Epopeja polskiej szlachty zagrodowej i zapominane wątki historii. Przełomiec: „Nadberezyńcy” to niezwykła powieść

Maria Przełomiec opowiada o książce Floriana Czyrnyszewicza „Nadberezyńcy”. – Zagranicą ochrzczono ją mianem polskiej „Wojny i pokoju” – mówi dziennikarka na antenie Radia WNET.

[related id=119722 side=right] Powieść Floriana Czarnyszewicza, przedstawia wplecione w wydarzenia historyczne losy mieszkańców polskich zaścianków zza Berezyny w latach 1911–1920. Po raz pierwszy ukazała się na emigracji w Buenos Aires w roku 1942.

Dzieło Czarnyszewicza, uważane jest za epopeję szlachty zagrodowej.

Jak wskazuje Maria Przełomiec:

To fantastyczna powieść, fantastycznie napisana, a zagranicą ochrzczono ją mianem polskiej „Wojny i pokoju” – mówi.

W jej ocenie Czarnyszewicz w niezwykły sposób przybliża zapomniane wątki historii.

To trylogia XX wieku. Opowiada o ludziach i rzeczach kompletnie zapomnianych – o polskiej szlachcie zagrodowej, mieszkającej pomiędzy Berezyną a Dnieprem – ludziach, których historia okrutnie skrzywdziła, którzy walczyli o Polskę, a których ziemie znalazły się po traktacie ryskim po stronie sowieckiej, i którzy zostali zwyczajnie pomordowani.

Jednym z największych atutów „Nadberezyńców” jest to, że ukazuje historię z innej niż zazwyczaj perspektywy.

Zwykle widzieliśmy to z punktu widzenia wielkich dworów, natomiast oprócz Orzeszkowej, która pisze o szlachcie zagrodowej, takiego opisu nie mieliśmy – podkreśla dziennikarka.

Maria Przełomiec przypomina, że to właśnie szlachta zagrodowa odgrywała bardzo ważną rolę na terenach dawnej Rzeczpospolitej.

To był żywioł, który był najliczniejszy, bardzo patriotyczny i najbliższy idei Jagiellońskiej Rzeczpospolitej Trojga Narodów.

Chcesz wiedzieć więcej o „Nadberezyńcach”?

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy!

A.N.

Program Wschodni: Grodno jeszcze się broniło, a NKWD na oczach ludności rozstrzeliwało polskich oficerów i żołnierzy

W najnowszym „Programie Wschodnim” poruszono temat najnowszego artykułu Andrzeja Poczobuta odnoszącego się do zbrodni NKWD popełnionej na polskich oficerach i żołnierzach w Grodnie.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz;

Realizacja: Michał Mioduszewski, Wiktor Timochin;


Goście:

Andrzej Poczobut – polski i białoruski dziennikarz i publicysta, współpracownik białoruskiej redakcji WNET;

Janina Jakowenko – ukraińska reporterka, współpracowniczka redakcji WNET;

Robert Czyżewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie;


W najnowszym „Programie Wschodnim” Paweł Bobołowicz w rozmowie z Andrzejem Poczobutem porusza temat nieznanego sowieckiego dokumentu, opisującego zbrodnie NKWD popełnione na polskich oficerach i żołnierzach, w trakcie obrony Grodna we wrześniu 1939 r. Dokument ten stanowił punkt wyjścia do najnowszego artykułu Poczobuta dla Gazety Wyborczej:

To jest dokument działu kadr KC Komunistycznej Partii i myślę, że właśnie dzięki temu on trafił w czyjeś ręce, a nie został utajniony. Dotyczy osoby tzw. „towarzysza Iwanowa”, naczelnika czwartego działu NKWD przy białoruskim Okręgu Wojskowym. (…) Sekretarz Działu Kadr sporządził taką charakterystykę, która dotyczy Iwanowa i gdzie zostały jego przewinienia, m.in: samowolne egzekucje uczestników obrony Grodna.

Dziennikarz wskazuje na ważne dla historyków informacje, których dowiadujemy się z notatki z Grodna:

Dokument opisuje dokładnie jak odbywała się egzekucyjna selekcja; że jeńców wojennych dzielono na trzy grupy: jedna grupa to natychmiastowa egzekucja, druga szła do więzienia, a trzecia była zwalniana. Opisuje też, że egzekucje te odbywały się na oczach polskich jeńców i miejscowej ludności, 300 – 400 metrów od Grodna.

Jak podsumowuje gość:

Iwanow został ukarany przez władze sowieckie za „nadgorliwość”, a dokładnie za to, że 22 września nie zważając na rozkaz przełożonego, który zabraniał dokonywania takich egzekucji, on dokonał jeszcze jednej.  Jej przebieg nie jest opisany, ale wiemy, że 22 i 23 września to były najczarniejsze dni w historii Grodna dlatego, że po opanowaniu miasta sowieci po prostu zabijali na ulicach (…) i rola Iwanowa, jak wynika z tego dokumentu, była znacząca


W dalszej części audycji Janina Jakowenko opowiadała o bieżących wydarzeniach kulturalnych i społecznych w Kijowie:

1 marca w Kijowie odbyło się otwarcie nowej kawiarni socjalnej San Angelo oraz wystawy charytatywnej „Ptaki Ukrainy” przy wsparciu Funduszu Ochrony Bioróżnorodności Ukrainy. Datki na cele charytatywne ze sprzedaży obrazów zostaną skierowane na stworzenie przestrzeni bioróżnorodności w mieście Kijów, jak również w Fastowie. Na otwarciu między innymi była małżonka Ambasadora RP pani Monika Kapa-Cichocka, która opowiedziała nam o tym wydarzeniu i planach na przyszłość.


Ostatni gość programu, Robert Czyżewski przybliżył słuchaczom historię związaną z publikacją najnowszego reprintu twórczości Tymko Padury wydawnictwa Warszawa 1844 r., który ukazał się dzięki pomocy Instytutu Polskiego w Kijowie:

To chyba więcej niż dzięki nam – wydanie tego reprintu było naszą inicjatywą. Dość powiedzieć, że wydanie miało ukazać się w ubiegłym roku, niestety koronawirus nieco nas powstrzymał, ale kolportować je na Ukrainie będziemy właśnie teraz. (…)

Dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie przedstawił też postać i specyfikę twórczości Tymko Padury, którego twórczości poświęcona jest publikacja:

Jest to chyba pierwsza specyfika Tymko Padury, że inaczej niż wielu autorów współczesnych, ale i autorów XIX wiecznych, Tymko Padura chciał się zgubić jako autor; on świadomie nie podpisywał swoich wierszy, by były one uznane za ludowe. (…) Po pierwsze, to jest to samo pokolenie co Mickiewicz i Słowacki; pokolenie które doświadcza Powstania Listopadowego; pokolenie, dla którego lud jest niesamowicie istotny, i tu wprowadził ten najbardziej skomplikowany element – nie wolno w tak prosty sposób przenosić współczesnych podziałów narodowych na Polaków, Ukraińców, Białorusinów i Litwinów.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Oryginalny średniowieczny kościół będzie Pomnikiem Historii/ Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” 81/2021

Największy podziw budzi wnętrze świątyni, które pokryte zostało w średniowieczu polichromiami. Zajmują one ponad 1000 m2 powierzchni, co sprawia, że są one największe i najbogatsze w Polsce.

Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach
siódmym Pomnikiem Historii w województwie opolskim?

Zdjęcia Paweł Uchorczak

Wniosek o wpis kościoła pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach (powiat brzeski, woj. opolskie) od około roku jest już gotowy i czeka w kolejce na wpis na prezydencką listę Pomników Historii, czyli szczególnie ważnych obiektów zabytkowych w kraju. Wpis ten popierają władze samorządowe z Marszałkiem Wojewodztwa Opolskiego na czele, dziekan Wydziału Konserwacji dzieł Sztuki na Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, władze powiatu brzeskiego oraz społeczność Małujowic.

Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach jest wyjątkowym zabytkiem na mapie Polski oraz historycznego Dolnego Śląska. Został zbudowany jako fundacja księcia śląskiego Henryka III z dynastii Piastów. To wyjątkowy obiekt sztuki, ale także przystanek pątników na międzynarodowej, legendarnej Drodze św. Jakuba.

Największy podziw budzi wnętrze świątyni, które pokryte zostało w średniowieczu polichromiami. Zajmują one ponad tysiąc metrów kwadratowych powierzchni, co sprawia, że są one największe i najbogatsze w Polsce.

Anonimowi średniowieczni twórcy przez 150 lat zostawiali swój ślad we wnętrzu małujowickiej świątyni, pokrywając wszystkie ściany dekoracją malarską. W latach 2010–2012, po pracach konserwatorskich prowadzonych (w prezbiterium i nawie) przez ekspertów z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod kierunkiem prof. Jarosława Adamowicza, malowidła te odzyskały dawny blask.

W prezbiterium możemy wyróżnić jako odrębne gatunki malarstwa: polichromię architektoniczną, polichromię pokrywającą rzeźbę, dekoracje ornamentalne oraz kompozycje figuralne.

Dekoracja malarska pokrywa ściany prezbiterium, wysklepki, konsole, służki z kapitolami, żebra i zworniki, glify wewnętrznych okien oraz podłucze tęczy. Pierwszą dekorację malarską datuje się na okres po 1319 r., kiedy to patronat na kościołem przejął klasztor dominikanek we Wrocławiu. Jest nią wizerunek św. Tomasza Apostoła, patrona m.in. budowniczych, cieśli, kamieniarzy i teologów. Znajduje się on w prezbiterium, na ścianie południowej w przęśle ołtarzowym, po zachodniej stronie okna. Fragment tego dzieła (w formie medalionu) został odkryty przez zespół dra J. Adamowicza podczas konserwacji w latach 2010–2012. Zdaniem krakowskich konserwatorów zabytków, formę tego malowidła należy wywodzić ze ściennego malarstwa czeskiego, które w 2 ćwierćwieczu XIV w. wywierało silny wpływ na sztukę śląską.

Nadal jednak część malowideł w tym obiekcie wymaga dalszych prac – w tym zwłaszcza oryginalne, XIV-wieczne polichromie, znajdujące się powyżej stropu, na strychu świątyni! W 2 połowie XIV w. powstała dekoracja figuralna nawy kościoła. Malowidła objęły zachodnią i wschodnią ścianę korpusu wraz z częścią polichromii znajdujących się ponad obecnym stropem. Ściana wschodnia ukazuje: Pokłon Trzech Króli i Zwiastowanie pasterzom; zachodnia: Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny, Wygnanie z Raju oraz fragment przedstawienia Boga Ojca z aniołami. Malowidła wykonał w 1365 r. uczeń mistrza Teodoryka z Pragi. Obecnie ta część kościoła nie jest dostępna dla zwiedzających.

Wyjątkowy jest również strop patronowy z ok. 1480 r. To 258 metrów kwadratowych malowideł na około 640 deskach różnej długości i szerokości. Strop ten jest jednym z najstarszych i największych stropów patronowych w Polsce. Obecnie wymaga podjęcia pilnych prac konserwatorskich.

Ogromną wartość mają również detale architektoniczne i monumentalna bryła kościoła, który jako fundacja książęca pośród włości należących do możnych rodów rycerskich od samego zarania miał pełnić dwojaką funkcję – był świadectwem dominacji dynastii Piastowskiej na tym terenie, a poprzez sceny biblijne wypełniające wnętrze świątyni pełnił rolę Biblii pauperum.

Kościół w Małujowicach jest również popularnym sanktuarium św. Jakuba Apostoła w Archidiecezji Wrocławskiej, położonym na międzynarodowej Drodze św. Jakuba. Jest też najbardziej charakterystycznym obiektem na tzw. Szlaku Polichromii Brzeskich – unikalnym w skali kraju zespole średniowiecznych polichromii w kościołach rozmieszczonych na niewielkim obszarze wokół miasta Brzegu. Ten kościół-perła architektury może być kołem zamachowym rozwoju wsi, ale też rozwoju turystyki w powiecie brzeskim, który jest wyjątkowy pod tym względem, gdyż niemal w każdej wsi są cenne, sięgające gotyku zabytki, których wartość dopiero poznajemy.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że tyle mówimy ostatnio o odkłamywaniu historii Polski i pokazywaniu pięknych momentów w naszych dziejach narodowych. Ustanowienie tego wyjątkowego kościoła, reprezentującego piastowskie dziedzictwo na historycznym Dolnym Śląsku (nie tylko w województwie opolskim), daje nam możliwości lepszej promocji wszystkich gotyckich kościołów w regionie, a także pokazywania wybitnych i wyjątkowych śladów z piastowskiej przeszłości Śląska.

Wpis na prestiżową listę zabytków w Polsce nie tylko ułatwi remont zabytku, jego promocję, ale także będzie kołem zamachowym do badań i konserwacji innych gotyckich kościołów leżących na tzw. szlaku Polichromii Brzeskich, który – niestety – jest obecnie tylko pojęciem teoretycznym. Być może też – dzięki edukacji i promocji – sama miejscowość nie będzie się już Polakom kojarzyć wyłącznie z pruską dominacją po bitwie pod Małujowicami 10 kwietnia 1741 r. podczas I wojny śląskiej.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach” znajduje się na s. 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach” na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy wiersz Zbigniewa Herberta opowiada prawdziwą historię Żołnierza Wyklętego? / Sławomir Matusz, „Kurier WNET” 81/2021

O tym, czy Apollo w wierszu „Apollo i Marsjasz” to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk pseudonim Słowik, możemy się nigdy nie dowiedzieć.

Sławomir Matusz

Pamięci Żołnierzy Wyklętych
O wierszach Zbigniewa Herberta

Tajemnicze słowa i obrazy z wiersza Herberta Pięciu z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957) można odczytać jako scenę zarówno z czasów niemieckiej okupacji, jak i stalinizmu. Poeta zdaje się celowo nie precyzuje, o jakich zdarzeniach pisze, nie oznacza czasu, dając tym samym czytelnikowi do zrozumienia, że mrok dalej trwa, czas zbrodni nie zakończył się:

1
Wyprowadzają ich rano
na kamienne podwórze
i ustawiają pod ścianę
pięciu mężczyzn
dwu bardzo młodych
pozostali w sile wieku
nic więcej
nie da się o nich powiedzieć
2
kiedy pluton podnosi
broń do oka
wszystko nagle staje
w jaskrawym świetle
oczywistości

Co jest oczywistością? Zbrodnia, o której milczymy. Niewinna śmierć. Dlatego w trzeciej strofie czyni sobie wyrzut, napomina czytelników i poetów:

nie dowiedziałem się dzisiaj
wiem o tym nie od wczoraj
więc dlaczego pisałem
nieważne wiersze o kwiatach
o czym mówiło pięciu
w nocy przed egzekucją

Ich imion i nazwisk zakazano, nie można ich używać. Złamanie zakazu może ściągnąć nieszczęście – areszt, więzienie lub nawet śmierć dla wielu ludzi.

Zamiast tego poeta proponuje używanie antycznych pseudonimów, by ocalić pamięć tych, którzy nie byli bandytami, ale ludźmi, ludźmi zdradzonymi, którzy kochali, pragnęli, którzy grzeszyli w myślach, mowie, a może w uczynkach, ale którym należy się hołd:

a zatem można
używać w poezji imion greckich pasterzy
można kusić się o utrwalenie barwy porannego nieba
pisać o miłości
a także
jeszcze raz
ze śmiertelną powagą
ofiarować zdradzonemu światu
różę

Zatem mowa jest o zdradzie, można się domyślać, że o zdradzie ze strony komunistów – choć poeta otwarcie o tym pisać nie może; także o potrzebie przypomnienia po latach, kto ukrywał się pod imionami greckich pasterzy. Czy chodzi tu o Witolda Pileckiego, Tadeusza Bejta, Wacława Alchimowicza, Władysława Kielima i Leona Knyrewicza – tego się już nie dowiemy.

