Skoro Polska tak pięknie się rozwija, to dlaczego przedsiębiorcy płaczą? (2) / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

500-. Oddajcie nasze pieniądze! to piękny program dla prawicowej i patriotycznej opozycji w stosunku do Prawa i Sprawiedliwości, na które zagłosuję na jesieni, bo nie mam na razie alternatywy.

Poprzednim razem podałem trochę danych i obliczeń jednoznacznie dowodzących, że to polscy przedsiębiorcy utrzymują państwo polskie. I to właśnie oni ponoszą koszt ambitnych programów socjalnych obozu Dobrej Zmiany. Utrzymują w sposób bezpośredni i pośredni, poprzez swoich pracowników. Jednak ich punktu widzenia i interesów nie reprezentuje dziś nie tylko socjalistyczny obóz Dobrej Zmiany, ale też żaden z odłamów totalnej opozycji. Bo totalna opozycja chce tylko i wyłącznie odzyskać utracone żerowisko, nawet za cenę utraty państwa. I nie przedstawia żadnego sensownego programu, a tylko licytuje się z Prawem i Sprawiedliwością na jeszcze większe rozdawnictwo. Z kieszeni nieswoich, rzecz jasna.

Dlatego dziś, trochę zazdroszcząc Klaudii Jachirze, przedstawię swój program dla opozycji wobec obozu Dobrej Zmiany. Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego odcinka, nazwijmy go: 500-. Oddajcie nasze pieniądze!

Taki program jest bardzo potrzebny, bo jak prorokuję od co najmniej dwóch lat, w połowie przyszłej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości zabraknie w kasie państwa pieniędzy. Zabraknie naprawdę i nie pomoże ich dodrukowywanie (za ostatni rok podaż pieniądza w Polsce wzrosła o 10%). Bo rozhuśta to tylko inflację lub padną prywatne firmy, a tym samym padnie najlepszy polski rząd po roku 1939, nie licząc tego na emigracji. Nie chcąc zatem powrotu totalnej opozycji i totalnej patologii zarazem, zawczasu musimy stworzyć odpowiedzialną opozycję. Odpowiedzialną i patriotyczną. Zatem, jako Wasz odpowiedzialny i patriotyczny główny ideolog, zamysł cały poniżej przedstawię.

500-. Oddajcie nasze pieniądze! to program dla wszystkich Polaków, którzy odrzucają 500+. Bo 500+ to bardzo kosztowna redystrybucja, powodująca jedynie rozrost biurokracji. I kosztująca każdego pracującego Polaka, przedsiębiorcę i pracownika co najmniej 1000 zł miesięcznie – na utrzymanie biurokratycznego półtoramilionowego molocha, który próbuje nam wmówić, że to on jest państwem. Państwem patriotycznym, sprawiedliwym i łaskawym, bo rozdaje lekką ręką.

Polityka jest głupia, nudna i wzbudza u większości normalnych ludzi jedynie obrzydzenie. I tylko z tego powodu politycy mogą nam wszystkim wmówić tak niesłychane dyrdymały, jak te o rozdawaniu przez nich pieniędzy. Gdy tymczasem są to nasze pieniądze, odebrane nam wcześniej i rzeczywiście później rozdawane, po potrąceniu pięćdziesięcioprocentowej prowizji dla zbierających.

Program 500-. Oddajcie nasze pieniądze!, przyniesie co najmniej kilka korzyści wprost. Wymieńmy je:

1.      15 milionów ludzi (= pracowników) w dniu wypłaty dostanie na rękę lub na konto dodatkowe 500 zł lub więcej.

2.      1,6 miliona przedsiębiorców zaoszczędzi na każdym zatrudnionym pracowniku co najmniej 500 złotych.

3.      1,5 miliona osób niepotrzebnie zasilających państwowego molocha biurokracji trafi na rynek pracy, tak spragniony pracownika, że aż wymuszający na władzach państwowych nielimitowany import pracowników z Azji. (Dostałem na mejla taki elaborat z BCC [Bussines Centre Club, czyli Klubu Czerwonych Biznesmenów, w tłumaczeniu na polski] i powiem tak: aż strach się bać).

Program 500-. Oddajcie nasze pieniądze!, przyniesie też kilka korzyści nie wprost:

1.      Wróci do Polski 2,5 miliony naszych rodaków, wypchniętych wcześniej przez nienasycony apetyt państwowego molocha.

2.      Wróci na rynek pracy 2 miliony ludzi szarej strefy, pracujących dorywczo w Polsce i za granicą.

3.      Rząd zajmie się rządzeniem, czyli sprawnym zarządzaniem państwem, a nie odbieraniem nam pieniędzy i fałszywą filantropią. Co za sztuka odebrać wszystkim po 1000 złotych, żeby potem rozdać nielicznym po 500?

4.      Odzyskamy konkurencyjność na globalnym rynku, obniżając drastycznie koszty pracy dla naszych firm.

5.      To w Polsce, dzięki naszej pracowitości i naszym polskim pieniądzom, będziemy wytwarzać narodowy dobrobyt, mając gdzieś unijne i każde inne zagraniczne fundusze, które nas uzależniają i demoralizują. Żeby w końcu doprowadzić nas do ruiny.

Prawda, że piękny program dla polskiej, prawicowej i patriotycznej opozycji w stosunku do Prawa i Sprawiedliwości, na które zagłosuję na jesieni, bo nie mam na razie alternatywy?

Aha, nie liczcie na mnie. Ideolog nie jest od tego, żeby poza światłą ideą cokolwiek tworzyć, wdrażać lub uczestniczyć 🙂

Jan A. Kowalski

Skoro tak pięknie Polska się rozwija, to dlaczego przedsiębiorcy płaczą?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zanim nie jest za późno, apeluję do Prawa i Sprawiedliwości o opamiętanie się. A apeluję bez owijania w bawełnę, bo nie chcę, żeby zrujnowane państwo polskie znowu opanowała patologia polityczna.

Zanim to wyjaśnię, najpierw – jak przystało na przedsiębiorcę – parę dat i liczb, od roku 2000 począwszy, kiedy uruchomiłem swoją małą firmę produkcyjną. Ponieważ jesteśmy częścią gospodarki globalnej, obok polskich złotych dodam też równowartość w USD, walucie naszego najlepszego światowego sojusznika.

W roku 2000 płaciłem 550 zł ZUS miesięcznie (= 122 USD), pracownik kosztował mnie 900 zł (= 200 USD), jeden średni produkt sprzedawałem za 4,50 zł netto (= 1 USD). Dla kontrastu, w roku 2019 płacę 1320 zł ZUS (= 350 USD), pracownik kosztuje mnie 2700 zł (= 710 USD), jeden średni produkt sprzedaję za 6,00 zł netto (= 1,60 USD).

Reasumując, przy średnim zatrudnieniu 20 osób koszt rocznego utrzymania pracowników mojej firmy wzrósł z 48 000 dolarów w roku 2000 do 170 000 dolarów w roku 2019. 3,5-krotny wzrost kosztów. Licząc nie w złotówkach, ale w walucie światowej.

A teraz przejdźmy płynnie do tu i teraz. Czyli do zagadnienia: skąd rząd czerpie pieniądze na swoje ambitne programy socjalne, te wszystkie 500+. Nasz superpremier Mateusz zapewnił ostatnio, że wie, jak to wszystko sfinansować, wymieniając bez mrugnięcia okiem likwidację rajów podatkowych dla wielkich korporacji. My jednak zmrużmy jedno oko; jeśli nasz rząd nie ściągnął przez te 4 lata ani złotówki ze słynnego podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, to jak teraz zamierza zlikwidować raje podatkowe? Panie Premierze, nie przerasta to Pana kompetencji?

Nie nabierając się zatem na farmazony, poszukajmy prawdziwego źródła tych „rządowych” pieniędzy. A tropem niech nam będzie zapowiedź podwyżki minimalnego wynagrodzenia pracowniczego do kwoty 2450 zł brutto (1774 zł dla pracownika na rękę), co dla mnie stanowi koszt prawie 3000 zł. Drugi trop to wzrost ZUS dla przedsiębiorców do 1500 zł i minimalny pracowniczy do 1030 zł (z 950). I ostatni, żebyście zrozumieli, dlaczego rząd tak ochoczo podnosi płacę minimalną, wyprzedzając czasem oczekiwania związków zawodowych. Otóż każdy wzrost płacy minimalnej pracownika skutkuje automatycznym haraczem płaconym państwu. Wzrost wynagrodzenia minimalnego z 1290 zł na rękę w roku 2015 do 1634 zł w roku 2019 (zatem o 340 zł) kosztował pracodawcę dodatkowo 200 zł miesięcznego haraczu dla państwa.

To może policzmy. 14 milionów pracowników (rządowych nie liczę) x 2400 zł (200 x 12 m-cy) = 33 miliardy 600 milionów złotych w ciągu ostatnich czterech lat.

A co nasz rząd szykuje na rok 2020? Wzrost płacy minimalnej brutto do 2450 zł (1774 na rękę) i dodatkowy haracz dla siebie w wysokości 60 zł. I wzrost ZUS dla 1 mln 600 tys. przedsiębiorców do 1500 zł z 1320, a pracowniczy z 950 zł do 1030 zł.

Zsumujmy, co powyżej. Haracz pracodawców od 14 mln pracowników to 14 mln x 720 zł (60 zł x 12 m-cy) = 10 mld złotych. Ok. 5 mld to wzrost wpływów podatkowych od zatrudnionych. I jeszcze 3 mld złotych z tytułu wzrostu składki ZUS dla przedsiębiorców. Razem dodatkowe 18 mld złotych za rok 2020 dla rządu na ambitne projekty socjalne.

Mam nadzieję, że doszliśmy do takich samych wniosków. To z haraczu ściąganego od przedsiębiorców Obóz Dobrej Zmiany finansuje wszystkie 500+, chociaż w odróżnieniu od likwidacji luki VAT-owskiej wcale o tym nie wspomina. Dlatego nie dziwcie się przedsiębiorcom, że płaczą. A jak już głosują na Prawo i Sprawiedliwość, jak zdarza się to piszącemu, to jedynie dlatego, że to aktualnie najmniej zła dla Polski możliwa opcja.

Nie dziwcie się jednak przedsiębiorcom, tym mniej wyrobionym politycznie, że na takie zarządzanie Polską nie chcą głosować. Systematyczne i drastyczne w ostatnich latach zwiększanie ich obciążeń względem budżetu zagraża bezpośrednio ich fizycznemu bytowi. Pośrednie podrożenie polskiej produkcji, co przedstawiłem na wstępie, powoduje też utratę konkurencyjności względem firm zagranicznych. A jeśli upadną polskie firmy, te najmniejsze, małe i średnie, to upadnie też polska gospodarka. A wtedy już nie będzie miał kto finansować ambitnych programów socjalnych, dzięki którym Obóz Dobrej Zmiany sprawuje samodzielne rządy.

Dlatego, zanim nie jest za późno, apeluję do Prawa i Sprawiedliwości o opamiętanie się. W taki sposób, z haraczem opartym na absurdalnych wskaźnikach procentowych, które niszczą polskich przedsiębiorców i polską gospodarkę, skończycie jak prezydent Brazylii Lula da Silva. A apeluję bez owijania w bawełnę, bo nie chcę, żeby zrujnowane państwo polskie znowu opanowała patologia polityczna 🙁

Polska potrzebuje drastycznej zmiany myślenia i zarządzania. Wprowadzenie jako zasady nie 500 +, lecz 500 -. Ale o tym następnym razem.

Jan A. Kowalski

O tym, dlaczego Obóz Dobrej Zmiany nie potrafi zrozumieć prawdy oczywistej / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Z racji mojej osobistej walki z wiatrakami, prowadzonej od kilku dziesięcioleci, kolejny raz spróbuję wytłumaczyć tę pokrętną logikę, zaoferowaną nam, wyborcom, przed kolejnymi wyborami.

Tuż przed kolejną burzą mózgów Prawa i Sprawiedliwości przez media przeniknęły trzy newsy z tego środowiska. Pierwszy o podwyżce ZUS dla małych przedsiębiorców do 1500 zł miesięcznie (z 1350). Drugi o zerowym PIT dla młodzieży do 26 roku życia. I trzeci – o projektowanej obniżce stawki PIT dla wszystkich do poziomu 17%.

Jeżeli nie rozumiecie logiki tej propagandowej zbitki, to znak, że jesteście jeszcze normalni – też tego nie rozumiem. Bo rozumuję oczywiście wprost, tak jak każdy normalny człowiek powinien rozumować. Że czarne jest czarne, a białe jest białe. Że zwiększanie obciążeń kłóci się z obniżką obciążeń. Jednak z członkami Prawa i Sprawiedliwości, tymi szeregowymi i tymi decyzyjnymi, sprawa przedstawia się zgoła odmiennie. Otóż, jak pamiętamy, „nikt ich nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne”😁. Jednak z racji mojej osobistej walki z wiatrakami, prowadzonej od kilku dziesięcioleci, kolejny raz spróbuję. Spróbuję wytłumaczyć tę pokrętną logikę, zaoferowaną nam, wyborcom, przed kolejnymi wyborami.

Uwaga, zaczynam. To wszystko przez inteligenckie pochodzenie działaczy tej partii. Inteligenckie pochodzenie utrwalone czterema dziesięcioleciami bolszewickiej propagandy. Bolszewickiej propagandy, której głównym zadaniem było wychowanie nowego człowieka. Człowieka sowieckiego, który nie rozumie wynikania przyczyna – skutek. I nie jest do końca samodzielny, tak w działaniu, jak i w myśleniu. Może być tylko częściowo mądry i częściowo samodzielny. Bo nad wszystkim czuwa Partia, która lepiej wie i kontroluje całość procesu.

Robotnik ma dokręcać swoją śrubkę i nie myśleć. Inteligent ma wdrażać wytyczne i wymądrzać się na wąskim odcinku. A przedsiębiorcy nie wolno nawet istnieć, bo to spekulant, oszust i krwiopijca.

I na dobrą sprawę, jeżeli uda nam się odrzucić patriotyczne emocje, Prawo i Sprawiedliwość wdraża teraz stare pezetpeerowskie wytyczne. Partia ma kierować, rząd rządzić, a społeczeństwo słuchać mądrzejszych i wykonywać. Dzieje się to na kolejnym etapie dziejowym, stąd oczywiste różnice. Nikt nikogo nie zamyka, nie pałuje, i super. Jednak próba całkowitego przejęcia odpowiedzialności za gospodarczy rozwój państwa i pomyślność polskiego narodu ze strony PiS jest logicznie równoważna minionej i chybionej próbie (nie)dokonanej kiedyś przez PZPR. Bo komunizm upadł, ale wychowany przez niego inteligent pozostał, niestety.

Oczywistą i klasyczną umiejętnością jest zdolność analityków i prognostyków do wyjaśnienia rzeczy dokonanych. Natomiast, jak wiemy, przewidywanie przyszłości wiąże się z niemałym ryzykiem. Nie boję się go jednak, ponieważ przewidywanie przyszłości w Polsce po roku 1989 jest banalnie proste. A w zasadzie to już od roku 1969, kiedy zniesiono w Polsce karę śmierci za przestępstwa gospodarcze. Od tego czasu wróciła do życia stara prawda, że przynajmniej 99% wszystkich ludzi działa tylko i wyłącznie dla osiągnięcia własnej korzyści materialnej. Niezależnie od zajmowanego stanowiska: państwowego, społecznego lub prywatnego. Ostatnim, który mógł wymusić uczciwość polityków i urzędników, a także dyrektorów państwowych zakładów pracy, był towarzysz Wiesław Gomułka. Prawie mu się udało, jak chłopu oduczyć konia jeść.

Teraz w podobny sposób próbuje zarządzać państwem Jarosław Kaczyński. I co bardziej zapalczywi zwolennicy twierdzą, że mu się uda. Czemu miałoby się nie udać? A co twierdzę ja, Wasz samozwańczy prorok? Że na setkę mu się nie uda!

Wróćmy zatem do początku. Jest szaleństwem sztabowców Prawa i Sprawiedliwości budowanie przyszłości Polski tylko i wyłącznie na rozbuchaniu programów socjalnych i centralnym zarządzaniu procesami gospodarczymi i społecznymi.

Nikomu w naszej cywilizacji wolnych ludzi nic takiego się nie udało i się nie uda. Ostatni, który próbował z marnym skutkiem (choć miał kilkuletnie sukcesy i ogromne poparcie społeczne), to były prezydent Brazylii Lula da Silva, odsiadujący obecnie karę 12 lat więzienia za korupcję.

Dlatego uprzejmie proszę Obóz Dobrej Zmiany o wymianę ekspertów gospodarczych z „brazylijskich” na normalnych. Na takich, którzy rozumieją, że najpierw trzeba zarobić, żeby móc wydawać. Że jest działaniem absurdalnym obniżanie podatków (części pieniędzy zarobionych) równoczesne z podrażaniem kosztów pracy = największą przeszkodą do zarobienia pieniędzy. Bo najpierw potrzebujemy zdecydowanej obniżki kosztów pracy, obciążających przedsiębiorców i pracowników. Uniemożliwiających powstawanie i rozwój firm, a przez to wypychających miliony Polaków za granicę. A dopiero potem, gdy rozwiną się firmy i wrócą Polacy, gdy znacząco zwiększą się wpływy do budżetu państwa i nasze biedne (bo głupie?) państwo wyjdzie na +, obniżmy też podatki.

Jan A. Kowalski

PS. I pierwszy tego lata ogórek: rusko-krymska chwilowo księżna Anżelika Jarosławska-Sapieha założyła partię „Biełaja Roza”. Bójcie się, „pisiory” 😊

Czy można zbudować państwo bez mieszania Boga do spraw państwowych i społecznych? / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Historyczne przykłady dowodzą, że bez odwołania do Boga nie zbudujemy żadnego państwa świeckiego, ale piekło. Na miarę piekieł XX wieku stworzonych dla człowieka przez wielkich, bezbożnych idealistów.

Oczywiście, że możemy, odpowiadam wszystkim materialistom, darwinistom i seksualistom, i całej społeczności LGBTIQ również. Takie państwa udało się przecież zbudować rosyjskim bolszewikom, niemieckim faszystom, kambodżańskim polpotowcom, kubańskim, chińskim i koreańskim komunistom. Cały wiek XX to dowód na to, że można zbudować państwo bez Boga. Że można odwołać się do jakiejkolwiek innej idei wymyślonej przez człowieka, ludzkiej, a nie bożej idei, i takie państwo zbudować. Bez Boga, ale czy bardziej ludzkie?

Myślę, że na takie właśnie pytanie powinien sobie odpowiedzieć mój fejsbukowy polemista sprzed tygodnia, Michał Czajkowski. Ale po kolei. Zarzucił mi on debilne i idiotyczne mieszanie wiary do spraw państwowych i społecznych. I zaproponował stworzenie państwa mechanicznego, odwołującego się do prokreacji i wkładu w utrzymanie państwa jako obiektywnego pomiaru wartości obywatela. I odrzucenie idiotycznych wstecznych wartościowań. Panie Michale, przepraszam, jeżeli czegoś z Pana błyskotliwej teorii nie zrozumiałem.

Potrzebujemy zatem teraz jedynie inteligentnego i charyzmatycznego przywódcy, który tę nową ideę automatyzmu mechanicznego podejmie jako swoją i zaczaruje nią spragniony nowości lud. Kogoś na miarę Lenina/Stalina, Hitlera, Pol-Pota, Castro, Mao Zedonga lub Kim Ir Sena. A może Pan, Panie Michale, spróbuje?

Swada w piśmie i mowie, nie wspominając o talencie do niszczenia politycznych oponentów, to przecież niemało. Każdy z wymienionych wyżej wielkich przywódców ludzkości taką umiejętność posiadał. I oni również nie tępili ówczesnych LGBT za odstępstwo od bożych przykazań, ale za aspołeczność. Za brak przydatności państwowej. Zatem dokładnie według Pańskiej argumentacji.

Jedyny słaby punkt w tej nowatorskiej teorii to odpowiedź na pytanie: kto nam takie państwo narzuci (liczą się kadry) i droga dojścia do tej świetlanej przyszłości. Do zdobycia władzy przez awangardę nowej idei. I jeszcze jedno niewinne: ilu chrześcijańskich głąbów trzeba będzie w tym długim marszu wyeliminować? Ale przecież tym ostatnim żaden automatyczny mechanista nie może się przejmować, skoro wiadomo, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Żadnej z wymienionych na wstępie idei ludzkich, jakie zawładnęły XX wiekiem, nie udało się jednak odnieść sukcesu materialnego. To znaczy udało się przywódcom tych idei odebrać bogactwo materialne wstecznym warstwom społecznym. Po to, by potem społeczeństwa te idealne państwa zamieszkujące doprowadzić do materialnej nędzy. I za cenę porzucenia wielkich idei w ostateczności uwłaszczyć się na majątkach zarządzanych przez siebie państw. Na otarcie łez i dla przezwyciężenia traumy bankructwa wielkich ludzkich idei.

I tu, co pewnie Michała Czajkowskiego zaciekawi, dla utrzymania zreformowanych państw, ich rozwoju materialnego (a nie żadnego duchowego) oraz utrzymania i wzrostu zamożności własnej, zreformowani przywódcy odwołali się do kogo? Do Boga oczywiście. Wystarczy spojrzeć na Rosję, Chiny i Kubę. (Tego, że ktoś chce odwoływać się do innego niż nasz boga, nie chcę w tym miejscu roztrząsać.)

A zatem, na koniec już poważnie. Nie pisałem ubiegłotygodniowego tekstu o ustroju państwowym i o państwie. I w żaden też sposób nie zamierzałem dyskutować z aktywistami LGBTIQ. Pisałem do błądzących w swoich ocenach chrześcijan. To dopiero argumentacja Michała Czajkowskiego – Panie Michale, dziękuję! – kazała mi popatrzeć na problem również od tej strony. Mam nadzieję, że ten przytoczony przeze mnie zalążek nowej ludzkiej idei państwa, idei automatyzmu mechanicznego, idei kolejnego totalnego zniewolenia człowieka-dziecka bożego, coś nam, chrześcijanom wszelkich porządków, uzmysłowi. Uzmysłowi, że bez odwołania do Boga nie zbudujemy żadnego państwa świeckiego, ale piekło. Na miarę piekieł XX wieku stworzonych dla człowieka przez wielkich, bezbożnych idealistów.

A przypadkowemu czytelnikowi z grupy LGBT uzmysłowi, że jedynie w państwie urządzonym według Dekalogu może zachować własną wolność do błądzenia aż do śmierci. Bo ma takie prawo dane przez samego Boga.

Jan A. Kowalski

Tolerancja – nie ma takiego słowa w Piśmie Świętym! Grzechu nie można akceptować / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zachłysnęliśmy się namiastką wolności, która zawitała do nas po roku ’89. Tym, że możemy już wszystko, bo komuna się skończyła. A okazało się, że możemy jedynie oddać się swobodzie obyczajowej.

Jest za to słowo miłość, o czym przypomniał w swoim kazaniu ksiądz proboszcz małej nadmorskiej parafii. Miłość, która każe nam kochać bliźniego pomimo jego grzechu; z samej racji bycia dzieckiem bożym. To miłość każe nam iść do tego, który grzeszy, i zaoferować mu naszą pomoc w przezwyciężeniu grzechu. Nawet i najczęściej narażając się na wyśmianie i wyzwiska. Donośny śmiech i głośne wyzwiska, bo szatan – pan grzechu – jest hałaśliwy. Dla chrześcijanina nie ma i nie może być zgody na grzech. Dlatego chrześcijanin nie może być tolerancyjny. Nie może być tolerancyjny w sprawach dotyczących wiary, jeżeli miałoby to oznaczać akceptację dla grzechu, cudzego lub własnego.

W takim rozumieniu słowa Pan Jezus nie był tolerancyjny. Nie znajdziemy w Ewangeliach ani jednego przypadku, mogącego sugerować zgodę Chrystusa na inny model życia. Na odmienność bądź rozwiązłość seksualną. Na to, czego od nas, chrześcijan, domagają się wszelkiej maści zboczeńcy i ich poplecznicy.

W scenie z jawnogrzesznicą nasz Pan nie mówi przecież: idź i uważaj na siebie, żeby już nikt cię nie przyłapał. Mówi: idź i nie grzesz więcej!

Nie potępia jej, wykazując zarazem jej prześladowcom żądnym mordu, że nikt z nas, ludzi, nie jest bez grzechu. I to, że zła i grzechu nie da się zabić, jak często w ułomnym oglądzie rzeczywistości śmiemy uważać. Zło i grzech może być przezwyciężony jedynie ogromnym wysiłkiem własnym grzesznika i łaską bożą.

Z tego to powodu bardzo zmartwił mnie wpis aktora młodego pokolenia, Macieja Musiała: „Love is love” z okazji parady zboczeńców (czyli Równości wszystkich zboczeńców względem siebie), przy szatańskiej tęczy. Tego samego Macieja Musiała, który nie tak dawno manifestował swoją katolicką wiarę. A teraz zdobył się na zakrycie swojego młodzieńczego torsu – co za poświęcenie – koszulką z gejowską, szatańską tęczą i napisem „love”. I komentarz na Twitterze: love is love. A przecież to nieprawda. Seksualne wykorzystywanie innych dla zaspokojenia własnej żądzy nie ma nic wspólnego z miłością. Jest wręcz jej zaprzeczeniem. Bo miłość, jak naucza nas Pismo Święte, jest poświęceniem dla drugiego człowieka, aż do poświęcenia swojego życia w przypadku miłości doskonałej, absolutnej.

Jeżeli kochasz kogokolwiek z ludzi biorących udział w tej paradzie, Maćku Musiale, to idź do niego i zaproponuj mu zerwanie z grzechem. Nie utwierdzaj go w grzechu, bo w ten sposób sam grzeszysz!

Przywołałem tu Maćka Musiała tylko w charakterze głosu pokolenia, a nie żeby się znęcać. Sam mam dzieci odrobinę tylko starsze i niestety tak samo zagubione w swych ocenach. Dlatego współczując rodzicom Maćka, współczuję także sobie. Gdzieś musieliśmy popełnić błąd. I to koszmarny błąd. Zachłysnęliśmy się namiastką wolności, która zawitała do nas po roku ’89. Tym, że możemy już wszystko, bo komuna się skończyła. A okazało się, że możemy jedynie oddać się swobodzie obyczajowej. Takiej samej, jaką w roku 1918 wprowadzała w Rosji bolszewicka minister Aleksandra Kołłątaj. A teraz na dodatek ta „wolność” nadchodziła z Zachodu, wymarzonego Zachodu, do którego za wszelką cenę chcieliśmy dołączyć.

To my, rodzice, jesteśmy głównymi sprawcami popadnięcia naszych dzieci w tę nową herezję. Herezję, która wszystko relatywizuje, odrzuca bojaźń bożą i każe nam akceptować=tolerować grzeszne zboczenia. Niepostrzeżenie, indywidualnie, a po zsumowaniu – w liczbie 25 milionów dorosłych Polaków, zaakceptowaliśmy systemowe demoralizowanie naszych dzieci. Rzadkie przypadki dorosłych świadomych zagrożenia nie na wiele się zdały. Bo na dzieci największy wpływ, choć rodzicom inaczej się czasem wydaje, ma otoczenie rówieśników. Problem z akceptacją bądź odrzuceniem przez środowisko jest największym wyzwaniem każdego dorastającego człowieka.

Pozwoliliśmy zwyciężyć bolszewikom z ich wizją świata, człowieka i szczęścia. Pozwoliliśmy im zawłaszczyć pojęcia i codzienny język. Najpierw pozwoliliśmy oddzielić miłość od seksualności, a teraz pozwalamy nazywać miłością mechaniczną czynność seksualną. Już nie „kochamy kogoś”, ale „kochamy się”. A kochać się możemy z kimkolwiek, byle sprawił nam przyjemność. Co ja mówię, jaką przyjemność, niebo i raj – największe dobro, jakie może człowiek posiąść tu i teraz. Bo wieczności przecież nie ma, a jeżeli jest, to z definicji każdy zostanie zbawiony lub odrodzi się w nieskończonym procesie reinkarnacji.

Pozwoliliśmy też zawłaszczyć bolszewikom instytucje społeczne, które nie służą już dobremu dorastaniu naszych dzieci, ale je systemowo demoralizują. Utraciliśmy media, instytucje kultury, masową rozrywkę, modę. A teraz jeszcze próbuje się nam odebrać szkołę i zniszczyć Rodzinę i Kościół. I wydaje się, że jest to proces postępujący i nieuchronny.

Hej, Ludzie!, chrześcijanie wszelkich odłamów! A może byśmy trochę powalczyli, prawdziwie po chrześcijańsku? Zaczynając od usunięcia źdźbła z własnego oka, dla lepszego oglądu rzeczywistości?

Jan A. Kowalski

I co my na Podkarpaciu mamy po wyborach parlamentarnych zrobić z gejami?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Każdy ma prawo do błędu. Ale żeby w powyborczej traumie popaść w aż taki błąd konstytucyjny? W błąd potencjalnie degradujący jednostkę ludzką na obszarze prawie połowy naszego pięknego kraju?

Aż wcisnęło mnie w mój bukowy zydel na myśl, że trzeba będzie głosować nad ich marnym na naszym terenie losem. To znaczy nie dziś czy jutro, ale po wygraniu przez opozycję totalną nadchodzących wyborów i przeforsowaniu jej kluczowej propozycji – o zróżnicowaniu prawa w Polsce. Co oznacza, że każdy wygrany przez nich samorząd będzie musiał dobrowolnie oddawać się sodomie i gomorze, zgodnie z ustanowionym w tym samorządzie autonomicznym od państwowego prawem.

Ludzie, totalna opozycjo, opamiętajcie się! Przecież my na naszym Podkarpaciu też dostaniemy takie samo prawo. Zatem czeka was zalew „naszych” ukrytych (przed podkarpackimi bojówkami) gejów i nie tylko. Musicie im, co chyba oczywiste, stworzyć miejsca pracy i przynajmniej komunalne mieszkanka. Jasne, to wasz problem.

No dobrze, a jak któryś z was będzie chciał przyjechać tu do nas, w Beskid Niski lub w Bieszczady? Napalić się zioła albo pohasać po łące za grzybkami, już wy wiecie, za jakimi grzybkami, to co wtedy? Przecież na setkę wyląduje w naszym podkarpackim więźniu i trzeba go będzie resocjalizować. Bo na deportację do waszego gejowskiego raju nasze podkarpackie prawo nie pozwoli. I będzie musiał o-d-s-i-e-d-z-i-e-ć swoje wraz z naszą lokalną społecznością.

Uff, ledwo się wycisnąłem z mojego bukowego zydla. I zrobiło mi się ich, totalnej opozycji, zwyczajnie, po ludzku, żal. Bo każdy człowiek jest omylny i każdy ma prawo do błędu. Ale żeby w powyborczej traumie popaść w aż taki błąd konstytucyjny? W błąd potencjalnie degradujący jednostkę ludzką na obszarze prawie połowy naszego pięknego kraju? Na to ja, Jan Kowalski, w końcu też człowiek (chociaż z Podkarpacia), nie mogę się zgodzić. I dla waszego dobra, totalni, protestuję i napominam, jak kiedyś Aleksander Kwaśniewski napominał polityka Prawa i Sprawiedliwości Ludwika Dorna i jego psa Sabę: nie idźcie tą drogą! Czy nie rozumiecie, że programu politycznego nie pisze się na kolanie albo innej nie mniej atrakcyjnej części ludzkiego ciała? Czyżby mój apel sprzed tygodnia, żeby to jednak Klaudia Jachira poprowadziła antypisowski lud, to wcale nie był żart, jak się okazuje tydzień później? Dobrze, zrobicie jak chcecie, ale nie miejcie potem pretensji do mnie, że nie ostrzegałem.

No to na koniec zaapeluję też do grupy najbardziej zainteresowanej.

Drodzy geje, lesbijki, biseksualiści, transseksualiści, interseksualiści i ku… (cokolwiek miałoby to znaczyć, z wyłączeniem prawdziwych ku…), zagłosujcie w przyszłych wyborach na Prawo i Sprawiedliwość albo na kogokolwiek, ale nie na Koalicję Obywatelską, jakkolwiek się będzie nazywać. Ci ludzie, ci aktorzy udający polityków, podstępnie szykują Wam dyskryminację i restrykcje prawie w połowie naszego pięknego kraju; z tendencją wzrostową.

A dziś, jeszcze przed wyborami, przyjeżdżajcie na nasze piękne Podkarpacie. Zachwycajcie się pięknem przyrody i życzliwością mieszkańców. Nacieszcie zmysły rozlicznymi ziołami i nawet grzybami ubogacającymi nasze łąki i lasy. I doceńcie wreszcie Podkarpacie, najpierw geograficzne, a potem może i mentalne. I w żadnym razie nie dajcie sobie takiej możliwości wyjazdu odebrać tym, którzy szykują Wam i nam wszystkim Polskę totalną, Polskę wydzielonych gett obyczajowych. Tylko proszę – nie pytajcie miejscowych o stosunki tu panujące.

Jan A. Kowalski

PS. Trochę mi głupio, ale się przyznam. 4 kilometry dzieli mnie geograficznie i administracyjnie od Podkarpacia. Ale mentalnie jestem w nim od lat J

Klaudia Jachira nowym przywódcą opozycji zamiast żałosnej figury – Schetyny/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Establishment III RP, który trochę przypadkiem został oderwany od koryta, od czterech już lat nie może pojąć dlaczego. Nie umie walczyć politycznie, bo ustanowiono go w wyniku układu Okrągłego Stołu.

Na początek, zgodnie z niepisanym prawem felietonisty, pochwalę się: wygrałem te wybory! To nie było łatwe, bo musiałem zejść z góry, pokonać w czterdzieści pięć minut drogę do najbliższego lokalu wyborczego, a zanosiło się na deszcz, i wreszcie postawić krzyżyk przy nazwisku profesora Legutki z Prawa i Sprawiedliwości. Ale opłacało się, wygrałem w pięknym stylu 🙂

45:38 to wynik dużo lepszy od oczekiwanego przeze mnie i cały obóz Dobrej Zmiany. I zarazem klęska Koalicji Egzotycznej. Klęska koncepcyjna, bo udało się koalicji kilku partii przegrać bardziej niż wcześniej przegrywała sama Platforma Obywatelska. I klęska programowa, bo okazało się, że bluźnierstwa, tęczowa flaga i wyzwolona wagina jako symbol nowego bożka to za mało na program, a za dużo dla większości Polaków. Te ostatnie wybory uzmysłowiły jedną oczywistą oczywistość, nieprzyjmowaną dotychczas jedynie przez umysły zaślepionych lemingów. To, że KE nie ma żadnego programu politycznego, nie ma jakiejkolwiek oferty dla potencjalnego wyborcy. Bo prosty anty-pisizm, bez jakiejkolwiek próby racjonalizacji, był skuteczny w roku 2015 i 2016. Ale teraz mamy rok 2019, a Opozycja Totalna dalej oczekuje od swoich zwolenników ślinienia się i warczenia na samo hasło „PiS”.

I w powyższym kontekście wystąpienie młodej aktorki Klaudii Jachiry, które obejrzałem na portalu wpolityce.pl, tchnęło w moje serce nową nadzieję. Oto na naszych oczach rodzi się nowy przywódca opozycji, który nie ma jeszcze struktur i pieniędzy, ale ma program (wysłuchałem, całkiem sensowny, chociaż się z nim nie zgadzam) i zwolenników (prawie 700 000 wyświetleń w ciągu 1 dnia). Chociaż komentarze na tym portalu nie były zbyt przychylne, to chyba tylko z racji politycznego zaślepienia, jakie w ostatnich latach dominuje w Polsce niezależnie od deklarowanej opcji.

Brawo Pani Klaudio! Nie znam Pani, bo mieszkam w górach i nie mam telewizora, ale po tym jednym nagraniu stałem się Pani wielkim fanem. Przede wszystkim gratuluję odwagi. Trzeba w końcu mieć to coś, żeby jak dziecko powiedzieć: król jest nagi! Król Schetyna nie ma żadnych szat, jest nagi! Opozycja, która przegrała 4 lata temu, nie ma żadnego programu! Brawo, Pani Klaudio!

A dlaczego nie ma, to teraz spróbuję wyjaśnić. Otóż, Pani Klaudio, ona wcale nie jest opozycją. To utuczony przez lata III RP establishment, który trochę przypadkiem został oderwany od koryta. I od czterech już lat nie może pojąć dlaczego. Dlaczego pozbawiono go żerowiska pn. Polska. A nie umie walczyć politycznie, bo ustanowiono go w wyniku układu Okrągłego Stołu. To dlatego zwykli obywatele, Pani i ja, nie jesteśmy dla niego odniesieniem. To nie my decydowaliśmy o jego powołaniu do żłobu, ale tajne komunistyczne służby – sprawcza siła zewnętrzna. To dlatego jedyna oferta tego przegranego od 2015 roku obozu nie jest skierowana ani do Pani, Klaudii Jachiry, ani do mnie, Jana Kowalskiego. Jest skierowana do jedynej zewnętrznej siły sprawczej, która zdaniem opozycji, może jej zwrócić dawne żerowisko, do Komisji Europejskiej. To dlatego taka nazwa (KE) dla upadłego establishmentu III RP.

Reasumując, Pani Klaudio, proszę absolutnie nigdzie nie wyjeżdżać z naszego pięknego kraju. Rozumiem, że miała Pani złudzenia, które właśnie się rozwiały. Ale prawda, chociaż bolesna, to jednak nas wyzwala i wzmacnia. Jest Pani na tyle młoda, żeby gorycz prawdy przeżyć. A umocniona, walczyć o serca i głosy Polaków, o swoją wizję państwa.

Od kilku lat czekam na oczyszczenie polskiej sceny politycznej z oszustów udających polityków, których jedynym życiowym przesłaniem jest okradać nas wszystkich. Panią i mnie również. Od kilku lat czekam na pojawienie się prawdziwej opozycji. A żeby taka powstała, najpierw potrzebny jest charyzmatyczny przywódca, ktoś taki, jak Jarosław Kaczyński w Prawie i Sprawiedliwości. Na co słusznie zwróciła Pani uwag. A nie jakaś żałosna figura pod nazwą Schetyna, który nawet kłamać nie umie. I gołym okiem widać, że sam nie wierzy w to, co mówi.

Pani to co innego. Prosto w oczy i na temat. Pani Klaudio, tak trzymać. Jest Pani idealnym kandydatem na wodza prawdziwej opozycji. Opozycji, która sformułuje jasny program i z nim będzie walczyć o głosy Polaków. I chociaż nie mogę obiecać, że oddam na Panią głos w przyszłych wyborach, to jedno mogę przyrzec: każdego, kto nie zgadza się z programem Dobrej Zmiany, będę namawiał do głosowania na Panią i na wreszcie prawdziwą opozycję.

Pani oddany (nie)zwolennik

Jan A. Kowalski

PS. Obejrzyjcie filmik Klaudii Jachiry, zwłaszcza Wy, zwolennicy i przeciwnicy PiS, bo warto.

Dzięki mnie jeden esbek nie został księdzem! Na marginesie ostatniego filmu / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nam, członkom Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa, pozostaje pewność dana nam przez naszego Pana, że bramy piekielne go nie przemogą. Niezależnie od tego, ilu przemogą biskupów i księży.

Inny by się tym pewnie pochwalił, a ja Wam po prostu opowiem 🙂 To było w roku 1986, zaraz na początku mojego ukrywania się przed siepaczami Kiszczaka. Ktoś w krakowskiej kurii biskupiej, która pomagała mnie i pozostałym „terrorystom”, wpadł na ten pomysł. Napisałem list do śp. kardynała Macharskiego z prośbą o wstawiennictwo w powrocie do jawnego życia niewinnemu 22-latkowi. Kardynał list przeczytał, włożył płaszcz i poszedł do generała Gruby. W wyniku tej wizyty mogłem się ujawnić z gwarancją pozostania na wolności. Pod jednym wszak warunkiem – miałem podpisać lojalkę. Niczego nie podpisałem, dlatego jeszcze trochę musiałem pożyć nielegalnie. Ale najbardziej zaskakujący okazał się finał całej historii, który poznałem po 20 latach. Moja odmowa wcale nie zmartwiła Kardynała, bo ceną za moje bezpieczeństwo, poza lojalką, było pozostawienie w seminarium młodego kleryka – współpracownika Służby Bezpieczeństwa. Ponieważ się nie ujawniłem, mógł on wyrzucić owego niedoszłego księdza generała Gruby i generała Kiszczaka.

Nie jestem szczególnym fanem księdza Isakowicza-Zaleskiego (i on moim chyba też nie), ale w jednej sprawie miał i ma moje poparcie od dawna. A od roku 2007 i opublikowania książki „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej” poparcie bezwarunkowe. Ta sprawa to konieczność lustracji księży pod kątem ich współpracy z komunistyczną służbą bezpieczeństwa. Według przestudiowanych przez księdza Zaleskiego dokumentów 10–12% księży katolickich w Polsce współpracowała z SB. Co zrobił z tym faktem polski episkopat po roku 1989, po roku rzekomo odzyskanej wolności? Nic, czyli tyle samo, co hierarchia każdej innej grupy zawodowej. Trzeba tu zaakcentować, że dużo uwagi poświęcił ksiądz Zaleski współpracy z SB księży o orientacji homoseksualnej. A stąd do pedofilii, o czym wiemy z każdych wiarygodnych badań naukowych, już tylko krok.

Brak oczyszczenia polskiego Kościoła z tego śmierdzącego uwikłania zaowocował po kolejnych 12 latach filmem Sekielskiego i wybiciem szamba.

Zdumienie hierarchów Kościoła katolickiego wprawiło mnie co najmniej w stan osłupienia. Wszyscy nagle, w tym ci, co zwalczali prawdę przez ostatnich 30 lat, nagle przejrzeli na oczy. Odkryli nowość i dziękują teraz dziennikarzowi. Jasne, wiemy, że hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek, ale bez przesady. To po pierwsze. Po drugie, zmienił nam się kontekst historyczno-obyczajowy. Nikt już o niczym nie pamięta i niczego nie rozumie.

Odbyłem kilka rozmów z 30-latkami. Z coraz większym zdumieniem patrzyli na mnie, gdy tłumaczyłem tło sprzed 30 lat. To, że każdy ksiądz – co ja mówię, już wstępujący do seminarium duchownego – miał zakładaną indywidualną teczkę w SB. I komunistyczne tajne służby tylko czyhały, żeby odkryć, na co można go złapać. Na korek, worek czy rozporek. Wytłumaczę młodszym: na zbyt dużą skłonność do alkoholu, na łapczywość na pieniądze, na zamiłowanie do nieczystego życia wreszcie. A jeżeli to była skłonność nie do dziewczyn, ale do chłopców, to SB aż zacierała ręce. A jak dodawałem jeszcze, że bez zgody komunistycznych władz ksiądz nie mógł zostać biskupem, to oczy mojego rozmówcy robiły się okrągłe jak spodki.

To nie roztargnienie kazało braciom Sekielskim nie wspomnieć o tym, że każdy z ich „bohaterów” współpracował z SB. Minęło 30 lat od tamtych wydarzeń. Całe pokolenie dorosło w czasach systemowo ukrywanej prawdy. To my, dzisiejsi 50- i 60-latkowie na to pozwoliliśmy. Zgoda, część z nas nie mogła się z tą prawdą do opinii publicznej przebić, świadomie zamilczana. Ale, że nie mógł tego zrobić episkopat, to już byłoby piramidalne kłamstwo. Miał środki i mógł. Ale uwikłany w niejasne biznesy, nie zrobił tego. Dlatego teraz coś, co można było wyciąć z polskiego Kościoła jednym cięciem lustracyjnego skalpela, wraca do nas po 30 latach zwielokrotnione. Nieobciążone kontekstem historycznym szambo, które brudzi już nie zdrajców Kościoła, ale Kościół jako instytucję.

Takie są właśnie skutki ukrywania prawdy w imię osiągania wyimaginowanego dobra. Ukrywanie prawdy polega zawsze na promocji kłamstwa; nie da się inaczej. A na kłamstwie nie zbuduje się żadnej trwałej wieży, ale budowlę zgoła odmienną. Taką, która właśnie teraz wybiła w Polsce.

Nie martwmy się jednak. Nam, członkom Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa, pozostaje pewność dana nam przez naszego Pana, że bramy piekielne go nie przemogą. Niezależnie od tego, ilu przemogą biskupów i księży.

Jan A. Kowalski

Potrójna tęcza nad Mareszką – zdumienie cudem bożego stworzenia / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Bóg proponuje nam dobro, piękno i prawdę, i miłość. A szatan zło, brzydotę i kłamstwo, i zdradę. W wersji, w propozycji szatana zawsze czegoś brakuje, jak koloru w tęczy lub ramienia w gwieździe.

To było wiele lat temu, też w maju. Trudny miałem wtedy okres w życiu. Właśnie padała moja firma, a małżeństwo pruło się w szwach. Również dlatego wybrałem się na tę wycieczkę. Z Bartnego na Magurę Wątkowską. 30 minut pod górę i tyle samo w dół. Taki dłuższy spacer, przerwa w pracy. Przynajmniej tak miało być.

Już na początku było trochę inaczej. Do starego drzewa przy szlaku przybita była zafoliowana kartka A-4. Poświęcona pamięci młodego poety, który przedawkował życie. „Po co komuś wyższe góry niż nasz Beskid Niski, po co piękniejszy widok niż potrójnej tęczy nad Mareszką”. Tak to mniej więcej brzmiało. I wyzwoliło we mnie wątpliwości nie tylko co do stanu umysłu autora, ale i jego wcześnie skończonego życia. Może dlatego, że poznałem kiedyś innego poetę i barda, za którego pięknymi tekstami stało sponiewierane i przegrane życie. Porzucona dla alkoholu żona i córka. I przedwczesna śmierć. Nawet piękne ballady śpiewane do tej pory przy górskich ogniskach nie wymażą z mojego mózgu jego prawdziwego obrazu. A ten jeszcze musiał zdrowo przyćpać, żeby zobaczyć potrójną tęczę. I po chwili już wszystko o nim wiedziałem.

Jednak 30 minut w górę, a potem tyle samo w dół, na dodatek tą samą drogą, to było trochę za mało. Postanowiłem zejść ze szlaku. Jeżeli dwie godziny później, po dzięciole zielonym, który opukuje drzewo, rozpoznajecie drogę, to nie jest z wami dobrze. Po kolejnych chciałem już tylko dojść do jakiegokolwiek opisanego punktu. I wreszcie udało się, z daleka odczytałem na tablicy drogowej nazwę miejscowości: Świątkowa Wielka. Wiedziałem, gdzie jestem, co znaczyło, że jestem uratowany. Trochę gorzej, że znalazłem się po drugiej stronie góry. Od samochodu w Bartnem dzieliło mnie pięć kilometrów asfaltem, z którego już nikomu nie pozwoliłem się zepchnąć.

A potem lunął deszcz i padał przez całą godzinę. Prawie przez całą drogę do samochodu. Przemoczony do gumki w majtkach, wreszcie zobaczyłem swój samochód. Świadomość, że mam w nim suche ubranie ucieszyła mnie na tyle, że mogłem jeszcze raz spojrzeć na przebytą drogę. Jakby nie patrzeć, zdobytą. I wtedy, spoglądając przez lewe ramię, zobaczyłem ją. Nad kupą łemkowskiego gnoju zobaczyłem potrójną tęczę, potrójną tęczę nad Mareszką. I doznałem olśnienia… jakim jestem małym i durnym człowiekiem! Ze wszystkimi swoimi przemyśleniami i mądrościami, i ocenianiem wszystkiego i wszystkich. Zarazem poczułem zachwyt bożym stworzeniem. To był pierwszy w moim życiu taki zachwyt. I chyba początek nawracania. W jednej chwili przestały mieć znaczenie jakiekolwiek problemy. Przemoczony i zziębnięty gapiłem się w bożą tęczę, na dodatek potrójną, i śmiałem się sam do siebie i z siebie.

Przypomniałem sobie tę historię teraz, przy okazji profanacji obrazu Matki Bożej gejowską, szatańską tęczą. Raz w życiu widziałem potrójną tęczę, właśnie nad górą Mareszka, 801 m wysokości n.p.m. Pierwsza tęcza miała normalne ustawienie kolorów, druga, powyżej, odwróconą kolejność i trzecia znów normalne. Kilka razy w życiu widziałem podwójną tęczę i wiele razy pojedynczą. Ale tych kolorów, jak je widzi ludzkie oko i definiuje mózg, zawsze było siedem. A nie sześć, jak w tęczy LGBTIQ, masońskiej i szatańskiej. Jakiego koloru brakuje w ich tęczy? Oczywiście błękitu, koloru nieba.

Bóg proponuje nam dobro, piękno i prawdę, i miłość. A szatan zło, brzydotę i kłamstwo, i zdradę. W wersji, w propozycji szatana zawsze czegoś brakuje, jak koloru w tęczy lub ramienia w gwieździe. Lub jest odwrócone jak krzyż. Tak czy inaczej, jest zdeformowane i prowadzi do zguby i człowieka, i ludzkość. Bo w odróżnieniu od Boga, który człowieka kocha, szatan człowieka nienawidzi i ze wszystkich sił stara się go upodlić i zniewolić. Hałaśliwymi modami dla zdeformowania naszego sumienia i naszych życiowych wyborów również.

Nie dajmy się zmanipulować i ogłupić, nawet Donaldowi Tuskowi i jego krajowym heroldom. Są tacy obyci i światowi, a nie potrafią zliczyć do siedmiu i nie rozróżniają kolorów. Wyjdźmy w góry, zmoknijmy i nacieszmy oczy i dusze wszystkimi kolorami tęczy, bożej tęczy.

Jan A. Kowalski

10 mld do budżetu, uzbrojenie obywateli za darmo… i odczepcie się ode mnie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę.

Skończył się strajk nauczycieli i jak zwykle wszyscy wygrali, i nikt nie przegrał. Tymczasem trochę szkoda straconej okazji. A właściwie trzech okazji. Dwóch oczywistych i trzeciej trochę mniej; ale po kolei.

Pierwsza zmarnowana okazja to strukturalne pozostawienie ZNP w stanie nienaruszonym wraz ze sztandarową skamieliną w postaci Karty Nauczyciela. Obie te struktury organizacyjno-formalne będą najpoważniejszą przeszkodą do zreformowania polskiej oświaty.

Oświaty, która tkwi w degrengoladzie strukturalno-programowej. A teraz dostaje europejski wiatr w żagle i zaraz zacznie wypuszczać na wakacje roczniki ogłupione nieprzyswajalną wiedzą, a w zamian zdemoralizowane obyczajowo.

Druga zmarnowana okazja wynika po części z pierwszej. Bez rozbicia Związku nie ma sposobu na naprawę szkolnictwa. Naprawę polegającą na:

  1. zmniejszeniu liczby nauczycieli o 400 tysięcy osób, do poziomu z roku 1970/71,
  2. przy jednoczesnym podwojeniu zarobków pozostałym w zawodzie
  3. i drastycznym odchudzeniu programów nauczania.

Szkoda tych dwóch okazji, które w sytuacji innej niż kryzysowa nie będą miały szansy urzeczywistnienia. Można ten chwilowy rozejm (do września) wytłumaczyć dobrem naszych dzieci, ale zastanówmy się odrobinę. Większość z nas zdawała maturę. A wcześniej gnała przez podstawówkę, potem przez liceum, żeby przypadkiem nie zmarnować czasu. A jak pomyślimy trochę w wieku lat 55, to ile lat w swoim życiu zmarnowaliśmy?

Nie szkoda ci straconego roku? – zapytała mnie koleżanka na jesieni roku 1987. Na jesieni roku 1986 zostałem skreślony z listy studentów, o co nie miałem pretensji do władz mojej szacownej uczelni. Nie mogło być inaczej. Przez ten rok ukrywałem się przed SB/WSW, poszukiwany listem gończym. To był najbogatszy w wiedzę (w tamtym czasie) rok mojego życia.

Przejdę zatem do trzeciej okazji. Oto pojawiła się naturalna okazja „zmarnowania” jednego roku liceum, na dodatek przed maturą. Fantastyczna okazja, która może się szybko nie powtórzyć. Chyba, że ZNP spróbuje wzniecić zamieszanie we wrześniu, przed wyborami parlamentarnymi. Oczywiście w dzisiejszym czasie nie ma powodu, żeby cały rocznik (300 tys.) ukrywał się przed „pisowskimi siepaczami” 🙂 Mógłby jednak jako pierwszy przejść obowiązkowe przeszkolenie wojskowe. Mamy wojska obrony terytorialnej szkolone przez zawodowych żołnierzy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy okazji reformy szkolnej zreformować polską doktrynę obronną.

Obowiązkowe, roczne przeszkolenie wojskowe dla przyszłych maturzystów wzmocniłoby w sposób znakomity nasz potencjał obronny. Moglibyśmy sprawdzonym wzorem Izraela i Szwajcarii uczynić pierwszy krok dla zapewnienia bezpieczeństwa naszej „wyspy wolności”.

I chociaż ten pierwszy rocznik nie byłby może idealnie przeszkolony, to już kolejne na pewno tak. Żadne akademie ku czci i śpiewy ku pamięci nie dadzą tego, co rzeczywista patriotyczna szkoła przeżycia. Szkoła przeżycia nie w ławce szkolnej, ale w błocie i kurzu, z karabinem lub bandażem (dziewczyny) w ręku.

Dopiero po przejściu egzaminu wojskowego, a później teoretycznego maturalnego, moglibyśmy powiedzieć o zdaniu przez młodego człowieka egzaminu dojrzałości. Oczywiście zakładam zwolnienie z obowiązku wojskowego świadków Jehowy i chorych na hemofilię. Jednak w naszym obywatelskim państwie, tworzonym i bronionym przez nas wszystkich, nie widzę możliwości ich obecności w strukturach państwa. I nie myślę tu tylko o posadach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, ale w całej szeroko pojętej administracji, państwowych firmach i bankach.

A teraz wyjaśnienie drastycznego tytułu. Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę. Do tej pory wydawało mi się, że każdy z nas przechodzi weryfikację na przedsiębiorcę. Po pierwsze, weryfikuje nas rynek. Po drugie, przepisy prawa.

A ponieważ wiadomo, o co chodzi – o 1 mld złotych z hakiem – to na użytek nie tylko Jadwigi Emilewicz, ale nawet samego premiera wyliczę, skąd wziąć pieniądze. I nie jakiś marny 1 mld, ale co najmniej 10.

Po zmniejszeniu liczby nauczycieli z 600 do 200 tysięcy (i 50% podniesieniu pensji pozostałym w zawodzie), w budżecie państwa pojawi się oszczędność w wysokości 10 mld złotych. Na uzbrojenie 300 000 osób wydamy 3 miliardy złotych, licząc po 10 tys. na osobę. Ale 400 tys. byłych nauczycieli, którzy zasilą realną, dochodową gospodarkę, zamiast obciążenia budżetu przyniesie dochód. W wysokości co najmniej 4 mld złotych. A zatem to już nie 10, ale 11 mld na Polskę +. (Jako humanista nie mam tu zamiaru wyręczać rządowych księgowych.)

Zatem, powtórzę: Drodzy Ministrowie, odczepcie się ode mnie-przedsiębiorcy i poszukajcie pieniędzy tam, gdzie one rzeczywiście są. Z pożytkiem dla nauczycieli, ich rodziców, uczniów i bezpieczeństwa nas wszystkich.

Jan A. Kowalski