„Moje życie nie poszło na marne”. Doktor Ignacy Nowak (1887–1966) / Renata Skoczek, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Pracując w Poznaniu, latem 1920 roku otrzymał krótki list od kolegi z czasów studiów, dr. Romana Konkiewicza, o treści: „Potrzebny jesteś w Bytomiu w pracy plebiscytowej. Przybywaj jak najprędzej”.

Renata Skoczek

Dr Ignacy Nowak (1887–1966). Niezwykły życiorys polskiego patrioty

Jako lekarz Ignacy Nowak niemal całe życie zawodowe związał z Chorzowem, gdzie mieszkał od 1922 do 1957 roku (z przerwą na czas II wojny światowej), pracując w szpitalu na stanowisku ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.

Pomimo wieloletniej pracy z pacjentkami, niezwykłej aktywności społecznej i politycznej oraz wielkich zasług dla sprawy narodowej, co zyskało mu autorytet i szacunek lokalnej społeczności, pozostaje postacią mało znaną zarówno w wymiarze regionalnym, jak i ogólnopolskim.

We wspomnieniach opracowanych na kilka lat przed śmiercią, a obecnie przechowywanych w Bibliotece Śląskiej, dr Ignacy Nowak napisał:

„Gdy dzisiaj, u schyłku życia, przebiegam myślą te wszystkie zdarzenia, jakich byłem świadkiem na Górnym Śląsku, chciałbym raz jeszcze stwierdzić, że nie żałuję swej decyzji przyjścia na Górny Śląsk… Chociaż nie starczyło mi czasu na pracę naukową, nie wydaje mi się, aby życie moje na Śląsku poszło na marne”.

Urodził się 11 lipca 1887 roku w miejscowości Mądre koło Środy Wielkopolskiej, w rodzinie o tradycjach patriotycznych, jako syn właściciela 30-hektarowego gospodarstwa rolnego. Kiedy zdawał maturę w gimnazjum w Śremie w 1908 roku, marzył o studiach w Krakowie – polskiej kolebce kultury i sztuki. Na przeszkodzie stanęła jednak śmierć ojca, która znacznie pogorszyła sytuację materialną rodziny. Dzięki stypendium poznańskiego Towarzystwa Pomocy Naukowej im. dr. Karola Marcinkowskiego został studentem medycyny Uniwersytetu w Lipsku, a po dwóch latach przeniósł się do Monachium.

Studia ukończył w 1913 roku złożeniem egzaminu lekarskiego, a pracując w klinice dla kobiet w Dreźnie, obronił doktorat z zakresu ginekologii. Po wybuchu I wojny światowej pracował w szpitalu miejskim w Wiesbaden w oddziale chirurgicznym, z powodu braku chirurgów powołanych do służby wojskowej. Pod koniec wojny został wcielony do wojska niemieckiego, ale jako lekarz miał możliwość wybrać szpital wojskowy i trafił do Poznania.

Mając doświadczenie wojskowe i będąc polskim patriotą, wziął udział w powstaniu wielkopolskim, pełniąc funkcję naczelnego chirurga frontu północnego. Następnie został wysłany na kresy wschodnie odrodzonego państwa polskiego, aby pomagać rannym obrońcom Lwowa. Po powrocie do Poznania postanowił osiedlić się na stałe w Wielkopolsce i podjął pracę w Krajowej Klinice dla Kobiet.

Latem 1920 roku otrzymał krótki list od kolegi z czasów studiów, dr. Romana Konkiewicza, o treści: „Potrzebny jesteś w Bytomiu w pracy plebiscytowej. Przybywaj jak najprędzej”.

Gdy wkrótce znalazł się na Górnym Śląsku, aby organizować przygotowania do plebiscytu, który zgodnie z decyzją traktatu wersalskiego miał rozstrzygnąć o przynależności państwowej tego regionu, miał 33 lata, doktorat z nauk medycznych, doświadczenie jako lekarz wojskowy i świetnie zapowiadającą się karierę naukową. Jego ponad 40-letni pobyt na górnośląskiej ziemi (choć z założenia miał być krótki) zaowocował udziałem w wydarzeniach, które w stulecie III powstania śląskiego warto przypomnieć.

Na Górnym Śląsku bardzo brakowało polskiej inteligencji i wielu lekarzy z Wielkopolski, którzy doskonale znali język niemiecki, przybyło wspomagać pracę Wojciecha Korfantego. Dr Nowak, który w lipcu 1920 roku przyjechał do Bytomia, obejmując funkcję kierownika prawie dwustuosobowego Wydziału Kulturalnego w Polskim Komisariacie Plebiscytowym, był jednym z nich.

Kiedy w sierpniu 1920 roku wybuchło II powstanie śląskie, objeżdżał cały front, dostarczając materiały sanitarne dla oddziałów powstańczych.

Po zakończeniu działań zbrojnych zajmował się popularyzowaniem polskiej kultury poprzez teatr, muzykę i śpiew. Sprowadzał na Górny Śląsk najlepszych solistów opery warszawskiej i lwowskiej oraz wybitnych solistów skrzypcowych. Po latach wspominał: „Wysokiej klasy koncerty skrzypcowe Ireny Dubiskiej i prof. Barcewicza urządzane w Bytomiu, Katowicach, Gliwicach, Zabrzu i Królewskiej Hucie ściągały nie tylko publiczność polską i niemiecką, lecz także sporą ilość wojskowych sfer alianckich”. Nadzorował polski teatr amatorski i koordynował pracę chórów na całym obszarze, na którym miało się odbyć głosowanie, organizując kursy teatralne i kursy dla dyrygentów.

Często objeżdżał powiatowe Komitety Plebiscytowe, które prowadziły intensywną pracę propagandową, aby przekonać niezdecydowanych Górnoślązaków do głosowania za Polską. Kiedy wybuchło III powstanie śląskie, natychmiast włączył się aktywnie w organizowanie służby medycznej. Najpierw urządził punkt opatrunkowy dla powstańców w Kochłowicach (obecnie Ruda Śląska), a następnie w szpitalu w Sławięcicach leczył rannych po ataku wojsk powstańczych na Kędzierzyn. Szybko awansował na lekarza 1. Dywizji Górnośląskiej, a następnie na szefa sanitarnego grupy operacyjnej „Środek”. W tym czasie prowadził punkt opatrunkowy w Leśnicy, pomagając rannym po ataku na Górę św. Anny.

Kiedy stało się jasne, że o podziale Górnego Śląska zadecydują przedstawiciele wielkich mocarstw i walki powstańcze zakończyły się ewakuacją wojsk poza granicę obszaru plebiscytowego, uznał swój patriotyczny obowiązek za zakończony i powrócił do Poznania. Otrzymał prestiżową posadę w klinice uniwersyteckiej i zajął się między innymi pisaniem w języku polskim podręczników z ginekologii i położnictwa dla studentów medycyny.

Latem 1922 roku dr Nowak otrzymał nieoczekiwanie zaskakującą propozycję zorganizowania oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów). Stanął wówczas przed dylematem, czy kontynuować dobrze zapowiadającą się karierę naukową, czy pomóc organizować służbę zdrowia w polskiej części Górnego Śląska, która borykała się z brakiem wykwalifikowanych lekarzy specjalistów.

Z pobudek patriotycznych zdecydował się na przyjazd na Górnym Śląsk. Dla Ignacego Nowaka najważniejszym argumentem, który go przekonał do porzucenia pracy w poznańskim szpitalu, była informacja, że jeśli nie przyjmie tej oferty, w polskiej lecznicy zostanie zatrudniony niemiecki lekarz.

Już w listopadzie 1922 roku w chorzowskim szpitalu przy obecnej ul. Strzelców Bytomskich otworzył oddział ginekologiczno-położniczy na 60 łóżek. Kilka lat później przy szpitalu utworzył Szkołę Pielęgniarek, która kształciła w cyklu dwuletnim wykwalifikowane kadry medyczne.

W okresie międzywojennym dr Nowak aktywnie zaangażował się w tworzenie polskich instytucji ochrony zdrowia, sprawując funkcję prezesa Towarzystwa Lekarzy Polaków. Przewodniczył także Związkowi Gospodarczemu Lekarzy Polaków na Śląsku, a także Śląskiej Izbie Lekarskiej. Równie aktywny był na polu społecznym, działając w Związku Powstańców Śląskich, Związku Obrony Kresów Zachodnich, Związku Oficerów Rezerwy. W 1930 roku podjął decyzję o rozpoczęciu kariery politycznej. Wystartował z powodzeniem w wyborach parlamentarnych z listy sanacji i został posłem do Sejmu RP III kadencji.

Mandat sprawował krótko, bo zrzekł się go w sierpniu następnego roku w ramach protestu w związku rozpowszechnianymi przez prasę informacjami o złym traktowaniu polityków opozycji uwięzionych w twierdzy brzeskiej. Po rezygnacji z pracy poselskiej włączył się w prace samorządu jako członek Rady Miasta Królewska Huta, a od 1934 roku został jej przewodniczącym. W 1935 roku wystartował w kolejnych wyborach do parlamentu i został posłem do Sejmu IV kadencji, pracując w komisji zdrowia.

Po wybuchu II wojny światowej Ignacy Nowak został zmobilizowany i przydzielony do pracy w szpitalu w Tarnopolu. Kiedy Rosjanie wkroczyli na ziemie polskie, przedostał się do Rumunii, a następnie dotarł do Paryża, gdzie wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po upadku Francji wraz z polskim wojskiem znalazł się w Anglii, a następnie w Szkocji, gdzie prawie do końca wojny leczył polskich żołnierzy. Na początku 1945 roku został przeniesiony na kontynent, pracując jako starszy oficer w Głównej Kwaterze Sprzymierzonych Sił Europejskich. Zajmował się wówczas osobami opuszczającymi obozy jenieckie, a później organizował dla Polaków w Akwizgranie i w Kassel transporty repatriacyjne.

Do Polski, gdzie czekała na niego żona i dwudziestoletni syn, powrócił w maju 1946 roku. Jako były oficer Wojska Polskiego, były poseł blisko związany z sanacją i były żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, nie cieszył się zaufaniem władz komunistycznych, ale z braku wykwalifikowanych lekarzy specjalistów objął funkcję ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego w Szpitalu nr 3 w Chorzowie.

W tym czasie dr Nowak nie angażował się w żadne działania społeczne, skupiając się wyłącznie na pracy zawodowej. Nie uchroniło go to od inwigilacji prowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa jako „podejrzanego o wrogi stosunek do władz Polski”. Na początku lat 50. XX wieku komuniści, chcąc pozbyć się niewygodnego lekarza z funkcji ordynatora, obiecali mu posadę lekarza w Ustroniu. Po złożeniu wypowiedzenia z chorzowskiego szpitala okazało się, że dr Nowak tej pracy nie dostanie, a do szpitala nie może wrócić. Ostatecznie został lekarzem w przyzakładowej przychodni huty „Kościuszko” w Chorzowie.

Władze komunistyczne, chcąc zmusić dr. Nowaka do zakończenia pracy zawodowej, nakazały sędziwemu i doświadczonemu lekarzowi z tytułem doktora nauk medycznych zdać egzamin specjalizacyjny II stopnia w zakresie ginekologii i położnictwa.

W 1957 roku definitywnie zakończył praktykę lekarską i zamieszkał z żoną w Wiśle-Jaworniku, gdzie napisał wspomnienia o znamiennym tytule Nie żałuję. W 1962 roku przeprowadził się do Poznania. Tam zmarł cztery lata później i został pochowany na miejscowym cmentarzu.

Przed śmiercią złożył swoje pamiątki z okresu powstań i plebiscytu w chorzowskim muzeum oraz w Bibliotece Śląskiej. Za zasługi został odznaczony drugim pod względem starszeństwa odznaczeniem państwowym (po Orderze Orła Białego) – Orderem Odrodzenia Polski, dwukrotnie nadanym, a ponadto Medalem Niepodległości, Krzyżem Walecznych oraz Śląskim Krzyżem Powstańczym.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Niezwykły życiorys polskiego patrioty. Dr Ignacy Nowak (1887–1966)” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Renaty Skoczek pt. „Niezwykły życiorys polskiego patrioty. Dr Ignacy Nowak (1887–1966)” na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Róża zaklęta w drewnie – kościół-Pomnik Historii w Oleśnie / Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Wzniesiono go na niezwykłym rzucie, co czyni z tej budowli unikat na skalę krajową. Jego kształt, interpretowany jako pięciopłatkowa róża, związany jest z wielowarstwową symboliką chrześcijańską.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Kościół odpustowy pw. św. Anny w Oleśnie – Pomnik Historii

Nie tylko jest Pomnikiem Historii, pomnikiem polskości, ale także wyjątkowym symbolem wolności w architekturze. Od ponad 500 lat urzeka swoją historią, pięknem i wyjątkowym klimatem. Jest jak drogocenny klejnot, skarb dany w depozyt Ziemi Oleskiej. Przez miejscowych jest nazywany „różą zaklętą w drewnie”.

Fot. Sławomir Mielnik

Kościół odpustowy pw. św. Anny w Oleśnie jest jedną z najoryginalniejszych drewnianych budowli sakralnych w Polsce. Sanktuarium ku czci uwielbianej na Śląsku św. Anny jest jednym z piękniejszych kościołów drewnianych na historycznym Górnym Śląsku, a także jednym z najważniejszych kościołów odpustowych w Diecezji Opolskiej. Wzniesiono go na niezwykłym rzucie, niespotykanym zarówno na Śląsku, jak i w całej Polsce, co czyni z tej budowli unikat na skalę krajową. Jego kształt, interpretowany jako pięciopłatkowa róża, związany jest z wielowarstwową symboliką chrześcijańską (monstrancja) i dawną nazwą Olesna „Rosenberg”.

Kościół pw. św. Anny w Oleśnie znajduje się w pierwotnym miejscu lokalizacji i pełni wciąż tę samą funkcję kultową. Jest świadkiem burzliwej historii historycznego Górnego Śląska.

Świątynia jest świadectwem ludzkich umiejętności, ale także pomnikiem kontemplacji Absolutu w sztuce i pięknie stworzenia. Oryginalność architektoniczna tego kościoła to efekt talentu cieśli Marcina Snopka (pochodzącego z Krakowa, a osiadłego w Gliwicach) oraz uwarunkowań historycznych, które umożliwiły powstanie tak niecodziennej formy. Jego realizacja nastąpiła na krótko przed wprowadzeniem pruskich regulacji budowlanych, w okresie szczytowego rozwoju drewnianej architektury sakralnej o funkcji odpustowej. W czasach późniejszych budowniczowie nie zdobyli się już na bardziej ciekawe rozwiązania architektoniczne. Kościół pw. św. Anny w Oleśnie jest zatem symbolem wolności w architekturze. Jest wreszcie materialnym świadectwem polskiego kunsztu budowlanego, którego tradycja była od czasów piastowskich przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Fot. Paweł Uchorczak

Jego powstanie związane jest z legendą o cudownym ocaleniu przed zbójcami dziewczyny o imieniu Anna, przez wstawiennictwo św. Anny. W miejscu cudownego ocalenia rodzina w poczuciu należnej wdzięczności ufundowała drewnianą rzeźbę św. Anny Samotrzeć. Zawieszono ją na sośnie, na której dziewczyna znalazła schronienie. Miejsce to wkrótce stało się celem pielgrzymek wiernych z okolicy. W 1444 r. mieszczanie olescy wznieśli poświęconą św. Annie drewnianą kaplicę, która miała wielkość prezbiterium dzisiejszego kościoła i otaczała „cudowną sosnę”, której obcięto koronę, a na jej pniu umieszczono białą, owalną tabliczkę z napisem: „Czcigodna stara sosna, pod którą jedna panienka za wstawiennictwem Anny Świętej od śmierci uratowana była. Lipiec 1444”. Pień sosny do dziś wtopiony jest w ołtarz kaplicy.

Z przeprowadzonych w 2018 r. badań dendrochronologicznych zabytku wiemy, że pierwotny kościół, składający się z prezbiterium i krótkiej nawy, wzniesiono w 1514 r. W 1517 r. ufundowano gotycki tryptyk nieustalonego autorstwa. W środkowej części ołtarza, nad tabernakulum, postawiono figurę św. Anny Samotrzeć. Na belce tęczowej widnieje napis: „Erecta et consecrata 1518”. Świątynię konsekrował 18 kwietnia 1518 r. biskup wrocławski Jan V Turzo, który był czcicielem św. Anny i w 1509 r. na synodzie we Wrocławiu podniósł dzień św. Anny do rangi liturgicznego święta. Kościół odpustowy w Oleśnie był wówczas najważniejszą świątynią pielgrzymkową ku czci św. Anny, patronki matek, kobiet rodzących, wdów, żeglarzy, ubogich oraz szkół chrześcijańskich. Jego znaczenie ucierpiało dopiero wraz z rosnącą sławą bazyliki i kalwarii na Górze św. Anny.

Fot. Paweł Uchorczak

Z przekazów źródłowych wiemy, że w 1619 r. proboszcz Hieronim Perca kazał do południowej ściany kościoła dobudować kaplicę w konstrukcji szkieletowej, z której otwartego okna głoszono kazania w językach: polskim, czeskim, morawskim i niemieckim. Dokumenty wizytacyjne parafii z 1679 r. podają liczbę 10 tysięcy pątników w dzień odpustu. Oleska św. Anna rywalizowała w tym czasie z sanktuarium maryjnym na Jasnej Górze.

Po okresie wojny trzydziestoletniej (1618–1648) stan kaplicy był tragiczny (groziła zawaleniem) i w 1668 r. rada kościelna postanowiła ją rozebrać i wybudować w jej miejscu nową świątynię, gdyż po zniszczeniach wojennych ruch pątniczy przeżywał renesans. W 1668 r. proboszcz (prepozyt) Andrzej Pechenius (Pichenius), w porozumieniu z przeorem zakonu kanoników regularnych w Oleśnie Janem Pateciusem (Petetiusem) i radą miejską, po uzyskaniu aprobaty właściciela Olesna hrabiego Jerzego Adama Franciszka von Gaschin, podjął decyzję o rozbudowie kościoła. 6 grudnia 1668 r. proboszcz Andrzej Pechenius wraz z subprzeorem Michałem Ochotskim, seniorem i prezesem konwentu kanoników regularnych w Oleśnie, zawarli umowę z mistrzem budowlanym i cieślą Marcinem Snopkiem (Sempkiem), pochodzącym z Krakowa (ale mieszkającym w Gliwicach, gdzie jako architekt należał do miejscowego cechu). Zgodnie z zawartą umową, cieśla podjął się zbudować kościół „w postaci róży pięciolistnej, pięć kaplic zawierającej”. Do budowy świątyni użyto drewna sosnowego (najpowszechniej występującego w okolicach Olesna) pochodzącego z pobliskiego lasu. Prace budowlane rozpoczęto we wtorek 19 marca 1669 r., a ukończono w połowie roku przed dniem św. Anny, czyli przed 26 lipca 1670 roku.

Fot. Paweł Uchorczak

 

Rewelacyjne informacje przynoszą badania dendrochronologiczne Aleksandra Koniecznego. Okazuje się bowiem, że w latach 1669–1670 przy kościele (z 1514 r.) wzniesiono z sosny pierwotnie wolno stojący zespół pięciu kaplic, który wtedy jeszcze nie miał łącznika ze średniowieczną świątynią. Południowa część obecnego łącznika była po prostu szóstą kaplicą, zamkniętą – jak pozostałe – dwubocznie lub ścianą prostą. Do 1707 r. wzniesiono obecną zakrystię, o czym świadczy wyryty napis w języku polskim „ZBVDOWANO 1707”, co poświadczają badania A. Koniecznego, z których wynika, że drewno sosnowe na budowę zakrystii pozyskano w 2 poł. 1705 r. W przestronnej zakrystii umieszczono też konfesjonał dla penitentów mających problemy ze słuchem. Nad zakrystią znajdował się chór (loża) – z widokiem na sosnę i ołtarz główny – do którego można było się dostać po schodach umieszczonych na zewnątrz kościoła.

Co ciekawe, ze względu na konieczność pomieszczenia dużej liczby wiernych, kościół w Oleśnie nie został wyposażony w ławki. Dwie ambony rozmieszczono tak, aby ksiądz głoszący kazanie był z każdego miejsca dobrze widoczny i słyszany. W 1700 r. proboszcz Krzysztof Biadoń polecił pokryć kaplicę gontami, a świątynię otoczono sobotami.

W 1755 r. kościół rozbudowano, wydłużając nawę o ok. 7,3 m w kierunku zachodnim. Na powiększonej części nawy wzniesiono wieżę. W 1759 r. zakończono modernizację kościoła, doprowadzając do ostatecznej integracji budowli – kościół z 1514 r. połączono nowym łącznikiem z kompleksem kaplic wykonanych przez cieślę Marcina Snopka. Zdaniem A. Koniecznego, nowy łącznik połączył kaplicę północną z południową ścianą kościoła.

Rys. Janina Kłopocka. Zbiory Muzeum Regionalnego w Oleśnie

Warto odnotować jeszcze poważniejszy remont kościoła w 1873 r., kiedy to pomalowano wnętrze świątyni zieloną farbą oraz przebudowano ołtarz główny. W 1880 r. przeprowadzono również prace w obrębie otoczenia kościoła i wybudowano 14 neogotyckich kapliczek ze stacjami Drogi Krzyżowej i kaplicę z fundacji barona von Reiswitz z Wędryni. Pismem z 6 maja 1968 r. sanktuarium św. Anny w Oleśnie zostało obdarzone przez Świętą Penitencjarię Apostolską specjalnym przywilejem odpustowym.

We wnętrzu i wyposażeniu kościoła pw. św. Anny wprawne oko może dostrzec mariaż prądów artystycznych importowanych z Włoch i Flamandii. Zabytek charakteryzuje się również niezwykle bogatymi treściami niematerialnymi (legendami), co dodatkowo podnosi jego wartość.

Kościół pw. św. Anny ma ogromne znaczenie dla okolicznych mieszkańców, a także pielgrzymów ze Śląska, Polski, Niemiec i Czech. Jest znakiem rozpoznawczym Olesna – jego wizerunek widnieje w logotypach wielu kampanii promujących miasto i region. Ogromną wartością jest codzienna troska okolicznych mieszkańców o ten zabytek. Jest to wyraz świadomości społeczności lokalnej wartości sanktuarium, a także odpowiedzialności za jego dalsze losy. Zabytek został uznany za Pomnik Historii rozporządzeniem Prezydenta RP z 10 grudnia 2018 roku. Pięknieje w oczach dzięki staraniom ks. proboszcza Waltera Lenarta i Gminy Olesno.

Fot. Paweł Uchorczak

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół odpustowy w Oleśnie” znajduje się na s. 1 i 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół odpustowy w Oleśnie” na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sypanie kopca Marszałka na Sowińcu zjednoczyło Polaków z całego świata / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 86/2021

Aby ułatwić masowe uczestnictwo w budowie kopca, władze obniżyły opłaty kolejowe do Krakowa. Z 62 miejscowości raz w tygodniu wyruszały specjalne pociągi, niektóre z darmowymi przejazdami.

Tadeusz Loster

Kopiec Marszałka w mojej rodzinie

Każdy naród posiada pomniki, które zawarły w sobie jego cierpienia i radości, jak w jednym ognisku ześrodkowując przeżycia całych pokoleń. Takimi pomnikami są: ruiny, pola bitewne, grody, ulice, na tych ulicach domy, na których widok serca biją goręcej i łzy nabiegają do oczu. Są to świątynie historii, których Polska posiada tak wiele. (Józef Piłsudski, 5 czerwca 1921 r., przemówienie w Toruniu)

Jeszcze przed śmiercią Józefa Piłsudskiego, w 1934 roku, Związek Legionistów Polskich zatwierdził budowę kopca – pomnika walki narodu polskiego o niepodległość. W dwudziestą rocznicę wymarszu z Krakowa I Kompanii Kadrowej Legionów, 6 sierpnia 1934 roku odbyło się uroczyste założenie fundamentów pod sypanie kopca na najwyższym wzniesieniu Pasma Sowińca znajdującego się w Lesie Wolskim, w zachodniej części Krakowa, na terenie dzielnicy Zwierzyniec. 12 maja 1935 roku zmarł Marszałek Polski Józef Piłsudski. Wtedy to zrodził się pomysł, aby kopiec, zwany dotychczas „Kopcem Niepodległości”, nazwać jego imieniem.

Nim rozpoczęły się prace przygotowawcze, na Sowińcu, w miejscu sypania kopca samoistnie ruszyły akcje przywożenia urn z ziemią z miejsc pamięci z różnych zakątków Polski. Lawinowo rosnąca liczba przekazywanych urn zaczęła sprawiać kłopoty organizatorom pracy przy kopcu, którzy postanowili przechowywać nadesłaną ziemię w Domu Marszałka Piłsudskiego w Oleandrach. Po pogrzebie marszałka spotęgowały się prace przy sypaniu kopca.

Ziemię sypali: członkowie rządu, posłowie i senatorowie, przedstawiciele rozmaitych organizacji, wojsko, załogi zakładów pracy, a nawet całe rodziny z dziećmi. Byli też tzw. wyczynowcy, którzy pobierali ziemię ze swoich okolic, np. z Kresów Wschodnich, i pieszo podążali do Krakowa.

Aby ułatwić masowe uczestnictwo w budowie kopca, władze obniżyły opłaty kolejowe do Krakowa. Z 62 miejscowości raz w tygodniu wyruszały specjalne pociągi, niektóre z darmowymi przejazdami.

25 maja Poczta Polska wydała znaczki o nominałach 15 i 25 groszy z nadrukiem „KOPIEC MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO” oraz otworzyła Urząd Pocztowy na Sowińcu, umożliwiając w ten sposób wysłanie do bliskich i znajomych specjalnej przesyłki opłaconej odpowiednimi znaczkami skasowanymi okolicznościowym datownikiem. Taką pamiątkę – list wysłany 5 października 1935 roku z Sowińca do Lwowa – posiada piszący te słowa, kiedy to jego ojciec po „spełnieniu czynu” wysłał do siebie na pamiątkę prezentowaną przesyłkę.

Duża ilość chętnych do sypania kopca spowodowała, że zabrakło taczek do transportu ziemi. Tabor taczek został powiększony z podziałem na taczki męskie, żeńskie i dziecięce. Ilość ziemi przesyłanej do Sowińca znacznie wzrosła. Na budowę kopca trafiła ziemia z grobów polskich żołnierzy w USA, z grobów zmarłych weteranów powstań polskich oraz z miejsc walk o niepodległość Polski w latach 1905–1918 oraz 1918–1920 roku. Przywieziono ziemię z miejsc szczególnie bliskich sercu marszałka: Jasnej Góry, Ostrej Bramy, z grobów matki i siostry oraz z miejsca jego urodzin.

W końcu 1935 roku organizatorzy informowali, że do Sowińca trafiło około 2 tys. urn z ziemią, a spodziewają się jeszcze tysiąca. Niektóre z urn przedstawiały wartość artystyczną, dlatego 19 marca 1936 roku w budynku odwachu przy Wieży Ratuszowej w Krakowie urządzono ich wystawę.

Czy trafiła na nią urna z ziemią, wieziona na kopiec przez moich krewnych, harcerzy Zbyszka i Jasia Podolskich – tego nie wiem. Zostało rodzinne zdjęcie wykonane w Tarnowie w sierpniu 1935 roku, na którym dwaj chłopcy w mundurkach harcerskich, w otoczeniu najbliższej rodziny trzymają urnę z napisem: „SZCZUCIN ziemię z grobu dziadka POWSTAŃCA z r. 1863 wiozą wnuki Z.J. PODOLSCY”.

Powstaniec Jan Podolski urodził się w Mielcu w 1845 roku, w wieku 18 lat uciekł z domu do tworzącego się w pobliżu Mielca oddziału Dionizego Czachowskiego. Brał udział w bitwie pod Jarkowicami, a będąc w oddziale Rębajły (Karol Kalita), walczył w bitwie o Opatów, gdzie został ranny w nogę. Po wyzdrowieniu wstąpił do partii Denisiewicza, która została rozbita pod wsią Wierzbniki. Przedzierając się w stronę Galicji, dostał się do niewoli moskiewskiej, z której zdołał zbiec i ukrywał się w lasach Tuszowskich koło Mielca. Jak wspominał, „gdy ucichły aresztowania”, powrócił do rodzinnego Mielca, gdzie w wieku 24 lat ożenił się z Julianną Gołuchowską. Po ślubie małżonkowie przenieśli się do Szczucina. Był osobą znaną i szanowaną w mieście: członkiem rady gminnej, wiceburmistrzem, członkiem zarządu kasy Raiffeisena, cechmistrzem, wreszcie w roku 1913 – burmistrzem Szczucina. W 1885 roku założył Ochotniczą Straż Pożarną. Za udział w powstaniu styczniowym otrzymał po wyzwoleniu Polski, w 1920 roku złoty Krzyż Zasługi z Mieczami. Miał dwie córki oraz dwóch synów. Zmarł w Szczucinie w 1932 r.

Jeden z synów, Ignacy Podolski (1885–1971), burmistrz Szczucina, jako wdowiec ożenił się z siostrą mojej babki Zofii, Stefanią Kwiecińską (1901–1976). Mieli dwóch synów, Zbigniewa i Jana, oraz córkę Teresę. Czy patriotyczne wychowanie chłopców przyniosło efekty? Zbigniew Podolski, urodzony w 1922 roku, podczas wojny był żołnierzem ZWZ/AK placówka Szczucin. Zmarł na białaczkę w 1944 roku. Jan Podolski urodził się w 1924 roku, podczas wojny był członkiem Związku Walki Zbrojnej, kolportował podziemne pismo „Odwet”. Aresztowany przez gestapo, od kwietnia do lipca 1941 roku przebywał w więzieniu w Tarnowie. Od sierpnia 1942 roku pod pseudonimami Lis i Bem był informatorem, a następnie agentem wywiadu placówki AK w Szczucinie. W 1944 pod pseudonimem Sosna został łącznikiem Komendanta Obwodu Batalionów Chłopskich. Związał się z ruchem ludowym, w 1945 roku był założycielem ZMW „Wici” w Szczucinie. Jako student Uniwersytetu Jagiellońskiego należał do Akademickiego ZMW „Wici” w Krakowie, od 1945 do 1947 r. był członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego, od 1960 roku działaczem w strukturach podziemnych tego Stronnictwa. W 1989 roku został członkiem Rady Naczelnej PSL w Warszawie, Rady Regionalnej na Śląsk i Małopolskę, i Zarządu Wojewódzkiego w Tarnowie. Był adwokatem, mieszkał w Dębicy, z żoną Danutą Torońską miał dwójkę dzieci –Piotra i Ewę. Zmarł w 2006 roku.

Oficjalne zakończenie prac przy budowie kopca ogłoszono na dzień 6 sierpnia 1937 r., w rocznicę wymarszu I Kadrowej.

Kopiec miał wysokość ok. 35 m (393,6 m n.p.m.), średnicę podstawy 111 m, a objętość 130 tys. m3, był największym kopcem w Polsce. Mimo zakończenia prac i zwieńczenia go płytą z krzyżem legionowym, ziemia w urnach napływała w dalszym ciągu.

Podczas okupacji gubernator G.G. Hans Frank, rezydujący na Wawelu, zamierzał zniszczyć dwa górujące nad Krakowem kopce – Tadeusza Kościuszki i Józefa Piłsudskiego – przez wysadzenie ich. Na szczęście do tego nie doszło. Po zakończeniu wojny w 1945 roku jeszcze złożono na kopcu ziemię spod Lenino i Monte Cassino.

Władze PRL dążyły do unicestwienia kopca, doprowadzając do jego dewastacji. W 1953 roku obsadzono go drzewami i krzewami oraz zdarto ze szczytu granitową płytę z legionowym krzyżem. Porośnięty drzewami, w latach 70. stał się prawie niewidoczny w pejzażu Krakowa. W 1980 roku przy towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Krakowa powstał Komitet Opieki nad Kopcem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Od tego czasu do 1991 roku kontynuowano prace społeczne przy kopcu. Przyjeżdżające do pracy grupy ochotników pracowały z takim zapałem jak społeczeństwo w najlepszym okresie jego budowy.

W 1992 roku honorowy patronat nad kopcem przejął Sejm RP, a kopiec został odremontowany przez profesjonalne firmy budowlane. Z tego miejsca co roku wyrusza Marsz Szlakiem I Kadrowej, a składanie urn z ziemią z miejsc związanych z polską historią nie ustaje.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kopiec Marszałka w mojej rodzinie” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kopiec Marszałka w mojej rodzinie” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

6-latki są uczone, że w Gdańsku dawniej mieszkali tylko mądrzy Niemcy / Michał Lipniewicz, „Śląski Kurier WNET” 86/2021

W przedstawieniu nie ma słowa o złożoności etnicznej Gdańska. Pojawiają się wprawdzie Kaszubi, ale tak durni, że nie rozumieją niemieckiego i mądry Niemiec Kurt musi się z nimi porozumiewać na migi.

Michał Lipniewicz

Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów

„Chcecie bajki? Oto bajka. Była raz sobie gdańska brunatna przedszkolanka”.

Dwudziestego czwartego czerwca miałem wątpliwą przyjemność oglądania przedstawienia z okazji zakończenia roku szkolnego w przedszkolu nr 84 w Gdańsku-Morenie.

Mój syn na w roli głównej! Na takie dictum każdy z rodziców dostałby wypieków z dumy. A więc panie przedszkolanki w niego wierzą! Pamięć ma jak po bilobilu! Okazało się jednak, że wolałbym, aby takiej pamięci nie miał.

W sztuce zaprezentowanej przez dzieci, pięknie zresztą odegranej, pt. O mądrym Niemcu Kurcie i jego kotach, będącej według pani przedszkolanki uwieńczeniem kilkuletniego programu o historii miasta Gdańska, już w pierwszych słowach znalazło się miejsce li tylko dla mądrego Niemca Kurta. Tylko tyle i aż tyle.

Sześciolatki uczą się, że w Gdańsku mieszkali przed laty mądrzy Niemcy. Jest to także jedyna nacja nazwana w przedstawieniu. Nie ma słowa o Polakach, nie ma słowa o złożoności etnicznej tego miasta. Pojawiają się w przedstawieniu, co prawda, Kaszubi, ale są na tyle durni, że niemieckiego języka nie rozumieją i mądry Niemiec Kurt musi się z nimi porozumiewać na migi.

Co czułem, oglądając to przedstawienie?

Z jednej strony dumę rozpierającą ojca, bo przecież mój syn w głównej roli! Z drugiej ten mróz, który przeszył mnie w chwili, gdy w pierwszym lub drugim zdaniu sztuki usłyszałem o „mądrym Niemcu Kurcie”. Odżyły ponure rodzinne wspomnienia o Victoriaschule, Piaśnicy, Stutthoffie i tylu innych miejscach naznaczonych tą niemiecką „wyższą inteligencją”. Potem przyszła refleksja, że to nie wyjątek, skoro córka starszego brata w ramach zaliczeń zbierała pamiątki po Danziger Aktien Bierbrauerai. Wydawało mi się to wtedy ponurym żartem, takim w stylu pamięci o mieście Stefana Chwina, rocznik ’49 (rodzina pochodzi z Wilna) i Pawła Huellego, rocznik ’57 (o pochodzeniu swojej rodziny mówi: „Huellowie byli Austriakami”), quasi-Gdańszczan. Okazuje się to jednak świadomą polityką historyczną włodarzy tego miasta, w którym szkoły są przez nich dotowane i utrzymywane.

Wiem, że długa jest droga od „radosnego pochodu” spod Teatru Szekspirowskiego (notabene naprzeciw Victoriaschule) z okazji pierwszego września do przedstawienia z okazji zakończenia roku szkolnego, ale takimi właśnie małymi krokami w małych i młodych umysłach kształtuje się obraz rzeczywistości.

Artykuł Michała Lipniewicza pt. „Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Michała Lipniewicza pt. „Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oprócz epidemii paskudnego wirusa świat ogarnęła pandemia strachu / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Zdziwienie budzi fakt, że mimo istnienia co najmniej 4 leków na covid- 19, przymusza się ludzi do przyjmowania preparatu medycznego, wciąż będącego w fazie testowania, dopuszczonego jedynie warunkowo.

Jadwiga Chmielowska

Sierpień, kończą się wakacje. Trzeba wykorzystać urlop, kiedy jesteśmy wolni od trosk zawodowych, na myślenie. Uwolnieni od maseczek, oddychamy pełną piersią i nasz dotleniony mózg jest w stanie analizować fakty i informacje. Nabieramy też sił, by walczyć z chorobami. Starajmy się jeść zdrową żywność, dużo warzyw i owoców. Spacery po lasach wentylują płuca po miesiącach spędzonych w domach. Jest czas na odnowienie więzi towarzyskich i przełamanie epidemii strachu, bo ta najbardziej nas niszczy.

O tym, że mamy wojnę, piszę od kilku lat. Coraz więcej osób ją zauważa. Jest więc szansa na skuteczną obronę. Nareszcie docierają informacje z wielu krajów. Potwierdziło się, że koronawirus został zmodyfikowany przez człowieka w chińskim laboratorium.

Dr Anthony Fauci, dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych USA, był przesłuchiwany w Senacie po tym, jak ujawniono jego korespondencję na podstawie Ustawy o wolności informacji (FOIA). Okazało się, że wiedział, że wirus mógł pochodzić z tajnego Instytutu Wirusologii Wuhan w Chinach.

Media w USA rozpisywały się o finansowaniu chińskich laboratoriów przez amerykańskie pazerne fundacje po tym, jak badania nad koronawirusami zostały zakazane w USA. Nie mam wątpliwości, że Chińczycy przeprowadzili biologiczną wojnę psychologiczną. Oprócz epidemii paskudnego wirusa świat ogarnęła pandemia strachu. Nie wiadomo, co gorsze.

Na fali lęku próbuje się wprowadzić podziały w społeczeństwach na zaszczepionych i niezaszczepionych. W Stanach rządzonych przez republikanów reżim covidowy był słabszy, a śmiertelność i poziom zachorowań nie większe niż tam, gdzie restrykcje były surowe. Wiele stanów odmówiło wprowadzania paszportów covidowych. Gubernator Florydy Ron DeSantis, republikanin, podpisał prawo, które zabrania wszystkim firmom używania paszportów szczepionkowych w jego stanie.

Zdziwienie na całym świecie budzi fakt, że pomimo istnienia co najmniej 4 leków na covid- 19, przymusza się ludzi do przyjmowania preparatu medycznego, wciąż będącego w fazie testowania, dopuszczonego jedynie warunkowo.

Profesor Didier Raoult z Marsylii stosuje hydroksychlorochinę z azytromycyną. W USA i Meksyku część lekarzy leczy z powodzeniem iwermektyną. W Polsce, dzięki dr. Bodnarowi, znana jest amantadyna połączona z antybiotykiem i preparatami heparynowymi, w zależności od stanu pacjenta. Amantadyna to stary lek antywirusowy, stosowany od dziesięcioleci. Portal Fronda przytacza opinię australijskiego profesora Thomasa Borody’ego, że covid-19 można z łatwością leczyć iwermektyną. „Wiemy, że jest wyleczalny, to łatwiejsze niż leczenie grypy” – twierdzi profesor.

Sam McIntyre twierdzi, że lek jest tani i w związku z tym jego upowszechnianie nie jest w interesie wielkich firm farmaceutycznych. Wszystkie te leki są bojkotowane nie przez lekarzy, a przez decydentów w poszczególnych państwach.

Na stronie Uniwersytetu Medycznego Johnsa Hopkinsa prof. Larry Corey pisze o dziwnych powikłaniach poszczepiennych u niewielkiej liczby biorców szczepionki AstraZeneca, zwłaszcza u młodych kobiet. Powikłania przejawiają się w postaci jednoczesnego krzepnięcia krwi i krwawienia. Wielu lekarzy ostrzega przed szczepieniem testowanymi preparatami genetycznymi. Brak jest w świecie otwartej, szczerej, naukowej debaty. Każdy, kto zgłasza wątpliwości, jest cenzurowany – nieważne, czy ma tytuł profesora medycyny, czy jest dziennikarzem, który uważa tylko, że „warto rozmawiać” o ważnych problemach – jak Pospieszalski.

Jeśli teraz grozi nam delta, to za chwilę będzie gamma, potem kappa i lambda; do omegi jeszcze daleko…

Sierpień to miesiąc Maryi i pokonania sto lat temu Rosji bolszewickiej. Zawierzmy Bogu, bo jedynie On może natchnąć serca i umysły rządzących na świecie, zanim doprowadzą do zagłady ludzkości.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tragiczna, niezakończona historia śp. Romana Jochemczyka/ Stefania Mąsiorska, „Śląski Kurier WNET” nr 85/2021

W 1994 r. IPN uznał, że R. Jochemczyk był prześladowany w PRL za działalność na rzecz niepodległości Polski. W 2020 r. IPN zmienił zdanie. Śledztwo w sprawie zmarłego w 1998 r. bohatera artykułu trwa.

Stefania Mąsiorska

Drwiący śmiech pokoleń

Człowiek tworzy historię, historia rozkłada człowieka (Emil Cioran)

Roman Jochemczyk z Dziećkowic (województwo śląskie), rocznik 1931, był synem rolnika. Jego dzieciństwo upływało w cieniu grozy II wojny światowej. Ojciec zginął na tej wojnie, matka pozostała na 6,5-hektarowym gospodarstwie z piątką dzieci. On był najstarszy z rodzeństwa. Naukę po wojnie kontynuował w Kolegium Franciszkanów w Nysie, a od września 1948 roku – w jedenastolatce w Mysłowicach, gdzie w tym właśnie roku powstało Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności.

W roku szkolnym 1949/50, będąc uczniem 10 klasy, porzucił szkołę, bo wstąpił do nielegalnej organizacji. Zajmował się w niej wypisywaniem antyrządowych haseł, rozrzucaniem ulotek i gromadzeniem broni. Zagrożony dekonspiracją, wraz z kolegą przeniósł się do Białki koło Makowa Podhalańskiego. Tam, po nawiązaniu kontaktów, utworzył grupę pod nazwą Narodowa Organizacja Bojowa. Już w grudniu 1950 roku został aresztowany przez UB i oddział KBW pod Imielinem. Przesłuchiwano go ubeckimi metodami, znęcając się fizycznie i psychicznie. 22 marca 1951 roku został wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach skazany na karę śmierci „wraz z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze i przepadek całego mienia”. W celi śmierci przesiedział 3 miesiące. Potem złagodzono mu wyrok do lat 15.

Straszną cenę miał odtąd płacić ten – w chwili aresztowania – dziewiętnastolatek. Płacili też jego bliscy, okrzyczani w małym wiejskim środowisku Dziećkowic „rodziną bandyty”. Po politycznych przemianach w Polsce ostatecznie wyszedł na wolność w 1958 roku.

Osiedlił się w Bogatyni, bo tam mieszkała poślubiona w tym samym roku jego żona. Wzywany przez matkę, która nie radziła sobie z prowadzeniem gospodarstwa rolnego, w 1962 roku wrócił w rodzinne strony.

Nie była to dobra decyzja. Miał już własną rodzinę – 2 córki i syna. Było im bardzo ciężko. W nocy pracował w kopalni Wesoła, w dzień na roli. W tej społeczności byli traktowani wciąż jak rodziną bandycka. Często słyszeli obelgi i boleśnie odczuwali poniżanie. Starszej córce tych bardzo religijnych rodziców z tego powodu opóźniono możliwość przystąpienia do I Komunii Świętej o dwa lata. To piętno zaważyło też na stosunkach rodzinnych. Pod presją wrogiego nastawienia tej małej społeczności do syna i jego rodziny, matka wydziedziczyła Romana. Musieli się wyprowadzić z dorastającymi dziećmi i do końca życia Roman Jochemczyk z rodziną nie był na swoim.

Dopiero po ogłoszeniu Ustawy z 23 lutego 1991 roku mógł się starać o rehabilitację. I doczekał się jej. W jego aktach w roku 1994 IPN odnotował: „Analiza akt sprawy prowadzi do wniosku, że czyny przypisane powyższym wyrokiem były związane z działalnością na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Na postawie tej analizy Sąd Wojewódzki w Katowicach stwierdził nieważność wyroku z 1952 roku. Roman Jochemczyk otrzymał też symboliczne odszkodowanie za niesłuszne osądzenie i osiem lat więzienia.

Zmarł w 1998 roku. Dzieci z oczyszczoną wreszcie historią życia ojca miały prawo liczyć na szacunek. Pozakładały własne rodziny.

Tymczasem w październiku 2020 roku zostały poinformowane, że IPN w Katowicach „prowadzi śledztwo w sprawie niesłusznego skazania Romana Jochemczyka i innych osób na kary więzienia wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach z dnia 22.03.1951, co stanowiło represję z powodu jego działalności opozycyjnej w ramach organizacji Narodowa Organizacja Bojowa oraz znęcania się nad nimi przez funkcjonariuszy WUBP w Katowicach i PUBP w Pszczynie podczas śledztwa”. Ich próby kontaktu przez podany w piśmie numer telefonu do prokuratora Zbigniewa Woźniaka z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach nic nie dały. Nikt też nie oddzwonił, ale nikt się też nie niepokoił, bo niczego złego się nie spodziewano. Po niemal dwóch miesiącach z tegoż IPN przyszło pismo informujące o umorzeniu śledztwa.

Spokój zburzyła dopiero lektura obszernego uzasadnienia umorzenia, a zwłaszcza tego fragmentu: „Oceniając zgromadzony materiał dowodowy stwierdzić należy, iż brak jest podstaw do przyjęcia, by działania podejmowane wobec pokrzywdzonych przez prokuratorów Wojskowej Prokuratury Rejonowej W Katowicach i Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie wyczerpywały znamiona przestępstwa, a tym samym, by można było przyjąć, iż zachodzi uzasadnione podejrzenie zaistnienia tzw. zbrodni sądowej. Wynika to z faktu, iż wszystkie przypisane pokrzywdzonym przestępstwa mają charakter przestępstw pospolitych, a nie politycznych”.

W kwestii skazania Romana Jochemczyka za nielegalne posiadanie broni w uzasadnieniu umorzenia czytamy, że „nie ma znaczenia, z jakich motywów pokrzywdzony przechowywał broń palną. Jeśli byłoby to z motywów patriotycznych, to obecnie można jedynie podkreślić, że robił to pomimo pełnej świadomości grożącej mu za to surowej odpowiedzialności karnej. Tym samym brak jest przesłanek do stwierdzenia, by wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach i utrzymujące go w mocy postanowienie Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie w części dotyczącej były wydane z naruszeniem prawa”.

Co do stosowania zaś przemocy fizycznej i psychicznej przez funkcjonariuszy UB w Katowicach i Pszczynie wobec Romana Jochemczyka prokurator IPN uznał wprawdzie, że to „wyczerpuje znamiona przestępstw” i że były to czyny „bezprawne i mające charakter represji” oraz że „działania funkcjonariuszy miały charakter fizycznego i psychicznego znęcania się i miały na celu uzyskanie od niego określonych wyjaśnień, a tym samym czyny te należy zakwalifikować jako zbrodnie komunistyczne i zbrodnie przeciwko ludzkości”, ale ponieważ „zebrany materiał dowodowy nie pozwala na ustalenia, którzy konkretni funkcjonariusze dopuścili się tych przestępstw, dlatego postępowanie w tej części postanowiono umorzyć z powodu niewykrycia sprawców”.

Był to dla dzieci Romana Jochemczyka prawdziwy grom z jasnego nieba. Jedyne dla nich pocieszenie stanowiła świadomość, że ich ojciec tego nie dożył. Złożyły zażalenie do Sądu Rejonowego w Katowicach. Ten sąd, rozpatrzył 24.02.2021 roku (sygn. akt VIII Kp 485/20/ADM) inkryminowane postanowienie i je swoim postanowieniem uchylił, uznawszy w całej rozciągłości argumentację strony skarżącej.

Uzasadnienie pisemne tego postanowienia Sądu Rejonowego w Katowicach byłoby znakomitym materiałem edukacyjnym dla aplikantów sądowych.

Śledztwo IPN-u w tej sprawie nadal trwa. Jaki będzie jego finał? Czy represjonowany w PRL z powodów politycznych Roman Jochemczyk będzie oczyszczony z miana przestępcy pospolitego?

Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „Drwiący śmiech pokoleń” znajduje się na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „Drwiący śmiech pokoleń” na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fotografia patriotyczna jako manifestacja polskiej tożsamości narodowej / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 85/2021

Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich pojawiła się w latach 1860–1864, przedstawiając głównych aktorów ówczesnych wydarzeń, rysunki propagandowe, ilustracje potyczek, bitew i agitacyjne ryciny.

Tadeusz Loster

Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich w okresie niewoli

Wszystkie zdjęcia ze zbiorów Autora

Rozkwit fotografii patriotycznej na terenie Polski nastąpił na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku w latach poprzedzających powstanie styczniowe, w okresie jego trwania oraz po jego upadku, w czasie żałoby narodowej. Fotografia patriotyczna była modna do czasu odzyskania przez Polskę niepodległości. Fotografujący się Polacy w narodowych ubiorach czy udekorowani emblematami narodowymi uważali, że jest to dowód wskazujący na ich przynależność narodową. Wykonanie takiej fotografii z zaborze rosyjskim było odwagą, a w zaborze austriackim i pruskim – demonstracją patriotyczną.

Opiekunki z dziećmi. Na zdjęciu chłopczyk ubrany w strój narodowy – rogatywkę i czamarę, z tyłu zdjęcia ręcznie wypisany wierszyk: „Jak się to dzieje, żem przestał być sobą / Kto mnie mógł wydrzeć ze mnie! / Jakaż władza może beze mnie / Rozrządzać moją osobą. Sobkowi dn. 28/II 1904 r. K.”. Zdjęcie wykonane w pracowni fotograficznej J. Rudnickiego w Częstochowie, Wykonanie takiej fotografii w tym czasie w Kongresówce było karalne

Kiedy świat zobaczył zdjęcie fotograficzne, zdziwił się niepomiernie. Nie wierzył, że to nie ręka artysty, lecz światło promieni słonecznych namalowało ten mały obrazek. Ten blask był bardziej precyzyjny niż oko ludzkie i rysował takie szczegóły, których nie dostrzegał człowiek.

W 1837 r. Louis Daguerre odkrył, jak można wykonać fotografię w kilka zaledwie minut. Dwa lata później angielski chemik William Henry Fox Talbot wynalazł fotograficzny proces negatywowo-pozytywowy, zwany talbotypią. Pierwszy aparat fotograficzny zbudował Alfons Giroux w 1839 roku. Przypominał drewnianą, rozsuwaną skrzynkę, którą wyposażono w kasetę na materiał światłoczuły. Jednak przełom w fotografii nastąpił w 1851 r. dzięki wynalezieniu tzw. metody mokrej, wykorzystującej proces kolodionowy. Ten wynalazek umożliwił stworzenie fotografii masowej. Fotografowanie zwane było wówczas „zdejmowaniem” wizerunku (stąd słowo „zdjęcie”).

Polka ubrana w „czarną sukienkę” oraz biżuterię patriotyczną z okresu powstania styczniowego. Na piersiach krzyżyk zawieszony na łańcuchu imitującym kajdany, w uszach kolczyki symbolizujące wiarę, nadzieję i miłość (krzyż, kotwica i serce). Z tyłu zdjęcia napis: „Na pamiątkę od kochającej cię Tekli, Strzeliska Stare 1865”. Zdjęcie wykonane w Zakładzie E. Trzemeskiego we Lwowie Autorami tych zdjęć było pierwsze pokolenie zawodowych fotografów. Prezentowali oni bardzo wysoki poziom wiedzy zawodowej i ogólnej, a ich dzieła, powstałe w „magicznych” atelier, porównywano do dzieł sztuki.

Najzdolniejsi, o dużym wyczuciu artystycznym, robili nie tylko kariery, ale i zarabiali duże pieniądze. Do czołowych rzemieślników – artystów fotografii drugiej połowy XIX wieku na ziemiach polskich – należeli w Kongresówce: Karol Beyer, Konrad Brandl, Melencjusz Dudkiewicz, Jan Mieczkowski i Marian Olszyński. Kraków mógł się pochwalić Walerym Rzewuskim, Anitem Szubertem oraz Ignacym Krygerem. Lwów – Edwardem Trzemeskim oraz Józefem Ederem, a Poznań pracownią braci A. i F. Zauschnerów. W miarę upływu lat przybywało pracowni oraz znanych nazwisk fotografów. Do takich należał artysta fotografii Bernard Henner, który posiadał pracownie w Przemyślu, Lwowie i Jarosławiu, a zdjęcia jego na początku XX wieku nosiły notatkę Cesarsko-Królewski Nadworny Fotograf”. Do miana wybitnych należy zaliczyć śląskich fotografów Wilhelma Blandowskiego oraz Maxa Steckla.

Te stare zdjęcia, odbijane na cienkim papierze fotograficznym, przyklejane były na kartoniki. Owe pierwsze passe-partout miały jeszcze ozdoby monobarwne, a na winiecie nazwisko fotografa i adres pracowni. Niekiedy zdobione były medalami, które otrzymywał „mistrz” na krajowych i zagranicznych konkursach fotograficznych.

Członkowie Komitetu Budowy Krzyża Pamiątkowego w parku pałacowym w Chodorowie w pow. Bóbrka (woj. lwowskie): jeden w kontuszu szlacheckim trzyma chorągiew z orłem, drugi siedzi z ręką opartą na tarczy z napisem: „Poległym za wiarę i wolność Ojczyzny młodzież polska Chodorów”; obok stoi trzeci mężczyzna w czamarze. Na krzyżu daty 1772 (I rozbiór Polski), 1791 (II rozbiór Polski), 1793 (Konstytucja 3 maja), 1795 (III rozbiór Polski), 1831 (powstanie listopadowe), 1863–1864 (powstanie styczniowe). Z tyłu zdjęcia pieczątka o treści: Komitet Budowy Krzyża Pamiątkowego w Chodorowie”, obok data „6/V 1906” oraz podpisy: „Franciszek Struczak”, „Na pamiątkę J. Macewicz” oraz „Lewicki”

Fotografia patriotyczna na terenie ziem polskich pojawiła się w przestrzeni publicznej w latach 1860–1864 r., przedstawiając głównych aktorów ówczesnych wydarzeń, rysunki propagandowe, ilustracje potyczek i bitew oraz agitacyjne ryciny.

Fotografie tego typu rozprowadzane były w dużych nakładach. Można je było początkowo kupić za grosze w zakładach fotograficznych, aptekach oraz wszelkiego rodzaju sklepach na ziemiach polskich we wszystkich zaborach. Stwierdzenie przez władze Rosji, że tego typu fotografia jest krzewieniem patriotyzmu wśród ludności Królestwa Polskiego, spowodowało zakaz jej wykonywania i sprzedaży. Przykładem tej restrykcji stał się wybitny warszawski fotograf Karol Beyer, który za fotografowanie, a tym samym dokumentowanie wydarzeń tamtych lat, w październiku 1861 r. został aresztowany i osadzony w twierdzy modlińskiej. Zwolniony w kwietniu 1862 r., ponownie został aresztowany w 1863 r. i zesłany do Nowochopiorska, skąd powrócił dopiero w 1865 r. Od tego czasu fotografie patriotyczno-polityczne sprzedawane były na bezimiennych kartonikach konspiracyjnie.

Z tego okresu istnieje jeszcze bardzo rzadki rodzaj fotografii patriotycznej pamiątkowej, wykonywanej w bardzo małej ilości przez przyszłych powstańców przed wyruszeniem do powstania. Takie fotografie spotyka się we wszystkich zaborach polskich. Te wykonywane w Kongresówce są tylko portretowe, niekiedy w ubiorze „polskim” – w rogatywce oraz czamarze. W Poznańskiem były wykonywane nawet w mundurach powstańczych. Najbardziej wojskowy charakter mają zdjęcia z terenów Galicji, gdzie na przykład krakowska pracownia Walerego Rzewuskiego była wyposażona w ekrany przedstawiające leśny krajobraz, a wyruszający w bój przyszły powstaniec mógł się uzbroić do zdjęcia w przygotowane przez fotografa rekwizyty.

Tego typu fotografia, mimo pamiątkowego charakteru, była bardzo niebezpieczna. Znaleziona podczas rewizji przez carską policję u rodzin podejrzanych o sprzyjanie powstaniu, była pomocna przy identyfikacji osób oraz stanowiła dowód przestępstwa.

Bracia Bogumił i Wiesław Broekere, fotografia wykonana ok. 1908 r. w pracowni K. Ignatowicza w Poznaniu. Chłopcy są ubrani w rogatywki oraz czamary, z szabelkami u boku. Wiesław Broekere, ur. W 1905 r., członek niepodległościowego podziemia, został zamordowany przez Niemców w 1944 r. w K.L. Mauthausen-Gusen. Bogumił Broekere, ur. w 1904 r., oficer WP, uczestnik kampanii wrześniowej, jeniec obozu Oflag II A w Prenzlau, zmarł w 1969 r. na uchodźstwie w Anglii

Nieprzypadkowo w albumie noszącym nazwę „Pamiat’ miatieża” generalnego policmajstra barona Platona Aleksandrowicza Frederiksa, naczelnika Warszawskiego Okręgu Żandarmerii, znalazło się kilkaset zdjęć powstańców oraz sybiraków-zesłańców, uczestników powstania i osób związanych z polską rebelią. No i zdjęcia „Polskich Szkatuł” – kobiet ubranych w żałobne, czarne sukienki niekiedy przystrojone biżuterią patriotyczną.

W Kongresówce chodzenie w takiej sukience było karalne, a fotografię uważano za dowód na wrogie zaborcy propagowanie polskości. Album Frederiksa jest świadectwem wykorzystywania fotografii przez policję i rosyjskie wojsko.

W Kongresówce jeszcze do czasu Wielkiej Wojny niepożądane było, a nawet uważane za przestępstwo, noszenie przez mężczyzn rogatywki i czamary, a robienie sobie zdjęcia w takim polskim ubiorze wymagało odwagi. Wobec zakazu używania pod zaborami wszelkich polskich symboli, rogatywka stała się symbolem manifestacji tożsamości narodowej. Tego typu rogata czapka – jak rogata polska dusza – mocno wrosła w krajobraz miejski i wiejski. Rozpowszechniona w XVIII wieku przez konfederatów barskich, zwana również konfederatką, noszona była przez chłopów, mieszczan, rzemieślników, kupców, a przede wszystkim przez szlachtę i wojsko polskie. W rogatywce do boju polskich kosynierów prowadził pod Racławicami Tadeusz Kościuszko. Czapkę taką na emigracji demonstracyjnie nosił Adam Mickiewicz. Zabrał ją do Turcji i w niej kazał się pochować w 1855 r.

W konfederatce kazał się portretować nasz wielki emigracyjny poeta Cyprian Kamil Norwid, który w jednym ze swoich listów 1862 r. napisał: „Amarantową włożyłem na skronie/ Konfederatkę, Bo jest to czapka,/ którą Piast w koronie/ Miał za podkładkę”.

Trzy pokolenia. Najstarszy mężczyzna w mundurze „Sokoła”, obok niego siedzi porucznik w mundurze austriackim w czapce uformowanej na kształt rogatywki (przypuszczalnie II Brygada Legionów Polskich), po lewej stronie dziewczynka z wpiętymi w płaszczyk polskimi orłami. Stoją: dwaj żołnierze w mundurach austriackich oraz młody mężczyzna w mundurze słuchacza Akademii Wojskowej. Zdjęcie wykonane około 1915 r. w pracowni Cesarsko-Królewskiego Nadwornego Fotografa B. Hennera w Przemyślu

Do grona zdjęć patriotycznych tamtego okresu należy zaliczyć fotografie przedstawiające wybitnych Polaków, a wśród nich wizerunki wojskowych: Tadeusza Kościuszki, księcia Józefa Poniatowskiego, generała Henryka Dąbrowskiego; działacza politycznego, wolnomularza Joachima Lelewela czy np. zdjęcia Henryka Sienkiewicza, rozprowadzane po otrzymaniu przez pisarza nagrody Nobla; i zdjęcia wielu innych zasłużonych Polaków.

Kolportowanie i rozprowadzanie tych fotografii w okresie niewoli miało na celu pobudzenie ducha patriotycznego Polaków, a wykonywanie ich było manifestacją tożsamości narodowej.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich w okresie niewoli” znajduje się na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich w okresie niewoli” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kopernik w spódnicy – Maria Cunitz (1610–1664) / Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” nr 85/2021

Będąc cudownym dzieckiem, śląska Pallas sama nauczyła się języka polskiego i łaciny. Pasjonowała się medycyną, matematyką, astronomią i historią. Grała na lutni, malowała obrazy, pisała wiersze.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Śląska Pallas, wybitna astronomka

Maria Cunitz (1610–1664)

Była najbardziej znaną kobietą naukowcem od czasów Hypatii z Aleksandrii, wybitnej starożytnej astronomki i matematyczki. Współcześni zwali ją Śląską Ateną Pallas lub Drugą Hypatią. Johann Caspar Eberti w 1727 r. w swojej książce o sławnych kobietach na Śląsku napisał: „Cunicia (Maria) albo Cunitzin, córka sławnego pana Henryka Cunitiego […].

Uczona niewiasta, błyszcząca zarazem jak królowa pośród śląskich niewiast, mówiła siedmioma językami: niemieckim, włoskim, francuskim, polskim, łaciną, greką i hebrajskim, była doświadczona w muzyce i potrafiła sporządzić piękny obraz. Przy tym była bardzo zajęta astrologią […]; rozważania astronomiczne były jej największą przyjemnością”. Dziś mówi się o niej „Kopernik w spódnicy”.

W czasach nowożytnych na jej cześć jeden z kraterów na Wenus nazwano Cunitz, a jedną z planetoid – Mariacunitia. Od 20 października 1997 r. Maria Cunitz jest patronką jednej z głównych ulic Byczyny w obrębie starego miasta. Upamiętnienia doczekała się także w Świdnicy, gdzie patronuje jednej z osiedlowych ulic i w rynku, przed Muzeum Kupiectwa w Świdnicy, znajduje się jej ławeczka z pomnikiem. Muzeum jako jedyna instytucja dba o promocję spuścizny tej wybitnej kobiety.

Urodziła się 411 lat temu, 29 maja 1610 r. w Świdnicy. Była najstarszą córką Marii Schultz i dra Henryka Cunitza, niemieckiego imigranta. Jej dziadek ze strony matki – Scholtz – był matematykiem i doradcą księcia legnicko-brzeskiego, Joachima Fryderyka z Brzegu.

Maria była niezwykle uzdolniona. W wieku pięciu lat sama nauczyła się czytać, przysłuchując się potajemnie lekcjom jej młodszego brata. Ojciec, nie chcąc rozbudzać jej ambicji naukowych, nie pozwolił na oficjalną edukację Marii i kształcił ją w zakresie wykonywania obowiązków domowych, malarstwa, muzyki i sztuki haftu.

Będąc cudownym dzieckiem, obdarzonym niepohamowaną ciekawością i niezaspokojoną ambicją, Śląska Pallas sama nauczyła się również języka polskiego i łaciny. Pasjonowała się medycyną, matematyką, astronomią i historią. Grała na lutni, malowała obrazy, a także pisała wiersze.

Miała 13 lat, gdy 26 września 1623 r. ojciec wydał ją za mąż za prawnika Davida von Gerstmanna. (Zachował się zbiór pieśni z okazji ich zaślubin, których autorem był osiemnastoletni Daniel Czepko, znany później jako poeta, dramatopisarz i mistyk mający wpływ na Johannesa Schefflera, znanego jako Angelus Silesius, czyli „Anioł Ślązak” – wybitnego śląskiego poety barokowego). Podczas małżeństwa Maria uczyła się języka francuskiego i greki. Kontynuowała naukę muzyki, malarstwa i zapoznawała się z astrologią. Małżeństwo skończyło się po trzech latach, gdy jej mąż zmarł w 1626 r. w wyniku zarazy.

W 1630 r., po śmierci ojca, 20-letnia Maria poślubiła znanego lekarza, matematyka i astronoma Eliasza Kreczmara. Zamieszkali w Świdnicy. Wychodząc za Eliasza, była już znaną uczoną, dlatego też pozostała przy swoim panieńskim nazwisku – Cunitz. Władała siedmioma językami: niemieckim, włoskim, francuskim, polskim, łaciną, greką i hebrajskim. Maria i Eliasz pracowali wspólnie, obserwując w nocy planety Wenus i Jowisza, a śpiąc w dzień, za co była nawet posądzana o czary…

Podczas kontrreformacji małżonkowie musieli opuścić Świdnicę, gdyż oboje byli wyznania ewangelickiego. W latach czterdziestych XVII w. zamieszkali w Byczynie, wówczas żywym ośrodku kultury. Eliasz prowadził praktykę lekarską w mieście, a Maria oddawała się astronomii i z byczyńskich baszt obserwowała nieboskłon. Z ich związku urodziło się trzech synów: Elias Theodor, Anton Heinrich i Franz Ludwig.

Burzliwe wydarzenia epoki, na którą przypadła wojna trzydziestoletnia, zmusiły małżonków w 1642 r. (lub następnym) do przeniesienia się do Polski. W czasie ucieczki zostali podobno obrabowani przez żołnierzy… Znaleźli schronienie w Łubnicach należących do klasztoru cysterek w Obłoku koło Kalisza. Rodzeństwo Marii zostało na Śląsku i przeszło na katolicyzm.

W Łubnicach powstało dzieło życia Śląskiej Pallas – książka „Urania propitia” (Urania łaskawa, czyli astronomia łatwa do przyswojenia), będąca udoskonaleniem Tablic rudolfińskich Johanna Keplera. Z Łubnic 28 lutego 1648 r. wysłała list do Jana Heweliusza do Gdańska, informując uczonego o swojej pracy.

Dzieło astronomka wydała w 1650 r. (po powrocie do Byczyny) własnym sumptem, w drukarni J. Sayfferta w Oleśnicy. Książka przyczyniła się do upowszechnienia wiedzy o odkrytych przez Keplera prawach ruchu planet. W swojej pracy Maria skorygowała obliczenia Keplera z 1627 r. Swoje dzieło życia zadedykowała cesarzowi Ferdynandowi III i napisała je w języku niemieckim, aby było bardziej dostępne dla świata. Do dziś Urania propitia uznawana jest za jeden z kamieni milowych w rozwoju naukowego języka niemieckiego. Książka przyniosła autorce europejską sławę. Została okrzyknięta najmądrzejszą kobietą od czasów Hypatii z Aleksandrii i Śląską Ateną Pallas.

Śląska Pallas utrzymywała kontakty z Heweliuszem, Ismaëlem Boulliau, Johannem Albrechtem Portnerem z Ratyzbony oraz Pierrem Desnoyersem – sekretarzem królowej Polski. Jej listy przechowywane są w Bibliotheque National de France oraz w Bibliotheque de l’Observatoire w Paryżu. W 1656 r. podczas pożaru Byczyny spaliła się większość jej dorobku naukowego, notatek i rękopisów.

Do tego strasznego pożaru miasta doszło 25 maja 1656 r., ok. godz. 22.00. W żywiole Maria nie tylko straciła cały swój dorobek naukowy, notatki, korespondencję etc., ale także przyrządy i odczynniki służące do produkcji leków, co w konsekwencji pozbawiło rodzinę środków do życia.

27 kwietnia 1661 r. w Byczynie zmarł mąż Marii, Eliasz. Pogrążona w żałobie po ukochanym, zaprzestała działalności naukowej. Zmarła 24 sierpnia 1664 r. w Byczynie. Oboje małżonkowie zostali pochowani na miejscowym cmentarzu ewangelickim. Jak dotąd, mimo licznych poszukiwań, archeologom nie udało się ustalić miejsca spoczynku ich doczesnych szczątków.

Fundacja „Dla Dziedzictwa” www.dladziedzictwa.org

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Śląska Pallas, wybitna astronomka” znajduje się na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Śląska Pallas, wybitna astronomka” na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kosztem luksusu jest wzrost eksploatacji środowiska / Jacek, Karol, Michał Musiałowie, „Śląski Kurier WNET” 85/2021

Każde zanieczyszczenie rzeki gdzieś w Azji odbije się czkawką i w krajach tzw. cywilizowanych, czy będzie to kąpiel w brudnym morzu na wakacjach, czy w postaci zjedzonych ryb i owoców morza.

Jacek Musiał, Michał Musiał
dobór ilustracji – Jacek Musiał Jr

Zanieczyszczenie atmosfery – niektóre aspekty. Cz. I

CO2 to nie smog!

Większość naszych dotychczasowych artykułów była krytyką doktryny, według której to dwutlenek węgla miałby być przyczyną globalnego ocieplenia. Nasze argumenty nie zostały jeszcze wyczerpane. Odnosi się wrażenie, że lobbyści teorii CO2-centrycznej niewinny dwutlenek węgla zrównują ze wstrętnym smogiem dla odwrócenia uwagi społeczeństw od prawdziwych przyczyn globalnego ocieplenia. Czy taki zabieg socjotechniczny ma na celu zmanipulowanie, czy może i przejęcie kontroli nad całymi narodami? Z przykrością trzeba zauważyć, że wielu polityków i decydentów nie rozróżnia pojęć: dwutlenek węgla i smog. Dlatego tym razem dla wyjaśnienia nieporozumień opowiemy o zanieczyszczeniu atmosfery.

Na ten temat napisano już dziesiątki tysięcy prac. Czy można jeszcze coś dodać? W Polsce powszechnie funkcjonuje określenie ‘smog’. Czy słusznie?

Na świecie najwięcej zainteresowania poświęcono zanieczyszczeniu przyziemnej części najniższej warstwy atmosfery – troposfery, choć nie bez znaczenia są też te docierające znacznie wyżej – do stratosfery (S.P. Parker, McGraw-Hill Encyclopedia of Ocean and Atmospheric Sciences, 1980). Zanieczyszczenie powietrza to obecność w nim gazów, cieczy lub ciał stałych, nie będących jego naturalnymi składnikami lub naturalnych, ale w ilościach, które wyraźnie przekraczają ich zwykłe występowanie (opracowanie własne na podstawie Encyklopedii Powszechnej PWN).

Klasyfikacja zanieczyszczeń

Zanieczyszczenie powietrza można grupować według wielu kryteriów. Proszę się nie obawiać: to nie jest miejsce do szczegółowego rozpisywania się o każdym z poniższych podziałów i rodzajów zanieczyszczeń atmosfery. Przedstawione klasyfikacje mają jedynie na celu uzmysłowienie rozległości tematyki.

I. a) Naturalne (np. sól morska, metan, wietrzenie skał, pożary, wulkany, wietrzenie szczątków organicznych, pyłki, zarodniki, olejki eteryczne, gazy jelitowe),

b) antropogeniczne (przemysłowe, rolnicze, transportowe, bytowe).

II. a) Organiczne pyły pochodzenia biologicznego (np. zarodniki, pyłki kwiatowe, mikroorganizmy, produkty wietrzenia martwej materii organicznej),

b) roztwory chemicznych związków definiowanych jako organiczne (np. węglowodory alifatyczne, aromatyczne, w tym WWA – wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, pestycydy, odoranty),

c) roztwory chemicznych związków definiowanych jako nieorganiczne (np. tlenek węgla CO, HF, HCl).

III. a) Cząstki stałe (pyły) (np. dymy, aerozole proszkowe); w Ochronie środowiska dzieli się je według wielkości na pyły drobne PM10, pyły bardzo drobne PM 2,5 i pyły ultradrobne PM1 (za Warmiński K., Wykłady – Ochrona Środowiska, 2020).

b) Cząstki ciekłe – aerozole (np. pestycydy),

c) gazy – roztwory (np. SO2, NOx, O3, CO, H2S, HCl, HF).

IV. a) Aerozole z zawieszonych w powietrzu cząstek stałych lub ciekłych,

b) roztwory.

V. Według źródła:

a) pochodzące ze źródeł stacjonarnych (np. fabryka, spalarnia, huta, zakład chemiczny, kominy domów mieszkalnych, wulkan),

b) ze źródeł ruchomych (np. samoloty, statki, samochody, rakiety).

VI. a) Toksyczne,

b) nietoksyczne (w tym tzw. uciążliwości).

VII. a) Pierwotne,

b) wtórne.

VIII. a) Fizyczne (np. pyły neutralne chemicznie, do których zalicza się m.in. krzemionkę, azbest, talk, pył węglowy; mogą prowadzić do chorób określanych jako pylice), a także substancje promieniotwórcze i promieniowanie elektromagnetyczne oraz tzw. zanieczyszczenie hałasem),

b) chemiczne (reagujące chemicznie z organizmami i/lub np. materiałami budowlanymi),

c) biologiczne.

Skutki zanieczyszczenia powietrza

Zanieczyszczenie powietrza może mieć wpływ na różne organizmy, w tym wpływ na nasze zdrowie, komfort i samopoczucie. Według najnowszych badań epidemiologicznych obecnie najgroźniejsze populacyjnie wydają się tlenki azotu. Najłatwiej jednak jest identyfikować pyły PM10 i PM2,5 i tym składnikom zanieczyszczenia powietrza poświęca się najwięcej uwagi, także w Polsce. Tymczasem pomija się najbardziej niebezpieczne składniki zanieczyszczenia powietrza: rakotwórcze WWA (wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne), prozapalne tlenki azotu (NOx), tlenki siarki (SOx), trujące H2S, ozon i przechodzące barierę pęcherzykowo-włośniczkową w płucach pyły PM1. Zanieczyszczenie atmosfery ma wpływ na przedmioty materialne, głównie elewacje budynków, na trwałość i funkcjonowanie urządzeń mechanicznych. Niektóre rodzaje zanieczyszczeń atmosfery mogą mieć wpływ nawet na klimat.

Prawo do czystego powietrza

Próżno szukać jednoznacznej definicji czystego powietrza, można się posiłkować przeciwieństwem – definicją zanieczyszczenia powietrza. W atmosferze ziemskiej oprócz wszystkim znanych składników: azotu, tlenu, argonu, pary wodnej i dwutlenku węgla występuje w śladowych ilościach wiele naturalnych pierwiastków i związków chemicznych. Występują drobiny soli, które wraz z parowaniem oceanów w okolicach okołozwrotnikowych porywane są nawet do stratosfery, na wysokość 30 km. Drobiny pyłów pochodzenia lądowego, mniejszych od ziaren piasku, gnane są wiatrem na odległości nawet 8 tys. km. W powietrzu prawie całej Ziemi stale występują najróżniejsze drobiny pyłków roślin oraz zarodników, a ponadto roztwory olejków eterycznych pochodzenia roślinnego. Już tylko wymienione wyżej naturalne składniki powietrza mogą mieć wpływ na komfort życia i zdrowie. Powszechnie znane są reakcje alergiczne na materiał biologiczny pyłków roślinnych i zarodników zawartych w powietrzu. W niektórych miejscach na Ziemi występują pierwiastki i związki chemiczne, które w postaci wyziewów gazowych lub pyłów mogą być podstępnie trujące. Na powyższe, naturalne, nakładają się zanieczyszczenia tzw. antropogeniczne, których źródłem jest człowiek. We większych stężeniach mogą być szkodliwe lub niebezpieczne. Ewolucja nie wytworzyła mechanizmów chroniących organizmy, także nasze – ludzkie – przed wpływem wielu z nich.

Czyste powietrze i czysta woda są to dobra wspólne dla całej ludzkości. Dlatego wyjątkową niegodziwością jest przenoszenie uciążliwych gałęzi przemysłu i rolnictwa (tak – rolnictwa, z uwagi na jego chemizację) do krajów biedniejszych. Paradoksalnie te agrochemikalia wcześniej czy później wrócą do Europy lub Ameryki wraz z kontaminowanymi nimi ryżem, kawą, owocami.

Każdy chce mieszkać w czystym środowisku i oddychać czystym powietrzem. Chce też żyć w dobrobycie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To wiąże się z eksploatacją środowiska, a więc z jego zanieczyszczeniem. Gdzie drwa rąbią – wióry lecą. Najważniejszy jest rozsądny kompromis pomiędzy oczekiwaniami, żądaniami i możliwościami. Niestety duża część ludzkości chce żyć w większym luksusie (ilu jest takich, którzy potrafią cieszyć się z tego, co już posiadają?). To powoduje parcie na wzrost zużycia energii i większą eksploatację środowiska. Rozwinięciem tego tematu jest artykuł

Dobrobyt a energia, zamieszczony w czerwcowym numerze „Kuriera WNET” z 2019 roku.

Jedna atmosfera i jeden wspólny ocean

Atmosfera, której najważniejsza część – troposfera zawiera większość masy atmosfery (80%), sięga około 10 km (od 6 do 22 km) wysokości. Przy promieniu Ziemi 6,4 tys. km, grubość troposfery stanowi zaledwie 1,6 tysięcznej. Jest najbardziej ruchliwą częścią atmosfery. Każde jej zanieczyszczenie może dotrzeć wszędzie. Zabawne jest działanie tych aktywistów „ekologii” i tych polityków, którzy z powodu rzekomej straszliwej szkodliwości dwutlenku węgla dla klimatu przenoszą fabryki za granicę, jakby granice miały stanowić nieprzeniknioną przeszkodę dla CO2.

Również ocean (Wszechocean) jest nasz wspólny. Każde zanieczyszczenie rzeki gdzieś w Indiach, Chinach, Bangladeszu odbije się czkawką i w krajach tzw. cywilizowanych, czy będzie to kąpiel w brudnym morzu na wakacjach, czy w postaci skonsumowanych ryb i owoców morza. Co więcej, jak próbowaliśmy oszacować w artykule Hipoteza Paryż – zanieczyszczenie oceanów, to zanieczyszczenie wód, obojętnie w którym miejscu dokonane, jest najpewniej właśnie główną, antropogeniczną, prawdziwą przyczyną globalnego ocieplenia oceanów. Wszyscy zachodni politycy, którzy przenosili uciążliwą produkcję do nieświadomych lub skorumpowanych krajów Trzeciego Świata, powinni poznać stare polskie przysłowie: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”. Atmosfera i ocean to nasze bezcenne dobro.

Uciążliwość zapachowa

Nie każde zanieczyszczenie atmosfery stanowi bezpośrednie zagrożenie, może jednak stanowić tzw. uciążliwość zapachową – nieprzyjemny zapach, odór, smród. Uciążliwość zapachowa jest odczuciem bardzo subiektywnym. Jedna osoba może ocenić określony zapach jako wstrętny, inna – jako przyjemny. Przepisy dotyczące identyfikacji substancji powodujących dyskomfort zapachowy oraz dopuszczalnych ich zawartości w środowisku/otoczeniu dopiero są tworzone, nie tylko w Polsce, ale i w Unii Europejskiej. Ocena organoleptyczna dyskomfortu zapachowego jest względnie czuła, ale zmysł węchu ma zdolność adaptacji. W ostatnich latach zaczynają powstawać coraz doskonalsze elektroniczne analizatory chemiczne pozwalające na ocenę ilościową coraz to nowych związków chemicznych. Medialne alarmy bądź protesty młodzieży pod hasłem smogu często są związane nie ze smogiem, lecz ze zwykłą uciążliwością zapachową. Oczywiście żadna uciążliwość, o ile to możliwe, powinna być eliminowana.

Dalszy ciąg w następnym numerze „Kuriera WNET”

Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „CO2 to nie smog! Zanieczyszczenie powietrza – niektóre aspekty” znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „CO2 to nie smog! Zanieczyszczenie powietrza – niektóre aspekty” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Do czego prowadzi rozpasanie, pokazał Vega w filmie „Oczy diabła” / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 85/2021

Zły szaleje – tylko w Bogu zbawienie ludzkości. Stwórca zadbał o swoje stworzenie, nawet o akacje, którym dał narzędzie samoobrony. Człowiekowi dał wolną wolę, ale – jak widać – niestety.

Jadwiga Chmielowska

Lipiec. Jak co roku rozkwitły lipy, a przekwitają akacje. Powietrze pachnie też białymi kwiatami jaśminu. Lato w pełni, temperatura zachęca do kąpieli. Wirus w defensywie; promienie słoneczne go zabijają. Nadszedł czas na uzupełnienie w organizmach witaminy D3 wspierającej odporność.

Ostrożność nakazuje spędzić wakacje w kraju, nie narażając się na kolejne mutacje niebezpiecznego, wyprodukowanego w laboratorium wirusa. Na ile szczepienia są skuteczne, przekonamy się w końcu października i w listopadzie. Za dwa lata koncerny farmaceutyczne zakończą badania nad swoimi produktami i wtedy dowiemy się, czy testowane obecnie preparaty medyczne zasłużą na miano szczepionek.

Warto wiedzieć, że WHO w komunikacie na dzień 3 czerwca 2021 r., na swoim portalu podała zalecenia: „W tej chwili dzieci nie powinny być szczepione. Nie ma jeszcze wystarczających dowodów na skuteczność szczepionek przeciwko COVID-19 u dzieci (poniżej 18 roku życia), aby wydać zalecenia dotyczące szczepienia dzieci. U dzieci i młodzieży choroba zwykle przebiega łagodniej niż u dorosłych”.

Człowiek zadufany w sobie, tworząc cywilizację, nie uczy się od przyrody. Nie korzysta z doświadczeń innych. Akacje, zaatakowane przez żyrafy, bronią się. Już 20 minut po pierwszym zranieniu ich liście stają się gorzkie. Informacja zostaje przekazana sąsiednim drzewom przez substancje lotne. Ich liście również gorzknieją, zniechęcając zwierzęta do konsumpcji.

Wojna tyranii z wolnym światem trwa już kilkanaście lat. Zmieniły się metody współczesnych wojen. Teraz są hybrydowe. Toczy się je na płaszczyźnie ekonomicznej, propagandy i informatyki. W połowie maja br. irlandzka publiczna służba zdrowia HSE została zaatakowania przez hakerów. Po ataku typu ransomware wyłączony został system informatyczny. W wielu szpitalach odwołano umówione wizyty. Atak rosyjskich hakerów na system sterowania rurociągiem w Teksasie zakłócił dostawy paliwa w kilku stanach. Teraz łupem wyspecjalizowanej grupy hakerskiej padła korespondencja internetowa polskiego rządu. Uderzono w kolejny kraj NATO – i nic. Przykład napaści na Estonię w 2007 roku nie spowodował radykalnych kroków – co rozzuchwaliło wrogów demokracji.

Jak na każdej wojnie, podstawą jest morale nie tylko wojska, ale i zaatakowanego społeczeństwa. Główne uderzenie idzie w warstwę przywódczą. Dlatego Sowieci i Niemcy mordowali polskich profesorów.

Współcześni profesorzy uprawiają najobrzydliwszą formę prostytucji: sprzedają nie ciała, lecz dusze. Prof. Andrzej Romanowski z UJ w „Gazecie Wyborczej” postanowił historię Polski napisać na nowo: „Polska, ojczyzna Niemców. Nauczyli nas pisać i czytać. Ofiarowali łacinę i chrześcijaństwo”.

Senator Tom Cotton (R-Ark.) ujawnił, że setki żołnierzy zostały zmuszone do odbycia szkolenia „antyamerykańskiej indoktrynacji”, w tym krytycznej teorii rasowej (CRT). Podczas przesłuchania w Senacie Cotton stwierdził, że w wojsku „spada morale, rośnie nieufność między rasami i płciami, z których żadna nie istniała jeszcze sześć miesięcy temu. Część wojskowych po tych szkoleniach odchodzi na nieplanowane emerytury bądź rezygnuje z pracy w armii USA”. Musimy przeczekać rządy lewaków w Stanach Zjednoczonych.

Umiłowanie wolności Polaków sprawia, że Niemcy rządzący Europą, aby nas złamać, uderzyli w naszą samowystarczalność energetyczną. To nie przypadek, że Czesi walczą z elektrownią Turów, a Duńczycy znaleźli na drodze naszego gazociągu myszki i nietoperze.

Ideologia genderyzmu odwraca uwagę młodzieży od spraw istotnych, ma demoralizować. Do czego prowadzi rozpasanie seksualne, pokazał Vega w swoim filmie Oczy diabła.

Zły szaleje – tylko w Bogu zbawienie ludzkości. Stwórca zadbał o swoje stworzenie, nawet o akacje, którym dał narzędzie samoobrony. Człowiekowi dał wolną wolę, ale – jak widać – niestety.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego