Co z ducha św. Wojciecha przetrwało w prymasostwie kard. Augusta Hlonda i jego następcy – kard. Stefana Wyszyńskiego?

August Hlond: „Humanizm chrześcijański to znak krzyża”; Stefan Wyszyński: solidarność to wartość w służbie narodu i człowieka; Karol Wojtyła dojrzał taką perspektywę, jak żaden z Polaków przed nim.

Katarzyna Purska USJK

W Kościele katolickim istnieje nieprzerwanie od czasów apostolskich następstwo biskupów prawnie wybranych i ważnie konsekrowanych, którzy strzegą i przekazują depozyt wiary. Nazywane jest ono sukcesją apostolską. Sukcesja jest gwarancją trwania Tradycji Apostolskiej. Istnieje zaś jako więź pomiędzy kolegium biskupów a Apostołami. Jest ona ciągłością historyczną, ale należy ją również rozumieć w sensie duchowym.

Arcybiskupi gnieźnieńscy jako metropolici od początku byli uważani za zwierzchników całego Kościoła katolickiego w Polsce i najwyższych dostojników kościelnych, choć dopiero za czasów panowania Władysława Jagiełły dokonało się ustanowienie godności prymasowskiej. Odtąd miejsce pochówku św. Wojciecha stało się siedzibą polskich prymasów. Obecnie prymas Polski jest tytułem honorowym, ale początkowo wiązał się, prócz zwierzchności jurysdykcyjnej w Kościele, także z uprawnieniem do koronacji królewskiej. (…)

Święty Wojciech wizję cesarza Ottona budowy chrześcijańskiej Europy podniósł do samego nieba nie dlatego, że do pogańskich Prus zaniósł Ewangelię Chrystusową. Przede wszystkim dlatego, że czynił to w poszanowaniu ich wolności i praw, wyrzekając się przymusu i przemocy. Bronił godności osoby ludzkiej i wolności stanowienia o sobie nawet za cenę własnego życia.

Takie właśnie było świadectwo jego życia. Jego umęczone ciało zostało złożone w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Maryi. Była to jakby pierwsza polska pieta i zapowiedź losów narodu, w którym pozostał. Prymas August Hlond nazwał go drogowskazem. O ile można tak nazwać pierwszego patrona Polski, to kim był w naszych dziejach ten, którego nazywano „prymasem maryjnym”? Podobnie jak św. Wojciecha, „duch wiary ożywiał całe jego życie (…) Nie uznawał kompromisów. Zawsze ze szlachetną odwagą wypowiadał swoje katolickie przekonania i poglądy”. Takie świadectwa dawał o nim Prymas Józef Glemp i wielu, którzy go pamiętali.

Ks. Henryk Goździewicz wspominał prymasa Hlonda: „Niewzruszenie wierzył, że Polskę czeka wielka dziejowa misja do spełnienia”, wybuch II wojny światowej zaś ocenił jako „kataklizm (który) jest następstwem dechrystianizacji życia, jest wynikiem apostazji od Chrystusa i Jego prawa, jest rezultatem przywróconego pogaństwa.

Tak zdegradowano człowieka pod pretekstem jego praw i postępu (…). Jedyną skuteczną radą jest rechrystianizacja Europy”. Ten prorok współczesnych czasów był jak przydrożna latarnia, która oświetla dalszą drogę Polski i Europy.

Prymas Stefan Wyszyński był jego spadkobiercą nie tylko w znaczeniu sukcesji apostolskiej, ale i w sensie duchowym. Był tym, który poprowadził dalej dzieło prymasa Augusta Hlonda. Jasnogórskie Śluby naszego Narodu, Wielka Nowenna i obchody Millenium chrztu Polski można odczytać jako realizację testamentu jego wielkiego poprzednika. W nauczaniu i programach duszpasterskich kard. Wyszyńskiego wciąż powracała myśl o godności człowieka, o wolności i o zasadzie solidarności społecznej.

Polacy wpoili sobie do serc tę jego naukę tak mocno, że podczas sierpniowych dni 1980 r. zadziwili świat masowym udziałem strajkujących robotników w mszach św., umieszczaniem wizerunków Maryi Królowej Polski na płotach zakładów pracy i chrześcijańskim charakterem rodzącego się Niezależnego Związku Zawodowego Solidarność. Kościół pod przewodnictwem prymasa Wyszyńskiego pełnił w tych dniach „karnawału solidarności” nieocenioną rolę doradczą.

Solidarność, która wówczas wybuchła w Polsce i rozlała się na całą Europę, i to wszystko, co wydarzyło się później, było owocem mądrego programu duszpasterskiego Prymasa Tysiąclecia, a nade wszystko jego prorockiej wizji Polski i jej miejsca w Europie.

„Zwieńczeniem programu Wielkiej Nowenny, choć nieprzewidywalnym wcześniej, stał się dzień 16.10. 1978 roku. Kardynał Karol Wojtyła został papieżem Janem Pawłem II. Od tego dnia liczymy czas upadku komunizmu w Polsce, w Rosji i w Europie Środkowo-Wschodniej” – napisał prof. Jan Żaryn.

Jeśli prymasa Hlonda można przyrównać do przydrożnej latarni, to kim można by nazwać kardynała Wyszyńskiego? Nazwałabym go przewodnikiem na drodze wiary. Tym, który dźwigał bagaż bolesnych doświadczeń narodu i tym, który pozwolił, aby na jego ramionach stanął inny mocarz wiary – Karol Wojtyła, który dojrzał taką perspektywę, jakiej nikt z Polaków przed nim dojrzeć nie zdołał. Jako papież Jan Paweł II, podczas uroczystego homagium 23.10.1978 r. zwrócił się do kard. Stefana Wyszyńskiego: „Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”.

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Sukcesja Świętego Wojciecha” znajduje się na s. 4 i 5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Sukcesja Świętego Wojciecha” na s. 4–5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie możemy w Polsce dopuścić do dalszej laicyzacji. Środowiska katolickie muszą zmienić strategię na skuteczną

W każdym ugrupowaniu nasze projekty znajdą zwolenników, ale zapewne wśród szeregowych posłów, a nie wśród liderów, których stosunek do spraw moralnych nie różni się nadmiernie we wszystkich partiach.

Ryszard Skotniczny

Obywatelskie inicjatywy ustawodawcze podejmowane w kolejnych latach miały na celu przywrócenie debaty publicznej na tematy moralne. Okazały się na tyle skuteczne, że debata o ochronie życia powróciła. Niestety później inicjatywę przejęły środowiska, które ze zbierania podpisów, z marszów uczyniły cel sam w sobie, aż po budowanie swojej podmiotowości przeciw całej scenie politycznej (np. liderka, która wystąpiła w wyborach z ramienia radykalnego ugrupowania głoszącego postulat wyjścia z UE). W praktyce oznacza to najgorszą sytuację, gdy katolicy definiują się jako radykalna mniejszość, a nie głos moralnej większości.

Metoda projektów obywatelskich i marszów została wyczerpana – właśnie z powodu ich zastosowania do pozycjonowania się jako mniejszość w kontrze do wszystkich. Nowe rozwiązania powinny przede wszystkim zapewnić oddziaływanie na siły polityczne, a nie walkę z nimi lub próbę ustanowienia kolejnej. Nasze środowiska i organizacje powinny się zaangażować w przedsięwzięcie polegające na nakłanianiu liderów partii politycznych, by w ich ugrupowaniach w przyszłości nie obowiązywała dyscyplina partyjna co do głosowania i inicjatywy w sprawach moralnych. Taką próbę podjęliśmy przed 2011 rokiem (również przy pierwszym projekcie obywatelskim odnośnie do ochrony życia) – chcieliśmy uzyskać poparcie choćby kilku posłów w każdym klubie i nie pozwolić na używanie naszego projektu do walk największych partii między sobą poprzez wskazywanie, iż jedna jest systemowo za życiem, a druga przeciw. (…)

Trzeba budować poparcie dla utrzymania chrześcijańskich norm moralnych jako podstawowych wartości Europy. Nie należy traktować kwestii aborcji czy homozwiązków jako tematów odrębnych. Musimy wskazywać podstawy naszej chrześcijańskiej cywilizacji jako dorobek pokoleń, który nie może ustępować chwilowym modom czy fascynacjom niewielkich mniejszościowych grup.

Wszelkie próby podważania jakiejkolwiek z fundamentalnych zasad i wartości należy rozpatrywać jako negowanie całości norm. Liberalnym lewicowym grupom znacznie trudniej będzie namówić polityków do poparcia podważenia zbioru norm i wartości niż pojedynczych zasad. Nie można też pozwolić na ustawianie w debacie polskich katolików na pozycji przeciwników „nowoczesnej” Europy. (…)

Podczas ostatniej kadencji parlamentarnej kwestie moralne, w tym sprawa ochrony życia, były traktowane wyłącznie propagandowo. Deklaracje bardzo wielu polityków nie przełożyły się na przyjęcie stosownych ustaw. Pod byle pretekstem politycy zakwestionowali wartość merytoryczną projektu, który według uzgodnienia został przedstawiony jako obywatelski. Ostateczne zablokowanie sprawy nastąpiło w momencie deklaracji liderki strony społecznej o kandydowaniu w wyborach z listy ugrupowań partyjnych. (…)

Przyczynę tego stanu rzeczy upatrujemy w upartyjnieniu kwestii moralnych. Okazało się, iż żadna z partii nie traktuje ich serio. Widoczne jest głównie zainteresowanie manipulowaniem nimi dla wzniecania emocji politycznych. Postulaty moralne nie powinny być amunicją dla przeciwstawiania jednej partii drugiej. Należy powrócić do modelu poszukiwania poparcia u polityków we wszystkich partiach. W każdym ugrupowaniu nasze projekty znajdą zwolenników, ale zapewne wśród szeregowych posłów mających kontakt z wyborcami, a nie wśród liderów partyjnych, których stosunek do spraw moralnych nie różni się nadmiernie we wszystkich partiach.

