Żyjemy w świecie rządzonym przez media – pierwszą i jedyną władzę / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Jolanta Hajdasz

Jeszcze nie tak dawno mówiliśmy, że media są czwartą władzą po ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ostatnie tygodnie przekonują nas, że stały się już pierwszą, a nawet jedyną. Zablokowanie kont w mediach społecznościowych urzędującego prezydenta najpotężniejszego państwa na świecie pokazuje nam, że żyjemy w świecie jakby rządzonym przez kogoś zupełnie innego niż politycy.

By zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego – nawet Angela Merkel wyraziła swoją dezaprobatę dla tej blokady, mówiąc, iż jest problematyczna – warto sobie przypomnieć, że Facebook czy Twitter powstały jako narzędzia komunikowania masowego, genialne wynalazki, które pozwalają tworzyć przekazy na skalę masową praktycznie każdemu, a nie tylko profesjonalnej redakcji. Media społecznościowe stały się wręcz symbolem wolności słowa, bo każdy mógł pisać i publikować w sieci to, co chce i co uważa za ważne i stosowne, bez ograniczeń ani cenzury. Z biegiem lat coraz bardziej było jednak widać, jaka to utopia, gdy wszystkim użytkownikom podsuwano coraz bardziej wymyślne regulaminy do akceptacji, jeśli chciało się korzystać z danego serwisu.

Stworzono słowa-klucze typu „naruszenie regulaminu społeczności” czy „posługiwanie się mową nienawiści”, co w praktyce oznaczało jedynie arbitralne decyzje właścicieli Facebooka, Twittera czy Google’a, co wolno nam publikować, a czego nie.

Boleśnie i namacalnie przekonaliśmy się o tej nadzwyczajnie uprzywilejowanej pozycji mediów społecznościowych np. w 2018 roku, kiedy Facebook jednoznacznie i bardzo intensywnie zaangażował się w referendum aborcyjne w Irlandii po stronie przeciwników obrony życia dzieci poczętych. Zwolennicy ochrony życia przegrali referendum, a rok później dowiedzieliśmy się, jak nierówną toczyli walkę – właściciel Facebooka przyznał, że jego firma zadecydowała o tym, że nie będzie publikować materiałów przeciwników aborcji – miała do tego prawo. W końcu Facebook to prywatna firma.

W Polsce w ostatnich latach bezradni wobec samowoli społecznościowych gigantów byliśmy nieraz; boleśnie przekonywali się o tym przede wszystkim prawicowi i konserwatywni użytkownicy. Przed 11 listopada znienacka blokowano konta organizatorów Marszu Niepodległości, innym razem blokady mieli przeciwnicy aborcji eugenicznej, czy nawet arcybiskup, który ośmielił się skrytykować tęczową ideologię LGBT.

Jedną z najbardziej kuriozalnych spraw tego typu, jaką przyszło mi się zajmować w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, jest aktualnie sprawa konta harcerzy z Warszawy, którym kiedyś zablokowano emisję ich amatorskiego filmiku upamiętniającego rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, a ostatnio do 18 lat podniesiono kategorię wieku tych, którzy mogą sobie wyświetlać ich filmowe relacje przedstawiające życie na obozach harcerskich. Można oczywiście przytoczyć jeszcze kilka takich anegdotycznych spraw, ale chyba już nikomu nie jest do śmiechu.

Donald Trump miał blisko 90 milionów użytkowników na swoim koncie, a jednym przyciskiem w komputerze wyłączono mu możliwość dotarcia z jakimkolwiek przekazem do nich. Kto więc jest w tej rozgrywce silniejszy – przywódca najbogatszego państwa na świecie czy ten, kto go cenzuruje?

Przez lata byliśmy w Polsce bezradni wobec tego, co działo się na Facebooku, Twitterze czy YouTubie, patrzyliśmy, jak rozwijały się takie platformy jak Google czy Instagram i mogliśmy się jedynie do nich dostosować, by móc z nich w ogóle korzystać. Byliśmy za biedni, za mali, by liczyć się w tej rozgrywce. Dziś jednak cały świat budzi się i dostrzega samowolę społecznościowych gigantów. Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim będzie za późno, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Paweł Zastrzeżyński o patostreamach: Dzieci uczestniczą w tym wszystkim. Przez to mamy patologię na ulicach

Kim są Daniel Magical, Rafatus, Rafonix czy Lord Kruszwil? Czym są lajwy i donejty? Paweł Zastrzeżyński o świecie patostreamów i zagrożeniach z nim związanych.

Paweł Zastrzeżyński przybliża początki zjawiska, które obecnie nazywamy patostreamingiem. Sięga ono 14 lipca 2017 r., kiedy Daniel Magical postanowił wywoływać duchy na transmisji na żywo, czyli tzw. lajwie.

Daniel Magical zanim postanowił wywoływać duchy upijał swoją matkę, przeprowadzał patologie itd.

Ludzie wpłacali drobne opłaty zwane donejtami. Jak wyjaśnia nasz gość, donejt to informacja głosowa na ekranie, za którą się płaci, zazwyczaj 3 zł. Donejty wykorzystywane są przez widzów do prowokowania prowadzącego lajta. Streamer nie zaczynał od patologii, tylko od Tibii. W jednej drużynie w tej grze byli Daniel Magical i Rafonix.

Ta patologia rozwijała się w tempie absolutnie ekspresowym.

Magicalowi udało się zdeklasować Wardęgę i innych polskich YouTuberów. Nasz gość napisał list otwarty do premier Beaty Szydło przestrzegający przed niebezpieczeństwami związanych z transmisjami na YouTube. Wywołało to odzew w mediach.

Zrobiło się halo na całą Polskę. Z tego halo wszyscy zrozumieli […], że ktoś chce ograniczyć przestrzeń wolnego Internetu.

Dopiero wówczas media głównego nurtu zainteresowały się tym zjawiskiem. Zastrzeżyński wyjaśnia, że Daniel Magical mógł zarabiać na transmisjach przez wpłaty od widzów, a po skończonej transmisji usuwać jej zapis. W ten sposób YouTube nie mógł mu nic zrobić. Tymczasem u Magicala regularnie pojawiała się policja.

Daniel potrafił generować olbrzymie pieniądze.

Ostatecznie streamer dostał sądowy zakaz prowadzenia transmisji audiowizualnych. Za słowa wypowiedziane po zamachu na Adamowicza dostał prace społeczne. Auto artykułu „Patologia SA” w Kurierze Wnet wskazuje na moment, kiedy na lajwie rozwalono butelką głowę jednego ze współpracowników Magicala, zwanego Proboszczem.

Na lajwie mieliśmy [do czynienia] z pierwszą w Polsce próbą morderstwa.

Był to punkt zwrotny w tych transmisjach. Sprawą zainteresował się TVN.  Dziennikarz dodaje, że poza Danielem Magicalem

Mieliśmy Rafonixa i Rafatusa- to byli czołowi patostreamerzy.

Rozmówca Adriana Kowarzyka mówi o konfliktach między Danielem Magicalem, Rafonixem i Rafotusem, gdzie afery prowokował Boxdel. Walka Rafonixa i Daniela Magicala rozpropagowała galę Fame MMA, w której mierzą się ze sobą YouTuberzy. Organizatorem i pierwszym sponsorem tej gali MMA był kamerzysta Lord Kruszwil.

Gość Kuriera w samo południe podkreśla, że głównym odbiorcą patostreamerów są osoby niepełnoletnie. Nasiąkają one przemocą i wulgarnością tam prezentowaną. Widzi w tym wyjaśnienie dla zachowania uczestników Strajków Kobiet:

Mnie absolutnie nie zdziwiło to, co się działo na ulicach.

Apeluje do rodziców o zainteresowanie się tym, co oglądają ich dzieci.

[Daniel Magical odnosząc się do rozmowy z Pawłem Zastrzeżyńskim poinformował, że wyrok pozbawienia wolności otrzymał za niewykonanie prac społecznych w terminie. Wyrok za słowa o prezydencie Adamowiczu zapadł dopiero niedawno i Magical dostał za nie prace społeczne. Dodał, że udało mu się w zbiórce zebrać 2500 zł, które następnie zwrócił ofiarodawcom. YouTuber zaprzeczył jakoby Proboszcz był jego współpracownikiem, czy nawet kolegą. Proboszcz jest z Łodzi, podczas, gdy Daniel Magical z Torunia- przyp. red.]

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Jadwiga Chmielowska: Epidemia, która przetacza się przez świat, ma doprowadzić do całkowitego podporządkowania ludzi

Jadwiga Chmielowska mówiła o zagrożeniach, jakie stoją przed ludźmi we współczesnym świecie. – Od wielu lat piszę, że wojna trwa. (…) Chodzi o całkowite podporządkowanie człowieka – zaznaczyła.


Jadwiga Chmielowska w rozmowie z red. Krzysztofem Skowrońskim mówiła o współczesnych zagrożeniach, m. in. podporządkowaniu człowieka przez władzę. Według niej jesteśmy świadkami nietypowej wojny.

Czasem mam wrażenie, że jesteśmy przed Sejmem Grodzieńskim, który przytaknął carycy i zgodził się na rozbiór Polski. Od wielu lat piszę, że wojna trwa. To nie jest taka wojna, jaką znają nasi dziadkowie (…) Teraz toczą się wojny zupełnie innego typu. Chodzi o całkowite podporządkowanie człowieka – zaznaczyła.

Zmianom społecznym sprzyja pandemia. Strach przed zakażeniem jest wykorzystywany przez różne środowiska.

Nie mam wątpliwości, że ta sztuczna epidemia, która w tej chwili przetacza się przez cały świat, ma doprowadzić do całkowitego podporządkowania ludzi.

Obecna sytuacja charakteryzuje się chaosem informacyjnym.

To, co się w tej chwili dzieje, jest dla mnie niezrozumiałe, a ja lubię wiedzieć, o co chodzi.

W ocenie Jadwigi Chmielowskiej postępuje rozluźnienie więzi międzyludzkich.

Chodzi o zerwanie więzi międzyludzkich, żebyśmy się siebie nawzajem bali, nie spotykali.

 

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.N.

Mimo pandemii odbył się XXIV ogólnopolski konkurs literacki dla dzieci i młodzieży w Bielsku-Białej „Lipa 2020”

Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą.

Jan Picheta

XXXVIII Wojewódzki i XXIV Ogólnopolski Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa ’2020” pod patronatem prezydenta Bielska-Białej znów wspaniale zaowocował. Co prawda ze względu na kłopoty szkolnictwa – związane głównie z pandemią i likwidacją gimnazjów – prace literackie na „Lipę” nadesłało zaledwie 290 autorów z całej Polski. Młodzi ludzie napisali „tylko” 745 utworów, ale ich jakość się nie zmieniła, dlatego jurorzy (Tomasz Jastrun, Jan Picheta, Juliusz Wątroba i Irena Edelman – przedstawicielka organizatora: Spółdzielni Mieszkaniowej „Złote Łany”) ze spokojnym sumieniem mogli nagrodzić, jak zwykle drukiem w „lipowej” antologii, sto najcelniejszych tekstów stu młodych twórców. „Lipa” jest pod względem ilości nagrodzonych twórców jedynym tego typu konkursem literackim, w dodatku najstarszym, który trwa nieprzerwanie od 1983 r.

Jurorzy żałowali, że wskutek pandemii nie mogli spotkać się podczas rozdania nagród i warsztatów literackich z „lipową” młodzieżą – zobaczyć wschodzące nadzieje polskiej literatury, przyszłych intelektualistów czy przynajmniej bardzo wrażliwych czytelników i z nimi porozmawiać. Nagrody wraz z osobliwymi dedykacjami przesłano każdemu laureatowi pocztą. Wydaje się, że pandemiczny wirus zdezorganizował szkolne życie literackie w dotąd bardzo silnych „lipowych” ośrodkach, takich jak Zakopane, Wrocław, Żywiec czy przede wszystkim Bielsko-Biała, skąd nadesłano tym razem bardzo małą ilość tekstów. Mimo to geografia „Lipy” nadal jest imponująca. Przesyłają teksty młodzi ludzie z dużych ośrodków: Warszawy, Szczecina, Katowic, Krakowa, Lublina, Bydgoszczy, Poznania, Elbląga czy Rzeszowa, ale i z najmniejszych przysiółków – nieznanych w sąsiednich powiatach – jak Szarwark, Godziszka, Ryczów, Luzino, Siepietnica czy Cienciska. (…)

Liryczna proza

W tym roku mieliśmy sporo tekstów prozatorskich, które ujawniały liryczny język ich autorów. Czy nasycanie lirycznością i metaforyką nowel lub opowiadań będzie stałą tendencją młodej literatury? W każdym razie bardzo dobrze świadczy o artystycznym warsztacie autorów. Ciekawą osobowością pisarską o skłonnościach do metaforyzacji języka jest Monika Gurak – uczennica III kl. XXXIII LO w Warszawie – autorka noweli Księgarnia na rogu. Jej bronią wydają się sentencje, którymi okrasza swobodny tekst narracji trzecioosobowej. Właściwie każde zdanie ma wymiar złotej myśli, czasem bardzo rozbudowanej. Złote myśli dobitnie podkreślają wszechwiedzę narratora. To absolutny besserwisser, który znakomicie porusza się po polach literatury, w tym także klasycznej. Najbardziej podobają mi się dywagacje na temat książek. Tak może pisać o nich człowiek rzeczywiście zakochany w codziennych – czy cowieczornych – lekturach:

W mieszkaniu ustawiła na stole wszystkie książki, które wyznaczały rytm jej ostatnich dwóch miesięcy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęły one dla niej oznaczać rzeczywistość pełniejszą, barwniejszą i bardziej obiecującą niż ta za oknem. Literatura przypominała przecież życie, pełna zawrotnie różnorodnych przeżyć na wyciągnięcie ręki, których jedyną wadą jest immanentna nieosiągalność, to, że nigdy się ich nie dotknie, nie wyjdzie poza ledwie wyczuwalną granicę nieziszczonych możliwości. Wyrównała brzegi stosiku rękami, chłodny dotyk śliskiego papieru był przyjemnie uspokajający. Słowa przesypywały się jej przez palce, każde o innej ciężkości, smaku i zapachu. Swojskie jak kakao w kubku z oberwanym uchem, niepokojące jak daleki grzmot, bolesne niczym krótkie pchnięcie lśniącym ostrzem. Słowa w różnych językach, książki, które straciły swoją świeżość przekonywania, zaprzęgnięte w mozolną współpracę ze słownikiem. Grube powieści, poplamione kiślem i okruchami herbatników, które nie przestają zaskakiwać zdaniami, które domagają się koniecznie grubej linii ołówka, udokumentowania zachwytu. Podręczniki, odłożone z niechęcią na potem. Egzemplarz „Dżumy” jak kiepski żart z kiepskiej lekcji „co literatura o życiu nauczyć potrafi”. Cytaty klasyków, każdy pretendujący do bycia tym jedynym. Style wulgarne, proste, poetyckie, awangardowe i klasyczne, erudycyjne, przeładowane przymiotnikami, składające się z samych czasowników. Poszatkowana składnia, kropki i przecinki w nieładzie.

Niestety w naszych czasach, gdy połowa narodu zmierza prostą drogą do wtórnego analfabetyzmu bądź już tam dotarła – książka nie jest wartością tzw. pierwszego wyboru intelektualnego jak disco polo czy duże piwo. Dlatego księgarnie należy uśmiercić:

Połowa książek zniknęła. Inne leżały w bezładnych stosach, pozbawione dawnej pewności siebie, figlarności i połysku. Wyglądały jak liście na jesieni, podeptane zabłoconym butem. Pogwałcona świetność królestw, które upadają w przeciągu nocy. Księgarnia na rogu, swojsko zaadoptowany kawałek wszechświata, zakończyła swoje istnienie, bez zapowiedzi, przemowy pożegnalnej i ostatnich odwiedzin.

Te zabłocone buty barbarzyńcy to znak naszych czasów. Ile takich księgarni, bibliotek, szkół zniknęło z naszego polskiego pejzażu w ostatnim czasie? (…)

Oświatowa katastrofa

Jakub Krok, uczeń VIII klasy SP w Węgrzcach Wielkich koło Wieliczki, w prozie Dzień z życia posługuje się monologiem wewnętrznym zorientowanym narracyjnie, z elementami mowy niezależnej i pozornie zależnej. Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą. Bohater jest bowiem autsajderem – ostatnią rzeczą, która go interesuje, jest nauka. Jeśli tak ma wyglądać polska szkoła, to uczniowie nie powinni w niej bywać:

Siadają. Ona coś mówi, o czymś opowiada, spójniki jakieś i zdania złożone

współrzędnie, podrzędnie, ale co z tego, co z tym w związku. (…) dzwonek, męczarnie znowu, liczby na tablicy nieuchwycone się pałętają. (…) bezsensu liczenie, bo po co to wszystko, fota jakaś na społecznościowe media, cytat tani z youtuba, z filmu depresyjnego dla nastolatek, w tle Billie Eillish, oczy sztucznie załzawione i koniec, wychodzą, ale nie jeszcze jedno, ich nauczycielka woła, zawołuje. Podchodzą i aby więcej się na lekcji skupiali, bo egzamin i liceum i technikum i szkoła branżowa, ale co to kogo teraz, to za cztery miesiące, się dopiero zbliża, nie czas teraz rozmyślać o tym, rzeczy ważniejsze. Wuefowa szatnia, drzwi załatane, w warstwach chyba piętnastu, bo co miesiąc nową dziurę kopniakiem wybijają, ustawka, dwaj się bez koszulek biją, reszta stoi, zakrzykuje, smartfonem to nagrywa i do innych wysyła i zaraz więcej się ich zbiera, dyżur, dyżurny ucieka do dyrektora goni, że chaos, nie sposób nad rzeczą całą zapanować, ale co zrobić, dzwonek znowu, tłum rozgonić do klas, a tam znowu cała rzecz nieistotna, a tutaj wuef w piłkę kopią, klną, do siebie przyskakują, ale w efekcie dobra jest, pograli, że koniec wkurzeni, ale na obiad pęd, bo kolejka i nie zdąży, chociaż jedzenie nie ucieknie. Soli do kompotu wsypać, ale śmieszne, hehehe, czego drugiej porcji nie dadzą, albo trzeciej nawet, bo głód, a kasy już nie ma, bo na browara w kieszeni trzyma, na później czeka. Na lekcje wraca, ale głód, zmęczenie, całość jakaś zmierzwiona. Masz czymś zapić, mam, pod ławką kielicha strzelić, pod tablicą emerytka stoi ślepa, zmanipulowana, że nic nie było zrobić, i krzyki, że to ona na schizofrenię w takim cierpi wieku, i niech nie oszukuje tu nikogo, ale w pierwszej ławce znowu ten zez efekt cały psuje, ale co z nim, kielich leci, po nim drugi, od razu cieplej, raźniej. Znowu przed nimi one się uśmiechają, obracają, na naukę obojętne, bo co nauka, skoro oni piją, jacy odważni, że to tak w publicznym miejscu, przed wiekiem lat osiemnastu, przy opiekunie nie prawnym, acz naukowym, co lekcję stara się prowadzić, jacyż hardzi i ogółem, to z nimi trzeba pójść, za nimi, tekst jakiś na podryw, związek przez Messengera, cały prawie cztery dni może potrwa, ale zabawa, czego by nie za tydzień z kim innym spróbować. Dobra, koniec. Jeszcze dwie chyba zostały, ale wyjść lepiej, uciec, dalej by w tej matni nie siedzieć, nie przestawać, nie tkwić, nie trwać. Z wprawą woźną minąć, bo do szatni znowu na cholerę zmierzać, plecakiem zarzucić, jedno tylko ramię, to samo zawsze, i co, że skolioza, kogo to teraz obchodzi, zlekceważyć należy rzecz całą. Do siwego, starego podejść, co drży w kurtce brudnej pod monopolowym, i żeby sobie kupił coś ładnego, ale im też przy okazji, bo czego miałby nie, Wisła czy Cracovia, Wisła, j…ć pasy, dobre chłopaki. Następnego dnia drzwi w szatni bez łat już, ale czyste nowe, poprzednie widocznie z framugi uwolnione.

Cały artykuł Jana Pichety pt. „Smaczne owoce »Lipy«” znajduje się na s. 13 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Pichety pt. „Smaczne owoce »Lipy«” na s. 13 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska staje się moim drugim domem. Lubię tutaj być, koncertować, nagrywać, pisać piosenki i spotykać ludzi

Od pierwszego kontaktu uważam Polskę za bardzo otwartą na muzykę. Kiedy dajesz z siebie moc energii, czujesz się dobrze i duchowo scalisz z salą, to w Polsce dostajesz zwrot tej energii z naddatkiem.

Tomasz Wybranowski, Jack Moore

Jack Moore – brytyjski muzyk, gitarzysta i kompozytor. Jest synem nieżyjącego już genialnego gitarzysty i wokalisty Gary’ego Moore’a, autora m.in takich hitów jak Still Got The Blues, Empty Rooms czy Over the Hills and Far Away. Jack przez wiele lat występował wraz z ojcem na światowych scenach. Grał też m.in w Royal Albert Hall, uświetniając koncert Joe’go Bonamassy i Deep Purple. Do wspólnych koncertów zaprosił go również Thin Lizzy. Występował na festiwalach w całej Europie (w tym wielokrotnie w Polsce). Jack Moore grywa z zespołem Cassie Taylor, realizując równocześnie własne projekty muzyczne. Jest związany z projektem Gary Moore Tribute Band, z którym koncertuje w Polsce i Europie.

Wiesz, że Radio WNET planuje już specjalne programy i koncerty w 2022 roku, związane z Twoim ojcem. To moje wielkie marzenie. A Twoje?

Oczywiście. Mam nadzieję, że uda nam się właściwie i w sposób pełny uczcić 70. rocznicę urodzin taty. To będzie bardzo specjalne wydarzenie. Jak wiesz, z powodu pandemii w tym roku trudno było świętować trzydziestolecie premiery płyty Still Got The Blues. Bardzo chcieliśmy uczcić tę datę i dać ludziom na całym świecie okazję do muzycznego świętowania, ale nie udało się. Ale jak wszystko wróci na właściwe tory – a wierzę, że stanie się to szybko – odbędą się specjalne wspominkowe koncerty. (…)

A jak znalazłeś Alicję Sękowską? Czy to może Alicja znalazła Ciebie?

Zgrywasz się. Doskonale znasz tę historię. Spotkaliśmy się na jakiejś wystawie albo koncercie ponad rok temu. Właściwie to robiła ze mną wywiad, a ja nie byłem świadomy tego, że Alicja cokolwiek robi muzycznie. Potem zaczęliśmy od czasu do czasu wymieniać informacje i posty na Instagramie. I w końcu okazało się, że śpiewa!

Jak powstała piosenka Inni? To znakomity singiel i zapada w pamięć.

Przez kilka tygodni muzykowaliśmy, próbując znaleźć wspólny muzyczny mianownik, który odpowiadałby nam obojgu. Alicja wpadła na świetny pomysł muzyczny i zaczęła pisać piosenkę. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Weszliśmy do studia i był to bardzo szybki i naturalny proces. Innych nagraliśmy w jakieś dwa tygodnie. To było może pięć sesji w studiu. Oboje byliśmy bardzo podekscytowani i zadowoleni z ostatecznego efektu. Mieliśmy wspólną wizję artystyczną, więc singiel Inni brzmi dokładnie tak, jak chcieliśmy. Szybko powstało wideo, które możecie oglądać. I wiem, że regularnie pojawia się w Twoim radiu.

To znakomita piosenka rockowa, z bluesowym sznytem, choć czuć trochę brzmienia à la americana. Ale zdarzyła się rzecz niezwykła. Umieściłeś klip Innych na swoich kontach społecznościowych i…?

Byłem bardzo zaskoczony pozytywną reakcją, i to nie tylko z powodu muzyki. Zaskoczenie i zdumienie wzbudził we mnie fakt, że ludzie na świecie w zasadzie nie rozumieją języka polskiego, a jednak, patrząc na komentarze, przekonałem się, iż muzyka jest najważniejsza sama w sobie. W większości nie rozumieją, o czym Alicja Sękowska śpiewa, ale kochają tę piosenkę. Wiem, że ten utwór ma potencjał. Jeśli będzie częściej grywana w stacjach radiowych, to pokocha ją większe audytorium. (…)

Powiedz mi coś więcej o swoim odczuwaniu Polski.

To bardzo interesujący kraj. Od pierwszego kontaktu uważam Polskę za bardzo otwartą na muzykę. Myślę, że Polska i Polacy nie zawsze dostają muzykę, na którą zasługują. Polacy są bardzo wdzięczni. Kiedy przychodzi grać mi tutaj koncerty, to widzę publiczność, która ma w sobie pasję muzyki i czuje ją. Poziom energii jest bardzo wysoki, ludzie dobrze się bawią. I szczerze mówiąc, myślę, że w Polsce mamy największą koncertową publiczność – a trochę grywałem po całym świecie. Tutaj zdarzają się nadzwyczajne koncerty. Kiedy dajesz z siebie moc energii, czujesz się dobrze i duchowo scalisz się z salą, to w Polsce dostajesz zwrot tej energii z naddatkiem. Powtórzę: Polska to jedno z najlepszych miejsc do koncertowania. Oswajam się i wrastam w to miejsce całym sobą. Poznałem kilka polskich miast, szczególnie Warszawę. I powtórzę się: czuję się teraz w niej jak w prawdziwym domu. Mam tutaj także dobrych i sprawdzonych przyjaciół. (…)

Nawiązując do twórczości Gary’ego Moore’a, Twojego ojca, i nazwy jego albumu Still Got the Blues: rock i blues wciąż będą trwać?

Myślę, że zdecydowanie tak. Blues jest na swój sposób historią muzyki, bo sięga do jej samych korzeni, ponieważ… on jest tym korzeniem. Nawet kiedy spojrzysz na lata osiemdziesiąte w muzyce, blues był po prostu jej fundamentem. I zasadniczo to blues jest początkiem wielu różnych stylów: rocka, hard rocka czy heavy metalu. Tak wiele z bluesa wynika, że tkwi on głęboko w muzycznej tożsamości. I zawsze będzie blisko. Blues tkwi w duszach biednych ludzi, doświadczonych życiowo. Bogaci z wielkich metropolii nie zrozumieją go. Myślę, że blues wciąż jest ważny i czytelny dla osób, które borykają się z licznymi problemami. A dziś też ich nie brakuje. Blues to muzyka, która powstała w zetknięciu z cierpieniem i rozpaczą. Wciąż tam tkwi.

Ponieważ rok 2022 związany będzie z wyjątkową rocznicą 70. urodzin Twojego ojca, to już teraz zapraszam Cię na specjalne obchody i nie tylko na nie.

Bardzo się cieszę z tego powodu. Możecie na mnie liczyć.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z Jackiem Moore’em, pt. „Polska to jedno z najlepszych miejsc do koncertowania”, znajduje się na s. 19 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Jackiem Moore’em, pt. „Polska to jedno z najlepszych miejsc do koncertowania”, na s. 19 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pakistański Sąd Najwyższy uniewinnił zabójcę amerykańskiego dziennikarza Wall Street Journal

Ahmad Omar Saeed Sheikh i trzy pozostałe osoby, które przyczyniły się do porwania i morderstwa amerykańskiego dziennikarza zostały uniewinnione. Rząd nawołuje do ponownego rozpatrzenia wyroku.

Sad Najwyższy w Pakistanie uniewinnił czterech sprawców porwania i brutalnego zabójstwa amerykańskiego dziennikarza Wall Street Journal Daniela Pearl’a (2002 r.).

Głównym oskarżonym w sprawie był Ahmad Omar Saeed Sheikh, który sam dopuścił się morderstwa Pearl’a poprzez obcięcie mu głowy.

Dziennikarz prowadził wówczas śledztwo związane z działaniami pakistańskich islamistów w mieście Karaczi, w związku z zamachem World Trade Center. Podczas pobytu w Karaczi reporter został porwany i zamordowany, zaś tydzień później w Internecie ukazało się nagranie z barbarzyńskiej egzekucji z udziałem czterech sprawców.

Wczoraj, blisko 10 lat od popełnionej zbrodni, Sąd Najwyższy w składzie trzech sędziów uniewinnił Sheikh’a i pozostałych współsprawców zbrodni. Wzbudziło to reakcję ze strony rządu prowincji Sindh, który dziś zaapelował o ponowne rozpatrzenie kontrowersyjnego wyroku.

Warunkiem uniewinnienia oskarżonych przez sąd był fakt, iż nie dopuścili się oni żadnej innej zbrodni.

Wg prokuratora Faiza Shaha, w sprawie kolejnego rozpatrzenia wyroku i ponownego skazania Sheikh’a na karę śmierci zostały wypełnione już trzy wnioski.

NN

 

Źródło: Ha’Aretz, Reuters

 

Codziennie wypowiadamy niezliczoną ilość słów. Czy doceniamy niezastąpioną rolę języka – zwłaszcza ojczystego?

Jaki wpływ atmosfera na demonstracjach wywrze na młodych ludzi i dzieci będących świadkami poniewierania ojczystego języka? Czy rozumieją jego rolę w życiu? Czy będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Maria Czarnecka

Według Internetowej Encyklopedii PWN język, zwany inaczej językiem naturalnym, jest najbogatszym systemem semiotycznym, którym dysponuje człowiek. Innymi słowy, to system służący do przenoszenia informacji w społeczeństwie. Bez względu na szerokość geograficzną, historię, poziom PKB per capita danej społeczności, zasadniczą funkcją języka jest komunikacja. Aspekt komunikatywny to przede wszystkim podstawowa funkcja informacyjna, której zadaniem jest przekaz pozbawiony zabarwienia emocjonalnego, a także intencji wywołania u odbiorcy określonych reakcji.

Czym dla Polaków jest język polski? Encyklopedyczne ujęcie nie oddaje istoty i wagi naszego ojczystego języka. Codziennie wypowiadamy i zapisujemy niezliczoną ilość słów usystematyzowanych zgodnie z gramatycznym porządkiem.

Przekazujemy informacje, wiedzę, wyznajemy miłość, pocieszamy, wyrażamy zdziwienie, oburzenie, gniew, pytamy, żartujemy, prosimy o pomoc. Katalog pól, na których używamy języka, jest otwarty i trudno wyliczyć je wszystkie. W zależność od sytuacji dodajemy pierwiastek emocji adekwatny do kontekstu.

Komunikując się, dla zaakcentowania naszego przekazu używamy cytatów, zwrotów zaczerpniętych z literatury lub filmu, sentencji, przysłów, co jest elementem kodu kulturowego każdej społeczności. Likwidacja wykluczenia edukacyjnego, pojawienie się nowych technologii, łatwość podróżowania po najdalszych zakątkach świata wymusiły na nas słowotwórczą kreację dla nazwania nowych zjawisk, narzędzi, technologii, opisu tego, z czym spotykamy się po raz pierwszy. Jest to niekończący się proces zarówno w języku polskim, jak i w pozostałych językach świata. (…)

Germanizacja i rusyfikacja prowadzone przez zaborców w celu pozbawienia Polaków ich narodowej tożsamości, nie powiodły się, ponieważ Polacy, pomimo szykan stosowanych przez zaborców, mieli odwagę myśleć, modlić się, tworzyć po polsku i żyć po polsku. Był to najbardziej powszechny znak sprzeciwu wobec zniewolenia narodu polskiego przez Rosję, Austrię i Prusy. Język był ostoją polskości i wyrazem wolności. Spadkiem otrzymanym od przodków. Pomimo rozdarcia Polski przez trzech zaborców, podziału na odrębne porządki administracyjne, różne systemy walutowe, systemy miar oraz odmienne modele gospodarcze, język polski był symbolem wspólnoty Polaków bez względu na to, w którym zaborze żyli. (…)

Czemu służy wulgaryzacja języka polskiego?

Sięgając pamięcią do lat osiemdziesiątych, przypominam sobie język, jakiego używali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa podczas przesłuchań. Niewybredne i obraźliwe epitety miały na celu wywołanie strachu i poniżenie przesłuchiwanych. Notabene w tamtym czasie używanie słów niecenzuralnych nie było powszechne, więc tym większe wrażenie robiło na tym, do kogo były kierowane. W przestrzeni publicznej unikano wypowiadania słów uznanych za obraźliwe.

Obecnie możemy za Cyceronem powiedzieć „O tempora, o mores” i nie będzie tu ironicznego usprawiedliwienia wulgaryzacji naszego języka. Tym bardziej, że uczestnicy manifestacji, zapamiętale wykrzykujący niecenzuralne hasła, to w dużej mierze uczennice, uczniowie, studentki i studenci. Nierzadkie były obrazy młodych matek z dziećmi. Jaki wpływ na tych młodych ludzi i dzieci wywrze atmosfera panująca na demonstracjach? Czy będąc świadkami poniewierania ojczystego języka, będą potrafili zrozumieć jego rolę w naszym życiu? A może nie będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Jako społeczeństwo musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy osoby publiczne reprezentujące różne środowiska – głównie świat polityki, media – uczestniczące lub wspierające te zgromadzenia, są świadome, że identyfikują się także z tymi wulgarnymi środkami ekspresji? Czy tak powinni zachowywać się ci, którzy chcą uchodzić za elitę? Być może takie postawy niewielu już dziwią. Przecież obsceniczny i wulgarny spektakl wystawiany w Teatrze Powszechnym, godzący w pamięć o świętym Janie Pawle II, przez kilka tygodni nie schodził z afisza. Czy wulgaryzacja języka polskiego w życiu publicznym jest początkiem jego destrukcji? Kolejne pytanie: czy to działanie świadome?

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Grzegorz Jastrzębski: w dużym pośpiechu wprowadzane są regulacje unijne, będące bublami prawnymi

Grzegorz Jastrzębski o sprzeczności TERREG z prawem unijnym, podatku od smartfonów i zablokowaniu jego konta na Facebooku.

Grzegorz Jastrzębski mówi, że od 22 stycznia został zablokowany na Facebooku, choć wcześniej nie miał żadnych ostrzeżeń o łamaniu regulaminu. Blokada konta jest trwała. Jak podkreśla:

Nie otrzymałem nigdy bana, czy też ograniczenia korzystania z konta na jakiś okres przykładowo 30 dni, także było to całkowicie niespodziewane.

Lider ogólnopolskiego ruchu #StopACTA2 dodaje, że nie jest jedyną osobą walczącą o wolność słowa w Internecie, która została zablokowana na Facebooku. W czasie, gdy przeprowadzał weryfikację swego konta jego koleżanka napisała, że coś nie tak jest z jej kontem.

Nie wskazano nam żadnego naruszenia zasad tłumacząc to dosyć ogólnikowo jakimś lakonicznym stwierdzeniem, że po prostu jakieś tam zasady społeczności ruszyliśmy.

Nasz gość podkreśla, że nie ma sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o treści publikowane na Facebooku. Mówi także o sprawie TERREG. Zgodnie z tą unijną dyrektywą, treści uznane za terrorystyczne będą musiały być zablokowane przez serwisy w ciągu godziny.

W obecnym momencie ta sprawa jest na tapecie Trybunału Stanu Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Trybunał doszukał się sprzeczności w treści samej dyrektywy, zarówno ACTA 2 jak i TERREG z takimi dokumentami jak Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej, a konkretnie z artykułem trzynastym, który mówi o tym, że sztuka i badania naukowe są wolne od ograniczeń a wolność akademicka jest szanowana.

Jak zauważa Grzegorz Jastrzębski mamy do czynienia z bublami prawnymi, które pośpiesznie wprowadzane są w życie. Część przepisów tzw. ACTA 2 już zostało wdrożonych we Francji. Rozmówca Adriana Kowarzyka powraca do tematu rozszerzenia opłaty reprograficznej na smartfony.

Resort kultury oczywiście w osobie wicepremiera Piotra Glińskiego poinformował, że projekt ustawy o statusie artysty zawodowego trafi do parlamentu do dalszych prac.

W obecnym brzmieniu projekt zakłada obciążenie smartfonów opłatą. Gość Kuriera w samo południe wskazuje, że przeciwko temu rozwiązaniu wypowiedział się, ku jego zaskoczeniu, prezydent Andrzej Duda w czasie kampanii wyborczej.

Będziemy starali się tutaj wyegzekwować obietnice i spełnienie tej obietnicy przez prezydenta Andrzeja Dudę, że żadnego podatku, żadnego aktu prawnego, który skutkowałoby wyciągnięcie pieniędzy od obywateli na rzecz jakichś funduszów ubezpieczeniowych składek ubezpieczeniowych czy opłat graficznych dla branży scenicznej i rozrywkowej nie podpisze.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Samuel Pereira: być może nie ma dobrych prawnych narzędzi, by dbać o pluralizm w Internecie

Samuel Pereira o zmianach na serwisie społecznościowym Twitter, lewicowym profilu tego portalu oraz o tym, dlaczego prawa strona nie może stworzyć alternatywnego medium.


Samuel Pereira stwierdza, że na początku Twitter był używany głównie przez polityków i dziennikarzy. Obecnie wielu młodych ludzi korzysta z niego dla celów rozrywkowych.

Kiedyś to było miejsce debat, wymieniania się informacjami.

Dziś zaś na Twitterze trzeba być głośnym. Ludzie polują na polubienia. Część osób rezygnuje z tego powodu. Dziennikarz tłumaczy, dlaczego media społecznościowe są lewicowe. Jest to kwestia środowiskowa.

Nasz gość sądzi, że biznes jest niechętny do inwestowania w prawicowe inicjatywy ze względu na reakcję reszty środowiska. Zauważa, że polska próba przełamania monopolu Facebooka skończyła się serwisem z wieloma błędami.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Przed procesem wyświetlono nam marny film propagandowy / Nazarij Wiwczaryk, „Kurier WNET” nr 78/2020–79/2021

Proces odbywał się w formie wideokonferencji. Włączono Skype’a i dziennikarz widział sędzię na monitorze. Bronił się, mówiąc, że miał wszystkie dokumenty i wypełniał polecenie redakcji. Bez skutku.

Nazarij Wiwczaryk

Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy

Wadzim Zamirouski jest fotokorespondentem portalu TUT.by od 2013 roku; dziennikarstwem zajmuje się od roku 2003. Współpracował z takimi redakcjami jak: Znamia Junosti, Minskij Kurier, BielGazeta oraz z agencją ITAR-TASS. Od 2010 roku jest współorganizatorem konkursu fotografii prasowej „Belarus Press Photo”. Ma specyficzny charakter – spokojnym głosem i w dokładnym porządku chronologicznym opowiada swoją historię.

Wadzim pracował za obiektywem nie tylko na Białorusi. Urodził się w Północnym Kaukazie, mieszkał w Jakucji. Do Mińska przeprowadził się w 1991 roku. Jego motto życiowe to: „Zawsze iść do przodu”. W 2014 roku relacjonował wydarzenia na ukraińskim Majdanie. Kilkakrotnie przygotowywał fotorelacje z Donbasu, a podczas pracy na Krymie został aresztowany przez Rosjan. Od rozpoczęcia tegorocznych politycznych zawirowań na Białorusi zatrzymywano go niejeden raz.

2 września w pobliżu stacji metra Puszkińska w Mińsku został brutalnie zatrzymany i pobity przez milicjantów. Jak czytamy na portalu TUT.by: „Wadzim wykonywał swoje obowiązki służbowe, fotografował to, co działo się wokół miejsca pamięci Alaksandra Tarajkouskiego, który zginął podczas akcji protestacyjnej. Utworzony przez mieszkańców Mińska napis „Nie zapomnimy” zasypano dziś po południu solą drogową. Ludzie, którzy zebrali się tam wieczorem, próbowali ją usunąć z napisu.

Chwilę po tym, jak Wadzim poinformował redakcję, że dotarł na miejsce, został brutalnie zatrzymany przez funkcjonariuszy. Należy zaznaczyć, że Wadzim Zamirouski miał na sobie niebieską kamizelkę z napisem „prasa” i identyfikator TUT.by. Spędził około 40 minut w milicyjnym busie, zabrano mu pendrive’y i odesłano do Sucharawa (dzielnica w Mińsku – przyp. red.)”. (…)

Nie było żadnego ostrzeżenia, nie było próśb, żebyśmy się rozeszli. Miałem przy sobie legitymację prasową i robiłem zdjęcia w ramach wykonywania obowiązków służbowych. Zaprowadzili nas do busa, chwilę wozili po mieście, a potem przemieścili do innego pojazdu. Pewnie ze względów logistycznych. Było tam bardzo ciasno, chłopaki siedzieli na podłodze. W końcu wpakowali nas do milicyjnej więźniarki z kabinami w środku i zaczęli rozwozić do komisariatów – wspomina Wadzim.

Jak Pan był ubrany podczas protestu?

– Miałem na sobie turkusową kurtkę, a na szyi duży identyfikator redakcji. Trzymałem też dwa aparaty, było widać, że jestem dziennikarzem. Nie stosowano wobec mnie przemocy. Pamięta, że szedł z boku, niebezpośrednio w kolumnie studentów, biorących udział w marszu. Fakt ten nie wpłynął jednak na działania funkcjonariuszy. Znaki rozpoznawcze fotokorespondenta również nie zrobiły na nich najmniejszego wrażenia.

– Przywieziono nas na komisariat. Okazało się, że byli tam wyłącznie dziennikarze. Robią tak, żebyśmy nie widzieli, co dzieje się z pozostałymi zatrzymanymi. Podobno na komisariatach traktują ludzi bardzo źle. Nie pobito nas, ale domyślaliśmy się, jak to się skończy. Jeden z funkcjonariuszy, który wydawał się w porządku, powiedział, że trzeba czekać na polecenia od przełożonych. Następnie skierowali nas do aresztu tymczasowego, ale przed przeniesieniem trzeba było wypełnić dokumenty. Wyglądały, jakby ktoś je przygotowywał metodą kopiuj-wklej, do tego z mnóstwem błędów. Na przykład na jednym zaznaczono, że jestem płci żeńskiej, w innym znalazły się błędne informacje dotyczące mojego wykształcenia. Mojej prawniczce udało się dotrzeć do aresztu i pokierowała mnie, gdzie podpisywać, a gdzie nie. Chociaż nie miało to większego znaczenia, bo i tak wszyscy dostają takie same wyroki.

Następnie dziennikarzy przewieziono do aresztu. Po przyjeździe usłyszeli serię znanych wszystkim poleceń: „Twarzą do ściany!”, „Ręce do tyłu!”. Ponieważ grupa została zatrzymana w sobotę, wszyscy czekali na poniedziałek, wtedy sąd miał wydać decyzję. Mieli nadzieję, że skończy się na 3 dobach w areszcie (na Białorusi zatrzymany powinien stanąć przed sądem w ciągu 72 godzin – przyp. red.).

– Zaprowadzono nas na projekcję filmu propagandowego. Sklecili bardzo naciąganą historyjkę propagandową, do tego część ujęć była z Majdanu na Ukrainie. Nie było wtedy jeszcze decyzji sądu, nie wiedzieliśmy, czy zostaną nam postawione zarzuty. W grupie, którą przyprowadzono na film, byli różni ludzie, ale wydaje mi się, że wszyscy się wtedy śmiali, bo propaganda była bardzo złej jakości. Dla profesjonalnych reporterów to było oczywiste. Swoją drogą, byłem na Majdanie w Kijowie, spędziłem tam 3–4 tygodnie, więc znałem tę historię od poszewki.

Wadzim mówi, że proces odbywał się w formie wideokonferencji. Włączono Skype’a i dziennikarz widział sędzię na monitorze. Bronił się, mówiąc, że miał wszystkie dokumenty i wypełniał polecenie redakcji. To jednak nie poskutkowało. Wadzim nie potwierdził żadnego z oskarżeń. Sąd był poinformowany również o tym, że ma niepełnoletnie dziecko, ale mimo to zapadł wyrok 15 dni aresztu. Uznano go za winnego udziału w nielegalnym zgromadzeniu (art. 23.4 kodeksu wykroczeń – przyp. red.) oraz niepodporządkowania się funkcjonariuszom milicji (art. 23.4 kodeksu wykroczeń – przyp. red.).

– Po moim pobycie w areszcie przy ul. Akreścina mam wrażenie, że zatrudnia się tam wyłącznie osoby, które zgadzają się z ideologią władz. Wśród zatrzymanych byli ludzie, którzy trafili tam przypadkowo, po prostu przechodzili obok. Jeden chłopak szedł na wystawę, ktoś inny chciał zrobić zakupy. Ale dla pracowników więzienia wszyscy jesteśmy wrogami obowiązującej ideologii. Kiedy staliśmy w szeregu, jedna z dziewczyn źle się poczuła. Stała jakieś 5 metrów ode mnie, miała około 20 lat. Pozostałe dziewczyny prosiły milicjantów, by ktoś udzielił jej pomocy, by sprawdzono, co z nią nie tak. Nie rozumiem, dlaczego młody milicjant, który nas pilnował, nie mógł zachować się jak człowiek i wezwać lekarza, który był w pobliżu. (…)

Będzie Pan dalej pracować w tym zawodzie?

– Tak, a cóż począć? To moja praca. Próbuję nadrobić zaległości. Chcę znowu być ze wszystkim na bieżąco po tej dwutygodniowej „głodówce” informacyjnej.

Książkę (e-book) z relacjami dziennikarzy białoruskich, pt. „Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?” można bezpłatnie pobrać na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.

Artykuł Nazarija Wiwczaryka pt. „Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy” znajduje się na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Nazarija Wiwczaryka pt. „Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy” na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego