W Gdańsku wspomnienie o bohaterach – Ince i Zagończyku – zagłuszało diabelskie techno / Felieton Jana Azji Kowalskiego

Obrzydliwe diabelskie techno w polskim mieście Gdańsku zagłuszało patriotyczne uroczystości. Jak dowiedziałem się od uczestników, rok wcześniej jeszcze nikt ich nie zagłuszał. Co będzie za rok?

W końcówce urlopu, namówiony przez sympatyczną polską patriotkę, postanowiłem uczcić pamięć Inki i Zagończyka zamordowanych przez bolszewików w 1946 roku. Dałem się namówić tym bardziej, że byłem na ich oficjalnym pogrzebie pięć lat temu, ale na Cmentarzu Garnizonowym już nie. W 75 rocznicę ich śmierci postanowiłem to nadrobić, złożyć kwiaty  grobach. I pomodlić się.

Już w samochodzie, zbliżając się do cmentarza, usłyszałem tę szatańską, destrukcyjną muzę. Antymuzykę, mającą wprowadzić człowieka w szalony trans, pozbawiający go godności dziecka bożego. W zwykłej muzyce jest harmonia. Nawet w heavy metalu, który kojarzony jest często z satanizmem, jest harmonia. W techno jej nie ma, bo zadaniem techno jest zniszczenie człowieka. Rozbicie do imentu jego osobowości i duszy.

Techno można przeżyć jedynie przy pomocy tabletek ekstazy.

Co robi z człowiekiem i z człowieka techno, poznałem dzięki „Świadectwu” Leszka Dokowicza. Historię jego wchodzenia w przemysł techno w Niemczech powinien poznać każdy młody człowiek. A zwłaszcza opis jego ucieczki, tuż przed szatańską inicjacją, do Polski. Do kraju omodlonego, będącego pod Bożą i Maryi opieką. Po przekroczeniu granic naszego państwa Leszek Dokowicz poczuł się znowu wolny i przestał się bać. Doświadczył fenomenu kraju wolnego od władzy szatana.

Poznałem jego „Świadectwo” w roku 2008 lub 2009. Teraz, w roku 2021, obrzydliwe diabelskie techno w polskim mieście Gdańsku zagłuszało patriotyczne uroczystości. Jak dowiedziałem się od uczestników, rok wcześniej jeszcze nikt ich nie zagłuszał. Co będzie za rok?

Trudno jest oddać się kontemplacji i modlitwie w tak skrajnych warunkach. Ale próbujmy.

Pamiętajmy tylko, że szatana nie zakrzyczymy. Bo gdy zaczniemy tak samo wrzeszczeć, staniemy się jego, a nie Pana Boga dziećmi.

Próbujmy też rozmawiać z naszymi dziećmi w chwili, gdy nowa tęczowa bolszewia – podobnie jak stara związana z szatanem – kolejny raz chce zniszczyć chrześcijaństwo. Chce zniszczyć nas, boże dzieci. Naszą godność, szacunek dla bohaterów i do siebie samych. Naszą mądrość wynikającą z doświadczenia przodków, rodziców i dziadków. Naszą pamięć. Naszą wolność.

I walczmy! Bo gdy uznamy, że już wszystko stracone, to tak się – na zgubę nas wszystkich – stanie.

Jan Azja Kowalski

Polemizowanie z rewolucją obyczajową to pułapka, ale milczeć też nie można/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 86/2021

Narodami, cywilizacjami czy ogólnie całą ludzkością powodują dwie przeciwstawne siły: postępu i rozkładu. Rewolucja obyczajowa nie jest postępowa, bowiem prowadzi wprost do rozkładu życia społecznego.

Piotr Sutowicz

Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia

Zagadnienia związane z rewolucją obyczajową zajmują bardzo dużo miejsca w naszych mediach, polityce, a nawet życiu prywatnym, rodzinie, środowisku lokalnym itd.

Zdaje się, że ludzie, którzy ten temat podnieśli i wprowadzili w obieg, chcieli, by ci, którzy nie zgadzają się na różne dziwne rzeczy i propozycje mające zmienić mentalność społeczną, zareagowali ostro i tym samym wpadli w pułapkę dyskusji wokół spraw początkowo wyglądających na absurdalne i pozostające bez wpływu na życie społeczne.

Ale co było robić? Milczeć też nie wypada w okolicznościach, w których postulaty ruchów lewackich, LGBT+, feministek, zwolenników zrewolucjonizowania płci, języka i kultury wypływają z taką mocą, pukając np. do szkół, a nawet kościołów.

Nowa kultura

W rewolucji zawsze chodziło o tworzenie nowego człowieka, który żyje w nowej kulturze. Tę ostatnią trzeba więc po pierwsze tworzyć. Robić to należy na każdym poziomie: zarówno na katedrach uniwersyteckich, jak i w mediach; nie można pominąć szkół, teatrów kin, kawiarni i ulicy. Rewolucja obyczajowa, która ma napędzać zmiany, musi kroczyć ciągle do przodu. Generuje się więc coraz to nowe dyskusje wokół tego, jak mają być określane kobiety realizujące się w pewnych zawodach – tu rewolucjoniści zdecydowali, że pani minister musi zostać ministerką albo ministrą, a pani marszałek – marszałką. Lista zmian jest długa.

Nie są to rzeczy całkowicie na nowo wymyślone, w czasach bardzo głębokiego komunizmu też na siłę tworzono żeńskie nazwy dla różnych, niekiedy męskich zawodów, do których zaganiano kobiety, wmawiając im, że w ten sposób dostąpią awansu społecznego. W latach pięćdziesiątych w sferze publicznej pojawiły się traktorzystki, murarki, brygadzistki czy kolejarki. Większość z tych wyrazów na trwałe nie przyjęła się w powszechnym użyciu: traktorzystki i murarki raczej zniknęły, kobieta pracująca na kolei została zaś kolejarzem lub pracownikiem kolei. W niczym jej to nie uwłaczało, a nawet odwrotnie – podkreślało fakt bycia w pierwszym rzędzie człowiekiem, w odniesieniu do którego używamy raczej form męskoosobowych, choć trzeba podkreślić, że tu chyba rozegra się następny etap walki o język.

Na razie „wymyśliciele” przyszłych światów tworzą coraz to nowe kategorie płci i dostosowują do nich formy językowe. W tym względzie mamy do czynienia z jeszcze bardziej absurdalną gonitwą, skoro bowiem płci jest więcej niż dwie, to i rodzajów też musi być tyle, i nie chodzi tu chyba tylko o gramatyczny rodzaj nijaki, w odniesieniu do ludzi tradycyjnie stosowany np. do dzieci.

Nie będę się zresztą w tej kwestii rozpisywał, nie będąc polonistą i bojąc się wpaść w kolejną pułapkę. Wiadomo tylko, że w dalszej perspektywie ma się w dziedzinie języka zmienić bardzo wiele. Na razie trzeba nas z tym wszystkim jakoś oswoić. A więc, po pierwsze – musi się o tym mówić, po drugie – trzeba napiętnować tych, którzy uparcie trwają przy swoich przyzwyczajeniach i konserwatywnych normach językowych. Tym należy zarzucać mowę nienawiści, brak wrażliwości na drugiego człowieka i naruszanie jego godności. Taki bowiem zestaw słów rewolucjonisty, wsparty przez usłużny system medialno-polityczny, może zdziałać wiele. Jeżeli do tego zacznie się walkę o nowy język promować w szkole, to konflikt mamy gotowy.

Milczeć w tej sytuacji się po prostu nie da, bo kwestia ta i tak nas dosięgnie, a więc wszyscy „karmimy trolli”, nie mając na to najmniejszej ochoty.

Możemy udawać, że nie obchodzi nas to, że w oficjalnych przemówieniach i powitaniach zniknie formuła „Panie i Panowie”, zastąpiona przez coś zupełnie innego – nie wiem, przez co, ale wiadomo, że przy kilkudziesięciu istniejących w nowej kulturze płciach trzeba coś wymyślić i rzecz się stanie. Za językiem pójdą fakty pozostałe.

Nie jestem żadnym fachowcem od płci i zjawisk seksualnych w obrębie ruchu LGBT, ale widzę, że mam do czynienia z próbą ich afirmacji i odrzuceniem mojego punktu widzenia. Może wchodzimy w etap, w którym tacy jak ja, przekonani co do tego, że płcie są generalnie dwie (pomijając jakieś sytuacje jednostkowe), znajdują się poza obszarem dyskusji, a może i poza możliwością uczestniczenia w kulturze ze względu na wyznawanie opresyjnego światopoglądu. Tym samym wolność zostanie ograniczona do zwolenników rewolucji, którzy prędzej czy później pokłócą się między sobą, ale tej wojny ja mogę nie doczekać albo będzie ona przypominała rozgrywkę między stalinizmem a trockizmem w Związku Radzieckim, czego efekt dla zwolenników starego porządku był w zasadzie bez znaczenia.

Godność

Nie można milczeć wobec przemocy językowej, ale to jest dopiero początek tego, co dzieje się w naszej rzeczywistości.

Jeden z doradców ministra edukacji użył jakiś czas temu zwrotu „cnoty niewieście”. Termin może nieco archaiczny, ale ja zrozumiałem, o co chodzi – przecież kobiety od mężczyzn się różnią. Mimo że obie płcie są jednakowo ludźmi, to jednak ich proces wychowawczy przebiega inaczej.

Moja nieumiejętność porządkowania przestrzeni wokół mnie i cecha odwrotna u żony przekonuje mnie o tym niezbicie. Nie chcę tego banalizować, rzecz jest poważna, a i wystąpienia środowisk lewicowych były poważne. Zamierzano wzniecić kolejny tumult, poparty głosem mediów i środowisk opiniotwórczych. W pistolecie okazał się jednak tkwić kapiszon; tym razem rewolucja nie wypaliła. Może dlatego, że są wakacje, a może ci, którzy mają realny wpływ na masy, chcą go użyć w bardziej kluczowym momencie niż chwila obecna. Wydarzenia z zeszłej jesieni, o których zresztą pisałem w „Kurierze WNET”, przekonują mnie, że jest to możliwe.

Rzecz jest ciekawa o tyle, że ci sami, którzy podkreślają konieczność wypracowania nowego języka, uwzględniającego godność kobiety realizującej się w różnych zawodach, protestują przeciw wyodrębnianiu cech kobiecych i pielęgnowaniu ich w procesie wychowania. Przeczą istnieniu takich cech, a tym samym sensowności zajmowania się nimi. Dzieje się tak oczywiście dlatego, że mamy do czynienia z różnicą światopoglądów pomiędzy panem ministrem Czarnkiem i jego otoczeniem a zapleczem intelektualnym rewolucji. Jeżeli bowiem te dwa ośrodki używają nawet tych samych słów, to i tak pozostaną w niezgodzie.

Dla zwolenników przewrotu walka o godność oznacza np. demonstrację, w której idzie osobnik przebrany za psa, prowadzony na smyczy przez drugiego, za nic nie przebranego, a wręcz nieubranego. Dla mnie zaś jest to zjawisko pozostające na antypodach terminu ‘godność’.

Godność posiadamy z tytułu bycia człowiekiem. Polega ona między innymi na szacunku do siebie samego, do innych ludzi i oczekiwaniu odwzajemnienia. Oczywiście zagadnienie jest szerokie i nie będę się tu w nie wgryzał. Przyjmuję natomiast możliwość, że komuś brakuje szacunku do samego siebie. Jeżeli chce on być traktowany jak pies i prowadzany na smyczy, to dyskusja między nim a mną jest niesłychanie trudna. Według tej rewolucyjnej ideologii najlepiej, byśmy stali się psami, a bycie prowadzonym na smyczy jest symbolem uwolnienia. Nie da się o tym nie mówić w sytuacji, gdy wszyscy dookoła krzyczą, by takie oto postawy, identyfikowane jako LGBT, darzyć szacunkiem, a najlepiej afirmować. A kiedy media i politycy będą twierdzić, że w spotkaniu tych dwóch podejść do rzeczywistości to nie ja mam rację – jesteśmy u kresu podróży człowieka ku postępowi.

Paradoks

Rewolucja, którą opisuję, ma się dokonać w imię postępu. Jej przeciwnicy są zasadniczo konserwatywni, bo nie chcą radykalnych zmian. Tymczasem, jeśli spojrzeć na rzecz bez ideologicznych okularów, sprawa rewolucji obyczajowej kreowanej w świecie Zachodu przedstawia się zgoła odmiennie. Otóż narodami, cywilizacjami czy ogólnie całą ludzkością powodują dwie przeciwstawne siły: postępu i rozkładu. Rewolucja obyczajowa nie jest postępowa, bowiem prowadzi wprost do rozkładu życia społecznego.

Jeżeli permisywizm i nihilizm staną się normą społeczną, to w żaden sposób nie wyłoni się z nich pozytywna wizja współżycia między ludźmi, spójna nie tylko dla większej formy układu zbiorowego, ale nawet dla wspólnoty sąsiedzkiej.

Rzecz w tym, że wypracowane przez rewolucje definicje, pozostające w niezgodzie z rzeczywistością, będą czynnikiem niszczącym człowieczeństwo wszędzie, gdzie zapanują.

Co należy identyfikować z siłami postępu? Wydaje się, że tu mamy problem. Mianowicie wszyscy, którzy bronią wartości dorobku kultury ludzkiej, pozostają w odwrocie. Skoro skutecznie odsuwa się ich od wpływu na kulturę i możliwości uczestniczenia w jej tworzeniu, to stają się jedynie biernymi obserwatorami zmian. Niestety nie są nam pomocne ośrodki naukowe, które stają w pierwszym rzędzie transformacji; konstatacja tego faktu nastąpiła za późno.

Większość środków masowego przekazu też jest poza zasięgiem sił postępowych, służąc rozkładowi. Może nadzieja tkwi w tym, że jego heroldowie, pogrążeni w absurdalnych sporach i dążeniach, sami gdzieś się wyłożą, a wtedy nastąpi odpowiedź w postaci właściwego przewrotu.

Trzeba się do niego przygotować na wszystkich polach, o których mowa wyżej. Na razie zaś brońmy wartości, gdzie się da i zdobywajmy wiedzę o siłach rozkładu. Wdając się w polemiki z rewolucją obyczajową, pozwalamy się wciągać w pułapkę, ale milczeć też nie można.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia” znajduje się na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia” na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Róża zaklęta w drewnie – kościół-Pomnik Historii w Oleśnie / Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Wzniesiono go na niezwykłym rzucie, co czyni z tej budowli unikat na skalę krajową. Jego kształt, interpretowany jako pięciopłatkowa róża, związany jest z wielowarstwową symboliką chrześcijańską.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Kościół odpustowy pw. św. Anny w Oleśnie – Pomnik Historii

Nie tylko jest Pomnikiem Historii, pomnikiem polskości, ale także wyjątkowym symbolem wolności w architekturze. Od ponad 500 lat urzeka swoją historią, pięknem i wyjątkowym klimatem. Jest jak drogocenny klejnot, skarb dany w depozyt Ziemi Oleskiej. Przez miejscowych jest nazywany „różą zaklętą w drewnie”.

Fot. Sławomir Mielnik

Kościół odpustowy pw. św. Anny w Oleśnie jest jedną z najoryginalniejszych drewnianych budowli sakralnych w Polsce. Sanktuarium ku czci uwielbianej na Śląsku św. Anny jest jednym z piękniejszych kościołów drewnianych na historycznym Górnym Śląsku, a także jednym z najważniejszych kościołów odpustowych w Diecezji Opolskiej. Wzniesiono go na niezwykłym rzucie, niespotykanym zarówno na Śląsku, jak i w całej Polsce, co czyni z tej budowli unikat na skalę krajową. Jego kształt, interpretowany jako pięciopłatkowa róża, związany jest z wielowarstwową symboliką chrześcijańską (monstrancja) i dawną nazwą Olesna „Rosenberg”.

Kościół pw. św. Anny w Oleśnie znajduje się w pierwotnym miejscu lokalizacji i pełni wciąż tę samą funkcję kultową. Jest świadkiem burzliwej historii historycznego Górnego Śląska.

Świątynia jest świadectwem ludzkich umiejętności, ale także pomnikiem kontemplacji Absolutu w sztuce i pięknie stworzenia. Oryginalność architektoniczna tego kościoła to efekt talentu cieśli Marcina Snopka (pochodzącego z Krakowa, a osiadłego w Gliwicach) oraz uwarunkowań historycznych, które umożliwiły powstanie tak niecodziennej formy. Jego realizacja nastąpiła na krótko przed wprowadzeniem pruskich regulacji budowlanych, w okresie szczytowego rozwoju drewnianej architektury sakralnej o funkcji odpustowej. W czasach późniejszych budowniczowie nie zdobyli się już na bardziej ciekawe rozwiązania architektoniczne. Kościół pw. św. Anny w Oleśnie jest zatem symbolem wolności w architekturze. Jest wreszcie materialnym świadectwem polskiego kunsztu budowlanego, którego tradycja była od czasów piastowskich przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Fot. Paweł Uchorczak

Jego powstanie związane jest z legendą o cudownym ocaleniu przed zbójcami dziewczyny o imieniu Anna, przez wstawiennictwo św. Anny. W miejscu cudownego ocalenia rodzina w poczuciu należnej wdzięczności ufundowała drewnianą rzeźbę św. Anny Samotrzeć. Zawieszono ją na sośnie, na której dziewczyna znalazła schronienie. Miejsce to wkrótce stało się celem pielgrzymek wiernych z okolicy. W 1444 r. mieszczanie olescy wznieśli poświęconą św. Annie drewnianą kaplicę, która miała wielkość prezbiterium dzisiejszego kościoła i otaczała „cudowną sosnę”, której obcięto koronę, a na jej pniu umieszczono białą, owalną tabliczkę z napisem: „Czcigodna stara sosna, pod którą jedna panienka za wstawiennictwem Anny Świętej od śmierci uratowana była. Lipiec 1444”. Pień sosny do dziś wtopiony jest w ołtarz kaplicy.

Z przeprowadzonych w 2018 r. badań dendrochronologicznych zabytku wiemy, że pierwotny kościół, składający się z prezbiterium i krótkiej nawy, wzniesiono w 1514 r. W 1517 r. ufundowano gotycki tryptyk nieustalonego autorstwa. W środkowej części ołtarza, nad tabernakulum, postawiono figurę św. Anny Samotrzeć. Na belce tęczowej widnieje napis: „Erecta et consecrata 1518”. Świątynię konsekrował 18 kwietnia 1518 r. biskup wrocławski Jan V Turzo, który był czcicielem św. Anny i w 1509 r. na synodzie we Wrocławiu podniósł dzień św. Anny do rangi liturgicznego święta. Kościół odpustowy w Oleśnie był wówczas najważniejszą świątynią pielgrzymkową ku czci św. Anny, patronki matek, kobiet rodzących, wdów, żeglarzy, ubogich oraz szkół chrześcijańskich. Jego znaczenie ucierpiało dopiero wraz z rosnącą sławą bazyliki i kalwarii na Górze św. Anny.

Fot. Paweł Uchorczak

Z przekazów źródłowych wiemy, że w 1619 r. proboszcz Hieronim Perca kazał do południowej ściany kościoła dobudować kaplicę w konstrukcji szkieletowej, z której otwartego okna głoszono kazania w językach: polskim, czeskim, morawskim i niemieckim. Dokumenty wizytacyjne parafii z 1679 r. podają liczbę 10 tysięcy pątników w dzień odpustu. Oleska św. Anna rywalizowała w tym czasie z sanktuarium maryjnym na Jasnej Górze.

Po okresie wojny trzydziestoletniej (1618–1648) stan kaplicy był tragiczny (groziła zawaleniem) i w 1668 r. rada kościelna postanowiła ją rozebrać i wybudować w jej miejscu nową świątynię, gdyż po zniszczeniach wojennych ruch pątniczy przeżywał renesans. W 1668 r. proboszcz (prepozyt) Andrzej Pechenius (Pichenius), w porozumieniu z przeorem zakonu kanoników regularnych w Oleśnie Janem Pateciusem (Petetiusem) i radą miejską, po uzyskaniu aprobaty właściciela Olesna hrabiego Jerzego Adama Franciszka von Gaschin, podjął decyzję o rozbudowie kościoła. 6 grudnia 1668 r. proboszcz Andrzej Pechenius wraz z subprzeorem Michałem Ochotskim, seniorem i prezesem konwentu kanoników regularnych w Oleśnie, zawarli umowę z mistrzem budowlanym i cieślą Marcinem Snopkiem (Sempkiem), pochodzącym z Krakowa (ale mieszkającym w Gliwicach, gdzie jako architekt należał do miejscowego cechu). Zgodnie z zawartą umową, cieśla podjął się zbudować kościół „w postaci róży pięciolistnej, pięć kaplic zawierającej”. Do budowy świątyni użyto drewna sosnowego (najpowszechniej występującego w okolicach Olesna) pochodzącego z pobliskiego lasu. Prace budowlane rozpoczęto we wtorek 19 marca 1669 r., a ukończono w połowie roku przed dniem św. Anny, czyli przed 26 lipca 1670 roku.

Fot. Paweł Uchorczak

 

Rewelacyjne informacje przynoszą badania dendrochronologiczne Aleksandra Koniecznego. Okazuje się bowiem, że w latach 1669–1670 przy kościele (z 1514 r.) wzniesiono z sosny pierwotnie wolno stojący zespół pięciu kaplic, który wtedy jeszcze nie miał łącznika ze średniowieczną świątynią. Południowa część obecnego łącznika była po prostu szóstą kaplicą, zamkniętą – jak pozostałe – dwubocznie lub ścianą prostą. Do 1707 r. wzniesiono obecną zakrystię, o czym świadczy wyryty napis w języku polskim „ZBVDOWANO 1707”, co poświadczają badania A. Koniecznego, z których wynika, że drewno sosnowe na budowę zakrystii pozyskano w 2 poł. 1705 r. W przestronnej zakrystii umieszczono też konfesjonał dla penitentów mających problemy ze słuchem. Nad zakrystią znajdował się chór (loża) – z widokiem na sosnę i ołtarz główny – do którego można było się dostać po schodach umieszczonych na zewnątrz kościoła.

Co ciekawe, ze względu na konieczność pomieszczenia dużej liczby wiernych, kościół w Oleśnie nie został wyposażony w ławki. Dwie ambony rozmieszczono tak, aby ksiądz głoszący kazanie był z każdego miejsca dobrze widoczny i słyszany. W 1700 r. proboszcz Krzysztof Biadoń polecił pokryć kaplicę gontami, a świątynię otoczono sobotami.

W 1755 r. kościół rozbudowano, wydłużając nawę o ok. 7,3 m w kierunku zachodnim. Na powiększonej części nawy wzniesiono wieżę. W 1759 r. zakończono modernizację kościoła, doprowadzając do ostatecznej integracji budowli – kościół z 1514 r. połączono nowym łącznikiem z kompleksem kaplic wykonanych przez cieślę Marcina Snopka. Zdaniem A. Koniecznego, nowy łącznik połączył kaplicę północną z południową ścianą kościoła.

Rys. Janina Kłopocka. Zbiory Muzeum Regionalnego w Oleśnie

Warto odnotować jeszcze poważniejszy remont kościoła w 1873 r., kiedy to pomalowano wnętrze świątyni zieloną farbą oraz przebudowano ołtarz główny. W 1880 r. przeprowadzono również prace w obrębie otoczenia kościoła i wybudowano 14 neogotyckich kapliczek ze stacjami Drogi Krzyżowej i kaplicę z fundacji barona von Reiswitz z Wędryni. Pismem z 6 maja 1968 r. sanktuarium św. Anny w Oleśnie zostało obdarzone przez Świętą Penitencjarię Apostolską specjalnym przywilejem odpustowym.

We wnętrzu i wyposażeniu kościoła pw. św. Anny wprawne oko może dostrzec mariaż prądów artystycznych importowanych z Włoch i Flamandii. Zabytek charakteryzuje się również niezwykle bogatymi treściami niematerialnymi (legendami), co dodatkowo podnosi jego wartość.

Kościół pw. św. Anny ma ogromne znaczenie dla okolicznych mieszkańców, a także pielgrzymów ze Śląska, Polski, Niemiec i Czech. Jest znakiem rozpoznawczym Olesna – jego wizerunek widnieje w logotypach wielu kampanii promujących miasto i region. Ogromną wartością jest codzienna troska okolicznych mieszkańców o ten zabytek. Jest to wyraz świadomości społeczności lokalnej wartości sanktuarium, a także odpowiedzialności za jego dalsze losy. Zabytek został uznany za Pomnik Historii rozporządzeniem Prezydenta RP z 10 grudnia 2018 roku. Pięknieje w oczach dzięki staraniom ks. proboszcza Waltera Lenarta i Gminy Olesno.

Fot. Paweł Uchorczak

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół odpustowy w Oleśnie” znajduje się na s. 1 i 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół odpustowy w Oleśnie” na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mateusz Dzieduszycki: Arcybiskup Henryk Hoser był misjonarzem. Miał naturę człowieka posłanego

Były rzecznik kurii warszawsko-praskiej wspomina zmarłego w piątek 13 sierpnia arcybiskupa Henryka Hosera, emerytowanego ordynariusza diecezji warszawsko-praskiej.

Mateusz Dzieduszycki  stwierdza, że wciąż czuje obecność zmarłego w piątek arcybiskupa Henryka Hosera. Trudno mu mówić o nim w czasie przeszłym.

Mamy po prostu wielkiego orędownika po drugiej stronie. […] Nie popadamy w nastrój przygnębienia.

Były rzecznik kurii warszawsko-praskiej wskazuje, że zmarły metropolita miał naturę misjonarską. Starał się rozpoznawać wolę Bożą w spotkaniach z ludźmi.

On bardzo uważnie wsłuchiwał się w się w człowieka.

Dzieduszycki bolewa nad tym, że jego postać w wielu mediach była przedstawiana w sposób całkowicie fałszywy. Błędy arcybiskupa były dla niego kosztowne wizerunkowo.

Front antykościelny, antybiskupi w tym wypadku, był rzeczywiście dosyć szeroki.

Były rzecznik kurii warszawsko-praskiej uwypukla wpływ, jaki na śp. abp. Hosera miała jego praktyka lekarska. Swoje powołanie kapłańskie rozpoznał, gdy już był pediatrą.

Jako lekarz czuł się posłany

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K./A.P.

Wassim Safir: ten kraj daje nam bardzo dużo: daje nam piękno, daje owoce tej ziemi

Menedżer turystyki o sytuacji w Libanie i swojej miłości do tego kraju.

Pomimo tego, że sytuacja była trudna, że duża turystyka się zatrzymała, nie było nigdy momentu, aby nikt do nas nie przyjechał.

Wassim Safir mówi o swojej miłości do Libanu. Zapewnia, że nie planuje opuszczać kraju. Podkreśla, że jego przodkowie przelewali krew, aby chrześcijanie mogli żyć na tych ziemiach.

Ten kraj daje nam bardzo dużo: daje nam piękno, daje owoce tej ziemi.

Jak opowiada, jego przodkowie potrafili poradzić sobie z kryzysami, więc obecne pokolenie też musi dać radę.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Ks. Janusz Machota SMA: Albinosi żyli w ciągłym niebezpieczeństwie utraty zdrowia i życia

O działalności Kościoła w Tanzanii, domu dla dzieci i problemach osób z albinizmem.

Gościem Popołudnia WNET był ks. Janusz Machota SMA, misjonarz Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, który opowiadał o misji w Tanzanii w której mieszka od 16 lat. Obecnie, wraz z siostrami Loretankami mieszka w domu dla dzieci albinosów, nad Jeziorem Wiktorii.

Poczucie bycia na odpowiednim miejscu i robienie czegoś co naprawdę ma sens, co zmienia ten świat na lepsze (…) my próbujemy tę cegiełkę dodać do tego co się nazywa Królestwem Bożym i stad płynie ta radość – powiedział ks. Janusz.

Swoje pierwsze dni w Tanzanii wspomina bardzo dobrze. Tanzania jest krajem bardzo biednym. Jest też podzielony na bardzo bogatych, którzy stanowią niewielki procent i bardzo biednych. Większość ludzi żyje bardzo podobnie.

Jest grupka bardzo bogatych (…) ale po prostu nie ma tej klasy średniej albo jest bardzo mała. Większość żyje bardzo ubogo albo ubogo albo mniej ubogo – poinformował ks. Janusz.

Mieszkańcy Tanzanii są bardzo pozytywnie nastawieni do życia. Zawsze są zadowoleni. Pod względem religii jest tam bardzo duża różnorodność ale nie ma wrogości między wyznawcami.

Chrześcijan mniej więcej jest pół na pół z muzułmanami. Jest trochę sekt i ciągle pewien procent wyznawców religii tradycyjnych (…) natomiast też jest rozrzucona np. muzułmanów dużo jest na wybrzeżu i w dużych miastach (…) katolicy są rozsiani po całej Tanzanii – powiedział ks. Janusz.

Ks. Machota zaznaczył, że w Tanzanii około 120 grup etnicznych, połączonych językiem suahili, czuje się jednością i możliwa jest współpraca między wyznawcami różnych religii. W Jeziorze Wiktorii można się kąpać ale są szkodliwe drobnoustroje. Dostarczana z jeziora woda musi być filtrowana. Na co dzień ks.Janusz zajmuje się koordynacją pracy misjonarzy między wioskami i od roku koncentruje się na pomocy osobom z albinizmem. Osoby z albinizmem są prześladowani i często padają ofiarą wyznawców przesądów.

Ciągle byli prześladowani. Żyli w ciągłym niebezpieczeństwie utraty zdrowia i życia ponieważ ciągle w swojej ideologii tutaj gdzieś zakorzenionej, część albinosa użyta do jakiś rytuałów szamańskich, może przynieść komuś jakąś korzyść. Fortunę czy ktoś zostaje wybrany do parlamentu i byli zagrożeni – powiedział ks. Janusz.

Problemem jest również zapewnienie bezpieczeństwa osobom dorosłym. W Tanzanii jest bardzo duży procent osób z albinizmem. Na świecie jest to 1 na 20 tys osób, w Tanzanii statystyki pokazują, że jest to 1 na 1,5 tys osób.

J.L.[related id=117398 side=right]

KEP: stanowisko Państwowej Komisji ds. Pedofilii zawiera kilka istotnych uproszczeń, niedomówień, a nawet przeinaczeń

W czwartek na stronie Konferencji Episkopatu Polski ukazał się komunikat dot. współpracy z Państwową Komisją ds. Pedofilii odnoszący się do wtorkowego stanowiska komisji.

Na wdzięczność i uznanie zasługują dwa pierwsze punkty, które ukazują problem wykorzystania seksualnego osób małoletnich w szerszej perspektywie i dokładnie tłumaczą skąd wzięła się liczba 30 proc. odnosząca się do badanych przez komisję spraw duchownych – czytamy w komunikacie.

26 lipca Państwowa Komisja ds. Pedofilii przedstawiła swój pierwszy raport. Na jego podstawie część osób uznała, że 30% sprawców wykorzystania seksualnego dzieci stanowią osoby duchowne. We wtorkowym stanowiska Komisja odniosła się do tego zaznaczając, że nie można wysnuwać na podstawie raportu takiego wniosku. W pierwszym roku działalności Komisji zgłoszono do niej 349 spraw. Spośród nich 100 dotyczyło duchownych, z czego w 36 chodziło o niezawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jak zauważyła Komisja

Dane te nie dotyczą całej populacji sprawców tego typu przestępstw ani nie pochodzą z wyników badań akt sądowych.

Kierownik Biura Delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, ks. Piotr Studnicki w wydanym w czwartek komunikacie docenił stanowisko Komisji dodając, że liczy na opublikowanie dementi także na stronie Komisji. Zauważył przy tym, że

oprócz potrzebnych, choć spóźnionych wyjaśnień odnoszących się do liczby zgłoszonych spraw, zawiera ono nadal kilka istotnych uproszczeń, niedomówień, a nawet przeinaczeń, które nie zbliżają nas do podjęcia owocnego i koniecznego dialogu dla dobra pokrzywdzonych.

Państwowa Komisja poinformowała w stanowisku, że „zwróciła się do sądów powszechnych, sądów biskupich i wszystkich polskich ordynariuszy o akta spraw dotyczących wykorzystania seksualnego dzieci”. Zdaniem ks. Studnickiego jest to poważne uproszczenie, zrównujące ze sobą sądy powszechne, sądy biskupie i polskich ordynariuszy. Wskazuje, że przywołane przez Komisję artykuły dotyczące przekazywania dokumentów odnoszą się do sądów powszechnych i prokuratury. Jak dodaje,

 Kościół katolicki, zwłaszcza w zakresie spraw prowadzonych dla i na rzecz Stolicy Apostolskiej nie jest przez prawo traktowany jako organ państwa, który ustawą o Państwowej Komisji ds. Pedofilii został zobowiązany do współpracy na zasadach określonych przez Komisję.

Przypomina swoją uwagę z komunikatu z 29 lipca, gdzie zauważył, że „zobowiązane do tego sądy i prokuratura przedstawiły Komisji akta wyłącznie z kilku ostatnich lat, podczas gdy od Kościoła zażądano dokumentów od 2000 roku, co rodzi pytania o równość wobec prawa i obiektywizm kryteriów stosowanych przez Państwową Komisję”. Komisja nie odniosła się do tej uwagi.

Konkretne przeinaczenia i przemilczenia zawiera ostatni punkt stanowiska Komisji. Kościół nie tylko deklaruje chęć współpracy z Państwową Komisją ds. Pedofilii, ale od chwili jej powołania o tę współpracę zabiegał.

A.P.

Źródło: episkopat.pl, Niedziela

Propaganda szczepień to nie jest zadanie dla Kościoła/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 86/2021

Rządowy ekspert apelował o nawołujący wiernych do szczepień list pasterski Episkopatu, odczytany „w małych miejscowościach, gdzie ludzie chodzą do kościoła”, bo taki list byłby „skuteczny i pomocny”.

Jolanta Hajdasz

Z analiz i prognoz wynika, że na przełomie września i października możemy mieć do czynienia z ponownym przyspieszeniem zakażeń i trzeba traktować to jako najbardziej prawdopodobny scenariusz – zapowiada minister zdrowia i trudno być obojętnym wobec tego typu twierdzeń. Spustoszenia, jakich w naszym życiu dokonała pandemia koronawirusa, są zbyt wielkie, by przestać się obawiać ich dalszego ciągu. Ale nieustanne budzenie strachu i przypominanie o zagrożeniu może okazać się przeciwskuteczne, szczególnie w sytuacji, gdy jedynym promowanym publicznie sposobem na radzenie sobie z zagrożeniem mają być masowe i coraz bardziej obligatoryjne szczepienia.

W ostatnich dniach szczególny niepokój może budzić chęć zaangażowania do promocji tych szczepionek Kościoła i Episkopatu.

Minister zdrowia Adam Niedzielski powiedział, że „Kościół mógłby bardziej pomóc” w zachęcaniu wiernych do przyjęcia szczepionki przeciw COVID-19, a rządowy doradca do spraw pandemii koronawirusa, prof. Andrzej Horban, powiedział wprost, iż spadające tempo szczepień powoduje chęć nadania „nowego impulsu” całemu procesowi, cytuję – „taki bodziec rządzący upatrują w zaangażowaniu Kościoła”, bo „to jest element, którego nam brakuje; jasnego głosu Kościoła”.

Te słowa padły w wywiadzie profesora Horbana dla TVN 24 na początku lipca. Dla rządowego eksperta tym brakującym elementem miałby być list pasterski Episkopatu, odczytany – tu też cytat – „w małych miejscowościach, gdzie ludzie chodzą do kościoła”, bo taki list byłby „na pewno skuteczny i pomocny” i o taki list on gorąco apeluje. Z informacji przekazanych przez profesora wynika, że rząd już podjął w tym celu odpowiednie rozmowy na poziomie episkopatu. W archidiecezji warszawskiej taki list z tą specyficzną promocją szczepień został w lipcu wysłany do wszystkich proboszczów.

Należy wątpić, czy duchowni są najbardziej właściwą grupą do wypowiadania się o szczepieniach i czy na pewno należy angażować księży do akcji promocyjnej tego typu, szczególnie że coraz częściej przekonuje się nas do konieczności szczepienia dzieci, a przecież jest to działanie wysoce ryzykowne.

Szczepionki przeciwko koronawirusowi to nowy wynalazek, który nie został jeszcze dokładnie przetestowany, a już na pewno nie są znane jego długofalowe skutki, bo te będą widoczne dopiero po kilku latach. Do zachęt tego typu trzeba więc podejść bardzo ostrożnie, tym bardziej że ochrona zdrowia w naszych czasach to domena przemysłu farmaceutycznego i gigantyczne zyski jedynie kilku międzynarodowych koncernów. Nie mamy narzędzi, by weryfikować ich informacje i mieć pewność, że maksymalizacja zysku nie jest ich główną, a może nawet jedyną motywacją.

Kościół nie może i nie powinien stać się elementem strategii marketingowej żadnego farmaceutycznego koncernu.

W tle jest przecież jeszcze otwarty i jakże ważny problem moralny wykorzystywania materiału genetycznego abortowanych dzieci do produkcji szczepionek. Co najmniej dwa koncerny wprowadziły na rynek takie szczepionki i są one dostępne i używane także w Polsce. W grudniu ubiegłego roku Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski wypowiedział się negatywnie o ich stosowaniu, dopuszczając jedynie warunkowo akceptację takiej szczepionki, gdy nie ma możliwości skorzystania z innego preparatu.

Jeśli więc Kościół chciałby promować odpowiedzialnie szczepienia przeciwko koronawirusowi, powinien jasno wskazać, które szczepionki są moralnie w porządku, a które nie. Pojawia się więc kolejny trudny problem – kryptoreklama, czyli ukryta przed zmysłami odbiorcy reklama jakiegoś produktu czy usługi. Podsumowując – promocja szczepień to jednak nie jest zadanie dla Kościoła. Jeszcze nie teraz.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oprócz epidemii paskudnego wirusa świat ogarnęła pandemia strachu / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Zdziwienie budzi fakt, że mimo istnienia co najmniej 4 leków na covid- 19, przymusza się ludzi do przyjmowania preparatu medycznego, wciąż będącego w fazie testowania, dopuszczonego jedynie warunkowo.

Jadwiga Chmielowska

Sierpień, kończą się wakacje. Trzeba wykorzystać urlop, kiedy jesteśmy wolni od trosk zawodowych, na myślenie. Uwolnieni od maseczek, oddychamy pełną piersią i nasz dotleniony mózg jest w stanie analizować fakty i informacje. Nabieramy też sił, by walczyć z chorobami. Starajmy się jeść zdrową żywność, dużo warzyw i owoców. Spacery po lasach wentylują płuca po miesiącach spędzonych w domach. Jest czas na odnowienie więzi towarzyskich i przełamanie epidemii strachu, bo ta najbardziej nas niszczy.

O tym, że mamy wojnę, piszę od kilku lat. Coraz więcej osób ją zauważa. Jest więc szansa na skuteczną obronę. Nareszcie docierają informacje z wielu krajów. Potwierdziło się, że koronawirus został zmodyfikowany przez człowieka w chińskim laboratorium.

Dr Anthony Fauci, dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych USA, był przesłuchiwany w Senacie po tym, jak ujawniono jego korespondencję na podstawie Ustawy o wolności informacji (FOIA). Okazało się, że wiedział, że wirus mógł pochodzić z tajnego Instytutu Wirusologii Wuhan w Chinach.

Media w USA rozpisywały się o finansowaniu chińskich laboratoriów przez amerykańskie pazerne fundacje po tym, jak badania nad koronawirusami zostały zakazane w USA. Nie mam wątpliwości, że Chińczycy przeprowadzili biologiczną wojnę psychologiczną. Oprócz epidemii paskudnego wirusa świat ogarnęła pandemia strachu. Nie wiadomo, co gorsze.

Na fali lęku próbuje się wprowadzić podziały w społeczeństwach na zaszczepionych i niezaszczepionych. W Stanach rządzonych przez republikanów reżim covidowy był słabszy, a śmiertelność i poziom zachorowań nie większe niż tam, gdzie restrykcje były surowe. Wiele stanów odmówiło wprowadzania paszportów covidowych. Gubernator Florydy Ron DeSantis, republikanin, podpisał prawo, które zabrania wszystkim firmom używania paszportów szczepionkowych w jego stanie.

Zdziwienie na całym świecie budzi fakt, że pomimo istnienia co najmniej 4 leków na covid- 19, przymusza się ludzi do przyjmowania preparatu medycznego, wciąż będącego w fazie testowania, dopuszczonego jedynie warunkowo.

Profesor Didier Raoult z Marsylii stosuje hydroksychlorochinę z azytromycyną. W USA i Meksyku część lekarzy leczy z powodzeniem iwermektyną. W Polsce, dzięki dr. Bodnarowi, znana jest amantadyna połączona z antybiotykiem i preparatami heparynowymi, w zależności od stanu pacjenta. Amantadyna to stary lek antywirusowy, stosowany od dziesięcioleci. Portal Fronda przytacza opinię australijskiego profesora Thomasa Borody’ego, że covid-19 można z łatwością leczyć iwermektyną. „Wiemy, że jest wyleczalny, to łatwiejsze niż leczenie grypy” – twierdzi profesor.

Sam McIntyre twierdzi, że lek jest tani i w związku z tym jego upowszechnianie nie jest w interesie wielkich firm farmaceutycznych. Wszystkie te leki są bojkotowane nie przez lekarzy, a przez decydentów w poszczególnych państwach.

Na stronie Uniwersytetu Medycznego Johnsa Hopkinsa prof. Larry Corey pisze o dziwnych powikłaniach poszczepiennych u niewielkiej liczby biorców szczepionki AstraZeneca, zwłaszcza u młodych kobiet. Powikłania przejawiają się w postaci jednoczesnego krzepnięcia krwi i krwawienia. Wielu lekarzy ostrzega przed szczepieniem testowanymi preparatami genetycznymi. Brak jest w świecie otwartej, szczerej, naukowej debaty. Każdy, kto zgłasza wątpliwości, jest cenzurowany – nieważne, czy ma tytuł profesora medycyny, czy jest dziennikarzem, który uważa tylko, że „warto rozmawiać” o ważnych problemach – jak Pospieszalski.

Jeśli teraz grozi nam delta, to za chwilę będzie gamma, potem kappa i lambda; do omegi jeszcze daleko…

Sierpień to miesiąc Maryi i pokonania sto lat temu Rosji bolszewickiej. Zawierzmy Bogu, bo jedynie On może natchnąć serca i umysły rządzących na świecie, zanim doprowadzą do zagłady ludzkości.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

120 rocznica urodzin kardynała Wyszyńskiego. Piotr Dmitrowicz: przejdziemy przez miejsca ważne w życiu prymasa i Polski

Rok 2021 rokiem Prymasa Tysiąclecia.Piotr Dmitrowicz, dyrektor Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Warszawie o wydarzeniach organizowanych z tej okazji.

Uchwałą Sejmu i Senatu RP prymas Stefan Wyszyński został patronem 2021 roku.  Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Warszawie zorganizowało wiele wydarzeń popularyzujących wiedzę o tej niezwykłej postaci. Piotr Dmitrowicz mówił m.in. o wystawie plenerowej „Czas to miłość” upamiętniającej prymasa Stefana Wyszyńskiego. Do połowy sierpnia na skwerze ks. Jana Twardowskiego w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu można ją oglądać.

Szczególnie zależy nam na docieraniu do tych najmłodszych – podkreślił Dmitrowicz

We wrześniu odbędzie się przełożona z uwagi na pandemię beatyfikacja Prymasa Tysiąclecia. Rok 2021 to także czas, w którym przypada 40 rocznica śmierci kardynała Wyszyńskiego, a także, dokładnie 3 sierpnia,  dwudziesta rocznica jego urodzin. Z tej okazji dziś o godzinie osiemnastej wolontariusze  Muzeum przygotowali  dwugodzinny spacer po Warszawie śladami prymasa Wyszyńskiego.

Przejdziemy przez te wszystkie miejsca, które były niezwykle ważne w życiu prymasa i w życiu Polski – powiedział Dmitrowicz.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.N.