Leszek, grał techno, był DJ-em. Otaczał się symbolami buddaistycznymi, bliski był mu new age. Chciał korzystać z życia

Chrześcijaństwo było dla niego archaiczną religią. Systemem zachowań nieadekwatnym do współczesnego świata. Nie wiedział co to jest bliska relacja z Bogiem.

Pewnego razu znalazł w rzece różaniec. Zrozumiał, że stało się coś ważnego. Nie umiał się na nim modlić, ale gdy trzymał go w dłoni czuł pokój. Zaczął się proces topnienia jego serca. Przeczytał o nawróceniu Krzysztofa Antkowiaka na jednej z mszy z modlitwą o uzdrowienie. Zaczął szukać informacji o takich mszach. Trafił do kościoła Wszystkich Świętych w Warszawie. Nie wiedział, że odbywają się tam charyzmatyczne rekolekcje, na których jest błogosławieństwo relikwiami m.in. św. Pawła. Po błogosławieństwie wracał do ławki mocno przemieniony. ,,W niedzielę wróciłem do domu, czułem, że jestem innym człowiekiem. Pojawiło się światło. Zacząłem mówić o Matce Bożej, o miejscach objawień maryjnych. Matka Boże nas przynagla, żebyśmy się nawracali, żebyśmy zmieniali swoje życie i ona robi to po coś”.

Okiem sceptyka. Kto (nie) dokonał zbrodni na księdzu Popiełuszce? Kontrowersje ws. zbrodni założycielskiej Trzeciej RP

Dlaczego Kiszczak nie kazał zamordować w więzieniu członków gangu Piotrowskiego? Wiemy, że wypadki takie chodzą w Polsce po ludziach nawet współcześnie, o czym świadczy los morderców Olewnika.

W swej książce „Teresa, Trawa, Robot” (Fronda 2009) Wojciech Sumliński opisuje prowadzoną na rozkaz Kiszczaka akcję inwigilacji esbeków skazanych w procesie toruńskim i następnie uwięzionych, oraz ich rodzin czy kręgów towarzyskich. SB zakładała podsłuchy, dokonywała tajnych rewizji i prowadziła obserwacje. Zdaniem autora, ta szeroko zakrojona akcja zmierzała do ukrycia sprawstwa i dowodów – prawdy w sprawie mordu dokonanego na bł. księdzu Jerzym Popiełuszce.

Czy naprawdę taki właśnie był cel tej akcji?

Nie sądzę, by dla oberubeka, jakim był Kiszczak, zlecenie podwładnym zamordowania kogokolwiek w PRL było tak łatwe, jak się to zwykle opisuje. Wymagałoby to struktury w jakiś sposób wyodrębnionej nawet z szeregów zbrodniczego z definicji MSW, uproszczonego systemu podległości i raportowania – swoistej „konspiracji w konspiracji”. Z drugiej strony wiemy, że komuniści takie właśnie struktury tworzyli. Mogli nadto sięgnąć po „bratnią pomoc”.

Rozkaz zamordowania kogokolwiek w Polsce, choć nieprosty, to jednak przypuszczalnie nie stanowił dla Kiszczaka nadmiernego wyzwania. O ile pamiętam, Wojciech Sumliński sądzi dość podobnie – w każdym razie w bodaj każdej swej książce opisuje Kiszczaka jako główną lub jedną z głównych postaci komunistycznego systemu zbrodni – kogoś, kto nie cofał się przed niczym.

Ale skoro tak, to dlaczego Kiszczak nie kazał zamordować zamkniętych w więzieniu członków gangu Piotrowskiego?

Wiemy, że wypadki takie chodzą w Polsce po ludziach nawet współcześnie, o czym świadczy los morderców Olewnika. Ludzie ci rozstali się z życiem, by tak rzec, hurtowo i w czasie zbliżonym, tedy urzędowe wyjaśnienia ich śmierci brzmią mało wiarygodnie. Skoro można dzisiaj zorganizować komuś samobójstwo w monitorowanej celi w Polsce, to bodaj można było i za PRL-u, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak szef MSW. Dygresja: rozumowanie powyższe opiera się na prawdopodobieństwach i przypuszczeniach; być może śmierć morderców Olewnika naprawdę nastąpiła z przyczyn naturalnych – a jeśli nawet nie, to może ten, kto postanowił ich śmierć zaaranżować, miał potrzeby operacyjne i środki działania większe nawet od tych, którymi w PRL dysponował Kiszczak. Życie nie musi być logiczne ani tym bardziej odpowiadać naszym o nim wyobrażeniom. Koniec dygresji.

Przyjmujemy więc, że szef MSW Kiszczak mógł kazać zgładzić w więzieniu albo całą ekipę Piotrowskiego – co naturalnie wzbudziłoby podejrzenia – albo przynajmniej samego Piotrowskiego lub Pietruszkę; co właściwie przeszłoby bez echa. Ba! Ze swego punktu widzenia i w swym własnym zbrodniczym interesie – nawet powinien ich kazać zgładzić.

Skazani mordercy księdza, gdyby rzeczywiście wiedzieli poważnie więcej o sprawie mordu, a zwłaszcza gdyby mieli dowody współudziału kolejnych zbrodniarzy z MSW, w tym być może nawet i samego Kiszczaka – byliby przecież czymś w rodzaju bomby z opóźnionym zapłonem, blotkami do wykorzystania w każdej wyobrażalnej grze politycznej wymierzonej w ekipę Jaruzelskiego, potencjalnie jej gwoździem do trumny.

Co więcej, zbrodniarze Piotrowskiego własną śmierć zdawali się kilka razy wręcz prowokować, dając do zrozumienia, że owe dodatkowe informacje w rzeczy samej posiadają, że za czas jakiś (po odbyciu wyroku? W razie nieobniżenia wyroku?) „oni im (swemu naczalstwu?) dopiero pokażą” itp. Takie sugestie i takie gesty niezmiernie podnieciły Sumlińskiego, każąc mu wierzyć, że w rzeczy samej coś było na rzeczy, że skazani to li tylko najniższy krąg sprawców tej zbrodni.

Jednak niżej podpisany sam był w komunistycznym więzieniu i z doświadczenia wie, że bodaj nie ma więźnia, co nie odgraża się ludziom, których uważa za sprawców swej niedoli.

A może Kiszczak kazał inwigilować sprawców w ramach czegoś w rodzaju wewnątrzresortowej rutyny, ot – bo inwigiluje się zawsze i wszystkich skazanych. Tego nie wiem i sądzę, że taka hipoteza wymagałaby rozległej wiedzy na temat niejawnych operacji SB, by określić, czy inwigilacja szajki Piotrowskiego była rutynowa, czy też była operacją szczególną, specjalną. Dość, że za specjalną uważa ją Wojciech Sumliński; podtytuł jego książki brzmi: „Największa operacja komunistycznych służb specjalnych” i nawet, jeśli jest to gruba przesada, to jednak możemy przyjąć, że inwigilacja sprawców banalna nie była.

A może Kiszczak kazał inwigilować sprawców w ramach akcji dezinformacyjnej, swoiście „wielopiętrowej”? Kiszczak mógł wszak np. osobiście odpowiadać za mord na księdzu Popiełuszce, a gdy upewnił się, że nie wiedzą tego/nie mają dowodów ubecy skazani w procesie toruńskim (w przeciwnym razie nakazałby ich zgładzić) – poprzestał na samej tylko inwigilacji sprawców, chcąc w ten sposób zademonstrować swą i Jaruzelskiego rzekomą niewiedzę, tym samym budując sobie i Jaruzelskiemu, nawet tylko wewnątrz resortu i partii, swego rodzaju alibi. Ale teorię wielopiętrowej dezinformacji mam za zbyt wydumaną, skomplikowaną; a ubecy skomplikowani nie byli.

Cóż więc sądzić o inwigilacji w więzieniu sprawców mordu na błogosławionym księdzu Popiełuszce? Oto – najprawdopodobniej nie mają oni informacji poważnie wpływających na nasz stan wiedzy o tej zbrodni. W przeciwnym razie byliby nie inwigilowani, a zgładzeni.

Żyją do dziś. Więc nic nie wiedzą.

Po drugie, zbrodnia na błogosławionym Kościoła najprawdopodobniej, przynajmniej w zasadniczym zarysie, została dokonana w sposób przedstawiony w skandalicznym skądinąd procesie toruńskim sprawców. Gdyby na przykład to nie członkowie szajki Piotrowskiego jej dokonali, a kto inny – to patrz wyżej: byłoby to informacją poważnie wpływającą na nasz stan wiedzy o tej zbrodni, a Piotrowski i spółka dziś by już nie żyli.

Po trzecie: informacji poważnie wpływających na nasz stan wiedzy o zbrodni na księdzu najprawdopodobniej nie mieli też Kiszczak ani Jaruzelski. Oczywiście dużo lepiej od Piotrowskiego czy Pękali znali oni realia polityczne i personalne PRL-u i całego bloku sowieckiego, również w kontekście dokonanej zbrodni i jej konsekwencji, ale i bez związku bezpośredniego z samą zbrodnią.

Choć zarządzona przez Kiszczaka inwigilacja sprawców mogła być banalna i rutynowa (czemu Sumliński przeczy) albo miała rzekomą niewiedzę Kiszczaka i Jaruzelskiego tylko pozorować (którego to alibi Kiszczak i Jaruzelski nie potrzebowali albo byli na nie zbyt prymitywni), jednak logicznie i najprościej: szuka informacji tylko ten, kto jej nie posiada.

Mariusz Cysewski

Ulicami Warszawy przemaszerował Orszak Trzech Króli [Galeria]

Już po raz dziesiąty Królowie wraz ze swoją świtą oraz aniołami przemaszerowali ulicami Warszawy. Plenerowa uroczystość tradycyjnie rozpoczęła się na Placu Zamkowym.

p. Anna Kubicka – Płodzich zaśpiewała kolędę „Bóg się rodzi” ze zwrotką, która wygrała konkurs poetycki zorganizowany przez Fundację Orszak Trzech Króli. W samo południe Ksiądz Kardynał Kazimierz Nycz poprowadził modlitwę Anioł Pański, po której Orszaki przygotowywały się do drogi.

Przed królewskimi Orszakami, w drogę do Betlejem, wyruszył Orszak Rodzinny, który był prowadzony przez Brzemienną Świętą Rodzinę z osiołkiem.

Na Placu Zamkowym na uczestników Orszaku czekało wiele atrakcji – taniec dziewcząt z szarfami, taniec chińskiego smoka, atak diabłów na Orszaki oraz musztra Legionu Rzymskiego.

W drodze do Stajenki Królowie można było minąć mansjony:
– Pierwszy Grzech – szkoła „Żagle” z opiekunem, p. Jarosławem Kopaczewskim,
– Dwór Heroda – szkoły Przymierza Rodzin z opiekunką, p. Małgorzatą Faberską,
– Chóry Anielskie – chór ze szkoły im. Piotra Skargi pod przewodnictwem p. Barbary Jurczyk,
– Gospoda – Teatr Biedronka działający przy szkołach Stowarzyszenia „Sternik”,
– Walka Dobra ze Złem – Niepubliczne Gimnazjum Wyspa JP2 i szkoły im. Ks. Jana Twardowskiego z opiekunem, p. Mateuszem Puchowskim,
– Brama Anielska – szkoła Strumienie z opiekunką, p. Kamą Prina – Cerai.

Każdy z Królów inaczej podróżował do Betlejem: Król Afrykański na wielbłądzie, Król Azjatycki na platformie ciągniętej przez kulisów, a Król Europejski – na tronie umieszczonym na rikszy, a jego Orszakowi towarzyszyły alpaki prowadzone na smyczy przez dzieci.

Barwne Orszaki przeszły na Plac Piłsudskiego, gdzie Królowie oddali pokłon i wręczyli dary Dzieciątku Jezus. Po tej scenie uczestnicy Orszaku zostali zaproszeni do odtańczenia poloneza do kolędy „Bóg się rodzi” z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości.

Na Placu Piłsudskiego nie zabrakło kolęd – najpierw w wykonaniu chóru Centrum Myśli Jana Pawła II pod dyrygenturą p. Jana Krutula, a później – warszawskich studentów pod przewodnictwem p. Aleksandry Ignaczak.

W trakcie Orszaku wolontariusze  rozdawali uczestnikom korony, śpiewniki i nalepki, a także zbierali pieniądze do puszek – publiczna zbiórka pieniędzy „Mędrcy dla Wschodu”, z której dochód zostanie przekazany na wsparcie instytucji kulturalnych i edukacyjnych działających za wschodnią granicą lub w Polsce na rzecz wschodnich obywateli.

Źródło: Fundacja Orszak Trzech Króli

 

JN

Rajd motocyklowy im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka do miejsca jego urodzenia i pochówku szczątków doczesnych

Mam wrażenie, że to, co się działo tej soboty, nie jest zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa. Warto się modlić o jak najszybsze przyjęcie Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w poczet Błogosławionych.

Rafał Lusina

Rajd im. abpa Antoniego Baraniaka za nami. Był niezwykły. Atmosfera panowała podobna, jak na rajdach za naszą wschodnią granicą. Gościnność mieszkańców Mchów i Sebastianowa przekroczyła wyobrażenia nas wszystkich. Przypomniały mi się miejsca na naszych kochanych Kresach, gdzie taka gościnność jest normą.

A szkoła podstawowa im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka to kolejna miła niespodzianka. Tu znowu skojarzenie z patriotyzmem kresowym. Nauczyciele, gdy dowiedzieli się o naszym przyjeździe, odwołali już przygotowaną wycieczkę nad Bałtyk z okazji Dnia Nauczyciela. Pani dyrektor Barbara Kapturek powiedziała mi, że nikogo nie musiała namawiać na przyjście do szkoły w wolną sobotę.

Przyszli wszyscy nauczyciele i kilkoro dzieci. Kolejne miłe zaskoczenie (i lekkie moje zakłopotanie) przeżyłem, gdy zaproponowałem, abyśmy wspólnie odśpiewali pod portretem Patrona Antoniego Baraniaka jedną zwrotkę „Jeszcze Polska nie zginęła”. Usłyszałem wtedy „My zawsze śpiewamy cztery zwrotki”. (…)

Dziękuję wszystkim, którzy nas gościli, i uczestnikom rajdu za postawę i wspólne przyjemne chwile potrzebne do ładowania naszych akumulatorów.

Mam wrażenie, że to, co się działo tej soboty, nie jest zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa. To, co napisałem, to tylko część sprzyjających okoliczności. Wiem, że warto się modlić o jak najszybsze przyjęcie Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w poczet Błogosławionych.

Rajd motocyklowy im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka do miejsca jego urodzenia i pochówku szczątków doczesnych odbył się w dniach 13–15.10.17 na trasie Drużyń (koło Granowa Wielkopolskiego) – Sebastianowo – Poznań – Drużyń. W sumie było to ok. 200 km. Jego organizatorem było Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rtm. Witolda Pileckiego, www.wschod-zachod.org.pl.

Cały artykuł Rafała Lusiny pt. „Rajd motocyklowy im. abpa Antoniego Baraniaka” znajduje się na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Lusiny pt. „Rajd motocyklowy im. abpa Antoniego Baraniaka” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prezydent o abp. Antonim Baraniaku: On należy do panteonu Niezłomnych, z którymi razem cierpiał w mokotowskim więzieniu

Ksiądz biskup Antoni Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie w sensie dosłownym, fizycznym.

Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku

W Belwederze 6 października 2017 r., czyli dokładnie w dzień 60. rocznicy ingresu abpa Baraniaka do katedry poznańskiej, odbyły się uroczystości upamiętniające tego niezłomnego sekretarza prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego.

Uroczystość odbyła się pod patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy i Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, Metropolity Poznańskiego, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. „Gdy uświadomimy sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145 razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył” – mówił Prezydent Andrzej Duda.

Metropolita poznański zapowiedział podjęcie starań o otwarcie procesu beatyfikacyjnego abp. Baraniaka. „Zamierzamy w archidiecezji poznańskiej otworzyć proces beatyfikacyjny abp. Baraniaka na poziomie diecezjalnym, tak żeby doprowadzić przynajmniej do nadania mu tytułu Sługi Bożego, ale też wskazać na tę postać jako jedną z ponad 90 biskupów i arcybiskupów poznańskich, którzy przeszli przez tę ziemię, zostawiając wybitny ślad w historii ojczyzny i Kościoła” – powiedział abp Stanisław Gądecki.

„(…) zaczęły się prześladowania księży, biskupów, już widać było, że wszystko to, co niesie w sobie niezależną myśl, że wszystko to, czemu droga jest wolna, niepodległa, suwerenna Rzeczpospolita, jest śmiertelnie zagrożone. Że komuniści prowadzeni przez Sowietów będą chcieli po prostu zniszczyć każdego niezależnie myślącego ‒ zniszczyć w sensie dosłownym, nie tylko w sensie psychicznym, nie tylko poprzez zmuszenie go do emigracji, ale zniszczyć również w sensie fizycznym ‒ krótko mówiąc: zabić.

Ale akcja toczy się szybko. W 1951 roku dla księdza Antoniego Baraniaka przychodzi sakra biskupia, zostaje sufraganem gnieźnieńskim, niemniej nadal wspiera księdza kardynała, nadal razem z nim realizuje misję. W 1952 roku ksiądz arcybiskup, prymas Polski, otrzymuje nominację kardynalską – no i to już stanęło ością w gardle komunistycznym władzom pewnie nie tylko w Polsce, ale pewnie przede wszystkim w Związku Sowieckim. W 1953 roku ksiądz kardynał wraz ze swoim współpracownikiem, sekretarzem, swoim biskupem przybocznym – zostaje aresztowany.

Jak sam potem wspominał, nie wiedział, że jego przyjaciel, współpracownik, młody biskup Antoni Baraniak także został aresztowany razem z nim. Myślał, że nadal realizuje on swoją misję tu, w Warszawie na Miodowej, że wykonuje obowiązki, że pilnuje wszystkiego pod nieobecność pasterza polskiego Kościoła. Prawda była inna. Najdobitniej widoczna właśnie we wspomnieniach księdza kardynała, bo ksiądz arcybiskup niewiele o tamtych czasach mówił. I to, co dzisiaj wiemy, wiemy bardziej ze wspomnień świadków i z dokumentów, które się zachowały, niż z tego, co sam wspominał.

Ksiądz kardynał za to mówił, że teraz, z perspektywy czasu, widzi, że tak naprawdę ksiądz biskup Antoni Baraniak wziął na siebie całe okrucieństwo walki komunistów z polskim Kościołem, z duchowymi przywódcami polskiego Kościoła – wziął na siebie w sensie dosłownym, fizycznym. Bo jak mówił ksiądz kardynał, jemu samemu nie było łatwo w czasie internowania, w więzieniu ‒ ale też nikt się nad nim w sensie fizycznym nie znęcał. Natomiast ksiądz biskup Antoni Baraniak przeszedł piekło.

Gdy uświadomimy sobie, że tylko w mokotowskim więzieniu był zabierany na przesłuchanie 145 razy, że ponad 30 ubeków zajmowało się nim przez 27 miesięcy, to można sobie tylko wyobrazić nieprawdopodobny ogrom cierpienia, którego doświadczył.

Wyszedł z tego wszystkiego żywy ‒ oczywiście zmaltretowany, wyniszczony fizycznie, ale nie duchowo. Udało mu się to chyba tylko z jednego powodu: myślę, że przez cały czas prowadziła go Matka Najświętsza, której się powierzył. W ciemnych celach mokotowskiego więzienia, gdzie często leżał nago na posadzce, a po ścianach lała się woda, myślę, że przetrwał właśnie tylko dlatego, że oddał się całkowicie w opiekę Matce Najświętszej i Panu Jezusowi – uratowała go wiara.

To trudne do opowiedzenia i trudne do uwierzenia, ale wszyscy byli pewni ‒ włącznie ze śp. księdzem kardynałem, prymasem Stefanem Wyszyńskim ‒ że gdyby Ksiądz Arcybiskup wtedy „pękł” na przesłuchaniach, gdyby przyznał, a później w czasie pokazowego procesu, który chcieli zorganizować komuniści, potwierdziłby, że głowa polskiego Kościoła, że Ksiądz Prymas prowadził działalność zmierzającą do zniszczenia, obalenia władzy komunistycznej, krótko mówiąc: że prowadził działalność dywersyjną, że współpracował z wrogami ludu, z imperialistami na Zachodzie i w Ameryce właśnie w celu zniszczenia, obalenia ustroju, to być może – jest to wielce prawdopodobne – nie byłoby nigdy choćby papieża Polaka. Być może ksiądz Karol Wojtyła nigdy nie zostałby Ojcem Świętym Janem Pawłem II, a wcześniej kardynałem, metropolitą krakowskim, a jeszcze wcześniej arcybiskupem. Być może dzieje naszej ojczyzny potoczyłyby się zupełnie inaczej.

(fragment przemówienia Prezydenta RP podczas uroczystości w Belwederze w 60 rocznicę ingresu abp. Antoniego Baraniaka do katedry poznańskiej)

Artykuł redakcyjny pt. „Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku” znajduje się na s. 1 i 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł redakcyjny pt. „Arcybiskup Baraniak jednym z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku” na s. 1 i 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Kowalski / Wszystkich Świętych Obcowanie. Święci, podobnie jak za życia, nie potrzebują sławy i uznania teraz

Obdarowany kiedyś Jej „Dzienniczkiem” przez gorliwego (= pokornego) wyznawcę Bożego Miłosierdzia, bardzo sceptycznie podszedłem do samej idei, a Świętą Faustynę uznałem za konfabulantkę i megalomankę.

Dzień Wszystkich Świętych kolejny raz przypomina nam trzy prawdy oczywiste. Po pierwsze, że święci nadal żyją, chociaż fizycznie nie ma ich już wśród nas, żywych. Po drugie, że skoro tak, to istnieje życie inne od tego, w którym codziennie uczestniczymy. A skoro tak, to po trzecie, musi istnieć dawca tego życia, na tyle mocny, żeby pozwolić umarłym żyć dalej. Dlatego planując i główkując, jak świetnie i szczęśliwie przeżyć to nasze życie, nie możemy zapominać o tym. O tym innym życiu, o którym przypominają nam wszyscy święci. Ta wiara zmienia nasze postrzeganie rzeczywistości, tym bardziej, jeżeli z biegiem lat i doświadczeń z wiary zmieni się w wiedzę.

Piszę o tym z powodów jak najbardziej osobistych, nie społecznych, nie politycznych, nawet nie gospodarczych. Wiele lat temu doznałem takiej właśnie przemiany. Z człowieka nominalnie wierzącego, wiecznego sceptyka i mędrka, stałem się człowiekiem wierzącym i wiedzącym. Nowym człowiekiem, na co Amerykanie ukuli termin ‘born again’. Jak to się stało?

Odpowiedź jest banalnie prosta. Dotknęła mnie prawda zawarta w powiedzeniu: jak trwoga, to do Boga. Bardzo potrzebowałem Bożej pomocy, bo bez niej miałem stać się jedynie życiowym kaleką, wrakiem człowieka. I to w najlepszym przypadku.

Tu trzeba przyznać, że dokonałem wreszcie heroicznego czynu – poprosiłem Pana Boga o pomoc. Bez warunków wstępnych, bez wyznaczania zakresu tej pomocy. To i to, a z resztą sam sobie poradzę, Panie Boże, bo wiem jak. Nie. Wyznałem i uznałem jedno, że jestem słaby, głupi i grzeszny, i nie mam żadnego pomysłu. A znalazłem się właśnie pomiędzy dwoma kamieniami żaren, które za chwilę miały mnie zetrzeć na proch.

Dzięki Bożej pomocy, wyłącznie dzięki Bożej pomocy, przetrwałem. Ziarnko, jakim byłem, nie zostało starte. Jedynie twarda powłoka, która pokrywa każde ziarno, uległa zniszczeniu. Zostałem pozbawiony własnego ja. Na budowę którego wielu ludzi poświęca połowę życia i talentu, danego im przez Boga. Sam też tak wcześniej robiłem, chociaż myślałem, że nie, jak większość to robiących.

Budowa własnego ja, na co poświęcamy tyle czasu i energii, najpierw na budowę, a później na jego ochronę, powoduje jedno – bez nadziejnie głupiejemy. Zamiast zawierzyć Panu Bogu i zdać się na jego bezgraniczną mądrość i opiekę nad naszym życiem, pokładamy ufność we własnym misternie budowanym wizerunku. Ten wizerunek jest budowany dla otoczenia, dla innych: co ludzie powiedzą? Niestety, bardzo szybko stajemy się jego zakładnikami, więźniami własnego wyobrażenia o sobie samych. To jest dopiero nieszczęście. [related id=25132]

Ale jeszcze większe nieszczęście wydarza się, gdy sami wreszcie w to uwierzymy, w to, że jesteśmy dokładnie tacy jak rola, którą odgrywamy. Bo wtedy już nie ma dla nas ratunku. Szatan otacza nas szczelnie swoim płaszczem pychy. Zyskujemy, co prawda, spokój i poczucie szczęścia, czasem do końca swojego ziemskiego życia, ale co będzie później?

No dobrze, zapytacie pewnie, a gdzie w tym wszystkim święci? Nie mam zamiaru długo się o nich rozpisywać, żeby nie sprawiać im przykrości. Bo święci, podobnie jak za życia, nie potrzebują sławy i uznania teraz. Tak kiedyś, jak i teraz, chcą nas nawracać do Boga. Jak lampy uliczne oświetlają naszą drogę życia, żeby było nam łatwiej. I przypominają o prawdziwym źródle światła. A pomagają nam poprzez swoje wstawiennictwo u Pana Boga.

Pomoc Bożą, jaką dostałem, dostałem również przez wstawiennictwo świętych, Świętego Ojca Pio i Świętej Faustyny. Zwłaszcza tej ostatniej należą się ode mnie ciągłe przeprosiny. Obdarowany kiedyś Jej Dzienniczkiem przez gorliwego (= pokornego) wyznawcę Bożego Miłosierdzia, bardzo sceptycznie podszedłem do samej idei, a Świętą Faustynę uznałem za konfabulantkę i megalomankę.

Chyba tylko święci się nie obrażają, bo później, zamiast milczeć, gdy już zwróciłem się o jej pomoc, odpowiedziała na moją prośbę. Chociaż była to odpowiedź negatywna i zaczynała się od NIE, bardzo mi pomogła w przeżyciu tego wszystkiego, co miało nastąpić chwilę później. Bo to już się działo, tyle że nie wiedziałem, a Święta Faustyna, jak to święta, wiedziała.

Za życia jednak również nie wiedziała wszystkiego. Pan Jezus pozwolił jej zobaczyć przyszłą uroczystość jej beatyfikacji. A przyszła święta dziwiła się, jak to możliwe, żeby jej wywyższenie przez Kościół mogło przebiegać w dwóch miejscach naraz, w Łagiewnikach i w Watykanie. W tym samym czasie i że jest to jedna uroczystość. Przyszła święta nie przewidziała takiego rozwoju techniki, ale nie powiedziała, że to niemożliwe. Do końca zaufała Panu Jezusowi. Do końca zaufała Panu Bogu. O takie właśnie zaufanie apelują do nas święci, wszyscy święci. A potem już możemy… góry przenosić.

Żywoty świętych, jeżeli mają nas czegoś nauczyć – zapomnijmy na moment o kwiatkach, żarcikach i kremówkach – to jednego. Nikt z nich nie był szczęśliwy w naszym ludzkim, przyziemnym myśleniu o szczęściu. Co więcej, nikt z nich nie pragnął w ten nasz ludzki sposób być szczęśliwy. Co więcej, zdecydowana większość cierpiała, była prześladowana duchowo i fizycznie. I niezrozumiana nawet przez najbliższe otoczenie.

Dążąc do świętości, pamiętajmy o tym. Dążąc do prawdy i zrozumienia Boga, tego świata i siebie samych, również o tym pamiętajmy. Prawdziwa nagroda czeka nas dopiero po śmierci, po zakończeniu naszej doczesności. Wtedy nie będzie się liczył nasz wizerunek, choćby na cokole, ale dzieło naszego życia.

Jako osoba nawrócona (i wiedząca) wiem jedno: Pan Bóg na pewno sobie z oceną każdego z nas poradzi.

Jan Kowalski

P.S. Jedno się nie zmieniło: dalej jestem słaby, głupi i grzeszny. Ale w swojej słabości, głupocie i grzeszności już wiem, kogo prosić o pomoc.

Zakaz zapraszania mnie do głoszenia Słowa Bożego z 1984 roku nigdy nie został odwołany / Ks. Stanisław Małkowski [VIDEO]

Witold Gadowski spytał dziś w Poranku WNET księdza Stanisława Małkowskiego, co dziś robi, czy można gdzieś posłuchać jego kazań? Odpowiedź, jak się okazało, była dość skomplikowana.

„Jest taka opinia, że mam zakaz głoszenia Słowa Bożego. Natomiast w granicach archidiecezji warszawskiej obowiązuje pismo, które rozesłał do proboszczów w listopadzie 1984 roku prymas Glemp, które w oparciu o opinie osób nieposzlakowanych zarzucało mi szerzenie nienawiści. W ślad za tym poszła decyzja zabraniająca zapraszania mnie z posługą głoszenia Słowa Bożego. (…) Po kilku latach księża powszechnie uznali, że ta decyzja już nie obowiązuje. Natomiast przypomniał sobie o tej decyzji kanclerz kurii warszawskiej, który poinformował o tym mojego przełożonego arcybiskupa Kazimierza Nycza, odnalazł w archiwum kurialnym pismo kardynała Glempa, stwierdził, że skoro zakaz nie został odwołany, to nadal obowiązuje i potwierdził kierowany do proboszczów i rektorów zakaz zapraszania mnie z posługą głoszenia Słowa Bożego na terenie archidiecezji warszawskiej. Natomiast dosyć powszechna opinia panuje, że to ja mam taki zakaz. I jeżeli do kurii warszawskiej ktoś z Polski, spoza archidiecezji, kieruje telefon z pytaniem, czy ksiądz Małkowski może głosić Słowo Boże, nieraz słyszy – nie nie może, bo ma zakaz”. Ksiądz mówił także o tym, dlaczego przeszkadza krzyż na Krakowskim Przedmieściu.

Zapraszamy do obejrzenia filmu!

Indiańskie tradycje Día de Muertos w Chiapas / Las tradiciones indígenas del Día de Muertos en Chiapas

Día de Muertos, czyli meksykańskie Święto Zmarłych, to jedno z najciekawszych świąt Meksyku. Tym razem opowiemy o indiańskich korzeniach jego obchodów w południowomeksykańskim stanie Chiapas.

Chiapas jest z pewnością jednym z najpiękniejszych i najciekawszych stanów Meksyku. Jest to stan o interesującej historii, przepięknej przyrodzie oraz ciekawej mieszance etniczno–kulturowej.

Chiapas należy do stanów o największym odsetku ludności indiańskiej w całym Meksyku. Żyje tutaj wiele ludów indiańskich posługujących się językami z dwóch rodzin indiańskich: zoque oraz maya. Do najważniejszych z nich należy zaliczyć wspomniany już język zoque i języki z grupy maya: przede wszystkim: tzotzil, tzeltal, chol, tojolabal, mame, lacandón. Każdym z ludów posługujących się wymienionymi językami wykształcił swoją niepowtarzalną kulturę przejawiającą się w m.in. w strojach, muzyce, obyczajach i rytuałach związanych z pozostałościami pierwotnych wierzeń, a także obchodami świąt kalendarza chrześcijańskiego.

Jednym z nich jest z pewnością Día de Muertos, czyli obchodzone na przełomie października i listopada meksykańskie Święto Zmarłych, będące mieszanką świąt z chrześcijańskiego kalendarza: Dnia Wszystkich Świętych i Dnia Zmarłych, z wierzeniami indiańskimi pochodzącymi z epoki przedchrześcijańskiej. Chiapas nie jest tu wyjątkiem, bowiem na tych terenach znajdowały się wspaniałe państwa-miasta Majów z przebogatą kulturą i architekturą. I choć po przepychu i bogactwie tych państw niewiele pozostało, to jednak dawne wierzenia Majów często widoczne są po dziś dzień w obyczajach współczesnych ludów indiańskich zamieszkujących te tereny. Intensywność występowania dawnych wierzeń zależy oczywiście od stopnia wpływów Kościołów katolickiego i od niedawna również neoprotestanckich.

A jak to wygląda w przypadku świętowania Día de Muertos w Chiapas? Czy dawne tradycje indiańskie nadal się trzymają, czy może uległy już komercyjnemu spłaszczeniu? Ile dni świętowane jest Día de Muertos w Chiapas? Czy wszyscy świętują po równo, czy też są różnice pomiędzy poszczególnymi ludami, a nawet wioskami? Co znajdziemy na ołtarzu w górskim San Cristobal de las Casas, co w okolicach Tuxtla Gutierrez, co w rejonie Soconusco, a co w pokrytym selwą Dolnym Chiapas nieopodal Palenque? Na ile Chiapanecos związani są ze swoimi zmarłymi? A przede wszystkim – co wyróżnia obchody Día de Muertos w Chiapas od obchodów w innych częściach kraju? Na te i inne pytania odpowie nam nasz dzisiejszy gość – pochodząca z Chiapas Cinthia Aparicio. W rozmowie ze Zbyszkiem Dąbrowskim nasz gość nie tylko przedstawi tradycje związane z obchodami Día de Muertos w Chiapas, ale również opowie o tym, jak świętowane są te dni w jej rodzinnym domu i czy któreś z tych tradycji przeniosła na grunt Polski.

Aby dowiedzieć się więcej szczegółów, zapraszamy do wysłuchania naszej audycji w poniedziałek 30 października jak zwykle o 21.00. Będziemy rozmawiać po polsku i hiszpańsku.

¡República Latina – gdyby zmarli mogli nas słuchać, to by nas słuchali!

Resumen en castellano:

Día de Muertos es la fecha muy importante para todos los Mexicanos. Estos días se celebra la memoria de los muertos que entonces están volviendo para este mundo para poder encontrarse con sus familias que todavía viven y festejar con ellos este tiempo. Unas tradiciones muy similares se puede encontrar también en Chiapas: uno de los estados más bonitos e interesantes en todo México. Chiapas pertenece a los estados con el procento de los pueblos ingigenas en toda la población. Los Indios Chiapanecos etc. (Los Tzotziles, los Tyeltales, los Choles, los Lacandones etc.) es la gente que viene de los antiguos Mayas de los tiempos pre-colombinos y que ha guardado muchas creencias, e historias sobre el Día de Muertos.. Y que tipo de las historias son? Más detalles sabe nuestra invitada – Cinthia Aparicio, que viene de Chiapas.En la entrevista hecha por Zbyszek Dąbrowski nuestra huespéd no sólo nos cuenta de las historias oficiales, pero también nos comentará sobre las tradiciones que recuerda de su casa y que le gustaía importar a Polonia.

Les invitamos para nos escuchen el lunes 30 de octubre, como siempre a las 21H00 EST (UTC+1). Vamos hablar polaco y castellano

Pielgrzymka do Kolumbii: Papież Franciszek apeluje o odwagę pojednania i wyjście z „bagna przemocy i urazy”

Papież Franciszek odprawił mszę w mieście Villavicencio, gdzie ogłosił błogosławionymi biskupa i księdza, zamordowanych podczas wojny domowej. Apelował o odwagę pojednania i wyjście z „bagna przemocy”

[related id=37336]Papież beatyfikował społecznie zaangażowanego biskupa miasta Arauca Jesusa Emilio Jaramillo Monsalve (1916-1989), który został porwany, torturowany i zabity przez marksistowską Armię Wyzwolenia Narodowego (ELN), a także księdza Pedro Marię Ramireza Ramosa (1899-1948). Został on zamordowany na początku wojny domowej, w czasie zamieszek, do jakich doszło po tym, gdy zabito kandydata na prezydenta Jorge Eliecera Gaitana.

Miasto Villavicencio, gdzie odbyła się beatyfikacja męczenników, szczególnie ucierpiało w czasie trwającego dekady wewnętrznego konfliktu w Kolumbii.

Wśród kilkudziesięciu tysięcy uczestników mszy było wiele ofiar przemocy.

W homilii papież powiedział, że dwóch nowych kolumbijskich błogosławionych symbolizuje pragnienie narodu, by „wyjść z bagna przemocy i urazy”.

Zwracając się do wiernych podkreślił: „Jakże wielu z was może opowiedzieć o wygnaniu i rozpaczy, ile kobiet w milczeniu trwało w samotności i ilu dobrych mężczyzn próbowało odłożyć na bok złość i gniew, chcąc połączyć sprawiedliwość i dobroć”.

Franciszek wskazywał, że pojednanie nie jest „słowem abstrakcyjnym”.

Jak tłumaczył, pojednać się oznacza „otworzyć drzwi wszystkim i każdej osobie, która przeżyła dramat konfliktu”.

„Gdy ofiary przezwyciężają zrozumiałą pokusę zemsty, stają się najbardziej wiarygodnymi uczestnikami procesów budowania pokoju” – oświadczył papież.

Odnosząc się do hasła swej pielgrzymki: „Zróbmy pierwszy krok”, nawiązującego do procesu pojednania narodowego, Franciszek mówił: „Trzeba, aby niektórzy mieli odwagę zrobić pierwszy krok w tym kierunku, nie czekając, aż uczynią to inni”.

[related id=37204]„Wystarczy jedna dobra osoba, aby była nadzieja! A każdy z nas może być tą osobą” – przekonywał papież.

Przestrzegł także: „Odwoływanie się do pojednania nie może służyć przyzwyczajaniu się do niesprawiedliwości”.

Franciszek przytoczył słowa świętego Jana Pawła II o tym, że pojednanie jest „spotkaniem między braćmi gotowymi do przezwyciężania pokusy egoizmu i do wyrzeczenia się zamysłów zmierzających do pseudosprawiedliwości”.

Papież wzywał, by pojednać się także z naturą, która – jak dodał – jest obiektem „naszych zaborczych namiętności, naszej żądzy panowania”.

Przed mszą na terenie bazy lotniczej z powodu braku barier samochód z Franciszkiem został zablokowany przez nacierający tłum. Policjanci na motorach z trudem zdołali utworzyć wolną trasę przejazdu małego papieskiego auta.

W nocy czasu polskiego w Villavicencio papież weźmie udział w wielkim spotkaniu modlitewnym w intencji pojednania narodowego. Uczestniczyć w nim będą ci, którzy ucierpieli w wojnie domowej, a także byli partyzanci, byli wojskowi policjanci.

PAP/MoRo

O. Leon Knabit: Dziękuję Panu Bogu bez zadzierania nosa, że mogę jeszcze komuś trochę radości przynieść

Dzień 71. z 80/ Tyniec/ 63. kilometr Wisły – O. Leon Kanbit o młodzieży, nauce i wierze, a także swoich spotkaniach z księdzem, który „przypadkiem został papieżem”, i o dowcipach prymasa Wyszyńskiego.

Antoni Opaliński: Znaczna część audytorium słuchaczy ojca to są młodzi ludzie. W jaki sposób dociera się do młodych ludzi z przekazem benedyktyńskim?

Ojciec Leon Knabit: Sam się dziwię temu, dlatego że od początku mojej pracy w kapłaństwie i gdy wstąpiłem po pięciu latach do benedyktynów, miałem wiecznie do czynienia z młodzieżą. Lękam się do dzisiaj, bowiem to wielka odpowiedzialność przekazywać tak ważne treści młodym ludziom, a zwłaszcza dzieciom. Jestem w Tyńcu patronem przedszkola samorządowego. Trzeba by zapytać mych słuchaczy, dlaczego na Leona się idzie i Leona się słucha. Sam sobą nie jestem zachwycony, chociaż uważam, że nie jest tak źle. Innym się podobam, a sobie nie muszę. Gorzej z ludźmi, którzy sobie się podobają, a innym się nie podobają.

Po mojej mamusi, która była bardzo otwartym człowiekiem, mam to, że nie boję się ludzi. Kiedyś pytano się mnie o hobby. Moje hobby to człowiek. Każdy człowiek warty jest zainteresowania. Każdy człowiek jest umiłowanym dzieckiem bożym, w każdym widzę Jezusa czy to będzie małe dziecko, czy stara babcia. Do każdego mogę podejść, tylko muszę uważać, żeby kogoś nie uszczęśliwiać na siłę swoją obecnością.

Przed wejściem na antenę rozmawialiśmy. Ojciec opowiadał o tym, jak musiał jednego dnia podpisać trzysta książek.

Przez trzy dni targów podpisałem 800 książek i wcale nie czułem się zmęczony, ale wewnętrznie rozradowany, że miałem z tymi ludźmi kontakt, mogłem uśmiechnąć się, kogoś tam pogłaskać, przytulić. „Proszę ojca, nie mam żadnej książki, niech mnie choć ojciec przytuli”, prosili mnie. No to, dawaj! Cieszyło mnie, że jeszcze stary człowiek się przyda, aby komuś trochę radości przynieść. Dlatego dziękuję Panu Bogu za to bez zadzierania nosa.

Ojciec zajmuje się pracą z młodzieżą, z dziećmi od samego początku posługi kapłańskiej. Czy ta młodzież jest dzisiaj inna niż była kilkadziesiąt lat temu, czy teraz trzeba inaczej do niej przemawiać?

Powiedziałbym, że na dnie duszy jest wciąż taka sama, tylko że oprawa czy ramka zmieniła się całkowicie. Gdy zaczynałem, w biurach i urzędach były liczydła, i to jest symboliczne. Dzisiaj w przedszkolach dzieci mają komórki, a u urzędnika stoi komputer i obok leży komórka. A kiedyś był jeden jedyny telefon na korbkę i to na cały Tyniec. Świat idzie bardzo do przodu, ale benedyktyni – tak jak się zna historię – zawsze szli z postępem.

Jeden z mnichów, opisując opactwo benedyktynów w Cluny w XI wieku, zachwycał się pięknem budynków i wspaniałością biblioteki, kościoła, refektarza, ale to, co przykuło jego uwagę, to była „dziwnym sposobem doprowadzona bieżąca woda w ścianie”. W XI wieku wodociąg! Jak to zrobili, nie mam pojęcia. U nas w Tyńcu dopiero w latach 60. doprowadzili do cel bieżącą wodę. Była jedna wanna na dole, jeden kran i koniec.

Benedyktyni, jako współbudujący Europę, potem z cystersami, wprowadzili kulturę rolną, szkolnictwo – nie było kiedyś szkolnictwa świeckiego. Benedyktyni dziś starają się nie zwalniać tempa i współtowarzyszyć rozwojowi techniki, a nawet go czasami wyprzedzać.

Jan Paweł II i wielu innych zwracali uwagę na to, że konflikt między wiedzą a wiarą jest często konfliktem pozornym. To są dwie rzeczywistości, które się uzupełniają. Jeżeli jest dobra wola z jednej i drugiej strony, znajdują one wspólna płaszczyznę. Czego objawienie nie wie, to sięga do nauki, zwłaszcza w zakresie stworzenia, a czego nauka nie wie… no chociażby to, że był wielki wybuch. A skąd się wziął? Co było przed nim jeszcze nie wiemy, a wiara mówi, że jest sobie taki Pan Bóg, który to wykombinował i rządzi wszystkim dla dobra ludzi. W każdym bądź razie to taka doskonała symbioza.

Czyli nauka nie jest zagrożeniem dla wiary.

A co dla niej dzisiaj jest zagrożeniem?

Pycha człowieka. Powiedzenie – ja jestem ważniejszy, dla mnie Pan Bóg niepotrzebny, bo sobie sam daję radę. A to jest strasznie krótkowzroczne, nawet jeśli będę żył 110 lat. A potem co? Garstka prochu.

Jeśli ten człowiek będzie buddystą, to się rozpłynie w energii wszechświata albo będzie reinkarnacją innego człowieka, albo zamieni się w zwierzątko. Jedna buddystka, miła dziewczynka, mówiła koleżance, że „może będę chomikiem, to bardzo miłe stworzonko”, i mówiła to na serio. A katoliczka na to, bo się przyjaźniły,” to ja wolę siedzieć z Jezusem po prawicy Ojca jego, niż być chomikiem”. Ty wierzysz w to, a ja wierzę w to.

Często Pascal mówił – „trochę wiedzy oddala od Pana Boga, a więcej wiedzy przybliża go na nowo”. Proszę, człowiek wydawałoby się wszystkie rozumy zjadł i twierdzi, nie ma Boga, „w swej pysze imię Boga przez małe 'b’ pisze, wielkiego Boga”, jak to poeta powiedział. Potem widzi, że to nie bardzo ma sens, i powoli w późniejszym wieku – może z lęku, może na skutek przemyśleń – wraca.

Ojciec spotkał na swej drodze wielu ludzi, także ludzi świętych, m.in. św. Jana Pawła II. Kiedy po raz pierwszy?

W 1957 roku. Dlatego że byłem wciąż słaby i chorowity musiano mnie wyświęcić. Biskup zamiast wyrzucić zdechlaka z seminarium, to wyświęcił go wcześniej o pół roku, w 1953 roku, a moich seminaryjnych kolegów w 1954 roku. Wtedy też trzeba było trochę odpocząć od pełnej pracy duszpasterskiej, dlatego byłem przez jakiś czas w Gronkowie na Podhalu.

Wiadomo, że słabe płuca i trzeba pooddychać górskim powietrzem. A potem w Pewli Małej koło Żywca, gdzie był punkt rekolekcyjny. Byłem tam kapelanem. Mili ludzie wciąż przyjeżdżali tam na jakieś warsztaty, spotkania, wypoczynek. Tam też między innymi przyjechał Karol Wojtyła. Taki „wujek Karol”, ze swymi studentami. W zimie zjeżdżał na nartach, a w lecie robił te słynne chodzone rekolekcje. Wędrowali sobie po okolicznych górkach, mieli konferencje, chwile milczenia, trochę humoru, pogody wieczorem. Ja byłem kapelanem i pełniłem rolę gospodarza.

Wszyscy bardzo cenili księdza Wojtyłę i kiedy on został profesorem, to nie „sprofesorzał” – bo wielu po pewnym czasie nosa zadziera – ale pozostał normalnym dobrym człowiekiem, dobrym księdzem, jakim był przedtem, i był bardzo lubiany. Gdy zebrali się ludzie w kuchni, która była w jakimś baraku, bo wtedy nie było jadalni, to zawsze mówił o czymś bardzo mądrze. Nigdy nie opowiadał kawałów (prymas Wyszyński lubował się w opowiadaniu kawałów), tylko czasem wtrącał jakieś sensowne słówko z odrobiną ironii. Już wówczas wyczuwałem, że to nieprzeciętny człowiek. A potem ja wstąpiłem do Tyńca, a on został biskupem. No i masz! Ja zostałem proboszczem i wtedy relacje stały się bardziej żywe.

On lubił korespondencję, odpisywał na każdy list, pisał na imieniny itd. Nie miałem kontaktu z papieżem, bo to jest za wysoko dla mnie, ale miałem kontakt z księdzem Karolem Wojtyłą, który przypadkiem został papieżem. Cenię to sobie bardzo i pamiętam. Kontakt z nim wywarł na mnie wielki wpływ.

Ojciec powiedział, że Karol Wojtyła nie opowiadał dowcipów w przeciwieństwie do prymasa Wyszyńskiego. To jest chyba nieznane szerzej oblicze prymasa Wyszyńskiego, bo raczej w odbiorze publicznym uchodził za osobę posągową, bardzo poważną. Proszę powiedzieć nam jakiś dowcip opowiadany przez prymasa Wyszyńskiego.

Ci, którzy go znali, pamiętają jeszcze, że zgrywę taką robił. Miał kartkę przed sobą i niby czytał jakieś opowiadanie z kartki przez 20 minut. Zerknąłem mu przez ramię i widzę, że miał na niej trzy zdania napisane. Po prostu miał zdolność opowiadania, opowiadał m.in. o góralu, który miał śmierć kliniczną.

W Tyńcu, gdy Wyszyński przyszedł do celi opata, powiedział: „Ojciec ma piękny widok, żaden biskup nie ma tak pięknego widoku. Wisła, ta rzeka, jest niczym aktyw partyjny”. A ojciec przeor pyta się: „Jak to?”. Na to Wyszyński odpowiada: „Bo płytkie nurty i trzyma się koryta”. Albo jeszcze inny dowcip. Wyszyński: „Czy wiecie, że ze Związku Radzieckiego otrzymaliśmy cały wagon butów?”. Słuchacze: „To niemożliwe, to jest coś niebywałego”. Wyszyński: „No tak, do podzelowania”.

Gdy ojciec przeor przedstawiał mnie prymasowi Wyszyńskiemu, to powiedział: „Ojciec Leon, najbardziej złośliwy mnich w naszym klasztorze”. Prymas się uśmiechnął i odpowiedział: „Ja też jestem złośliwy, ale się hamuję”

Oficjalnie był bardzo majestatyczny i poważny, nie rzucał słów na wiatr, nie mówił wyuczonych formułek, ale patrzył i widział, co się dzieje, i zazwyczaj reagował. Kiedyś wygłaszał kazanie i dziecko płakało o misia, który mu spadł. Ksiądz prymas w pewnym momencie przerwał i powiedział: „No dajcie temu dziecku tego misia, nie słyszycie, jak płacze!” i kontynuował kazanie.

Czego ksiądz życzyłby naszym słuchaczom, słuchaczom Radia WNET?

[related id=37045]Życzę wszystkim słuchaczom, aby mieli radość słuchania dobrych rzeczy, rozum i umieli odróżniać rzeczy dobre od mniej dobrych, a zwłaszcza złych, i żeby słuchali tego, co naprawdę warto słuchać. Jeśli się słucha tak jak leci, byle czego, to często sam człowiek nie wie, kiedy nasiąka treściami, które właściwie nie są jego treściami. Był u nas taki ojciec Michał, który mawiał: „Drogie dzieci, nie czytajcie dobrych książek, czytajcie tylko bardzo dobre, bo na dobre szkoda czasu”. Na złe słuchanie szkoda czasu. Miejmy nadzieję, że to słuchanie jest i będzie dobrym. Szczęść Boże wszystkim. Dziękuję.

Dziękujemy za rozmowę. Szczęść Boże.

MoRo

 

 O. Leon Knabit znany i lubiany, młody duchem benedyktyn, publicysta, którego poczucie humoru i kpiarstwo nie ma sobie równych.

Ojciec Leon Knabit, jako gość honorowy, oraz – jak piszą sami organizatorzy – jako ceniony duszpasterz, rekolekcjonista i spowiednik, autor wielu książek, artykułów i felietonów, weźmie udział w pierwszej edycji Targów Seniora w Krakowie. Dzisiaj na specjalnym stoisku Wydawnictwa Benedyktynów TYNIEC o. Leon będzie podpisywał książki i czekał na chętnych do rozmowy.

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj.