W 1918 r. wielu Ślązaków wierzyło, iż przyłączenie Śląska do Polski jest oczywiste. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł

Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

Jadwiga Chmielowska

Przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o przyłączenie do Polski Śląska i Wielkopolski i sylwetki ludzi, którzy poświęcili temu swoje życie.

„Ślązacy powracali do swych domów z doświadczeniami wojennymi, które nabyli w obcych krajach (…) Wzrosła świadomość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i pomyśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Lipin, uczestnik trzech powstań śląskich. (…)

Przeciwdziałania niemieckie

Coraz większa aktywność Polaków zarówno na Śląsku, jak i arenie międzynarodowej sprawiała, że Niemcy próbowali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens”. Jej głównym celem było uniemożliwienie przyłączenia Śląska do Polski.

Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypywane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy walczyli nie tylko agitacją.

Już w styczniu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne oddziały wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojskowej. Heimatschutz rabował i dewastował – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od 3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie.

„Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)–Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i dodawać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwiczenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej organizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce niezadowoleni z tego, że wojsko nie miało zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukryciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i gromadzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach starych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipinach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemniczeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik.

Władze niemieckie na Śląsku zaostrzyły terror wobec Polaków. Dowódca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z Bytomia i powiatu bytomskiego rozciągnął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszkadzano sieć telekomunikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

26 lutego 1919 r. w wielkiej hali starego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzesnitzek zaczął przemawiać po niemiecku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku.

Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść gromkiem odśpiewaniem pieśni Deutschland, Deutschland über alles. W odpowiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.

Drobne zdrady i wielkie hamowanie

Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezydent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców polskich oraz świadków tak, że sądowne ukaranie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory posterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spiskowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdradził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w więzieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował komendant POW J. Grzegorzek.

Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a werbowani potencjalni kapusie zgłaszali się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich.

Tak się stało w Tychach. Niemcy podejrzewali Franciszka Kozyrę o członkostwo w polskiej organizacji. Postanowili zrobić z niego konfidenta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgodził i zawiadomił komendę powiatową POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżowski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podrobionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni później Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzędnik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmiechu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża.

„Podkomisarz Kazimierz Czapla walczył przeciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, albowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurystyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek.

Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nieliczna inteligencja, nadal jednak wierzyło, iż obędzie się bez walki, a zwycięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł.

Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabilizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarstwa podarują Polsce Śląsk. Brali więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe. (…)

„Lewe” raporty

Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Poznaniu. Posyłał je również do Józefa Dreyzy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Wojciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zdarzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i raportów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Dotychczas dokumenty te nie zostały ogłoszone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzących okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżowały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”.

W okresie międzywojennym Wojciech Korfanty posiadał koncern prasowy. Drukował kilka dzienników. „Polonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Paderewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej.

Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poglądy prymasa Augusta Hlonda na człowieka i historię/ Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” nr 56/2019

Uważał, iż na silnych charakterach opierały się narody, pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”.

Zdzisław Janeczek

Prymas Hlond o człowieku i historii

Humanizm prymasa Augusta Hlonda miał źródło w wykształceniu ogólnym, przyswojeniu filozofii nie tylko chrześcijańskiej (od św. Pawła do Augustyna i od św. Tomasza do współczesnych mędrców Kościoła), w nieustannym dążeniu do wzbogacania swej wiedzy historycznej oraz dążeniu do poznania cywilizacji antycznej, a także kultur innych narodów. W życiu i działalności duszpasterskiej kierował się priorytetem norm etyki chrześcijańskiej.

Był człowiekiem nadzwyczaj skromnym, stroniącym od blichtru, rozgłosu, uprzejmym i życzliwym, wyróżniającym się dużą sprawnością oratorską i zdolnościami pisarskimi.

Pierwszym nauczycielem historii był dla Augusta jego ojciec, człowiek hołdujący tradycji, przepojony uczuciem godności i chwały Rzeczypospolitej, syn powstańca 1863 r. Historia Polski stanowiła dlań punkt wyjścia do analizy teraźniejszości. Miejsce szczególne zajmowała zaś utrata suwerenności i walka o niepodległość. Jan Hlond często śpiewał synowi pieśń Jeszcze Polska nie zginęła, ponadto wiadomym było, iż ukrywał przed pruską policją broń, oczekując stosownej chwili, gdy Ślązacy podejmą walkę z zaborcą. W domu były czytane polskie gazety i książki, m.in. pisma Piotra Skargi. Jak wspominał Kajetan Morawski, „w tym właśnie przypominał Korfantego – wrodzone, atawistyczne, nie zawsze dostosowane do współczesnej rzeczywistości piastowskie poczucie polskości przepajało do cna jego śląską duszę”.

August był uczniem pilnym i nieprzeciętnym, o czym świadczyły oceny celujące nie tylko z historii. Przedmiot ten zajmował istotne miejsce w edukacji. August Hlond po ukończeniu nauk we Włoszech kontynuował swoje zainteresowania, tworzył własny obraz dziejów, konfrontując go z otaczającą rzeczywistością. Biegła znajomość wielu obcych języków ułatwiła mu zapoznanie się z bogatą literaturą zachodnioeuropejską. W Poznaniu u Żyda Mieczysława Kronenburga pobierał także lekcje języka hebrajskiego, aby czytać Biblię w oryginale i być bliżej „wewnętrznej treści” słowa Bożego. Studiował historię starożytnej Grecji i Rzymu oraz Polski, czytał pamiętniki, opracowania i pisma dotyczące wielkich filozofów i doktorów Kościoła. Sięgał również po literaturę piękną, wiele uwagi poświęcił romantykom: Adamowi Mickiewiczowi i Juliuszowi Słowackiemu. Jednak obce mu były „Ognie mesjanizmu Mickiewicza z fałszywego mesjanizmu Towiańskiego”. Jego miłość do Ojczyzny, jej kultury i przeszłości pogłębił władający 12 językami salezjanin ks. Wiktor Grabelski (1857–1902).

Pod urokiem pisarzy sarmackich

Nieprzypadkowo uczestniczył w uroczystości odsłonięcia w Węgrowcu pomnika znanego teologa ks. Jakuba Wujka (1541–1597), którego tłumaczenie Biblii odegrało fundamentalne znaczenie dla kształtowania się polskiego języka i stylu biblijnego. Upowszechniał również dzieło profesora filozofii św. Jana Kantego (1390–1473) i kult Władysława z Gielniowa (1440–1505), kaznodziei i twórcy pieśni religijnych w języku polskim. Jako Ślązakowi szczególnie bliski był mu język Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego i Piotra Skargi, za to, jak wspominał bp Józef Gawlina, trudniej mu było „wniknąć w finezje nowoczesnego stylu powieściowego”. O jego znawstwie kultury staropolskiej świadczyła wypowiedź z okazji kanonizacji jezuity Andrzeja Boboli, gdy z wielką swobodą i erudycją powoływał się na takich krzewicieli „ducha i oświaty”, jak Stanisław Hozjusz, Jan Szczęsny Herburt, Krasowski, Krzysztof Warszewicki, Jakub Wujek, Piotr Skarga, Marcin Laterna, Stanisław Grodzicki, Benedykt Herbest, Maciej Sarbiewski, Łęczycki, Jackowski, Morawski i Załęski. Znał poglądy Thomasa Carlyle‘a i Maxa Stirnera, którzy główną rolę w historii przypisywali wybitnym jednostkom, a krzewiony przez nich kult indywidualizmu miał być skutecznym lekiem na schorzenia Europy. Najprawdopodobniej znał Księcia Niccolo Machiavellego oraz Marksa, Engelsa i Lenina, których bardzo surowo cenzurował. Historię traktował jako mistrzynię życia, wyznając pogląd, iż nauki czerpiemy nie tylko z doświadczenia – widział w niej drogowskaz przyszłości.

W jego wypowiedziach, notatkach, książkach i korespondencji odnajdujemy ślady dojrzałej refleksji historycznej. W wykładach na temat roli patriotyzmu w życiu narodu podejmował śmiałe i krytyczne interpretacje dziejów ojczystych i Europy. Można by zredagować antologię jego sentencji o charakterze przestróg dla rządzących. W dziejach dawnej Rzeczypospolitej dostrzegał nie tylko dni chwały, ale także sprzeczne pasje, intrygi i chaos. Utyskiwał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji politycznych oraz ograniczenie wzrostu ludności. Jako Prymas uczył polityków i zwykłych obywateli nie tylko patriotyzmu; w jego wystąpieniach znajdowali oni etyczne i historyczne uzasadnienie podejmowanych poczynań. Podnosił zwłaszcza moralną wartość polskiego czynu zbrojnego i ofiary krwi, złożonej na narodowym ołtarzu:

„Nigdy nie było wojen zaborczych w dawnej Polsce; zamiłowania do wojny jako do podbojowego środka nie było; nie łupiliśmy sąsiadów, biliśmy się dla własnej obrony i wtedy byliśmy bohaterami. Dlatego wojnę nazywano potrzebą. Polak jest stworzony do pracy pokojowej”.

Podobnie jak bitwę pod Grunwaldem – odsiecz wiedeńską Hlond zaliczał do wydarzeń historycznych, których pamięć ukształtowała święta narodowe usuwające w cień spory, jednoczące społeczność polską w kraju i za granicą. Zwycięstwo pod Wiedniem było „koniecznością dziejową” i wyrosło „z wyższości ducha polskiego, spotęgowanego pięciowiekowym bojowaniem o wiarę i cywilizację”. Hlond nauczał, iż szło ono „od pól legnickich poprzez Warnę, Cecorę, Chocim. Dojrzewało w bojach i wyprawach bez liku. Było finałem wielkiego zmagania się z naporem zbrojnym półksiężyca”. W podobnym duchu rozpatrywał „cud nad Wisłą” gdy w 1920 r. zbrojne „hufce bezbożnego materializmu” stanęły pod murami Warszawy i „zażądały wolnej drogi do Europy”. Tym razem do walki Polacy musieli stanąć osamotnieni. Dlatego Hlond znacznie wyżej ocenił ten czyn zbrojny w porównaniu z 1683 r. „Stawka większa była niż pod Wiedniem. Trud wojenny niezrównany”. Rozgromienie „potęgi orężnej wschodu” było zdaniem Prymasa możliwe tylko dzięki instynktowi dziejowemu Polaków i głębokiej wierze Chrystusowej. „Ratując raz jeszcze wiarę i kulturę europejską, Polska przysądziła sobie dawne tytuły chwały, a zwycięską krwią przypieczętowała swoje niezestarzałe prawa do bytu i posłannictwa”. Wiedeń i Warszawa w historii symbolizowały niezwyciężone twierdze Zachodu. Z kolei o żołnierzach września napisał: „bili się bez wytchnienia, bez snu, bez zmiany, bez spodziewania się pomocy, bez amunicji, bez połączenia – dniami, tygodniami, jak upiory wcielonego rycerstwa i heroizmu”.

Hlond, przywołując powstania narodowe i wojnę 1939 r., tworzył wizję narodu walczącego i bohaterskiego, przywiązanego do idei wolności i wiary, w przeszłości swoją potęgę budującego bez rewolucyjnych przewrotów i bez rozlewu krwi. Z dumą też podkreślał przywiązanie Polaków do Maryi Wspomożycielki Wiernych, którą szlachta obwołała Królową Polski i której wizerunek zdobił ryngrafy rycerskie i sztandary pułkowe. W trudnych chwilach przypominał, iż gdy Polsce groziła zguba od Szwedów i wrogów ościennych, wtenczas z serca króla Jana Kazimierza i narodu wyszło to krótkie wezwanie: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”. Porównując zasługi orężne Hiszpanów i Polaków wskazywał, iż walczyli pod wspólnym sztandarem: „Pod Lepanto chrześcijanie niszczyli flotę turecką, wzywając Ją pod ślicznym tytułem: Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami. Z tym samym hasłem zwyciężał wielki Sobieski Turków pod Wiedniem”. Królowa Polski także „Dzieliła upokorzenia, zsyłki, katorgi Polski rozbiorowej, dzieliła powstania i ponosiła ich następstwa polityczne, dzieliła porywy zmartwychwstania, dzieliła z Warszawą jej koleje jako stolicy Rzeczypospolitej, dzieliła dwie okupacje”.

W odczuciu Hlonda optymistyczny, niekiedy wprost apologetyczny pogląd na dzieje Polski sprzyjał integracji społeczeństwa. Nigdy go też nie opuściła nadzieja życia wyzwolonego z ucisku państwa totalitarnego.

Wierzył w Polaków wolną zbiorowość, która nie dała się zgnębić caratowi, nie uległa germanizacji i nigdy nie pozwoli wtłoczyć się w autorytarne struktury komunizmu. „Zżyliśmy się z biedą, nigdy nie zżyliśmy się z niewolą […] wolność jest pasją Polaka, jego mistyką, namiętnym zapatrzeniem jego ducha, tajemnicą jego bytu. Instynkt odrębności narodowej jest u Polaka tak hardy, że wtłoczony przez wypadki w kotłowisko szczepów, nigdy się z nimi całkowicie nie zleje”.

O kształtowaniu charakteru narodu i jednostki

Wypowiadając się na temat charakteru narodowego, mówił o odwadze, gościnności, szczodrości i gotowości do poświęceń w dobrej sprawie oraz szacunku do przeciwnika i umiłowaniu pokoju. Polakom za cel stawiał wykształcenie pokolenia o zdrowym rozsądku i nieugiętej woli, ludzi nie ulegających obcym wpływom, stałego charakteru. Ten bowiem „jest najważniejszą sprężyną człowieka w porządku społecznym i moralnym. Brak charakteru podkopuje uczciwość, sprawiedliwość, umiarkowanie, wierność obietnicom i obowiązkom, odstręcza od poświęcenia i psuje każdą cnotę”. Przywoływał myśl Chamforta, iż ludzie bez charakteru nie są ludźmi, lecz rzeczami. Wyrażał głębokie przekonanie, iż na silnych charakterach opierały się narody, na nich spoczywała pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły więc nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”. Przemyśleniami swoimi w kraju dzielił się także z młodzieżą, a w czasie wyjazdów zagranicznych występował w obronie polskiego honoru i godności, mówiąc o zaletach narodowego charakteru.

Zdaniem Hlonda historia XVIII i XIX stulecia oraz druga wojna światowa zamieniła Polaków we wspólnotę ludzi odpowiedzialnych, zdolnych do działań grupowych, w zbiór jednostek gotowych do największych poświęceń w imię wartości.

Interesowała go rola wybitnej jednostki w dziejach, przy każdej okazji akcentował jednak znaczenie zachowań moralnych. Zwracał dużą uwagę na praktyczne realizowanie w życiu społecznym ideałów i norm moralnych obowiązujących w poszczególnych epokach, dociekał także przyczyn subiektywizmu i namiętności ludzkich mających wpływ na werdykty historyczne. Uważał, iż „wielcy ludzie podlegają surowszemu osądowi niż inni i dzielą los, że mimowolnie są osądzani namiętnie i rozmaicie […]. Błąd oceny tkwi zwykle w tym, że krytycy nie uwzględniają epok, wśród których bohater żył, i tła epoki, do której należał; zna się ich czyny – nie docieka się ich przyczyn i powodów, zna pogląd na zewnętrzne kroki – nie bada się prawdziwych”. Zwracał także stale uwagę na to, że podstawowym fundamentem istnienia jednostki jest jej związek z Bogiem. „Życie ludzkie jest syntezą czynu człowieczego i wpływu Bożego – usuwając to co boskie, człowiek ubożeje i nie idąc w górę, stacza się w dół niżej człowieka”.

W historii Polski intrygowały Prymasa początki państwa piastowskiego, czasy wielkich osobowości Mieszka I i Bolesławów oraz postaci świętych: Wojciecha, Stanisława ze Szczepanowa, Jacka Odrowąża, Jadwigi, Bronisławy i Kingi. Z dumą przypominał , iż „nasza polska ziemia Matką świętych słusznie nazwana”. W jego kazaniach grób św. Wojciecha urastał do symbolu niepodległości i potęgi Polski.

Świadom odpowiedzialności przed historią za naród, z którym niegdyś łączyły nas struktury państwowe, Hlond nie pozwalał Polakom zapominać o dziedzictwie Jagiellonów i świętej ofierze królowej Jadwigi Andegaweńskiej oraz Litwie Maryi – Ojczyźnie świętych, męczenników i bohaterów. Przypominał, że to Władysław Jagiełło był praktycznie ponownym fundatorem Jasnej Góry i że to on zajął się sprawą odnowienia obrazu po zniszczeniu w 1430 r. On sam i jego potomkowie wielokrotnie pielgrzymowali do jasnogórskiego sanktuarium. Toteż gdy ruina zagroziła słynnej wileńskiej świątyni, Hlond stanął na czele komitetu i 28 III 1933 r. wystosował Odezwę: „Ratujmy Bazylikę Wileńską”. Dając przykład obywatelski, ofiarował na ten cel znaczną sumę pieniężną. Ponadto ogłosił w całej Polsce dzień ratowania tej cennej pamiątki przeszłości, w której murach mieściły się groby królów polskich i prochy św. Kazimierza. Za przykładem Hlonda poszli mieszkańcy Ziem Zachodnich, m.in. wojewoda poznański Roger Raczyński, biskup sufragan poznański Walenty Dymek, dyrektor Muzeum Wielkopolskiego i szambelan papieski Edward Potworowski. Na znak jedności z Litwinami na warszawskim biurku Prymasa w gmachu Nuncjatury Papieskiej przy ul. Szucha 12 stał wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej.

Prymas, charakteryzując dzieje Polski, zawsze wskazywał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji partyjnych oraz spadek wzrostu ludności. Przestrzegał także przed brakiem porządku i nadużywaniem wolności, wichrzeniem i hołdowaniem rewolucyjnym i anarchistycznym „wybrykom”.

Równocześnie utrwalał wizerunek narodu ciężko doświadczonego przez historię. Do powstańców wielkopolskich dotkniętych bezrobociem i trudami życia zwracał się ze czcią i uznaniem za ich karność i wierność polskim ideałom rycerskim: „Kto się z Wami spotyka – mówił Prymas – zadrgać musi i uczcić krew, która się za Polskę lała. Nie dla awantury poszliście w bój. Nie wiódł Was na wielkie orężne zmagania fatalizm ślepy. Mieliście świadomość swych nieprzedawnionych praw do Polski. Wierzyliście, że Jej spętanie i zhańbienie to gwałt i przekreślenie zamiarów Opatrzności. […] I tak przyczyniliście się do wskrzeszenia Polski i wytyczenia Jej granic, łącząc się twórczo z losami kraju, wrastając w Jego nowe życie i krwią gwarantując Jego przyszłość”.

W równie ciepłych słowach zwracał się do swych braci Ślązaków, weteranów zmagań wolnościowych z lat 1919–1921. Według niego „stare piastowskie skiby” wciąż pachniały krwią powstańczych walk, a dziejowe wyzwolenie było główną treścią przeżyć pokolenia Wojciecha Korfantego, Karola Gajdzika, Walentego Fojkisa i innych, bohaterów spod Kędzierzyna i Góry św. Anny. Wciąż pamiętał swoje konferencje z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, którego zachęcał do popierania praw Polski do ziem śląskich u ówczesnego delegata i nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego. Gdy ówczesne władze polskie krytycznie oceniały udział Rattiego w tych negocjacjach, podejrzewając go o niechęć do sprawy polskiej na Górnym Śląsku, to w chwili zakończenia jego misji Hlond razem z kardynałem Kakowskim wpłynął na decyzję rządu, aby w przededniu konklawe przyznać Achillesowi Rattiemu, przyszłemu papieżowi, Order Orła Białego. W tym czasie dawał liczne dowody swojego zaangażowania, miłości do Ojczyzny i gotowości do ofiar na rzecz Śląska, co znajdowało wyraz m.in. w jego listach pasterskich. Dopiero w 1922 r. mógł stwierdzić, iż wraz z powrotem Śląska do Macierzy skończyło się wreszcie „nadużywanie Kościoła do wynaradawiania ludu śląskiego”, a słowo polskie bez ograniczeń pruskiej cenzury upowszechniał „Gość Niedzielny”. Jego redaktorzy (byli współpracownicy Hlonda, gdy był on metropolitą katowickim): bp Teodor Kubina, ks. prałat Jan Kapica, ks. prałat Aleksander Skowroński, ks. prałat Michał Lewek, ks. kanclerz Emil Szramek i ks. proboszcz Wilk pisali prosto, językiem potocznym o sprawach Śląska. Jak wspominał Hlond, „odbijano go w takim nakładzie, jakiego przed nim nie miało na Śląsku żadne inne pismo polskie. Bo „Gość Niedzielny” stał się z miejsca pismem ulubionym, któremu już wtedy bez zastrzeżeń wierzono. Był przyjacielem, nauczycielem, doradcą zarówno zacnym górnikom, hutnikom i kolejarzom, jak i ruchliwemu mieszczaństwu oraz tym kochanym gospodarzom, którzy z polskim uporem od wieków orzą lekką śląską glebę”.

Rola tradycji i jednostki w dziejach

U schyłku II Rzeczypospolitej prymas Hlond – przywódca religijny – obok Józefa Piłsudskiego – męża stanu i „ojca narodu” – urósł do rangi autorytetu. Wówczas obie postaci wiele dzieliło, a próba ich porównania i doszukiwanie się podobieństw uznana zostałaby za przesadną. Dzisiaj, po doświadczeniach z komunizmem, dzielący ich dystans uległ zmniejszeniu. Obok wielkich różnic można także doszukiwać się analogii. Wprawdzie pochodzili z różnych kręgów kulturowych i społecznych:

Piłsudski był szlachcicem, a Hlond synem dróżnika kolejowego, jednak obaj mieli krytyczny stosunek do idei skrajnego liberalizmu. I Naczelnik, i Prymas byli z urodzenia i z instynktu nie tyle konserwatystami, co tradycjonalistami, dla których historia była czymś więcej aniżeli nauczycielką życia.

Obaj byli wpatrzeni w przeszłość, w epokę chwały swojej Ojczyzny. Hlond swój patriotyzm budował na tradycji piastowskiej, a Piłsudski na dorobku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i orientacji jagiellońskiej. Trudno powiedzieć, u którego z nich silniejszy był regionalizm. Hlond, związany ze Śląskiem i Polską Zachodnią, stale podkreślał rosnącą rolę świata słowiańskiego w powszechnym Kościele, którą łączył z dziedzictwem św. Wojciecha. Z kolei Piłsudski, marzący o wskrzeszeniu unii z Litwą, snujący prometejskie plany, chciał odrodzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Drugą cechą, która sprawiała, iż byli do siebie podobni, była antypatia do partyjnictwa, warcholstwa i niechęć do komunizmu, który postrzegali jako główne niebezpieczeństwo dla niepodległego bytu narodu polskiego. Zawsze na pierwszym miejscu stawiali dobro narodu i Polski oraz wyrażali troskę o dziedzictwo – patrimonium, o prawo do własnej tożsamości we wszystkich jej przejawach i swobodnego osądu wartości łączących wspólnoty ludzkie. Mimo wielu rozbieżności i różnicy poglądów Hlond wysoko oceniał zasługi Piłsudskiego dla Polski. W rozmowie z królem Belgów Leopoldem podkreślił zasługi zmarłego marszałka dla armii, która była najbardziej „jednolitą pod względem ideowym armią w Europie”, a układ z Niemcami z 1932 r. uznał jako „genialne posunięcie” normalizujące sytuację na kontynencie.

Hlond, mimo przywiązania do tradycji, nie pogrążał się w kontemplowaniu przeszłości. Dobrze rozumiał konieczność przemian ustrojowych i prawo przemijania, co oddaje jego wypowiedź: „Żadna polityka jako ustrój wypracowany nie jest wieczna. Każdy ustrój nawet najlepszy w swym powstaniu, może być dobry tylko pewien czas, potem zmiany warunków będą wymagały poprawek, zmian, może rewolucji. Konserwatyzm ustrojowy jest szkodliwy, bo tłumi, jest uporem w formie”. Zasady te odnosił także do historii Polski:

„Błędem byłoby chcieć żywcem wskrzeszać ustrój okresu piastowskiego, odtwarzać w wiernym wydaniu nowym czasy jagiellońskie itd., można z nich przejąć niejedną ideę, ale nie to, co się z czasem skończyło na zawsze […]. Z nauk czasu trzeba korzystać, a to co było przed trzema laty, jest nam może bardziej obce niż to, co było za Sobieskiego”.

Rodakom wskazywał na rolę historii w ich życiu. Starał im się uzmysłowić, iż „ze świadomości dziejowej, z wiary we własne przeznaczenie rodzą się w duszy polskiej niebywałe energie i niewyczuta dotąd odpowiedzialność”.

Przywiązany do mitu dawnej wielkości Polski, ustroje i wydarzenia polityczne oceniał Hlond pod względem ich przydatności do stworzenia nowej Rzeczypospolitej. Już w wystąpieniu do przedstawicieli władz na dworcu poznańskim w dniu ingresu oświadczył, iż „łączy się z myślą państwową polską”. W przemówieniu wygłoszonym 29 VI 1927 r. na Zamku Warszawskim z okazji otrzymania biretu kardynalskiego z rąk Ignacego Mościckiego nawiązał do tradycji, gdy z upoważnienia papieskiego polscy kardynałowie z królewskich rąk otrzymywali oznaki swej godności. Był świadom swojej roli jako spadkobierca wielkich historycznych Prymasów Polski, którzy „już za Piastów i Jagiellonów pierwsze po królu zajmowali miejsce i sprawowali nie tylko duchowe, ale i państwowe rządy”. Odwoływał się do autorytetu Bogumiła Poraja z XII wieku (27 V 1925 r. papież Pius XI zaliczył go w poczet świętych) i Mikołaja Trąby (1412–1422), który na soborze w Konstancji uzyskał uroczyste potwierdzenie swej prymasowskiej godności i był podobno kandydatem do tiary papieskiej. Czuł się odpowiedzialny za dziedzictwo, jakim były stworzone przez jego poprzedników zrzeszenia i instytucje, Katolicka Szkoła Społeczna, Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha i zasłużony „Przewodnik Katolicki”. Akcentował trwałą i stabilną politykę Kościoła oraz urzędu prymasowskiego, podkreślał jego działania na rzecz odbudowy kraju. „Świadomość, że on, syn śląskiego robotnika stał się prymasem Polski, wydała mu się symbolem losów ziemi przez wieki oderwanej, wydała mu się ziszczeniem własnej i kraju legendy” historycznej.

Rozważając powody przetrwania do dnia dzisiejszego polskości na Śląsku, uznał za akt wagi historycznej wybór swojej osoby na Prymasa całej Polski (24 VI 1926). Słusznie obserwatorzy tego wydarzenia oceniali je jako symboliczne zaślubiny Śląska z Warszawą. „Prymasostwo nie było dla ks. Hlonda tylko piękną tradycją, było pojęciem wyrosłym z przeszłości, ale nadal pełnym żywej treści. Ten, kto je sprawował, miał szczególne zadania do spełnienia i był za kraj, za naród współodpowiedzialny”. Opinię tę wypowiedział dyplomata i przedstawiciel Polski w Lidze Narodów, Kajetan Dzierżykraj-Morawski.

Hlond rozumiał, iż historia i urząd prymasa nakładały na niego dodatkowe obowiązki względem narodu i państwa, uświęcone tradycją. Od pierwszego bezkrólewia w 1572 r. prymas jako przewodniczący senatu uzyskał oficjalne stanowisko „międzykróla” – interrexa, głowy państwa i reprezentował kraj na zewnątrz, kierował jego administracją, zwoływał sejmy i sejmiki oraz przygotowywał elekcję nowego władcy. Ponadto miał prawo, wywodzące się ze średniowiecza, koronacji króla i królowej. Z racji swego stanowiska arcybiskup gnieźnieński zajmował drugie miejsce w państwie po królu. Odzwierciedleniem takiego pojmowania i interpretacji przez Hlonda przeszłości były jego notatki: „To piszę jako interrex – nie jako przedstawiciel Kościoła, który się z żadną formą rządu nie łączy i nie identyfikuje, ale każdą władzę popiera”. W trosce o przyszłość rodaków opracował Kartę interrexa do narodu, która zakładała eliminację „błędów wieków” i „grzechów 20-lecia” oraz zebranie naszych „zdrowych tradycji dziejowych”. Ogłosił ponadto pielgrzymkę narodową do Częstochowy, poświęcenie Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu oraz wzniesienie Bazyliki Opatrzności.

„Wysokie pojmowanie uprawnień i obowiązków prymasowskich stało się dla kardynała Hlonda źródłem jego wojennej tragedii. Gdy Niemcy uderzyli na Polskę, zwrócił się doń prezydent Rzeczypospolitej, prosząc o natychmiastowe przybycie do Warszawy. Nie sądził, aby mógł wezwaniu temu odmówić […]. Najwyższe czynniki w państwie nalegały, by powagą swą i wpływem służył sprawie polskiej w wolnym świecie.

Wielokrotnie rozpatrywano jego kandydaturę na następcę prezydenta Rzeczypospolitej, w pewnej chwili proponowano mu objęcie przewodnictwa rządu. Premierostwa kardynał z miejsca odmówił, co do prezydentury rozumiał, że byłaby trudna, jeśli nie niemożliwa do pogodzenia z suknią duchowną, a zwłaszcza z rzymską purpurą.

Nie przeszkadzało to, iż w tych ciężkich chwilach daleki był od wyrzekania się historycznych obowiązków interrexa; jeśli kunsztowna procedura konstytucyjna miałaby zawieść, gotów był w tym charakterze autorytet swój rzucić na szalę, aby ciągłość państwową utrzymać”. Hlond swoimi czynami, mowami i pismami wpisywał się w ciąg polskich władców, bohaterów narodowych i ustrojów: Piastów, Jagiellonów, Wazów, Poniatowskich, II Rzeczypospolitej i PRL. Podczas ingresu do Bazyliki Gnieźnieńskiej nie omieszkał podkreślić, iż przybył z najmłodszej do najstarszej katedry w Polsce, od św. Jacka Odrowąża w Katowicach do św. Wojciecha w Gnieźnie.

Z kolei witając w archikatedrze poznańskiej Ignacego Mościckiego, kreślił obraz początków „historii Polski kroczącej ku wielkości”, której pierwszych władców stawiał za wzór aktualnemu prezydentowi Rzeczypospolitej. Akcentując rolę państwa w życiu narodu, nie zapominał o Bogu i religijności Polaków, która była ważną cechą psychiki Sarmatów. Wygłoszone w tym dniu kazanie adresował do tego, który „po fundatorze świątyni – Mieszku wziął władztwo nad narodem” i był „wykonawcą szczytnych zamiarów oraz testamentu Bolesława Chrobrego”. Zwracając się do prezydenta Mościckiego, oznajmił: „W Twoim Państwie jest mało miejsc tak czcigodnych jak ta katedra. Prastarą tę świątynię wzniósł Mieszko, gdy wraz z Dąbrówką dzieje Polski wiązał z dziejami potężnej i wielkiej rzymskiej kultury. W tej świątyni spoczęły prochy budowniczych Polski Mieszka i Chrobrego. Katedra ta jest pamiątką z pierwszych czasów naszej historii i postawiono ją, gdy Polska weszła w poczet wielkich narodów Zachodu. Biskupi tej świątyni byli władykami całej Polski i ich władztwo dusz, jako wielki łącznik wszystkich Polaków, promieniowało nawet i po rozbiorach na wszystkie dzielnice”.

Przy grobie Bolesława Chrobrego, który – choć na krótko i w sposób nietrwały potrafił stworzyć prestiż armii i zbudować potężną monarchię, Hlond czuł ów powiew wielkości dziejów orężnych i rolę duszpasterstwa wojskowego. Dał temu wyraz w przemówieniu w Szkole Oficerskiej w Bydgoszczy: „Pierwsze karty dziejów Stolicy prymasowskiej mówią o wojsku i świętym krzyżu. Tam, gdzie walczono za Polskę i w imię Polski, tam też stawiano kościoły. Miecz Mieczysławów i Chrobrych na przestrzeni dziejów łączy się z historią Kościoła”. Serdecznie witany przez żołnierzy, czuł się odpowiedzialny za ich właściwy poziom moralny. Zdawał sobie także sprawę, iż swoją postawą umacniał w wojsku fundamentalne zasady ideowe państwa nie tylko w odniesieniu do spraw wojennych. Podkreślał, iż dzielił z armią jej radości i cierpienia oraz wiarę, iż nie pozwoli wrogowi wydrzeć ani piędzi polskiej ziemi. Przeżywał rozterki, gdy na ulicach Krakowa w trakcie niepokojów społecznych strzelano do żołnierzy. Ubolewał, gdy z tłumu wołano „my wam pokażemy!”. Zapewniał wojskowych, iż gdy myślał o potędze Polski, to o nich mówił: „My, zbrojna Polska – to wy jesteście”. W latach wojny, mimo ograniczeń, starał się wspierać żołnierzy w ich dążeniu do osiągnięcia ostatecznego celu, jakim była odbudowa wolnej Polski.

Osąd XIX stulecia i „Nowa Polska”

Podobnie jak XVIII („nadużycia wolności” i rozbiory), surowemu osądowi poddane zostało XIX stulecie.

„To nie był nasz wiek! Nie będziemy żałowali wieku XIX. Podniesiemy z niego spadek literacki: powstańcze wawrzyny i pamięć ofiar dla Polski. Nowym wiekiem jest wiek XX. Tego nowego wieku nie będziemy psowali obczyzną ani tym, co wiek XIX dał Europie jako myśl zwodniczą, jako teorię fałszywą, jako wizję nierealną, jako filozofię już przez wszystkich odrzuconą. Budujemy wiek swój, polski wiek – z naszego ducha”.

Za jednego z godnych tytułu budowniczego nowej Polski uznał Jacka Malczewskiego (1854–1929). Zdaniem Hlonda jego ideały artystyczne były czyste, „zrodzone z dziecięctwa ducha”, a obrazy przepojone człowieczeństwem i polskością, wyrazem kultury chrześcijańskiej – zarówno te, które powstały z inspiracji patriotycznej poezji Teofila Lenartowicza (1822–1893), jak i mitologii antycznej. „Dźwignął on malarstwo polskie na zawrotne wyżyny natchnienia i artyzmu”. Malczewski, będąc „olbrzymem polskiej sztuki”, człowiekiem czystym i prawego serca, spełniał oczekiwania Prymasa co do wyznawanych wartości. Budował nowe czasy na „zasłudze i miłości”.

Drugą wojnę światową i bolesne doświadczenia Polaków, które były ich udziałem od XVIII w. po 1945 r., Hlond uznał za niezapomnianą lekcję historii. Wnikliwie analizował w tych tragicznych wydarzeniach rolę państwa pruskiego od czasów Fryderyka Wielkiego i kanclerza Bismarcka. Próbował także dociec źródeł niemieckiego militaryzmu, żądnego krwi i wojny. Rozumiał, jak tragiczne dla Europy i dla samych Niemiec okazały się próby wykorzystania potężnej machiny militarnej, stworzonej w minionym stuleciu przez Helmutha von Moltkego do ujarzmienia i eksterminacji innych narodów. Świat – według Hlonda – powinien „urządzić Niemcy nie na zasadzie pruskich zwycięstw, nie na zasadzie bismarckowskiej koncepcji potęgi niemieckiego cesarstwa, lecz na takiej, by Europa była na zawsze spokojna; bez innego politycznego załatwienia Niemiec nie ma pokoju i szkoda podpisywać traktat”.

Największego wroga pokoju widział w dawnej tradycji fryderycjańskiej. Na podstawie doświadczeń historycznych wnioskował, iż „trzeba się załatwić przede wszystkim z Prusami, bo one są ośrodkiem, sercem i wiecznym źródłem militaryzmu; bez Prus Niemcy nie będą groźne (ten błąd popełnił Napoleon i Versailles 1919 r.)”. Mimo surowych ocen wydarzeń z lat 1939–1945 i ostrej krytyki hitleryzmu, nigdy nie był wrogiem niemieckiego narodu. Uważał, iż kwestię regulacji pokojowych należy rozwiązać „bez upokarzania Niemców; co innego osądzenie Prusaków, a co innego gnębienie Niemców. Trzeba tak podzielić Niemcy, by Bawarów i Sasów nie bolało, że się podcina butę Prusaków, owszem, by się cieszyli – i nie dotykać boleśnie tych drugich Niemców, owszem, pomóc im. Więc ciężary powojenne złożyć na Prusy, nie na innych. Bez tego podziału Niemiec nic pewnego w Europie, a Polska i wszyscy szczególnie sąsiedzi są znowu bezapelacyjnie wydani na groźbę niemieckiej agresji. To rozwiązanie musi być dokonane zaraz i totalnie”. Mimo chęci przebaczenia rozumiał, iż doświadczenia lat wojny „nie wyjdą z pamięci polskich pokoleń”.

Gdy skończyła się II wojna światowa, chciał, aby na ziemi jego przodków odtworzone zostało nowe państwo; państwo prawa, opierające się na Ewangelii i tradycji. W jego zapiskach coraz częściej przewijały się rozważania dotyczące transformacji systemowych. Hlond zastanawiał się, jak powstawały nowe czasy i nowe ustroje? I dochodził do wniosku, iż „Rzadko, bardzo rzadko przez zupełne przekreślenie bytów wczorajszych. Zwykle jako wynik różnych tendencji i teorii, które z początku zupełnie się kłócą, a pod ręką mądrych kierowników koordynują się i układają się, zlewając się w solidny i trwały system uspołeczniony i spokojny. Z rewolucji przez ewolucję do nowego spokojniejszego układu – przez usunięcie elementów rewolucji i momentów niezgodnych z człowieczeństwem”.

Hlond opowiadał się zdecydowanie za demokracją, której wyrazem była zasada procesu. Jego wiara w demokratyczny proces opierała się na przekonaniu, że wszystkie instytucje społeczne muszą być oceniane poprzez ich funkcjonowanie. Oceny zaś nie powinni dokonywać zawodowi rewolucjoniści, lecz rzesze obywateli. Jawiła mu się demokracja w świetle historycznych doświadczeń polskich i europejskich „nie ta dekadentna, która powaliła Francję i Anglię, ani ta wywodząca się z rewolucji francuskiej, nie ta, co poniżała państwo na rzecz kliki warchołów i wyzyskiwaczy zawodowych, nie ta, która złotem, kiełbasą i terrorem zdobywała mandaty poselskie […], nie ta, która pod hasłem równości oszukiwała nieuków, prostaczków, operując systematycznie kłamstwem, oszustwem i obłudą. Nie polega na formach, które się przeżyły i które demokrację kompromitują; gdy się opiera zmianom potrzebnym dla dobra Państwa, staje się hasłem szkodliwym; pod jej hasłem wiele grzeszono przeciw Państwu!”. Prymas chciał dla Polaków demokracji, która uwzględniała potrzeby i życzenia ludzi co do modelu własnego życia, wyboru i dążenia do szczęścia.

„Polska demokratyczna – to Polska ludowa (w szlachetnym) w zdrowym i szerokim rozumieniu, czyli Polska wszystkich, wszystkich stanów, wszystkich warstw; bez kast uprzywilejowanych”.

Już wówczas nowa Polska kojarzyła mu się z rokiem milenijnym – tysiącleciem naszego chrztu i naszej historii, ale punktem wyjścia nowych dziejów była data ostatecznego wskrzeszenia. Od tego dnia i w jego naświetleniu miały być oceniane i rozważane dzieje pokolenia. Sądził, iż „nie wróci już Polska ani ta z 1792 r., ani ta z r. 1918, ani z 1939. To karty dziejowe. Teraźniejszość jest inna. Nie można odwracać historii. Trzeba iść naprzód – zgodnie z dziejowymi warunkami życia naszego i europejskiego”. Przestrzegał jednak przed zagrożeniami, jakie niosła przyszłość. „Cywilizacja nowoczesna tym zgrzeszyła, że straciła z oka człowieka, goniła za postępem technicznym bez względu na człowieka, mimo niego, poniżając, łamiąc. Człowiek jako istota z powołaniem i posłannictwem zniknął z powierzchni”.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” znajduje się na s. 6– 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” na s. 6-7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na Węgrzech jest wiele pomników postawionych Polakom. Historia obu narodów jest ściśle związana niemal od 1000 lat

Braterstwo polsko-węgierskie chyba najlepiej symbolizuje bitwa z Turkami pod Mohyczem, w której wzięło udział 1600 polskich rycerzy. Węgrzy odwdzięczyli się, kiedy Piłsudzki walczył z Moskwą

 

– Historia relacji polsko-węgierskich ma już niemal tysiąc lat – mówi gość Poranka WNET, dr Tibor Gerencsér, dyrektor Fundacji Felczaka, naukowiec, znawca stosunków polsko-węgierskich przed II wojną światową. – Samo znane wszystkim przysłowie, Polak-Węgier dwa bratanki, pochodzi z XVI wieku.

Rok bitwy pod Mohyczem był wyjątkowo ważny w relacjach polsko-węgierskich. W roku 1521 Turcy zdobyli Belgrad, kluczową twierdzę broniącą drogi na północ. W roku następnym Sulejman zajął Rodos, wyspę będącą do tej pory w posiadaniu joannitów, zabezpieczając sobie w ten sposób tyły, po czym Turcy skierowali się na północny zachód, zagrażając ziemiom chrześcijańskim. Kolejna kampania rozpoczęła się w 1526 roku i była wymierzona przeciwko Węgrom. Sulejman zażądał wysokiego trybutu, a kiedy Węgrzy odrzucili żądania, sułtan na czele swojej armii w kwietniu skierował się na północ. W obliczu inwazji Węgry pozostawione zostały przez Habsburgów własnemu losowi. Pomocy udzieliła natomiast Polska, król Zygmunt I Stary przysłał wsparcie 1500 zbrojnych pod dowództwem rycerza Lenarta Gnoińskiego herbu Warnia.

Ostrzał turecki zabił wielu Węgrów; w ich szeregach wybuchła panika. Wielu żołnierzy zginęło podczas ucieczki, liczni utonęli w rzece – wśród nich król Ludwik II. Dzisiaj w miejscu bitwy polscy rycerze mają swój pomnik.

– Trzeba pamiętać, że liczny legion polski walczył na Węgrzech podczas Wiosny Ludów. Również ich pamięć jest pięknie obchodzona – opowiada Tibor Gerencsér. – W samym Budapeszcie jest także pomnik Józefa Piłsudskiego. Z naszą wspólną historią można się spotkać w wielu miejscach.

Polsko-węgierskiego braterstwa nie zepsuły również zmiany, jakie przyniósł ze sobą koniec I wojny światowej. Polska odzyskała wówczas niepodległość, dla Węgrów natomiast nastał okres „wielkiej smuty”.

– Węgry istniały w ramach Cesarstwa Austrowęgierskiego i wielu z nas uważa, że to był rozkwit Węgier. Widać to szczególnie w Budapeszcie, który stał się dużym europejskim miastem. Dla nas zaczął się bardzo smutny okres, rozwój praktycznie stanął w miejscu – mówi Gerencsér.

Węgrzy wielokrotnie wspierali jednak młodą niepodległość Polski. Choćby poprzez pomoc wysłaną Piłsudskiemu podczas wojny 20 roku.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

Dekomunizacja w Nowym Sączu. Józef Piłsudski stanie w miejscu pomnika wdzięczności Armii Czerwonej

Budowa pomnika Józefa Piłsudskiego to bezspornie sukces lokalnych patriotów. Dali oni doskonały przykład skuteczności w oczyszczaniu przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia.

Józef Wieczorek

Przez 70 lat w centrum Nowego Sącza, w prestiżowym miejscu stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany pod przymusem okupanta sowieckiego. Pierwszy pomnik, postawiony w grudniu 1945 r., już w styczniu 1946 r. został wysadzony w powietrze przez podziemie niepodległościowe, silne po wojnie w Beskidzie Sądeckim. Kolejny pomnik, mimo pewnych modyfikacji – już bez gwiazdy czerwonej, ale z sowieckimi napisami – przetrwał aż do roku 2015, bo władze Nowego Sącza nie zdołały przez lata, już w wolnej Polsce, wykonać uchwały rady miasta z 1992 roku (!) o usunięciu tej pozostałości sowietyzacji Polski. Po rozbiciu podziemia niepodległościowego w pierwszych latach po wojnie dążenia niepodległościowe w Nowym Sączu wyraźnie opadły. Nowy Sącz tak naprawdę w czasach III RP żył nadal w stanie zniewolenia z jego symbolem w reprezentacyjnym centrum miasta. (…)

Prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak (PiS) do końca stał twardo na straży pomnika chwały Armii Czerwonej, za co zbierał pochwały od konsula rosyjskiego.

Siły policyjne broniły nielegalnie stojącego pomnika, który dawno już winien być usunięty w ramach prawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej, a sądy przez lata „grillowały”

Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego w budowie | Fot. J. Wieczorek

uczestników manifestacji za ich patriotyczną, niezłomną postawę. Co prawda sprawy – także młodocianych uczestników manifestacji – umorzono, ale skarb państwa został uszczuplony z powodu tępienia antykomunistycznych demonstrantów i wykazano, że patriotyzm w III RP jest bardzo źle widziany. (…)

Ale jak to bywa przed kolejnymi wyborami, mamy jednak pomnikową „dobrą zmianę”. Po rozbiórce pomnika chwały Armii Czerwonej na jego miejscu ma być postawiony pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego na Kasztance. Powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zbiera fundusze, i prace budowlane już ruszyły. Pomnik ma być odsłonięty 11 listopada na 100-lecie niepodległości Polski, którą i Nowy Sącz po latach okupacji powoli ponownie odzyskuje.

Prezydent Miasta Ryszard Nowak, tak zasłużony dla pomnika Armii Czerwonej, został członkiem honorowym tego komitetu, uznanym za osobę, która poprzez swój autorytet obrońcy „zasług” Armii Czerwonej może wnieść wybitny wkład w budowę pomnika pogromcy Armii Czerwonej [sic!]. (…)

Nikt z nas – działających na rzecz likwidacji pomnika chwały Armii Czerwonej – nie został zaproszony do komitetu budowy pomnika Marszałka.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Andrzej Nowak: Wizja Piłsudskiego o wielkiej Polsce była anachroniczna, bo wyprzedzała rzeczywistość?

Dziwna zuchwałość i bezczelność w żądaniu pełnej niepodległości dla Polski przyciągnęła do Jóżefa Piłsudskiego dużą część elit kulturalnych. Stworzyło to świetny aparat propagandowy.

 

Gościem Poranka WNET z Wilna był profesor Andrzej Nowak, który opowiedział o kształtowaniu się poglądów i charakteru Józefa Piłsudskiego, które potem kształtowały bieg historii Polski.

„Idziemy po niepodległość Polski” – to hasło robiło wrażenie zarówno na żołnierzach jak i przeciwnikach Piłsudskiego, który odrzucał konstruowanie jakiegoś „krajku” przy Rosji tudzież Austrii.

– Tę wybitną postać ukształtowała silna osobowość matki, która wychowywała w kulcie tradycji powstania styczniowego, w tradycji rodu Billewiczów, hetmanów litewskich i w ogóle tradycji militarnych zmagań o niepodległość Polski – mówił profesor.

Do tego doszła osobowość i doświadczenia Piłsudskiego w szkole rusyfikacyjnej czy też doświadczenia całej Litwy podporządkowanej planowi rusyfikacyjnemu. Tak prawdopodobnie wyrastały marzenia o Litwie połączonej z Rzeczpospolitą Polską.

[related id=60455]Jednakże, jak zaznaczył, była to wizja, którą już wtedy odrzucali Litwini i Ukraińcy, a Białorusini nawet o niej nie słyszeli. W PRL zarzucano Piłsudskiemu anachroniczność, ale są historycy, którzy uważają, że jego program wyprzedzał rzeczywistość a nie zostawał w tyle. To była wizja wspólnoty ponad etnicznej, ale w warunkach 1918 wygrali ci, którzy widzieli przyszłość w programie narodowym czy nacjonalistycznym w duchu Romana Dmowskiego.

Nasz gość przyznaje, że trudno wytłumaczyć zamach majowy, który niewątpliwie kładzie się cieniem na życiorysie Piłsudskiego. Przelała się wtedy krew, a owocem tego jest wciąż dokuczający nam radykalny podział w Polsce.

W rozmowie została poruszona także kwestia ostatniego spotkania Angeli Merkel z Władimirem Putinem. Gośc Poranka WNET zwrócił uwagę na kontekst geopolityczny tego zdarzenia. Jego zdaniem, nie jest to żaden przełom, a wzmacnianie stałej tendencji, która opiera się na współpracy gospodarczej między Niemcami a Rosją.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

Program Wschodni 13 maja 2018 r. Goście: dr Piotr Kościński, Ekaterina Katarzyna Beruashvili, Ryszard Jan Czarnowski

Głównym tematem Programu Wschodniego była polityka wschodnia Józefa Piłsudskiego, stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę i Gruzję, historia kresów polskich.

Goście:

dr Piotr Kościński –Fundacja Joachima Lelewela, polski dziennikarz, politolog, analityk polityki zagranicznej;

Ekaterina Katarzyna Beruashvili- Członek Zarządu Diaspory Gruzińskiej;

Ryszard Jan Czarnowski-  Pisarz, teoretyk sztuki, grafik. Działacz drugoobiegowego ruchu wydawniczego w PR;


Prowadzenie: Antoni Opaliński

Realizator: Paweł Chodyna

Wydawca: Jaśmina Nowak


Całość:

 

 

Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Piłsudskiego. Jej niepodległość uważał za warunek polskiego bezpieczeństwa

Porażki polityczne (głównie porządek ryski) ani zamach 25 IX 1921 r. na Targach Wschodnich we Lwowie, z którego cudem uszedł śmierci, nie zniechęciły J. Piłsudskiego do popierania sprawy ukraińskiej.

Zdzisław Janeczek

Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Józefa Piłsudskiego

Józef Klemens Piłsudski (1867–1935), urodzony w Zułowie na Żmudzi, dziecko Kresów i potomek rycerza Gineta, który w 1413 r. reprezentował w Horodle bojarów litewsko-ruskich, był wychowany w duchu tolerancji i tradycji republikańskich I Rzeczpospolitej, ojczyzny wielu narodów.

Józef Piłsudski | Fot. Narcyz Witczak-Witaczyński, źródło: NAC

Miarą polskości i praw obywatelskich były według niego zasługi dla kraju i lojalność wobec państwa, a nie urodzenie, nie krew i uprzywilejowana pozycja przodków. Tak rozumował również ulubiony poeta Naczelnika Państwa, Juliusz Słowacki, autor Króla Ducha. Dla obu ideałem była republika obywateli zasłużonych dla Rzeczpospolitej. Nieprzypadkowo więc w 1931 r. niedemokratycznie wybrany parlament, zdominowany przez piłsudczyków, zniósł wszelkie ograniczenia praw obywatelskich związane z językiem, narodowością czy religią, a rabini nawoływali wiernych do głosowania na Pana Piłsudskiego! Wyjątek stanowiły obce kulturowo żywioły najpierw rosyjskie, a potem sowieckie, reprezentowane przez partie komunistyczne i ich agentury.

Początek działalności konspiracyjnej przyszłego Naczelnika Państwa Polskiego wiązał się z niepodległościowymi organizacjami studenckimi i rosyjskim ruchem rewolucyjnym Narodna Wola, z którym w 1885 r. zetknął się podczas studiów medycznych na Uniwersytecie Charkowskim na Ukrainie. 2 i 3 III 1886 r. brał udział w studenckiej demonstracji z okazji 25. rocznicy uwłaszczenia, znajdując się potem wśród ponad 150 zatrzymanych przez carską policję. J. Piłsudski, już jako przywódca rodzimego ruchu socjalistycznego, zmierzał do wyrugowania wpływów rosyjskiego ruchu rewolucyjnego z terenów byłej I RP, zastrzegając sobie na tym obszarze dominację PPS. Dlatego ekspozytury tej organizacji funkcjonowały m.in. na Ukrainie. W kręgu J. Piłsudskiego dla Organizacji Bojowej PPS–Frakcji Rewolucyjnej, w ramach tzw. eksów, tj. akcji wywłaszczeniowych, w czerwcu 1907 r. opracowano plan opanowania skarbca filii banku państwowego w Kijowie, w którym wartość depozytów oceniano na miliony rubli. Zdobycz miała być wykorzystana do finansowania partii i działań niepodległościowych. W tym celu jakiś czas w Kijowie przebywali J. Piłsudski i Aleksandra Szczerbińska. Rozpatrywane były dwie możliwości: wariant z objęciem przez „beka” (bojowca) stanowiska palacza, z którego miejsca pracy można było przebić się do sejfu. Niestety było ono zajęte. W tej sytuacji alternatywę stanowił projekt podkopu z sąsiedniej posesji. Jednak w tym przypadku na przeszkodzie stanął brak pieniędzy na jej zakup. Ostatecznie na miejsce akcji wybrano małą stacyjkę Bezdany, oddaloną 25 km od Wilna, a celem stał się konwojowany wagon pocztowy. Broń z Kijowa przywiozła A. Szczerbińska.

Aleksandra Szczerbińska. Fot. Wikipedia

Bojowcy zdobyli ponad 200 tys. rubli, papiery wartościowe i worek srebra. Pieniądze posłużyły do spłaty długów organizacji, wsparcia uwięzionych i ich rodzin oraz sfinansowania organizacji niepodległościowych w Galicji. J. Piłsudski ponownie udał się za rosyjski kordon w związku z przygotowaniami do niezrealizowanej akcji ekspropriacyjnej w Mozyrzu. Prowadził wówczas rekonesans łodziami po Dnieprze. Opublikowany wcześniej w numerze 226 „Robotnika” z 4 II 1908 r. artykuł pt. Jak gotować się do walki zbrojnej zapowiadał likwidację Organizacji Bojowej i konieczność stworzenia nowej, dobrze przygotowanej do walki o niepodległość formacji o charakterze militarnym. Odtąd J. Piłsudski zaczął propagować przede wszystkim „taktykę czynu”. We Lwowie razem z Kazimierzem Sosnkowskim (1885–1969) omówił sprawę nie tylko likwidacji OB PPS, ale i narodzin Związku Walki Czynnej. Powstały struktury Związku Strzeleckiego we Lwowie i Towarzystwa „Strzelec” w Krakowie, formalnie kierował nimi Wydział Związku Strzeleckiego, praktycznie ZWC i J. Piłsudski.

POW na Ukrainie

Na Ukrainie pierwsze struktury organizacyjne POW powstały już w sierpniu 1914 r. W Kijowie jej początki związane były z ZWC. Dużą rolę odegrali polscy studenci, którzy weszli w skład Komendy Naczelnej III (Wschodniej) POW i rozpoczęli działania zwiadowcze, kolportaż materiałów propagandowych, szkolenia wojskowe oraz gromadzenie broni. Podjęto także akcje sabotażowo-dywersyjne. Wszyscy członkowie POW szykowali się do długiej wojny o Polskę. W 1917 r. organizacja była już mocno zakorzeniona w Kijowie. Jej oficerowie otrzymali jednak rozkaz niepodejmowania bezpośrednich działań przeciwko imperium rosyjskiemu, które i tak wojnę przegrywało. Do tego czasu POW rozszerzyła swoje struktury na obszar dzisiejszej Białorusi, Rosji (Petersburg i Moskwa), Krymu, Kaukazu, Donu i Kubania. Na mocy traktatu brzeskiego 1918 r. Niemcy zajęli Ukrainę i rozwiązali Ukraińską Radę Centralną. W 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, a J. Piłsudski rozkazem z 11 listopada 1918 r. rozformował POW, jednak zakonspirowana Komenda Naczelna III POW nie została rozwiązana i, podporządkowana Wojsku Polskiemu, kontynuowała działalność wywiadowczą m.in. na Ukrainie.

J. Piłsudski stawiał na Ukrainę z powodów geopolitycznych, licząc na to, że niepodległe Kijów i Warszawa będą zdolne wspólnie obronić się przed zaborczością Imperium. Problemem był jednak brak dominującej ukraińskiej orientacji politycznej na Ukrainie. Jej tereny były wielonarodowym pograniczem ważnym dla kultury polskiej, rosyjskiej i żydowskiej. Problem sprawiała także chwiejność poczucia własnej tożsamości, wynikająca m.in. z wpajanego przez Rosjan przekonania, iż język ukraiński to tylko mowa ludu „do użytku domowego”. Odzwierciedleniem istniejących podziałów była dawna stolica Rusi Kijowskiej.

Hetman Pawło Skoropadski. Fot. Wikipedia

Obok atelier polskiej malarki Marii Salinger-Gierzyńskiej mieścił się przy Zjeździe Andriejewskim dom autora Białej gwardii Michaiła Bułhakowa, któremu Pawło Skoropadski – germanofil, anachroniczny arystokrata, potomek Iwana Skoropadskiego, który zagarnął buławę hetmańską (1709–1722) po upadku Iwana Mazepy (1639–1709), jawił się jako samozwańczy hetman, przewodzący egzotycznej koalicji ukrainofilów, białych monarchistów i niemieckich władz okupacyjnych. Kijów pisarz utożsamiał z cywilizacją, której wyrazem była kultura rosyjska. Natomiast otaczające stolicę i mówiące po ukraińsku chłopskie wojska S. Petlury postrzegał jako ciemne moce, jako wysłanników piekła szerzących anarchię, dopuszczających się odrażających gwałtów i okrucieństw. Dla Bułhakowa Petlura był tylko „czarnym mitem, mgłą”, tak naprawdę „nie istniejącym” wobec przemożnych sił w Rosji, tj. ugrupowań białych i czerwonych.

Dopełnieniem tej politycznej i narodowościowej mozaiki był austriacki arcyksiążę Wilhelm Franciszek Habsburg-Lotaryński (1895–1948), niedoszły król Ukrainy, nazywany „Wyszywanym Wasylem”. Na początku 1919 r. podjął on służbę w Sztabie Generalnym URL. 16 XI 1919 r. wraz z Jewhenem Omelanowiczem Petruszewyczem (1863–1940) oraz grupą działaczy URL i ZURL opuścił Kamieniec Podolski zagrożony przez Armię Ochotniczą i udał się przez Rumunię na emigrację do Wiednia. Później prowadził w Lipsku negocjacje z hetmanem P. Skoropadskim. Latem 1921 r. udało mu się zdobyć znaczne fundusze na działalność polityczną od bawarskich kół monarchistycznych i przemysłowych oraz od szwagra, króla hiszpańskiego Alfonsa XIII.

Wilhelm Franciszek Habsburg Lotaryński, tzw. Wasyl Wyszywany. Fot. Wikipedia

Na przeciwnym biegunie politycznym znajdował się ukraiński nacjonalista Dmytro Iwanowycz Doncow (1883–1973), który miał brata bolszewika, a równocześnie głosił całkowite zerwanie więzi z Rosją i propagował orientację na Zachód oraz wieszczył „zmierzch bogów, którym cześć oddawał wiek XIX”, równocześnie proponując nietzscheańskie „przewartościowanie wartości”.

Trudno było w tym kalejdoskopie sprzeczności zdefiniować narodowość, a ponadto w całym kraju panował chaos społeczny! Nieufni, niepiśmienni ukraińscy chłopi, wrogo nastawieni do Żydów oraz ziemian polskich i rosyjskich, kierowali się głównie własnym interesem ekonomicznym, którego miały strzec liczne oddziały zbrojne. Z tysięcy samozwańczych atamanów największą siłą dysponował anarchista Nestor Machno (1884–1934), który emitował nawet własne banknoty, zaopatrzone w klauzulę przyznającą wszystkim prawo ich fałszowania. Stałym zagrożeniem były Siły Zbrojne Południa Rosji gen. Antona Denikina i Piotra Wrangla.

Przyszłość Ukrainy była niepewna. Na wschodzie odradzającej się Rzeczpospolitej panowała polityczna próżnia. Biała i Czerwona Rosja traktowała Ukrainę jako integralną część Imperium. Z kolei J. Piłsudski jej niepodległość uważał za warunek polskiego bezpieczeństwa. W tym czasie działanie POW III Komendy miało dać podstawy trwałemu polsko-ukraińskiemu braterstwu. Zasiedziały w Kijowie artysta malarz, uczeń Jacka Malczewskiego, kubista Henryk Jan Józewski (1892–1981) ps. Niemirycz vel Olgierd, został przez J. Piłsudskiego namaszczony na męża zaufania obu narodów. Wybór był nieprzypadkowy. Józewski, urodzony w Kijowie, od 1915 r. pełnił tam funkcję zastępcy komendanta POW.

Przez cały ten czas Komenda Naczelna III zbierała informacje zwiadowcze dla Warszawy. W lipcu 1919 H.J. Józewski objął jej kierownictwo. Prowadził zwiad za liniami wroga, dowodził dywersyjnym oddziałem partyzanckim, wydawał publikacje propagujące federację polsko-ukraińską i rekrutował agentów na potrzeby odrodzonego państwa polskiego. Gdy pod koniec 1919 roku do Kijowa zbliżali się bolszewicy, pojechał do Warszawy po instrukcje w sprawie dalszych działań. Podczas spotkań z Naczelnikiem Państwa opowiadał się za programem prometejskim i zbliżeniem polsko-ukraińskim.

Jan Józewski. Fot. Wikipedia

Petlura do Ukraińskiego Narodu

Rok 1920 przyniósł przewartościowanie w relacjach polsko-ukraińskich, co wyrażało się w uznaniu Rosji za wspólnego wroga. J. Piłsudski i S.W. Petlura zawarli porozumienie, które zaowocowało odejściem Ukrainy „od litery ugody perejesławskiej” zawartej w 1653 r. z Moskwą i wspólną ofensywą na Kijów. W przeszłość odeszły także żale poety ubolewającego, że nikt nie udusił w kołysce Bohdana Chmielnickiego, autora ugody. Na Ukrainie przypomniano sobie, jak to dawniej bywało i co Taras Szewczenko (1814–1861) w poemacie Do Polaków (ok. 1850) pisał:

Kiedyśmy byli Kozakami,
Zanim nasz cichy, zgodny świat
Wzburzyła unia, każdy rad
Bratersko jednał się z Lachami.

Także historyk Wiaczesław Łypynski (1882–1931) podtrzymywał tezę o bliskości obu nacji. Gdyż Ukraińcy mieli naturalną skłonność do demokracji ludowej, Polacy do ustroju arystokratycznego, a Rosjanie gustowali w turańskim despotyzmie. Treści te zawarł S.W. Petlura w odezwie skierowanej Do Ukraińskiego Narodu:

Ujawnione w tej bohaterskiej walce bezprzykładne czyny poświęcenia, ofiary, przywiązania do kraju rodzinnego, kultury i wolności przekonały inne narody świata o słuszności twoich żądań i o świętości twych ideałów, które znalazły oddźwięk przede wszystkim w sercach wolnego już narodu polskiego.

Naród polski w osobie swego Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, Józefa Piłsudskiego, i w osobie swego Rządu uszanował twe prawo do stworzenia niepodległej republiki i uznał twoją niezawisłość państwową. Inne państwa nie mogą nie uznać twojej niepodległości, gdyż cel twoich wysiłków jest czysty i sprawiedliwy, a sprawiedliwość zawsze zwycięża.

Rzeczpospolita Polska weszła na drogę okazania realnej pomocy Ukraińskiej Republice ludowej w jej walce z moskiewskimi bolszewikami-okupantami, dając możność u siebie formować się oddziałom jej armii, i ta armia idzie teraz walczyć z wrogami Ukrainy.

Ale dziś armia ukraińska walczyć będzie już nie sama, jeno razem z przyjazną nam armją Rzeczypospolitej Polskiej przeciw czerwonym imperialistom-bolszewikom moskiewskim, którzy zagrażają również wolności narodu polskiego.

Pomiędzy rządami Republiki Ukraińskiej i Polskiej nastąpiło zgodne porozumienie, na którego podstawie wojska polskie wkroczą wraz z ukraińskimi na teren Ukrainy jako sojusznicy przeciw wspólnemu wrogowi, a po skończonej walce z bolszewikami wojska polskie wrócą do swojej ojczyzny.

Wspólną walką zaprzyjaźnionych armii — ukraińskiej i polskiej — naprawimy błędy przeszłości, a krew, wspólnie przelana w bojach przeciw odwiecznemu historycznemu wrogowi, Moskwie, który ongiś zgubił Polskę i zaprzepaścił Ukrainę, uświęci nowy okres wzajemnej przyjaźni ukraińskiego i polskiego narodu.

Symon Petlura. Fot. Wikipedia

Uwieńczeniem wyprawy była defilada polsko-ukraińska w zdobytym Kijowie. Polska kawaleria i piechota maszerowała bez końca. Był to fortel, gdyż te same oddziały paradowały wielokrotnie. Na gmachach miasta wywieszono ukraińskie sztandary. H.J. Józewski został w kwietniu 1920 r. członkiem rządu URL. Swój status u boku S. Petlury określał słowami: „Byłem Polakiem – mężem zaufania Polski i byłem Polakiem – wiceministrem ukraińskim, mężem zaufania Ukrainy. Nie byłem narzędziem Polski w ukraińskim rządzie, nie byłem agentem albo wtyczką. Polska mogła mieć do mnie zaufanie. W mierze nie mniejszej mogła mieć do mnie zaufanie Ukraina”.

Ukraińska Republika Ludowa miała być związana z Rzeczpospolitą Polską nie tylko ścisłym sojuszem wojskowym, ale oba kraje miały łączyć wspólne interesy gospodarcze. Nawiązywano do najlepszych tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ukraina i Polska miały zawrzeć coś na kształt unii celnej, która zezwalałaby na wolny przepływ towarów. Ponadto Polska na terenie Ukrainy uzyskiwała wiele istotnych koncesji, m.in. na wydobycie rud żelaza w Karnawatce i Kołaczewskoje, dwóch ważnych kopalniach w metalurgicznym Zagłębiu Krzyworoskim; mogła też mieć udziały w eksploatacji złóż fosforytów w Wańkowcach na Podolu.

Przypomniano sobie, iż już w epoce stanisławowskiej dążono do wykorzystania dostępu Rzeczpospolitej do Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego. W tym celu zbudowano dwa wodne kanały: Królewski i Ogińskiego. Ten ostatni powstał w latach 1765–1783 jako prywatna inwestycja Michała Kazimierza Ogińskiego (1728 lub 1730 –1800), hetmana wielkiego litewskiego. Miał długość 46 km, łącząc dorzecze Dniepru i Niemna (przez co pośrednio Morze Bałtyckie z Morzem Czarnym). Połączył Jasiołdę wpadającą do Prypeci ze Szczarą uchodzącą do Niemna.

 

Antoni Protazy Potocki. Fot. Wikipedia

Z kolei Antoni Protazy Potocki (1761–1801), pionier polskiej bankowości, współzałożyciel, a od 1785 r. kierownik Kompanii Handlowej Czarnomorskiej, zakupił część Jampola, gdzie urządził port i magazyny. Namawiał też osobiście wielu przedstawicieli magnaterii i znaczniejszych kupców do podjęcia prób przeniesienia handlu wiślanego w rejon Morza Czarnego. Na mocy nowych porozumień na linii Warszawa–Kijów otworem dla polskich statków miały stanąć trzy czarnomorskie porty: Odessa, Mikołajów oraz Chersoń. Planowano także współpracę w dziedzinie transportu lądowego, w szczególności budowę trzech nowych linii kolejowych i udostępnienie ukraińskiej infrastruktury dla polskich pociągów. Zamierzano nadto połączyć kanałami Wisłę z Dnieprem. W ten sposób Polska uzyskiwała dostęp do Morza Czarnego, a Ukraina do Morza Bałtyckiego. Warto także wspomnieć, iż na terenach, które na mocy umowy z 21 IV 1920 r. zostały przyznane Ukrainie, mieszkały setki tysięcy Polaków, przy czym to właśnie polskie ziemiaństwo oraz polscy kupcy i przedsiębiorcy stanowili jej elitę gospodarczą, zwłaszcza na obszarze wschodniego Wołynia, Podola oraz Ziemi Kijowskiej. Wybitnym reprezentantem tych kręgów był Józef Mikołaj Potocki (1861–1922), który cieszył się dużym uznaniem cara Mikołaja II. Jego najważniejszym przedsięwzięciem gospodarczym była w latach 1895–1910 budowa, za sprzedane udziały w afrykańskich kopalniach złota, podolskiej linii kolei normalnotorowej prowadzącej z północy na południe od Korostenia przez Owrucz do Kamieńca Podolskiego. Linia ta połączyła część Polesia i Wołynia z zachodnim Podolem. Tak więc były tradycje i podstawy do owocnej współpracy obu narodów. Na nich opierał się projekt polityczny, za którym stał ataman Symon Wasylowycz Petlura i któremu patronował Józef Piłsudski.

Józef Mikołaj Potocki. Fot. Wikipedia

Symon Wasylowycz Petlura usiłował nakłonić Józefa Piłsudskiego, by Wojsko Polskie po zdobyciu Kijowa kontynuowało ofensywę, kierując jej ostrze na Połtawszyczyznę. Byłby to jednak krok iście samobójczy. Piłsudski doskonale wiedział, że na północnym odcinku frontu ma miejsce koncentracja wojsk bolszewickich, które szykują się do podjęcia generalnej ofensywy, mającej na celu zniszczenie Polski. Armie polskie biorące udział w wyprawie kijowskiej otrzymały więc zadanie dotarcia do granic I Rzeczypospolitej (sprzed pierwszego rozbioru), zdobycie Kijowa i uchwycenie w rejonie tegoż przyczółka na lewym brzegu Dniepru. Zadanie to zostało w pełni wykonane, oddziały polskie wyzwoliły Wołyń i Podole, a także Ziemię Kijowską, zdobyły Kijów oraz uchwyciły przyczółek na lewym brzegu Dniepru, którego głębokość wynosiła od 15 do 20 km.

Z kolei zadaniem strony ukraińskiej było odbudowanie na wyzwolonym obszarze armii ukraińskiej, docelowo liczącej 300 000 żołnierzy, zdolnej do podjęcia dalszych działań ofensywnych – na lewym brzegu Dniepru i w kierunku Morza Czarnego. Zluzowane przez oddziały ukraińskie formacje Wojska Polskiego miały tymczasem zostać możliwie jak najprędzej przerzucone na północny odcinek frontu (Front Białoruski), gdzie uprzedziłyby spodziewaną generalną ofensywę Armii Czerwonej i przejęły inicjatywę operacyjną. Zdaniem J. Piłsudskiego był to plan optymalny, a jego powodzenie zależało od postawy Ukraińców, których, jak oświadczył w wywiadzie dla angielskiego wysokonakładowego dziennika „The Times”, „rzucił na głęboką wodę, by nauczyli się pływać”.

Niestety S. Petlurze nie udało się na czas zebrać na tyle dużej armii, aby mogła ona zluzować Wojsko Polskie, a na Froncie Białoruskim pierwsza ruszyła kontrofensywa Armii Czerwonej, która latem 1920 r. dotarła pod Warszawę. Ostatecznie rozstrzygnięcie przyniosły zwycięskie dla Polaków bitwy: Warszawska i Nadniemeńska. Wojnę zakończył traktat pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą, podpisany w Pałacu Czarnogłowców w Rydze 18 III 1921 r. Położył on kres marzeniom o niepodległym państwie ukraińskim, kończąc wojnę polsko-bolszewicką z lat 1919–1920, ustalał przebieg granic między tymi państwami oraz regulował inne sporne dotąd kwestie. Poprzedzony był Umową o preliminaryjnym pokoju i rozejmie między Rzeczpospolitą Polską a Rosyjską Federacyjną Socjalistyczną Republiką Rad i Ukraińską Socjalistyczną Republiką Rad, podpisaną w Rydze 12 X 1920 r.

Czeka już w 1920 r., po wyparciu wojsk polskich i ukraińskich, dokonała egzekucji agentów III Komendy POW w Kijowie. Wielu aresztowanych wywieziono do Charkowa. Tam uwięzionych przed wykonaniem wyroków śmierci brutalnie torturowano, stosując m.in. tzw. „krwawe rękawiczki”. Na szczęście J.H. Józewski ocalał z pogromu, wykonując swoje obowiązki przy rządzie S.W. Petlury, u którego boku schronienie znalazł w Tarnowie, a wraz z ministrami na terytorium II RP przeszło około 40 tys. uchodźców, głównie wojskowi. Wszyscy oni cieszyli się nadal moralnym i materialnym wsparciem Polaków.

W Tarnowie działały ukraińskie władze: prezes Dyrektoriatu, Rada Ministrów i parlament na uchodźctwie, a w obozach były dyslokowane oddziały wojska URL. Nadal dobrze układała się współpraca petlurowców ze zdominowanym przez J. Piłsudskiego Oddziałem II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, dla którego poufne zadania wykonywali ukraińscy zwiadowcy. „Dwójka” wsparła ukraińskie przygotowania do tzw. drugiego pochodu zimowego, dowodzonego przez gen. Jurko Tiutiunnyka (1891–1930), rajdu wojsk URL, mającego stać się sygnałem do wybuchu nad Dnieprem antybolszewickiego powstania. Niestety wyprawa nie powiodła się, a gen. J. Tiutiunnyk, w 1923 r. aresztowany w ramach operacji specjalnej przez sowieckie OGPU, podpisał deklarację lojalności wobec ZSRR. Odtąd stał się wykładowcą taktyki walk partyzanckich w Akademii Czerwonych Dowódców i aktorem w filmach propagandowych. Zagrał m.in. samego siebie w „ruchomym obrazie” pt. PKP Piłsudski kupił Petlurę (1926), który był paszkwilem na atamana. Ponadto opublikował w 1924 r. utwór Z Polakami przeciw Ukrainie (З поляками проти Вкраїни). Aresztowany ponownie przez OGPU w 1929 r., został osądzony i rozstrzelany 20 X 1930 r. w Moskwie.

Gen. Jurko Tiutiunnyk, 1929. Fot. Wikipedia

Porażki polityczne (najważniejszą z nich był porządek ryski) ani zamach 25 IX 1921 r. na Targach Wschodnich we Lwowie, z którego cudem uszedł śmierci, nie zniechęciły J. Piłsudskiego do popierania sprawy ukraińskiej. Zamachowcem był 20-letni Stepan Fedak, który oddał do niedoszłej ofiary trzy strzały, raniąc jedynie wojewodę Kazimierza Grabowskiego. Organizatorem zamachu były grupy młodzieżowe związane z emigracyjną Ukraińską Organizacją Wojskową byłego pułkownika Ukraińskiej Armii Ludowej Jewhena Konowalca (1891–1938) – Komitet Ukraińskiej Młodzieży oraz Wola; w większości przypadków byli członkowie Strzelców Siczowych.

Wykonawca zamachu Stepan Fedak (1901–1945; zaginął bez śladu w Berlinie) ps. Smok był zaopatrzony w fałszywy paszport z wizą niemiecką; zaraz po zamachu miał wyjechać do Berlina. W akcji pomagali mu: student prawa Dmytro Palijiw, który stał tuż obok S. Fedaka i zaraz po strzałach miał go obezwładnić oraz wezwać policję. Z pomocą miał przyjść trzeci spiskowiec, przebrany w mundur majora Wojska Polskiego. Mieli oni wyprowadzić S. Fedaka z tłumu, wsiąść z nim do wynajętego samochodu osobowego i rzekomo odstawić do więzienia, w rzeczywistości wywieźć za miasto. Plan nie powiódł się, a S. Fedaka tłum lwowian omal nie zlinczował. Według wspomnień Aleksandry Szczerbińskiej, żony marszałka, J. Piłsudski skutecznie zabiegał o łagodny wymiar kary dla zamachowców. W następstwie S. Fedak nie odbył całej kary. Zwolniony na skutek amnestii w 1923 r., wyjechał do Niemiec i osiadł w Berlinie. Natomiast Dmytro Palijiw (1896–1944) i Mychajło Matczak (1896–1958) po odbyciu części kary byli posłami na Sejm, pierwszy z ramienia centro-prawicowego Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo Demokratycznego (UNDO), drugi – Ukraińskiej Radykalnej Partii Socjalistycznej.

Porządek ryski

Józef Piłsudski od początku go negował, uważając, iż bolszewicy traktat pogwałcą. Zapowiedzią takiego rozstrzygnięcia był zawarty przez Moskwę z Niemcami w 1922 r. układ we włoskim mieście Rapallo, podpisany przez Georgija Wasiljewicza Cziczerina (1872–1936), komisarza spraw zagranicznych RF SRR, i Walthera Rathenau`a (1867–1922), ministra spraw zagranicznych Niemiec. „Traktat w Rapallo powinien był zerwać resztę łusek z oczu – porozumienie rosyjsko-niemieckie zaszło tak daleko, że jest nie tylko faktem dokonanym, wspartym na doskonałej znajomości interesów stron obu, ale co więcej, faktem nie do odrobienia. Istnieje sprzysiężenie rosyjsko-niemiecko-litewskie […] skierowane przeciwko Polsce” oświadczył Józef Piłsudski na posiedzeniu Rady Gabinetowej 5 VI 1922 r. Marszałek, mimo iż po wyborze prezydenta usunął się z polityki i zamierzał poświęcić się tylko wojsku, zachowując przewodniczenie Ścisłej Radzie Wojennej, nie próżnował, skupił wokół siebie takich ludzi jak Henryk Jan Józewski i Tadeusz Hołówko, a Symonowi Petlurze i jego oficerom starał się zapewnić bezpieczny pobyt w Polsce. Odmówił stronie sowieckiej wydania ukraińskich przywódców.

W 1921 r. w Warszawie powołano Ukraiński Komitet Centralny, którego członkiem został Stanisław Stempowski. Z kolei J.H. Józewski reprezentował marszałka w kontaktach z przywódcami ukraińskimi oraz dysponował środkami pieniężnymi na ten cel. Osiadł na Wołyniu w kolonii im. Gabriela Narutowicza, gdzie dostał kawałek ziemi. Przewrót 12 V 1926 r. i powrót J. Piłsudskiego do władzy był wydarzeniem znaczącym zarówno dla Ukraińców, jak i emigrantów rosyjskich reprezentujących tzw. „trzecią Rosję”.

7 wątków dotyczących śmierci ukraińskiego „Bonaparte”

Symon Wasylowycz Petlura po odejściu od władzy J. Piłsudskiego, zmuszony przez rządzącą koalicję Chjeno-Piasta, która m.in. zaprzestała subsydiowania petlurowców i zlikwidowała obozy dla internowanej armii URL, 31 XII 1923 r. wyjechał z Polski i przebywał kolejno w Budapeszcie, Wiedniu, Genewie, by ostatecznie osiąść w Paryżu. Jako uznana międzynarodowo głowa rządu ukraińskiego na uchodźctwie mógł od 12 V 1926 r. żywić nadzieję na powrót do Warszawy i dalszą współpracę z J. Piłsudskim. Niestety 25 V 1926 r. na „paryskim bruku” został zamordowany przez Szolema Szwarcbacha, agenta rosyjskiej OGPU. Dla dezinformacji wśród opinii publicznej rozpowszechniano co najmniej siedem wątków mających wyjaśnić przyczyny tej tragicznej śmierci:

  1.  bolszewicy,
  2. anarchiści Nestora Machno,
  3.  „swoi” atamani – konkurenci do władzy, którą nie chciał się dzielić,
  4. Żydzi paryscy – czarny piar antysemityzmu,
  5. Ententa – zdradził, współpracując z P. Skoropadskim, tj. Niemcami,
  6. masoneria,
  7. zamach majowy J. Piłsudskiego i powrót do władzy byłego Naczelnika Państwa Polskiego według „Kuriera Warszawskiego” był wyrokiem śmierci dla ukraińskiego „Napoleona”. Wydał go Józef Stalin.

Podczas głośnego w Europie procesu paryskiego dobrego imienia atamana bronił tylko Józef Piłsudski. Wyrok sądu był stronniczy. Żona S.W. Petlury Olga musiała pokryć koszty sądowe, a przyznane jej odszkodowanie za śmierć męża wyniosło jednego franka. Zabójca Szolem Schwarcbard skazany został tylko na zapłacenie mandatu za zabrudzenie chodnika krwią swojej ofiary.

Mord polityczny popełniony w Paryżu nie zapobiegł współpracy polsko-ukraińskiej. Następcą S.W. Petlury, przewodniczącym Dyrektoriatu i prezydentem URL został Andrij Mykołajowicz Liwyckij (1879–1954). Już 4 VIII 1926 r. nowy naczelny ataman wraz z ministrem spraw zagranicznych URL gen. Wołodymyrem Salskim (1883–1940) złożyli na ręce J. Piłsudskiego poufny memoriał, będący propozycją odnowienia sojuszu z kwietnia 1920 r., którego celem długofalowym miało być „wspólne przeciwstawianie się potędze przyszłej Rosji”. Natomiast w bliższej perspektywie chodziło o zapobieżenie z polską pomocą rozkładowi sił URL na emigracji i podjęcie akcji organizacyjno-agitacyjnej na sowieckiej Ukrainie. J. Piłsudski po tajnych rozmowach zaaprobował warunki współdziałania, a polski minister August Zaleski odnowił kontakty z Ukraińską Republiką Ludową w całej Europie, wzywając polskich dyplomatów do śledzenia wydarzeń w środowisku ukraińskich emigrantów.

Oddział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przystąpił do kontynuacji programu prometejskiego. Współpraca ta trwała do wybuchu II wojny światowej. Jej część tajna obejmowała sporządzenie planów organizacji i mobilizacji armii ukraińskiej jako sojusznika Polski, w przypadku wojny polsko-sowieckiej. Ponadto został sporządzony, w porozumieniu z polskim Sztabem Głównym, plan mobilizacyjny wojska ukraińskiego w oparciu o emigrantów i Ukraińców zamieszkałych w Polsce. Oficerowie i podoficerowie armii URL zostali przyjęci do Wojska Polskiego jako tzw. oficerowie i podoficerowie kontraktowi. Ze strony polskiej na polecenie J. Piłsudskiego współpracę nadzorowali generałowie: Julian i Wacław Stachiewiczowie oraz Tadeusz Kutrzeba; ze strony ukraińskiej gen. Pawło Feofanowycz Szandruk (1889–1979), który w ramach tej współpracy, po wstąpieniu do Wojska Polskiego (w stopniu majora WP) ukończył w 1938 r. Wyższą Szkołę Wojenną i został (na wniosek gen. W. Andersa) kawalerem Krzyża Virtuti Militari za dowodzenie w wojnie obronnej 1939 r. W bitwie pod Tomaszowem Lubelskim ocalił przed zagładą swoją 29 Brygadę Piechoty, ciężko ranny dostał się do niemieckiej niewoli i był więźniem gestapo. Podczas okupacji pomagał Polakom. Prezydent A.M. Liwycki do 1939 r. mieszkał w Warszawie pod ochroną polskiej policji. Piłsudczycy chcieli w ten sposób ustrzec go przed losem Petlury. Po niemieckiej agresji Liwycki pozostał w okupowanej Polsce do 1944 r.

Prometeizm i Prometejska Ukraina

Ruch prometejski był międzynarodówką antykomunistyczną, której celem było zniszczenie ZSRR i przekształcenie jego republik w niepodległe państwa. Cieszył się sympatią Tatarów Krymskich, Gruzinów i dużej grupy Ukraińców. H.J. Józewski oraz były współzałożyciel i prezes Polskiej Centralizacji Demokratycznej na Ukrainie, a także były minister Ukraińskiej Republiki Ludowej Stanisław Stempowski (1872–1952) utrzymywali kontakty z emigracją w Polsce. Z kolei Jerzy Stempowski (1893–1969) utrzymywał stosunki z emigrantami ukraińskimi we Francji.

Tadeusz Hołówko. Fot. Wikipedia

W 1925 r. J. Piłsudski był już gotów wdrożyć program prometejski. Na jego determinację miały wpływ dwa wrogie imperia (ZSRR i Niemcy), których agentury działały w Polsce i infiltrowały środowisko ukraińskie. Zadanie to powierzył T. Hołówce (1889–1931), naczelnikowi Wydziału Wschodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który wydał francuskojęzyczną publikację „Promethee” i miał kontakty z Ankarą i Teheranem.

Placówka „Hetman”

W ścisłej tajemnicy 28 II 1927 r. odtworzono na terytorium Polski armię Ukraińskiej Republiki Ludowej, jej sztab podzielono na trzy sekcje. Na Ukrainie powołano tajną placówkę wywiadowczą „Hetman”, którą kierował były partyzant wyprawy zimowej, szef wywiadu URL, płk Mykoła Czebotariw (1884–1972); jednym z jego atutów była kontrola nad archiwum S. Petlury. Współpracował on z Oddziałem II, który dość krytycznie oceniał wartość dostarczonych z sowieckiej Ukrainy materiałów wywiadowczych.

Natomiast doceniano działalność propagandowo-wydawniczą 2 Sekcji. W październiku 1927 r. płk M. Czebotariw wydał pierwszy numer organu prasowego zakonspirowanego Związku Walki o Niezależną Ukrainę, zatytułowanego „Do boju!”, którego winieta była ozdobiona rysunkiem przedstawiającym oblężenie Kremla, szturmowanego przez ukraińskich powstańców. W rocznicę śmierci S.W. Petlury wydrukowano odezwę Męczennik za Ukrainę, którą kolportowano na obszarze całej USRR. W ulotkach wzywano do strajków i bojkotu zarządzeń związanych z kampanią zbożową i „dobrowolnymi” pożyczkami wymuszanymi na ludności. Ponadto deklarowano, iż celem ostatecznym działalności konspiratorów jest przygotowanie powstania zbrojnego przeciw bolszewikom. Poirytowany J. Stalin miał poinformować szefa GPU Wsiewołoda Balickiego (1892–1937), że nawet Sowiecka Ukraińska Akademia Nauk jest narzędziem kontrrewolucji Józefa Piłsudskiego na Ukrainie.

Wołyń ukraińskim „Piemontem”

H.J. Józewski uwielbiał język ukraiński, Ukrainę uważał „za drugą Ojczyznę Polaków” i był piewcą kultury ukraińskiej oraz wspólnej przeszłości. Za ważne narzędzie uważał reformę rolną. Nawet sportretował ukraińskiego chłopa jako ukrzyżowaną ofiarę polskiego obszarnika. W budynkach publicznych obok portretu Piłsudskiego wisiał portret Petlury. H.J. Józewski obchodził święta i śpiewał pieśni narodowe ukraińskie, działał na rzecz ukrainizacji Kościoła prawosławnego, finansował teatr ukraiński, otaczał się petlurowcami. W 1929 r. Wołyń odwiedził Ignacy Mościcki, by poprzeć H.J. Józewskiego; prezydent II RP w Łucku przyjmował osobiście petycje mieszkańców. Rok później, w 1930 r., popi na Wołyniu po raz pierwszy jednoznacznie zademonstrowali lojalność wobec Polski. Podczas wyborów parlamentarnych kapłani poprowadzili wiernych do urn pod sztandarami kościelnymi i portretami J. Piłsudskiego. Blok Piłsudskiego zdobył 79% głosów. Tymczasem Wołyń w sejmie reprezentował wybitny statysta, ordynat ołycki Janusz Radziwiłł (1880–1967).

J. Piłsudski w 1928 r. wysłał H.J. Józewskiego na Wołyń, by pokonał komunizm, w jej twierdzy, tj. KPZU agitującą naród ukraiński za opcją przyłączenia do ZSRR. KPZU określała Polskę jako kraj faszystowski i optowała za jego rozbiorem! J. Piłsudski chciał zmniejszyć atrakcyjność komunizmu, a jego liderów często wtrącano w Polsce do więzień. Tylko dla mniejszości narodowych zarezerwowana była tolerancja. Tysiące zbiegów Ukraińców przynosiło informacji o terrorze, kolektywizacji i wielkim głodzie. Komuniści tracili wpływy. Działa jednak partyzantka wspierana przez ZSRR, która dokonywała aktów terrorystycznych. Przedstawiciele społeczności izraelickiej w Lubomlu na Wołyniu, spekulując na temat wpływów wojewody, rozpuścili plotkę, jakoby Henryk Jan Józewski był nieślubnym synem marszałka Józefa Piłsudskiego. Zagrożone było również życie wojewody.

Gen. Bronisław Pieracki. Fot. Wikipedia

Mimo tak wielu przeciwności, H.J. Józewskiemu udało się załagodzić m.in. konflikt między Żydami i Ukraińcami. Otaczał się petlurowcami, których ściągał nawet z Kijowa, ale nie był antysemitą. Stąd Sowieci mówili o „okupacji petlurowskiej”. Tolerancyjny porządek lokalny doceniało wielu Ukraińców i Żydów. Wypracowany przez Józewskiego standard miał zaprowadzić na całych Kresach Tadeusz Hołówko. Do tego dochodziła obietnica wyzwolenia reszty Ukrainy spod okupacji Moskwy.

Niestety w Galicji Wschodniej nacjonaliści ukraińscy z OUN na tolerancję odpowiedzieli brutalnym terroryzmem. Śmierć tak przyjaznych Ukraińcom polityków, jak Tadeusz Hołówko i minister spraw wewnętrznych gen. Bronisław Pieracki (1895–1934), ofiar ekstremistów z OUN, poskutkowała zakłóceniem dialogu. Skrajni szowiniści sparaliżowali politykę J. Piłsudskiego i ukraińskich kół centrowych chcących współpracy z Polakami. Podczas zjazdu OUN w Berlinie zapadła decyzja o zorganizowaniu zamachu na polskiego ministra ds. wyznań religijnych Janusza Jędrzejewicza lub właśnie gen. B. Pierackiego. Zabójstwo miało być odpowiedzią na aresztowania, których dokonały władze po nieudanym napadzie ekstremistów na pocztę w Gródku Jagiellońskim. Decyzja o zamachu na gen. B. Pierackiego zapadła, gdy podjął on próbę porozumienia z umiarkowanymi grupami Ukraińców. Zdaniem radykałów zagrażało to ich dalszej konfrontacyjnej polityce. Druga wojna światowa z udziałem Niemców i Sowietów dokonała ostatecznej destrukcji wzajemnych relacji polsko-ukraińskich.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Piłsudskiego” znajduje się na s. 6 i 7 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Miejsce Ukrainy w polityce niepodległościowej Piłsudskiego” na s. 6 i 7 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

Trumna Józefa Piłsudskiego w krypcie Srebrnych Dzwonów jest jedyną trumną w nekropolii wawelskiej pozbawioną sarkofagu

Po śmierci Józefa Piłsudskiego Poczta Polska aż do końca II RP kasowała przesyłki pocztowe specjalnymi „wirnikowymi” kasownikami, które w treści swej cytowały najważniejsze myśli Marszałka.

Tadeusz Loster

Dzień 5.11. 2017 roku był 150 rocznicą urodzin marszałka Józefa Piłsudskiego. W dniu tym Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Andrzej Duda wygłosił orędzie przed Zgromadzeniem Narodowym. Przemówienie to nie tylko było przypomnieniem postaci Marszałka; było też poświęcone rozpoczynającym się obchodom stulecia odzyskania niepodległości przez państwo polskie. (…)

Po śmierci Józefa Piłsudskiego Poczta Polska, aby utrwalić pamięć o Marszałku, aż do końca II RP kasowała przesyłki pocztowe specjalnymi „wirnikowymi” kasownikami, które w treści swej cytowały najważniejsze myśli Józefa Piłsudskiego. Takie zmechanizowane stemple pocztowe posiadały urzędy w Warszawie, Poznaniu, Łodzi, Krakowie i Lwowie i używały ich od 1935 roku do września 1939 roku. (…)

Trumna ze zwłokami Marszałka Józefa Piłsudskiego, spoczywająca w krypcie Srebrnych Dzwonów, jest do dzisiaj jedyną trumną w nekropolii wawelskiej pozbawioną sarkofagu. W 1936 roku ogłoszono konkurs na projekt sarkofagu dla Marszałka. Zwyciężył projekt wyśmienitego rzeźbiarza Jana Szczepkowskiego (1878–1964), dyrektora Miejskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Malarstwa w Warszawie. Projekt – gipsowy model – przedstawiał zmarłego, leżącego, ubranego w wojskowy płaszcz Marszałka, u którego stóp przysiadł orzeł okrywający jego nogi rozpostartymi skrzydłami, strzegąc wiecznego snu bohatera. Rozpoczętą pracę nad wykonaniem sarkofagu z czerwonego marmuru przerwała wojna. Dzieło artysty Jana Szczepkowskiego w 2015 roku zostało odrestaurowane i w 2016 roku udostępnione zwiedzającym w budynku Wydziału Konserwacji Dzieł Sztuki w Warszawie. Obecnie gipsowy projekt pokrywy sarkofagu Marszałka prezentowany jest na wystawie rocznicowej w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Setna rocznica urodzin Józefa Piłsudskiego w PRL-u nie była obchodzona, obchodzili ją nasi rodacy na emigracji. Z tej okazji w 1967 roku w Londynie została wydana książeczka „O Polsce i Wojnie – Myśli i Aforyzmy Józefa Piłsudskiego”. To pamiątkowe wydawnictwo, tłoczone w Oficynie Poetów i Malarzy, na papierze Antique Laid, wydano w ilości dwunastu imiennych i siedmiuset trzydziestu ośmiu numerowych egzemplarzy.

W książeczce tej znalazło się zdjęcie projektu sarkofagu Marszałka również wyróżnionego i nagrodzonego na konkursie w 1936 roku. Zapomniany projekt został wykonany przez artystę rzeźbiarza „ekspresjonistę polskiego” Augusta Zamoyskiego (1893–1970) i znaną architekt Barbarę Brukalską (1899–1980).

Rzeźba miała przedstawiać zmarłego Marszałka przykrytego śmiertelnym całunem, obok niego tkwił wbity w ziemię miecz. Przypuszczalnie Józef Piłsudski przedstawiony został w formie śpiącego rycerza, który – jak w polskiej tatrzańskiej legendzie – wstanie, kiedy przyjdzie czas, aby bronić największego skarbu – wolności Polski.

Miejmy nadzieję, że z okazji 90 rocznicy śmierci Józefa Piłsudskiego wdzięczni Polacy wykonają Marszałkowi sarkofag. A może już 2018 roku, z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, trumna ze zwłokami Józefa Piłsudskiego zostanie włożona do sarkofagu z czerwonego marmuru, a orzeł z rozpostartymi skrzydłami będzie strzegł snu bohatera?

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Idź i czyń” znajduje się na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Idź i czyń” na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

150 rocznica urodzin marszałka Józefa Piłsudskiego – jednego z najważniejszych budowniczych naszej niepodległości.

Prof. Marian Marek Drozdowski opowiedział o życiu Józefa Piłsudskiego, jego wpływie na kształt Polski, oraz o tym, że Marszałek był przedstawiany w naszej historiografii w sposób dalece krzywdzący.

5 grudnia 150 lat temu na świat przyszedł marszałek Józef Piłsudski. Audycja o korzeniach przyszłego marszałka.

Krzysztof Jabłonka opowiedział w Radiu Wnet m.in. o korzeniach Józefa Piłsudskiego, o tym, jaki wpływ na kształtowanie się jego charakteru miała jego matka i innych ważnych wydarzeniach z życia.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji: