Barbara Chwiesiuk o zakupie pałacu w Cieleśnicy: kompletnie nie kalkulowałam, czy mi się to opłaci

Właścicielka firmy Bialcon i pałacu w Cieleśnicy o zakupie kompleksu, jego oryginalnych właścicielach i planach na przyszłość.

Barbara Chwiesiuk opowiada, w jaki sposób znalazła pałac w Cieleśnicy, którym stała się posiadaczem. W 2009 roku pałac nabyli Barbara i Dariusz Chwesiukowie. Wówczas rozpoczęli projekt adaptacji zespołu pałacowo-parkowego Cieleśnica na obiekt hotelarsko-gastronomiczny. Otwarcie pałacu nastąpiło w lecie 2013 r. Chwiesiuk wspomiana, że gdy podejmowałą decycję o zakupie

Kompletnie nie kalkulowałam, czy mi się to opłaci.

Na zakup zamku wzięła kredyt obrotowy.  Z rodziną Rosenwerthów skontaktowała się wkrótce po zakupie pałacu. Po wojnie Rosenwerthowie zamieszkali w RPA. Utrzymanie kompleksu Nitychoruk finansuje z wypuszczania akcji posiadłości.

Akcjonariuszy mamy już około sześciuset.

Na jesieni przewiduje kolejną emisję akcji. Rozmówczyni Katarzyny Adamiak mówi o dystrybucji produkowanego przez nią wina.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Żydom udało się zbudować swoje państwo i jest ono faktem bez względu na to, czy tworząc je, mieli do tego prawo

Państwo Izraelskie jest bezpieczne, dopóki wszyscy gracze mają jakiś interes w utrzymywaniu obecnej sytuacji w stanie choćby lekkiego podgrzania, a poza tym skutecznie szachują się wzajemnie.

Piotr Sutowicz

Majowa eskalacja przemocy pomiędzy Izraelem a stroną – nazwijmy to – arabską nie była pierwszą w ostatnich latach. Utajona wojna trwa tu, można powiedzieć, od kilkudziesięciu lat. Samo państwo żydowskie powstało drogą ni to dyplomatycznych, ni to paramilitarnych i terrorystycznych wymuszeń w końcu lat czterdziestych. Czy Żydzi mieli prawo do stworzenia swej narodowej i państwowej siedziby w miejscu swego starożytnego bytowania, jest sprawą w zasadzie drugorzędną. Kierując się bowiem taką logiką pytań o czyjeś prawo historyczne do czegoś tam, łatwo dojść do absurdu.

Swoje żądania terytorialne względem Polski w XX wieku Niemcy często uzasadniali prawami historycznymi, w tym rzekomo faktem, że nasze ziemie niegdyś, właśnie w czasach, kiedy Żydzi starożytni tworzyli swoją historię w Izraelu, zamieszkiwane były przez plemiona germańskie, a Piastowie byli dynastią niemiecką, a więc czymś w rodzaju namiestników czy przedstawicieli forpoczty tej nacji na wschodzie.

Gdyby Niemcy wygrali II wojnę światową, to pewnie ta narracja stałaby się obowiązująca na terenie całej zjednoczonej pod ich przewodnictwem Europy. Ale nie wygrali i z ich rzekomych praw historycznych dziś raczej się naśmiewamy, niż bierzemy je na poważnie w poważnym dyskursie. Choć niekiedy spotykam historyków, którzy pewne tamte tezy powtarzają i jakieś sentymenty w kwestii obecności niemieckiej na wschodzie, choćby podświadomie, przejawiają. Generalnie badania genetyczne dotyczące tego, jaki haplotyp miał Mieszko I, służą zaspokajaniu ciekawości, a nie wykazywaniu czyichś urojonych praw.

Żydom udało się zbudować swoje państwo i jest ono faktem bez względu na to, czy tworząc je, mieli do tego prawo. Urodziło się w nim i wychowało co najmniej kilka pokoleń obywateli. Chyba istnieje coś, co można nazwać izraelską tożsamością narodową, przywiązaną do tej ziemi jako ojczyzny, ale zawsze musi być jakieś „ale”. Do tej samej ziemi roszczą sobie prawa Arabowie, którzy żyli tu od dawna. Nie będę się licytował na temat tego, od jak dawna. Są nawet głosy mówiące, że to potomkowie starożytnych Żydów, którzy ulegli pewnej asymilacji do kultury i religii wyznawanej przez większość Arabów. Chociaż część z nich wyznaje chrześcijaństwo, a nie islam, co też jest dość ciekawym exemplum.

Jest kwestią dyskusyjną, czy Arabowie na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy utworzyli państwo, które można by określić mianem ich ośrodka politycznego. Niektóre ośrodki międzynarodowe fakt istnienia takowego uznają, inne nie. Jakaś władza nad palestyńskimi Arabami istnieje, a nawet jest więcej niż jedna.

Ośrodki polityczne Palestyńczyków, zdaje się, są odpowiednikami, wręcz agendami dużych regionalnych ośrodków siły, chcących sprawować kontrolę nad tym terenem, a właściwie mających na celu „dokopanie Żydom”. Powody tego ostatniego zamierzenia są jednak inne niż tylko nienawiść do świeżo uformowanego narodu izraelskiego w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. (…)

Nie będę się tu skupiał na powojennych początkach państwa izraelskiego i jego zmaganiach. Bez wątpienia jego rozrost terytorialny prowadzony był drogą podbojów i wymuszeń. Arabowie byli ścieśniani w coraz mniejszych enklawach, a ich lokalni sojusznicy czy protektorzy okazali się być militarnie niezdolni do stawienia czoła nowocześnie myślącym izraelskim wojskowym, mającym zaplecze międzynarodowe. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że znaczna część kardy oficerskiej Izraela do pewnego momentu była polskojęzyczna, a doświadczenie wojskowe tych ludzi też pochodziło z Armii Polskiej czy to z czasów II RP, czy z Korpusu Generała Andersa. Nie wiem, czy jest to powód do dumy, czy nie, ale chyba o wyszkoleniu bojowym tamtej siły zbrojnej świadczy raczej dobrze. Poza tym warto przypomnieć, że w początkowym okresie istnienia państwo cieszyło się poparciem krajów socjalistycznych, w tym Związku Radzieckiego.

Ważnym wydarzeniem przebiegunowującym osie polityczne na Bliskim Wschodzie była wojna sześciodniowa przeprowadzona przez Izrael w mistrzowski sposób. Zakończyła się ona upokorzeniem krajów arabskich oraz zerwaniem stosunków dyplomatycznych krajów Układu Warszawskiego z Izraelem. Bez rozwikływania pojedynczych zjawisk i procesów należy ten konflikt i jego polityczne konsekwencje przedstawić jako najlepszy dowód na to, że Izrael pokazał, że dla niego liczy się przede wszystkim jego interes i w nosie ma to, czego chce np. Związek Radziecki.(…)

Współczesny Izrael czuje się pewnie, mając – zdaje się nieograniczone – poparcie ze strony Stanów Zjednoczonych Ameryki; każdy układ władzy w tym kraju jest proizraelski. Nie będę się zagłębiał w przyczyny tego stanu rzeczy. Jedno jest pewne: protektor dba o interesy Izraela niekiedy silniej niż o własne.

Być może czasem lepiej rzeczywiście byłoby odpuścić, biorąc pod uwagę, że światowa opinia publiczna i niektóre ośrodki siły wcale nie podzielają tego entuzjazmu; skłonne są wręcz uznać Izrael za państwo rozbójnicze. Na pewno polityka Żydów względem Palestyńczyków jest mało estetyczna, a czasami zbrodnicza. Z drugiej jednak strony przeciwnik nie pozostaje dłużny. Znakomita część Arabów, jeśli nie większość, odmawia Izraelowi prawa do istnienia w ogóle. Takie stanowisko ma poparcie w Turcji i chyba w Iranie, a więc zakres chętnych do likwidacji czy to politycznej, czy biologicznej Izraela jest duży. (…)

Kogo więc mogą Izraelczycy uważać za swoich europejskich przyjaciół? Moim zdaniem szczerych i oddanych – nie mają.

Rzecz jest oczywiście przykryta retoryką o antysemityzmie i nikt się specjalnie nie będzie wychylał z jednoznacznymi wypowiedziami. Elity europejskie po prostu boją się amerykańskich pieniędzy i równie wielkich wpływów kulturowych. To Ameryka narzuca Europie, co ma mówić i myśleć, a różne think tanki tropią wydumany i prawdziwy antysemityzm. We wszystko wprzęgnięty jest przemysł holokaustu ze straszeniem kolosalnymi odszkodowaniami za wojenne zbrodnie w tle. Tak więc na pozór istnieje na układ zamknięty, ale sprawa się tli i medialne doniesienia o izraelskich zbrodniach wcale sprawie Żydów nie pomagają. W końcu szala opinii publicznej może się przeważyć na drugą stronę i bańka pęknie.

Sprawa jest o tyle trudna dla siedziby narodowej Żydów, że wadzą oni tam wielu czynnikom, nie tylko Arabom. Coraz mocniej w grę w tym rejonie świata włącza się Turcja. Być może na razie mamy tu do czynienia z teatralnymi gestami prezydenta tego kraju, a scena izraelska daje mu pole do popisu, ale nie da się ukryć, że społeczeństwo tureckie w tej sprawie stoi po jego stronie. Inny ośrodek siły oskarżany o podsycanie sytuacji to Iran, gracz ani nie arabski, ani turecki, ani też sunnicki. Pamiętać trzeba, że rząd i społeczeństwo tego kraju wyznaje odłam islamu zwany szyizmem. Nie będę tu rozwijał jego założeń teologicznych, ale antagonizm pomiędzy oboma odłamami, czyli większością Arabów a Persami, jest znaczny. Iran reprezentuje więc siłę nieco dalszą, a jednak ma swoje punkty oparcia zarówno w Syrii, Libanie, jak i na Zachodnim Brzegu Jordanu.

Nieprzejednanymi wrogami Iranu są z kolei kraje Półwyspu Arabskiego, dręczone przez niego na różne sposoby: a to poprzez blokadę Cieśniny Ormuz, którędy płynie jedna trzecia światowej ropy, a to przez rebelię w Jemenie, z którą Saudyjczycy z trudem sobie radzą, a to poprzez każdą inną utrudniającą życie arabskim dynastom błahostkę.

A ponieważ dokuczając Saudom, uprzykrzają życie Stanom Zjednoczonym, mogą w kwestii tej polityki liczyć na pomoc Rosji, która tradycyjnie wspiera niektóre kraje arabskie, w tym przede wszystkim Syrię, która jako tako trzyma się jeszcze dzięki Rosji właśnie.

Na tym polu odbywa się chyba swoista licytacja na antysemityzm, ponieważ społeczeństwa wszystkich tych krajów czują do Żydów niechęć. Władze arabskie, na potrzeby choćby własnej polityki, muszą w tej sprawie się jakoś określać. Z drugiej strony kraje Zatoki Perskiej uzależnione są od polityki Stanów Zjednoczonych, dla których są znaczącymi partnerami handlowymi, ale wygląda na to, że USA uważają ten obszar za coś w rodzaju protektoratu i używają handlu ropą do kontroli tamtejszych władz.

Bezpośredni skutek tej powierzchownej układanki jest taki, że Izrael jest bezpieczny, dopóki wszyscy gracze mają jakiś interes w utrzymywaniu obecnej sytuacji w stanie choćby lekkiego podgrzania, a poza tym skutecznie szachują się wzajemnie. Czy tak będzie zawsze? O tym też Izraelczycy muszą myśleć. (…)

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy sytuacja Izraela wymyka się spod kontroli?” znajduje się na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy sytuacja Izraela wymyka się spod kontroli?” na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kopernik w spódnicy – Maria Cunitz (1610–1664) / Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” nr 85/2021

Będąc cudownym dzieckiem, śląska Pallas sama nauczyła się języka polskiego i łaciny. Pasjonowała się medycyną, matematyką, astronomią i historią. Grała na lutni, malowała obrazy, pisała wiersze.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Śląska Pallas, wybitna astronomka

Maria Cunitz (1610–1664)

Była najbardziej znaną kobietą naukowcem od czasów Hypatii z Aleksandrii, wybitnej starożytnej astronomki i matematyczki. Współcześni zwali ją Śląską Ateną Pallas lub Drugą Hypatią. Johann Caspar Eberti w 1727 r. w swojej książce o sławnych kobietach na Śląsku napisał: „Cunicia (Maria) albo Cunitzin, córka sławnego pana Henryka Cunitiego […].

Uczona niewiasta, błyszcząca zarazem jak królowa pośród śląskich niewiast, mówiła siedmioma językami: niemieckim, włoskim, francuskim, polskim, łaciną, greką i hebrajskim, była doświadczona w muzyce i potrafiła sporządzić piękny obraz. Przy tym była bardzo zajęta astrologią […]; rozważania astronomiczne były jej największą przyjemnością”. Dziś mówi się o niej „Kopernik w spódnicy”.

W czasach nowożytnych na jej cześć jeden z kraterów na Wenus nazwano Cunitz, a jedną z planetoid – Mariacunitia. Od 20 października 1997 r. Maria Cunitz jest patronką jednej z głównych ulic Byczyny w obrębie starego miasta. Upamiętnienia doczekała się także w Świdnicy, gdzie patronuje jednej z osiedlowych ulic i w rynku, przed Muzeum Kupiectwa w Świdnicy, znajduje się jej ławeczka z pomnikiem. Muzeum jako jedyna instytucja dba o promocję spuścizny tej wybitnej kobiety.

Urodziła się 411 lat temu, 29 maja 1610 r. w Świdnicy. Była najstarszą córką Marii Schultz i dra Henryka Cunitza, niemieckiego imigranta. Jej dziadek ze strony matki – Scholtz – był matematykiem i doradcą księcia legnicko-brzeskiego, Joachima Fryderyka z Brzegu.

Maria była niezwykle uzdolniona. W wieku pięciu lat sama nauczyła się czytać, przysłuchując się potajemnie lekcjom jej młodszego brata. Ojciec, nie chcąc rozbudzać jej ambicji naukowych, nie pozwolił na oficjalną edukację Marii i kształcił ją w zakresie wykonywania obowiązków domowych, malarstwa, muzyki i sztuki haftu.

Będąc cudownym dzieckiem, obdarzonym niepohamowaną ciekawością i niezaspokojoną ambicją, Śląska Pallas sama nauczyła się również języka polskiego i łaciny. Pasjonowała się medycyną, matematyką, astronomią i historią. Grała na lutni, malowała obrazy, a także pisała wiersze.

Miała 13 lat, gdy 26 września 1623 r. ojciec wydał ją za mąż za prawnika Davida von Gerstmanna. (Zachował się zbiór pieśni z okazji ich zaślubin, których autorem był osiemnastoletni Daniel Czepko, znany później jako poeta, dramatopisarz i mistyk mający wpływ na Johannesa Schefflera, znanego jako Angelus Silesius, czyli „Anioł Ślązak” – wybitnego śląskiego poety barokowego). Podczas małżeństwa Maria uczyła się języka francuskiego i greki. Kontynuowała naukę muzyki, malarstwa i zapoznawała się z astrologią. Małżeństwo skończyło się po trzech latach, gdy jej mąż zmarł w 1626 r. w wyniku zarazy.

W 1630 r., po śmierci ojca, 20-letnia Maria poślubiła znanego lekarza, matematyka i astronoma Eliasza Kreczmara. Zamieszkali w Świdnicy. Wychodząc za Eliasza, była już znaną uczoną, dlatego też pozostała przy swoim panieńskim nazwisku – Cunitz. Władała siedmioma językami: niemieckim, włoskim, francuskim, polskim, łaciną, greką i hebrajskim. Maria i Eliasz pracowali wspólnie, obserwując w nocy planety Wenus i Jowisza, a śpiąc w dzień, za co była nawet posądzana o czary…

Podczas kontrreformacji małżonkowie musieli opuścić Świdnicę, gdyż oboje byli wyznania ewangelickiego. W latach czterdziestych XVII w. zamieszkali w Byczynie, wówczas żywym ośrodku kultury. Eliasz prowadził praktykę lekarską w mieście, a Maria oddawała się astronomii i z byczyńskich baszt obserwowała nieboskłon. Z ich związku urodziło się trzech synów: Elias Theodor, Anton Heinrich i Franz Ludwig.

Burzliwe wydarzenia epoki, na którą przypadła wojna trzydziestoletnia, zmusiły małżonków w 1642 r. (lub następnym) do przeniesienia się do Polski. W czasie ucieczki zostali podobno obrabowani przez żołnierzy… Znaleźli schronienie w Łubnicach należących do klasztoru cysterek w Obłoku koło Kalisza. Rodzeństwo Marii zostało na Śląsku i przeszło na katolicyzm.

W Łubnicach powstało dzieło życia Śląskiej Pallas – książka „Urania propitia” (Urania łaskawa, czyli astronomia łatwa do przyswojenia), będąca udoskonaleniem Tablic rudolfińskich Johanna Keplera. Z Łubnic 28 lutego 1648 r. wysłała list do Jana Heweliusza do Gdańska, informując uczonego o swojej pracy.

Dzieło astronomka wydała w 1650 r. (po powrocie do Byczyny) własnym sumptem, w drukarni J. Sayfferta w Oleśnicy. Książka przyczyniła się do upowszechnienia wiedzy o odkrytych przez Keplera prawach ruchu planet. W swojej pracy Maria skorygowała obliczenia Keplera z 1627 r. Swoje dzieło życia zadedykowała cesarzowi Ferdynandowi III i napisała je w języku niemieckim, aby było bardziej dostępne dla świata. Do dziś Urania propitia uznawana jest za jeden z kamieni milowych w rozwoju naukowego języka niemieckiego. Książka przyniosła autorce europejską sławę. Została okrzyknięta najmądrzejszą kobietą od czasów Hypatii z Aleksandrii i Śląską Ateną Pallas.

Śląska Pallas utrzymywała kontakty z Heweliuszem, Ismaëlem Boulliau, Johannem Albrechtem Portnerem z Ratyzbony oraz Pierrem Desnoyersem – sekretarzem królowej Polski. Jej listy przechowywane są w Bibliotheque National de France oraz w Bibliotheque de l’Observatoire w Paryżu. W 1656 r. podczas pożaru Byczyny spaliła się większość jej dorobku naukowego, notatek i rękopisów.

Do tego strasznego pożaru miasta doszło 25 maja 1656 r., ok. godz. 22.00. W żywiole Maria nie tylko straciła cały swój dorobek naukowy, notatki, korespondencję etc., ale także przyrządy i odczynniki służące do produkcji leków, co w konsekwencji pozbawiło rodzinę środków do życia.

27 kwietnia 1661 r. w Byczynie zmarł mąż Marii, Eliasz. Pogrążona w żałobie po ukochanym, zaprzestała działalności naukowej. Zmarła 24 sierpnia 1664 r. w Byczynie. Oboje małżonkowie zostali pochowani na miejscowym cmentarzu ewangelickim. Jak dotąd, mimo licznych poszukiwań, archeologom nie udało się ustalić miejsca spoczynku ich doczesnych szczątków.

Fundacja „Dla Dziedzictwa” www.dladziedzictwa.org

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Śląska Pallas, wybitna astronomka” znajduje się na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Śląska Pallas, wybitna astronomka” na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program Wschodni: Artykuł Putina „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców” mógł powstać w nieprzypadkowym czasie

Jak tłumaczy prof. Żurawski „Zbieżność czasowa może sugerować, że tekst powstał w kontekście polsko-ukraińsko-litewskiej deklaracji o wspólnych korzeniach w kulturze Rzeczpospolitej Obojga Narodów”.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz

Realizacja: Eldar Pedorenko


Goście:

Prof. dr hab. Walenty Baluk – politolog, dyrektor Centrum Europy Wschodniej UMCS

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski – politolog, nauczyciel akademicki

Aleksandra Zińczuk – poetka


Pierwszy gość audycji, prof. Walenty Baluk tłumaczy czym jest inicjatywa Platformy Krymskiej, w której ma wziąć udział prezydent RP Andrzej Duda. Politolog podkreśla, że konferencja ma służyć przede wszystkim przypomnieniu o problemie okupacji Krymu:

Wypowiadając się na temat inicjatywy prezydenta Zełenskiego należy stwierdzić, że jest to bardzo dobre posunięcie żeby problem aneksji – a właściwie okupacji Krymu przez Federację Rosyjską – nie został zapomniany przez czołowe państwa Zachodu – wyjaśnia nasz gość.

Rozmówca Pawła Bobołowicza mówi o potrzebie poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy przez społeczność międzynarodową. Ekspert dodaje również, że mijający od aneksji Krymu czas sprzyja stronie Rosyjskiej, któa coraz bardziej oswaja Zachód z bieżącym stanem rzeczy:

Czas w tym wypadku gra na korzyść Federacji Rosyjskiej, która powoli oswaja społeczność międzynarodową z tym, że nielegalna aneksja Krymu jest faktem dokonanym – stwierdza prof. Walenty Baluk.

Drugim rozmówcą Pawła Bobołowicza jest prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, który mówi o artykule Władimira Putina pt. „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”, opublikowanym 12 lipca na stronach internetowych Kremla. Jak podkreśla gospodarz programu, opublikowany w języku rosyjskim i ukraińskim tekst jest nader obszerny, zawiera aż 40 tys. znaków.

Wg Ośrodka Studiów Wschodnich treść tego reportażu podporządkowana jest tezie, jakoby Ukraińcy stanowili odwieczną i nieodłączną część trójjednego narodu ruskiego, a wspólnota ta opiera się na tysiącletniej tradycji języka, ruskiej identyfikacji etnicznej i religii prawosławnej. Gość audycji mówi m.in. o nieprzypadkowości czasu pojawienia się tekstu sygnowanego przez rosyjskiego przywódcę:

Zbieżność czasowa może sugerować, że tekst powstał w kontekście polsko-ukraińsko-litewskiej deklaracji o wspólnych korzeniach w kulturze Rzeczpospolitej Obojga Narodów – podkreśla politolog.

Trzecim gościem „Programu Wschodniego” jest Aleksandra Zińczuk, która opowiada o serii wydawniczej „Wschodni Ekspres”. Jak zaznacza rozmówczyni Pawła Bobołowicza, we wspomnianej serii wydawniczej dominują przekłady autorów ukraińskich:

To jest taka seria wydawana przez Warsztaty Kultury w Lublinie. W instytucji kultury mamy pracownię wydawniczą, gdzie już od kilku lat wydaliśmy 28 pozycji wydawniczych. W ostatnich latach dominującymi autorami, których wydajemy są bliscy nam sąsiedzi z Ukrainy – komentuje poetka.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Smoleńsk. Małgorzata Wassermann: praca śledczych jest utrudniona przez zaniedbania, do których doszło tuż po katastrofie

Posłanka PiS o dalszych badaniach nad wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej, zaniedbaniach popełnionych wkrótce po niej i ich długotrwałych efektach.

Małgorzata Wassermann ma nadzieję, że jeśli dojdzie do IV fali, to będzie ona ograniczona. Stwierdza, że polskie tarcze były praktycznie niespotykane w innych krajach.

Wassermann mówi na temat katastrofy smoleńskiej. Zauważa, że nadal nie ma raportu państwowej komisji badającej wypadki. Prokuratorzy powoływali się na to, że opinia jako dokument w formie papierowej jest jedna i muszą się pod nią podpisać wszyscy. Pandemia utrudniła ten proces.

Sprawę bardzo trudno rozwiązać. Magorzata Wassermann z rozmowie z Tomaszem Wybranowskim skomentowała również powrót Donalda Tuska do polskiej polityki oraz brak chęci współpracy PO z PiS.

Polityk wskazuje, że jeżeli miejsce zdarzenia nie zostanie poddane odpowiednim procedurom i nie dochodzi do natychmiastowych, prawidłowych sekcji zwłok, to postępowania potrafią się ciągnąć latami. Ocenia, że w przypadki Smoleńska szereg działań po stronie polskiej wskazuje na brak pewnej przypadkowości.

Taki przebieg postępowania został zaaranżowany w pierwszych dniach po katastrofie.

Według posłanki za wielkie zaniedbania odpowiada Jerzy Miller, minister spraw wewnętrznych i administracji w latach 2009-2011. Podkreśla, że Miller opublikował raport zawierający nieprawdziwe informacje.

Rozmówczyni Tomasza Wybranowskiego nie wierzy w wersję przedstawioną po katastrofie przez Komisję Millera:

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Magdalena Ziemska, dyrektor Zamku w Krasiczynie: W ten weekend mamy dużo atrakcji dla gości

Magdalena Ziemska o sytuacji Zamku w Krasiczynie w czasie pandemii.

Dyrektorka Zamku w Krasiczynie informuje, że obiekt jest już otwarty dla gości i czeka na kolejnych zwiedzających. Dziś w piątek odbędzie się koncert „Poszukiwacze skarbów” a w niedziele przyjedzie, że spektaklem krakowski teatr „Komedia”. Magdalena Ziemska mówi także o miłorzębie japońskim, drzewie, do którego z życzeniami idą zakochani.

Mamy magiczne drzewo, które spełnia życzenia.

Trzeba, jak wyjaśnia, pomyśleć życzenia i obejść drzewo trzy razy.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Dr Jabłonka: Bitwa pod Grunwaldem to największa bitwa średniowiecznej Europy

W czwartkowym „Kurierze w Samo Południe” historyk mówi o 611. rocznicy Bitwy pod Grunwaldem – największej bitwy średniowiecznej Europy. Wielka armia polsko-litewska mogła liczyć nawet 40 tys. ludzi.

15 lipca wypada 611. rocznica Bitwy pod Grunwaldem, zdaniem dr Krzysztofa Jabłonki – największej bitwy średniowiecznej Europy. Dziś liczebność rycerstwa polskiego pod Grunwaldem szacowana jest na 20 tys., podczas gdy pod litewskimi 40. chorągwiami walczyło około 10 tys. ludzi. Mowa tu jedynie o wojownikach konnych, do których należałoby doliczyć również obsługę taborów oraz czeladź obozową. Wielką armię mogło współtworzyć nawet 40 tys. ludzi:

To największa bitwa średniowiecznej historii Europy z wielu powodów. (…) To było prawie 10 km wojska – podkreśla dr Jabłonka.

Nasz gość opisuje obie strony konfliktu, charakterystykę wojska oraz przygotowanie. Jak wskazuje dr Krzysztof Jabłonka, armia Zakonu Krzyżackiego była podzielona na dwa oddzielnie dowodzone korpusy:

Armia Krzyżacka składała się z dwóch oddzielnych korpusów, oddzielnie dowodzonych, które właściwie nie miały ze sobą wiele wspólnego poza jednym polem – mówi dr Krzysztof Jabłonka.

Historyk mówi także o przypadkowości pola bitwy. Jak zaznacza rozmówca Adriana Kowarzyka, początkowo bój miał rozegrać się gdzie indziej:

Bój był trochę przypadkowy. (…) Bitwa miała się rozegrać pod Kurzętnikiem, tam się spotkały wojska, ale Jagiełło szybko się zorientował, że cały brzeg Drwęcy jest jedną wielką pułapką. (…) Armia zrobiła w tył zwrot – tłumaczy historyk.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Ukryte Skarby – 15.07.2021

Tym razem redaktor Elżbieta Ruman zabiera słuchaczy w podróż do Zwolenia. Miasta, z którym powiązany jest Jana Kochanowski oraz, w którym odkryto szczątki nosorożca i mamuta z czasów neolitu.

W czwartkowych „Ukrytych Skarbach” goszczą dyrektor Muzeum Regionalnego w Zwoleniu, Krystyna Madejska, burmistrz Zwolenia, Arkadiusz Suliman oraz ks. proboszcz Bernard Kasprzycki. Goście audycji wspominają o związanym ze Zwoleniem niezwykłym rzeźbiarzu, Wincentym Flaku. Co ciekawe, dziennikarz z Ilustrowanego Kuriera Codziennego określił tego artystę mianem „Wieśniaka ze wsi Zielonka Nowa”, a rzeźbiarz gościł nawet u samego cesarza Franciszka Józefa. Był to przede wszystkim skromny gospodarz przejęty losami ojczyzny i rzeźbiarz-samouk.

Jego rzeźby były ogromnie cenione w wielu miejscach Europy i świata. Nawet sam Ignacy Mościcki namawiał Flaka żeby przeniósł się do Belwederu, ale mistrz zdecydowanie odmówił. A dzieła jego w tym czasie zostały wycenione na 100 tys. zł – wtedy, kiedy prezydent RP zarabiał 5 tys. – przytacza Elżbieta Ruman.

Poza tradycją artystyczną i powiązaniami z Janem Kochanowskim, Zwoleń to stolica archeologicznych skarbów. Jest to jedyne miejsce w Polsce, gdzie odkryto szczątki nosorożca i mamuta z czasów neolitu. Krystyna Madejska opowiada m.in. o wyjątkowych zbiorach zwoleńskiego muzeum:

Mamy w swoich zbiorach niestety kopie, ponieważ oryginały są przechowywane w Polskiej Akademii Nauk – zaznacza szefowa placówki.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Ukryte Skarby

Rafał Dzięciołowski: Wołyń czeka na skrupulatną, naukową monografię

Prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej o uroczystościach upamiętniających rocznicę rzezi wołyńskiej i o tym, czemu Ukraińcy czczą sprawców ludobójstwa Polaków.


Rafał Dzięciołowski relacjonuje przebieg wizyty Małgorzaty Gosiewskiej na Ukrainie, w której czasie upamiętniano miejsca pamięci na terenie Wołynia. Wiele z polskich grobów jest nieoznaczonych i należy je odszukać. Nasz gość mówi, jak takie miejsca są odszukiwane. Pomaga w nich konsulat w Łucku.

Polski Wołyń jest już światem trochę nieistniejącym.

Gość Poranka Wnet informuje, że tym roku na uroczystościach rocznicowych w Hucie Stepańskiej i katedrze w Łucku zgromadziły się setki Polaków z Polski i Ukrainy.

Prawda jest taka, że Wołyń czeka na opis, który nie tylko zerwaniem zasłony milczenia, ale skrupulatną, naukową monografię.

[related id=149385 side=right] Jak wyjaśnia prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej, dowódcy UPA organizujący rzeź wołyńską walczyli później przeciw komunistom i za to ostatnie są obecnie na Ukrainie upamiętniani. Wskazuje, że Ukraińcy nie pochwalają rzezi wołyńskiej, lecz zaprzeczają, aby miała miejsce.

Opór na Ukrainie trwał nawet dłużej niż naszych Żołnierzy Wyklętych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Oskarżanie ofiar i zaprzeczanie sprawstwu nie prowadzi do pojednania w prawdzie / Mariusz Patey, „Kurier WNET” 85/2021

Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów od 1943 r. prowadziła działania maskujące swoje zbrodnie. Istnieje aż nadto dokumentów świadczących o planowaniu i realizowaniu eksterminacji polskiej ludności.

Mariusz Patey

W cieniu Wołynia

Polacy często są zaskakiwani informacjami z Ukrainy o kolejnych upamiętnieniach już nie tylko Stepana Bandery, ale także Romana Szuchewycza czy Dmytra Klaczkiwskiego. W polskiej opinii zwłaszcza ci dwaj ostatni są uważani za winnych zorganizowania niezwykle brutalnych masowych mordów na polskiej ludności cywilnej, w tym kobiet i dzieci. Z drugiej strony często na Ukrainie podnosi się potrzebę współpracy ze współczesną Polską. Myślę, że aby zrozumieć tę sprzeczność, warto przeczytać książkę profesora Romana Drozda Ukraińska Powstańcza Armia, wydaną przez Burchard Edition.

Roman Drozd jest historykiem pochodzenia ukraińskiego, mieszkającym w Polsce i od dawna zaangażowanym w dialog polsko-ukraiński. Trudno go podejrzewać o chęć psucia współczesnych polsko-ukraińskich stosunków, wręcz przeciwnie. W swojej książce przytoczył deklarację Antoniego Podolskiego: „Są wszystkie dane ku temu, by Polska i Ukraina zaprzyjaźniły się jak jeszcze nigdy w historii”. Odwołał się też do stwierdzenia prof. Zbigniewa Brzezińskiego: „Niepodległa Ukraina jest kluczem do stabilizacji i pokoju w Europie Środkowej, w tym także bezpieczeństwa Polski”. Trzeba zgodzić się z wydawcą książki R. Drozda, iż „nie można się przyjaźnić, nie znając się wzajemnie”. I tu dochodzimy do sedna problemu.

Profesor R. Drozd postawił sobie za cel upiększyć wizerunek UPA w polskim społeczeństwie. Wierząc głęboko w postawione przez siebie tezy i mając na uwadze tylko dotarcie do prawdy – czego nie wykluczam – uderza w dorobek pracy wielu polskich badaczy.

Dla osób pochodzenia ukraińskiego, których rodziny przeżyły Akcję Wisła, UPA jawi się często jako obrońca ukraińskiej ludności przed komunistyczną przemocą. Sami Ukraińcy określają się jako ofiary totalitaryzmów, a UPA postrzegają jako formację narodowowyzwoleńczą, jakich powstało wiele w tej części Europy. Polską narrację historyczną traktują jako powielanie „kłamstw, jakie na temat UPA szerzyła czerwona propaganda”. A zatem według wydawcy książki, jak i jej autora, „Ukraińska Powstańcza Armia była wojskiem. Poległym żołnierzom UPA należy się szacunek, jak wszystkim żołnierzom poległym w walce o wolność swej ojczyzny”.

Polska opinia publiczna nie twierdzi, że zmarłym nie należy się spokój i prawo do grobu. „Świętość” cmentarzy jest powszechnie akceptowana w Polsce. A „świętokradcy” niszczący groby (choć i tacy się zdarzają) spotykają się z potępieniem. I tak w Polsce mamy cmentarze żołnierzy niemieckich, a nawet członków szczególnie źle zapisanego w polskiej pamięci zbiorowej oddziału SS Dirlewangera (cmentarz niemiecki w Nadolicach Wielkich na Śląsku). Mamy także groby enkawudzistów czy zbrodniarzy komunistycznych.

Polska opinia publiczna mogłaby się tu zgodzić z R. Drozdem co do potrzeby ochrony grobów także członków UPA. Natomiast już trudno przejść do porządku nad hagiografią osób uwikłanych w masowe zabójstwa kobiet i dzieci.

Tymczasem historycy, publicyści piszący o zbrodniach UPA są traktowani przez autora książki jak co najmniej inspirowani przez obce agentury. Autor i wydawca wierzą, iż pomimo aktywności tych „agentur”, „przyjaźń Ukraińców i Polaków rozwinie się, wbrew plugawym kłamstwom różnych prusów i poliszczuków”.

R. Drozd oczywiście nie uważa, iż morderstwo jest czymś dobrym, ale z przekonaniem próbuje znaleźć okoliczności łagodzące czy wręcz podważa sprawstwo OUN w ludobójczej polityce czystek na Wołyniu.

W części pierwszej swojej książki generalnie słusznie krytykuje politykę władz polskich wobec mniejszości ukraińskiej, prowadzoną w czasach międzywojnia. Do czynników zaogniających relacje polsko ukraińskie zaliczył politykę asymilacji państwowej uderzającą w szkolnictwo ukraińskie, tworzenie szkół dwujęzycznych utrakwistycznych w miejsce ukraińskich, ograniczanie działalności ukraińskich organizacji niepodległościowych, utrudnianie funkcjonowania Cerkwi prawosławnej, a nade wszystko akcje policyjno-wojskowe wymierzone w ludność ukraińską (w reakcji na wzrost działań sabotażowych ze strony ukraińskich nacjonalistów i komunistów).

Podana przez autora liczba 800 spalonych przez oddziały polskie ukraińskich wiosek od września do października 1930 r. jest zupełnie niewiarygodna, jednak pamięć o stosowanej polityce odpowiedzialności zbiorowej i polskich represjach była żywa wśród Ukraińców.

Bohdan Hud w swojej książce Polacy i Ukraińcy na Naddnieprzu, Wołyniu i Galicji Wschodniej w XIX w i pierwszej połowie XX w., wydanej po polsku, przyznaje: „Chociaż oczywiście to, co zostało powiedziane, nie uzasadnia roli OUN i UPA w tej tragedii, jak napisali między innymi ukraińscy uczestnicy Danyło Szumuk, Jewhen Stachów i Petro Poticzny”.

W prasie OUN, na przykład w piśmie „Rozwój Narodu”, tak komentowano sytuację: „Zbliża się nowa wojna, do której winniśmy się przygotować. Z chwilą, kiedy ten dzień nadejdzie, będziemy bez litości, zobaczymy powstających Żeleźniaków i Gontę, i nikt nie znajdzie litości, a poeta będzie mógł zaśpiewać »ojciec zamordował własnego syna«. Nie będziemy badali, kto bez winy, tak jak bolszewicy, będziemy najpierw rozstrzeliwali, a potem dopiero sądzili i przeprowadzali śledztwo” (Florentyna Rzemieniuk, Unici Polscy 1596–1946, Siedlce 1998, s. 202, 204, 210.).

Temat nadużyć polskich żołnierzy na Wołyniu poruszył także w rozmowie ze mną Jurij Szuchewycz, podając je jako jedną z przyczyn ukraińskiej niechęci do Polaków. Jednak nie próbował usprawiedliwiać mordów na polskiej ludności cywilnej chęcią odwetu. Swoje wieloletnie więzienie skomentował krótko: „dzieci nie powinny odpowiadać za winy ojców”. Dlatego niepokoi u R. Drozda próba tłumaczenia stosowania logiki odpowiedzialności zbiorowej przez działaczy OUN i dowódców UPA wobec ludności polskiej.

W rozdziale III swojej książki tak opisał stosunek OUN–UPA do Polaków: „UPA nadal realizowała program spychania ludności polskiej za Bug, a szczytowe nasilenie akcji przypadło właśnie na lipiec-sierpień 1943 r.” (s. 119) i „Moim zdaniem liczby poniesionych ofiar po obu stronach będą bardzo przybliżone. Oczywiście trudno tutaj wskazać, kto był stroną atakującą, a kto broniącą się…”. Można zapytać, czy R. Drozd nie rozumie, co zapisano w przytoczonym przez niego dokumencie (kwiecień 1943 r.): „we wsi Knuty w rejonie sztumskim spalono całą polską kolonię (86 zagród), a ludność zlikwidowano za współpracę z gestapo i władzą niemiecką” (s. 123). Czy polskie dzieci z Knut też współpracowały z gestapo?

Trzeba się zgodzić z twierdzeniami ukraińskich historyków, że nie wszyscy członkowie OUN popierali brutalne czystki na ludności polskiej. Nie oni jednak mieli wpływ na politykę organizacji. Jedni, jak Ivan Mitrynga (mimo, że będąc w OUN niejednokrotnie wygłaszał rasistowskie poglądy) czy Boris Lewickyj, wystąpili z OUN i przyłączyli się do oddziałów petlurowskich Tarasa „Bulby” Borowca. Inni, jak Jewhen Stakhiv, pracowali na obszarach, na których polsko ukraińskie problemy etniczne nie istniały.

OUN, mając scentralizowaną strukturę narzucało swoją politykę całej organizacji. Politykę tworzoną przez – trzeba przyznać – wąskie grono prominentnych przywódców. Analizując prace programowe działaczy OUN, Marek Wojnar, w pracy Myśl polityczna Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów w drugiej połowie lat trzydziestych w świetle nowych dokumentów” (M. Wojnar, Instytut Studiów Politycznych PAN) zauważył, iż działacze OUN już w II połowie lat 30. byli zafascynowani osiągnięciami systemów totalitarnych, a swoje cele zamierzali realizować wszelkimi metodami. Problem pojawia się, kiedy odchodzimy od dekalogu moralnego, w imię „wyższych celów”. I usprawiedliwiamy stosowanie przemocy wobec grup etnicznych, religijnych, społecznych, a zwykłe państwo prawa zostaje zastąpione logiką odpowiedzialności zbiorowej…

Po 1945 r. (a więc za późno dla tysięcy niewinnych ofiar) do części przywódców OUN dotarło, iż nie polscy wieśniacy są wrogiem idei ukraińskiego państwa narodowego, ale władza radziecka. Podjęto spóźnione próby porozumienia między polskim podziemiem niepodległościowym a UPA, które skutkowały zmniejszeniem ilości wzajemnych napadów na ludność cywilną.

Porozumienie zostało dostrzeżone jako realne zagrożenie przez polskie i radzieckie władze komunistyczne, jednak wobec sprawnie działających służb komunistycznych oraz oporu dużej części działaczy polskiego podziemia antykomunistycznego nie wyszło poza lokalne struktury podziemne. Rów wykopany na Wołyniu był zbyt głęboki do przeskoczenia.

Analizując poglądy R. Drozda, można zrozumieć mechanizm psychologiczny wypierający fakty zaburzające percepcję ukochanych dziadków, opowiadających wnukom o ich bohaterskiej walce za niepodległą Ukrainę. Niestety człowiek może być dobrym, kochającym ojcem, bratem, mężem, patriotą, a jednocześnie krwawym mordercą. Ta uwaga nie dotyczy tylko członków OUN. Aby usprawiedliwić godne pożałowania czyny swoich bohaterów, trzeba oskarżyć ofiary. Można też zaprzeczać sprawstwu. Takie zabiegi jednak nie doprowadzą do pojednania w prawdzie. Bowiem „prawda ofiar” żyje w ich dzieciach i wnukach, w setkach wspomnień i miejscach kaźni. Przykład Katynia pokazuje, jak zafałszowanie historii z równoczesną próbą budowy „przyjaznych stosunków z bratnimi narodami” zatruło polsko-rosyjskie stosunki.

R. Drozd ma rację, że współcześnie jest więcej obszarów wspólnych niż dzielących między Polakami i Ukraińcami, ale pytanie, jak zakopać rów wykopany przez sprawców zbrodni sprzed 80 lat, pozostaje otwarte. Jego książka nie przekona Polaków, daje natomiast pogląd, jakie sprawcy już wtedy podejmowali działania, próbując ukryć swoje zbrodnie i tłumaczyć swoje czyny sprzeczne z nauką Kościołów chrześcijańskich.

I tak autor publikuje odezwę do Polaków podpisaną przez przywódców OUN, w której oskarża się Polaków o współpracę z Niemcami i radziecką partyzantką. R. Drozd nie podejmuje jednak refleksji, iż to nie członkowie niemieckich formacji policyjnych czy partyzanci radzieccy polskiego pochodzenia byli ofiarami ataków na polskie wsie i przysiółki, ale zwykle bezbronni wieśniacy. Według szeroko propagowanych w polskim społeczeństwie ustaleń polskich historyków, szczytne ideały walki o wolność narodów zostały przez kierownictwo OUN skompromitowane użyciem metod nie różniących od polityk państw takich, jak nazistowskie Niemcy, Chorwacja rządzona przez ustaszy czy stalinowski ZSRR.

Słusznie pisał Taras „Bulba” Borowiec w swym liście z 10 VIII 1943 r do „Prowidu OUN”: „zamiast tego, żeby prowadzić działania zgodnie ze wspólnie nakreśloną linią, oddziały wojskowe OUN, pod marką UPA, w dodatku niby to z rozkazu Bulby, w haniebny sposób zaczęły wyniszczać polską ludność cywilną i inne mniejszości narodowe. (…) gestapo i NKWD tego sojuszu zniewolonych narodów boją się, dlatego też napuszczają jeden naród na drugi i tumanem nowych idei rozbijają narody, dzieląc je na wrogów politycznych”.

Taras „Bulba” Borowiec zaproponował OUN-B kolektywnie zarządzaną radę polityczną złożoną z przedstawicieli różnych środowisk politycznych, mającą kontrolę nad zjednoczonymi oddziałami partyzanckimi. Pomysł przypominał plan scaleniowy AK i polityczną nadbudowę porozumienia stronnictw w ramach KRN Polskiego Państwa Podziemnego. Nie godził się także na politykę wyniszczenia polskiej ludności cywilnej. Autorytarne władze OUN-B odpowiedziały przejęciem popularnej nazwy UPA, siłowym wcieleniem do swojej organizacji oddziałów Tarasa „Bulby” Borowca, a opornych mordowały.

Opinia Tarasa „Bulby” Borowca o metodach kierownictwa OUN-B nie została przez R. Drozda wzięta pod uwagę. Na łamach swojej książki przedstawia on OUN–UPA jako otwartą na współpracę z Polakami organizację, która jednak musiała bronić Ukraińców przed współpracującą z okupantem niemieckim i sowieckimi partyzantami polską ludnością.

Powołuje się przy tym na liczne propagandowe dokumenty OUN. Z dokumentów wewnętrznych wybrał te, które świadczą o „dobrych intencjach” kierownictwa OUN. Problem w tym, iż OUN już w 1943 r. prowadziła działania maskujące swoje zbrodnie. Trudno zatem wierzyć treści ulotek propagandowych przeznaczonych dla Polaków. Mimo wszystko istnieje aż nadto dokumentów świadczących o planowaniu i realizowaniu eksterminacji polskiej ludności.

Warto tu przytoczyć badania Grzegorza Motyki zebrane np. w książce: Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”.

Spotykając się z żyjącymi jeszcze świadkami historii, byłymi członkami OUN, odczuwało się poczucie winy, ale i strach przed oceną współczesnych. Dlatego sprawcy swoją wiedzą niechętnie się dzielili nawet po latach.

Wiele zbrodni zostanie pewnie do końca nie wyjaśnionych. Nie można jednak nie próbować dociekać prawdy, a tym bardziej nie można uciekać od prawdy.

Pacyfikacje według R. Drozda były narzędziem walki oddziałów partyzanckich nie tylko ukraińskich, ale i polskich. Usiłuje on bronić poglądu o pełnej symetrii w doborze metod i ilości ofiar. Można się zgodzić, iż polskie podziemie od początku 1943 r., zwłaszcza na Chełmszczyźnie i Zamojszczyźnie, stosowało godne pożałowania metody wyniszczenia świadomych narodowo Ukraińców. Zwalczano nie tylko tych służących w niemieckiej policji, ale też zaangażowanych w rozwój struktur samorządowych czy tworzenie ukraińskiej oświaty pod osłoną kontrolowanych przez Niemców ukraińskich organizacji. Od początku 1943 r. atakowano także kolonistów ukraińskich przesiedlanych przez Niemców w miejsce wysiedlanych Polaków.

Na Wołyniu jednak do 1943 r. nie było masowych mordów na Ukraińcach organizowanych przez polskie podziemie czy nieliczne samoobrony.

Tego podziemia w polskich wsiach nie było. Do wiosny 1943 r. były niemieckie akcje pacyfikacyjne, jednak nie uczestniczyli w nich w znaczącej ilości polscy policjanci, gdyż Polacy w jednostkach policyjnych pojawili się dopiero po dezercji i ucieczce policjantów pochodzenia ukraińskiego wiosną 1943 r. A wtedy już oddziały OUN atakowały i dokonywały grupowych mordów na Polakach.

Inną metodę obrony OUN przyjął Bohdan Hud, który w swej książce wydanej w języku polskim Polacy i Ukraińcy na Naddnieprzu, Wołyniu i Galicji Wschodniej w XIX w i pierwszej połowie XX w. znakomitą część winy przerzucił na ukraińskich chłopów, którzy to już w 1942 r. mieli „spontanicznie” dokonywać ataków na „polskich agronomów” wysługujących się Niemcom.

B. Hud pisał: „Dziś ze względu na brak wystarczającej liczby wiarygodnych dokumentów nie można oczywiście zrekonstruować każdego detalu ówczesnych wydarzeń, ocenić rzeczywistej siły, a także skali spontaniczności wystąpień chłopskich” (s. 340). Winne wg niego były także organizacje dokonujące napadów na wioski ukraińskie, nie zawsze w celach odwetowych.

Można zgodzić się, iż OUN dostrzegła na Wołyniu potencjał społeczny dla swoich postulatów monoetnicznej Ukrainy. Kiedy do tego doszedł program agrarny przejmowania ziemi po polskich sąsiadach, mogła konkurować ze swoim radykalizmem na ukraińskim rynku polityki.

Cynizm polityków OUN rozgrywających kartą polską polegał na tym, iż zamiast osłabiać emocje i powstrzymywać przemoc wobec w przeważającej większości bezbronnych chłopów polskich, wykorzystano niskie instynkty dla zdobycia przewagi nad konkurentami politycznymi. Walka narodowowyzwoleńcza nie upoważnia do odstąpienia od zasad etycznych.

B. Hud doszukiwał się także śladów sowieckiego sprawstwa (s. 341), niejako podejmując się polemiki z rzetelnie napisaną pracą Ihora Illiuszyna pt. ZSRR wobec ukraińsko-polskiego konfliktu narodowościowego na Ukrainie Zachodniej w latach 1939–1947.

Powołując się na odezwę do ludności ukraińskiej, wydaną w 1939 r. przez generała Kowaliowa: „Już od 20 lat policyjny but piłsudczyków bezkarnie depcze rodzinne ziemie naszych braci Białorusinów i Ukraińców. Ziemie te nigdy nie należały do Polaków. Te rdzenne ziemie białoruskie i ukraińskie zagarnęli polscy generałowie i obszarnicy w te dni, gdy republika sowiecka, broniąc się przed licznymi siłami kontrrewolucji, była jeszcze niedostatecznie silna. […] W zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainie wniósł się czerwony sztandar powstania. Zapłonęły dwory obszarnicze. Zaczęli miotać się generałowie. Skierowali oni karabiny maszynowe i działa przeciw powstańcom. Ale nic nie jest w stanie ugasić gniewu narodów zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy” oraz na przykład dowódcy sotni UPA, agenta NKWD, Wasyla Łewoczki ps. Jurczenko, Dowbusz (dowodził antypolską akcją w Porylsku 12 VII 1943 r., w której zginęło 200 Polaków), wywiódł wniosek o możliwej radzieckiej inspiracji.

Ślady radzieckiej polityki dezintegracji środowisk polskich i ukraińskich oraz budowania wzajemnej nieufności można też znaleźć w dokumentach polskiego podziemia. Płk L. Okulicki w 1941 r. relacjonował: „Moskwa lawiruje, największe niebezpieczeństwo dla niej stanowią Ukraińcy, przeciwko którym w ostatnim czasie rozpoczęto ostre masowe represje. Polaków starają się przekonać do współpracy i podburzają ze strony Kijowa do występowania przeciwko ukrainizacji…”. Ale nie usprawiedliwia to polityki OUN i postawy dowódców sotni UPA uczestniczących w mordach od początku 1943 r.

Na pewno atak na polskie wsie był w interesie Związku Sowieckiego. W bliższej perspektywie czasowej wprowadzał chaos na zapleczu frontu, a w dalszej – pomagał skomunizować ludność polską, która już nie pamiętała lat 1939–1941 wobec ogromu zbrodni 1943 r. i chętniej wyjeżdżała z terenów ZSRR do pojałtańskiej Polski. Także koszt tych wywózek po antypolskiej akcji OUN był niższy.

To jednak jeszcze nie dowodzi współudziału służb radzieckich w eksterminacji polskiej ludności w 1943 r. Nie można jednak wykluczyć, iż dalsze badania przyniosą nowe spojrzenie na rolę służb radzieckich. Trzeba się przy tym zgodzić z B. Hudem, iż niemiecka polityka „dziel i rządź”, brutalne pacyfikacje, logika odpowiedzialności zbiorowej – miały destrukcyjny wpływ na postawy ludzkie.

Dla współczesnej Ukrainy odwoływanie się do totalitarnych ideologii czy to stalinowskiej ZSRR, czy OUN, stanowi zagrożenie dla realizacji jej prozachodnich, proatlantyckich aspiracji.

Na miejscu służb rosyjskich wspierałbym wszelkie ruchy bezwarunkowo heroizujące OUN, SS Galizien czy NKWD. Takie aktywne, skrajne środowiska osłabiają nie tylko polskich przyjaciół Ukrainy, ale i wszystkich w Europie zaangażowanych w pomoc Ukrainie. To skuteczniej izoluje Ukrainę i blokuje jej wstąpienie do NATO i UE niż nawet rosyjskie działania militarne w Donbasie czy aneksja Krymu.

Niektóre kraje Zachodu musiały przejść trudny proces denazyfikacji, Polska przechodzi dekomunizację, a Ukraina ma przed sobą detotalitaryzację. Społeczeństwa zachodnie zaś boją się totalitaryzmów.

Trzeba tu dodać, że nie tylko Ukraina ma problemy z historią. W Rosji odtwarza się kult Stalina. W Polsce polityka pamięci nie dokonała rozliczenia działań organizacji podziemnych skutkujących niepotrzebnymi ofiarami wśród ludności cywilnej (na przykład zamachy bombowe na niemieckie dworce kolejowe, mające znamiona akcji terrorystycznych, w których ginęli cywile, często dzieci; akcje przeciwko niemieckim i ukraińskim kolonistom, kończące się śmiercią całych rodzin na Hrubieszowszczyźnie, Zamojszczyźnie; różne akcje „odwetowe”, „prewencyjne” itp.).

Zachodni alianci dotąd toczą dyskusje o sens i etyczność nalotów na niemieckie czy japońskie miasta pod koniec wojny (Drezno, Hiroszimę i Nagasaki), w których zginęli głównie cywile. Nawet w Izraelu postać honorowanego tam Abrahama Sterna, założyciela organizacji „Lechia”, walczącej o niepodległy Izrael, powinna skłaniać do refleksji o granicach kompromisów moralnych.

Historii nie zmienimy, ale trzeba ją znać i wyciągać z niej wnioski, by w przyszłości nie powtarzać błędów naszych przodków. Działacze OUN-B i OUN-M, żołnierze SS Galizien mieli intencję walczyć na rzecz niepodległej Ukrainy i byli gotowi oddać dla niej życie, ale niektórzy wyrządzili przy tym wiele złego nie tylko „wrogom ojczyzny”. To samo dotyczy członków różnych formacji radzieckich, które walka z „wrogami ludu” pchnęła do potwornych zbrodni.

Siła państwa nie opiera się tylko na wielkości dokonań minionych pokoleń. Nie zależy od długości listy nazwisk w panteonie narodowym, od autorytetu tej czy innej osoby, ale od determinacji obecnie żyjących, by posiadać własne państwo.

Dziś jedyną drogą prowadzącą do bogactwa społeczeństw i rozwoju niezależnych, demokratycznych państwowości w Europie Środkowo-Wschodniej jest pokojowa, wzajemnie korzystna współpraca, nie wojna – tu można zgodzić się z profesorami Romanem Drozdem i Bohdanem Hudem.

Mam nadzieję, że dialog będzie kontynuowany dla dobra naszych społeczeństw, by przyszłość była lepsza.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „W cieniu Wołynia” znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „W cieniu Wołynia” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego