Prognozy dla Polski, karmionej sowicie dotowaną, pyszną trucizną… / Jacek K. Matysiak, „Kurier WNET” 59/2019

Na głównej scenie zmagają się dwie siły, a te wyłaniające się po prawej czy lewej stronie nie powinny nawet swoimi pięknymi hasłami zakłócać pełnego, realnego obrazu rzeczywistości.

Jacek K. Matysiak

Żydzi i Polacy, roszczenie na życzenie i Broniarz…

Na dziś prognozy pogody dla Polski są dość zróżnicowane, od przelotnych opadów (z przedwojennych odpadów), aż do oberwania się (jak w banku) chmury. Tymczasem mżawka, ożywiająca – zdawałoby się wymarłe historyczną zimą – zapomnienia, powoduje pewną ruchliwość ludzi i rządów. Nadchodzą pierwsze wybory i decyzje, jakie partyjne okrycia przywdziać, komu zaufać, czyje logo poprzeć. Krajowi synoptycy przewidują utrzymanie się umiarkowanej pogody w okolicach gór okrągłostołowych, z małymi podtopieniami dużych połaci platform, które – mimo wzmocnienia zielonym nawozem i nowoczesnymi wspornikami – mogą jednak skończyć w ulubionym miejscu lidera naszej najbardziej dynamicznej pory roku.

Rząd tym razem jest piewcą globalnego ocieplenia (będzie dobrze, a może jeszcze lepiej!), a opozycja obstaje przy bliżej nieokreślonych zmianach klimatycznych (damy popalić rządowi!). Na politycznej scenie nawet już tańczą świnie i krowy, którym rząd dorzucił siana wydojonego z wyborców.

Pamiętam taki dowcip (być może grafika Mleczki?) krążący za późnego Gierka, kiedy faceci z telewizyjnej pogodynki, aby uściślić swoją prognozę pogody, dzwonili do jakiejś tam babci (chyba Zarubiny?), dociekliwie pytając, gdzie ją teraz łamie w kościach. I dopiero według geografii bólów babci Zarubiny ogłaszali i zapowiadali ulewę, wiatry porywiste bądź niebo czyste…

Wiedziony podobnym instynktem, chcąc udoskonalić moją wiedzę o tym, co i jak w polskiej polityce piszczy, zadzwoniłem i ja do mego przyjaciela z czasów studenckich, z którym z niejednego kotła w trudnych chwilach wyjadaliśmy nadzieję, również dzieląc się nią z resztą studenckiej braci. Przyjaciel mój jest ekonomicznie dojrzały, nie jest też polityczną papugą, a swojego imponującego, barwnego pióropusza nie zawdzięcza żadnym politycznym układom, ale bardziej swojej inteligencji i biznesowemu zmysłowi. W dawnych latach zawsze był po stronie prawdy i rozsądku, stąd mój pomysł, aby zasięgnąć jego opinii na temat dzisiejszej sytuacji w Kraju.

Kumpel jest zdania, że podobnie, jak to już w naszej historii bywało, sytuacja jest podła i w dużej części wynika z geopolityki, która ma wielki wpływ na możliwości i tempo zmian w Polsce nawet przy dobrych chęciach polityków, ale trzymamy się dobrze. Kierunek wschodni, po cięciu cesarskim (czy carskim) Reagana, będąc poligonem buforowych przepychanek rosyjsko-amerykańskich, jest dla nas nieczynny, choć nakłada na nas kosztowną i niewdzięczną rolę pośrednika (dotacje i migracje). Kierunek zachodni, który swego czasu, kiedy jeszcze mniej pachniał socjalizmem, wybraliśmy, zwodzeni mirażem dobrobytu, dziś grozi nam utratą narodowej, kulturowej i religijnej tożsamości i tradycyjnych polskich wartości. Słowem: sowicie dotowana pyszna trucizna…

Lawirując w tradycyjnym polskim kwadracie koła, obawiając się wizji kolejnego rosyjsko-niemieckiego zgniotu, w poszukiwaniu bezpieczeństwa sięgnęliśmy po dalekich amerykańskich sojuszników, którzy jednak mają i swój wielosmakowy, koszerny pasztet do upieczenia w naszej kuchni. Miłościwie nam panujący PiS, mimo pewnych odważnych posunięć (nieszczęsna poprawka do ustawy o IPN), bardzo dba o zachowanie dobrych stosunków z Ameryką, w której (chciał, nie chciał) wielką rolę odgrywają teraz (administracja Trumpa) syjonistycznie nastawieni Żydzi. Wcielając rozmaite projekty podnoszące (na dziś) poziom życia najbiedniejszych Polaków, rząd musi pożyczać pieniądze, a wiadomo, u kogo zaciąga kredyt. Tak więc musimy pamiętać, że dostęp do kredytów, kiedy jest zablokowany, prowadzi do załamania gospodarki….

Mój przyjaciel, który otwarcie od kilku lat poważnie sympatyzuje z PiS-em (choć zaczynał w UPR-ze), uważa, kalkulując zimno, że nie popierając tej formacji w nadchodzących wyborach, możemy ponownie trafić w łapy poprzedniej ekipy, o której ideałach i żarłocznej zachłanności wiemy aż nadto, aby na nią się ponownie nabrać.

Jednocześnie z niecierpliwością i brakiem wiary patrzy na wyłaniającą się Konfederację, która niestety przypomina kostkę Rubika, czyli trudno jej elementy tak ułożyć, aby miała jakiś klarowny obraz, program i sens. Według mojego rozmówcy, zacięte walki przedwyborcze po prawej stronie totalsów mogą w najlepszym przypadku poważnie skłócić elektorat i uniemożliwić współdziałanie w przyszłości. Podkreślił, że na głównej scenie zmagają się dwie siły, a te wyłaniające się po prawej czy lewej stronie nie powinny nawet swoimi pięknymi hasłami zakłócać pełnego, realnego obrazu rzeczywistości.

Na moje krytyczne omówienie wyciszania dyskusji o zagrożeniach płynących z żydowskich roszczeń zwrócił mi uwagę, że to kwestia pewnej perspektywy. Oni w Kraju są związani codzienną walką wręcz z totalną opozycją wspomaganą przez liderów socjalistycznej międzynarodówki z Brukseli. Walczą w wielu dziedzinach z dynastycznie zasiedziałym komunistycznym betonem, od sądów do nauczycielstwa. Próbują za pomocą taktycznych posunięć zadbać o najbiedniejszych Polaków, próbują zatrzymać katastrofę demograficzną i jednocześnie zabrać totalnej opozycji część jej elektoratu. Dlatego Kaczyński tworzy kolejny okrągły stół – właśnie, aby rozszerzyć bazę i elektorat – i dlatego, choć jest miłośnikiem kotów, to ostatnio głaszcze już krowy, a nawet świnie, a w konsekwencji opozycji życzy, aby kopnął ją przysłowiowy koń…

Odpowiadając na krytykę posunięć obecnego rządu w kwestii idiotycznej polityki finansowania naukowców Nowej Zawodówki Historycznej Holokaustu, którzy następnie opluwają Polaków i Polskę przed całym światem, kolega uparcie podtrzymywał, że to wynika ze starej polityki poprzednich ekip i ich ludzi pozostałych na stanowiskach decydentów. Poza tym zauważył, że kwestia przyjętej przez Kongres i podpisanej przez Trumpa ustawy S.447 Polonii jest jednoznacznie, ewidentnie ważna dla Polonusów, a mniej dla Polaków w Kraju, zajętych przedwyborczą walką polityczną. Rząd utrzymuje, że nie ma problemu, obowiązuje umowa między Cyrankiewiczem a Kennedym z 1960 r. i polski rząd nie ma nic przeciwko temu, aby miejscowi Żydzi amerykańscy się z nią zapoznali, gdyż właśnie ich dotyczy. Dodaje, że Niemcy już w 1952 r. zapłacili Żydom za wszelkie szkody na okupowanych przez siebie terytoriach, biorąc na siebie całą odpowiedzialność.

Pytanie tylko, czy przyjęta przez polski rząd taktyka wyciszania jakiejkolwiek poważnej debaty z roszczeniowo nastawionymi organizacjami żydowskimi, za którymi, jak się okazało, stoi nie tylko rząd Izraela, ale i Departament Stanu USA, ma jakiś sens. Proponuje się nam milczenie owiec, a przecież rzeźnia tuż za rogiem (wtedy nawet kolejne 500+ nie pomoże)…

Dlaczego tak myślę? Otóż milczeliśmy przez cały sowiecki PRL, zajęci walką o przeżycie, zdyszani i zaniepokojeni w kolejkach, a ci ambitniejsi – zapatrzeni w nożyce cenzora. I co nam to dało? Żydzi mieli wtedy scenę i wolne pole do popisu i wymalowali światu obraz, w którym jest dla nas zarezerwowane miejsce szmalcownika, brutala i nazisty. Niestety dziś budzimy się z ręką w przysłowiowym nocniku. Z tego obrazu cieszą się nasi oprawcy z czasów II wojny światowej: Niemcy i Sowieci/Rosjanie. Jeśli ktoś nie wierzy, niech poczyta „Jerusalem Post” albo inne żydowskie periodyki, które współgrają z czołowymi gazetami świata. Ofiary czerwonego sowieckiego promieniowania mogą poczytać „Gazetę Wyborczą”…

Teraz powstaje pytanie; czy zgadzamy się położyć uszy po sobie i przełknąć te kalumnie i bezpodstawne oszczerstwa (a nawet je dotować, jak to jest praktykowane dotąd!), czy też będziemy podnosić głowę i przywracać prawdę o II wojnie światowej (Chodakiewicz, Kurek, Żebrowski i inni)? Jeśli grzecznie oddamy megafon przeciwnej, wrogiej stronie, to nic z nas nie zostanie, oni dokończą dzieła. Tylko historyczny popiół i wstyd dla następnych pokoleń! Logicznie patrząc, jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, musimy zakasać rękawy i zaplanować kroki, które przywrócą nam i naszemu światu równowagę. Polski rząd powinien natychmiast wycofać się z finansowania propagandowej artylerii roszczeniowców. Jeśli ktoś chce uchodzić za Polaka, dla którego nieważny jest polski interes narodowy, niech wystąpi naprzód i ogłosi swoją zdradę! Każdy cyrk ma swoich błaznów i swoje małpy, chętnie to widowisko obejrzymy…

Czego więc niewątpliwie pogrążeni w wyborczej walce pewni krajowi Polacy nie widzą bądź nie wiedzą? Otóż na początek uważają, że ustawa S.447 Polski nie dotyczy, więc nie może Polsce szkodzić. W latach 90. ub. stulecia podobny pogląd wyznawali Szwajcarzy, również zaatakowani przez to samo żydowskie lobby roszczeniowe.

Szwajcarzy uważali, że głosy dotyczące pozostawionych w czasie II wojny światowej kont Żydów to nie problem i w zasadzie wszystko zostało już wyjaśnione i zamknięte. Po kilku latach zmasowanych ataków, aby utrzymać dobre stosunki biznesowe z USA, wyasygnowali sumę 200 mln USD (zakładając, że ewentualne aktywa żydowskie mogły wynosić poniżej 30 mln USD, z zaległymi odsetkami – jakieś 150 mln) jako fundusz dla ofiar holocaustu. Organizacje roszczeniowe z USA odrzuciły tę propozycję ugody (zaraz, a gdzie forsa dla pośredników?) i czując, że Szwajcarzy miękną, nasiliły ataki, narrację medialną i prowokacje, mocno podgrzewając sytuację. Jeden z pracowników banku szwajcarskiego, legitymujący się semickim pochodzeniem, zwiał do USA i ogłosił, że szwajcarscy bankierzy masowo używają niszczarek do zacierania śladów żydowskich kont z czasów przedwojennych…

Roszczeniowcy w amerykańskich mediach zorganizowali kocią muzykę i masową nagonkę na (jeszcze wczoraj cywilizowanych) chciwych, bezdusznych „nazistów” bankowych w Szwajcarii, stopniowo doprowadzając do biznesowego bojkotu tego kraju w Ameryce. W tej sytuacji Szwajcarzy szybko złapali oddech i pamiętając o zasadzie „winien, nie winien, wisieć powinien”, szybko otworzyli swoje bankowe volty i portfele, odkasłując przedsiębiorstwu Holokaust w miarę okrągłą sumę 1,250 mld USD. Każdy ma jakiś pomysł na biznes i chce żyć! Niech sobie to polski rząd weźmie pod rozwagę i lupę, a może ocali swoją…

Ostatnio bardzo interesująco wypowiedział się dla Radia WNET redaktor Tomasz Sakiewicz, który w przeddzień i w czasie protestów amerykańskiej Polonii z 31 marca br. odwiedził USA, zakładając Klub Gazety Polskiej w stanie Michigan. W tym czasie w Chicago protestowało tam przeciwko ustawie S.447 2000 Polonusów, skrzykniętych m.in. przez miejscowe polskie Narodowe Siły Zbrojne (Arkadiusz Cimoch). Normalnie każde państwo stara się zagospodarować wszystkie możliwe zasoby, w tym ludzkie, szczególnie za granicą, aby użyć ich dla własnej korzyści i wywierania pożytecznych nacisków. Jednak w tym wypadku logika jakoś nie działa. Redaktor był przeciwny protestom twierdząc, że osłabiają one pozycję polskiego rządu, a ich celem jest skłócenie Polonii i zaognienie stosunków między Polską a USA. Dziwne to słowa wobec rozpętania nagonki roszczeniowych ośrodków żydowskich oskarżających Polaków o nazizm i udział w holokauście Żydów. Dla nich II wojna światowa dotyczyła holokaustu Żydów, nie było polskich ofiar. Pewnie nie brali w tym udziału Niemcy. Na bankowym placu boju zostali sami Polacy…

Więc co? Polska powinna zadrwić z ofiar Polaków, z ich serca i miłosierdzia okazanego Żydom? Polonia powinna uderzyć się w piersi i przyznać: tak, to my rozpętaliśmy II wojnę światową i zgotowaliśmy polskim Żydom krwawą kaźń? Wystawcie nam teraz zawrotny rachunek (bankowy koncert życzeń), a my w te pędy spieniężymy wszystko, co wypracowali nasi ojcowie i my sami, i przekażemy wam na wskazane konto?

To brzmi przecież jak zły sen…

Naiwność niektórych polskich polityków może przyprawić o ból głowy. Tak jakby nie rozumieli, nie ogarniali kolejnych etapów procesu, w którym już uczestniczą. Po medialnym przygotowaniu artyleryjskim (kłamstwa, oszczerstwa, pomówienia przeciw polskiej godności i polskiemu interesowi narodowemu) nastąpi fala wymuszania. Mogą zostać w to włączone amerykańskie lokalne sądy stanowe, domagające się i przyznające roszczeniowcom odszkodowania. Stanowe parlamenty mogą przegłosować rozmaite formy bojkotu Polski, od biznesowego po kredytowy… Kongres może ponownie przyjąć jakąś „niekonstytucyjną” ustawę. I dopiero wtedy polscy politycy zrozumieją, co warte są ich pobożne życzenia i dobre rady pośredników, aby cicho siedzieć… Szkoda gadać!…

*          *          *           *

Wróćmy jednak do Kraju. Co tam się w Polsce dziś nie wyprawia! Wincenty Sławek Broniarz, jak mistrz von Jungingen pod Grunwaldem (chyba jeszcze uczą o tym dzieci i czy już zapłaciliśmy za to zaległe odszkodowanie?) zgromadził pułki wierne staremu reżimowi i uderzył strajkiem w PiS-owską mać! Trochę mnie to dziwi. Byłem na jednym roku ze Sławkiem, studiowaliśmy razem historię na Uniwersytecie Łódzkim (młodym asystentem w Katedrze Stosunków Międzynarodowych u prof. dra W. Michowicza TW „Przyjaciel” był wtedy Witold Waszczykowski), ale historia, jak widać, potrafi być nauczycielką życia na wiele sposobów.

Sławek od początku był lewakiem. Kiedy pod koniec stycznia 1981 r. rozpoczął się „najdłuższy studencki strajk okupacyjny w Europie” (o którym dość szczegółowo pisałem), Sławka można było z przysłowiową świecą długo szukać. Bał się Sławek strajku (wymierzonego w komunę) jak diabeł święconej wody.

Może to jakiś kac, chęć odreagowania decyzji z tamtych dramatycznych dni? Sławek powinien przestać grać rolę czerwonego dżihadysty, zdjąć ze ściany obraz Róży Luksemburg i Clary Zetkin, iść raczej do psychologa i wyjaśnić sobie problemy z samym sobą, zamiast wybuchać strajkiem jak stary niewypał z okresu stanu wojennego. Nie wie sierota, że naraża zdrowie i przyszłość dzieci? Stary chłop, a zdominowały go problemy z młodości. Może wkrótce dojrzeje? Polecam mu seanse z Biedroniem, a nuż będzie Wiosna…

Artykuł Jacka K. Matysiaka pt. „Żydzi i Polacy, roszczenie na życzenie i Broniarz…” znajduje się na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka K. Matysiaka pt. „Żydzi i Polacy, roszczenie na życzenie i Broniarz…” na s. 13 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strajk nauczycieli, pucz w sejmie, szantaż dziećmi… to nic nowego. Jan Suchorzewski w 1791 roku był tego prekursorem

Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swojego patriotycznego radykalizmu, sterowanego w rzeczywistości podszeptami z Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj.

Marcin Niewalda

Jan Suchorzewski, dawniej wielki patriota, obrońca stanu szlacheckiego, radykalista i tradycjonalista – odpowiednik dzisiejszych krzykliwych nacjonalistów, ostatnie dwa lata grywał namiętnie w karty z ambasadorem Moskwy. Stracił ponoć dużo funduszy. Nie był przez niego urabiany promoskiewsko. Wręcz przeciwnie, jego postawa była coraz bardziej radykalna, wierzył, że tylko zachowanie tradycji jest siłą narodu.

Gdy posłowie udali się do króla z prośbą o podpis pod Konstytucją, zaczął głośno protestować, w końcu, wyrzucony z sali, wrócił, ciągnąc swojego synka. Przytknął mu szablę do szyi, mówiąc, że go zabije, jeśli król podpisze ustawę. W geście rejtanowskiego rozdzierania szat próbował zablokować sejm, krzycząc o wolności, szacunku, łamaniu praw.

Na szczęście syn został mu wyrwany z rąk, a on sam wysłany – jak się wyraził ksiądz Prymas – „do czubków”. Zgolono mu szlachecki czub na znak wstydu.

Nie powstrzymało go to jednak. Suchorzewski wstąpił niedługo potem do konfederacji targowickiej. Skazany na śmierć i infamię, nie miał czego szukać w kraju, a wyrok wykonano na nim symbolicznie.

Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swojego patriotycznego radykalizmu, sterowanego w rzeczywistości podszeptami ambasadora Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj. Widzimy szantaż dziećmi utrudniający dokonywanie reform, widzimy hasła nacjonalizmu skierowane przeciwko postawom narodowym, widzimy ultra-tradycjonalizm katolicki, atakujący papieża i Sobór Watykański II.

Suchorzewski był „bardziej święty niż sam papież”, bardziej konserwatywny niż ci, którzy ratowali kraj przed „nowoczesnym” rozgrabieniem. Atakował nie sprzeciwem, lecz manipulacją. Nie miał żadnych zahamowań – nie zawahał się nawet szermować życiem własnego dziecka.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „.Nowoczesny Suchorzewski” znajduje się na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „.Nowoczesny Suchorzewski” na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strajkujący, zamiast dostać podwyżki, stracili pensje za czas strajku. Na wrzesień ZNP zapowiedział powtórkę z rozrywki

Szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym.

Zbigniew Kopczyński

Krajobraz po strajku

Formalnie strajk nie jest zakończony, a jedynie zawieszony. To formuła pozwalająca, jak mniema szef ZNP, wyjść z twarzą. Trudno to mniemanie podzielić.

Strajk skończył się przegraną ZNP i popierających go związków, a strajkujący, zamiast dostać podwyżki, stracili pensje za czas strajku. Po raz kolejny przewodniczący Broniarz udowodnił, że bardziej jest politykiem niż związkowcem. Wykorzystał nauczycieli do wytworzenia chaosu przed eurowyborami, a gdy okazało się, że nie uda się zablokować matur, skapitulował bez próby uzyskania czegokolwiek dla strajkujących. Zapowiedział za to powtórkę z rozrywki na wrzesień, bo przed wyborami parlamentarnymi nauczyciele znów będą potrzebni do przysporzenia kłopotów rządowi.

Te jego zapowiedzi można przetłumaczyć na polski jako apel do nauczycieli o oszczędne spędzenie wakacji, bo we wrześniu ponownie zostaną bez pensji.

Kwestie finansowe kompromitują Broniarza jako przywódcę związkowego. Nie powiedział jasno przed referendum strajkowym, że za strajk nie będzie pieniędzy. Nie chciał powiedzieć czy nie wiedział? Jedno i drugie to kompromitacja. Poza tym, kierując przez tyle lat związkiem, powinien wygospodarować jakiś fundusz strajkowy na taką właśnie okoliczność. Zamiast tego liczył na społeczną zrzutkę i przeliczył się. Ogłoszone z dumą zebrane pięć milionów to w przybliżeniu niecała dyszka na strajkującego. Za mało, żeby się upić z rozpaczy.

Że przewodniczącemu nie chodziło o podwyżki dla nauczycieli, a jedynie o zadymę, świadczy bezkompromisowa postawa podczas rokowań. Zwykle, by osiągnąć cel, zaczyna się od wygórowanych żądań, by podczas negocjacji mieć z czego schodzić i w efekcie osiągnąć mniejszy, ale zawsze wzrost wynagrodzenia. Tu żądanie tysiąca złotych było na miejscu; zabrakło drugiego elementu. ZNP uparcie odrzucał propozycje rządowe, nie przedstawiając niczego w zamian. To znaczy przedstawił: 30% podwyżki. Byłby to kompromis jedynie przy niskich pensjach; przy zarobkach powyżej 3 300 zł stanowi eskalację żądań. W efekcie strajkujący nie osiągnęli niczego.

Trudno dociec, jakie były przewidywania szefa ZNP, oprócz spodziewanego a niezrealizowanego efektu wyborczego. Można przypuszczać, że w razie ugięcia się rządu i tysiączłotowej podwyżki rząd zająłby się sprawą nauczycielskiego pensum, bodajże najniższego w Unii Europejskiej.

W wiodącym kraju Unii, do którego zwykle odwołuje się totalna opozycja, mało zresztą o nim wiedząc, pensum wynosi od 24 do 26 godzin w zależności od landu, czyli 30–40% więcej niż w Polsce. Rząd ma więc argumenty za odpowiednim jego zwiększeniem, a to oznaczałoby minimum 30% etatów nauczycielskich za dużo. W drodze kompromisu uzgodniono by może, żeby nie zwalniać tych 30% nauczycieli, za to wszyscy pracowaliby średnio na ¾ etatu. W efekcie nauczyciele pracowaliby tyle co obecnie, zarabiając tyle samo co teraz, a przewodniczący mógłby ogłosić sukces, bo pensje nauczycielskie formalnie byłyby podwyższone.

Jedynie dążenie do przedwyborczego chaosu tłumaczyć może tę nieustępliwą strategię negocjacyjną. Potwierdza to również radykalna forma protestu z usiłowaniem niedopuszczenia do matur. Tym ruchem lider ZNP zanegował podstawową zasadę tradycyjnej etyki, że cel nie uświęca środków. I nie jest istotne, że cel był słuszny, bo był: nauczyciele powinni zarabiać naprawdę dobrze. Tą formą strajku szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym, a wszelkie zasady etyczne i etos zawodowy to tylko puste formułki do wkucia na sprawdzian i natychmiastowego zapomnienia.

Nie chcę obarczać tym wszystkich strajkujących nauczycieli. Pokazywane w mediach przykłady ich wątpliwego, mówiąc delikatne, zachowania to postawa najbardziej zideologizowanej części. Natomiast za wybór formy protestu odpowiada tylko i wyłącznie przywództwo strajku, a nie strajkujący nauczyciel. Wielu z nich przystępowało do strajku, myśląc jedynie o krótkiej demonstracji i wywalczeniu podwyżek. Natomiast w swym politycznym zacietrzewieniu przewodniczący Broniarz wykorzystał zarówno ich, jak i, przede wszystkim, uczniów.

Jedynym pozytywnym efektem strajku jest rozpoczęcie dyskusji o naprawie polskiej oświaty, choć przyjęta formuła okrągłego stołu jest może nie najszczęśliwsza. Polska oświata wymaga wielu zmian, których wysokość pensji i sposób wynagradzania nauczycieli to bardzo ważny, lecz jeden z wielu elementów. Edukacja to system wielu naczyń połączonych, których krótki nawet opis wymagałby napisania co najmniej broszury. Chcąc poprawić jej obecny stan, nie można poprzestać na wymianie jednego tylko składnika.

Więc skoro udało się rozpocząć tę dyskusję, trzeba ją kontynuować, nie oglądając się na ZNP. Zapowiedziany przez jego przewodniczącego bojkot dyskusji i zapowiedź kontynuacji strajku we wrześniu daje jednoznaczne świadectwo, że nie o dobro nauczycieli ani polskiej edukacji mu chodzi.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Krajobraz po strajku” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Krajobraz po strajku” na s. 2 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nauczycieli zwiódł i wykorzystał cynicznie, jak zawodowy podrywacz, przewodniczący ZNP – Sławomir Broniarz

Podpuścił to w dużej części sfeminizowane środowisko do działań przeciwko społeczności szkolnej, a także samym sobie. A po wykorzystaniu do celów politycznych, zwyczajnie porzucił swoje nauczycielki

Aleksandra Tabaczyńska

Teraz, w maju, gdy odbierają pensje pomniejszone o blisko połowę, zastanawiają się, jak zapłacą bieżące rachunki. Niestety działały jak w amoku i z rzekomej miłości do szkoły gotowe były wzniecić pożar nawet całego polskiego systemu edukacji. A dziś bez podpisania jakiegokolwiek porozumienia z rządem zostały z niczym. Co dalej?

– Mamo, dziś nauczyciele skłamali – oświadczył swojej mamie po powrocie do domu uczeń poznańskiej szkoły podstawowej pierwszego dnia po zakończeniu strajku. W szkole odbył się apel, na którym przemawiał dyrektor szkoły, stojąc w otoczeniu nauczycieli. Oczywiście tylko tych, którzy uczestniczyli w proteście. – Mówili, że strajkowali dla dobra szkoły, a przecież chcieli tysiąc złotych! – opowiadał bardzo przejęty kilkulatek. Chciałabym móc pociągnąć za język małego bystrzaka i spytać, czy na apelu odbył się także przegląd piosenki strajkowej oraz czy szacowne grono występowało w strojach organizacyjnych, to znaczy, czy nauczyciele nadal byli poprzebierani za zwierzęta hodowlane.

Można by się z tej scenki – w stu procentach prawdziwej, niestety – także serdecznie pośmiać, gdyby tak jaskrawo nie obrazowała skali zniszczeń, jaką wywołała akcja strajkowa. Dodam tylko, że na zakończenie apelu zarządzono oklaski dla strajkujących. I jak opowiadał malec: – Pani kazała, to żeśmy klaskali.

Ale warto zauważyć, iż znaleźli się nauczyciele, którzy z pewnością na tym apelu nie otrzymaliby braw. Chcę przedstawić ich punkt widzenia. (…)

Spotkałam się wielokrotnie z przekonaniem, które pokutowało wśród nauczycieli, rodziców, właściwie dużej części społeczeństwa. Według pogłosek, katecheci mieli nie strajkować dlatego, że im biskupi zakazali. Chciałabym temu stanowczo zaprzeczyć. W mojej szkole nie strajkowało siedmiu nauczycieli, w tym tylko dwóch katechetów. W całym dekanacie lwóweckim, na terenie którego leży Nowy Tomyśl, zdarzało się, że katecheci wzięli udział w protestach.

Może warto wyjaśnić, skąd taka informacja i dlaczego nabrała takiego rozgłosu. Otóż niektórzy nauczyciele religii na początku akcji byli zdezorientowani i zwyczajnie pytali o zdanie księży, a także biskupów. Ci przypominali im, czym jest misja katechetyczna. To wszystko. Zresztą nie ukazał się w naszej diecezji żaden komunikat Kurii Poznańskiej ani Konferencji Episkopatu Polski dotyczący nauczycieli religii w kontekście protestów.

Paradoksalnie, pogłoski o rzekomym zakazie strajku stały się dla nas swoistą tarczą. W mojej szkole szykany dużo częściej spotykały niestrajkujących nauczycieli innych przedmiotów. Oczywiście mnie też nie ominęły przykrości.

Usłyszałam wielokrotnie pod swoim adresem, że jestem łamistrajkiem, nie odpowiadano mi „dzień dobry”, ignorowano mnie itp. Atmosfera w szkole była bardzo, bardzo trudna. Jednak nie słyszałam, by którykolwiek ze niestrajkujących nauczycieli żałował swojej decyzji.

Mimo licznych nieprzyjemności, warto było wesprzeć swoich uczniów na egzaminach, a także kontynuować przygotowania komunijne. Te, oczywiście, wyłącznie na terenie kościoła. (…)

Szczęściarzami okazali się rodzice, których dzieci uczą się w szkołach katolickich. Tam nauka odbywała się zgodnie z planem i żadna akcja strajkowa nie zakłócała funkcjonowania szkoły. I to właśnie te placówki odegrały znaczącą rolę w ostatecznym uniemożliwieniu strajkującym zablokowania egzaminów i matur, a co za tym idzie, w tak zwanym „zawieszeniu strajku”. Bo można nie lubić PiS-u, można mieć pretensje do rządu i „łykać” różne medialne straszenia Polaków przez opozycję. Można nawet podzielać poglądy Sławomira Broniarza i popierać protestujących nauczycieli. Jednak to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy maturzyści – w tym dzieci dobrze ustawionych zawodowo rodziców – mieliby nie zdawać matury i w konsekwencji stracić rok. Mało tego, na prestiżowych kierunkach studiów będą uczyć się absolwenci szkół katolickich, którzy maturę zdadzą i bez problemu oraz przesadnej konkurencji dostaną się na każdy wymarzony kierunek. W tym kontekście warto zapoznać się z opinią nauczycielki Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców im. bł. Natalii Tułasiewicz w Poznaniu, której dane znane są redakcji:

(…) Strajk pokazał bardzo wiele smutnych obrazów, ale przede wszystkim odsłonił prawdziwe oblicze nauczycieli. Wszyscy mogli zobaczyć, którzy z nich nigdy nie zostawią swoich uczniów i doskonale rozumieją swoją powinność, a którzy potrafią bezwzględnie zamienić uczniów w zakładników. (…)

Dzisiaj doprawdy już nie wiadomo, czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal ludzi, którzy zaprezentowali wątpliwe talenta, odsłaniając prawdę o swoich umiejętnościach, które – można zakładać – są na takim samym marnym poziomie, jak treści „żałosnych pieśni”.

Nie będę w tym momencie przywoływać smutnych obrazów opustoszałych parkingów pod szkołami w czasie strajku, świadczących o nieobecności nauczycieli, bo tym z pewnością zajmą się organy prowadzące i kuratoria. Ani też nauczycieli pędzących w czasie strajku na korepetycje do prywatnych domów uczniów czy do innych szkół, w których uczą strajkujący, ponieważ liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni” oraz wszystkich, którzy byli narażeni na słuchanie choćby fragmentu ich prymitywnych występów. Chociaż nie zdziwi mnie, gdy odwołanie się do honoru zawiedzie.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie tylko szkoły, ale nawet uniwersytet nie rozumie tego, co ważne / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 59/2019

Kto przekonał nauczycieli, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć, skoro nie rozumieją, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć „non possumus”?

Jolanta Hajdasz

Informujemy, że strajk nauczycieli jest kontynuowany. W związku z tym zaplanowana na 26 kwietnia 2019 uroczystość zakończenia roku szkolnego dla uczniów klas III liceum nie odbędzie się. Nie mam gdzie dowiedzieć się, ilu maturzystów w Polsce otrzymało informację tej treści, ale wiem, że w Poznaniu znalazła się ona na stronach internetowych wielu szkół średnich. O strajku dyskutowałam sporo, ale przyznam szczerze, że dopiero ta krótka informacja poruszyła mnie do żywego.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego odebrano tym uczniom coś tak ważnego i niepowtarzalnego, jak uroczyste zakończenie szkolnego etapu ich życia. Że nauczyciele aż tak zlekceważyli swoich uczniów i pokazali im, że nic dla nich nie znaczą.

Ci maturzyści spędzili przecież w swoich szkołach 12 lat. Dla niektórych świadectwo z czerwonym paskiem, dla innych bez, ale zawsze ta karta papieru to efekt wielu godzin ciężkiej pracy, wielu upadków i wzlotów, euforii, gdy coś się udało i gorzkich łez, gdy nie wychodziło.

Może te bukiety kwiatów, które maturzyści wręczali w imieniu klasy „na koniec szkoły”, wyglądały czasem archaicznie, ale zawsze wyrażały podziękowanie za trud wychowawców i były szczere. Nawet największe szkolne rozrabiaki tego dnia ściskały się ze swoimi nauczycielami i dyrektorami, którzy składali im życzenia powodzenia na kolejny, już pozaszkolny etap życia. Ostatnie wspólne zdjęcia, ostatnie spojrzenia na klasę, w której ławkach już się nie usiądzie jako uczeń. Kto i kiedy przekonał nauczycieli, że muszą tak postąpić, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć przez te lata, skoro nie byli w stanie zrozumieć, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć non possumus i zrobić, co do nich należało?

Ale czego wymagać od szkoły, skoro uniwersytet też nie rozumie tego, co najważniejsze? W pierwszych dniach maja Poznań obchodził jubileusz 100-lecia UAM. Polską uczelnię w stolicy Wielkopolski powołano do życia jako jedną z pierwszych instytucji, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Stało się to w tej części kraju, w której nawet za pacierz mówiony po polsku w szkole dzieci były bite, a ich rodziców na wszelkie sposoby Niemcy chcieli sprowadzić do statusu służących, którym żadne uniwersytety nie są potrzebne. UAM dzisiaj to wielka, prestiżowa, polska uczelnia; dlaczego więc swój jubileusz ukoronowała przemówieniem polityka, a nie uczonego? I to polityka, który wywołuje wyjątkowe kontrowersje, bo ma tyle niewyjaśnionych do końca tajemnic z bogatej politycznej przeszłości.

Gdy przez pierwsze pięć minut wykładu słuchałam opowieści Donalda Tuska o tym, jak odebrał telefon i wstępnie odpowiedział, że postara się być na tym jubileuszu, a potem się zorientował, że musi tu być, bo zadzwoniła do niego kol. Kopacz i mu powiedziała, że to jednak ważny jubileusz… to zrobiło mi się tak smutno, jak przy tym strajku nauczycieli.

Ten „luzacki” wstęp był tak bardzo nie na miejscu, tak mocno obnażył miałkość i brak idei głoszącego te słowa, że chyba nie tylko ja zrozumiałam, jak wielki błąd popełniły władze uczelni i w którą stronę uniwersyteckiej tradycji wpisały jubileusz UAM.

Bo jest to uniwersytet, który przyznał doktorat honoris causa Janowi Pawłowi II i Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu, ale także ten, który wcześniej przyznał to wyróżnienie Margot Honecker (sic!), żonie komunistycznego przywódcy NRD, a w 2013 r. odmówił wynajęcia sali na wręczenie medalu AKO p. Wandzie Półtawskiej, więźniarce Ravensbruck i bliskiej współpracownicy kard. Karola Wojtyły. Koniunkturalny charakter zaproszenia dla „Słońca Peru”, brak polskiego prezydenta i polskiego premiera w tej historycznej auli w tej historycznej chwili zapamiętamy na zawsze. Szkoda. Żal. Smutno.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marzena Machałek, wiceminister edukacji: Widać, że ustawa maturalna zadziałała

Zdaniem gościa Popołudnia WNET istnieje realna szansa, na wypracowanie szerokiej reformy polskiej szkoły w ramach rozmów przy edukacyjnym okrągłym stole.

 

Gościem Krzysztofa Skowrońskiego była Marzena Machałek wiceminister edukacji narodowej, która odniosła się do realizacji założeń znowelizowanej w zeszłym tygodniu ustaw prawo oświatowe: Ustawa maturalna zadziałała, ale najważniejsze jest to, że rady pedagogiczne klasyfikowały uczniów. Natomiast zdarzyły się takie przypadki, że musieliśmy się odwołać do zapisów, w trybie pilnym przygotowanej, ustawy maturalnej.

Zdaniem wiceminister, brak odbycia rad klasyfikacyjnych dla maturzystów to pokłosie nastrojów strajkowych w niektórych szkołach: Z jakichś powodów w ponad 190 szkołach nauczyciele tej rady Nie przeprowadzili. Myślę, że to są jeszcze emocje. Myślę, że to są sytuacje, które wynikają z emocji strajkowych, ale dobrze, że była ta ustawa i uratowała spokojne zdawanie egzaminów.

Gość Popołudnia WNET odniósł się również do dalszych planów strajkowych zapowiedzianych przez kierownictwo ZNP: Nauczyciele, są sfrustrowani tym, że trochę mogli się poczuć wykorzystani przez przewodniczącego Broniarza. To jest taki odzew, że nie strajkujemy, ale będziemy się powstrzymywać od innych zajęć. Jestem przekonana, że nauczyciele wrócą do pracy i będą się troszczyć o swoich uczniów i pracować zgodnie z zasadami, tak jak pracowali do tej pory.

Minister Machałek, która jest odpowiedzialna za prace zespołu zajmującego się reforma jakości kształcenia, funkcjonującego w ramach edukacyjnego okrągłego stołu, wskazała, że aktualnie jest szansa na realną reformę polskiej szkoły: To dobrze, że dzisiaj wszyscy dyskutują o edukacji, tylko z tego muszą być wypracowanych wnioski i próba ich zrealizowania. Może trzeba już odejść od pewnych utartych schematów, o których wydawało, że nie możemy już odejść, bo tak już było 20 czy 18 lat temu.

Mam nadzieję, że związki zawodowe ZNP i forum związków zawodowych, przyjdą na tę rozmowę, bo bez zgody związków zawodowych pewnych zmian nie zrobimy, ale dyskutujmy o tym, gdzie są problemy, żeby je jakoś poprawić – powiedziała na antenie Radia WNET Marzena Machałek.

ŁAJ

Edukacja spersonalizowana, czy edukacja domowa to sposoby, w jakie należy polską szkołę zmieniać

Jest wiele modeli i przykładów, które mogą zainspirować do tego jak mogłaby się polska edukacja rozwijać, jak polską szkołę reformować – mówią goście dzisiejszej audycji „Radia Solidarność”.


Moment, w którym zawieszono strajk w szkołach jest dobrym czasem na to, żeby sobie odpowiedzieć jak ten system edukacji w Polsce powinien wyglądać – mówią goście dzisiejszej audycji „Radia Solidarność” prowadzonej przez red. Pawła Pietkuna.

Zaproszenie do studia przyjęli Jędrzej Chmielewski, ekspert ds. edukacji cyfrowej, Michał Malinowski z Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści oraz dr Gabriel Janowski, były poseł oraz zwolennik edukacji spersonalizowanej i edukacji domowej, który brał udział we wprowadzaniu gimnazjów 30 lat temu, choć nie zgadzał się z reformą proponowaną przez AWS, którą reprezentował.

– Wydaje się, że wszystkie strony konfliktu, jaki wyniknął ze strajku – także rodzice – zdają sobie sprawę z tego, że system edukacyjny wymaga zmian – mówią goście audycji. – Warto zacząć od pytania dlaczego on w ogóle powinien funkcjonować i jakie cele powinien spełniać?

– Z pewnością mamy odpowiednią technologię do tego, żeby edukację wspierać – mówi Jędrzej Chmielewski. – Zajmuję się wykorzystaniem sztucznej inteligencji aby rozpoznawać naturalne predyspozycje uczniów w czasie ich normalnej pracy, ich funkcjonowania w środowisku szkolnym czy domowym, po to żeby można było lepiej zrozumieć, jak dzieci mogłyby się rozwijać. Bo nie można wtłoczyć ich w jedną ramę.

Czy odpowiedzią na problemy polskich szkół jest edukacja spersonalizowana, czy edukacja domowa?

W Warszawie funkcjonowały takie szkoły – podstawowa, gimnazjum, liceum. To były Szkoły Salomon prowadzone przez Pawła i Marzenę Zakrzewskich. Szkoły, w których we wzorcowy sposób wprowadzono właśnie edukację spersonalizowaną…

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

10 mld do budżetu, uzbrojenie obywateli za darmo… i odczepcie się ode mnie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę.

Skończył się strajk nauczycieli i jak zwykle wszyscy wygrali, i nikt nie przegrał. Tymczasem trochę szkoda straconej okazji. A właściwie trzech okazji. Dwóch oczywistych i trzeciej trochę mniej; ale po kolei.

Pierwsza zmarnowana okazja to strukturalne pozostawienie ZNP w stanie nienaruszonym wraz ze sztandarową skamieliną w postaci Karty Nauczyciela. Obie te struktury organizacyjno-formalne będą najpoważniejszą przeszkodą do zreformowania polskiej oświaty.

Oświaty, która tkwi w degrengoladzie strukturalno-programowej. A teraz dostaje europejski wiatr w żagle i zaraz zacznie wypuszczać na wakacje roczniki ogłupione nieprzyswajalną wiedzą, a w zamian zdemoralizowane obyczajowo.

Druga zmarnowana okazja wynika po części z pierwszej. Bez rozbicia Związku nie ma sposobu na naprawę szkolnictwa. Naprawę polegającą na:

  1. zmniejszeniu liczby nauczycieli o 400 tysięcy osób, do poziomu z roku 1970/71,
  2. przy jednoczesnym podwojeniu zarobków pozostałym w zawodzie
  3. i drastycznym odchudzeniu programów nauczania.

Szkoda tych dwóch okazji, które w sytuacji innej niż kryzysowa nie będą miały szansy urzeczywistnienia. Można ten chwilowy rozejm (do września) wytłumaczyć dobrem naszych dzieci, ale zastanówmy się odrobinę. Większość z nas zdawała maturę. A wcześniej gnała przez podstawówkę, potem przez liceum, żeby przypadkiem nie zmarnować czasu. A jak pomyślimy trochę w wieku lat 55, to ile lat w swoim życiu zmarnowaliśmy?

Nie szkoda ci straconego roku? – zapytała mnie koleżanka na jesieni roku 1987. Na jesieni roku 1986 zostałem skreślony z listy studentów, o co nie miałem pretensji do władz mojej szacownej uczelni. Nie mogło być inaczej. Przez ten rok ukrywałem się przed SB/WSW, poszukiwany listem gończym. To był najbogatszy w wiedzę (w tamtym czasie) rok mojego życia.

Przejdę zatem do trzeciej okazji. Oto pojawiła się naturalna okazja „zmarnowania” jednego roku liceum, na dodatek przed maturą. Fantastyczna okazja, która może się szybko nie powtórzyć. Chyba, że ZNP spróbuje wzniecić zamieszanie we wrześniu, przed wyborami parlamentarnymi. Oczywiście w dzisiejszym czasie nie ma powodu, żeby cały rocznik (300 tys.) ukrywał się przed „pisowskimi siepaczami” 🙂 Mógłby jednak jako pierwszy przejść obowiązkowe przeszkolenie wojskowe. Mamy wojska obrony terytorialnej szkolone przez zawodowych żołnierzy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy okazji reformy szkolnej zreformować polską doktrynę obronną.

Obowiązkowe, roczne przeszkolenie wojskowe dla przyszłych maturzystów wzmocniłoby w sposób znakomity nasz potencjał obronny. Moglibyśmy sprawdzonym wzorem Izraela i Szwajcarii uczynić pierwszy krok dla zapewnienia bezpieczeństwa naszej „wyspy wolności”.

I chociaż ten pierwszy rocznik nie byłby może idealnie przeszkolony, to już kolejne na pewno tak. Żadne akademie ku czci i śpiewy ku pamięci nie dadzą tego, co rzeczywista patriotyczna szkoła przeżycia. Szkoła przeżycia nie w ławce szkolnej, ale w błocie i kurzu, z karabinem lub bandażem (dziewczyny) w ręku.

Dopiero po przejściu egzaminu wojskowego, a później teoretycznego maturalnego, moglibyśmy powiedzieć o zdaniu przez młodego człowieka egzaminu dojrzałości. Oczywiście zakładam zwolnienie z obowiązku wojskowego świadków Jehowy i chorych na hemofilię. Jednak w naszym obywatelskim państwie, tworzonym i bronionym przez nas wszystkich, nie widzę możliwości ich obecności w strukturach państwa. I nie myślę tu tylko o posadach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, ale w całej szeroko pojętej administracji, państwowych firmach i bankach.

A teraz wyjaśnienie drastycznego tytułu. Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę. Do tej pory wydawało mi się, że każdy z nas przechodzi weryfikację na przedsiębiorcę. Po pierwsze, weryfikuje nas rynek. Po drugie, przepisy prawa.

A ponieważ wiadomo, o co chodzi – o 1 mld złotych z hakiem – to na użytek nie tylko Jadwigi Emilewicz, ale nawet samego premiera wyliczę, skąd wziąć pieniądze. I nie jakiś marny 1 mld, ale co najmniej 10.

Po zmniejszeniu liczby nauczycieli z 600 do 200 tysięcy (i 50% podniesieniu pensji pozostałym w zawodzie), w budżecie państwa pojawi się oszczędność w wysokości 10 mld złotych. Na uzbrojenie 300 000 osób wydamy 3 miliardy złotych, licząc po 10 tys. na osobę. Ale 400 tys. byłych nauczycieli, którzy zasilą realną, dochodową gospodarkę, zamiast obciążenia budżetu przyniesie dochód. W wysokości co najmniej 4 mld złotych. A zatem to już nie 10, ale 11 mld na Polskę +. (Jako humanista nie mam tu zamiaru wyręczać rządowych księgowych.)

Zatem, powtórzę: Drodzy Ministrowie, odczepcie się ode mnie-przedsiębiorcy i poszukajcie pieniędzy tam, gdzie one rzeczywiście są. Z pożytkiem dla nauczycieli, ich rodziców, uczniów i bezpieczeństwa nas wszystkich.

Jan A. Kowalski

Czarnecki: Jestem za tym, by Polska stała się ambasadorem UE wobec Białorusi i pomostem tego państwa do Unii

– Białoruś jest częścią polskiej strefy wpływów. Myślę, że nasz kraj ma szczególną rolę jeśli chodzi o westernizację tego państwa – mówi Ryszard Czarnecki.

 

Ryszard Czarnecki, poseł do Parlamentu Europejskiego, komentuje rozpoczęte dziś na Stadionie Narodowym negocjacje pomiędzy rządem a nauczycielami. Decyzję Związku Nauczycielstwa Polskiego i Forum Związków Zawodowych o nie wzięciu w nich udziału nazywa skandaliczną. Stwierdza, że złą wolę obydwu zgrupowań widać w tej sytuacji jak na dłoni.

„W ten sposób Polacy zobaczą, kto chce złapać króliczka reformy systemu polskiej oświaty, a kto chce go tylko gonić ze względów politycznych czy wyborczych”.

Gość popołudniowej audycji WNET mówi także o szczególnej roli Białorusi w polityce zagranicznej Polski.

„(Ukraina i Białoruś – przyp. red.) to jest polska strefa wpływów gospodarczych i politycznych, dla nas region szczególnie ważny. Cieszę się, że jeżdżą Polacy, eksperci na Białoruś, ponieważ myślę, że akurat nasz kraj ma szczególną rolę jeśli chodzi o westernizację tego państwa”.

Europoseł podkreśla, że nie wolno oddać Białorusi w ręce Rosji. Zamiast tego należy zrobić jak najwięcej by przyciągnąć kraj Łukaszenki do Zachodu. Upatruje w tym wielkiej misji Polski stojąc na stanowisku, że nasz kraj powinien stać się wobec Białorusi ambasadorem Unii Europejskiej oraz pomostem tego państwa do struktur unijnych. Krok ten miałby być jednym z elementów „przewietrzenia” Europy Zachodniej. Zdaniem Czarneckiego powinna ona na powrót stać się Europą wartości i tradycji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Dyrektor krakowskiego liceum: Karta Nauczyciela to spadek po Wojciechu Jaruzelskim z okresu stanu wojennego

– Karta Nauczyciela jest fatalnym anachronizmem, nieprzystającym w żaden sposób do polskiej szkoły XXI w. To spadek po Wojciechu Jaruzelskim z okresu stanu wojennego – mówi Mariusz Graniczka.

 

Mariusz Graniczka, dyrektor krakowskiego liceum, odnosi się do wygłoszonego w czwartek oświadczenia prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza o zawieszeniu do września strajku pracowników oświaty. Decyzję tę nazywa „bardzo spóźnioną”, lecz słów krytyki nie szczędzi również szefowi rządu Mateuszowi Morawieckiemu.

„Panu premierowi też bym powiedział, że >>Panie premierze, lekko spóźniona propozycja<<. Tego typu dyskusja powinna się odbywać nie w atmosferze strajkowej, pod pręgierzem strajkowym, tylko dużo, dużo wcześniej”.

Gość Poranka żałuje, że w rozpoczętych dziś na Stadionie Narodowym negocjacjach rządu z nauczycielami udziału nie weźmie ZNP. Zaznacza, że nie dziwi się rozpoczęciu strajku przez pracowników oświaty. Stwierdza, że zawsze czuli oni, że zarabiają zbyt mało, jednak świadczenia socjalne rządu Prawa i Sprawiedliwości oraz podwyżki dla pewnych grup zawodowych przelały czarę goryczy.

Dyrektor krakowskiego liceum wskazuje na konieczność dużych zmian w systemie oświaty. Jego zdaniem zreformowana powinna być m.in. Karta Nauczyciela. Jej obecny kształt Graniczka określa jako fatalny anachronizm, nieprzystający w żaden sposób do polskiej szkoły XXI w. Nazywa ją ponadto „spadkiem po Wojciechu Jaruzelskim z okresu stanu wojennego”.

Gość Poranka ocenia także politykę minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.