Uściński: chcemy aby polskie rodziny mogły mieszkać we własnych mieszkaniach

Gościem „Popołudnia Wnet” jest Piotr Uściński – wiceminister rozwoju, który mówi m.in. na temat relacji rządu PiS z rolnikami oraz bieżącej polityce mieszkaniowej.

Piotr Uściński twierdzi, że relacje rządu Prawa i Sprawiedliwości z rolnikami nie uległy pogorszeniu, mimo kości niezgody, jaką była tzw. „Piątka dla zwierząt”.

Nie mamy żadnej zwady z rolnikami.

Minister wyraża nadzieję, że Jarosław Kaczyński nie odejdzie szybko z rządu, gdyż jego doświadczenie w obliczu trudnej sytuacji międzynarodowej jest bardzo potrzebne.

Gość „Popołudnia WNET” mówi ponadto o sukcesach polityki mieszkaniowej rządu i wyzwaniach związanych z tym obszarem.

W Polsce coraz więcej ludzi ma dach nad głową. Rocznie oddajemy do użytku dużo więcej mieszkań niż kilka lat temu.

Wiceminister rozwoju podkreśla, że rząd stara się ograniczyć nabywanie mieszkań przez deweloperów – jak najwięcej z nich ma trafiać bezpośrednio do polskich rodzin.

Pracujemy nad tym, żeby mieszkań na polskim rynku nie kupowali deweloperzy tylko polskie rodziny.

Na ten moment sytuacja – zdaniem ministra Uścińskiego – zdaje się być bezpieczna. Nie ma możliwości, aby jakiś fundusz wszedł w posiadania przesadnie dużej ilości mieszkań.

Polacy zdecydowanie bardziej wolą kupować własne mieszkania.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

P.K.

 

Projekt instrumentu polityki demograficznej, nawiązujący do praktyki „wiana” / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 85/2021

O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci.

Andrzej Jarczewski

Wiano 2022

Szósty doroczny raport demograficzny, publikowany w środku roku na łamach WNET, poświęcam kobietom i… matematyce. Podsumuję 5 lat programu „Rodzina 500+” i zaproponuję rozszerzenie nowej „Strategii demograficznej” o rozwiązanie ważne dla kobiet, które mogą i chcą rodzić dzieci.

Pragnę przedstawić i uzasadnić projekt nowego instrumentu polityki demograficznej, nawiązującego do staropolskiej teorii i praktyki „wiana”, czyli sposobu zabezpieczenia kobiety na starość. O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci, bo nawet gdy mąż zgra się w karty lub zginie na wojnie, wywianowana część majątku pozostanie przy żonie niezależnie od roszczeń innych spadkobierców czy wierzycieli. Sporządzano odpowiedni dokument i ogłaszano to publicznie, by ukrócić spekulacje.

500+=250 000

Najskuteczniejszy w naszej historii instrument polityki demograficznej, czyli program „500+”, dał Polsce ćwierć miliona obywateli, których bez tego programu by nie było! Nie ma innych przyczyn tego skutku, choć ta przyczyna wywołała również inne wartościowe skutki w gospodarce i sferze socjalnej. Dokładna suma rozpatrywanych tu „nadwyżek” z lat 2016–2020 wynosi 252 529. Tyle dzieci urodziło się ponad prognozy GUS z roku 2014 (w scenariuszu zakładającym, że nie będzie żadnej polityki prourodzeniowej ani proaborcyjnej).

Opracowanie własne autora

Wyliczona suma zależy od definicji przedmiotu zliczania. Na prezentowanym tu wykresie widzimy populację kobiet, uważanych przez GUS za obywatelki Polski, według stanu na 1 stycznia 2021. Nieco inne liczby podają organy wyborcze. Z samorządowych urzędów stanu cywilnego otrzymujemy inne sumy niż z biur meldunkowych. Spis powszechny przyniesie kolejną korektę. Ale nawet te różnice nie zakłócają megatrendu (cyklu wyżów i niżów), na którego skutki dziś zwracam uwagę.

Ostrze głównej krytyki wymierzonej obecnie w program „500+” dotyczy jego domniemanej nieskuteczności. Bo w roku 2019 urodziło się 375 000 dzieci, a w roku 2020 tylko 355 000. Spadek o ok. 20 000. Fakt jest prawdziwy, interpretacja fałszywa z dwóch powodów. Po pierwsze: względny spadek liczby urodzeń w roku pandemicznym dotknął wiele państw rozwiniętych. I to silniej niż Polskę, która odczuje to dopiero w roku 2021.

Po drugie: w Polsce z roku na rok ubywa matek. To jest czynnik decydujący, bo – patrzmy na lata dziewięćdziesiąte na wykresie – ok. 30 lat po niżu potencjalnych matek nieuchronnie przychodzi niż dzieci i tego nie da się odwrócić. Można tylko łagodzić skutki. Warto też przypomnieć, że w roku 2020 urodziło się i tak o 26 700 więcej dzieci niż prognozował GUS we wspomnianym raporcie. Ważne w tym punkcie jest dostrzeżenie, że instrumenty polityki demograficznej jednak działają, że nie jesteśmy bezradni i bezsilni. Podobnie: dziś możemy odpowiedzialnie stwierdzić, że stłumienie trzeciej fali Covid-19 jest skutkiem masowych szczepień, bo innych przyczyn nie było.

Megatrendy

Na tegorocznym wykresie zanikły już ślady I wojny światowej, ale widać jeszcze spustoszenia, jakie poczyniła II wojna. Powojenna „kompensacyjna” fala urodzeń zakończyła się w roku 1956. Wtedy to wprowadzono w PRL ustawę o aborcji niemal na życzenie. Było to niespotykane na świecie w tej skali działanie procykliczne (wzmacniające różnice między wyżami a niżami), którego skutki ponosimy przez wszystkie kolejne pokolenia.

Powojenny wyż, który w roku 1955 osiągnął maksimum (793 800 dzieci płci obojga) i tak powoli by wygasał z braku matek, które nie urodziły się lub zostały zabite względnie porwane przez Niemców w czasie wojny. W tej dziejowej chwili (po 1957) należało wzmocnić działania pronatalistyczne (wspierające dzietność). Postąpiono przeciwnie, a kolejne kosztowne cykle niżów i wyżów są już tylko wielokrotnie pogłębianym następstwem tamtej decyzji.

Dlaczego kosztowne? Ano dlatego, że gdy dzieci szybko przybywa, trzeba budować szkoły i inne obiekty, a gdy pogłębia się niż – te same szkoły stają się niepotrzebne. To samo dotyczy całej gospodarki i życia społecznego. Inne są potrzeby niżu, inne wyżu. Sam – jako wiceprezydent Gliwic – musiałem w latach 1990. zlikwidować kilka szkół, w tym nawet „tysiąclatki” i wiele przedszkoli, bo stały puste.

O żłobkach nawet nie wspominam, bo jakiś bęcwał – z dnia na dzień – nadał wtedy polskim żłobkom status zakładów opieki zdrowotnej, co natychmiast wykluczyło część placówek, zakładanych w czasie wyżu byle gdzie, na miarę PRL-owskich możliwości. Po prostu nie można było ich tak wyremontować, by od razu spełniały europejskie standardy. To jakby z dnia na dzień zamknąć PRL-owską kopalnię „Turów”. Z kolei w tych żłobkach, które udało się utrzymać, koszty wzrosły tak, że rodzice sami rezygnowali.

Samorządy te koszty w dużym stopniu teraz ponoszą, ale szkody – znów procykliczne – były ogromne, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych (spójrzmy na wykres), uzasadniony wspomnianą historią niż powinien już samoistnie przechodzić w wyż, ale politycy znów przedłużyli pogłębianie niżu. Zachwiali zaufaniem do państwa.

Rozdawali fabryki, media, banki i nieruchomości, a dziś program „500+” najgłośniej przezywają „rozdawnictwem”. Ci, którzy rozdawali bogatym, żałują teraz biednym.

Tu trzeba dodać to, o czym wiedzą matematycy. Że w pewnych okolicznościach nawet bardzo małe zakłócenia na wejściu jakiegoś systemu mogą spowodować chaos lub katastrofę na wyjściu („efekt motyla”). Najlepszy przykład daje giełda, gdzie drobna zmiana stopy procentowej prowadzi do wielomiliardowej przeceny aktywów. Z drobnych przyczyn – wielkie skutki. Podobnie w polityce społecznej, która decyduje o wielkości lub zaniku narodów. Dalekie następstwa drobnych decyzji wodzów i królów sprawiały, że po wiekach jedno państwo tworzyło imperium, a drugie znikało z mapy świata. Dla nas jest ważne, czy nasze drobne kroczki prowadzą do wielkości, czy do upadku, czy podejmowane są z myślą o Polsce, czy o… nie-Polsce.

Mierniki kłamią

Obserwujmy megatrendy, a nie tylko wskaźniki, bo te są mylące. Oto ogłoszono, że w ciągu minionego roku średnia długość życia w Polsce zmniejszyła się o więcej niż rok. I już matematyczni analfabeci podnieśli larum, że rząd morduje ludzi. Tymczasem tablica trwałości życia jest tylko zbiorem liczb, pozwalającym ZUS-owi obliczać emerytury zgodnie z obowiązującym wzorem. To tylko liczby. Naprawdę żyjemy dłużej, ale wzór dał w tym roku akurat wynik ujemny, bo 94% nadmiernych zgonów w roku pandemicznym (było ich w Polsce 58 533) stanowiły zgony osób w wieku 65 lat i starszych.

Dziś mamy więcej babć niż ich wnuczek (sprawdź na wykresie), ale algorytm wypełniania zawartości ZUS-owskiej tablicy tego nie rozumie. Podobnie jest ze współczynnikiem dzietności.

Mamy wzór, obowiązujący na całym świecie, służący do różnych porównań. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że również ten wzór ma w sobie zaszytą piramidę wieku ludności w ten sposób, że tylko gdy struktura jest regularna – wzór daje wynik prawidłowy (wtedy współczynnik dzietności jest poprawnie wyważoną sumą rzeczywistych, rocznikowych współczynników cząstkowych). Piramida polska ma jednak te straszne cykle wyż/niż, najgłębsze na świecie, bo powiększane kolejnymi błędami rządów, popełnianymi w najgorszych momentach. Procykliczna kumulacja skutków tych błędów przekroczyła wyobraźnię twórców i użytkowników wzoru na współczynnik dzietności.

W czasie 35 lat płodnego życia kobiety (w statystyce przyjmuje się przedział wieku od 15 do 49 lat) przeszliśmy nieznane historii przemiany cywilizacyjne. W tym czasie na płodność kobiety wpływały różne czynniki ekonomiczne, kulturowe i wszelkie inne. Od beznadziejnego marazmu końca PRL-u do stanu obecnego, gdy wszystko się zmieniło po kilka razy.

Zgrubne mierniki demograficzne (a w konsekwencji również ekonomiczne), oparte na hipotezach i presupozycjach, w Polsce się słabo sprawdzają. Nie uwzględniają wpływu drastycznych i cyklicznych zmian populacyjnych.

Najlepszy przykład dają lata 2003–2010. Ze wzoru wyszło, że nagle wzrosła dzietność: od 1,22 do 1,4 dziecka na kobietę. Tymczasem nie to wzrosło naprawdę. Po prostu 30 lat wcześniej (patrz na wykres; lata 1975–85) mieliśmy wyż. Po 30 latach urodziły się więc dzieci wyżu, ale w latach 2003–2010 dzietność rzeczywista się nie zmieniła. Może tylko w tym punkcie, że przez pokolenia przenoszone są wzorce dzietności: matki z rodzin wielodzietnych rodzą więcej dzieci niż jedynaczki i akurat przyszła pora, by to się ujawniło. Z kolei obecny wzrost dzietności jest niedoważony z tego samego powodu. Wzór na dzietność oszukał nawet specjalistów. To temat na doktorat, więc tylko zalecam ostrożność w ferowaniu ocen.

Mit stanu wojennego

Mądra polityka demograficzna dąży do ustabilizowania zdrowej piramidy ludnościowej. Gdy narasta wyż, nie należy zbytnio zachęcać rodziców. Można nawet – z punktu widzenia rachmistrza, a nie moralisty – dyskutować o ustawie aborcyjnej. Gdy jednak zaczyna się niż – trzeba wszystkie wysiłki państwa skierować na kompensowanie okresowych demograficznych niedoborów. Program „500+” rozważam właśnie w tym kontekście. Przyszedł w ostatniej chwili, gdy jeszcze było względnie daleko do miejsca, skąd już naród nie ma powrotu, czyli do roku, w którym kolejny niż zbliży się do zera.

Taki punkt za kilka pokoleń osiągną aborygeni (ludy rdzenne) starych narodów europejskich, które już wpadły w demograficzny korkociąg. Wyjdą z tego jako potomkowie aborygenów zupełnie innych kontynentów. Na Zachodzie dzietność jest względnie duża, ale już tylko wśród świeżych imigrantów.

W Polsce byliśmy o włos od wprowadzenia aborcji na życzenie zamiast 500 plus. I byłoby 250 000 minus!

Wcześniej mieliśmy stan wojenny i maksimum urodzeń w roku 1983 (znów proszę rzucić okiem na wykres). Prostacka interpretacja mówi, że Jaruzelski zgasił światło i od tego przybyło dzieci. Tymczasem znajomość tamtych realiów i rzetelne badania wskazują na coś przeciwnego. Naturalny wyż lat siedemdziesiątych i tak by wygasał. Należało wtedy powoli wdrażać różne działania prourodzeniowe, by złagodzić opadającą falę. Niestety wdrożono internowanie, więzienie i zastraszanie. Przede wszystkim – rządy generałów i innych bałwanów zmaksymalizowały trudności w życiu codziennym. Znów w złym (demograficznie) czasie totalnie podważono zaufanie do państwa i zabrano ludziom nadzieję nawet na małą stabilizację. Skutki narastały długo i nieubłaganie.

Praca kobiet

Co więc robić? Nie wiemy jeszcze, co przyniesie nowa „Strategia Demograficzna”. Może tam znajdą się przełomowe rozwiązania? Na przykład ustawowe potwierdzenie, że praca matek (w roli matek!) jest pracą. Obecnie bowiem „pracę” utożsamia się z „zatrudnieniem”.

Jeżeli kobieta wykonuje pracę w domu, to znaczy, że nie jest zatrudniona, czyli że nie pracuje! Tu znów przydadzą się doświadczenia najnowsze.

Mnóstwo różnych specjalistów (np. nauczyciele, informatycy, dziennikarze i wielu innych) musiało przejść na zdalny sposób wykonywania zawodu. Niektórzy już pozostaną przy tej formie na stałe. Zauważmy: oni pracowali w domu, ale byli gdzieś zatrudnieni i to pozwalało im otrzymywać wynagrodzenie, ZUS itd. Mój wniosek brzmi następująco: zatrudnić matki do pracy nad wychowaniem dzieci! Wielkim „zdalnym” zatrudniającym może być tylko państwo.

Wynagrodzenie powinno na razie ograniczać się do zasad znanych z „500+”, żeby nie zepsuć sprawnego mechanizmu. Nowość polegałaby na formalnym zatrudnieniu z pewnymi obowiązkami pracowniczymi i z opłacaniem ZUS-u przez państwo! W obliczu wygaśnięcia narodu za kilka pokoleń – jest to konieczność dziejowa. Kobieta, która wychowywała dzieci i przez to nie mogła podjąć formalnego zatrudnienia, wie, że na stare lata, gdy coś się w życiu nie powiedzie, skazana będzie na nędzę. Źli doradcy mówią: „nie rodzić, pracować!”. A przecież matka wykonuje najważniejszą dla narodu pracę: rodzi i wychowuje dzieci! Uznanie tej pracy za równoważną zatrudnieniu zapewni kobiecie jaką taką stabilizację i uporządkuje dużą sferę życia społecznego.

Praca dzieci

Odnotujmy, że jeszcze niedawno pracę dzieci, choćby tylko pomaganie rodzicom, zwłaszcza w gospodarstwie rolnym, uważano powszechnie za normę społeczną. W krajach rolniczych i bardzo biednych nawet dziś taką pracę podejmują dzieci dziesięcioletnie, jeśli nie młodsze. W Nigrze, gdzie połowa populacji ma mniej niż 15 lat, zakaz pracy dzieci oznaczałby głodową śmierć narodu. Tam dzieci przynoszą dochód lub jakąś korzyść materialną bardzo szybko i dlatego warto mieć dużo dzieci. I tam swój upiorny sens ma termin, którego ja nigdy nie używam: „posiadanie dzieci”.

W nowoczesnym społeczeństwie dzieci się nie „posiada”, bo one nie są przedmiotem konsumpcji ani towarem eksportowym, ani środkiem produkcji. Dzieci nie są kapitałem. Pod względem ekonomicznym dzieci są tylko kosztem. Dokładniej: dzieci są kosztem rodziców i kapitałem narodów! Koszty można – w języku polskim – mieć, ale nie można ich posiadać. Dzieci są kosztem, dopóki nie wyjdą z domu, co przychodzi im nieraz z trudem (Włochy). Rodzice w takich krajach na ogół jakoś pomagają dzieciom finansowo do końca swego życia, ale w drugą stronę działa to słabo

Tak więc w krajach bogatych dzieci są, owszem, kochane, kształcone i wspierane, ale same wsparcia nie zapewniają. Są więc „nieopłacalne” i – z uprzejmości dla rodziców – rodzą się nieczęsto.

ZUS, czyli zaufanie

Tu dwa słowa o ZUS-ie, który też jest przedmiotem niewybrednych ataków i bardzo słabej obrony. Wszyscy wiemy, że ZUS nie jest Sezamem ani żadnym skarbcem, ani nawet bankiem. ZUS jest umową społeczną. My coś tam teraz wpłacamy, a emeryturę otrzymamy z wpłat naszych uogólnionych dzieci i wnuków. ZUS nie przechowuje pieniędzy, ale zaufanie! Przecież ta – powstała w roku 1934 – instytucja działała nawet w czasie wojny (na terenie Generalnej Guberni, bo na ziemiach formalnie przyłączonych do innych państw obowiązywały prawa tych państw).

Co więcej – przedwojenne i nawet wojenne zobowiązania ZUS-u były honorowane (na miarę możliwości) przez komunistów w PRL. Tak było również po roku 1955, gdy na 5 lat ZUS zlikwidowano. Wtedy zamknięto tylko Zakład, ale zobowiązania, czyli zaufanie, przejął budżet państwa.

Po prostu nie da się zniszczyć ZUS-u (jako umowy społecznej), bo zniszczyłoby się zaufanie do państwa w skali absolutnie masowej i ponadpolitycznej.

Tego nie robi się nawet w państwach bankrutujących (Grecja), choć wtedy wybujałe świadczenia bywają przycinane do rzeczywistych możliwości. Popierane przeze mnie dobrowolne podniesienie wieku emerytalnego mężczyzn, gdy przymusowo dotyka również kobiety, obniża ich zaufanie do państwa i znów negatywnie oddziałuje na dzietność jako kolejny ruch skrzydeł złowrogiego „motyla”. To się w Polsce stało w roku 2012.

Piszę o ZUS-ie, pomijając inne formy oszczędzania na starość, bo tylko ta instytucja może uwzględniać postulat powszechnego ozusowania domowej pracy matek jako instrumentu wspierania dzietności. Rzecz jasna – nie będzie to łatwe, bo trzeba uwzględnić różne złożone sytuacje życiowe, np. gdy matka urodziła dziecko, ale go nie wychowuje albo gdy ojciec poświęca się wychowaniu osieroconych dzieci itd. Pierwsza część składki – za urodzenie dziecka – powinna płynąć aż do emerytury, druga może być uzależniona od czasu zatrudnienia przy wychowywaniu dziecka w Polsce itd.

Idea ozusowania pracy matek nawiązuje do staropolskiej instytucji „wiana”, czyli zabezpieczenia majątkowego na wypadek śmierci męża. Naród powinien solidarnie wywianować swoje matki! Dzięki temu, gdy los będzie niełaskawy, kobiecie pozostaną środki do życia, których nawet ona sama nie może zniszczyć ani zagubić.

Nowe WIANO – co ważne – nie obciążałoby od razu budżetu państwa, bo składki byłyby tylko formalnym zapisem, a nie przelewem pieniędzy. Naprawdę zapłacą za nie dopiero dzieci i wnuki dzisiejszych matek. Pod warunkiem, że ktoś te dzieci na czas urodzi. A właśnie o to chodzi.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiano 2022” znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiano 2022” na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cóż warte jest człowieczeństwo, jeśli nie umiemy bronić naszych dzieci? / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 85/2021

Gdzie są obrońcy dzieci, tak troszczący się o respektowanie ich praw w patriarchalnej rodzinie, a nie interesujący się rozrywaniem dziecięcych ciał przez usiłujących zaspokoić chore żądze dewiantów?

Zbigniew Kopczyński

Gra z diabłem

Wkrótce minie pół roku od umieszczenia w internecie przerażającego filmu Patryka Vegi Oczy diabła. Film dostępny jest za darmo. Naliczono już ponad sześć milionów odsłon, według informacji na stronie. Zakładając nawet, że część tych wyświetleń to wyświetlenia ponowne, dokument Patryka Vegi obejrzało wystarczająco dużo dorosłych Polaków, by rozpocząć narodową dyskusję, a w zasadzie powinna wybuchnąć burza. Nie wybuchła.

Ktoś niezorientowany w specyfice polskich dyskusji medialnych byłby zaskoczony tym, że film, będący czymś w rodzaju reportażu uczestniczącego, a opisujący okrucieństwa dokonywane na dzieciach, okrucieństwa nie mieszczące się w głowie normalnego, a nawet bardzo nienormalnego człowieka, tej burzy nie wywołał. Szczególnie jeśli porównany to z burzą po filmie braci Siekielskich. To porównanie doskonale pokazuje patologie rządzące dyskusją publiczną w wykonaniu mainstreamowych mediów.

Bracia Siekielscy przedstawili grzechy księży, zrobiono więc ich filmowi ogromną promocję. Patryk Vega wprost przeciwnie. Nie dość, że w filmie nie ma żadnego księdza, to wyraźnie wskazuje, że głównymi zbrodniarzami, organizatorami całego procederu są sataniści, a więc z definicji wrogowie Kościoła katolickiego. Tego nie da się wykorzystać do walki z Kościołem, trzeba to konsekwentnie zamilczeć.

Nie chcę relatywizować grzechów księży. Przypadki pedofilii wśród duchownych to prawdziwy wstrząs, szczególnie dla wiernych, którzy chcą i powinni ufać swoim pasterzom. Tak, wiemy, że ksiądz to też człowiek z jego ułomnościami, uleganiem słabościom i upadkami. Historia Kościoła obok godnych naśladowania świętych pełna jest przykładów słabości i upadków kapłanów, poczynając od Apostołów. Są jednak granice tolerancji. Co innego słabość charakteru, mała wiara, zabieganie o dobra doczesne czy wreszcie przerost ambicji, a czym innym jest demoralizacja dzieci. A o tym, co spotka tych demoralizatorów, mówi Patryk Vega we wstępie do swojego filmu.

Jeśli jednak pominiemy relacje księża–wierni, a pozostaniemy przy jedynie świeckim punkcie widzenia, musimy dostrzec, że przypadki księżej pedofilii w filmie Siekielskich to pedofilia w wersji light lub nawet very light w porównaniu z tym, co z dziećmi wyczyniają zboczeńcy z filmu Vegi. Dlatego tak uderzający jest słaby odzew medialny na ten film.

Patryk Vega zaskoczył chyba wszystkich, prezentując się w filmie jako człowiek wierzący, i to głęboko. Trudno byłoby to przypuszczać na podstawie jego poprzednich filmów. Również jego wygląd, zachowanie i używane słownictwo nie pokrywają się z powszechnym wyobrażeniem dobrego katolika. A jednak.

Film rozpoczyna od przytoczenia słów Chrystusa o tych, którzy staliby się powodem do grzechu dla jednego z tych małych, którzy w Niego wierzą. Dalej, ukazując perfekcyjnie zorganizowaną machinę zbrodni, jednoznacznie mówi, że mamy do czynienia z działaniem osobowego zła. Nie ogranicza się do opisu, lecz rozpoczyna z tym złem walkę, swoistą grę o uratowanie dziecka. I tę walkę wygrywa. Jest jednak świadomy, że w starciu z szatanem człowiek nie ma żadnych szans. Zwyciężyć może tylko mocą Boga. Taką boską pomoc Vega otrzymał i wykorzystał. I właśnie to ultrakatolickie przesłanie jest powodem medialnej ciszy.

Zostawmy jednak media. Uderzająca jest również powściągliwa reakcja instytucji państwa: policji, prokuratury, służb wszelakich. Być może robią coś niejawnie, ale efektów nie widać. Pojawiła się jedynie zapowiedź sprawdzenia przez policję tego, co przekazał Vega w swoim filmie, oraz informacja rzecznika policji, iż nie zanotowano porwań dzieci. To może oznaczać, że w policji filmu dokładnie nie oglądali, bo porwania dzieci podane są tam jako ostateczność, gdy nagle potrzeba dziecięcych narządów. Zamiast ryzykownych porwań stosuje się proste w sumie metody legalnego wywozu dziecka do pedofilskiego burdelu, tak by nikt go nie szukał.

Skoro Vega dotarł do uczestników tego zbrodniczego procederu, dlaczego nie mogą ich rozpracować odpowiednie służby? Co stoi im na przeszkodzie? Skoro można zastawić pułapkę na pedofila umawiającego się na randki z małoletnimi, dlaczego nie można złapać oferentów dewiacyjnych zabaw z dziećmi? A jeśli dla naszych służb niemożliwe jest namierzenie umieszczających dziecięcą pornografię w darknecie, to nie obronią nas przed komunikującymi się tam terrorystami.

Naprawdę zadziwia ta powściągliwość, tym bardziej, że nie chodzi o pojedyncze przypadki, choć skala jest rzeczywiście trudna do oszacowania. Pewien pogląd dają słowa handlarza dziećmi: „Wiesz, ile dzieci w Polsce nie ma swoich grobów?”

Ten imposybilizm służb nie jest tylko polskim problemem. Co pewien czas słyszymy o sukcesie międzynarodowej akcji przeciwko pedofilom. Słyszymy o iluś tam zatrzymanych w iluś tam krajach. Chodzi jednak o ostatnie lub przedostatnie ogniwo w przestępczym łańcuchu. O tych, którzy posiadają i wymieniają się dziecięcą pornografią. Nie słyszałem o aresztowaniu producentów tych filmików. Tych, którzy zmuszają dzieci do grania w nich. A to są prawdziwi zbrodniarze. O ile twórcy dorosłej pornografii mogą zasłaniać się mniej lub bardziej wymuszoną zgodą grających w tych filmach, o tyle każda czynność seksualna z małoletnimi to przestępstwo. Koniec, kropka.

Czemu ci zbrodniarze pozostają nieuchwytni i co, a raczej kto ich broni? Patryk Vega wie, kto.

Na początku obecnego stulecia głośno było o aferze pedofilskiej w Belgii, a raczej o działalności Marca Dutroux, pedofila i mordercy dzieci. Został skazany i dziś siedzi; zapewne w jakimś komfortowym więzieniu. W trakcie procesu mówiono dość otwarcie o jego powiązaniach z wieloma prominentami, w tym z najważniejszymi osobami w państwie. I choć skala zbrodni i sposób funkcjonowania tego procederu wyraźnie sugerowały, że nie byłby on możliwy bez co najmniej przyzwolenia wysokich czynników, skazano jedynie Marca Dutroux.

Skoro służby zawodzą, to gdzie są organizacje społeczne? Gdzie są obrońcy wszystkiego, co się rusza i co się nie rusza? Gdzie są obrońcy dzieci, tak troszczący się o respektowanie ich praw w patriarchalnej rodzinie, a nie interesujący się rozrywaniem dziecięcych ciał przez usiłujących zaspokoić chore żądze totalnych dewiantów?

Oburzamy się – i słusznie, choć na oburzeniu się kończy – na Chiny z ich praktyką szybkich transplantacji, podejrzewając nie bez podstaw, że przeszczepiane narządy pochodzą od zabijanych więźniów, a nie wzrusza nas ten sam proceder wobec najniewinniejszych z niewinnych.

Cóż warte jest nasze człowieczeństwo, skoro nie potrafimy bronić naszych dzieci przynajmniej tak, jak czynią to zwierzęta?

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Gra z diabłem” znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Gra z diabłem” na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nowy Polski Ład: redystrybucja zamiast powrotu do źródeł naszej wielkości / Jan Azja Kowalski, „Kurier WNET” nr 84/2021

2000 złotych wykorzystam na tańce, hulanki i swawolę. Wreszcie będę miał na to czas. Z wdzięczności aż się popłakałem. Nieopodatkowane po raz drugi 2000 złotych. Nowy Polski Ładzie, dziękuję!

Jan A. Kowalski

Nowy Polski Ład

Redystrybucja zamiast powrotu do źródeł naszej wielkości

Najpierw, korzystając z oficjalnej strony Prawa i Sprawiedliwości, wymienię „filary Nowego Ładu”.

  1. Plan na zdrowie.
  2. Uczciwa praca – godna płaca.
  3. Rodzina i dom w centrum życia.
  4. Polska – nasza ziemia.
  5. Dobry klimat dla firm.
  6. Złota jesień życia.

Cztery pozostałe, zapewniające Polaków, jak dobrze się nam będzie żyło, pozwalając rządzić Prawu i Sprawiedliwości jeszcze przez co najmniej dwie kadencje, zostawmy propagandystom.

Na początek podzielę się smutną dla mnie informacją. Stała czytelniczka naszej największej w Polsce gazety miesięcznej oświadczyła, że rezygnuje definitywnie z jej kupowania. Przeze mnie, bo nie chwalę rządów Prawa i Sprawiedliwości, a co gorsza, pozwalam sobie na krytykę Partii i rządu. Do Szanownej Czytelniczki apeluję: proszę czytać innych autorów, którzy w całej rozciągłości popierają linię Partii i rządu. Przez jednego niedowarzonego autora nie może Pani rezygnować z lektury tak zacnego pisma.

To może wytłumaczę też pozostałym czytelnikom, co uważam za swoją misję zawodową. Po pierwsze, nie kłamać. Po drugie, nie kłamać. Po trzecie, pisać prawdę. Także prawdę niewygodną dla rządzących naszą piękną ojczyzną. W interesie obywateli i dla opamiętania się rządzących. Nic więcej mną nie kierowało, nie kieruje i kierować nie będzie. Amen.

Zatem zaczynam!

1.   Plan na zdrowie. Szlachetny to plan, który zakłada zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do 7% pkb. Zwiększenie wydatków jest konieczne. Jednak covid-19 w ciągu jednego roku obnażył brutalną prawdę. To, że polskie lecznictwo jest chore i ledwo zipie. I to, że bardziej interesuje się leczeniem niż zdrowiem Polaków.

Leczenie na covid-19 było najbardziej opłacalnym rodzajem leczenia. W dwójnasób wynagradzanym przez zwierzchności światowe i krajowe. Opłacalność covid-19 do tego stopnia zablokowała diagnozowanie innych przypadłości, że w kraju nie wystąpiła nawet drobna fala corocznej grypy.

Zarządzona przez władze koncentracja szpitalnych pułków na jednoimiennym covidzie spowodowała drastyczny wzrost śmiertelności w schorzeniach pozbawionych priorytetu i lekarzy. Do tego stopnia, że zmarło nas więcej o 84 000. Dlatego, chociaż cieszy zwiększenie nakładów na lecznictwo, to martwi sposób zarządzania leczeniem Polaków. Jeżeli w dalszym ciągu rząd będzie decydował, kogo lekarze powinni leczyć, to wymrzemy wkrótce do poziomu 25 milionów. Ucieszy to z pewnością Unię Europejską, wyznawców Gai i Bila Gatesa.

2.   Uczciwa praca – godna płaca. Brawo! Najmniej zarabiający Polacy nigdy nie powinni płacić podatków. Zwiększenie ulgi podatkowej z 8 000 do 30 000 złotych to gwarantuje. Cieszy także podniesienie 1. progu podatkowego z 85 000 do 120 000 złotych. Czy to jednak jest wielki sukces?

Nie zapłacą podatku najmniej zarabiający. Zatem dokonuje się akt sprawiedliwości społecznej. Jednak podniesienie progu podatkowego już tak wielkim sukcesem nie jest. Gdy był ustanawiany na poziomie 85 000 w roku 2009, najniższe zarobki wynosiły 1300 zł brutto. Ponieważ obecnie wynoszą 2600 zł brutto, to wypadałoby go chyba podnieść przynajmniej do wysokości 190 000 zł dochodu.

Natomiast mowa o dorównaniu do poziomu Francji czy Niemiec jest jednak nadużyciem intelektualnym. Porównajmy obciążenia podatkowe dla rodziny z dwójką dzieci w Polsce i we Francji. Kwota wolna od podatku w wysokości 30 000 złotych w Polsce i 48 000 (10 640 euro) jeszcze nie wyjaśnia problemu. Ważniejszy jest sposób opodatkowania rodziny. Opodatkujmy zatem klasę średnią, czyli zarabiającą w Polsce 90 000 złotych rocznie. Mąż zarabia tyle i jego żona również. Razem 180 000 zł rocznie. Małżonkowie mają dwójkę dzieci.

W Polsce na dwójkę dzieci dostaną ulgę w wysokości 1100 złotych rocznie. Zatem 180 000 – 60 000 bez podatku = 120 000 złotych x 17%(podatku) = 20 400 zł – 2200 = 18 200 podatku do US. (Liczę trochę teoretycznie, ponieważ obecny dochód małżonków pozwalający na ulgę wynosi maksymalnie 112 000).

We Francji podatek rodzinny płaci się według schematu 1+1+0,5+0,5. Zakłada się, że na utrzymanie dziecka potrzeba przynajmniej połowy kosztów dorosłego. O tym, że trzecie dziecko liczone jest jako +1, już nawet nie wspomnę. Po co denerwować rodziny wielodzietne. Zatem dochód 180 000 złotych: 3 (1+1+0,5+0,5) = 60 000. 60 000 – 48 000 (nieopodatkowane) = 12 000. I taki dochód podlega podatkowi w wysokości 11%, czyli wynosi 1 320 zł (293 euro dla 1e = 4,50 zł). Oczywiście rodzina francuska nie zapłaci ani grosza podatku, bo może skorzystać z wielu ulg nie przysługujących rodzinie polskiej. Miejmy zatem jasność co do naszej rodzinnej pozycji w Europie.

3.   Rodzina i dom w centrum życia. Ten punkt programu opisałem na wnet.fm w felietonie 70m2+. Zniesienie bariery biurokratycznej dla małych domów należy docenić i pochwalić. Jednak punkt o zakupie mieszkań bez wkładu własnego niesie duże zagrożenie dla kredytobiorców, banków i finansów państwa.

Jedyne, co powinno zapewnić państwo polskie i jest to w jego mocy, to przygotowanie atrakcyjnych terenów uzbrojonych w centrach i na obrzeżach dużych miast. Jest tej, najczęściej już uzbrojonej ziemi mnóstwo. Terenów kolejowych, wojskowych i innych. Tanie budownictwo spółdzielcze, grupujące młodych ludzi chcących uczestniczyć w budowie własnego mieszkania (tak za komuny powstały całe osiedla), mogłoby rozwiązać cały polski głód mieszkaniowy.

We wszystkich spółkach zarządzających tymi terenami zasiadają członkowie i rodziny obozu rządowego. I doprawdy nie rozumiem ostatniego wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla Interii, w którym daje do zrozumienia, że spółki te nie są mu podległe. I nie są podległe władzom Prawa i Sprawiedliwości. Komu zatem podlegają? Mafii deweloperskiej, która jakoś nie ma problemu z pozyskiwaniem tych terenów?

4.   Polska – nasza ziemia. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie. Powinny zostać zniesione wszelkie durne ograniczenia dla rolników chcących sprzedawać swoje produkty miastowym. Przede wszystkim powinny zostać natychmiast zlikwidowane nigdzie na świecie nie stosowane wymogi sanitarne dla drobnej produkcji rolnej. Przy produkcji dżemu lub serów. Ale powinny też zostać uruchomione lub odzyskane zakłady przetwórstwa rolnego. Zostały sprzedane w ręce niemieckie i ukraińskie i teraz dyktują ceny skupu wykańczające producentów rolnych.

5.   Dobry klimat dla firm – to mnie cieszy. Będąc drobnym przedsiębiorcą, od wielu lat oczekuję dobrego klimatu 😀 Tylko czy składka zdrowotna w wysokości 9% od uzyskanego dochodu zapewni mojej firmie dobry klimat? Zamiast 19% podatku liniowego wprowadzonego w 2004 roku przez SLD-owski rząd Leszka Millera – przypominam PiS-owcom – zapłacę teraz 27% podatku! Duszno mi, przepraszam. Nowy Polski Ładzie – apeluję do Ciebie – nie zarzynaj złotej kury polskiej gospodarki! Nie psuj klimatu, jeżeli nie możesz go poprawić.

6.   Złota jesień życia. Jeszcze parę lat i zasiądę w kapciach przed telewizorem, oglądając disco polo Jacka Kurskiego i Wiadomości informujące o kolejnych sukcesach rządu Prawa i Sprawiedliwości. I kłamstwach Platformy Obywatelskiej sprzed 24 lat (to dranie!).

I to chyba jest najbardziej pozytywny punkt Nowego Polskiego Ładu. Moja minimalna emerytura przedsiębiorcy, wpłacającego 1500 złotych miesięcznie do ZUS i płacącego rocznie po kilkadziesiąt tysięcy podatku dochodowego, i generującego podatek VAT dla skarbu państwa powyżej 100 000 zł rocznie, nie zostanie ponownie opodatkowana.

2000 złotych wykorzystam na tańce, hulanki i swawolę. Wreszcie będę miał na to czas. Z wdzięczności aż się popłakałem. Nieopodatkowane po raz drugi 2000 złotych. Nowy Polski Ładzie, dziękuję 😀

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Nowy Polski Ład” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Nowy Polski Ład” na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

70 m2+. Czy podczas 3 kadencji PiS Warszawa stanie się europejską stolicą slumsów?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

70 m2 + (poddasze) brzmi bardzo optymistycznie. Zniesienie biurokratycznych barier przy budowie domu, wystarczającego dla małżeństwa z dwójką dzieci, jest krokiem w stronę upodmiotowienia Polaków.

Nowy, wspaniały Polski Ład postaram się omówić w czerwcowym „Kurierze WNET”. Dziś zajmę się jednym jego elementem – mieszkaniem bez wkładu własnego i domem do 70 m2 bez pozwolenia. I oczywiście zacznę od pierwszego, i od pieniędzy.

200 mld złotych to minimalny koszt obsługi tego programu. 2 mln mieszkań/domów przy zaangażowaniu gwarancyjnym lub bezpośrednim skarbu państwa w wysokości 100 tysięcy złotych daje taką kwotę. W zamyśle Prawa i Sprawiedliwości ma to być skała, na której młodzi Polacy zapragną uwić swoje wymarzone gniazdko. Zamysł jest szlachetny, ale…

Nie wiem, kto to wymyślił. Na pewno ktoś bardzo młody. W roku 2008 nie mógł mieć intelektualnie więcej niż 12 lat. Może na otarcie łez dostał to zadanie młodzieżowiec PiS po upadku programu Piątka dla Kota. Znaczy się dla zwierząt. Na pewno ktoś niepamiętający boomu mieszkaniowego w USA, rozkręconego przez sfinansowanie zakupu domów dla najuboższych bez zdolności kredytowych. Zakończyło się to upadkiem dwóch wielkich funduszy amerykańskich, kilku banków i atlantyckim kryzysem finansowym roku 2008.

W USA przed rokiem 2008, udzielając takich kredytów, zakładano, że koniunktura gospodarcza będzie trwać stale, nikt z kredytobiorców nie straci pracy, a raty będą regularnie spłacane. I jeszcze to, że wartość nieruchomości będzie stale rosła. Zatem kredyty będą same się ubezpieczać. Jak wiemy, skończyło się zupełnie inaczej. Bańka na rynku nieruchomości nie przekształciła się w skałę. Po prostu pękła. Bo zasada jest zawsze taka sama: skierowanie ogromnych pieniędzy w jakikolwiek segment rynku owocuje spekulacyjnym wzrostem cen, a potem równie radykalną przeceną. Tracą najmniej zamożni, a zyskują spekulacyjne hieny.

Jednak w naszej pięknej ojczyźnie i chrześcijańskim świecie mamy aktualnie rok 2021. I chyba to nie jest najlepszy czas na powtarzanie starych cudzych błędów. Zwłaszcza że sytuacja naszych młodych współobywateli byłaby niewspółmiernie gorsza niż w USA po krachu.

W Stanach nie ma panującej u nas niewoli bankowej. Nie stać cię na spłatę kredytu, to odsyłasz klucze na adres banku, który udzielił kredytu. Niech on się martwi o swoją własność, czyli niespłaconą nieruchomość.

W Polsce, odzyskanej po komunistycznej niewoli przez uwłaszczonych na państwowym majątku byłych komunistów, prawo nie chroni obywatela. Chroni interesy byłych komunistów i międzynarodowych korporacji. W interesującym nas przypadku korporacji bankowych. Gwarantowanie całym swoim mieniem i życiem kredytu na zakup mieszkania/domu to skandal. I to – w roku 2021, 150 lat po zniesieniu niewolnictwa – należy natychmiast zmienić. Właśnie taka zmiana powinna być pierwszą i podstawową gwarancją prawną chroniącą polskich obywateli marzących o własnym kącie. I takim podstawowym prawem obywatelskim polski parlament powinien zająć się teraz, już, natychmiast.

Gwarancja państwowa dla ryzykownych kredytów, bez zniesienia niewoli bankowej, skończy się tylko nadmuchaniem bańki na rynku nieruchomości. Zamiast być kołem zamachowym polskiej gospodarki. Zyskają wielcy tego świata, a stracą i popadną w niewolę najmniejsi. Który polski bank wybierzemy do upadku? PKO BP, z którego właśnie czmychnął Michał Jagiełło?

Dosyć jednak biadolenia, bo drugi element programu, czyli 70 m2 + (poddasze) brzmi bardzo optymistycznie. Zniesienie biurokratycznych barier przy budowie domu, wystarczającego dla małżeństwa z dwójką dzieci, jest krokiem w stronę upodmiotowienia Polaków. Wyzwolenia nas wszystkich spod władzy biurokracji.

Taki właśnie wolnościowy sposób myślenia powinien kształtować rozwój naszego państwa. Powinien przeniknąć do głów wszystkich polityków pragnących dobra dla Polski i Polaków. Jest z gruntu chrześcijański i zgodny z katolicką nauką społeczną. Każdy z nas powinien mieć możliwość zadbania o swoje podstawowe potrzeby bez ingerencji wyższych instancji.

Państwo powinno pomagać, a nie przeszkadzać i karać. Powinno być odpowiedzialne jedynie za infrastrukturę niezbędną do rozwoju prywatnego biznesu i bezpiecznego życia prywatnego. Własny dom/mieszkanie jest podstawowym elementem takiego życia.

Czy to się uda? W mniejszych miejscowościach na pewno. A w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu lub Warszawie? Tu na przeszkodzie stoi cały aparat III RP. I jeden z jego filarów – samorządy.

Potworek samorządowy, jaki powstał za rządów Jerzego Buzka, zapewnił nam nie tylko 1. miejsce w świecie pod względem ilości radnych (50 000). Stworzył również mafijną klikę samorządowo-deweloperską. Ta mafia w białych kołnierzykach i wypasionych furach jest główną przeszkodą w realizacji każdego planu mieszkaniowego. Planu teoretycznie nakierowanego na zwykłego Jana Kowalskiego. Ona żyje i dalej chce żyć z planowego niedoboru mieszkań i działek w metropoliach.

Rozwiązania są dwa, a w zasadzie jedno. Po pierwsze, musimy zmienić sposób zarządzania naszym prywatnym życiem z odgórnego na oddolny. Po drugie, musimy zmienić sposób zarzadzania państwem. W identyczny sposób.

Program 70 m2+ może sprawdzić się w Polsce lokalnej. Na wsiach i w małych miasteczkach. Ale czy tam chcą mieszkać ambitni młodzi ludzie?

Od początku lat 90. postępująca centralizacja państwa wysysa zdolnych młodych ludzi z Polski lokalnej do wielkich miast. Gdyby zdobyli tam wykształcenie i chcieli wracać do swoich małych ojczyzn (np. do Beskidu Niskiego), wszystko byłoby w porządku. Mielibyśmy tak reklamowany przez premiera Morawieckiego zrównoważony rozwój. I V Rzeczpospolitą. Jest zupełnie inaczej. Dlatego prawie wszyscy młodzi ludzie chcą emigrować lub mieszkać w wielkim mieście. Najlepiej w Warszawie.

Jednak uspokoję Was na koniec, warszawiacy. Przy obecnej władzy „samorządu” nie jest możliwe, żeby na obrzeżach stolicy mogły powstać osiedla slumsów. Wasza rura i tak nie wytrzymuje tego…, co już jestJ

Jan Azja Kowalski

Bartłomiej Wróblewski: żałuję, że na odwagę nie zdobyły się osoby o bardziej konserwatywnym spojrzeniu w PO

Bartłomiej Wróblewski o odrzuceniu przez Senat jego kandydatury na Rzecznika Praw Obywatelskich, wniosku do TK ws. aborcji i edukacji niepublicznej.

W głosowaniu nad wyborem nowego Rzecznika Praw Obywatelskich.  wzięło udział 99 senatorów. 48 poparło kandydaturę Bartłomieja Wróblewskiego. Przeciwnych było 49, a dwójka deputowanych się wstrzymała. Wróblewskiego nie dziwi taka postawa izby wyższej. Podobnie Senat odnosi się bowiem do innych propozycji wychodzących z Sejmu.

Poseł PiS stwierdza, że nie żałuje podpisania się pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego ws. przesłanki eugenicznej. Zaznacza, że Dobra Zmiana oznaczała troskę o najsłabszych z najsłabszych.

 Zaznacza, iż wyrok nie był precedensowy, ale szedł linią wcześniejszego orzecznictwa.

Nasz gość obawia się, że kolejna próba wyboru RPO będzie musiała się liczyć ze zmianą procedury. Krytykuje obecnego RPO Adama Bodnara za jego aktywność polityczną. Zaznacza, że trzeba pozwolić rodzicom wychować dzieci, tak jak tego sobie życzą.

Powinniśmy pozwolić rodzicom, jeśli chcą, zakładać szkoły, posyłać dzieci do szkół niepublicznych.

Były kandydat na RPO przyznaje, że od początku wiedzieli, że sprawa wyboru na Rzecznika Praw Obywatelskich będzie trudna. Wskazuje, że część posłów Konfederacji, Kukiz ’15 i niezrzeszonych poparło go.

[related id=”142492″ side=”right”] Żałuje, że senator Jan Filip Libicki jedynie wstrzymał się od głosu, zamiast zagłosować za nim.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu / Aleksandra Tabaczyńska, „Wielkopolski Kurier WNET” 83/2021

Atuty szkoły: bezpieczeństwo, wszechstronny rozwój dziecka, wspaniałe położenie w otoczeniu przyrody, wychowanie w duchu uniwersalnych i ponadczasowych wartości katolickich, dostępność dla wszystkich.

Jedynym sposobem na odbudowę i utrzymanie przez wieki wolnej i silnej Polski jest odbudowa polskiej szkoły. Nie ma szans na to, że w oświacie naprawimy coś od razu, bo beneficjentami dobrych zmian będą co najwyżej ci, co się dopiero urodzili. Jednak warto zadać sobie choć trochę trudu i spróbować wybrać dla swoich dzieci taką szkołę, która już dziś walczy o dobro ucznia, a nie wikła się w polityczne awantury. Gdzie nie ma miejsca na ideologię, a mądrzy nauczyciele uczą właściwego wykorzystania wiedzy.

Fot. Archiwum Szkół KSW w Poznaniu

W Poznaniu z pewnością taką placówką jest Publiczne Liceum im. Kard. Augusta Hlonda i Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 1 im. bł. Natalii Tułasiewicz przy ul. Mińskiej 32. Obie szkoły prowadzone są przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców. (…)

Cechy szkoły

W naszej szkole nie tylko przekazujemy wiedzę, ale dbamy o wychowanie w duchu wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Mamy po jednej klasie z każdego rocznika, liczące mniej niż 20 uczniów. Celowo nie dążymy do tego, by klasy były duże, ponieważ mała grupa stwarza możliwości zdiagnozowania potrzeb każdego dziecka i indywidualnej pracy z nim. Przekłada się to na dobór metod pracy, wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań i duże sukcesy edukacyjne. Tutaj nikt nie jest anonimowy. Każde dziecko jest dla nas ważne niezależnie od poziomu jego zdolności. Dzieci mają pełne wsparcie.

Mała szkoła to szkoła bezpieczna, a jak wiemy, zapewnienie uczniowi poczucia bezpieczeństwa owocuje dobrymi wynikami w nauce. Potwierdzają to liczne badania prowadzone na całym świecie. Budynek jest zamknięty i nikt postronny tu się nie dostanie. Hol to bijące serce szkoły, gdzie spotykamy się na wspólnej modlitwie, różnych uroczystościach, kiermaszach oraz obchodach, w które chętnie włączają się również rodzice naszych uczniów. (Anna Wislańska-Dohnal – nauczycielka j. angielskiego)

Opłaty

Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców to szkoły publiczne, finansowane z subwencji oświatowej i darowizn rodziców, a te są przeznaczane na bieżące inwestycje. Umożliwia to dzieciom wszechstronny rozwój bez finansowych wyrzeczeń. (Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej)

Fot. Archiwum KSW w Poznaniu

Najważniejsze atuty szkoły

  1. Kameralny charakter, tylko po jednej klasie w każdym roczniku;
  2. Bezpieczeństwo;
  3. Znajomość i indywidualne traktowanie dzieci;
  4. Rozpoznawanie potencjału dzieci przez nauczycieli;
  5. Nieistnienie barier finansowych w dostępie do szkoły;
  6. Przekonanie rodziców, że dziecko znajduje się wśród sympatycznych rówieśników, pochodzących z rodzin, w których wartości chrześcijańskie określają, co jest dobre, a co złe lub niebezpieczne;
  7. Wspaniałe położenie wśród zieleni nad Jeziorem Maltańskim, z łatwym dojazdem komunikacją publiczną i samochodem;
  8. Kiermasze, na których dwa razy do roku dzieciaki opychają się domowymi łakociami i przy okazji zbierają pieniądze na fundusz klasowy. (dr Bartosz Deszczyński, przew. Rady Rodziców)

Współpraca rodziców z nauczycielami

Fot. Archiwum KSW w Poznaniu

W trudnym czasie pandemii zajęcia odbywają się codziennie w trybie online na platformie Teams. Nauczycielka przygotowuje fantastyczne materiały edukacyjne związane z realizacją kolejnych tematów z podręcznika. Codziennie rodzice otrzymują mejlowo przygotowane materiały i zakres prac, jaki tego dnia był realizowany z dziećmi. Jesteśmy stale w kontakcie. Mimo że bardzo trudno jest zastąpić lekcje w szkole, nauczyciele bardzo się starają, aby zajęcia integrowały klasę, aby dzieci aktywnie w nich uczestniczyły i postępy w nauce były widoczne. (Monika Komorowska, Rada Rodziców)

Organizacja zajęć w czasie nauki zdalnej przebiega najlepiej, jak można sobie wyobrazić w takich warunkach. Tutaj znów okazuje się, że małe jest piękne. Dodam jeszcze, że w naszej szkole podczas nauki stacjonarnej nietrudno porozmawiać z nauczycielami czy umówić się na spotkanie z panią dyrektor. Nawet ze względu na topografię. Jest po prostu jeden duży korytarz połączony z holem i tutaj wszystkich można spotkać. Dobrze współpracuje się nam również w ramach Rady Rodziców szkoły. (Bartosz Deszczyński) (…)

Fot. Archiwum KSW w Poznaniu

Misją naszej szkoły jest wszechstronny rozwój ucznia w jego człowieczeństwie oraz przygotowanie go do życia w zmieniającym się świecie. Te cele realizowane są m.in. przez autorskie programy edukacyjne i wychowawcze, wychowanie do wartości, współpracę z licznymi instytucjami w kraju i za granicą, uczelniami, realizację innowacji pedagogicznych, doskonalenie nauczycieli.

Uczniowie uzyskują bardzo dobre wyniki na egzaminach zewnętrznych, mają możliwość kontaktów i współpracy w języku angielskim. Szkoła łączy tradycję z nowoczesnością, jest otwarta na kontakt ze środowiskiem miejscowym. Dyrekcja dba o formację uczniów i nauczycieli oraz zapewnia wspaniałe warunki pracy i atmosferę.

Wychowujemy w duchu wartości chrześcijańskich, jest codzienna modlitwa i Msza pierwszopiątkowa. (Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej)

ZAPRASZAMY SERDECZNIE NOWYCH UCZNIÓW!

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu” znajduje się na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trudna sytuacja dziesięciorga rodzeństwa z Podkarpacia. Biurokracja, bezduszność i bezradność władz zamiast pomocy

Instytucje państwowe nadal nie są w stanie zdecydować, jak pomóc dziesięciorgu rodzeństwa, którym zastępczo opiekują się Siostry Służebniczki ze Starej Wsi k. Brzozowa na Podkarpaciu.

Kilka miesięcy temu nasze stowarzyszenie wraz z Siostrami Służebniczkami zorganizowało konferencję by poinformować o trudnej sytuacji jaka powstała, gdyż władze państwowe nie są w stanie zdecydować, który podmiot powinien przekazywać środki w związku z umieszczeniem przez sąd dziesięciorga rodzeństwa pod opieką Sióstr.

Liczne osoby prywatne udzieliły wówczas wsparcia, za co Siostry chciały jeszcze raz podziękować. Podczas dzisiejszej konferencji musieliśmy przekazać niestety smutne informacje, iż problem nie tylko nie został rozwiązany, ale wręcz się pogłębił. Po niekończącej się wymianie pism między wojewodą, starostą, Samorządowym Kolegium Odwoławczym, Rzecznikiem Praw Dziecka okazało się, iż władze państwowe wolałyby raczej. by dzieci zostały odebrane Siostrom i trafiły do innego rodzaju placówki. Byłoby to oczywiście kolejną wielką krzywdą dla samych dzieci, ale raczej również działaniem bezprawnym. Po tym, gdy sąd orzekł o umieszczeniu dzieci u Sióstr, inne organy państwowe powinny znaleźć sposób wykonania tego orzeczenia. Tymczasem nie sposób nie odnieść wrażenia, iż wielu urzędnikom chodziło raczej o maksymalne zagmatwanie sprawy tak, by tworzyć podkładkę pod twierdzenie, iż to nie ich rzecz.

Oczywiście, możliwe jest skierowanie sprawy do sądu, ale po pierwsze to na początek pociągnie za sobą dodatkowe koszty, a nie dostarczy środków. Po drugie, trudno liczyć na zakończenie prawy w czasie, którym mógłby mieć znaczenie dla dzieci i Sióstr.

Próbując szukać możliwości wyjścia z bardzo trudnej sytuacji, obecnie skierowaliśmy pismo do Prokuratora Generalnego. Jako najbardziej właściwy do przywracania praworządności, może on wszcząć wszelkie postępowania, jakie uważa za niezbędne i o to prosimy. Poza tym, naszym zdaniem, należałoby rozważyć, czy w dotychczasowych działaniach urzędniczych nie doszło do niedopełnienia obowiązków, co również wymagałoby stosownych kroków prawnych.
Kolejne pismo wysłaliśmy również do wojewody.

Nadal uważamy, iż jako podmiot właściwy w nadzorze nad działaniem samorządu terytorialnego, to wojewoda powinien ustalić, kto właściwie od początku zobowiązany był przekazywać stosowne środki dla dzieci.

Stowarzyszenie Europa Tradycja,
Ryszard Skotniczny, Prezes

Każdy, kto chciałby pomóc, umożliwić, by dzieci mogły nadal pozostać u Sióstr, może wpłacić dowolną kwotę na numer konta, z którego pieniądze zostaną przeznaczone dla Podopiecznych DPS:

Bank PEKAO S.A. I o/Brzozów 28 1240 2324 1111 0000 3314 7347

„Główne ogólnopolskie media relacjonowały głośną sprawę dziesięciorga rodzeństwa z Podkarpacia, które doświadczyło wyjątkowo ciężkich przeżyć. W ich życiu było wszystko. Od głodu po seksualną agresję ze strony najbliższych (w tej sprawie sąd wydał już wyrok skazujący).

Wszystko, czego potrzebują te dzieci, to spokój i miłość, a to otrzymały, gdy na mocy orzeczenia sądu znalazły się pod opieką Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny ze Starej Wsi k. Brzozowa. W myśl obowiązujących przepisów prawnych, powinny pójść za tym stosowne środki na utrzymanie dzieci. Na to składamy się wszyscy z naszych podatków.

Dla dzieci najlepiej byłoby, gdyby ta sprawa w ogóle zniknęła z przestrzeni publicznej, by próbować zaleczyć traumy i kończąc, co złe, otworzyć im nowe perspektywy życiowe. Niestety na skutek skrajnie nieodpowiedzialnych działań administracji publicznej, póki co okazało się to niemożliwe”.

Po dokładniejsze informacje odsyłamy do kwietniowego „Kuriera WNET”, w którym przedstawiliśmy sytuację rodzeństwa i opiekujących się nim sióstr zakonnych. 

Andrzej Delekta: Sądy rodzinne w Polsce szukają odpowiedzi na niewłaściwe pytanie- kto jest lepszym rodzicem

Andrzej Delekta o problemie alienacji rodzicielskiej, opiece naprzemiennej, dyskryminacji mężczyzn w sądach rodzinnych oraz dramacie dzieci będących zakładnikami rozwodu swych rodziców.

Andrzej Delekta wyjaśnia, czym jest alienacja rodzicielskiej. Jest to sytuacja, w której dzieci rozwodzących się rodziców stają się zakładnikami ich rozwodu. Dzieciom ogranicza się kontakt z drugim rodzicem, który przedstawiany jest im w najgorszych barwach.

W Polsce, jak wyjaśnia Delekta, problem ten dotyczy głównie relacji dzieci z ojcami. Dodaje, że alienacja dotyczy także dalszych członków rodziny: dziadków, wujostwa.

Administrator profilu Szczyty Alienacji Rodzicielskiej tłumaczy, jakie kroki należy podjąć wobec alienacji rodzicielskiej.

Rodzic może w pierwszej kolejności wystąpić o sądowe zabezpieczenie kontaktu.

Sąd jest zobowiązany rozpatrzyć wniosek w pilnym trybie. Brakuje jednak narzędzi do szybkiego wyegzekwowania zabezpieczenia sądowego kontaktów z dzieckiem.

Rodzic izolowany może wystąpić najpierw o zagrożenie nakazaniem zapłaty pieniężnej.

Następnie może wystąpić o nakazanie zapłaty. Cała procedura sądowa trwać może jednak aż dwa lata! Przez ten czas alienowany rodzić może nie mieć żadnego kontaktu z dzieckiem.

Delekta dodaje, że udało się poświęcić jedno spotkań komisji ds. dzieci problemowi alienacji rodzicielskiej.

Mamy w Polsce kryzys psychiatrii dziecięcej.

Rodzice podnoszą negatywny wpływ alienacji rodzicielskiej na psychikę dzieci. Rozwiązaniem jest zagwarantowanie udziału obu rodziców w wychowaniu. Jak zauważa gość Kuriera w samo południe, Konstytucja RP gwarantuje prawo do wychowania dziecka, a nie tylko do kontaktów z nim. Obecnie zaś

Sądy rodzinne w Polsce szukają odpowiedzi na nich właściwe pytanie, to znaczy próbują sobie odpowiedzieć, kto jest lepszym rodzicem i zazwyczaj ta odpowiedź brzmi mama.

Wskazuje, że sądy powołują się na orzeczenie Sądy Najwyższego z 1952 r. zgodnie z którym matka ma lepsze predyspozycje do bycia rodzicem.

Rozmówca Adriana Kowarzyka wskazuje, że obecnie piecza naprzemienna jest orzekana w Polsce w zaledwie promilu przypadków. Tymczasem na świecie idzie się w tym kierunku. Dodaje, że stereotypowo ojciec jest przemocowcem lub alimenciarzem. Częścią pakietu rozwodowego są nieraz oskarżenia o przemoc domową i pedofilię.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Nie przerywajmy ciąży, a po 20 latach będziemy mogli się z zygotą spierać / Miłosz A. Kuziemka, „Kurier WNET” 81/2021

Ludzie, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.

Miłosz Adam Kuziemka

Pandemia aborcji

Historia

Aborcja to największe w historii świata LUDOBÓJSTWO. Wprowadzony w Polsce prawny, jednoznaczny zakaz aborcji może być tą iskrą, która zmieni prawo na świecie. W ślad za tym zmieni jego obraz.

Dlaczego piszę o aborcji? Ponieważ to temat społecznie i ciekawy, i ważny. A jako karateka wiem, iż kodeksowo „sprawy wielkiej wagi powinny być traktowane lekko” i z „czystym umysłem”. Po chwili refleksji oraz analizie dostępnych powszechnie źródeł siadam i piszę. Piszę z właściwą uwagą, należytą starannością, jednak na tyle lekko, aby nie zanudzić odbiorcy.

Genezy aborcji w XX w. możemy upatrywać w antyrodzinnej polityce będącej częścią agendy władz bolszewickiej Rosji, komisarz ludowej ds. społecznych Aleksandry Kołłontaj oraz Gieorgija Batkinsa, odpowiedzialnego za wydanie broszury Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim. Tworzone ówcześnie komuny oparte na wojennych, rewolucyjnych sierotach formowane były w ramach eksperymentu społecznego, gdzie systemowo forsowano programowe współżycie nieletnich, częste zmiany partnerów, a jego celem było wyekstrahowanie stosunku płciowego z kulturowych, głównie moralnych zależności, zredukowanie jego istoty do czystej fizjologii. Efektem ubocznym stała się zwiększona liczba niechcianych ciąż, a w konsekwencji i aborcji. Należy przy tym zauważyć, że Rosja jako pierwszy kraj zalegalizowała w 1920 r. aborcję; wcześniej, bo w 1917 r., również instytucję korespondencyjnego rozwodu, przy czym nie było obligatoryjne informowanie o tym fakcie współmałżonka. Był to więc swoisty delikt z punktu widzenia dzisiejszego prawa cywilnego, pozbawiano bowiem obywateli przysługującego im prawa weta, czy choćby instytucji mediacji. Koszt społeczny wynikający ze skali zabiegów przerywania ciąży doprowadził jednak Stalina w 1926 r. do zmiany decyzji i częściowego odstąpienia od pryncypiów rewolucji seksualnej. Jest to dziś przedmiotem badań i tematem powstających w Federacji Rosyjskiej naukowych opracowań.

Od początków ZSRR możemy mówić o ścisłej współpracy niemiecko-radzieckiej w sprawie rewolucji seksualnej. Specjaliści Republiki Weimarskiej szkolili bowiem bolszewickie kadry, a po dojściu Hitlera do władzy część z nich wyemigrowała na stałe do USA, tworząc – jako ambasadorzy zmiany – podwaliny pod projektowaną rewolucję obyczajową 1968 roku.

Przyczyniły się do tego: Sex-Pol Wilhelma Reicha, Instytut Seksuologiczny Magnusa Hirschfelda etc. Od tego momentu możemy mówić o globalnym „marszu przez instytucje” oraz o zseksualizowanym, wyemancypowanym z kulturowych paradygmatów proletariacie zastępczym, który w rewolucyjnym czynie zastąpił klasę robotniczą.

Aby lepiej zrozumieć problem, warto na kazus aborcji, poza kontekstem historycznym, spojrzeć także z perspektywy społecznej, a więc kulturowej, religijnej oraz prawnej.

Kultura i społeczeństwo

Krzysztof Karoń, osobowy fenomen społeczny zauważa, że „nawet jeśli do czegoś mamy prawo, nie oznacza z automatu, iż nam się to należy. Po prostu musi być nas na tę rzecz, usługę czy przywilej stać”. Nie dotyczy to wszakże procederu aborcji, wpisanego w postulowaną przez lewicę obronę tzw. praw człowieka. Nie rozumie tego cywilizacyjnego paradygmatu lewa strona sceny społecznej czy politycznej naszego społeczeństwa. Co gorsza, kwestia owych praw nie jest również przedmiotem wnikliwej analizy, czy nawet poszerzonej o wyczerpanie tematu debaty publicznej. Obie zantagonizowane względem siebie strony artykułują natomiast własne racje i… odwracają się na pięcie.

Z pomocą przychodzi amerykański psycholog, Jonathan Haidt. W ślad za jego badaniami społecznymi, w których analizował paradygmaty moralne różnych cywilizacji, zdefiniował on rodzaje i genezy linii społecznych podziałów. Haidt zauważył, iż umowną lewicę i prawicę między innymi dzieli kwestia postrzegania świata w kontekście moralności, rozumienie samej moralności.

Krótko mówiąc, amerykański naukowiec zauważył, iż moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowania u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych. Stanowi to nie tylko źródło rozbieżności w ocenach moralnych aborcji, ale i jest przyczyną innych „wojen kulturowych” toczonych w globalizującym się do niedawna świecie.

Przedmiotowy spór rozbija się o inną percepcję rzeczywistości, prawica bowiem postrzega aborcję jako moralnie naganną i dotyczącą wszystkich ludzi, lewica natomiast jako sferę prywatną, obszar jednostkowych, personalnych decyzji. W tym obszarze nie ma wspólnego mianownika i kwestia wypracowania konsensusu rozbija się u oponentów o brak ich wiedzy w tej dziedzinie, przede wszystkim o omówioną wyżej różnicę. Wykorzystują tę sytuację architekci destrukcji miru społecznego, działając na rzecz antagonizowania grup społecznych, a przeciwko konstruktywnej w tym obszarze edukacji, i służy zapewne osiąganiu ukrytych celów społecznych i politycznych.

Jak wygląda ten spór? Stawia się kwestię zasadniczą – ludzkie życie – obok kwestii drugorzędnych czy trzeciorzędnych, będących pochodnymi instytucjonalnych czy systemowych dysfunkcji państwa. Mowa o niewystarczającej w stosunku do oczekiwań poziomie prenatalnej opieki, wielkości państwowego, socjalnego wsparcia rodziców czy samotnych matek rodzących niepełnosprawne dziecko, etc. Prawica w tym wypadku mówi o mieszaniu porządków, braku standaryzacji, amoralności czynu aborcji, lewica natomiast o uzasadnionych okolicznościach i prawie do decydowania o własnym losie. Wszystko z uwagi na inaczej postrzeganą i rozumianą moralność.

Ten prowadzony dziś już na ulicy spór wpisany jest w demokratyczny ustrój, w którym co do zasady personalna odpowiedzialność za własne decyzje i czyny jest niejednokrotnie rozmywana w grupowej odpowiedzialności. Naszą budowaną od 2005 roku demokrację charakteryzuje ponadto socjalistyczny sznyt, który rozbudza chroniczne, nielimitowane zdrowym rozsądkiem oczekiwania.

Tak więc, wierząc w religię św. Demokracego oraz iluzję opiekuńczości socjalizmu, siły lewicowe, bazując na swym hedonistycznym punkcie widzenia, od chronicznie niewydolnego socjalnego państwa żądają więcej… socjalnych rozwiązań.

Problem w tym, iż kolejne zaciągane instytucjonalnie zobowiązania i realizacja postulatów wcale nie gwarantują, że lewica odstąpi od swoich roszczeń co do prawa do mordowania nienarodzonych. Widać to choćby po reakcji środowiska na makiaweliczną, bazującą zapewne na sondażach próbę znalezienia konsensusu przez Prezydenta RP czy dalszej obstrukcji elementarnej podstawy demokratycznego ustroju – debaty (choćby przez wypraszanie ze swych konferencji dziennikarzy państwowych mediów). To symptomatyczna sytuacja; znamy z historii kazusy upadłych socjalistycznych państw, powinniśmy widzieć z tej perspektywy determinizm sytuacji, w której się znaleźliśmy. Niestety, jak do tej pory stać nas jedynie na refleksję, ale nie na działanie. Jeśli już, to na reakcję post factum.

„Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współczesny myśliciel Ortega Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone”. Tak o kuchni demokratycznego samostanowienia pisze Ryszard Okoń, ekspert KRRiT („Nadchodzi totalitaryzm!” R. Okoń, „Kurier WNET” 42/2017). Zauważa on, iż racjonalne, jednostkowe wybory, po ich zsumowaniu i wyciągnięciu wypadkowej nie muszą być racjonalnymi dla głosującej demokratycznie, czy jak w omawianym przypadku – protestującej gremialnie grupy. Widać to co do zasady po każdych parlamentarnych wyborach, widoczne jest także teraz w rozdźwięku populacji protestujących, jaki powstał po zdefiniowaniu politycznych w swym wyrazie postulatów liderek Strajku Kobiet. Grupa protestujących znacząco uszczuplała, jednocześnie przybierając formułę kilku instytucjonalnych centrów.

„W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu (aut. – logiki oraz wartości), poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.

Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania »chleba i igrzysk«” (jw.). Jak podkreśla Okoń, powyższe zauważył już Platon, a udowadniają dziś feministki, domagając się „wolnej aborcji, wolnej edukacji”. Finalnie – emancypacji z wszystkiego, co kojarzone jest z przez nie z patriarchatem, a więc odpowiedzialnością mężczyzny za potomstwo, formowaniem własnych dzieci poprzez przedstawienie siebie jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Stwórcy, Boga OJCA.

Okoń zaznacza, iż „antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową »zaletę«, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów” (jw.). Media stanowiące w demokracji nieformalną swoistą „czwartą władzę” posługują się celebrytami instrumentalnie, forsując cele grup lobbystycznych czy właściciela. Wkładając w cały zafałszowany przekaz tak tworzonej publicystyki szczyptę obiektywnej prawdy, uwiarygadniają przekaz jako pluralistyczny, podczas gdy wciąż zalewa nas zmasowany, podprogowy przekaz będący czystą manipulacją. To tu ma swe źródło kreowanie agresywnej, wulgarnej lesbijki Lempart na samozwańczego przywódcę (za progresywną semantyką – przywódczynię), gołębia nowego pokoju, ambasadorkę zmiany.

W sukurs strategii architektów nowego porządku przychodzi nasz wrodzony, intelektualny hedonizm. Prof. Andrzej Zybertowicz określa go mianem „postawy skąpca poznawczego”, a cechuje się on naturalną potrzebą pozyskiwania informacji o świecie w bezrefleksyjny, w możliwie najniższy kosztowo, energetycznie sposób. Z kolei paradygmat inteligencji emocjonalnej mówi, iż przekaz okraszony emocjami jest trwale zapisywany w pamięci długotrwałej człowieka.

Media, kreując publicystykę opartą na antagonizmach, naprzemiennie z programami, gdzie wspólnym mianownikiem w programowaniu odbiorcy jest ośmieszanie oponentów, uzyskują efekt synergii. Nie będący świadomym swego behawioryzmu odbiorca medialnej treści jest nią permanentnie bombardowany, uzależnia się od tej formuły prezentacji, a w konsekwencji jest skutecznie indoktrynowany.

Nie jest w stanie precyzyjnie określić miejsca i czasu, w którym przemodelowano mu strefę wartości, w tym sposób postrzegania problemu aborcji.

Młodzież, która niespełna dekadę temu odkryła Niezłomnych, Żołnierzy Wyklętych, dziś zastępuje generacja „Julek”. Młodzież, która nie pamięta prześladowanego Kościoła, a kojarzy go jedynie jako instytucję charytatywną, uwikłaną w afery homoseksualne czy pedofilskie, widząc jego instytucjonalną dysfunkcję, słabsze dziś intelektualne zaplecze, podburzona wątpliwej jakości zarządczymi decyzjami władz państwowych – w tym MEN – jest łatwa do zmanipulowania. Młodzież, poprzez smartfony odseparowała się od pokolenia JPII, samego papieża Polaka traktuje jak postać historyczną, nie będąc poddaną elementarnej formacji z powodu dysfunkcji rodziny staje się – jeśli już nie stała – łupem cywilizacyjnych ludożerców. I tak oto na naszych oczach realizuje się wielopoziomowy strukturalny kryzys społeczny, dopina się jeden z kamieni milowych procesu transformacji obyczajowej. Tym razem w Polsce, w 2021 roku.

Skoro opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, to natrętne przedstawianie protestujących w taki sposób, by u odbiorcy wzbudzić przeświadczenie, iż stanowią oni większość, może i zazwyczaj jest niezgodne z jej interesem. Mistyczna „opinia publiczna” za pomocą technik manipulacji – a nie perswazji – zaczyna działać stadnie, w przeciwnym do wcześniejszego kierunku. Tu już tylko krok do ochlokracji, sterowanej przez nielicznych, a realizowanej karnie przez zaprogramowaną większość.

Problem z odwróceniem procesu wydawać może się syzyfowym przedsięwzięciem. Najtrudniej bowiem przekonać zmanipulowaną osobę do tego, iż została poddana manipulacji. Cały problem polega więc na zastosowaniu odpowiedniej strategii i dobraniu taktyki, by u zwolenników aborcji efektywnie dokonać procesu zmiany postrzegania świata. Wybitny psycholog, wykładowca akademicki KUL oraz ALK, dr. Paweł Fortuna zauważa, iż „dialog ma sens wtedy, gdy chęci wymiany poglądów towarzyszy gotowość do ich zmiany”.

Ulica nie zapewnia nawet marginesu na negocjacje, a na debatę oksfordzką nie ma tam raczej co liczyć. Tu liczą się emocje i agresja, behawioryzm i techniki kontrolowania tłumu.

Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na „skale” wartości. «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23).

Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na skale umiejętności. Trzeba, jak zauważa Krzysztof Karoń, zmierzyć się z „tolerancją represywną” szkoły frankfurckiej. Chodzi bowiem o to, by metodą białej perswazji udowodnić tezę dr. Fortuny, iż „nie ten jest dobrym handlowcem, kto sprzedał lód Eskimosom, lecz ten, którego Eskimosi rekomendują jako najlepszego dostawcę lodu”.

Prawo

Najczęstszy hedonistyczny argument potencjalnych matek, dziś strajkujących gremialnie nieletnich „kobiet”, to „wolność wyboru” do popełnienia czynu zabronionego.

W opozycji do tego postulatu stoi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21.09.2020 r. i ostatecznie definiuje kwestię spójności ustawy zasadniczej z innymi aktami prawnymi traktującymi o aborcji z przyczyn eugenicznych. Konstytucja w art. 38 (Zasada ochrony życia) stanowi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.

Rozbieżność między prawem naturalnym – będącym w ujęciu tomistycznym pochodzenia Boskiego – a prawem pisanym co do zasady skutkuje konfuzją. Widzimy ją w setkach, jeśli nie tysiącach orzeczeń sądów, głównie w sprawach dotyczących kwestii zasadniczych, jak tu: ludzkiego życia w okresie od poczęcia do narodzin człowieka. Widzimy ją w problemie definiowania osoby „człowieka”, w gimnastyce intelektualnej różnych wykładni prawnych, niezależnie od ich rodzaju: celowościowej, literalnej, etc.

Pisząc swego czasu esej na temat mordu dokonanego na przełomie 1939 i 1940 r. przez Niemców na Polakach w Piaśnicy pod Wejherowem, skupiałem się na aspekcie ludobójstwa. Oparłem się w tym celu na Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, a celem było uzasadnienie tezy, iż na dwa lata przed ostateczną kwestią żydowską Niemcy dopuścili się tam Holocaustu na Polakach narodowości polskiej. Ten mord spełnia bowiem kryteria prawne definiujące akt ludobójstwa; mało: Niemcy, mordując polską elitę Pomorza, próbowali zatrzeć ślady swej zbrodni poprzez spalenie ciał swych bezbronnych ofiar. Tak więc, z uwagi na wypełnienie znamion czynu zabronionego oraz kryteriów definiujących akt ludobójstwa (w tym międzynarodowym aktem prawnym) – przynależność do elity, a więc części społeczności – mord w Piaśnicy jest ludobójstwem. Z uwagi na całopalną ofiarę Polaków – spełniona jest druga z przesłanek, definiująca Shoah – Holocaust.

W przypadku omawianego tu aspektu aborcji po raz drugi chciałbym posłużyć się ww. dokumentem.

Uchwalona w 1948 r., a zatwierdzona przez ówczesnego Sekretarza Generalnego PZPR, Prezydenta RP Bolesława Bieruta (sic!) Konwencja ws. zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa stanowi, iż każdy akt służący przerywaniu ciąży, którego celem jest zniszczenie w całości lub części społeczeństwa, jest ludobójstwem.

Przytoczę tu brzmienie art. 2 punkt d Konwencji, aby rozwiać wątpliwości, iż w świetle nieprzestrzeganego do niedawna w Polsce prawa każda aborcja jest ludobójstwem. Artykuł II brzmi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”. Jego podpunkt d mówi o „stosowaniu środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy”.

Kwestia całkowitego zakazu aborcji jest sprawą ważną, a zarazem arcyciekawą społecznie. Zadanie właściwej interpretacji oraz wykładni zapisów tego aktu prawnego zapewne stanie się niebawem przedmiotem wielu analiz prawnych. Zamierzam bowiem złożyć do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stosownym organom władzy powierzyć sprawę zbadania jakości przestrzegania prawa w obszarze przewidzianym ww. konwencją.

Spoglądając na zapisy, widzę tu kilka istotnych kwestii, o które potencjalni oponenci takiej jak moja interpretacji zapisów Konwencji mogą próbować toczyć walkę. Po pierwsze kwestia intencji, a więc „zamiar zniszczenia grup”. W tym przypadku grupę stanowią nienarodzeni, córki lub synowie obywateli RP, podejrzewani w okresie prenatalnym o chorobę, często nieuleczalną. W tym kontekście ważny będzie rodzaj wykładni prawnej użyty do analizy prawnej. Jeżeli w miejsce wykładni celowościowej zastosowanie będzie miała wykładnia literalna, oponenci mogą szukać różnic pomiędzy pojęciem narodu i społeczeństwa, dając tym samym szansę nie urodzić się tym Polakom, których rodzice nie utożsamiają się z narodem, a jedynie z polskim społeczeństwem. Innym polem potencjalnej walki może być użyte w konwencji pojęcie „środków”, etc.

Nonszalanckie niestosowanie się do prawa międzynarodowego i zapobiegania ludobójstwu jest dla mnie sytuacją bez precedensu.

Od przeszło 30 lat, od początku przemian ustrojowych kolejne władze odsuwają od siebie niewygodny temat aborcji, traktując go jak swoisty „gorący kartofel”. O ile można postawić tezę badawczą, że czynią to z pobudek koniunkturalnych, pragmatycznego dążenia do celu, jakim jest utrzymanie się u władzy, o tyle jaskrawe nieprzestrzeganie prawa świadczy o jakości moralnej „elit” III Rzeczypospolitej.

Pomimo patetycznych deklaracji działań w obszarze prawa i sprawiedliwości, aktywność władz wolnej Polski wpisuje się przynajmniej częściowo w pryncypia „wolnego”, choć zindoktrynowanego i zniewolonego „ideologią śmierci” dzisiejszego Zachodu czy świata.

„Świat popada w zamęt nie z powodu głupoty intelektu, lecz z powodu wypaczenia woli. Wiemy wystarczająco dużo, to nasze wybory są złe”. Mając na względzie słowa abp. Fultona J. Sheena, na bazie psychologicznej empiryki i wniosków będących wynikiem analiz z obszaru neuronauki, wiedząc sporo o ludzkim behawioryzmie, nie powinniśmy odstępować od walki. W naszej cywilizacji cel nie uświęca środków, niemniej mając wypowiedzianą wojnę, nie powinniśmy rezygnować z przysługujących nam norm prawa stanowionego, a tym samym dezerterować, przedkładając i uznając za nadrzędną agendę tzw. praw człowieka, a odstępować od prawa naturalnego, praw Boga.

Konwencja ratyfikowana przez Bieruta nie utraciła statusu obowiązującego aktu prawnego, a dopuszczamy się jej łamania. Dopuszczamy samą aborcję, mało: pozwalamy na bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa. Nie reagujemy też na daleki od merytoryki i kulturowego standardu argument: W(***)!

Religia

Mój tekst ukazuje się po lub w trakcie wciąż trwających protestów społecznych wywołanych aktywnością (a de facto wieloletnią biernością) organów państwa w obszarze ochrony życia poczętego, orzeczeniem TK w omawianej sprawie, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku. Tak więc batalia z aborcją, będąc społecznie ciekawą i zarazem ważną, pozostaje wciąż aktualną sprawą. Staje się w kontekście działań biblijnego Heroda również symboliczną.

U genezy protestów leży feminizacja mężczyzn, która jest procesem przebiegającym równolegle z emancypacją kobiet. Łączną emancypacją kobiet i mężczyzn z odpowiedzialności, grzechu, pokuty, pokory.

Życie w związkach niesakramentalnych, opartych jedynie na kredycie zaufania i kredycie w banku. Seks przed ślubem. Antykoncepcja kastrująca z odpowiedzialności z jednej strony, z drugiej zwiększająca niejednokrotnie statystykę ofiar przedmiotowego ludobójstwa.

Jednym z motorów obserwowanych protestów światopoglądowych jest więc strach przed społeczną dojrzałością, a stadna ich formuła wiele może powiedzieć o strukturalnym podziale, skali i kinetyce zmian w społeczeństwie. Innym motorem napędowym protestów jest zapewne strach i krzesana z niego energia na obronę swojego równoległego z rzeczywistością świata opartego na hedonizmie. Wymienione wyżej zmienne równania na życiową ścieżkę na skróty łącznie składają się na relacje, które budujemy w oparciu o wspomniany wyżej strach i własny hedonizm, a pierwsze wyzwania w jaskrawy sposób pokazują społeczną niedojrzałość metrykalnych mężczyzn, jak i kobiet. Alternatywnie – ich problemy psychiczne, niejednokrotnie będące efektem odstępstwa od Dekalogu; kiedyś i dziś. Prawo o zakazie aborcji dotyczy wszystkich obywateli, a więc i mężczyzn. O ile nie mają oni szans zajść w ciążę, o tyle, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Kobiety również. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.

W tym miejscu warto wspomnieć postać św. Józefa, jego cechy, które mogą stanowić remedium na wyemancypowany dziś z moralności i odpowiedzialności związek kobiety i mężczyzny. Przed kilkoma dniami miałem nieprzyjemność oglądać zdjęcia figury św. Józefa w Pile, sprofanowanej w trakcie wciąż trwających protestów feministek.

Komu może przeszkadzać mężczyzna, który nie sypiał z własną żoną, a opiekował się dzieckiem, chociaż wiedział, że nie jest jego? Zapewne jedynie upadłemu i tym ryczącym na ulicach ludziom, zniewolonym seksem.

Józef swą markę osobistą zbudował już 2000 lat temu i wydaje się wprost idealnym personalnym remedium na barbarzyńskie czasy i barbarzyńskich ludzi. Wiedział bowiem, że życie nie polega jedynie na przeżyciu, że jest warte złożenia go w ofierze w imię zasad. Choćby uczciwości, odpowiedzialności, opieki nad rodziną.

Jako przedsiębiorca przyglądam się, jak malujemy dziś własne spółki na turkus, we własnych etykach CSR odkrywamy Amerykę po raz n-ty, organizujemy też czy uczestniczymy w konferencjach i seminariach z zarządzania zaufaniem… A wystarczyłoby być jak Józef. W domu i w firmie. Stać wyprostowanym, pomimo pokusy pójścia na skróty.

Analizując problem aborcji w Polsce, warto spojrzeć z perspektywy warsztatu analitycznego naukowca, księdza, który stara się rozbudowywać go na kryteriach cywilizacyjnych. Definiuje je zwięźle ks. prof. Tadeusz Guz. Zauważa on, iż

polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, jakimi są: w aspekcie rozumu – prawda, a w aspekcie wolności człowieka – dobro.

Mając na uwadze owe filary, wiedzę o świecie powinniśmy czerpać, bazując na logice, zbudowanym na jej bazie warsztacie analitycznym oraz regulujących go wartościach moralnych, które nie podlegają relatywizacji, a odstępstwo od nich – racjonalizacji. Brak takiego spojrzenia na analizowaną rzeczywistość wyrzuca poza orbitę cywilizacyjną, prowadzi do tego, co obserwujemy na Zachodzie – do stępienia sumień. Tam moralność stanowiącą komplementarną składową cywilizacyjnego spoiwa zastąpiono etyką, która występować może w tysiącach odmian. Każda wygodnie dobrana przez każdą osobę, grupę zawodową czy społeczną.

Konstytucja Rzeczypospolitej chroni życie wszystkich ludzi, niezależnie od tego, na jakim etapie rozwoju się oni znajdują. Warto tu podkreślić, że równanie na godność ludzką nie zawiera w sobie zmiennej czasowej.

Innymi słowy: człowiekiem się jest, czy od zapłodnienia minęła godzina, czy też jest się 100-letnim staruszkiem, który z uwagi na demencję nie jest w stanie wyartykułować choćby jednego zdania. Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, niejednokrotnie dostając przy tej okazji merytoryczny wtedy łomot. A jeżeli będzie chora lub umrze – to nauczy nas prawdziwej miłości i pokory.

Polityka

Lata bierności po odejściu JPII skutkują starciem liberalnego Goliata z konserwatywnym Dawidem. Na naszych oczach ścierają się płyty tektoniczne postępowego i opartego na wartościach katolickich świata. Nie liczą się wartości, a cel. I ten rewolucyjny cel uświęca też środki. Łamane są więc traktaty, tylnymi drzwiami implementowane są sprzeczne z kanonami łacińskiej cywilizacji rozwiązania. W Europie widać to choćby w próbie narzucania rozbieżnego z traktatami akcesyjnymi redystrybuowania środków finansowych w oparciu o ocenę „praworządności”, łącznie z szantażem finansowym, wojną narracyjną, stosowaniem różnych socjotechnicznych tricków z najważniejszą: medialną manipulacją, prowadzącą do indoktrynacji mas. To właśnie temu służyły działania mające na celu zdyskredytowanie Polski i Polaków czy Węgier i Węgrów, ich suwerennych i legalnych wewnętrznych decyzji w ramach UE. Kamieniem milowym było odejście od nicejskiego porządku na rzecz lizbońskiego; teraz w ramach lizbońskiego większość lewicowa próbuje pozbawić zdania odrębnego te państwa, których rządy choćby deklarują prawicową zarządczą linię. Zmienia się też kinetyka tego procesu.

Nie chodzi o wartości, bo na płaszczyźnie merytorycznej wartości broniłyby się same. Chodzi o władzę i dominację, do której droga wiedzie poprzez skrzyknięcie się sił nurtu liberalnolewicowego, wspólną ich aktywność dla zainstalowania na miejscu niepokornych władz ich lewicowych homologów, skłonnych od ręki narzucić wszystkim swobodny dostęp do zabiegu aborcji jako komplementarnej wartości tzw. praw człowieka. Metodyka jest widoczna i można pokusić się o zgrubne jej opisanie jako metodę „ulica i zagranica” czy makiaweliczne fałszerstwa wyborcze w USA w celu utorowania drogi liberałom. Walka odbywa się na wielu płaszczyznach, bez poszanowania prawa. W związku z powyższym proces destrukcji miru społecznego należy postrzegać w kategoriach multidyscypliny, gdzie skoordynowane działania skutkują pojawieniem się efektu synergii, a dalej swoistej „masy krytycznej”, czyli przesilenia, anarchii, a w finale – cywilizacyjnego upadku.

Sporu o aborcję na płaszczyźnie wartości prowadzić nie ma sensu, bo choć wartości są przedmiotem sporu, oponentom przyświeca inny cel. Cel w postaci realizacji rewolucyjnej anihilacji oponentów i zastanego porządku.

Warto, walcząc w procederem aborcji, z całą stanowczością korzystać z instrumentów prawnych, pokusić się o przeniesienie sporu w obszar analizy prawnej tych aktów, które nakazują pełną ochronę nienarodzonych. Warto w tym samym czasie działać też na innych polach, szukając tu efektu synergii, przejmować inicjatywę, realizując szkicowane, wariantowe strategie, a w ich ramach wymiernie skuteczne taktyki. Nie chodzi bowiem o to, by prowadzić walkę, ale o wygraną. Wygranie sprawy aborcji bez moralnego faulu. Ma to taktyczne uzasadnienie: nie można, będąc laikiem sportowym, oczekiwać sukcesu i wchodzić do bokserskiej walki z zawodowym bokserem, ponadto każde użycie niedozwolonej prawem siły skutkuje natychmiastową dyskredytacją w oczach obserwatorów i sędziów. Dlatego z całą stanowczością należy rekomendować wzmożenie wysiłków i pracę na rzecz formowania młodych ludzi, aktywność w obszarze medialnego „marketingu prawdy”, a jednocześnie prowadzenie batalii prawnej i w miarę możliwości procesu zmiany u zindoktrynowanych ideologią śmierci zwolenników aborcji.

Gdy III Rzesza przegrała II wojnę światową, doszło do osądzenia niemieckich ludobójców i ich stronników przed trybunałem w Norymberdze. Gdy krwiożerczy reżim Pol Pota w Kambodży upadł w 1979 roku, Czerwonych Khmerów sądzono za ludobójstwo. Przegranego Slobodana Miloszewicia postawiono przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kto oskarżał Hermana Goeringa i innych niemieckich masowych morderców podczas procesów norymberskich? Amerykanie, Brytyjczycy, ale i Sowieci. Tacy jak generał Roman Rudenko czy sowieccy prokuratorzy, których sumienia były wyemancypowane z moralności, a ręce zbrukane krwią większej ilości ofiar niż Goeringa. Historię piszą zwycięzcy – powiedział Józef Stalin. Miał rację. Na dziesięciolecia ustalił narrację, prawa. W Polsce po 1989 roku nie skazano żadnego z czołowych komunistycznych zbrodniarzy.

W Polsce na upadku ustroju najlepiej wyszli komuniści i zaakceptowani przez nich negocjatorzy, uwłaszczając się na narodowym majątku, podczas gdy oponentów „Magdalenki” spotykał ostracyzm, niekiedy wykonywane były „samobójstwa”. Zapewne dlatego, że w Polsce sukcesy święci ideologia materializmu, nihilizmu, ponieważ wciąż wykonuje się aborcje.

Konkluzja

Najnowsze badania społeczne prof. Piotra Świlińskiego pokazują hierarchię wartości dzisiejszych Polaków. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu za najważniejsze uznawano rodzinę, miłość czy przyjaźń, to dziś panuje, jak to określa prof. Marek Jan Chodakiewicz, dyktatura przyjemności. Piramida potrzeb Polaków wygląda następująco: 1. Zdrowie 2. Wygoda 3. Konsumpcja 4. Rozrywka.

Wygląda znajomo? Czy jest to dla Państwa przerażające, czy też naturalne?

Chrońmy prawdę opartą na piątym przykazaniu Dekalogu, to bowiem prawda najwyższa, bo Boska. Zadbajmy o spójność prawa stanowionego z prawem Boskim. Zadbajmy o dochowanie wieczystego ślubu: „Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu. Lud mówi: Królowo Polski – przyrzekamy!”

Prawo Boskie nie ogranicza nas, a chroni. Widać to z perspektywy 2000 lat, nie widać natomiast z perspektywy 1948, 1997, 2020 roku, a więc czasu, odpowiednio: ratyfikowania przedmiotowej Konwencji, utworzenia konstytucji RP oraz przeprowadzonych szacunków co do skali rzezi nienarodzonych.

Liczba ofiar aborcji liczona od lat 50. ubiegłego wieku to już nie rzeka, nie morze, a ocean niewinnej krwi. Różne szacunki mówią o 1,514 do znacznie ponad 2,515 mld ofiar tego procederu. O biznesie handlu „mięsem” abortowanych ludzi, liczonym na miliony euro, mówi z kolei publicystka Małgorzata Wołczyk: o 100 tys. ofiar rocznie tego procederu, o 250 kg szacowanego w skali roku, wysyłanego producentom kosmetyków „mięsa” tylko z jednego centrum aborcyjnego.

„Na to Jezus mu rzekł: »Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie«” (Mt 17–19).

Powyższe wersety z Ewangelii Mateusza nie powinny dawać nam powodów do składania broni. Do projektowania zmiany świata w oparciu o słupki sondaży, o makiaweliczny, polityczny pragmatyzm. Skoro od dwóch tysięcy lat żyjemy w pełni, mało: posiadamy pisemną gwarancję zwycięstwa, nie powinniśmy grzeszyć głównym grzechem lenistwa, tylko czynnie zabrać się za obronę piątego przykazania Dekalogu. A o wsparcie prosić św. Józefa i miliardy abortowanych do tej pory DZIECI.

Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” znajduje się na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego