Nie było już czasu na rozpoznanie nowej drogi. Postanowiono, że po akcji obydwa zespoły spotkają się we wsi Malinia. Drogę z Dobrej, gdzie miano przeprowadzić akcję, sprawdzał i zabezpieczał miejscowy oddział peowiaków. Zlikwidowawszy bazę w Stablowie, po godzinnym marszu oddział trafił na miejsce.

Zgodnie z rozkazem dowództwa, należało unikać niepotrzebnych ofiar. Nie wolno było minować mostu podczas przejazdu pociągu pasażerskiego. Natychmiast po przejeździe takiego pociągu przystąpiono do zakładania ładunków. Sprawni minerzy uwinęli się w 20 minut. Na straży stał Rafał Trębaczowski, gdyż oddział osłonowy nie przybył na czas. Kilkunastoosobowy oddział peowiaków pojawił się w momencie zakończenia prac saperskich. Omal nie ostrzelano się przez pomyłkę.

Noc i warunki pogodowe sprawiały fatalną widoczność. Por Dąbrowski rozkazał również zniszczenie biegnących obok torów linii telekomunikacyjnych (telegraf i telefon). Tuż przed godz. 1 w nocy lont został podpalony. Po zniszczeniu mostu na rzece Białej wycofano się do wsi Malinia.

Drugi zespół grupy „G” pod dowództwem ppor. Nowaczka („Koryńskiego”) wysadził most na Odrze pod Krapkowicami i dwa patrole tego zespołu wycofywały się również w na Malinię. Jeden z patroli wpadł w ręce policji plebiscytowej. Dowódca okazał się Polakiem i pod pozorem odstawienia do gogolińskiego aresztu Emanuel Michalik i Gracjan Malinowski trafili w rejon Góry Św. Anny opanowany przez wojska powstańcze i bez problemu dotarli do miejsca koncentracji w Kamieniu Śląskim.

Drugi patrol w składzie ppor. Nowaczek („Koryński”), sierz. Papiernik, plut. Musiałek („Karlik Kocynder”), kpr. Włodarczyk („Wilk”), dotarł do Malini już 3 maja ok. 3 nad ranem. Trzy godz. później dołączył ppor. Dąbrowski ze swoimi ludźmi. Zapadła decyzja, by kontynuować marsz na Groszowice. Wysłano jednak patrol rowerowy Walentego Musiała i Pawła Włodarczyka na spotkanie z Wawelbergiem. Otrzymali od niego rozkaz wycofania się w kierunku Kamienia Śląskiego, lecz w drodze powrotnej do oddziału zgubili się. Niestety nikogo z miejscowych Ślązaków nie było w zespole.

Peowiacy z oddziału osłaniającego zaraz po akcji powrócili do swych miejscowości. We wsi Gronowice oddział ppor. Dąbrowskiego został otoczony przez patrol niemieckiej policji i trafił do opolskiego aresztu. Patrol rowerowy przedostał się bez przeszkód w rejon planowanej koncentracji.

Grupa „UE” dostała rozkaz podpisany przez Wawelberga, wyznaczający na rozpoczęcie akcji godz. 2 w nocy. W skład oddziału kpt. Poboga-Prusinowskiego stacjonującego w Głogówku wchodziły zespoły, których dowódcami byli podchorążowie Stanisław Gliński („Korczak”), Janusz Meissner („Orski”), Józef Sibera („Nowacki”). W zabudowaniach Pawła Jureckiego, rolnika we wsi Dzierżysławice pod Głogówkiem, znajdował się magazyn tej grupy. Po przeprowadzonej akcji punkt zborny wyznaczono również w Kamieniu Śląskim, a w razie jakiś problemów rozkazano zameldować się aż w Sosnowcu.

O godz. 0:30 zespół pchor. Meissnera wyruszył do akcji. Miał wysadzić jedynie tory kolejowe, więc otrzymał 4 kg ekrazytu. Ładunki podłożono niedaleko Racławic Śląskich, w miejscu, gdzie pod szosą idą tory. Po 12-kilometrowym marszu wysadzono linię kolejową o godz. 3:07, tuż przed nadjeżdżającym pociągiem towarowym, wykolejając go. Bojowcy wycofali się w kierunku na Gierałtowice–Cisek–Bierawę. Wieczorem 3 maja bojowcy zameldowali się w Kamieniu Śląskim.

Oddział destrukcyjny pchor. Józefa Sibery („Nowackiego”), po przejściu 9 km bezdrożami i mokradłami dotarł do swojego mostu. Mieli go pilnować Włosi. Okazało się, że tej nocy nie wystawili posterunków. 100 kg melinitu podzielono na partie. 25 kg umieszczono pod mostem, a resztę na torach. Ładunki połączono lontem detonującym, z którym był związany lont prochowy Bickforda. Ponieważ w oznaczonym czasie ładunek nie wybuchł, trzech bojowców na czele z dowódcą wróciło. Lont się tlił. Zdążyli odskoczyć, gdy potężny wybuch rozrzucił belki mostu i szyny w promieniu 1 km.

Zespół Sibery wycofywał się na południe w kierunku Głubczyc. Miał przekroczyć granicę Czechosłowacji. Krótsza droga wiodła przez teren objęty wysadzaniem mostów, więc była niebezpieczna. W Głubczycach pchor. Sibera i kpr. Cegłowski („Draga”) wpadli w ręce niemieckie, lecz po dwutygodniowym śledztwie zostali zwolnieni z powodu braku dowodów winy. Reszta zespołu bezpiecznie się wycofała i po kilku dniach zameldowała w Dowództwie Oddziałów Destrukcyjnych.

Ułatwione zadanie miał zespół pchor. Stanisława Glińskiego („Korczaka”). Włosi pilnujący mostu siedzieli w budce dróżnika – ok. 300 m dalej. Każdy z członków zespołu miał do założenia jeden ładunek – łącznie podłożono 76 kg melinitu. Gliński połączył 4 lonty wolnopalnym lontem Bickforda. O godz. 3:10 nastąpił wybuch – tuż przed nadjeżdżającym pociągiem.

Członkowie zespołu spotkali się w lasku pod Błażejowicami – 5 km od wysadzonego mostu. Oddział „zgodnie z planem miał przedostać się w bród na prawy brzeg rzeki Osobłogi i poprzez Gogolin skierować się na północny wschód, w rejon Kamienia Śląskiego. Rozlane wody rzeki były jednak nie do przebycia. Dlatego zmieniono trasę odwrotu. Po ominięciu Głogówka oddział maszerował dalej lewym brzegiem Osobłogi aż do Krapkowic. Minąwszy ujście Osobłogi do Odry, przedostał się na prawy brzeg tej rzeki po moście drogowym. Następnie pomaszerował do Gogolina, stąd pociągiem dotarł do Kamienia Śląskiego. Trasa odwrotu wydłużyła się o ok. 120 km, ale oddział bez strat i jako pierwszy z zespołów dywersyjnych osiągnął Kamień Śląski” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce, s. 131.

Niestety decyzja Baczyńskiego nieusłuchania prośby Puszczyńskiego o wzmocnienie kluczborskiej Grupy „N” sprawiła wiele komplikacji. Przede wszystkim, jak wspomniano, jej dowódca ppor. Juliusz Jarosławski („Szulc”) nie był najlepszym organizatorem. Podlegały mu dwa zespoły: pchor. Henryka Pasterskiego i pchor. Stanisława Czapskiego. Zadaniem tej grupy było zniszczenie mostu kolejowego na Stobrawie pod Wołczynem, na linii Wrocław–Oleśnica–Namysłów–Wołczyn–Kluczbork oraz mostu i krzywizny torów w pobliżu wsi Smardy.

Rozkaz rozpoczęcia akcji trafił do rąk pchor. Pasterskiego. Ppor. Jarosławski wrócił z Kępna ok. godziny 20 i rozpoczął niemal czterogodzinną odprawę, która tak została opisana w relacji pisemnej uczestnika zamieszczonej w Rozdziale V Studium bez tytułu Puszczyńskiego: „Zaczęła się odprawa gorączkowa, chaotyczna, podczas, której „Szulc” (Jarosławski – przyp. red.) zdradzał całkowity brak opanowania… dyspozycje wydawane były chaotycznie i całkowicie beztreściwie”.

Następnie dwoma samochodami zespoły ruszyły po materiały wybuchowe. Dopiero ok. godz. 4 nad ranem zaczęto opróżniać magazyn u braci Józefa i Roberta Kansych we wsi Wierzchy. Zanim by przetransportowano ładunek kolejne 5 km pieszo, byłby już dzień. Pchor. Pasterski polecił więc przeczekać w Wierzchach do kolejnego wieczora.

Niemcy po akcji wysadzania mostów i torów poprzedniej nocy, wzmocnili posterunki. Jeździły patrole drezynami i specjalnymi pociągami. Zrezygnowano więc z wysadzenia mostu pod Wołczynem. Postanowiono skupić się na moście i torach pod Smardami. I znów nastąpiła długa odprawa – jedni twierdzą, że do 21:30, inni, że nawet do 23:00.

Po katorżniczym marszu w ulewnym deszczu, gdy źle zapakowane skrzynie raniły plecy bojowców, ok. godz. 3 nad ranem już 4 maja pododdział pchor. Stanisława Czapskiego wysadził tory na odcinku ok. 3 metrów oraz most na Stobrawie. Pozostali bojowcy, a wśród nich saper Helman i pchor. Pasterski, osłaniali minerów. Po wykonaniu zadania wycofywano się na Fossowskie.

W Żabińcu mieli się spotkać z miejscowymi peowiakami. Niestety nikt na nich nie czekał. Zdecydowano się więc na odwrót w dwóch podzespołach. Pierwszy, z dowódcą ppor. Jarosławskim i pchor. Pasterskim, wpadł w ręce niemieckie we wsi Szumirad. Drugi pododdział (Ciepły, Dąbrowski, Helman, Strugarek i dwóch miejscowych peowiaków) został 5 maja aresztowany przez Niemców pod Zębowicami. Mimo to przez linie frontu udało się przedostać Ciepłemu i Dąbrowskiemu. Czapski i Prętkowski od razu postanowili przedzierać się na własną rękę i w ten sposób uniknęli wpadki.

Aresztanci zostali przewiezieni do więzienia we Wrocławiu. Tam biciem usiłowano wymusić przyznanie się do wysadzania mostów. Z powodu braku dowodów winy śledztwo umorzono, a więźniów umieszczono w obozie jenieckim w Cottbus. Warto tu wspomnieć ciekawostkę. Otóż pchor. Henryk Pasterski posługiwał się paszportem Miładowskiego i pod tym nazwiskiem przebywał w Cottbus. Tymczasem Miładowski walczył w III powstaniu jako dowódca grupy destrukcyjnej „Północ”.

Należy zwrócić uwagę na to, że decyzja Puszczyńskiego powierzenia dowodzenia zespołem kpr. Bohdanowi de Nissau, choć znajdowali się w nim wyżsi stopniem, była słuszna. Doświadczeni bojowcy PPS-u sprawdzili się. W grupach destrukcyjnych nie trzymano się sztywno hierarchii wojskowej. Wawelberg też przeczuwał kłopoty decyzyjne i organizacyjne w kluczborskiej grupie i chciał ją wzmocnić w ostatniej chwili Baczyńskim. Grupa ta miała większe związki z Poznaniem, gdyż stamtąd była zaopatrywana.

Pomimo tak rygorystycznego doboru kadr w ostatniej chwili nie wytrzymał psychicznie odważny oficer kpt. Prusinowski. Choć jego oddział wykonał należycie zadanie, on sam nie brał udziału w akcji. Przesiedział w Głogówku pod pozorem zmylenia pogoni i nawiązania kontaktu z Wawelbergiem. Nieobecność dowódcy w akcji podważyła opinię o nim w oczach podkomendnych. Prusinowski po akcji „Mosty” odszedł z oddziałów destrukcyjnych.

Minister Spraw Wewnętrznych, Walther Simons, 3 maja 1921 r. na nadzwyczajnej sesji Reichstagu powiedział: „Muszę wszakże zauważyć, że poznanie faktycznego wydarzenia jest utrudnione z jednej strony przez przerwanie połączeń telefonicznych i administracyjno-kolejowych…. Planowa destrukcja mostów kolejowych wskazuje na przedsięwzięcia zakreślone z polskiej strony na wielką skalę. Mam tu przed sobą mapę górnośląskiego terenu plebiscytowego, gdzie kazałem zaznaczyć te miejscowości, w których popełniono zamachy na mosty. Panowie znajdziecie, że wszystkie są położone w zachodniej części obszaru plebiscytowego, tak że powstańcy posunęli się w ciągu jednej nocy z granicy polskiej aż do granicy terenu plebiscytowego”.

Te wywody MSW Niemiec o przeprowadzeniu akcji przez oddziały przybyłe z Polski pojawiają się do dziś w historiografii niemieckiej i są jak echo powtarzane przez niektóre środowiska RAŚ. Tymczasem to przekonanie Niemców jest najlepszym dowodem na świetną konspirację Wawelberga – ani służby wywiadowcze niemieckie, ani alianckie nie wpadły na trop jego grup destrukcyjnych.

Wysadzono w sumie siedem mostów na głównych szlakach kolejowych i uszkodzono tory na dwóch odcinkach. Straty poniesione przez oddziały dywersyjne w akcji „Mosty” to 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych, którzy trafili do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.

„Zagadnienie strat, jakie poniosły oddziały do zadań specjalnych w pierwszych dniach III powstania, należy omówić szerzej. W literaturze przedmiotu okresu międzywojennego dominował pogląd, powtórzony przez niemieckich badaczy współczesnych, że oddziały dywersyjne poniosły w akcji „Mosty” śmiertelne straty. Badania autorki wykazały, że nie było ani jednej ofiary śmiertelnej. Trudno jednak dać jednoznaczną odpowiedź, dlaczego już wkrótce po zakończeniu III powstania rozpowszechniły się nieprawdziwe informacje na ten temat. Bez wątpienia na ukształtowanie się takiego poglądu wpłynęły: ścisła konspiracja oddziałów i ich izolacja od ogółu członków śląskiej organizacji zbrojnej. Stąd też w literaturze wspomnieniowej pojawiło się tyle nieścisłości, a niekiedy wprost mitów” – napisała Zyta Zarzycka w pracy Polskie Działania specjalne na G. Śl. 1919-1921, str. 135–136.

Czyn i przygody Wawelbergowców przekazywane z ust do ust stawały się legendą.

W Księdze Pamiątkowej Powstań i plebiscytu na Śląsku jest tekst pieśni śpiewanej w maju 1921 r. na melodię Gdy naród do boju – Powstańców nie wiążą…:

Powstańców nie wiążą wersalskie traktaty,
Ni pakta bankierów i tchórzy,
Niech warczą maszynki, zagrają armaty,
Lud pęta potarga, kaźń zburzy.

O cześć wam, szachraje z Londynu,
Za strugi krwi śląskiej przelane,
My dzierżym karabin, nie boim się czynu,
Wyzwolim swe Śląsko kochane!

My skomleć nie będziem o pomoc w Paryżu,
Ni błagać Lloyd George’a w Londynie.
My poślem wymowną odpowiedź ze spiżu:
Śląsk Górny i Polska nie zginie!

O cześć wam, szachraje…

Pan Sforza z Lloyd George’m w usługach żydowskich
Niech depcą zawarte traktaty,
Kapitał lichwiarzy angielskich i włoskich
Nie zegnie plec naszych pod baty.

O cześć wam, szachraje…

My raczej kopalnie i huty lichwiarzy
Wysadzim w powietrze petardą,
Nim Prusak lub Anglik swym knutem się waży
Naruszyć powstańca cześć hardą!

O cześć wam, szachraje…

Ni Gliwic, ni Zabrza Prusakom nie damy
I wioski obronim strzeleckie,
Za wolność, Śląsk Górny, swe życie składamy,
Zwyciężym zamiary zdradzieckie.

O cześć wam, szachraje…

Dziś górnik i hutnik wystąpił z orężem,
O wolność Śląsk Górny wojuje,
Lud Śląski zawołał: umrzem lub zwyciężym!
Wiec Bóg mu zwycięstwo zgotuje.

O cześć wam, szachraje…

Armaty pod Anną lud zdobył roboczy,
Rekami czarnemi od młota.
Najemców krwią wrażą obficie kraj zbroczy
I pierzchnie krzyżacka hołota.

O cześć wam, szachraje z Londynu…