1400 pracowników Santandera pójdzie w tym roku na bruk – informuje zarząd Santander Bank Polska. To 11 proc. załogi

Związki zawodowe działające w tym banku otrzymały dzisiaj informacje o zwolnieniach grupowych. Informację otrzyma również urząd pracy – bank do końca roku zwolni 1400 pracowników.

Grupowe zwolnienia 11 proc. załogi będą dotyczyć nie tylko centrali banku, ale również sieci placówek jeszcze niecałą dekadę temu przejętych od Banku Zachodniego WBK. Zarząd nadwiślańskiego Santandera rozpoczyna w tej sprawie konsultacje ze związkami zawodowymi, które mają potrwać nie dłużej, niż do końca stycznia. Przedmiotem uzgodnień ze związkami zawodowymi będą terminy, zakres, warunki, kryteria doboru oraz ostateczna liczba pracowników objętych procesem zwolnień grupowych.

Dopiero po tych konsultacjach bank wystosuje kolejne komunikaty do mediów i na rynek. W kolejnym komunikacie bank poinformuje również o szacowanej wysokości rezerwy związanej z restrukturyzacją zatrudnienia w banku, która obciąży jego wyniki.

Skąd zwolnienia? Santander Bank Polska zdecydował się na reorganizację w związku ze zmianą modelu biznesowego, oraz – jak wyjaśnia zarząd – ze względu na „poprawę sprawności i efektywności kosztowej organizacji, w tym redukcję dublujących funkcji i procesów”.

Zapewnia również, że zwolnieni pracownicy otrzymają wsparcie przy ponownym wejściu na rynek pracy.

Jeszcze niespełna trzy miesiące temu (listopad 2018) polski Santander przejął część działalności Deutsche Bank Polska i informował o rozpoczęciu procesu połączenia operacyjnego. Do Santander Bank Polska dołączyło prawie 400 tys. klientów detalicznych, private banking oraz biznesowych.

Transakcja ta miała dać „potencjał synergii kosztowych z docelową wartością oszczędności kosztowych przed opodatkowaniem na poziomie 129 mln zł w 2021 roku”.

Banco Santander to największy bank w Hiszpanii i jedna z największych grup bankowych na świecie. Od 2000 r. grupa rozwija się dynamicznie dzięki przejęciom. Obecnie działa w Europie, Ameryce Północnej, Ameryce Południowej i Azji. Grupa często zmienia nazwę spółek, które przejmuje, na Santander (tak było np. w przypadku przejętego w 2004 r. brytyjskiego banku Abbey National). Od 2003 roku działa w Polsce, pod nazwą Santander Consumer Bank. Do grupy Santander należy również Bank Zachodni WBK[1].

W 2018 był drugim bankiem w strefie euro i dwunastym na świecie pod względem kapitalizacji. Obsługiwał w 2006 r. 66 mln klientów w 43 krajach. Notowany w ramach indeksu giełdowego Euro Stoxx 50. W 2017 r. znalazł się na 33 miejscu listy największych spółek publicznych świata Forbes Global 2000.

We wrześniu 2010 r. Banco Santander nabył od grupy Allied Irish Banks Bank Zachodni WBK. 28 lutego 2012 r. Santander ogłosił, że przejmie od KBC Banku polską spółkę zależną KBC, Kredyt Bank. Grupa Santander połączyła Kredyt Bank z BZ WBK, dzięki czemu ten ostatni stał się trzecim pod względem wielkości bankiem w Polsce, wycenianym na ok. 5 mld euro i obsługującym ponad 3,5 mln klientów detalicznych. Po fuzji udział w rynku BZ WBK wyniósł 9,6 proc. pod względem depozytów, 8,0 proc. pod względem kredytów i 12,9 proc. pod względem liczby oddziałów (899). Banco Santander objął 76,5 proc. akcji połączonego banku, natomiast KBC przypadło 16,4 proc.. Około 7,1 proc. udziałów trafiło do innych akcjonariuszy. Santander wyraził zamiar odkupienia części akcji KBC, tak aby zmniejszyć udział belgijskiej firmy do poziomu poniżej 10 proc.. KBC zgodził się na transakcję, w wyniku której hiszpański bank stał się właścicielem 75 proc. BZ WBK. Reszta akcji należy do innych akcjonariuszy oraz jest w obrocie giełdowym.

Sejm uszczelnia ustawę o handlu w niedzielę. Solidarność apeluje o ograniczenie doby pracowniczej w soboty do godziny 22

Janusz Śniadek poseł PiS w rozmowie z Radiem Wnet podkreśla, że jeżeli nie będzie porozumienia między związkowcami a pracodawcami, to trudno będzie wprowadzić skrócenia doby pracowniczej w soboty.

Po ponad pół roku funkcjonowania ustawy o wolnych niedziel od handlu posłowie Prawa i Sprawiedliwości postanowili przeprowadzić nowelizację przepisów. Wśród proponowanych zmian dla Janusza Śniadka z PiS, który jest wnioskodawcą projektu nowelizacji, najważniejszą zmianą jest  uszczegółowienie definicji punku pocztowego. Teraz rząd chce tak napisać ustawę, żeby otwarte mogły być tylko placówki, których przeważające działanie opiera się na świadczeniu usług pocztowych. Dotychczas wystarczyło tylko w jakimkolwiek wymiarze świadczyć takie usługi, żeby sklep mógł być otwarty w niedzielę. Z takiego rozwiązania korzystała szczególnie jedna zagraniczna sieć sklepów.

Ustawa dookreśla również osoby, które w zakresie świadczeń nieodpłatnej pomocy, będą mogły pracować w sklepie w niedzielę. Poza samym właścicielem, pracę w sklepie będą mogli podjąć małżonkowie, rodzice oraz dzieci lub podopieczni właściciela. Ustawa zostanie również uszczelniona w zakresie punktów, które zajmowały się wyrobami tytoniowymi. W ramach obecnych przepisów, sprzedaż takich wyrobów była przesłanką dającą prawo do legalnego handlu w niedzielę. Po przyjęciu nowelizacji już tak nie będzie, chociaż oczywiście sprzedaż samych wyrobów np. na stacjach benzynowych, dalej będzie możliwy.

Nowelizacja również w niektórych aspektach liberalizuje przepisy, szczególnie w zakresie handlu dotyczącego rolników, jak w przypadku skupów zbóż czy punktów handlu i naprawy maszyn rolniczych w okresie żniw od początku czerwca do końca września.

 

Dla „Solidarności” przedstawione przez posłów PiS zmiany są niewystarczające. Przedstawiciele strony związkowej szczególnie mocno optują za ograniczeniem doby pracowniczej w soboty oraz wprowadzenia ograniczeń dla sklepów, które wstawiając jeden ekspres do kawy ze stolikiem, działają następnie jako kawiarnie.

Postulat skrócenia dnia pracy, jak wskazuje przewodniczący Solidarności Handlowej Alfred Bujara, jest postulatem najważniejszym: W ramach zaprezentowanych poprawek nie ma najważniejszego naszego postulatu zmiany, czyli ograniczenia doby pracowniczej. Dzisiaj kobiety pracują w handlu w soboty do 24:00, a wracają do domu o 1:00 czy 2:00 w nocy. Nie ma takich przypadków Europie Zachodniej, żeby sieci pracowały do 23:00 w nocy.

 

Politycy PiS, który zgłosili parkiet poprawek, teoretycznie nie są przeciwni prośbom związkowców, ale najpierw oczekują podpisania porozumienia przedstawicieli pracowników z właścicielami sieci handlowych. Poseł Janusz Śniadek wskazał, że bez takiego porozumienia nie ma większych szans na wpisanie ograniczenia doby pracowniczej w soboty w ramach obecnie procedowanej nowelizacji.

Zdaniem przewodniczącego Bujary wymaganie przez rządzących, żeby to związkowcy sami ustalili ograniczenie doby pracowniczej z przedstawicielami sieci handlowych, kiedy już w tej chwili trwają spory zbiorowe, jest po prostu nie realne.

–  Obecnie nie ma żadnego porozumienia z pracodawcami. Nie ma prawdziwego dialogu, a ten, który jest prowadzony w sieciach handlowych, jest pozorowany. Obecnie mamy do czynienia z konfliktami w zakładach pracy w ramach wielkich sieci handlowych. W większości sieci, w tej chwili, są spory zbiorowe, gdzie głównym postulatem są nie sprawy płacowe, tylko warunki pracy – mówi. I dodaje: – Jesteśmy w stanie ustąpić z części naszych postulatów, jak to, że wolna niedziela kończy się w poniedziałek rano. Z tego jesteśmy w stanie ustąpić, ale jeżeli chodzi o pracę w sobotę, to nie ustąpimy.

Jak zaznacza Alfred Bujara już obecnie jest przeprowadzane referendum strajkowe w sieci Biedronka, gdzie pracownicy upominają się o zmianę organizację pracy. W ramach dialogu nie udało się wypracować, żadnego porozumienia, a właściciel nie posunął się nawet o krok w realizacji swoich żądań, podkreśla związkowiec.

ŁAJ

Cezary Mech: To bzdura, że wolne niedziele dla pracowników supermarketów będą ciosem dla gospodarki [VIDEO]

Dr Cezary Mech i Alfred Bujara w dyskusji o skutkach wprowadzenia wolnych niedziel, a także o tym, czy należy zapraszać Ukraińców do pracy w Polsce, w sytuacji, gdy płace mamy niższe niż na Zachodzie.

Aleksander Wierzejski rozmawiał z Alfredem Bujarą, przewodniczącym Sekcji Krajowej Pracowników Handlu NSZZ Solidarność. Głównym poruszonym tematem była kwestia wolnych niedziel. Mają ruszyć prace w sejmie nad ustawą wprowadzającą wolne niedziele dla pracowników handlu wielkopowierzchniowego.

Alfreda Bujarę niepokoi zapowiedź Janusza Śniadka, posła PiS-u, a dawniej przewodniczącego Solidarności, że wolne od pracy mają być tylko dwie niedziele w miesiącu. Zdaniem gościa Poranka pracownicy oczekują czterech niedziel wolnych w miesiącu. Ponadto nie wyobraża sobie, żeby miały one nie obejmować pracowników hurtowni, centrów logistycznych i magazynowych. Są to miejsca, w których panują bardzo ciężkie warunki pracy. Uważa, że powinniśmy spojrzeć na to, jak pracuje się na Zachodzie. Tam pracownicy nie muszą pracować tak szybko i wydajnie jak u nas. U nas pracownik otrzymuje czterokrotnie niższe wynagrodzenie niż pracownik tej samej sieci na przykład w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii.

Czy jest miejsce na kompromis? Alfred Bujara odpowiada, że jeszcze nikt nie proponował rozmów na temat kompromisu. Wskazał też, że pracodawcy bronią się argumentami („bzdurnymi oczywiście”), że spadnie obrót, że spadnie PKB, że wzrośnie bezrobocie. Protestują według niego międzynarodowi pracodawcy, właśnie ci, którzy narzucili w Polsce niskie standardy pracy i płacy. Natomiast polscy pracodawcy, jak twierdzi, wspierają związkowców w działaniach na rzecz wprowadzenia wolnych niedziel.

Do rozmowy włączył się ekonomista dr Cezary Mech. Jego zdaniem nieporozumieniem jest twierdzenie, że wprowadzenie wolnych niedziel dla pracowników handlu wielkopowierzchniowego byłoby ciosem dla gospodarki. Jest wielką szkodą, że dopiero po dwudziestu kilku latach Polski niepodległej dopracowujemy się standardów w takich kwestiach. Uważa też, że na sprawę kosztów powinniśmy patrzeć systemowo. Społeczeństwo powinno mieć czas na odpoczynek, na rodzinę i na inwestycje w infrastrukturę społeczną.

Dr Cezary Mech zwrócił też uwagę, że sklepy wielkopowierzchniowe w swojej działalności wykorzystują przewagę, jaką jest tzw. negatywny cash flow. Polega ona na tym, że sprzedaż towarów następuje szybciej niż zapłata dostawcom. Jeśli wypadnie jeden dzień obrotu w tygodniu, to będzie miało dla nich duże znaczenie.

Alfred Bujara na to odpowiedział, że wprowadzenie 13 wolnych świąt w ciągu roku nie spowodowało zmniejszenia obrotów. Obroty w piątek i sobotę przed wolną niedzielą są według niego 5-7 procent większe niż w cały weekend z niedzielą pracującą. Tłumaczy to między innymi tym, że ludzie kupują na zapas przed wolnymi niedzielami, a w niedzielę klienci sklepów to tzw. apacze – przychodzący raczej, żeby pooglądać towary, a nie je kupować.

[related id=40703]Cezary Mech powiedział, że jeśli mamy daną sumę przeznaczona na konsumpcję, to jeśli nie wydamy jej w niedzielę, wydamy ją w innych miejscach i w innym czasie. W dalszej części wypowiedzi zarzucił Solidarności – z którą, jak przypomniał, był związany jako doradca – że pomimo że dobrze diagnozuje położenie pracowników w Polsce (niższe pensje niż na Zachodzie itd.), to nie przeciwstawia się sprowadzaniu pracowników z Ukrainy. W sytuacji niżu demograficznego zwiększa to podaż pracowników i uniemożliwia wzrost płac, a w konsekwencji też powrót Polaków pracujących na Zachodzie. Póki Polacy pracujący na Zachodzie nie powrócili do Polski i póki płace w Polsce nie osiągnęły poziomu płac w Europie Zachodniej, nie powinniśmy – w jego opinii – zapraszać pracowników z Ukrainy.

Na to Alfred Bujara odparł, że nie ma w Polsce związku pracodawców, z którymi związki zawodowe mogłyby rozmawiać. Poza tym pracodawcy mają potężne środki na badania – bzdurne i stronnicze, jak je określił – a także na reklamy i sponsorowane artykuły w mediach. Związki są według niego w tej walce jak Dawid przeciwko Goliatowi.

W drugiej części Aleksander Wierzejski rozmawiał z Cezarym Mechem na temat luki w podatku VAT i o reformie sądownictwa.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w części czwartej Poranka WNET.

JS

 


 Obejrzyj również ten wywiad na YouTube!

Czesław Chrapek, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Skoczowie: Tutaj większość związkowców musi działać w utajnieniu!!!

Dzień 69. z 80/ Wisła/ W 2017 r., kiedy wszystkie strony sporu politycznego odwołują się do dziedzictwa NSZZ „Solidarność”, są regiony w Polsce, gdzie związkowcy muszą się przed pracodawcami ukrywać.

– Podpisanie Porozumień Gdańskich to ważna data w historii – powiedział Czesław Chrapek, przewodniczący NSZZ „Solidarność” okręgu Skoczów region Podbeskidzie. Przypomniał, że strajki w Bielsku Białej i regionie podbeskidzkim wybuchły trochę później. – Tu również podpisano porozumienia, ale to był przełom stycznia i lutego 1981 roku.

– Wówczas odbył się 10-dniowy strajk, który Lech Wałęsa przyjechał gasić – powiedział Chrapek. – Mało tego, był to pierwszy strajk polityczny, a dotyczyło to pewnych spraw określonych wówczas mianem przestępstw gospodarczych. Dzięki strajkowi usunięto wówczas władze wojewódzkie – był to zatem moment bardzo istotny dla tego regionu.

Jego zdaniem, do tej pory nie wypełniono wszystkich postanowień zawartego wówczas porozumienia, „bo są pewne punkty, które historia zamknęła”, a które de facto jeszcze nie zostały zrealizowane. Ma tu na myśli możliwość zrzeszania się w związki przez pracowników, którzy nie byliby represjonowani za przynależność przez pracodawcę.

Czesław Chrapek, składając kwiaty przed pomnikiem w Skoczowie, zauważył, że tablica jeszcze nie jest skończona. Zapytał autora pomnika, dlaczego, a ten odpowiedział, że zostanie skończona dopiero wówczas, gdy wszystkie postulaty z porozumień Solidarności zostaną zrealizowane.

Gość Poranka WNET uważa, że region podbeskidzki jest specyficzny, bowiem jego większą część zajmują tereny turystyczne. Do wyjątków należą Ustroń, Skoczów, Cieszyn, a zwłaszcza Bielsko-Biała, gdzie „Solidarność bardzo pracowała, aby powstał rejon przemysłowy, i to się udało, dzięki czemu mamy tutaj znikome bezrobocie”.

– Inwestorzy są bardzo zainteresowani otwieraniem kolejnych przedsiębiorstw ze względu na pragmatyzm cieszyński i pracowitość tych ludzi – powiedział związkowiec.

Zdecydowanie podkreślił, że do tej pory nie zrealizowano jednego z pierwszych postulatów porozumień sierpniowych, którym była wolność pracowników zrzeszania się w związki zawodowe.

– W mojej komisji międzyzakładowej połowa członków działa w utajnieniu przed pracodawcami ze względu na prześladowania ze strony pracodawców, jakie niesie ze sobą przynależność związkowa – powiedział Czesław Chrapek. – Pracownik, który zostaje członkiem związku zawodowego, z automatu zostaje pracownikiem drugiej kategorii. Jest to bardzo przykre. Niestety, zamyka się wtedy jego ścieżka kariery. To jest poświęcenie tych pracowników, którzy przynależą do związku zawodowego.

Dodał, że ludzie ci są często bardzo dobrymi organizatorami, a przez pracodawców są skazywani na wegetację jako pracownicy jedynie z powodu przynależności do związku zawodowego; pracodawcy nawet „walczą z tymi ludźmi”. NSZZ „Solidarność” bardzo intensywnie aktualnie pracuje, aby przekonać pracodawców do idei związków zawodowych.

– W ostatnim czasie zawiązały się na moim terenie, oczywiście w utajnieniu, kolejne dwie komisje związkowe w zakładach o światowej renomie – powiedział Czesław Chrapek. -Zastaliśmy tam taki stan, że wynagrodzenie wynosiło 6,40 zł na godzinę. To już jest coś nieprawdopodobnego, a niestety takie sytuacje mają tutaj miejsce.

Przypomnijmy, że w tym roku wprowadzono płacę minimalną w wysokości 13 zł za godzinę, w przyszłym – 13,5 zł za godzinę.

– Stawki 13 zł za godzinę dotyczą jedynie umów cywilnoprawnych, a nie  umów o pracę, gdzie w dalszym ciągu funkcjonują dawne stawki – wyjaśnił rozmówca Łukasza Jankowskiego. – Tam, gdzie udało nam się założyć związek, podnieśliśmy praktycznie tę stawkę o 100 procent, a i tak ledwie sięga tych prawie 13 zł, o których mowa w przepisach. Reszta jest uzupełniana dodatkami, żeby tę płacę minimalną osiągnąć.

– Ma to bardzo negatywne (niska płaca z godzinę – przyp. red.) przełożenie na godziny nadliczbowe, które są często naliczane od tak niskiego pułapu – powiedział związkowiec, który uważa, że należałoby jeszcze doprecyzować prawo pracy. NSZZ „Solidarność” już zgłaszał to w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej i oczekuje zmian. W tej sprawie aktywnie działa minister Stanisław Szwed, który pochodzi z tego regionu.

– Trwają prace w komisji nad nowym kodeksem pracy, nad nową ustawą o związkach zawodowych. Mamy nadzieję, że tam znajdą się te zapisy  – powiedział Czesław Chrapek.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Pranka Wnet, kliknij tutaj

Wywiad ze związkowcem w części drugiej Poranka Wnet.

 

Sztuka wysoka tonie, Warszawska Opera Kameralna zmierza ku samozagładzie. Zwolnionych z pracy ma zostać 149 osób

Rozpoczęły się grupowe zwolnienia w Warszawskiej Operze Kameralnej, mimo że minister kultury zaoferował pomoc finansową. O sytuacji pracowników opowiada śpiewaczka Justyna Reczeniedi.

 

Justyna Reczeniedi powiedziała, że w Warszawskiej Operze Kameralnej sytuacja jest dramatyczna:

Rozpoczęły się zwolnienia grupowe – pracę straci 149 osób, w tym 133 artystów. Są wśród nas osoby z ponad 30-letnim stażem. 

Justyna Reczeniedi powiedziała również, że związki zawodowe nie doszły do porozumienia z dyrekcją, mimo to proces zwolnień grupowych został rozpoczęty. Podkreśliła, że minister Gliński zaapelował do dyrekcji o powstrzymanie zwolnień oraz zadeklarował pomoc finansową w wysokości 4,5 miliona złotych rocznie. Propozycja ta nie została przyjęta, bo „dyrekcja uważała, że jest to tylko hipotetyczna pomoc”:

– Decyzje o zwolnieniach zapadły zaraz po świętach, wbrew apelowi ministra kultury, premiera Glińskiego. Jest to karygodne. Dowiedzieliśmy się o nich przez Internet. 

[related id=”4676″]

Śpiewaczka przypomniała protesty z 2012 roku, kiedy odbywała się  pierwszą próbą likwidacji Warszawskiej Opery Kameralnej:

Wtedy to wielki autorytet opery,  Stefan Sutkowski zaprotestował przeciwko zwolnieniom grupowym. To on poprosił ministra o wsparcie. Marszałek  odstąpił od tej decyzji, ale, jak widać, nie zapomniał o niej i teraz sytuacja sprzed 5 lat powraca do nas. Proces zwolnień już się rozpoczął. 

Justyna Reczeniedi powiedziała o rzekomych przyczynach grupowych zwolnień:

Pierwsze tłumaczenie jest takie, że generujemy 90% kosztów i brakuje nam płynności finansowej. Jest to nieprawdą, generujemy 32 % budżetu – soliści zarabiają  po 30 latach 2000 złotych na rękę, a pracownicy z mniejszym stażem nawet mniej. 

Zaznaczyła, że ekipie nigdy nie zależało na podwyżkach oraz że w przeciwieństwie do dyrekcji, kochają operę:

Większość zespołu traktuje operę jak swój drugi dom – spędziła tam bardzo dużo czasu, latami szlifując swój talent, aby dojść do obecnego poziomu.

[related id=”14607″]

Osobą pełniącą obowiązki dyrektora w Warszawskiej Operze Kameralnej jest Alicja Węgorzewska.

– Pokładaliśmy duże nadzieje w Alicji Węgorzewskiej, ponieważ obiecywała nam, że zorganizuje pieniądze. Pod koniec grudnia zostały wypłacone nam honoraria i nagle 14 lutego dostaliśmy informację, że decyzja o zwolnieniach już zapadła, a my możemy tylko negocjować.

Justyna Reczeniedi odniosła się do zarzutu, jakoby dziś opera nie mogła sprzedać biletu dla 150-osobowej grupy:

To godzi w naszych artystów o międzynarodowej sławie. Nasza Opera Kameralna wielokrotnie grała  koncerty na całym świecie, m.in. pięciokrotnie byliśmy w Japonii, grając  dla cztero tys. publiczności. Promowaliśmy polską kulturę. Nie można tłumaczyć kryzysem gospodarczym tych zwolnień. Powinniśmy dbać o dobro narodowe; od tego są środki publiczne.

Na zakończenie rozmowy Justyna Reczeniedi  jeszcze raz podkreśliła, jak wiele osób jest poszkodowanych decyzją dyrekcji oraz powiedziała o planach Opery Kameralnej:

– Póki co, jest koncepcja, aby był to teatr impresaryjny, z małą orkiestrą, która nie generowałaby takich kosztów.  Cokolwiek postanowią władze opery co do przyszłości, powinny pamiętać, że dzieje się to kosztem muzyków – ludzi, którzy spędzili tam większość swojego życia, a te zwolnienia mogą oznaczać dla nich nie tylko problemy materialne, ale przede wszystkim dramat psychiczny. 

JN