W innym wierszu, z debiutanckiego tomu Struna światła (1956), zatytułowanym Cmentarz, warszawski poeta pisze: „wapno na domy i groby / wapno na pamięć”, zwracając uwagę na amnezję, jaka ogarnęła Polaków, a wiersz kończy tak:

a na powierzchni spokój
płyty wapno na pamięć
na rogu alei żywych
i nowego świata
pod stukającym dumnie obcasem
wzbiera jak kretowisko
cmentarz tych którzy proszą
o pagórek pulchnej ziemi
o nikły znak znad powierzchni

Dumnie stukają obcasy żołnierzy, którzy przyszli z Armią Czerwoną, a „o pagórek pulchnej ziemi” proszą żołnierze AK, ZWZ i WiN ukradkiem zamordowani i bezimiennie chowani, o nich upomina się Herbert.

Podobne słowa znajdziemy w wierszu Do Apollina, w tym samym zbiorku, będącym sprzeciwem wobec kultu jednostki, estetycznego i intelektualnego zubożenia, a także wobec zakłamywania historii komunistycznych Apollinów – w domyśle Leninów – których pomniki masowo stawiano po wojnie. W części pierwszej utworu podmiot wchodzi w dialog z posągiem:

Oddaj moją nadzieję
Milcząca biała głowo
Cisza
Pęknięta szyja
Cisza
Złamany śpiew

– by w części drugiej jasno stwierdzić fałszowanie historii, fałsz nowej, socjalistycznej mitologii:

inny był pożar poematu
inny był pożar miasta
bohaterowie nie wrócili z wyprawy
nie było bohaterów
ocaleli niegodni
szukam posągu
zatopionego w młodości
pozostał tylko pusty cokół
ślad dłoni szukający kształtu.

Zwracają uwagę słowa: „bohaterowie nie wrócili z wyprawy / nie było bohaterów / ocaleli niegodni”. Z jakiej wyprawy, z jakiej odysei? – można by zapytać. Bohaterowie nie wrócili, więc ich nie było, nie ma. Zostali skrycie zamordowani. Ocaleli niegodni – ich oprawcy.

Pięć lat po debiutanckiej książce, w 1961 roku ukazuje się trzeci w kolejności tomik Zbigniewa Herberta – Studium przedmiotu, a w nim jeden z jego najgłośniejszych, najbardziej znanych wierszy – Apollo i Marsjasz. Utworowi temu poświęcono dziesiątki szkiców. Literackie i kulturowe odniesienia zawarte w tym wierszu tropili: Ryszard Przybylski (Między cierpieniem a formą, 1978), Jan Józef Lipski – który widział w wierszu cechy nadrealizmu czy też surrealizmu (Między historią i Arkadią wyobraźni, 1962), Jacek Łukasiewicz czy też Stanisław Barańczak, doszukujący się w Apollu i Marsjaszu ironii.

Tak z kolei o wierszu pisał Jan Błoński w 1970 roku, w szkicu Tradycja, ironia i głębsze znaczenie: „Nie przypadkiem rywalem Apollina nie jest dla Herberta Dionizos, jak zazwyczaj bywało, ale obdarty ze skóry Marsjasz: jego to los nie przestaje nawiedzać podświadomości poety. Zazwyczaj jednak lęk zostaje wysublimowany w ironię, zaś dokuczliwa chwiejność uczuć – uspokojona kontrapunktem lirycznych tonacji. Także ta poezja jest świadectwem zwycięstwa nad własną niemocą”.

Wiersz Herberta o dziwnym „pojedynku”, w którym Apollo torturuje Marsjasza, wsłuchując się w dźwięki wydawane przez swoją ofiarę, jest niemałą zagadką dla czytelników.

Jeśli go czytamy w kontekście innych klasycyzujących, pełnych odniesień do mitologii greckiej utworów Herberta, wydaje się filozoficznym traktatem o cierpieniu, granicach sztuki, okrucieństwie, granicach sadyzmu, patologii, do jakiej zdolny jest człowiek. Znajdujemy w nim sceny, które w kulturze popularnej mogą się kojarzyć z Milczeniem owiec – powieścią Thomasa Harrisa (1988) lub filmem Jonathana Demme’a (1991), gdzie piękny Apollo wciela się w Hannibala Lectera, torturując swoje ofiary, zanim dokona aktów kanibalizmu. Jednak wiersz Herberta powstał blisko 30 lat wcześniej i nie jest tylko literackim studium sadyzmu i okrucieństwa.

W 1961 roku Jerzy Kwiatkowski tak „na gorąco” pisał w „Życiu Literackim” o tym wierszu: „Warto się przyjrzeć, warto raz jeszcze przeczytać ten wiersz, by zobaczyć, jak w Apollinie i Marsjaszu Herbert gra na uczuciach, jak bardzo dba o to, żeby plastyka bólu Marsjasza odcisnęła się w psychice czytelnika; z jaką maestrią prowadzi czytelnika po stopniach tego bólu” (Imiona prostoty, 1961). Te słowa mogłyby być komentarzem do powieści i do filmu o Hannibalu Lecterze.

Tu należałoby zapytać, kim są lub kim byli Apollo i Marsjasz? Czy mieli jakieś odpowiedniki w realnym świecie Herberta? Bo może ten wiersz opowiada jakąś prawdziwą historię?

Być może blisko prawdy był cytowany Jerzy Kwiatkowski, może znał ją albo słyszał coś o niej, bowiem tak kończył swoją recenzję tomiku Studium przedmiotu: „Nie jest to też humanitaryzm naiwny ani patetyczny. Wnosi swoją – uroczą – poprawkę dla ludzkich słabości. Ściskanie w gardle maskuje się tu uśmiechem ironii i żartem. Ale zawsze – poezja ta jest po stronie Marsjasza przeciw Apollinowi, po stronie potępionych przeciw aniołom, po stronie »pana od przyrody« przeciw »łobuzom od historii«”.

Widocznie nie mógł podać prawdziwego nazwiska Apollina, bo ten jeszcze żył i mógł być bardzo niebezpieczny. Nie mógł podać nazwiska Marsjasza, jeśli ten żył, a i nawet jeśli już nie żył – bo mógł narazić na niebezpieczeństwo jego samego, jego rodzinę i przyjaciół. Należałoby zapytać, kim był – lub kim mógł być – Apollo, nazwany przez Kwiatkowskiego „łobuzem od historii”?

Może sam Herbert podpowie? Może są jakieś wskazówki w utworze, które pozwolą zidentyfikować obie postaci? Przyjrzyjmy się jeszcze raz wierszowi:

właściwy pojedynek Apollona
z Marsjaszem
(słuch absolutny
contra ogromna skala)
odbywa się pod wieczór gdy jak już wiemy
sędziowie
przyznali zwycięstwo bogu

Wydaje się, że mamy wyraźne odesłanie do realiów stalinowskich sądów, gdzie wyroki były oczywiste, a śledztwo było spektaklem w pokoju przesłuchań albo w celi, przeznaczonym dla kilku wybranych osób.

Tortury, jakim jest poddawany Marsjasz, są tak straszne i wymyślne, że przy nich, cytując słowa Rotmistrza Pileckiego, który był przesłuchiwany w równie okrutny sposób: „Oświęcim to była igraszka”.

Jednak gdyby chodziło o Witolda Pileckiego, straconego 25 maja 1948 roku, to z pewnością Zbigniew Herbert by to wyjawił, kiedy można już było mówić i pisać o bohaterskim Rotmistrzu.

Skoro nie jest to Pilecki, śledźmy zapis przesłuchania dalej. Marsjasz jest:
mocno przywiązany do drzewa
dokładnie odarty ze skóry
Marsjasz
krzyczy
zanim krzyk dojdzie
do jego wysokich uszu
wypoczywa w cieniu tego krzyku

Odpoczynek w „cieniu krzyku” jest omdleniem, które daje chwilę wytchnienia, kiedy nie czuje się bólu. Pominę opisy tortur w wierszu, bo nie o ich opis teraz chodzi. Gustaw Herling-Grudziński wiele razy pisał w Innym świecie i w Dzienniku pisanym nocą o znaczącej różnicy między śledztwami w hitlerowskich więzieniach a tych w więzieniach stalinowskich. O ile Niemcom chodziło o wydobycie zeznania, informacji, to komunistom o zmuszenie do przyznania się do winy – mimo iż wyrok był z góry ustalony.

Hitlerowcy kończyli tortury i całe przesłuchanie, kiedy ofiara wyjawiła informację, o którą im chodziło. W więzieniach NKWD i UB nie miało to znaczenia – torturowano więźniów dalej, bo celem było całkowite upokorzenie.

Jak pisze historyk Michał Jankowski w artykule Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej (czasopismo internetowe Papricana.com): „Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7–15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany…”.

Tomasz Stańczyk w artykule Geografia terroru („Do Rzeczy”, 1/2013) przytacza relację więźnia: „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła”.

Mateusz Wyrwich w książce W celi śmierci (Warszawa 2012, s. 67) przytacza inne wspomnienie więźnia:

„Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew”.

To dlatego głos Marsjasza jest monotonny i składa się z jednej samogłoski A. Wycie lub śpiew Marsjasza jest wokalną opowieścią, z towarzyszeniem „instrumentów”, do której później przyłączy się chór. Jest arią, kantatą albo oratorium. Przypomina operowe, a może soulowe popisy solistów. Marsjasz świadomie moduluje swój głos niczym śpiewak. Przesłuchanie – w dwojakim rozumieniu – trwa dalej:

w istocie
opowiada
Marsjasz
nieprzebrane bogactwo
swego ciała
łyse góry wątroby
pokarmów białe wąwozy
szumiące lasy płuc
słodkie pagórki mięśni
stawy żółć krew i dreszcze
zimowy wiatr kości
nad solą pamięci

Opisy tortur, którym poddawany jest Marsjasz, bardzo przypominają też autentyczne relacje więźniów. Co robi w tym czasie Apollo? W dwóch miejscach w wierszu:

wstrząsany dreszczem obrzydzenia
Apollo czyści swój instrument

Tym instrumentem może być flet, puzon, trąbka albo metalowy pręt, noga od stołka, imadło do łamania palców, pas do bicia lub łańcuch, cokolwiek, czym można zadać ból.

Marsjasz zdaje się pozostawać „niezłomny” – zamiast przyznania się do winy i „tak” kończącego przesłuchanie, tortura trwa dalej:

teraz do chóru
przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza
w zasadzie to samo A
tylko głębsze z dodatkiem rdzy

Rdza wskazuje na metaliczność głosu Marsjasza. Rdzą mogą być pokryte metalowe części instrumentów: struny, ustniki, klapki, młoteczki. Trudno nie zauważyć analogii ze strofą wiersza Ornamentatorzy, który zaczyna się od słów: „Pochwaleni niech będą ornamentatorzy” (t. Hermes, pies i gwiazda):

a także skrzypkowie i fleciści
którzy dbają aby ton był czysty
oni strzegą arii Bacha na strunie G

Marsjasz jest nie tylko ofiarą tortur, ale i muzykiem, śpiewakiem. Jest nie tylko imitatorem, ale będąc ofiarą tortur, artystą najbardziej autentycznym, absolutnym – jak Beethoven w tomie Raport z oblężonego miasta:

Mówią że ogłuchł a to nieprawda
demony jego słuchu pracowały niezmordowanie
i nigdy w muszlach uszu nie spało martwe jezioro

Cierpienia i skala głosu Marsjasza przekraczają możliwości percepcji Apollina: „to już jest ponad wytrzymałość / boga o nerwach z tworzyw sztucznych”, zatem:

odchodzi zwycięzca
zastanawiając się
czy z wycia Marsjasza
nie powstanie z czasem
nowa gałąź
sztuki powiedzmy konkretnej

Rodzą się pytania o granice i sens sztuki, o jej związek z życiem. Oprawca wie, że zrobił wszystko, czego od niego oczekiwano. Więcej już nie mógł zrobić, sam jest wyczerpany pracą, jaką mu powierzono. Jest zaangażowany ideowo, wie, że tworzy historię – dlatego ma nadzieję, że jego praca zostanie kiedyś doceniona, może nawet uwieczniona w sztuce, w pieśni, w piosence, w wierszu.

W tym bardzo precyzyjnym opisie tortur pojawia się coś bardzo zaskakującego, niepasującego do scenerii, nieoczekiwanego:

nagle
pod nogi upada mu
skamieniały słowik
odwraca głowę
i widzi
że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz
jest siwe
zupełnie

Posiwiałe drzewo może być drzewem Krzyża, świadkiem Męki Pańskiej. Drzewa opowiadają o bohaterskiej walce i śmierci Polaków w powstaniu styczniowym w noweli Gloria victis Elizy Orzeszkowej. Symbolika słowika jest równie bogata. Ptak ten pojawia się w wierszach Mickiewicza, Słowackiego, Tuwima, Staffa, Keatsa.

Jednak nie sądzę, że w tak realistycznym wierszu, pełnym opisów tortur, Herbertowi chodziło wyłącznie o symboliczny i liryczny akcent czy wtręt. To raczej jakaś podpowiedź, wskazówka.

Herbert urodził się we Lwowie w 1924 roku. Po maturze, zdanej na tajnych kompletach, zaangażował się w działalność konspiracyjną, współpracując z Armią Krajową. W maju 1944 roku, jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej, wyjechał do Proszowic pod Krakowem.

Słowik to ptak, ale też pseudonim. W czasie wojny takiego pseudonimu używał kpt. Konrad Strycharczyk, kilka miesięcy starszy od Herberta, urodzony w Nisku (25.05.1923), które wtedy należało do województwa lwowskiego, działający w strukturach AK na Podkarpaciu i w okolicach Lublina, w oddziale Franciszka Przysiężniaka ps. Ojciec Jan (oddział partyzancki NOW-AK „Ojca Jana”).

Kpt. Konrad Strycharczyk ps. Słowik znany był z zamiłowania do śpiewu – dlatego nosił taki pseudonim. Pierwszy raz aresztowało go NKWD w Lublinie w 1944 roku. Udało mu się jednak zbiec z więzienia. Drugi raz był aresztowany w 1946 roku w Olsztynie przez UB. Wyszedł na wolność w wyniku tzw. amnestii w 1947 roku. Po wojnie pracował jako aktor i tenor, był m.in. przez kilkanaście lat solistą Operetki Szczecińskiej.

Zanim jednak wyszedł na wolność, kpt. „Słowik” przez 11 miesięcy był torturowany i przesłuchiwany przez Mariana Cimoszewicza – funkcjonariusza Informacji Wojskowej, a wcześniej donosiciela NKWD i członka Jednostki Specjalnej NKWD SMIERSZ. Na rozkaz Mariana Cimoszewicza w więzieniu, w którym przebywał kpt. „Słowik”, kazano wybudować specjalną salę tortur pod schodami. Cimoszewicz przesłuchiwał „Słowika” z bronią w ręku i bił wiele razy do utraty przytomności.

Marian Cimoszewicz służył w Informacji Wojskowej, a potem w WSW aż do 1972 roku. Nie wiem, czy kpt. Strycharczyk i Zbigniew Herbert się znali, spotkali – jest to bardzo prawdopodobne.

Mogli się poznać w czasie wojny na Podkarpaciu lub we Lwowie. Mogli się spotkać po wojnie, w Warszawie. A może Herbert, znawca muzyki klasycznej: Bacha, Beethovena, miłośnik oper Alessandra Scarlattiego, Mozarta, Moniuszki i Szymanowskiego, tylko słyszał o historii „Słowika” – operowego śpiewaka, torturowanego przez wiele miesięcy przez funkcjonariusza NKWD i UB? Ponieważ Marian Cimoszewicz był „czynny zawodowo” jeszcze przez długie lata po wojnie i mieszkał w Warszawie, nierozsądnie i niebezpiecznie by było umieszczać w wierszu dedykację dla kpt. Strycharczyka lub jakąś konkretną informację. „Słowik” mógł się pojawić w wierszu tylko jako skamieniały ptak-symbol, co sugerowało śmierć żołnierza. Konrad Strycharczyk, pseudonim Słowik, zmarł w Szczecinie 10 lipca 2015 r.

O tym, czy Apollo w wierszu Apollo i Marsjasz to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk pseudonim Słowik, możemy się nigdy nie dowiedzieć. Może odnajdą się jakieś zapiski, zachowane po śmierci poety, które to potwierdzą. Ale możemy niczego nie odnaleźć. Niemniej ta historia rzuca nowe światło na wiersz Apollo i Marsjasz Zbigniewa Herberta oraz całą jego twórczość poetycką, i uprawomocnia nową wiersza interpretację.

***

Sławomir Matusz

Ze Zbigniewa Herberta

posiwiałe złamane drzewo
strącone gniazdo kilka rozbitych jaj
nieopodal
martwy rdzawy
słowik

Polska
jak Marsjasz
śpiewa

nad lotniskiem
Смоленск-Северный
nisko krążą jaskółki
i dusze
[poległych]

Artykuł Sławomira Matusza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych” znajduje się na s. 1 i 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Polska za linią Curzona” Władysława Studnickiego. Prof. Cenckiewicz: prawie wszystkie mądre jednostki są u nas tępione

Dyrektor Wojskowego Biura Historycznego wskazuje na konieczność zerwania z dogmatem jednomyślności w debacie dotyczącej żywotnych interesów Polski.

Profesor Sławomir Cenckiewicz tłumaczy, dlaczego tezy wygłaszane przez Władysława Studnickiego spotykają się w Polsce z tak wielką krytyką:

Wszystkie mądre jednostki, które prawidłowo przewidywały katastrofę, są w Polsce potępiane, nawet post factum, gdy okazuje się że miały rację. Obowiązuje u nas dogmat jednomyślności.

Rozmówca Tomasza Wybranowskiego wskazuje, że powiedzenie „historia jest nauczycielką życia” jest całkowicie nieprawdziwe:

Gdyby to była prawda, to badacze którzy go używają, nie pisaliby tylu głupich książek.

Władysław Studnicki / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Historyk zaznacza, że brak pragmatyzmu wśród elit politycznych II RP  ma swoje zgubne konsekwencje aż do dziś.

W czasie II wojny światowej utraciliśmy wszystko co mogliśmy, od suwerenności i niepodległości do materialnego, wielowiekowego kapitału.

W opinii prof. Cenckiewicza powojenna utrata Kresów Wschodnich jest dla Polski ogromnym ciosem, a jej negatywne skutki są niemal niemożliwe do odwrócenia.

Naszego żywiołu tam nie ma również na skutek szeregu błędów polityki polskiej.

Nie należy zbyt wielkich nadziei pokładać w obietnicach obcych mocarstw – podkreśla gość Studia 37 International.

Zdrada Zachodu zaczęła się znacznie wcześniej niż w Jałcie i Teheranie. Gwarancje brytyjskie dla Polski w 1939 r. były elementem budowy systemu bezpieczeństwa, w którym kluczową rolę miał odgrywać Związek Sowiecki.

Prof. Cenckiewicz wyraża nadzieję, że w przyszłości w naszym kraju pojawią się podobni do Studnickiego ludzie, gotowi zostać „tragarzami polskich spraw”. Jak podsumowuje :

Książkę Władysława Studnickiego trzeba przeczytać, by uświadomić sobie, że nikt lepiej niż sami Polacy nie załatwi polskich spraw. Nie znaczy to oczywiście, że sami się obronimy – podkreśla.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Krajowe wydanie ostatniej książki W. Studnickiego. Dr Radziejewski: przed wojną był on jednym z garstki normalnych

Naszą Biblią narodową nie mogą być „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego”- mówi dyrektor wydawnictwa Nowej Konfederacji.

 

Dr Bartłomiej Radziejewski mówi o pierwszym krajowym wydaniu książki Władysława Studnickiego „Polska za linią Curzona”. Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa Nowej Konfederacji, a Radio WNET udzieliło jej patronatu medialnego.

Jest to książka ważna, a do tej pory dla polskiego czytelnika była praktycznie nie do zdobycia – poprzednio została wydana na emigracji.

Dzieła Studnickiego warte są przemyślenia, niekoniecznie trzeba się z jego tezami zgadzać – wskazuje gość Tomasza Wybranowskiego

Można powiedzieć, że Studnicki był jednym z niewielu normalnych w tłumie oszalałych. Elita polityczna II RP, a w ślad za nią większość Polaków uległa tuż przed wojną piramidalnym złudzeniom co do przyszłości naszego kraju.

Politolog ubolewa nad faktem, że świadomość narodowa Polaków została w dużej mierze ukształtowana przez poetów romantycznych, a nasz kraj nie przeszedł do końca rewolucji nowoczesnej polityczności. Jak ocenia :

W polskim kodzie kulturowym jest coś, co skłania nas do odrzucania inaczej myślących. […] Wykazujemy wielką odporność na wieści ze świata. […] Nie może być tak, że naszą Biblią są Mickiewiczowskie „Księgi narodu i pielgrzymstwa  polskiego”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Dzień Dziadka, a w przeddzień Dzień Babci ustanowiono po cichu przed zaborcą, na pamiątkę wybuchu powstania styczniowego

Mamy więcej dóbr, rozbiliśmy jednak wielopokoleniowe wspólnoty. Ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach.

Marcin Niewalda

Jedno z najpiękniejszych przedstawień tzw. soft education znajduje się na obrazie Antoniego Kozakiewicza Lekcja historii. Na wielkim, wzorzystym fotelu siedzi starzec w podniszczonym, jasnobrązowym kontuszu. Nogi, obute w miękkie kapcie, spoczywają na futrze jakiegoś zwierza. Szerokimi ramionami otacza małego, ładnie odzianego chłopca, który z delikatną czcią dotyka trzymaną przez starca – tępą stroną do chłopca – szablę husarską. Przez otwarte drzwi w drugim pomieszczeniu widać grupę mężczyzn, wśród których zapewne jest ojciec dziecka. Czyszczą oni broń, być może gotując się na jakąś wyprawę, a może tylko polowanie. Całość uzupełnia wiszący wysoko portret hetmana Żółkiewskiego.

W scenie tej ujmuje kilka spostrzeżeń. Pamiętajmy, że w dawnych domach – tak szlacheckich jak i włościańskich – żyli nie tylko rodzice z dziećmi, ale też dziadkowie, czasem stryjowie, ciotki, kuzynostwo, a nawet osoby pozostające „na łaskawym chlebie”, czyli „na gracji”. Wielopokoleniowe, a nawet czasem wielorodzinne grupy uzupełniały się w wielu powinnościach dnia codziennego. Każdy członek takiej minispołeczności nie tylko miał swoje ulubione zajęcia, w których dobrze się sprawdzał. Każdy też wnosił pewien wkład do wychowania młodego pokolenia.

O ile jednak rodzice na ogół mieli głos decydujący w sprawach wychowawczych, o tyle ci pozostali – a szczególnie dziadkowie czy starzy wiarusi pozostający „na łasce” – pomagali w inny sposób. Gdy rodzic mówił synowi „pamiętaj – musisz służyć Ojczyźnie”, starzec pokazywał dziecku szablę i opowiadał niezwykłe historie.

To, co słyszane z ust ojca było mało zrozumiałym hasłem, które nawet mogło rodzić bunt – w ustach starca nabierało życia i autentyczności. Ale nie zawsze odbywało się to przez wojenne opowiadania. Codzienna atmosfera pełna była żartów, zabaw, poważnych spraw całkiem innego rodzaju. Czasem trzeba było coś naprawić, kiedy indziej pójść do kogoś, a to narwać jabłek, a to wybrać się na polowanie. W tych zwykłych czynnościach brali udział inni domownicy. Nawet w przygotowaniach do łowów brali udział wszyscy, jedni sprawdzając broń, inni przygotowując jedzenie, jeszcze inni – siedząc w fotelu, zajmując dzieci pokazywaniem husarskiej szabli.

Drugim ujmującym spostrzeżeniem obrazu uwiecznionego przez Kozakiewcza jest fascynacja widoczna w postawie chłopca. Dziecko CHCE słuchać. Nie jest po prostu posłuszne. Nie jest po prostu karne. Nie rodzi się w nim bunt przed czymś nieznanym i narzucanym. Ono chce. Słyszy w głosie dziadka pasję, korci go ona. Autentyzm bije z ust i postawy. Starzec nie udaje. Jest sobą. Akceptuje delikatność i to, że dziecko jest jeszcze nieświadome. Wsłuchuje się w malca, empatycznie stara się wyczuć, jakie są jego zainteresowania – a jednocześnie całym sobą żyje tym, co dla niego zawsze było najważniejsze.

Antoni Kozakiewicz, Lekcja historii, domena publiczna

Dzisiejszy brak

Przyjęliśmy traktować programy typu „rodzina na swoim” jako element dobrobytu. Każda młoda rodzina zaraz po ślubie chce się znaleźć „u siebie”. To przejaw wolności, dostatku. I rzeczywiście tak jest. Mamy cywilizacyjnie lepszy świat, więcej dóbr wyższej jakości i obfitości. Możemy pozwolić sobie na własne małe mieszkania. W efekcie jednak rozbiliśmy owe wielopokoleniowe wspólnoty. Niezwykle ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach.

Dramatyczny efekt takiego dobrobytu widać w zlaicyzowanej Szwecji, gdzie starsi umierają w całkowitej obojętności i zapomnieniu. Dzieci nie przejmują się nawet zostawionym majątkiem. Czasem ciała zostają po śmierci w mieszkaniu wiele miesięcy, bo nikt nie interesuje się ich losem, a emerytura automatycznie spływa na konto, z którego samoczynnie realizowane są wszelkie opłaty. A czy u nas jest wiele lepiej? Odwiedziny raz na pół roku, sztuczne życzenia, składane przy okazji świąt, dezorientacja, jak się zachować, kilka szybkich słów powiedzianych wnuczkom, gdy jeszcze są zbyt małe, żeby miały śmiałość okazać znudzenie.

Nie tak dawno w telewizji pokazywana była wzruszająca reklama o starszym mężczyźnie, który uczył się słówek języka angielskiego. Jego celem było, aby gdy pojedzie do Anglii i spotka wnuka, móc zamienić z nim kilka zdań w zrozumiałym przez niego języku – w rodzinie, która już nie mówi po polsku. Czy ta rzewna reklama nie była jednocześnie niezwykle smutnym znakiem czasów? (…)

Co robić?

Dlaczego więc stosujemy ten miękki system w kształceniu w niektórych sytuacjach (jak np. edukacja wczesnoszkolna), a w innych gubimy go i wydaje nam się, że tylko edukacja twarda, wprost, ma rację bytu? W szczególności – dlaczego nie używamy metod miękkich świadomie i planowo w kształtowaniu światopoglądu? Dlaczego dziwimy się, że patriotyzm, tożsamość, dojrzałość przekonań giną – skoro odłączyliśmy od wnuków źródło autentycznej fascynacji tymi pojęciami – ich dziadków?

Czy nic się nie da zrobić? Czy mamy przyjąć nową koncepcję świata i nie szukać sposobu naprawy, rozwiązania problemu? Czy brak nam możliwości odtworzenia lub zastąpienia zerwanych więzi? Czy nie ma przeciwwagi dla lewactwa nieustannie, z determinacją stosującego te skuteczne metody?

Reprezentuję Fundację, która od 20 lat ma w nazwie odtwarzanie – Fundacja Odtworzeniowa Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego – w skrócie: Genealogia Polaków. Od 20 lat udowadniamy, że to możliwe. Prowadzimy programy edukacji miękkiej i czułej. Jednym z projektów jest wielki portal genealogiczny, który nie tylko zachęca i pomaga odtwarzać drzewa genealogiczne własnej rodziny. Podchodzimy do genealogii tak, jak mówił o niej Jan Paweł II – używając określenia ‘genealogia divina’ – odnoszącego się do boskiego źródła człowieczeństwa.

Nasi pradziadkowie, jeśli są tylko pozycjami na wyrysowanym drzewie, nie różnią się od tych „obcych”, do których przychodzi się tylko od święta. Sytuacja się jednak zmienia, gdy poznajemy ich życie, marzenia, wystrój domu, zainteresowania, udział w pracach, życiu, ich uśmiech, ich złość, ich codzienną energię, krąg ich przyjaciół.

Ludzie ci stają się naszymi bliskimi, a wartości, w które wierzyli – zrozumiałe dla nas. Tak prezentowana genealogia to jeden z setek przykładów tego, jak można prowadzić „czułą edukację”.

Człowiek – jak mówił Karol Wojtyła – jest jedynym stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego. Tak też staramy się pogłębiać nasze relacje między sobą w Fundacji oraz między nami i naszymi przodkami. Od 20 lat stykamy się też z wieloma ludźmi, którzy działają podobnie, prowadzą liczne społeczne procesy, aktywizując młodzież w swoich szkołach, świetlicach, grupach rekonstrukcyjnych. Problem jednak polega na tym, że mało kto prowadzi edukację patriotyczną jako edukację miękką – jako element dodany – taki, który się obserwuje, powoli poznaje, odkrywa samodzielnie, obcując z kimś niezwykle autentycznym.

Istnieje społeczne przekonanie, że nauczanie historyczne, religijne i patriotyczne należy prowadzić wprost – podobnie jak prowadzi się wykłady na studiach. To, owszem, dobry materiał formacyjny dla osób zdeklarowanych. Niestety to nie działa jako metoda zachęcania osób obojętnych.

Wręcz przeciwnie. Im więcej będziemy tworzyć wielkich programów, im więcej będzie marszów, w których „trzeba uczestniczyć”, efektownych prelekcji, książek, wielkich filmów, które „trzeba zobaczyć” – a im mniej będzie zwykłych ludzi żyjących wewnętrznym patriotyzmem, ale interesujących się tysiącami różnych rzeczy – tym większy będzie powstawał w młodzieży opór, tym mniejsze będzie zrozumienie, tym słabsza chęć odkrywania. Funkcjonowało to naturalnie w czasach zaborów czy komuny, gdzie o tych sprawach nie można było mówić głośno. W chwili, gdy zakaz ustał, ustało też „miękkie” przekazywanie patriotyzmu, a rozerwanie pokoleń jeszcze bardziej proces ten pogłębiło.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska” na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ulica Ochotniczej Ligi Kobiet zamiast ul. J. Lewartowskiego? List w obronie Ronda Romana Dmowskiego w Warszawie

Roman Dmowski zasługuje na rondo w Warszawie, a polskie kobiety można docenić w lepszy sposób- twierdzą sygnatariusze listu do Rady m. st. Warszawy.

W ostatnim czasie głośna się stała sprawa zmiana patrona stołecznego ronda na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i ul. Marszałkowskiej. Pomysł zmiany nazwy obecnego Ronda Romana Dmowskiego w Warszawie na Rondo Praw Kobiet sięga 2019 r. Jak wzywał wówczas Warszawski Strajk Kobiet:

Zmieniamy nazwę Ronda Dmowskiego w Warszawie na Rondo Praw Kobiet! Koniec z celebrowaniem zła, nienawiści, rasizmu i pogardy na jednym z najważniejszych warszawskich skrzyżowań, czas świętować dobro, solidarność, prawa człowieka.

Złożony wówczas wniosek w tej sprawie został odrzucony przez radnych. Sprawa zmiany nazwy powróciła wraz z niedawnymi protestami Strajku Kobiet. Zwolennicy tego pomysłu wysyłają e-maile do Rady Miasta w tej sprawie. Przeciwko protestują środowiska prawicowe, które włączyły się do akcji #Dmowskizostaje.

List w imieniu grupy organizacji pozarządowych wystosowała Fundacja Polska Zwycięska, popularyzująca wiedzę o wojnie polsko-bolszewickiej. Jak czytamy w podpisanym przez m.in. środowiska narodowe (warszawska Młodzież Wszechpolska, ONR, Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, Straż Narodowa) apelu:

Roman Dmowski zasługuje na to, by być patronem ronda w warszawskim Śródmieściu. Usunięcie ojca Narodowej Demokracji z stołecznej przestrzeni publicznej będzie aktem dalszego dzielenia Polaków, gdyż duża część mieszkańców Warszawy przyjmie ten fakt z oburzeniem.

Sygnatariusze podkreślają, że ruch narodowo-demokratyczny był obok ruchu ludowego i socjalistycznego jednym z głównych nurtów w Polsce przy jej odrodzeniu, w okresie międzywojennym i w czasie II wojny światowej. Przeciwstawienie praw kobiet jednemu z ojców polskiej niepodległości jest zaś, jak zauważają, niewłaściwe, gdyż to z list narodowców do polskiego Sejmu wprowadzany był największy odsetek posłanek.

Federacja Stowarzyszeń Weteranów i Sukcesorów Walk o Niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej, Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych oraz inne organizacje podpisane pod listem do Rady m. st. Warszawy  zaproponowały alternatywny sposób docenienia kobiet:

Wśród nazw ulic w Śródmieściu znajduje się bolszewicki kolaborant, Józef Lewartowski, proponujemy zmianę nazwy niniejszej ulicy na ulicę Ochotniczej Legii Kobiet, by w ten sposób uczcić kobiety, które w 1920 roku broniły Warszawę przed Armią Czerwoną.

O inicjatywie w obronie utrzymania nazwy ronda Dmowskiego mówił na antenie Radia WNET Michał Szymański, prezes Fundacji Polski Zwycięskiej. Wskazał, że 18 marca warszawscy radni będą decydować, czy śródmiejskie rondo ma przybrać nową nazwę – Praw Kobiet. Według gościa Poranka Wnet  sprawa wynika z walki na polu polityki historycznej, która się obecnie odbywa w wielu krajach świata Zachodu. Przykładem jest ruch BLM. Szymański zauważył, że wiele organizacji sprzeciwiło się pomysłowi postępowych środowisk. Dodał, że wśród sygnatariuszy listy są organizacje młodzieżowe jak Młodzi dla Polski i Studenci dla Rzeczypospolitej. Poza środowiskami narodowymi są także konserwatywno-liberalne jak Stowarzyszenie KoLiber.

A.P.

Radio Solidarność – 21.02.2021 r.

Gośćmi audycji „Radia Solidarność” prowadzonej przez red. Barbarę Karczewską są Małgorzata Wójcik z think tanku iSans oraz Olga Dobrowolska – szefowa departamentu prawnego Białoruskiej Solidarności.

Opinia, przedstawiona przez Aleksandra Chramczychina, eksperta kremlowskiego think- tanku Instytut Analiz Politycznych i Wojskowych, Polska jest jednym z najistotniejszych celów rosyjskiej propagandy, i to takim, który przynosi Rosji wyraźne sukcesy – opowiada Małgorzata Wójcik w części audycji poświęconej wojnie hybrydowej, czyli strategii wojennej łączącej działania konwencjonalne, nieregularne, cybernetyczne, terroryzm i przestępczość, w tym samym czasie i na tym samym polu bitwy, celem osiągnięcia celów politycznych. – Chramczychin w jednej ze swoich analiz jako fakt podał, że „przedwojenna
Polska była w rzeczywistości pełnoprawnym państwem faszystowskim i pod względem totalitaryzmu nie była dużo gorsza od stalinowskiego ZSRR i hitlerowskich Niemiec” – dodaje Wójcik.
Olga Dobrowolska, szefowa departamentu prawnego Białoruskiej Solidarności opowiada o Białorusi i Białorusinach, którzy działają i którym pomaga współpracujące w ramach Centrum Białoruskiej Solidarności 14 organizacji i inicjatyw pozarządowych. – Wobec zwiększającej się liczby obywateli Białorusi, którzy chronią się w Polsce, konieczne jest zapewnienie im opieki prawnej, finansowej i bytowej, w integracji kulturowej i językowej – mówi w audycji.

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

Zwycięska walka o uratowanie dworku Wincentego Pola w Lublinie / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol.

Tadeusz Loster

Ratujemy dworek Wincentego Pola

Dwie różne polityki historyczne realizowane są obecnie przez rząd i samorządy. Ta pierwsza – przekraczająca horyzont tysiąclecia – polega m.in. na pielęgnowaniu pamięci o wielkich Polakach i o ich dokonaniach. Ta druga – obliczona na jedną kadencję i najbliższe wybory – ogranicza się do uwieczniania dzieł aktualnego wójta, burmistrza lub prezydenta. Pomiędzy tymi wizjami mamy zwykłe pragnienia społeczeństwa obywatelskiego: ocalić od zapomnienia cenne dziedzictwo narodowe. Ja wyrażam to pragnienie apelem o uratowanie dworku Wincentego Pola (Filia Muzeum Narodowego w Lublinie przy ul. Kalinowszczyzna 13).

Należę do pokolenia, które kształcono, przekazując i ucząc historii literatury polskiej w granicach wyznaczonych przez czerwoną władzę PRL. „Przerabiając” pisarzy polskich okresu romantyzmu, moja nauczycielka prześlizgnęła się tylko po Wincentym Polu, zagłuszając jego twórczość stwierdzeniem: „staroświecka bez współczesnych wartości”.

W latach 1970., sprzątając w rodzinnym domu stare książki, natknąłem się na Wypisy polskie – na klasę trzecią ułożone przez Henryka Gallego, wydane w roku 1922. Układ podręcznika był dla mnie dużym zaskoczeniem ze względu na wspaniale dobrane fragmenty powieści, nowele i wiersze najznakomitszych polskich poetów i pisarzy.

Czytając wypisy, przekonałem się, jak bardzo w tamtych czasach Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dbało o patriotyczne wychowanie młodzieży uczącej się w gimnazjum niższym. Wypisy wypełnione były m.in. wierszami Wincentego Pola. Po przeczytaniu ich wpadłem w zachwyt, wiersze te urzekły mnie swą patriotyczną treścią. Zrozumiałem, dlaczego poezja tego poety była niedostępna i zakazana w okresie PRL.

Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol. Był powstańcem – żołnierzem powstania listopadowego, walczył na Litwie w korpusach generałów Giełguda i Chłapowskiego, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

Spod jego pióra wyszły takie utwory, jak Pieśni Janusza, Mohort, Pieśń o ziemi naszej, Wit Stwosz, Pamiętniki J.P. Benedykta Winnickiego, Pacholę hetmańskie i wiele innych dzieł. Kiedyś bardzo popularne Pieśni Janusza odeszły obecnie w zapomnienie, choć pieśń Mazur śpiewana jest wciąż przez Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze. Do wiersza Śpiew z mogiły muzykę napisał Fryderyk Chopin, a ognisty mazur ze słowami wiersza Krakusy przypomina nam co roku o wybuchu powstania listopadowego.

POETA I GEOGRAF

Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, podróżnik, geograf, pisarz, a przede wszystkim poeta. Pomyśleć, że w XIX wieku jego poezja była bardziej popularna niż Adama Mickiewicza! Trudno rozpisywać się o twórczości Wincentego Pola, bo jest ogromna. Z woli narodu, w uznaniu za jego dorobek, spoczął po śmierci w Krakowie, w krypcie zasłużonych w podziemiach kościoła Paulinów na Skałce. Przejawem docenienia twórczości poety jest placówka muzealna – Dworek Wincentego Pola, filia Muzeum Narodowego w Lublinie.

Wnętrze jednego z pokojów dworku

Ten mały modrzewiowy dworek szlachecki został wzniesiony w XVIII wieku na terenie niewielkiego folwarku Firlejowszczyzna pod Lublinem. W latach 1804–1810 był własnością rodziny Polów. Po wyjeździe Polów do Lwowa został sprzedany. W roku 1860 stał się własnością Wincentego Pola jako dar Obywateli Województwa Lubelskiego w uznaniu za jego narodową twórczość.

Dworek na swoim pierwotnym miejscu stał do roku 1969. Wtedy został rozebrany i ponownie wzniesiony na posesji przy ul. Kalinowszczyzna 13 w Lublinie. 2 grudnia 1972 roku, w setną rocznicę śmierci W. Pola, dokonano uroczystego otwarcia dworku jako muzeum słynnego poety i geografa. Istniejące zbiory – pamiątki po Wincentym Polu – zostały jeszcze wzbogacone o artefakty ofiarowane muzeum przez rodzinę poety. W 1977 roku placówkę przekazano Muzeum Okręgowemu w Lublinie.

Obecnie dworek znajduje się w centrum Lublina, gdzie w jednej z kamienic Starego Miasta urodził się nasz poeta. Dogodne położenie dworku sprawia, że jest stale odwiedzany, a organizowane w nim imprezy cieszą się dużą popularnością. Na przestrzeni lat odbywały się tu liczne wystawy czasowe, spotkania artystyczne, konferencje naukowe, konkursy recytatorskie, warsztaty edukacyjne, wieczory bibliofilskie i literackie, lekcje muzealne, spotkania znanych rodów związanych z Polami, występy wokalne i wspólne śpiewy pieśni patriotycznych czy kolęd. Uczestniczyło w nich wiele osób. Jednym słowem – dworek żył.

PROGRAM LIKWIDACJI

Nie ma się co dziwić, że dworkiem „żyje” również rodzina Wincentego Pola, ta zamieszkała w Lublinie oraz ta na Górnym Śląsku. Jakież zaniepokojenie u praprawnuczki poety, Anny Frączak, wywołał opublikowany na stronie BIP Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dokument zatytułowany: Program działania Muzeum Narodowego w Lublinie na lata 2020–2025, ułożony przez dyr. Katarzynę Mieczkowską. Na stronie 6 tego dokumentu Pani Dyrektor postuluje pozbycie się stojącego w centrum Lublina dworku Wincentego Pola poprzez rozebranie go i przekazanie do znajdującego się na peryferiach miasta skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej, gdzie miałby być ponownie postawiony.

Tu należy dodać, że w roku 2020 całe Muzeum Lubelskie zyskało najwyższy status muzealny i – pod nazwą Muzeum Narodowe w Lublinie – jest prowadzone przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wraz z Województwem Lubelskim, a w perspektywie niewielu lat jedynym organizatorem tej jednostki będzie MKiDN, z czym wiąże się centralne finansowanie. Wcześniejsze wyprowadzenie dworku z muzeum odetnie tę placówkę od środków krajowych.

Główne powody przeniesienia dworku, które przytacza Pani Dyrektor, to brak infrastruktury dojazdowej, brak parkingu oraz usytuowanie obiektu pomiędzy blokami mieszkalnymi (bloki od dworku oddalone są o około 200 metrów). Poza tym użytkowanie tego obiektu jest „niezwykle trudne i ekonomicznie niezasadne”.

Dodatkowy argument stanowi to, że blisko pięćdziesiąt lat temu planowano, by dworek stał się obiektem Muzeum Wsi Lubelskiej.

Tego typu argumenty, moim zdaniem, są mało znaczące i zastanawiam się, o co tu faktycznie chodzi? Jak dokładnie nie wiadomo, o co, to raczej o pieniądze, a dokładniej: o działkę po dworku, usytuowaną w centrum Lublina. To jest najcenniejsza lokalizacja w mieście, tam można coś „ciekawego” postawić, a ten, co będzie chciał to stawiać, na pewno nie będzie liczył się z groszem. Ciekaw jestem, czy likwidację dworku wymyśliła Pani Dyrektor, czy pomysł zrodził się po naradzie z…

ŻONA PREZYDENTA

Trochę się zapędziłem i mogę być upomniany, jak poseł Czarnek, przez Pawła Krysiaka, dziennikarza, który 17 stycznia 2020 r. w lubelskiej „Gazecie Wyborczej” napisał: „Niech poseł Czarnek zostawi związki małżeńskie w spokoju. Nie wolno uderzać w rodzinę”. Pan redaktor dalej pisze: „Poseł PiS Przemysław Czarnek dziwi się, dlaczego Katarzyna Mieczkowska jest nadal dyrektorem Muzeum Lubelskiego. Przecież poważnie zgrzeszyła, bo jest »bezpośrednio związana z władzami PO«. Spróbujmy przyjrzeć się tym »niebezpiecznym związkom« Katarzyny Mieczkowskiej. Jak ustaliliśmy, nie jest i nie była członkiem żadnej partii. Posłowi Czarnkowi może chodzi tylko o jeden związek, o jej związek małżeński z prezydentem (Lublina, dopisek autora) Krzysztofem Żukiem, działaczem PO”…

Potomkowie Wincentego Pola oraz spokrewniona z Polami rodzina Longchamps
de Bérier przed dworkiem Wincentego Pola w Lublinie

Pani Dyrektor w swoim programie działalności muzeum nie wzięła pod uwagę skutków, jakie pociągnie likwidacja dworku, magazynowanie zbiorów i elementów budowli. Nie wiemy, skąd się wezmą pieniądze na rozbiórkę i ponowne postawienie dworku. Ponadto – likwidacja muzealnego obiektu będzie wiązać się ze zwolnieniami muzealników. Upłynie sporo czasu od likwidacji do ponownego postawienia i wyposażenia zabytkowej budowli.

Dworek na terenie skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej – będzie jednym z wielu „eksponatów”, a znaczenie jego jako pamiątki po znakomitym poecie ulegnie „rozcieńczeniu” i marginalizacji. Taka osobna instytucja, jak Muzeum Wsi Lubelskiej, nie będzie miała przygotowanych muzealników, którzy powtórzą i wypełnią wypracowany w obecnej filii program imprez i zajęć, które – w centrum wielkiego miasta – odbywały się przez lata.

A co będzie, jak po szybkim rozebraniu dworku jakaś dowolna przeszkoda, np. kryzys spowodowany pandemią, sprawi, że zabytkowa budowla, składowana w oczekiwaniu na „lepsze czasy”, ulegnie zniszczeniu? Na razie wiemy tylko to, że Program Działania Muzeum Narodowego, a faktycznie program Pani Dyrektor Katarzyny Mieczkowskiej z 29.09.2020 r., został zaakceptowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wicepremiera prof. Piotra Glińskiego.

Znamy tylko ogólnikowy plan zmian. Nie wiemy, jakie decyzje podejmie Miejski Konserwator Zabytków w Lublinie i czy sprawą wartościowego dobra narodowego zajmie się Wojewódzki Konserwator Zabytków. Konieczne wszak będzie zatwierdzenie projektu wykonawczego, obejmującego nie tylko budowę nowych fundamentów i przyłączenie mediów, ale również spełnienie wszystkich warunków przeciwpożarowych, ekologicznych, dotyczących dostępu dla osób niepełnosprawnych itd. Dochodzi do tego konieczność zapewnienia pełnego finansowania całej operacji PRZED przystąpieniem do robót. To nie będzie zwykłe „oczyszczenie” najdroższej działki w Lublinie. Społeczeństwo obywatelskie starannie obserwuje cały proces.

PS Interwencja rodziny – prawnuków Wincentego Pola, zarówno z Lublina, jak i Śląska – oraz zainteresowanie dziennikarzy, a także działanie biura poselskiego Przemysława Czarnka sprawiły, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego złożyło zapewnienie, że dworkowi-muzeum nie grozi rozbiórka. Mamy nadzieję, że nikt już w Lublinie nie powróci do tego niestosownego pomysłu.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Ratujemy dworek Wincentego Pola” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Ratujemy dworek Wincentego Pola” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego