Zamiast Nobla – zamilczenie. Śp. Bohdan Urbankowski / Magdalena Uchaniuk, Maryla Ścibor-Marchocka, Kurier WNET 109/2023

Bohdan Urbankowski | Fot. z archiwum pisarza

Bohdan nie miał pretensji, że każdy wie, kto to jest Olga Tokarczuk, a może jeden na dziesięć tysięcy – kim jest Urbankowski. To była jego cudowna cecha: nie miał żalu do losu, tylko robił swoje.

Wielki Zamilczany

Redaktor Magdalena Uchaniuk i Maryla Ścibor-Marchocka – pisarka, poetka i publicystka – wspominają śp. Bohdana Urbankowskiego i jego fenomenalną twórczość literacką

Zmarł 15 czerwca. Miał 80 lat. Bardzo dobrze znałaś Bohdana Urbankowskiego i przyjaźniłaś się z nim. Powiedz najpierw, jakim był człowiekiem, jak go wspominasz?

Przede wszystkim to był człowiek kryształowo uczciwy, także niezwykle uczciwy intelektualnie, bo nie zawsze te rzeczy idą w parze. Wielki myśliciel, ale też człowiek, w którym nie było cienia goryczy. Przecież Bohdan był tępiony, tak można powiedzieć, skazany na niebyt – to była metoda komunistów, żeby artyści, którzy nie chcieli się podporządkować, nie zaistnieli, za to byli promowani tacy, którzy komunistom sprzyjali, na którymś nawet etapie życia.

Bohdan był z tych, którzy byli w ogóle nieznani, zamilczeni. Trochę był znany w Płocku, gdzie pracował w teatrze jako kierownik literacki, trochę w środowiskach opozycyjnych, zwłaszcza KPN-owskich. Był jednym z mózgów wielu, wielu różnych spraw, ale nigdy nie żądał, aby to było podpisane jego nazwiskiem. Mimo to nie miał w sobie nigdy goryczy.

Kiedy miałam czasem żal do świata i życia, że nie udaje mi się wejść na Parnas, na tę gałązkę, na którą bym chciała się wspiąć, to jechałam do Bohdana i nawet popatrzenie na niego było jak ożywczy prysznic. Bo przecież on doświadczył dużo więcej zapomnienia, a nigdy tego nie wypominał.

Przypomnijmy, że jego dziełem życia były Głosy. To jest rzecz związana z jego historią rodzinną. Bohdan urodził się dziewiętnastego maja w czterdziestym trzecim roku. Mając niecałe półtora roku, był jako dziecko w powstaniu i tam ostatni raz widział ojca.

Z matką dostał się do niewoli, mama z nim uciekła, poszukiwała ojca. W końcu znaleźli się na Śląsku, w Bytomiu, gdzie były trzy grupy: warszawiacy – przeważnie akowcy, lwowiacy i Ślązacy przedwojenni, którzy też walczyli o polskość, bo Bytom przed wojną był po tamtej stronie. I Bohdan wyrósł w tym środowisku, wśród różnych legend związanych z bohaterami drugiej wojny światowej.

Między innymi ci chłopcy opowiadali sobie gdzieś zasłyszane historie o Pileckim, aczkolwiek nie wiedzieli, że Pilecki już nie żyje, że zginął zamordowany w katowniach UB; natomiast wiedzieli, że to był ten, który poszedł do obozu dobrowolnie i potem uciekł. Tak sobie zastępowali ojców, bo ojciec Bohdana zginął w obozie koncentracyjnym.

I Bohdan całe życie praktycznie, od 25 roku życia pisał Głosy, bo wtedy odwiedził Buchenwald po raz pierwszy i wtedy zaczął pisać wiersze. Wiersze, które się wymykają jakiejkolwiek klasyfikacji, ponieważ to jest powieść napisana poezją, a każdy z wierszy to jest inna postać, to jest głos innej osoby. I wszystkie się przenikają.

Nie ma żadnego innego utworu literackiego – bo wszyscy znamy Borowskiego czy inne tego typu opowiadania – ale nie ma utworu, który by lepiej pokazał rzeczywistość obozów koncentracyjnych, który by pokazał ją tak mocno, można powiedzieć – aż do kości.

To jest fenomenalne dzieło i jakże ważne, zwłaszcza że całkowicie prawdziwe: wszystkie te opowieści są odtworzeniem albo realiów, albo legend obozowych. To jest sama prawda. Ale Głosy zostały przemilczane. Radio Wnet pomagało w ich wypromowaniu, niemniej jednak Głosy nie trafiły do lektur szkolnych, chociaż chyba powinny.

Druga rzecz, o której trzeba wspomnieć i która się ciągnęła całe jego życie, to była historia filozofii polskiej, bo Bohdan był też filozofem. Napisał i wydał w końcu, dzięki Michałowi Janiszewskiemu, pięciotomowe dzieło, w którym uwzględnił praktycznie wszystkich polskich filozofów.

Równocześnie Bohdan pracował nad powieściami. Ostatnia, jaką ukończył, to powieść o Stalinie. I pomimo kilkuset spektakli i książek, które napisał, Bohdan nie miał pretensji do losu, że każdy wie, kto to jest Olga Tokarczuk, a może jeden na dziesięć tysięcy – kim jest Urbankowski. To była jego cudowna cecha: nie miał żalu do losu, tylko robił swoje.

Trzeba przypomnieć, że wśród wielu dzieł Bohdana Urbankowskiego ważne miejsce zajmują monografie, między innymi Adama Mickiewicza, Fiodora Dostojewskiego, Józefa Piłsudskiego, Karola Wojtyły, Zbigniewa Herberta.

Monografia Herberta urosła, że tak powiem, do olbrzymiej cegły. Pokazuje Herberta z bardzo ciekawej strony i broni go. Książka o Janie Pawle II jest bardziej pokazaniem filozofii Jana Pawła II. Znajdziemy też wśród jego twórczości mało znaną, ale ciekawą powieść autobiograficzną Fraktale, wartą znalezienia i przeczytania. Mamy historię Ja Szekspir, ja Bóg, w której opisuje zdradę. Bohaterem tej książki jest postać autentyczna, ubek, który inwigilował środowiska literackie.

Rzeczą może nie monumentalną, ale niesłychanie ważną dla zrozumienia wszystkiego, co się stało w Polsce po wojnie, naszej złamanej kultury, tego, co się wokół nas dzieje, trudności z odrodzeniem się, jest Czerwona msza, za którą nienawidziło go wielu.

„Czerwona msza” wzbudziła wściekłość, bo on w niej pokazał proces, w którym ci, którzy dali się złamać albo poszli na współpracę za okupacji sowieckiej, zostali wykreowani na największych polskich pisarzy, a z kolei tych, którzy na tą współpracę się nie zgodzili, wyeliminowano. Bohdan był niesłychanym znawcą również w tych sprawach.

Nie wiem, skąd on zdobywał tę wiedzę, bo przecież to były czasy, kiedy jeszcze nie było tak łatwo z internetem. Ale on wiedział, znał wszystkich tych zapomnianych lub wygumkowanych z powszechnej świadomości.

Co więcej, o czym mało kto dzisiaj pamięta i wie, ale jest twórcą ruchu Nowego Romantyzmu. Napisał książkę o romantyzmie, która wyszła niedawno, ale ruch Nowego Romantyzmu założył jako młody człowiek, przeciwko komunie, bo polski romantyzm był zawsze narodowowyzwoleńczy. W ramach tego nurtu podejmowali działania, które dzisiaj wyglądają jak jakiś kompletny kosmos. Otóż spotykali się poeci z narodów zniewolonych, i to np. Serbołużyczanie – nie wiem, czy kilkanaście osób jeszcze mówi tym językiem; też Czesi i Słowacy. Poeci właśnie z tych zniewolonych narodów, zupełnie, zdawałoby się, niszowi. I oni rozmawiali o swoich narodach. To była jakby kontynuacja myśli prometejskiej, którą kiedyś zapoczątkował Piłsudski. On w tym brał udział, był w tym po uszy.

W końcu jednak został w pewien sposób doceniony. Dwukrotnie otrzymał Medal Solidarności „Zasłużony w Walce o Niepodległość Polski i Praw Człowieka”, Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Wolności i Solidarności, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Jeszcze długo można by wymieniać. III RP nie zapomniała o jego zasługach.

I tak, i nie. Bohdan bardzo kochał Polskę i bardzo się o nią troszczył. Jeśli chodzi o odznaczenia, nazwijmy je kombatanckie, to przede wszystkim Urząd do spraw Kombatantów się bardzo pięknie wobec niego zachował. Ale to jest człowiek takiego formatu… Twierdzę, że zmarł właśnie największy spośród współczesnych Polaków, polskich pisarzy.

Te odznaczenia – oczywiście bardzo pięknie, że dostał je w III RP, bo należały mu się jak psu kość. Ale Bohdana nie ma w lekturach szkolnych, w naszej codzienności, nie został spopularyzowany… Kolosalne pieniądze szły na tłumaczenia najróżniejszych pisarzy na wszystkie możliwe języki. Na Bohdana nie wydano praktycznie złotówki. Został zmarnowany diament, mieliśmy diament pośród siebie, a nie mieliśmy czasu mu się przyjrzeć.

I może teraz jest szansa, żeby pomyśleć, że może jednak warto? Że już można nie bać się jego języka, bo Bohdan potrafił powiedzieć, co myśli. Nigdy nie było to raniące, a nieraz dowcipne. Nie każdy lubi dowcipy na swój temat. Ale warto sięgnąć po jego fenomenalną spuściznę i ją spopularyzować, sprawić, że Czerwona msza trafi na przykład do liceów. Przecież gdyby Historię i Teraźniejszość prof. Roszkowskiego i inne genialne podręczniki uzupełnić Czerwoną mszą

To jest nasz obowiązek. Myślę, że także Jan Kasprzyk będzie tego orędownikiem.

Jan Kasprzyk Bohdana cenił, był z nim zaprzyjaźniony i myślę, że to są ciężkie dni także dla niego. Zresztą tak jak i dla mnie, bo znaliśmy go od naszych szczenięcych lat. Tracimy i mistrza, i przyjaciela, i po prostu kogoś bardzo bliskiego, a cóż dopiero powiedzieć o żonie i córce… to jest dla nich bardzo trudny czas. Mam nadzieję, że otrzymają wsparcie od nas modlitwą i serdeczną myślą, bo tak trzeba.

Pamiętajmy o Bohdanie i próbujmy o nim mówić w różnych miejscach. Domagajmy się od bibliotek szkolnych, żeby sprowadziły jego książki. To można robić oddolnie.

Będziemy o tym mówić. Bardzo dziękuję za to wspomnienie.

Rozmowa red. Magdaleny Uchaniuk z Marylą Ścibor-Marchocką – pisarką, poetką i publicystką, pt. „Wielki Zamilczany”, znajduje się na s. 6 i 7 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa red. Magdaleny Uchaniuk z Marylą Ścibor-Marchocką – pisarką, poetką i publicystką, pt. „Wielki Zamilczany”, na s. 6–7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

Znamy nazwiska odznaczonych medalem Virtus et Fraternitas

Medal Virtus et Fraternitas / Fot. Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego

6 lipca 2023 r., w Pałacu Belwederskim w Warszawie zostało uhonorowanych piętnaścioro bohaterskich Ukraińców, którzy w czasie Rzezi Wołyńskiej ratowali swoich polskich sąsiadów.

6 lipca 2023 r., w Pałacu Belwederskim w Warszawie zostało uhonorowanych piętnaścioro bohaterskich Ukraińców, którzy w czasie Rzezi Wołyńskiej ratowali swoich polskich sąsiadów przed śmiercią z rąk członków OUN-UPA. 11 lipca mija 80 lat od straszliwej zbrodni, do jakiej doszło na Wołyniu latem 1943 roku. Ratowanie Polaków wiązało się dla Ukraińców z ryzykiem utraty życia własnego i bliskich, mimo to podejmowali takie niebezpieczeństwo w imię miłości do drugiego człowieka. Dzięki działaniom Instytutu Pileckiego poznajemy dziś nazwiska tych dobrych, dzielnych ludzi, i zapisujemy je w polskiej pamięci. Medalem Virtus et Fraternitas odznaczony został również Wołodymyr Kryżuk – strażnik polskiej pamięci na Wołyniu. Od jutra przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie będzie można oglądać wystawę plenerową przybliżającą losy Ukraińców, którzy od roku 2019 zostali odznaczeni medalem Virtus et Fraternitas.

W czasie uroczystości zorganizowanej w Belwederze medale wręczyli Szef Gabinetu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Paweł Szrot w imieniu Prezydenta RP Andrzeja Dudy wraz z Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotrem Glińskim. Wołodymir Kryżuk jako jedyny żyjący odebrał medal osobiście, towarzyszyła mu żona Irina Kryżuk. W imieniu osób odznaczonych pośmiertnie medale odebrali członkowie ich rodzin: Raisa Protsiuk – wnuczka Semena Biliczuka, Tamara StepanienkoWiktoria Taranko – krewne Oksany Karpiuk oraz JewheniiProkopa Bondaruków, wnuczka UstynySawy Kowtyniuków Melityna Żyżko, Tamara Łysenko – wnuczka Herasyma Łukiańczuka. Piotra Parfeniuka reprezentowała Ludmiła Hurska wraz z synem Pawło, a LubowAntona Parfeniuków – prawnuczki Lubow MaksymiukOksana Martynyk. Tetiana Kowaliuk przyjęła medale w imieniu AnastasijiMykoły Koreniów oraz SofiiPawło Kyców, medal zaś dla Paraskewy Padlewskiej zostanie wręczony w późniejszym terminie.

Członkowie rodzin odznaczonych medalem VeF / Fot. materiały Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego

W liście skierowanym do odznaczonych bohaterów premier Rzeczypospolitej Polskiej Mateusz Morawiecki podkreślił: „W tym roku mamy przywilej i honor poznawać tych, którzy przed 80 laty w trakcie tragicznych wydarzeń na Wołyniu nie pozwolili na odebranie sobie człowieczeństwa i zachowali gotowość do – jak głosi dewiza wyryta na medalu – mierzenia miarą serca”. Dodał też, że: „Nikt nie ma wątpliwości, że odznaczeni medalem Virtus et Fraternitas byli darem dla naszych prześladowanych rodaków. Takim samym darem są też dzisiaj dla nas. Jest to dar szlachetnego człowieczeństwa, który budzi w sercach wdzięczność i nie pozwala o sobie zapomnieć. Dlatego pamięć o nim przekażemy następnym pokoleniom, bo głęboko czujemy, że naprawdę trudno o większy. Chylę czoła przed dzisiaj uhonorowanymi i jeszcze raz bardzo Im oraz Ich Rodzinom dziękuję” – zakończył. Podczas gali odczytane zostały również listy Prezydenta RP Andrzeja Dudy oraz Marszałek Sejmu Elżbiety Witek.

Uroczystość uświetnił występ Krzesimira Dębskiego – syna uratowanych przez odznaczonych dziś ukraińskich sąsiadów podczas Rzezi Wołyńskiej Włodzimierza Sławosza Dębskiego i Anieli Dębskiej z domu Sławińskiej. Maestrowi towarzyszył kwartet smyczkowy Orkiestry Kameralnej PRIMUZ oraz sekstet wokalny, w wykonaniu których usłyszeliśmy utwory: „Benedictus” z mszy „Missa brevis” skomponowanej przez Krzesimira Dębskiego na zamówienie Solvguttene Cor z Oslo, hymn „Laudate Dominum” oraz „Sarabandę żałobną” z filmu Jerzego Hoffmana „Bitwa Warszawska 1920”.

Krzesimir Dębski / Fot. Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego

Poniżej znajdą Państwo sylwetki uhonorowanych.

Wszędzie było cicho” – Paraskewa Padlewska wraz z mężem prowadziła gospodarstwo rolne w Kisielinie. Wówczas było to miasteczko, jakich na Wołyniu spotykało się wiele: tętniące życiem i wieloetniczne. Gospodarstwo prawosławnego sąsiadowało z domem katolika, zupełnie tak, jak cerkiew św. Michała Archanioła z kościołem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Ale latem 1943 roku ta barokowa świątynia zamieniła się w zgliszcza. 11 lipca, po niedzielnej mszy świętej, kościół otoczyli członkowie OUN-UPA. W wyniku brutalnego ataku zginęło około 90 osób. Część wiernych skryła się na plebanii, próbując powstrzymać napastników. Wśród Polaków, którzy zostali ranni podczas oblężenia, był Włodzimierz Sławosz Dębski. Przez następne kilka dni ranny wraz ze swoimi rodzicami przebywał w gospodarstwie Lubow i Antona Parfeniuków. Jego stan się pogarszał, w pewnym momencie stało się jasne, że wymaga szpitalnej opieki. W okolicy wciąż grasowali banderowcy, mimo to Paraskewa podjęła się przewiezienia Włodzimierza do lecznicy w oddalonych o 20 km Łokaczach. Dzięki rozsądkowi i zręczności Paraskewa dotarła do szpitala, ratując życie rannemu. Zmarła około 1960 roku.

Prosiłem o zawiezienie mnie do szpitala. Podjęła się tego Ukrainka – Paraska Padlewska. Konie dał mój przyszły teść, Antoni Sławiński. Załadowali mnie na wóz, usiadła też matka. Pojechaliśmy koło cmentarza, potem polną drogą do traktu oździutyckiego, nim do Zapustu i w lewo przez Trystak i Rudnię do szosy włodzimierskiej. Wszędzie było cicho” – Włodzimierz Sławosz Dębski, W kręgu kościoła kisielińskiego, czyli Wołyniacy z parafii Kisielin, Lublin 1994

Idem[o]. Można…” – Ustyna i Sawa Kowtoniukowie z dwójką dzieci mieszkali w zachodniej części Kisielina. W niedzielę 11 lipca 1943 , kiedy członkowie OUN-UPA napadli na Polaków zgromadzonych w kościele Kowtoniukowie ukryli u siebie rodziny Sławińskich, Romanowskich, Maciaszków oraz Okólskich, zapewniając wszystkim posiłki, choć wyżywienie tak dużej grupy było nie lada wyzwaniem. Cztery dni później, gdy członkowie OUN-UPA atakowali Polaków w innych miejscowościach, Sawa poprowadził część grupy w bezpieczne miejsce: „Z południowego skraju lasu widać było zabudowania majątku Lipińskiego w Zaturcach, cel naszej ucieczki. W majątku tym stacjonowali Niemcy. Tak, by ratować życie, trzeba było schronić się u innego wroga. Tu pożegnaliśmy się, jak się później okazało – na zawsze”, relacjonowała Stanisława Sławińska. Inni Polacy pozostali u Kowtoniuków do 8 sierpnia. Sawa pomógł również Romanie Jurkowskiej – wspólnie odkopali ciało jej ojca z prowizorycznego grobu i przenieśli je na cmentarz. Kowtoniuk, by uniknąć śmierci za pomoc Polakom, dobrowolnie wyjechał na roboty do Niemiec. Po wojnie przez pewien czas przebywał w Polsce, ale ostatecznie wrócił do Kisielina, gdzie pracował jako listonosz. Zmarł około 1970 roku. Jego żona doczekała spotkania z rodziną Sławińskich, którzy w 1975 roku przyjechali do Kisielina.

Gdy ustał ruch patroli UPA, wtedy nie wiedzieliśmy, że oni są zajęci mordowaniem w Woronczynie, Aleksandrówce i Adamówce. Sawa Kowtoniuk, który nas przechowywał u siebie w stodole lub w zbożu, po południu wziął kosę na plecy i (…) zniknął w lesie. Po godzinie powrócił i powiedział: »Idem[o]. Można…«” – relacja Stanisławy Sławińskiej [w:] Włodzimierz Sławosz Dębski, W kręgu kościoła kisielińskiego, czyli Wołyniacy z parafii Kisielin, Lublin 1994

Idźcie w świat, bo tu życia dla was nie będzie” – Semen Biliczuk, wójt Kisielina, mieszkał wraz z żoną i trzema córkami w sąsiedztwie rodziny Sławińskich. W niedzielę 11 lipca 1943 roku członkowie OUN-UPA napadli na Polaków zgromadzonych na mszy świętej w Kisielinie, mordując około 90 osób. Sławińscy przeżyli, a cztery dni później Semen dał im schronienie w swojej stodole. Kiedy dowiedzieli się o tym banderowcy, przyszli do Biliczuków, nalegając na rozmowę z Antonim Sławińskim. Jak wspominała jego córka Aniela Dębska zapewniali, że nie ma powodu uciekać, że można spokojnie wrócić do domu, jednak po ich wyjściu Semen powiedział, żeby natychmiast uciekali, co uratowało im życie. Rok później, gdy do miejscowości zbliżała się Armia Czerwona, Biliczukowie wyjechali do wsi Studynie. Powrócili do Kisielina, kiedy wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło, jednak kiedy Semen wszedł do domu, budynek – prawdopodobnie zaminowany przez opuszczających front czerwonoarmistów – wybuchł, a mężczyzna zginął na miejscu. Żona i córki Biliczuka pozostały w Kisielinie.

Przyszedł Biliczuk do stodoły. I ojca zaprosił do domu. Mówił, że chcą ojca ci uzbrojeni ludzie, partyzanci, chcą z ojcem rozmawiać. Ojciec poszedł, myśmy zostali. Wrócił, to mówił, że namawiali, żebyśmy nigdzie nie uciekali, nie mamy się czego bać, niech wracamy do domu… Później oni, ci wojskowi, odjechali i Biliczuk przyszedł do stodoły. Mówi do ojca: »nie słuchajcie, co oni mówią, tylko zbierajcie, co możecie wziąć, i idźcie w świat, bo tu życia dla was nie będzie«” – relacja Anieli Dębskiej z filmu Oczyszczenie (2003 r.) w reżyserii Agnieszki Arnold.

Nie dała im naszych rzeczy” – Lubow i Anton Parfeniukowie wytwarzali najlepszy twaróg i śmietanę w Kisielinie. Wśród sąsiadów, którzy chętnie kupowali u Lubow i Antona, była rodzina Dębskich. Kisielin był znany nie tylko z urodzajnych gleb, ale również z barokowego kościoła. Mury przestronnej świątyni mogły pomieścić zarówno miejscowych Polaków, jak i tych z okolicznych wsi oraz przysiółków. W niedzielę 11 lipca 1943 roku po mszy świętej do kościoła wdarła się liczna grupa uzbrojonych banderowców. Podczas ataku zamordowali około 90 osób, jednak część wiernych zdołała dobiec na piętro plebanii, która na 11 godzin stała się ich twierdzą. W trakcie oblężenia zginęły kolejne cztery osoby, a sześć zostało rannych. Odłamek granatu trafił w nogę Włodzimierza Sławosza Dębskiego. Następnego dnia Włodzimierz został przewieziony do domu Lubow i Antona Parfeniuków: „Tam leżałem w stodole do czwartku, kiedy wywieziono mnie do szpitala. Ukrywał się tu też mój ojciec i tu złożone były nasze osobiste rzeczy i niektóre przedmioty wartościowe”, relacjonował Dębski. Banderowcy dowiedzieli się o pomocy, jakiej udzielali Parfeniukowie. Wielokrotnie zastraszali Lubow, domagając się wydania przedmiotów pozostawionych przez Polaków, ale ona konsekwentnie odmawiała. Anton zmarł w 1947 roku, Lubow przeżyła męża o 20 lat.

Przewieziono mnie do jej [Lubow] gospodarstwa. Tam leżałem w stodole do czwartku, kiedy wywieziono mnie do szpitala. Ukrywał się tu też mój ojciec i tu złożone były nasze osobiste rzeczy i niektóre przedmioty wartościowe. […] Upowcy wielokrotnie napastowali Lubę, by wydała nasze rzeczy, ale nie dała” – Włodzimierz Sławosz Dębski, Siedmiu sprawiedliwych z Kisielina [w:] Bracia zza Buga. Wspomnienia z czasu wojny, Lublin 2018

Ochronił Czerwinków i rodzinę Sławińskiego” – Piotr Parfeniuk przez większość swojego długiego życia używał imienia Piotr, choć rodzice nazwali go Petro. Jeszcze przed wojną poznał swoją przyszłą żonę Stasię z polskiej rodziny Czerwinków. Latem 1943 roku, zdawszy sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego polskim sąsiadom, postanowił działać. Z relacji Jadwigi Sławińskiej wynika, że nie chciał pozostać biernym obserwatorem wydarzeń: „W niedzielę rano 11 lipca przyszedł Petro Parfeniuk i powiedział, żebyśmy nie szli dziś do kościoła, bo mogą napaść. Alka [siostra Jadwigi] na to swoim ciepłym, niskim głosem powiedziała: »Jestem przygotowana na śmierć« i poszła. Nie wróciła”. Banderowcy zabijali również poza kościołem, w obrębie wsi. Piotr uratował przed rozstrzelaniem młodą Polkę – skłamał, że dziewczyna jest Ukrainką. Pomógł też przenieść rannego Włodzimierza Dębskiego do domu stryjostwa, Lubow i Antona Parfeniuków. Ponadto wyprowadził z Kisielina bliskich swojej żony i rodzinę Piotra Sławińskiego. Pomagał także w następnych tygodniach. Z relacji Teresy Siedlickiej, mieszkającej w Zapuście nieopodal Kisielina, wynika, że we wrześniu sąsiad o nazwisku Parfeniuk ostrzegł ją przed atakiem OUN-UPA – najprawdopodobniej był to Piotr. Zemsta banderowców za pomoc udzieloną Polakom była straszliwa – rodzice Piotra oraz jego brat Pawło z rodziną zostali zamordowani. Piotr zdecydował się na ucieczkę i z żoną osiadł we wsi na Zamojszczyźnie, gdzie mieszkał do końca życia. W 1993 roku spoczął na cmentarzu w Zamościu.

Pozostali Polacy z Kisielina znikali po kryjomu lub w pojedynkę. Niektóre rodziny przeprowadzili Ukraińcy. Zasłużyli się w tym głównie […] Petro Parfeniuk, który ochronił Czerwinków i rodzinę Piotra Sławińskiego ” – Włodzimierz Sławosz Dębski, W kręgu kościoła kisielińskiego, czyli Wołyniacy z parafii Kisielin, Lublin 1994

Chodziła po polu i szukała nas” – Oksana Karpiuk, Jewhenia i Prokop Bondarukowie, czyli matka i córka z mężem mieszkali w sąsiadujących domach we wsi Sieniawka. W nieodległej Aleksandrówce swoje gospodarstwo prowadziła polska rodzina Adamowiczów. Polacy przetrwali atak oddziału OUN-UPA w nocy z 15 na 16 lipca 1943 roku i od tamtej pory pozostawali w ukryciu. Czworo ich dzieci w ciągu dnia chowało się w zbożu, co nie umknęło uwadze Oksany. Pod koniec sierpnia w Sieniawce ponownie rozległy się strzały. O zmroku kobieta odnalazła dzieci. Z pomocą córki i zięcia ukryła je u siebie dzieci wraz z ich rodzicami i babcią. Adamowiczowie postanowili się rozdzielić: z trójką młodszych dzieci schronili się w bunkrze ukrytym w polu, a Teresa (najstarsze dziecko) wraz z babcią Teklą ukryły się w stodole Bondaruków. Teresa tak relacjonowała przeszukiwanie stodoły przez członków OUN-UPA: „Chodzili po słomie i kłuli bagnetami. W miejscu naszego ukrycia natrafili na belkę, dlatego nie przekłuli nas bagnetem”. Państwo Adamowiczowie oraz trójka ich dzieci zostali zamordowani, Tekla Adamowicz, nie chcąc dłużej narażać życia wnuczki oraz Bondaruków, w ukraińskim stroju przedostała się z Teresą na Zamojszczyznę. W 1944 roku dołączył do nich Michał, mąż Tekli, którego uratowała ukraińska rodzina Kyców. Jewhenia i Prokop Bondarukowie przeżyli wojnę. Przenieśli się do Czerwonogrodu, gdzie dożyli lat 90. XX wieku.

Zupełnym już zmrokiem Ukrainka Prokop[owa] [Oksana Karpiuk] chodziła po polu i szukała nas, widziała bowiem, jak uciekaliśmy. Prokop[owa] była wdową, jej córka Żenia była moją koleżanką. U niej czekali na nas moi rodzice z resztą rodzeństwa i babcia. Tutaj też zapadła decyzja, że ja z babcią pójdziemy do [zięcia] Prokopowej [Prokopa Bondaruka], a rodzice z resztą rodzeństwa ukryją się w innym miejscu” – relacja Teresy Radziszewskiej, Kiedy przyszli nas zabijać, Archiwum Ośrodka Karta, AW II/1914

Nie ma Polaków, wyszli” – Anastasija i Mykoła Koreniowie wraz z trojgiem dzieci mieszkali w Aleksandrówce. Wieczorem 15 lipca do domu Koreniów zapukał szwagier Mykoły, Pawło Kyc. Przyprowadził dzieci sąsiadów, Adamowiczów: dziewięcioletnią Teresę, pięcioletniego Janusza, trzyletnią Stasię oraz półtorarocznego Henia. Koreniowie ukryli dzieci w spiżarni, ale Teresa nie mogła zmrużyć oka. Słyszała, jak „bandyci wpadli do domu, pytając o Polaków, lecz kiedy padła odpowiedź, że nie ma takich, wyszli”. Koreniowie wiedzieli, że za to kłamstwo mogą zapłacić życiem, mimo to przez kilka tygodni ukrywali nocami dzieci Adamowiczów w swojej stodole. W sierpniu powróciły do rodziny i wtedy zapadła decyzja, aby rozdzielić rodzeństwo. Teresę wraz babcią ukryto u rodziny Bondaruków – obie przeżyły wojnę. Jej rodzice, siostra i bracia ukryli się w bunkrze na polu. Niestety, po opuszczeniu kryjówki wszyscy zostali zamordowani. W 1944 roku Koreniom urodziło się ostatnie dziecko, córka Nina. W tym samym roku Mykoła zachorował i zmarł. Anastasija sama wychowywała dzieci i pracowała w gospodarstwie, nie wyszła powtórnie za mąż. Zmarła w 1967 roku – została pochowana z mężem.

Kyc zaraz zaprowadził nas szybko do Korenia, obok, i tam nas ukryli w komorze, zamykając drzwi na klucz […]. Zamarliśmy z przerażenia, kiedy bandyci wpadli do domu, pytając o Polaków, lecz kiedy padła odpowiedź, że nie ma takich, wyszli […]. Kiedy strzały ucichły, a banda odeszła, Koreń zaprowadził nas do stodoły, gdzie była zrobiona kryjówka. W zapolu było ułożone siano, przez środek zrobione przejście do ściany, a tam dość duża luka, gdzie swobodnie można było siedzieć […]. Przez okres trzech czy czterech tygodni w dzień siedzieliśmy w zbożu, a w nocy w tym schowku u Korenia” – relacja Teresy Radziszewskiej, Kiedy przyszli nas zabijać, Archiwum Ośrodka Karta, AW II/1914

Nie nocujcie w domu” – Sofia i Pawło Kycowie; o tym, co 11 lipca 1943 roku wydarzyło się w kisielińskim kościele, kilka dni później w Aleksandrówce słyszeli już wszyscy. Wieczorem 15 lipca Pawło postanowił pomóc dwóm rodzinom, które mieszkały w sąsiedztwie. Kamila Ziółkowska wspominała, że kiedy „Zbliżał się wieczór, przyszedł sąsiad Ukrainiec Kyc i mówi, by nie nocować w domu”. Pawło Kyc ostrzegł również rodzinę Adamowiczów – dziewięcioletnia wówczas Teresa zapamiętała, jak „zaprowadził nas szybko do Korenia obok, tam nas ukryli w komorze, zamykając drzwi na klucz”. Z kolei dziadek Teresy, Michał Adamowicz, ukrył się u Pawła i Sofii. Małżeństwo miało świadomość, że ryzykuje nie tylko swoim życiem – wychowywało przecież dwójkę nastoletnich dzieci: Olhę oraz Mychajła. Mimo pomocy udzielonej przez Sofię i Pawła Kyców nie wszystkich z rodziny Adamowiczów udało się ocalić. We wrześniu 1943 roku z rąk OUN-UPA zginęli rodzice i trójka rodzeństwa Teresy. Przeżyła ona i jej dziadkowie, Tekla oraz Michał, którego Pawło i Sofia ukrywali aż do 1944 roku.

Przyszedł też zaraz do nas Kyc, [ostrzec], by nie nocować w domu, bo nigdy nie wiadomo, [co może się jeszcze wydarzyć], a najlepiej by było, gdyby mamusia z dziećmi udała się do nich na noc. Zbliżał się już bowiem wieczór, udaliśmy się więc z mamą za Kycem, tatuś pozostał [w domu]. Ledwie zdołaliśmy dotrzeć do ich zabudowań, jak w drugim końcu Aleksandrówki rozległy się strzały. Kyc zaraz zaprowadził nas szybko do Korenia, obok, i tam ukryli nas w komorze, zamykając drzwi na klucz” – relacja Teresy Radziszewskiej, Kiedy przyszli nas zabijać, Archiwum Ośrodka Karta, AW II/1914

Wieczorem przyjdę po ciebie” – Herasym Łukiańczuk urodził się i mieszkał z rodziną w Sieniawce, jednej z wiosek położonych nad rzeką Stochód, która opływa wołyńskie ziemie. W nocy z 15 na 16 lipca 1943 roku członkowie OUN-UPA wymordowali w pobliskiej Kolonii Aleksandrówka kilkanaście polskich rodzin. Nowakowiczom udało się uciec, rozdzielili się: 10-letnia wówczas Leokadia dobiegła do zagonu pszenicy, jednak pocisk z karabinu zranił ją w nogę. W takim stanie ukrywała się wśród zbóż przez około dwa tygodnie; dopiero po tym czasie Ukraińcy postanowili pogrzebać zabitych Polaków. Wśród osób, które szukały ciał był Herasym Łukiańczuk. Dostrzegł Leokadię, córkę sąsiada, i obiecał jej pomóc. W jego gospodarstwie ukrywał się już jej brat Stanisław. W worku zarzuconym na plecy Herasym zaniósł wieczorem dziewczynkę do swojego domu. Gdy tylko obejrzał jej nogę, zdecydował, że należy odwieźć dziecko do szpitala w Kowlu. Leokadia tak zapamiętała przezorność Łukiańczuka: „przysypał mnie obrokiem i położył na wóz. Natomiast mego ukrywanego brata Stanisława, który był ranny w brodę w czasie ucieczki przed rezunami, posadził obok siebie i ruszyliśmy w drogę”. Banderowcy zatrzymali wóz. Herasym przekonał ich, że wiezie do lecznicy chorego syna, dzięki czemu cała trójka dotarła do Kowla. Łukiańczuk nie zapomniał o rannej dziewczynce i odwiedzał Leokadię w trakcie jej leczenia w szpitalu. Po zakończeniu wojny Herasym pozostał w Sieniawce. Zmarł w 1953 roku, został pochowany na cmentarzu w Ośmigowiczach.

Prześladowcy byli coraz bliżej mnie, a ja przerażona nie wiedziałam, co mam robić i w tym momencie usłyszałam nad sobą głos jednego z Ukraińców, z którym moi rodzice też zawsze żyli w sąsiedzkiej zgodzie. Nazywał się on Harasym [Łukiańczuk]. Szedł wolno i dyskretnie mówił do mnie: »Nie ruszaj się stąd, może cię nie zauważą. Wieczorem przyjdę po ciebie. Twój brat jest już u mnie«. Poszedł dalej, a ja miałam szczęście, bo nikt więcej nie zbliżał się do mojej kryjówki. Wieczorem [Łukiańczuk], tak jak obiecał, przyszedł do mnie” – relacja Leokadii Skowrońskiej, Wspomnienia dzieci Kresów, Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego.

Do dziś jest ukraińskim opiekunem miejsc polskich pamięci” – Wołodymyr Kryżuk, nauczyciel, wychowawca, aktywista, wolontariusz i samorządowiec od początku lat dwutysięcznych pomagał Polakom, którzy przyjeżdżali porządkować mogiły ofiar mordu dokonanego 30 sierpnia 1943 roku przez członków OUN-UPA we wsiach Ostrówki i Wola Ostrowiecka. Jako przewodniczący rady wiejskiej w Równem angażował się w organizowane przez Instytut Pamięci Narodowej ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej, w wyniku których odnaleziono szczątki około 300 Polaków. Jest strażnikiem pamięci o dawnych mieszkańcach Wołynia. Opiekuje się pomnikiem poświęconym zamordowanym Polakom i cmentarzem w Ostrówkach. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 roku włączył się w działania lokalnej organizacji samoobrony.

Wołodia Kryżuk uczestniczył bardzo czynnie w obu ekshumacjach; włączał się w prace, pośredniczył w kontaktach z ukraińską gminą, powiatem i obwodem w Łucku, pomagał zabezpieczać logistykę przedsięwzięcia. A potem godnie, jako gospodarz tej ziemi, brał udział w uroczystych pochówkach dawnych, polskich sąsiadów, których szczątki spoczęły na ostrowieckim cmentarzu. Pomagał także przy budowie ogrodzenia i pomnika na ostrowieckim cmentarzu. Do dzisiaj jest ukraińskim opiekunem polskich miejsc pamięci w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Jako wójt podjął także partnerską współpracę z lokalną gminą polską, po drugiej stronie Bugu w Rudzie Hucie, przyczyniając się do nawiązania dobrosąsiedzkich i serdecznych kontaktów” – opinia wystawiona przez dr. Leona Popka, Zastępcę Dyrektora Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa IPN.

 

O idei

Medal „Virtus et Fraternitas” jest nagrodą przyznawaną przez Prezydenta RP obcokrajowcom zasłużonym w niesieniu pomocy osobom narodowości polskiej lub obywatelom polskim innych narodowości, które były ofiarami zbrodni sowieckich, nazistowskich zbrodni niemieckich, zbrodni z pobudek nacjonalistycznych lub innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości oraz zbrodni wojennych, popełnionych w okresie od 8 listopada 1917 r. do 31 lipca 1990 r. Odznaczenie mogą także otrzymać osoby podejmujące działania dla upamiętnienia tych, którzy nieśli pomoc i ocalenie. Medal Virtus et Fraternitas to symbol pamięci i wdzięczności wobec cudzoziemców, którzy nieśli pomoc polskim ofiarom, udzielali schronienia, dzielili się żywnością, wystawiali fałszywe dokumenty, zabiegali o lepsze warunki w obozach dla uchodźców czy dokumentowali działania wojenne. Wręczany jest przez Prezydenta RP na wniosek Dyrektor Instytutu Pileckiego po uzyskaniu pozytywnej opinii Rady Pamięci. Od 2019 roku uhonorowano 55 osób – obywateli wielu krajów na kilku kontynentach. Dziś dołączyło do nich szesnaścioro. Każda uhonorowana Medalem osoba to odrębna historia, wszystkie łączy autentyczna i bezinteresowna chęć pomocy.

Medal Virtus Et Fraternitas zaprojektowała Anna Wątróbska-Wdowiarska. W otoku medalu biegnie napis będący cytatem słów Jana Pawła II: Człowieka trzeba mierzyć miarą serca.

Rekomendacje do odznaczeń Dyrektor Instytutu Pileckiego przedstawiła Rada Pamięci w składzie: dr hab. Grzegorz Berendt, dr Sławomir Dębski, dr Adam Eberhardt, Andrzej Gelberg, Grzegorz Górn, prof. Marek Kornat, Jan Ołdakowski, Albert Stankowski, dr Mateusz Szpytma, prof. Zofia Zielińska (przewodnicząca), dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski.

 

 

Mija 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi zaczęli mordować Polaków / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 109/2023

Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Krzysztof Skowroński

Jak zachować ciszę, gdy biją dzwony i wyją syreny? Jak pogodzić ból przeszłości z dramatem codzienności? To są pytania, które stoją przed Polakami i Ukraińcami. Minął już 500 dzień rosyjskiej agresji na naszego sąsiada i mija już 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zaczęli mordować Polaków.

To trudna rocznica, ale mimo wojny Ukrainy z Rosją powinniśmy oczekiwać jakiegoś znaczącego gestu ze strony Ukraińców. W ciszy czekam na znaczący głos.

Wiemy, że dla Ukraińców, nawet tych, którzy mieszkają na Wołyniu, to, co tam się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej, to czarna dziura. Dotyczy to zarówno starych, jak i młodych. Nie uczyli się na lekcjach historii o ludobójstwie, jakiego na sąsiadach dokonali ich przodkowie, a tym bardziej nie słyszeli o nim w prywatnych rozmowach. Sowieckie czasy okryły historię stalową kopułą kłamstwa. Ale to, co usprawiedliwia młodych, nie usprawiedliwia elit. Rozbicie tej stalowej kopuły i wydobycie na światło dzienne ludobójstwa wołyńskiego jest zadaniem ukraińskich intelektualistów i polityków

O 11 lipca 1943 roku powinny się uczyć w szkołach ukraińskie dzieci. Bez uznania faktów, bez prawdy nie będzie pojednania.

My wiemy, że dziś Ukraińcy bronią także naszej wolności i nie możemy stawiać warunków uzależniających naszą pomoc wojenną i solidarność od tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Oczekujemy od prezydenta Ukrainy odpowiedzi na pytanie, czy Ukraińcy chcą budować swoją przyszłość razem z Polską, czy też traktują Polskę jak pomost łączący Kijów z Berlinem i Brukselą. Ale jeśli chcą budować z nami, to muszą wiedzieć, że możemy to robić wspólnie tylko wtedy, gdy faktycznie uświadomią sobie wagę i ludobójczy charakter wołyńskiej tragedii i wezmą za nią odpowiedzialność.

Czy tak się stanie, wnet się okaże i będziemy mogli ocenić, czy politycy zarówno polscy, jak i ukraińscy zdali „wołyński egzamin”. Ale tych egzaminów w drugiej połowie roku jest więcej. Na pewno nie będzie można mówić o sezonie ogórkowym. Z niepokojem będziemy przyglądać się nie tylko wojnie na Ukrainie, ale też temu, co dzieje się za murem oddzielającym Polskę od Białorusi, na której nie tylko pojawiła się broń nuklearna, ale i Prigożyn wraz z tysiącami swoich bandytów. Ta beczka z prochem, stworzona przez byłego dyrektora kołchozu, jest naprawdę groźna, zwłaszcza że sytuacja polityczna i nastroje w Polsce, im bliżej październikowych wyborów, tym bardziej będą rozchwiane.

Perspektywa dziennikarska jest oczywiście inna niż Państwa, którzy pakują się teraz, by wyjechać na wakacje. Cieszmy się z możliwości ucieczki od codzienności, ale nie zapomnijmy zabrać ze sobą Niecodziennej Gazety. W „Kurierze WNET” tym razem polecam wywiad z byłym białoruskim więźniem kolonii karnej, Aleksandrem Kabanowem, i oczywiście dwa archiwalne wywiady ze śp. Bohdanem Urbankowskim, którego rodzina i przyjaciele pożegnali pod koniec czerwca na Cmentarzu Północnym.

My, także w drugiej połowie czerwca, żegnaliśmy naszego redakcyjnego kolegę, Dariusza Kąkola – muzyka, fotografa, pielgrzyma i przyjaciela, który w sposób nagły i niespodziewany w wieku 58 lat opuścił ten świat.

Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

W demokracji co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 108/2023

Polacy w kraju, zajęci swoimi sprawami, powinni trochę uważniej interesować się Polską na emigracji, choćby z tego względu, że od dwustu lat decyzje o losach Polski podejmowane są za granicą.

Piotr Witt

Upaństwowienie emigracji

Żeby nie sięgać daleko w przeszłość, decyzja o przywróceniu państwowości polskiej była podjęta w Wersalu (1919), decyzja o nowym rozbiorze Polski w Moskwie (sierpień 1939), legalny rząd polski ukonstytuowany w Paryżu istniał i działał w Londynie przez pięćdziesiąt jeden lat (1939–1990).

Dopiero w roku 1989, po raz pierwszy od dawna, wydało się nam, Polakom, że fundamentalne decyzje zapadły w kraju, w Gdańsku i w Magdalence, chociaż obecnie różnie się o tym mówi.

Skądinąd w interesie Polski leży patriotycznie nastrojona emigracja… Nasza osobliwa historia sprawiła, że

wolne słowo dwukrotnie przetrwało poza granicami kraju.

Nie tylko słowo. W dwudziestoleciu międzywojennym najciekawszym, najbardziej oryginalnym zjawiskiem w polskiej sztuce była paradoksalnie Szkoła Paryska, École de Paris, a wielki rzeźbiarz August Zamoyski też tworzył we Francji.

Pod rządami komunistycznymi w kraju kultura miała swoje fundamenty instytucjonalne. Istniały Domy Kultury, wychodziły tygodniki „Kultura”, „Nowa Kultura”, „Przegląd Kulturalny”. Niemniej swobodne wypowiedzi krajowi literaci publikowali za granicą

– w „Kulturze” paryskiej: Kisielewski, Herbert, Jarosław Abramow, Hłasko, Nowakowski… Nie mówiąc o pisarzach emigracyjnych: Józefie Mackiewiczu, Gombrowiczu, Hemarze… Kto pragnie poznać historię XX wieku, sięga po „Zeszyty Historyczne” wydawane w Maison Laffitte pod Paryżem.

Obecnie

emigracji we Francji grozi upaństwowienie.

Potrzeba opinii wyborców, aby szkodliwy proces powstrzymać. Wypożyczalnię książek polskich z ulicy Jean Goujon wyrzucono na śmietnik, od kiedy Ministerstwo Spraw Zagranicznych 15 lat temu zamknęło Instytut Polski i nie otwiera go, mimo ponawianych obietnic. Księgarnia Polska, sprzedana obywatelce szwajcarskiej, prowadzi własną politykę kulturalną w duchu amerykańskiej ustawy 447. Wokół Domu Kombatanta kręcą się „Powiernicy”, którzy pragną go sprzedać. Najstarsza polska instytucja emigracyjna,

Bibliothèque Polonaise,

założona 200 lat temu, jeszcze nie jest sprzedana. Sprzedaż ma zostać sfinalizowana do końca roku, a może już do wakacji. Obszerny, XVII wieczny gmach Biblioteki – Bibliothèque Polonaise na Wyspie Świętego Ludwika nie jest z pewnością tyle wart, co Hotel Lambert (400 mln euro), ale 100 mln euro nie byłoby zapewne ceną wygórowaną. W każdym razie obiekt wart jest najwyższych odznaczeń. Ponieważ kawaler orderu Virtuti Militari, profesor Zaleski, liczy lat 96, wolno przypuszczać, że rządzi kto inny.

Główny doradca dyrektora nazywa się profesor Krzysztof Forycki. W oczach MSZ-u rodzina niezastąpiona. Po odwołaniu przez centralę ze stanowiska dyrektora stacji PAN Remigiusza Foryckiego-ojca zastąpiono go natychmiast przez Krzysztofa – syna. Francuzi przodują światu w spożyciu alkoholu, ale nawet oni uznali prof. F.-ojca za zbyt francuskiego jak na tutejsze standardy.

Prof. F.-syn, niepijący, dał się poznać zorganizowaniem kolokwium naukowego Holokaustu z udziałem Jana Zygmunta Grossa, Jana Grabowskiego, Anny Bikont, Barbary Engelking et tutti frutti. Znanych z tak zoologicznej antypolskości, że minister Czarnek zagroził im cofnięciem dotacji, jeżeli nie przestaną szkalować narodu, który ich utrzymuje. Prof. Forycki jako dyrektor stacji PAN-u przedstawił ich francuskiej publiczności jako nową polską szkołę historyczną. Po tej kompromitacji trzeba było więc Foryckiego-syna także odwołać z PAN-u. Czy jako zastępca dyrektora Bibliothèque Polonaise jego totumfacki i doradca działa w duchu założycieli – Niemcewicza, Mickiewicza, Zamoyskiego, czy raczej „tych z Jedwabnego”?… Oto jest pytanie.

Następna transakcja nieruchomościowa

może dotyczyć pałacu przy ulicy Legendre 20, w XVII dzielnicy Paryża. Zakupili go po II wojnie światowej żołnierze i oficerowie byłej Armii Polskiej na Zachodzie, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Samopomocy Byłych Kombatantów Polskich we Francji. Kombatanci wymarli od lat, ale stworzone przez nich w Anglii placówki działają nadal w swoich siedzibach, z wielkim pożytkiem dla Polaków, i współpracują z placówkami w kraju w określonych, racjonalnie uzasadnionych ramach. Instytut Sikorskiego i jego archiwa są niezastąpionym źródłem dla historyków piszących na nowo historię Polski, zafałszowaną w kraju pod okupacją sowiecką.

Z dokumentów opublikowanych przez Instytut dowiedziałem się na przykład, że mój ojciec był szefem kancelarii obu Naczelnych Wodzów od 1942 roku aż do rozwiązania Armii Polskiej.

We Francji sytuacja jest inna. Rząd przedwrześniowy w najlepszej intencji i wierze prowadził energiczną propagandę polskiej kultury. Bez niej, bez jego wysiłku ani polscy artyści nie otrzymaliby dwóch trzecich złotych medali przyznanych na paryskiej Arts Décoratifs w 1925 roku, ani Harnasie Szymanowskiego nie byłyby tańczone w Operze Paryskiej, ani prace generała Władysława Sikorskiego nie byłyby wydawane w Paryżu, w języku francuskim, ani prace historyczne Władysława Konopczyńskiego, ani polskie roczniki statystyczne, ani…

Za II Rzeczypospolitej propaganda państwowa

działała z wielkim rozmachem i pożytkiem. Katastrofa przyszła po wojnie wraz ze zmianą charakteru państwa. W przeciwieństwie do Anglii, gdzie placówki założone po wojnie były niezależne od administracji krajowej, paryski Instytut Kulturalny Polski i Librairie Polonaise przy bulwarze Saint Germain po 1945 roku zostały przekazane PRL-owi wraz z Bankiem Polskim, ich nominalnym właścicielem. Starania PRL-u o zawładnięcie Bibliothèque Polonaise szczęśliwie spełzły na niczym. Biblioteka, założona w 1838 roku, pozostała własnością Towarzystwa Historyczno-Literackiego, natomiast Instytut Polski, Instytut Kultury przy Sorbonie, stację Polskiej Akademii Nauk na Lauriston i szkołę polską na Lamandé przekształcono w placówki propagandowe PRL-u. Skupiały pracowników podległych służbom specjalnym, jeśli wierzyć Stanisławowi Kani. Członek Biura Politycznego KC PZPR odpowiedzialny za te służby wyznał w swoich pamiętnikach: „każdy, kto otarł się o zagranicę, musiał być naszym człowiekiem”. I tak Instytutem Kultury przy Sorbonie kierował jeden z tych ludzi – Bronisław Geremek.

Trzeba było wszakże czekać do okresu „odnowy postkomunistycznej”, aby ujrzeć całkowitą likwidację Instytutu Polskiego przy ulicy Jeana Goujon. 15 lat – to kawał życia. Zdumiewa szybkość, z jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych działa w interesie zakupu dwustuletniej Bibliothèque Polonaise o wartości 100 milionów, nie licząc bezcennych zbiorów Wielkiej Emigracji i późniejszych, a także

skandaliczna opieszałość, gdy chodzi o propagandę kultury polskiej za granicą.

Kolej teraz na pałac kombatantów. Skomplikowana sprawa, poczynając od tytułu własności. Prawo francuskie po wojnie zabraniało cudzoziemcom nabywania nieruchomości we Francji. Żołnierze musieli utworzyć fikcyjną spółkę francuską, aby na jej imię gmach zakupić. Podpisano dwie umowy notarialne: pierwszą – podpisał słup ze sprzedawcą, drugą – słup z żołnierzami, ujawniającą tożsamość rzeczywistego właściciela. Po śmierci kombatantów w ich prawa mieli wejść, zgodnie ze statutem, wybrani „Powiernicy”. Od tamtych czasów minęło prawie osiemdziesiąt lat, pomarli byli właściciele, pomarli kombatanci i notariusze. Krzepko trzymają się tylko powiernicy, czy raczej

powiernicy powierników.

Powiernicy są, chociaż nikt ich nie wybierał – grupa nieśmiertelnych, żywo zainteresowana sprzedażą obiektu wartości 30 mln euro. Nikt nie wie, komu dostaną się pieniądze ze sprzedaży, ale powiernicy, sądząc po ich zaangażowaniu, chyba wiedzą.

Inna grupa – ukonstytuowana ad hoc, do której należę, założyła sprzeciw i pragnie zachować pałac dla potrzeb polskiej emigracji.

Przy ulicy Legendre odbywają się zajęcia polskiej szkoły, występy chóru polskiego, spotkania towarzyskie, wieczory autorskie, bale okolicznościowe, są też rodziny i potomkowie byłych kombatantów. Utrzymanie pałacu nie nastręcza trudności materialnych dzięki wynajmowi części pomieszczeń.

W demokracji rządy się zmieniają. Co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać, tak jak poprzedni rząd usiłował sprzedać Instytut Polski.

Upaństwowienie kultury jest w ogóle zabiegiem niebezpiecznym. Marc Fumaroli, akademik i profesor College de France w głośnej książce Państwo kultury opisał szkody wyrządzone Francji i jej artystom przez ministra mającego ambicje kierownicze. André Malraux nie był przecież ministrem najgorszym, ale płótna Chagalla, którym oszpecił plafon Opery Paryskiej, do dzisiaj nikt nie śmie zdjąć.

Jedną z ofiar awangardzisty Bouleza, administrującego wówczas kulturą francuską (jako dyrektor IRCAM-u), był słynny kompozytor Michel Legrand, który uciekł przed prześladowaniem do Ameryki. – Kiedy w rozmowie z nim w Kalamazoo pod Chicago zwróciłem uwagę na amerykański charakter jego koncertu fortepianowego, laureat trzech Oscarów odparł: – Bo ja jestem Amerykaninem!

Artykuł pt. „Upaństwowienie emigracji” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 109/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Upaństwowienie emigracji” na s. 4–5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

30 lat Muzeum Katyńskiego w Warszawie. Sławomir Frątczak: jesteśmy domem relikwi i dowodów zbrodni

Guziki z Muzeum Katyńskiego | Fot. CC B\y 2.0, Flickr

W związku z jubileuszem, Muzeum przygotowało specjalny program obchodów.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Prezydent Andrzej Duda: Przez 80 lat ofiary i ich rodziny nie doczekały się sprawiedliwości za zbrodnię katyńską

Wódz namibijskiego plemienia: Niemcy odmawiają zadośćuczynienia za ludobójstwo na naszych przodkach

Flaga Namibii / Fot. OpenClipart-Vectors, Pixabay

„Przedstawiciele państwa, które chce być kompasem moralnym Europy, powinni umieć spojrzeć nam w oczy”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Studio 195: Złoto, diamenty i wagnerowcy – czyli jak afrykański ląd stał się starciem interesów rosyjskich i francuskich

Prezes PFN: chcemy, by film dokumentalny o Witoldzie Pileckim stał się popularny na całym świecie

Pomnik Rotmistrza Witolda Pileckiego w Wieluniu / Fot. Jan Brewczyński

Marcin Zarzecki przedstawia również najbliższe plany instytucji, którą kieruje.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Bremberg: Myślę, że Pilecki jest ważnym przypomnieniem heroizmu, którego ludzie muszą dokonać, żeby żyć w wolnym kraju

Przedpremierowy pokaz filmu „Raport Pileckiego” w Waszyngtonie

Warszawa, 1948-03-03. Proces przed Wojskowym S¹dem Rejonowym w Warszawie tzw. grupy Witolda ? Witolda Pileckiego i jego towarzyszy: Marii Szel¹gowskiej, Tadeusza P³u¿añskiego, Ryszarda Jamontta-Krzywickiego, Maksymiliana Kauckiego, Witolda Ró¿yckiego, Makarego Sieradzkiego i Jerzego Nowakowskiego. Pilecki, ¿o³nierz Armii Krajowej, który po uwiezieniu w Oœwiêcimiu, w obozie utworzy³ siatkê konspiracyjn¹ Pañstwa Podziemnego - zosta³ oskar¿ony o wspó³pracê z wywiadem obcego mocarstwa oraz wspó³pracê z II Korpusem. G³ównego oskar¿onego sk³ad sêdziowski pod przewodnictwem pp³k. Jana Hryckowiana skaza³ na karê œmierci, wyrok wykonano. Nz. Pilecki sk³ada zeznania.

Pokaz był współorganizowany przez Polską Fundację Narodową i waszyngtońskie Muzeum Ofiar Komunizmu. „Osobom oglądającym film towarzyszyły skrajne emocje – mówi Piotr Mateusz Bobołowicz.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

„Może zdawać się, że wiadomo już wszystko na temat Holokaustu…”. Sukces biografii Pileckiego pokazuje, że jest inaczej

„Sad Dziadka”. Pierwszy polsko-ukraiński film o Wołyniu

Fragment muralu upamiętniającego ludobójstwo na Wołyniu /Warszawa ul Młynarska/ autor: Mikołaj Ostaszewski

Musimy wspólnie rozmawiać o tym, co się stało w 1943 roku – mówi założycielka stowarzyszenia „Polsko-Ukraińskie Pojednanie”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Prof. Ryszard Legutko: To była straszna zbrodnia nie tylko pod względem ilości zamordowanych

Dr Buława: bitwa pod Monte Cassino była bitwą narodów

Fot. Melchior Wańkowicz: Bitwa o Monte Cassino, Rzym 1947 / Wikimedia Common / Public Domain

Dzięki temu, że Polacy związali siły niemieckie, wróg musiał wezwać posiłki, by nie dopuścić do przerwania frontu nad rzeką Rapido – tłumaczy historyk znaczenie wysiłku naszych żołnierzy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Jabłonka o zdobyciu Monte Cassino: Umocnienia niemieckie mógł zdobyć tylko naród, który za nimi miał swoją ojczyznę