Większość Polaków ma w sprawach moralnych inne poglądy niż elity polityczne, które są bardziej indyferentne moralnie.

Upartyjnianie kwestii moralnych prowadzi do tego, że ponadpartyjna moralna większość zostaje podzielona partyjnie. Polacy w wielu kwestiach moralnych są zgodni, ale tylko tak długo, jak sprawa nie zostanie połączona z poparciem dla tej czy innej partii politycznej. Nasza organizacja postuluje, by skoncentrować się na przekonaniu liderów partyjnych, by zagwarantowali, że w ich ugrupowaniach nie będzie obowiązywać dyscyplina partyjna w sprawach moralnych.

Ryszard Skotniczny jest prezesem Stowarzyszenia Europa Tradycja.

Cały artykuł Ryszarda Skotnicznego pt. „Nowe otwarcie” znajduje się na s. 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Ryszarda Skotnicznego pt. „Nowe otwarcie” na s. 19 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przyszłości nie da się zbudować bez źródła, którym jest Bóg – Urodziłem się w roku 1920 – 04.04.2020 r.

Światu potrzeba ludzi mocnych sercem, którzy błogosławią, a nie złorzeczą – mówił św. Jan Paweł II.


Prowadzący: Piotr Dmitrowicz, Jan Brewczyński

Realizator: Franciszek Żyła


Dr Ewa Czaczkowska mówi o wielkiej miłości do Ojczyzny, której uczył Polaków św. Jan Paweł II. Jak podkreśla, papież-Polak podawał rodakom wzorce z przeszłośći, pomagające przetrwać trudne lata komunizmu.

JPII traktował Ojczyznę jako dobro wspólne całego narodu.

Rozmówczyni Piotra Dmitrowicza opowiada rownież o niezłomnej postawie wobec komunizmu, jaką przejawiał Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński.

Publicystka zwraca uwagę na pewną zmianę, jaka zaszła w przekazie św. Jana Pawła II do rodaków. Przed upadkiem komunizmu starał się on być ich głosem, reprezentantem ich postulatów i pragnień. Po rozpoczęciu zaś przemian ustrojowych w naszym kraju zaczął stanowczo upominać społeczeństwo, by budowało wspólnotę w oparciu o chrześcijański system wartości. Jak podkreśla dr Czaczkowska, św. Jan Paweł II miał gotowy projekt życia społecznego, którego realizacja zdecydowanie uzdrowiłoby sytuację w naszym państwie.

Gość audycji „Urodziłem się w roku 1920” ocenia, że najbardziej serdeczną wizytą św. Jana Pawła II w kraju była jego ostatnia podróż apostolska do Ojczyzny w 2002 r.  Ubolewa nad tym, że dziedzictwo Jana Pawła II wśród dużej części naszego społeczeństwa, a zwłaszcza wśród klasy politycznej. Jak dodaje, wspomnienia o papieżu-Polaku często sprowadzają się do legendarnych „kremówek”.

Rozmówczyni Piotra Dmitrowicza stawia tezę, że za życia św. Jan Paweł II był autorytetem dla polityków „od prawa do lewa”.

Uważam, że współczesnych posłów trzeba egzaminować z przemówienia, które Jan Paweł II wygłosił w Sejmie w czerwcu 1999 r.


Wysłuchaj całej audycji „Urodziłem się w roku 1920” już teraz!

 

Św. Urszula Ledóchowska: Jak wychować i ochronić dzieci? / Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 68/2020

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne? Założycielka Urszulanek Szarych ma receptę na dobre wychowanie.

Święte rady dla rodziców i wychowawców

Katarzyna Purska USJK

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie?

Na początek przytoczę dwie wypowiedzi: „Żywy, chociaż w dużej mierze sztucznie wykreowany przez opozycję spór o tzw. edukację seksualną ma czytelne podłoże światopoglądowe. Tylko ktoś naiwny i zupełnie niezorientowany może bowiem pomyśleć, że podstawową kwestią jest tu dobro dzieci. Nic takiego! To nowy, a właściwie stary front wojny ideologicznej, stawiającej sobie za cel trwałe odkształcenie albo wręcz uszkodzenie polskiego społeczeństwa. Jest to jednak front obrzydliwy, bo wkraczający do szkół i próbujący ich przestrzeń zamienić w pole demoralizujących zmagań”.

„Świat nasz dzisiejszy (…) wypowiedział wojnę Chrystusowi Panu. Mody ohydne przyzwyczajają dziecko, przyzwyczajają młodzież do robienia wystawy ze swego ciała, – lektura brudna zajmuje umysł bezwstydnymi wyobrażeniami, widowiska niemoralne, wolność, niekrępowanie się w stosunkach z mężczyznami (…) – to wszystko pozbawia młodzież naszego wieku poczucia skromności”.

Autorem pierwszej z nich jest wybitny pedagog z UMK w Torunia – prof. Aleksander Nalaskowski, natomiast druga – pochodzi od św. Urszuli Ledóchowskiej i jest fragmentem jej przemówienia, które wygłosiła podczas Zjazdu Sodalisek Szkół Średnich w Poznaniu w roku 1928. Zważywszy na dużą odległość czasową, jaka dzieli obie, a także na różne okoliczności, w jakich powstały, nasuwa mi się nieodparcie wniosek, że oto od wielu lat mamy do czynienia z destruktywnym procesem przemian cywilizacyjnych, który w ostatnim czasie gwałtownie przyspieszył. To, co z rosnącym niepokojem obserwujemy w naszej rzeczywistości społecznej, prof. Nalaskowski nazywa „starym frontem wojny ideologicznej”. Jest to wojna cywilizacyjna, która szczególnie mocno uderza w najmłodsze pokolenie. Dostrzega to już wielu rodziców i śledzą zafrasowani dziadkowie.

Miłość rodzicielska i poczucie odpowiedzialności sprawiają, że nie możemy nie angażować się w nasilający się spór o kształt polskiej edukacji i zasady wychowania. Zatroskani o los dzieci i młodzieży nauczyciele, rodzice i opiekunowie zastanawiają się nie tyle nad przyczynami destruktywnych zjawisk społecznych, ile nad środkami zaradczymi.

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie?

Problemy edukacyjno-wychowawcze są mi znane z wieloletniego doświadczenia pracy w szkole. Mimo to nie czuję się specjalistką w dziedzinie pedagogiki na tyle, aby proponować własne rozwiązania, czy też polemizować ze znawcami tematu. Pragnę jedynie na łamach tego pisma pochylić się i zadumać nad radami oraz wskazówkami świętych pedagogów. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje św. Urszula Ledóchowska – Założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK. W minionym roku upłynęło 80 lat od jej śmierci. Zmarła 29 maja 1939 r. w rzymskim domu „szarych” sióstr urszulanek. Pośmiertne peregrynacje do jej łoża zdawały się nie mieć końca i były świadectwem powszechnego już wówczas przekonania o jej osobistej świętości. W pogrzebie Matki Urszuli Ledóchowskiej uczestniczyli biskupi, ambasadorzy, dyplomaci, politycy i przełożeni zakonów.

Fot. Święta wśród dzieci w Aalborgu | Fot. archiwum MUL

Kim była kobieta, która zgromadziła tak liczne tłumy żałobne? Była to osoba niezwykle zaangażowana nie tylko w religijne życie Kościoła, ale też – społeczne, kulturalne, a nawet polityczne. Doceniał ją za to, a nawet podziwiał sam papież Pius XI, który podobno mawiał o niej żartobliwie: „Ona jest jak obecność Boga, można ją spotkać wszędzie”. Jej odejście było wielką, niepowetowaną stratą dla Kościoła katolickiego. Znana była z wszechstronnej i niestrudzonej aktywności na różnych polach, jednak zasłynęła przede wszystkim jako pedagog i autorka oryginalnych, daleko wyprzedzających swoją epokę inicjatyw wychowawczych. Wprawdzie nie opracowała dokumentów ujmujących jej poglądy i metody pracy pedagogicznej w odkreślony system wychowawczy, ale można z całą pewnością stwierdzić, że stworzyła nowatorski system, który, jak się okazuje, był dokładną realizacją Deklaracji o Wychowaniu Chrześcijańskim – dokumentu Soboru Watykańskiego II. Co istotne, jej koncepcja wychowania ma nadal znaczenie dla całej współczesnej pedagogiki. Zrozumienie i właściwa interpretacja poglądów Świętej na wychowanie wymagają sięgnięcia do źródeł. Stanowią je przede wszystkim doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego, a także jej zainteresowania współczesną myślą pedagogiczną.

Rodzina, w której wyrosła, była niewątpliwie dla niej wzorem i punktem odniesienia. Była to rodzina na wskroś katolicka, o której można powiedzieć za Janem Pawłem II, że w stopniu doskonałym realizowała misyjność Kościoła wobec swoich dzieci. Rodzice – Antoni i Józefina – wychowali gromadkę dzieci na wspaniałych Polaków i heroicznych chrześcijan. Dość przypomnieć, że dwie ich córki – Maria Teresa i Julia (przyszła m. Urszula) zostały wyniesione przez Kościół katolicki do chwały ołtarzy. Maria Teresa Ledóchowska – żarliwa Apostołka Afryki, założycielka zgromadzenia zwanego Sodalicją Św. Piotra Klawera, została beatyfikowana przez papieża Pawła VI w Rzymie 19.07.1975 r., młodsza zaś z sióstr – Urszula (chrzestne imię Julia) – została kanonizowana przez Jana Pawła II 18.05.2003 r. W opinii świętości zmarli też dwaj synowie Antoniego i Józefiny: o. Włodzimierz – długoletni generał zakonu jezuitów, oddany bez reszty Kościołowi i zakonowi oraz gen. Ignacy Ledóchowski – bohaterski uczestnik Bitwy Warszawskiej 1920 r., człowiek żywej wiary i wielkiego hartu ducha, który zginął za sprawę polską w obozie niemieckim w Dora-Northausen w 1945 r. Co więcej, aż troje dzieci i troje wnuków Antoniego i Józefiny Ledóchowskich obrało drogę życia zakonnego. Czyż tego faktu nie można by nazwać fenomenem świętości rodzinnej?

To rodzi ważne pytania: w jaki sposób małżonkowie Ledóchowscy stworzyli środowisko rodzinne, w którym wartości chrześcijańskie i patriotyczne zostały przekazane dzieciom i wnukom? Jak to się stało, że ten przekaz został nie tylko przez nie przyjęty i uznany, lecz stał się motywem ich świadomego i heroicznego dążenia do świętości?

Św. Urszula (Julia) Ledóchowska urodziła się 17.IV.1865 w Loosdorf, na terenie Austrii, dokąd rodzina jej ojca zmuszona była przenieść się w obawie przed prześladowaniami zaborcy rosyjskiego. Ojciec, pochodzący z polskiej rodziny ziemiańskiej o tradycjach patriotycznych i katolickich, przekazał swoim dzieciom doskonałą znajomość historii i literatury polskiej oraz gorące przywiązanie do wartości patriotycznych. To jemu Julia zawdzięczała żywą świadomość przynależności do narodu polskiego.

s. Urszula Ledóchowska z wychowankiem Jasiem | Fot. archiwum MUL

Matka pochodziła z rodziny szwajcarsko-niemieckiej, katolickiej, której nieobca była tradycja protestancka. I to właśnie ona odegrała decydującą rolę w wychowaniu dzieci, zwłaszcza religijnym. „Wszystko, czym jesteśmy i co posiadamy (…) zawdzięczamy po Bogu Twej macierzyńskiej miłości i twemu światłemu przykładowi” – wspominały ją po latach. Wiele postaw, a nawet powiedzeń św. Urszula zawdzięczała matce. „Dzieci, choćby wam się powodziło bardzo źle, nie traćcie nadziei” – powtarzała za nią św. Urszula. To wielonarodowe pochodzenie Świętej oraz światłe, otwarte umysły jej rodziców sprawiły zapewne, że doskonale czuła się na salonach Europy i miała szerokie kontakty z przedstawicielami różnych narodów i religii. A mimo to samą siebie określała jako „gorące serce polskie”.

Oboje rodzice św. Urszuli dbali o wszechstronny rozwój swoich dzieci. Każdemu odpowiednio do jego zainteresowań i zdolności starali się zapewnić możliwości kształcenia, pamiętając również o jego rozwoju fizycznym, w którym mieściło się nie tylko stwarzanie im możliwości aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu, ale też uprawiania sportów, zwłaszcza sportów zimowych i jazdy konnej. Doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego sprawiły, że rodzina była dla m. Urszuli ważnym obszarem życia społecznego obok Ojczyzny, wspólnoty religijnej i kręgu kulturowego. Twierdziła, że rodzina to klucz do krzewienia komunii, ofiarności, dostrzeganie dobra i odrzucanie egoizmu.

Od roku 1886, po wstąpieniu do klasztoru SS. Urszulanek w Krakowie, s. Urszula nabyła doświadczenie jako mistrzyni pensjonatu i nauczycielka w krakowskim gimnazjum Sióstr Urszulanek.

Wysłana przez przełożone do Francji w celu zdobycia formalnych kwalifikacji do nauczania j. francuskiego, osiągnęła znakomitą orientację w nowych prądach pedagogiki, dzięki czemu potrafiła wnikliwie, ale też samodzielnie i krytycznie korzystać z osiągnięć tego, co w Europie określane było terminem „nowe wychowanie”.

Miała zresztą sposobność osobiście spotkać na swej drodze życia sławne pionierki reform pedagogicznych. Były wśród nich szwedzka pisarka Ellen Key, inicjatorka ogłoszenia wieku XX wiekiem „stulecia dziecka” i propagatorka wychowania skrajnie indywidualistycznego, a także włoska lekarka – Maria Montessori, autorka programów wychowania dzieci przedszkolnych opartych na założeniu, że rozwój fizyczny dziecka powinien być traktowany równorzędnie z jego rozwojem psychicznym. Pomimo krytycznych uwag i zastrzeżeń, św. Urszula wykorzystała wszystko to, co uznała w ich programach i koncepcjach za wartościowe. Jedynym kryterium przyjęcia była zgodność z jej podstawowymi celami i założeniami.

Jako nauczycielka i wychowawczyni Matka Urszula dbała przede wszystkim o wielostronność wychowania dziecka, o jego bliski związek z życiem, kontakty z przyrodą i sztuką. Trzeba podkreślić, że jej metody wychowawcze były nie tyle wynikiem wiedzy wyniesionej z podręczników czy kontaktów z przedstawicielkami myśli pedagogicznej, lecz przede wszystkim owocem wieloletnich doświadczeń, jakie zdobyła, nauczając dziewczęta w Polsce, w Rosji i w Skandynawii. Uczennice tak wspominały ją po latach: „Matki wykład nie mógł być mniej lub bardziej interesujący, porywał zawsze. Wszystko jedno, czy była to lekcja historii sztuki, literatury czy gramatyki francuskiej, z chwilą, kiedy swoim szybkim, elastycznym krokiem wchodziła na katedrę i obejmowała klasę bystrym spojrzeniem, przykuwała z miejsca naszą uwagę do swej woli nauczania nas tego, czego nauczyć chciała (…) Matka nie tylko umiała, ale lubiła uczyć. Wyczuwałyśmy to dobrze. Na wykładach nigdy nie była zmęczona, zawsze mówiła z niegasnącym zapałem”. Ten sposób (zapał, ożywione podejście do nauczanego przedmiotu, sposób bycia w klasie) wskazują i wyjaśniają, co w pracy nauczyciela uważała za ważne. Niewątpliwie dla niej ważne były same uczennice.

Gdybym próbować streścić założenia wychowawcze św. Urszuli, byłaby to pedagogika miłości, bezwarunkowej dobroci, szukania w każdym człowieku dobra, a w każdej sytuacji – tego, co może łączyć w dążeniu do dobra.

Pisała: „Czasem więcej dobrego może zdziałać jeden serdeczny uśmiech, dobre, życzliwe słowo, aniżeli bogaty dar pochmurnego dawcy (…) Ganić, ganić i gderać – to strasznie oddziaływa na człowieka (…) Łajania nie są zachętą do pracy wewnętrznej (…) Trzeba być dobrą, ale rozumnie dobrą. Dobroć rozumna potrafi znaleźć słowo poważne – nie twarde, lodowate, lecz karcące słusznie zło” (zob. K. Czarnecka, Urszuli Ledóchowskiej refleksja o wychowaniu, „Dzwonek św. Olafa”; K. Olbrycht, Zarys systemu wychowania bł. Urszuli Ledóchowskiej, Pniewy 1991).

Wizyta u Ellen Kay | Fot. archiwum MUL

„W swojej pracy wychowawczej m. Urszula miała dwie metody: lubiła podtrzymywać rozmowy i dyskusje na tematy religii i wiary oraz kontaktować dziewczęta bezpośrednio z biednymi, aby w ten sposób rozbudzić w nich poczucie odpowiedzialności i chęć przyjścia z pomocą, wyrzekając się czegoś na rzecz mniej zamożnych. Inny rys charakterystyczny jej działalności polegał na tym, że potrafiła – bez przymusu – nakłaniać młodzież do gorliwej pobożności maryjnej oraz szczerego pragnienia częstej Komunii świętej” – napisał o niej jezuita, o. Molinari.

Św. Urszula Ledóchowska dawała wyraz swoim poglądom na wychowanie w licznie wygłaszanych przez siebie odczytach i konferencjach. Podczas jednej z nich, wygłoszonej 4.02.1910 r. w Petersburgu na zebraniu Stowarzyszenia Pedagogicznego, mówiła o wadach współczesnego wychowania. Wśród nich wymieniła brak jasności i konsekwencji w wychowaniu, które nie wykluczało Boga, lecz również nie szukało w Nim oparcia. Święta wyrażała pogląd, że współcześnie w wychowaniu zbyt duży akcent kładzie się na to, aby przygotować dziecko do „zdobycia całego świata”, a za mało troski wykazuje się o jego duszę. Zwracała też uwagę, że co prawda dzieci są przygotowywano do przyszłych „zadań czysto świeckich”, ale jednocześnie przyzwala się im na lekceważenie obowiązków religijnych.

Zdaniem m. Urszuli, sami rodzice są odpowiedzialni „za gaszenie w dzieciach ognia miłości Boga”. Twierdziła, że w konsekwencji prowadzi to do zaniku szacunku dzieci w stosunku do własnych rodziców.

Przypominała również rodzicom i wychowawcom, że wiara jest łaską, która „wyraża się choćby w dziecięcej egzaltacji, której nie wolno wyśmiewać”. Błędem też – według Matki Urszuli – była ślepa miłość rodziców do dzieci, w efekcie której „rodzice usuwali sprzed dzieci wszelkie trudności, nie pozwalając im nauczyć się przyjęcia cierpienia jako ofiary” (za: B. Czaplicki, Katolicka działalność dobroczynna w Rosji w latach 1860–1918, Warszawa 2008, s. 87).

Ważnym elementem oddziaływania wychowawczego w koncepcji św. Urszuli była praca. Włączyła ją do swego programu jako odrębną wartość. Uważała, że jest wartością specyficznie ludzką i dlatego przywiązywała ogromną wagę do właściwego porządku pracy, do wszystkiego, co łączy się z rzetelnością, sumiennością i uczciwością. Wyznawała też pogląd, że praca nie może być nigdy uważana za karę i stosowana jako kara! Musi się stać naturalną, akceptowaną częścią życia, co wymaga długiej i trudnej pracy wychowawczej: „Uczmy nasze dzieci pracować, kochać pracę, znaleźć szczęście w pracy. Ale żeby tak być mogło, trzeba od najmłodszych lat przyzwyczajać dziecko do pracy” – pisała.

Refleksje św. Urszuli o pracy mogą okazać się szczególnie cenne dla egzystencji współczesnego człowieka, żyjącego w stanie permanentnego zapracowania, a często przepracowania i zapominającego o tym, że praca jest formą służby bliźniemu: „Odbiorcą ludzkiego wysiłku, powtórzmy, jest zawsze inny człowiek (bliźni), choć najczęściej niewidoczny zza biurka, nieznany z wyglądu i imienia”. Wymiar społeczny, jej zdaniem, należy też uwzględnić w wychowaniu moralnym. Uważała, że wychowanie religijne i moralne winno przekładać się na konkretne czyny, rodzić gotowość do podjęcia zadań dla dobra innych. Z tego powodu dbała, aby uczennice i wychowanki zakładanych przez nią szkół i internatów prowadziły nie tylko szeroką działalność charytatywną, ale też same podejmowały pracę wśród ludzi i dla ludzi. Dlatego tak mocno uświadamiała im potrzeby społeczne oraz wymagała od nich działania.

Zapewne stąd apel, jaki skierowała w 1927 r. do byłych uczennic: „Jesteś stworzoną do czegoś wyższego, pożyteczniejszego jak do służenia za ozdobę (czasem wątpliwą) salonów, do tańców murzyńskich, do manikiury i rozmaitych innych, równie pożytecznych rzeczy – pouczała je, nie bez ironii.

„Proponuję, byście zechciały dwa, trzy lata swej młodości poświęcić Bogu i Ojczyźnie, podobnie jak mężczyźni odbywający służbę wojskową. Praca społeczna byłaby świetnym przygotowaniem do zamążpójścia” (Rok Święty, „Dzwonek…” 1933 nr 2, s. 12).

W odpowiedzi otrzymała ponad 700 listów. Owocem jej inicjatywy była duża grupa młodych kobiet, które po zakończonej nauce wyjechały na Kresy, aby wesprzeć siostry w działalności oświatowo-opiekuńczej. W ten sposób św. Urszula stała się prekursorką wolontariatu świeckich na wiele lat przed Soborem Watykańskim II.

Wychowanie człowieka jako osoby zakłada kształtowanie jego tożsamości. Budowanie jej dokonuje się w odniesieniu do najważniejszych wspólnot życiowych. Obok rodziny takimi ważnymi dla rozwoju człowieka obszarami życia są: ojczyzna, historycznie ukształtowany krąg kulturowy i wspólnota religijna. Św. Urszula wyznaczała dwa główne cele wychowawcze: „Mamy więc w dziele wychowania dwojakie zadanie: pierwsze – wychowanie dzieci dla Boga, dla ojczyzny niebieskiej, drugie, to wychowanie dzieci dla społeczeństwa, dla ojczyzny ziemskiej”. Pisała: „wiara i polskość są dopełniającymi się czynnikami wychowawczymi. Oba żądają walki z połowicznością i rzetelnego spełniania obowiązków codziennych”.

W realizacji obu tych celów – według niej – nieocenioną rolę odgrywała rodzina, a zwłaszcza matka. Dlatego też pomoc rodzinom była jednym z najczęściej poruszanych przez nią tematów. Wiele uwagi poświęcała też formacji kobiet i przekonywaniu ich do podejmowania obowiązków związanych z macierzyństwem. Twierdziła, że „wychowywać dziewczęta to znaczy wychowywać matki rodzin”. Była zdania, że osobisty przykład matki, jej miłość oraz przekazywane przez nią podstawy życia religijnego są najważniejsze dla rozwoju i szczęśliwej przyszłości dziecka. Zwracając się do matek, mówiła: „O szanowne panie, zapewniając dziecku bogactwa, zaszczyty, przyjemności, wszelkie rozkosze świata – czy wieleście dały? Nic, nic, trochę dymu, który uniesie się w powietrze i tam zginie. Boga trzeba dać dziecku! Boga trzeba mu dać, a w Bogu znajdzie źródło szczęścia, które nigdy nie wysycha – nigdy, nawet wśród łez, nawet wśród najbardziej rozszalałych burzach życia”.

Twierdziła, że matki w rodzinie mają decydujący wpływ na kształtowanie w dziecku uczuć patriotycznych: „Wszak wiemy, przyszłość narodu nie tyle w rękach polityków, ile w ręku matek spoczywa. Na kolanach świętej matki wychowują się świątobliwi kapłani, dzielni urzędnicy państwowi, bohaterscy obrońcy ojczyzny”.

Z tego powodu wychowywanie dziewcząt uznawała za formę służby Polsce. Jak tego dokonać? Jak przekazywać dzieciom wiarę i patriotyzm? Przez przykład osobistego życia – odpowiadała św. Urszula. „Przykład więcej zdziała niż najwznioślejsze kazanie (…) Za świętością matki podążą dzieci (…) Na kolanach świętej matki wychowują się święci”. Udzielała przy tym wielu konkretnych i cennych rad: „Boga trzeba dać dziecku już od pierwszej chwili jego istnienia (…) Daj dziecku Boga, daj mu Jezusa w Komunii św., a możesz o jego przyszłość być spokojna”; ale trzeba również pamiętać, że „Gorliwość bez miłości i dobroci nie pociąga do Boga, ale od Niego, od religii, od pobożności odstręcza (…) „Prawdziwej, zdrowej, nie egzaltowanej pobożności dzieciom potrzeba, pobożności, która życie rozjaśnia i upiększa, ale broń Boże nie zatruwa! (…) Oto pierwszy warunek wychowania dzieci dla Boga – tworzyć wokół nich atmosferę szczęścia. Gdy to zrobione, reszta pójdzie łatwiej”.

Ta reszta, o której wspomina, to praca nad charakterem. Aby była skuteczna, najpierw musi nastąpić zakorzenienie człowieka w wierze. Była przekonana, że dopiero wówczas, gdy dziecko zostanie wprowadzone w życie wiary, można spodziewać się skutecznych rezultatów pracy nad jego charakterem.

Konieczny jest też właściwy stosunek do prawdy, czyli umiłowanie prawdy, wierność prawdzie. Praca nad charakterem domaga się bowiem od człowieka odwagi stanięcia w prawdzie. Stąd tak ważne jest wychowanie dzieci do bezwarunkowej prawdomówności.

Matka Urszula i dzisiaj przypomina rodzicom, że dziecko przyzwyczaja się do prawdy przez to, że oni sami skrupulatnie liczą się z tym, co mówią: „Nie można pozwolić sobie na najmniejszą niedokładność w słowach – pilnować siebie ciągle – by nie przesadzać, nie przekręcać”. Matka w listach do swoich dawnych wychowanek napominała je, aby unikały w swoim zachowaniu jakiegokolwiek fałszu, którego wyrazem jest bezwzględne podporządkowywanie się modzie, egzaltacje i kreowanie własnego wizerunku.

Praca nad charakterem wymaga również od człowieka dzielności i samodyscypliny. A te z kolei zależą od ukształtowania woli. Jak tego dokonać? Recepta św. Urszuli zawiera się w diagnozie: „Dlaczego obecna młodzież nasza tak często choruje na brak woli? Bo nikt nie przyzwyczaja jej do ćwiczenia się w małych umartwieniach, małych ofiarach” – czytamy w artykule św. Urszuli Ledóchowskiej zamieszczonym w wydawanym przez nią piśmie pt. „Dzwonek św. Olafa”. I wreszcie rzecz najważniejsza w pedagogicznych poglądach św. Urszuli: dążenie do świętości jako podstawowy obowiązek chrześcijanina: „Największe dobro na ziemi to – świętość, jedynie ważny cel, do którego warto na ziemi dążyć – świętość, jedyny skarb, który należy zdobywać” – pisała. W świętych upatrywała nadzieję dla podupadającej moralnie Europy.

W artykule niedawno opublikowanym na łamach tygodnika „Sieci” Wojciech Reszczyński opisał głośny w mediach przypadek prof. Ewy Budzyńskiej z UŚ, której rzecznik dyscyplinarny prof. Wojciech Popiołek zarzucił wypowiedzi „o charakterze wartościującym” i „homofobiczne” oraz „brak tolerancji”, a to dlatego, że mówiła na wykładzie o wartości tradycyjnie pojętej rodziny oraz o antykoncepcji i aborcji jako o złu moralnym. Przyczyną bezpośrednią nagany, jak pisze dziennikarz, był „donos do władz uczelni, jaki złożyli studenci UŚ, widać już wcześniej indoktrynowani w liceach”. Sytuacja, którą opisał, przypomniała mu jego własne doświadczenie, jakim było nieudane wystąpienie w jednym z olsztyńskich liceów ogólnokształcących. Powodem wyrażonej przez młodzież dezaprobaty było odwołanie się autora podczas wystąpienia w szkole do arystotelesowskiej koncepcji prawdy, a także do etyki naturalnej i do etyki katolickiej, opartej na porządku nadprzyrodzonym, jak również do tradycyjnej definicji małżeństwa jako cechy głównej naszej cywilizacji. Młodzież zarzuciła red. Reszczyńskiemu, że za mało w jego wystąpieniu było akcentów o wolności i tolerancji, na co zresztą zwróciła najpierw uwagę nauczycielka. Dziennikarz był tą sytuacją zdumiony i zasmucony, gdyż na podstawie dotychczasowych doświadczeń był przekonany, że „młodzi ludzie, podążając za prawdą, idą raczej pod prąd konformistycznym poglądom”. Na koniec felietonu pisze: „Tak było w moich czasach, gdy wrażliwsza i nie taka mała przecież część młodzieży odrzucała marksistowską indoktrynację” (W. Reszczyński, Przeciw hunwejbinom, „Sieci”, 2020/5(374)).

„Młodym ludziom zagraża materializm: Umysł dzisiejszego człowieka, zbyt obciążony wszelkimi wymaganiami coraz bardziej panoszącego się materializmu, nie umie już wznosić się wyżej – umie tylko grzebać się w ziemi”

(„Dzwonek…” 1925, nr 4, s. 2) – jakby komentuje te wątpliwości św. Urszula i pisze jednocześnie o konieczności „zatrzymania fali wzrastającego materializmu, który wysusza serce człowieka, zabija wszelkie objawy życia nadprzyrodzonego” („Dzwonek…” 1933, nr 2, s. 18.) Postawiona przez nią diagnoza niejako wyjaśnia stanowczość, z jaką przeciwstawia się nasilającym się tendencjom społecznym: „Świat dzisiejszy goni nieustannie za szczęściem, ale że szczęścia prawdziwego znaleźć nie może, więc goni za zabawami, przyjemnościami, rozrywkami, gubi się w szale używania, by tym sposobem zagłuszyć tęsknotę do czegoś lepszego, umorzyć nudę i niesmak, które życie poświęcone zabawom i rozrywkom za sobą pociąga” („Dzwonek…” 1927, nr 2, s. 1). Można by tę diagnozę skwitować lekceważącym wzruszeniem ramion albo też uwagą, że jako zakonnica odrzuca przyjemności, jakie niesie życie, gdyby nie to, że sami coraz mocniej widzimy objawy destrukcji i dekadencji, którą wywołał lansowany powszechnie sposób myślenia i życia. Można by ją schować do lamusa, gdyby nie budząca podziw owocność jej pracy wychowawczej, trafność, z jaką odczytywała znaki czasu i optymizm, z jakim patrzyła na człowieka i świat.

Święty Jan Paweł II podczas kanonizacji Matki Urszuli Ledóchowskiej 18 maja 2003 r. powiedział: „Wszyscy możemy się uczyć od niej, jak z Chrystusem budować świat bardziej ludzki – świat, w którym coraz pełniej będą realizowane takie wartości, jak sprawiedliwość, wolność, solidarność, pokój”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Święte rady dla rodziców i wychowawców” oraz informacje o jubileuszu stulecia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Szarych, których założycielką jest św. Urszula Ledóchowska,  znajdują się na ss. 4 i 5 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Święte rady dla rodziców i wychowawców” i „Wielki Jubileusz Urszulanek 2020” na ss. 4 i 5 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kłosowski: Adhortacja „Querida Amazonia” kończy dyskusję na temat celibatu. Rewolucji nie będzie

Sekretarz redakcji pisma „Wszystko co najważniejsze” mówi o uniwersalizmie papieskiego dokumentu, o coraz lepszej komunikacji watykańskiej i rosnącej izolacji liberalnych biskupów niemieckich.

 

 

Michał Kłosowski komentuje adhortację apostolską „Querida Amazonia”, podsumowującą niedawne zgromadzenie Synodu Biskupów. Zwraca uwagę na uniwersalność papieskiego dokumentu i jego mocno polityczny charakter. Adhortacja nie zawiera żadnych rewolucyjnych treści:

Adhortacja była bardzo oczekiwana w Kościele i poza nim. Wieńczy burzliwą dyskusję na temat celibatu.

Jak podkreśla rozmówca Łukasza Jankowskiego, przy okazji zaprezentowania nowej adhortacji doszło do usprawnienia watykańskiej komunikacji; dokument został objaśniony za pomocą infografik na Twitterze.

Obecna adhortacja jest drugim najbardziej politycznym dokumentem papieża Franciszka, tuż po encyklice „Laudato Si”. Papież pisze o globalizmie jako nowym kolonializmie, co można odczytywać również w kontekście naszej części świata.

Michał Kłosowski ocenia, że język Kościoła zmienia się wraz z nowymi wyzwaniami stojącymi przed światem. Zwraca uwagę, że w epoce Jana Pawła II głównym punktem odniesienia był komunizm, teraz środek ciężkości przesunął się w stronę globalizmu i wyzysku ekonomicznego.

Konserwatywny kardynał Gerhard Mueller otrzymał od papieża list z podziękowaniem za ciepłe przyjęcie adhortacji. Zgodnie z oczekiwaniem konserwatystów nie ma w dokumencie papieża nic o kapłaństwie kobiet ani o zniesieniu celibatu.

Poruszony zostaje również temat „drogi synodalnej”, próby zmiany sposobu zarządzania Kościołem, której inicjatorami są biskupi niemieccy. Michał Kłosowski odnotowuje, że hierarchowie z reszty świata coraz bardziej wyraźnie sprzeciwiają się postulatom biskupów znad Renu. Również kościelni liberałowie negatywnie oceniają niemieckie rozumienie synodalności, które ociera się, zdaniem wielu, o schizmę.

W adhortacji niemało uwagi poświęcono zagadnieniu inkulturacji Ewangelii. Kościół od wieków szuka nowych sposobów dotarcia ze swoją nauką w coraz dalsze rejony świata.

Michał Kłosowski zwraca również uwagę, że spekulacje na temat zniesienia celibatu przyniosły pewien pozytywny skutek – przyczyniły się do rozwoju debaty nad sensem kapłaństwa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Generał Franco czy Lenin? Kto wygrał wojnę domową w Hiszpanii… i nie tylko ją?/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 66/2019

Niestety wojny o pamięć i przyszłość toczy się latami nie na polach bitew, ale w umysłach ludzkich. Lenin i Marks na razie wygrywają, ale nasze jutro zależy od nas samych i naszej pracy.

Franco vs. Marks i Lenin

Piotr Sutowicz

Kilka miesięcy temu media obiegł przekaz o przeniesieniu ciała generała Francisco Franco z dotychczasowego miejsca pochówku w bazylice na terenie tzw. Doliny Poległych, czyli w Mauzoleum Ofiar wojny domowej w Hiszpanii, na cmentarz Mingorubbio.

Sprawa ta ciągnęła się czas jakiś, budząc spory nie tylko w Hiszpanii, ale i poza nią. Dla wielu stała się swoistą wojną kontynuacyjną, będącą przedłużeniem tej toczącej się w tym kraju w latach 1936–39. W związku z powyższym przykrym faktem nie będę przypominał w tym miejscu jej dziejów, bezpośrednich politycznych przyczyn i przebiegu.

Barbarzyński fakt wyrzucenia ciała dyktatora z miejsca, gdzie ono spoczywało, jest bowiem znamienny sam w sobie. Tak się bowiem składa, że ostatecznie pokazuje on nam zwycięzcę tamtych zmagań o przyszłość Półwyspu Iberyjskiego. Przy tej okazji warto przypomnieć fakt, iż ciało Lenina dalej spoczywa w zbudowanym dla niego mauzoleum w Moskwie. I to też o czymś świadczy.

Komunizm

Rewolucja bolszewicka w Rosji zmieniła losy tego kraju, ale i przestawiła zwrotnicę historii politycznej Europy i świata. Wszyscy, zdaje się, żyjemy dziś w jej cieniu. Wydarzenia rosyjskie i komunizm, jaki na skutek kilkuletnich zmagań wojennych ogarnął dawne imperium carów, a wkrótce podjął ekspansję na cały świat, wpłynęły decydująco na losy świata. Taka była natura tej doktryny. Niewiele ją zmienił fakt przybrania w szaty nacjonalizmu rosyjskiego, które niekiedy zakładała. Rosjanie padli ofiarą tego systemu już to na skutek działań wywiadu niemieckiego, polegających na eksporcie rewolucji mającej zniszczyć przeciwnika II Rzeszy w czasie I wojny światowej, już to z powodu własnych błędów, wskazujących na to, że Rosja sama w sobie była słaba, a na jej terenie – przyjąwszy kryteria Feliksa Konecznego – toczyła się walka dwu cywilizacji: bizantyńskiej, reprezentowanej przez carat, i turańskiej, w której kształt łatwo wpisała się partia komunistyczna.

Można w tym miejscu zadać pytanie: czy marksizm jako taki nadawał się do tej obozowej metody ustroju życia zbiorowego? Mimo, że był wynikiem filozofowania grupy intelektualistów, będących renegatami cywilizacji żydowskiej, wpisywał się w ten rodzaj organizacji społeczeństwa świetnie. W końcu komunizm postulował bezklasowość, niezakorzenienie, skazywał na wegetację bez możliwości zdobywania prywatnej własności i dóbr doczesnych.

Oczywiście to, co przynieśli Rosji komuniści, mimo wszystko było gorsze, niż wyobrażaliby sobie dzicy, ale racjonalni w sposobie sprawowania władzy wodzowie ord mongolskich, którzy, wtłoczeni w realia cywilizacji wyższych, potrafili przyjmować ich paradygmaty.

Rosja jednak była za słaba, by utrwalić w całym państwie cywilizację bizantyjską, poza tym była krajem o społeczeństwie zróżnicowanym i rozbitym. Archaiczny ustrój – reformowany, co prawda, przez kolejnych carów, lecz z marnym skutkiem – nie pozwalał na postawienie tamy nowo-starym doktrynom – i stało się. Cesarstwo upadło, runęła też pierwsza republika Rosjan.

Te upadki, oprócz tego, że przyczyniły się do odrodzenia naszej ojczyzny, przyniosły ze sobą ustrój, który za wszelką cenę chciał ogarnąć cały świat. Mimo, iż następca Lenina pozbył się polityków globalistycznych, na czele których stał Trocki, to jednak w swym działaniu tak naprawdę nie odstąpił od doktryny ani na krok. Skoro nie udało się zapanowanie nad kontynentem od razu, to znaczyło, że działania należy rozłożyć na etapy i działać wtedy, kiedy trafi się okazja. Tej ostatniej można było pomóc, infekując komunizmem społeczeństwa jedno po drugim. Jak to wyglądało, mniej więcej wiemy z naszej historii. Hiszpania w tym kontekście była tylko przypadkową ofiarą, która nadawała się do pożarcia.

Hiszpania

Jest to stare państwo o pięknej historii i bogatej kulturze, zajmujące większość Półwyspu Iberyjskiego. Lud i jego władcy zbudowali je, odbijając ziemie kawałek po kawałku z rąk muzułmanów, następnie dokonując odkryć geograficznych i tworząc największe imperium na świecie, nad którym naprawdę słońce nie zachodziło. Wielkie dokonania często jednak mają to do siebie, że za nimi idzie wielka pycha, a jako następny kroczy upadek. Dla Hiszpanów było to pewnie mało zauważalne. Dzieje tego kraju warto śledzić dla wiedzy, co robić, a czego nie.

Hiszpanie zachłysnęli się swoją wielkością, ekspansją, sprawami globalnymi, a zaniedbali wszystko inne. Kraj najpierw zatrzymał się w rozwoju, a potem, można powiedzieć, zaczął się cofać. Archaiczne struktury, kłopoty dynastyczne – wszystko to robiło swoje. Na pewno w rozpadzie państwa, a w każdym razie w skurczeniu się imperium kolonialnego, ogromną rolę odegrał czas wojen napoleońskich. Nie można jednak zapomnieć o rosnących wpływach masońskich, które były odpowiedzią na zmurszałe struktury władzy, nie do końca słusznie identyfikowane chociażby z hiszpańską inkwizycją. Wszystko to składa się na sumę procesów, które staczały Hiszpanię do bardzo podrzędnej roli. Kościół katolicki, który tak jak w Polsce był podstawą tożsamości królestwa i ludu Hiszpanii, odwrotnie jak u nas – utknął w strukturach feudalnych i, zdaje się, nie był w stanie odnaleźć się w czasach, które kształtowały coraz to nowocześniejsze rewolucje. W Popiołach Stefan Żeromski z nieskrywanym uznaniem pisze o przywiązaniu Hiszpanów do katolicyzmu i własnej, zbudowanej na nim tożsamości. Dzieje wieku XIX niestety pokazują deprecjację tej wartości, a próby oporu przeciw owym „postępom postępu” bywały coraz bardziej rozpaczliwe, choć niewątpliwie pokazywały, że stara Hiszpania miała jeszcze w sobie żywotne siły.

Monarchia w tym kraju dogorywała stopniowo już od XIX stulecia, niemniej kiedy wybuchła wojna domowa, od kilku lat Hiszpania „cieszyła się” ustrojem republikańskim. Rzeczywistość, w której toczyły się rzeczone wydarzenia, historycy nazywają drugą republiką. Mimo demokratycznego na pozór podłoża rządów republikańskich, którym sprzeciwiła się część wojskowych i opozycja narodowa, sytuacja w kraju szybko zmierzała w stronę anarchistyczno-komunistycznej rewolucji podobnej do tej, jaka wydarzyła się w Rosji. Zresztą ta ostatnia w postaci dużych jaczejek uobecniła się w kraju nader dosadnie.

Tak naprawdę w sporze, jaki dziś toczy się wokół wojny domowej i postaci generała Francisco Franco, nie chodzi o to, czy był on świętym, czy diabłem, lecz jakie miał wyjście, jeżeli nie chciał, by Hiszpania stała się drugą sowiecką Rosją, tym razem na zachodnich krańcach Europy.

Zrobił to, co człowiek przywiązany do tożsamości i niepodległości swojej ojczyzny zrobić powinien – wyraził sprzeciw wobec całkowitej degrengolady kraju. Na skutek różnych przyczyn stanął na czele ruchu zbrojnego przeciwko rewolucji i doprowadził do jej zatrzymania. Cena, jaką Hiszpania zapłaciła za te lata, była straszna, ale pewnie jemu i jego współczesnym wydawało się, że komunizm z Hiszpanii został przepędzony.

Niestety wydarzenia z października tego roku, kiedy jego ciało zostało wyprowadzone z miejsca pochówku, gdzie ponoć wcale nie chciał spoczywać – podobnie jak Lenin w mauzoleum – pokazały, że swoją walkę przegrał, w przeciwieństwie do rzeczonego przywódcy bolszewików, który, co podkreślę jeszcze raz, leży sobie spokojnie na swoim miejscu. Fakty te stają się też symbolem ostatecznego zamykania się trumny z Hiszpanią jako taką. Tak się bowiem składa, że protesty w Katalonii, do których z czasem pewnie przyłączą się inne regiony dążące do niepodległości, wiążą się w czasie z wyniesieniem trumny dyktatora z miejsca jego pochówku. Dziwne, że obecne władze Hiszpanii tego nie widzą, chyba że o to im chodzi.

Narody

Kwestia rozpadu Hiszpanii jest ciekawa z kilku powodów: z jednej strony dowodzi zwycięstwa sił republikańskich (w rzeczywistości komunistycznych) w wojnie domowej, tyle że odniesionego kilkadziesiąt lat po zakończeniu działań wojennych; z drugiej zaś pokazuje, że proces budowy narodu hiszpańskiego odwrócił swój bieg. Być może za chwilę na półwyspie, oprócz Portugalii, znajdować się będzie Katalonia, Baskonia, może wróci zasiedlona w międzyczasie przez muzułmanów Granada; kto wie, jak potoczą się losy pozostałej masy upadłościowej – raz rozpoczęty proces rozpadu będzie się toczył samoistnie, a raczej zgodnie z wolą tych, którzy nim kierują.

Wydaje się, że najważniejszym bytem, jaki stał na barykadach zagradzających drogę komunizmowi, był właśnie naród – w Europie zjawisko trwałe i stabilne, będące jednym z owoców cywilizacji łacińskiej. Naród to wspólnota sięgająca korzeniami średniowiecza, a może jeszcze dawniejszych czasów – naród tworzyli Rzymianie, a przed nimi Żydzi. Jest strukturą z jednej strony funkcjonalną, z drugiej – naturalną. Owszem, w dziejach bywało, że jedne narody pojawiały się, drugie zanikały.

W łacińskim świecie następowały asymilacje jednego narodu przez drugi. Odbywało się to najczęściej na polu kultury, choć w duchu szczerości trzeba stwierdzić, że równie często przez podbój. W tym drugim wypadku proces bywał trwały albo nie, jak w wypadku narodu polskiego, który potrafił bronić się przed asymilacją w obliczu przemocy – za pomocą kultury właśnie.

Trzeba przy okazji jasno powiedzieć, że nie wolno Europy narodów idealizować. Bywało, że walczyły one ze sobą zawzięcie, czasem na śmierć i życie; czasem w imię realnych interesów, ale i dla mniej czy bardziej mglistych idei czy mrzonek. Żaden ustrój czy porządek społeczny nie gwarantuje wiekuistego pokoju i spokoju, ludzie zawsze będą pełni namiętności i sprzeczności. Napięcia miedzy europejskimi narodami były łagodzone przez wspólnotę cywilizacji – tam, gdzie ona istniała – i religii chrześcijańskiej. Oba te czynniki działały często zamiennie – gdzie jednego brakowało, drugi uruchamiał się jakby naturalnie. Mimo pozorów chaosu, chrześcijańska Europa przezwyciężyła niejedno śmiertelne zagrożenie, a swój sposób pojmowania człowieka potrafiła zaszczepić w znacznej części świata. Nie byłbym sobą, gdybym nie dodał, że duży w tym udział mogą odnotować Polacy na całej przestrzeni istnienia naszego narodu.

Nie jest więc niczym dziwnym, że naród stał się jednym z głównych wrogów doktryny komunistycznej czy w ogóle marksistowskiej; w końcu, według niej, między ludźmi nie miało być różnic. Wszyscy hominidzi mieli być równi, chociaż jak zauważył Orwell w Folwarku zwierzęcym, niektórzy równiejsi. Do dziś można stawiać sobie ważne pytanie: którzy to? Pierwszymi ofiarami anihilacji narodów przez marksizm stały się poszczególne grupy narodowe Rosji. Było to zjawisko krwawe, w wielu wypadkach przypominające rozprawy wschodnich despotii z ludami zamieszkującymi podbite terytoria. Trochę podobnie tworzyła naród francuski pamiętna rewolucja z końca wieku XVIII.

Akcja wywołuje reakcję. Często więc ci, którzy z rewolucjami walczyli, używali zaobserwowanych w nich metod; barbaryzacja rodzi następną. Tak samo było w Hiszpanii, gdzie muzułmańscy żołnierze Franco dokonywali wielu czynów, jakich człowiek cywilizowany powinien się wstydzić.

Walka z rewolucjami też przybierała formy, które barbaryzowały Europę. Jednym słowem, wiek XX można określić jako brutalną wojnę, która cofała dzieje o wiele stuleci. Istota wszakże celów rewolucji była niezmienna – zniszczyć porządek, by na jego gruzach stworzyć nowy.

Antyspołeczeństwo

Człowiek żyje w rodzinie, wspólnocie lokalnej, wreszcie w narodzie. Jako przedstawiciel gatunku może się uważać za część ludzkości. Poza tym dzielimy się religijnie, rasowo, płciowo. Każdy powinien tak układać swój byt, by czuć się bezpiecznie i aby potomni mogli rozwinąć to, co po sobie zostawi. Rewolucja ma za zadanie ten porządek zniszczyć: człowiek ma być wykorzeniony, pozbawiony rodziny, przyjaciół, wspólnoty, narodu, cywilizacji, religii, a może nawet płci – ma być „wyzwolony” od wszystkiego. Krótko mówiąc, musi przestać żyć w społeczeństwie, które ma zastąpić wspólnota pierwotna, czyli coś, co tak naprawdę nigdy nie istniało i prawdopodobnie jest niemożliwe do zaistnienia, z konieczności więc zostaje zastąpione przez obóz koncentracyjny. Tak działo się wszędzie, gdzie rewolucja doszła do władzy. Pożera ona własne dzieci, ale czasem te ostatnie widzą, że coś nie gra, hamują jej pęd i wprowadzają jakiś porządek.

Możemy toczyć historyczne debaty na temat tego, czy ten i ów dyktator stał się konserwatystą, zatrzymując realizację postulatów własnego obozu dotyczących ładu społecznego. Może dojrzewał do przekonania, że rewolucja, z którą się utożsamiał, prowadzi po prostu do zagłady, a nie każdy jest na tyle „świadomym” wyznawcą postępu, by jej chcieć. Historia polityczna w tym względzie bywa często pogmatwana. Zwycięstwo – jak widać – nie zawsze przypada temu, na kogo wskazują pozory. Generał Franco jest tego symbolicznym przykładem.

Barbarzyńskie symbole i rzeczywistość

W dzisiejszych czasach w dyskursie publicznym często odwołuje się do symboli. I tak mamy np. przemoc symboliczną czy symbole przemocy. Ciekawym symbolicznym zjawiskiem jest mowa nienawiści, czyli nie wiadomo właściwie co, ale „coś”, czym można walnąć przeciwnika przez łeb w sytuacji, gdy nie ma się racjonalnych argumentów. Bywa, że symbole wchodzą w świat realny.

W historii często się zdarzało, że wywlekano czyjeś ciało z grobu, by dowieść jego symbolicznej klęski. Nie jest to zwyczaj chwalebny, ale w sferze rzeczywistości odgrywał ważną rolę. Wywierano w ten sposób zemstę na zmarłym, nie mogąc go dosięgnąć, kiedy żył.

Dotykało to także jego zwolenników, którzy odeszli z tego świata lub byli poza zasięgiem obecnych wrogów. Wszyscy rozumieli symbolicznie znaczenie tego realnego komunikatu. Nie będę tu przywoływał faktów. Było tego dość dużo.

Sytuacja, w której rząd Hiszpanii usuwa ciało zmarłego dyktatora, za życia konsekwentnego przywódcy jednej ze stron konfliktu, który targał Hiszpanią i Europą, jest znamienna. Hiszpania obrała tym samym konkretną drogę buntu i rewolucji. Przekaz jest jasny: zrywamy z dziedzictwem przeszłości, z tym, co w niej złe – to byłoby nawet zrozumiałe – ale i z tym, co w niej pozytywne. Odpowiedzią na to jest aplauz elit europejskich – co tu i ówdzie potwierdziły „polskie” reakcje na „ekshumację”. Sam fakt jest bardzo mocnym przekazem; czekamy na to, co wydarzy się dalej. Na pewno nie będzie to nic dobrego. Czy nastąpi więcej tego typu przypadków? Nie łudźmy się; za Hiszpanią pójdą inni.

Wojna o przeszłość jest ważnym aspektem zmagań o teraźniejszość. Również i w Polsce dzieją się rzeczy, które jeszcze do niedawna wydawały się nieprawdopodobne. Oto radni jednego z miast dokonali zmiany nazwy ulicy z „Zygmunta Szendzielarza »Łupaszki«” na „Podlaską”. Co prawda protesty społeczne i interwencja wojewody mogą spowodować odwołanie decyzji, ale nie czarujmy się – to przejaw większego zjawiska. Gdzie indziej podobni reprezentanci wyborców zmienili patrona ulicy z generała Emila Fieldorfa „Nila” na – o zgrozo! – „Jedności Robotniczej”. Tu zmianę miały powstrzymać protesty społeczne, choć nie wykluczam, że i poczucie kompromitacji, a także brak akceptacji nawet ze strony liderów części opozycji. Jednak sam fakt, że komuś przyszło coś takiego do głowy, pokazuje kierunek inżynierii społecznej, która ma zaowocować zmianą myślenia o historii w społeczeństwie.

Rzecz wydawała się do niedawna prosta. Większość z nas znała system komunistyczny z autopsji. Wychowanie domowe wygrywało zderzenie z kłamstwami nauczania historii w komunistycznej szkole.

Po roku 1989 nastał błogi spokój. Społeczeństwo uznało, że nie trzeba się angażować w pamięć historyczną, bo o tę zadbają nowe, „wolne” władze i aktywiści. Niepokój, jaki w tym względzie pojawił się kilka lat temu, zakończył się masowymi akcjami pamięci na rzecz żołnierzy wyklętych. Społeczeństwo chwilowo wygrało więc wojnę, ale kilka następnych lat przyniosło niedobre zmiany. Myślenie, pozbawione pracy edukacyjnej, znowu zostało uśpione. Ostatnio zaś społeczeństwo pogrążyło się w sporze politycznym, a historia staje się jego ofiarą. Z czasem mogą nastąpić akty bezczeszczenia pochówków żołnierzy wyklętych, z takim trudem odkrywanych przez ekipę prof. Szwagrzyka. Nowe autorytety w nowych czasach zaczną głosić tezy o wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną i pozytywnych stronach ustroju sowieckiego, potem zaś ktoś powie, że był to dobry ustrój i wystarczy mu przyprawić „ludzką twarz”, by okazał się naprawdę wartościowy. Absurd?

Niestety wojny o pamięć i przyszłość toczy się latami nie na polach bitew, ale w umysłach ludzkich. Generał Franco swoją, zdaje się, przegrał. Lenin i Marks na razie wygrywają, ale nasze jutro zależy od nas samych i naszej pracy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Franco vs. Marks i Lenin” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Franco vs. Marks i Lenin” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Abp Marek Jędraszewski: „Kiedy widzimy innego człowieka w potrzebie, chcemy mu pomóc – taki charakter ma nasz naród.”

W audycji „Jesteśmy razem” spotkaliśmy się z Ks. Arcybiskupem Markiem Jędraszewskim. Marek Kalbarczyk udał się do Krakowa, do kurii na na Franciszkańską 3 i przeprowadził z nim wywiad.

„Uważamy to za najbardziej podstawowy obowiązek. Nie czekamy na wynagrodzenie ani nawet słowa podziękowania, również gdy okazywana pomoc może nas narazić na jakieś trudności, nawet na utratę życia.” – wspominał Ksiądz Arcybiskup à propos bohaterstwa Polaka z Londynu, który obronił innych przed morderczym atakiem zaślepionego religijnie terrorysty.

„Uważamy, że po prostu tak trzeba. To coś głęboko chrześcijańskiego, jest naszym obowiązkiem. Nie zawsze potrafimy łączyć to z Chrystusem, ale przecież wyrastamy z narodu, który żyje ewangelią tak długo i nadal jest to dla nas takie ważne.”

„Ludzie, którzy żyją daleko od Chrystusa, żyją w swoistej ślepocie duchowej. Stąd konieczność, by nas wszystkich dotknął sobą Chrystus i pozwolił byśmy mogli widzieć świat jakim jest, jaki stworzył Pan Bóg. Świat, który cieszy się pełną wolnością, gdy idzie drogą ewangelii. Dojrzymy cel wszystkich naszych zmagań i dążeń, że przyjdzie taki moment, że spotkamy się twarzą w twarz z Chrystusem. Trzeba się modlić, aby wszyscy doznali łaski widzenia Chrystusa jako tego, który nas do końca umiłował.”

„Mamy do czynienia w niektórych miejscach świata z próbami  przekształcenia ewangelii chrystusowej na własną modłę. A my trzymamy się chrześcijaństwa, które ma swoje źródło w Rzymie, a którego z takim heroizmem uczyli nas kardynał Stefan Wyszyński i św. Jan Paweł II.”

Na koniec spotkania Jego Ekscelencja wypowiedział piękne słowa o autorze audycji:

„Wyrażam wielką wdzięczność, że Pan zechciał do mnie przybyć, odsłonić troszkę ze swojej tajemnicy bycia człowiekiem, który nie widzi oczyma ciała, ale widzi bardzo głęboko, gdy chodzi o prawdę chrystusową, o odkrywanie prawdy o Bogu, który przychodzi z miłością, by nas swoją obecnością ubogacić.”

Florek-Mostowska: Dla Afrykańczyków zbawienie to jest zbawienie od ich ubóstwa i niestabilności

Jaka jest wiara chrześcijan w Burkina Faso? Jakie mają problemy i jak układają się ich relacje z niechrześcijańskimi rodakami? Jak chrześcijaństwo niesie tam cywilizację. Mówi Monika Florek-Mostowska.

Potrzeby są ogromne, bo w czasie pory suchej Burkina Faso jest kawałkiem suchego lądu.

Monika Florek-Mostowska o kryzysie humanitarnym w Burkina Faso. Życie w tym kraju jest szczególnie trudne w czasie pory suchej. Ceny są bardzo wysokie, co deprymuje ludzi.

14 osób zginęło w zamachu na zbór protestancki.

Nasza rozmówczyni mówi także o sytuacji chrześcijan w tym, w 60% muzułmańskim kraju. Stwierdza, iż „nie ma animozji” między muzułmanami a chrześcijanami i animistami oraz że „relacje między Kościołem a politykami w Burkina Faso są bardzo dobre”.Zamachy islamistów są jej zdaniem wyłącznie kwestią polityczną.

Dla Afrykańczyków zbawienie to jest zbawienie od ich ubóstwa i niestabilności.

Publicystka opisuje Kongres Miłosierdzia Bożego, jaki miał miejsce w stolicy tego kraju, w dniach 20-24 listopada. Legat papieski kard. Dieudonné Nzapalainga przekazał specjalne błogosławieństwo do papieża Franciszka dla uczestników. Apelował on w swoim przemówieniu: „porzućcie nielegalnie posiadaną broń, skończmy z tym”. Nielegalne posiadanie i wykorzystywanie broni jest bowiem istotnym problemem tego afrykańskiego państwa.

Jest w czyimś interesie politycznym, by Afryka była niestabilna. Pozwala pozyskiwać Afrykańczyków jako tanią siłę roboczą, korzystać z surowców.

Florek-Mostowska stwierdza, że Burkina Faso nie posiada bogatych złóż naturalnych. Podkreśla, że obecne elity polityczne tego i innych krajów postkolonialnych weszły w rolę dawnych kolonizatorów, przejmując ich wzorce działania.

Widać bardzo jak chrześcijaństwo niesie cywilizację, jak niegdyś w Europie.

Wiceprezes Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl podkreśla zaangażowanie pallotynów w zapewnienie mieszkańcom Burkina Faso infrastruktury, która pozwoli ludziom lepiej żyć oraz w nauczenie ich zasad Katolickiej Nauki Społecznej. Podkreśla bardzo osobisty stosunek Afrykańczyków do Boga i świętych. Traktują ich jak swoich znajomych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Janowski: Jeśli Polska chce być istotnym graczem na rynku rolniczym, musi postawić na żywność najwyższej jakości

Gabriel Janowski o rozwoju rolnictwa ukraińskiego i tym, jak UE „odpuściła rolnictwo” oraz o dominacji chemii w jedzeniu i potrzebie produkcji żywności najwyższej jakości.

Politycy nie dostrzegają zagrożeń w związku z rozwojem rolnictwa na Ukrainie.

Gabriel Janowski opowiada rolnictwie ukraińskim i wyzwaniu dla naszych władz, jaki się wiąże z tym zagadnieniem. Ukraińskie rolnictwo bowiem może w przyszłości być bardzo konkurencyjne dla naszego. Obecnie „27 mln nadwyżki ma Ukraina, to jest tyle, co Polska produkuje”. Zwraca uwagę, że produktywność ukraińskich upraw wzrasta i „za 2-3 lata będzie taki poziom, jaki osiągamy w europie unijnej”. Nasz gość podkreśla, że różne „grupy mają chrapkę, by na Ukrainie mieć biznesy rolne”, w tym Chińczycy, w których użytkowaniu pozostaje ponad 5% ukraińskich gruntów. Zwierane są także układy z państwami Ameryki Płd.

Unia Europejska odpuściła rolnictwo. Ono było jednym z głównych z programów, kiedy Unia powstawała. Wspólna polityka rolna była jednym z czterech najważniejszych obszarów.

Janowski omawia reformy unijnej polityki rolnej, z których pierwsza miała na celu powiększenie gospodarstw, „by były najbardziej produkcyjne”, jednak „ta produkcja tak się rozwinęła, że musieli zmienić ten kierunek”. Mówi, że w wyniku reformy Fishlera, która była ostatnią znaczącą, zaczęto przywiązywać więcej wagi do jakości żywności, bezpieczeństwa i środowiska.

Były minister rolnictwa mówi także o niedoborach witamin i składników odżywczych w warzywach i owocach. Janowski sądzi, że państwo może za pomocą programów rolnych wesprzeć produkcję warzyw i owoców najwyższej jakości.

Są dopłaty bezpośrednie inne, dopłaca się do areału. Wielcy latyfundyści są niezainteresowani rzeczywistą produkcją, tylko to traktują jako skarbonkę. […]  Trzeba część tych środków przekierować na wsparcie wytwarzania żywności najwyższej jakości.

Żywność taką będą mogły produkować gospodarstwa rodzinne. Działania na rzecz wytwarzania żywności najwyższej jakości Janowski prowadzi od 2015 r., kiedy powstała inicjatywa Polish Quality Food. Po trzech latach minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski powołał zespół, który ma się zajmować ustalaniem kryteriów najwyższej jakości. Gość „Poranka WNET” mówi, że „kryteria zaczęli opracowywać od mleka i miodu”.

Monasanto zostało kupione przez Bayera. Powstał olbrzymi organizm, który bardzo, bardzo będzie uzależniał wszystkich, którzy w rolnictwie działają. Unia Europejska przedłużyła o 5 lat używanie roundupu, czyli glifosadu, który jak pokazują badania, jest bardzo szkodliwy.

Polityk zauważa, że według przeprowadzonych we Francji badań dzisiejsze 15-latki są gorzej rozwinięte niż kiedyś dzieci w tym wieku. Obecnie w żywności dominują sztuczne barwniki, konserwanty, smaki, a to nie pozostaje bez wpływu na metabolizm człowieka. Jednocześnie jak zwraca uwagę Janowski, całe tony jedzenie się marnują.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Zasada pomocniczości jest znana od wieków, w systemach prawnych – od niedawna. Czy ma zastosowanie w polskiej polityce?

Siła i wartość zasady subsydiarności w porządkach prawnych państw europejskich związana jest zasadniczo z ich charakterem federalnym. Polskie państwo charakteryzuje się natomiast unitaryzmem.

Mirosław Matyja

Pojęcie subsydiarności nie jest ani jednolite, ani jasne. Dyskurs na ten temat nacechowany jest filozoficzną moralnością, aspektami socjologicznymi i elementami polityczno-prawnymi. Słowo ‘subsydium’ w języku łacińskim oznacza pomoc lub wsparcie, stąd najtrafniejszym tłumaczeniem na język polski zdaje się być „pomocniczość” lub „pomoc w ostateczności”. (…)

Według zasady subsydiarności, pełną odpowiedzialność za sprawy publiczne ponoszą przede wszystkim te organy władzy, które są najbliższe obywatelom. Kompetencje przyznane społecznościom/samorządom lokalnym powinny być w zasadzie całkowite i wyłączne, i mogą zostać zakwestionowane lub ograniczone przez wyższy organ władzy, centralny lub regionalny, jedynie w zakresie przewidzianym prawem. Zadania znajdujące się w gestii danego szczebla władczego winny być realistyczne, to znaczy, że szczebel ten powinien dysponować odpowiednimi środkami organizacyjnymi i finansowymi.

Szczebel wyższy może ingerować w sprawy szczebla niższego tylko w ostateczności – właśnie na zasadzie pomocniczości.

(…) Początki namiastek zasady pomocniczości w Polsce związane są z pierwszą reformą ustrojową, podjętą bezpośrednio po wyborach w 1989 roku. Mam tu na myśli oczywiście reformę samorządową. Kolejne reformy, wprowadzane w Polsce po 1989 roku, służyły upodmiotowieniu społeczeństwa i stopniowemu wdrażaniu zasady pomocniczości w młodej polskiej demokracji. (…)

Problem polega na tym, że siła i wartość zasady subsydiarności w porządkach prawnych państw europejskich związana jest zasadniczo z ich charakterem federalnym. Polskie państwo charakteryzuje się natomiast unitaryzmem, na co z kolei wskazuje art. 3 Konstytucji: „Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym”. (…)  Zasada pomocniczości powinna regulować porządek społeczny i polityczny, przyczyniając się do optymalnego podziału kompetencji według wspomnianej reguły: „tyle państwa, na ile to konieczne, i tyle społeczeństwa, na ile to możliwe”. (…)

Ze względu na niejasność i nielogiczność przepisów prawnych dotyczących praktycznego przełożenia zasady pomocniczości na życie społeczno-polityczne w Polsce, niezwykle istotne byłoby więc orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego.

I tu zaczynają się kolejne trudności, związane z wprowadzeniem reform politycznych, w tym subsydiarnego podziału kompetencji w naszym kraju. Choćby tylko ze względu na „niezależny i neutralny status” Trybunału Konstytucyjnego.

Subsydiarność/pomocniczość polega więc na wsparciu niższego szczebla przez szczebel wyższy – ekonomicznie, politycznie i administracyjnie.

W Polsce, jak wiadomo, istnieją trzy szczeble, które powinny być podmiotami subsydiarnego podziału kompetencji władczych: gmina, powiat i administracja państwowa (w tym województwo). Paradoksem jest jednak to, że powiaty i województwa nie są ukonstytuowane w ustawie zasadniczej z 1997 r. Stanowi to kolejną trudność w realizacji idei pomocniczości w naszym kraju. Pośrednie szczeble znajdują się niejako poza konstytucją. Dla przypomnienia: w konstytucji szwajcarskiej występuje konkretny zapis dotyczący kantonów. Jest nim słynny art. 3, na którym opiera się cały szwajcarski federalizm: „Kantony są suwerenne, o ile ich suwerenność nie została ograniczona przez Konstytucję Federalną; wykonują te wszystkie prawa, które nie zostały przekazane Federacji”. Podobny zapis odnoszący się do województw mógłby znaleźć miejsce w przyszłej polskiej konstytucji – i dać województwom funkcję samorządową. Nie chodzi o to, aby zrobić z Polski państwo federacyjne, lecz o umożliwienie poszczególnym szczeblom samorządowym autonomię działania i subsydiarny podział kompetencji – zgodnie z zapisaną w preambule Konstytucji RP zasadą pomocniczości. (…)

Zasada subsydiarności/pomocniczości nie może być jednak w żadnym stopniu absolutyzowana i wykorzystywana jedynie hasłowo, bez jej głębszej analizy. Na pewno nie jest to „zloty środek” na usprawnienie panującego systemu politycznego w naszym kraju, któremu daleko do federalizmu. Wprowadzanie tej zasady powinno być najpierw normatywnie sformułowane w zapisach konstytucyjnych – nie tylko w preambule ustawy zasadniczej – a dopiero potem ostrożnie zastosowane w praktyce.

Nie chodzi przy tym o uwalnianie państwa od jego zobowiązań, lecz o usprawnienie wykonywania zadań publicznych na rzecz współrządzenia państwem przez jego suwerena, czyli społeczeństwo obywatelskie.

Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Zasada pomocniczości w polskiej polityce” znajduje się na s. 16 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Zasada pomocniczości w polskiej polityce” na s. 16 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego