Prof. Kwaśnicki: Fryderyk Skarbek był ekonomistą wyprzedzającym swoją epokę. Jego myśl powinna być szerzej znana

Skarbek wiązał bogactwo państwa z dobrobytem całego społeczeństwa, a także z dobrobytem indywidualnym. Pod wieloma względami wyprzedzał swoją epokę – mówi profesor Uniwersytetu Wrocławskiego.

 

Profesor Witold Kwaśnicki opowiada o Fryderyku Skarbku  (1792-1866) nazywanym „ojcem polskiej ekonomii”.  Skarbek był profesorem ekonomii na Królewskim Uniwersytecie Warszawskim, członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk i wysokim urzędnikiem państwowym w Królestwie Polskim.

Faktem jest, że Skarbek uczynił wiele dobrego dla propagowania wiedzy ekonomicznej na ziemiach polskich.

Przedstawiciel Austriackiej Szkoły Ekonomii w Polsce zwraca uwagę, że w myśli ekonomicznej Skarbka widoczne są wpływy teorii Adama Smitha.

Skarbek wiązał bogactwo państwa z dobrobytem całego społeczeństwa, a także z dobrobytem indywidualnych. Chcąc wyciągnąć z biedy chłopów, starał się uczynić z nich przedsiębiorców.

Rozróżniał dwa rodzaje ubóstwa: zawinione i niezawinione. Wskazywał, że ludziom nieodpowiedzialnym należy pomagać, ale  poprzez wprowadzanie ograniczeń w uprawianiu  hazardu i spożywania alkoholu.

Innowacją w myśli Skarbka było rozróżnienie na mikro- i makroekonomię.

Można powiedzieć, że pod tym względem wyprzedzał swoją epokę. Powinniśmy zadbać , by jego myśl była bardziej obecna w świadomości społecznej nie tylko Polaków, ale i innych społeczeństw.

Kwestionował za to sens używania pojęcia homo economicus, uważając że równie ważna jest społeczna i duchowa strona życia człowieka.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Dr Jabłonka: Bez ofiary krwi odzyskanie niepodległości byłoby niemożliwe. Każde powstanie było potrzebne

Historyk opowiada o dziejach polskiego czynu niepodległościowego od powstań XIX w. po działalność Piłsudskiego, Dmowskiego, Paderewskiego i Daszyńskiego.

Dr Krzysztof Jabłonka opowiada, że kluczem do odzyskania niepodległości było uformowanie w XIX wieku „Rzeczpospolitej powstańczej”. Oprócz walki zbrojnej wpisywały się w nią takie działania, jak odmowa przez kobiety brania za mężów Rosjan. Ogólnie, działania tego zaborcy na rzecz wytępienia polskiej tożsamości okazały się całkowicie nieskuteczne:

Słowiańskość łącząca nas z tym narodem okazała się ulotna.

Najlepiej pod koniec zaborów Polakom egzystowało się w państwie austro-węgierskim.

Dr Jabłonka kreśli panteon Polaków najmocniej zasłużonych w walce o niepodległość. Jak mówi, nie należy weń włączać Ignacego Jana Paderewskiego, gdyż nie stworzył on zwartej struktury politycznej w kraju:

Paderewski sformował czwarty zabór, jakim była emigracja.

Jednym z ojców niepodległości był Ignacy Daszyński. Jak mówi dr Jabłonka:

Nie należy go identyfikować z socjalizmem. Socjaldemokracja, którą stworzył, była zupełnie czym innym.

Zdaniem rozmówcy Łukasza Jankowskiego próba rozstrzygania „kto był lepszy: Piłsudski, Dmowski czy Daszyński”, jest bezprzedmiotowa. Jak podsumowuje dr Jabłonka:

Bez ofiary krwi odzyskanie niepodległości było niemożliwe. Każde powstanie było potrzebne.

Historyk mówi o procesie unifikacji narodu polskiego, zrożnicowanego ze względu na ponad stuletnie funkcjonowanie w trzech różnych organizmach państwowych. Przypominając próby współpracy krajów położonych między Morzem Bałtyckim a Morzem Carnym wskazuje, że dzisiaj ta idea jest kontynuowana niemal w niezmienionej formie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Miejmy na uwadze doświadczenia historyczne, kiedy współcześnie podejmujemy decyzje dotyczące spraw państwowych

Główny dramat straconych szans rozgrywał się w czasie, gdy na tronie rosyjskim zasiadała Katarzyna II, a w Polsce panował król Stanisław August Poniatowski, uległy wobec zaborcy przed i po abdykacji.

Waldemar Pernach

Do zmarnowania szans niepodległościowych walnie przyczynił się zachowawczy Naczelnik Tadeusz Kościuszko, a ostatecznie w hańbiący sposób pogrzebał je polski król. Odzyskanie niepodległości w walce było wtedy niemożliwe, ale ponawianie prób, utrzymanie etosu walki było obowiązkiem. Zwycięstwo Naczelnika w trakcie Insurekcji pod Racławicami, choć nad nieznacznymi siłami rosyjskimi, podtrzymywało wtedy etos walki. Porażka pod Maciejowicami obrazuje jednak chwiejność i kunktatorstwo Tadeusza Kościuszki. Bał się on konfrontacji siłowej z armią rosyjską. Nie chciał rozdrażniać zaborcy, jak i nie chciał dopuścić do przeniesienia do Polski praktyk rewolucji francuskiej z gilotynowaniem przeciwników.

Polska scena polityczna podzielona była wówczas na dwa obozy. Jeden ugodowy, szukający porozumienia z Rosją. Drugi radykalny, dążący do ścigania i karania kolaborantów, w tym targowiczan. W 1794 roku w kwietniu w Wilnie wybuchł zaciekły bój o wolność. Po zwycięstwie powołane władze wydały wyrok śmierci na twórcę targowicy – Szymona Kossakowskiego, którego publicznie stracono na szubienicy, a zauszników Moskwy spontanicznie tropiono i karano.

Za przykładem Wilna poszła Warszawa. Pod naciskiem demonstracji ulicznych wydano wyroki na zdrajców sprawy polskiej. Zawiśli na szubienicach: hetman Piotr Ożarowski, Józef Zabiełło, Józef Ankiewicz i biskup Józef Kossakowski. Lud Warszawy wywlókł z więzień i powiesił na ulicznych szubienicach siedmiu kolaborantów, w tym biskupa Ignacego Massalskiego.

(…) Haniebną rolę odegrał król Polski Stanisław August Poniatowski. Prowadził uległą, a nawet hołdowniczą politykę względem zaborcy i tak samo zachował się po abdykacji. Obowiązkiem króla wobec ujarzmionego państwa było zachowanie godności nawet w więzieniu, nawet wobec represji. Takie postępowanie dałoby siłę i podstawy do tworzenia rządu na emigracji. Miałby kto reprezentować interesy narodu i podtrzymać prawną ciągłość państwa.

Aby zaświadczyć przed światem o gwałcie zadanym Polsce, król mógł odmówić oddania korony. Jednak tego nie uczynił, co przypieczętowało formalnie rozbiory Polski. A ostatnim swym aktem zlikwidował ambasady i nakazał ambasadorom opuszczenie Polski. Udaremnił tą decyzją jakiekolwiek prezentowanie sprawy polskiej za granicą. Poniatowski czynił to wszystko z gorliwością, aby Rzeczpospolitą prawnie usunąć spośród państw europejskich. (…)

Miejmy te historyczne doświadczenia na uwadze.

Cały artykuł Waldemara Pernacha pt. „Stracone szanse walki o niepodległość” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Waldemara Pernacha pt. „Stracone szanse walki o niepodległość” na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Określenie ‘Matka Polka’, dziś mylnie kojarzone z zahukaną kurą domową, wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza

Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

s. Katarzyna Purska USJK

Matka Polka wobec przemocy

Określenie ‘Matka Polka’ wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

„Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Tak brzmi pierwsze zdanie polskie, zamieszczone około 1270 roku w tzw. Księdze Henrykowskiej. Cały tekst został zapisany po łacinie przez o. Piotra – niemieckiego opata i kronikarza klasztoru cystersów w Henrykowie niedaleko Wrocławia. W pewnym miejscu swej kroniki o. Piotr przytacza polskie słowa, które wypowiedział niejaki Boguchwał – osadnik rodem z Czech do swojej żony – polskiej Ślązaczki, widząc, jak jest umęczona mieleniem zboża na żarnach. Dzisiaj jego słowa brzmiałyby tak: „Daj, niech ja poobracam kamieniem, a ty odpoczywaj”. Dlaczego je cytuję? Być może dlatego, że w dawnych wiekach mielenie na żarnach było zajęciem typowo kobiecym, a Boguchwał – jak się okazuje − bardzo dbał o żonę i nieraz ją w pracy wyręczał.

Pierwsze polskie zdanie mówi zatem o więzi łączącej męża z żoną. Dla Boguchwała jego żona to nie towar ani mężowski dobytek, lecz towarzyszka jego życia i codziennego trudu.

Prof. Andrzej Nowak w IV tomie Dziejów Polski wspomina Konrada Celtisa (1459–1508) – niemieckiego humanistę, nauczyciela uniwersyteckiego i poetę, który studiował przez krótki czas w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim matematykę i astronomię, a jednocześnie prowadził pozauniwersyteckie wykłady z retoryki i poetyki. Otóż ów humanista niemiecki, dumny ze swej niemieckości, sławił w swoich dziełach Germanię i przedstawiał wyższość jej kultury nad innymi cywilizacjami, w tym naturalnie też – polską. W jednym ze swych epigramatów – jak pisze prof. Nowak – „oburzał się na skandaliczne obyczaje sarmackie: „Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany, / Bowiem w obydwu z tych stron rządzi kobieta, nie mąż. / Trzykroć, czterykroć balwierza w więzieniu już zamykano / Za to, że żonie swej chłostę należną kazał jej dać”. „Taka to dzikość u krakowskich Sarmatów, że tu kobiet bić nie wolno! Zupełny brak wyższej cywilizacji…” – komentuje słowa Celtisa prof. Nowak (A. Nowak, Dzieje Polski, Biały Kruk, 2019, t. 4, s. 126).

Marcin Bielski (1495–1575) pochodził z Ziemi Sieradzkiej. Po latach żołnierskiej tułaczki osiadł w rodzinnej wsi i zajął się pisarstwem. Jednym z owoców jego pracy był utwór zamieszczony w zbiorze satyr, który zatytułował Sjem (sejm) niewieści. Utwór ten jest niezmiernie ciekawą lekturą dla współczesnych emancypantek, które zajadle walczą o równouprawnienie kobiet. Siedem bohaterek satyry Bielskiego narzeka na upadek obyczajów w polityce i w życiu publicznym. Zarzucają mężczyznom, że dbają jedynie o urzędy, o swoją pozycję, a lekceważą króla i nie dbają o dobro „pospolitej rzeczy”. Z tego powodu panie postanawiają stworzyć własny parlament, w którym chcą zaprezentować swój program naprawy Rzeczypospolitej. Wśród postulatów w nim zawartych odnajdziemy oddanie majątków pod zarząd kobiet oraz zreorganizowanie służby wojskowej tak, aby Polska była w każdej chwili gotowa do obrony swych granic. Trzecim z dziesięciu postulatów jest przyuczenie szlachty do gospodarności na wzór miejski i troski o rodzimą wytwórczość. W kobiecym programie naprawy Rzeczypospolitej znalazł się też punkt nakazujący mężom prohibicję („bo wnet chłopy szaleją, jak sobie podpiją”), jak również naprawa sądów „by nie wygrywał w nich mocniejszy pieniędzmi”.

Ciekawe, że ten – wbrew pozorom poważny – program polityczny Marcin Bielski przypisuje wyemancypowanym kobietom, które w jego satyrze przejmują władzę w państwie. Brzmi to dość zaskakująco w dobie, w której kobiety były ponoć poddane opresji mężczyzn.

Czyżby więc pozycja kobiet w dawnej Polsce była zgoła inna? (jw., s. 343–345).

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświęciła rodzinie i gromadce dzieci. Matka Polka to w powszechnym dziś rozumieniu nadopiekuńcza matka, zwłaszcza w stosunku do swego syna, z którego robi kalekę życiową niezdolną do samodzielnego życia. „Zmęczona Matka Polka, która albo ma rodzinę, albo oczekuje potomka” – jak o niej wyraża się w „Gazecie Wyborczej” Anna Bikont (A. Bikont, „Gazeta Wyborcza”, 1995/04/08-1995/04/09). Tymczasem w przeszłości określenie to było tytułem do chluby, głębokiej czci i szacunku, a wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

W moim domu rodzinnym znajdował się album malarstwa Artura Grottgera, do którego często zaglądałam. Wizerunki kobiet z obrazów Grottgera robiły na mnie ogromne i niezatarte wrażenie. Zapamiętałam też z muzeum przy opactwie cystersów w Wąchocku ekspozycję kobiecej biżuterii żałobnej z okresu zaborów. Czarne broszki w kształcie orła i bransoletki przypominające kajdany. To była wówczas kobieca forma demonstracji, ale i lekcja patriotyzmu dla żyjącej pod zaborami młodzieży.

Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. Z chwilą znalezienia się za Uralem podlegały takim samym rygorom, jak skazani.

Mogły powrócić do kraju jedynie po odbyciu przez małżonka kary zesłania lub kiedy on zmarł. Niektóre kobiety same stawały się więźniami lub trafiały na zesłanie za działalność patriotyczną. Trudno przecenić ich rolę. Niewątpliwie były dla swoich mężów i synów ogromnym wsparciem w trudnych czasach walki, zaborów i okupacji.

Znane są też przypadki ochotniczego zaciągania się kobiet polskich do oddziałów wojskowych i powstańczych. Najczęściej towarzyszyły żołnierzom jako markietanki (to akurat mało chlubne, bo przyjęło się uważać, że markietanki świadczyły też usługi z zakresu najstarszego zawodu świata), czasem współdziałały z nimi jako emisariuszki, przewoziły broń i organizowały ucieczki z niewoli. Podczas zaborów wiele kobiet było znanych z pracy charytatywnej: wspierania rodzin walczących, zbierania funduszów na rzecz powstań, pomocy rannym i chorym. Udział kobiet w XIX-wiecznych działaniach powstańczych kojarzony jest przede wszystkim z litewską bohaterką Emilią Plater, walczącą w powstaniu listopadowym na Żmudzi, ale też być może z postacią Joanny Żubrowej, pierwszej kobiety odznaczonej orderem Virtuti Militari.

Do najbardziej zasłużonych w okresie międzypowstaniowym polskich kobiet należała matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska (urodziła 11 dzieci), która po śmierci męża zaangażowała się w działalność spiskową jako organizatorka jednej z pierwszych komórek kobiecych Stowarzyszenia Ludu Polskiego w Krzemieńcu. W 1838 roku została aresztowana i skazana na karę utraty majątku oraz zesłanie do Berezowa i Saratowa.

W okresie zrywu styczniowego wzorem kobiety-patriotki stała się Apolonia z Dalewskich Sierakowska, kurierka powstańcza i wdowa po przywódcy powstania na Litwie, straconym w Wilnie w czerwcu 1863 roku, która po śmierci męża i trzymiesięcznym areszcie, mimo zaawansowanej ciąży, została zesłana do guberni nowogrodzkiej, znanej ze szczególnie uciążliwych warunków klimatycznych.

Wanda Krahelska (1886–1968) została na własną prośbę główną wykonawczynią zamachu na warszawskiego generała-gubernatora Gieorgija Skałona w 1906 roku; Aleksandra Szczerbińska zaś, później Piłsudska (1882–1963), zarządzała warszawską siecią składów broni i brała udział w przygotowaniu napadu na pociąg – akcji pod Bezdanami, którą kierował Józef Piłsudski.

Być może właśnie poprzez odwagę, poświęcenie oraz troskę o dobro wspólne te i wiele innych kobiet w Polsce dowiodło, że sprawiedliwość wobec nich domaga się przyznania im pełni praw obywatelskich. Tak też się stało w wolnej Polsce.

Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 r. zostało ogłoszone, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” (art. 1), który ukończył 21 lat, artykuł 7 zaś zapewniał bierne prawo wyborcze wszystkim obywatelom i obywatelkom. Polki nabyły je jako jedne z pierwszych w Europie.

Co więcej, dekret Piłsudskiego zasadniczo nie był kontestowany przez mężczyzn. Miała na to niewątpliwie wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., rola kobiet, które – jak twierdzi historyk z KUL, dr Robert Derewenda – w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom, związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci, dowodząc w ten sposób nie tylko odwagi, ale i samodzielności w działaniu.

Mężne, a nawet bohaterskie postawy kobiet w naszej historii leżą u podstaw szczególnego stosunku Polaków do nich. Polacy zasłynęli wśród cudzoziemek jako szarmanccy. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 70. i 80., do zasad dobrego wychowania należało przepuszczanie pań w drzwiach czy też całowanie ich w rękę. Skutecznym owocem walki kobiet o równouprawnienie stało się szybkie wyeliminowanie z życia towarzyskiego i rodzinnego tych form obyczajowych. Czy słusznie? No cóż, w końcu to tylko detal, ale moim zdaniem, wiele mówiący o zmianach zachodzących we wzajemnych relacjach.

Kobieta, która według Księgi Rodzaju została stworzona jako „odpowiednia pomoc” dla Adama, stała się jego konkurentką i przeciwnikiem w walce. Naczelnym hasłem podnoszonym przez współczesne feministki jest walka z „supremacją męską”.

W deklaracji ideowej amerykańskiej National Organization of Women, którą przytacza prof. Wojciech Roszkowski, napisano: „Nadszedł czas odzyskać kontrolę nad naszym życiem. Nadszedł czas wprowadzenia wolności reprodukcyjnej dla kobiet”. Znana feministka Martha Nussbaum twierdzi: „Najbardziej okrutna dyskryminacja dotyka kobiety w rodzinie (…) gdzie kobieta musi podjąć bezpłatną pracę o niskim prestiżu społecznym (…) Szczególnie kobiety cierpią z powodu altruizmu rodziny (…) podejmując zadań gospodarstwa domowego i wspomagania pracy męża”. Profesor Roszkowski przytacza obie te wypowiedzi w kontekście opisywanego zjawiska zerwania przez jednostkę więzów rodzinnych i tradycji. W konkluzji pisze: „Tak rodzi się człowiek wolny, ale pozbawiony tożsamości” i przypomina, że równość w godności kobiety i mężczyzny nie oznacza ich jednakowości, która jest jedną z tez pochodnej marksizmu – ideologii gender (W. Roszkowski, Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej, Biały Kruk, 2019, s. 488–492).

„Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn” – brzmi artykuł 12 p. 1 zobowiązań ogólnych konwencji stambulskiej, na której m.in. w ostatnim czasie ogniskuje się debata publiczna. Konwencja stambulska – jak twierdzi Karolina Pawłowska, Dyrektor Centrum Prawa Międzynarodowego Instytutu Ordo Iuris – oparta jest na założeniach ideologii gender. Uznaje ona bowiem, że źródłem opresji względem kobiet i przyczyną historycznie ukształtowanych, nierównych relacji władzy między kobietami i mężczyznami jest zakorzeniony w tradycji ład społeczny. Przeczy temu jednak nasza polska tradycja historyczna i prawna.

I znowu pozwolę sobie przytoczyć fragment tej konwencji. Tym razem p. 5 art. 12: „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji”. Brzmienie tego artykułu sugeruje zatem, że przemoc w rodzinie wynika z takiego jej modelu, który został ukształtowany w oparciu o religię.

„Zapamiętam sobie: Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. (…). Pamiętaj, że przypomina ci ona Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje.

Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, która ściślej jest związana z tą niewiastą niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem… Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo… Wstań, nawet gdyby weszła najbiedniejsza z Magdalen” – zapisał ks. kard. Stefan Wyszyński w swoich Zapiskach więziennych pod znamienną datą 9.12.1955 r. Jak wynika z zanotowanych słów, nasz Pasterz odznaczał się głębokim szacunkiem wobec kobiet i była to motywacja religijna! (…)

Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambulskiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regulacjach wychodzi ponad te wymagania – twierdzi szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prof. Aleksander Stępowski – prawnik z Ordo Iuris – podkreśla, że preambuła konwencji stambulskiej posługuje się „koncepcjami o wyraźnie marksistowskich inspiracjach”, jak odwieczna walka płci czy strukturalna przemoc jako narzędzie dominacji mężczyzn.

Średni europejski wskaźnik dla przemocy wobec kobiet wynosił w 2015 roku 27,5 punktów na 100 (im wyższy wynik, tym gorsza sytuacja). Polska ze wskaźnikiem 22,1 plasowała się na pierwszym miejscu, a więc jest państwem, w którym dochodzi do najmniejszej liczby aktów przemocy wobec kobiet. I nie twierdził tego PiS, ale lewicowy francuski dziennik „Libération”, powołując się na oficjalne dane.

Czy zapobiegniemy złu, uderzając w tradycyjny model rodziny? Czy lekarstwem na przemoc jest unifikacja płci, przeczenie różnicom płciowym w imię idei absolutnej równości albo też poprzez przeciwstawianie sobie mężczyzn i kobiet w imię tejże równości i marksistowsko rozumianej sprawiedliwości? Moim zdaniem czas najwyższy powrócić do tradycyjnych wartości, czas na wsparcie trwałej i wielodzietnej rodziny, i czas na troskę o dobre wychowanie kobiet. „Na kolanach świętych matek wychowują się wielcy święci” – mówiła św. Urszula Ledóchowska, podkreślając doniosłość troski o rodzinę i należne w niej miejsce kobiety-matki.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Łukasz Węda: Tatarzy stworzyli formację ułanów, która walczyła na wielu frontach w XIX i XX w.

Kto zaczął osiedlać Tatarów w Studziance? Kim są pochowani na tatarskiej nekropolii? Jak wygląda strój tatarskiego łucznika? Łukasz Węda o dziejach Studzianki i pochodzeniu ich nazwy.

Łukasz Węda oprowadza po tatarskim mizarze (cmentarzu) w Studziance. Tatarzy walczyli w szeregach armii napoleońskiej oraz w powstaniach: listopadowym i styczniowym. Po tym ostatnim dotknęły ich dotkliwe represje. Wielu zostało zesłanych na Syberię.

Prezes Stowarzyszenia Rozwoju Miejscowości Studzianka wyjaśnia, z czego składa się tradycyjny strój tatarskiego łucznika. Przedstawia pokrótce historię Studzianki na Podlasiu, gdzie ziemię w 1679 r. Jan III Sobieski nadał jednemu z rodów tatarskich. W następnych latach nadania w Studziance otrzymywały kolejne tatarskie rody. Prezentuje etymologię nazwy miejscowości. Według legend pochodzi ona albo od studni, albo od stu dział, jakie miały być tędy przeciągane.

Józefa Kowieska zaś opowiada o swoich tatarskich korzeniach, a także kuchni tatarskiej.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Kraśnik był ważnym ośrodkiem w XIV i XV w. należąc do ważnych rodów. Kraśnik Fabryczny miał być miastem socjalistycznym

Jarosław Cybulak o dziejach miasta Ordynacji Zamoyskich, tym co można w nim zobaczyć oraz o wpływie XX-wiecznego przemysłu na rozwój Kraśnika.

Jarosław Cybulak mówi o historii Kraśnika, który należał przez kilka pokoleń do Zamoyskich. Jest on jednak starszy od Zamościa. Miasto powstało przed 1377 r., kiedy to zostało nadane braciom Gorajskim przez króla Ludwika Andegaweńskiego.  Miejscowość następnie należała do rodziny Tęczyńskich, a więc była dzierżona kolejno przez jedne z ówcześnie najważniejszych rodów możnowładczych. Dla Zamoyskich Kraśnik stanowił peryferie ich ordynacji. Miasto ucierpiało w skutek potopu szwedzkiego.

Następnie mówi o zabytkach, jakie pozostały w Kraśniku po epoce nowożytnej. Najstarsze zabytki, które należy wymienić:

To jest kościół pw. NMP z zespołem klasztornym należącym niegdyś do kanoników regularnych, którzy odcisnęli bardzo duże piętno w Kraśniku […]. Drugi kościół to barokowy kościół Świętego Ducha […] Mamy też dwie zabytkowe synagogi.

Co ciekawe w pewnym momencie Kraśnik stał się wsią. Po XVI w. ten wcześniej ważny ośrodek stał się niewielką osadą, bez większego znaczenia. W latach 30. XX w. włączono Kraśnik do budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Po zajęciu Polski przez Niemców w Kraśników powstał obóz pracy dla Żydów.

Od 1954 r. Kraśnik Fabryczny miał prawa miejskie, a w 1975 r. został połączony z Kraśnikiem starym, tzw. Lubelskim w jedno miasto.

Kraśnik Fabryczny miał być zgodnie z założeniami ówczesnych władz miastem socjalistycznym, takim jak Nowa Huta. Podobnie jak w tej ostatniej miało nie być w niej kościoła.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

„Rzeczy bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno”/ Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 71/2020

Dwóch Prymasów Polski na trudne czasy. Kardynałowie: Mieczysław Halka-Ledóchowski i Stefan Wyszyński. W czym są do siebie podobni? Co ich łączy i jakie to może mieć znaczenie dla nas dzisiaj?

Katarzyna Purska USJK

Między tronem a ołtarzem
Dwóch Prymasów, dwa życiorysy

Zgodnie z wciąż – mam nadzieję – aktualną zapowiedzią Stolicy Apostolskiej, wkrótce, bo 7.06. 2020 r. odbędzie się w Warszawie uroczystość beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia – kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wobec niedalekiej perspektywy tego ważkiego wydarzenia postanowiłam powrócić do lektury jego Zapisków więziennych. Rzecz przeczytana ponownie po wielu latach odsłoniła mi całkiem nowe treści. Zwróciłam też uwagę na ciekawe szczegóły. Zainteresowała mnie m.in. informacja, że aresztowanie prymasa Wyszyńskiego było powszechnie spodziewane już od dłuższego czasu.

Sam ks. Prymas wspomina, że w gronie episkopatu rosło przekonanie, że skończy w więzieniu jak kard. Ledóchowski.

W Zapiskach znalazła się również wzmianka o tym, że jeden z księży biskupów podarował mu dzieło Klimkiewicza o kardynale Ledóchowskim, mówiąc: „Warto tę książkę przeczytać, bo może się przydać”. Jako urszulankę, zaintrygowała mnie wzmianka o kard. Mieczysławie Ledóchowskim. Wszak był stryjem św. Urszuli Ledóchowskiej – założycielki Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, do którego należę. Przypuszczam, że i ks. Prymas Wyszyński musiał dostrzec jakieś podobieństwo między sobą a kard. Mieczysławem. Czy widział w jego historii zapowiedź własnego losu, przyszłych wydarzeń, czy też jeszcze coś? Zapewne uznał ten szczegół za ważny, skoro zamieścił pod datą 27.09. 1953 r wzmiankę o tym w swoich Zapiskach. Znamienne, że była to data jego uwięzienia…

W czym zatem obaj księża kardynałowie są do siebie podobni? Co ich łączy i jakie to może mieć znaczenie dla nas, katolików żyjących w szczególnie trudnej obecnie sytuacji?

Trzeba nam dziś – jak myślę – spojrzeć na obu tych hierarchów w kontekście historycznym, aby zrozumieć ich dzieje, decyzje i postawy.

Hrabia Mieczysław Halka-Ledóchowski przyszedł na świat w roku 1822, w rodzinie arystokratycznej jako syn Józefa Zachariasza i Marii Rozalii Zakrzewskiej. Odebrał staranne wychowanie i solidną edukację najpierw domową, a następnie w gimnazjum w Radomiu i Warszawie. Studiował w Seminarium św. Krzyża w Warszawie w latach 1841–1843 i w Accademia dei Nobili Ecclesiastici w Rzymie, gdzie w 1847 r. uzyskał doktorat z teologii i prawa kanonicznego. Zgłębiał teologię, a równocześnie – dzięki znajomościom matki – tajniki dyplomacji. Kolejne lata spędził we Włoszech, potem na misjach dyplomatycznych, które pełnił w różnych zakątkach świata. Nabyte doświadczenie uczyniło z niego wytrawnego dyplomatę. W 1861 r. otrzymał sakrę biskupią jako tytularny arcybiskup tebański, z siedzibą w Brukseli. Tam dotarła do niego wiadomość, że papież Pius IX rozpoczął negocjacje z rządem pruskim w sprawie jego kandydatury na miejsce zmarłego 12.03. 1865 r. arcybiskupa gnieźnieńsko-poznańskiego Leona Przyłuskiego.

Fot. Kard. prymas Mieczysław Halka-Ledóchowski | Fot. domena publiczna, Nina.gov.pl

Być może dziwi nas dzisiaj informacja, że papież, chcąc ustanowić nowego biskupa ordynariusza w diecezji, zmuszony był podejmować negocjacje z władzami państwowymi. Stanie się to jednak bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, że po III rozbiorze Polski arcybiskupstwo poznańsko-gnieźnieńskie, a tym samym stolica prymasowska w Gnieźnie znalazła się w zaborze pruskim. Warto przy okazji przypomnieć, że władze pruskie, uprzedzając tajne postanowienie konwencji rozbiorowej, zakazały arcybiskupowi gnieźnieńskiemu używania tytułu prymasowskiego. U genezy tego zakazu Prus leżało przekonanie, że prymasostwo przypomina o wolnej Polsce. Nie bez racji, gdyż w dawnej Polsce odgrywało ono ogromną rolę. Było godnością kościelną i państwową zarazem. Jako dostojnik Kościoła katolickiego w Polsce prymas posiadał nie tylko honorowy prymat wśród biskupów, ale także miał władzę dotyczącą całego Kościoła rzymskokatolickiego Rzeczypospolitej. O randze prymasa w Polsce decydowały jednak jego ogromne kompetencje państwowe. Był pierwszym księciem i senatorem Rzeczypospolitej, władnym w nadzwyczajnych przypadkach zwołać sejm i przewodniczyć jego obradom; naczelnikiem senatu, a w okresie bezkrólewia dzierżył ster państwa jako interrex, czyli zastępca króla. W dawnej Rzeczpospolitej prymasa nazywano ojcem Ojczyzny. Watykan nie uznał rozbiorów, a więc arcybiskup tej pierwszej polskiej diecezji stawał się automatycznie Prymasem Polski. W tej niezwykle drażliwej i złożonej politycznie sytuacji papież Pius IX starał się przekonać władze pruskie do kandydatury Mieczysława Ledóchowskiego, wskazując na jego neutralność oraz szerokie doświadczenie międzynarodowe.

Ostatecznie, pomimo oporu zarówno lokalnych władz pruskich, jak i kapituły poznańskiej i gnieźnieńskiej, 24 kwietnia 1866 r. abp Mieczysław Halka-Ledóchowski objął obie funkcje biskupie, z siedzibą w Poznaniu. Społeczeństwo polskie również nie było zadowolone z tego wyboru.

Zwłaszcza, że elity niepodległościowe pamiętały mu, że przez lata nakłaniany przez nie do poparcia sprawy niepodległości Polski, odmówił tłumacząc, iż jego obowiązkiem jest służenie powszechnemu Kościołowi katolickiemu, a nie angażowanie się w lokalne sprawy narodowe. W gronie niechętnych mu rodaków na ogół panowało przekonanie, że skoro całe swoje dorosłe życie spędził poza Polską, stracił kontakt z narodem i z językiem.

Na nowego arcybiskupa gnieźnieńskiego-poznańskiego ten wybór także spadł niemal jak grom z jasnego nieba. Wystarczy wspomnieć, że po objęciu urzędu ciągle mówił po łacinie, a nie po polsku. Jego niemiecki również nie był zbyt dobry, a Poznań z ówczesną liczbą ludności 40 tys. mieszkańców, w porównaniu z Brukselą, Rzymem, a zwłaszcza Wiedniem, był w jego oczach małym, prowincjonalnym miasteczkiem. Abp Ledóchowski już na samym początku sprawił zawód wszystkim, którzy mieli nadzieję, że podejmie tradycję prymasowską. Był – jak się później okazało – posłuszny życzeniu papieża, który oczekiwał od niego, że podejmie starania o polepszenie stosunków kościelno-państwowych. Zgodnie z tym papieskim oczekiwaniem domagał się, aby Polacy byli lojalni wobec rządu pruskiego i zakazał im demonstracji politycznych, takich jak śpiewanie w kościołach hymnu Boże coś Polskę. Jednocześnie zabronił polskim księżom popierania ruchu narodowego tłumacząc, że chce w ten sposób chronić Kościół przed atakami ze strony rządu. Wobec władz zobowiązał się natomiast do zwiększenia udziału Niemców w zarządzie diecezji oraz do wychowania kleryków w duchu lojalności wobec państwa pruskiego. Nic dziwnego, że prowadzona przez niego polityka wywoływała coraz większą niechęć i nieufność wśród Polaków, aż w końcu doprowadziła do całkowitego rozbratu. Zwłaszcza, że władze pruskie coraz wyraźniej okazywały mu swoją życzliwość. Program duszpasterski abp. Mieczysława Ledóchowskiego sprowadzał się do kilku podstawowych punktów: uporządkowanie życia religijnego i kościelnego, zmobilizowanie kapłanów do pracy i odsunięcie ich od polityki. Mimo to Polacy dość powszechnie – i nie tylko w zaborze pruskim – nadal tytułowali go prymasem. Symbolicznie bowiem tytuł prymasa przypominał im o minionej świetności i majestacie utraconej Rzeczypospolitej.

Zaskakujące, ale jak się potem okazało, Prymas Ledóchowski zachował świadomość godności prymasowskiej przynależnej arcybiskupowi gnieźnieńskiemu. Dał temu wyraz po raz pierwszy już 14.04. 1866 r. w Berlinie, kiedy to podczas ceremonii składania przysięgi na wierność królowi pruskiemu, wystąpił w purpurowych szatach kardynalskich, których mógł używać każdorazowy prymas Polski na podstawie przywileju nadanego przez papieża Benedykta XIV w 1749 r.

Chociaż początkowo zakazanego przez Prusaków tytułu prymasowskiego nie używał, to na aktach soborowych spisanych po łacinie podczas I Soboru Watykańskiego (1869–1870) złożył podpis: arcybiskup gnieźnieński i poznański, prymas Polski.

Kiedy po zwycięskiej wojnie z Francją (1870–1871) kanclerz Prus Otto von Bismarck proklamował w Wersalu utworzenie Cesarstwa Niemieckiego – II Rzeszy – wzmocniony został antypolski i antykatolicki kurs w polityce wewnętrznej państwa. Stojący na jego czele Bismarck podjął działania na rzecz unifikacji państwa i wzmocnienia władzy centralnej. Dla Polaków zaczął się wtedy bolesny okres kulturkampfu, czyli tzw. walki o kulturę. W 1873 r. władze pruskie wprowadziły język niemiecki jako wyłączny język nauczania. Zarządzono, że we wszystkich klasach gimnazjalnych katechizacja ma odbywać się w języku niemieckim. Nauczyciele, którzy nie chcieli się temu podporządkować, byli zwalniani z pracy. Represje dotyczyły również Kościoła. W roku 1873 sejm uchwalił poprawkę do konstytucji niemieckiej, przewidującą karę więzienia za głoszenie w kościołach kazań zagrażających porządkowi publicznemu, a w dniach 11–14 maja zostało wprowadzone ustawodawstwo poddające kontroli państwa obsadę wszelkich stanowisk kościelnych. Były to tzw. ustawy majowe, które stanowiły, że prawo i sądy państwowe są nadrzędne wobec prawa i sądów kościelnych, wyroki Stolicy Apostolskiej zaś przestają obowiązywać. Zniesiono też nadzór kościelny nad szkolnictwem podstawowym i wprowadzono tzw. Kutlurexamen, czyli egzaminu z kultury dla duchownych, których szkolenie odtąd miało być nadzorowane przez państwo. Kanclerz Bismarck zaczął otwarcie wyznawać pogląd, że Polacy powinni być zgermanizowani. Kulturkampf miał więc aspekt nacjonalistyczny.

Abp Mieczysław Halka-Ledóchowski stanowczo zaprotestował przeciwko ustawom państwowym, zwłaszcza dotyczącym nauczania religii i kontroli księży. Inni biskupi także odmówili wprowadzenia tego prawa w swoich diecezjach. W odpowiedzi setki duchownych ukarano grzywną lub więzieniem za nieposłuszeństwo.

Prymas jednak pozostał nieugięty. Nadal sam wyznaczał kapłanów i kazał im używać języka polskiego w seminariach i innych jednostkach kościelnych, a także nakłaniał do otwierania prywatnych szkół polskich.

To z kolei doprowadziło do zamknięcia najpierw seminariów w Poznaniu i w Gnieźnie, a potem szkół kościelnych. Kiedy dotychczasowe represje nie poskutkowały, władze pruskie odebrały Prymasowi pensję, potem zajęły jego mienie, aż w końcu zażądały rezygnacji z urzędu. Wówczas abp Ledóchowski odpowiedział (cyt. za „Kuryerem Poznanskim”): „Rządzę cząstką Kościoła Świętego, która mi naznaczona została przez Ojca Św. Tego posłannictwa żadna świecka potęga zniweczyć nie jest zdolna”. Walka Kościoła katolickiego z kulturkampfem stała się w tym momencie wspólną walką Polaków o ich język, historię i kulturę.

3.02. 1874 r. na mocy wyroku sądowego abp Ledóchowski został aresztowany i skazany na dwa lata więzienia. Osadzono go w Ostrowie Wielkopolskim, a wraz z nim uwięziono jego sufraganów. Od tego momentu Prymas stał się bardzo popularny wśród swoich diecezjan. Zaczął się spotykać się z wieloma dowodami ich szacunku i sympatii. Przywiązanie okazywali mu też dawni współpracownicy. Jego sekretarz, ks. Meszczyński, przybył do Ostrowa, aby zamieszkać w pobliżu i pracować z nim w kwestiach diecezjalnych, jego osobisty lokaj zaś z własnej woli „zamieszkał” w więzieniu, by się nim opiekować. Przez cały czas pobytu w więzieniu Prymas Ledóchowski był wspierany przez papieża, czego wyrazem było nadanie mu w 1875 r. godności kardynała. W myśl bowiem prawa niemieckiego kardynałów traktowano na równi z członkami rodziny królewskiej i nie można ich było więzić. Toteż zaraz po otrzymaniu nominacji kardynalskiej, 3.02. 1876 r., został zwolniony z więzienia, ale jednocześnie wręczono mu dekret banicyjny.

Gdy w drodze do Rzymu przybył do Krakowa, witany był owacyjnie w dawnej królewskiej stolicy Polski jako prymas-wyznawca. Sam również zaczął się identyfikować z rozdartym przez zabory narodem polskim. W Rzymie na początku 1886 r. złożył rezygnację z urzędu arcybiskupa poznańsko-gnieźnieńskiego. Uczynił to w posłuszeństwie papieżowi, którym był wówczas nowo wybrany Leon XIII. Zrobił to również po to, aby nie być przeszkodą w zakończeniu kulturkampfu na ziemiach poznańskich.

W liście pożegnalnym do diecezjan wyznał: „Rezygnacja była ofiarą dla serca mego zaprawdę najboleśniejszą i kochać Was zawsze będę, bo tego węzła zrywać mi nie potrzeba, a zerwać go nie byłbym nawet zdolny”.

Pomimo zrzeczenia się godności metropolity poznańskiego i gnieźnieńskiego, kard. Ledóchowski nadal interesował się życiem politycznym Wielkopolski. Gdy zmarł w Rzymie w 1902 r., dziennik krakowski „Czas” napisał: „Splot idei katolickiej z ideą narodową dokonał się we znacznej mierze około dostojnej osoby prymasa Ledóchowskiego, którego losy rozbudziły wszystkie uczucia polskie”.

„Los paradoksalnie sprawił, że w Polsce tradycja prymasowska przetrwała w czasach zaborów w sporej mierze za sprawą tego, któremu wielu zarzucało brak polskich uczuć patriotycznych, obojętność wobec sprawy polskiej i kierowanie się tylko interesem Kościoła” – napisał Jerzy Pietrzak w pracy pt. Arcybiskup Mieczysław Ledóchowski jako prymas Polski (UAM 2003).

Kardynał Stefan Wyszyński nie pochodził, jak kard. Mieczysław Halka-Ledóchowski, z rodu arystokratycznego. Przyszedł na świat 1.08. 1901 r. w Zuzeli nad Bugiem, w wielodzietnej rodzinie organisty z miejscowej parafii. Syn Stanisława i Julianny, pomimo skromnych warunków materialnych rodziny, kształcił się najpierw w renomowanym gimnazjum im. Wojciecha Górskiego w Warszawie, potem, od 1914 r., z powodu trwającej I wojny światowej, w gimnazjum męskim im. Piotra Skargi w Łomży, a następnie w liceum św. Piusa X we Włocławku. Po zdaniu matury, w 1920 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. 3 sierpnia 1924 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Wojciecha Owczarka w bazylice katedralnej Włocławskiej. Od tego momentu zaczął się w jego życiu etap dalszych studiów oraz intensywnej pracy duszpasterskiej. W latach 1925–1929 studiował na Wydziale Prawa i Prawa Kanonicznego oraz Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Doktorat uzyskał w 1930 r. na podstawie rozprawy Prawa rodziny, Kościoła i państwa do szkoły. W latach 1929–1930 podróżował w celach naukowych do Austrii, Włoch i Niemiec. Przedmiotem jego zainteresowań była kwestia związków zawodowych, organizacje katolickiej młodzieży robotniczej, a przede wszystkim – doktryny i ruchy społeczne. Owocem tej podróży była publikacja: Główne typy Akcji Katolickiej za granicą. Jednak nie tylko nauka społeczna Kościoła była przedmiotem jego zainteresowania, lecz także praktyka duszpasterska, zwłaszcza wśród rodzin i w środowisku robotniczym. Świadomy rosnącego wśród robotników wpływu ideologii marksistowskiej, szczególnie idei sprawiedliwości społecznej, walki klas i rewolucji, zainicjował powstanie Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego, którym kierował w latach 1931–1932. Prowadził też pracę społeczno-oświatową w Chrześcijańskich Związkach Zawodowych i zorganizował Katolicki Związek Młodzieży Robotniczej. W swoich wykładach z katolickiej nauki społecznej podkreślał zasadę solidaryzmu społecznego i uczył, że godność osoby ludzkiej jest treścią fundamentalnej normy moralnej, z której wynika zakaz traktowania osoby jako przedmiotu użycia, czyli środka do celu. Prawa człowieka odnosił do praw osobowych, politycznych, gospodarczych, społecznych, kulturalnych i solidarnościowych.

W 1937 r. ówczesny prymas Polski kard. August Hlond zaproponował mu współpracę w prymasowskiej radzie społecznej, a 11 lat później, już na łożu śmierci – w uznaniu dla jego zasług duszpasterskich i walorów osobistych – w tajnym liście do papieża wyraził swoją wolę, by został jego następcą na stolicy prymasowskiej w Gnieźnie i Warszawie.

Podczas wojny, od 1942 r. był kapelanem Zakładu dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Tam też prowadził wykłady z katolickiej nauki społecznej dla inteligencji. Jako kapelan Armii Krajowej okręgu wojskowego „Żoliborz”, angażował się też w działalność konspiracyjną. Po wybuchu powstania warszawskiego jako żołnierz pod pseud. Radwan II służył rannym w szpitalu powstańczym w Laskach.

4 marca 1946 r. został mianowany przez papieża Piusa XII biskupem lubelskim. 12 maja 1946 r. na Jasnej Górze w Częstochowie otrzymał sakrę biskupią z rąk księdza kardynała Augusta Hlonda. Po jego śmierci, 12 listopada 1948 r., Ojciec Święty Pius XII mianował go arcybiskupem gnieźnieńsko-warszawskim i prymasem Polski.

14 kwietnia 1950 r. z jego inicjatywy zostało zwarte porozumienie między przedstawicielami rządu RP i Episkopatu Polski. Była to jedyna deklaracja prawna określająca sytuację Kościoła w Polsce, gdyż już w 1945 r. umowa konkordatu została zerwana. Prymas spodziewał się, że władze komunistyczne nie będą dotrzymywać tych zobowiązań, ale dawały mu one podstawę prawną jego działań. W oparciu o nią z wielką roztropnością i odwagą bronił praw wierzącego narodu. Podpisanie porozumienia nie było łatwą decyzją, tym bardziej że trwające wciąż w oporze podziemie niepodległościowe poczuło się przez Kościół opuszczone. Swój niepopularny społecznie krok wyjaśniał potem na kartach Zapisków więziennych: „Dlaczego prowadziłem do »Porozumienia«? Byłem od początku i nadal jestem tego zdania, że Polska, a z nią i Kościół święty, zbyt wiele utraciła krwi w czasie okupacji hitlerowskiej, by mogła sobie obecnie pozwolić na dalszy jej upływ. Trzeba za każdą cenę zatrzymać ten proces duchowego wykrwawiania się, by można było wrócić do normalnego życia, niezbędnego do rozwoju”.

W zaistniałej sytuacji kardynał Wyszyński uznał, że zawarta z rządem umowa jest koniecznym kompromisem w walce o prawa Kościoła w Polsce. Jak się potem okazało, nie uniknął mimo to zarzutu władz komunistycznych, że działa na szkodę „Porozumienia”. W Zapiskach znajdziemy bolesne wspomnienie Prymasa o tym, jak podpisanie tego dokumentu wzbudziło nieufność do niego ze strony zarówno duchowieństwa, jak i wielu katolików świeckich. Echem tych zmagań jest jego zamieszczone tam wyznanie: „Kościół nigdy nie mówił »nie« tam, gdzie można było dojść do pokoju i zgody. (…) A więc porozumienie miałoby spełnić rolę zderzaka, łagodzącego narastający konflikt? I tak, i nie! (…) Na ile było to niedoskonałością, osądzi historia. W każdym razie w chwili koniecznej decyzji, gdy Episkopat Polski był niezdecydowany, rzuciłem na szalę dyskusji własną formację umysłową z jej cechami i brakami”.

„Wierzyłem – pisze dalej – że ułożenie stosunków jest konieczne, podobnie jak nieunikniony jest fakt współistnienia Narodu o światopoglądzie katolickim, z materializmem upaństwowionym”.

Jasno więc widać, jak ciężkim brzemieniem dla ks. Prymasa była zawarta umowa z rządem komunistycznym. Okres, w którym został pasterzem Kościoła w Polsce, był szczególnie trudny aż do 1956 r. Mimo wprowadzenia w 1947 r. tzw. ustawy amnestyjnej, kontynuowano represje wobec działaczy niepodległościowych. Zmiany terytorialne i migracje przecinały dotychczasowe więzi społeczne. Zabrakło też elit, które zginęły w walce lub zostały wymordowane w niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach. Na ich miejsce władze komunistyczne budowały swoją „elitę” i stosownie do programu budowy „nowej socjalistycznej Polski” poddawały naród systematycznej demoralizacji, np. poprzez wprowadzenie „aborcji na życzenie”, czy też ułatwionej dystrybucji alkoholu. Pijany, osłabiony moralnie Polak miał być niezdolny do wielkich ideałów, takich jak obrona wolności ojczyzny. Zmonopolizowanie władzy w kraju pozwoliło komunistom otwarcie wystąpić przeciwko Kościołowi.

W 1950 r. władza przejęła „Caritas”, zajmując prowadzone przez nią domy opiekuńcze i zagrabiając majątek kościelny. Zaczęto rugować religię ze szkół, a od 1949 r. rozpoczęto tworzenie szkół ateistycznych. W 1952 r. usunięto ordynariusza diecezji katowickiej bp. Stanisława Adamskiego, a w styczniu 1953 r. przeprowadzono pokazowy tzw. proces kurii krakowskiej, jak również słynny proces ordynariusza kieleckiego, bp. Czesława Kaczmarka. W końcu, w lutym 1953 r., wprowadzono dekret o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych, w którym władza nadała sobie prawo do bezpośredniej ingerencji w politykę personalną Kościoła i wymuszała składanie przysięgi na wierność PRL nowo mianowanych proboszczów i biskupów. Urząd ds. Wyznań natychmiast przystąpił do wykonywania dekretu, grożąc sankcjami tym kapłanom, którzy nie podporządkują się nowemu prawu. W odpowiedzi, z inicjatywy prymasa Polski biskupi zgromadzeni w Krakowie dnia 8.05. 1953 r. opracowali memoriał do władz, kończący się słowami „non possumus” – nie pozwalamy.

Kierowany przez kard. Wyszyńskiego episkopat, stając w obliczu krzywd, jakich doznał Kościół w Polsce, ogłosił, że już dalej w ustępstwach iść nie może: „Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. Non possumus”.

Dla mnie osobiście znacząca jest data powstania tego memoriału. W tym dniu bowiem Kościół Polski obchodzi uroczystość św. Stanisława Szczepanowskiego – pierwszego polskiego duszpasterza, który powiedział w 1079 r. swoje „non possumus” nieograniczonej władzy królewskiej. Za swój sprzeciw wobec krzywdzącego postępowania króla Bolesława Śmiałego zapłacił najwyższą cenę utraty własnego życia.

Prymasa Stefana Wyszyńskiego aresztowano nocą, 25 września 1953 r. Bez wyroku, aktu oskarżenia i rozprawy sądowej został wywieziony z Warszawy i internowany: „Dziś uroczystość Patrona Stolicy, błogosławionego Władysława z Gielniowa (…) Mocą tej decyzji mam natychmiast być usunięty z miasta. Nie wolno mi będzie sprawować żadnych czynności związanych z zajmowanymi dotychczas stanowiskami” – zanotował w swoich Zapiskach więziennych. Tuż przed internowaniem, 12.01. 1953 r. ks. Prymas został mianowany kardynałem.

Pozbawiony informacji ze świata i Kościoła, odcięty od kontaktów nawet z najbliższymi, poniżany i oczerniany w mediach, nie ugiął się przed presją władz i nie złożył dymisji ze swego urzędu.

Więziono go najpierw w Rywałdzie koło Grudziądza, potem w Stoczku Warmińskim, w Prudniku Śląskim, aż wreszcie, od 26.10. 1955 r. do 28.10. 1956 r. – w Komańczy, na terenie Bieszczad. Przewiezienie do klasztoru sióstr nazaretanek w Komańczy było sygnałem zbliżającej się „odwilży”. Wkrótce, na fali październikowych przemian 1956 r., został wyniesiony do władzy Władysław Gomułka, któremu wespół ze swoją ekipą udało się skutecznie spacyfikować nastroje społeczne. Służyć temu miało m.in. uwolnienie Prymasa i jego powrót do Warszawy. Stało się to 28.10.1956 r.

Kard. Stefan Wyszyński, Komańcza 1956 | Fot. archiwum Jolanty Hajdasz

Okres uwięzienia ks. Prymasa był czasem jego duchowego dojrzewania i budowania programu odnowy moralnej narodu. Podczas pobytu w Prudniku Śląskim, w roku 1955 napisał: „Siedziałem drugi rok w więzieniu w Prudniku Śląskim, niedaleko Głogówka. Cała Polska święciła wtedy pamięć obrony Jasnej Góry przed Szwedami i Ślubów Królewskich Jana Kazimierza przed trzystu laty. Dzieje Narodu niekiedy się powtarzają… Czytając Potop Sienkiewicza, uświadomiłem sobie właśnie w Prudniku, że trzeba pomyśleć o tej wielkiej dacie”. W następnym roku, już w Komańczy, 16.05. 1956 r., we wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli – Patrona Polski, stworzył tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. W dniu 26 sierpnia odczytał je na Jasnej Górze, w zastępstwie nieobecnego Prymasa i w obecności ponad 1 mln wiernych, przewodniczący episkopatu – bp Michał Klepacz. „Jakże gorąco w głębi duszy pragnąłem, aby w dniu 26 sierpnia, w dniu tryumfu naszej Królowej, stać tu, wraz z ludem, u stóp Jej Tronu. Było to pragnienie bardzo usprawiedliwione, ale i bardzo dziecięce… Czułem jednak, że trzeba wszystkiego się wyrzec, zarówno mego pasterskiego, prymasowskiego prawa, jak i radości, do której dziecko wobec swej Matki ma prawo”.

„Czułem, że wielką chwałę Królowej Polski ktoś musi okupić” – napisał ks. Prymas.

W Zapiskach można znaleźć też inne ważkie słowa: „Dziękuję Ci, Mistrzu, żeś mój los tak bardzo upodobnił do Twojego (…) Opuścili Cię Twoi Apostołowie, jak mnie opuścili biskupi; opuścili Cię Uczniowie, jak mnie opuścili kapłani. I jedni, i drudzy poddali się trwodze (…) I przy mnie pozostała gromadka świeckich katolików, wcale nie najmocniejszych, którzy mają odwagę przyznawać się do mnie”.

Okres uwięzienia zaowocował jeszcze jedną bezcenną dla Kościoła w Polsce inicjatywą. Był to ogólnonarodowy program odnowy duchowej Narodu jako przygotowanie do obchodów Milenium Chrztu Polski w 1966 roku. Został przez ks. Prymasa rozpisany na dziewięć lat Wielkiej Nowenny. Zebrany w dziewięć haseł przewodnich, stanowił program pracy duszpasterskiej w kolejnych latach jej trwania. Jak się potem okazało, miał on „odnowić oblicze tej ziemi” nie tylko na rok 1966, w perspektywie zbliżającego się Milenium Chrztu Polski, lecz również na kolejne dekady. „Zwieńczeniem Wielkiej Nowenny, choć nieprzewidywalnym wcześniej, stał się 16.10. 1978 r. (…) Dziś historycy nie mają wątpliwości – bez tamtego przeżywania dziedzictwa Kościoła i narodu w tysiącletniej Polsce nie dożylibyśmy pokolenia Robotników ʼ80 strajkujących w stoczniach pod krzyżem i portretem Jana Pawła II” – pisze prof. Jan Żaryn (Polska Pamięć, Patria Media, Gdańsk 2017).

„Historia magistra vitae” – mawiali starożytni Rzymianie. W czym obaj Kardynałowie Prymasi są zatem do siebie podobni? Co ich łączy i jakie to może mieć znaczenie dla nas dzisiaj? Wywodzili się z różnych środowisk społecznych i różne były ich kapłańskie drogi, ale pełniąc posługę pasterską, byli wierni Kościołowi, troszczyli się o życie wieczne wiernych i zachowanie tożsamości polskiej. Przyszło im żyć w czasach opresji i zagrożenia nie tylko bytu narodowego, ale jedności Kościoła i czystości wiary katolickiej. Poddani naciskom i krytyce wypływającej nawet z wnętrza Kościoła, nie ulegli trwodze, ale pozostali nieugięci.

Co nam dzisiaj chcą przypomnieć? Może właśnie te twarde słowa: „Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. Non possumus”.

Właściwie pojęta autonomia Kościoła i Państwa oznacza, że istnieje nieprzekraczalna granica pomiędzy tronem a ołtarzem. Zadaniem hierarchów Kościoła jest stanie na straży tej granicy oraz wyznaczanie jej w konkretnej sytuacji politycznej i społecznej. Ludzie świeccy również nie są zwolnieni w swoim sumieniu z rozpoznawania jej, uznawania i akceptacji.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Między tronem a ołtarzem. Dwóch Prymasów, dwa życiorysy” znajduje się na s. 17 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Między tronem a ołtarzem. Dwóch Prymasów, dwa życiorysy” na s. 4 i 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szpiedzy, agenci, zamachy, spiski. Ciąg dalszy burzliwych dziejów ukraińskiego ruchu narodowego – początek XX wieku

Popieranie ukraińskiego ruchu przez Wiedeń od początku było dla wszystkich jasne. Natomiast tylko część polskiej opinii publicznej podejrzewała przywódców ukraińskich o ścisłą współpracę z Berlinem.

Stanisław Orzeł

Wstrząs spowodowany zabójstwem w kwietniu 1908 r. Namiestnika Galicji, Andrzeja Potockiego, wywołał niespodziewane reakcje również w pruskich służbach specjalnych. Można założyć, że właśnie to wydarzenie doprowadziło do pierwszej wielkiej kompromitacji nacjonalistów ukraińskich.

Ukrywane przez stronę ukraińską przed opinią publiczną ich bezpośrednie powiązania z manipulacjami pruskich sił i służb specjalnych zostały ujawnione w 1909 r. przez… pruskiego szpicla, który ewidentnie wymknął się spod kontroli dotychczasowych mocodawców, a ostatecznie – podczas I wojny światowej – zaczął pracować dla Ententy.

Tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny potwierdziły to publikacje polskiego dziennikarza i działacza narodowego z Wielkopolski. Przyglądając się takim wydarzeniom i życiorysom, jak specyficzna kariera zabójcy Potockiego, należy dostrzegać, że budując przeciwwagę dla sojuszu rosyjsko-francuskiego, do którego doprowadziła samobójcza tajna dyplomacja Bismarcka, pruska polityka zagraniczna już na początku XX w. zwróciła uwagę na potencjał tkwiący w rodzącym się nacjonalizmie ukraińskim.

Przykłady niemiecko-ukraińskiej współpracy przypomniał Tadeusz Gluziński w książce Sprawa ukraińska, wydanej w Warszawie w 1937 r.: „Popieranie ukraińskiego ruchu przez Wiedeń od początku było dla wszystkich jasne. Natomiast tylko część polskiej opinii publicznej podejrzewała przywódców ukraińskich o ścisłą współpracę z Berlinem. (…) W 1909 r. pojawiły się dokumenty, (…) dostarczone przez szpiega pruskiego Rakowskiego”. Informacje byłego agenta policji pruskiej Bolesława Rakowskiego zostały opublikowane w „Rzeczpospolitej” I, nr 17 z 16 października 1909 r. („Przegląd Historyczny”, t. 45, PWN 1954, s. 657). Z akt Überwachungsstellen wiadomo, że Rakowski został zwerbowany przez Paula Frosta [„trojga imion i nazwisk (…): Paweł Frost, inaczej Michael Franke albo Grzegorz Pawłowicz Ziemski”, jak pisze „Dr. Vitelius” [w:] Spowiedź szpiega pruskiego, [w:] Bibljoteczka Historyczno-Geograficzna nr 99, T-wo Wyd. „Rój” s. z o.o., Warszawa (1928), s. 5 – S.O.], pracownika Oddziału III Królewskiego Prezydium Policji w Poznaniu, który wypełniał w Krakowie swoje zadania przez trzynaście lat (A. Pankowicz, Kościół krakowski w życiu państwa i narodu polskiego, t. 7, Wyd. Nauk. PAT 2002, s. 168).

Dzięki donosom Rakowskiego Oddział III zainicjował tajną współpracę z Królewskim Komisariatem Granicznym w Bytomiu, którym kierował osławiony antypolską zaciętością wobec Górnoślązaków Wilhelm Maedler.

Rakowski umiał pozyskiwać zaufanie patriotów krakowskich i wyciągać od nich informacje potrzebne prześladowcom polskości na Śląsku.

„Były one (…) tak zaskakujące, że zaczęły budzić podejrzenia w Oddziale III, czy Rakowski nie komponuje doniesień w celu powiększenia swoich wynagrodzeń. Wyjechał więc Frost na kilka dni do Krakowa, ażeby skontrolować konfidenta. Kontrola potwierdziła rewelacje Rakowskiego, co zostało korzystnie ocenione w poznańskiej centrali” (J. Krupiński, Na tropie Górnoślązaków: akcje policji pruskiej w latach 1902–1910, KAW RSW Prasa, Książka, Ruch, 1981, s. 9).

Agent Rakowski był figurą bardzo dwuznaczną. Urodził się około roku 1880 jako syn byłego nauczyciela szkoły ludowej, później korektora poznańskiego pisma „Praca”, założonego przez pochodzącego ze Śląska, a działającego w Wielkopolsce bankiera i działacza niepodległościowego, Marcina Biedermanna [który po przejęciu na własność Domu Bankowego Drwęski i Langer po 1896 r. przeciwdziałał akcji kolonizacyjnej Hakaty, wykupując zagrożone majątki polskie lub kupując majątki od Niemców w Wielkopolsce i na Śląsku, a odsprzedawał je w ręce polskie – S.O.].

Według znanego publicysty Kazimierza Rakowskiego [od 1919 r. osiadłego w majątku Rudzica koło Pszczyny, śląskiego polityka, później posła na Sejm Śląski i jego wicemarszałka z list chadecji w latach 1922–1924, mimo tego samego nazwiska nie mającego nic wspólnego z Bolesławem – S.O.], młody B. Rakowski wykradł w 1898 r. w piśmie „Praca”, gdzie też zaczął pracować, kwitariusze kasowe i z kilkuset markami uciekł do Torunia. „Nie przyjęty z powrotem do pracy mimo próśb ojca, nie zawahał się zadenuncjować K. Rakowskiego, który na skutek tego został wydalony z Niemiec. Wówczas zaczęły się jego kontakty z pruską policją, której „przynosił nieraz coś interesującego”. W październiku 1901 r. ponownie zadenuncjował K. Rakowskiego, gdy ten przybył nielegalnie do Wrocławia na konferencję z Biedermanem i Korfantym w sprawie tworzenia pisma »Górnoślązak«” (Historia, [w:] Acta Universitatis Vratislaviensis, Nauki społeczne, PWN, 1965, s. 76).

Następnie B. Rakowski, który w Krakowie z kryjówki w oberży „Pod baranami” na Basztowej szpiegował Górnoślązaków przyjeżdżających do dawnej stolicy, został aresztowany przez inspektora policji krakowskiej, Bronisława Karcza, brata redaktora „Nowej Reformy” (Spowiedź szpiega…, s. 23). Ostatecznie B. Rakowski „w 1909 r. znalazł się w Paryżu, skąd we wrześniu przekazał swoje rewelacje redakcji »Rzeczypospolitej«. Nie taił w nich swojej roli jako agenta policji pruskiej, nie podał też, co go skłoniło do „nawrócenia” (Historia, [w:] Acta Universitatis Vratislaviensis, jw., s. 76).

Akta dotyczące spraw rusińskich w Galicji wschodniej otrzymał – aby napisać memoriał dla kanclerza Bűlowa – pracujący dla pruskiej policji dziennikarz-poliglota dr Jorky, nałogowy alkoholik i hazardzista, z którym Rakowski onegdaj pojechał do Londynu z zadaniem szpiegowskim.

Rakowski spotkał go w Berlinie. „Chcąc za każdą cenę akta dostać w swoje ręce”, zaprosił go „do Linden-Casino, gdzie można było dostać znakomite piwo angielskie”. Gdy Jorky „spił się niemożliwie”, Rakowski załadował „trupa” do dorożki i zawiózł „do hoteliku. (…) Następnie szybko wrócił do swojego mieszkania, gdzie odpisał dokumenty, m.in. korespondencję osobistą miedzy dr. Bovenschenem, dr. Wegnerem, dyrektorem policji Zacherem i prowodyrami Ukraińców we Lwowie. Potem odniósł je spitemu Jorky’emu”.

„Rewelacje te ogłosił Wacław Gąsiorowski [Wiesław Sclavus, ten od Szwoleżerów gwardii – S.O.] w »Kurierze Warszawskim«. Powtórzyła je cała prasa polska i zagraniczna. (…) »Diło« i inne ukraińskie piśmidła wyparły się wszystkiego, bo skądżeby oni (Ukraińcy) mieli mieć związki z Prusami?!… Oni, tak czysty, niewinny naród mieliby plamić sobie ręce zamachami i zbrodniami? Więc zaskarżyli do sądu »Słowo Polskie«, »Kurjer Lwowski« i »Czas« krakowski oraz »Głos Narodu« o zniewagę. Na rozprawę do Krakowa i Lwowa” przyjechał Rakowski i zeznał pod przysięgą, że dokumenty są prawdziwe. „Przysięgał także Dr. Jorky, choć pijak i biedak, lecz uczciwy, gorliwy katolik. I Ukraińcy zamilkli” (Spowiedź…, s. 21). Tak o tych wydarzeniach pisał w 1911 r. Feliks Koneczny:

Powszechną uwagę zwróciło nadzwyczaj wyzywające zachowanie się prasy ruskiej w Galicji względem rządu austryackiego i Polaków, pogróżki rzezi i pożarów, a równocześnie napływ żywiołów anarchistycznych z Rosyi, niszczycielskie awantury na uniwersytecie, wreszcie częste podróże działaczów ruskich do Berlina.

Bezpośrednio z tem zeszły się znane rewelacye Rakowskiego, wprost druzgocące dla rządu pruskiego. Choćby tylko część ich była prawdziwą, wypadałoby podejrzewać rząd pruski, że już od r. 1904 prowadził między Rusinami agitacyę wyborczą kosztem marek niemieckich, celem wybrania jak największej liczby posłów – deutsch-freundlicher Ruthenen. Pieniędzmi sypać także wśród młodzieży ruskiej, a i posłów ruskich wciągać do roboty, dawać subwencje najhałaśliwszemu z dzienników »ukraińskich«, wreszcie popierać »sicze« wiejskie – to wszystko leży niewątpliwie w interesie Prus – i choćby Rakowski mijał się z prawdą w szczegółach, kierunek jego rewelacyj świadczy o kierunku polityki pruskiej.

Jaki wszelako cel ostateczny miała tajna policja pruska, o tem dowiadujemy się z raportu konsularnego: należy przede wszystkiem „objaśniać« opinię publiczną w Niemczech czy to z trybuny parlamentarnej, czy przez prasę i na zgromadzeniach publicznych o politycznym ucisku, na który Rusini galicyjscy są wystawieni (…). Chodzi o utworzenie agentury politycznej pruskiej we Lwowie, którąby był każdorazowy Niemiec – namiestnik galicyjski – to ulubione życzenie Rusinów” („Świat Słowiański – miesięcznik”, jw., s. 267; o enuncjacjach b. agenta pruskiego Rakowskiego dotyczących ukraińskiego ruchu narodowodemokratycznego [w:] „Prawo Ochronne”, tamże, 8 VII, nr 27, s. 306).

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Pruskie interesy ukraińskiego ruchu narodowego na początku XX w. w świetle dowodów” znajduje się na ss. 10–11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Pruskie interesy ukraińskiego ruchu narodowego na początku XX w. w świetle dowodów” na ss. 10–11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hipolit Wawelberg, Polak – Żyd – patriota: człowiek, który służył ogółowi bez dzielenia ludzi na chrześcijan i Żydów

Wawelberg wraz z żoną Ludwiką założyli Fundację Tanich Mieszkań dla warszawskich robotników. Wierzył, że mieszkanie pod jednym dachem spowoduje wygaśnięcie antagonizmów rasowych i wyznaniowych.

Tadeusz Loster

Hipolit Wawelberg urodził się w Warszawie 8 maja 1843 roku. Aby przedstawić zapomnianą postać Polaka-Żyda należy wspomnieć, że wywodził się z ubogiej rodziny żydowskiej. Jego dziad był tragarzem ulicznym, a jego ojciec Henryk pracował w składzie żelaza, później jako subiekt w składzie cygar i kantorze loterii.

Jego bystrość i inteligencję zauważył hrabia Wasselrode, który udzielił mu pożyczki w celu założenia własnej firmy. Rok 1848 był dla Królestwa Polskiego rokiem przełomowym w gospodarce z uwagi na uruchomienie Warszawsko-Wiedeńskiej Kolei Żelaznej oraz kolei szerokotorowej na prawym brzegu Wisły. Wzrost gospodarczy spowodowany rozwojem kolei przyczynił się do tego, że założony przez ojca Hipolita, Henryka Wawelberga mały kantor rozwinął się w potężny dom bankowy.

Fot. domena publiczna, Wikipedia

Duży wpływ na patriotyzm Hipolita Wawelberga miało uczęszczanie do Gimnazjum Realnego w Warszawie, które ukończył w 1861 roku. (…) Podobnie ukształtowanych było wielu, wielu uczniów i absolwentów Gimnazjum, którzy zasilili szeregi powstańcze, w tym Hipolit Wawelberg. Po upadku powstania, aby uniknąć represji, Hipolit wyjechał do Berlina, gdzie studiował w Akademii Handlowej, którą ukończył w 1869 roku. Po powrocie do kraju ożenił się z Ludwiką Berson i podjął pracę w banku ojca. Dom Bankowy „H. Wawelbergów” w Warszawie i w Petersburgu w latach 90. XIX wieku stał się jedną z największych instytucji finansowych w Królestwie Polskim. Hipolit Wawelberg jako współwłaściciel banku brał czynny udział w życiu petersburskiej wspólnoty żydowskiej, finansował powstające chóry synagogalne. Z jego funduszy zorganizowano w Petersburgu polskie kuchnie studenckie, a w Wilnie koszerne kuchnie dla ubogich Żydów. (…)

W 1898 roku Wawelberg wraz z żoną Ludwiką założyli Fundację Tanich Mieszkań dla warszawskich robotników, przeznaczając na ten cel 300 tys. rubli. Pierwsze dwa bloki zostały wybudowane w ciągu roku. Było w nich 178 mieszkań, w tym połowa dwuizbowych. Okazało się, że te dwuizbowe mieszkania są za drogie, dlatego następny blok, ukończony w 1900 roku, liczył 131 mieszkań mniejszych. Oprócz budynków mieszkalnych zostało wybudowane zaplecze socjalne – szkoła i pralnia. Te czteropiętrowe solidne budynki wybudowane na Woli przy ulicy Górczewskiej 15, 15a oraz obecnie Wawelberga 3, zachowały się do dnia dzisiejszego. Mieszkali w nich zarówno Żydzi, jak i Polacy. Taki stan rzeczy był ideą fundatora, który wierzył, że wspólne mieszkania, pod jednym dachem, spowodują wygaśnięcie antagonizmów rasowych i wyznaniowych. W 1923 roku na jednej z kamienic odsłonięta została pamiątkowa tablica, która przetrwała do dnia dzisiejszego: „HIPOLITOWI I LUDWICE WAWELBERGOM FUNDATOROM INSTYTUCJI TANICH MIESZKAŃ W XXV ROCZNICĘ ICH ZAŁOŻENIA – 1898 – 1923”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polak – Żyd – patriota” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polak – Żyd – patriota” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lenart: W Las Vegas 10 tys. ludzi na dzień składało aplikację o zasiłek dla bezrobotnych

Andrzej Lenart o tym, jak radzi sobie Las Vegas w dobie koronawirusa, zamknięciu kasyn i wzroście bezrobocia, pieniądzach z helikoptera Donalda Trumpa oraz o wywiadzie z prof. Wacławem Szybalskim.

Las Vegas zareagowało bardzo szybko. […] Jest bardzo specyficznym miastem, opartym na turystyce.

Andrzej Lenart przedstawia obraz Las Vegas w czasie epidemii koronawirusa.  Zamknięte są kasyna i hotele, a przepływ turystów ustał. Lekcje w szkołach prowadzone są on-line. Poza tym większość sklepów jest otwartych, a większych restrykcji nie ma. Niemniej jednak ludzie zachowują społeczny dystans.

Sytuacja ekonomiczna w Stanach Zjednoczonych, w tym w Las Vegas, jest coraz gorsza. 10 tys. osób dziennie zgłasza się o zasiłek dla bezrobotnych. Wszyscy pracujący Amerykanie dostają ekstra dodatek pieniężny. Jest to 1200 dolarów więcej, na każdą osobę, która jest lub była zatrudniona.

Udało mi się porozmawiać z ostatnią żyjącą osobą, która znała Stefana Banacha.

Polak mieszkający w Las Vegas mówi także o wywiadzie, jaki udało mu się przeprowadzić z prof.  Wacławem Szybalskim. 98-letni profesor onkologii w University of Wisconsin–Madison jest ostatnim żyjącym człowiekiem pamiętającym tego przedstawiciela lwowskiej szkoły matematycznej. Nasz gość dowiedział się nowych rzeczy o tym wybitnym polskim matematyku.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.